Pomieszczenie jest dosyć duże, ale oprócz biurka nie znajdują się w nim żadne meble. Czujesz tremę? Drżą ci kolana? Nie przejmuj się, tu zupełnie normalne, zapytaj swoich rodziców czy starszych kolegów! Każdy się denerwuje przed swoim pierwszym egzaminem z teleportacji. Miejmy nadzieję, że ten będzie dla ciebie zarówno pierwszy, jak i ostatni!
UWAGA: w tym departamencie można zdać egzamin z teleportacji indywidualnej, teleportacji łącznej oraz wytwarzania świstoklików międzynarodowych!
kurs - teleportacja indywidualna
Egzaminator uśmiecha się przyjaźnie, choć wydaje się nieco znudzony kolejnym egzaminem. Okazujesz potwierdzenie odbycia kursu, egzaminator kiwa głową i życzy ci powodzenia, dodając, żebyś pamiętał o zasadzie ce- wu – en.
WYMAGANIA:
• ukończone 17 lat • pierwsza podejście do kursu - darmowe • każda poprawa: 10 galeonów (zapłać w temacie Zmiany stanu konta) • jeśli chcesz odbyć egzamin w retrospekcji, dopisz datę ukończenia kursu w poście • osoby, które nie zdawały egzaminu w Londynie, dopisują, w ministerstwie jakiego kraju odbyli egzamin
Rzucasz trzema kostkami. Pierwsza kostka odpowiada za CEL. Druga kostka odpowiada za WOLĘ. Trzecia kostka odpowiada za NAMYSŁ.
Aby dowiedzieć się, jak Ci poszło, zsumuj oczka z trzech kostek:
18–14 – zdałeś w pięknym stylu, egzaminator pogratulował ci serdecznie, a ty nie wiedziałeś, jak mu dziękować. Nieprzytomny z radości wybiegłeś z sali, ściskając w dłoni papier, uprawniający cię do teleportowania się, gratulacje! Po dyplom zgłoś się tutaj.
13–10 – no cóż, może nie było idealnie, ale na tyle dobrze, że egzaminator machnął ręką i uznał, że coś z ciebie będzie. Może nawet nie rozszczepisz się gdzieś po drodze. Grunt, że się udało i zdałeś, jednak być może warto potrenować przed egzaminem z teleportacji łącznej. Otrzymujesz karę -2 punktów do swojego wyniku kostek podczas zdawania testu na licencję teleportacji łącznej, chyba że pomiędzy podejściami minie co najmniej pół roku.
9–3 – och, chyba nie poszło ci najlepiej... może za mało ćwiczyłeś, a może za bardzo się denerwowałeś, w każdym razie egzaminator potrząsnął ponuro głową i odprawił cię z kwitkiem, mówiąc, że miałeś dużo szczęścia, że się nie rozszczepiłeś.
Kurs - teleportacja łączna
Egzamin z teleportacji łącznej jest znacznie trudniejszy. Do sali weszła przelękniona urzędniczka z włosami zebranymi w chaotyczny kok. Właściwie trudno się dziwić jej zszarganym nerwom. W końcu każdego dnia ryzykuje rozszczepieniem teleportując się razem z niedoświadczonymi czarodziejami.
WYMAGANIA:
• ukończone 17 lat • ukończony kurs na teleportację indywidualną z wynikiem minimum 10-18pkt • pierwsze podejście: darmowe • każda poprawa: 10g (zapłać) • jeśli chcesz odbyć egzamin w retrospekcji, dopisz datę ukończenia kursu w poście • osoby, które nie zdawały egzaminu w Londynie, dopisują, w ministerstwie jakiego kraju odbyli egzamin
DODATKOWE:
• jeśli w poprzedniej części uzyskałeś wynik 13-10, twój wynik kostek jest niższy o 2, chyba że pomiędzy podejściami do egzaminów minie co najmniej pół roku (fabularnie, tj. przy robieniu teleportacji w retrospekcji, również wystarczy podać półroczny odstęp) • za każde fabularne trzy miesiące użytkowania teleportacji indywidualnej przed podejściem do testu z łącznej możesz zwiększyć swój wynik kostek o 1 - ten bonus maksymalnie może wynieść 3 punkty
Znów rzucasz trzema kostkami i sumujesz liczbę oczek:
18–12 – zdałeś. Niebywałe, ale naprawdę ci się udało! Egzaminator kręci głową z niedowierzaniem. Dawno nie widział nikogo tak zdolnego, możesz czuć się wyróżniony! Po dyplom zgłoś się tutaj.
11–3 – niestety, teleportacja łączna to wyższa szkoła jazdy i nie powiodło ci się. Trudno, bywa!
Kurs na międzynarodowe podróże świstoklikiem
Z powodu pewnych dyplomatycznych, międzynarodowych incydentów, Ministerstwo Magii zdecydowało się stworzyć specjalny kurs dla osób chcących zgodnie z prawem podróżować za pomocą świstoklika za granice Wielkiej Brytanii. Przeważa w nim część teoretyczna - zaznajomienie z prawem brytyjskim oraz międzynarodowym - gdyż podstawowym wymaganiem przystąpienia do treningu jest umiejętność zaklęcia przedmiotu w świstoklik. Kurs jest płatny - kosztuje on 100 galeonów. Opłatę możesz uiścić w tym temacie.
UWAGA - kara za tworzenie i korzystanie ze świstoklików międzynarodowych bez odpowiednich uprawnień wynosi 400 galeonów!
WYMAGANIA:
• ukończone 17 lat • znajomość zaklęcia portus lub min. 31 pkt z transmutacji w kuferku • pierwsza podejście do kursu - 100 galeonów • każda poprawa: 20 galeonów (zapłać w temacie Zmiany stanu konta) • jeśli chcesz odbyć egzamin w retrospekcji, dopisz datę ukończenia kursu w poście (muszą odbywać się one po 01.09.2021) • egzamin odbywa się w Londynie i tylko w Londynie
kurs - część przygotowawcza
Seria wykładów poświęconych tematom prawnym, bezpieczeństwa związanym z podróżami za pomocą świstoklików i źródłami, z których można zaczerpnąć wiedzę na temat bezpiecznych miejsc do pojawienia się za granicami Wielkiej Brytanii.
Wykłady Rzucasz dwiema kostkami k6.
obie parzyste – najwyraźniej postanowiłeś przyłożyć się do słuchania, udało ci się zrobić nawet nieco notatek. Dodatkowo aktywność popłaca - przy podejściu do egzaminu możesz, jak się okazało, zatrzymać wypisane własnoręcznie notatki, dzięki czemu otrzymujesz +2 do rzutu kolejnymi kośćmi.
parzysta i nieparzysta – słuchasz, czasem pobujasz w obłokach lub twoją uwagę zwróci mucha leniwie maszerująca po białej ścianie, a innym razem zaczniesz myśleć nad tym, skąd czarownica w drugim rzędzie wytrzasnęła te ekstra kolczyki... tak czy siak, do egzaminu przystępujesz przygotowany całkiem przyzwoicie.
obie nieparzyste – cóż, może nawet w szkole spokojne wysłuchiwanie nudnych wykładów nie było twoją najmocniejszą stroną. Po wyjściu z audytorium nie pamiętasz prawie nic - otrzymujesz karę -3 punktów do rzutu kolejnymi kośćmi.
Kurs - egzamin
Po wykładowej serii od razu przyszedł czas na egzamin. Z wiedzą świeżo kołatającą się w umyśle siadasz przed zwojem pergaminu z wypisanymi na nim pytaniami, kałamarzem oraz piórem antyściąganiowym - nawet najmniejsza próba oszustwa skończy się nie tylko unieważnieniem kursu, ale niemożnością podejścia do niego ponownie.
Znów rzucasz dwiema kostkami - tu sumujesz liczbę oczek:
12–9 – Świetny wynik! Sprawdzający nie mogą się do niczego przyczepić - są pod wrażeniem dokładnych odpowiedzi i zapamiętanych na pierwszy rzut oka dość niezbyt ważnych szczegółów. Po dyplom zgłoś się tutaj.
8–6 – nie poszło ci aż tak źle, ale zabrakło dosłownie punktu lub dwóch do przekroczenia wymaganego progu. Komisja zgadza się na natychmiastową poprawę, dając ci czas na przejrzenie notatek (oraz na własną przerwę obiadową). Ostatecznie zdajesz - twój post musi mieć jednak przez dłuższy czas pobytu w Ministerstwie co najmniej 2500 znaków. Po dyplom zgłoś się tutaj.
5-2 - znajdujesz swoje imię i nazwisko na samym dole listy osób przystępujących do egzaminu. Cóż, miejmy nadzieję że następnym razem pójdzie ci lepiej - pamiętaj, że w przypadku chęci poprawy testu pisemnego musisz ponownie przemęczyć się przez wykłady. Powodzenia!
Autor
Wiadomość
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Teleportacja była dla niego ważną magiczną umiejętnością – no bo co innego dawało równie dużą wolność, jak właśnie ona? Potrzebował tego: szybkiego przemieszczania się z miejsca na miejsce, możliwość ucieczki w dowolnym momencie i pojawienia się tam, gdzie jego zdaniem było najpiękniej. No i mógłby częściej pojawiać się u matki, bez potrzeby wydawania galeonów na świstokliki, które, na wschodzie wcale nie były takie tanie. Nic więc dziwnego, że do kursu przystąpił już dzień po swoich siedemnastych urodzinach. Wszedł do jednego z licznych pomieszczeń Czeskiego Ministerstwa Magii i rozejrzał się z zainteresowaniem po jego wnętrzu, uśmiechając się gdy wzrokiem napotkał w końcu czekającego nań urzędnika. Przywitał się, a na sekundę przed przystąpieniem do egzaminu, wyjął z kieszeni spodni rzemyk i na szybko związał jasne loki w nieco nieuporządkowany koczek – nosił wtedy długie włosy. Był osobą odporną na stres, toteż nie był zbytnio zdenerwowany, wziął tylko głębszy wdech i w myślach życzył sobie powodzenia. Od samego początku szło mu raczej miernie. Nie był w tym ani tragiczny, ani szczególnie dobry. Po prawdzie teleportację indywidualną mógł zdać już za pierwszym podejściem, ale ambicja nie pozwalała mu na takie pójście na łatwiznę – bardzo chciał móc przystąpić do egzaminu z teleportacji łącznej, dlatego też zignorował początkowe dwa podejścia, mówiąc egzaminatorowi, że stać go na więcej. Ale czy na pewno? Przy trzecim zupełnie spartaczył robotę, nie tylko nie trafiając w wyznaczony cel... po prostu nie oderwał się od ziemi. Kolejna próba była lepsza, ale nieco osłabiona wola wciąż nie dawała zadowalającego efektu. Przy piątym i szóstym podejściu wylądował nieznacznie poza celem i czuł się tym już naprawdę mocno sfrustrowany. Był zły na samego siebie, bo przecież zdawało mu się, że odpowiednio przygotował się do tego wyzwania. To chyba ta złość sprawiła, że siódme podejście było zupełnym fiaskiem, podczas którego mało brakło, a by się rozszczepił. Miał ochotę się poddać... właściwie praktycznie już to zrobił, ale wtedy pomyślał sobie, że spróbuje ten ostatni cholerny raz. Wyobraził sobie cel, wytężył wolę i skupił się do granic możliwości, przymykając oczy, a kiedy wyszedł z ciemności, okazało się, że stoi na samym środku wyznaczonego przez egzaminatora okręgu. Przyjął gratulacje, na których w ogóle mu nie zależało i podpisał wszystkie potrzebne dokumenty. Na teleportację łączną nie miał już dziś sił. Prawdę mówiąc, był zupełnie wyczerpany, a targające nim mdłości sprawiły, że czym szybciej wrócił do szkoły.
Praga, Październik 2016
W kwestii teleportacji łącznej nie czuł aż tak dużej presji i właśnie dlatego wcale nie spieszył się z jej zaliczeniem. Przez to, że mógł już swobodnie przemieszczać się w samotności, brakło mu trochę motywacji; w Ministerstwie pojawił się więc dopiero po miesiącu, postanawiając, że czas najwyższy domknąć tę sprawę i zostawić egzaminy za sobą. Po przyjściu na miejsce przywitał się z urzędnikiem, który po ostatnim spotkaniu chyba dość dobrze go zapamiętał i od razu stanął na wytyczonej linii, nie chcąc tracić cennego czasu. Pierwsza próba była niezła, cel i namysł poszły mu naprawdę dobrze, ale wola jakby trochę kulała. Egzaminator spojrzał na niego, jakby w zamyśleniu, po czym pokręcił przecząco głową i nakazał mu spróbować raz jeszcze. To nie spodobało się Lazarowi. Podejrzewał, że świadom determinacji chłopaka, mężczyzna próbuje wyłudzić z niego jak najwięcej pieniędzy na poprawki. Niech go szlag... dobrze, że stypendium naukowe umożliwiało mu ich opłacenie. Zacisnął zęby, ale nic nie powiedział, podejmując kolejne dwie próby, które były naprawdę beznadziejne. Obudzona w nim złość znacznie utrudniała skupienie się, a obecność egzaminatora dodatkowo go irytowała. Jakby nie mógł być to ktoś inny! Spojrzał na mężczyznę, przyglądając mu się przez chwilę, a potem westchnął bezgłośnie. Trzeba do tego podejść inaczej, nerwy nic tu przecież nie dadzą. Lepiej wytężyć swoją moc tak mocno jak tylko potrafi i pokazać mu, że zasługuje na ten certyfikat. Zamknął oczy, wziął głęboki wdech i obrócił się w miejscu, by zaraz zmaterializować się po drugiej stronie pomieszczenia. Ulżyło mu, naprawdę bardzo mu ulżyło. Kiedy dostał już certyfikat, ruszył ku drzwiom, ale zanim przez nie wyszedł, zatrzymał się i z pełnym zadowolenia uśmiechem pokazał mężczyźnie środkowy palec. Liczył, że nigdy więcej nie zostawi tu choćby jednego galeona.
Stresowała się tym egzaminem. Była przygotowana, jak zawsze, jak na każdy egzamin w jej życiu. Ale... mimo wszystko stres wręcz ją zjadał. Chciała zdać egzamin z teleportacji dla świętego spokoju, dla własnej satysfakcji. Na pewno nie dla wygody i komfortowych podróży, oj nie. Za każdym razem, gdy ćwiczyła tę sztukę - było jej niedobrze. I tego też się bała, że z powodu mdłości wywołanych teleportacją i, dodatkowo, stresem... ukończy egzamin przedwcześnie, z przymusu. Weszła do sali i wręcz czuła wydzielający się kortyzol oraz adrenalinę. Dłonie jej się pociły. I oto stanęła przed uśmiechniętym egzaminatorem. Jakoś ten widok nie pomagał. Siedemnastolatka była blada jak ściana. Zamknęła oczy i odliczyła do trzech. Kiedy ponownie je otworzyła, usłyszała ciepły głos mężczyzny, który pochwalił ją, powiedział, że nie było tak źle, że jest w stanie to zaliczyć. Éléonore poprosiła jednak o możliwość powtórki. Zależało jej, by w niedalekiej przyszłości móc podejść do egzaminu na Teleportację Łączną. Druga próba była trudniejsza. Czuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła. W głowie miała istny helikopter, miała wrażenie, że teraz jest cała zielona na twarzy. Zebrała jednak w sobie resztki sił i... udało się. Uff... Ale kolejny etap pokona dopiero za jakiś czas, jak... zbierze się w sobie. Tymczasem ma ważniejsze rzeczy do zrobienia, jak chociażby kubek mięty.
Londyn, marzec 2014
Na egzamin z Teleportacji Łącznej szła nieco pewniejszym krokiem. Wiedziała czego się spodziewać, mniej więcej. Ten rodzaj transportu należał do trudniejszych, a i wiele też nasłuchała się o egzaminatorce. Niestety, nie były to miłe słowa. Tak czy owak, czuła się odrobinkę lepiej. Obawiała się rewolucji żołądkowych, ale w najgorszym wypadku wróci do domu bez papierka. Jeden etap ma za sobą, ten drugi nie jest jej potrzebny do szczęścia. Tym razem swoje ambicje odkłada na bok. Kiedy weszła do sali, nie zaskoczyła się mocno wizerunkiem kobiety w koku. Przełknęła ślinę i przystąpiła do pierwszej próby. Poszło jej... kiepsko. Egzaminatorka nie omieszkała skrytykować techniki Swansea, ale dziewczyna ledwo słyszała słowa tej wrednej wiedźmy. Była skupiona na tym, by nie zwymiotować na podłogę. Postanowiła, że spróbuje raz jeszcze: do trzech razy sztuka. Jeśli nie wyjdzie po tychże trzech razach - wyjdzie i już nigdy nie wróci do tej okropnej sali. I tak też się stało: drugie podejście było jeszcze gorsze, ale za to trzecie wyszło jej fenomenalnie, jak na jej możliwości. Podziękowała oschle kobiecie i wyszła czym prędzej z pomieszczenia. Świeże powietrze - tego teraz potrzebowała.
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Wiedziała, że ten dzień nie skończy się dobrze, choćby dlatego, że egzamin z kursu na teleportację wypadł akurat na datę jej urodzin, a jej podanie o przeniesienie zostało dwukrotnie odrzucone. Paskudne zrządzenie losu, przez które od rana dokuczał jej z nerwów uciążliwy ucisk. Miała wrażenie, że coś boleśnie zwinęło się w supeł na dnie jej żołądka i ciągnęło ją w dół. Gdyby tego było mało, przed samym egzaminem jej brat wystawił ją do wiatru. Zapewnił, że żałuje, ale niestety nie może się zjawić, by ją wesprzeć. Jej skupienie wyparowało całkowicie w przeciągu sekundy po tym, jak odczytała notatkę. Cel, wola i namysł poszły się... Keyira nie była w stanie myśleć o niczym innym poza zawodem, jaki jej sprawiono i kiedy stanęła przed egzaminatorem - zagubiona, samotna i na nogach z ołowiu, nie usłyszała nawet co mężczyzna do niej powiedział. Za przyzwoleniem podeszła do pierwszej próby i... Nie wydarzyło się absolutnie nic. Zawiodła na całej linii, ale nawet nie miała siły się tym przejąć. Wymaszerowała z sali, mamrocząc słowa podziękowania.
Pierwsza próba: 7 Druga próba: 7
20 kwietnia 2017 roku
Nie zamierzała już wracać i ponownie przechodzić całej tej farsy, ale porażka siedziała w niej, zakorzeniła się głęboko w jej podświadomości i przypominała o sobie, póki Shercliffe nie zdecydowała się spróbować raz jeszcze. Za drugim razem wybrała się na egzamin sama z własnej woli, ale była zbyt zestresowana, by poprawnie wykonać swoje zadanie oblała ponownie. Dopiero za trzecim razem szczęście odrobinę się do niej uśmiechnęło. Cel, wola i namysł wypełniały jej głowę. Miała wrażenie, że rzeczywistość nagina się do jej woli, kiedy udało jej się teleportować. Nie wyszło idealnie, można powiedzieć, że egzaminator określił jej wyniki jako znośny, ale darowanemu koniowi nikt w zęby nie zagląda, a więc Keyira wróciła do siebie z dyplomem, który obiecała sobie w duchu w przyszłości poprawić.
Trzecia próba: 12 skuces
Talia L. Vries
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Wisiorek z wiecznie kwitnącym, pachnącym asfodelusem.
Trochę nie rozumiała tej biurokracji. Tego, że wbrew logice, ponownie musi zdawać egzamin na teleportację indywidualną. Przecież od poprzedniego minęły już lata, a teleportacja stała się dla niej czynnością równie łatwą i powszednią jak zaparzenie herbaty. Mimo to, kiedy zgłosiła chęć przystąpienie do egzaminu z teleportacji łączonej (Niech Cię szlag, Bloodworth, że wjechałeś mi na ambicję), spotkała ją pierwsza ściana. Wkrótce miała się dowiedzieć, że jedna z wielu, które napotka tego dnia. - Pani Vries, przejrzeliśmy zapiski z archiwum. Wynika z nich, że i owszem, zdała Pani egzamin w wieku siedemnastu lat, ale nie odbył się on bez problemów. Nie mogę ot tak Pani przepuścić. Prosiłabym najpierw zgłosić się do egzaminatora, który potwierdzi... albo też zaprzeczy temu, czy Pani umiejętności jakkolwiek się rozwinęły w tym temacie. - Starsza wiedźma wcisnęła kobiecie w dłoń kwitek, na którym wyraźnie brakowało podpisu, która zezwalałaby aurorce na szybkie zdanie egzaminu. Na ładne oczy Talia nic nie wskóra, nic nie dały też zapewnienia, że przecież na swoim stanowisku musi być świadoma swoich umiejętności, więc może darują sobie marnowanie czasu. Spotkała się tylko z dezaprobatą - ba, miała wrażenie, że zaraz urzędniczka wygoni ją sprzed swojego okienka. No cóż, jak mus to mus.
O dziwo, pieczątkę dostała dopiero po trzecim powtórzeniu teleportacji. Dopiero wtedy jest stopy stanęły idealnie na wyznaczonym na podłodze trójkącie. Zazwyczaj nie przykładała uwagi do szczegółów - dziesięć centymetrów w tą, czy w tamtą, kto by się tym przejmował? Ja wiem, ja wiem. Egzaminator! Talia prychnęła na cichy głosik w swojej głowie, a myśli wirowały jej niebezpiecznie, wzbudzając lekkie mdłości. W końcu skakała w przestrzeni kilkukrotnie w ciągu niecałych pięciu minut. - Radziłbym Pani trochę odpoczą... - Nie, wszystko w porządku. Możemy przystąpić do drugiego etapu. - Aurorka rzuciła szybko, wchodząc instruktorowi w słowo. Chciała mieć to za sobą. W końcu nie była już wystraszoną uczennicą, która z nerwów obgryzała paznokcie. Teraz spokój rozlewał się po jej ciele, powoli kojąc jej myśli, które zwalniały, znajdując swoje miejsce w głowie kobiety. Czując nieustępliwą nutę w jej głosie, egzaminator ruszył dłonią, a różdżka na jego zawołanie wykonała zamaszysty ruch, tworząc podpis pełen krągłości. Talia podziękowała i ruszyła w stronę odpowiedniego pokoju, gdzie miała na nią czekać urzędniczka.
I to jaka zestresowana urzędniczka. One wszystkie wyglądają tak podobnie. Szary uniform, ciasto zebrane włosy, zaciśnięte usta... O ile Talia zaczęła oddychać spokojnie, to w tym pokoju wręcz można było kroić powietrze, napięte przez obawy kobiety, którą tam zastała. Nie podnosząc wzroku, spytała o personalia aurorki, zapisując piórem pergamin. Dopiero kiedy usłyszała wiek byłej ślizgonki, uniosła głowę i jakby odetchnęła z ulgą, że nie ma przed sobą nastolatki, a kogoś dorosłego. No, jakby nie patrzeć, szansa na to, że się rozszczepią chyba trochę spadła. Kobieta wstała, pokazując Talii by ta do niej podeszła i złapała ją za rękę. Dłonią wskazała odległy róg sali, z wyraźnie zaznaczonym celem ich teleportacji. - Ma Pani jedną szansę. Prosiłabym o maksymalne skupienie. W razie wypadku, o ile takowy wystąpi, na sali znajduje się również uzdrowiciel, który podejmie odpowiednie kroki. Proszę zaczynać. Aurorka nie zdążyła nawet kiwnąć głową, jej myśli były szybsze. Znała swój cel, była cały czas skupiona, wiedziała co chce osiągnąć. I po prostu się to stało. Stały w jednym miejscu, po czym rozwiały się w powietrzu, lądując kilka metrów dalej. Dopiero teraz urzędniczka wydawała się mniej spięta, nawet cień uśmiechu zawędrował na jej usta. Szybko wyciągnęła swoją rękę spod ramienia blondynki i udała się w stronę biurka, gdzie zanotowała zdanie egzaminu.
Kostki Indywidualna: (za trzecim razem) 5,5,6 = 16 Łączona: (za pierwszym razem) 6,6,3 = 15
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Udało się przy V próbie: 6, 3, 5 I: 3, 4, 4 II: 1, 4, 6 III: 6, 2, 2 IV: 1, 5, 5
Coraz boleśniej odczuwał brak możliwości teleportacji łącznej, więc od miesiąca próbował odłożyć kilka galeonów na ponowną próbę podejścia do egzaminu. Przez ostatni rok korzystał z teleportacji zdecydowanie częściej, co weekend będąc upominanym przez swoją babcię, że niedziela to ten dzień w tygodniu, w którym powinno się poświęcić trochę czasu na wspólny obiad z rodziną. W związku z intensywną praktyką, nie odczuwał już tak dużego stresu, jak miało to miejsce podczas pierwszego egzaminu. Dość pewnym krokiem wszedł do sali, wyuczonym uśmiechem witając się z egzaminatorem i faktycznie - nie miał żadnych problemów z teleportacją, a przynajmniej tak mu się wydawało. Mężczyzna jednak kręcił nosem, twierdząc, że jak na teleportację indywidualną może i to wystarcza, tak ze swoją topornością z pewnością zwali towarzysza z nóg. Jak na dobrego Puchona przystało, nie zamierzał się poddawać i po wyciągnięciu z czarodzieja kilku wskazówek, spróbował jeszcze kilka razy, poprawiając się z każdym podejściem, aż w końcu egzaminator uznał, że dopuści go do kolejnego etapu, o ile obieca utrwalić jego porady przed kolejnym egzaminem. Zadowolony przystał na to, po czym zgarniając podpisane dokumenty, wyszedł z sali jeszcze raz dziękując za daną mu szansę.
Umówił się na na dość szybki termin, pozostawiając sobie jednak czas na praktykę, którą obiecał egzaminatorowi. Mógłby machnąć na to ręką i wpisać się po prostu na kolejny dzień, aby mieć to już za sobą, jednak uznał, że cierpliwość i ćwiczenia będą lepszym wyjściem. Wydarzenia z końca października zaprzątały mu głowę silniej, niż by tego chciał, jednak czuł się na tyle pewnie, że chwytając egzaminatorkę pod rękę odkrył w sobie niezwykłe podkłady spokoju. Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco, teleportując ich bez żadnego problemu we wskazane miejsce, choć z przykrością zauważył, że jego teleportacja znów zyskała na toporności, a kolana pod drobną kobietą ugięły się znacznie. Wywołało w nim to falę wątpliwości, więc przyjrzał jej się nerwowo, chcąc upewnić się, że wszystko się powiodło, a ona drżącą ręką podpisała mu zaświadczenie o ukończeniu egzaminu. Spojrzał na stawianą w odpowiednim miejscu pieczątkę i ledwo powstrzymał się od uściśnięciu czarownicy w geście ulgi, że nie czeka go poprawka.
Theodore posiadał niepohamowany pociąg do nocnych przygód, ale przy tym absolutnie zero talentu do trudnej sztuki teleportacji i jeszcze mniej motywacji do jej ćwiczenia. Niestety, podobnie było w przypadku mioteł. Świstokliki natomiast wydawały mu się okrutnie niepraktyczne, proszek Fiuu wiązał się z koniecznością użycia kominka, do którego musiał skradać się przez całą rezydencję, a pożyczanie Ogniomiota wujka nie wchodziło w grę, odkąd po kilku głębszych roztrzaskał cały tył auta przy parkowaniu. Wprawdzie wujek urazy nie chował, a cała sytuacja rozeszłaby się bez echa, gdyby nie dowiedział się o niej dziadek, który – nie przebierając w słowach - zagroził, że jak jeszcze raz przyłapie wnuka na lataniu bez licencji i na rauszu, to roztrzaska mu twarz. Kierując się zasadą mówiącą, że żebracy nie mogą wybrzydzać, Theo przyłożył się do ćwiczeń teleportacji. Szło mu to dość opornie, ale doszedł w końcu do momentu, kiedy udawało mu się materializować we wskazanym przez instruktora miejscu z wszystkimi kończynami. Stwierdziwszy, że lepiej nie będzie, umówił się na egzamin w Departamencie Transportu Magicznego.
***
Ogromna sala, skromne biurko i jeden zmęczony dniem egzaminator. Po wymienieniu męskiego uścisku dłoni na powitanie, sprawdzeniu wszystkich formalności i krótkiej, niezobowiązującej pogawędce, Theodore przystąpił na środek sali, gotów do rozpoczęcia egzaminu.
Ce-wu-en
Obranie celu nie stanowiło większej trudności, ale przy wytężaniu woli spiął wszystkie mięśnie i zmarszczył brwi, jakby sprawiało mu to dużo wysiłku. Z odpowiednim namysłem obrócił się w miejscu i poczuł, jak jego stopy odrywają się od podłoża. Ku własnemu zaskoczeniu, chwilę później zmaterializował się z powrotem w pomieszczeniu egzaminacyjnym, zataczając się przy tym trochę. Gdy już odzyskał równowagę, spojrzał najpierw w dół na swoje nogi, obmacał dłońmi tors, policzył szybko palce. Nieco zaskoczony faktem, że niczego nie brakuje, podniósł wzrok na egzaminatora. Ten zacmokał trzy razy, jakby chcąc dać mu do zrozumienia, że nie był to najlepszy pokaz teleportacji, jaki miał okazję widzieć, a potem wzruszył ramionami i przystąpił do wypisywania jakichś dokumentów. Obleje go, jak nic. Theodore pomyślał, że w życiu nie podejdzie do poprawki; prędzej zacznie pić Eliksir Energii i wszędzie biegać. Tym większe było jego zdumienie, gdy egzaminator wyciągnął w jego stronę certyfikat. - Proszę – powiedział. – Tylko żeby przypadkiem nie przyszła panu do głowy teleportacja łączna.
teleportacja indywidualna I kostki8 II kostki6 III kostki 10 zapłataklik
Joe od zawsze wiedział, że kiedy tylko będzie mógł, to podejdzie do kursu na teleportacje i tak też zrobił. Swoje 17. urodziny skończył już jakiś czas temu, ale wcześniej nie miał na to za bardzo czasu. Czytał różne podręczniki i poradniki, starał się uczyć teorii, jednak nie przyłożył się do tego za bardzo, przez co pierwsza próba zakończyła się niepowodzeniem. Przy drugim razie przyłożył się bardziej, jednak teraz dodatkowo wszedł stres, który zadecydował o drugiej porażce. -Do trzech razy sztuka. - mruknął sam do siebie, wychodząc z pomieszczenia za drugim razem i tym razem wiedział, że musi postarać się zdecydowanie bardziej. Wykuł najlepiej jak potrafił całą teorię, wykupił kilka zajęć praktycznych i za trzecim razem się udało. Chłopak wszedł do pomieszczenia i przywitał się z egzaminatorem. Nie chciał spędzać za dużo czasu w tym pomieszczeniu, ponieważ nie miał z nim dobrych wspomnień. Tak więc nie trwało to długo. Wiedział, gdzie chce się przeteleportować i pamiętając wszystkie wskazówki, jakie dostał skupił się na tym miejscu. Myślał tylko i wyłącznie o tym miejscu, umysł miał czysty. -Dziękuję - powiedział, wychodząc z pomieszczenia po tym, jak pojawił się w rogu sali, czyli dokładnie tam, gdzie miał w planie się pojawić.
Kiedy Boyd, chwilę po ukończeniu siedemnastych urodzin, rozpoczął kurs teleportacji, ani przez chwilę nie brał pod uwagę opcji, że mu się nie uda. Posiadanie tej umiejętności wydawało się mu tak oczywiste i niezbędne jak sznurowanie butów (w porządku, może nie niezbędne; można przecież całe życie przemieszczać się świstoklikiem i nosić obuwie na rzepy, jak jego stary, ale co to za życie?), dlatego zabrał się do nauki z właściwym sobie zapałem i ćwiczył bardzo intensywnie, opuściwszy raptem jedne zajęcia, na które bardzo chciał, ale nie mógł dotrzeć, gdyż poprzedniego dnia bardzo brzydko się poturbował podczas gry w bludgera treningu quidditcha; nie mógł tego odżałować, i im bliżej było do egzaminu, tym rzadziej wystawiał się na tego typu rozrywki, mogące skończyć się kontuzją. Chciał przecież dotrzeć na sprawdzian w jednym kawałku i jak najszybciej mieć sprawę z głowy. Egzamin przypadał na wyjątkowo ponury, deszczowy dzień, jeden z tych, które ma się ochotę spędzić, nie wystawiając nosa spod kołdry, jednak Boyd przyfrunął do Departamentu Magicznego Transportu na skrzydłach adrenaliny, wyjątkowo dziarski i gotowy do podjęcia próby, powtarzając w głowie na zmianę zasadę Ce-Wu-En i refren swojej ulubionej piosenki Eye of the Hippogriff, która zawsze doskonale zagrzewała go do walki. Po tym, jak rachityczny egzaminator wyczytał jego nazwisko, pan Callahan energicznym krokiem wparował do sali i bez zbędnych ceregieli czy pogawędek przystąpił do działania: z celem poszło mu kiepsko, z wolą doskonale, a z namysłem bardzo dobrze, teleportował się więc szybko i sprawnie, ale kompletnie nie w miejscu, w którym powinien. Chybcikiem przeskoczył bliżej pożądanego punktu aportacji i wyjaśnił, że umie robić duże kroki i jakby co, to zawsze jednym susem nadrobi, jakby się mu źle wycelowało. Egzaminator nie wyglądał ani na zachwyconego ani na rozczarowanego, tylko patrzył nieco sceptycznie, gdy beznamiętnym głosem spytał podczas podpisywania pergaminu z wynikiem: -Ta? A jak pan tak wyceluje, że pan komuś na głowie wyląduje? -To zeskoczę. - odparł pewnie Boyd i bardzo z siebie zadowolony odebrał dokument zwieńczony słowami "WYNIK: POZYTYWNY".
Anfim Abrasimov
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 174
C. szczególne : silny rosyjski akcent, wyrazista ekspresyjność, mnogość nerwowych tików i odruchów bezwarunkowych
egzamin z teleportacji indywidualnej marzec dwa tysiące dziewiętnastego roku
o tym, że anfim był wspaniały, od zawsze wiedzieli wszyscy. rodzina, ślimaki, jego liczni i wielbiący go znajomi, podwładni z domu węża - w s z y s c y. był więc zupełnie zaskoczony, kiedy na kursie teleportacji prowadzący spoglądał na niego wzrokiem co najmniej sceptycznym (wiadomo - pewnie zazdrościł), kręcąc głową i wzdychając, kiedy pełen zapału abrasimov rozszczepiał się po raz kolejny. samemu ślizgonowi jakoś mocno to nie przeszkadzało, a wręcz pogardzał otwarcie tymi, którym ani razu podczas całej nauki nie przydarzył się podobny incydent, stanowiący niewątpliwie doświadczenie wartościowe i godne podziwu. zupełnie nie rozumiał, o co chodziło tym wszystkim ludziom, którzy na przestrzeni całego kursu starali się przekonać go do zrezygnowania z teleportacji albo - co gorsza! - poczekania odrobinę, bo to być może nie jego czas. nie jego czas! cóż za absurd, zwłaszcza, że każdy człowiek myślący wiedział dobrze, że dla anfima nie istniało pojęcie takie, że coś nie jest dla niego. każdy czas był czasem abrasimova, a kto w to wątpił, musiał niebawem przekonać się o swojej omylności, co było najlżejszą formą kary za podważanie boskości ślizgona. dlatego właśnie, zupełnie niezrażony mnogością prób i błędów, zdecydował się podejść tak czy siak do egzaminu - bo czemu nie? czasem udawało mu się teleportować jak należy, a tego dnia - o tak, tego dnia wyraźnie czuł, że mu się uda. jego boska podświadomość podpowiadała mu, że najwyższy czas udowodnić tym wszystkim niedowiarkom wymiar swojej zajebistości, tak więc zaciągnął awdfkję ze sobą do departamentu transportu magicznego, a po całej drodze trajkotania jej o tym, jak to czuje się wspaniale i na siłach, i jak rozgromi ich wszystkich, jak to nie zda z najlepszym wynikiem, i będzie najwspanialszy, i dostanie tytuł najlepszej teleportacji wszech czasów, wreszcie przyszedł czas na jego kolej. do sali egzaminacyjnej wszedł krokiem pewnym siebie, z miną poważną, chociaż towarzyszyła jej iskierka podekscytowania w oczach. jak zawsze zresztą, kiedy miał świadomość, że już teraz, zaraz, po raz kolejny zwojuje świat czarodziejów. pospiesznie zbliżył się do mężczyzny siedzącego przy biurku, aby pokazać mu zaświadczenie o odbyciu kursu teleportacji. odsłuchał całego tego biadolenia o celu, woli i namyśle - przeszedł przez to tyle razy, że naprawdę miał już dość! ustawił się w wyznaczonym do tego miejscu, starając się skupić typowo rozbiegane myśli. wiedział, że najgorzej było z namysłem, o tak, zawsze odbiegał gdzieś daleko od tego, na czym powinien się skoncentrować, dlatego tym razem postanowił poświęcić najwięcej uwagi właśnie na swoją achillesową piętę, wziął głęboki oddech i... cel. wola. namysł. odruchowo przymknięte powieki zdecydował się rozchylić dopiero po kilku dłużących się sekundach. nie czuł jakby coś się rozszczepiło, ale kontrolnie objął spojrzeniem całe swoje ciało. palpitacje serca dodatkowo utrudniały mu skupienie się nad kontrolą stanu swojej fizyczności, tak więc poddając się wreszcie, spojrzał pytająco na egzaminatora. nie wydawał się ani przerażony, ani zachwycony, a to chyba znaczyło, że przy okazji anfimowego festiwalu talentu nie odpadła żadna kończyna! brak entuzjazmu oczywiście wynikał z zazdrości egzaminatora, no bo jak inaczej. dawno pewnie nie widział tak cudownej teleportacji! z tą myślą, zafiksowany zupełnie na punkcie myśli o swoim sukcesie, jednym uchem wpuścił, a drugim wypuścił zarówno gratulacje mężczyzny, jak i prośbę o niepodchodzenie do zdawania z teleportacji łącznej. odebrał to co powinien i w podskokach niemalże ruszył w kierunku wyjścia. a to mały zazdrośnik z tego egzaminatora.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Lipiec 2019 roku, egzamin z teleportacji indywidualnej
W końcu naszedł ten dzień. Starała się do tego przygotować jak tylko mogła, ale szczerze powiedziawszy nie bardzo wiedziała czego właściwie mogłaby się spodziewać już na samej sali. Liczyła również na to, że jakimś cudem trafi jej się niezwykle przyjemny w obyciu egzaminator, który nie będzie próbował wokół siebie roztaczać władczej aury pana życia i śmierci. Była już na miejscu i czekała na swoją kolej. Przez kurs jakoś przebrnęła i miała nadzieję, że sam egzamin wiele nie będzie odbiegał od jej dotychczasowych, miejmy nadzieję pozytywnych, doświadczeń związanych z teleportacją. Nerwowe oczekiwanie w końcu zostało przerwane przez mężczyznę, który wkroczył do pomieszczenia. Uśmiechnął się do niej może niezbyt przekonująco, praktykując swoją rutynę. Była dla niego kolejnym obiektem, którego egzamin miał nadzorować. Po wymienieniu krótkich uprzejmości oraz przypomnieniu od egzaminatora na czym polega teleportacja (jakby wcześniej powtarzana regułka ce-wu-en nie wryła się jej w mózg) przyszedł czas na to, by przejść do rzeczy. Violetta wstała z zajmowanego wcześniej miejsca na krześle i postanowiła skupić się na tym, co miała przed sobą. I mowa tu zarówno o przestrzeni, która ją otaczała jak i samym wyzwaniu czy raczej zadaniu. Robiła to już wcześniej. Znała towarzyszące teleportacji uczucie oraz sposób w jaki całe przemieszczanie się odbywało. W zasadzie w te wakacje przeczytała już nawet dwa teoretyczne podręczniki dla kursantów teleportacji. Oczywiście nic nie mogło pobić praktyki w pewnych dziedzinach, ale zaplecze teoretyczne w pewnych kwestiach na pewno pomagało. Zamknęła oczy, obrała jeden konkretny punkt, na którym chciała się skupić i... Już po chwili było po wszystkim. Egzaminator nie spoglądał na nią z podziwem ani niczym, co można byłoby odczytać jako nieco pozytywne emocje zwiastujące, że egzaminowana osiągnęła swój cel. Dopiero po chwili odezwał się, by obwieścić jej wynik. Chociaż miałby to zrobić tak od razu? Co to to nie! Oczywiście musiał zacząć od drobnych uwag odnośnie jej techniki i zwrócić uwagę na co powinna uważać w przeszłości, by uniknąć rozszczepienia, ale ogólnie rzecz biorąc nie było źle. Cudem udało jej się wpasować w dolną granicę zdawalności, ale najważniejszy był jednak fakt, że jej się to w ogóle udało. I przynajmniej wiedziała na czym się skupić jeśli w przyszłości rozważałaby poprawę wyniku i podejście do egzaminu z teleportacji łącznej, który zdecydowanie był o wiele trudniejszy. No, ale nie należy od razu tracić nadziei, prawda? Chwilowo jednak powinna nacieszyć się swoim małym sukcesem.
Teleportacja indywidualna, niedługo po ukończeniu 17 lat. 2, 4, 6
Oparła się o ścianę i ze zmrużonymi oczami przyglądała się obecnym na korytarzu osobom. Wraz z nią tworzyli niezbyt równy wężyk czarodziejów, którzy powierzchownie różnili się od siebie zupełnie wszystkim, a jednak każdy miał dziś ten sam cel - zdać egzamin z teleportacji. Niektórzy z nich trzęśli się tak ze strachu, że Nitce wydawało się wręcz, jakby czuła przez to wibracje pod stopami. Wywracała oczami ilekroć padały stwierdzenia, że kolejka idzie za wolno, jak na fakt, że teleportacja trwa zaledwie kilka sekund i głośno prychała, gdy tylko ktoś próbował zaburzyć ustaloną kolejność kręgów węża. Gdy w końcu nastała się odpowiednio długo, aby zasłużyć na wejście do środka, mruknęła jedynie jakieś powitanie pod nosem i odgarnęła ciemne kosmyki z czoła. Wyprostowała się z gracją, stając we wskazanym miejscu i przymknęła powieki, powtarzając sobie cel, wola, namysł, jak jakąś tybetańską mantrę. Tym razem odczuwając wibracje była świadoma, że drży jej własna ręka - a będąc dokładniejszym, jej różdżka zdradzała jej zdenerwowanie, bo po lekko znudzonej minie Aconite zdecydowanie nie można było tego odczytać. Przełknęła ślinę i poczuła w okolicy pępka pociągnięcia w wszechogarniającą ciemność, nawet nie uświadamiając sobie tego w pełni, a już będąc we wskazanym do teleportacji miejscu. Spojrzała na egzaminatora, mrużąc oczy, jakby chciała mu zagrozić, że jeżeli nie da jej tej pieczątki, to sama ją sobie weźmie, a później go dorwie i wsadzi mu ją w... - Dziękuję - odpowiedziała cicho, przyjmując podbity dokument, zaświadczający o zdaniu egzaminu. Nie było powodu do radości. Nie dla niej. Nie tak to sobie zaplanowała i będzie musiała to powtórzyć. Ale przynajmniej na drugi termin będzie mogła teleportować się pod samo ministerstwo. /zt
Dlaczego miała złe przeczucia? Coś jej się tak wydawało, że nie będzie mistrzem teleportacji od pierwszego dnia. Starała się jednak nie podchodzić do tego nazbyt negatywnie i po prostu dać z siebie wszystko. To przecież nie mogło być takie trudne. A jednak. Podejść miała masę. Egzaminator zdecydowanie się na nią uwziął, bo przecież robiła wszystko jak należy a on nie i nie - jak już w końcu ogarnął, że dziewczyna potrafi się teleportować, to wymyślił sobie, że nie puści jej na łączną. Kłóciła się z nim, ale niewiele to dawało, gość był uparty do bólu. Próbowała więc dalej z nadzieją, że w końcu będzie miał jej tak dość (a o to nie było trudno), że sobie daruje i machnie na to ręką. Na ogół jednak co stawała przed egzaminem, to zaliczała kolejną porażkę. Albo coś ją rozpraszało, albo po prostu trafiała nie w to miejsce, w które powinna. Sama nie wiedziała z czego wynika jej brak skupienia. Czasami szło jej już naprawdę znacznie lepiej, ale niewiele to wnosiło, bo egzaminator wciąż widział niedociągnięcia i przede wszystkim, nie chciał jej przepuścić na łączną. Tak się bał, że kogoś zaraz rozszczepi? Panikarz. Ostatecznie zrobiła wszystko płynnie i jak należy, lądując w miejscu, w którym wskazał. Musiała się przy tym naprawdę skoncentrować, ale grunt, że się udało. Uśmiechnęła się do niego sztucznie i zabrała od niego papierek, który w końcu łaskawie jej wręczył. Z ulgą poszła na kolejny egzamin. Ten też szedł jej fatalnie, naprawdę. Zastanawiała się, czy to jakiś dowcip, czy po prostu tamten złośliwy egzaminator już rozesłał wici i teraz miała mieć znowu przechlapane. Pierwsza próba - lepiej było tego nawet nie komentować. Z każdą kolejną, można by pomyśleć, że będzie lepiej, ale nie. Widziała lekką obawę w oczach egzaminatora, który ewidentnie nie chciał już łapać jej za rękę. Podsuwał propozycję zatrzymania się na teleportacji indywidualnej, ale po tym piekle które przeszła w poprzednim etapie, nie dopuszczała do siebie nawet takiej możliwości. W końcu zrezygnował z namawiania jej i czekał, aż faktycznie się nauczy. Trwało to kolejne dobre kilka prób. Najczęściej po prostu myliła miejsce i naprawdę nie wiedziała z czego to wynika. W końcu, chyba w momencie w którym naprawdę postanowiła je sobie zwizualizować, trafiła tak jak należy. Nawet egzaminator jej pogratulował i nareszcie wręczy upragniony papierek. Cieszyła się, że ma to za sobą i nie będzie musiała już tych ludzi oglądać.
Ten dzień od samego ranka zapowiadał się źle i choć Darcy daleka była od wierzenia w zabobony, to i tak gdzieś w duchu czuła, że popołudniowa wizyta w Kongresie może skończyć się jednym wielkim fiaskiem. Obudziło ją ostre słońce, wpadające do pokoju przez szparę między grubymi zasłonami, które - mogłaby przysiąc - wieczorem były szczelnie zasunięte. Brutalnie wyrwana ze słodkich objęć Morfeusza, w które zapadła niewiele ponad cztery godziny temu, Hirrlandówna momentalnie przypomniała sobie, dlaczego poprzedniego wieczoru nie mogła zasnąć. Każdy mięsień palił ją żywym ogniem, bolesne skurcze to pojawiały się, to ustępowały, uniemożliwiając dziewczęciu wstanie z łóżka przez kolejną godzinę. Cała lepiła się od potu zastygłego na jej nagich ramionach i włosach posklejanych w strączki, jak i świeżego, powoli zbierającego się na czerwonej z gorączki twarzy. Kilka godzin snu było dla niej miłosierną łaską, choć chwilowym uwolnieniem od katuszy, które przeżywała co miesiąc. Pech chciał, że jej matka wyznaczyła dla niej termin egzaminu na teleportację akurat w dzień pełni księżyca. Starsza pani Hirrland chciała, by córka otrzymała pozwolenie na teleportacje najszybciej jak to możliwe, a że pierwszy wolny termin po jej siedemnastych urodzinach przypadał właśnie dziś...cóż, najwyraźniej świat sprzysiągł się przeciwko młodej czarownicy. Nie mogła wszak prosić matki o przesunięcie egzaminu - nie tylko kobieta nie zgodziłaby się, ale również oczekiwałaby wyjaśnienia powodów niedyspozycji, a do wyjawienia tego sekretu Darcy za wszelką cenę nie mogła dopuścić. Padło więc na sobotę, a Darcy nie pozostawało nic innego, jak prosić Merlina o przychylność podczas egzaminu. Cały dzień starała się unikać wszystkich domowników, nie mając siły ani na słuchanie złotych rad, ani na kolejne kłótnie. Zaszyła się w pokoju, schodząc do kuchni tylko po to, by wykraść kolejne fiolki Eliksiru rozluźniającego mięśnie. Gdyby nie ten głupi egzamin, zażyłaby jedną dawkę Morphiusa i miałaby z głowy cały ból, przynajmniej do wieczora, ale wizja ubiegania się o pozwolenie na teleportację będąc pod wpływem nie uśmiechała jej się zbytnio. Spędziła więc sobotę na piętrze, w pomieszczeniu, które wydawało jej się zarówno klatką, jak i azylem, starając się zmrużyć oczy choć na godzinkę, może dwie, nim nastąpi godzina Z. Późnym popołudniem, około godziny siedemnastej, z letargu wyrwało ją stanowcze pukanie do drzwi jej sypialni - matka wróciła z pracy i czekała na nią, by móc teleportować je obie do siedziby Kongresu. Darcy bardzo niechętnie wygrzebała się z pieleszy, wzięła ostatni prysznic przed wyruszeniem w drogę i wyszła, gotowa stawić czoła niechybnej porażce i zawiedzionej rodzicielce. Siedziba MACUSA była już o tej godzinie praktycznie pusta - gdzieniegdzie słychać było jedynie stukot samotnych obcasów jakiegoś nadgorliwego urzędnika, zostającego po godzinach nawet tuż przed świętami. Kamienne posadzki i filary pnące się pod samo sklepienie holu głównego zionęły chłodem, który przyjemnie łagodził rozpalone w księżycowej gorączce ciało nastolatki. Niemniej dziewczyna czuła się w tym budynku niezwykle nieswojo, jakby wtargnęła na terytorium wroga. Oto bowiem znajdowała się w królestwie Abigail Hirrland - siedlisku snobów i pozorantów, ale przede wszystkim w miejscu bardzo nieprzychylnym osobom z jej przekleństwem. Przez całą drogę do skrzydła, w którym znajdował się Departament Transportu, Darcy starała się pozostać w cieniu matki, przemykając niepostrzeżenie korytarzami, które zdawały się coraz ciaśniejsze i ciaśniejsze, jakby lada moment miały zwalić się na głowę przechodniów. Na salę egzaminacyjną musiała wejść sama, pozostawiając matkę za drzwiami, co podziałało na nią zaskakująco uspokajająco. Przynajmniej kobieta nie będzie widziała na własne oczy, jak jej córka kompromituje siebie i nazwisko rodowe. Egzaminator okazał się sędziwym czarodziejem, który myślami był już chyba bardziej przy świątecznym stole, niż za blatem biurka obłożonego stertą papierów. Zresztą trudno mu się dziwić, w końcu kto przy zdrowych zmysłach zapisuje się na egzamin w sobotni wieczór, dwa dni przed Bożym Narodzeniem? Nawet nie patrząc na dziewczynę machnął ręką, dając znak, że ta może zaczynać. Ciarki adrenaliny przebiegły jej po plecach, zamknęła oczy, skupiła się na celu, wytężyła wolę i....cichy trzask rozległ się w małej komnacie, kiedy nastolatka teleportowała się kilka metrów dalej. Kąciki jej ust drgnęły, ukazując nieme zadowolenie z własnego popisu, a w brązowych oczach błysnęły iskry pewności siebie, których trudno było szukać u Hirrlandówny przez kilka ostatnich dni. Opuszczając gmach Kongresu z kwitkiem potwierdzającym jej biegłość w sztuce aportacji i deportacji, Darcy doszła do wniosku, że lepszego prezentu na Gwiazdkę w tym roku nie dostanie.
Niedługo po ukończeniu 17 lat, pierwszy możliwy termin po poprzednim egzaminie
Chciała spróbować ponownie jak najszybciej, nie przyjmując do wiadomości, że miałaby czekać dłużej na możliwość zdania teleportacji łącznej. Chciała wszystko już, teraz, zaraz i nawet nie pomyślała o tym, że mogłaby się nieco wstrzymać, potrenować na własną rękę, oswoić się z tym uczuciem przenoszenia z miejsca na miejsce. Podchodząc do poprawki z teleportacji indywidualnej była pewna, że jej się uda - i tak też było. Deportowała się i aportowała wielokrotnie, jednak instruktorowi za każdym razem coś nie pasowało i bredził coś o tym, że ktoś chodzący z taką gracją powinien teleportować się równie delikatnie. Słysząc takie teksty zaciskała tylko mocniej dłoń na różdżce, mrużąc oczy z pogardy, którą odczuwała teraz do tego obrzydliwego mężczyzny, który zapewne myślał, że jej schlebia. Dopiero za dziewiątym razem udało jej się teleportować w taki sposób, który zadowolił instruktora na tyle, żeby wydać jej pozwolenie na podejście do teleportacji łącznej. Wycedziła przez zęby "dziękuję" siląc się nawet na sztuczny uśmiech, po czym pośpiesznie wyszła z sali, przyciskając do piersi podbite papiery.
Co dziwne, teleportacja łączna podczas praktyk zawsze wychodziła jej lepiej. Zdawało jej się, że podczas tej indywidualnej traci równowagę, ponieważ w swojej głowie jest dużo cięższa, niż jest naprawdę, przez to zachodzi pewnego rodzaju nieporozumienie między jej wolą a magią. Okazuje się, że dodatkowy balast w postaci drugiej osoby, równoważy jej deportacje i aportacje, ułatwiając ją skutecznie. Mając tą świadomość nie zwlekała i zapisała się na pierwszy dostępny dla niej termin, dumnie teleportując się prawie pod samo wejście ministerstwa, chcąc ostatni raz przed egzaminem przećwiczyć teleportację indywidualną, przy której wciąż lądowała zdecydowanie za mało zgrabnie. Chcąc mieć to jak najszybciej za sobą, weszła do sali jak do siebie, idealnie co do minuty z ustaloną godziną egzaminu. Dużo łagodniej spoglądała dziś na egzaminatorkę, nie tylko dlatego, że tym razem (na szczęście!) była to kobieta, ale też z faktu, że wyglądała na zestresowaną, więc nie chciała wpędzać ja w dodatkowy niepokój swoim zachowaniem. Wzięła głęboki wdech i zgrabnie, bez większych problemów, teleportowała je obie do wyznaczonego miejsca. Usłyszała jak kobieta z ulgą wypuszcza wstrzymane ze stresu powietrze, po czym gratuluje jej, ściskając trzęsącą się dłonią jej rękę.
/zt
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Pierwszy raz mu nie wyszedł, ale na drugi dzień postanowił spróbować podobnie. Był bardzo zdenerwowany, bo nie wiedział, czego miał się spodziewać, ale dziś czuł się znacznie lepiej. Nie mógł doczekać się egzaminu z teleportacji. Było to bardziej praktyczne od świstoklika, dawało znacznie więcej samodzielności i swobody. A ją Rowle uwielbiał, równie mocno, co niezależność. Najgorzej, że do urodzin musiał czekać aż do grudnia, podczas gdy wszyscy jego rówieśnicy mieli już to za sobą i korzystali z nowej umiejętności pełną parą. Chłopak zjawił się na miejscu w czarnej, sięgającej uda kurtce z kapturem i ciemnych jeansach, mocno kontrastujących z wściekle pomarańczowymi butami za kostkę. Wyjął papierosa, stojąc przed budynkiem i jeszcze dla szczęścia zapalił, przyglądając się przechodniom. Po wejściu do środka skierował się od razu do departamentu transportu magicznego, gdzie miał do załatwienia dwie sprawy jednocześnie. Najpierw jednak wybrał się pod salę egzaminacyjną z teleportacji i po uzupełnieniu papierów, został wezwany do środka. Wysłuchał instrukcji i przystąpił do próby, skupiając się. Musiał mieć cel, silną wolę, mocną koncentrację i inne pierdoły, które wyglądały mu na zestaw startowy typowego kujona. Nie powiedział jednak nic, uśmiechając się i zamykając oczy, aby wreszcie LEGALNIE spróbować. Był świst, uczucie zakrętu w żołądku i to dziwne uczucie, którego nie potrafił opisać. Egzaminator miał kilka wskazówek i punktów do wytknięcia palcem, ostatecznie zaliczając mu zadanie i przyznając uprawienia, uprzedzając jednak, że na teleportację łączoną nie jest jeszcze gotowy. Nie była mu jednak do szczęścia potrzebna, więc Rowle skierował się do drugiego z departamentów, gdzie miał mieć kolejny egzamin, tym razem na prawo do jazdy magicznymi pojazdami pierwszego stopnia.
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
13 sierpnia 2019 roku po ukonczeniu siedemnastu lat
Teleportacja była dla niego ważna i z pewną dozą niecierpliwości wyczekiwał dnia, gdy w końcu będzie mógł podejść do egzaminu i zdobyć uprawnienia. Nic w końcu nie dawało aż tak dużej swobody w poruszaniu się jak właśnie ta użyteczna umiejętność – świstokliki mogły się przy tym schować. Oczywiście ta forma podróżowania także nie była idealna i miała swoje wady, nawet grożące dość poważnymi powikłaniami w postaci rozszczepienia, ale w oczach Fitzgeralda zalety zdecydowanie je przebijały i to o głowę co najmniej. Nic więc zaskakującego, że William po raz pierwszy do egzaminu zdecydował się podejść tuż po skończeniu siedemnastu lat. Konkretniej – dzień po swoich urodzinach. O tym, że był to trochę nietrafiony – i na pewno niezbyt odpowiedzialny – pomysł przekonał się poniewczasie, kiedy rankiem w dniu egzaminu obudził się jeszcze nieco wczorajszy – cóż rzec, to była bardzo udana impreza urodzinowa – i w biegu musiał się ogarniać, żeby stawić się na wyznaczoną porę w Departamencie Transportu Magicznego. Udało mu się to cudem, bo kiedy wpadł do poczekalni właśnie wywołano jego nazwisko. Nie miał tremy, nie drżały mu kolana i generalnie nie przejawiał żadnej innej formy zdenerwowania, kiedy wchodził na salę egzaminacyjną. Will był pewny siebie jak zawsze, gdy okazał nieco już znudzonemu – choć nadal uśmiechniętemu – egzaminatorowi swój świstek potwierdzający ukończenie kursu. Facet rzucił na niego okiem, kiwnął głową i po zwróceniu życzył powodzenia, przypominając jeszcze o zasadzie ce-wu-en. Cel, wola i namysł. Znał to na pamięć, podczas kursu wałkowali to niezliczoną ilość razy, a i potem sam też to robił. W końcu od jego ukończenia musiał poczekać ładnych parę miesięcy nim mógł podejść do egzaminu. Impreza musiała odbić się na nim bardziej niż sądził, gdyż pierwsza próba okazała się kompletnym fiaskiem – trudno powiedzieć, która z tych rzeczy zawiodła u niego najbardziej, ale wyraźnie rozminął się z wyznaczonym miejscem. Po krótkiej wymianie zdań z egzaminatorem, ten zezwolił mu spróbować jeszcze raz – niestety, z podobnym skutkiem. Może jedynie ciut lepszym, ale nadal nie wystarczającym, żeby mu zaliczyć to podejście. Halo, co jest, to nie miało tak wyglądać. — No dobra, do trzech razy sztuka, panie Fitzgerald, niech stracę — oznajmił egzaminator z ciężkim westchnięciem, wskazując mu ponownie miejsce początkowe. Irlandczyk kiwnął głową, stanął w wyznaczonym punkcie i z cichym świstem wypuścił powietrze, przymykając oczy. Teraz nie może tego już spaprać, nie po raz trzeci, bo to już będzie wstyd. Cel – jest. Wola – zdecydowanie. Namysł – również. Świst, znajome uczucie skrętu żołądka i… udało się! Wylądował idealnie tam gdzie miał, chociaż sam styl tego lądowania pozostawiał wciąż nieco do życzenia. Egzaminator był jednak najwyraźniej skłonny przymknąć na to oko i po wymienieniu paru rzeczy, nad którymi powinien jeszcze popracować, oświadczył: — Egzamin zaliczony, ale jeśli chce pan podchodzić do egzaminu z teleportacji łącznej, to przyda się więcej ćwiczeń. — Wręczył mu papier z pozytywnym wynikiem, a następnie odprawił gestem ręki. Will z jednej strony oczywiście cieszył się, że mu się udało, ale z drugiej zdecydowanie nie był z siebie zadowolony. Wiedział, że stać go na więcej i gdyby nie kiepska forma, to na pewno poszłoby mu znacznie lepiej już dziś.
| z/t
Tydzien pózniej
Ani myślał spocząć na laurach i zadowolić się jedynie przeciętnym wynikiem, to się kłóciło z jego wrodzoną ambicją, więc dokładnie tydzień później stawił się ponownie w Departamencie Transportu Magicznego. Przyświecały mu dwa cele – poprawić wynik teleportacji indywidualnej i zdać egzamin z teleportacji łącznej. Nie była mu może aż tak bardzo potrzebna, ale chciał udowodnić, że jest w stanie to zrobić i że to co stało się poprzednio było jedynie wypadkiem przy pracy. Trzeba przyznać, że nie zaczęło się dla niego zbyt pomyślnie – pierwsza próba poprawy swojego wyniku okazała się absolutnym fiaskiem. Chyba chciał po prostu za bardzo, pospieszył się zanadto i przez to kompletnie mu nie wyszło. Egzaminator wyglądał w tym momencie jakby kwestionował swoje życiowe wybory, a w szczególności chyba to, że wydał mu licencję. Nic to jednak, Fitzgerald absolutnie niezrażony tą porażką podjął się kolejnej próby i… znowu porażka, choć tym razem nie aż tak spektakularna, ale i tak. Najwyraźniej trójka powinna stać się jego nową szczęśliwą liczbą, bo i tym razem sprawdziło się powiedzenie „do trzech razy sztuka”, gdyż to właśnie trzecia próba okazała się właśnie tą. Zdał wręcz śpiewająco i egzaminator nie miał się do czego przyczepić. Wprawdzie może odrobinkę się wahał, ale jednak dopuścił go do egzaminu na teleportację łączną. Na szczęście przy nim zasada trójek się nie sprawdziła. Kobiecina, której ktoś chyba musiał bardzo nie lubić, skoro została oddelegowana do tak niewdzięcznego i niebezpiecznego zadania, wyglądała niemal jak zalękniona sarna, którą byłby w stanie spłoszyć byle ruch. Mógłby niemal przysiąc, że zerwie się do ucieczki, gdy tylko się do niej zbliży – tak na szczęście się nie stało. Fitzgerald zacisnął więc pewnie dłoń na jej ramieniu, posłał jej jeden ze swoich najlepszych uśmiechów na pokrzepienie, a następnie – jakby miał w tym niemal wieloletnią wprawę – teleportował się z nią prosto do wyznaczonego punktu. Za pierwszym razem. Egzaminator pokręcił głową z niedowierzaniem, a następnie wręczył świstek i pogratulował jeszcze uściśnięciem dłoni. W tym momencie William rzeczywiście mógł być z siebie dumny. Z uśmiechem samozadowolenia i poczuciem satysfakcji opuścił budynek Ministerstwa.
Teleportacja Indywidualna │Rok 1994│Listopad│Zaraz po ukończeniu siedemnastych urodzin│
Teleportacja jest ważna, zwłaszcza dla młodych czarodziejów. Szybkie przemieszczanie się z punktu A do B, to przydatna umiejętność. Kiedy się spieszymy na zajęcia, czy do pracy. Kiedy uciekamy z imprezy? Kiedy chcemy być gdzie indziej, a nie tu gdzie jesteśmy. Trochę pracy i wytrwałości, a każdy jest w stanie nauczyć się teleportacji. Niesie ona ze sobą również niebezpieczeństwo rozszczepienia — chyba przeważnie tego wszyscy się boją, ale młodzi czarodzieje nie myślą o tym, nie wszyscy. Niebezpieczeństwo rodzi się, gdy jesteśmy nieodpowiedzialni, nieostrożni i lekkomyślni. Armando nie miał żadnej z tych cech, tak mu się wydawało, jak każdemu młodemu człowiekowi. Zajęcia z początku były ekscytujące, pełne oczekiwania, aby posiąść umiejętność, którą każdy chciał mieć po ukończeniu siedemnastu lat. Potem wkradła się monotonność i drobne problemy ze skupieniem i koncentracją, która była ważnym, jak nie najważniejszym punktem na tej liście. Kurs trwał jakiś czas i również miał swój koniec. Armando odebrał dokument potwierdzający ukończenie kursu i jedyne co mu pozostało to zapisanie się na egzamin, którego jak każdy lekko się obawiał, a może był to zwyczajny stres. Sprawdzenie siebie, ocenianie przez innych - na tym polegało oddychanie na tym świecie. Musiał się dostosować, znał swoją wartość i wiedział, na co go stać. Starał się, ale coś poszło nie tak. Był bliski rozszczepienia, ale przecież przykładał się do kursu, znał Cel, Wole i Namysł. Teoria, jak i praktyka - nie miał z niczym problemu, ale coś poszło nie tak. Coś go rozpraszało. Ta nowa dziewczyna w pubie? Chłopaki ze szkolnej drużyny Quidditcha? To musiało być coś innego. Skupienie, wyciszenie umysłu i koncentracja. Siedział, pozwalał sobie myśleć i jednocześnie wytwarzał w swojej głowie pustkę. Pierwszy raz się nie udało, za drugim również nie. Chyba nie był, aż taki kiepski w teleportacji. Potrzebował tej umiejętności jak każdy młody czarodziej. Trzecia i ostatnia próba tym razem miało się udać. Nie mógł tego powtarzać bez końca, co z tego, że trzeba było zapłacić. Nie o to chodziło. Wiedział, że jeśli się nie uda, będzie starał się jeszcze bardziej. Powinno udać się już za drugim razem. Nie wyszło. Tym razem miał nie zawieść samego siebie. Udało się i spełnił to, co sobie postanowił. Zdał indywidualny kurs teleportacji tylko po to, aby zaraz zapisać się na teleportację łączną. Trochę przygotowań i za dwa tygodnie znowu miał zostać oceniony.
Kostki: I -> 1, 2, 3 (darmowa) II -> 1, 5, 6 III -> 5, 3, 3 IV -> 4, 6, 6 kostki II, III i IV Poprawki 3: 15G
Lestat A. Wornighton II
Wiek : 47
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.82 m
C. szczególne : widoczny zarost; magiczne tatuaże: litery „S.L.R.S.” na lewym ramieniu, gwiazda na prawym i smok na lewej łydce.
Teleportacja Łączna │Rok 1994│Listopad│Dwa tygodnie po zdaniu kursu z teleportacji indywidualnej│
Musiał być najlepszy. Tego oczekiwał od siebie i tego oczekiwał jego ojciec. Był tym synem, na którego wołano pierworodny ulubieniec. Pierwszy w rodzinie. Ten najlepszy, dlatego też dostał imię i nazwisko po ojcu, ponieważ na to zasługiwał i to nie tylko przez to, że pierwszy ukazał się światu w rodzinie Wornighton'ów, ale również swoimi czynami, zachowaniem, nauką i genialnym umysłem — nie było takiej więzi jak pomiędzy Lestatem i Armandem. Ojciec dla syna zawsze chciał jak najlepiej i, mimo że o tym rodzie słyszano przeróżne plotki, Lestat A. Wornighton I dostrzegł to coś, czego zapewne nie dostrzegł w kolejnych swoich pociechach, ponieważ zdarza się to w rodzinie tylko na jedno dziecko, jeśli ma się szczęście. Tak też pragnął, aby jego pierworodny poszedł w jego ślady. Wytrwałość, twardy charakter, pracował nad Armandem jak nad dziełem, które nie mogło mieć żadnej skazy. Pewnie to uczyniło z młodego chłopaka, mężczyznę, który brnął do przodu mimo przeszkód i niepowodzeń. Armando wiedział od samego początku, gdy tu zawitał, że podejdzie do teleportacji łącznej, dlatego podchodził do testu z teleportacji indywidualnej, tak aby zaliczyć go perfekcyjnie. W końcu musiało się udać. Wytrwałość mogła wypełnić wiele dziur. Młody Wornighton nie we wszystkim był mistrzem, wiedział, że jeśli coś nie idzie po jego myśli wytrwałością i pracą zdobędzie to, czego pragnie. Miał wszystko inteligencje, spryt, umiejętności, wiedze — czasami potrzebna była jeszcze cierpliwość, nad którą musiał ciężko pracować, ponieważ nie była jego mocną stroną. Jednak on lubił wyzwania. Miało mu się udać, a także był lepiej przygotowany niż wcześniej. W końcu przelękniona urzędniczka z włosami spiętymi w nieładny kok mogła odetchnąć, bo przecież nigdy nie widziała tak zdolnego ucznia, jak Armando. Młody wiek, nowe zdolności i przede wszystkim dużo możliwości.
Redmond przełknął głośno ślinę. Wszystkie historie o nieudanych teleportacjach zalewały jego myśli prawie tak obficie, jak pot zalewający jego dłonie. Zamknął na chwilę oczy, usiłując skupić się na czymś przyjemniejszym niż rozmaite kończyny, pozostawione w dziwnych miejscach przez nieostrożnych czarodziejów, jednak obrazy jedynie przybrały na sile. Kółko na podłodze. Cel. Trzeba się na nim skupić, patrz na kółko, kółko, ce-wu-en... kształt zarysował się wyraźnie w oczach chłopaka. Okej. Będzie dobrze, Red, będzie dobrze, musisz po prostu skupić się na... Wola. Paraliżujący strach. Może wcale nie jest mu potrzebna żadna teleportacja? Właściwie, wszystkie magiczne i niemagiczne środki transportu spełniają całkiem dobrze swoją rolę. I wcale nie przedstawiają ryzyka zostawienia kawałków ciała za sobą. Namysł.
— Wiesz, ja ledwo zdałam swój egzamin, powiedziała Erin, stawiając przed synem herbatę. — Cała rodzina miała z tym problemy, zwłaszcza biedny Barrfind... — Wujek Barrfind? — Wujek Barrfind. Biedak, zostawił za sobą całą lewą rękę. Do tej pory nie może nią dobrze ruszać... Okropny widok. Straszna blizna.
Redmond zamknął oczy, obrócił się z gracją baletnicy-alkoholiczki i padł na podłogę. Egzaminator westchnął ciężko, wstając zza stołu, aby pomóc mu wstać. Chwytając dłoń mężczyzny, Red poczuł dziwną ulgę. Miał już to podejście za sobą, nie rozszczepił się. Wszystko było w porządku.
— Zapraszam następnym razem, kiedy już się pan czegoś nauczy, panie McLaughlin.
Pan McLaughlin nie miał pewności co do tego, czy wróci.
Kostki: 4, 2, 1
Angel Price
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 1.83
C. szczególne : czarujący uśmiech, drobny kolczyk w lewym uchu, gładziutka twarz niczym pupa archanioła no dobrze z lekkim kilkudniowym zarościkiem, czerwone usta o smaku truskawkowym
Umiejętność teleportacji można było posiąść dopiero po ukończeniu siedemnastu lat i nie była to łatwa sztuka. Nawet zaawansowani teleporterzy musieli uważać, aby się nie rozszczepić. Rówieśnicy Angela zaraz to zabrali się za naukę i jeden po drugim, rozpoczęli podchodzenie do egzaminów. Price nie był co do tego przekonany. Miał swoje nogi, więc bez problemu mógł zajść, gdzie chciał. Magiczne, jak i niemagiczne środki transportu istniały, a z tą teleportacją nigdy nic nie wiadomo. Obawiał się tego i nawet szybkie przemieszczanie z lokacji do lokacji, nie zachęcało go do takiego poświęcenia. Jednak z czasem zauważył, jaka to przydatna umiejętność. Jego znajomi zachęcali go do podjęcia się tego wysiłku, zwłaszcza ci, co nie posiadali umiejętności teleportacji łącznej. Gryffon na imprezy wbijał zawsze spóźniony, wszyscy musieli na niego czekać. Kurs przygotowawczy wydawał się męką. Zapisał się nawet na dodatkowe zajęcia, chociażby miał płacić za to kolejny raz. Musiał mieć pewność, że jego idealne ciało nieuleganie deformacji i Price nie doświadczy ogrom bólu, jaki się z tym wiąże. Na egzamin przybył zdenerwowany, nawet jeśli wierzył w swoją nieomylność to, co do teleportacji miał wątpliwości, kiedy nasłuchał się o rozszczepionych. Zdecydowanie musiał zalać tego robaka alkoholem. Chyba dwa razy zwymiotował. Zjawił się z lekkim kacem i dzięki Bogu, że egzaminator przypomniał mu o zasadzie ce- wu – en. Był bliski zapomnieniu, nawet swojego imienia. Cel. Wola. Namysł. Puff. Zdał. Jaka ulga mu przy tym towarzyszyła, ale wiedział, że na podchodzenie do teleportacji łącznej nie ma co liczyć i tak nie zamierzał. Grunt, że się nie rozszczepił. Nie miał pojęcia czy w ogóle będzie używał tej umiejętności, wolał zdecydowanie jakieś bezpieczniejsze środki transportu.
Teleportacja Indywidualna zaraz po ukończeniu siedemnastu lat
Siedemnaste urodziny zbliżały się szybko. Była jedną z tych najstarszych na swoim roczniku. Naprawdę pragnęła dorosłości. Większych praw z tym związanych i oczywiście, co najważniejsze teleportacji. Podstawowa umiejętność, którą każdy czarodziej powinien umieć. Szybkie przemieszczanie się w wybrane miejsca — zapewne nawet każdy mugol zabiłby za taką umiejętność. Zapisała się na kurs i z niecierpliwością oczekiwała dnia, w którym podejdzie do egzaminu. Ćwiczyła, jak tylko mogła. Czytała teorie po dziesięć razy. Musiała dobrze wypaść. Przy znajomych nie przyznawała się do tego, że jej zależy aż tak bardzo. To byłoby w jej wydaniu chore. Zawsze udowadniała wszystkim, że nie potrzebuje takiego wysiłku jak inni, żeby coś zdobyć. Ona to miała. Wszechświat sam chciał, aby zdobywała i wygrywała. Jednak w tym przypadku miała zamiar dopomóc swojemu szczęściu. Nie interesowało ją zaliczenie na "dobry", ale oczekiwała od siebie, że zrobi to idealnie i również dzięki temu podejdzie do teleportacji łącznej. Stawiła się na egzamin, ze spokojem i pewnością siebie, a także tym spojrzeniem, które sugerowało, że stoi przed nimi buntowniczka tego całego pierdolonego systemu, jakim jest życie. Ubrała się schludnie, nawet założyła białą bluzkę, jednak nadal miała swoje czerwone włosy, a jej szyje ozdabiał zwykły czarny paseczek - choker. Naprawdę dzisiaj wyglądała łagodniej niż zazwyczaj. Może mnie buntowniczo, jednak jej aura całkiem temu przeczyła. Już za pierwszym razem, kiedy podeszła do egzaminu zdała. Jednak nie wystarczająco. Musiała zrobić to doskonale. Idealnie, aby móc podejść do teleportacji łącznej. Drugie podejście, a także trzecie utwierdziły ją w przekonaniu, że potrafi się teleportować. Nie mogła zaprzepaścić takiej szansy na bycie jeszcze lepszą, dlatego na czwarte podejście była już całkowicie przygotowana — udało jej się zdobyć wysoki wynik. Wiedziała, że już w następnym tygodniu, zawita tu ponownie, aby podejść do teleportacji łącznej.
Kilkanaście dni po skończeniu swoich 17 urodzin udała się do austriackiego Ministerstwa Magii. Nie mogła się doczekać tego dnia, gdyż ostatnio dość często podróżowała między Austrią, a Norwegią i używanie świstoklików bardzo ją męczyło. Znaczy, w świstoklikach nie było nic złego i pewnie blondynka nie odważyłaby się na tak daleką teleportację z tak małym doświadczeniem, ale na samo miejsce, gdzie ten magiczny przedmiot się znajdował wolała się teleportować. Jej egzamin był jednym z pierwszych tamtego dnia, więc egzaminator chyba nie był tak bardzo zmęczony. Aurora pełna entuzjazmu stanęła w wyznaczonym miejscu, nawet jeżeli podczas czekania na korytarzu była trochę zdenerwowana. Stres zostawiła za drzwiami, co było w jej przypadku bardzo dobrym posunięciem. Miała teleportować się jedynie kilka metrów. Niestety skupiła się tak bardzo, żeby pojawić się dokładnie na środku kółka, że jej wola teleportacji trochę kulała, a sam proces zajął niewiarygodnie dużo czasu. Na szczęście Uzyskała prawo do teleportacji, jednak egzaminator zastrzegł sobie, że jeżeli będzie chciała podejść do egzaminu z łącznej, to będzie musiała powtórzyć ten egzamin. Jej jednak nie zależało na tym egzaminie. Podziękowała i wyszła.
Wiedeń, 2012r.
Nagle kurs z teleportacji łącznej był jej niezmiernie potrzebny. Szybko podeszła ponownie do tego z teleportacji indywidualnej, zdając ją w kilkanaście sekund. Miała szczęście, że udało jej się dzięki pracy w ministerstwie uzyskać tak szybki termin poprawki. Niestety egzamin z teleportacji łącznej już nie był taki prosty. Urzędniczka, z którą miała się teleportować strasznie ją rozpraszała i nie udało jej się przenieść do wyznaczonego miejsca. Kazali jej wrócić kiedy indziej. Tydzięń później Aurorze już udało się teleportować, jednak nie trafiła w pole, do którego miała się teleportować. Nie rozumiała tego zamieszania, w końcu to tylko dwa metry... W końcu kolejny tydzień później, kiedy podeszła do egzaminu urzędniczki nie miały zastrzeżeń. No może mogłaby wylądować bliżej środka, ale nie stanowiło to większego problemu. Dostała swoje uprawnienia i mogła wrócić do domu już spokojna.
Teleportacja indywidualna: 11 -> poprawka nr 1 - 10 -> poprawka nr 2 - [https://www.czarodzieje.org/t18052p468-kostki#514821]15[/url]
Drażniło ją czekanie w kolejce. Co oni tam robili w tym gabinecie? Modlili się do Merlina? Trzeba wejść, skoncentrować się, teleportować, odebrać dyplom i wyjść. Ile to zajmuje? Maksymalnie pół godziny, a ten ktoś, kto tam próbował zdać siedział tam osiemdziesiątą trzecią minutę. Gdy wyszedł to posłała mu mordercze spojrzenie i naprawdę nie interesowało ją czy zdał czy nie. Zabierał jej cenny czas, a więc gdy weszła do środka to energicznym krokiem i z wysoko podniesioną głową. To było jej trzecie podejście do teleportacji indywidualnej. Podczas pierwszej próby rozszczepiła sobie łydkę i zakazali jej ponawiania testu przez miesiąc. Przy drugiej próbie niemal zemdlała, gdy po dwudziestu minutach intensywnego wpatrywania się w okręg zapomniała o oddychaniu. Dzisiaj nie zamierzała stąd wychodzić bez dyplomu w ręku. Powitała szanownych zgromadzonych i stanęła w wyznaczonym miejscu. Pamiętając o oddechu i rozluźnieniu mięśni wbiła wwiercający się wzrok w okręg. W pewnym momencie w jej żołądku się coś przewróciło i była pewna, że tym razem puści pawia wprost na biurko zasłane dokumentami kadry ds. teleportacji. Jakież było jej zdziwienie, gdy okazało się, że właśnie się teleportowała i stąd to szarpanie w okolicach pępka. Całkowicie zaskoczona, iż zrobiła to na wpół świadomie przyjęła dyplom i obiecała przyjść następnego dnia na teleportację łączną. Widząc blade lica urzędnika uśmiechnęła się, bowiem jej pierwsze próby kończyły się zazwyczaj na rozszczepieniu.
Uśmiechała się słodko do rozczochranej urzędniczki. Ta to miała jaja, skoro ryzykowała życiem i powierzała swoje zdrowie bandzie nastolatków. Ścisnęła mocno jej dłoń, mając nadzieję, że zostawi na jej skórze ślad po palcach. Nie chciała jej upuścić podczas teleportacji nawet pomimo faktu, że jej potencjalne rany nie będą odpowiedzialnością Laurel. Nabrała powietrza do płuc i najpierw zamknęła oczy, aby oczyścić wszystkie myśli i przypomnieć sobie to uczucie charakterystycznego szarpnięcia. Otwarła powieki i wbiła wzrok w okręg. Tam chciała się dostać. Potrzebuje wejść w ten pieprzony okręg. Przekroczenie tych linii, to jest jej cel. Wbiła elegancko pomalowane paznokcie w skórę urzędniczki i ledwie to zrobiło, a znacznie silniejsze szarpnięcie oderwało jej stopy od podłogi. Zakręciło się jej w głowie, gdy stanęły we dwie w docelowym miejscu. Musiała usiąść i oddychać głęboko i dopiero wówczas otrzymała dyplom ukończenia drugiego kursu. Pełna zadowolenia... teleportowała się stąd, by pochwalić się czeskim przyjaciółkom, iż kolejny cel został zrealizowany.
| zt
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
W Mahoutokoro właśnie trwał pierwszy trymestr szkolny podczas którego uczniowie mieli parę dni wolnego ze względu na obchody Złotego Tygodnia. Yuuko mogła na jakiś czas wyrwać się ze szkoły i powrócić do domu z okazji świąt. Postanowiła jednak wykorzystać te kilka dni także na pozałatwianie pewnych formalności. Niedawno skończyła siedemnaście lat i chciała w związku z tym przystąpić do egzaminu z teleportacji. Zdecydowanie ułatwiłoby jej życie i pozwoliło na częstsze samotne podróże. Dlatego jeszcze przed powrotem do szkoły udała się do Tokio, gdzie w odpowiednim departamencie japońskiego Ministra Magii miała odbyć egzamin z owej umiejętności. Denerwowała się, to prawda. Jednak kiedy tylko egzaminator przypomniał jej o zasadach teleportacji i wydał odpowiednie polecenie, postanowiła skupić się jedynie na tym fakcie. Odcięła się na chwilę od zewnętrznego świata i całą swoją uwagę skoncentrowała na wykonaniu swojego zadania. W pewnym momencie przymknęła oczy i... kiedy je otworzyła stała już w zupełnie innym miejscu. W całym tym stresie zupełnie nie zauważyła kiedy udało jej się przeteleportować. W każdym razie wynik egzaminu był pozytywny i mogła cieszyć się uzyskanym dyplomem oraz dopuszczeniem do egzaminu z teleportacji łącznej, do którego przystąpiła niemal od razu. Tam niestety nie poszło jej już tak dobrze. Stres pochłonął ją całkowicie i tym razem zawiodła. Do szkoły mogła wrócić jedynie z połowicznym sukcesem.
Kiedy nadeszła pora lipcowych wakacji między pierwszym, a drugim trymestrem roku szkolnego postanowiła skorzystać z tego czasu i ponownie przystąpić do egzaminu z teleportacji łącznej. Tym razem wiedziała na co się pisze i co ją czeka. Przyłożyła się solidnie do nauki i starała się panować nad stresem, który towarzyszył jej od czasu przekroczenia progu japońskiego Ministerstwa. Przywitała się kulturalnie z egzaminatorem, który miał nadzorować jej egzamin po czym po wysłuchaniu kilku słów słowem wstępu przystąpiła do przydzielonego jej zadania. Skupiła się na obranym celu po czym przeniosła się w wybrane miejsce bez większych przeszkód. Druga próba okazała się być tą szczęśliwą i przynieść jej pozytywny wynik egzaminu, który od tego momentu upoważniał ją do teleportacji łącznej.
Egzamin na teleportację indywidualną… Właściwie sam nie wiedział, dlaczego do niego podchodził. Przecież wszędzie mógł dostać się na miotle, która nie miała wymagań dotyczących wieku. Babcia jednak się uparła i suszyła mu głowę każdego dnia. Podejrzewał, że za chwilę będzie gotowa albo wysłać mu wyjca, albo samej zaciągnąć go do Ministerstwa. Nic więc dziwnego, iż w końcu sam zdecydował się podejść do egzaminu. W czasie nauki nie był największą lebiodą, ale egzaminy zawsze nieco go stresowały. To nie było latanie, więc nie był aż tak pewny siebie. Czuł, jak z każdą chwilą nogi zaczynają mu drżeć, a myśli przemieniały się w zupełny chaos. Wreszcie stanął przed egzaminatorem, którego entuzjazm był równie pokrzepiający, co widok rozjechanego kota na środku drogi. Postanowił nie przejmować się tym, w końcu nigdy nie przejmował się cudzą opinią, jeśli nie chodziło o jego grę. Przymknął na moment oczy, próbując się skupić. Cel, wola i namysł. Och, wolę miał wielką. Chciał to mieć za sobą, nie słyszeć ciągłego narzekania babki, która twierdziła, że ma dość teleportowania się z nim i ryzykowania rozszczepienia. Chciał zdać egzamin, pokazać niektórym niedowiarkom, że potrafi coś więcej niż latać na miotle. Najbardziej jednak przeważała wola częstszego odwiedzania ojca i matki. Co prawda nie był pewny, czy mógłby teleportować się aż do Egiptu, ale zawsze częściej bywałby w Londynie. Namysł… Z tym nie było aż tak dobrze, jak z samą wolą, jednak zdecydowanie lepiej niż z celem. Zbyt dużo myślał o rodzicach, żeby skupić się na miejscu, w którym miał wylądować na egzaminie. Właściwie był moment, w którym był przekonany o swojej porażce. Nawet bał się rozszczepienia w trakcie egzaminu, jednak wystarczyło szybko wrócić myślami do konkretnego celu i jakoś się udało. Wylądował w odpowiednim miejscu, o dziwo cały. Spojrzał na egzaminatora nieco niepewnie, ale mężczyzna jedynie machnął ręką, uznając, że coś jeszcze z Josha będzie. Cóż, dalsze słowa o tym, że być może nigdzie się nie rozszczepi, nie poprawiały mu humoru, ale najważniejsze, że egzamin był zdany. Teraz mógł wracać do babci i mieć już spokój...
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Teoretycznie powinien już wiedzieć, że stres nie wpływa na niego korzystnie, teoretycznie powinien wiedzieć, jak nad nim panować, a oczywiście wyszedł na skończonego idiotę. Zawsze marzył o tym, że uda mu się od razu, ale widać lepiej było, kiedy nikt nie patrzył mu na ręce i nie chrząkał nad uchem, czy coś podobnego. Owszem, egzaminator wydawał się całkiem miłym człowiekiem, być może znudzonym tym, że ktoś znowu bierze się do działania i chyba nie do końca wie, co robi, ale nie krzyczał, nie ponaglał go i nie robił niczego podobnego. Co z tego, skoro nic z tego wszystkiego nie wyszło? Już cel okazał się na tyle problematyczny, że nawet nie wiedział, gdzie powinien skierować swój umysł, a co za tym szło, nie wiedział zupełnie, jak zabrać się do dzieła. To powinno być tak łatwe, jak pstryknięcie palcami, co z tego jednak, skoro nic z tego nie wychodziło? Christopher po prostu sterczał w miejscu, zastanawiając się usilnie, co on tutaj robi i czy to jakaś najwyższa kara za istnienie, czy coś innego. Stres zrobił swoje i mu się nie udało. Jeszcze gorzej było za kolejnym podejściem, kiedy w jego głowie panowała po prostu chaotyczna pustka, która zdawała się wirować razem z nim. Mówiąc prosto, poszło jeszcze gorzej niż za pierwszym razem, a on znowu sterczał jak słup soli i po prostu czekał, aż pozwolą mu już iść, bo nie chciał się ośmieszać dalej. W tym, jak widać, był dobry. Na dokładkę był jeszcze nastolatkiem, wszystko przeżywał o wiele mocniej i tak samo było w tej chwili, kiedy po prostu miał ochotę zwymiotować ze stresu. Nie tak to powinno wyglądać, ale co miał na to poradzić? Cel. Wola. Namysł. Za trzecim razem zacisnął mocno zęby i wmówił sobie, że jest tam sam, że nikt go nie ocenia, nie patrzy na niego i nie każe mu robić czegoś, co byłoby ponad jego siły. To zdało egzamin, tak samo, jak zrobił to Christopher, który całkowicie zamknięty w swoim świecie, po prostu ignorował fakt, iż podlega jakiejkolwiek ocenie, chciał przenieść się w okolice własnego domu, na jedną chwilę, po prostu zerknąć tam i tyle, nie potrzebował niczego więcej, a kiedy zamknął oczy i skoncentrował się jedynie na tym, jedynie na sobie, a nie na stresującej sytuacji, wszystko poszło jak z płatka i ani się obejrzał, a egzaminator złożył mu gratulacje. Wyglądało na to, że tym razem udało mu się zdać w pięknym stylu, bez potknięć czy czegoś podobnego, a on po raz pierwszy w życiu odniósł wrażenie, że do niektórych spraw potrzebuje więcej prób, niż inni. To jednak się nie liczyło, bo od tej pory mógł już całkiem swobodnie teleportować się tam, gdzie chciał. I wiedział, że nie może wtedy myśleć o wszystkim dookoła, tylko o samym sobie.