To tutaj możesz się odprężyć, wspaniale się bawiąc. Woda jest tu zawsze czysta i ciepła. Uważaj jednak na magiczne, wodne stworzenia, których jest tu całkiem sporo! A nieopodal znajdują się liczne łowiska, gdzie hodowane są między innymi pumpki. I strzeż się demonów wodnych!
• Ukończone min. 17 lat • Pierwsze podejście do egzaminu: darmowe; • Każda poprawa: 20 galeonów (zapłać); • Po ukończeniu kursu po certyfikat zgłoś się w tym temacie.
Pierwszy rzut określa nastrój egzaminatora. W zależności od wyniku będziesz mógł popełnić więcej, mniej, lub tyle samo błędów ile dopuszcza się standardowo.
Nastrój:
1,2: Wygląda na to, że egzaminujący Cię kapitan ma bardzo dobry humor. Pewnie to islandzki bimber, który przywiózł mu z podróży daleki kuzyn od strony matki, również kapitan! Na pewno patrzy na twoje poczynania przychylniej. Nawet przy dwóch popełnionych błędach - zdajesz egzamin. Nie dotyczy to błędu kryjącego się pod literką J. 3,4: U la la! Ten wilk morski to chodzący profesjonalizm. Trudno odgadnąć jaki ma nastrój i wygląda na to, że nie wpłynie on na przebieg egzaminu. 5,6 Ktoś tu wstał lewą, zapewne drewnianą nogą. Od wejścia na pokład wyczuwasz napiętą atmosferę. Lepiej skup się na pilnowaniu żagli i uważaj na boje, bo nikt tutaj nie pójdzie ci na rękę. Wręcz przeciwnie. Oblewasz nawet przy jednym popełnionym błędzie.
Następnie rzuć zwykłą kostką, żeby określić ilość błędów, które popełniłeś. Możesz popełnić maksymalnie 1 błąd, żeby egzaminator zaliczył ci ten poziom (chyba, że poprzednia kostka mówi inaczej). Jeśli popełnisz więcej błędów, możesz spróbować po raz kolejny. Pamiętaj o opłaceniu wszystkich popraw.
Ilość błędów:
1,2: 0 błędów 3,4: 1 błąd 5: 2 błędy 6: 3 błędy
Rzuć taką ilością liter, jaka odpowiada ilości popełnionych przez ciebie błędów, żeby dowiedzieć się, co poszło nie tak. W przypadku wyrzucenia dwóch takich samych literek - jedną z nich możesz przerzucić.
Rodzaj błędu:
A: Zapomniałeś o włączeniu niewidzialności. Pamiętaj, że poza strefą egzaminacyjną ten błąd mógłby sprowadzić na ciebie spore kłopoty! B: Niestety, utknąłeś na mieliznie. C: Nie włączyłeś radaru. Niby drobiazg, ale nawet to mogło doprowadzić do tragedii. D: Nie udało ci się wyrobić podczas skręcania i tak przechyliłeś łajbą, że kapitan niemal nie wylądował w wodzie. E: Władowałeś się wprost w ławicę druzgotków! F: Nie byłeś w stanie wypłynąć z zatoki. G: Nie ustawiłeś poprawnie żagla. H: Nie założyłeś kamizelki. Egzaminator musiał cię upomnieć! I: Kompletnie zapomniałeś sprawdzić poziom eliksiru napędowego, przez co jacht nagle stanął. Teraz musisz w pojedynkę postawić żagle, pod niezadowolonym okiem kapitana. J: Jest fatalnie. Zderzyłeś się z innym jachtem i tylko cud sprawił, że nie idziesz na dno jak Titanic. Nikomu nic się nie stało, ale oblewasz egzamin, nawet jeśli to był twój jedyny błąd.
Autor
Wiadomość
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Co jest kurde rano jest kurde - mruczał pod nosem zaspany Shaw, przedzierając się przed podlondyńskie zarośla, które były pierwszą barierą odstraszającą mugoli przed wpadnięcie w jakieś jezioro pełne błotoryjów czy innych wodno-bagnistych stworzeń. Co prawda akurat w obecność tych zwierząt Darren wątpił - nie miały one w końcu zbyt wielu fanów wśród czarodziejskiej społeczności, więc po co miałyby być tu hodowane? - jednak jak o tej porze miałby myśleć trzeźwo. Otóż Darren Shaw tego dnia miał mieć dzień słodkiego urlopu - zero godzin w Gringottcie, tylko parę dość przyjemnych zajęć w Hogwarcie, i wieczór spędzony na wybieraniu z katalogów Madame Malkin i McHavelocka jakiegoś nowego nakrycia głowy albo z innej gazetki mebli do kolejnego odnowionego pokoju w Exham Priory. Cały plan poszedł jednak gdzie pieprz rośnie kiedy wylądowała przed nim śnieżna sowa, opatrzona nie tylko obrączką banku, ale też listem informującym o zadaniu tutaj i tutaj, o tej i tej nieludzkiej godzinie, i że w związku z wpisanym Ministerstwem w CV Darren został wybrany jako osoba mająca sprawdzić razem z jakimś urzędnikiem czy jakieś tam tłuczki nie są jakoś tam przeklęte. A co mnie obchodzi czy ktoś sobie mordę rozbije - jęknął, dobrze zdając sobie sprawę że nie miał wyboru. Pracując w Biurze Bezpieczeństwa sam często tłumaczył różne dokumenty, korzystając z usług Biura Tłumaczeń banku Gringotta... nawet jeśli częściej niż rzadziej wizyty tam miały nieco inny, zupełnie niepowiązany z karierą powód. - Dawno nie było pogody na ryby! - Krukon usłyszał jakiś skrzeczący głos z w sumie niedaleka. Chwilę później parę osób z polanki kilkanaście metrów przed uniosło się do góry - najwidoczniej się zaczęło. Shaw w sumie nie miał zielonego pojęcia co zrobić w takiej sytuacji - w końcu nie mógł już powiedzieć "stać w imieniu brytyjskich ekspresów do kawy" (a szkoda), a uprzejme zapytanie "przepraszam, czy państwa tłuczek jest przeklęty" raczej też mogło nie spotkać się z miłym odzewem. Ostatecznie zdecydował się więc tylko na rzucenie na siebie Zaklęcia Kameleona, podejście na skraj polanki i obszaru gry oraz zaczekanie na owego nieszczęśnika z Ministerstwa, który także podobno był wyznaczony do latania za jakimiś gówniarzami o takich nieludzkich porach.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Nie miała pojęcia, czy cała gra toczyła się o jakąś stawkę ani tym bardziej nie próbowała nawet wyobrażać sobie wszystkich tych chwytów, na jakie mogliby się decydować zebrani na miejscu zawodnicy. Ale dotąd mogła być całkiem pewna tego, że nie interesowało ich nic oprócz ustalonego, dość badziewnego hasła, a i nie zabezpieczali się szczególnie przed ewentualnymi gapiami, jeżeli Ministerstwo zdążyło kolejno zorientować się, że z nocnymi wydarzeniami nad jeziorem było coś nie tak, następnie wysłać dodatkową osobę na dodatkowe zwiady, a ta ostatecznie zdołała przebić się do towarzystwa i wziąć w całej zabawie udział. Albo miała do czynienia z geniuszami zła, którzy błyskawicznie zorientowali się we wszystkim i Davies miała skończyć w czarnym worku podgryzanym przez plumpki, albo trafiła jej się maksymalnie udana ekipa turboprzekminiaczy urwanych co najmniej z choinki. Na wszelki wypadek co prawda zachowała ostrożność, ale ta chyba miała z czasem przygasnąć pod wpływem ekscytacji związanej z okładaniem się tłuczkami. Coś jednak szło nie do końca tak, jakby się tego spodziewała. Ludzie, nawet gdy udało im się odbić metalową piłkę, zaczynali się dziwnie zachowywać. Po pierwszym odbiciu jeden z facetów ryknął, jak lew. Po drugim - kolejny z nich zaczął szczekać. Kiedy przy trzecim komuś się już oberwało, wyrosła mu dodatkowa para ramion, co zebrany tłum skomentował rubasznym śmiechem. Davies cieszyła się, że jej twarz pozostawała zniknięta, bo wyrażała głęboką konsternację. Co tu się, na tuptające dumbadery, w ogóle odbywało? Nielegalna, niejednokrotnie wyjątkowo dyskretnie przeprowadzana rozgrywka, okazała się być jednym wielkim cyrkiem. Choć sprawy chyba właśnie miały nabrać powagi, bo Gryfonka zamiast posłusznie odbić tłuczek, uchyliła się przed nim, a ten, co również nie było do tego rodzaju piłek szczególnie podobne, wcale nie zawrócił, tylko runął na ziemię, wcześniej jedynie nieznacznie zmieniając swój tor lotu (i celując w osobnika, o którego obecności jeszcze chyba nikt poza tą nieszczęsną piłką nie miał pojęcia). Czy to w takim razie w ogóle był tłuczek? I w co tu się grało? Miała teraz jednak inne zmartwienia, bo zakapturzone postacie na czele z czterorękim zwróciły się ku niej i wszczęły dość groźnie wyglądający pościg. Nie czekała na sprawdzenie, jaki wyrok ją czekał - pod tyłkiem miała własną, choć nieco pokrzywdzoną postarzającym zaklęciem Błyskawicę i nie miała zamiaru dać się dopaść. Tylko, czy ci goście w ogóle nie domyślali się jeszcze, że być może lepiej byłoby zwijać się stąd w trybie natychmiastowym, jeżeli zostali nakryci na czymś karalnym?
Jak tylko osoby z całego tego sabatu - mogliby się nazywać Stowarzyszeniem Nieudanych Pałkarzy - wzniosły się do góry, wydarzenia potoczyły się wręcz błyskawicznie. Nie dość, że trafione osoby zaczynały chrumkać, sapać i otrzymywać dodatkowe kończyny - Taki tłuczek przydałby się w wieży Gryffindoru - to jeszcze piłka runęła w dół, prosto w kierunku zakameleonowanego Darrena. Shaw pisnął i wskoczył z powrotem między drzewa. W jeden z pni wbiła się metalowa piłka, gruchocząc korę co najmniej na centymetr, a dodatkowo ze wszystkich liści zaczęły się wydobywać tony Orfeusza w Podziemiach Offenbacha, a dokładniej części znanej w wśród szerokich publiczności jako Can Can. - Co jest kurde - jęknął Darren, nie zauważając że z całych tych nerwów zaczął zanikać rzucony wcześniej Kameleon. Jego słowa powtórzyły się echem wśród większości graczy w tą dziwną odmianę bludgera, którzy najwyraźniej dostrzegli już, że podglądał ich jakiś nieproszony gość. Nie wiedząc, czy rzucą się na niego, czy może postanowią się rozejść jak przykładni obywatele - tak czy siak, Shaw wyciągnął różdżkę, której nie zawahałby się użyć ani przez moment, gdyby tylko tłuczek nie sieknął w ziemię zaraz jego piętami. To był najwyraźniej łut szczęścia, który pozwolił Darrenowi na ponowne ukrycie się pod kameleonowym płaszczem i odejście na kilkanaście kroków - z ziemi wystrzeliły bowiem w powietrze kłęby pary i rozbłysły fajerwerki, ukrywając kolejne kroki Krukona. Sam tłuczek też zainteresował się kim innym, i pognał w kierunku innego miotlarza. Gdzie ten urzędas, nie wytrzymam - jęknął w myślach chłopak, patrząc ponownie na śmigający w powietrzu tłuczek. Był za daleko i ruszał się za szybko, by rzucić na niego Megszunteti - a póki te dzbany też wisiały w górze, to nie mógł zaryzykować nawet Arresto Momentum, gdyż ryzykował trafienie jakiegoś gracza, a wtedy bolesne trafienie przez metalową piłkę gwarantowane.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Był tu ktoś jeszcze. Nie miała czasu zastanawiać się nad towarzystwem dodatkowych osób, bo miała na ogonie trzy lub cztery osoby, które najwyraźniej postanowiły wyjaśnić jej, jakie były zasady ich gry i dlaczego nie powinno się unikać ich piłki, kiedy ta leciała w jej kierunku. Udało jej się jednak podczas lotu między gałęziami stworzyć tyle dystansu, by wymyślić i być może nawet wprowadzić w życie jakiś plan ucieczki. Ostro skręciła w kierunku, skąd dochodziły błyski fajerwerków, a kiedy już znalazła się zaledwie kilka drzew od tamtego miejsca, zgrabnie wylądowała na jednym z grubszych konarów i dwoma zręcznymi ruchami ukryła miotłę w plecaku - po raz kolejny z ekscytacją obserwując, jak jej kolejne elementy znikały w jego umagicznionej przepastnej przestrzeni. Niewidzialność? Zamykając oczy i licząc na to, że nikt z nadlatujących graczy nie dostrzeże za szybko jej sylwetki, skupiła się na jednym celu - wniknięciu w las. Zajęło jej to zaledwie kilkanaście bolesnych sekund zanim mogła już zbiegać pionowo po pniu i przeskoczyć na kolejną gałąź, w locie wspomagając się ogonem. Właściwie to chyba całkiem nieźle pasowała to tej radosnej zgrai - i to bez obrywania tłuczkiem. - Wsiąknęła. - usłyszała dość daleko za swoimi plecami, ale głosy docierały do niej znacznie intensywniej, niż zwykle. Ba, nawet słyszało się je jakoś inaczej - towarzyszył im swego rodzaju szum i pobrzmiewały jak jakiś obcy, trudny do rozszyfrowania język. Mężczyzna zabrzmiał jakoś znajomo dopiero wtedy, gdy zawył po oberwaniu tłuczkiem po raz drugi - wtedy też wyrosły mu kolejne dwie ręce i zaczął bardziej przypominać pajęczego mutanta niż oddanego fana miotlarstwa. Choć czy te rzeczy się w ogóle wykluczały? I skupiła się na tym na tyle, że spod łap w pewnym momencie uciekła jej kora sosny, od której miała się odbić, przez co runęła w warstwę obumarłych liści leżących na ziemi. Powinna już być bezpieczna, ale pozostanie w zwierzęcej formie wydawało się teraz konieczne. No i chyba za bardzo kręciło jej się od upadku w głowie, by próbować magicznych sztuczek. - Nikt Was tu nie zapraszał! - rozległ się gniewny i zniecierpliwony krzyk jednego z graczy - chyba tego, który wcześniej lwio zaryczał, bo nawet teraz jego głos miał w sobie coś mrukliwego. - Jake, łap piłkę, spadamy stąd. - zapewne łatwiej było powiedzieć, niż zrobić, bo 'Jake' najpierw odważnie otworzył skrzynkę do przechowywania miotlarskich piłek, a potem zatrąbił swoim nowo nabytym słoniowym 'nosem', gdy okazało się, że tłuczek wybrał uderzenie go w brzuch.
Cała akcja zaczynała przypominać jakiś niezbyt udany popis czarodziejskiego kabaretu. Dźwięki muzyki po chwili przycichły, w powietrzu zaś unosiły się jedynie dźwięki niezadowolonych z nieproszonych gości bludżerowców oraz obijanie się jakiejś fretki czy innego pufka pigmejskiego o drzewa i liście. Brakowało jeszcze tylko tego, żeby jakieś zwierzę dostało zaczarowanym tłuczkiem i żeby wyrosła mu, na przykład, para skrzydeł. Co prawda fruwania Darren nie chciał nikomu zabronić - ale gdyby jakiś krecik nagle podbijał przestworza, a skrzydła w tempie przyśpieszonym by się odczarowały, to efekt byłby dość nieestetyczny. Shaw zatrzymał się w pół kroku i zmarszczył oczy. Z jakiego powodu w ogóle uciekał? Został tu wysłany, żeby odczarować jakiś przeklęty tłuczek - przeklęty zarówno dosłownie, jak i w przenośni - a po chwili oglądania bludgerowych pałkarzy można było dojść do wniosku, że skutecznie używanie zaklęć nie musiało należeć do ich forte, więc zamienienie ich w, nie przymierzając, wiewiórki byłoby więc dość łatwe. Krukon westchnął więc i obrócił się na pięcie, po czym ściągnął z siebie zaklęcie Kameleona, naciągnął mocniej na uszy beret-uroków-z-pomponem i, przykładając do gardła różdżkę z niewerbalnie rzuconym Sonorusem, zaczął wracać w kierunku polany. - DARREN SHAW, ODSUNĄĆ SIĘ OD TŁUCZKA, ALE JUŻ - ryknął - i to tak donośnie, że jakieś biedne zwierzątko najwyraźniej się przestraszyło i nie zdążyło złapać wystarczająco dobrze pnia sosny, spadając od razu na dość miękki dywanik z liści.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Z dużym zainteresowaniem obserwowała wysiłki związane z próbami chwytania tłuczka, ale najwyraźniej zabawa miała się wkrótce skończyć - nie dość, że ktoś wrzasnął do zebranych na miejscu uczestników rozgrywki, to jeszcze tłuczek wziął samą Davies w jej zwierzęcej formie za cel i musiała pospiesznie wbiec za pień pobliskiego drzewa, by nie zmienić się w obdarzony ponadprogramowymi zwierzęcymi cechami naleśnik. Dar-ensho. Brzmiało jakoś zaskakująco znajomo, ale przecież ani nie spodziewała się tutaj nikogo znajomego, ani tym bardziej nie doszukiwała się w interweniującym funkcjonariuszu (?) Ministerstwa (?) jakichkolwiek oznak, które sugerowałyby, że mogliby się znać. Tylko czy słusznie? Przecież jeżeli w ślad za nią pojawił się ktoś z jej Biura, oczywistym było, że jakiś szefu z góry stracił cierpliwość, uznał, że coś poszło nie tak, albo po prostu zaczął przeczuwać kłopoty. Cóż, pewnie byłby to całkiem słuszny trop, skoro pierwotnie Davies miała tu przybyć, zobaczyć i dać znać, co takiego odmerliniało się na miejscu. A ona radośnie dołączyła do tego cyrku, niespecjalnie próbując się powstrzymać kiedy jeszcze miała ku temu okazję. Zastrzygła uszami, słysząc śmiechy w odpowiedzi na groźną komendę tego całego Ensho. Nie trwały one jednak zbyt długo - jeden z nich został brutalnie przerwany świstem tłuczka oraz głuchym odgłosem dokonanego nokautu. Porażony szczęśliwiec już wcześniej znajdował się na ziemi, więc przynajmniej nie czekało go runięcie z kilkunastu metrów, ale już wstrząśnienie mózgu raczej go nie ominęło. Przynajmniej sądząc po zasłyszanych odgłosach. - Wynoś się z naszej polany, hyclu! - wśród zebranych najwyraźniej ujawnił się jakiś cwaniak, który zebrał wokół siebie resztę graczy - jeden z nich usiłował zaklęciami odgonić tłuczek od ich grupki, a reszta wyraźnie przymierzała się do obezwładnienia intruza jakimiś drętwotami. Albo do ucieczki? - Rekwirujesz im zabawki? - zapytała głosem Ruth zza pleców 'Dara Ensho', kiedy już uznała, że chłopak powinien być wystarczająco przejęty głośną wymianą zdań, by w odpowiedniej odległości mogła bezpiecznie przybrać ludzką formę. Dopiero po wróceniu do właściwych zmysłów połączyła sylaby zasłyszanego nazwiska w właściwy szyk, jednocześnie łącząc je z głosem przybyłego czarodzieja. Zupełnie zapomniała o tym, że nawet po zdjęciu kaptura miała na sobie czapkę niewidkę i mogła być w tym wszystkim uznana za kolejną podejrzaną, albo i potencjalne zagrożenie w ocenie naczelnego prefekta Hogwartu.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Rekwirowane to są ich miotły, jak im je wepchnę w... - zaczął Sho dość zdenerwowanym tonem, jednak zaraz wzdrygnął się i odwrócił do tyłu. Wytężył wzrok, by po chwili zauważyć zupełnie nic - Kto tu jest, na majty Merlina? - jęknął, spodziewając się szczerze mówiąc kolejnej części tłuczkowej szajki. Nie wytrzymam z takimi Maćkami - westchnął w myślach Darren - Jednostrzałowce na lepę z drętwoty. - Do spania! - wrzasnął w kierunku polany, machnięciem Mizerykordii wyczarowując dookoła siebie chmarę jaskółek i posyłając je w kierunku fruwających dookoła zaczarowanego nieumiejętnie tłuczka idiotów - Szkolenia na jakiejś Słowacji... Słowacji!... żebym po nocach musiał łazić po jakichś krzaczorach, nie wytrzymam - mruknął pod nosem, korzystając z zamieszania jaki wywołała wyczarowana eskadra i ciskając Morę w kierunku tłuczka, dopadając do niego dwoma susami i dzięki chwilowego wyłączeniu jego magicznych właściwości, zdejmując z przedmiotu wszelkie zaklęcia potrójnym Megszunteti. - Gdzie ten urzędas? - spytał cichym tonem sam siebie, podchodząc do granicy lasu z czarną piłką pod pachą i uzupełniając swój ptasi oddział o parę kukułek, które nie tylko zaczęły dziobać parę osób, ale też kukać tak głośno, że mogłoby się wydawać, że na brzegu mrocznego jeziora odbywał się zlot zegarmistrzów o pełnej godzinie.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Kiedy ich spojrzenia spotkały się, nie za bardzo rozumiała, dlaczego Shaw nie zareagował na jej obecność na polanie, ale prawda ostatecznie dotarła do niej, gdy Krukon był już zajęty odczarowywaniem piłki. Trudno było oczekiwać, że grupka nieudolnych oszołomów będzie dalej stawiała opór, więc wkrótce scena oczyściła się z pierwotnie zebranych na miejscu aktorów. Po zdjęciu czapki i zaklęcia modyfikującego głos został jej jednak jeszcze pojedynek z nadfruwającą wroną, czy innym cholerstwem. - Zostaw... mnie... Ty pierzasty diable! Won, Finite! - poszarpała się chwilę z napastnikiem zanim udało jej się pozbyć jego dzioba z rękawa płaszcza, by wreszcie zaczepić samego Rzeczoznawcę. - Dlaczego to musi być ptactwo? - skrzywiła się nie tylko na znak, że od słyszanego kukania mogła rozboleć głowa, bo problem leżał przecież znacznie głębiej. - Przerwałeś pasjonującą rozgrywkę, a już chciałam sędziować. - dodała jeszcze ze słyszalnym, dramatycznym wyrzutem, choć przedstawiona przez nią wersja nijak się miała do prawdziwej wersji wydarzeń. I pewnie wiązałoby się to dla niej z problemami, jakby w Biurze pojawiła się informacja o tym, że oprócz braku zgłoszenia nielegalnej aktywności jeszcze dołączyła do całego procederu. - Dobrze Cię widzieć. - uśmiechnęła się na koniec, jedynie w głowie dopowiadając sobie, że nieco gorzej było go słyszeć, głównie przez te cholerne kukułki.
- Przepraszam bardzo, ale... - zaczął obruszać się Darren, kiedy w połowie zdania dojrzał do kogo w ogóle się odzywa - i kto jest najwyraźniej jego wsparciem podczas wieczornej akcji nad magicznym zbiornikiem wodnym, w gąszczu krzaczorów i podczas męczenia się z jakimiś miotłopacanami, niepotrafiącymi nawet prosto odbić tłuczka. Co prawda gdyby Shaw nie byłby akurat "w pracy" być może dałby im lekcję albo dwie jeśli o to chodzi, ale teraz akurat powinien machać różdżką, a nie pałką - szczególnie, skoro istniała możliwość, że wyrośnie z niej parę gałązek jarzębiny albo innego drzewa. - A czemu nie? - wzruszył Shaw ramionami na uwagę na temat doboru przywoływanych istot. Były one wystarczająco niegroźne, by nie zrobić krzywdy żadnemu z latających urwisów, a jednocześnie na tyle głośne i uciążliwe by zachęcić ich do lądowania. - Ciebie też - uśmiechnął się nieco kwaśno Darren, obserwując jak kolejni miotlarze kierują się w kierunku twardego lądu - Co tu się dokładnie wyprawia? - spytał, mrużąc oczy w zupełnie niepotrzebnym geście zainteresowania - mrok i tak owinął ich na tyle mocno, że nie rozpoznawali szczegółów swoich twarzy.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Co się wyprawia? Przecież to były poważne sprawy! Wyprostowała się dumnie i wyrecytowała wersję wydarzeń, na którą zapewne mogłyby zdecydować się proministerialne media, o ile wcześniej Davies nie zostałaby zwolniona za niesubordynację i działanie na własną rękę jako kompletny biurowy nowicjusz, który nijak nie nadawał się jeszcze do działań poza biurkiem. - Wspólne wysiłki wybitnych specjalistów Ministerstwa Magii i najlepszych spośród łamaczy klątw z Gringotta pozwoliły rozbić szajkę groźnych przestępców oraz unieszkodliwiły niezwykle śmiercionośne uroki ciążące na sportowym sprzęcie, który najprawdopodobniej miał trafić do nieświadomych zagrożenia sklepów miotlarskich. Może nawet będzie o tym w Proroku! - 'najprofesjonalniejsi specjaliści' w postaci uzdolnionej pary chłystków z Hogwartu rzeczywiście jakoś sobie poradziło, ale chyba bardziej byłaby wdzięczna światu, gdyby o wydarzeniach tego wieczoru nie dowiedziało się więcej osób, niż było to konieczne. - Potrzebujesz stąd czegoś? - być może Shaw powinien wrócić z tą odczarowaną piłką, a może to było jej zadaniem, by przedstawić pracodawcom odklątwione narzędzie zbrodni. Nie była do końca pewna, a tym bardziej nie była przekonana, czy powinni spróbować schwytać bawiącą się w bludgera ekipę. Osobiście mogłaby uznać sprawę za zamkniętą, albo i sprawę nigdy nie otwartą, ale jakiś raport musiała przecież koniec końców zdać. Tylko o czym, o samowolce? W sumie nie miała nic przeciwko temu, by pomyśleć o treści sprawozdania nad jakimś rozgrzewającym napojem - wersja z wpadnięciem w pułapkę i mniej lub bardziej brawurowego wydostania się z tarapatów nie brzmiała przecież wcale tak źle. I nie była zbyt daleka od prawdy ani też dużo bardziej od niej ekscytująca, gdy ta sprowadzała się do dołączenia do nielegalnej gry, czy skorzystania z niezarejestrowanej zdolności animagii...
Jedna z brwi Darrena zadrżała, kiedy Morgan wygłaszała swoją triumfalną przemowę. Krukon zastanawiał się, czy trenowała ją wcześniej - na przykład pod prysznicem albo w drodze do Londynu. Sam był winny czemuś podobnemu, szczególnie po akcji na ulicy Pokątnej i udanym ujęciu dwójki "sympatyków". Płomienne mowy, które słyszała wtedy łazienka prefektów, zapewne zapewniłyby mu nawet parę głosów w wyścigu o fotel ministra magii. - Napisz tak w protokole, a premię masz gwarantowaną - uznał Shaw, spoglądając przez ramię na odczarowany i nieruchomy już tłuczek - Nie, w Gringotcie nie potrzebują piłek, chyba że są z masy perłowej - uznał, kopiąc tłuczek piętą i odwracając się z powrotem do Davies. Nie miał zielonego pojęcia jak się tutaj dokładnie znalazła - czy używała peleryny-niewidki? A może zaklęcia Kameleona? Z tego co wiedział, to Gryfonka była dość biegła w transmutacji, więc takie zaklęcie nie powinno sprawiać jej najmniejszych problemów. Coś jednak nadal drążyło w tyle jego głowy, jednak mężczyzna odpędził kolejne podejrzenia wzruszeniem ramion. Nie pracował już w Biurze Bezpieczeństwa, więc ewentualne niepasujące fragmenty wszelkich układanek mógł po prostu ignorować, a nie głowić się nad ich prawidłowym umiejscowieniem. - Dobra robota - rzucił jeszcze, chowając różdżkę i manualnie otrzepując się z gałązek, listków i rzepów, które przyczepiły się mu do spodni podczas drałowania przez zarośla - Złapać ci jakiegoś? - spytał, wskazując ruchem głowy na wciąż oganiających się od ptaków miotlarzy, których umiejętności sterowania miotłą wyglądały tak, że Krukon prędko ocenił iż wykonał im raczej przysługę takim dodatkowym treningiem niż jakąkolwiek nieprzyjemność.
Otworzyła nieco szerzej oczy, przysłuchując się propozycji Shawa, bo doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że takiego rodzaju raport w pięciu przypadkach na cztery wywoływałby przeciwne do premii skutki. Miała się tutaj pojawić, zbadać okoliczności nielegalnych spotkań, ocenić zagrożenie związane z wadliwymi akcesoriami z pomocą łamacza klątw, co też niby miał dopiero raczkować w tym zagadnieniu, a potem zmiatać i w miarę szczegółowo opisać w biurze, o co tam w ogóle chodziło. - Mh, wykazałam się. Znikaniem na zawołanie. - przewróciła jeszcze oczami, dając tym samym dość jasno do zrozumienia, kto tutaj wykonał całą robotę i miał okazję trochę się popisać znajomością zarówno zaklęć, jak i zagadnień związanych ze swoją pracą. I nie była to w żadnym stopniu żadna rudowłosa Gryfonka. - W życiu, niech sobie sami aresztują takich obłąkańców. - odparła jeszcze na propozycję dotyczącą chwytania któregoś z miotlarskich postrzeleńców. Kompletnie do niej nie pasowało, by w takich sytuacjach reagować kodeksami i służbistością. Zresztą teraz to już byłaby sroga hipokryzja - przecież początkowo próbowała wręcz dołączyć do tej ich nieszczęsnej gierki. - Spadajmy. Zanim nas zamkną za współudział. - zaproponowała, a chwilę później wspólnie zniknęli z miejsca bardzo specyficznie przebiegającej zbrodni.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie pamiętał już, kiedy ostatnio widział się z Olą i swoim imiennikiem. Życie młodego Maxa było tak zawirowane, że znów nie miał specjalnie okazji na towarzyskie, luźne wypady, a teraz naprawdę ich potrzebował, by odciągnąć swoje myśli od wszystkiego tego, co działo się w jego życiu uczuciowym. Napisał więc do nich i ściągnął tu, nad magiczne jezioro, by mogli trochę pogadać, ale przede wszystkim zajebiście się bawić, bo taki był jego plan. -OlA! - Rzucił się na dziewczynę, unosząc ją i okręcając kilka razy w powietrzu, sprzedając jej przy okazji buziaka w policzek. -Cudnie Cię widzieć, piękna! Nie bój się, dzisiaj Cię nie wrzucę do jeziora, sama do niego się wczołgasz. - Wyszczerzył się do niej pięknie, po czym zbił pionę Brewerem. -Sorry stary, Ciebie chyba nie będę całować. Jak tam się trzymasz? - Zapytał go wiedząc, że życie gryfona też nie było usłane różami i pierdzącymi tęczą jednorożcami. Zaraz jednak włożył rękę do kieszeni i wyciągnął z niej srogą fiolkę z eliksirem własnego i Lucasowego autorstwa. -Gotowi na syrenią podróż w głębinach? Nie żebyście bez tego byli brzydcy, ale sprawmy sobie mały glow up. - Wyszczerzył się szeroko, odkorkował kryształ i podał pierwszej osobie z brzegu, by mogła pociągnąć łyka Sonium Sirenium.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max nie spodziewał się tego, że jego imiennik postanowi ściągnąć go nad jakieś jebane jezioro, ale ani trochę się nie opierał. Właściwie musiał przyznać, że coś podobnego było bardzo potrzebne, coś, co mogłoby go postawić na nogi albo chociaż przez chwilę spowodować, że przestanie bać się własnego cienia. Chociaż od rana nic takiego nie miało tak naprawdę miejsca i zaczął się nawet zastanawiać, czy znowu coś nie popierdoliło mu się w głowie, bo to było w jego wypadku całkiem prawdopodobne. Ostatnio kręcił się na mało śmiesznej karuzeli całkowitego zjebania, toteż nie zdziwiłby się, gdyby nagle przestał odczuwać jakiekolwiek emocje albo gdyby spotkało go coś podobnego, w równym stopniu zjebanego w trzy dupy. - Liczyłem na całusa - stwierdził, pozornie zawiedziony, ale uśmiechał się przy tej okazji, wzruszając ramionami, dając tym samym znać Maxowi, że jego życie nadal było jebnięte, ale to zdecydowanie nie była pora na rozmowy na ten temat. Mieli się bawić, a nie pierdolić o tym, jak im w życiu źle, poza tym wychodził z założenia, że Ola zdecydowanie miała już dość jego jęczenia i powinna zobaczyć, że faktycznie stanął na nogi i nie trzeba ciągle pilnować, czy aby na pewno dobrze się czuje. Chciał chociaż przez chwilę po prostu mieć w dupie własne problemy. - Panie przodem - stwierdził jeszcze, a kiedy przyszła jego kolej, sięgnął po eliksir, nie czując z tego powodu żadnych obaw, zupełnie jakby faktycznie wszystkie lęki nagle z niego wyparowały. Wzięły się i poszły w pizdu, a on nie musiał się nad nimi pochylać, nie musiał się zastanawiać, co znaczyły i skąd się znowu brały, co dawało mu całkowite poczucie wolności, o którego istnieniu zdążył już niemalże zapomnieć.
______________________
Never love
a wild thing
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Naprawdę minęły chyba całe lata świetlne od jej ostatniego spotkania z Solbergiem i była tym totalnie załamana. Niby świat był taki mały, a jak przychodziło co do czego, to okazywało się, że było odwrotnie. Dlatego kiedy w końcu udało im się ugadać jakiś wspólny termin, wręcz w podskokach popierniczała na miejsce, gdzie miała spotkać się z dwoma Maxami. Jej humor jeszcze się poprawił na widok Solberga, bo jednak to z nim widziała się zdecydowanie rzadziej. Pisnęła i mocno się w niego wtuliła, kiedy ten uniósł ją do góry. - A wrzucaj mnie ile chcesz, dawno nikt tego nie robił. Chyba nikt nie chce zabrać ci fuchy - zaśmiała się w odpowiedzi, bo istotnie nie pamiętała, żeby w ostatnim czasie ktoś próbował wrzucić ją do wody. Takie atrakcje kojarzyły jej się tylko z nim. - Jeśli o mnie chodzi, to mogę się odwrócić i was nie zawstydzać jak chcecie dać sobie buziaczka - dodała jeszcze z uśmiechem, trochę sobie żartując, chociaż znając tych dwóch... Rzuciła jeszcze szybkie, czujne spojrzenie na Brewera po tym jak nawet nie odpowiedział na zadane przez swojego imiennika pytanie, ale zaraz przeniosła wzrok na jezioro. Wiedziała, że każde z nich miało problemy i sprawy, który gdzieś się za nimi ciągnęły i chociaż ostatnio trochę wypadła z obiegu przez nawał obowiązków, to była świadoma, że to wszystko nie zniknie sobie tak o, z dnia na dzień. Niestety. Skoro jednak mieli okazję zostawić ten cały bałagan na chwilę na lądzie, a sami znaleźć się pod wodą, to trzeba było wykorzystać okazję jak najlepiej. - Gotowa jak nigdy, już się nie mogę doczekać. Jesteście geniuszami, że coś takiego stworzyliście - powiedziała i sięgnęła po fiolkę, której zawartość najpierw powąchała, a dopiero po tym wzięła łyka. Jedno z jej marzeń wreszcie miało się spełnić - miała zostać najprawdziwsza syrenką!
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Może i wszyscy wiedzieli, że Solberg był pojebany, ale nie zmieniało to faktu, że nadal jeszcze chcieli go widywać, z czego były ślizgon niezmiernie się cieszył. Tej dwójki to już w ogóle wieki nie widział i miał nadzieję, że wspólnie spędzony czas jak zawsze poprawi im wszystkim humory. -Byłoby mi smutno, jakby ktoś postanowił mnie zastąpić. - Zrobił minkę zbolałego szczeniaczka w kierunku Oli, bo rozumiał wiele, ale nie da się tak łatwo wygryźć z roli naczelnego chujka wrzucającego niewiasty do lodowatych odmętów jezior. -Może faktycznie odwróć wzrok. Delikatne niewiasty nie powinny oglądać takich zboczeń, a nie mogę pozwolić, żeby Brewer mnie znienawidził do końca życia. Prawda, skarbie? - Zatrzepotał uroczo rzęsami nawiązując do oświadczyn, jakie miały miejsce między imiennikami podczas zwiedzania Avalońskich zamków. Czemu go nawet nie dziwiło, że takie coś przytrafiło się akurat im? Nie chcąc pozostać gołosłownym, zbliżył się więc do Brewera i ucałował obydwa jego policzki dwukrotnie, jakby był jebanym francuzem, czy innym pierdolniętym romantykiem. -Lepiej, kochanie? - Zapytał jeszcze, po czym skupił się na eliksirze, jaki ze sobą przyniósł. -Trochę zaufania do kolegi! - Udawał, że się obrusza, gdy Ola postanowiła najpierw powąchać zawartość fiolki, po czym jako ostatni wyzerował Somnium. Nie musieli wcale czekać długo na efekty. Jeden po drugim tracili równowagę i klepali na dupsko, gdy nogi zamieniło im w płetwy. -I jak pierwsze wrażenia? Wyzwanie numer jeden - doczołgać się do wody. - Prychnął, bo wcale nie było to łatwe i choć byli praktycznie na samym brzegu, tak kilka razy trzeba było machnąć ogonem, żeby w pełni mogli się zanurzyć i korzystać z uroków swojej nowej postaci. -Powinienem was ostrzec, że dla przypadkowych przechodniów będziemy działać minimalnie jak wile. Ale tylko jak otworzymy do nich ryła, więc nie ma spiny. - Wyszczerzył białe ząbki, które teraz wraz oślepiały swoim blaskiem, dzięki zawartej w recepturze magii.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Nie odpowiedział. I nie bardzo zamierzał, chociaż byłby bardzo ślepy i głupi i w ogóle, gdyby nie zauważył, jak Ola na niego spojrzała. Owszem, nie czuł się dobrze i działy się rzeczy, o jakich pewnie powinien jej powiedzieć, ale na pewno nie przy swoim imienniku, który nie był wtajemniczony w całą tę sprawę z pochodzeniem Brewera. To musiało pozostać, przynajmniej na razie, w zdecydowanie węższym gronie, co do tego nie było żadnych nawet wątpliwości. Spotkanie z Camaelem dało mu jednak wiele do myślenia, a ciągnące się za nim problemy, klątwy i chuj wie, co jeszcze, nadal na niego działało. Potrzebował jednak czasu, żeby o wszystkim opowiedzieć, żeby zdradzić co nieco Oli, a potem pewnie również swojemu imiennikowi, o ile pewne rzeczy po prostu nie miały pierdolnąć na forum publicznym w najbliższym czasie. - Już myślałem, że zapomniałeś o naszej wspaniałej, wielkiej przyszłości. Może zapytamy Olę, jak powinniśmy zaplanować ślub, co? - stwierdził, wzdychając ciężko i żeby nie pozostać dłużnym młodszemu kumplowi, odpowiedział na te jego słodkie jak pierdy wieloryba pocałunki, bawiąc się przy tym doskonale, mogąc na chwilę zapomnieć o problemach, w jakie wpakował się z rozpędem i rozmachem, uznając, że to było mu potrzebne. - Och, no proszę, nie będziemy bawić się w syrenki, które wodzą na pokuszenie biednych marynarzy? - zapytał, kiedy znalazł się na ziemi, nie mając nawet pojęcia, jak dokładnie opisać to, co się z nimi w tej chwili działo. Zabawnie było czołgać się w stronę wody, było to na swój sposób pojebane doświadczenie, które Maxowi w zupełności odpowiadało. - Ola i ja to świetny duet, jestem pewien, że absolutnie wszyscy postanowiliby paść do naszych… płetw, czy coś - dodał w gestii wyjaśnienia, nawiązując do ich szalonych popisów wokalnych, które bawiły ich niezmienne od dłuższego czasu. I niewątpliwie miały ich bawić jeszcze przez długi czas!
______________________
Never love
a wild thing
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Okej, co jak co, ale stan jej wiedzy chyba dawno nie był aktualizowany, bo o żadnym ślubie nie słyszała. Jeszcze. Nie miałaby jednak najmniejszych problemów w pomocy z organizacją takiego wydarzenia; ba, urządziłaby taką balangę, że goście już na wstępie padliby z nóg. Prawie tak jak oni to zrobili po wypiciu syrenkowego eliksiru, chociaż mogła się założyć, że akurat cała ich trójka zrobiła to z niesamowitą gracją. Mimowolnie jej ręka powędrowała w stronę tyłka, chcąc rozmasować obolałe po upadku miejsce, ale zamiast na materiał dżinsów, trafiła na ogon i w pierwszej chwili było to dość dziwne odczucie. - Yy, jak tym poruszać? - spytała może nieco głupawym tonem, ale naprawdę była ciekawa, bo nie potrafiła sobie tego wszystkiego jeszcze ułożyć w głowie. Było to zresztą coś zupełnie nowego - do tej pory jedynie udawała, że ma ogon, a teraz miała go na serio i jednak czuło się to inaczej niż nogi. Spróbowała naśladować chłopaków i czołgać się tak jak oni w stronę wody, chociaż rzeczywiście nie było to łatwe. - O, wilą też zawsze chciałam być. To prawie jak dwa w jednym - parsknęła, kiedy Solberg uraczył ich kolejną super informacją związaną z działaniem eliksiru. Naprawdę była pełna podziwu, że coś takiego stworzyli, tym bardziej jak zawierało to jeszcze dodatkowe smaczki, choć może niekoniecznie odbierane pozytywnie przez potencjalne ofiary. - Oj Dżago, takiej jednej osoby jak my dwoje to chyba ludzkość jeszcze nie widziała… A jak jeszcze dodać do tego Maxa, to już w ogóle świat jest nasz. O ile to przetrwa - stwierdziła i błysnęła zębami w zadowolonym i pewnym siebie uśmiechu. To by było nieziemskie trio i pomysł był warty zrealizowania. - Okej, a jak to działa, my pod wodą będziemy mogli się porozumiewać czy coś? - Wolała dopytać, żeby już wszystko było jasne jak słońce.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widać potrzebowali aż dwóch minut, żeby zacząć kręcić piękny Maximilianowy romans. Oczywiście Ola też była w tej relacji mile widziana, ale ona nie brała udziału w zaręczynach, co nieco komplikowało sprawę. -Ooooo! Przyda się ktoś z gustem. No i ktoś kto trochę utemperuje nasze pomysły. - Zgodził się z tym, bo Krawczyk idealnie nadawałaby się do tej roli jednocześnie nie psując ich wielkiego dnia. Nic tylko brać ofertę jak szła! Sam Solberg był już przyzwyczajony do upadku na ogon, ale wesoło mu oglądało się reakcję przyjaciół. Co innego było zamienić się na brzegu basenu, a co innego upaść z pozycji stojącej. -Generalnie musisz pracować głównie biodrami no i tą częścią, która jeszcze przed chwilą służyła za kolana. To nie takie trudne, ale na początku możecie mieć niezłe zakwasy po takiej sesji pływania. - Podał małą instrukcję i krótkie ostrzeżenie, nim wspólnie zaczęli czołgać się do wody. W końcu mogli zanurzyć się w zbawiennym żywiole i tutaj też nadszedł czas na dalsze komentarze w sprawie działania eliksiru. Nim jednak zdążył się za to zabrać, Brewer pierdyknał o marynarzach co nawet miało sens. -Jak się nauczycie i wypłyniemy na wody Hiszpanii, to z chęcią pokażę wam jak wygląda prawdziwy syreni podryw. - Puścił im oczko, jakby był niewiadomo jak doświadczony, a prawdą było, że jeszcze w płetwiastego lovelaska się nie bawił. Jedynie wiedział, gdzie szukać wielu marynarzy, a to już coś! -Wierzę w wasz duet, bez kitu! - Zaśmiał się, bo był pewien, że ta dwójka to i góry razem może przenosić, doskonale się przy tym bawiąc. -Jak zrobimy trio to jeźdźcy apokalipsy się schowają ze wstydu. - Zauważył rozbawiony i jednocześnie ciekaw, na jaki maksymalnie durny pomysł byliby w stanie wpaść. Opcji było jednak zdecydowanie zbyt dużo, by wyłonić najmocniejszego kandydata. -Niestety nie. - Skrzywił się zawstydzony, gdy Ola spytała o werbalną komunikację. -Oddychanie nie robi problemu, bo w środku jest skrzelo, ale nie byłem w stanie przeskoczyć tak zaawansowanego problemu. - Machnął ogonem, by utrzymać równowagę i jakoś rozładować napięcie, które nagle się w nim pojawiło. Do idealnego produktu było Somnium daleko w oczach Solberga, ale i tak zrobił zdecydowanie imponującą robotę jak na pierwszy własny eliksir i to jeszcze transmutacyjny. -Macie za to przepiękne czupryny, których każdy pozazdrości! - Starał się znaleźć coś, czym może rozładować atmosferę. -Proponuję żebyście się zapoznali z ogonami, a potem jakiś mały wyścig? - Rzucił z błyskiem w oku, bo był cholernie ciekaw, jak jego dwójka przyjaciół da sobie radę z tą niecodzienną sytuacją.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max parsknął, kiedy tylko jego imiennik zgodził się z nim w kwestii pomocy przy organizacji ślubu, po chwili oświecając przyjaciółkę w kwestii tego, o czym właściwie mówili. Wspomnienie wyprawy po avalońskich zamkach, kiedy nie był w stanie wykrztusić z siebie ani jednego słowa, a Solberg był w nim zakochany do nieprzytomności, było naprawdę miłe i całkiem przyjemne. Nie czerpał z tego jakichś wielkich uniesień, czy czegoś podobnego, ale mimo wszystko był z tego powodu niesamowicie zadowolony, bo po prostu mieli co wspominać, mieli się nad czymś śmiać i do czego wracać, jak choćby właśnie w tej chwili. Działanie eliksiru też było co najmniej komiczne i chociaż pierdolnęli prosto o podłoże, wcale się tym nie przejmował. Posiadanie rybiego ogona było na swój sposób kosmiczne, nie umiał nawet dobrze opisać tego pojebanego uczucia, ale podobało mu się to, że dał się w to wciągnąć. Zaraz nawet uniósł dość sugestywnie brwi, kiedy jego imiennik zaczął im tłumaczyć, jak powinni się poruszać, bo brzmiało to mimo wszystko jak niezła zachęta, nie tylko do błazenady, ale i do imprezy. - No ja nie wiem, jak będziemy się tak dalej z gracją czołgać, to zaraz nas odłowią i zamkną w jakimś przaśnym akwarium - mruknął jeszcze, nim w końcu udało im się dotrzeć do wody, znajdując w niej jakieś ukojenie, którego w tym nieporadnym czołganiu się po ziemi na pewno nie było. - Do tej pory to musimy koniecznie opracować jakiś dobry repertuar, żeby ci wszyscy marynarze umierali z zachwytu, kiedy tylko nas zobaczą. Czy tam usłyszą - stwierdził z powagą, spoglądając spod przymkniętych powiek to na jedno, to na drugie, jakby już teraz opracowywał genialny, jedyny w swoim rodzaju, całkowicie niepowtarzalny plan, jak poderwać cały statek. Nie miało to najmniejszego sensu, ale Max miał to w dupie, po prostu doskonale bawiąc się tym, co teraz miał, bo to mu po prostu wystarczyło. Zaraz też uśmiechnął się na wyjaśnienia Solberga, nie wiedząc, czemu ten nagle się jakoś spiął, by zaraz przeciągnąć się nieporadnie. - Stary, to jest po prostu zajebiste, nie mam pojęcia, skąd ty bierzesz te pomysły na takie eliksiry, ale mógłbym po nie sięgać częściej - zakomunikował jeszcze, by zaraz faktycznie skoncentrować się na propozycji imiennika i spróbował zacząć się jakoś w tej wodzie poruszać, co początkowo szło mu równie doskonale, co rozpierdalanie betonu warkoczami. Nie od razu jednak Paryż zbudowano i tego właśnie Max zamierzał się trzymać, nie babrając się w innych kwestiach.
______________________
Never love
a wild thing
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Perspektywa posiadania w gronie przyjaciół Maxa do kwadratu była tylko trochę przerażająca. To nie tak, że ich nie lubiła, kochała ich nad życie, ale takie małżeństwo byłoby chodzącą bombą z ich pomysłami. Świat by tego nie wytrzymał, co do tego nie miała żadnych wątpliwości, chociaż z drugiej strony musiała przyznać, że chętnie by to zobaczyła. Aż żałowała, że nie było jej wtedy na avalońskich zamkach z nimi. Praca biodrami i kolanami (a raczej tym, co z nich zostało) nie była wcale taka prosta i dobrą chwilę zajęło jej opanowanie tej sztuki. I tak nadal miała wrażenie, że porusza się i wygląda jak jakaś niedorozwinięta syrena, a nie taka z prawdziwego zdarzenia, ale trening czyni mistrza, prawda? - Spokojna głowa, wystarczy sam nasz widok, żeby umarli z wrażenia. Śpiew już nie będzie konieczny, ale z pewnością będzie super dopełnieniem - parsknęła, wciąż usiłując przyzwyczaić się do ogona zamiast dwóch dolnych kończyn. Było to dziwne uczucie, ale wcale nie takie nieprzyjemne. Jedno mogła powiedzieć już teraz - różnica między byciem syreną na lądzie, a w wodzie była diametralna. - Okej, okej, czyli musimy się nagadać tutaj - powiedziała, uśmiechając się do dwóch Maxów. Zaraz też energicznie pokiwała głową na słowa Brewera, w pełni się z nim zgadzając. - No, totalnie! Jesteś niesamowity, że coś takiego opracowałeś. Mieć pomysł to jedno, ale faktycznie się za to zabrać i doprowadzić sprawę do końca, to już zupełnie co innego. Nawet sobie nie potrafię wyobrazić, ile to musiało kosztować pracy - przyznała. Nie widziała żadnego powodu, dla którego Solberg miałby się wstydzić. Brak możliwości rozmawiania pod wodą? Dało się to przejść, to wcale nie było w tym wszystkim najważniejsze. Poza tym była to idealna okazja do stworzenia ich własnego, podwodnego języka, w którym mogliby się komunikować. - A więc wyścig, tak? - powtórzyła po nim, a ten błysk w jego oku jej się udzielił. To brzmiało jak świetna zabawa i chociaż dopiero co jakoś zaczęło jej wychodzić poruszanie ogonem, była gotowa zanurzyć się w pełni w wodzie już teraz, w tej chwili. - Jakiś mały zakładzik dla urozmaicenia? - rzuciła jeszcze, przypatrując się to jednemu, to drugiemu.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wizja bycia zamkniętym w jakimś cyrku dla uciechy gawiedzi nie było zbyt pocieszające szczególnie, że Max spodziewał się, jak może wpłynąć na organizm długotrwałe używanie Somnium. Przy rekreacyjnym użytkowaniu nie było problemu, ale jakby tak kogoś zmuszać do picia eliksiru wciąż, przez dłuższy czas, to byłoby dość niebezpieczne. -Byleby bilety dobrze wycenili. Tanio się nie oddam. Nie w tym wypadku. - Zaśmiał się sam z siebie, bo przecież wszyscy doskonale wiedzieli, jak łatwy i tani był. No ale teraz nie o to chodziło. Machał więc sobie swoim ogonem, bacznie przyglądając się, jak jego znajomi trudzą się nad opanowaniem tej nowej dla nich sytuacji. -Oczywiście, że jesteśmy piękni, ale po co iść na łatwiznę? Trzeba dać od siebie coś więcej! A nic tak nie poprawia humoru, jak rzucający się w otchłań marynarz tylko dlatego, że zaśpiewamy mu Kristoffa Tailora. - Nie mógł się nie roześmiać, gdy kiedyś przez przegrany zakład musiał latać wokół szkoły drąc japę od przebojów właśnie tego wykonawcy. To było zdecydowanie jedno z lepszych zwycięstw Oli. Zrobiło mu się nieco głupio, gdy przyjaciele zaczęli komplementować jego pracę, ale też musiał przyznać, że nieco go to podbudowało. -Dajcie spokój, wiecie, że dla mnie ta praca to czysta przyjemność. Jakbym mógł wypuszczać eliksiry codziennie, to bym to robił. Od czegoś trzeba było zacząć teraz celuję zdecydowanie wyżej. - Zapewnił ich, po czym zarzucił swoimi jedwabistymi włosami. Jakiś przypadkowy przechodzień na pewno miałby teraz wrażenie, że to nie nastolatek się tam tapla, a przepiękna męska nimfa. -Skoro jesteście pewni, to mała rywalizacja nie zaszkodzi. Proponuję żeby przegrany jako syrena poderwał przechodnia wybranego przez wygranego. Co wy na to? - Zaproponował z błyskiem w oku, po czym zrobił jeszcze kółeczko, by lepiej rozgrzać własny ogon i ustawił się obok Maxa i Oli gotów do rozpoczęcia rywalizacji.
Kostki:
Każdy rzuca k100 na prędkość. Można dodać sobie +10 za każde 20pkt. z GM w kuferku!
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max parsknął na tę całą uwagę o byciu główną atrakcją, po czym stwierdził, że jeśli opłata za wstęp będzie uiszczana w jedzeniu, to może się nad tym zastanowić, ale chyba dopiero wtedy. Inaczej nie istniała taka suma galeonów, która tak naprawdę by satysfakcjonowała, która pozwoliłabym mu jakoś godnie przeżyć, nie mówiąc już zupełnie o możliwości utrzymania rodziny! Ale takie jedzenie, to już inna sprawa, dzięki temu niewątpliwie byłby w stanie lepiej sobie poradzić. Przynajmniej szczerze w to wierzył i zamierzał się tego trzymać. Musiał oczywiście podzielić się tym światłym pomysłem, by później uśmiechnąć się szeroko, próbując się przyzwyczaić do stanu, w jakim obecnie się znajdował, starając się jakoś opanować technikę poruszania się w wodzie. - Jestem pewien, że wtedy czeka nas wspaniały popis! Będą się o nas szarpać, jak przekupki na targu albo chytre baby na świątecznej wyprzedaży – stwierdził niesamowicie mądrze, kiwając głową, zerkając przy okazji na Olę, bo nie miał właściwie nic więcej do dodania w kwestii pochwał. Solberg odwalił naprawdę dobrą robotę i było w tym coś, co warto było podziwiać, coś, za co należały mu się gratulacje. Pamiętał, jak gadał z nim o eliksirze mogącym pomagać jasnowidzom i zamierzał go o to znowu pomęczyć, bo mimo wszystko wydawało mu się to dobrą myślą. Tylko nie teraz. -[b] No, niech będzie, zobaczymy, jaki macie gust[b] – stwierdził ostatecznie Max, całkowicie niepoważnie, wzruszając lekko ramionami, a potem niezbyt umiejętnie się przeciągnął. Ostatecznie uznał, że to faktycznie czas na rozpoczęcie tej niesamowitej konkurencji, jaką miał być wyścig, wskazał na jakiś punkt przed nimi, dla upewnienia, że tam mieli dopłynąć, by ostatecznie oznajmić, że to pora rozpocząć ten ich fantastyczny wyścig i zebrał się w sobie. Tylko to pływanie wcale nie było takie łatwe, jak się wydawało i szło mu mocno beznadziejnie. Był niczym szczotka przy odkurzaczu, nie ma co.
______________________
Never love
a wild thing
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
kostka: 11, ale za kuferek mam +30, więc ostatecznie 41
Była pewna, że sam ich widok by wystarczył, aby marynarze wzdychali z tęsknoty, ale gdyby jeszcze do tego dołączyć śpiew? Przeboje Kristoffa Tailora lub Celestyny Warbeck byłyby idealnym dopełnieniem i nawet by się nie zdziwiła, gdyby faktycznie załoga zaczęła skakać do wody. Ahoj przygodo! - Ej a wiesz, jak byliśmy na wakacjach, to razem z koleżanką znalazłam takie fajne domki... No i okazało się, że mieszkały tam wróżki. Nawdychałyśmy się ich pyłu i potem przez jakiś czas kichałyśmy, ale za każdym kichnięciem unosiłyśmy się w górę, na różne wysokości - powiedziała, wracając na moment myślami do pamiętnej imprezy Marleny i Bogdana, kiedy to latała sobie gdzieś pod sufitem. - W każdym razie, chodzi mi o to, żeee wpadłyśmy na pomysł, tak pół żartem, pół serio, żeby kiedyś może stworzyć jakiś eliksir zamieniający we wróżki - dokończyła, przechodząc już do tego, co chciała od początku powiedzieć. Uznała jednak, że ten rys historyczny jest niezwykle ważny, więc dopiero po tym krótkim wprowadzeniu wtajemniczyła ich w jej i Carly plan. Co prawda od tamtego czasu pomysł leżał nieruszany, ale może to była właśnie ta chwila, aby coś poszło do przodu. - Podryw w syreniej postaci raczej nie będzie stanowił problemu. Stoi - odpowiedziała jedynie, uśmiechając się do nich szeroko. Jak się bawić, to się bawić! Nie zamierzała proponować innego zakładu, bo ten wydawał jej się naprawdę dobry, a poza tym nie miała zamiaru przegrać. O nie! Kiedy już cała trójka ustawiła się w wyznaczonym miejscu i wszyscy upewnili się, że nikt przypadkiem nie znajduje się centymetr dalej i są ustawieni równiutko jak żołnierze, ruszyli. I chociaż takie taplanie się w wodzie i przyzwyczajanie się do ogona było czymś zupełnie innym niż wyścig z prawdziwego zdarzenia, to jednak jakoś sobie radziła. Co prawda Solberga nie dało się prześcignąć, ale dzielnie walczyła o utrzymanie swojego miejsca.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Kiedy tylko wyczytała w Proroku, że nad magicznym jeziorem będą się odbywały kursy na kapitana statku, oczy zalśniły jej z podekscytowania. Choć jej domeną były przestworza, to może i statki miała po prostu we krwi. Urodziła i wychowała się w Soton, biegając za dzieciaka po dokach, tych samych zresztą, w których pracował jej ojciec. Choć jako mały podlotek wędkowała, to teraz wędkę zamieniła na pałkę. Za kilka miesięcy skończy jednak szkołę. Odpadną jej treningi z Walshem i Limierem, odpadną szkolne treningi, a to oznaczało, że musi sobie znaleźć jakieś nowe hobby. Pływanie po wzburzonym morzu i zasadzanie się na jakąś grubą rybę brzmiało ciekawiej niż układanie puzzli. A więc postanowione! Listownie ustaliła wszelkie terminy, odebrała potężną teczkę z materiałami i kilka wieczorów poświęciła na studiowanie. Ba, pokusiła się o więcej! Nad jeziorem znalazła jakiegoś młodego kapra, który za pokaźną sumkę galeonów postanowił nauczyć ją podstaw. Na egzamin szła zestresowana, ale opanowana i z wiarą, że jednak się uda. Jednonogi kapitan postanowił nieco zburzyć ten optymizm, bo był równie przyjemny jak morze podczas sztormu. Albo druzgotki gotowe wciągnąć cię pod wodę dla samego faktu, że mogą. Skinęła głową i na starcie zaczęła od włączenia niewidzialności, co stary wilk jeziorski skomentował bąkliwym mruknięciem. Następnie włączyła radar, sprawdziła wszystkie liny, a nawet oczyściła zaklęciem część pokładu, bo mierził ją ten nieporządek. Z zatoki wypływała powoli, ale bez większych problemów, dzięki czemu po dłuuuuższej chwili znaleźli się na pełnym morzu. Z poprawnie ustawionym żaglem łódka nabrała szybkości, a Julka skutecznie wykonywała kolejne zadania, aż w końcu egzaminator postanowił wyżyć się na kimś mniej roztrzepanym i kazał jej wrócić. Brooks z satysfakcją opuściła pokład i z bananem na gębie ruszyła w kierunku administracji, gdzie miała odebrać certyfikat. Ahoj, przygodo!
/zt
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Świat budził się do życia, ale Brooks już od ponad miesiąca wciąż nie potrafiła się wyrwać z marazmu. Wspomnienia z Avalonu wracały do niej co noc. Budził ją własny krzyk, gdy czuła, że spala ją smoczy oddech. Gdy zostawała na chwilę sama, miała poczucie wewnętrznej pustki, rozdzierającej serce. Ciągnęło ją do ludzi. W szkole i na treningach było prościej. Najgorsze były wieczory, szczególnie że Max wciąż nie wrócił z Avalonu. Uciekając od przykrych myśli, szukała sobie nowych rzeczy do roboty. Szczęście dopisało jej podczas przeglądania ostatniego „Proroka”, bo znalazła w nim coś dla siebie (nie licząc rubryki sportowej, oczywiście). Kurs na kapitana jachtu – coś w sam raz dla dziewczyny z doków Southampton. Tydzień intensywnej nauki, kilka tygodni nie do końca legalnych lekcji pływania z lubiącym kasę kaperem i zdała za pierwszym razem. Sukces! Miała już tatuaże, chciała być marynarzem, więc większość rzeczy potrzebnych do zostania postrachem mórz już miała. Brakowało jej tylko najważniejszego, czyli łodzi. Kilka z nich miała już upatrzonych, bo oczywiście musiała zaprenumerować magazyn „Twój Katamaran”. Co innego jednak czytać rubryki w gazecie i oglądać zdjęcia, a co innego zobaczyć na żywo, wejść do środka, poczuć wiatr we włosach i tak dalej.
Tak poważna inwestycja wymagała jednak odpowiedniego wsparcia! Jej wybór padł na Salazara. Przede wszystkim, był dorosłym i poważnym mężczyzną. Jego nikt nie będzie się starał zrobić w chuja, opychając wybrakowany produkt, bo, po pierwsze jakieś tam pojęcie miał o pojazdach (przynajmniej samochodach), po drugie był starszy i do niego podejdą z większym szacunkiem, niż do posiniaczonej smarkuli. No a po trzecie, oboje tęsknili za Solbergiem, a to wspólne cierpienie potrafiło łączyć. Umówili się punkt czternasta. Krukonka w żółtym płaszczu przeciwdeszczowym, w czapce z daszkiem i kapturze na głowie, łaziła tam i z powrotem, kopiąc trampkiem jakiś zbłąkany kamyk. Bawiła się doskonale przez kilka dobrych minut, aż usłyszała za plecami znajomy głos.