Osoby: Gaja C. Glaber, Clement Appius Wellington Miejsce rozgrywki: Chatka gajowego Rok rozgrywki: Gdzieś w trakcie ferii, 2014 Okoliczności: Gajce zmarła babcia. Przygnębiona kobieta postanowiła wrócić z odpoczynku do szkoły, by wyżalić się Clementowi. Co z tego wyniknie? Nawet ja nie wiem.
Ostatnio zmieniony przez Gaja C. Glaber dnia Pon Lut 10 2014, 23:26, w całości zmieniany 1 raz
Jak dawno nic się nie działo? Nic, co miałoby jakiś negatywny wpływ na nią. Wszystko szło wręcz za dobrze. Spotykała się z kimś od czasu do czasu, siedziała, patrzyła w gwiazdy, rozmawiała z Herbertem o niebie. Nawet zdarzało jej się pomyśleć o sprawdzeniu jakiś prac, które równie dobrze mogły poczekać. Nawet próbowała nauczyć się gotować przy pomocy tego, co mogła znaleźć u rodziny w Dolinie Godryka. A potem wyjechała w Alpy jakby nigdy nic. W końcu w górach jeszcze lepiej widać niebo. Nie ma żadnego zewnętrznego światła, żadnego głosu, który mógłby zakłócać ten dziwny roman Glaber z dopiero co zauważoną gwiazdeczką. To było takie niemówione "Cześć mała. Jesteś taka śliczna, mogę się przysiąść? Nazywam się Gaja i chce wiedzieć coś o tobie. Najlepiej wszystko. Ale bez pośpiechu. Zacznijmy od początku, ok?" Tak więc nikt nie potrafi sobie wyobrazić jak się czuła, gdy do jej w tym momencie małego, ograniczonego Drogą Mleczną świata wtargnęła sowa. Z takimi informacjami. Śmierć... Ciężki temat, smutny, wszyscy go unikają. Gaja też to zawsze robiła. Bo choć uważa, że na pewno tego człowieka (w tym przypadku Elise Brennan) czeka po drugiej stronie lepszy byt, to jednak było jej przy tym smutno. Straciła kogoś, kogo może spotkać już tylko w jednym miejscu. Jak była nastolatką, a matula zmarła jej z powodu wieku, to pisała list pod adres "Niebo, ul. Słoneczna 5". Ojciec kazał kłaść je pod poduszką, po czym zabierał gdy tylko dziewczynka zasypiała. Potem je czytał i czasami śmiał, a czasami płakał. Zależało od ich treści. Gaja jednak pisała w nich zawsze wiele. W końcu matkę ma się tylko jedną, a utrata jej bliskiego w każdy wieku tak samo boli. Nie chciała jednak o tym więcej myśleć. Co więc zrobiła? Napisała do osoby, która miała wrażenie zrozumie ją najlepiej. Która wie z czym to wszystko się je. Po czym zabrała swojego ukochanego kota, torebkę wypchaną bibelotami i ruszyła w świat... Znaczy do chatki, w której podejrzewała Herbert będzie zachwycony z ilości myszy. Zapukała do masywnych drzwi. Swoją drogą zawsze ją zastanawiało jak to drewno nie przepuszcza do środka masy zimna. Teraz jednak sama chatka nie była ważna, a mówiąc nieładnie jej zawartość. Gdy właściciel otworzył drzwi, myślała, że zaniemówi. A jednak nie... - Cześć. Mogę wejść? Przepraszam cię strasznie za to... No widzisz, mnie tu, nie? Ja na prawdę nie chce ci robić problemu. Wiem, to takie głupie, że cię nachodzę. Ale ja już nie wiem. Chyba cię potrzebuje teraz. Tak. To co robimy? Bo w sumie to bym weszła, ale nie wiem czy mogę. Mam kota, jak pisałam. Tęskniliśmy, wiesz? - Zaczęła mówić nieskładnym słowo-ciągiem, tak różnym od tego, co zawsze prezentowała pani astronom.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Clement się denerwował. Nie miał pojęcia, co mogło się stać, nie miał pojęcia, co mogło wytrącić Gaję z równowagi, sprawić, że go potrzebowała. Że niebo spadło jej na głowę. Nie chciał o to pytać w liście, nie ufał listom, nie ufał słowom, które były często nieprecyzyjne, kanciaste i paradoksalnie mówiły znacznie mniej o rzeczywistości niż gesty, mimika, to wszystko, co można przekazać bezdźwięcznie, tylko za pomocą delikatnie napinanych mięśni. Kiedy otrzymał list, siedział akurat w swoim nieco zdezelowanym fotelu z zapadniętym siedziskiem, owinięty kocem, popijając herbatę z rumem i przerzucając kartki najnowszej książki dotyczącej badań nad behawioryzmem chimer i sfinksów. Czuł, że jego zmarznięte ciało powoli odzyskuje zwykłą temperaturę - obchody w zimie, kiedy brnął niemal po kolana w śniegu, nie należały do najłatwiejszych, najprzyjemniejszych ani najbezpieczniejszych. Rob Roy pochrapywał cicho, przebierając łapami w powietrzu, śniąc jakieś psie sny, w których pewnie była wiosna, pełna zapachów i słonecznych plam, w których mógł się wygrzewać. A potem do jego okna zastukała sówka. Krążył po swojej chatce, co chwila potrącając jakiś stołek, ewentualnie koszyk, którego lokator wydawał z siebie pełne protestu dźwięki. Co chwila wyglądał przez okno, pełen niepokoju i troski. Tak cholernie chciał, żeby Gaja już tu była, żeby powiedziała, co się stało, żeby mógł ją objąć i jakoś pocieszyć... Ta myśl go zaskoczyła. Nie, nie był egoistycznym dupkiem, choć biorąc pod uwagę jego zachowanie względem rodziny, kiedy mogło się wydawać, że tylko on poniósł stratę, że tylko on przeżywał śmierć Todda, można by odnieść takie wrażenie. Ale Gaja wkradała się w jego myśli częściej niż kiedykolwiek, brakowało mu jej radosnej paplaniny i błyszczących oczu, brakowało mu tej dziwnej aury, którą wokół siebie roztaczała. Kiedy w końcu usłyszał cichutkie pukanie, podskoczył jak oparzony i otworzył drzwi gwałtownie. Nie słuchał nawet tych pytań i tłumaczeń, i przeprosin, bo nie miały absolutnie żadnego sensu. Wciągnął ją do środka razem z Herbertem, wiedząc, że Rob Roy nie będzie miał nic przeciwko, przyzwyczajony do najróżniejszych stworzeń kłębiących się na tak niewielkiej powierzchni. - Ja też tęskniłem - powiedział krótko, czując, że serce wali mu jak młotem i zastanawiając się, czy Gajka też to słyszy. - Nie opowiadaj głupstw, nie nachodzisz mnie - powiedział prawie ze złością, marszcząc brwi i sadzając Glaber na trochę zniszczonej, podwójnej kanapce, spod której wybiegła jakaś mała jaszczurka, najwyraźniej obudzona hałasami. Rob Roy ledwie raczył otworzyć jedno oko, ziewnąć i obrócić się do nich tyłem. - Masz ochotę na herbatę? Co się stało? - spytał cicho, nieśmiałym gestem ujmując jej niedużą rączkę w swoją dużą, szorstką dłoń.
Tak, w sumie to nie wiedział nic. Niestety Gajki największym problemem było to, ze gdy zaczynał patrzeć w gwiazdy, to zapominała o otaczającej rzeczywistości. Wchodziła w inny wymiar swojej ziemskiej egzystencji. Myślami była już gdzieś pomiędzy gwiazdami, planetami, planetoidami. Jej oczy wtedy błyszczały, jakby zaklęła w nie całe galaktyki. Energia wtedy przestawała emanować, stając się czystym narzędziem do działań. Tak, jakby miała świadomość, ze przy wielkości kosmosu, to ona nawet nie jest osoba. Kto w końcu wie ile jeszcze nie odkryliśmy? Niektórzy niemili ludzie zawsze wtedy mówią, że cholera to wie, ale niestety trudno ją znaleźć i przez to raczej Gaja nie otrzyma odpowiedzi na nurtujące ją pytania. A było, jest i będzie ich wiele. Przecież nawet z teleskopu Hubble'a nie jesteśmy w stanie wszystkiego zobaczyć, zbadać czy przemyśleć. Te miliony gwiazd są dla nas tak na prawdę obce. A przecież wokół nich może kręcić się życie, niczym Ziemia wokół Słońca. Ach! To takie piękne! Nie czas jednak się zachwycać... Smutek. On nie miał serca zapytać w liście, ona za to nie umiałaby tego napisać. Niby jakby to zrobiła? "Cześć! Jestem Gaja, mam 28 lat i zabiłam własną babcie. Nie wiadomo kiedy zmarła, a ojciec nie chciał mi o tym powiedzieć. A ja głupia nawet nie wpadłam na to, by ją odwiedzić. Był dzień babci, a ja o niej zapomniałam. Pewnie umarła z tęsknoty". Bo przecież myślisz, że Gaja zrozumie, że to nie jej wina? Przecież gdy ludzie umierają z powodu wieku, to rodzina normalnie ich o tym informuje. Niczego nie zataja... Nawet dla dobra drugiej strony. A przecież to też było dziwne. Czemu Gaius to zrobił? Przecież już pewnie dawno po pogrzebie. Przecie to nie tak powinno być. Chciałaby jej powiedzieć tyle rzeczy. Nie może. Na same takie myśli aż łzy napływały jej do oczu. Przecież ona nie chciała by tak się stało. To straszne, że ludzie odchodzą. To smutne i przytłaczające. W dodatku babcia miała taki piękny uśmiech. Nic z tego, że nie znosiła Gajki za to, że jest czarodziejką. Przecież każdy charłak w rodzinie miał prawo do takie reakcji, nie? Usiadła gdzie Clemens jej pokazał. Przecież nie będzie z nim dyskutować o miejscu w którym na usiąść. On i tak jest taki dobry, ze ją przyjął. Bo przecież nie musiał. To nie tak, że uważała go za osobę na tyle smutną czy egoistyczną, by tego nie zrobił. Po prostu w takich momentach człowiek przestaje wierzyć we wszystko co go otacza. Gaius w końcu też tyle razy powtarzał, ze nigdy jej nie okłamie. I co się stało? Delikatne serduszko Gajki tak strasznie ucierpiało. A ona nie mogła się z tym pogodzić. Tak samo jak z umieraniem. Bo to trudne, bo to temat tabu. - No tak wysłałam sowę, rzeczywiście... - Powiedziała przytłumiona lekko. Przecież to głupie, ze wpierw wysyła list, a potem się tłumaczy. Ona jednak inaczej nie potrafiła. Zawsze chciała wiedzieć, ze osoba będąca przy niej, nie będzie w jej towarzystwie smutna. A dziś nie mogła tego nikomu zapewnić. Nawet kot stracił dobry humor. O to tez pewnie miała wyrzuty sumienia. - Poproszę. - Powiedziała cicho, po czym nogi podkuliła pod brodę. W sumie to tak siedząc musiała wyglądać na osobe z dużymi zaburzeniami. Jeszcze by się bujać zaczęła i wrażenie choroby sierocej gwarantowane! - Zabiłam babcie - Powiedziała prawie łkając, po czym schowała głowę w kolana. Chyba płakała, ale sama nie wiem.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Clement nigdy wcześniej nie bał się śmierci, chociaż odejście babci-mugolki było dla niego ciosem. Miał wtedy chyba osiemnaście lat, głowę pełną marzeń, pomysłów i planów, serce pełne miłości do rudowłosej Meg, a może to była skośnooka Wenyao? Należał do drużyny Quidditcha, zaczynał studia, rozbijał się z Toddem i kumplami po barach, potajemnie trzymał w dormitorium różne dziwne zwierzęta i czuł, że żyje, że wszystko układa się dokładnie tak, jak powinno. I wtedy dostał wiadomość z domu, że babcia nie żyje, że atak serca, że zmarła na miejscu. Nie potrafił się odnaleźć w tym wszystkim, nie wierzył, że to się stało, trumna była jakimś bezsensownym symbolem, łzy rodziny doprowadzały go do szału. Stali razem z Toddem gdzieś na uboczu, obserwując w pełnym niedowierzania milczeniu, jak ciało, które jeszcze do niedawna uważali za swoją babcię, opakowane w drewniane, lakierowane pudełko, niknie w ziemi. Ich ramiona dotykały się nieznacznie i mimo że obaj mieli wtedy po dwa metry, ramiona i klatki piersiowe rozrośnięte jak u drwali, to bardziej niż kiedykolwiek przypominali dwóch małych chłopców, zagubionych w świecie dorosłych, w świecie, który nie ma sensu. Babcia była cudowna, Clement uwielbiał ją od dzieciństwa, podziwiał, że odnalazła się w świecie magii, mimo że sama była mugolką. Robiła najlepsze wypieki, najlepsze przetwory i miała w sobie tyle spokoju i ciepła, że samo przebywanie w jej kuchni było ucieczką od kłopotów miłosnych albo Trolla z eliksirów. Dziadek zmarł pół roku później, widocznie za bardzo tęsknił za swoją żoną. Ale Clement odkrył, że dziadkowie naprawdę odeszli, kiedy nie otrzymał od nich na urodziny listu z życzeniami. Jakoś podświadomie na niego czekał. Dwa dni. Trzy. Tydzień. A potem zrozumiał, że już nigdy nie przyjdzie żaden list nakreślony krągłym i wyrazistym pismem babci, albo niecierpliwym, artystycznym charakterem dziadka. Oczywiście, on też wyrzucał sobie, że może za rzadko pisał, za rzadko bywał... ale nie trwało to długo. Śmierć dziadków zostawiła po sobie dziwne uczucie, jakby nerwowo przetrząsał pudełko po układance, nie mogąc znaleźć dwóch elementów, bez których jego świat nie był kompletny. Śmierć Todda sprawiła, że wszystkie fragmenty układanki poszły w rozsypkę, a on został w próżni. Usiadł obok niej, nie wiedząc, co zrobić. Objąć ją, czy nie? Wstał. Znów usiadł. Znów wstał i podszedł do niewielkiego piecyka, na którym miał dwie fajerki, wstawił wodę na herbatę, jednocześnie starając się nie spuszczać Gai z oka i nie oblać się wrzątkiem. Jej wyznanie zaskoczyło go do tego stopnia, że puszka z herbatą wypadła mu z dłoni. Szczęśliwie wieczko było dobrze dociśnięte i aromatyczne wiórki nie rozsypały się po podłodze. Przygryzając wargę dokończył dzieła, po czym nalał jej hojnie rumu, dochodząc do wniosku, że alkohol z pewnością dobrze podziała na zszargane nerwy Gai. Usiadł obok niej, a kubek postawił na niedużym stoliku ze startym blatem, który odziedziczył po swoim poprzedniku. Ostrożnie objął ją ramieniem i oparł podbródek na jej głowie. - Co ty mówisz...? Na pewno tak nie było... Opowiedz mi wszystko po kolei... - zamruczał cicho, mając wrażenie, że pęknie mu serce. Gaja, Gaja Glaber, ta niepoprawna optymistka, ten promyczek, wyglądała na załamaną, i mimo że nie rozumiał, jak to możliwe, że miałaby zabić swoją babcię, to jednak niewątpliwie babcia nie żyła i to już było wystarczającym powodem do współczucia.
Gaja gdy była mała, to zbyt dużo nie różniła się od obecnej. Ciągle uśmiechnięta, radosna, zabłąkana w świecie ciał niebieskich, mówiąca dużo nie na temat i jeszcze więcej w temacie. Ogólnie taka iskierka przepełniona energią od stóp do głowy. Wtedy też miała szalone pomysły i na pewno więcej czasu na odpoczywanie. Leżenie gdzieś na błoniach i jedzenie z przyjaciółmi lunchu, złożonego z tak kalorycznych rzeczy, że nie wiadomo jak jeszcze nie stała się tłuścioszkiem. Zmieniły się w niej tylko decyzje, jakie co rusz odejmuje (a raczej podejście do nich) i rysy twarzy, które niewątpliwie z szarej myszki zrobiły z niej gwiazdeczkę, taką jak często podziwiała na niebie. No i oczywiście nie możemy zapomnieć, ze zmieniła prace. Wtedy się uczyła, a teraz naucza. Nie można jednak powiedzieć, ze miała tyle powodów do kochania swojej babci co Clemens. W końcu niewysoka staruszka odwiedzała ją nieczęsto. Za to gdy była mała nigdy nie mogła jej odwiedzić. Nie wiedziała, czy ma ogromną kuchnie z miliardem ślicznie pachnących przypraw i roślin. Czy w ogóle potrafi gotować, czy raczej woli robić na drutach. Nie wiedziała o niej absolutnie nic, oprócz tego, że to jej babcia i, że powinna ją kochać. W niej nie trudno było wzbudzić miłość do drugiego człowieka, zwłaszcza jeśli to część rodziny. Kochała ją za niezgrabnie zapakowane prezenty i istnienie na zdjęciach rodzinnych. Z czasem jednak starała się coraz bardziej nawiązać z nią kontakt. Pisała wiele, po czym dostawała lakoniczne wypowiedzi. Wszystko po to, by po paru miesiącach przeczytać "Nie wysyłaj mi już listów, ta sowa mnie doprowadza do obłędu" W końcu dla niej normalnym było, ze codziennie rano listonosz przynosił listy, a nie jakieś zwierze. Była mugolem, ale za to w jakimś stopniu też Gaja ją lubiła. W końcu nie zerwała całkowicie kontaktu z rodzina, mimo dzielących ich różnic. Później, gdy panna Glaber podjęła prace w szkole, znów napisała list. Poinformowała, że będzie zjawiać się w święta, bo bardzo ją kocha. Choć staruszka wypierała się, to po drugim czy trzecim razie trochę złagodniała. Nawykła. A potem już nawet zaczęła oczekiwać wnuczki. Nie powiedziała jednak nigdy, ze jest z niej dumna czy, że pochwala to, co robi. Gaja jednak podświadomie czuła, że kobieta jest z niej dumna. Patrzyła na nerwowe ruchy Clemensa zaszklonymi oczyma. Nie wiedziała, co ma dalej powiedzieć. Po prostu, on wydawał jej się teraz taki porządny. A ona była przecież okropną szuja, która nawet o babci nie potrafiła pamiętać. Która ją zabiła tak paskudną bronią jak samotność. Niczym atmosfera, która jeśli nie owinie sobą całej planety, to doprowadzi do jej zagłady. Taka planeta w końcu jest narażona na tak wiele. - No bo byłam w Alpach. Siedziałam tam bezczynnie, patrzyłam w moje maleństwa. A potem przyszła sowa. To się stało, ja nie wiem jak. Ona umarła, a raczej ja ją zabiłam. - Mocniej wtuliła się w przyjaciela, by poczuć jego ciepło na swoich już lekko wilgotnych policzkach. Owinęła go swoimi małymi dłońmi, zapominając o kolanach, które teraz sterczały niczym dwa kikuty. Ostatnio ciągle chudła, trochę przez poranne bieganie, a trochę przez spędzanie nad gwiazdami dużej ilości czasu. Kiedyś przynajmniej zabierała ze sobą jedzenie... Wróć, znaczy teraz też zabiera, ale nie ona je je. Herbert. - Wszystko przez drobiazgi. Nigdy nie miałam dobrej pamięci. A teraz to... Clemens, gdyby mogła przeprosić. Zmieniłabym cały świat - Mówiła dalej bez ładu i składu. Nie chciała jednak, by przyjaciel dowiedział się jaki grzech ciężki popełniła. Na pewno by ją wtedy znienawidził. W końcu skoro ona dawała teraz rade siebie nie lubić...
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Jej ciepło było kojące, a fakt, że obraz sytuacji powoli zaczyna się rozjaśniać, że jednak Gaja nie zepchnęła staruszki ze schodów, tylko najwyraźniej nie była przy niej w godzinie śmierci, jakoś przywrócił Clementowi spokój. Nie, nie spokój, ale względną równowagę psychiczną, bo choć strata kogoś bliskiego zawsze boli, zawsze jest straszna, to przynajmniej wiedział na czym stoi. Teraz jego zadanie polegało głównie na udzieleniu Gajce psychicznego wsparcia i przekonaniu jej, że babcia umarła sama z siebie i że nie może się obwiniać za coś, co zostało ustalone przez kogoś tam na górze. Że na pewne rzeczy zwyczajnie nie mamy wpływu i że od bólu związanego ze śmiercią w rodzinie powinna przynajmniej odjąć ból związany z wyrzutami sumienia. Odetchnął głęboko, zastanawiając się, czy jest najwłaściwszą osobą do pocieszania kogokolwiek, ale chyba Gaja go za kogoś takiego uważała, skoro zwróciła się właśnie do niego. Przyciągnął ją bliżej siebie, co było dla niego nietypowe, bo Clement raczej budował barykady niż je znosił. W końcu usadził ją sobie na kolanach, bo tak było zwyczajnie wygodniej i objął potężnymi ramionami, w których mógłby ją bez trudu zgnieść. Ich dysproporcja musiała być przezabawna dla postronnego obserwatora, jednak ani Clementowi, ani Gai nie było teraz do śmiechu. - Gajka... chodzi o to, że cię tam nie było, tak? Obwiniasz się, że cię nie było przy babci, prawda...? - spytał najłagodniejszym tonem, na jaki go było stać, choć nie był w te klocki najlepszy. Gdyby miał taką możliwość, oddałby zapłakaną przyjaciółkę pod opiekę komuś bardziej kompetentnemu, nie dlatego że nie chciał jej pomóc, Merlinie uchowaj! Dałby się pokroić za jej szczęście i uśmiech, tylko po prostu szczerze wątpił, by potrafił pocieszyć kogokolwiek, skoro przez tyle lat nie pocieszył sam siebie. - Malutka... - zaczął, odchrząknął nerwowo, po czym podał jej kubek pełen gorącej herbaty z rumem. - Wypij trochę, powinno pomóc. Posłuchaj... na pewne rzeczy nie mamy wpływu, to jest zaplanowane gdzieś tam na górze i... i pewnie i tak byś nic nie zmieniła. Zresztą skąd mogłaś wiedzieć? - co za hipokryta, wyskakuje tu z jakimiś fatalistycznymi teoriami, podczas gdy sam nie jest w stanie pogodzić się ze śmiercią brata, mimo że minęło już kilka lat. Z drugiej strony jest pewna różnica między śmiercią staruszki, spokojną śmiercią we własnym łóżku, a śmiercią dwudziestolatka, który zginął podczas wyprawy badawczej. Tak, tak, zresztą, to nie miało znaczenia, chodziło tylko o to, żeby jakoś jej ulżyć, żeby nie płakała. Objął ją serdecznie, niezgrabnie głaszcząc jedwabiste włosy, i przyciskając do swojego wełnianego swetra, pachnącego dymem i zimowym lasem.
Przecież to, że do niej nie pojechała na ten jeden, wyjątkowy dzień było niczym zepchnięcie jej ze schodów. A nawet gorzej! "A jednak często jest, że ktoś słowem złym zabija tak, jak nożem." - Choć piosenka całkowicie nie w stylu Gajki, to jednak cytat odpowiadał idealnie jej sposobowi myślenia. Dla niej ludzie mogli umierać przez kogoś, nawet jeśli te osoby fizycznie nic im nie zrobiły. Niczym papużki nierozłączni, które bez swojej kompanki nie mogą przeżyć więcej niż dwóch tygodni. No fakt, może nie była ze staruszką aż tak blisko, by to porównywać. Więzi jednak były, to się liczyło. Na dobrą sprawę Clemens był jedyną osobą, która w jej oczach była teraz jej skłonna pomóc. Afra w końcu nie przejmowała się aż tak życiem, Anastazja wyjechała na ferie z podopiecznymi, a Charlie znikną tak, jak wcześniej to zrobiła Kim czy Ashley. W dodatku miała wrażenie, że po tym wszystkim co przeżył, wiedział co mówi. Jeśli tak sądził, to nie mogło być inaczej, bo to by zaburzyło to małe wyobrażenie, w którym teraz Gaja chciała się odnaleźć. Choć nie za bardzo jej się to udawało. Dodatkowo Herbert postanowił nie rozmaczać z nią, a ganiać za jaszczurką jak jakiś profesjonalny łowca. W tym wszystkim można zdać sobie sprawę, że to miejsce też jakoś kojąco na Gaje wpływało. Wiedziała, że człowiek tak wrażliwy, żyjący na dobrą sprawę tylko z naturą, będzie choć trochę rozumiał delikatną naturę dziewczyny. Porówna ją do jakiegoś małego, przestraszonego, smutnego zwierzątka i za pomocą swoich czarodziejskich czynów pomoże wstać na nogi. Przecież już nie raz to robił, choć nie z nią. Pomagał zabłąkanym czy zranionym zwierzakom w Zakazanym Lesie. A czym ona niby różni się od takiego zająca? Też ma serce, jakieś małe uczucia, podskoki radości i upadki na ziemie. - Nie. Nie przyjechałam. Zabiła ją tęsknota. Nie podniosłam ręki, a jednak ją uderzyłam. Śmiertelnie. A teraz nie potrafię... Powinnam przy niej być. Nawet mnie wiem czy jeszcze jest. - Zaczęła już trochę bardziej stabilnie, wtulona w przyjaciela. W końcu jego wełniany sweter swoim zapachem czynił cuda. Może nie przepadała za dymem, ale las o każdej porze roku był inni. Inaczej pachniał, kojarzył się z czym wyjątkowym. Teraz, czując zapach ziemi, wilgotnej kory czy zziębniętego drewna, mogła na chwile zapomnieć o górach i wszystkim, co się tam wydarzyło. A miała wrażenie, że zrzuciła swoją babcie z Mont Blanc. - Powinnam wiedzieć, że mam tam być. Przecież taki dzień w roku jest tylko raz. A ja jej to zrobiłam. Dałam umrzeć, nie ocieplając jej dłoni swoją. - W sumie to cieszyła się, że jest pomiędzy nimi taka dysproporcja. Że może być małą dziewczynką, którą on przestawia bez większego problemu. Nie musi się martwić, że go zgniecie, że zrobi mu krzywdę. Nie chciałaby tego. Zranienie kolejnej osoby w tak małym odcinku czasu wykończyłoby ją. Choć była dorosła, to jednak w takich momentach wolała się do tego nie przyznawać. Chciała zapomnieć, ze te 28 lat minęło jak z bicza strzelił. A w jej życiu nic się nie zmieniło, o czym zresztą pisałam. Upiła łyka płynu, który nie za bardzo chciał z nią współpracować. Ręce trzęsły jej się tak, że rozlała więcej na nie, niż wypiła. Zaniechała więc odkładania ciepłego kubka. W końcu gorzej już być nie może. Już teraz tylko herbata, Herbert i Clemens mogły decydować o jej dzisiejszym dniu.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Tak, to prawda. Clement miał w sobie dużo empatii, jeśli tylko nie wymagano od niego, by mówił. By zapewniał. By tłumaczył. On mógł być, mógł opatrywać, obejmować, mógł działać. Ale nie był dobry w mówieniu, w teoretyzowaniu. Dlatego tak bardzo się męczył teraz, kiedy czuł, że powinien złożyć jakieś zgrabne, podnoszące na duchu zdania, bo to była jedna z tych sytuacji, kiedy słowa były potrzebne, a on jakoś nie potrafił ich pozbierać. I rzeczywiście, przypominała mu teraz jakieś biedne zwierzątko, małego ptaszka, sikorkę ze zwichniętym skrzydełkiem, która z pewnością wróci do zdrowia, jeśli tylko czyjeś troskliwe ręce dadzą jej odrobinę ciepła. Nawet jeśli te ręce są tak duże i szorstkie jak jego. - Gajuś... - powiedział tak ciepło, że jego samego to zaskoczyło. - Posłuchaj, nie mogłaś tego przewidzieć. Nie mogłaś być przy niej w każdej chwili... Może to nie tęsknota, ale ciało? Wiesz, biologia, starość... to nieuniknione, choć bardzo bolesne - mówił cicho, niezdarnie głaszcząc ją po głowie. - Nie jesteśmy wszechmogący... niestety... Mimo smutku, który go ogarnął, czuł się dziwnie spokojny, trzymając ją w ramionach, dodając otuchy i jednocześnie wygładzając własne smutki. - Jaki dzień? - spytał łagodnie, unosząc jej podbródek i zaglądając w lśniące od łez oczy. Z trudem układał sobie w głowie obraz jej domniemanej przewiny, w którą zresztą nie wierzył, ale znał Gaję wystarczająco dobrze, by znać jej wrażliwość, oraz wiedział, że śmierć bliskich osób wywołuje w ludziach irracjonalne wręcz poczucie winy, wyrzuty sumienia, że nie powiedzieli czegoś we właściwym momencie, nie zrobili, że zaniechali, że pozwolili, że nie ostrzegli... Sam przerabiał to od lat i nie potrafił się z tym uporać. Nie chciał, żeby Gaja doświadczała tego samego. Widząc, że z trudem radzi sobie z utrzymaniem kubka w dłoni, odebrał go jej w milczeniu i przytknął do drżących od płaczu ust, które naprawdę nadawały jej wygląd bezbronnego dziecka, który niespodziewanie rozczulił Clementa, sprawił, że poczuł się bezradny, bo wiedział, że nie jest w stanie ot tak zdjąć z jej barków ciężaru bliskiej osoby. - Posłuchaj... wiem, że będziesz się obwiniać. Ale to zdarzyłoby się pewnie niezależnie od decyzji, które byś podjęła, niezależnie od tego, czy siedziałabyś sprawdzając eseje uczniów, wpatrując się w gwiazdy, czy będąc w pokoju obok...
A czy ona chciała by mówił? Czy go o to prosiła? Teraz nie mogła nic, świt opierał się na tym co chwilowe, zmienne. Chciała, by ją zrozumiał, przytulił, pogłaskał po głowie i dał zapomnieć o tym wszystkim. Chciała móc myśleć tylko o tym co jest. Bo to co było, już nie wróci. Tak często to powtarzała. A teraz samej jest jej trudno w to uwierzyć. Zawsze sądziła, że jak ją to spotka to da sobie jakoś rade. A tym czasem płakała jak dziewięciolatka w ramie Clemensa i mówiła zdania nieskładne, chaotyczne. Na szczęście zrozumiałe patrząc na to, jak gajowy sobie z nimi dobrze radził. Bo przecież to nie tak, że ona zawsze była silna. Nigdy takie nie zgrywała, jej energia pochodziła z radości, z otoczenia, z gwiazd które tak uważnie śledziła. Dobrze, że jeszcze nie zapowiedzieli chmur na wieczór, bo już w ogóle przyszłoby jej płakać. To bez sensu, że mogła tak mało względem świata, dla którego chciała tak wiele zrobić. Zdziałać cuda, byleby wszystko było dobrze. Niestety nigdy nie złapała złotej rybki, by móc jej powiedzieć najprostsze życzenie "Chciałabym aby radość to była rzecz zwykła". - Clemens... Mogłam zapytać gwiazd. Gdybym tylko o niej pomyślała... - Jego przyjemny głos powoli rozlewał się po jej malutkim ciele, dając trochę swobody w tych wszystkich zmartwieniach. A w zasadzie jednym dużym zmarnieniu rozłożonym na miliardy spraw. Prawie jak z galaktyką. Są w niej małe gwiazdy. Wśród nich nie ma ważniejszej czy piękniejszej. Wszystkie są równie potrzebne. - Nie jesteśmy, ale możemy ludzi wspierać, a wtedy śmierć zawita do niech później, bo się przestraszy dobrej energii - Powiedziała nie wiedzieć czemu. Gdyby Gaja miała takie smutki jak Clemens to pewnie już byłaby warzywem, o zgrozo! Nie wyobrażała sobie jak on mógł z czymś takim żyć tyle czasu. To było do przesady bolące i nużące. Odbierające chęci do czegokolwiek. Tak, jakby nagle słońce zgasło, a całą Ziemie pochłonęła jakaś czarna dziura wysyłając do ogromnej galaktyki, gdzie gwiazdy są od siebie dalej i dają tam mało światła, że starcza jedynie do widzenia. To prawie jak ciemność. - Dzień babci. W środku stycznia. - Patrzyła na niego, zastanawiając się, czy zaraz nie ucieknie od niej. Byłoby to dla niej takie bolesne. Dopiero w takich momentach mogła zdać sobie sprawę, jak bardzo Clemens stał się dla niej ważny. W końcu był odkąd pamięta, nigdy nigdzie nie zniknął, nie wyjechał. Zawsze mogła go spotkać w tej zabitej deskami chałupce. - Clemens dziękuje. Jesteś najwspanialszą osobą jaką mogłam spotkać na swojej drodze - Powiedziała tak po prostu, bo przecież właśnie to przez chwile mignęło jej w głowie. Jak mogła inaczej określić kogoś, kto był nawet w taki beznadziejnych momentach, gdy siedziała i była wrakiem człowieka. Wszystko wtedy się w ludziach zmieniało, nagle się zamykali. Ludzie nie lubią rozmawiać o śmierci, to tak, jakby ich pytać za ile ktoś wbije ostatni gwóźdź do ich trumny. On za to teraz mówił więcej niż zawsze. To raczej nie świadczyło o terapii Gajki najlepiej, skoro nie mogła go rozgadać gdy był szczęśliwy, tylko stało się to, gdy ona jest nieszczęśliwa. Była jednak skuteczna, to najważniejsze.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Miał wrażenie, że cały świat wywrócił się do góry nogami - fiknął jakiegoś kosmicznego kozła, że ktoś wywrócił kieszenie spodni, w których do tej pory były bezpiecznie schowane gwiazdy, że wszystko zmieniło swoje miejsce i nie było w tym nic dobrego. Przecież zazwyczaj to Gaja była tą podporą, przecież to zazwyczaj jego trzeba było pocieszać, bo zmuszenie go do uśmiechu graniczyło z cudem. A teraz Gaja była słaba, bezbronna i zapłakana, a on musiał pokazać, że duchem jest równie silny i wielki, jak ciałem. Delikatnie przeczesywał palcami jej włosy, mrucząc coś cicho, jakieś bezładne słowa, które nie miały większego sensu, ale powinny działać kojąco. Taką przynajmniej miał nadzieję. - Gajuś... jestem pewien, że... że to, że teraz tak bardzo się obwiniasz wcale jej nie pomaga... myślę, że sprawiasz jej tym przykrość, wiesz? Myślę, że ja mojemu bratu też sprawiam przykrość... - dodał cicho, po czym wtulił usta we włosy Gai, kołysząc ją delikatnie w ramionach. - Nikt nie jest wszechwiedzący. Jestem pewien, że nawet jasnowidzowie... czy jasnowidze? No mniejsza... że ci, którzy mają wgląd w przyszłość dzięki własnym, wrodzonym predyspozycjom czasami są zaskoczeni różnymi wydarzeniami... Nie możesz się kurczowo trzymać myślami jednej osoby, choćby najbliższej... bo to nie jest normalne - och, tak, Clement coś wiedział na ten temat. Wiedział, jak jego obsesja na punkcie nieżyjącego brata zniszczyła mu życie. Zresztą nie tylko jemu, ale całej rodzinie Wellingtonów. Dopiero niedawno zdał sobie z tego w pełni sprawę. Dopiero niedawno zdobył się na spojrzenie na te kilka lat z pewnego dystansu, na w miarę obiektywną ocenę samego siebie, swoich zachowań... i był przerażony tym, co zobaczył. Zobaczył egoistę, zasklepionego w swoim bólu, który nie zwracał uwagi na to, że reszta rodziny jest również pogrążona w żałobie. Miał im za złe, że nadal potrafią się śmiać, chodzić normalnie do pracy, kochać... że potrafią nadal żyć, kiedy on nie był w stanie. Nie, Clement ani myślał uciekać. I tak, zawsze tkwił w swojej chatce, bo jego życie w pewnym sensie stało w miejscu, nie szedł do przodu, dochodząc do wniosku, że status quo, który osiągnął w chwili obecnej, jest najlepszym, co może oczekiwać od losu. Jej słowa po wytrąciły go z równowagi, nie potrafił przyjmować komplementów pod swoim adresem, nie sądził, by zasłużył na miłe słowa. - Nieprawda... a jeśli tak jest, to musiałaś spotykać bardzo złych ludzi - powiedział łagodnie, ocierając palcami łzy z jej policzków. Jego opuszki były stwardniałe, a jej skóra tak delikatna, że bał się, że rozwieje się pod jego dotykiem. - Ale gdyby nie ty, nigdy już bym się nie uśmiechnął - dodał po chwili, czując, że ten moment jest ważny, bardzo ważny, że to pewien przełom, choć nie potrafił wyjaśnić, na czym to polega.
Możliwe, że Gaja swoim zachowaniem przysparzała tylko smutku. Nawet zmarłym. Widziała jednak gdzieś w głębi siebie staruszkę, która z przymusu przyjmuje ją co święta, która od niechcenia pyta o herbatę, po czym znika gdzieś w swojej kuchni, by potem zamienić z profesor parę zdań i grzecznie się pożegnać. Jakby przyjmowała jakąś nadgorliwą znajomą, a nie własną wnuczkę. Tak więc nic dziwnego, że skłaniała się bardziej ku myśli, ze babcia to w tym całym czyśćcu ma powody do śmiechu. Swojego charakterystycznego rechotu z Gajki. Tak, dziewczyna ciągle go pamięta, ale za wszystkie skarby świata by tego nie chciała. Na szczęście na co dzień jej cudowna beztroska dawała temu zapomnienie. Teraz to jednak wraca. Coraz żywsze, straszniejsze, ponure. - Ty... Chyba tak. - Sformułowała lakonicznie, nie wiedząc za bardzo co odpowiedzieć. Przecież jej by teraz nawet przez myśl nie przeszło powiedzieć czegoś złego o staruszce. O zmarłych źle się nie mówi, to oczywiste. Nawet w najgorszych snach czy wspomnieniach... To wszystko powinno znikać. Z czasem, systematycznie. Prawie jak gwiazdy, które choć gasną w sekundzie wybuchu, to na ziemi tę ogromną stratę możemy oglądać stopniowo. - To inna bajka. Nigdy nie byłam jasnowidzem, ale mam wrażenie, że oni to czują - Nie to, żeby dało się na parę dni nim zostać, a potem zaprzestać. Jej to zdanie nie wyglądało na dziwne, bo generalnie rzecz biorąc nie zastanawiała się dłużej nigdy nad tym co mówi czy robi. Nawet w takich momentach jej się to nie zmieniało. Gaja za to myślała inaczej. Dla niej każdy człowiek zasługiwał na parę ciepłych słów. Przecież bez tego nie ma mowy o szczęściu. Każdy potrzebuje czyjegoś wsparcia czy po prostu świadomości, że przynajmniej dla tej jednej osoby jest coś więcej wart niż garstka ziemi. Ona wiec nie szczędziła pokazywania ludziom ich dobrych cech, gdy to tylko było możliwe. Zawsze też można było zachować w serduszku tę chwilę, gdy patrzyli zdziwieni, jakby co najmniej słonia na Antarktydzie znaleźli. - Czemu? Przecież nie jesteś zły. - Spojrzała na niego nie ze zdziwieniem, lecz z pewnego rodzaju obawą. Bała się, że może wewnątrz być jeszcze bardziej smutny. Smutek oznacza wszystko co złe, więc i problemy z ocenianiem samego siebie. Zabawne, ze nie znalazła tego jeszcze u siebie w tej całej sytuacji. - W takim razie dobrze, że siebie mamy - Dodała, wtulając się w niego. Już chyba oboje zapomnieli, że przyjaciele nie siedzą w tak dziwnej pozycji jak oni teraz, gdy ona na jego kolanach, oplotła swoimi małymi rękami jego szyję. Gdy dystans pomiędzy nimi tworzyły ubrania i nieznaczne naturalne wcięcia w ciele. - Chce by tak zostało. Będziesz tu zawsze, prawda?
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
On nie miał pojęcia, że babcia Gai była... no cóż. Nieszczególnie pogodną osobą, która nieszczególnie okazywała swojej wnuczce ciepło i serdeczność. Nie przyszło mu to do głowy, bo skoro Gaja tak bardzo cierpiała, przypuszczał, że były sobie szczególnie bliskie, że miały podobne relacje jak Clement i jego własna babcia, że ich relacja nie opierała się tylko na poczuciu obowiązku, które nakładały więzy krwi. Jak ktoś mógłby się śmiać z Gajki w złośliwy sposób? Jak ktoś mógł jej nie kochać, nie być z niej dumnym? Clement uśmiechnął się smutno, odgarniając kosmyk włosów z jej zapłakanej buzi i niezdarnie próbując założyć go jej za ucho. Herbert dał sobie spokój z jaszczurką, która wlazła pod jakąś szafkę albo wcisnęła się w jakąś szczelinę, i ułożył się przy piecyku, niedaleko Rob Roya, który leniwie uchylił jedną powiekę, kilka razy uderzył ogonem o podłogę i ponownie zapadł w głęboki sen. Za oknem czaił się mrok, otulał chatkę gajowego i cały Zakazany Las, ale tutaj w środku było ciepło i przytulnie. Mały hipogryf drzemał na łóżku Clementa, zawinięty w kraciasty koc, Herbert mruczał, Rob Roy posapywał, a kilka ptaków umieszczonych w klatkach, kiwało się sennie na drążkach. - Nie. Chyba nie jestem zły. Ale nie jestem najlepszy, myślę, że nie jestem nawet dobry, najwyżej bywam - powiedział łagodnym tonem, z ulgą przyjmując fakt, że Gajka zaczęła się powoli uspakajać. - Tak... to najlepsze, co mogło się zdarzyć. Będę. Obiecuję. Tak... to dobrze, że się spotkali, to całe szczęście, bo być może w ten sposób uratowali siebie wzajemnie albo dopiero uratują - kto wie? Clement popadł w zadumę, mechanicznym gestem gładząc plecy wtulonej w niego Gai i czując, że właśnie odkrywa coś niezmiernie ważnego. On również chciał, żeby tak było jużzawsze. Ale to oznaczało bardzo konkretne sprawy. Chciał, żeby Gaja już zawsze była tak blisko, żeby siedziała mu na kolanach, otaczając go tym czarującym zapachem kobiety. Chciał, żeby się śmiała - również w jego objęciach. Chciał dzielić z nią spokojne zimowe wieczory - obserwować niebo albo siedzieć tak jak teraz, wsłuchując się w te kojące odgłosy wydawane przez śpiące zwierzęta, zapewniające o harmonii. Nawet nie zauważył, kiedy jego usta przesunęły po policzku Gai, by zatrzymać się na ciepłych i słonych od łez wargach dziewczyny, przywrzeć do nich ostrożnie i czule, jakby nie do końca wierząc w to, co się właśnie dzieje. W tej chwili. Nie myśląc o konsekwencjach, o wszystkich "ale", które zaraz na pewno zaczną się piętrzyć i przytłaczać ich oboje. Świat się zatrzymał.
Babcia Gajki po prostu marzyła o innej wnuczce. Takiej, która nie będzie latać z różdżką po całym domu i udawać, że coś osiągnie z tego w życiu. Jak każdy mugol miała wypaczoną opinie, której się trzymała jak brzytwy tonący. Dla niej czymś niewyobrażalnym było, że zamiast malutka Glaber uczyć się jak prasować pościel, ona latała z mapą nieba i wskazywała gwiazdozbiór Cassiopei czy gwiazdozbiór Panny. Tak samo wcześniej nie rozumiała swojej córki, która też kochała patrzyć się w te bezsensowne kropki na nocnym niebie. Gaja za pewne nie zauważyła zachowania Herberta, a tym bardziej nie była w stanie wymienić tylu zwierząt w tym miejscu. Dla niej tu wszystko było niezmienne, a pies jakby zaklęty zawsze leżał w tym samym miejscu. Nie przyzwyczaiła się do takich drobnych ruchów w miejscu, w którym przebywała. Choć była na dobrej drodze, bo kot. Tu nawet nie trzeba kończyć. Wszystko jasne. - Ty jeszcze nie wiesz jaki jesteś - Dodała niepewnie, jakby co najmniej bała się, że zaraz wybuchnie gniewem na jej słowa, zabierze misia, a bajki na dobranoc nie będzie. To takie smutne, ze nawet po tych 28 latach, nie potrafiła jasno precyzować niektórych myśli. Jakby swój rozwój emocjonalny zatrzymała na poziomie wczesnej podstawówki, która jeszcze nie wie jak ma się obchodzić ze światem. Sprawdza każde zdanie, jakby nie wiedziała, czy akurat teraz może jej powiedzieć. Czy czasem nie przyjdzie ktoś, by ją za to skarcić lub nie stanie się coś smutnego, co by miało jej uświadomić jak bardzo jest w błędzie. - Dziękuje. Bardzo. Ona nigdy nie wnikała w powagę danych decyzji. Zawsze myślała o nich jak o dobrych iskierkach,. które odpowiedni pielęgnowane nie mogą wyjść na nic złego. To tak jak z pielęgnowaniem roślin. Gdy taką różyczkę podlewasz, to ona rośnie, ma listki, pąki i kwiaty. Uśmiecha się, choć nie ma ust. Gdy jednak zostawisz ją samą bez słońca lub wody, to zaczyna chorować, psuć się. To smutne, prawda? By tak się nie stało wystarczy włożyć w coś tylko trochę serca. Wtulała się w niego, gdy nagle poczuła jego usta. Takie ciepłe i czułe, tak różne od tego co ją męczyło. Jeszcze nie myślała tak o tym, ale podświadomie chciała ich. Pragnęła, by nie rozrywały się z tego słodkiego uścisku. Nie wiedziała więc czemu, ale ręce mimowolnie powędrowały wyżej, ku jego głowie. Szczecinowate włosy lekko zahaczały o jej delikatną skórę. Przyciągnęła (o ile w ogóle to było możliwe) jego głowę bliżej swojej, by to już nie był tylko niewinny buziaczek. Coś jej mówiło, że chce, by on wiedział, że może być bliżej niej. W końcu w tej cieplutkiej chatce nic nie stało im na przeszkodzie.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Jeszcze kiedy żył Todd, Clement zawsze był tym rozsądniejszym bratem, mimo że młodszym. Różne ich szalone eskapady skończyłyby się pewnie tragicznie, gdyby nie resztki rozwagi, które odzywały się w Clemencie w ostatniej chwili, tak, że mógł chwycić starszego brata za ramię i warknąć "pogięło cię, człowieku?". Może dlatego po jego śmierci czuł się taki winny. Bo raz, jeden, jedyny raz, nie zdążył zainterweniować. Ale ostatnio rzadziej o tym myślał, w jakiś sposób obraz zaczął się oddalać, jakby nie przywierał już cieniutką warstwą do jego duszy i umysłu, tylko powoli zaczął się odklejać, nieznacznie dystansować. A Gaja bardzo mu w tym pomagała. Ciepło jej drobnego ciała i miękkość ust sprawiły, że zupełnie odpłynął. Nie był w stanie myśleć, nie był w stanie zastanowić się nad tym, co robi, że być może właśnie niszczy najcenniejszą rzecz w swoim życiu, przez jeden, niemądry impuls, któremu dorosły mężczyzna nie powinien ulegać. A jednak uległ. Fakt, że Gaja odpowiadała na jego pieszczoty dodał mu odwagi, podobnie jak dotyk jej dłoni, wędrujących po jego karku i głowie. Jego serce przyspieszyło gwałtownie, a wargi przywarły do jej warg bardziej zdecydowanie, smakując ich ciepło i miękkość, coraz chciwiej, z coraz większą tęsknotą, której nie potrafił zaradzić. Duże, długopalce dłonie Clementa, poznaczone bliznami i śladami po oparzeniach, popękane od mrozu i zdradzające człowieka, który dużo pracuje fizycznie, przesuwały się po plecach Gai tak delikatnie, jakby się bał, że zaraz ją zepsuje, że rozpadnie mu się w palcach, że... Nieśmiało przesunął opuszkami po miękkim meszku na jej karku, czując rozkoszne mrowienie w palcach, które powoli rozchodziło się po całym ciele. Wplótł palce w jej włosy, przyciskając ją do siebie odrobinę mocniej, mając wrażenie, że kosmos gwałtownie się skurczył, ograniczając do ich dwojga. Jakby wszystkie gwiazdy Gai zaczęły wirować między ich twarzami, drobniutkie, błyszczące punkciki, czysta magia, króciutkie impulsy energii, iskry przeskakujące między nimi przy najlżejszym dotyku. Może to nie był najwłaściwszy czas, a może właśnie tak miało to wyglądać. Oderwał się od jej ust, tylko na tyle, by móc coś powiedzieć, ale jego broda wciąż delikatnie łaskotała jej skórę, a on mógł spijać z jej warg ciepły oddech. Uśmiechnął się niepewnie i zajrzał jej głęboko w oczy. - Będę zawsze, bo... bo cię kocham - szepnął ochryple, zdając sobie nagle sprawę, że to prawda, że zawsze była to prawda i zawsze będzie. Dobrze, że powiedział dokładnie to, co powstało w jego zamroczonej głowie, zanim odrobinę otrzeźwiał, zanim zaczął się zastanawiać nad wszystkimi konsekwencjami takich słów, nad faktem, że może właśnie niszczy ich przyjaźń, że to zły moment, że łzy Gai dopiero obeschły, że on nie nadaje się na partnera, że nie może nikogo skazywać na swoją depresję, z której dopiero zaczął się wygrzebywać, że będąc zwykłym gajowym, nie może zaoferować zupełnie nic, że jest zarośnięty, trudny, małomówny i chodzi w wygniecionych koszulach albo szorstkich swetrach, że mówi ze strasznym, szkockim akcentem i wiecznie jest zajęty. Musnął ponownie jej wargi, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. Zanim on straci prawo do tych pocałunków na zawsze.
Nie mógł, nie wiedział co się stanie. To tak, jak Gaja nie mogła pomóc swojej babci. Oboje jednak łączy to, że nie wiedzą jak się z tym pogodzić. Widzą winę w sobie, choć tak na prawdę jej nie ma. Dodatkowo w tym wszystkim na niewytłumaczalny sposób próbują się pocieszać. Głupie nie? A jednak dobre, bo skuteczne. Dlaczego miałby nie ulegać emocją? Przecież nawet dorośli mężczyźni mają prawo do odczuwania, do chwytania chwili taką jaka jest. Gaja robiła to zawsze, nie zważając na to, że właśnie kończy się jakiś etap w jej życiu. Gdy coś się kończy, to coś innego się zaczyna. Wolała więc cieszyć się z tego, co przed nią. Wszak wizja siedzenia u Clemensa na kolanach, całowania go przy dźwięku tych wszystkich uroczych zwierząt była niczym z bajki. Ona taka Śnieżka, a on niczym książę, który obudził ją z złego snu, albo jakiś przerośnięty krasnoludek, który postanowił zmienić scenariusz tej bajki. W każdym razie nie można tu zakładać nieszczęśliwego zakończenia. Takie bajki nigdy źle się nie kończą. Nie mogą się kończyć, bo co by wtedy pomyślał czytelnik? Chyba serduszko by mu się złamało. Gaja również nabierała wewnętrznej odwagi z każdą chwilą rośnięcia w czyn ich miłości. Nie wiedziała czym jest dziwne drżenie pod wpływem szorstkiego, ale delikatnego dotyku mężczyzny. To co mugole nazywają motylami w brzuchu wypełniło ją całkowicie, dając uczucie lekkości. Stanu, w którym odpływała do piękniejszej krainy, w którym mogła zrobić wszystko włącznie z przeniesieniem gór czy ożywieniem staruszki. Choć ona przestawała mieć w tym natłoku emocji znaczenie. Jej wizja odpływała, zasłonięta otaczającą ich rzeczywistością. Stali się swoistym epicentrum swoich myśli. Patrzyła na jego oczy z uwagą, której nigdy do niech nie przywiązywała. Czuła jeszcze jego dotyk na swoich ustach, choć już ich tam nie było. Oddech delikatnie przyśpieszył, czuła ciepło jakie biło od nich obojga. Nie wiedziała co się właściwie dzieje, ale chciała by to trwało. Tak jak chciała, by on był przy niej. - Misiu... - Zacięła się mimowolnie przejęta wagą tych słów. Jednak jej głos brzmiał na najszczęśniejszy w całym układzie Słonecznym. - Zostań moi całym światem, bo on nie będzie mógł bez ciebie istnieć. - zaczęła mówić, nie za bardzo wiedząc jak ma określić swoje uczucia. Zwłaszcza, że ona zawsze mówiła dużo. Z tego człowiek nie wyrasta. Zwłaszcza taki jak ona.- Rozumiesz? Jeśli to skazanie, to na pewno jedno z najprzyjemniejszych na jakie przyszło jej trafić. Takim więźniem chciała być z przyjemnością. Niczym w celi, w której tak dawno już zdarzyło im się być razem. Tak więc niech Clemens ją więzi w swoim świecie, a ona w zamian sprawi, że wszystkie jego smutki przejdą w zapomnienie. To niewiele, ale tylko to jest mu w stanie teraz zaoferować. Bo nie wie, jak będzie za dzień, za dwa, za rok... Ale patrzy w przyszłość z uśmiechem, którym może go obdarzać. Którym chce go obdarzać. Przytuliła się do niego mocno, chłonąc jego zapach, jego ciepło, jego uczucia. Zapomniała o całym świecie, co pewnie nie było najlepszą rzeczą. Jednak o to będzie się martwić jutro. Jutro... Które nigdy nie nadejdzie. Nie przy gajowym. W końcu zbieżność jej imienia i jego zawodu to nie przypadek, nie?
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Clement nigdy by nie pomyślał o sobie jako o księciu, chociaż Gaja była bezsprzecznie jego małą księżniczką, delikatną, kruchą istotą, która powinna być otoczona łabędzim puchem i wszystkimi słodkościami świata. O którą należy dbać, której należy zasłaniać oczy, kiedy dzieje się coś brzydkiego albo smutnego, żeby nic nie przyćmiło tej dziecięcej radości, którą promieniowała. Nie, on nie był księciem. Od biedy mógłby być jakimś ciężkozbrojnym rycerzem, milczącym i skrytym za przyłbicą, zawsze gotowym, by ją bronić, zawsze gotowym, by zasłonić własną szeroką piersią, ale na pewno nie księciem, który prawiłby wyszukane komplementy, obsypywał ją płatkami róż, miał gładką buzię i złociste loki opadające na arystokratyczne czoło. Nie. Clement był odrobinę dziki, odrobinę szorstki, trochę milczący i zadumany, miał smutny świat swoich tęsknot i wspomnień, ale był dobry. Jeśli mógł cokolwiek jej zaofiarować, to tylko swoje wielkie, poharatane serce, całe przywiązanie i całą czułość, którą właściwie nie wiadomo, czy potrafi okazać. Clement patrzył w jej śliczne, jasnoniebieskie oczy, mając wrażenie, że serce wyskoczy mu z piersi, kiedy tak czeka na werdykt, bo mimo że Gaja oddawała pocałunki z taką samą żarliwością jak on, to nie był wcale pewien, czy nie przerazi się tego, co właśnie zrobili, przekroczenia pewnej granicy ich przyjaźni... Ale nic takiego się nie stało. Słowa Gai były jak powiew wiatru, niosący ulgę i czystą radość. Przesunął palcami po jej policzkach, zdając sobie nagle sprawę, że ręce mu się trzęsą jak jeszcze nigdy w życiu. - Rozumiem... jak ja cię kocham... - wyszeptał ochrypłym ze wzruszenia głosem, delikatnie ujmując jej podbródek i ostrożnie muskając wargi, nie mogąc sobie odmówić tej przyjemności, nowo odkrytej, a jednak tak znajomej, jakby spędzili całą wieczność wzajemnie badając miękkość swoich ust, fakturę skóry i ciepło oddechów. - Nie... potrafię... już... bez... ciebie... - szeptał, oddzielając słowa czułymi pocałunkami, głaszcząc jej talię, wsunąwszy dłonie pod jej bluzkę, ale nie pozwalając sobie na nic więcej, prócz nieśmiałego muskania jej gorącej skóry. Oparł czoło na jej dekolcie, oddychając z trudem, jakby przebył daleką drogę od swojej samotności do jej ramion. Przymknął oczy, napawając się jej bliskością, słowami, które padły między nimi, przełamując jakąś barierę, którą stwarzał od tak dawna, od tylu lat, od śmierci Todda. Oddychał jej zapachem, oplatając ją w pasie ramionami, zapadając się powoli w to ciepło, to uczucie, które dawało mu jednocześnie cudowną błogość i przyprawiało o zawroty głowy. - Zostań tu dzisiaj ze mną... - poprosił, całując ją nieśmiało w szyję i wdychając głęboko zapach jej skóry. Nie, nie chciał nic więcej. Chciał po prostu trzymać ją w ramionach. Uwierzyć, że to prawda. Że może gwiazdy im sprzyjają. Zresztą gdyby miał jakieś wątpliwości, zawsze może spytać o to Gajkę, prawda? Nie chciał myśleć, jak trudno im będzie wyrwać choć godzinkę dla siebie przy tak napiętym grafiku. Chociaż zakochani dokonują cudów, rozciągają czas jak gumę, znajdują minuty i kwadranse, na których istnienie normalnie nie zwróciliby uwagi... Tak, jakoś dadzą radę.
Blond loki, delikatna cera i wyszukane komplementy nie są domeną mężczyzn, a chłopców. Choć płatkami róż byłby ją w stanie obsypywać gdyby tylko miał ku temu okazje i chęci. No, jednak Gaja nie chciała być obsypywana, komplementowana i ogólnie rzecz biorąc ubóstwiana. W końcu w życiu piękno można dostrzec w tych najzwyklejszych rzeczach. Bo to one tworzą nasze życie a nie chwile. Owszem, przygody małe i duże nadają jakiegoś sensu, tworzą wspomnienia z których Gajka lubi się często w głębi serduszka podśmiewać. Nie są jednak tym, co sprawia, że można mieć uśmiech na twarzy każdego dnia. Ona wolała dostrzegać powody do życia w spacerach gołymi stopami po trawie, porannym mruczeniu kota i nocnym oglądaniu gwiazd. Taki warkocz Bereniki, zawsze przywodzi jej na myśl wesołą legendę z nim związaną. Mianowicie królowa Berenika oddała w ofierze warkocz do świątyni. Gdy on zaginął w tajemniczych okolicznościach nadworny astronom Kanon, by ratować sytuację, odnalazł na niebie układ gwiazd przypominający lśniące włosy, wmawiając królowi, że boskie moce przeniosły go na niebo. Tak więc teraz dziwnego rodzaju radość dawała jej obecność Clemensa. To, że ją dotykał, pocałunków używał niczym przecinków w swojej lakonicznej wypowiedzi, a ogolenie to w tak niefortunny sposób opierał głowę, że dawał jej coś więcej niż przyjaciel. Chłonęła to niczym gąbka, na nowo malując na swojej twarzy uśmiech. Chciała by tak zostało, by mogła jeszcze miliard lat świetlnych patrzyć na te małe iskierki w jego oczach. Nie pamiętała, kiedy ostatnio tak na kogoś patrzył. Choć... Może po prostu nie widziała nigdy u niego tego blasku? W końcu przez ostatnie parę lat był tak smutny, że wręcz można było w jego oczach dostrzec dym z papierosów. Ewentualnie mgłę, która przysłaniała mu całe piękno galaktyczne. To wszystko było dla niej tak świeże, że nie wiedziała za bardzo co ma robić, jak ma go dotykać, od czego zacząć, a na czym skończyć. Miała wrażenie, że każdy jej ruch jest tak niefortunny jak lot pisklęcia, potykającego się jeszcze o własne nogi, a już próbującego wzbić się w powietrze. Nie wiedziała też co ma powiedzieć, chyba pierwszy raz od dawien dawna. Oddawała mu jednak pocałunki równie czule, a od czasu do czasu cicho mruczała, gdy dotykał jej ciała. - Chce być wiecznie przy Tobie, słuchać wciąż twoich słów - Dalej mówiła z tą nutą niepewności wymieszaną z radością. W końcu ona zda sobie z wszystkiego na dobre sprawę dopiero rano, gdy obudzi się obok niego czy jakkolwiek inaczej, byle czuć jego obecność. Gdy wstanie, a energie na przyszły dzień da jej coś zupełnie innego niż wcześniej. Teraz jednak lekko przymknęła oczy, skupiając się na bodźcach, które tak intensywnie do niej docierały. Takiego scenariusza nie wyczytała z gwiazd, choć spędzała z nimi tyle czasu. Może powinna po prostu choć nad chwile od nich odpocząć? Ona nigdy tak na to nie spojrzy, ale co za dużo to nie zdrowo. Jej spostrzegawczość najwyraźniej na tym ucierpiała i już nie widziała nawet takich prostych sygnałów. A może podświadomie nie chciała ich widzieć? Jeśli tak, to zrobiła sobie sama na prawdę miłą niespodziankę.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Gaja będzie musiała opowiedzieć mu te wszystkie piękne historie o księżniczkach i ich warkoczach, a on opowie może mniej piękne, ale pewnie równie interesujące o różnych zwierzętach. Może nawet pewnego dnia opowie jej o swoich wyprawach, które tak naprawdę były poszukiwaniami śmierci, ale do tego raczej się nie przyzna, nie chcąc sprawiać jej przykrości. Zresztą teraz powinni stawiać na życie, w każdym razie on, który do tej pory raczej wegetował, przypominając jakiegoś posępnego ducha, mimo że jego serce przecież biło. Tyle że biło siłą przyzwyczajenia, zupełnie bez sensu. Cyceron mówił, że przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka, a on mimo wszystko przywykł do tego monotonnego stukotu w swojej piersi, nie potrafił odebrać sobie życia, mimo że szukał sposobów, mimo że szukał czegoś, co by go wyręczyło. Smok, chimera, mantykora, sfinks... Nieważne. Ale teraz to wszystko nie miało znaczenia. Ko-cham. Ko-cham. Ko-cham. Czoło oparte o jej dekolt, bliskość ciepłych piersi, unoszących się w rytm oddechu, zapach jej skóry, jego dłonie poznające krzywiznę bioder i wcięcie w talii. Ko-cham. Ko-cham. Ko-cham. Bicie serca, które nareszcie miało jakiś sens. Głęboki sens. To zabawne, jak mało o sobie wiedzieli. Zaglądali w najgłębsze zakamarki swoich dusz, potrafili nieść sobie pociechę, ale jestem dziwnie pewna, że nie wiedzieli wielu rzeczy, które każdy normalny człowiek uznałby za podstawowe. Ulubiony kolor? Alergie? Układy rodzinne? Szczegółowa historia kariery? Byli partnerzy? Coś poważnego? Takie tam... w sumie rozpaczliwe nudne księgowanie kolejnych etapów w życiu. To i tak wyjdzie prędzej czy później, a im wcale nie było to potrzebne do szczęścia. Przesunął palcami po jej kręgosłupie, uśmiechając się lekko. - Ze słuchaniem wciąż może być pewien problem... wiesz, że nie jestem specjalnie rozmowny - mruknął z rozbawieniem w zagłębienie nad jej obojczykiem, które pachniało wyjątkowo słodko. Ucałował z zadowoleniem to miejsce, starając się nie myśleć o niczym, o żadnych przeszkodach, ani o tym, jak bardzo chciałby poznać każdy skrawek jej ciała. Niestety, był tylko facetem, w dodatku zakochanym facetem, który od jakichś czterech lat nie dotykał żadnej kobiety. Delikatnie pocałował jej podbródek, po czym przeniósł się znów na ciepłe usta, przywierając do nich chciwie i czule zarazem. Nie musieli się nigdzie spieszyć. Mieli dla siebie całą wieczność, prawda? - Malutka... wiesz... wiesz, jaki jestem i że może nie być tak łatwo... Ale kocham Cię i zrobię dla Ciebie wszystko. Rozumiesz? Wszystko. I za każdą cenę... - powiedział poważnie, odrywając się od jej ust i przesuwając kciukiem po jej miękkim policzku, po czym, chcąc odrobinę rozładować napięcie, dodał -... jeśli chcesz, mogę się nawet zacząć golić.
W sumie, to dużo legend związanych z gwiazdami zahacza o jakąś księżniczkę. Czy to starożytną, średniowieczną czy plemienną. Najwyraźniej ludzie uznawali to za piękne, skoro przetrwały tyle czasu te opowieści. Gaja jednak z większym zainteresowanie by posłuchała o przygodach Clemensa! Przecie ona tak zawsze lubi słuchać niewiarygodnych historii. Pewnie nie uwierzyłaby w to, ze on to przeżył. Raczej byłaby to dla niej miłe opowiadanie na dobranoc. W końcu ona nie podejrzewała nikogo o takie złe czyny jak narażanie swojego życia. Celowe. Zwłaszcza, ze Clemens w jej głowie rysował się bardziej jako strasznie zapracowany człowiek niż strasznie smutny - przy niej przecież taki nie był. Po co komu znać czyjś ulubiony kolor? W końcu każda barwa ścian w domu jest piękna, jeśli w domu jest coś więcej niż one. Po co znać układy rodzinne? Zawsze można stworzyć własną, zupełnie inną od wszystkich innych. Nadzwyczajną w swojej zwyczajności. Byli partnerzy? Nie ma ich, a nawet jeśli mieliby wrócić, to przy czymś prawdziwym na pewno nie stanowią dla nich zagrożenia. Tylko w sumie te alergie mogłyby być ważne, ale to wyjdzie w praniu. - Właśnie w tym leży wyjątkowość twych słów - Zapewne powiedziałaby coś więcej, ale w tym momencie poczuła pocałunek na swoich piersiach, po czy skupiła się ustami na czymś innym niż mówienie. Ten sposób milczenia całkowicie jej nie przeszkadzał. Tak samo nie czuła potrzeby śpieszenia się. Jak dla niej mieli o wiele więcej czasu niż ten wieczór. I raczej nie chodziło jej o to, że przecież jutro nie przyjeżdżają uczniowie z ferii. Gdy jednak nastało kolejne rozstanie ich warg, słuchała go niczym zaklęta. Nie trwało to jednak długo, bo wspomnienie o goleniu na prawdę ją rozbawiło. Co jak co, ale nie sądziła, że można w tym znaleźć problem. Choć ona generalnie nie za bardzo widziała jakiekolwiek problemy. Dla niej to jaki był widniało raczej jako jego błogosławieństwo, niż klątwa. Za to jego zarost całkowicie nie wpływał na jego osobowość. No chyba, że to nie rosły włosy, a jakaś zła energia w ich postaci. - Gluptasie - Zaczęła, ale na prawdę ciężko jej było opanować swój uroczy chichot - Rób co tobie się podoba. Jak dla mnie i tak będziesz najcudowniejszym mężczyzną na tym globie - Powiedziała, wtulając się w niego, po czym całując wprost w tę jego brodę. - Wiesz co teraz mnie najbardziej uszczęśliwi? - Zrobiła lekką przerwę, będąc ciekawa co jej odpowie. Nie dała mu jednak czekać w napięciu zbyt długo. Z resztą nawet bardzo chcąc, nie dałaby rady utrzymać tyle czasu języka za zębami.- Nie próbuj tego zrozumieć, po prostu mnie kochaj - Wyszeptała mu delikatnie do ucha, nie chcąc wychodzić z jego dużych objęć.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Fakt, że byli jednymi z nielicznych ludzi, którzy zostali w Hogwarcie, był rozkoszny. Clement nie musiał ciągle pilnować niesfornych i głupich uczniów, którzy pchali się do Zakazanego Lasu, chyba tylko po to, żeby zrobić wszystkim na złość i napytać sobie biedy. Gaja nie musiała prowadzić lekcji ani sprawdzać ton esejów. Prawdę mówiąc nie mogli wybrać sobie lepszego momentu na rozkwit uczuć, bo był to jeden z nielicznych okresów, kiedy nie byli tak straszliwie zapracowani jak zazwyczaj. Mógł ją całować, dopóki starczyło im oddechów, nie musieli patrzeć na zegarki, nie musieli się martwić, że następnego dnia muszą wrócić do swoich obowiązków, że wstaną nieprzytomni, że Gaja nie powinna przemykać się w środku nocy z jego chatki do swojego gabinetu, bo gdyby wyszła z niej rano, wyglądałoby to co najmniej niestosownie i naraziłoby ich na plotki... A czego jak czego, ale wtykania nosa w jego prywatne sprawy Clement szczerze nienawidził. Za to uwielbiał całować Gaję i niespiesznie przesuwać swoimi dużymi, szorstkimi dłońmi po jej delikatnym ciele. Sprawiało mu to jakąś niemal metafizyczną rozkosz, której nie potrafiłby wyrazić słowami, zwłaszcza że nigdy nie był w tym szczególnie dobry. Może to prawda, że jego małomówność miała wpływ na jakość słów, które decydował się wypowiedzieć. Była to właściwie przyjemna myśl, bo nadawała czemuś, co uważał poniekąd na swoją wadę, pozytywne zabarwienie. Delikatnie przesunął językiem po górnej wardze Gai, po czym pocałował ją ponownie, mrucząc głęboko. Ucieszył się, że zdołał ją rozbawić. Nigdy nie był w tym zbyt dobry, ale sama obecność Gai wyzwalała w nim pokłady dobrej energii, o których posiadanie wcale się nie podejrzewał. Uśmiechnął się czule, słysząc jej ciepłe słowa i czując pocałunek złożony na jego odrobinę kłującej brodzie. Merlinie, trafiła mu się najcudowniejsza kobieta na świecie, a przecież wcale na nią nie zasługiwał. Wcale jej nie szukał. Po prostu wpadła mu w ramiona i tak już miała zostać. Ciepło jej oddechu, owiewające jego ucho sprawiło, że Clement poczuł gwałtowniejsze bicie serca. Przymknął na chwilę oczy, przesuwając ostrożnie palcami po krzywiźnie jej talii i próbując się opanować. - Dobrze. Po prostu będę Cię kochał. Bo po prostu nie mam innego wyboru - wymruczał ochryple, pokrywając jej smukłą szyję krótkimi pocałunkami. - Gajka... chciałem tylko powiedzieć, że... że jestem słabym facetem... - szepnął, przesuwając czubkiem nosa po jej dekolcie i napawając się jej zapachem. Nie, nie chodziło mu tylko o jej ciało. Nigdy taki nie był, a Gaja była najcenniejszą, najdroższą istotą, jaką posiadał, ale... no cóż. Nic nie mógł poradzić na to, że jej bliskość tak bardzo go rozpraszała i sprawiała, że jego myśli nie były tak niewinne, jak prawdopodobnie powinny. Czuł z tego powodu pewne wyrzuty sumienia, zwłaszcza że Gajka była Gajką, delikatną i taką idealistyczną, że... wydawało się to wszystko bardzo nie na miejscu.
Gdyby Gaja kiedykolwiek zadawała tonę prac, to pewnie miałaby nad czym siedzieć. Dla niej ten zły okres papierów zaczynał się przed zakończeniem semestru czy roku, gdy Gareth przypominał sobie, że uczniowie nie mają z tego przedmiotu żadnych ocen. Jak dla niej one był zbędne, bo jeśli ktoś przychodził na zajęcia, to już zasługiwał na zadowalający. Dyrektor jednak chciał wszystkiego na piśmie, więc musiała tracić nad sprawdzaniem prac niepotrzebnie czas. W rezultacie i tak wystawiała oceny od uznania, argumentując to aktywnością na zajęciach czy innymi bzdurami. Gdyby ktoś to widział... To pewnie już dawno by nie uczyła. W sumie przemykanie się w środku nocy z chatki do gabinetu w jej przypadku było wykonalne, gdyż znajdował się on w obserwatorium za szkołą. Nie musiała więc przechodzić obok tysięcy wredny obrazów, które na pewno plotkowałyby bardziej niż wszyscy uczniowie razem wzięci. Z resztą... Rano też nie byłoby źle. Zawsze mogla być rano u gajowego po cokolwiek, byleby wychodząc stamtąd wyglądała dobrze i nie zachowywała się jakby uczeń był duchem, który ją wręcz nawiedza. Powiedzmy sobie jednak szczerze, że Gaja nie potrafi kłamać, więc jeśli ktoś by ją zapytał czemu była w chatce, to już zrobiłoby się trochę gorzej. Poddawała się jego pocałunkom, które stawały się uzależniające jak narkotyk. Mogłaby brać ich coraz więcej, nie zważając na konsekwencje. Czy jednak była gotowa, by całkowicie się zapomnieć? Nie wiedziała, jedyne w końcu o czym myślała, to obecność przy nim. Nie musisz się jednak przejmować tym, że jej myśli są czysto anielskie. Zakładając, że właśnie przez myśl jej przeszło jak cudownie będzie rano obudzić się obok niego. Tak, jakby urodzić się na nowo w zupełnie innym świecie. - Misiu, nie ważne. Chce ciebie. Bądź taki jaki jesteś i ani waż mi się zmieniać. Dobrze? - Mówiła do niego, tak pewnie, jakby znała go setki lat świetlnych, patrząc na niego z taką pasją, jakby w jego oczach tkwiły wszystkie skarby nieba. To w sumie była teraz ta jedna z nielicznych rzeczy jakie wiedziała. Jakich była pewna. Niepewnie postanowiła wyjść z inicjatywą i go pocałować. Wiecie, w końcu w jakiś tam sposób była skrępowana tym, co się działo. Nie wiedziała co robić. Gdyby tylko się dowiedziała, że Clemens jest tak na prawdę nie pewny każdego swojego ruchu, to pewnie już w ogóle byłoby jej źle z tym, że nie potrafi być dla niego tak cudowna jak on dla niej. Delikatnie przywarła swoimi wargami do jego, dłonie natomiast luźno splotła za jego szyją. W dziwny sposób wiedziała, że on potrzebuje teraz jej. Ona też nie chciała go ograniczać, wieszając się mu na szyi, niczym jakiś baleron na haku. Tak wiec ciągnęła namiętne ten jeden pocałunek, nasilają rosnące między nimi napięcie. Też je czuła, tylko w porównaniu do niego nie za bardzo umiała je sprecyzować. Mieszało się jej z miliardem innych emocji, które były dla niej równie niezrozumiałe, co fascynujące, a które wszystkie starała się mu okazać w tym jednym pocałunku.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
To wszystko razem jest takie uroczo niewinne, że aż się cieplej na sercu robi. Gdyby się nad tym zastanowić, to większość uczniów Hogwartu, nie wspominając o studentach, miała znacznie bardziej burzliwe życie romansowo-uczuciowe niż nasza urocza parka, która bądź co bądź zaczynała znajdować się bliżej trzydziestki niż dwudziestki. Inna rzecz, że oboje byli pasjonatami - Gaja kochała gwiazdy, Clement smoki i wszelkiego rodzaju magiczne stworzenia. Ich życie były wypełnione innego rodzaju miłością, było wypełnione treścią (no cóż, w przypadku Clementa to nieco bardziej złożona kwestia, ale niech tam - wiadomo, jak to z nim jest) i nie musieli na siłę wplątywać się w różne, dziwne rzeczy, które stawały się fantastyczną pożywką dla plotek Obserwatora. Clement tak dawno nie był z kobietą, że czuł pewną tremę, którą oczywiście przyćmiewała euforia i zachwyt, jednak nie wiedział, na ile może sobie pozwolić. Za nic na świecie nie chciałby sprawić jej zawodu ani sprawić, że poczuje się niezręcznie. To, co było między nimi było tak delikatne, świeże, choć jednocześnie trwałe i prawdziwe... Wellington nie chciał zrobić czegoś, co w jakikolwiek sposób... A, zresztą. O czym tu mówić? Po prostu nagle doszedł do wniosku, że utrata Gai z całą pewnością popchnęłaby go w stronę samobójstwa. To wszystko. - Dobrze, pani profesor - zamruczał cicho, patrząc w jej błyszczące oczy i mając wrażenie, że właśnie odkrywa kolejne warstwy jej osobowości, co sprawia, że jeszcze bardziej ją kocha, bo jak wiadomo, mężczyźni uwielbiają rozwiązywać zagadki (pod warunkiem że nie są to zagadki z serii "na co ona wydaje tyle pieniędzy?!"). Mam takie dziwne wrażenie, że w ich związku, to Gaja będzie podejmować decyzje, a Clement będzie się z zachwytem na nie zgadzał, oczywiście do momentu, kiedy pani profesor nie przesadzi. Zawsze mnie wzrusza, jak kobiety swoim wdziękiem potrafią oswoić nawet największych i najgroźniej wyglądających facetów tak, że chodzą jak w zegarku. Jej pocałunek sprawił mu ogromną przyjemność, jednocześnie sprawiając, że przez jego ciało przebiegła fala gorąca. Mruknął gardłowo, nie mogąc się powstrzymać, oddając namiętnie każdy jej pocałunek, czując ciepło jej drobnych dłoni na swoim karku i sunąc palcami po jej nagiej skórze, delikatnie podwijając bluzkę, sweter, czy co tam właściwie na sobie miała, wędrując coraz wyżej, w górę pleców, by po chwili przesunąć się na jej talię i brzuch, niepewnie musnąć opuszkami piersi, co oczywiście nie było najlepszym pomysłem, bo miał coraz większe problemy z zebraniem myśli. Kiedy koniuszki ich języków się zetknęły, Clement poczuł coś na kształt delikatnego wyładowania elektrycznego, które odebrało mu resztki rozsądku. Jego oddech przyspieszył. Wysunął dłonie spod ubrania Gai i spojrzał jej poważnie w oczy. - Kocham cię. I... i jeśli nie przestaniemy teraz się dotykać, to... nie będzie to wyłącznie platoniczne uczucie - powiedział ochryple, zakłopotany i wyraźnie niezadowolony sam z siebie. Przesunął opuszkami palców po jej ciepłych, wciąż wilgotnych od pocałunków wargach i westchnął cicho, nie mogąc się powstrzymać. Swoją drogą, całkiem zgrabnie to ujął, jestem z niego dumna. - Przepraszam... - dodał, mając wrażenie, że jego męskie ciągoty psują cały romantyzm, ale naprawdę, nie mógł na to nic poradzić.
Może po prostu są w takim wieku, gdzie życie emocjonalne bierze górę nad każdym innym? W końcu Gajce umknął ten fragment życia studenckiego. Zamiast tego dokształcała się w mugolskich obserwatoriach, zdobywała tam uznanie, publikowała prace naukowe. W jakiś tam sposób poznawała interesującą ją rzeczywistą zwyczajnych ludzi, tych niemagicznych. Wtedy też wzięła sobie do serduszka, że kiedyś stworzy czarodziejską lodówkę, czy chociażby prototyp auta. Tak, by ułatwić wszystkim życie i by nowi uczniowie nie dziwili się na widok karet czy dróg po których nic nie jeździ. Bo tak na dobrą sprawę... To ulice w Hogs były całkowicie zbędne. Tylko czasami zdarzyło się, by coś nimi przejechało. Więc po co były? Gaja wolała w to nie wnikać. Tak więc Clemens i Gaja mieli całkowicie normalnie życie uczuciowe, po prostu nie tak szalone jak studentów czy najstarszych uczniów. Nie zmieniali partnerów jak prostytutka bielizny. Na swój sposób wiedzieli z czym się wiąże łączenie z kim swojej ścieżki życia. Były to jednak dwa całkowicie różne podejścia, w których jedną z nielicznych cech wspólnych była świadomość, że uczuciem nie można zadać drugiej osobie krzywdy. Nie można, bo to by było okropne, nieludzkie i tak upokarzające, że aż niewyobrażalne. Wszystko przyśpieszało. Próbowała to pojąć, ale każdy kolejny pocałunek sprawiał, że po prostu nie chciała rozumieć. Skupiała się na odczuwaniu, któremu każdy ruch Clemensa sprzyjał z niepohamowaną siłą. Wszystko gnało, wirowało, a pojęcie miłości platonicznej umarło już gdzieś wcześniej. W końcu gdy przyszła do chatki, mogliśmy o nim mówić, gdyż była to miłość przyjacielska, lojalna i wierna. Teraz? Na pewno jest to miłość wzniosła i romantyczna, raczej bardziej jak romans utalentowanego pisarza z językiem - niezrozumiała, głęboka i zaskakująca obie strony. - Ale... Ale... - Zaczęła zmieszana, nie za bardzo mogąc powiedzieć "ja chciałam dobrze, przecież wiesz". Choć nie miała jakiś problemów z samooceną to mimowolnie przemknęło jej przez głowę tonę oskarżycielskich myśli. " To twoja wina patrz co mu robisz" - Dzwoniło w jej głowie niczym w kościele o dwunastej. Niby nie był zły ani smutny, ale coś w jego tonie głosu się zmieniło. Coś, co nie sprawiło, że nie stała się smutna, a zmieszana i niepewna jeszcze bardziej niż wcześniej. Jednak patrzył jej tak głęboko w oczy, że samo to mogło ją rozbierać w jego umyśle. Z resztą nie wiedziała co o tym myśleć, choć podświadomie nie przeszkadzało jej to. Gdyby tak było, to dowiedziały się o tym o wiele wcześniej, w jakimś wulkanie emocji przeplecionym z gradobiciem słów. - Choć do mnie. To ja przepraszam. - powiedziała z czymś nieopisywanym w głosie, co każdego ruszyłoby za serce ku niej. Na prawdę miała wrażenie, że zepsuła wieczór, choć nie za bardzo wiedziała jak. - Kocham cię
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Nie chciał, żeby to tak wyszło. O Merlinie! To była naprawdę ostatnia rzecz, jaka miała się wydarzyć tego wieczoru - to znaczy sprawienie Gajce przykrości. W tej chwili doszedł do wniosku, że znacznie mniejszy nietakt by popełnił, układając ją na swoim łóżku, z której wcześniej musiałby wygonić małego hipogryfa, i powoli rozbierając, czekając na jakikolwiek znak protestu. A tak zepsuł wszystko i wpędził ją w jakieś poczucie winy, zupełnie niepotrzebnie, bo jeśli ktoś tu namieszał, to on sam, nie mogąc się oprzeć jej ciepłu, urodzie i bliskości. Znał siebie na tyle dobrze, by wiedzieć, że jeszcze chwila, jeszcze jeden pocałunek, jeszcze jedno muśnięcie dłoni, a przestanie nad sobą panować, tęsknota za jej ciałem i za nią całą weźmie górę nad rozsądkiem, a bardzo nie chciał, żeby poczuła, że w jakiś sposób na nią naciska. Nie chciał, żeby akcja "kocham cię" wywoływała reakcję "chodźmy do łóżka", bo najwyraźniej był jednak romantykiem albo po prostu dobrze go wychowali. W każdym razie wszystko to wypadło jakoś niewłaściwie, trochę kulawo i niezgrabnie, a przecież nie miał na myśli nic złego! Chciał tylko ją uprzedzić, że działa na niego zbyt silnie, by mógł ręczyć za swoje ręce (taka tam gra słów) i usta, które mogły się trochę zapędzić. Nie chciał, żeby uznała, że zależy mu tylko na tym, że chce od razu się dobrać do dolnych warstw jej garderoby, a w ostatecznym rozrachunku ją ich pozbawić. Tylko jak zwykle słowa nie były jego sojusznikiem. Widząc jej zakłopotanie i zmieszanie, miał wrażenie, że rozgwieżdżone niebo nagle zasnuło się chmurami, w dodatku z jego winy i jego głupoty. Nie, to nie miało tak wyglądać. Zdaje się, że będzie musiał powiedzieć wszystko wprost, po kolei, mimo że bardzo tego nie lubił. Ujął jej twarzyczkę w dłonie, uśmiechając się z zażenowaniem, bo jakoś nie bardzo potrafił znaleźć właściwe słowa, by opisać całe to nieporozumienie. - Nie, nie, nie przepraszaj mnie. To nie o to chodzi... chodzi o to, że... hm... że ja... nie, inaczej. Kocham cię i uważam, że jesteś najśliczniejszą kobietą na świecie. I po prostu... - odetchnął głęboko, przymykając na moment oczy. - ... po prostu bardzo mnie pociągasz. A nie chciałbym zepsuć tego wieczoru, nie chciałbym, żebyś sądziła, że ja... że... że, cholera! Przepraszam... Po prostu nie do końca ufam sobie, mając cię tak blisko. Po prostu wolałbym, żebyś nie miała ubrań... - wyrwało mu się w końcu, ku jego zgrozie i zażenowaniu. Przygryzł dolną wargę i spuścił wzrok, po czym niespodziewanie sam dla siebie, posłał jej nieśmiały uśmiech. - I właśnie dlatego bezpieczniej jest, kiedy się nie odzywam - podsumował, po czym pocałował ją krótko w usta, patrząc jej w oczy z czułością. - A teraz może ułożę cię grzecznie w łóżeczku, hm? Pójdziemy grzecznie spać, bo jutro będzie pierwszy dzień naszego nowego życia, więc zaczniemy go jak najwcześniej - mruknął cicho, całując ją w płatek ucha, po czym bez trudu uniósł w ramionach i ruszył w stronę swojego łóżka. Gwizdnął przez zęby, na co spod koca wyłoniła się zaspana główka małego hipogryfa, który ziewnął i posłusznie wyniósł się na kanapę. - Nie przeszkadza ci to? - spytał cicho, wskazując ruchem głowy na małego hipogryfa, po czym musnął jeszcze raz jej usta, jakby nie mogąc sobie odmówić tej drobnej przyjemności.
Słowa były jego jak najlepszym sojusznikiem. W końcu powiedział tak piękne zdanie, że nawet ty byłaś z niego zadowolona. Tu jednak nie chodziło o jego błąd, którego tak na prawdę nie było. W takich momentach najbardziej widać jaka przepaść dzieli ich uczucie... Dobra, wróć. Dojrzałość ich uczucia. On jako mężczyzna, już wie czego chce, jak reaguje, gdzie ma swoje granice. Ona za to niczym nastolatka dopiero poznaje te tajniki życia, nie rozróżnia pewnych emocji, jest zdana tak na prawdę na niego. Dlatego całkowicie nie przeszkadzało jej przejęcie z jakim on do niej mówi. Sama pewnie powiedziałaby miliard niepotrzebnych rzecz, zanim przeszłaby do jakiegoś konkretu. Jakiegokolwiek, bo i tak sumą sumarów, to pewnie nie za bardzo dałoby się ją zrozumieć. - Ale ja tobie ufam. Całkowicie. To chyba wystarczy, nie? - Mówiła, gdzieś pomiędzy jego słowami, bo przecież nie chciała mu przerywać. Domyślała się, że to co teraz mówi wymaga od niego wiele. I chyba go tym swoim mówieniem rozproszyła, albo po prostu zbiła z tropu, po kolejne zdanie było takie...Prawdziwe. Powiedział to co myślał i chwała mu za to. Gaja choć sama była bardzo nieogarnięta, to jednak jakąś tam świadomość o życiu miała. Wiedziała, że przeważnie ludzie nocami oddają się innym uciechom niż patrzenie w gwiazdy. Po prostu nie wiedziała jak to jest, jakie emocje temu towarzyszą. Gdy jednak zobaczyła jak bardzo go to wszystko zażenowało, to tym bardziej miała ochotę go przytulić. Wszystko było jednak takie dziwne, bo właśnie ta jej bliska obecność sprawiła, że teraz tak rozmawiają. Myślisz jednak że ona rozpatrywała to tymi kategoriami? No oczywiście, że nie! - Bezpieczniej... Kiedy się nie odzywamy... Mh... - Zaczęła analizować jego słowa, lekko wykrzywiając usta i marszcząc nosek. Tak, z taką miną to nawet a banku Gringotta uznaliby ją za kogoś nieopisywanie mądrego! W każdym bądź razie doszła do wniosku, że bezpiecznie przy nim jest zawsze. Nie widziała w nim samym zagrożenia przecież. - Wiesz co? Chyba nie rozumiem co ma jedno do drugiego - Odwzajemniła jego pocałunek, po czym nie ciągnęła tematu dalej. Poczuła, jak nagle zostaje podnoszona. Nagle, bo zapatrzona w niego, w ruch jego warg, w czułe spojrzenie, w urocze policzki, nie za bardzo słuchała co do niej mówił. Dała mu więc buziaka, który na pewno satysfakcjonował ich oboje. - Ooo jej, jaki śliczny! - Zachwyciła się widząc maleństwo. - Jasne, że nie! Jest uroczy i na pewno kochany. Zupełnie jak jego właściciel! - Przyjęła jego pocałunek, po czym poczuła jak opada. Zakładając, że przyszła do niego pod wieczór, jak nie wieczorem i trochę razem już czasu spędzili, to nie mam pojęcia jak oni wstaną rano... Znaczy nie no, niby robili to codziennie, zajęci swoimi obowiązkami. Jednak dzisiejszy wieczór był od nich bardziej wymagający niż te wcześniejsze.