Te pomieszczenie stworzone jest dla muzyki. Na ściany nałożone jest zaklęcie wyciszające, a w środku znajdzie się mnóstwo instrumentów - od małego srebrnego trójkąta po stary, ale nastrojony fortepian. To tutaj zazwyczaj organizowane są zajęcia z Działalności Artystycznej, jeśli tematyką jest właśnie muzyka. Raj dla każdego uzdolnionego muzycznie czarodzieja.
Autor
Wiadomość
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Nadchodzącymi zajęciami z działalności artystycznej emocjonowała się już od samego rana - nie dość, że zapowiadały się one na miłą odmianę od żmudnego machania różdżką, które nijak jej nie wychodziło, to w dodatku dowiedziala się że ma ją prowadzić znany, młody, przystojny aktor. Najprawdziwsza gwiazda. Ach! Cały dzień siedziała jak na szpilkach, przysięgając sobie, że choćby nie wiadomo co się działo, to się nie spóźni - po czym zapomniała, oczywiście, o której miała rozpocząć się lekcja i w efekcie zjawiła się w klasie ze srogim poślizgiem, bo gdy uchylała ciężkie drzwi do sali muzycznej, uczniowie byli już w trakcie grania na... pianinie Lanceleya. Na paluszkach przemknęła w stronę nauczyciela @Ezra T. Clarke, posyłając mu najbardziej przepraszająco-błagalne połączenie uśmiechu i spojrzenia, jakie potrafiła - nie chciała się kajać w inny sposób, żeby nie przeszkadzać występującej właśnie @Victoria Brandon - i gdzieś w drugim końcu sali dostrzegła @Orla H. Williams, którą przywitała intensywnym machaniem i wesołym wyszczerzem oraz nadzieją, że przyjaciółka dopiero zasiądzie do instrumentu i powali wszystkich na kolana. Viks grała bardzo... oryginalną, stanowczą melodię która Zoe przypominała nieco marsz wojenny. Nie wiedziała, skąd u kuzynki tak bojowy nastrój, ale solidarnie nagrodziła jej występ entuzjastycznymi oklaskami. Gdy nadeszła jej kolej, usiadła przy pianinie i zastanowiła się chwilę nad tym, co powinna zagrać; potrafiła trochę grać, jako dziecko uczęszczała na lekcje fortepianu, i choć nie miała wystarczająco talentu (ani chęci) na to, by zostać wirtuozką, bez problemu przypomniała sobie i wykonała prostą, przyjemną melodię, czując przy tym jak towarzyszące jej szczęście zmieszane z radosnym podekscytowaniem zaczyna wypełniać całe pomieszczenie.
Czym byłaby lekcja z działalności artystycznej, gdyby nie teatralne spóźnienie? Takie jak wejście w trakcie czyjejś gry na pianinie? Wszedłby nieco wcześniej, ale w drzwiach wstrzymała go gniewna melodia wygrywana przez właścicielkę blond loków, które malowniczo spływały na plecy dziewczyny. Wsłuchiwał się w pełne złości dźwięki, a kącik ust sam nieznacznie się uniósł. Powoli zaczynał się domyślać, kto siedział przy klawiaturze i ostatecznie widząc twarz prefekt, poczuł małą satysfakcję. A także zaskoczenie. Nie wiedział, że radzi sobie z pianinem. Wszedł głębiej do sali, gdy Zoe usiadła. Jeszcze dobrze nie uspokoiło się serce po gniewnej melodii, a już było otaczane radosnymi nutami. Czy mógł się myli, gdy nazwał ją księżniczką wyjętą z baśni? Nie. Brakowało tylko, żeby oknami wleciały ptaki, a przez drzwi wbiegły sarny. Nagrodził i tę Brandon oklaskami, po czym sam przysiadł do instrumentu. Przez moment zastanawiał się, jakie emocje wezmą nad nim górę. Nie grał na klawiszach, znał jedynie gamę i jedną, dziecięcą piosenkę. Mimo to spróbował, a już po pierwszych naciśnięciach klawiszy, wszyscy mogli odczuć melancholię, jaka mimo wszystko towarzyszyła mu każdego dnia. Wygrywał chwilę gamę od niskich partia do wyższych, aby później zagrać prostą piosenkę o trzech małych świnkach. - Przepraszam za spóźnienie - odezwał się po wszystkim w stronę @Ezra T. Clarke, ustępując miejsca następnym.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Orla H. Williams
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Brokat, cekiny, frędzle i kolory. Hipiska, która jest królową parkietów wszelakich.
Kostki:85 + 15 (wspominane treningi w sali pianisty) = 100 punktów Dodatkowo: + 5 punktów dla Ravenclaw Pozostale przerzuty: 1/5 (4 wykorzystane na tym etapie)
- Musisz kiedyś dla mnie zatańczyć! Albo najlepiej ze mną – wypaliła Orla, usłyszawszy wyznanie Aslana. Pod przymkniętymi oczami już widziała tę scenę: mogliby wybrać się do Hogsmeade, gdzie w tylko jej znanym miejscu, trzymała w opuszczonej, ptasiej dziupli małe zawiniątko z peruwiańskim ziołem. O ile nie dobrały się do niego wiewiórki, albo chochliki, to powinno leżeć tam chronione zaklęciem suszącym. Spaliliby się w lasku, a później mogliby pleść różne niestworzone historie, a później tańczyć w rytm swoich słów. Niechętnie jednak doszła do wniosku, że o ile było to bardzo w jej stylu, @Aslan Colton nie zachowywał się, jakby też kiedyś wypadł komuś z kołyski. – oczywiście, jeśli tylko będziesz chciał. Nie zmuszam! Chociaż…
Pokręciła rozbawiona głową i przerwała wpół zdania, rozglądając się po sali. Wzrokiem wodziła po kolorowych cieniach, rozlewających się po podłodze i przeciwległych ścianach, dzięki barwnym witrażom w oknach. Jak pięknie wyglądały te promienie słońca, ulotnie zamknięte w tęczowych odbiciach. - Hm? Och…! – Odleciała na moment, by zaraz wrócić uwagą do krukona. Gdy tylko wspomniał o zespole, przypomniała jej się niesamowicie ważna nowina, która wepchnęła jej się na usta z taką szybkością, że zakrztusiła się i wpadła w mini maraton kasłania. Dopiero cała czerwona – czy to z podekscytowania, czy z chwilowej niemożności prawidłowego oddychania, usiadła po turecku na fotelu, odwracając się całkowicie w stronę Aslana. Kurczowo złapała się dłońmi za podparcie, trzęsąc nim nieco w radości. – Chyba znalazłam kogoś, kto chciałby dołączyć do Darłoryj! W końcu!
Szybko musiała nieco opanować głośność swojej ekscytacji, bo drzwi do się otworzyły. - Jeśli będziemy koncertować, załatwię Ci nawet wejściówkę za kulisy. – dodała półszeptem, mrugając do chłopaka. Nie mogli już swobodnie rozmawiać, a równocześnie nie chciała być nieuprzejma i szeptać w trakcie monologu Ezry Clarke’a. Mruknęła jednak, nieco zawiedziona, że dzisiejsze lekcje będą dotyczyć aktorstwa, a nie muzyki. Mruknięcie to szybko zamieniło się w połowiczne zadowolenie, gdy ten wytłumaczył jakie zadanie dla nich przygotował – cóż, o ile pokrętny sposób jego rozumowania pozwoli jej grać, to nie mogła się gniewać.
Zastanawiała się co powinna zagrać, jednocześnie połowicznie przysłuchując się temu, co wychodziło spod dłoni innych uczniów. Emocjonalnie Orla leżała najbliżej optymizmu, ale nie chciała iść w tak oczywiste banały. Nie zauważyła nawet, kiedy Colton podszedł do pianina, ale nie była w stanie zignorować cudownej melodii. Oniemiała wpatrywała się w niego, jakby co najmniej po środku sali wydarzył się cud z Aslanem w roli głównej. To, co działo się pod jego palcami, napełniało jej serce i przywoływała w pamięci najcieplejsze chwile. Gdy tylko skończył, nie chciała przerywać ciszy, ale nie mogła się powstrzymać i zaczęła klaskać. - To było cudowne! – wyszeptała, gdy tylko opuścił stanowisko przy pianinie i znalazł się ponownie na fotelu. Zerkała na niego nieprzerwanie, marszcząc czoło, pełna myśli o tym, ile jeszcze takich ciekawostek się w nim kryje.
No dobrze, nie ma co grzać dupki na fotelu, tylko trzeba ruszyć i zrobić, co swoje. Czekała, aż ktoś zakończy swój występ, gdy do sali weszła spóźniona – klasyczek, @Zoe Brandon. Orka aż sapnęła, wciąż nieprzyzwyczajona, że Zoe wróciła do szkoły. Pomachała jej tak gwałtownie, że prawie ją wyrzuciło z fotela. Nie dane było jej jednak skupić się na tej chwili, bo miejsce przy fortepianie się zwolniło.
Zanim przystąpiła do gry, odrzuciła rude włosy na plecy, by te nie przeszkadzały jej w grze, gdy zacznie – a zacznie, się garbić. Niemal z namaszczeniem ułożyła palce na klawiszach, przez ułamek sekundy mając wrażenie, że nadal czuje ciepło dłoni poprzedniego grajka. No dobrze, nie przedłużając zbytnio, zwiększyła nacisk, a pokój wypełniła spokojna melodia, która zyskiwała głębi z każdym ruchem Orki. Nie skupiła się na jednej, konkretnej emocji. Według niej, ich piękno tkwi w zawiłości. Poza tym nie ma chyba nic bardziej subiektywnego jak odbiór emocji, nawet tych zamkniętych w dźwięku. Celowała jednak w miłość, tęsknotę oraz kwitnącą nadzieję. Przynajmniej ona zawsze odbierała tak ten utwór, odkąd usłyszała go w jednym z mugolskich filmów.
Muzyka jak zwykle współpracowała z Orlą, chociaż instrumenty klawiszowe nie były jej konikiem i fakt ten nie miał szans umknąć wprawionym słuchaczom. Skończyła wysoką, dźwięczną oktawą. - Dziękuję! – rzuciła to do Ezry, to do reszty klasy. Och, cóż za zniewalające uczucie to było – chociaż część pewnie i tak nie zwracała na krukonkę uwagi, to możliwość grania przed kimś i dla kogoś, była niczym najsłodszy miód na jej serduszko. Cała w skowronkach udała się na swoje miejsce, opadając na fotel obok Aslana, by szczerzyć się do niego w milczeniu.
Cali Reagan
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 158 cm
C. szczególne : bardzo krucha sylwetka, przenikliwe spojrzenie, ciężki zapach waniliowych perfum
Podniosła leniwie powieki, słysząc znajomy głos. Na jej usta wypłynął delikatny uśmiech. – Dużo jeszcze o mnie nie wiesz – zauważyła, mierząc Ignatiusa wzrokiem. Może i był aktualnie jedną z najbliższych dla niej osób, aczkolwiek wciąż nie zajmował pozycji, która sprawiała, że byłaby skłonna się z nim wszystkim dzielić. Przesunęła się, aby zrobić mu miejsce. – Moja matka uważa się za artystkę, więc powiedzmy, że od dziecka mam kontakt ze sztuką. Aczkolwiek bardziej preferuję robienie zdjęć lub malowanie niż muzykę czy taniec – wyjaśniła. Nie winiła go za to, że nie miał o tym pojęcia, bo zbliżyli się do siebie dopiero kilka miesięcy temu, a poza tym, zawsze była skryta i nie mówiła zbyt wiele o sobie. Podała mężczyźnie swoją czekoladę. – Chcesz? I tak tego nie zjem – skrzywiła się, z trudem powstrzymując grymas. Ze wszystkich rzeczy na świecie, to właśnie słodycze uważała za pomiot szatana. – Pisała coś do ciebie? – spytała, mając na myśli Theresę. Chociaż cały czas utrzymywały kontakt, łapczywie chwytała się wszelkich informacji dotyczących swojej najlepszej przyjaciółki, a jednocześnie siostry Gryfona. Chwilę później do klasy wszedł Ezra, który już w połowie monologu zyskał sympatię Cali. Nienawidziła tej nadętej atmosfery, którą wprowadzali nauczyciele niewiele starsi od studentów. A on sprawiał wrażenie kogoś doświadczonego, ale… normalnego. Temat dzisiejszych zajęć ją nieco zestresował, bo żeby panować nad emocjami, trzeba je w ogóle umieć rozpoznawać, a z tym miała ogromny problem. Gdy nadeszła jej pora, aby siąść przy pianinie, nie miała pojęcia co czuje, a tym bardziej jak przekazać to reszcie. Położyła smukłe palce na klawiszach i podjęła próbę zagrania jakiejś melodii – szła na żywioł, jak zresztą zawsze, gdy miała do czynienia ze sztuką – ale instrument nie do końca chciał jej słuchać. Po kilku sekundach ostatecznie wygrała tę walkę i zagrała krótką kompozycję, która wydawała się początkowo radosna i optymistyczna, jednak wprawny słuchacz mógł w niej dosłyszeć nuty odzwierciedlające niepewność.
Nie spieszę się, bo nie zmierzam w żadnym konkretnym kierunku. Skrobię piórem po pergaminie, ignorując wyczerpujący się w nim tusz, bo nie mam wolnej ręki i w tym biegu nie złapię kałamarza; cicho wzdycham raz zarazem, sfrustrowany nietrafnie dobranymi słowami wyjątkowo szorstkiego poematu, który w mojej głowie brzmi jak najpiękniejsze dzieło sztuki, przed oczami zakrywając się banałami i nieścisłościami. Wyklinam też moją głupią prokrastynację, przez którą nie kupiłem nowego samonotującego pióra, poprzednie oskubawszy w stresie poprzedzającym decyzję odnośnie zaakceptowania artykułu do druku. Błąkam się po tym wielkim zamku, szukając odpowiednio inspirującego miejsca, by w końcu odetchnąć z chociażby nutą satysfakcji... i nagle przystaję, ze szczerym zaskoczeniem zawieszając myśli już nie na umykającym w poddenerwowaniu słowach, a na ładnie wygrywanej melodii, która spłynęła na niego delikatnym spokojem. I nie wiem jeszcze, że to zajęcia Działalności Artystycznej, ale naciskam klamkę i wpraszam się do pomieszczenia, ciekawskim spojrzeniem omiatając jej wnętrze. - Przepraszam za spóźnienie? - Rzucam ostrożnie, z subtelnym zaciekawieniem w głosie, bo nie wiem nawet do kogo skierować tę grzecznościową formułkę, nie widząc żadnego znanego sobie profesora. Potrzebuję chwili na zorientowanie się bardziej na podstawie postawy i spojrzeń innych, by w końcu uśmiechnąć się do prowadzącego, chcąc jeszcze cicho dopytać się na czym polega to zadanie i czy w ogóle mogę się pod nie podczepić. I kiedy tylko mogę, zasiadam do instrumentu z chłodnymi pierścionkami usztywniającymi palce, sercem bijącym w łagodnej ekscytacji i niewiedzy zaklętej w myślach. Szukam jakiejś emocji, na której mógłbym się bardziej skupić, a jednak wybijany na klawiszach dźwięk zmusza mnie do większego skoncentrowania się na samej melodii, prościutkiej i zapewne boleśnie przeze mnie kaleczonej. Marszczę lekko brwi, sięgając już po frustrację nie tylko tych błędów, ale również popełnianych chwilę temu na papierze... i czas mojego występu dobiega końca, a ja wiem, że nie zdołałem przekazać niczego tak, jak tego chciałem.
Liang Manyue
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 1,76m
C. szczególne : tatuaże; kolczyki w uszach; ubrania jakby losowo wyjmował je z szafy
kostka:41 Liang wiedział, że często zarażał innych swoim uśmiechem, a uśmiechał się niebywale często. Czasem można było odnieść wrażenie, że nic nie jest w stanie wyprowadzić go z dobrego nastroju, choć w rzeczywistości było to zgoła łatwiejsze niż mogło się zdawać. Naruszenie moralnych zasad Manyue wcale nie było takie trudne, a na wszelkie niesprawiedliwości reagował nader gwałtownie. Niemniej jednak teraz wyszczerzył swoje całkiem równe zęby w kierunku @Lara Burke i skinął głową. — Lara. Zakodowane. Postaram się pamiętać, ale cholera niczego nie obiecuję, koszmarnie idzie mi pamiętanie imion, ale nie robię tego specjalnie! — powiedział i nawet się roześmiał do jasnowłosej, by wyciągnąć dłoń, trzymającą czekoladę z siedzenia w jej kierunku — Chcesz? Nie lubię czekolady. — wzruszył ramionami i tak oto powiedział to jedno zdanie, na które wszyscy reagowali przeciągłym i głośnym jak to. Nic na to jednak nie mógł poradzić, a czekolada nigdy mu nie podchodziła, nawet na z chili, a papryczki przecież kochał nad życie. Skupił swoją uwagę na gadzie i patrzył nań zmrużonymi oczami, nie bardzo wiedząc jak zareagować. Postanowił więc się po prostu nie ruszać z nadzieją, że Krukon zabierze swojego zwierzęcego przyjaciela. Liang jednak mimo wszystko wolał psy, aczkolwiek rozumiał miłość do każdego innego zwierzęcia. Posłuchał odpowiedzi chłopaka na pytanie Lary i już miał coś powiedzieć, kiedy do sali wszedł nauczyciel, Ezra to znaczy. Skinął głową na polecenia i wzruszył ramionami. Co prawda jego główne zainteresowania nie oscylowały wokół fortepianu i zastanawiał się dlaczego do cholery to zawsze musi być pianino. Nie miał pojęcia co zagrać, ale zrobił to na czym Liang znał się najlepiej – improwizował. Podszedł do instrumentu i przysunął siedzenie bliżej pedałów, grając po tym ładnym chłopaku z pierścionkami, który był na pewno od niego wyższy. Cóż, Liang do najwyższych osób nie należał, mówiąc całkiem szczerze. Położył długie palce na białych klawiszach i zaczął grać, chociaż był pewien, że niespecjalnie wpasowywało się to w polecenie Clarke’a. Przynajmniej melodia była zabawna, bowiem z pianinem poradził sobie raczej przeciętnie, jeśli miał być szczery. Z klawiszami jednak nie miał dużej styczności, choć czasem miał wrażenie, że każdy kto choć trochę robił coś w kierunku muzyki – przez granie klawiszowych gam też przechodził.
Nikola Brandon
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : Dość niedbały wygląd, ubranie często połatane kolorowymi materiałami. Szeroki uśmiech z dołeczkami. Świeża blizna na prawej łydce.
Nie chciał być wścibski, a już na pewno nie chciał dziewczyny zmieszać czy zakłopotać. Jego ciekawość wynikała z zainteresowania i czystej empatii. Ludzie go ciekawili, byli dla niego jak narkotyk, dostarczając tak wielu emocji, że czasem zapominał o własnych. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak intensywnie wpatrywał się w rudowłosą, śledząc dłoń dzierżącą rysik. Ona jednak musiała wyczuć ten wzrok, szybko bowiem zerwała się z miejsca, upuszczając notatnik na ziemię. Trzask upadającego na kamienną posadzkę zeszytu oprzytomnił go, a gdy uświadomił sobie własne zachowanie, zarumienił się niczym dorodny burak. Z lekkim opóźnieniem podniósł się z miejsca, chcąc podnieść szkicownik i oddać go właścicielce, ta jednak ubiegła go, wprawiając Niko w jeszcze większe zakłopotanie. Policzki mu płonęły, czuł też zalewającą go fale gorąca. Otworzył usta, by wystękać kilka dziwnych dźwięków, zanim wreszcie udało mu się sklecić słowo w języku angielskim. -H..hej. Urwał, dotarło bowiem do niego, jak idiotycznie musiało to zabrzmieć. Zmieszał się tym bardziej, kiedy rudowłosa mu..podziękowała? Wlepił w nią spojrzenie pełne niedowierzania, chcąc jednocześnie przyjrzeć się tak nietuzinkowej osobie i uciec wzrokiem gdzieś daleko, najlepiej do własnego dormitorium. -N..nie..nie ma za co? - bardziej zapytał, niż stwierdził. Pierwszy raz zdarzyło mu się jąkać. I to przed dziewczyną! Merlinie, jakie to upokarzające. Cała ta sytuacja była wyjątkowo niezręczna, nawet dla niego, najbardziej bezwstydnej osoby, jaką można sobie wyobrazić. Nie chcąc utknąć w nieprzyjemnej ciszy, już zbierał się, by coś powiedzieć, gdy do klasy wszedł Ezra, ratując go tym samym przed palnięciem kolejnej głupoty. Odchrząknął i rzucił rudowłosej przepraszające spojrzenie, po czym ustawił się w kolejce do instrumentu. Nigdy nie grał na pianinie, nie licząc może przypadkowego naciskania klawiszy w domu wuja. Victoria pokazywała mu kiedyś jakieś melodie, może nawet próbowała go kiedyś czegoś nauczyć, nie potrafił sobie jednak niczego przypomnieć. W głowie dudniło mu od stresu i zażenowania własnym zachowaniem, jeśli więc zadanie to wymagało skupienia, to już mógł powiedzieć, że zawali je z kretesem. Gdy wreszcie nadeszła jego kolej, czuł się zbyt onieśmielony, by zająć miejsce na siedzisku, stanął więc nad klawiaturą, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Odnosił wrażenie, że cała sala mu się przygląda, że wszyscy wiedzą, jak głupio zachował się przed chwilą. Każda sekunda zdawała się trwać w nieskończoność, podczas gdy on usiłował przypomnieć sobie jakąkolwiek melodię. Wreszcie wyciągnął dłoń w kierunku klawiszy i dość niepewnie nacisnął kilka z nich. Dźwięki, które wypełniły komnatę, niewiele mu dały, postanowił więc improwizować. Wykorzystał więc te kilka akordów, które przypadkowo wydobył z fortepianu, by ułożyć własną melodyjkę, trochę koślawą w brzmieniu, ale też nietragiczną. Kilka razy zdradziły go własne dłonie, nie dociskając klawiatury wystarczająco mocno, lub wręcz przeciwnie, opadając nań zbyt ciężko, co skutkowało niezbyt przyjemnym dla ucha odgłosem. Gdy wreszcie skończył, odetchnął z ulgą i czym prędzej zajął miejsce, wpychając sobie do buzi olbrzymi kawał czekolady.
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Wkrótce usłyszałem westchnienia, których wcale nie chciałem słyszeć, a były one spowodowane tym cholernym dziadem, który prawie wpełzł na nogę obcej mi osoby. Tym razem Proxima zmienił strategię i już nie zaczepiał w celu zapoznania mnie z daną personą, lecz tylko po to, by wywołać jakąś niewinną, małą zamieszkę. Oczywiście mu się udało, był cholernym wężem, czyli zwierzęciem, które rzadko kiedy wzbudza w kimś chęć wtulenia się. Nie bez powodu jest więcej maskotek niedźwiadków, aniżeli węży. - Wybaczcie, dzisiaj za wszelką cenę to gadzisko chce mi uprzykrzyć życie. – Jeszcze dopowiedziałem, po czym skinąłem na zwrócony fakt – ano jestem, jak zapewne cała klasa zauważyła. – Dodałem, uśmiechając się nieznacznie pod nosem, dając Proximie ostatecznie owinąć mi się wokół szyi, skąd już nie mógł uciec, a nawet gdyby mógł, to magicznie był narzucony na niego warunek, którego złamać już nie był w stanie. Dar wężoustości nie jest jedynie możliwością mowy z tymi stworzeniami, lecz również sposobność pełnej kontroli nad nimi. Podniosłem wzrok na dziewczynę obok Azjaty, która zadała dość powszechne dla mnie pytanie, na które skinąłem głową. - Wszystko jest uzgodnione z dyrekcją, nauczycielami, ogólnie wszystkimi. Mam nad nim pełną kontrolę, bonusik wężoustości. – Odchrząknąłem i nagle w tym momencie w sali pojawił się chłopak, którego oczywiście znałem i już sobie uświadomiłem jak ciężko mi będzie się przestawić z „kolegi z dormitorium” na „jednego z nauczycieli”. W każdym razie wysłuchałem każdego jego słowa z uwagą, nie dając już wężowi możliwości na ucieczkę. Rozkazałem mu spokojnie wylegiwać się na parapecie, samemu zaś przystąpiłem do zadania, które pozostawił nam profesor Clarke. Gdy przyszła moja pora na grę na pianinie, zamknąłem oczy i odetchnąłem głęboko, oczyszczając umysł z zbędnych myśli o sytuacji, która wydarzyła się chwile temu i o wszystkim innym z dzisiejszego poranka. Oddawszy się już w pełni medytacji, wróciłem do świata żywych i zacząłem grać, znając jedynie podstawy podstaw. Starałem się wpleść w to całe swoje zaangażowanie. Zagrałem dość niejednostajną melodię, która zacząwszy się dość smutno, przeszła w radośniejsze tony, a tak przynajmniej mi, jako twórcy, się wydawało. Nie brzmiało to jednak źle, a wręcz zdumiewająco dobrze, jak na poziom mojego zaawansowania.
Wzruszyłem ramionami, w pełni zgadzając się z jej odpowiedzią. – Dużo nie wiem o wszystkim ogólnie rzecz biorąc. W porównaniu ze wszystkim, czuje się jakbym znał cię od urodzenia. – Co było dość zabawnym stwierdzeniem w mych ustach, zważywszy na moją wspaniałą pamięć długotrwałą. - Warte odnotowania, to jak już wyznajemy sobie fakciki o sobie, to ja również coś tam maluje, ale muzyka jednak jest na pierwszym miejscu. – Uśmiechnąłem się nieco, w myślach powracając do powtarzających się wieczorów w tych samych czterech ścianach szpitala, gdzie jedyną rozrywką jaką miałem to było właśnie pianino i płótno. Pokręciłem głową przecząco, kładąc jej czekoladę zaraz obok swojej. – Nie dzisiaj. Jestem na diecie. – Puściłem jej porozumiewawcze oczko, co miało dać jej tylko do zrozumienia jak dużym kłamstwem były wypowiedziane te słowa. Gdzie prawdą był mój najzwyczajny brak ochoty. To pytanie wyrzuciło mnie z karuzeli przemyśleń, w której powoli się zakleszczałem. - Tessa? Nie dużo, ja też nie kwapiłem się do kontaktu. Nie żeby był jakiś zgrzyt między nami. Tak naturalnie, chyba. – Odpowiedziałem, nie do końca wiedząc, czy to były dokładnie te słowa, których chciałem użyć. Wzruszywszy jeszcze ramionami, nie zdążyłem jeszcze dodać dwóch zdań do wypowiedzianych, gdyż do klasy wszedł mężczyzna niewiele starszy ode mnie. Praktycznie rzecz biorąc to mogliśmy być tym samym rocznikiem, gdybym nie uległ wypadkowi. Ustawiłem się w kolejce za Californią, nie mogąc się oprzeć temu, by najpierw wysłuchać jej wersji, a potem przedstawić swoją. Byłem zwyczajnie ciekawy co wymyśli, jaki ton będzie mieć jej kompozycja. Gdy wreszcie nadszedł ten moment, wsłuchałem się uważnie, przypatrując się niczym martwy posąg kobiecej postaci siedzącej przed Lanceleyowym instrumentem. Lekko się zaskoczyłem, nie spodziewając się tak wesołej wersji, choć z biegiem sekund zacząłem w tejże radości doszukiwać się czegoś jeszcze, czego nie potrafiłem określić. Było to na tyle zakamuflowane, że już samo poczucie obecności było sukcesem. Gdy Cali skończyła, skinąłem niezauważalnie głową w geście aprobaty, które podbarwiłem lekkim, zawadiackim uśmieszkiem, który mógł oznaczać wiele i nic jednocześnie. Sam nie wiedziałem czym był ostatecznie. Usiadłem przed masywnym, pięknym pianinem. Nacisnąłem jeden klawisz, jakby chcąc wyczuć, wsłuchać się w rytm serca tego instrumentu. Dopiero po chwili zacząłem grać, nie uzgadniając z samym sobą czym finalnie ma być ta opowieść. A była ona niezwykle burzliwa. Na przemian szybkie tony z jeszcze bardziej chaotycznymi, które dla kogoś nieobeznanego mogły wydawać się losowymi wyborami niełączącymi się w całość. Dopiero z dalszym biegiem gry ta melodia zaczynała być czymś jednolitym również i dla takich osób. Bardzo ciężko byłoby określić charakter tej kompozycji, sam miałbym z tym problem.
Jeszcze chwilę pozostała w kuckach, podążając spojrzeniem za Nikolą, któremu chwilę zajęło zanim odpowiedział na zadanie zlecone przez Ezrę. Celestine, opierała swoją torbę na udach, wpatrując się w kolejno podchodzące do pianina osoby. Każda z nich wygrywała swoje melodie. Rozproszone myśli Ces nie potrafiły wyłapać spomiędzy dźwięków żadnych nut, z którymi mogłaby się utożsamić, dlatego pozostawała obojętna, zamknięta na swoje rozważania i nieobecna. Zastanawiała się, czy gdyby teraz wyszła... ktokolwiek by zauważył? Skierowała spojrzenie na drzwi. Mimo wszystko musiała przejść obok pianina, dlatego ostatecznie, odkładając torbę pod krzesło, w końcu podeszła do instrumentu. Siadając przy nim w ciszy spuściła wzrok na klawisze. Nie potrafiła grać na pianinie. Była słuchaczem, niejednokrotnie, ale nie muzykiem. Dlatego zagrała jedną gamę. Czując opór instrumentu, przez który ten smutek i odosobnienie, które czuła, wybrzmiał w pomieszczeniu jak radosna kołysanka. Dlatego przerwała ją w połowie, cofając dłonie z nad instrumentu. Nie chciała tego słuchać. Ani grać. Wróciła na miejsce bez poczucia usatysfakcjonowania "występem", jaki dała.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Trudno było mu patrzeć na Ezrę jak na nauczyciela nie tylko ze względu na to, że dzieliła ich niewielka różnica wieku, ale przede wszystkim na dziwaczne aspekty ich znajomości. Nie byli blisko, bynajmniej, właściwie wcale się nie znali, a mimo tego łączyło ich kilka dziwnych sytuacji, jak chociażby to, że zmienił go w cholernego onyo, na zawsze (najwyraźniej) podpadając sobie tym u Craine'a. Mimo jednak tego, że nie do końca widział w nim nauczyciela, nie mógłby uznać, że źle się sprawdzał i tym samym nie skłamać. Sam wstęp był tym, czego uczniowie z reguły oczekiwali od grona pedagogicznego – zabawny i niedługi, pozwalał się rozluźnić, zachęcał do otworzenia się, co przecież w sztuce było tak bardzo ważne. Czuł, że Clarke to rozumie – i on sam również rozumiał, miał to chyba w genach. Nigdy nie grał na pianinie Lanceleya, w domu mieli wyłącznie zwykły fortepian, a i on nierzadko sprawiał mu pewne problemy. Znał jednak podstawy, odebrał swego czasu co najmniej kilka lekcji gry na tym instrumencie, więc w chwili kiedy przyszło mu do niego zasiąść, wystarczyło chwilkę pogrzebać w odmętach niezbyt dobrej pamięci, by odnaleźć w niej odpowiednie wskazówki. Zastanowił się nad tym, co czuje i z przykrością stwierdził, że przez większość czasu jest to złość i strach... a tego nie chciał pokazywać reszcie, zdecydowanie nie. To właśnie dlatego z całą mocą skupił się na miłości, bo choć wielu mogło uznać ten wybór za zupełną kliszę, był dla niego w tym momencie idealny – jednocześnie pozwalał ukryć to, co chciał zostawić dla siebie i wyciągał na dzienne światło to, co przecież i tak było prawdą. Wyłuskanie właściwej emocji nie było wielkim wyzwaniem – może ze względu na metamorfomagię, która na co dzień zmuszała go do samokontroli (nawet jeśli ta lubiła często podupadać)? Pozwolił, by dłonie same go poniosły i choć słyszał, że nie jest idealnie, był to chyba dobry wybór. Może gdyby nie grał pierwszy raz od lat, poszłoby mu lepiej... ale przecież nie muzyka się tu liczyła, w każdym razie nie tylko – zdawało mu się, że udało mu się przekazać to, co najważniejsze, choć na niektórych twarzach dostrzegał chyba zagubienie. Może na jaw wyszło to, że nie lubił obnażać swojego wnętrza przed każdym, kto się napatoczył? Może powinien wybrać inną emocję? Jakąś... nieprawdziwą? Jakikolwiek był tego powód, Ezra chyba dopiął swego – Swansea zaczął się bowiem zastanawiać, a skoro zaczął stawiać pytania, pewne było, że w końcu uzyska odpowiedzi; to była zaś najlepsza droga do nauczenia się czegoś nowego.
Nie dawała sobie zbyt wiele czasu do namysłu nad emocją, dość odważnie uznając, że pierwsze skojarzenie okaże się najlepsze i kombinowanie nie ma większego sensu. Zresztą - czy w emocjach nie chodziło właśnie o impuls? Zwycięstwo. Choć była to jej pierwsza styczność z pianinem, pierwsze tryumfalne nutki wybrzmiały z całkiem przekonującą, niosącą brzemię mocą. Brzemię być może zbyt duże, bo potwornie odcisnęło się ono na mięśniach Gryfonki, zupełnie, jakby każdy dźwięk kazał za siebie płacić potwornym wysiłkiem. Czy nie w taki właśnie sposób działało wygrywanie i pozostawanie w zwycięskiej serii? Nie była pewna, czy to oczekiwania, presja, czy chęć zrobienia dobrego wrażenia, ale zaskakująco dużo poświęcała instrumentowi, co chyba nawet nie wiązało się z jej umiejętnościami. Jeżeli instrument oczekiwał od niej niestrudzonego parcia przez kolejne tony melodii, to zdecydowanie wydobył z niej ostatnie siły. Być może właśnie z tego powodu wybrzmiewająca gloria wydawała się być tak krystaliczna. Bo choć zdecydowanie nie grała idealnie i popełniała trochę błędów, tak chyba nie dało jej się odmówić szczerości w 'treści' jej nut. Kiedy skończyła, z zaskoczeniem spojrzała na prowadzącego, nie mając pewności, czy fortepian sam w sobie wykrywał, co powinien przekazywać, czy też magicznie 'wyciągał' z grającego jego zamiary, poniekąd robiąc to również kosztem jego wysiłku, czy emocjonalnych stanów. Jeszcze na chwilę po wstaniu dość ciężko oddychała. Czy tak miało być?
Na pierwszej lekcji Ezry musiała się pojawić - nawet jeśli odrobinę spóźniona. Nie spodziewała się forów, prawdę mówiąc, wręcz przeciwnie, już widziała oczami wyobraźni Ezre jako surowego nauczyciela i musiała zobaczyć ten występ, bo żadne jego poprzednie wcielenie aktorskie nie było dla niej tak abstrakcyjne jak on w poważnej, szanowanej roli. Milka wyjątkowo długo dzisiaj nie mogła spać, co nie pozwoliło Heaven zasnąć o normalnej porze, a co za tym idzie - oczywiście spała dłużej niż planowała. W końcu jednak dotarła na miejsce, żeby załapać się na końcówkę wykładu na temat panowania nad emocjami. - Przepraszam za spóźnienie - rzuciła tylko i rozejrzała się za wolnym miejscem, ale zaraz zreflektowała się i spróbowała zdusić ironię w swoim głosie najbardziej, jak potrafiła. - Panie profesorze - uśmiechnęła się tylko i wychwyciła wzrokiem @Yuuko Kanoe. Rzuciła torbę obok niej i usiadła. - O jakiej emocji ty pomyślisz? - spojrzała zaciekawiona na dziewczynę. Żałowała, że nie przygotowała dla Ezry żadnego ciekawego... wstępu. Na przykład takiego, jak dla Nate'a. Z drugiej strony, nic straconego, pierwsza lekcja mogła być przecież niepozorna, mieli przed sobą cały rok. Może powinna poczekać z większym żartem do ostatniej? Wtedy już niewiele jej zrobi. Wolała nie dawać mu pretekstu do wykorzystania swojego stanowiska na jej niekorzyść. Kiedy Max odszedł od pianina wyhaczyła go wzrokiem i zrobiła trochę miejsca, gdyby chciał się do nich dosiąść. - Jak cię zmotywować, żeby na treningach szło ci aż tak dobrze? Powinnam zaczynać od rozmowy o emocjach? Wiedziałam, że coś robię źle - powiedziała rozbawiona i poczekała aż kolejka przeminie, nie spiesząc się do tego zadania. Nie potrafiła grać na pianinie, chociaż jakieś predyspozycje muzyczne miała, nie mogło być tragicznie. Trudno jej było nazwać emocje na której się skupiła, ale efekt nie był najgorszy. Melodie zagrała dość żywiołowo, można powiedzieć - radośnie? Jak na pierwsze podejście do pianina była z siebie całkiem zadowolona.
Kostka: 73 Kuferek: 5
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Znał powiedzenie, wedle którego nie warto było mierzyć ludzi własną miarą. A jednak Ezra właśnie to robił, gdy każde słowo i każdy gest podszywał nieufnością, prawdopodobnie niedostrzegalną dla postronnego obserwatora. Sam nigdy nie należał do studentów bezproblemowych i konsekwentnie tego samego spodziewał się po zgromadzonej w pokoju muzycznym grupce. W pewnym sensie wyczekiwał sprzeciwu, pomiędzy schlebiająco wodzącymi za nim spojrzeniami szukał grymasów niezadowolenia, a już z pewnością był przygotowany na przekorę ze strony @Felinus Faolán Lowell. Ten jednak zaskoczył go pozytywnie, a wszystko potoczyło się tak gładko, jakby chciało robić za definicję przeciwieństwa do wzburzonej mimiki @Victoria Brandon. Cóż, prawie. - Przepraszam za punkty, panno Dear. Minus pięć. - I cóż z tego, że nie miała prawa słyszeć tej wpół żartobliwej groźby? Takie właśnie były konsekwencje spóźniania się. A odbieranie punktów Heaven dawało mu pewną osobistą satysfakcję, tak jak ją cieszyła możliwość zrobienia mu na złość wobec osób, dla których starał się być autorytetem. To właśnie była przyjaźń. Sam sięgnął do kubka, napełniając go herbatą i oczekując krótkich występów. Chciał, by ta część przemknęła, więc nie zamierzał być zbyt wylewny w komentarzach, zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych. Wyciągnął jeszcze ciemny notes i położył na kolanach; mógł wyglądać trochę złowrogo, gdy wypełniał się listą nazwisk, większość notatek udawało mu się jednak skondensować w postaci plusów. Nie zaskoczyły go wcale wysokie zdolności @Maximilian Felix Solberg, podczas gdy @Felinus Faolán Lowell okazał się być miłą niespodzianką. Być może to dzięki tej dwójce, która tchnęła w salę tak krzepiący spokój, nie bał się zupełnie o @Arleigh Armstrong, choć przecież nie znał jej zdolności. I podczas jej gry sam miał ochotę przymknąć powieki i poddać się w pełni muzyce, lecz obserwowanie jej tak skupionej na zadaniu było jeszcze większą przyjemnością. Zaraz przyszło jednak sprowadzenie na ziemię w postaci @Julia Brooks. Zagrał dla niej kilkukrotnie prostą melodię, ale wiedział, że dla kogoś mało obeznanego i tak miało to małe znaczenie. I choć jej występu słuchało się ciężko, nawet jej zaklaskał po tym lekkim ukłonie. Chwilę napięcia zatarli kolejni śmiałkowie - @Aslan Colton, @Skyler Schuester i @Yuuko Kanoe przeprowadzali wszystkich przez szereg ciepłych, optymistycznych melodii. I choć w teorii wybrane przez nich emocje pozostawały w zbliżeniu, każde z nich zrobiło to na własny sposób, wywołując na twarzy Ezry uśmiech zadowolenia, być może mieszającego się nawet z subtelną dawką dumy. Z tego miejsca bardzo łatwo było @Violetta Strauss wpędzić słuchaczy w nostalgiczny nastrój; to zwyczajnie wszystko się łączyło, tworząc historię. @Victoria Brandon jako pierwsza miała odwagę ją zerwać, wybierając gniew. Widział go już wcześniej na jej twarzy, dopiero teraz jednak lepiej zrozumiał, szczególnie doprawionego tak wielką dozą determinacji. I prawdopodobnie to na skutek jej gry wzrok, który padł na @Zoe Brandon, gdy spóźniona wchodziła do sali, nosił w sobie tak dużo niezadowolenia. To dziewczyny na szczęście nie speszyło, nie na tyle, by kuzynka zostawiła ją w tyle. Z uznaniem pokiwał głową, najwyraźniej nie tylko Swansea genetycznie dziedziczyli talent. I cóż, o wilku mowa. - Nie szkodzi, sam za często się spóźniałem, by mieć pretensje - odparł miękko do @Larkin J. Swansea, być może to przez ten melancholijny nastrój odwołując się do własnych przeżyć. Było to kolejne nazwisko, przy którym stanął plus - przez chwilę nawet Ezra zawahał się, czy aby nie jest zbyt szczodry. I obiecał sobie, że będzie trochę bardziej surowy, ale potem do instrumentu zasiadła @Orla H. Williams, w dodatku grając znany mu francuski utwór. Trudno było być wobec tego obojętnym. - To ja dziękuję - odpowiedział jej więc, poprawiając się na fotelu. Na głos kolejnego spóźnialskiego odwrócił się do drzwi, a jego jedna brew podskoczyła wyżej. Ledwie powstrzymał się od zainteresowanego "nie wiem, przepraszasz?" skierowanego w stronę @Levi O. R. Dare, nie chciał jednak przeszkadzać zmagającej się z instrumentem @Cali Reagan. Zresztą, każdego występu po prostu chciał wysłuchać, nawet jeśli od nadmiaru emocji wkrótce mogło się mu zakręcić w głowie - @Ignatius Peregrine wcale mu w tym nie pomógł, znów przeskakując do zupełnie innej opowieści. Jakkolwiek wspaniałej opowieści. Poetycko wyglądający krukon zdecydowanie wypadł w tym wszystkim blado. @Liang Manyue przynajmniej wykorzystał humor, dzięki czemu jego występu słuchało się przyjemnie. Szczególnie cenne były zaś chwile, gdy ktoś się przełamywał - jak choćby @Nikola Brandon wraz ze swoją koślawą melodią - bo przecież o to w gruncie rzeczy chodziło w tym zadaniu. Natomiast szanował również zdanie @Caelestine Swansea, która przerwała w połowie występ. Nie chciał jej do niczego zmuszać, tak samo jak nie pospieszał @Shawn A. McKellen II, dopóki sam nie odnalazł odpowiedniego stanu. I efekt tego był więcej niż zadowalający. Natomiast @Elijah J. Swansea chyba nie potrzebował od niego komentarza, nawet na moment nie wyzbywając się swojej artystycznej natury, która sama już pchała go w szereg pytań. - Z boku wygląda na łatwiejsze. Ale z czasem naprawdę jest - mruknął wyjaśniająco do @Morgan A. Davies, po prostu widząc fizyczne efekty walki, którą przed chwilą stoczyła z instrumentem. I ostatnią osobą, która pozostała, była @Heaven O. O. Dear. Ezra nie spodziewał się po niej wielkich umiejętności, ale najwyraźniej sztuka mogła być też zaraźliwa. To by wszystko tłumaczyło... Kiedy dziewczyna odstąpiła od pianina, odchrząknął, zerkając pobieżnie na swoje zapiski. - Wiecie co? Zmieniam zdanie z tymi napojami i jedzeniem, za dobrze wam idzie, żeby zasługiwać na pocieszenie... Nie wiem, czy się cieszyć, czy już zamartwiać, że mnie wygryziecie. Ale przejdźmy dalej. Teraz zajmiemy się aktorstwem. Podzielę was na pary. To, co będziecie musieli odegrać, to dwie przeciwstawne energie. Jak najbardziej ogólne - pozytywną i negatywną, co do nich włożycie, to wasze. To będą tylko krótkie, improwizacyjne sceny, w których najważniejsze jest, żebyście nie dali się zgasić i przytłoczyć drugiej stronie. Wy gracie swoje, druga osoba swoje, niemniej ma być to całość. Możecie grać w mniejszych grupkach, po dwie, trzy pary, a ja po prostu będę się między wami przechadzał. Osobiste przytyki jak najbardziej na miejscu, wykorzystujcie i przeinaczajcie to, co wiecie o waszym partnerze, tak, by wytrącić go z jego roli. Tylko nie tak, żeby się poobrażać, to tylko ćwiczenie. Szybki rachunek w myślach dał mu liczbę nieparzystą, zmuszającą do nieco innej organizacji pracy niż sobie założył. Wyjęcie jednej osoby z tej grupy nie było jednak trudne, gdy kierował się samolubną sympatią. Zaczął więc dzielić, w większości przypadków poddając się oczywistemu skojarzeniu osób stojących blisko siebie. Jedynie przy @Felinus Faolán Lowell podjęcie decyzji zabarwiło się nutą zawahania - plotki lubiły okrążać również kadrę nauczycielską, więc konsekwencje jego relacji z @Maximilian Felix Solberg obiły się o ezrowe uszy. I o ile prywatnie nie było mu nic do tego, o tyle na lekcji wolał ten duet odseparować do spokojniejszych dusz, a taką właśnie wydały mu się @Julia Brooks oraz @Arleigh Armstrong. Jeszcze nie wiedział, jak bardzo się mylił. - I @Skyler Schuester. Ciebie zaproszę do mnie - skinął na samotnego Puchona, wyróżniając go spośród tak wielu. Gestem dłoni dał wszystkim znać, że na razie mogli siedzieć spokojnie na swoich miejscach, tym samym zdolności Puchona ponownie eksponując przed wszystkimi obecnymi, choć wiedział, jak bardzo było to dla niego paraliżujące. Jasne spojrzenie pochwycił swoim, próbując uwagę chłopaka zatrzymać wyłącznie na sobie. - Dawno nie słyszałem tak szczerej melodii, jaką ty nam dziś zagrałeś. Wspaniałej nawet - zaczął bardzo spokojnie, tylko na moment odwracając się od Sky'a, by stuknąć różdżką w instrument i zaklęciem wywołać jego samodzielną grę. Jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, a on sam zaczął wyrzucać z siebie słowa z większą dynamiką. - Naprawdę się cieszę, że przyszedłeś. Jak ci się na razie podoba? O,o! A co ważniejsze. Co myślisz o moim stroju? - Rozłożył ręce, by w pełnej okazałości zaprezentować swoje przebranie. Dowcip osiadł gdzieś w kąciku wargi razem z innymi, bardziej zaczepnymi pytaniami, których nie mógł wypowiedzieć na głos. Swoim łagodnym ciepłem w oczywisty sposób wpędzał Skylera w drugą rolę. I choć ciężar improwizacji zarzucał przede wszystkim na Puchona, skoro to on miał się wykazać, starał się mu przynajmniej wskazać miejsca, o które łatwo było zahaczyć. Nie przetrzymywał go, gdy pomysł się skończył, nie planując na pierwszych zajęciach skłaniać ziemi do rozstąpienia się i pochłonięcia zażenowanego studenta. Potem do działania mogli przystąpić pozostali obecni.
Zadanie:
Tak, jak macie w poście. Za pomocą słów, gestów, mowy ciała macie pokazać konkretną energię, nie poddając się przy tym emocjom drugiej osoby. Rzućcie kostką na to, jaką energię odgrywacie - wyższa kostka w parze oznacza energię pozytywną, remis że możecie wybrać.
Punktacja Rzucacie k6 oznaczającą, jak dobrze Wam idzie. Skala punktowa wynosi od 0 do 7, gdzie 0 oznacza wybuchnięcie przeciwną emocją do tej, którą miało się odgrywać (np. płaczem dla pozytywnej, śmiechem dla negatywnej). Uzyskanie 0 daje +1 do kości dla Waszego partnera. Uzyskanie 7 oznacza perfekcyjne wpasowanie się w oczekiwania Ezry oraz daje -1 do kości dla Waszego partnera. Orientacyjnie sami dobierzcie, co dla waszej postaci oznaczają pozostałe liczby, ale im niższy wynik, tym słabiej Wam idzie.
Uwaga! Liczy się, która osoba rzucała/pisała pierwsza. Więc jeśli obie osoby otrzymają 7 pkt, jedynie druga osoba musi obniżyć swój wynik. Na podstawie tych punktów, Waszych postów oraz (w mniejszym stopniu) pierwszego etapu wybiorę osobę, która ogólnie tego dnia poradziła sobie najlepiej.
INNE MODYFIKATORY + Wypicie herbaty/kawy w poprzednim etapie może być pomocą (+1 dla osoby pozytywnej) lub przeszkodą (-1 dla osoby negatywnej) + Obowiązują przerzuty z poprzedniego etapu
Tło muzyczne:
Cały czas w tle gra zaklęty instrument. Melodie nie są głośne, z pewnością was nie dekoncentrują, natomiast i tak działają. Możecie uznawać, że osoby, które wylosowały tę samą kość na muzykę, występują w tym samym czasie. Losuje tylko jedna osoba z pary!
1 - melodia smutna (+1 dla osoby, której zadaniem jest mówienie rzeczy negatywnych, -1 dla osoby mającej prezentować energię pozytywną) 2 - melodia skoczna/wesoła (-1 dla osoby, której zadaniem jest mówienie rzeczy negatywnych, +1 dla osoby mającej prezentować energię pozytywną) 3 - melodia zmienna/chaotyczna (-1 dla obu osób) 4 i 6 - melodia spokojna (brak wpływu) 5 - melodia dynamiczna (+1 dla obu osób)
Pary:
Felinus - Julia Max - Arleigh Viola - Larkin Victoria - Zoe Ignatius - Cali Elijah - Morgan Aslan - Orla Caelestine - Nikola Levi - Liang Shawn - Lara Heaven - Yuuko Sky - Ezra
Energia: pozytywna Wylosowana kostka: 1 Modyfikatory: n/d Ilość przerzutów: 2/2
Trudno panowało się nad złością, naprawdę. Kiedy już coś się działo, kiedy już naprawdę się irytowała, nie potrafiła się do końca zatrzymać, nie umiała tak naprawdę usiąść, odetchnąć i pokazać, że wszystko jest w porządku, ostatecznie to nie było coś, co do niej pasowało, a może jeszcze nie była na tyle pewna siebie i na tyle silna, żeby faktycznie zdołać związać bardzo prędko swoje odczucia, żeby je zdusić i pozbawić się ich, by móc spokojnie zrobić to, co do niej należało. Tak czy inaczej, kiedy ostatecznie stanęła z kuzynką, by wykonać kolejne zadanie, jakie zostało im przydzielone, jej pierś zdawała się falować pod wpływem głębokich, wściekłych oddechów. Zrobiła dość zbolałą minę, kiedy okazało się, że ma w tym stanie przedstawić jakąś pozytywną emocję i aż położyła dłonie na policzkach, starając się zapanować nad tym gniewem, jaki w niej buzował. - To chyba gorsze od wróżenia z fusów - stwierdziła, wzdychając ciężko i uśmiechnęła się lekko do Zoe. - Nie będę kucharzem, nie będę wróżbitą, ale aktorem pewnie też nie - dodała jeszcze, kręcąc głową, a jej rozpuszczone teraz włosy, zafalowały pod wpływem tego ruchu. Złapała głęboki oddech, starając się jakoś opanować, ale za każdym razem, kiedy próbowała się uśmiechnąć, wychodził jej z tego jakiś grymas. Pianino jej nie słuchało, Irytek nadal ją mierził, była zła na siebie, bo nie potrafiła tak naprawdę wykonać zadania, jakie zostało jej powierzone, a to prowadziło tylko i wyłącznie do wzrostu jej gniewu. Gdyby przyszło jej pokazywać negatywne emocje, byłaby w tym obecnie mistrzynią, ale buchająca z nosa para, lekkie rumieńce i zaciskające się w pięści palce na pewno nie były w żadnej mierze pozytywne. Nie umiała również zareagować w żaden sposób na to, co robiła kuzynka, na całe szczęście chociaż muzyka jej nie rozpraszała, bo inaczej pewnie wybuchnęłaby z miejsca, a tak tylko ostatecznie ukryła twarz w dłoniach, mając przemożną ochotę zacząć wrzeszczeć na środku sali. Potrzebowała chwili spokoju, czegoś, co mogłaby zniszczyć, byle wrócić do pełni równowagi.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Energia: negatywna Wylosowana kostka: 2 Modyfikatory: - Ilość przerzutów: 0/0
- No i dobrze, inaczej nie byłabyś prawdziwym Brandonem - zachichotała w odpowiedzi na słowa kuzynki, bo faktem było, że choć różniły się od siebie pod wieloma względami, to niektóre talenty - czy raczej antytalenty - miały po prostu rodzinne. W przeciwieństwie do niej, Zoe nawet ze świadomością że raczej nie pójdzie jej zbyt dobrze była bardzo pozytywnie nastawiona do tego, co miały teraz zrobić i bardzo chętnie sprawdziłaby się w roli aktorki. Wyszła z Victorią na środek sali, przy akompaniamencie spokojnej, neutralnej melodii stanowiącej tło ich "występu" i przez chwilę w swojej wyobraźni przedstawiała przed Ezrą show godny sceny w New Magic Theatre, pełen negatywnych emocji, gniewu, krzyku, płaczu, wszystkiego, co tylko było możliwe do pokazania. A potem wróciła na ziemię, próbowała zmusić swoją ekspresję do przedstawienia czegoś innego niż towarzyszący jej prawie zawsze uśmiech i... nic. Twarz jakby jej nie słuchała, ciało nie potrafiło wykonać emocjonalnych, dramatycznych gestów, przykre słowa nie chciały opuszczać ust. Może za bardzo uwielbiała Vickę, by być w stanie wykrzesać z siebie coś negatywnego względem niej, może zwyczajnie nie potrafiła się złościć, a może po prostu była najgorszą aktorką świata? To ostatnie wydaje się najbardziej prawdopodobne.
Kiedy tylko podniosła się od fortepianu, Arleigh zdała sobie sprawę z tego, że wysiorbane przez nią kubki z magiczną kawusią zaczęły już działać. Poza gorącym, różowym wykwitem na policzkach, czuła przyjemne rozgrzanie całego ciała i charakterystyczną miękkość w szyi. Upadła na jedną z puf i zapadła się w niej zupełnie, przymykając oczy i skupiając się na bardziej i mniej przyjemnych, otaczających ją dźwiękach...
Energia: negatywna Wylosowana kostka: 3, -1 z modyfikatora, = 2 Modyfikatory: -1 za kawusię Ilość przerzutów: 0/0
Niezadowolona rozchyliła oczy, kiedy Ezra skończył ich mały festiwal muzyczny i zakomenderował rozpoczęcie zawodów aktorskich. Na to Arli nie była przygotowana - nigdy nie próbowała się na scenie, chociaż nie bała się ludzi i przemawiania publicznego, a to już chyba coś w aktorskiej materii - zwłaszcza, że nikt się tu sobie szczególnie dokładnie nie przyglądał, a raczej każdy skupiał się już na swojej parze. Odruchowo chciała lecieć przykleić się do Brooks, kiedy Ezra ustawił ją naprzeciwko @Maximilian Felix Solberg. Uśmiechnęła się skołowana, słysząc, że ma odegrać na nim emocję negatywną. Jak ja go ledwo znam. - Pomyślała jeszcze i stanęła w lekkim rozkroku, krzyżując ręce na piersi i opierając podbródek na palcach w pozie myśliciela. Patrzyła tak na Maksia, patrzyła, próbowała sobie przypomnieć jakieś konkrety z nim związane, cokolwiek... Hmmm... Może coś jej światło? Merlinia dupa, czuła takie dobre flow, że miała raczej ochotę go przytulić. - Nie wiem, co jest większe, twój pierdolnik na głowie, czy liczba punktów, które straciłeś dla Slytherinu. - Zaczęła niepewnie, starając się przybrać groźny wyraz twarzy. Na próbę opuściła ręce i zacisnęła pięści. - Może nikt ci nie mówił, ale ziarenka w klepsydrach w wielkiej sali mają lecieć w dół, a nie w górę... - Dorzuciła jeszcze, ale skołowana zgubiła z nim na chwilę kontakt wzrokowy. - No, w każdym razie, Salazar Slytherin na pewno musi być z ciebie dumny. Wprowadziłeś właśnie do jego domu nowy talent, jak się czujesz jako pierwszy pizdousty uczeń domu...? - Urwała niepewna, i zrobiła krok w stronę chłopaka, wypinając cycki i rzucając mu wyzywające spojrzenie typu you talkin' to me? Prawie wpadła przy tym na swojego partnera i rozproszyła się przy tym zupełnie, zaśmiała się, najpierw niepewnie, potem już głośno i skoczyła gwałtownie do przodu, wpadając Maksiowi w ramiona. - Nie mogę, przepraszam, wydajesz się taki sympatyczny! - Wypaplała mu się do ucha, zarzucając mu ręce na ramiona. - Z tym pizdoustym to żartowałam! - Rechotała całkowicie nie-negatywnie, mając nadzieję, że Ezra nie dostrzeże jej wtopy.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Energia: pozytywna Wylosowana kostka: 4 Modyfikatory: Pił kawę w poprzednim etapie (+1) = razem 5 Ilość przerzutów: 0/0
-Błagam, jak chcesz się bawić w psychologa, to lepiej mi przywal pałką. Może jakieś nagrody za trafienie w cel lepiej mnie zmotywują. - Wyszczerzył się na słowa Heaven, która nie mogła oczywiście powstrzymać się od zjechania jego cudownych umiejętności sportowych. Kłócić się z nią jednak nie mógł. Bardziej zastanawiało go, dlaczego kolejny Dear chce z nim rozmawiać o uczuciach. Był pewien, że ta rodzina kiedyś go wykończy. Część muzyczna była już za nimi, więc Max zaczął słuchać, na czym miało polegać ich kolejne zadanie. Aktorstwo było czymś, czym o dziwo rok temu się lekko zaraził od siedzącego dzisiaj tu z nimi @Shawn A. McKellen II. Uśmiechnął się lekko do krukona, którego w tym roku zbyt często nie miał okazji widywać i podszedł do dziewczyny, która miała być jego dzisiejszą partnerką. Nie kojarzył jej, dlatego tym bardziej się cieszył, że ma zagrać coś pozytywnego. Szklanka bazyliszkowego i muzyka wprowadziły go w naprawdę dobry humor. Z lekko uniesioną brwią słuchał "obelg", które krukonka rzucała w jego stronę. Na tekst o "pizdoustym" już sam nie potrafił powstrzymać lekkiego śmiechu i objął ją, gdy postanowiła skończyć ten festiwal obrazy i po prostu go przytulić. -Czy my się znamy? - Zapytał jeszcze żartując, że dziewczyna odgadła jego najgorsze strony w swoim monologu. Po czym szybko przeszedł do zadania, które nie wyglądało, jakby miało sprawić mu jakąkolwiek trudność. -Jeżeli nie, to naprawdę miło mi Cię poznać. Sympatyczne krukonki zawsze są w cenie, a takie które dodatkowo potrafią wytknąć innym przywary to już wogóle złoto. - Zaczął, myśląc gorączkowo, czy jest jakiś fakt na temat Arleigh, który mógłby wykorzystać. Niestety kompletnie nie znał dziewczyny. Pozostawała mu więc tylko radosna, ogólnikowa gadka. -Jeżeli pozwolisz, chętnie zgłoszę się do Ciebie po lekcje retoryki, bo kreatywności Tobie na pewno nie brakuje. - Podziw i radość, emocje które wybrał do przekazania. Przychodziło mu to naturalnie, ze względu na panującą między nimi atmosferę. Może i momentami chęć wybuchnięcia śmiechem mu przeszkadzała, ale mimo wszystko udało mu się jakoś dotrwać do końca zadania.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Felix Solberg dnia Nie 18 Paź 2020 - 18:19, w całości zmieniany 1 raz
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Energia: negatywna Wylosowana kostka: 3 (negatywna), 1 (odgrywanie) Modyfikatory: haha, -1 za melodię, czyli mój piękny wynik to 0 Ilość przerzutów: 0/0
Wiedział, że naprawdę wiele osób spodziewa się po nim problemów, zważywszy na jego dość nietypową, negatywną opinię, ale tak naprawdę... nie sprawia większych kłopotów. Owszem, czasami złamie jakieś zasady, aczkolwiek typ buntownika objawia się w nim tylko wtedy, gdy nikt nie patrzy. Przywołanie go do porządku nie należy do trudnych rzeczy, chyba że sam student wytęży własne myśli i stara się przywołać zapamiętany wcześniej regulamin, kodeks ucznia oraz statut szkoły. Można nawet rzec, że byłby niezłym adwokatem diabła, zważywszy uwagę na jego predyspozycje do ciśnięcia argumentami na lewo i prawo oraz znajdowanie luk w obecnie funkcjonującym systemie edukacji. Obecnie nie zamierzał tego robić - i tak czy siak, gdyby spróbował, to na nic szczególnego by się nie powołał. Nie bez powodu posłusznie i bez grymasu niezadowolenia wykonał polecenie ze strony pana Clarke, by następnie oddać się finezji muzyki, jaką tworzył. Nie oczekiwał pochwał, nie oczekiwał niczego innego, aczkolwiek palce, snujące się po instrumencie, długie oraz kościste, wydobyły z pianina dość ciekawą melodię. Kiedy jednak został przydzielony do kogoś innego, pokręcił głową. Owszem, wiedział, jakie różne plotki chodzą na temat jego i Maximiliana, aczkolwiek nie uznał to za wszechobecną sprawiedliwość. Niemniej jednak pognał spokojnie oraz harmonijnie w stronę Julii Brooks, z którą miał stosunkowo dobre kontakty. Profesor Clarke chyba nie wiedział, że poprzydzielał dwie chaotyczne osoby do jednej ekipy. Już nie mógł się powstrzymać od mimowolnego uśmiechu na wieść o emocji, jaką to powinien odgrywać. Negatywna. Czarny humor? Czemu by nie. — Proszę, proszę, a kto to przyszedł? — uśmiechnął się złośliwie, spoglądając na Julię Brooks z pogardą, a głos starał się modulować, jakoby odgrywając jedną z najważniejszych ról w swoim życiu. O ile adaptacja do sytuacji była u niego wyćwiczona, o tyle jednak na siłę tak zbyt wiele zdziałać nie mógł. Nawet oklumencja, z której to korzystał, a której to nadal się uczył, nie mogła rozwinąć swojego pełnego potencjału. Ręce założył na klatce piersiowej, a place wbił mimowolnie w skórę. — Pan maruda, niszczyciel dobrej zabawy, pogromca uśmiechów dzieci. — mówił o sobie. Lubił psuć, lubił się bawić. — Jak się czujemy, panno Brooks? Zajebiście? Kruki do wora, wór do jeziora, jak to powiadają. — i może nie szło mu tragicznie, ale nutę rozbawienia można było wyczuć z każdą minutą, a także uśmiech cisnący się na jego twarzy. — Na chuj ta wasza dupowkrętowa mądrość, skoro nawet nie potraficie borsuków prześcignąć. — perfidnie. Do bólu. Zabawa zabawą, ale poniekąd sprawiało mu to satysfakcję, gdzieś głęboko na umyśle, pod kopułą czaszki. Lubił się znęcać, a profesor Clarke mu to umożliwił. No cóż, najwidoczniej źle to ugrał; niemniej jednak bawił się przednio. — Jak tam granie na pozycji pałkarki? Zaliczyłaś inną niż tą dzierżoną w rękach, co się do wpierdolu rwie? — zaśmiał się już rozbawiony do hecy, a kiedy usłyszał to, co się dzieje dookoła i do jego uszu dotarło słowo pizdousty... wybuchnął już całkowicie śmiechem. Mimowolnie, pozbawiony kontroli, spojrzał na rozmawiającą sobie parkę, w której to znajdował się Maximilian, by następnie posłać mu podniesienie kącików ust do góry w dość szerokim uśmiechu. I nie tylko to. — Pizdousty? A może Pizduś, Solberg? Pizduś, do nogi! — i chyba już miał gdzieś to, co inni mogą o nim pomyśleć, bo zabawa okazała się być naprawdę satysfakcjonująca; do tego stopnia, iż na pewno aktorstwa by tutaj po prostu nie zdał. Kiwnąwszy głową, zacmokał.
Energia: pozytywna Wylosowana kostka: 6 Modyfikatory: Felek pierdoła (+1), muzyka (-1) = no nic Ilość przerzutów: 0/0
Pierwsza część zajęć, muzyczna, choć ciekawa, skończyła się dla niej lekkim blamażem. Jedyne, co mogła zrobić, co słuchać dużo bardziej utalentowanych kolegów i koleżanek, a wielu z nich była naprawdę świetna. Jak to się działo, że niemal każdy w klasie potrafił grać na fortepianie? Nie wiedziała, mimo to spędziła wyjątkowo przyjemny czas, zasłuchując się w instrumencie. I nie wychodząc z podziwu nad talentem co po niektórych. Szczególne wrażenie zrobiła na niej pewna Azjatka z Hufflepuffu i oczywiście Orka.
Część muzyczna jednak się skończyła i przeszli teraz do aktorstwa. Kolejna gałąź sztuki, która jest jej obca. Każdy człowiek odgrywał w swoim życiu pewne role. Inaczej się zachowywał w pracy, inaczej przy żonie i dzieciach, inaczej przy kumplach, z którymi pił w pubie piwo. Maskowanie się, dopasowywanie do otoczenia, była to konieczna normalność, narzucana przez społeczeństwo. Jedni po prostu byli w tym lepsi, a inni gorsi. Tak się składało, że Julia była wśród tych pierwszych. Córka mugola i charłaczki. Wiele lat w mugolskim przedszkolu i podstawówce, potem Hogwart. I w międzyczasie dwie różne rzeczywistości, dwie różne grupy przyjaciół. Była dzieckiem tych dwóch światów, dzieliła swój czas i swoje życie pomiędzy każdy z nich. Jednak żaden z tych światów się nie przenikał z drugim. Były hermetycznie zamknięte i Krukonka dbała, aby tak zostało. A to wymagało grania.
Była żywo zaciekawiona, gdy Ezra przydzielił jej za partnera Felka. Chłopak stanowił dla niej pewną zagadkę, choć nie pochylała się nad nią zbyt często. Może to jej wprawne oko, a może zwykła nastoletnia nadinterpretacja, ale miała wrażenie, że Puchon jest osobą… nieszczerą? Nie miała rzecz jasna na myśli tego, co mówi, ani jak się zachowuje w stosunku do innych. Wiedziała, że Max jest w dobrych, choć dziwnych rękach. Jego nieszczerość wiązała się z jego… mową ciała. Trudno to było wytłumaczyć, zwłaszcza że to były z jej strony jedynie domysły i podejrzenia, ale chłopak sprawiał wrażenie kogoś, kto właśnie grał. Niekiedy, kiedy się śmiał, miała wrażenie, że jest to śmiech wyuczony. Jakby chłopak wiedział, że w danym kontekście, w danej sytuacji wypada się zaśmiać i po prostu to robił. Ale znów, była zwykłą chaotyczną nastolatką, która go prawie nie znała. Co ona mogła wiedzieć?
Stanęła naprzeciwko Lowella, założyła ręce na piersi i zaczęła wysłuchiwać jego pocisków, a te były… no nie były zbyt dobre. Jeżeli chciał jej zajść za skórę, to musiał postarać się bardziej, choć uśmiechnęła się szerzej w kilku miejscach.
Na chuj ta wasza dupowkrętowa mądrość, skoro nawet nie potraficie borsuków prześcignąć.
- Jak mamy was prześcignąć, skoro wyrzuciłeś wór do jeziora? – zapytała ze złośliwym uśmiechem. – A, właśnie. Rozmawiałam ostatnio z Walshem. Prosił, bym spytała, czy może waszą gablotkę w Izbie Pamięci przerobić na schowek na miotły… skoro i tak stoi nieużywana. – Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Świetnie się bawiła, choć miała wrażenie, że nieco odchodzą od danego im zadania. Zamiast odgrywania scenek i gestykulacji, po prostu się roastowali.
Jak tam granie na pozycji pałkarki? Zaliczyłaś inną niż tą dzierżoną w rękach, co się do wpierdolu rwie?
- A ty zaliczyłeś już tę Solberga czy czekacie na odpowiedni moment? Wiesz, kino, kolacja, a potem litr whisky, żeby zapomnieć o wstydzie? – szepnęła tak cicho, tak cicho, że mógł usłyszeć ją tylko on i wyszczerzyła przy tym zęby. – I o co do cholery chodzi z twoim nazwiskiem? Jak zamawiasz kawę w Starbucksie, to baristka pisze ci na kubku: "blady dziwak". I to tylko dlatego, że nie potrafi przeliterować twojego imienia i nazwiska. Serio, stary, o co chodzi? Urzędniczka wypełniająca twój akt chrztu miała dyskleksję czy kataraktę na oku?
Spojrzała na chłopaka, który się uśmiechał i żartował z Solberga. I nieco się zdziwiła.
- Czyżby jednak potrafił się uśmiechać szczerze? Najwyraźniej w określonych sytuacjach potrafi. W określonym towarzystwie – pomyślała, zerkając na ślizgona, ale tylko chwilkę, tylko przelotnie. Zlustrowała Lowella od góry do dołu, starając się obrać kolejny cel swojego ataku.
- Jesteś tak trupioblady i tak optymistycznie ubrany, że jak idziesz ulicą, to ludzie w ciebie mierzą z patronusów – skończyła, śmiejąc się z własnego żartu.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Czuł narastającą chęć kolejnego przekomarzania słownego. Jak się okazało, Ezra najwidoczniej pomylił się dość mocno w doborze osób, bo zamiast odgrywać poszczególne emocje, próbowali trochę swoje emocje dać ponad ERB; przynajmniej nieźle się bawił, kiedy to stał i rzucał różnymi obelgami w stronę koleżanki z Domu Kruka. Czekał, czekał niesamowicie, może nie objawiając jakiegokolwiek błysku złości w swoich oczach, ale złośliwy uśmieszek cisnął mu się na usta, kiedy to postanowił z nudów wziąć krzesło z poduchą i tym samym zająć miejsce. Mebel bez problemu podsunął pod własny tyłek, by przypadkiem Julka nie zbebeszczyła go własnymi pośladkami; szkoda by było, gdyby przypadkiem doprowadzili do zniszczeń, a przecież sprzęt szkolny należy szanować. Doskonale zapamiętywał wszystko, łapał każdą reakcję, a tym samym bawił się nieźle, dlatego oparł się o oparcie i tym samym założył nogę na nodze, kompletnie nie przejmując się tym, że mogło go uwierać, bo go po prostu nie uwierało. Uroki stracenia jąder, nie ma co. Gdzieś sobie na duchu dziękował, że nie krępowało mu to żadnych ruchów, kiedy ramię przełożył za krzesło, poprawiając czarną koszulę; uśmiechnął się pod nosem wyjątkowo perfidnie. Cieszył się, że akurat profesor przydzielił mu Julkę, bo mógł przynajmniej przy niej wyzwolić swoje skrzydła. I nie interesował się tym, co inni mogą stwierdzić, że do kobiet się tak nie odzywa, bo nie widział w niej przedstawicielki płci żeńskiej, a bardziej koleżankę. Poza tym, dążą one do równouprawnienia, prawda? Nie bał się zatem polecieć na pełnej kurwie z tym wszystkim, zachowując następnie spokój wymalowany na jego twarzy. Lubił coś takiego. — Podobno kruki są na tyle mądre, że inteligencją przewyższają większość ssaków. Najwidoczniej nie te. — wytknął jej brak rozumu, bo skoro nie potrafili się wydostać z prostego worka, chociażby korzystając z własnych szponów, które są diametralnie ostre, oznaczało to, że zamiast mózgu mieli gąbkę; bez jakichkolwiek połączeń neuronowych. Dziobem także można rozciąć materiał; wystarczy po prostu się postarać. Najwidoczniej czarnoskrzydłe istoty nie potrafiły prosto skalkulować własnych umiejętności oraz możliwości. Szkoda, ojoj, ale mu niezwykle przykro. — Polecam zwrócić uwagę na fakt, że profesor Walsh reprezentuje Hufflepuff. Jeżeli tego nie wiesz, Brooks, to uwierz mi, on byłby ostatnim, kto posunąłby się do czegoś takiego... Ale widzę, że nie potrafisz łączyć odpowiednio informacji. — uśmiechnął się perfidnie. Akurat Joshua był z jego rodziny, w związku z czym posiadał trochę informacji, jako że miał okazję z nim porozmawiać podczas wakacji. Do tego, jego pufek perfekcyjnie reprezentował. Wykorzystywanie wcześniej zdobytych danych bywało w jego naturze; nie bez powodu czuł się swobodnie, rzucając kolejnymi zdaniami. A ty zaliczyłeś już tę Solberga czy czekacie na odpowiedni moment? Wiesz, kino, kolacja, a potem litr whisky, żeby zapomnieć o wstydzie? — Zaskoczę cię, że, w przeciwieństwie do ciebie, potrafię zdobywać przyjaźń w inny sposób niż przez łóżko. I powiem ci, że nie miałbym żadnego powodu do wstydu. — puścił jej oczko, wypowiadając te słowa równomiernie cicho. Wiedział, jakie plotki o nim i o Solbergu chodzą, ale miał je kompletnie w dupie, jako że był to jego przyjaciel. Uśmiech nie schodził mu z twarzy; uśmiech ironiczny, gotowy do kolejnej, nieprawidłowej co do tematu lekcji dyskusji. Naprawdę się rozkręcał. — Kawa ze Starbucksa? Gratuluję dobrego wyboru, sieciówka jakich mało. Ile tam masz kawy, co? I za co płacisz, potoczku? Za markę? Kto w ogóle wymyślił twoje nazwisko? Co, rodzinka mieszkała przy strumyku, a może pod mostem? — no tak. Brooks. Potok, strumień. Proste nazwisko, on, posiadając trochę bardziej skomplikowane, nie mógł zostać tak łatwo rozszyfrowany. Cieszył się, że nie posiadał po ojcu, bo na pewno było mniej ciekawe. Tak naprawdę większość emocji pokazywał tylko wybranym. I jako że Maximilian był zaufaną osobą, nie bał się okazywać mu szczerości oraz czegokolwiek innego; wobec innych dystansował się, ale przynajmniej w obecności Ślizgona miał okazję pokazać się od innej, być może ciekawszej strony. — Ale popatrz na to z innej strony. — spojrzawszy na nią, po wypowiedzeniu słów z Pizdusiem, zdjął nogę z nogi i tym samym otworzył usta, by kolejne zdanie wypuściło jego umysł, tchnięte do życia za pomocą strun głosowych. — Na mnie przynajmniej zwracają uwagę, nawet jeżeli w sposób negatywny! A na ciebie? Co masz ciekawego do zaoferowania oprócz cycków oraz dupy, skoro przecież znajomości zdobywasz w tak wspaniałomyślny sposób? — przekomarzanie się nabierało coraz to innego wymiaru, w którym to czuł się całkiem nieźle, ale przeniósł wzrok na pozostałych, by następnie w subtelny sposób zaproponować koleżance dość na ten moment. — Nie no dobra, bo nie zamierzamy raczej polerować pucharów. Na ten moment koniec, co? — rzucił luźną propozycją, bo o ile mogli się tak przekomarzać, to tylko na krótki moment. Nie na dłuższy, zważywszy uwagę na to, że gdzieś nieopodal stoi nauczyciel.
Energia: pozytywna Wylosowana kostka: 6 Modyfikatory: Felek pierdoła (+1), muzyka (-1) = no nic Ilość przerzutów: 0/0
Początkowa niewinna gra wymyślona przez @Ezra T. Clarke, w rękach Brooks i Lowella szybko zamieniła się w coś więcej. Być może nauczyciel nie do końca przemyślał to, kogo naprzeciwko siebie wystawił. Z początku było przy tym mnóstwo zabawy i wzajemnie wymieniali się ciętymi ripostami, które wprowadziły ją w dobry nastrój, dzięki czemu aż emanowała pozytywną energią, którą miała w końcu z siebie wydobyć i przekazać.
— Podobno kruki są na tyle mądre, że inteligencją przewyższają większość ssaków. Najwidoczniej nie te.
Kiedy usłyszała te słowa, aż parsknęła ze śmiechu przez nos. Celnie. W punkt. I zabawnie. Pokiwała nawet z uznaniem głową, kiedy ten wytknął jej, że Walsh był Puszkiem. Tego akurat nie zdążyła się dowiedzieć ze starych quidditchowych czasopism. Jej błąd.
Niestety, siedzący jak na tronie Lowell szybko zmienił bieg zabawy i zamienił niewinne, choć złośliwe przekomarzanie w, cóż, prawdziwy festiwal chamstwa.
Wysłuchała tych wszystkich ostrych słów w jej kierunku. O zdobywaniu przyjaźni przez łóżko. O byciu potoczkiem. O rodzinie spod mostu. Na byciu niczym więcej niż cyckami i dupą.
Czuła się… nawet nie wiedziała jak. Na pewno była zaskoczona. Nie spodziewała się, że w chłopaku siedzi tyle zawiści, toksycznej złości, perwersyjnego wyrachowania i cieszenia się z czyjegoś cierpienia. Wysłuchała tych wszystkich obelg ze rozczarowanym uśmiechem. Czuła się źle, ale przywykła. Jako właściwie mugolak, musisz mieć twardą skórę na grzbiecie. Co nie zmieniało faktu, że wciąż bolało.
Spojrzała jedynie na Puchona tymi smutnymi, rozczarowanymi oczami i cicho powiedziała:
- Cóż, jak się jest tępą krukonką z rodziny spod mostu, to nie ma się nic do zaoferowania prócz seksu, cycków i dupy.
Odwróciła się powoli na pięcie i ruszyła w kierunku swojego plecaka, gdzie miała resztkę czekolady. Na stoliku wciąż stały filiżanki z kawą od Ezry, Będą do siebie pasowały.
Wiedział, że przesadził. Zakończenie tej karuzeli wzajemnego przepychania się, no cóż, nie było zbyt piękne. Może w przypadku kogoś innego by to przeszło, co nie zmienia faktu, iż czysta złośliwość wysunęła się na plan tak mocno, że nawet tam Lowell się tego nie spodziewał; zawiódł. Ciche westchnięcie wydobywające się spomiędzy jego ust, kiedy to partnerka tego całego przedstawienia po prostu odwróciła się na pięcie, wydobyło się spomiędzy jego ust. Wtedy poniekąd zrozumiał, wstając i tym samym odnosząc swój niewielki tron, iż zwyczajnie przegiął. Momentami nawet nie zauważał tego, tarzając się w czystej toksyczności oraz jadzie dla przypadkowych osób, jeżeli ma tylko możliwość jakiegokolwiek wyżycia się. Teraz, tego dnia, kiedy pan Clarke źle wybrał w sumie emocję pasującą dla Puchona, zdał sobie sprawę, że naprawdę przegiął. Reakcja dziewczyny wskazywała to dokładnie do tego stopnia, że odciął się od czystej złośliwości, a zamiast tego na twarz powołał spokój zmieszany z pewną dozą przeprosin. Może nie było to uwidocznione jako kompletne odbicie jego duszy, może nie pokazywał w całości, ale charakterystyczny błysk szczerości w tymże geście się pojawił; nie zamierzał, przez własną głupotę oraz niewyparzony język, przyczynić się do złych relacji z koleżanką. Do tego wizja tłumaczenia się do własnych czynów, kiedy jego intencje nie były tak naprawdę nieczyste i obarczone chęcią splugawienia, nie należała do najprzyjemniejszych. Nie bez powodu w miarę harmonijnie podszedł do dziewczyny, być może po spojrzeniu oczekując na jej zgodę w tej kwestii. Zamierzał schylić się do tego stopnia, by naprawić swój błąd; sumienie zamierzał mieć czyste, przynajmniej zgodne z własnym umysłem. Nie bez powodu pochwalił się przed całym zgromadzeniem grona opiekunów i gajowego swoim schorzeniem; znajomość ze Solbergiem wpłynęła na jego poczucie moralności i godności. — Nie miałem zamiaru cię urazić do tego stopnia, by cię to tknęło poza obrębem ćwiczeń. To nie było w żadnym z moich zamierzeń. Ani uprzedmiotowienie, ani wyśmianie - nie uważam cię za tępa krukonkę spod mostu. — nie traktował jej jako Krukonki spod mostu, która ma do zaoferowania cycki oraz dupę. W tej sali chyba jako ostatni mógł się chwalić swoim nieciekawym pochodzeniem oraz sytuacją rodzinną, a przecież Julii w ogóle nie znał. Nie wiedział, gdzie się wychowała, skąd przybyła; nie wiedział nic. I mimo czystej złośliwości widzianej wcześniej poprzez jego mimikę twarzy, działał teraz ostrożnie i słowa dobierał równie tak samo - z równowagą oraz odpowiednim zastanowieniem. Całkowite przeciwieństwo do tego, co przed chwilą pokazał; która twarz była jednak prawdziwsza? Mimo to poczucie winy gotowało się w Lowellu dość mocno; może nie przejmowało w całości myśli, ale nie zamierzał tego tak zostawić. — Śmiało, możesz się albo wyżyć, albo cokolwiek. Nie będę miał ci tego za złe. Chcę po prostu przeprosić. — zaproponował, choć nie wiedział, jak sama Brooks może na to zareagować. Nie wiedział, czy obrażenie się było szczere, czy miało to tylko sprawdzić, ale słowa, które opuściły jego usta, były całkowicie szczere.
Energia: pozytywna (5) Wylosowana kostka: 3 → 5 Modyfikatory: -1, bo muzyka smutna Ilość przerzutów: 1/1
Z uwagą, a raczej czymś na jej wzór, słuchał słów Ezry, starając się jak najwięcej zrozumieć i ostatecznie doszedł do wniosku, że rozumie połowę – uznając to za absolutnie wystarczające. Wystarczyło, że usłyszał słowo „improwizacja” i stwierdził, że to coś co robi na co dzień, więc powinien sobie jakoś poradzić. Sprawa się jednak pokomplikowała, nie przez wylosowaną energię, bowiem pozytywności odmówić mu nie można, co przez osobę, z która wylądował w parze. Doskonale pamiętał jak wywalił się w salonie wspólnym, robiąc z siebie totalnego debila, co nie był niczym wyjątkowym, prawdę mówiąc, i wylewając z siebie słowotok, co też do czegoś rzadkiego nie należało. Miał jednak jakąś dziwną potrzebę na tej lekcji wypaść z całkiem dobrej strony, nie licząc zagranej melodii z Mii Channel, a był pewien, że ten ładny chłopak wcale nie będzie sprzyjał jego skupieniu, które i tak prawie nie istniało. Wyszczerzył się jednak do Krukona, orientując się, że właściwie zaczął już swoją grę, bo przecież energia pozytywna. A może w takim wypadku wcale nie musiał grać, tylko po prostu być sobą? I zwyczajnie starać się niczego skupiającego na nim uwagę nie zrobić? Do jego uszu docierała smutna muzyka, skutecznie go rozpraszając, bowiem Liang wraz z muzyką momentalnie potrafił zmienić swój humor. Zmarszczył brwi na ułamek sekundy, by po chwili wrócić wzrokiem do ładnego chłopca. — Haha znowu na siebie trafiamy! — rzucił zaczepnie, wciąż szczerząc się jak głupi do sera — Mógłbym się do tego przyzwyczaić. — dodał, puszczając perskie oczko i ktoś mógłby go uświadomić, że pozytywna energia wcale nie równała się z flirciarskim nastawieniem, a jednak kiedy podwijał rękawy swojej koszuli, odkrywając tatuaże, bo nagle zrobiło mu się gorąco, o tym nie myślał. Do jego uszu wciąż docierała smutna melodia, wdzierając się w zakątki jego świadomości i niemiłosiernie irytując. @Levi O. R. Dare
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Czuła się fatalnie. Była zła, rozgoryczona, smutna, i czuła się mała. Jakby znów miała jedenaście lat i musiała wysłuchiwać tych wszystkich złośliwych docinek na swój temat. Jak widać, mogła dawać z siebie wszystko na lekcjach i szkolnym boisku, ale dla wielu ludzi wciąż będzie kimś gorszym. Kimś, kto musi się dopraszać o czyjąś przyjaźń. Kimś, kto nie ma nic ciekawego do zaoferowania. Słowa puchona otworzyły zakurzony kuferek w pamięci, w którym chowała wszystkie te bolesne wspomnienia.
Mętlik w głowie starała się uspokoić bazyliszkowym macchiato od nauczyciela, mając cichą nadzieję, że, w połączeniu z czekoladą poprawi jej trochę nastrój. Nie zdążyła jednak nawet zamoczyć ust w filiżance, kiedy usłyszała jego słowa.
Nie miałem zamiaru cię urazić do tego stopnia, by cię to tknęło poza obrębem ćwiczeń. To nie było w żadnym z moich zamierzeń. Ani uprzedmiotowienie, ani wyśmianie - nie uważam cię za tępa krukonkę spod mostu
Tłumaczenia Fellinusa odbiły się echem w jej głowie. Słyszała każdy wyraz i czuła, jak wrasta w jej serce.
- Rozumiem. Nic nie szkodzi – odpowiedziała w końcu. – Właściwie to była moja wina i przepraszam. Przepraszam, że myślałam o tobie jako o osobie inteligentnej, która wie, gdzie znajduje się granica między złośliwością a chamstwem . Przepraszam, że posądziłam cię o jakąkolwiek wrażliwość. Jak widać, ta nie jest potrzebna do tego, by leczyć ludzi czy grać tak pięknie na fortepianie. I przepraszam cię również za to, że tak wcześnie wyrobiłam sobie dobre zdanie na twój temat. A także dziękuję. Dziękuję za naprawdę wartościową lekcję na przyszłość.
Odwróciła się na powoli na krześle, tak, że siedziała plecami do chłopaka. Czuła jak drga jej szczęka, jak drgają jej usta. Wykonała szybkich głębokich oddechów, aby nieco się uspokoić. Pociągnęła również lekko nosem. Pomogło. Chwilową rozpacz na jej twarzy błyskawicznie zastąpiła zimna obojętność. Tymczasem Lowell kontynuował.
Odwróciła się w jego kierunku i spojrzała w pozbawione ciepła czekoladowe tęczówki. Nie wierzyła w szczerość jego przeprosin. Miała wrażenie, że robi to tylko dlatego, że tak trzeba. I gdyby nie klasa, uczniowie, nauczyciel, nawet by się nie pofatygował. Bez świadków można być sobą. W jasnym świetle czyichś spojrzeń trzeba grać. A on grał, stawiała na to galeony przeciw guzikom.
Śmiało, możesz się albo wyżyć, albo cokolwiek. Nie będę miał ci tego za złe. Chcę po prostu przeprosić.
Słysząc przeprosiny, uśmiechnęła się smutno. Zaczęli od zwykłej zabawy, a kończyli w ten sposób. Jak wiele może się zmienić w tak krótkim czasie. Sekundy zamieniały obcych ludzi w przyjaciół. Obojętność w miłość. Sekundy zamieniały nutę sympatii w prawdziwą symfonię niechęci.
Wiesz co, Lowell? – westchnęła boleśnie. – Kiedy Ezra nas przydzielił, to się ucieszyłam, że spędzimy trochę czasu i że się lepiej poznamy. I wiesz co? Osiągnęliśmy sukces! Teraz znam cię dużo lepiej niż kilka minut temu. W każdym razie niczym się nie przejmuj, nie ma tematu. Potoczek już wylał, teraz trochę pośmierdzi, ale z czasem wszystko wróci do normy. A teraz daj mi spokój.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Energia: negatywna Wylosowana kostka: 5 po przerzucie Modyfikatory: +1 za muzykę którą losował Larkin Ilość przerzutów: 0/1
Wyglądało na to, że pierwszy etap poszedł większości osób naprawdę dobrze. Teraz wystarczyło jedynie przebrnąć przez etap numer dwa, który związany miał być z aktorstwem. Wyglądało na to, że została przydzielona do pary z Larkiniem, któremu skinęła jedynie głową, podchodząc bliżej. Cóż musieli razem współpracować i wymyślić coś, aby wyszło to niezwykle naturalnie. Wpierw należało jednak przemyśleć i ustalić pewne szczegóły, co wcale nie było takie proste w ich przypadku, bo komunikacja po stronie Strauss jakby nie patrzeć była nieco utrudniona. W końcu jednak udało im się dojść do porozumienia i ustalić plan działania. Wszystko jedynie po to, by mogła dzięki temu odegrać kaskadę negatywnych emocji. Z tym nie powinno być większego problemu. Była w dołku już od dłuższego czasu. Chociaż zwykle starała się je chować, a teraz miało być wprost przeciwnie. No, ale tego wymagała od niej lekcja, więc nie mogła za bardzo wybrzydzać. Podeszła do jednego z krzeseł znajdujących się w sali dosyć pewnym i burzliwym krokiem, a następnie przestawiła je gwałtownie i agresywnie, szurając parą nóg mebla o podłogę, by następnie usiąść na nim okrakiem i z pochmurną miną, opierając się ramionami o oparcie, które miała przed sobą. Czuła wzrastającą frustrację, która towarzyszyła jej już od kilku dobrych miesięcy. W roztargnieniu uniosła prawą dłoń ku twarzy i z widoczną irytacją przygryzła koniuszek kciuka.