Te pomieszczenie stworzone jest dla muzyki. Na ściany nałożone jest zaklęcie wyciszające, a w środku znajdzie się mnóstwo instrumentów - od małego srebrnego trójkąta po stary, ale nastrojony fortepian. To tutaj zazwyczaj organizowane są zajęcia z Działalności Artystycznej, jeśli tematyką jest właśnie muzyka. Raj dla każdego uzdolnionego muzycznie czarodzieja.
Autor
Wiadomość
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Nie ma co ukrywać, że Lara pod żadnym względem nie posiadała zmysłu i powołania muzycznego. Lubiła słuchać, jak inni grali, lecz sama starannie unikała przez całe swoje życie instrumentów i bezpośredniego kontaktu z nimi. Przekonana, że po prostu lepiej jest dać wykazać się innym, lepszym, niż ona mogłaby kiedykolwiek być. Wiedziała, że posiada inne ukryte talenty, więc zamiast się błaźnić, po prostu pozostawała wdzięcznym słuchaczem tego, co inni potrafili zaserwować. Czemu więc pojawiła się na tej lekcji? Świat był pełen niespodzianek, o czym przekonała się nie tak dawno. Życie trochę jakby nabrało więcej sensu, a w niej samej pojawiło się więcej ochoty do eksploatowania jego ofert. Dlaczego więc nie powinna korzystać z możliwości, jakie przed nią stawiało? Czuła się na tyle dobrze, że postanowiła wziąć udział w zajęciach, które nie leżały wysoko na liście jej priorytetów. Kiedy weszła do klasy, było w niej już kilka osób. Nie chciała im przerywać w tym koncercie, który urządzili sobie przed przybyciem profesora. Wyłapawszy spojrzenie @Maximilian Felix Solberg kiwnęła mu głową na przywitanie i posłała cień prawdziwego uśmiechu. Tak, naprawdę, takiego kompletnie nie udawanego! Poklepała się po kieszeni spodni, które miała na sobie, mając nadzieję, że wyłapie aluzje, iż zawsze była gotowa na kolejnego szluga w jego towarzystwie. A poza tym po prostu udała się w kierunku jednej z kanap i usiadła na niej ciężko. Przymknęła oczy, wsłuchując się w wytwarzane przez nich dźwięki i delektując się nimi, czekała na przybycie profesora i rozpoczęcie zajęć.
/Jeśli ktoś ma ochotę, zapraszam do zagadania/dołączenia do chillowania
Ignatius Peregrine
Rok Nauki : I
Wiek : 27
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 1,85m
C. szczególne : Proteza prawego przedramienia i dłoni, czasem skrzypi.
Powoli zaczynałem przyzwyczajać się do tego, że przed każdymi zajęciami musiałem zaczepiać jakiegoś małego wypierdka i pytać go o drogę do klasy. Wielu też zanim mi odpowiedziało, przyglądało się z nieskrywaną ciekawością mojej protezie, która nie była zbyt codziennym widowiskiem. Czasami mnie to wkurwiało, nie życząc sobie być tak ciekawym elementem kogoś obserwacji. Ale whatever. To ja miałem jakiś cel w zaczepianiu kogoś, a więc musiałem się przyzwyczaić do tego typu spojrzeń. Dotarłszy do klasy, nie wiedziałem czego się spodziewać. Będą się uczyć grać na różnych instrumentach? Byłoby to całkiem spoko, ale w mojej opinii potrzeba do tego zdecydowanie więcej niż jednej lekcji i na pewno większego zaangażowania. Wzruszywszy ramionami do samego siebie, poprawiłem protezę, która zaskrzepiała niebezpiecznie. Rozejrzawszy się, ujrzałem obecnie najbliższą mi osobę w tym zamku, jako że Tereska zniknęła, w pogoni za swoimi celami i planami. Nie zamierzałem nigdy jej w tym przeszkadzać, jeśli miała inne ambicje aniżeli skończyć studia, to byłem szczęśliwy, że mogła się ona w czymś spełniać. Tak naprawdę to nawet nie wiedziałem czym się ona tak najbardziej interesowała. Może wcześniej wiedziałem, teraz tak średnio, nie pytałem ją nigdy o to. - Nie wiedziałem, że tli się w tobie artystyczna dusza, Reagan. - Przywitałem się, lekko uśmiechając się pod nosem i zajmując miejsce na kanapie, zaraz obok niej. Popatrzyłem na pusty kubek i czekoladę, ostatecznie powstrzymując się od wzięcia i skosztowania słodyczy. Zapewne bez powodu tutaj nie leżały.
Ostatnimi czasy nie byłem w stanie skupić się na czymkolwiek, tym samym zapominając o swoich obowiązkach i szkole. Najgorzej się czułem, że ominąłem trening, na który naprawdę chciałem iść, jako że to był pierwszy w tym roku szkolnym. Może organizacyjny, może nie, ale z pewnością niezwykle ważny w kontekście wyboru pierwszego składu. A go na nim nie było. Świetnie. Miał aczkolwiek powód, przez który go tam nie było. Przez ostatni miesiąc Proxima miał jakiś cięższy okres, podczas którego był niewyobrażalnie zgryźliwy i nieznośny. Nie dało się z nim jakoś normalnie porozmawiać, tak żeby nie poczuć negatywnej aury, którą tenże gad emanował. Długo też się zastanawiałem czy nie powinienem zostawić go w dormitorium, ale ostatecznie sam za mną popełzał do wyjścia, więc nie oponowałem jego decyzji. Początkowo zapomniałem, gdzie dzisiejsze zajęcia miały się odbyć, dlatego też krążyłem po korytarzach Hogwartu, szukając znajomych twarzy. Gdy w końcu samemu trafiłem przypadkiem na piątym piętrze do pokoju muzycznego, odetchnąłem z ulgą, nie będąc wyjątkowo spóźnionym. Usiadłem na wolnej kanapie i wyciągnąłem z torby szkicownik, rysując sobie coś nieokreślonego na pustej kartce. Całkowicie zapomniawszy, że nie przyszedłem tu sam, przypomniałem to sobie dopiero po kilku minutach. Odstawiłem gwałtownie szkicownik i rozejrzałem się prędko po pomieszczeniu w poszukiwaniu białego gada, który nie leżał posłusznie przy jego boku, tak jak na początku. Wreszcie zdołałem go zobaczyć, choć sam ten widok przeraził mnie jeszcze bardziej. Proxima pełzał w stronę dwójkę jakiś uczniów, których nie kojarzyłem. Totalnie nie miałem ochoty nikogo przepraszać za jego zachowanie, ani też uczestniczyć w jakiejkolwiek rozmowie. Zasyczałem, co inny wężousty rozpoznałby jako siarczyste przekleństwo i wstałem, idąc do węża, który szybko owinął się wokół obcej nogi @Liang Manyue. Przykucnąłem przy nim i wyciągnąłem ramię do gada, patrząc morderczo. - Zostaw ich! - Rozkazałem sycząc, zaś Proxima nie mógł się oprzeć mojemu poleceniu i posłusznie owinął się wokół mojej ręki. Gdy wstałem, popatrzyłem przepraszająco na dwójkę obcych mi uczniów, gdzie jeden wyróżniał się swoimi rysami twarzy. - Przepraszam, zwykle nie zaczepia nieznajomych, lecz ostatnio ma dość nieznośny humor. - Zacząłem się tłumaczyć, mając nadzieje, że chłopak nie miał mi za złe, że biały wąż obwinął mu się wokół nogi. Obrzuciłem spojrzeniem także dziewczynę, którą już bardziej kojarzyłem, choć imię było mi obce.
Były zajęcia, na których Liang pojawiał się przypadkiem, takie, na których nie było go nigdy i też takie, na które szedł z własnej chęci, choć to mogło wydawać się nieprawdopodobne. Zajęć z trzeciej grupy zbyt wiele nie było, ale działalność artystyczna właśnie do nich należała. Bądź co bądź z artyzmem wiązał całe swoje życie, chociaż dla niektórych tatuaże formą sztuki nie były. Sam uważał, że samo rysowanie było ciężkie, a przelanie tego tuszem pod skórę – cóż, do najłatwiejszych nie należało, ale za to jaki dawało efekt! Szedł więc przez szkolny korytarz, powolnym krokiem, bowiem miał jeszcze sporo czasu, o czym zorientował się z absolutnym zdziwieniem, gdyż zazwyczaj biegł na łeb na szyję i się spóźniał – zawsze. Ten dzień był jednak pełen niespodzianek, bo i krawat założył! Nie był on co prawda zbyt dobrze zawiązany, jeśli w ogóle można było mówić o jakimkolwiek jego wiązaniu, ale miał go na szyi i to się liczyło. Szatę trzymał przewieszoną przez ramię, podobnie jak torbę, a w dłonie obracał swoją różdżkę, rozmyślając o tym co porabia jego pies w domu dziadków. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Wszedł do pokoju muzycznego, mając ogromną nadzieję, że będą grać na instrumencie. Ostatnio zaniedbał swoje inne pasje w postaci fletu i gitary, skupiając się jedynie na rysunku. Nie chciał więc utknąć na cmentarzu pogrzebanych nadziei odnośnie tej lekcji. Skinął głową znajomym twarzom, by w końcu jego spojrzenie ciemnych tęczówek spoczęło na samotnej Gryfonce. Wszelkie zbędne myśli o psie wyparowały z jego głowy, kiedy udał się w jej kierunku i ciężko opadł na siedzenie obok, wcześniej rzecz jasna biorąc czekoladę w dłoń. — Nie pamiętam twojego imienia, musisz mi wybaczyć. — odezwał się do @Lara Burke, ponieważ Manyue nie potrafił siedzieć cicho przez dłużej niż pięć minut, a to już i tak szmat czasu — Jestem Liang! — rzucił jeszcze, rozciągając swoje wargi w szerokim uśmiechu. Po chwili poczuł jak coś okręca się wokół jego nogi i zdezorientowany spojrzał w dół, by znaleźć tego przyczynę. Widok węża nie był czymś czego się spodziewał, chociaż nie spodziewał się absolutnie niczego. Spomiędzy jego warg wydobyło się krótkie "oh kurwa" w języku chińskim, zanim w ogóle zdążył nad sobą zapanować. Wiedział, że w Hogwarcie panowała inwazja chochlików i niuchaczy, ale o wężach jeszcze nie słyszał. Przeniósł wzrok na @Shawn A. McKellen II, który doń podszedł i Liang zaśmiał się nerwowo, by zaraz potem rozszerzyć swoje oczy. — Na Merlina! Jesteś wężousty! — powiedział, zapominając o wężu i skupiając się na niebieskookim chłopaku. Nie był to spotykany dar i Liang nie sądził, że kiedykolwiek spotka kogoś nim obdarzonego. Po chwili zorientował się, że ta uwaga mogła wyjść na średnio miłą, Gryfon jednak niespecjalnie myślał co opuszcza jego usta.
Poprawiając torbę na ramieniu, przeszła przez pomieszczenie, nie posyłając spojrzenia nikomu, a nawet umyślnie unikając wszystkich par oczu, które mogły się na nią skierować. Co było tym łatwiejsze im mniej osób z tu zebranych ją znało. Przechodząc bokiem pokoju znalazła ustronny kącik pomieszczenia, odgrodzony od innych centralnie ustawionym w pokoju pianinem. Zajęła jeden z wolnych foteli, wcześniej zdejmując z niego czekoladę wraz z kubeczkiem. Odstawiając je bezgłośnie zaklęciem na ziemię, wsunęła się na fotel, prawie od razu podciągając nogi na górę. Zapadając się w siedzisku, z kolanami podciągniętymi prawie pod brodę, całkowicie osłoniła się przed potencjalnymi spojrzeniami. Tym wygodniej było jej wyciągnąć szkicownik i opierając go na swoich udach, zająć się po prostu szkicowaniem. Kaskada rudych włosów opadła jej na twarz, kiedy w skupieniu poruszała rysikiem po kartce grubego papieru, razem z charakterystycznym, towarzyszącym temu dźwiękiem. Nie było w tym obrazku nic dziwnego. Caelestine zawsze dawała się pochłonąć swoim rozważaniom i swojej sztuce. Jednak tym razem, te myśli, które zajmowały jej głowę, skapywały kilkoma łzami na gramaturę papieru, zarysowanego nieregularnie maźniętymi kreskami, powoli układającymi się w kształt zacienionego koła.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Szczerze nie zauważył przygotowanego wcześniej poczęstunku. Dopiero @Julia Brooks zwróciła jego uwagę na kubki i czekoladę. -Hej Brooks, nie wpierdol mi wszystkiego! - Rzucił z uśmiechem, już kompletnie przerywając podryw na Lowellu. Zmienił melodię na tę, o którą go prosili. Palce płynnie sunęły po klawiszach, a na twarzy Maxa widać było spokój i skupienie, charakteryzujące się lekkim przygryzieniem dolnej wargi. -Dla Ciebie wszystko. - Rzucił jeszcze żartobliwie do @Felinus Faolán Lowell, który prosił go o nie spierdolenie występu. Jakby miał zamiar nagle postąpić inaczej. Do klasy weszła @Lara Burke i Max zwrócił głowę w jej stronę. Zrozumiał pokazany przez nią gest, na co "puścił jej oczko", by dać znać, że doskonale wie o co chodzi i bez dwóch zdań się na to pisze. Szluga w końcu nigdy nie odmawiał. Zauważył też widocznie lepszy nastrój gryfonki niż ten, jaki miała podczas ich spotkania w pubie. Ucieszyło go to w głębi ducha. Wiedział, przez co teraz przechodziła i że nie jest to łatwa droga, ale przynajmniej szła do przodu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Siedziała sobie, dalej z przymkniętymi powiekami i słuchała tego, co wytwarzali inni uczniowie na przeróżnych dostępnych tutaj instrumentach. Niezauważalnie tupała stopą o podłogę w sobie tylko znanym rytmie i tonacji. Co miała lepszego do zrobienia, niż to właśnie? Jeszcze nie przywykła do faktu, że jednak była w stanie konwersować z ludźmi, więc nawet nie próbowała się udzielać i tym samym, Merlinie uchowaj, narażać ich na swoje towarzystwo. Towarzystwo jednak przyszło samo razem z uczuciem opadających obok niej na kanapie pośladków. Od razu otworzyła oczy, potrzebując chwili czy dwóch, na zrozumienie, co tu się właśnie stało. I zauważyła młodego chłopaka, z bardzo wschodnimi rysami twarzy. Zamrugała kilka razy, próbując powrócić do rzeczywistości i przywołać na twarz coś na kształt uśmiechu, który od razu nie odsunął by wszystkich od niej. - Po prostu Lara - i nic nie mogła poradzić na to, że również delikatnie się uśmiechnęła, bo coś w jego mimice było cholernie zaraźliwym. Przez głowę przemknęła jej paskudna myśl, że gdzie byli ci wszyscy cholernie pozytywni ludzie, kiedy najbardziej ich potrzebowała, kilka tygodni temu... Teraz nagle zjawiali się jak grzyby po deszczu i ewidentnie to był jakiś zlot pozytywnych osobowości. Najpierw Jeremy, teraz Liang. Nie powiedziała nic więcej, bo za chwilę skupiła się na tym, że coś zaczęło wpełzać po nogawce chłopaka. Nie bała się węży, ale jakoś odruchowo odsunęła się, wciąż patrząc na gada. Usłyszała jakiś syk, oczami wyobraźni widząc już, jak za chwile zostanie pożarta przez tego małego osobnika i nagle pojawił się jego właściciel, sycząc przeokrutnie. Konsternacja na dobre zagościła na jej twarzy. Zmarszczyła brwi próbując zrozumieć, co tu się właśnie działo i z pomocą przyszedł jej rozgadany, Gryfoński kolega siedzący obok. - W sumie nie spotkałam wcześniej wężoustego - stwierdziła, przyglądając się chłopakowi w krukońskich szatach i próbując skojarzyć, czy gdzieś wcześniej mogła go spotkać. Teraz, kiedy wąż ponownie znalazł się we właściwych rękach, mogła znów spróbować się rozluźnić. Nie było to jednak takim prostym zadaniem, bo gdzieś tam daleko pozostawała myśl, czy chłopak aby na pewno kontrolował swojego podopiecznego. -Nauczyciele nie mają nic przeciwko, że chodzisz na zajęcia z wężem? - zapytała w końcu, z zaintrygowaniem przekrzywiając głowę w bok.
Spóźniona! Była niemalże spóźniona, ale nie mogła nic na to poradzić, bo dopiero co ucinała sobie przyjemną pogawędkę z Irytkiem na temat tego, że rzucanie w uczniów patykami oraz innymi przedmiotami, jakie wpadną w jego niematerialne ręce, nie jest na pewno tym, czego by sobie życzyła. Była zirytowana, można powiedzieć, że przypominała nieco chmurę burzową, gotową na prawdziwe gradobicie i nic nie mogło jej powstrzymać. Wkroczyła do klasy dość prędko, jej idealnie związane włosy były już w nieładzie, kilka kosmyków wysypało się z misternego koczka i teraz opadały jej na ramiona, a oczy zdawały się rzucać lodowate błyskawice. To z pewnością nie był najlepszy nastrój na naukę, czy choćby uczestniczenie w zajęciach, ale nie mogła nic na to poradzić, w końcu nie wybierała chwil, w których ktoś działał jej na nerwy. Odetchnęła głęboko, starając się nad sobą zapanować, ale chyba nie była mimo wszystko zadowolona z tego, co zobaczyła, ostatecznie bowiem wszystko wskazywało na to, że zajmą się muzyką, a z tym nie miała zbyt wiele wspólnego. Rozpuściła włosy jednym, dość gwałtownym ruchem ręki, pozwalając, by opadły jej na ramiona, wygładziła koszulę, poprawiając przy okazji odznakę prefekta naczelnego, zlustrowała zebranych, jakby obawiała się, że ktoś zaraz zacznie rozrabiać, aż w końcu zbliżyła się do pierwszego lepszego miejsca, starając się zachować powagę i godność.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Do zajęć z Działalności Artystycznej zawsze miał mieszane uczucia, bo choć od lat tworzył swoje małe deserowe dzieła i do lekcji z wykorzystaniem farb czy gliny garnął się z dużym zapałem, to jednak uciekał od jakichkolwiek form teatralnych, niezależnie od tego czy chodziło o taniec, śpiew czy grę aktorską. Prawda była taka, że był zwyczajnie sztywny. Potrzebował, by w jego wnętrzu rozbuchał prawdziwy ogień, podgrzewając go do temperatury topnienia, by mógł rozluźnić się i swoimi ruchami móc odegrać wszystko, czego tylko ktoś mógłby zapragnąć. Może i na co dzień był dość swobodny, ciepły i przyjazny, ale wystarczało, by zbyt wiele spojrzeń padło na niego bezpośrednio, by spinał się pod ich ciężarem, potrafiąc zaprezentować sobą co najwyżej kawał drewna. I tak, spodziewał się, że lekcja, na którą właśnie zmierzał, może dotyczyć teatru, skoro poprowadzić miał ją nikt inny jak Ezra. I właśnie ze względu na niego nie mógł sobie odpuścić, chcąc wesprzeć go na jego pierwszej lekcji, tak jak zresztą lubił robić względem wszystkich nowych nauczycieli czy asystentów, a więc i nie wyobrażając sobie, że miałby nagle odpuścić, gdy dotyczy to kogoś dobrze mu znanemu. Przywitał się ze wszystkimi, ciepłymi uśmiechami obdarzając lepiej znane mu osoby i zajął jedno z wolnych miejsc, próbując w trzymającym go lekkim stresie nie sięgnąć od razu po czekającą na niego czekoladę, nie będąc pewien, czy ta nie jest konieczna do jakiegoś zadania, które na nich czeka. Tym bardziej, że jeśli Ezra naprawdę rozkaże mu odgrywać jakieś szopki przed połową szkoły, to pocieszenie w postaci czekolady lepiej zachować sobie na później.
Nikola Brandon
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : Dość niedbały wygląd, ubranie często połatane kolorowymi materiałami. Szeroki uśmiech z dołeczkami. Świeża blizna na prawej łydce.
Od dawna chciał się nauczyć grać na gitarze, kiedy więc usłyszał, że pierwsza w tym roku lekcja DA ma się odbyć właśnie w pokoju muzycznym...cóż, nie mógł ukryć ekscytacji. Co prawda nie mógł mieć pewności, że to właśnie instrumentami będą się zajmować, ale w jakim innym celu nowy nabytek szkolnego grona pedagogicznego mógłby ich tutaj zgromadzić. Wszedł do klasy przed czasem, co już samo w sobie stanowiło ewenement na skalę światową, uśmiechnięty szerzej niż zazwyczaj, pogwizdując pod nosem luźną aranżację "God Save the Queen", jak to miał w zwyczaju. Od progu zauważył Victorię (@Victoria Brandon), której pomachał energicznie. Nie umknęło jego uwadze, że kuzynka wygląda dość...nietypowo. Lodowate spojrzenie zdawało się chłodniejsze niż zwykle, za to jej wyraz twarzy wyglądał tak, jakby dziewczę dopiero przed chwilą opanowało nerwy. No i miała rozpuszczone włosy, co podczas zajęć zdarzało się bardzo rzadko. Nikola musiał przyznać w duchu, że dużo ładniej wygląda z tym rumianym licem i nieco chaotycznie rozrzuconymi na ramionach włosami, nawet jeśli sugerowało to niezbyt przyjemny dzień. Rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając innych znajomych twarzy, jego uwagę przykuła jednak osoba, która ze wszystkich zgromadzonych tu uczniów, chyba najmniej tej uwagi szukała (@Caelestine Swansea). Śliczna ruda istota, skulona w jednym z foteli w szarym kącie klasy, pochylona nad notatnikiem i pogrążona we własnych myślach. Długie włosy opadały jej twarz, nie mógł więc dostrzec wyrazu, który - jak zgadywał — przedstawiałby skupienie, może nawet pasję... Może trochę za długo wpatrywał się w dziewczynę, w każdym razie zorientowawszy się, że nadal stoi jak kołek tuż przy drzwiach, odchrząknął i zajął miejsce kilka fotelów obok niej, nadal zerkając w jej stronę, starając się dostrzec, co takiego rysuje.
Nie spodziewała się zobaczyć obok siebie nikogo. Większość osób bardzo dobrze bawiła się po drugiej stronie pokoju muzycznego. Bardzo... głośno. Przymknęła na chwilę powieki, gdzieś pomiędzy obcymi szmerami wyłapując nawet jakiś znajomy głos. Tylko na krótki moment uniosła wzrok znad kartki, zawieszając dłoń nad papierem. Przelotnym spojrzeniem objęła sylwetką Skylera. Serce na chwilę stanęło jej w piersi, a chwilę później... poczuła ogromne ukłucie, z bezgłośnym odetchnięciem ponownie pochylając się nad papierem. Wolną ręką rzuciła cień na czoło, opierając głowę na palcach, w części przysłaniających oczy. Starała się opanować łzy, ale ilekroć o nich myślała, napływały gęściej na policzki, rozmazując prawie gotowy szkic. Więc w końcu przestała myśleć. Godząc się na ten stan, poniekąd czując mieszankę rozgoryczenia i ulgi, że nikt... nie zwrócił uwagi. Mimo to, nie bez poczucia wstydu, konspiracyjnym, pośpiesznym ruchem ręki, otarła rękawem mundurka mokrą twarz. Ktoś wygrywał jakąś melodię, ktoś w chaosie wpadł do sali, ktoś z zaangażowaniem z kimś rozmawiał, ktoś zatrzymał się w drzwiach. Bodźce docierały do niej bez zanotowania tak naprawdę sensu wydarzeń. Tylko wejście Skylera zapamiętała, choć wyrzucała je z pamięci. W końcu, ktoś siadł niedaleko niej... Zawiesiła rysik nad szkicem, bez patrzenia w tamtym kierunku, czując ten wzrok. Zasłaniając przegubem ręki rysunek, chciała pospiesznie zamknąć szkicownik, chowając go do torby. Zrobiła błędnie dwie rzeczy. Niepotrzebnie zrzuciła jednocześnie nogi z fotela i niepotrzebnie użyła do tego energii, jakiej nie miała. Ostatnio preferując raczej powolne odruchy. Dlatego szkicownik upadł rysunkiem do góry na ziemi. To był błąd numer jeden. Błąd numer dwa, kiedy próbowała go złapać, a zamiast tego kopnęła go pomiędzy swoje miejsce siedzące, a miejsce puchona. Nie spojrzała w jego kierunku. Ostatecznie wybierając, żeby skupił się na szkicu, bardziej niż na niej. Dopiero ocierając wierzchem dłoni resztkę wilgoci z oczu, poruszyła się z miejsca, bez słowa wstając, żeby chwilę później ukucnąć żeby sięgnąć po swoją własność. Nie podnosiła na niego spojrzenia. Sięgnęła nawet dłonią włosów, zaczesując je niby-gestem za ucho. Naprawdę - osłaniając twarz przed jego uwagą. – Dziękuję - mruknęła bezmyślnie, bo nie miała za co, bo i nie zrobił nic za co powinna dziękować. Jednak cisza wydawała się jej bardzo zdradliwa. Czuła się w niej jeszcze bardziej odsłonięta.
Może udało jej się przybiec na styk, a może udało jej się po raz kolejny spóźnić na zajęcia? Clarke raczej nie należał do najbardziej morderczych nauczycieli w szkole, choć wolałaby aby nie uznał, że lekceważyła czy to jego, czy przedmiot, którego nauczał. Czy znajdujące się na siedzeniach tabliczki czekolady to były jakieś pułapki i trudność polegała na tym, że nie można było się nimi przedwcześnie poczęstować? Na szczęście przybyła na tyle późno, że nie miała czasu się namyślać nawet na tym, ile kostek wywoła u niej szeroki uśmiech. I w sumie miała go również bez tego, choćby ze względu na to, że pozbyła się liścia mandragory po ponad czterech tygodniach cierpień.
Orla H. Williams
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Brokat, cekiny, frędzle i kolory. Hipiska, która jest królową parkietów wszelakich.
Można powiedzieć, że zamiast biec na zajęcia, unosiła się w powietrzu, frunąc w kierunku sali. Cóż, do działalności artystycznej nikt nie musiał jej namawiać - tym bardziej, że zajęcia odbywały się w muzycznej sali, a to musiało coś znaczyć. O ile w mniejszym lub większym stopniu interesowała ją sztuka wszelaka, to na punkcie muzyki oszalała już chyba zamieszkując łono swojej matki. Chwała jej za te wszystkie kołysanki i poranną gimnastykę przy gramofonie. Nigdy wcześniej nie miała kontaktu z nowym nauczycielem, ale ogólną wiedzą był fakt, że jeszcze chwilę temu sam uczęszczał na zajęcia jako uczeń. Orlica miała nadzieję, że oprócz powiewu świeżości zaleje ich praktyczną wiedzą i nowatorskim podejściem. W głębi ducha miała nadzieję, że nie będzie im kazał analizować opasłych tomów opowiadających o historii sztuki, a że zaraz będą w sali dziać się r z e c z y. Opadła na miękki fotel, rzucając wszystkim obecnym radosne powitanie, a w dłoni dzierżyła swój najnowszy nabytek: magiczny flet.
// zapraszam do tyrpania
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
O kurwa - to była jego pierwsza myśl, gdy uświadomił sobie, że dosłownie za parę minut zaczynają się zajęcia z działalności artystycznej. Artysta był z niego żaden, posiadał bowiem jedynie podstawowe informacje czy umiejętności, które znał tylko i wyłącznie dlatego, że urodził się w czystokrwistej rodzinie i wymagali tego od niego rodzice. W biegu narzucił na siebie szkolną szatę i wypadł z dormitorium, jeszcze w locie przecierając zaspane oczy. Może i chuja go to wszystko interesowało, ale przenigdy nie pozwalał sobie na opuszczanie jakichś zajęć. Do sali wpadł rozczochrany i z przekrzywionym krawatem, spóźniony na tyle, że można było jeszcze przymknąć na to oko. Rozejrzał się po pokoju i gdy dostrzegł Orlę siedzącą w fotelu, zajął ten znajdujący się obok i sapnął cicho. - Co tam masz ciekawego? - spytał i zerknął na kurczowo zaciskany przez nią przedmiot.
Wsiąknęła w wielki fotel, przez co z oddali mogła wydawać się nieproporcjonalnie mała. Cudownie miękkie siedzisko miało w sobie coś niesamowicie usypiającego i kojącego. O ile właściwości te nie były zbyt przydatne podczas lekcji, to profesora wciąż nie było w klasie, a wejście w stan połowicznej drzemki zajęło Orli kilka sekund. Niby czuwała, ale powieki miała zamknięte. Jedna dłoń ściskała niewielki instrument, a druga palcami wystukiwała na kolanie nieokreślone rytmy, które na bieżąco układały jej się w głowie.
Chociaż nie słyszała otwieranych drzwi – któryś z woźnych musiał ostatnio zadbać o ich nasmarowanie, poczuła jak zajmuje miejsce obok. Leniwie odwróciła głowę w tę stronę, unosząc jedną powiekę. - Ciebie się tu nie spodziewałam – Aslan wydawał jej się zbyt praktyczny na artystyczne błahostki, ale może jak ona skrukoniał już na tyle, że nawet wybierał się na zajęcia, które nie do końca go interesowały. Nie mogła nic poradzić na uśmiech, który wpłynął na jej usta – jak zwykle z resztą, gdy ten pojawiał się w zasięgu jej wzroku. Gdy widzieli się ostatnio na treningu, nie mieli zbytnio szansy porozmawiać, zanim rozdzielili się w powietrzu. – To?
Zapytała, rozluźniając na flecie uścisk, by podnieść go do góry, w nieco mniej morderczym geście. Niewielki instrumencik błyszczał się świeżo polakierowanym drewnem. Przyłożyła go do ust, ale nie dmuchnęła, nie chcąc zwracać na siebie uwagi. - Flecik – wymamrotała, a wypuszczone powietrze zaświszczało nieco, wyłapane przez podłużny przedmiot i przerobione na nieokreślone dźwięki. – Sprawiłam sobie prezent. Na urodziny i na święta jednocześnie, bo u Lanceley’ów można zostawić sakiewkę.
Przyjrzała się Coltonowi, zwracając uwagę skinięciem głowy na jego krawat. W całkowicie automatycznym geście pod tytułem „starsza siostra mode: on” wyciągnęła się ku jego szyi, by poprawić przekrzywiony materiał. Zajęło jej to parę sekund, a gdy skończyła, poklepała chłopaka po ramieniu. Żeby nie było, w geście tym na próżno było się doszukiwać jakichkolwiek cech czegoś więcej. Cmoknęła pod nosem z zadowoleniem, jak stary dziad na widok nierozwiązanej krzyżówki na ostatniej stronie Proroka. - No, tera to panicz wygląda. A nie, taki rozłu… rozłche… - rozchełstany – niedorobiony chodzisz.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Trzeba przyznać, że trochę się zawahał przed przyjściem tutaj, muzyk był bowiem z niego praktycznie żaden. Wolał tańczyć do rytmu tworzonego przez inną osobę, aniżeli uparcie próbować tworzyć coś, co koniec końców i tak nie nadawało się do słuchania. Miał stosunkowo złe przeżycia z instrumentami, zwłaszcza ze skrzypcami... ale pierwsza lekcja Clarke'a zdecydowanie nie była czymś, co chciałby sobie odpuścić, zwłaszcza że jako student trzeciego roku był świadomy, że ilość podobnych okazji drastycznie się dla niego zmniejsza. Zresztą kto wie, może wcale nie mieli grać, a miejsce było przypadkowe, lub stanowiło wstęp do czegoś znacznie lepszego? Koniec końców przyszedł na styk, właściwie zupełnie pewien, że jest już spóźniony. Wszedłszy do środka, poprawił torbę na ramieniu i rozejrzał się wokół, marszcząc brwi na widok czekolady. Nie poczęstował się nią jednak, tyleż z ostrożności, co z faktu, że nie był największym fanem tego przysmaku. Zatrzymał się gdzieś z boku, stosunkowo blisko Morgan, witając się skinieniem głowy ze znajomymi. Poprawił zawieszoną na nadgarstku bransoletkę z Ayuahascą.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Wizerunek. Być może był mniej ważny niż przygotowanie merytorycznego materiału, którym mógłby zachęcić młode dusze do swojego ulubionego przedmiotu, ale to właśnie na nim Ezra się skoncentrował tego poranka. Już dawno to przemyślał i nauczycielstwo traktował poniekąd jak nową rolę, do której potrzeba było odpowiedniego kostiumu. Czasem bardziej subtelnego, dziś... mniej. Nie wstydził się więc założyć odrobinę staromodnego garnituru i dopełnić tego obrazu okularami w cienkich, złotawych oprawkach. I w całej tej powadze stroju było coś na tyle niepoważnego, co dodawało mu odwagi. Czas było odebrać swoje pięć minut. Na zajęcia zaprosił profesora Forestera, nie mając jeszcze uprawnień do samodzielnego przeprowadzenia zajęć, ten jednak obiecał się nie wtrącać, a jedynie po cichu obserwować poczynania nowego asystenta. Ezra odetchnął jeszcze, nie spiesząc się do sali - w przeciwieństwie do takiej @"Morgan Davies" czy @Orla H. Williams - i w głowie przerabiając sobie, jak to wszystko chciał rozegrać. A i tak większość pozostawało w strefie improwizacji. Pierwsza do pokoju muzycznego wleciała - jak najbardziej dosłownie - tacka z trzema dzbankami napojów, dopiero za nią wkroczył Ezra, uważając by przypadkiem nie przerwać zaklęcia dopóki nie znalazła się bezpiecznie na jakimś stoliku. - Dzień dobry, dzień dobry wszystkim - powitał ich z opóźnionym entuzjazmem, ogarniając spojrzeniem i uśmiechem wszystkich zebranych. Trudno było mu powiedzieć, czy było ich dużo, czy mało, jak na pierwszy raz jednak wystarczająco.- Jako osoba, która spędziła w Hogwarcie dwa dodatkowe lata, jeszcze kilka miesięcy temu strzeliłbym sobie avadą w głowę na myśl o dalszym oglądaniu niektórych twarzy. - Odkaszlnął z wymownym "Strauss" pomiędzy. - Ale jestem tu z własnej woli i mam nadzieję, że wy również, bo zaangażowanie liczy się dla mnie więcej niż talent. Jeśli ktoś woli robić uniki i zajmować się sztuką tylko w teorii, tam są drzwi. - Tylko na moment zawiesił spojrzenie na @Skyler Schuester, zanim skoncentrował się na kolejnym Puchonie. - Włóczykij - zwrócił się do @Felinus Faolán Lowell, pstrykając palcami i wskazując rozkazująco na podłogę. - Rozumiem, że trzymanie się zasad ci nie leży, ale przynajmniej załóżmy, że zamiast wędrować, chcesz na moich zajęciach zostać dłużej niż krócej. Sprzęt szkolny szanujemy. A pani @Arleigh Armstrong i pan @Maximilian Felix Solberg, po pięć punktów za właściwe użytkowanie instrumentów. Przynajmniej dwie osoby dają mi nadzieję na ten rok... - Westchnął teatralnie, gestem wskazując ślizgonowi, że może tymczasowo pozostać na miejscu, byle już bez akompaniamentu. Sam nie siadał; o wiele łatwiej mu było przekazywać swoją energię, gdy pozostawał dynamiczny. - A tak serio. Wiem, że dla wielu osób działalność artystyczna potrafi być mocno stresująca, bo nie umie śpiewać, krępuje się tańczyć i totalnie nie potrafi rysować. Byłem tam. Straszne przeżycie. - Działalność artystyczna była takim przedmiotem, że nawet ktoś z wielkim talentem ostatecznie trafiał na dziedzinę, w której nie czuł się dobrze. - A ja nie chcę, żeby było strasznie. Więc nie obchodzi mnie, czy przychodzicie w mundurku czy w piżamie. Już jesteście artystami, czy dopiero z was to wyciągnę. Zamiast standardowego systemu oceniania oferuję bazyliszkowe macchiato i sen memortka, a czasem coś słodkiego dla poprawy humoru. - Nie czuł się kompetentny, by kogokolwiek oceniać jako "okropnego" lub "powyżej oczekiwań" - i choć czasami dało się tego uniknąć, wolał naprowadzać i pomagać niż tylko wystawiać stopnie. - Jeszcze jedno. Po przeczytaniu wszystkich waszych prac ostatnio, mam jedną uwagę. Jeśli ktoś jeszcze nazwie mnie profesorem, przysięgam, że będę za to ucinał punkty. Pan Clarke, Ezra, ale nie profesor, na litość - zaśmiał się, kręcąc głową i ściągając z siebie marynarkę. Mógł odetchnąć - jedną część miał już za sobą, więc o ile nikt nie miał żadnych pytań, uwag ani komentarzy, pozwolił sobie przejść dalej. - Sala może mylić, ale nie byłbym sobą, gdybym swojej pierwszej lekcji nie zrobił z aktorstwa. Na tym mam pewność, że się znam. A że już wspomniałem o stresie, a stres wiąże się z emocjami... Panowanie nad emocjami to tematyka, którą chcę dziś podjąć. - Rozejrzał się po twarzach, szukając oznak jakiegoś rozczarowania. - Nasze humory są niesamowicie zależne od czynników zewnętrznych, natomiast sceny nie obchodzi, czy nie lubimy naszego partnera, mamy zły humor czy widownia zachowuje się niestosownie. Takim czynnikiem może być też ten instrument, dlatego dziś go wykorzystamy. Chciałbym, żeby każdy z was miał możliwość zmierzenia się z nim, zanim przejdziemy do zadania głównego. Skoro już przy nim siedzisz, pomyśl o jakiejś emocji Max, skup się na niej bardzo mocno, ale nie mów nam o niej. Przekaż. Tak, żeby każdy z nas poczuł to, co ty. Ezra opadł wreszcie na jedno z wolnych miejsc, ustępując miejsca uczniom, bardzo ciekawy, jak pójdzie im mierzenie się z tak trudnym instrumentem.
I etap:
Dla leniwych: Ezra prosi, żeby każdy sprawdził się przy pianinie Lanceley'a. Jego pełne opanowanie wymaga lat ćwiczeń, ale może być wskazówką, jak już teraz potraficie skupiać się na własnym przekazie. Jeżeli postać nie potrafi grać na pianinie, może założyć, że po prostu grała gamę albo poprosiła Ezrę, żeby pokazał jej coś prostego.
Rzuć k100 <15 - Nie znasz żadnej melodii, nie umiesz skoncentrować się na emocji, a może po prostu nie podchodzisz do instrumentu, skoro Ezra nie chce nikogo zmuszać? W każdym razie przeszkodą nie jest pianino, ale Ty sam. Nie przekazałeś emocji i to raczej pianino wpłynęło na Ciebie - do końca lekcji pozostajesz rozstrojony, co będzie skutkowało obniżeniem wyniku w kolejnym etapie. 16-30 Krótko mówiąc, nie radzisz sobie. Nieważne, co próbujesz osiągnąć ani jakie masz umiejętności, Twoi słuchacze wydają się być zirytowani Twoim wyjątkowo drażniącym popisem. Na pewno nie jest to miłe doświadczenie, ale ostatecznie w tym zadaniu chodzi tylko o sprawdzenie siebie, więc nie martw się na zapas. 31-50 - Mało który artysta od razu radzi sobie z tym instrumentem. Na ich tle wypadasz po prostu przeciętnie. Może zbyt słabo się skupiłeś, bo nawet nie zauważasz, kiedy pianino narzuca Ci emocję zupełnie przeciwną do tej, o której myślałeś. I jeszcze jesteś przeświadczony, że to właśnie miałeś na celu od początku... 51-70 - W istocie możesz poczuć, jak instrument Ci się opiera. Pewnie nie sądziłeś, że gra na instrumencie może się wiązać z takim wysiłkiem! Dorzuć kostkę. Parzysta będzie oznaczać, że stawiasz na swoim, zaś nieparzysta, że instrument Cię pokonał. Ale głowa do góry. I tak poszło Ci nieźle. 71 - 90 - Idzie ci naprawdę dobrze. Może nie wszyscy potrafią dokładnie określić, jakie uczucia próbowałeś wzbudzić, na pewno jednak udało Ci się zbudować nastrój. Możesz też czuć się podbudowany - skoro udało Ci się poskromić magiczny instrument, na pewno poradzisz sobie z własnymi emocjami. 91- 100 - Jeżeli to jest Twój pierwszy raz, zupełnie na to nie brzmi. Idzie Ci doskonale, bez problemów opanowujesz instrument, nawet jeśli wszystko, co potrafisz zagrać, to gama. Twoje emocje dzielą wszystkie osoby. Za tak dobrą pracę otrzymujesz 5 punktów dla domu.
Modyfikatory:
Modyfikatory: + Kuferek: dla osób, dla których przewodnie artystyczne zainteresowanie związane jest z muzyką przerzut za 5 pkt. Dla osób, dla których przewodnie artystyczne zainteresowanie nie jest związane z muzyką przerzut za 10 pkt. Przerzuty są na całą lekcję, nie odnawiają się przy kolejnym etapie. + Osoba, która fabularnie grała kiedyś na pianinie/ma wpisaną znajomość instrumentu do KP może podwyższyć wynik o 15. + Osoba, której mocną stroną jest zachowywanie zimnej krwi, potrafiąca opanować emocje może podwyższyć wynik o 15 (jeżeli ktoś użyje tego bonusu, będę to sprawdzać w KP). + Bazyliszkowe macchiato podnosi na duchu, a rozgryzione ziarno snu memortka przywołuje dobre wspomnienie. Osoba, która napije się jednego z nich, może podnieść swój wynik o 15, ale emocje przez nią przekazywane mogą być tylko pozytywne. Stan ten utrzyma się również w kolejnym etapie, co może, ale nie musi być przeszkodą. + Szczęście: jeżeli nie satysfakcjonuje Cię twój wynik, rzuć dwukrotnie K6. Jeżeli wylosujesz dwie szóstki, bez względu na wynik trafiasz do grupy z wynikiem 91-100. (W poście uwzględnij jednak, że jest to wynik przypadku, a nie umiejętności.) Jeżeli wylosujesz dwie jedynki, automatycznie trafiasz do grupy z wynikiem <15. Inne modyfikatory nie działają w tym wypadku.
TERMIN: 16.10 do północy. Wszystkie pytania/zażalenia/uwagi najlepiej kierować do mnie na gg: 49276730
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Kostka: 63 +15(grał na fabule na pianinku) +15(napije się kawusi) = 93 Efekt: 5pkt dla Slytherinu
Do klasy w końcu zawitał Ezra. Gdy zaczął mówić, Max przestał bawić się w muzyka i zaczął słuchać, co ten ma mu do powiedzenia. Liczył na zajęcia muzyczne, ale aktorstwo też brzmiało dobrze. Dopóki nie kazali mu w niczym rzeźbić, był zadowolony. -Rzucić mi jednym bazyliszkowym, Włóczykiju? - Wyszczerzył się do Felka, gdy ten schodził z instrumentu na prośbę Ezry. Zaczynało zasychać mu w ustach, a kawa zawsze była dobrym rozwiązaniem. Gdy dostał filiżankę z napojem, odwrócił się od instrumentu, by przypadkiem go nie ubrudzić i napił się. Praktycznie od razu poczuł efekt magicznej kawy. Rzadko delektował się zaczarowanymi napojami, ale dzisiaj, przy tej lekcji wiedział, że może mu to pomóc. -Pewnie, daj mi chwilę. - Powiedział, gdy Ezra poprosił go o rozpoczęcie. Odstawił niedopitą kawę w bezpieczne miejsce i ponownie zajął wygodne miejsce przy instrumencie. Palce położył na klawiaturze, a powieki zamknął skupiając się na emocjach. Spokój. To było właśnie to, na czym teraz mógł się skupić i przekazać innym. Powoli zaczął grać czując, jak dźwięki wypełniają pomieszczenie. Czuł, że aura zaczyna się zmieniać i nie jest już tak zwykła, jak jeszcze kilka minut temu, gdy po prostu bawił się zabijając czas przed nadejściem prowadzącego.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Powiedzieć, że Arli wodzi za Ezrą wzrokiem, to jak nic nie powiedzieć. Po pierwsze, miała słabość do facetów w stylu vintage, po drugie, miała słabość do facetów uzdolnionych. A po trzecie, miała słabość do nauczycieli, którzy potrafili wyciągnąć miotłę z dupy. Pan Clarke dostał się więc właśnie na tajną listę najlepszych belfrów Hogwartu, którą Arli prowadziła w swojej głowie od pierwszego roku. I na drugą, równie tajną listę niezłych dupeczek z pokoju nauczycielskiego. Dziewczyna wyszczerzyła się, kiedy za samo pobrzękiwanie na gitarze zarobiła dla domu trochę punktów. Teraz jednak Ezra zaczął mówić, więc grzecznie machnęła różdżką i odesłała gitarę na stojak. Kiedy kolejni studenci podchodzili mierzyć się z fortepianem, Arli wychłeptała ukradkiem dwa kubki kawy i zagryzła czekoladą - teraz, kiedy była już pewna, że może. Znając niektórych nauczycieli, te czekolady mogły być zatrute, albo mogły zamienić ich wszystkich w ropuchy, ale Ezra nie wyglądał na pojeba człowieka z kategorii Pattona. Kiedy przyszła jej kolej, zawahała się na chwilę, bo nie była pewna, co właściwie czuje. Przed chwilą grała jednak na gitarze Auld Lang Syne i nadal czuła tę melodię w palcach. Nie chciała jej powtarzać, ale może zagrać coś, co też kojarzy się jej z domem, Szkocją, wysokimi górami i porywistym wiatrem... Wtedy jednak zerknęła na okno, za którym szalały ciemnoszare chmury i deszcz zacinający nieustannie w zamkowe szyby. Poczuła ciepło rozgrzewającej ją kawy i wyobraziła sobie długie, jesienne wieczory spędzone przy kominku w pokoju wspólnym... Usiadła przy pianinie i zagrała to, co kojarzyło się jej z domem, ogniem, świętami, rodziną, spokojem. Nie była pewna, czy nie wczuła się za bardzo, zwłaszcza przy niskich akordach. Fortepian wydawał się momentami żyć własnym życiem, jakby chciał grać na inną melodię, ale po chwili zaczął współpracować. Grała z zamkniętymi oczami, nisko schylając się nad klawiaturą. Miała nadzieję, że nie wygląda idiotycznie.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Wynik:97 + 15 (charakter, nauka oklumencji, KP) = 112
Włóczykij. Opisał siebie jako Włóczykija z Krainy Muminków, który trzyma się na uboczu i po prostu... działa. Funkcjonuje. I to była prawda, przynajmniej w stosunku do prawie wszystkich w tej klasie, nie pozwalając odkryć żadnego gorszego dna u siebie. Oklumencja, której tak skrupulatnie się uczył, powodowała, iż z łatwością kontrolował każdą, drobną emocję, która próbowała wydostać się spod kopuły jego czaszki; nie bez powodu zatem bez żadnych problemów w stosunku do profesora Clarke zszedł z pianina, stojąc tuż nieopodal Maximiliana, kiedy to musiał jednak wyprostować własne nogi, spoglądając na prosty, jednoznaczny gest osoby prowadzącej te zajęcia. Bez problemów, bez oburzania się, bez jakichkolwiek sprzeciwów - sylwetka z łatwością się wyprostowała, przyczyniając się do przyjęcia pionowej postawy ciała. Sprawność w lewej ręce odzyskana, tylko co dalej? Nikt z nich nie wiedział, co tak naprawdę będzie działo się na Działalności Artystycznej, z którą to nie był aż tak za pan brat, zatem czekał cierpliwie, zanim oczywiście odpowiedział na słowa Ezry. — Wiadomo, panie Clarke. — odpowiedział naprędce, kiedy to wiedział, że powinien był w tejże sprawie się odezwać. Ignoranckim, pozbawionym moralności, a raczej jej resztek, bucem po prostu nie był; zamiast tego postanowił, że posłuży się dobrą radą w postaci szanowania sprzętu i posłusznie wykona polecenie. Nie bez powodu zatem, kiedy usłyszał prośbę Ślizgona, podniósł brwi, zastanawiając się nad tym, czy ten sobie żartuje. — Bozia rączek nie dała? — proste pytanie, poniekąd ironiczne, wydobyło się spomiędzy jego ust, kiedy to skierował się do stanowisk z napojami i tym samym ostrożnie chwycił za bazyliszkowe mociatto, które następnie przewlókł przez całą salę i podał przyjacielowi, zakładając następnie rękę na rękę, jakoby odgradzając się od całości tego wszystkiego. Jego umiejętności z tego fachu wydawały się być już na tyle wyrośnięte, że można było nazwać to pełnoprawną, dorosłą rośliną, która, zapuszczając pędy i korzenie, wrosła się na stałe w świadomości Puchona. Wsłuchiwał się w występ, który powodował efekt na całej sali. Zastanawiał się czasami, jak to jest zwyczajnie dotknąć klawiszy i począć grać, kiedy to z łatwością można wydobyć z siebie własne emocje, o ile człowiek potrafi nad nimi sprawować pieczę i tym samym stać się ich strażnikiem. On potrafił, ale czy pozostali? Nie bez powodu wywlókł własne spojrzenie na wilczura znajdującego się pośrodku własnego umysłu - tego spokojnego, czasami melancholicznego. Kiedy Maximilian skończył własny występ, to właśnie on, wraz ze swoimi cechami, które musiał wydobyć, postanowił zająć jego miejsce i tym samym oddać się poezji zwanej muzyką. Spokojne ruchy palców, kiedy to starał się oddziaływać na emocje pozostałych, z łatwością muskały tworzywo, z jakiego zostały stworzone klawisze w instrumencie Lanceleyów. To jego tak naprawdę pierwsza styczność z pianinem; nigdy nie interesował się graniem na klawiszowych artefaktach, w związku z czym jego gra początkowo była nastawiona na sprawdzenie własnych umiejętności. Dopiero później, gdy się wkręcił, pozwolił na to, by cząstka psa, nacechowanego teraźniejszością, przedostała się do gry. Drobne zatopienie palców w sierść zwierzęcia oraz przejęcie od niego emocji było niezwykle błyskawiczne, bo to właśnie on stanowił większość jego zachowania oraz podejścia do sytuacji. Proste, aczkolwiek ostatecznie, gdyby spojrzeć na to w inny sposób, złożone dźwięki wydobywały się z pianina, nacechowane głównie spokojem, który to starał się oddać, jako własnego ja. Nie było w tym jakiejś ukrytej gry; nie zamierzał spoglądać w przeszłość, gdyż wtedy wszystko stałoby się chaotyczne oraz pozbawione wcześniejszego składu i ładu, jak również nie zamierzał spoglądać w przyszłość, która nadal nie miała do niego zaufania i zapewne podkuliłaby ogon na jego widok. Nuty delikatnej, subtelnej melancholii czasami przedzierały się do gry, aczkolwiek nie stanowiły jej głównego motywu; były prędzej dodatkiem. Zakończywszy, oddał miejsce komuś innemu. Nie wiedział, jak tak naprawdę wyszła jego gra i tylko profesor mógł to stwierdzić, jak również pozostali.
Trzeba było być szaleńcem, żeby podchodzić do fortepianu po występach MaksioFelków. Ktoś jednak musiał to zrobić. A że padło na najmniej uzdolnioną osobę w całej klasie, aka Brooks? Tym lepiej. Znajomość instrumentu ograniczała się u dziewczyny do faktu, że wie, jak fortepian wygląda i gdyby ktoś postawił go przed nią, bez chwili zawahania odparłaby: „FORTEPIAN!”. I miałaby rację. Jeżeli zaś chodzi o samą grę na tym instrumencie… cóż, tutaj zaczynały się schodki. Julia usiadła na wolnym miejscu, spojrzała na klawisze i wcisnęła kilka na próbę. Brzmiały tak jak sądziła, czyli zupełnie losowo.
– Przepraszam, Ezra. Mogłabym prosić o jakąś wskazówkę? – zapytała. – Może coś, co oddaje strach?
Nauczyciel wystukał na klawiaturze prostą melodię. Oczywiście, prostą dla niego, bo choć Brooks kilkukrotnie przyglądała się z uwagą palcom pływającym po klawiszach, za nic w świecie nie potrafiła tego odtworzyć. Efekt był taki, że jej gra przypominała chór złożony z samych mandragor. Widząc konsternację i irytację na twarzach kolegów i koleżanek, wstała od stołka i lekko się ukłoniła. Cóż, zawsze mogło być gorzej. Niewiele gorzej, ale gorzej.
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Pon 12 Paź 2020 - 15:24, w całości zmieniany 1 raz
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
- Sam jestem w szoku, aczkolwiek to chyba dobre miejsce i zajęcia, aby trochę odpocząć – uśmiechnął się szeroko. Nie bagatelizował sztuki i ważności tej lekcji, niemniej jednak działalność artystyczna jawiła się w jego głowie jako przedmiot, na którym można wyluzować, bez niepotrzebnego spinania się czy wywijania różdżką. – Poza tym, podejrzewam, że za dzieciaka więcej tańczyłem, grałem i byłem w teatrze niż Forester przez całe swoje życie – wyolbrzymił, parskając cicho śmiechem. Teraz, mając większą swobodę w swoich działaniach, nabrał dystansu do tego, do czego bywał zmuszany w dzieciństwie. Pokiwał głową, spoglądając z zaciekawieniem na flet. Przyjemna fala ciepła rozlała się po jego serduszku, bo miał świadomość jak ważna była muzyka dla Orli. A fakt, że nie żałowała tylu galeonów na swoją pasję, potęgował podziw i dumę w stosunku do młodej Williams. - No, no, no – zagwizdał cicho, wciąż szczerząc się wesoło do Krukonki. – Mam nadzieję, że niebawem Darłoryje zagrają jakiś koncert, wzbogacone o nowy instrument. I że dostanę zaproszenie! – pokiwał jej palcem, żeby czasem o nim nie zapomniała. Obserwował jak Orka poprawia mu krawat, a potem z teatralną powagą komentuje jego wygląd. Dopiero teraz do niego dotarło, że wygląda jak krzyżówka trolla górskiego i wozaka, z nieogarniętym ryjem, włosami i niechlujnie narzuconą szatą. – Dzięki – spojrzał na nią z wdzięcznością i przeczesał palcami lwią grzywę, próbując ją, oczywiście bezskutecznie, ogarnąć. – Niedawno wstałem i zapieprzałem tu szpagatami, żeby zdążyć – poprawił mundurek, mając nadzieję, że teraz już prezentuje się o niebo lepiej. – Jak myślisz, nowy asystent da nam w kość czy początkowo będzie próbował wkupić się w nasze łaski? – spytał i pomachał Orce czekoladą przed oczami, a wtem do sali wjechały tace z dzbankami. Uniósł brwi w geście zdziwienia, ale nie zdążył tego skomentować, bo od razu pojawił się też Clarke. Rozsiadł się wygodnie w fotelu, słuchając co Ezra ma do powiedzenia. Póki co, lekcje działalności artystycznej z nim zapowiadały się na przyjemne i pozbawione stresu. Gdy przyszła jego kolej, usiadł przy pianinie, dając sobie kilka sekund na wzięcie głębokiego wdechu i delikatnie musnął palcami instrument. I chociaż wydawało mu się, że niewiele pamięta z lekcji pobieranych w dzieciństwie, jego dłonie automatycznie wciskały kolejne klawisze, wygrywając delikatną, napełniającą optymizmem melodię. Był zaskoczony z jaką łatwością był w stanie przekazać innym swój wewnętrzny spokój i radość.
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Najboleśniejsze bywają te momenty, gdy człowiek zda sobie sprawę, że mimo wiedzy, doświadczenia i świadomości, wciąż naiwnie czeka, że wydarzy się to, co przecież wiedział, że wydarzyć się nie ma prawa. I teraz też czekał, obserwując ten niemal oniryczny w swojej abstrakcji obraz, z półprzytomnym spojrzeniem wbitym w Ezrę-nie-Ezrę, który odgrywał przed nim kolejną rolę. Bo Ezra, cokolwiek robił, zawsze zdawał mu się taki i nie taki jednocześnie, jakby umykał gdzieś, chowając się za tymi wszystkimi maskami i rolami, nigdzie nie będąc w pełni sobą, a jednak przemycając tak dużo Ezry w nie-Ezrze. Bo tym Ezra był naprawdę - nieuchwytną abstrakcją, która mogła przyjąć każdy kształt, ale zbyt mocno kochała swój własny, by porzucić go w pełni. I choć był już pewien, że wszystko już zrozumiał i objął puchonim rozumem, naprawdę naiwnie wmawiając sobie, że to on odciął Ezrę od tego życiodajnego dla niego płynu w postaci ociekającej uwielbieniem uwagi, tak prawda była inna, gorzka i szorstkością stająca w gardle - to Ezra już go nie potrzebował. Nie potrzebował spojrzenia jasnych tęczówek, bo miał ponad setkę innych, znacznie ciekawszych, uczniowskich; nie mówiąc już o tych mądrych, ciepłych oczach Leonardo, które wybaczały mu przecież wszystko. A on sam doskonale już wiedział jak uzależniające i karmiące pychę jest uczucie posiadania takiego spojrzenia na sobie, po tylu latach odnajdując je w najpiękniejszym odcieniu zieleni mefistofelesowych oczu. I wiedząc to wszystko... nadal czekał, odmierzając ulatujące z ezrowych ust słowa, jakby nimi odmierzał minuty i- nagle, zielone spojrzenie Divy mignęło przed nim, odbijając się od niego wyraźne, a jednak nie zatrzymując się na tyle, by mógł przywitać je choćby drgnięciem kącika ust. I to było tyle. Nic nie pozostało. Nie było żalu, że należy mu się więcej. Nie było chęci wystąpienia przed szereg, byle zdobyć dodatkową sekundę uwagi. Nie było tego towarzyszącego mu niegdyś wrażenia, że bez tego spojrzenia na sobie nie istnieje w ogóle, jakby jego egzystencja nie była nic warta, jeśli Clarke nie da jej do tego powodu. A serce biło mu przy tym spokojnie, rytmicznie, w stabilnym, nienarzucającym się nikomu szczęściu. Bo biło już przecież dla kogoś innego i nawet jeśli kąciki ust zadrżały mu z rozbawienia, że tak wiele myśli i uwagi poświęca wciąż tej jednostronnej relacji, to odkrył z lekkością, że nie przeszkadza mu to już zupełnie, akceptując tę niemożność odcięcia się myślami od przeszłości. Liczyło się tylko to, że uczucia brnęły już własną, równą i prostą drogą. I to właśnie to bicie serca wystukał na rozdziewiczającym go muzycznie instrumencie. Spokojne, rytmiczne, powtarzające się raz za razem w równej melodii bum bum, wygrywane na zaledwie dwóch klawiszach, wybranych instynktownie po zaledwie kilku testowych uderzeniach, poszukując nie niskiego, a wysokiego w pogodnych tonach dźwięku. Wzrok zamarł mu pod półprzymkniętymi powiekami skrępowania, bo z każdym kolejnym uderzeniem czuł się tak, jakby rozbierał się z przykrywających go myśli, obnażał się przed wszystkimi tak głęboko skrywana melodią, bez żadnego znieczulenia otwierając klatkę, by wszyscy oczami wyobraźni mogli spojrzeć na bijące tam serce. Nie chciał patrzeć w tej chwili na nikogo, a jednak gdy tylko skończył, odwrócił się powoli do Ezry, by uśmiechnąć się do niego niepewnie, nie obawiając się krytyki z jego strony, skoro ten zdawał sobie sprawę jak wielkim wyczynem w jego wykonaniu było sklecenie nawet tak prostego rytmu, dopiero wtedy mogąc powrócić na swoje miejsce, tym razem z kubkiem gorącego bazyliszkowego macchiato.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Punkty w kuferku: 86pkt Przerzuty: 14/17 Modyfikatory: przerzuty za 5pkt, +15pkt za znajomość instrumentu, +15pkt za opanowanie (do rozpatrzenia) Wynik:71 (po 3 przerzutach) +15pkt = 86 (+15pkt ew. = 101)
Całe szczęście okazało się, że lekcja faktycznie miała się skupiać na muzyce. Przynajmniej w jej pierwszej części. Kanoe pozwoliła na to, by wpierw inni zasiedli do instrumentu, samej planując jaki utwór mogłaby zagrać. Nie chciała, by było to coś przesadnie długiego, bo w końcu inni również czekali na swoją kolej. Postanowiła, więc postawić na dosyć krótki i dobrze znany sobie utwór, który opanowała już dobre kilka lat temu. I z którym wiązało się dosyć wiele wspomnień. Kiedy tylko pianino się zwolniło zasiadła przy nim i... chyba nie potrafiła się skupić na jednej jedynej emocji. Nie chciała, by całe to doświadczenie było jednowymiarowe. Proste. Wolała przekazać coś o wiele bardziej skomplikowanego i złożonego. Zaprezentować całą gamę emocji, która dla każdego mogłaby mieć zupełnie inną intensywność. Coś, co potrafiłoby dogłębnie poruszyć, ale nie być do końca oczywiste. Odetchnęła głęboko nim w końcu przyłożyła palce do klawiatury, wciskając pierwsze z klawiszy, spod których spłynęły dźwięki emocjonalnej melodii. Pianino nie sprawiało oporu, starając się odzwierciedlić dokładnie to, co sama Kanoe chciała mu przekazać. I z pewnością nie były to jasne, radosne i przejrzyste uczucia. Być może dlatego, że dla niej samej utwór ten był wyjątkowy. Melodia umilkła na ułamek sekundy w połowie, by po krótkiej chwili zostać wznowioną z nową energią i emocjami, które jej towarzyszyły. Ich nieco bardziej intensywnym wybuchem, który przejawiał się w każdej krótkiej wędrówce którejś z dłoni po klawiaturze, pełnym pasji wciśnięciem klawisza, by zacząć z upływem czasu przygasać już pod sam koniec utworu... Nie wiedziała jedynie czy udało jej się osiągnąć efekt o jaki chodziło Ezrze. Nie wiedziała na ile udało jej się przekazać to co sama odczuwała i jak bardzo było to zrozumiałe dla innych. Czy oni również czuli to samo, co ona sama i co chciała w nich wzbudzić czy może jedynie wyczuwali swoistą atmosferę jaką udało jej się stworzyć przy pomocy instrumentu? Tego nigdy nie mogła być w pełni pewna...
||link z muzyczką dla chętnych||
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Punkty w kuferku: 16pkt Przerzuty: 1/1 Modyfikatory: +15pkt za opanowanie Wynik:66 +15pkt = 81pkt
I nadszedł w końcu on. Były kruk, który teraz dołączył do grona pedagogicznego choć jedynie jako asystent właściwego nauczyciela. Jednak zawsze znajdował się już po drugiej stronie. Słysząc swoje nazwisko, które padło pomiędzy taktownymi kaszlnięciami uśmiechnęła się jedynie do Clarke'a z politowaniem. Oj... jeszcze z pewnością może się zastanawiać czy jednak nie warto było wrócić do Hogwartu czy może jednak strzelić sobie Avadą w twarz. Choć ostatnimi czasy była zadziwiająco grzeczna. Tak się jakoś złożyło. Wyglądało na to, że pierwszym wyzwaniem jakie postawił przed nimi Ezra było zapanowanie nad stojącym w sali pianinem. Chyba będzie mogła temu podołać. Tak myślała. Co prawda jakoś szczególnie nie interesowała się muzyką, ale zdarzyło jej się bawić kilka razy przy klawiaturze. Pamiętała mniej więcej jeden utwór, który kiedyś pokazał jej kuzyn, ale nie była pewna czy z pewnością go dobrze pamięta. Nie zważała jednak na to i zasiadła przy instrumencie, a następnie ułożyła dłonie mniej więcej na środku klawiatury, by wcisnąć pierwsze klawisze. Działała mniej więcej instynktownie, nie będąc pewną czy na pewno robi wszystko tak jak powinna, ale chyba szło jej dosyć dobrze. Przynajmniej na tyle,by mogła roztoczyć wokół siebie nieco smętną atmosferę na kształt nostalgii, tęsknoty czy smutku. Nie było to nic konkretnego, ale chyba dało się wyczuć podstawowy przekaz i nastrój melodii.
Punkty w kuferku: 28 Przerzuty: 2/2 Kość:58 oraz 6
Była naprawdę zła i zirytowana, co doskonale było widać w jej zachowaniu, w jej ruchach, czy błyskach w jasnych oczach, które zdawały się niemalże krzesać iskry. Zarzuciła włosy na ramię, starając się nad sobą zapanować, aczkolwiek było to niesamowicie trudne, zaś przemówienie Ezry z jakiegoś względu jedynie mocniej ją nakręcało. Miała ochotę doskoczyć do niego i wygarnąć mu, że od kiedy ich uczy, powinien zachowywać się, jak na profesora przystało, ale zamiast tego po prostu założyła ręce na piersi i czekała na to, co się dalej wydarzy, by po chwili odetchnąć głęboko, gdy okazało się, że mają grać na pianinie. To nie była nigdy jej mocna strona, owszem, uznawała muzykę za jeden z piękniejszych sposobów wyrazu, ale nie była kimś, kto byłby w stanie faktycznie samemu wydobyć z jakiegokolwiek instrumentu dobrą melodię. Biorąc pod uwagę, w jakiej wychowywała się rodzinie, oczywiste było, że na którymś etapie mama zaczęła zachęcać ją, żeby spróbowała swoich sił, ale widać jej umysł koncentrował się na czymś zupełnie innym. Odetchnęła głęboko, kiedy przyszła jej kolei i zasiadła przy pianinie czując, jak rozpuszczone włosy opadają jej po ramionach. Przez chwilę zastanawiała się, co właściwie ma zrobić. Ostrożnie ułożyła dłonie na klawiaturze, mając wrażenie, że ten przeklęty instrument nie ma najmniejszej ochoty z nią współpracować i jedyne, na czym mu zależy, to jej pogrążenie. Nie zamierzała się poddawać, aczkolwiek czuła wciąż buzującą w niej furię, nic zatem dziwnego, że melodia, po którą sięgnęła, była dość ostra i raczej ciężka, przekazująca jej gniew, choć oczywiście do ideału było jej daleko. Niemniej jednak żadne głupie pianino nie miało prawa stawiać jej oporu, więc po prostu dopięła swego, by ostatecznie odsunąć się na bok i zarzucić wściekle włosy na ramię, z którego spływały pofalowaną kaskadą.