To miejsce musi odwiedzić wiele razy każdy uczeń Hogwartu, tu bowiem można dostać wszystkie potrzebne podręczniki, zarówno nowe, jak i te z drugiej ręki. Można tu kupić nie tylko podręczniki, jest tu także wiele ciekawych lektur - począwszy od biografii wielkich czarodziejów do przepisów na niezwykłe potrawy.
Patty uśmiechnęła się szerzej słysząc odpowiedź mężczyzny. Obserwowała jak sięga po wypatrzoną przez nią książkę i ściąga ją z półki. Zastanawiało ją kto normalny umieszcza je tak wysoko? Oczywiście, niech ludzie machają sobie różdżkami i niepotrzebnie utrudniają życie. -Bardzo dziękuję Panu - odpowiedziała odbierając od niego księgę. Słysząc pytanie zadane jej zaśmiała się cicho i pogładziła palcami lekko chropowatą okładkę. Zerknęła na widniejący na niej tytuł i nazwisko przy czym przekrzywiła lekko głowę. -Gdyby jeszcze chcieliby dać mi teraz urlop. Lepsza taka książka, niż kolejne powtarzające jeden schemat opowiadanie. - skierowała swoje spojrzenie snów na nieznajomego - Chociaż nie polecam tego autora, strasznie przedłuża i nie dzieli się z odbiorcą niczym nowym. Niestety taka prawda. Raz już Pevensey nacięła się na innej jego książce. Dzięki temu męczyła się z czytaniem. Nawet pomimo tego, że interesowały ją dane zagadnienia.
Uśmiechnąłem się chłonąc słowa kobiety. Mówiła oczywiste rzeczy jednak w taki sposób że same słuchanie wywoływało pozytywne emocje. Taki głos i umiejętność wykorzystywania słów to dar. Dar którym obdarzani są nieliczni. - Proszę wybaczyć że zapytam, nie moja to rzecz, ale uczy Pani w Hogwarcie? Ma pani tak przejrzysty głos że wręcz pewnym jest że dzięki niemu zarabia Pani na życie. Zapytałem nie chcąc być zbyt nachalny. Oparłem się o półkę w taki sposób by nie poprzewracać książek na niej się znajdujących oraz aby sama półka nie poleciała w tył. Dopiero było by to spektakularne. Sam prawie zapomniałem o swojej książce którą szukałem. Ta niestety była wyżej. Chcąc nie chcąc wyciągnąłem dłoń i lekko kiwnąłem wskazującym palcem, jak bym coś przyzywał. Książka spadła mi na dłoń i zaraz musiałem złapać ją też w drugą rękę. Opasłe tomiszcze które spadło na mnie miało na pierwszej stronie wypisane " Magna Magia - Aqua, Caeli, Terra, Ignis" Liczaca ponad dwa tysiące stron była biblią dla ludzi zajmujących się magią żywiołów. I wreszcie było mnie na nią stać.
Zaśmiała się słysząc pytanie mężczyzny. Pokręciła powoli głową, przez co musiała odgarnąć ciemne kosmyki z twarzy. Przez chwilkę zastanowiła się czego mogłaby uczyć w Hogwarcie? Szczerze to nigdy chyba jej umiejętności w wykładanych tam przedmiotach nie wybijały się wśród innych. Niby lubiła bardziej te na których coś się działo, ale to raczej by nie wystarczyło. - W Hogwarcie ostatni raz byłam jakiś dobrych parę lat temu, ale w pewnym sensie pracuję też swoim głosem. Jestem aktorką. - uśmiechnęła się szerzej, gdy przypomniały jej się lata w dawnej szkole. Naprawdę lubiła to miejsce, które w końcu uważała za swój pierwszy dom. Patrząc na nieznajomego dostrzegła, że gdy wykonał lekki gest jakaś książka spadła mu w ręce. Na początku przez myśl przeszło jej, że sama zleciała z półki. Pewnie jest jednym z tych ludzi, którzy znają się od niej na magi o wiele lepiej. Mimowolnie spojrzała się na tytuł, by potem przenieść spojrzenie na swojego rozmówcę. -Pan też nie wybrał sobie za lekkiej księgi. Przez co śmiałabym twierdzić, że zajmuje pan jakieś odpowiedzialne i ważne stanowisko? Jak już zaczęli rozmawiać o zawodach to postanowiła zapytać. Tak z czystej ciekawości.
I po wakacjach. Sierpień zbliżał się ku końcowi, wrzesień nadchodził wielkimi krokami, a Filip tak bardzo nie chciał wracać do Hogwartu. Myśl, że musiałby codziennie patrzeć na Nastkę i Snowa nie napawała go zbytnim optymizmem. Ale, gdy bracia w dość brutalny sposób dali mu do zrozumienia, że zachowuje się, jak ciota, próbując uciec od tego wszystkiego (znów) postanowił, że postąpi, jak prawdziwy mężczyzna i stawi temu czoła! Nawet, jeśli jego przyjaciółka miałaby paradować z tym frajerem Snowem po szkolnych korytarzach za rękę on sobie z tym poradzi. Ba. Znajdzie sobie inną. Lepszą. Jeszcze piękniejszą. Albo znajdzie kilka! Taki miał plan, ale ten brał w łeb, gdy tylko choćby pomyślał o Puchonce. Cholercia. Wpadł po uszy. Tylko czemu ona nie mogła spojrzeć na niego, tak, jak on patrzył na nią od tylu miesięcy? Świat jest zwyczajnie niesprawiedliwy, a Filip przyciągał takie dramatyczne opowieści. Przecież już nie raz kończył ze złamanym sercem i zawsze powtarzał sobie, że to ostatni raz, że kolejny raz będzie się bronił nogami i rękami przed uczuciem. Czy nie był za młody, by czuć tyle rzeczy naraz? Czy nie powinien istnieć jakiś limit złamanego serca, czy coś w tym stylu? Byłby bardzo przydatny. Wiedział, że zachował się, jak tchórz i nie liczył już na nic ze strony Nastki, po tym, jak nie zjawił się w ich łódce, uprzednio sam prosząc ją o spotkanie. Nie dość, że zachował się, jak tchórz to ona mogła to odebrać jeszcze gorzej! Że ma ją w dupie, że nie jest dla niego ważna, że nią gardzi. A to przecież nieprawda! Chciał to wszystko wyjaśnić, ale po prostu zabrakło mu czasu. A list wydawał się nieodpowiedni. Choć jej widok bolał to bardzo chciał ją znów zobaczyć. Zostaje mu chyba jednak wpatrywanie się w nią w Wielkiej Sali. Stał teraz sobie nasz Stone przy regale z książkami, z listą potrzebnych egzemplarzy na nowy rok szkolny, który nie zapowiadał się zbyt ciekawie. Ale heloł, wciąż był kapitanem drużyny Puchonów. Powinien skupić się na sporcie, sport go nigdy nie opuści!
Nastka sama nie wiedziała, czy cieszy się na kolejny rok w Hogwarcie. Miała wrażenie, że razem ze skończeniem podstawowych siedmiu lat skończyło się wszystko co łatwe i przyjemne. Całe jej życie wywróciło się do góry nogami i nie mogła zrozumieć dlaczego. Może to była kara za jakieś jej złe zachowanie. Ale starała się być dobrym i pomocnym człowiekiem. Jeśli postąpiła gdzieś źle to kiedy? Chętnie by się tego dowiedziała. Nie miała jednak jak. Końcówka wakacji w Indii minęła Nastce naprawdę wstrętnie. Znaczy, może nie pod względem artystycznym, bo spędzanie całych dni samemu poza łódką tchnęło w nią artystyczne wibracje i tak wróciła z liczbą prac, z których spokojnie można by zrobić wystawę. Niemniej jednak unikanie Filipa było męczące, a wyjazd Snowa dotkliwy. Do tej pory nie wiedziała też czy Stone, albo Riggs znaleźli jej super rzeźbienia nad łódką. Poważnie zastanawiała się nad tym czy nie skończyć już teraz szkoły. Nie musiałaby się z niczym mierzyć. Ale wiedziała, że nawet nie ma co próbować się nie pojawiać, bo Felka pewnie by po nią przyjechała i za ucho zaciągnęła z powrotem do Hogwartu. No i Filip. Filip, który napisał, chciał się spotkać, i.. i nie przyszedł. Może już mu nie zależało. Może miał jej dość? Może był już zmęczony byciem jej przyjacielem? Nie wiedziała, chociaż myśl o tym dotkliwie kuła w serce. Postanawiając zmierzyć się ze wszystkim w te wakacje Nastka postanowiła wrócić do Hogwartu, a co za tym idzie potrzebowała książek. Gdzie indziej mogła je kupić niż w Esach i Floresach. Weszła do nich i przechodząc kawałek zrozumiała, że los z niej kpił. Nastka zrobia krok do tyłu i odwróciła się na pięcie w stronę wyjścia i podniosła już nawet nogę, by do tego wyjścia ruszyć, ale zatrzymała ją w górze, a potem postawiła na swoim pierwotnym miejscu. Gdyby Felka się dowiedziała, że uciekła pewnie by ją opieprzyła nieziemsko. Dlatego z przyświecającą myślą postanowiła działać na zasadzie "co zrobiłaby Felka". Nie uciekłaby. I stawiła czoło problemem. Tak, to właśnie musiała zrobić. Toteż zadziwiając siebie sama odwróciła się znów o 180 stopni i ruszyła szybko w stronę Filipa. czemu szybko? Żeby nie mieć czasu się rozmyślić. Gdy tylko do niego doszła odchrząknęła. -Filip. - tylko tyle wypłynęło z jej malinowych ust. I tak więcej niż można się było po niej spodziewać.
Zawsze zastanawiałam się, jak to jest znaleźć się w takiej sytuacji. Gdy nie musisz się obracać, by wiedzieć, kto za tobą stoi. Gdy głos tej drugiej osoby wydaje się być najsłodszym dźwiękiem na świecie. I gdy jednocześnie masz ochotę uciec lub zapaść się pod ziemie, bo to tak boli. Nie mam pojęcia, jak to jest. Ale Filip na pewno wiedział. Bo te wszystkie uczucia uderzyły w niego jednocześnie i wydawało mu się, że minęły lata świetlne, nim obrócił się w stronę dziewczyny, jak na zwolnionym filmie. Jego wzrok przesunął się po całej, drobnej sylwetce, by w końcu zatrzymać się na jej twarzy. Jego imię w jej ustach było takie bezpieczne. -Nastka- przełknął ślinę, ściskając w dłoni pergamin z listą potrzebnych książek. -Przyszłaś po książki?- zapytał głupkowato, nie mając pojęcia, jak zacząć rozmowę. Czy w ogóle powinien. To głupie. Kiedyś mogli rozmawiać godzinami, a dzisiaj stali naprzeciwko siebie i nie mieli sobie zupełnie nic do powiedzenia. Kolejny paradoks. Przecież chciał jej tak wiele powiedzieć! Żeby się nim nie przejmowała, że on wcale nie jest zły, bo przecież nie ma powodu. Chciał zapytać, jak się czuje, czy boi się rozpocząć studia, że on się bał, bo to było coś nowego, nie wiedział, czy da radę. Ale ona na pewno sobie poradzi! Przecież jest świetną uczennicą, a on zawsze będzie, by jej pomóc. Zwłaszcza z Historią Magii. -Przepraszam- powiedział jednak, kładąc dłoń z pergaminem na jednej z półek i rozluźniając mięśnie. Za to, że nie stawił się na wyznaczonym spotkaniu. Za to, co mogła sobie pomyśleć. -Stchórzyłem.
Wodnicov wiedziała, że po wypowiedzeniu swoich słów, czy raczej słowa nie będzie odwrotu i będzie musiała zmierzyć się z problemem, którym dla niej była rozmowa z Filipem. Było jednak już za późno by odwrócić się i uciec. Poza tym nie mogła przecież uciekać całe swoje życie od odpowiedzialności prawda? W końcu skończyła już szkołę i szła na studia, to powinno wymagać od niej jakiejś dorosłości. Czegokolwiek. Przestąpiła z nogi na nogę i gdy usłyszała pierwsze zdanie Stona momentalnie ją wcięło. Czy przyszła po książki? A po co innego przyjść miała? Przecież nie planowała zapolować na niego w księgarni. Otworzyła usta zdumiona chcąc coś powiedzieć, zaraz jednak je zamknęła stwierdzając, że nie ma nic mądrego do powiedzenia. Podniosła dłoń i założyła kosmyk włosów za ucho i dopiero potem z ociąganiem podniosła spojrzenie z swoich stóp na Filipa. Atmosfera między nimi była tak gęsta, że można ją było normalnie ciąć nożem. Nastka nie lubiła takich sytuacji. Nie lubiła tego dziwnego uczucia, w czasie którego nie miała pojęcia co zrobić z rękoma, nogami, czy też całą sobą. Z ust Stone wyleciały przeprosiny i wytłumaczenie, które ograniczył do jednego słowa. I co miała mu powiedzieć? Że rozumie? Sama co chwilę tchórzyła, a jednak teraz zamiast uciec stałą tu przed nim. -Czekałam. - powiedziała tylko spokojnie. Wypowiadając to tonem, jakby kompletnie jej nie zależało, jakby była to jakaś lekka dopowiastka do całości.
Przez te kilka dni ciągle zbierał się na odwagę, by z nią porozmawiać i nigdy mu to nie wychodziło. A teraz? Teraz stał tu przed nią bez żadnego przygotowania. Gdyby chociaż mógł ułożyć sobie jakąś długą, wzruszającą mowę, która powaliłaby ją na kolana! Ale chyba takie sytuacje przychodzą do nas wtedy, gdy najmniej się ich spodziewamy. Coś jak grom z jasnego nieba. Bo Filip nawet by nie pomyślał, że dzisiaj ją tu spotka. Gwałtownie wciągnął powietrze nosem i wypuścił je powoli. Naprawdę na niego czekała? Miał ochotę skakać ze szczęścia, bo to oznaczało, że nie był jej zupełnie obojętny. Nie powstrzymywał lekkiego uśmiechu, który niespodziewane zaczął wkradać się na jego usta. Zdawał sobie jednak sprawę, że jej słowa wcale nie musiały (i pewnie nie miały) żadnego głębszego sensu. Nie czekała na niego. Nie był przecież Snowem. Ktoś mądry powiedział jednak, że należy cieszyć się z małych rzeczy, nie? -Przepraszam- powtórzył. -Za to, że postawiłem cię w takiej sytuacji. Mam nadzieję, że zrozumiesz, że nie mogłem już dłużej tłumić tego w sobie. Nie jestem w tym dobry. Znasz mnie. Gdybym mógł to położyłbym swoje serce na złotej tacy i ci je podał. Po prostu chciałem, byś wiedziała. To chyba byłoby niesprawiedliwe w stosunku do ciebie, gdybym wciąż nosił to w sobie. Stefa P żegna! Hłe hłe. Tylko, że nie tak sobie to wszystko wyobrażał. Choć wiedział o jej uczuciach do drugiego Puchona to bezczelnie wyznał jej swoje uczucia, stawiając ją w takiej niezręcznej sytuacji. Bo w końcu był jej powiernikiem. Zwierzała mu się z tej miłości, jaką darzyła Snowa szczęściarza. Skiepścił.
Nastka sama nie wiedziała co kazało jej właśnie dzisiaj iść na zakupy. Mogła je zrobić przecież równie dobrze jutro, albo pojutrze. Albo w każdy inny dzień w tym tygodniu, zanim szkoła zacznie się na dobre, a jednak, jednak postanowiła iść dzisiaj. Rządzenie losu? Przeznaczenie? A może raczej pech? Nie wiedziała, wiedziała jedno, że jak już postanowiła podejść, to musiała się też zachowywać. Znaczy może i nie musiała się zachowywać, ale jakoś nie sądziła by krzyki i płacze czy śmiechy i chichy zostały dobrze przyjęte w miejscy takim jak księgarnia, zwłaszcza, że kręciło się tu sporo osób i uczniów i Nastka wolała pozostać dla nich jąkająca się dziwaczką niż dramującą w księgarni puchonką. -niesprawiedliwe w stosunku do mnie? - spytała unosząc lekko brwi i nie spuszczając spojrzenia z puchona. Na Merlina, czy on naprawdę sądził, że to było nie fair w stosunku do niej. Gdyby jej nie powiedział? Prawdą było, że zaoszczędził by jej całego tego dramatu, a jej myśli nadal bezsprzecznie co dnia biegałby wokół Riggsa. Co robi, jak Nastka go nie widzi? Czy myśli o niej? Kiedy go znów zobaczy, by usłyszeć jego głos i zobaczyć uśmiech? Filip z tym swoim wyznaniem kompletnie namieszał jej w głowie. Wyznając jednak swoje uczucia Nastka zrozumiała jedną rzecz, istnieli ludzie, faceci inni niż Snow. Którym się podobała. Sama myśl o tym, że mogła się komuś podobać była dla niej nie do zrozumienia, a myśl o tym, że mógł ją ktoś pokochać była czymś wręcz niemożliwym. Bowiem Wodnicov swoją egzystencję ograniczyła do wpatrywania się w Riggsa i czekania aż ten w końcu zauważy ją też. Co mogło nie zdarzyć się nigdy i z czego puchonka zdawała sobie sprawę. Nie potrafiła jednak robić nic innego. A teraz Snow znikł. Wyjechał i nie dawał znaku życia. Nastka nie mogła odrzucić od siebie myśli, że to może ona zrobiła coś nie tak. Czy powinna na niego dalej czekać, nie mając pewności, że kiedykolwiek wróci? Ale jeśli postanowi pozostawić go za sobą, co jej zostanie? Poza miłością do niego miała tylko przyjaciół i to też nie w zatrważającej liczbie. Te wszystkie rozmyślania kołowały się w jej głowie, jednak żadne nowe zdanie nie wypłynęło z jej ust. Biedny Filip.
Nie chciał być dla niej problemem. Nigdy w życiu! I szkoda, że tak o nim myślała. Na pewno zrobiłoby mu się przykro, gdyby powiedziała to wszystko na głos. Dobrze wiec, że nie mówiła. Ale czy to naprawdę takie przerażające, że ona mu się spodobała? To Filip był tym, który nikomu się nie podobał! Nie uważał się za kogoś, kto mógłby podobać się dziewczynom. To znaczy, zdawał sobie sprawę, że brzydki ani brudny nie był, ale dziewczyny wolały jakiś wrednych badasiów, którzy łamali im serca. Serio. Czy my, dziewczyny, naprawdę jesteśmy takie ślepe i odrzucamy takich uroczych chłopców, jak Filip? Chyba tak. -Tak. Wydaje mi się, że lepiej, że o tym wiesz. Możesz podjąć jakąś decyzję- znów przełknął ślinę i odepchnął się od regału, chwiejąc się na jednej pięcie. Przynajmniej nie wywalił się tu pokazowo! -To nie fair, jeśli byłbym dalej przy tobie i udawał twojego przyjaciela. Nie byłbym z tobą szczery. A przecież zawsze sobie o wszystkim mówiliśmy, prawda?- zapytał, wbijając w nią uważne spojrzenie. Można by powiedzieć, że chciał przejrzeć ją na wylot. Gdyby mógł- zrobiłby to! Gdyby choć na chwilkę mógł zamienić się z nią miejscami i dowiedzieć się, co siedzi w jej głowie... Argg! Niby magia i Hogwart, a nie potrafił takich sztuczek. Pfff. -Snow wyjechał, prawda?- dodał, nie wiedząc po co, bo zaraz zrobiło mu się głupio. Widząc jej minę poczuł się jeszcze gorzej i spuścił łeb, by nie musieć na nią patrzeć. Niepotrzebnie w ogóle wymawiał jego imię. Przeklęty Snow. -Przepraszam- czy dziś mamy światowy dzień przepraszania? W kalendarzu Filipa na pewno powinien się taki znaleźć. -Ja... będę szedł. Chyba, że chcesz bym pomógł ci nieść książki!- zaoferował się nagle, nader radosny. Przez sekundę poczuł się, jak dawniej, jakby tego wszystkiego nie było i dalej byli przyjaciółmi.
Ojeja. No to nie tak, że on problemem dla nie był. Bo nie był. Chodziło raczej o to, że znalazła się w problematycznej sytuacji. Między Snowem a Stonem. Można nawet powiedzieć, że została postawiona przed decyzją, której nigdy się nie spodziewała. Właściwie nawet nie brała pod uwagę. Po prostu. Od zawsze w jej głowie jako idealny kandydat jawił się Snow i nikt nigdy temu nie zaprzeczał. Każdy kto wiedział po prostu cicho to akceptował, a reszta uważała ją po prostu za cnotknę nie do zdobycia. I Nastka czekała by pewnie na Snowa latami i nie przeszkadzałoby jej to chyba, gdyby nagle nie pojawił się Filip. Znaczy Filip nie pojawił się nagle tylko wyskoczył z tym swoim wyznaniem nagle. Kompletnie podważając Nastki uczucia i wybór. -Podjąć decyzję?!- zapiszczała Nastka trochę głośniej niż zamierzała. Kilka par oczu zwróciło się w jej stronę co spowodowało, że na jaj policzkach zakwitył czerwone rumieńce. Wysoki ton spowodowany był zdziwieniem, jakie ogarnęło ją po pierwszym zdaniu Filipa. Czy on jej w ogóle nie znał? Podjąć decyzję?! Ta, i co jeszcze? Może zatańczyć kanka do tego. Nastka nie podejmowała decyzji, czekała aż sytuacja sama się rozwiąże. A teraz Stone jej mówił, że ona będzie mogła sobie podjąć decyzję. Jak normalnie wpasniało-kurwa-myślnie z jego strony. -Nie fair..-powtórzyła po nim i czuła jak ciśnienie jej się po prostu podnosi. Miał rację. To było nie fair. Ale w stosunku do niej! Bo ona czekała na Snowa, chciała Snow i to na nim skupiała pierwszą swoją myśl każdego dnia, ale jednocześnie z biegiem lat coraz bardziej wątpiła w to, że Riggs kiedykolwiek jakąś większą myśl skupi na niej. Wolała jednak trzymać się wyimaginowanej mrzonki i czekać na niego niż wdawać się w jakieś związki i ranić swoje serce. No i tutaj do akcji wchodzi Stone. Prawda? Przystojny i miły i pomocny, przy którym Nastka czuje się swobodnie będac sobą. I zostają przyjaciółmi. A potem bach i bum i Stone ją kocha. TAK NIE MOŻNA. Prawda? A potem oczywiście, jak zwykle Filip musiał powiedzieć coś nie tak. Jak Nastka już zbierała myśli i składała zdania, by jakoś ułożyć to wszystko co ma w głowie i mu wyłożyć, to ten znów zaczął. Przypomnienie o tym, że Laurent wyjechał mocno zakuło ją w pierś i Stone chyba to widział, bo spuścił łeb. Mógł pomyśleć zanim powiedział. -Nie rozumiem Cię Filip. - powiedziała zdanie, którego jeszcze przed wakacjami by nigdy nie wypowiedziała, bo zdawało jej się że Filipa zna i rozumie. - Chcesz się spotkać, a potem nie przychodzisz. Przepraszasz, a potem wylatujesz z Laurentem, jakby to miało Ci pomóc. Przepraszasz, a potem proponujesz, że poniesiesz książki, jakby to wszystko załatwiało. A może chcesz mnie bardziej jeszcze rozchwiać? - Nastka wyrzucała z siebie słowa jak karabin, mówiła jednak szeptem, nie miała ochoty by cała księgarnia się na nich patrzyła. - Mówisz, że to by było nie fair. Wiesz co by było nie fair? Jakbym zaczęła się z Tobą spotykać. Bo dobrze wiesz, że nie potrafię wybić sobie Snowa z głowy, a jednak. Jednak stajesz przed mną i wyznajesz swoje uczucia. Czy Ci czegoś brakuje? Nie. Ale czy mogę Ci obiecać, że moje myśli będą kręcić się w okół Ciebie? Wyrzuciła w powietrze ostatnie pytanie. Przez cały okres mówienia nawet na chwilę nie spuściła spojrzenia z Filipa. Rozdrażnił ją i zirytował. Częściowo swoim gadaniem, a częściowo swoją postawą. W jakimś stopniu samą siebie Nastka też drażniła. Bo niby by chciała, ale sama nie wie czy tak, czy nie. Odpowiedź na ostatnie pytanie wisiała w powietrzu. Gorzka w smaku, choć jeszcze nie wypowiedziana. Nastka czuła jak jej puls przyśpieszył i teraz gna nie wiadomo gdzie, a jakiś kosmyk zawieruszył się jej na twarzy, toteż dłoń podniosła i go odgarnęła za cucho. -Chyba zrobię zakupy kiedy indziej. - stwierdziła w końcu niewyraźnie. Wyraźnie jednak zbierała się do wyjścia. Więc jeśli Filip chce coś powiedzieć, albo zrobić, niech robi to szybko, bo za sekund kilka Nastka zniknie za drzwiami i tyle ją będzie widział.
Filip nie rozumiał, jak mogła w ogóle zapałać jakimś większym uczuciem do drania, który wyjechał i ją zostawił. Do drania, który, jak idiota udawał, że nie dostrzega jej uczuć! Filip od razu by dostrzegł! Bo wiecie co- on znał Nastkę. A może dlatego widział to wszystko, bo stał z boku? Gdyby to w nim była zakochana, czy także nie miałby o niczym pojęcia? Ale oddałby wszystko, by tak było! By być jej pierwsza myślą po przebudzeniu i ostatnią tuż przed zamknięciem powiek. By być w jej oczach Panem Doskonałym, by czerwieniła się na jego widok i zapominała języka w gębie (ajć, gęba to takie brzydkie wyrażenie. Popsuło nastrój). Tylko, że on nigdy nie będzie Snowem. I choć wydawało mu się, że już się z tym pogodził to wcale tak nie było. ALE, na gacie Merlina, jak ona mogła wybrać tamtego?! Filip nigdy nie rozumiał ludzi, którzy wzdychali do kogoś, kto jest poza ich zasięgiem. Ponoć miłość nie wybiera. Filip był innego zdania- nie wierzył w przeznaczenie ani w miłość zapisaną w gwiazdach. Uważał, że wszystko zależy od nas samych. Jeśli chcemy być z drugą osobą, jeśli czujemy do niej coś więcej- zróbmy coś! Nie warto czekać na szczęśliwe zbiegi okoliczności, bo one nigdy nie nadejdą! Z każdym można stworzyć szczęśliwy związek, jeśli tylko się postaramy. Dlatego śmiał się, słysząc "to nie był ten jedyny". -Nie chcę żadnej miłości w zawieszeniu. Póki ty kochasz Snowa... to ja po prostu nie będę stawał wam na drodze. I jeśli będziesz z nim szczęśliwa to wszystko będzie okej. Ale jeśli któregoś dnia on cię skrzywdzi to wiedz, że zawsze możesz przyjść do mnie. I że nakopię mu w dupę. Nie chcę byś na niego patrzyła. Ale nic nie mogę z tym zrobić. Nie chcę być tym drugim. I mógłbym powiedzieć, że dopóki nie stanę się dla ciebie numerem jeden to nie powinniśmy się spotykać. Ale to byłoby samolubne. Taka tona bzdur, a on wcale nie czuł się lepiej. Bo ona wciąż tu stała i dawała mu nadzieję! Była naprawdę okropną dziewczyną. -Cześć- mruknął niewyraźnie, unosząc dłoń, by jej pomachać, ale ona już stała do niego plecami, więc zacisnął ją w pięść i uderzył lekko o brzeg regału. Czy zawsze będzie tylko patrzył, jak odchodzi? To się nie godzi! Sam jednak skończył robić zakupy, jakby nic się nie stało, choć miał ochotę zwymiotować własne serce.
Co można robić, gdy reszta uczniów (ale i nauczycieli) opuściła mury szkoły w celu wyjechania na ferie zimowe? Wydaje mi się, że nic w nadmiarze ciekawego. Od rana zastanawiałem się, gdzie się udać, żeby zabić trochę zbędnego czasu i tak, całą godzinę temu zadecydowałem, że wybiorę się do Esów i Floresów. Jak dawno nie trzymałem w rękach książki, aż wstyd przyznać. W sumie i tak potrzebowałbym kupić coś z numerologii, w końcu nie szła mi najlepiej. Dlatego też, po przebraniu się w mugolskie ubrania, narzuciłem na siebie zwykłą, skórzaną kurtkę, założyłem czarne trampki, po czym wyszedłem. Zachowałem się w ten sposób głupio - na zewnątrz panował okropny mróz, a do tego moje ciemne włosy szybko zrobiły się mokre od deszczu. Cóż, chyba po powrocie do zamku będę musiał po raz kolejny odwiedzić gabinet pielęgniarki. Ale nie mam nic przeciwko, całkiem miła z niej kobieta. Gdy przeniosłem się już do Londynu z dumą stwierdziłem, że na razie nie jest aż tak źle z moim zdrowiem, jak przypuszczałem. W sumie padało tutaj zdecydowanie lżej, a i temperatura powietrza zdawała się być cieplejsza. Przeczesałem wilgotne włosy, żeby niesforne kosmyki więcej nie przysłaniały mi widoku, po czym włożyłem ręce w kieszenie kurtki. Z daleka dostrzegłem szyld księgarni, a kiedy podszedłem bliżej drzwi, delikatnie je popchnąłem. Dał się słyszeć ten śmieszny dźwięk dzwonka, który obwieszcza nowego klienta. Zawsze zastanawiałem się, po co się go umieszcza. Może właściciele chcą się rzucić na potencjalnego nabywcę jak na mięso, żeby przedstawić własne produkty? Albo boją się, że niezauważenie ktoś wejdzie i coś podwędzi. W każdym razie, dobry pomysł z tym dzwonkiem! - Dzień dobry - przywitałem się, wyciągając ręce z kieszeni. Grunt to kultura, której tak wielu ludziom teraz brakuje. Właściwie na miejscu było tylko kilka osób, może to dlatego, że wszyscy byli w pracy? Hm, więcej dla mnie. Prawda, że niezręcznie jest przeglądać książki stojąc ramię w ramię z kimś obcym? Nie? Dla mnie trochę. Podszedłem do regałów, nad którymi wisiał napis "historia magii", bo choć w planach miałem kupno czego innego, to właśnie ona mnie fascynowała. Przejrzałem kilkanaście tytułów, które aktualnie były już w mojej kolekcji, kiedy trafiłem na perełkę literatury. Hurra! Delikatnie wziąłem ją do ręki i otworzyłem, aby pochłonąć choć kilka stron.
Nie planowała wracać do Hogwartu, bo to się zdawało niemal jak stryczek, który rozbudzi w niej dawne wspomnienia, a przecież jedyne czego na ten moment chciała, to… Powrót do przeszłości. Wydarzyło się zbyt wiele, by brać w ogóle pod uwagę taką abstrakcyjność polegającą na tym, by rozważać coś, co się wydarzyło, a co tak naprawdę nie miało żadnego prawa bytu, bo niby z jakiej racji? Każdego dnia wymazywała z pamięci Noela, który właściwie zniknął z dnia na dzień, a co za tym szło, musiała utwierdzić się w przekonaniu, że jest takim samym skurwysynem, jak Sweeney. Obaj złamali jej serce i jeszcze się tym chełpili, więc – krzyż na ich drogę. Nie wracała jeszcze do szkoły, bo złożenie papierów o ponowne przyjęcie wiązało się też z tym, że musiałaby wrócić na projekt Sfinksa, a przecież tak bardzo tego nie chciała. Owszem, była to pewnego rodzaju perspektywa, która w zupełności jej wystarczyła, ale nie potrafiła z powrotem być tak biegła w transmutacji, jak kilka miesięcy temu. Może to od tej feralnej nocy podczas, której zamieniła Payne’a we fretkę? Cóż, któż to wie… Merlin jeden raczy wiedzieć, czy jakoś tak to leciało. Teraz niemal na pełnym leniu dreptała powolutku w stronę księgarni, która miała tchnąć w nią ten niesamowity promyczek chęci powrotu do nauki, bo może i nie była wybitna, ale z pewnością nie schodziła poniżej oczekiwań. Dzień w miejscu, które było kiedyś niemal jak drugi dom wydawało się idealną szansą na to, by stanąć na nogi, a przynajmniej na tyle względnie, że na przeszkodzie jedynie stać będzie… Och, nie. Właściwie w życiu Eiv nie było żadnych przeszkód, czy ograniczeń. Wędrowała uliczkami dość spokojnie, nigdzie się nie spiesząc, a dym Lordków wypełniał jej płuca. Nie zwracała uwagi na to, że po raz kolejny ludzie patrzą na nią, jak na bezdomną, która w zderzeniu z psem utraciła ciuchy, bo fakt, że materiał rajtek, czy tuniki był postrzępiony nie oznaczał, że była „ździrowata”, czy co gorsza – biedna. Ona nie dbała o to, by chodzić ubraną w najdroższe tkaniny, choć niewątpliwie było ją na to stać, ale czy ktoś się miał prawo tym przejmować? Oczywiście, że nie, a już na pewno nie sama zainteresowana. Tkwiła przy jednym z regałów, wertując książki, a kiedy jakaś nazbyt intrygująca wpadła jej w ręce, od razu odkładała ją na miejsce. Powód? Nazbyt prosty – to nadal nie było nic, czego by nie znała, a przecież chodziło o to, co może ją zaskoczyć, a nie stać się częścią przewidywalności. Nie zwróciła nawet uwagi na chłopaka, który stał tuż za nią, bo nie czuła tego „czegoś”, a szansa na wyjście nagle uciekła, gdy nie wiedzieć czemu, w księgarni zrobiło się nadzwyczajnie ciasno i tłoczno.
Zgoda, nie odwiedzam często bibliotek ani księgarni, a to - przyznaję się bez bicia - duży błąd. Jeden z tych, których żałuje się na starość, upominając wnuki, aby nie robiły nic podobnego. Zazwyczaj (wiem to z autopsji) one i tak nie słuchają, robiąc podobne lub gorsze głupstwa, których potem też żałują. Pamiętam, że akurat nie żałowałem, że nie posłuchałem babci Shannon, kiedy mówiła, żebym częściej wychodził z domu. W tym czasie odpowiadała mi samotność, a cisza była dźwiękiem przyjemniejszym dla ucha od muzyki. Chyba zostało mi coś z tych nie tak odległych czasów. Nie zauważyłem, że w księgarni zaczęło robić się tak tłoczno. Znaczy się zauważyłem, jednak nie wiedziałem, kiedy to się stało. Czas przelatywał mi między palcami, gdy wpatrywałem się w kolejne (znane mi do tej pory) tytuły. Właściwie przejrzałem już wszystkie księgi historii magii i postanowiłem, że przyszła pora na numerologię. Już zacząłem odwracać się, aby podejść do regałów znajdujących się po drugiej stronie pomieszczenia, kiedy moim oczom ukazał się najzwyklejszy w świecie anioł. Żartuję, żaden najzwyklejszy. Niespotykany, fenomenalny anioł, a może powinienem stwierdzić: anielica? Duże, błękitne oczy w ogóle nie zdawały się zwracać na mnie uwagi. Mały, zgrabny nosek, pełne, delikatne usta i długie, ciemne włosy nie dawały mi spokoju. Ona była po prostu piękna z tymi swoimi ledwie widocznymi piegami i jeszcze trudniej wyczuwalnym zapachem papierosów. Dlaczego nie zauważyłem jej wcześniej? Czyżbym postradał zmysły? Wyglądała na kogoś w moim wieku, ewentualnie była rok starsza. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Chciałem zrobić krok, może coś powiedzieć... Spytać chociaż, jak ma na imię. Nie zrobiłem nic. Stałem i wpatrywałem się w nią, kiedy przeglądała okładki lektur. Co ona tu robi? Dałbym wszystko, żeby ją poznać. Albo żeby zwróciła na mnie uwagę. Wręcz błagałem ją o to wzrokiem, uśmiechając się delikatnie.
Cisza. To jest to, co jest potrzebne ludziom, bo daje spełnienie i nieco wytchnienia. Pozwala pogrążyć się w rozmyślaniach i daje niesamowite powody do kolejnej próby układania w głowie potencjalnych scenariuszów na życie, ale… Eiv nie znosiła planowania. Żyła spontanicznie, otaczając się ludźmi, którzy coś dla niej znaczyli. Problem był taki, że dwójka najważniejszych osób w jej życiu nagle zniknęła i dziewczyna nie potrafiła stanąć na nogach, bo jej kłopotem była też czteromiesięczna córka, o której nikt nie wiedział. Miała żal do Noela? Jedynie o to, że był kłamcą, ale przecież to dość logiczne, bo w ich związku rzadko kiedy występowała szczerość, a to było powodem nieustających kłótni. Dlatego chowała się w Zakazanym Lesie, albo bibliotece, czy właśnie w księgarni. Tu nikt nie miał pretensji, bo nikt nie miał prawa jej znaleźć, a szafa przestała być wystarczająca. Teraz jednak tkwiła tutaj z czystej przekory. Miała przerwę w pilnowaniu dziecka i robiła to jedna z opiekunek, które niewątpliwie musiały jej pomóc, bo sama nie dawała rady, a już na pewno nie wtedy, gdy trzeba było godzić życie codzienne ze studiami. Czy obserwowała ludzi? Nie, aż do pewnego momentu, w którym nie dostrzegł obcego kolesia, a przyglądał jej się w sposób nadzwyczajnie dziwny i… Zrobiła dwa kroki w przód i kiedy znalazła się tuż przy nim, dostrzegła w nim tak nieziemskie podobieństwo do Sweeney’a, a przecież nie mogła obcych ludzi oskarżać o takie rzeczy, prawda? Wzięła nieco głębszy wdech, a niebieskie tęczówki świdrowały go na wskroś, jakby.. Chciała dostrzec w jego oczach to, co ma jej do zaoferowania. -Tak? – Odezwała się lekko, melodyjnie i nieprzerwanie, wręcz napastliwie gapiła się na niego, próbując odszukać wskazówki tego, dlaczego stała się wyczekującym obiektem, a przecież to dało się poczuć. Miała nawet wrażenie, jakby nie potrafił zrobić pierwszego kroku, ale to jej nie przeszkadzało. Ceniła uległość u każdego. Dokładnie w ten sam sposób, postrzegała kiedyś Noela.
Nigdy w swoim osiemnastoletnim życiu nie widziałem nikogo równie pięknego, równie intrygującego i równie interesującego. Pierwszy raz, jak sięga moja pamięć, widzę dziewczynę, której mam ochotę scałować jedno słowo z ust. To było najpiękniejsze potwierdzenie na świecie. Kiedy nieziemskiej urody istota podeszła do mnie, poczułem się wręcz zaszczycony. Modlitwy zostały wysłuchane, ja, Ezekhiel, dostąpiłem zaszczytu spojrzenia tej pary najgłębszych niebieskich oczu, jakie kiedykolwiek widziałem. Chciałem nauczyć się w nich pływać - bezskutecznie. Przez chwilę naprawdę wydawało mi się, że płuca napełniają mi się wodą, że tonę w jej błękitnych odmętach. - Zdradzisz mi... - zacząłem, szepcząc naprawdę cicho i ledwo słyszalnie. Jednak nie potrafiłem zdobyć się na nic więcej, jej perfekcja mnie po prostu onieśmielała - Jak masz na imię? - udało mi się wydukać trochę głośniej i bez zająknięcia, co można było uznać za sukces. Wilgotną ze stresu dłonią sięgnąłem na kark, aby się podrapać, co mogło wyglądać naprawdę żałośnie. Nie powinienem był się błaźnić przy kimś takim. Z resztą zapewne i tak nie miałem szans; powinienem się cieszyć, że w ogóle zwróciła na mnie uwagę. Ale kto zignorowałby dziwnego, gapiącego się (w dodatku założę się, że bez mrugania) nieznajomego kolesia? Nie przedstawiłem się. Nie sądziłem, że chciałaby wiedzieć, jak się nazywam. Po prostu nagle, w jednej chwili, zapragnąłem dać jej wszystko, co miałem. Może była potomkinią wili? Czytałem kiedyś, że one tak działały na ludzi... Jednak na pewno nie była z linii tych stworzeń. W tej nieco przerażającej aurze smutku i melancholii nie przestawała być przyciągająca. Czy można zakochać się w ułamku sekundy? Mam nadzieję, że nie, bo wtedy miałbym duży problem.
Eiv miała specyficzne podejście do poznawania ludzi, bo było to nieco… Wymagające. Ona preferowała samotność, w której nie musiała się starać, a jedynym problemem stawał się brak ciszy, który była zakłócana przez śliniącą i jęczącą, czteromiesięczną córkę. Czy to było złe, że Henley nie wyrażała publicznie głębszych uczuć i emocji względem dziecka, albo nie oznajmiła całemu światu, że razem z Noelem poczęli małego szkraba? Nie mogło być złe, bo ona to robiła głównie dla niej i samej siebie, by nikt jej nie szukał, a już z pewnością - Nie Sweeney i jego przydupas, który tak intensywnie skrzywdził Evelyn. Nie mogła mieć jednak pretensji, bo przecież sam raz po raz zadawała ciosy i wymierzała w najgorszy możliwy sposób cierpienie – ucieczka, to takie jakby trochę tchórzostwo, prawda? Patrzyła na nieznajomego chłopaka i miała przeczucie, że ten robi sobie z niej przysłowiowe żarty, bo przecież był taki… Nieskalany umiejętnością zagadywania do dziewczyn, choć może to swoistego rodzaju krępacja? Nie miała pojęcia i prawdopodobnie nie chciała wiedzieć. Przyglądała mu się z bladym uśmiechem na ustach, a zaraz potem zrobiła krok w przód, by zmniejszyć dzielącą ich odległość. -Dlaczego… – Zaczęła mówić powoli, bo tak naprawdę dla niej to była gra i czekała na to, czy odpadnie, czy może jednak podejmie się niewidzialnej rękawicy, którą mu rzuciła. -Miałabym chcieć ci się przedstawiać? – Uniosła lekko brwi do góry, a jej usta wykrzywiły się w ciut cynicznym uśmieszku, jakby chciała mu utrzeć nosa, ale z drugiej strony nie to miała na celu. Świdrowała go niebieskim tęczówkami, a odległość była tak malejąca i mógł poczuć zapach perfum wymieszany z papierosami. Czekała na odpowiedź? Nie, prawdopodobnie czekała na ewakuację, ale jedyne czego oczekiwała teraz od nieznajomego, to… Efektu zaskoczenia i lekkiej dawki adrenaliny. Musiała poczuć, że naprawdę wróciła.[/b][/b]
Może i wpatrywanie się w obcą dziewczynę było odrobinę dziwne... Ale przysięgam, że była najśliczniejszą osobą jaką kiedykolwiek widziałem. Swoją urodą pokonała każdą z tych wychudzonych, kształtnych blondynek, które pokazują w mugolskiej telewizji, każdą pustą, wypacykowaną lalę, każdą "dziewczynę z sąsiedztwa". I nawet moją mamę... A ona naprawdę była piękna. Wracając do pięknej nieznajomej... wręcz potrzebowałem jej imienia. Nie po to, by ją później znaleźć, nie po to, żeby ją śledzić. Sam nie wiem, po co mi ono było. Żeby napawać się jej perfekcją jeszcze bardziej? Czułem, że jest "nie z mojej ligi", a mimo to zaryzykowałem upokorzenie. Ja, ja, Ezekhiel Tatcher zaryzykowałem. Podczas gdy większość swojego nędznego życia spędziłem na płakaniu za straconą rodziną, ćpaniu i nauce, panicznie bojąc się niemal wszystkiego, w jednej chwili stałem się odważny. Może nieco dziwny i małomówny (ale komu nie brakuje języka w gębie, kiedy spotyka ideał?), ale nadal mężny. Nawet, gdy byłem przekonany, że nie uzyskam odpowiedzi na swoje pytanie... nie pozostałem bez nadziei. - Może... - zacząłem, tym razem bez zająknięcia, pewniej, spokojniej i z większą cierpliwością. Chłonąłem widok jej tęczówek łapczywie, czułem się jak głodny, który widzi jedzenie, ale zabroniono mu jeść; jakbym nigdy wcześniej nie widział dziewczyny. Bo nie widziałem. Nie t a k i e j - Dlatego, że chciałabyś mnie poznać równie dobrze, jak ja ciebie? - pachniała pięknie. Miałem ochotę jej dotknąć, poczuć jej delikatną skórę pod palcami, przeczesać zapewne miękkie w dotyku włosy. Odpowiedziałem zbyt pewny siebie. Byłem żałosny, sądząc, że tak było, a mimo to nadal spragniony badałem jej twarz wzrokiem. - Ezekhiel - powiedziałem, wciąż wewnętrznie dusząc się błękitem jej oczu. Pierwszy raz od... naprawdę dawna wypowiedziałem to imię na głos. Nie wiem nawet, czy tego chciałem. Lub dlaczego tego chciałem. Ezekhiel. Tatcher. Nowozelandczyk, który nigdy wcześniej nie powiedział swojego prawdziwego imienia w Londynie. Wystarczyło tylko jedno tęskne spojrzenie na tę tajemniczą nieznajomą.
Eiv nie rozumiała jednego. Dlaczego ludzie się gapią. Zawsze to robią, gdy ona przechodzi i raz po raz sprawiają, że czuje się jeszcze pewniej. Owszem, to w jakiś sposób przyjemnie łechtają w ten sposób ego gryffonki, ale czy na tyle, by sama zaczęła pragnąć tego, co jest oczywiste i na wyciągnięcie ręki? Przykre, ale prawdopodobnie nie. Chociaż on miał coś w sobie. Coś… Innego. Evelyn sama nie miała pojęcia, jak to określić, ale był to ten etap, w którym dziewczyna mogła zostać oczarowana i poddać się swoistego rodzaju magii, lub – biedny chłopaczyna mógł ją przegrać. Na całej linii. Uśmiechnęła się nieco drwiąco, gdy się przedstawił i zrobiła krok w przód tak, by nie przerwanie wlepiać w niego swoje intensywnie niebieskie tęczówki. Potrzebowała tego, jak niczego innego. Właśnie w tej jednej chwili. W tym jednym momencie. Tutaj i teraz. Zbliżyła się jeszcze bardziej, a jej usta zahaczyły lekko o policzek Eugene’a, który był delikatny i tak niezwykle przyjemny w dotyku. Złożyła tam ulotny pocałunek, który mógł być obietnicą czegoś więcej, ale przecież była to tylko niewinna gra, w której to on był ofiarą i miał jej pragnąć. Mocniej. Intensywniej. -A dlaczego miałabym chcieć cię poznać, Ezekhielu? – Powiedziała ledwie słyszalnie, a jej ton głos był niemal przeszywający na wskroś. Łatwo było wywnioskować więc, że przechodziła z normalnego tembru do tego, który był charakterystyczny dla flirtu. Czy chciała go ośmielić? Oczywiście, że tak. Może nawet bardziej niż kiedykolwiek – kogokolwiek wcześniej. -Musisz naprawdę mocno tego chcieć, by mnie przy sobie zatrzymać. – Mruknęła raz jeszcze, a zaraz potem odsunęła się i przekrzywiła lekko głowę w bok. Wlepiała w niego spojrzenie, które świdrowało przystojną mordkę chłopaka, bo nie można było tego podważyć, ale patrzenie na niego… Było prawdziwą przyjemnością. Przygryzła lekko dolną wargę, by nie kusić losu, bo przecież ten bywa zdradliwy, a prawdopodobnie w tej chwili nikt nie chce ryzykować czymś, co mogłoby być niewłaściwe, prawda? -Ile jesteś w stanie zrobić dla tego pragnienia? - Kusiła. Mamiła. Jednak wracała. Ona. Prawdziwa i realna. Żadna podrabiana szmata, która mogłaby się nazywać Evelyn Carą Henley. Zawsze i niezmiennie.
Byłem niezmiernie dobry, wręcz wspaniały w przegrywaniu. Zawsze przegrywam w papier, kamień, nożyce, nigdy nie wygrałem żadnych zawodów, a raz nawet przegrałem życie. Właściwie stało się to w momencie, w którym się urodziłem. Od zawsze byłem ofiarą. Urodzony jako ostatni miałem najmniej przywilejów i najdłuższe dzieciństwo, mimo że od reszty rodzeństwa dzieliło mnie kilkanaście minut. Nie wiem, czemu nie lubiłem o tym rozmawiać. Może wstydziłem się siebie? Swojej miłości do kraju, do matki, do owiec? Czasami zastanawiałem się jakim cudem potrafiłem być taki szczęśliwy. Niektórzy na moim miejscu dawno popełniliby samobójstwo albo wpadli w nałóg. Ups. Czułem się strasznie niezręcznie wiedząc, że wokół mnie i Nieznajomej krąży tylu ludzi, a ja zdawałem się w ogóle ich nie zauważać. Byłem taki... obojętny w tym momencie. Na wszystko, na wszystkich. Jedyne, czym chciałem się zająć było całowanie każdego skrawka jej ciała, słuchanie jej słów, wdychanie jej zapachu, dowiedzenie się czegoś. Chciałem desperacko zmusić ją do uchylenia rąbka tajemnicy, ale wiedziałem, że jest wolnym ptakiem. A kiedy wolną istotę zamknie się w klatce, ona również się zamknie. Musiałem sprawić, żeby chciała mnie równie mocno, jak ja ją. Czy to możliwe? Pewnie nie. Już myślałem, że mi się udało, kiedy niespodziewanie zbliżyła swoje perfekcyjne wargi do mojego policzka, szepcząc pytanie, na które nie znałem odpowiedzi. Dlaczego miałbym znać? Przecież była taka nieobliczalna, nieprzewidywalna, zdolna do wszystkiego. Skąd ja to wiedziałem? Nie miałem pojęcia. Pocałowała mnie. Czy ona mnie pocałowała? Nie wiedziałem, co się dzieje. Świat zaczął wirować, pole widzenia zmniejszyło się do minimum, a ja poczułem się jak dziecko, któremu właśnie podarowano cukierek. Tak miało być, prawda? Dopiero w tej chwili uświadomiłem sobie, że ona ze mną gra. Nieładnie, nieczysto gra. Mając przewagę, widząc wszystkie moje karty. Dlaczego byłem taki naiwny? Nadal jestem. Gdy odsunęła się ode mnie, ja zrobiłem to samo, tym razem unikając kontaktu wzrokowego. Merlinie, jak ja jej pragnąłem. Marzyłem, żeby wyjść z tej biblioteki i pieprzyć się z nią. Albo zrobić to w tej bibliotece, o ja zbereźny. Jedna, wciąż nieznana mi osoba sprawiła, że zachciało mi się stracić dziewictwo w jednej chwili. Czy to nie sen? - Wiele - stwierdziłem bez zbędnego zastanawiania się. Co by mi dało rozmyślanie nad odpowiedzią? Przecież i tak byłem opętany tą dziewczyną. Jej urodą, spojrzeniem. Ona była światłem, a ja muchą, która zaślepiona blaskiem leci na śmierć. Byłem jak zahipnotyzowany. Nie widziałem nikogo, niczego poza nią i nawet jeślibym chciał - a nie chciałem - oderwać od niej wzrok, nie potrafiłbym. Czułem żal do siebie sprzed kilku lat, miesięcy, dni, minut, sekund, kiedy jeszcze jej nie poznałem. Tak naprawdę nie widziałem nic do tej pory. Ona otworzyła mi oczy... A przynajmniej tak mi się wydawało. Byłem o tym święcie przekonany - Wszystko. Stałem bokiem do niej, udając, że szukam jakiejś książki. Unikałem jej wzroku, nie chciałem go i błagałem o to w tej samej chwili. Co za bezsensowna gra. Już dawno przegrałem jej serce. Zrobię wszystko, naprawdę wszystko, niech mi po prostu powie, jak się nazywa. Spojrzałem na okładkę jednej z lektur, którą właśnie miałem pod palcami. Wziąłem ją do ręki, poobracałem chwilę w dłoniach i znów odłożyłem niezainteresowany. - Jak? - To było silniejsze. Znów spojrzałem w parę źrenic, które wchłaniały mnie jak czarna dziura. I tym razem nie mogłem się jej oprzeć. Na nic nie zdadzą się moje próby oszustwa - ona już wiedziała, że ma mnie w kieszeni. - Jak ci na imię?
Jestem toksyczna. Zniszczę cię. Możesz się wycofać. Zrób to, zanim będzie za późno. Nie mogę nic obiecać, bo nie potrafię. Nie chcę. Boję się. Powiedz, że mam przestać – tylko ty nas możesz uratować. Czasami historia przybiera zbyt intensywnego tempa. Stajemy się osobami, które w nieobliczalny sposób są wyniszczające dla wszystkich dookoła. Eiv taka była, od samego początku i pozostanie taka sama. Na zawsze. Niezmiennie. Nie mogła komuś ulec, bo to skreśliłby jej charakter i miała przecież w głowie jedną podstawową obawę. Noel. On ją zniszczył. Sprawił, że była zależna od niego w zupełności i nie chciała tego powtarzać, bo mogłaby popaść w rutynę, a przecież kochała go bez względu na to, czego dokonał. Jednak, czy teraz można było mówić o takich uczuciach? Oczywiście, że nie. Była martwa na tle uczuciowym. Nie mogła rozbudzić w sobie demonów przeszłości, ale on… On był nieskalany i to było złe. Dla niej nawet bardzo. Starała się panować nad sytuacjami, które przytłoczyły jej umysł, bo chemia jaka wytworzyła się pomiędzy nimi, była czymś nowym. Niezwykłym i cholernie podniecającym. Mogłaby mu ulec z czystej przekory, ale to nie był odpowiedni moment, bo potrzebowała niezwykle dużo czasu na to, by jednak się przekonać o słuszności własnych decyzji. Nieprzerwanie na niego patrzyła i widziała pożądanie, które malowało się w jego ślicznych tęczówkach i wystarczyło się zdecydować na pociągnięcie go w swoją stronę, a następnie uwięzienie pomiędzy regałami, gdzie będą w stanie się pieprzyć. Brała pod uwagę, że był czysty? Oczywiście, że nie, bo to nie mogło wejść w grę. Nie teraz. Nie tym razem. Jednak dlaczego się powstrzymywała? Gdy wypowiedział to ciążące zdanie, a raczej jedno słowo; zamarła. Nie chciała tego słuchać, bo wiedziała z czym to się wiązało, a nie było to dobre. Dla nich mogło być nazbyt złe, ale nie potrafiła się powstrzymać. Nie tym razem, kiedy potrzebowała, by ktoś był. Tak, po prostu. Nie wymagając kompletnie niczego. -Nie. – Zaprotestowała, ale jej ciało robiło coś zupełnie innego niż powinno. Chwyciła go za dłoń i nie chciała teraz czekać i mówić, że to złe i niewłaściwe. To było właściwe, na tą jedną chwilę, a ludzie przestali mieć znaczenie. Cofnęła się w najbardziej odległą część regału tylko po to, by byli sami. Nie myślała trzeźwo, ani logicznie. Po prostu działała tak, jak zawsze. Spontaniczność wzięła w górę i to było powodem, dla którego postanowiła postawić wszystko na jedną kartę, jakby nie było nic lepszego, co mógłby jej teraz dać los. Trzymała go blisko siebie, a raczej jego dłoń, którą kierowała wzdłuż swojego brzucha, aż na mostek, by po chwili zatrzymać ją na wysokości swego serca. Mógł poczuć, że żyje. Że jest prawdziwa. Że to nie fikcja, a prawdziwa sytuacja, w której zamknęli się nawzajem. Jej pierś pasowała idealnie do jego dłoni i czy to nie było przyjemne, gdy po prostu sprawdzał, jak coś niezwykłego mógłby posiadać, gdyby odpowiednio wyciągnął po to ręce? Zamknęła mimowolnie powieki, a oddech nieznacznie przyspieszył, bo nie chciała odciągać pewnych rzeczy i gdyby pewnie wiedziała, że bawi się chłopakiem, młodym mężczyzną, który był czysty i nie miał nic wspólnego z zamiłowaniami, jakie posiadał Noel, to być może by się pohamowała, chociaż… Nie… Nic, by jej nie powstrzymało. To była magia, której ona była twórczynią, a on chętnie się poddawał, prawda? -Nie pragnij tego, bo to cię zniszczy. – Mruknęła cicho, a zaraz potem odsunęła się w tył, by jednak powstrzymać to. By zrezygnować z dotyku. To nie mogło się dziać. Coś ją powstrzymało i czyżby po raz pierwszy to był zdrowy rozsądek? Możliwe. -Jestem Evelyn. Evelyn Cara Henley.
Patrzyłem na nią i nie widziałem nic. Albo nie, przecież widziałem wszystko. Widziałem, ze ma obawy, że się boi - albo tylko mi się wydawało? Była taka spokojna, tym samym prowokując mnie do zadawania pytań, do wytrącania jej z równowagi, czego nie chciałem. Niedostępna, a równocześnie na wyciągnięcie ręki, nie z mojej ligi, nie dla mnie, nie dla nikogo. Dla siebie samej. Nie mogłem o niej marzyć, dlatego wciąż pamiętałem to, jak jej wargi dotknęły na ułamek sekundy kawałka mojej skóry. Rozpływałem się, topiłem, parowałem na nowo. Kto mówił o uleganiu? To ona tutaj miała władzę. To ona miała szansę myśleć, jako jedyna nie postradała zmysłów. Zdawało się, że jestem jej pieskiem, jak w jakiejś głupiej, dziecięcej zabawie w dom. Byłem otwartą księgą. Paradoksalnie, zwłaszcza, że znajdowaliśmy się w bibliotece. Ale przecież mogła mnie wziąć do ręki, przeczytać i porzucić, a bym się nie obraził. Ba, płakałbym ze szczęścia, gdyby jeszcze raz mnie dotknęła. Chciałem jej czułości, namiętności, chciałem poznać tę dzikość, którą miała w oczach i ten sam wymalowany na twarzy spokój. Co było w niej innego? Wszystko. Jakim cudem ktoś taki w ogóle się urodził? Tak idealny, destrukcyjny... Tak, patrząc na nią mógłbym spłonąć. Właściwie to naprawdę płonąłem. Nie pociłem się, ale było mi gorąco, chciałem rzucić się na nią i uratować nas od ognia. Albo się spalić? Nie wiem, nie wiem, nie wiem. Mętlik i pustka w głowie - tak się nie da myśleć. Nie da się rozważać o niczym, mając przed sobą anioła. Albo diabła. Albo gorzej, oba na raz. Dlaczego zaczęła mnie ciągnąć? Nic nie wiedziałem. Impuls, chwila, to wszystko działo się tak szybko, a ja wciąż trwałem w przekonaniu, że gdy się uszczypnę - wszystko zniknie. Nie, to nie mogła być prawda. Trzymała mnie za rękę, gdzieś prowadziła, a ja niczemu się nie opierałem. Minęliśmy starszego mężczyznę, matkę z dzieckiem i jakiegoś nastolatka. Patrzyli, wszyscy patrzyli i nie mieli znaczenia. A ja szedłem za nią, wdychając coraz mocniejszy zapach adrenaliny i coraz słabiej wyczuwalny zapach papierosów. Dlaczego ładne dziewczyny zawsze palą? - Tak - zaprzeczyłem, nie orientując się, czemu mi odmawia. Czego mi odmawia? Czego nie mogę mieć? Czyżbym nie był godzien? Chcę cię, zrobię wszystko. Naprawdę wszystko. I ty tego chcesz i ja chcę. Oboje chcemy, dobrze o tym wiesz. Pierwszy raz byłem taki pewny siebie, taki zdecydowany. Staliśmy między regałami, byliśmy sami i tacy pełni pożądania. Iskry skakały ze mnie na nią i zdawało się, że na odwrót także. Byliśmy sobie pisani, moja czystość nie miała nic do rzeczy. Byłem biały, niedoświadczony, ale to mogło się zmienić. Mogłem dać jej to, czego chciała i nie tylko pod względem seksualnym. Oddałbym jej dom, duszę, wszystko. Dlaczego ona tego nie chciała? Łapczywie wpatrywałem się w niebieskie tęczówki, wodziła moją ręką po swoim ciele. Swoim idealnym, tak odległym, niedostępnym ciele, którego przed chwilą mi zakazała. Nie. Rozumiem, co znaczy to słowo. Jeśli ona tego nie chciała, to ja także. Kłamstwo. Pragnąłem jej z całych sił, a jednocześnie nie chciałem skrzywdzić. Pod opuszkami palców czułem bicie jej serca. Bum, bum, bum. Czy jej puls był przyspieszony, czy tylko mi się zdawało? Chciałem zedrzeć z niej tę koszulkę, zobaczyć ją perfekcyjną w całej okazałości, a jednocześnie... nie chciałem. Nie chciałem jej ranić, nie chciałem jej widzieć nagiej. Upokorzonej. Mogłem oddać jej siebie, nie potrzebowałem nic w zamian. Czy na tym nie polega miłość? Oddanie? - Jak... Jak mogłabyś mnie zniszczyć? - spytałem, zbliżając swoją twarz do jej twarzy, po raz kolejny czytając z jej oczu. Nic nie widziałem. Tyle emocji. Szczęście, smutek, pożądanie, żal, to wszystko. Zamroczony włożyłem palce między jej ciemne włosy, przygładziłem je i instynktownie zamknąłem oczy. Głupio przyznać, że nigdy tego wcześniej nie robiłem. W końcu. W końcu pocałowałem ją i wydawało mi się, że robię to od urodzenia, nic poza mną i nią się nie liczyło. Długo, namiętnie, przekazując to wszystko, co miałem i czego nie miałem w głowie, chcąc więcej. Jej wargi smakowały słodko, tytoniem i nią. Evelyn Carą Henley, nieznajomą Gryfonką, która podbiła moje serce, ciało, umysł. Zawładnęła mną do końca. Gdy w końcu oderwałem się od niej, odgarniając jej kosmyk za ucho, wyszeptałem - Pięknie.
Emocje to był najlepszy doradca w chwilach, które bezpowrotnie odchodziły, ale z drugiej strony… Czy to nie one niszczyły wszystko i sprawiały, że człowiek tracił grunt pod nogami? Tak właśnie teraz działo się z Eiv, która wręcz stroniła od wszelkich uczuć, jakie mogły być przyczyną jej zguby. Eugene wyzwalał w niej coś od czego uciekała, odkąd tylko Noel spieprzył sprawę na całej linii. To był błąd, że pozwoliła mu przekroczyć granicę i czuła teraz to całą sobą, dlatego gdy tylko mężczyzna ją pocałował, spięła się w sobie, jakby to było złe i niewłaściwe. Jakby było czymś, co powinien od niej zabrać i wyrzucić, a przecież niewiele potrzeba było, by się z tego wycofać, czyż nie? Wargi, które muskały ją z taką precyzją sprawiały, że chciała więcej i więcej, a to był powód, dla którego nie mogła go od siebie odepchnąć. Przesunęła dłońmi wzdłuż jego torsu, zarzucając mu je delikatnie na szyje, a tam paznokciami wodziła po skórze, jakby chciała zostawić mu po sobie pamiątkę w postaci ledwie dostrzegalnych śladów. Oddawała mu pocałunki z taką samą zapalczywością, ale… Nie potrafiła się przełamać, jakby to było coś niezwykle złego i nieodpowiedniego, stąd zrobiła krok w tył, a jedyne, co za sobą poczuła, to regał z książkami. Traciła pewność siebie z każdą chwilą i było to niezwykle przytłaczające, ale nie mogła zrobić z tym nic, kiedy on był tak blisko. Wypełnił ją pewnego rodzaju magią, którą musiała zniszczyć w zalążku, już teraz, natychmiast. -Nie. – Warknęła może nazbyt ostro, ale nie chciała postępować inaczej. Zsunęła dłonie z chłopaka, by zaraz potem wyminąć go jednym susem i przerwać tą grę dotyku. Niepotrzebnego dotyku, który stawał się coraz bardziej absurdalny i niezręczny. Dlaczego on tego chciał? Jak miała zniszczyć wyobrażenie, które było błędne, mylne i dla niego tak cholernie nieodpowiednie? Istny absurd i niepowodzenie. -To nic nie znaczy dla mnie. Jesteś tylko kolejnym facetem, który mnie pragnie. – Mruknęła pod nosem, bo choć nie wiedziała, co czuł, to z pewnością nie różnił się niczym od tych, którzy już chcieli mieć ją na własność. Nabrała powietrza w płuca, a zaraz potem wykonała kilka kroków w tył, jakby to było jedyne i właściwe. Oddychała ciężko, a przez głowę przebiegały jej myśli związane z Noelem, którego już nie było. -Nie mogę się ruchać z frajerem. – Dodała już nazbyt obojętnie i choć nie chciała tego mówić, to wiedziała, że prawdopodobnie to jedyny sposób dzięki, któremu zapewni mu względne bezpieczeństwo i niezranienie go, a przecież… O to chodziło, prawda?
Wybrałem się do księgarni, żeby kupić kolejną książkę, z której mógłbym studiować starożytne runy i historię magii, a wyszedłem? Jeszcze nie wyszedłem, ale pewnie zrobię to z niczym. Niemożliwym jest zastanawiać się nad książkami, nad czymkolwiek, w towarzystwie kogoś, kto jednym mrugnięciem może zmusić cię do skoku w ogień. A taka była Eiv. Zrobiłbym dla niej wszystko, czego chciała. Tuliłbym ją na dobranoc albo wtedy, kiedy by się bała. Ale ona nie była z tych, co się boją. Była twarda, odpowiedzialna, niedostępna, idealna pod każdym względem, odważna. Przynajmniej taki jej obraz tkwił mi w głowie, kiedy patrzyłem na jej zgrabne ciało i piękną twarz. - Ale... Dlaczego? - spytałem, jednocześnie marszcząc brwi w ten sposób, w jaki robią to naprawdę zadziwieni, a czasami nawet przerażeni ludzie. Bo byłem przerażony - i to na śmierć. Przecież cud, ideał stojący przede mną... Nie mogłem jej stracić z oczu. Nie mogłem jej wypuścić, nie chciałem trwać w niewiedzy, szukając jej wiecznie, jak szaleni piraci skarbu. Ale po spotkaniu Henley już byłem szalony. Cały ogarnięty nią, jej głosem, dotykiem, zapachem, wszystkim i niczym. Może już ją kochałem? To było zwykłe pożądanie, które poczułem po raz pierwszy, które zaraz zniknie, bo jest tylko chwilowe. Jest tylko na tych parę sekund, kiedy między dwójką ludzi istnieje napięcie, nic więcej. Na Merlina, jak bardzo chciałbym w to wierzyć. - Pytałem... Jak mogłabyś mnie zniszczyć - rzuciłem, domagając się odpowiedzi, kiedy dziewczyna odsuwała się, kiedy traciłem ten przyjemny kontakt z jej dłońmi, który desperacko chciałem zatrzymać. Szukałem jej wzroku, błądziłem po jej twarzy oczami, zanim natrafiłem na dwie, duże źrenice. Wydawały się takie... przepełnione. Było w nich zbyt dużo, dlatego nie dało się wyczytać nic. Ale czy chciałem znać prawdę? Tak. Miałem nadzieję, że Evelyn tylko kłamie, że się zgrywa, bawi, żartuje. Na pewno nie żartowała, jak mogłaby? Ale przecież nie znałem jej. W ogóle. Jakim ja byłem idiotą. Nie można stwierdzić niczyjego przysposobienia po kilku minutach. W tym czasie nie można też się zakochać, zaprzyjaźnić, poznać... O czym ja myślałem, kiedy ją całowałem? Przecież od razu widać, że jest inteligentna, że nie będzie chciałam mieszać się w jakieś badziewie z nieznajomym. Zwłaszcza, że tego poznała w bibliotece o godzinie, w której powinien się uczyć. Skąd mogła wiedzieć? Przecież była mniej świadoma ode mnie. Nie miała pojęcia, że studiuję. Nie miała pojęcia, że jestem pierdolonym ćpunem, że mam ze sobą problem, że ranię wszystkich dookoła, próbując się o nich troszczyć. Nazwijmy rzeczy w końcu po imieniu, przestańmy zachowywać się jak typowi Puchoni. Nie, żeby było to coś złego. Właściwie to chciałbym taki być. Przyjacielski, pomocny, wiecznie szczęśliwy. I w pewnym stopniu byłem. Tylko kiedy siedziałem całkiem sam, miałem ochotę odebrać sobie życie. Ale wiecie co? Ona to zmieniła. Dała mi namiastkę życia, której nigdy wcześniej nie doświadczyłem, dała poczuć, że nie jestem ciotą, że mogę się zakochać i to nawet z wzajemnością. A teraz chciała odejść, mówiąc mi prawdę taką, jaka była. Nie może się pieprzyć z frajerem. A ja nim niezaprzeczalnie byłem, a ona to widziała. Co to w ogóle znaczy być frajerem? - Nie mów tak, proszę - błagałem, żeby została. Złapałem ją za rękę, pragnąłem, żeby upewniła się, że naprawdę tego, mnie nie chce. Omotała mnie, złapała w swoje sidła, a teraz chciała porzucić, choć właściwie do niczego nie doszło. Nikt normalny po czymś takim nie zrobiłby sobie nadziei, ale ja trwałem w przekonaniu, że to już jest miłość. Z mojej strony była. W dalszym ciągu marzyłem, żeby oddać jej wszystko co mam. Tyle, że jej na tym nie zależało. Mogła mieć każdego, więc po co jej ja? - Nie musisz się ze mną ruchać - odpowiedziałem, spoglądając z bólem na jej znikającą w oddali sylwetkę. Niezaprzeczalnie raniła mnie i moje małe, dopiero rozruszane uczuciem serce, a ja - zamiast przestać - szedłem za nią. Stąpałem lekko, prawie niesłyszalnie, ale w uszach szumiała mi krew, dźwięk moim ciężkich butów uderzających o podłogę, zarówno jej, jak i mój oddech. A może tylko jej? - Tylko mnie nie zostawiaj, Evelyn.
Emocje są złe, bo wyzwalają w człowieku coś, co nie jest kompletnie potrzebne. To jeden z powodów, dla których Evelyn była tak bardzo zdystansowana. Czuła, że wszystko, co przypominało jej o przeszłości, może ją zniszczyć, ale to pewnie dlatego przeżywała raz po raz swoistego rodzaju ekstazę, gdy choć na moment dawała upust temu, co drzemało głęboko w jej duszy. Nie myślała o tym, że kogokolwiek krzywdziła swoim milczeniem i stanem całkowitego wyjebania, bo przecież gdy w jej jestestwie funkcjonował Noel, było zupełnie inaczej. Teraz wszystko nabrało innego tempa, a co za tym szło… Chciała uciec. Po raz kolejny. I wiedziała, że to zrobi, tylko niech się skończy Sfinks, bo to właśnie on trzymał ją na równych nogach i sprawiał, że budziła się rano z zamiarem pójścia do szkoły. O, zgrozo… To aż do niej niepodobne, prawda? Niemniej jednak w tej jednej chwili odczuwała niepokój, który sparaliżował jej ciało. Przelewało się przez nią za dużo. Od gniewu i żalu, po niewiadomą ścieżkę, na której nie umiała stawiać pewnie kroków, bo była zbyt otępiona tym przed czym długo się chroniła. Chłopak mógł w niej rozbudzić wszelkiej maści pokłady uczuciowej breji, które chowała przed światem, ale po co? To nie miało sensu i Eiv chciała od tego uciec, w najlepszy z możliwych sposobów. Czuła, że tak będzie lepiej, a już w szczególności dla niej i małego promyczka, jakim była Venice. Nie mogła ryzykować tak dużo, bo tkwienie u boku córki było dość ważne i dla niej stało się sprawą priorytetową. -Nigdy. – Mruknęła jeszcze pod nosem, bo choć nie używała takich określeń, które były wyznacznikiem czasu, dla niej w jakimś stopniu z pewnością, to próbowała uwierzyć w to, że nie ma nic do zaoferowania komukolwiek, bo przecież tak było. Nie posiadała szczególnych wartości, umiejętności, czy po prostu… Czegoś dobrego, czym mogłaby obdarować każdego. Śmiało się można nawet pokusić o stwierdzenie, że w całej otoczce całkowitego wyjebania na świat, miała tylko jedną zaletę, a było nią oczywiście… Carpe diem. Trzymała się tego rękami i nogami, bo nigdy nie planowała tego, co się wydarzy, to byłoby złe. Żyła spontanicznie, próbowała składać rozsypane puzzle, a ktokolwiek, kogo wpuściłaby do swojego życia, mógłby to zniszczyć w mgnieniu oka. Niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. I to właśnie tego chciała uniknąć. Zaangażowania. Mogła się pieprzyć i to, jak mało, która. Mogła dać się posuwać i rżnąć, nawet mogła mieć niezasłużony tytuł dziwki, bo przecież – w Hogwarcie to dość normalne, prawda? Ona jednak znała swoją własną, nieco utajoną wartość i było nią to, że była dobra. Może nie najlepsza, ale dobra. Nie skrzywdziłaby muchy świadomie, bo to robił tylko Noel, gdy po raz kolejny pokazywał jej, jak niewiele znaczy. Czy mogła mieć o to żal, albo pretensje? Oczywiście, że nie, bo sama na własne życzenie tkwiła w tej popieprzonej relacji tak długo, ale teraz była wolna. Nie krępował jej obecnością i nie mógł żądać niczego, co byłoby dla niej niewłaściwe, a niewłaściwe byłoby całkowite oddanie, którego wymagał nieznajomy. Na Merlina! On nawet nie miał pojęcia kogo chciał mieć, ale gdyby się dowiedział, okazałby się takim samym tchórzem, jak ona sama, gdy ucieka, bo też by odszedł i Eiv aż za dobrze to wiedziała. -Żegnaj. - Mruknęła jeszcze pod nosem, a potem niewiele myśląc ruszyła przed siebie. Dla niej to był koniec. Teraz i na wieki.