To miejsce musi odwiedzić wiele razy każdy uczeń Hogwartu, tu bowiem można dostać wszystkie potrzebne podręczniki, zarówno nowe, jak i te z drugiej ręki. Można tu kupić nie tylko podręczniki, jest tu także wiele ciekawych lektur - począwszy od biografii wielkich czarodziejów do przepisów na niezwykłe potrawy.
Przeszły przez próg do wnętrza księgarni i zatrzymały się, odchodząc lekko w lewo, aby nie zagradzać innym przejścia. Aud rozejrzała się, obserwując półki. Lubiła książki i z pewnością pozwoliłaby sobie na jakąś, gdyby nie fakt, że wszystko wydała na miotłę. Poza tym była już dosyć obładowana i obkupiona. Biżuteria, sukienka, buty i miotła. Nie ma co, rozszalała się. Spojrzała pytająco na Gabrielle. - A więc co chcesz kupić na zakończenie naszych ogromnych zakupów? - zapytała wesoło. Była bardzo zadowolona z wszystkiego, co dziś zdobyła. Nie mogła uznać, z czego najbardziej, jednak Błyskawica uparcie wysuwała się na wierzch listy.
- Właściwie to nie wiem. W sumie już dawno nie kupowałam żadnej książki. Ale, jak znam życie, to pewnie wybiorę coś z dziedziny zaklęć lub historii magii - odparła. I tak już kupiła dużo, więc i tak dużo nie kupi. Jednak nawet jedna nowa książka cieszyła. Poszła do działu z książkami dotyczącymi historii magii. Jej wzrok przykuła książka "Udział czarodziejów w tworzeniu historii świata:. Dziewczyna wiedziała, że musi ją mieć. Dlatego wzięła ją do reki z zamiarem kupna. Gabrielle pasjonowała się historią, zarówno ze strony mugoli, jak i czarodziejów. Po jakimś czasie znalazła także "Powstanie Hogwartu - fakty i mity".
Poradziłaby jej zaklęcia, ale to był wybór Gabrielle. Sama uwielbiała ten przedmiot, zawsze uważała go za bardzo przydatny. Najbardziej, przecież cała magia opierała się na nich. Można było coś podpalić, zamrozić, pomniejszyć, powiększyć, powielić, połączyć, zamknąć, otworzyć, usunąć, a do tego zaatakować. W świecie magii na każdym kroku trafiało się na zaklęcia. Aud uczyła się wielu ponad programowo. Podeszła do Gabrielle, która trzymała już ręce na "Udziale czarodziejów w tworzeniu historii świata". Tytuł brzmiał interesująco. - Zapamiętam, żeby kiedyś pożyczyć - uśmiechnęła się.
- Pamiętaj. Wygląda na interesującą - powiedziała, odkładając "Powstanie Hogwartu - fakty i mity" z powrotem na półkę. Kupi ją następnym razem. Razem z Audrey przeszła do działu dotyczącego zaklęć. Tam znalazła tytuł, który powinien był jej się przydać, mianowicie "Zaklęcia do stosowania w pracach domowych i ogrodowych". - Co o tym sądzisz? - zapytała, pokazując Gryfonce okładkę.
Spojrzała na tytuł wybrany przez Gabrielle. - Wydaje się przydatna - uznała. - Jak coś zarobię, to chyba odwiedzę księgarnię, wygląda na to, że jestem dosyć zacofana - pokręciła głową, przeglądając inne książki. Na razie nie było szans na kupno czegokolwiek. Nie ciążyło jej to zbytnio, przygotowała się na małe bankructwo. A i podczas kupowania podręczników będzie można coś dorzucić na koszt rodziców.
- E tam, przesadzasz. Ja też dawno nic nie kupowałam - wyszczerzyła się. Podeszła do kasy i pokazała ekspedientce wybrane przez siebie książki, po czym zapłaciła za nie. Skierowała się z Audrey do wyjścia. - Nie ma to jak udane zakupy - podsumowała dzień.
Weszła powoli do księgarni. Panowało ty lekkie zamieszanie, najwyraźniej wielu uczniów kupowało wszystko na ostatnią chwilę - tak jak to Connie miała w zwyczaju. Spojrzała na kartkę, na której wymienione były podręczniki z tego roku. Zielarstwo, zaklęcia. Sporo tego było. Podeszła do sprzedawczyni i podał jej kartkę. Ta tylko z uśmiechem powiedziała "Hogwart, czwarta klasa? Już daję". Najwyraźniej znała to wszystko na pamięć, bo po chwili zaczęła się krzątać nie zerkając na listę. -Tylko, najlepiej takie używane- powiedziała Connie. Od ojca nie dostała wiele pieniędzy po wybrykach na weselu. Większość monet miała ze swoich oszczędności, na czarną godzinę. Po chwili odebrała od kobiety wszystkie swoje podręczniki. Wyciągnęła sakiewkę i zapłaciła jej określoną kwotę. Podziękowała i wyszła. Miała jeszcze dzisiaj troche do kupienia.
Weszła do środka. -Dzień dobry-powitała ją ekspedientka -Witam potrzebuje 2 książki-powiedziałam -Proszę podac tytuł a ja sprawdzę czy jest taka-powiedziała -Książka do zielarstwa i starożytnych run-powiedziałam -Zaczekaj Czarownica podreptała do kilku półek i wróciła z książkami -proszę należy się.. Podałam sumę ekspedientce i wyszłam ze sklepu.
Amadeus nie znosił wakacji. W wakacje był w domu i musiał wracać do tego nudnego mugolskiego świata, który nie miał mu nic do zaoferowania. Przecież świat czarodziejów był o stokroć ciekawszy! A najgorsze w tym wszystkim było to, że to były dla niego miesiące stracone. Nie mógł rzucać zaklęć, nie mógł ich ćwiczyć, udoskonalać. Zatrzymywał się z rozwoje, a przecież kiedy stoisz w miejscu, to się cofasz. I nie pomagała w niczym myśl, że jeszcze rok i ten głupi Namiar przestanie go obowiązywać. I choć pamiętał, że to dzięki niemu dostał szansę rok wcześniej, niż inni, by móc stać się częścią świata czarodziejów, to i tak ten fakt nie zmniejszał jego złości. A teraz odliczał dni do rozpoczęcia roku szkolnego i będzie mógł znowu przystąpić do pracy. I nie zadowalało go to, że wybrał się na Pokątną, by kupić potrzebne podręczniki i przedmioty do nauki na siódmym roku. Oczywiście nie zamierzał się ograniczać tylko do kupna wymaganych książek, miał w planie kupno innych, o wiele ciekawszych pozycji traktujących o zaklęciach. Kto wie, która mu się kiedyś przyda! Kiedy wszedł do księgarni, szybko udał się do działu z lekturami o zaklęciach. Zastanawiał się, czy się nie minie z Satyaną. Umówili się tutaj - miejscu wręcz idealnym dla spotkania dwóch Krukonów. Listy już nie wystarczały, nie były tym, czym jest rozmowa, obecność drugiej osoby. Wziął jedną z książek do ręki i czekał na dziewczynę, w międzyczasie sprawdzając, czy ta pozycja była godna uwagi. I swojej ceny.
To n i e l o g i c z n e. Nie można cofnąć się podczas stania w miejscu, ponieważ to samo w sobie wyklucza jakikolwiek ruch. Stanie w miejscu jest więc półegzystowaniem, biernym obserwowaniem tego, co dzieje się wokół ciebie, i, niestety, stanowiło coraz powszechniejszy problem wśród czarodziejskiej społeczności. Z taką właśnie myślą przewodnią Satyana poruszała się po ulicy Pokątnej, raz na jakiś czas przepychając się łokciami. Merlinie, czy nikt z nich nie pamiętał już, czym jest niewymuszona grzeczność i ostrożność? Odrobinę poobijana i zmęczona, w końcu dotarła do prawdopodobnie najważniejszego miejsca całej lokacji. Księgarni. Widok samego szyldu zachęcał jej serce do szybszego bicia, podczas gdy ciało chętnie witało kolejne fale podekscytowania. Rytuał każdego roku. Rytuał sierpnia. Kupowanie nowych podręczników, wybieranie szkolnych artykułów... Choć może nie powinno to dostarczać jej aż tak nadmiernej radości, od chwili, gdy po raz pierwszy postawiła stopę na wybrukowanej ulicy alei Pokątnej, cieszyła się na myśl o następnych powrotach. Jakkolwiek zakupy w jej głowie stanowiły zło konieczne, tak często, jak ojciec dawał jej pieniądze i pozwalał na dopilnowanie tego samej, nie narzekała. Pan Royston był zajęty. Nową rodziną, nienową pracą, nowym domem; wraz ze swoją kolejną partnerką postanowił przeprowadzić się na przedmieścia Atlanty do uroczego domku jednorodzinnego. Oby uderzył w niego meteoryt... Choć prawdopodobieństwo tego było niewielkie. - W porównaniu do poprzednich książek tego autora, ta pozycja jest kiepska - odezwała się, stając za Amadeusem i patrząc przez jego ramię na wolumin, który oglądał. - Nie sądzę, żebyś dowiedział się z niej czegoś ciekawego. Och, przecież musiała o niego dbać, a pod tym pojęciem kryło się także polecanie mu co lepszej literatury, by nie marnował jakże cennego czasu na głupoty. Owszem, książkę, jaką wybrał, mógł poczytać jeden z bezmyślnych puchonów, ale nie on. Zdecydowanie nie krukon. Tak czy inaczej, po wypowiedzeniu tych słów, Satyana sięgnęła do torby, żeby wyjąć własną listę podręczników na nadchodzący rok. Wreszcie.
Bo metafory odczytywane dosłownie n i e są logiczne. A większość ludzi zawsze będzie jedynie biernymi obserwatorami rzeczywistości, dziejącej się wokół nich, bo są zwykłymi tchórzami. Jednak istnieli też tacy, którzy próbowali mieć wpływ na to świat, w jakim żyli. Działali. Czynnie. Szli do przodu, podczas gdy on stał w miejscu. I był coraz bardziej za nimi. A Amadeus też chciał działać, ale nie miał możliwości. Nie mógł się przecież narazić na wydalenie z Hogwartu, zniszczenie różdżki, bo wtedy cała jego praca poszłaby na marne. Dlatego musiał przecierpieć. Jeszcze tylko do początku roku, w następnym roku Namiar już zniknie. - Zdążyłem się już o tym przekonać, przeglądając pobieżnie tę książkę, jednak twoja opinia utwierdziła mnie w podjęciu decyzji, by odłożyć ją na półkę - odparł, po czym zrobił to, o czym mówił. - Tak to jest, jak pisze się coś, aby tylko na tym zarobić, nie dbając o stronę merytoryczną. Amadeus naprawdę doceniał to, że Satyana tak dbała, żeby nie marnował czasu na rzeczy bezużyteczne. I cenił sobie jej zdanie, bo już nieraz słusznie mu doradzała. I to działało w obie strony, więc też żadne na tym nie traciło. Wziął w rękę kolejną pozycję i rzucił na nią okiem, by obrócić się i pokazać ją Satyanie z wyrazem twarzy, który w zamierzeniu miał być uśmiechem. - Co myślisz o tej? - zapytał. Książka, którą obecnie trzymał w ręku, wydawała się być ambitniejsza, niż poprzednia. Przynajmniej tak wydawało się po tytule i opisie. Jednak nie spotkał się wcześniej z nazwiskiem autora, więc najprawdopodobniej był to jakiś nowicjusz. Kto wie, może okaże się lepszy od weteranów.
- Ach, te moje opinie. Zawsze tak bardzo znaczące w doborze literatury - odparowała Satyana z uśmiechem, po czym zerknęła na trzymaną przez siebie listę, by upewnić się, że regał, przy którym stoją, zdecydowanie nie posiada woluminów zapisanych na kartce. By dostać to, czego potrzebowała, należało przedrzeć się przez tłum podekscytowanych pierwszo i drugoklasistów, ominąć kilka opowiadających niezbyt inteligentne żarty rodziców, podziękować za proponowaną pomoc ekspedientce i pojawić się na przeciwległym końcu księgarni. Droga nie wygląda zatem ani na przyjemną, ani na prostą do przebycia, więc Krukonka postanowiła odłożyć ten obowiązek w czasie. Podręczniki nie uciekną, a rozmowa z przyjacielem i owszem. Szczególnie, że Amadeus stanowił jakieś czterdzieści procent powodu, dla którego zjawiła się dzisiaj na ulicy Pokątnej. CZTERDZIEŚCI procent. To dopiero zaszczyt! Wcisnęła więc kawałek pergaminu z powrotem do kieszeni, po czym sięgnęła po książkę, o jakiej mówił. - Zachęcający tytuł, prawda? Czytałam ją na początku wakacji - zaczęła więc jakże fachowo, najpierw przyglądając się okładce, a potem przechodząc do kolejnych stron. - Nie sugeruj się nieznanym nazwiskiem. Ten człowiek ma większą wiedzę niż niejeden z naszych szkolnych profesorów, a jego książki dodają świeżości na całym rynku. Ta na przykład dotyczy badań nad tworzeniem sztucznego genu odpowiadającego za zdolności metamorfomagiczne. Na sto procent przypadnie ci do gustu. Nie dziękuj. Właściwie to może spodobałaby się nawet Faridowi? Ciekawe, kiedy Sherazi ma urodziny... I ciekawe, dlaczego Satyana owej daty jeszcze nie znała. Tak czy inaczej, na pewno ucieszyłby się z ładnie zapakowanego prezentu pasującego tematyką do jego zainteresowań. Plus Satyana w średnio kompletnym stroju. Tak. To by było coś.
Żeby tylko - pomyślał chłopak. Nie, żeby mu to w czymś przeszkadzało, po prostu Amadeus radził się Satyany nie raz, nie tylko w sprawie literatury, ale też innych dziedzin życia. Amadeus rzucił okiem na świstek, jaki trzymała w ręku dziewczyna; był ciekawy, czego szukała. Gdy zobaczył, że to była lista potrzebnych w piątej klasie podręczników, nie mógł powstrzymać się, by zaproponować: - Nie musisz kupować wszystkich podręczników, część z nich leży u mnie i się kurzy gdzieś w kącie, bo nie są mi już potrzebne; dam ci je, jeśli zechcesz. Dodajmy do tego stanowcze spojrzenie i Satyana musiała wziąć od niego te książki, choćby nie wiem, jak by się zarzekała, że tego nie zrobi. Przecież oboje na tym korzystali - Amadeus mógł się pozbyć starych książek, by zrobić miejsce na następne. A Royston nie musiała niepotrzebnie wydawać pieniędzy (mogła sobie wydać na przykład na jakąś seksowną bieliznę dla Farida - przyp. aut.), no i będzie miała nieocenioną pomoc poprzez stosowanie się do odręcznych notatek, wykonanych wcześniej przez Holendra. W nowych książkach takich nie znajdzie. - Dziwię się, że nie wspomniałaś mi o niej w listach, inaczej już dawno bym ją kupił - odparł. Pomyślał jeszcze o niej chwilę, przejrzał pobieżnie, jednak był już pewny, że to będzie jeden z jego dzisiejszych nabytków. Będzie też musiał wspomnieć o niej Ollie'emu, jeśli jej jeszcze nie widział, na pewno będzie nią zainteresowany. A jeśli już widział, to będą mogli podyskutować o jej zawartości. Koniec języka za przewodnika, a zyskasz. Zazwyczaj.
Minęły całe dwa tygodnie od przeprowadzki. To akurat tyle czasu, aby się zaaklimatyzować, pogodzić z oddaleniem od przyjaciółek, utratą dawnego domu, posługiwaniem się innym akcentem, myślą o nowej szkole. Każdy zdrowo myślący człowiek po prostu pogodziłby się z nową rzeczywistością. I tak właśnie było w przypadku Shaylene, choć może nie do końca. Sama nie ogarniała, o co jej chodzi. Przecież doskonale rozumiała, że ojcu dużo lepiej być niejako na swoim, otworzyć filię apteki tu w Anglii, zamiast kisić się jako jeden z podwładnych w macierzystym oddziale w Moose Jaw. Zmiana szkoły też nie była wielkim problemem. Wiedziała, że da sobie radę pod względem nauki, znajomych też chyba sobie znajdzie. Poza tym wiedziała, że Hogwart to dobra szkoła, mają dobre wyniki, miła atmosferę i często organizują fajne wydarzenia dla uczniów. Mieszkanko w Dover też mają niezłe. W sumie mieszkanko to mało powiedziane, to raczej duży dom dla siedmiu osób, plus trzy pokoje gościnne, gdyby siostrom coś się uwidziało i podczas wizyt zachciało im się zostać dłużej. Nie ma się czym przejmować, prawda? Wreszcie nadszedł czas, na zakupy szkolne, które Shaylene wręcz uwielbiała. Zapach nowych książek, naręcza piór, rolki pergaminu, tak obiecująco czyste, gotowe do zapisania. Och i potrzebny jej będzie nowy kociołek, bo jej ulubiony ucierpiał przy przeprowadzce. Tyle do kupienia! Ich oszczędności zostały przeniesione do tutejszego banku, trzeba będzie najpierw tam wstąpić, żeby wziąć ich potrzebną ilość. Naturalnie poradziłaby sobie sama, jednak Olivia uparła się iść z nią. Będzie jeszcze ją miała na głowie! Co by było, gdyby zgubiła swoją starszą, nierozważną siostrę! Na ulicę Pokątną dostały się za pomocą proszka Fiuu, znajdując się najpierw w Dziurawym Kotle, później przez tą śmieszną Ceglaną ścianę przeszły w miejsce docelowe. Shaylene postanowiła realizować listę zakupów metodycznie, zaczynając od podręczników. Olivia uznała, że w tej kwestii Shay nie potrzebuje jej specjalnego wsparcia, więc beztrosko wybrała się na lody. Shaylene kiwnęła tylko jej głową i zniknęła w czeluściach księgarni. Jak się spodziewała, zastała tam mnóstwo młodych osób, zapewne kupujących właśnie podręczniki. Shay postanowiła przy okazji nabywania książek do szkoły, rozejrzeć się za jakąś do poczytania w pociągu. W amoku szukania upragnionych pozycji, zapomniała o czymkolwiek, w co tymczasowo mogłaby swoje zdobycze upchnąć. Tak więc lawirowała między regałami, trzymając oburącz dość chwiejną konstrukcję. Było do przewidzenia, że w pewnym momencie grawitacja zadziała na jej niekorzyść i... BACH! Na szczęście na ziemi wylądowała tylko jedna książka. Ale teraz jak ja podnieść? Shaylene rozejrzała się szybko po księgarni ze skrucha w oczach jednocześnie nie umiejąc sobie poradzić.
Japonia, wakacje, zajęcia z baletu, bieganie żeby schudnąć. Przez to wszytko Samuel zapomniał o zakupach do szkoły. W tym roku czekał go pierwszy rok studiów, imprezy? O nie, nie to nie w jego stylu. Miał zamiar się porządnie uczyć, na wypadek gdyby jego kolano uległo destrukcji w czasie tańca. Na jego szczęście miał już opanowane teleportowanie się tu i tam, więc szybciutko teleportował się na ulicę Pokątną. Mało brakowało a zrobiłby to na głowie jakiejś starszej pani, ale tak jak mówiłam, mało brakowało. Wyciągnął z kieszeni spodni listę, i udał się do księgarni. Zostały mu jeszcze pieniądze po wakacjach, więc nie musiał się przepychać do banku. Jak na gryfona, i kogoś kto nie ma czasu, bo tańczy bardzo lubił księgarnie. Było tu tak... Mugolsko? Mimo że umiał dość dobrze wymachiwać różdżką, tęsknił czasem za tym zwyczajnym światem. Chodził sobie po księgarni, trochę bardzo zamyślony. Myślał o nadchodzącym roku, o Blaisiem, o Japonii. Ktoś nagle go wyrwał z tego zamyślenia. Nasz Samuel wpadł na jakąś dziewczynę , która trzymała naręczem książek! Oboje wylądowali na podłodze, a książki rozsypały się w okół nich. Twarzy gryfona przybrała kolor dojrzałej porzeczki. Kurczaczki, ale z niego niezdara. Pomógł szybko dziewczynie wstać, i zaczął zbierać książki które rozsypał: - Przepraszam Cię bardzo, nie chciałem. Mam nadzieję że nic ci nie jest!- przepraszał ją chaotycznie, układając ksiązki na kupkę u jej stóp. Ale mu było głupio.
Powoli narastało w niej uczucie beznadziejności. Odłożyć te książki, umieścić tą upadłą na szczycie i dźwignąć je wszystkie? Niechybnie wszystkie polecą od nowa. Poprosić kogoś o pomoc? Jakoś nie mogła się do tego zabrać. Bo zlekceważyć sytuacji nie mogła, zgrabnie omijając książkę na podłodze i kontynuować zakupy jak gdyby nigdy nic. Z opresji wybawił ją niezidentyfikowany osobnik, który po prostu na nią naparł, powodując rozsypanie się reszty książek i bolesny upadek dziewczyny na pupę. Nieco jeszcze oszołomiona spróbowała określić sprawcę tego zamieszania. Przeszkadzała jej trochę perspektywa patrzenia i włosy, które nie wiadomo jak i dlaczego zasłoniły jej prawie całe pole widzenia. Kiedy już uporała sobie z tym drugim, spróbowała się przyjrzeć osobie stojącą naprzeciwko. Okazał się być nim chłopak, w sumie prawie mężczyzna, o wesołej, przyjaznej aparycji, ładnych oczach, obecnie jakby zmartwionych. Czyżby zmartwił się nią? Przecież nic jej nie zrobił! Pewnie właśnie się zastanawia co za kretynka gapi się do niego, wcale nie odzywając. Postanowiła to natychmiast zmienić. - Ale nic się przecież nie stało! - wykrzyknęła trochę w popłochu i jakby ją przystopowało. Przypomniało jej się, że wcale, ale to wcale nie umie rozmawiać z osobnikami płci przeciwnej. Uznała więc, że lepiej zamilknie, jeszcze by palnęła coś niestosownego! Dopiero po dłuższej chwili uzmysłowiła sobie, że siedzi pośród rozsypanych książek po środku alejki w księgarni. Od razu postanowiła się podnieść, co nie było łatwe, biorąc pod uwagę obolałą kość ogonową i niemały ciężar podręczników, pod którymi się znajdowała.
No jak Samuel miał się nie zmartwić! Przecież mógł jej coś złamać, rozbić nos, na jej naprawdę ładnej twarzyczce. A to nie było by fajne. Gdy już odgruzował ją z książek, delikatnie podał jej rękę i pomógł wstać. Kurcze, nigdy nie zauważał w sobie tej delikatności i gracji. Jak już się podniosła, chłopak bacznie ją obserwował. Była naprawdę ładna. I wydawała się być cała. Dzięki bogu. Nie uśmiechało mu się prowadzić jej do Szpitala. Nie mogła mieć więcej niż 16 lat, na pewno jej rodzice nie byliby zadowoleni że jakiś żyd prawie zabił ich córkę. Samuel chciał sobie przywalić w czoło. Z tego całego zamartwiania się, zapomniał o tym że trzeba się przedstawić. Ale z niego ciumćiok!: -Tak w ogóle mam na imię Samuel. Samuel Loewe.- wyciągnął w jej stronę opaloną po wakacjach w Japonii dłoń- Bardzo mi głupio że na ciebie wpadłem. Mogłem Ci coś zrobić. Czekaj, czekaj... jesteś z Hogwartu?- spytał patrząc na stertę książek u ich stóp. Były tam ewidentnie Hogwardzkie podręczniki. Czyżby to była zapowiedź owocnej znajomości zaczętej od głupiej strony?
Weszła do księgarni z hukiem. Oczywiście, musiała już od progu wywinąć orła jak to miała w zwyczaju. Książki, kolejny rok w Hogwarcie. Musi to przetrwać. Zaczęła rozglądać się po sklepie, zauważyła, że niektórzy zerkają na nią dziwnym wzrokiem. No, co się dziwisz głupia? Przecież odwaliłaś wielkie wejście. Uśmiechnęła się nieśmiało i poprosiła starszą panią pracującą w sklepie o zestaw książek. Po zapłaceniu należności zaczęła przyglądać się książkom leżącym na półce nieopodal.
Ona już była wcześniej w tym pięknym pomieszczeniu, oj tak uwielbiała tę księgarnię i nawet tutaj często przychodziła gdy tylko mogła bo oczywiście naukę stawiała na pierwszym miejscu, a potem przyjemności - to za pewne odziedziczyła po matce. Gdy oglądała książkę dotyczącą wszelakich, przeróżnych ziół zauważyła pewną dziewczynę, która o mało włos nie złamała sobie nogi. Nie ma co niezła z niej fajtłapa, ale taka urocza co nadawałaby się na młodszą siostrę. Ta widocznie chciała zakupić nowe książki do szkoły (Mira już to dawno zrobiła) i nie zdziwiła się wcale. Chciała poznać słodką ''ciamajdę'' jak ją to już nazwała. - Wszystko w porządku? - podeszła do niej bliżej i spytała nieśmiało - Widziałam jak się wywróciłaś więc pomyślałam, że mogłoby Ci się coś nie stało dlatego też pytam. - uśmiechnęła się.
Usłyszała głos jakiejś dziewczyny i podniosła głowę znad książki. -O... Dziękuję, że pytasz. Na szczęście nic mi nie jest. - Uśmiechnęła się do dziewczyny. Spojrzała na jej twarz. Piękne oczy, i twarz. Przypominała jej swoją kuzynkę Lucy. Była do niej nieziemsko podobna. Popatrzyła na książkę w jej rękach. - Zielarstwo? Interesujesz się tym, czy też tak jak ja kupujesz po prostu książki na kolejny rok? - zapytała z uśmiechem. - Tak na marginesie, chyba wcześniej się nie spotkałyśmy w szkole, chociaż kojarzę Twoją twarz. Nazywam się Camilla Payton, dla znajomych po prostu Cam. - podała jej rękę wyszczerzając się.
- Bardzo miło mi Cię poznać Cam - uścisnęła delikatnie dłoń dziewczęcia - Widzisz ja Ciebie akurat wcześniej nie znałam, a książki na ten rok już kupiłam wcześniej, zielarstwem interesuje się od zawsze bo uwielbiam rośliny. Naprawdę tej dziewczyny wcześniej nigdy nie znała, ale co to za problem się poznać? Żaden. Rudowłosa stwierdziła, że czasem warto komuś pomóc. Niekoniecznie czynem, ale też słowem. - Chyba musisz uważać. Czym się interesujesz prócz zielarstwem? - spytała. Ludzie powoli się rozchodzili, a inni jeszcze zostali, aby pooglądać książki czy zakupić. Niektórzy przyszli tutaj, aby sobie od tak po prostu porozmawiać. Być może lubią ten wspaniały zapach, świeżych książek. - A powiedz mi skąd jesteś? Masz może chłopaka bo ja tak.
- Dobre pytanie. - Uśmiechnęła się. - Interesuję się książkami i numerologią. Fascynuje mnie to. Rozejrzała się po księgarni, widząc, że już niewiele osób tu zostało. Ale ona lubiła tu siedzieć jak najdłużej. Kojący zapach książek, szelest kartek. Uspokajało ją to miejsce. Nawet patrzenie na krzątającą się tu starszą panią ją cieszyło. - Nie, nie mam chłopaka. - odpowiedziała po chwili. - Jakoś nie znalazłam tu nikogo, kto by mnie zainteresował, bądź też ja jego. - uśmiechnęła się nieśmiało. - Bardzo się cieszę z Twojego szczęścia. Opowiedz mi coś o nim. - zachęciła ją uśmiechem.
- No więc mój ukochany jest bardzo czuły, troskliwy, dobrym mężczyzną, który wie czego chce. Posiada paskudną przeszłość, ale nie będę tego zdradzać bo nie wiadomo czy by sobie tego życzył. Kocham go od bardzo dawna, właściwie od kiedy weszłam tylko do Hogwartu i go zobaczyłam to już wtedy zrozumiałam iż będzie moją miłością, ale nie miałam pojęcia czy odwzajemnia moje uczucia i to było najgorsze. Płakałam dniami i nocami, ale w końcu wyznałam mu te uczucia bo mnie ''ktoś'' do tego zmusił i jestem za to bardzo wdzięczna tej osobie bo okazało się iż Huan mnie także też kocha. Mówię Ci jakie to wielkie szczęście mieć kogoś takiego - uśmiechnęła się Krukonka - Ach wybacz! Nie przedstawiłam się: Marigold Griffiths z Ravenclawu. Miło mi cie poznać, naprawdę. Wydajesz się nieco zakłopotaną, niezdarną, ale sympatyczną dziewczyną, ale nie przejmuj się. Każdy ma swoje ''pięć minut''. Marigold przypomniała sobie te paskudne dni, które ją męczyły każdego dnia, bała się wtedy iż nie wyzna mu miłości, ale na szczęście to już mroczna przeszłość i nigdy ona już nie wróci. Uśmiechnęła się do siebie gdy te tak wspomnienia wróciły i stwierdziła, że ma ochotę na czekoladę. - A właśnie! - krzyknęła bardzo głośno, aż właścicielka księgarni wzgardziła ich wzrokiem - Uhm, bardzo przepraszam - powiedziała do kobiety, zaraz potem spojrzała znów na dziewczynę - Lubisz słodycze? Bo ja osobiście uwielbiam czekoladę. Krukonka otworzyła szkolną torbę w poszukiwaniu czegoś słodkiego, zawsze coś tam miała; czy to czekoladę czy to fasolki wszystkich smaków. Grzebała tak co jakiś czas, aż w końcu znalazła nienaruszoną, w dobrym stanie paczkę fasolek. Szybko otworzyła opakowanie. - Proszę - poczęstowała Cam - Mam nadzieję, że też je lubisz. Aż dziwne, że nie miałam czekolady, a w mojej szkolnej torbie zawsze bywa coś słodkiego.
- Cieszę się, że Twój chłopak jest dla Ciebie aż tak dobry. - Uśmiechnęła się do niej. - Sama chciałabym kogoś takiego spotkać, mieć oparcie i w ogóle... - Zamyśliła się. - Ja jestem Camille Payton z Hufflepuffu, bardzo miło mi Cię poznać Marigold. - Uśmiechnęła się przyjaźnie do dziewczyny. - Och, słodycze? Pewnie! Ogólnie kocham jedzenie. Muszę kupić sobie zapasy do Hogwartu. - uśmiechnęła się na samą myśl o jedzeniu. - Zawsze boję się jeść te fasolki, ze względu na to, że nigdy nie wiem na jaki trafię smak. To sama adrenalina! - Zaśmiała się. - Pewnego razu trafiła mi się jedna o smaku wymiocin! Nie było to mocno przyjemne zdarzenie, ale przeżyłam jak widać. - Zachichotała do dziewczyny przyjaźnie. - Wzięła od dziewczyny fasolkę i zaczęła ją przeżuwać. - Interesujesz się czymś?
Gdzie to jest?! No gdzie jest ten pieprzony składnik! Przeszukał cały swój gabinet, zaplecze z eliksirami i zapasami, ale nigdzie tego nie było! czyżby któryś z uczniów zakradł się do składzika i podebrał akurat ten składnik?! Och niech się tylko dowie kto to był...biada temu kto wszedł i śmiał zabrać to co nie jego. Musiał nałożyć więcej ochronnych zaklęć na składzik. Nic na to nie poradzi...kiedy przejmie władzę nad Hogwartem wprowadzi nowe rygorystyczne zasady. Zupełnie takie jak panują w Durmstrangu. Zabrał różdżkę i wyszedł z zamku udając się w kierunku Hogsmeade. Musiał iść na Nokturn, gdzie dostanie ten składnik. I cała praca musi się zacząć od nowa, bo nie można tego eliksiru zostawić i stopniowo dodawać potrzebne składniki. Musiało to być jednostajne, by po dodaniu wszystkiego pozostawić na odpowiednią ilość czasu. Całe szczęście że mógł wrócić wcześniej do szkoły, przynajmniej nikt nie będzie mu patrzył na ręce. A wrócił, pod pretekstem uwarzenia kilku eliksirów potrzebnych na zajęcia. Och jaki ten dyrektor był łatwowierny... Idąc ulicą Nokturna, większość osób schodziła mu z drogi, zupełnie jakby wiedzieli kim jest. A może wiedzieli? I modlili się, żeby nie przyszedł z wizytą do ich domu? Bardzo możliwe, lecz Lucas nie miał czasu żeby się zastanawiać nad ich losem. Jego ciemne ubranie, jedynie majaczyło pomiędzy zaułkami. Gdy dostał to co potrzebował, schował mały pakuneczek owinięty w szmatkę do kieszeni. Rozejrzał się, czy nikt nie obserwuje jego poczynań. -I pamiętaj...nie widziałeś mnie. W przeciwnym wypadku... Głos, który zmroziłby nie jednego twardziela, odbił się od ścian budynków. Po chwili Lucasa nie było. Żeby nie wracać tak szybko do zamku, musiał mieć również jakieś alibi, dlatego udał się do księgarni. A być może znajdzie jakąś książkę, która go zaciekawi. Chyba najpopularniejszą i najczęściej odwiedzaną były Esy i Floresy. Najwięcej uczniów tam może być, ponieważ zbliżał się nowy rok szkolny i musieli kupić nowe książki. Ach ci nauczyciele...nie potrafią wykorzystać swojej wiedzy i w większości, każą kupić nowe książki by móc z nich ściągać. Wszedł dumnym krokiem do księgarni i się rozejrzał. Miał racje...alibi murowane, bo każdy powinien na niego zwrócić uwagę. To nie było samouwielbienie...po prostu, przeciskając się pomiędzy ludźmi na pewno ktoś go zauważy. Przeszukując kredensy z książkami doszedł do dwóch dziewczyn. Krukonka i Puchonka, no jasne. Tylko oni zamiast cieszyć się resztką wakacji znajdują się w takim miejscu jak to. -Zielarstwo...drogie panie, skorzystajcie z tej książki dobrze...mam nadzieję że zabłyśniecie znajomością ziół, które możecie dodać do eliksirów. Zagadnął, przybierając maskę miłego i lubianego nauczyciela.