Osoby: Gaja C. Glaber, Clement Appius Wellington Miejsce rozgrywki: Chatka gajowego Rok rozgrywki: Gdzieś w trakcie ferii, 2014 Okoliczności: Gajce zmarła babcia. Przygnębiona kobieta postanowiła wrócić z odpoczynku do szkoły, by wyżalić się Clementowi. Co z tego wyniknie? Nawet ja nie wiem.
Ostatnio zmieniony przez Gaja C. Glaber dnia Pon Lut 10 2014, 23:26, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Mógł patrzyć na nią godzinami. Obserwowanie Gai należało do jego ukochanych zajęć, z czego dopiero teraz w pełni zdał sobie sprawę - kiedy powiedzieli sobie już wszystko, kiedy ich relacja przeniosła się zupełnie na inną płaszczyznę. Zawsze lubił na nią patrzeć, ale teraz uświadomił sobie, że w rzeczywistości to wystarczało, by uczynić go szczęśliwym. Jej żywa mimika, promienny uśmiech i radosne iskierki tańczące w ślicznych oczach o odrobinę migdałowatym kształcie, aksamitna cera... Może dlatego w jej obecności czuł się taki... wolny? Między tych dwojgiem istniała jakaś magiczna wręcz harmonia, bo Gaja śmiała się i mówiła za dwoje, a Clement mógł sobie spokojnie milczeć, ewentualnie odpowiadać półsłówkami, jednocześnie chłonąc każde słowo, każdy uśmiech i każdy gest Gajki. I żadnemu z nich nie przeszkadzały cechy tego drugiego. Gdyby oboje lubili mówić, wchodziliby sobie w słowo, z kolei gdyby oboje byli milczący, jakakolwiek komunikacja byłaby utrudniona, chociaż są te przyjemne rodzaje milczenia, kiedy wszystko jest jasne i nie wymaga wyjaśnień. Clement był odpowiedzialnym człowiekiem i miał poczucie, że ona jest tak rozczulająco ufna i bezbronna, że jego obowiązkiem jest się nią zaopiekować, chronić również przed nim samym, chociaż przecież był ostatnim człowiekiem, który mógłby chcieć jej krzywdy. Nie był tak niewinny, miał za sobą kilka studenckich romansów, potem smokologia wciągnęła go bez reszty, jeśli nie liczyć drobnego flirtu z dziewczyną z grupy badawczej, i wiedział, jak reaguje, jednocześnie będąc świadomym faktu, że połączenie świeżego wyznania miłości i osiągnięcia największej bliskości może nie być zbyt fortunnym. Uwielbiał ją za to, że nie komplikowała pewnych rzeczy, uwielbiał ją za entuzjazm, uwielbiał ją za to, że ilość zwierząt kręcąca się po jego chatce wcale nie budziła w niej niechęci, a mały hipogryf ją rozczulał. Uśmiechnął się tkliwie i ściągnął z siebie sweter, odsłaniając potężną, owłosioną klatkę piersiową i umięśnione ramiona. Pod skórą wyraźnie było widać sploty twardych mięśni, owoc pracy fizycznej, a nie długich godzin spędzonych na siłowni. Po chwili wahania usiadł na łóżku i pozbył się również dżinsów, po czym wsunął pod koc i położył obok Gajki, która w międzyczasie pewnie pozbyła się tych części ubrania, w których byłoby jej niewygodnie spać. Mały hipogryf tylko na to czekał - tylko pozornie zgodził się na wygnanie i w momencie, kiedy Clement i Gaja ułożyli się już w miarę wygodnie, to znaczy Wellington przygarnął ją do siebie i wtulił usta w jej włosy, zwierzak wskoczył im w nogi, mrucząc coś z zadowoleniem. - Nie! Ostroszpon, idź sobie! - prychnął gajowy, próbując wyrzucić malca z łóżka, które mimo wszystko wolałby dzielić tylko z Gają, jednak hipogryf niewiele sobie z tego robił. - Obawiam się, że jest nie tylko tak uroczy i kochany jak jego właściciel, ale również uparty - westchnął z rozbawieniem Clement, zaglądając w oczy Gai i trochę żałując, że nie leżą w puchowym łożu otuleni satynową pościelą, tylko w trzeszczącym i dosyć ciasnym łóżku Clementa pod kraciastym kocem. Nie, on i tak czuł się najszczęśliwszym facetem pod słońcem, nawet jeśli jego ciało robiło mu głupie numery i oczekiwało czegoś więcej niż pocałunki, ale chciałby, żeby Gaja czuła się jak księżniczka, żeby czuła się tak, jak on ją postrzegał. Pocałował ją delikatnie w usta, potem w odsłonięte ramię i uśmiechnął się pod nosem, przymykając oczy i więżąc ją w mocnym uścisku swoich potężnych ramion. - Kocham cię... myślę, że kochałem cię od samego początku... - szepnął jej do ucha, łaskocząc je oddechem i swoją brodą. - I już cię nie wypuszczę...
On już tyle o niej wiedział. Znał te drobne przyjemności, które tworzyły dla niego tę wyjątkową magię ich spotkań. Wiedział, że właśnie ich potrzebuje do szczęścia. Gaja natomiast nie doszukiwała się w nim tych cech, które sprawiają, że go kocha. On po prostu był tak kochany, że nie dało się tego sprecyzować. Podejrzewam, że każda bzdura wykonywana w jego obecności miałaby o wiele większy sens i byłaby o wiele radośniejsza. Choć przy jej ciągłym uśmiechu i tylko chwilowych humorach, to nie wiem, czy to bardziej możliwe. W ich akurat przypadku to przyjemne milczenie może być bardziej destrukcyjne niż nam się pozornie wydaje, czego przykład mamy wyżej. Oni ogólnie są tak różni, że aż dziwne, że jeszcze tego nie zauważyli. A może nie chcieli zauważyć? W końcu przeciwieństwa się przyciągają, o czym Gaja słyszała już przy podstawie elektryki. Nic więcej. W porównaniu do niego nie wdawała się w romanse. Zawsze była uznawana za tak niedojrzałą, że aż niegodną uwagi. Może gdyby było inaczej, teraz wiedziałaby co robić? No na pewno nie byłaby tak niewinni ufna i nierozgarnięta. W końcu pierwsze rozstania zawsze zostawiają niezmywalne piętno. Gdy Clement prezentował swoje wyrzeźbione ciało, ona powoli zdejmowała swoją garderobę. Co jak co, ale jego pragnienie, by Gaja nie miała ubrań teraz jest bliższe niż dalsze. Zaczęła od butów, które chyba najgorzej na niej wyglądały. Szybko jednak, pozbywając się skarpetek, odsłoniła malutkie stópki z wieloma zaczerwieniami. Taka tam konsekwencja chodzenia po śniegu boso, przy temperaturach alpejskich. Nie wyglądały jednak tak źle jak pierwszej nocy. W duchu była wręcz z tego zadowolona, bo nie chciała u gajowego wywołać przerażenia. Później przesunęła dłonie nieco wyżej, wyjmując nogi ze spodni. Biała bielizna mocno odbijała się na jej skórze i tle kanapy.Tu chyba za wiele nie trzeba pisać, fantazja działa. Ciekawie jednak zaczęło się robić dopiero, gdy spod koszulki powoli zaczął się ujawniać brzuch, talia oraz cała reszta jej okazałości. Jako, że nawet jak na swój wzrost jest drobna, to nie podejrzewała wywołać swoim ciałem zachwytu. Oczywiście myliła się, a wcześniejsze słowa Clementa gdzieś jej umknęły. Położyli się jednak bardzo grzecznie, a dreszcze czegoś całkowicie jej nieznanego zaczęły znowu po niej wędrować. Ciepło jego ciała nawet na nią działało erogennie. Z każdą minutą jednak próbowała się z tym uczuciem oswajać. Nie za bardzo jej to szło, zwłaszcza, gdy zaczął delikatnie ją całować. Taka sytuacja lekko patowa, gdy oboje wykazują chęci, a jednak są grzeczni jak aniołki. Słuchała jego słów, tak czułych i słodkich, że gdyby ktoś teraz próbował powiedzieć jej, że Clement to smutny i zgorzkniały człowiek, to pewnie zaczęłaby mu szukać miejsca na odpowiednim oddziale w Mungu. Odpowiedziała mu na nie długim, powolnym i słodkim pocałunkiem, przekręcając się w jego objęciach wręcz niezauważalnie. I wszystko zaczęło uderzać jej do głowy, choć pocałunek nie był tak namiętny jak być mógł. Przestraszyła się jednak tego na tyle, że wzdrygnęła się jak oparzona, po czym oplotła rękami szyję Clementa.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Starał się na nią nie patrzeć, kiedy tak powoli pozbywała się ubrań. Nie żeby nie chciał, zresztą ten temat już zdążyliśmy przerobić - chciał, bardziej niż cokolwiek innego, ale po prostu uważał, że to trochę niewłaściwe z jego strony na tym etapie... związku? No tak, związku. Merlinie, dlaczego to, co uważa się za słuszne, tak rzadko idzie w parze z tym, czego się naprawdę pragnie? Wiedział aż za dobrze, że gdyby patrzył na Gajkę, kiedy tak przygotowywała się do snu, jego opanowanie i twarde postanowienie, że będą dziś grzeczni i bardzo romantyczni, niekoniecznie zaś szalenie namiętni, bo to powinno odrobinę chociaż poczekać, wzięłoby w łeb. Jego wyobraźnia i tak pracowała na zbyt wysokich obrotach. Jak wiadomo mężczyźni zupełnie inaczej postrzegają kobiety. Podoba im się to, co my same nigdy nie uznałybyśmy za godne uwagi, a tym bardziej pożądania i jestem przekonana, że w tym wypadku było tak samo. Zresztą trzeba wziąć pod uwagę fakt, że Clement był zakochany i wszystko, co związane z Gają budziło jego entuzjazm, a zawsze uważał, że jest śliczną dziewczyną. Nie zdawał sobie sprawy, że ona odczuwa to wszystko tak podobnie jak on, że wcale nie miałaby mu za złe, gdyby poczynał sobie odrobinę śmielej, bo ta tęsknota za bliskością ich ciał nie dotyczyła tylko jego. Nie wiedział, że ona również czuje to napięcie i pokusę, żeby posunąć się o krok dalej, żeby się zatracić i przestać stawiać sobie ograniczenia, nie, nie sobie - miłości, bo wszystko, co teraz się działo, wynikało z ich uczuć. Nie przyszło mu do głowy, że jego bliskość działa na nią równie mocno, jak jej na niego, że to nie jest po prostu kwestia jego niesfornego temperamentu, czy faktu, że jest facetem, którego myśli zbyt szybko biegną w jednym kierunku, a tego się obawiał. Między nimi była nie tylko przyjaźń i zrozumienie i czułość, ale też chemia, z której istnienia nie zdawali sobie dotąd sprawy. Clement był smutnym i zgorzkniałym człowiekiem, ale Gaja miała na niego zbawienny wpływ, odkrywała przed nim uroki życia, o których zdążył dawno zapomnieć, zarażała uśmiechem, entuzjazmem, a Wellington z rozkoszą poddawał się tej terapii, która wyciągała jego wyjałowioną i obolałą duszę z mroków bolesnych wspomnień. Jej pocałunek rozlał się po jego ciele rozkosznym ciepłem, przyciągnął ją do siebie mocniej, ale otworzył oczy, gdy zadrżała, oplatając jego szyję ramionami. - Co się stało...? - spytał cicho, muskając jej wargi swoimi, ale nie decydując się na pocałunek, zastanawiając się, czy może nie powinien się wynieść na fotel, bo widocznie Gaja czuje się nieswojo... Biedaczek, źle to wszystko interpretował, niestety. Przesunął palcami po jej nagich plecach, czując jakiś dziwny, niewytłumaczalny zawrót głowy. - Gajuś...? Jeśli coś jest nie tak... to mi powiedz...
Nie wiedział tego pewnie dlatego, że ona sama z tego nie wiele rozumiała. Jeszcze nie pojmuje, że to ten poziom życia, gdzie wszelkie rozumienie jest zbędne. To się po prostu staje, dzieje, bez większego wpływu. Tu nie da się rozpatrywać zjawisk, nie da się ich zaklasyfikować, po czym włożyć do świadomości jako już te całkowicie zbadane. Niestety, Gaja przy całym swoim fizycznym podejściu do niektórych rzeczy, musiała teraz się zmienić. Co nie oznacza jednak, że uśmiech z jej twarzy zniknie, zastąpiony jakąś wyimaginowaną dojrzałością, do której częściej jej dalej niż bliżej. Po prostu Clement będzie miał ciężkie życie z nią, gdy będzie próbowała pojąć te proste i naturalne sprawy. Gaja od samego początku ich znajomości była taka promienna, może dlatego, że wyjątkowo zabawnym wydał jej się ten kalosz w jego nazwisku? Możliwie, choć pewnie miał z tego powodu ciekawą ksywkę w młodości i nic więcej. Gajce jednak (tak samo jak mi) rzucał się na usta wielki uśmiech, gdy tylko to nazwisko, w tym kontekście posłyszała. Wolała jednak mówić do niego Clement, bo niemiłe by było gdyby na dźwięk jego nazwiska zaczęła się śmiać. A teraz... Zupełnie o tym zapomniała. Myśl o nim przywodziła jej zupełnie inne radosne rzeczy na myśl. Nawet takie najprostsze spotkania, gdzieś z Kim na błoniach. Bo w sumie zanim poznała Xaviera, to na pewno się jej takie zdarzały. Gdyby teraz pomyślała o tym ilu jej przyjaciół ucierpi na tym, że zacznie spędzać więcej czasu z gajowym... To pewnie nie wiedziałaby co począć. Pamiętała jeszcze jak strasznie dziwne zaczęły się robić dni bez Kim. A potem całkowicie zniknęła zakładając rodzinę. Eh, to chyba nie jak na dobre serduszko pani astronom. Chciałaby uszczęśliwić wszystkich, a coraz częściej wydaje jej się, że przez to sprawi komuś tylko smutek. Z resztą Gaja nie ma pojęcia o tym, że zawsze ją za ładną uważał. Pamiętała jeszcze z jaką pasą patrzył na Kim, choć oczywiście nie robiła sobie problemu wywlekaniem tego z czeluści umysłu. Było, minęło, czas tworzyć przyszłość, czasu nie da się wrócić. Dlatego też, gdy zadał pytanie, to w sumie chciała zacząć mu opisywać co się z nią dzieje, ale nie znała słów. Nie wiedziała jak to określić. W końcu by o czymś mówić, trzeba to rozumieć, poznać, a przynajmniej gdzieś wyszukać, że właśnie to jest tym, co opisuje dane słowo. Pod tym względem jeszcze wiele przed nią.- Wszystko dobrze. Po prostu... - Zacięła się, jakby miała już jakiś pomysł co mu powiedzieć, ale jeszcze lekko bała się go powiedzieć. W tym jednak jest to, że trochę wstydziła się swojej niewiedzy, nieświadomości.- Nigdy nie byłam z nikim tak blisko. Wiesz, to takie zupełnie nowe. - Mówiła cicho, nie mając świadomości, że on za to wszystko obwinia siebie. Nie chciałaby przecież, żeby teraz tak od niej uciekł gdzieś tam na fotel. Poczułaby się strasznie zażenowana czy coś. Ewentualnie w środku nocy próbowała za pomocą magii położyć go w łóżeczku, a sama czmychnęłaby gdzieś. Wingardium leviosa chyba zdałoby egzamin, nie? Przytuliła się do niego, chcąc znowu poczuć jego ciepło w ten przyjemny, niewinny i romantyczny sposób, który w jakiś sposób zdjął z niej dzisiaj te wszystkie czarne myśli. Po czym tak wtulona, zmęczona na swój sposób tymi wszystkimi emocjami, zdążyła tylko wyszeptać dobranoc, po czym jak co dzień przeniosła się w senną otchłań.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Nazwisko Wellington nie powinno się kojarzyć wyłącznie z kaloszami i jestem dziwnie przekonana, że Clement uparcie powtarzał to przez całą swoją edukację, aż wbił wszystkim opornym do głów! W końcu Wellington to również stolica Nowej Zelandii oraz tytuł przyznany po raz pierwszy za zwycięstwo w wojnach napoleońskich! Stanowczo wolał utożsamiać się z wojowniczym księciem niż kaloszem, poza tym należy pamiętać, że historia, również mugolska, to jego konik i porusza się całkiem sprawnie wśród labiryntu dat i nazwisk! Tak naprawdę, to moja pierwsza myśl leci właśnie do księcia Wellingtona, który dał łupnia Napoleonowi pod Waterloo, pewnie gdybym automatycznie kojarzyła nazwisko Clementa z kaloszami, to dwa razy bym się zastanowiła! Tak, on też bardzo przeżył odejście Kim, bo tak to należało traktować - macierzyństwo i małżeństwo pochłonęły ją bez reszty, a Clement i Xavier nigdy nie mieli zbyt dobrych stosunków, więc... no cóż, przyjaźń rozlazła się w szwach, bo mało rzeczy tak bardzo utrudnia utrzymywanie kontaktów, jak wzajemna niechęć przyjaciół i partnera. Prawdę mówiąc Wellington jako niezbyt towarzyski typ, nie utrzymywał z nikim serdeczniejszych stosunków - jego łączniczkami ze światem zewnętrznym były Gaja i Kim. Przez pewien czas miał całkiem sympatyczne relacje z Dantem Underwoodem, który był nauczycielem teatru czarodziei, ale po prostu zniknął, co prawdę mówiąc nieszczególnie zdziwiło gajowego, jako że Underwood był specyficzny i nieobliczalny. Jego prawdziwym kumplem był Myles, którego znał jeszcze z lat szkolnych, w końcu grali w jednej drużynie quidditcha, ale i jego wciągnęło życie i wypłoszyło poza mury Hogwartu. A Clement doszedł do wniosku, że budowanie jakiejkolwiek relacji z kimś innym nie ma większego sensu, więc zamknął się w swojej samotni. I tyle. Z pasją? Merlinie, gdyby Clement to usłyszał, szczerze by się zdziwił! Nie no, Kim bardzo mu się podobała, ale w latach szkolnych, zresztą mieli wspólne zainteresowania, a w ostatnich miesiącach spędzali ze sobą sporo czasu, zwłaszcza kiedy okazało się, że Wright jest w ciąży i, jak z początku oznajmiła, zostanie samotną matką. Wtedy Clementowi trochę zaczęło się w głowie mieszać, sam już nie wiedział, czy kieruje nim zwyczajna troska o przyjaciółkę, czy może coś więcej, czy odżyły w nim tamte uczucia, którym przecież dość szybko dał spokój i tak dalej... i tak dalej... Nie zgodzę się, nie było w tym pasji, pasja była dopiero teraz, kiedy patrzył na Gajkę, kiedy całował jej miękkie usta i gładził jedwabiście gładką skórę. Właściwie nigdy się do końca nad tym nie zastanawiał, ale wyglądało na to, że Gaja była bardziej niewinna niż przypuszczał. Chociaż... w głowie Clementa zderzyło się kilka różnych myśli - z jednej strony ze swoją pewną... naiwnością Gaja nie wydawała się wcale dorosłą kobietą, to jednak nią była i... i nigdy nikogo nie miała? Sam nie wiedział, jak się z tym czuje, bo z jednej strony to wspaniałe i cudowne, że dopiero on wzbudził w niej miłość - ta myśl mile łechtała jego ego, które nigdy nie było zbyt wielkie - a z drugiej miał wrażenie, że ciąży na nim ogromna odpowiedzialność, jeszcze większa niż sądził. Uśmiechnął się łagodnie i pocałował ją w czoło. - Rozumiem. Ale mamy mnóstwo czasu, żebyś się oswoiła... - zamruczał ciepło, tuląc ją do siebie. Nawet nie zauważył, kiedy usnęła w jego objęciach. Nie spał jeszcze przez długi czas, nie mogąc uwierzyć w to wszystko, próbując jakoś uporządkować myśli i uczucia i nawet nie zdając sobie sprawy, że wpatruje się w sufit, uśmiechając jak idiota i wsłuchując w spokojny oddech Gai. Po raz pierwszy od lat był szczęśliwy i nie zamierzał tego szczęścia się wyrzec, nieważne jak idiotyczne mogło się to wydawać. Obudził się wcześnie rano - należy pamiętać, że Clement jest stworzeniem dziennym, w równej mierze z upodobania, jak z konieczności, bo przecież musi funkcjonować w zgodzie z naturą. Ramię mu zdrętwiało, ale zupełnie mu to nie przeszkadzało, kiedy obserwował słodko uśmiechniętą Gaję i oddychał zapachem jej rozgrzanej skóry. Wysunął się ostrożnie z łóżka, nie chcąc jej obudzić, jeszcze nie teraz. Włożył na siebie tylko dżinsy i sycząc z irytacją na zwierzęta, które zaczęły się kręcić po chatce, domagając swoich porcji jedzenia, zabrał się za przygotowywanie śniadania. Prawdę mówiąc żałował, że jego zdolności kulinarne są bardzo nędzne i że nie zaproponuje Gajce słodkich naleśników ze śmietanką, a najwyżej jajecznicę na boczku i kubek aromatycznej kawy, ale na to w chwili obecnej nie mógł nic poradzić. Nakarmił Herberta, Rob Roya i Ostroszpona, mrucząc coś ze złością, bo Gaja musiałaby spać naprawdę kamiennym snem, by się nie obudzić przy całym zamieszaniu, jakie robiły głodne zwierzęta. Ech, taki los gajowego i pani jego serca!
Gaja podejrzewam, nie miała skąd znać historii Napoleona i Wellingtona. W końcu w szkole uczyli jej historii magi, a nie powszechnej. Dodatkowo nigdy nie interesowały ją daty i wielkie osoby. Chyba, że o Einsteinie mowa, ale to i tak tylko w kwestii prac naukowych, którymi niewątpliwie przerastał swoją epokę. Tak więc nie można jej się dziwić, że takie miała skojarzenia - zwłaszcza, z jej uroczą psychiką, której prostota zwłaszcza w młodości powodowała takie, a nie inne skojarzenia. Ona przecież ma równie historyczne nazwisko, na szczęście zapomniane wśród natłoku wiedzy z późniejszej nauki. Znaczy Gajce na prawdę nie przeszkadzało, gdy Kim mówiła i ciąży, pieluszkach i rodzinie, było to słodkie i jak najbardziej odpowiadało charakterowi obu dziewcząt. Schody zaczęły się piętrzyć dopiero, gdy to wszystko zaczęło przechodzić ze słowa, w czyn, zabierając kobiecie czas. Jednak dla pani astronom najważniejsze było to, że Wright jest szczęśliwa, nie ma problemów z niczym i może w spokoju prowadzić macierzyńskie życie. Kto wie... Może gdy dziecko podrośnie znowu ujrzymy ją w progu Wielkiej Sali, z tym samym uśmiechem? Na pewno będzie bogatsza w nowe doświadczenia, historie, które będzie mogła im opowiadać. Wszystko możliwe, trzeba być optymistycznie nastawionym na jutro! Glaber wśród wszystkich dziwnych zniknięć, odczuła najbardziej Kim i Charliego. Choć ze ślizgońskim profesorem nie zamieniała wielu słów, to jednak lubiła świadomość, że gdzieś tam jest i zawsze swoim specyficznym humorem będzie w stanie poprawić jej dzień. Choć zawsze mogła poprosić o to Polly, która za barem słyszała pewnie więcej dowcipów niż nie jeden komik. Choć ostatnio i z nią zaczął się jakoś dziwnie urywać kontakt. Chyba tylko Afra była zawsze, niezmiennie, gdy tylko nadarzyła się okazja do rozmowy. Brunetka jest jednak bardziej tajemnicza niż Zakazany Las w pełni rozkwitu, więc co najwyżej mogła jej się wygadać o wszystkich sprawach, jakie ostatnią ją frasowały. W tym wszystkim Gaja nie powinna pominąć Iry, ale ona jest po prostu nieopisywana. Niczym starsza siostra, czasem jest, a czasem jej nie ma. Gdyby Gaja wiedziała ile problemów sprawia swoją niewinnością, to pewnie zaszyłaby się w swojej wieży z lupą i już nigdy stamtąd nie wyszła. Po prostu tak wyszło, dla niej nie było to niczym nadzwyczajnym. Wpierw uczyła się, potem wyjechała w poszukiwaniu wiedzy, a gdy wróciła do szkoły, to robiła za przykładną panią profesor, która o takich przyziemnych sprawach woli nie myśleć w miejscu pracy. Zwłaszcza, że w sumie nikt nie stanął jej na drodze, by mogła się zatrzymać i pomyśleć jak szybko traci uciechy życia. Zawsze tylko gwizdy były jej w głowie. Konieczność wczesnego wstawiania była dla pani profesor czymś ogólnie znanym. Sądzę jednak, że wstawała nieco później niż gajowy, by pójść na poranną przebieżkę, po czym przygotować się do zajęć. Aż dziwne, że jeszcze nigdy nie trafiła wtedy na Clementa, jednak pewnie się to zmieni. Dziś jednak jak to w ferie bywa, pozwoliła sobie spać nieco dłużej. Obudziła się dopiero, gdy Herbert zaczął jęczeć jakby go rozrywali. Ach, te koty! Nie wstawała jednak jeszcze długo, patrząc jak to Clement wykonuje swoje poranne obowiązki. Dopiero, gdy rozdał wszystkim zwierzętom jedzenie, postanowiła wstać, zakraść się do niego od tylu i stając na palcach, zasłonić dłońmi oczy - Zgadnij kto to - Powiedziała, po czym czmychnęła przed niego i skradła mu buziaka, rozpoczynając tym samym pierwszy dzień ich cudownego, wspólnego życia.