Osoby: Sophie Beatrice Lorrain, Rasheed Sharker, Philippe Lorrain, Penelope Gaskartch, Adrienne Lorrain i Anthony Roberts plus Mistrz Gry w osobie rodziców i przeuroczej babci 100% wila. Miejsce rozgrywki: dom rodziny Lorrain'ów we Francji Rok rozgrywki: 2014 r. Okoliczności: Po informacji, że Philippe dostał odznakę prefekta, matka Celie Lorrain postanowiła zorganizować uroczystą kolację, która byłaby uczczeniem tego wyróżnienia dla jej syna.
Przepiękny wieczór, by go zniszczyć... Czyż nie? Celie Lorrain wyszła z łóżka kilka tygodni temu, żeby teraz być już w całkowitej formie i zająć się przygotowaniem przyjęcia. List od Garetha Hampsona wygładziła tak, że nie było widać, że wcześniej był pomięty i teraz zalegał na środku jej biurka obok dzienniczka, w którym zapisywała sobie ważniejsze kwestie. Przecież miewała teraz gorsze dni. Pomimo to jednak nie wyobrażała sobie opuścić takie wydarzenie bez większej pompy. Nadal miała do siebie żal, ze Philippe nie odziedziczył po niej genu. Wzięła go za to wściekła Sophie, która nijak nie przypominała jej wysublimowanej dziewczyny, którą mógłby pokochać naród. Pomimo to jednak wydarzyło się coś, co podniosło Phillowi rangę w jej oczach. Dlatego postanowiła zaprosić dzieci wraz z osobami towarzyszącymi, jak również swoją matkę, która teraz siedziała na dole i nadzorowała, aby wszystkie dania smakowały idealnie. Celie musiała przecież poświęcić czas na to, aby świecić swoją osobą na nowo. Do siódmej wieczorem zostało jeszcze trochę czasu, zatem przybrała na siebie przeuroczą złocistą suknię, która odejmowała jej z dziesięć lat i w pełnej krasie zeszła na dół zarzucając faliste, blond włosy na prawe ramię i stanęła u szczytu schodów obserwując pozostałych krzątających się ludzi. Idealnie, idealnie. Ona była idealna. Tylko gdzie jej mąż? Gdzie dzieci? Uśmiechnęła się zwycięsko wiedząc, że znów wszystko wraca na swoje tory.
Zadziwiające, jak przez jedną rzecz może zmienić się podejście tak wielu osób. Co rusz dostawał jakieś gratulacje, jakieś list, zaproszenia. Nagle zaczęły się do niego odzywać osoby, których nigdy by o takie chęci znajomości nie podejrzewał. Niespodziewanie nawet Celie chyba zaczęła się do niego przyznawać. Po tylu latach uchodzenia za bękarta, który nic w życiu nie osiągnął, nie jest willą, i w ogóle powinien umrzeć jeszcze przed porodem. Teraz nagle jakieś przyjęcia, osoby towarzyszące, ceregiele. Wszystko tak dziwne, jak na jego rodzinę przystało. Przynajmniej dowiedział się o tym od Soph, a nie Celie - to już byłoby przegięcie. Tak więc w całym tym natłoku dziwactw, jakie go zalewało, postanowił nie zwariować do reszty. Spakował parę rzeczy ze sobą zarówno swoich, jak i Penelopy, którą poprosił o towarzyszenie mu w tym dziwnym dniu, po czym najwolniejszym możliwym sposobem (zachaczjącym o kawiarnie, sklep z garniturami i butik) udał się do tej beznadziejnej Francji. Niestety, ojczyzny się nie wybiera, tak samo jak rodziny. Oba równie dziwne i zadziwiające swoim ciągłym istnieniem. Już chyba wolałby być cyganem niż Francuzem. Choć ludzie by nim gardzili, to przynajmniej on miałby wobec siebie czyste sumienie, a tak to... Musi znosić te ciągłe powroty do Galihan. Ma jednak nadzieje, że to już długo nie potrwa. Ma plan, ale zanim go zrealizuje musi ogarnąć nowe obowiązki. Po co się zgodził na to bycie prefektem? Ach tak, Ramirez i "Bella potrzebuje pomocy, a ty wydajesz mi się najodpowiedniejszą osobą". Jakby co najmniej ją znał, eh... Nic więc dziwnego, że uśmiech na jego twarzy szybciej sprawiała obecność Penelopy i myśl, ze spotka siostrzyczkę, niż samo przyjęcie. W nowych ubraniach (bo przecież w Hogwarcie chodził w tym co akurat miał pod ręką, byle wyglądać na czystego, a nie kloszarda) wszedł na sale. Oczywiście jasnołososiowy krawat i srebrna spinka przy nim idealnie pasowały do sukienki jego partnerki. Wiecie, tak na wypadek gdyby Celie nie mogła uwierzyć własnym oczom. Soph z resztą też, w końcu nie wiedział, czy Taitiane pochwaliła jej się swoim wyjazdem. To możliwe... Chyba, ze chciała uniknąć gniewu wili. Kto zrozumie kobiety? Na pewno nie ten krukon. Za to jego matka ubrała się tak, że można by tę rodzinę uznać za spore rodzeństwo z ojcem i babką. O zgrozo! Trzymał Penelope mocno za rękę, gdy tylko ujrzał swoją rodzinę. Tak bardzo niezmiennie piękną, że aż się niedobrze mu robiło. - Moja droga, to jest Penelope. - Przedstawił ją, zanim ona wpadła na pomysł, by radośnie rzucić się wilom na szyje, po czym równie uroczo zacząć opowiadać o sobie. Pamiętał ciągle ich pierwsze spotkanie. To tak wyglądać nie powinno. A tak w ogóle, to po co on się tak stara? Tego nie wiem nawet ja.
Posty się najlepiej pisze albo na mega dole, albo na mega złości, albo na mega irytacji. Ja na przykład w tym momencie przejawiam wszystkie trzy cechy, podobnie jak Penelopa. Wiecie, ona też potrafi być naprawdę przybita. Są dwa argumenty, dla których czuła się parszywie. Pierwszy powód to… Francja, mimo, że było to jej miejsce urodzenia zdaniem jednego z rodziców, a konkretnie pana Pantofello. Drugi powód to… Ubranie sukienki. Łososiowa krecja była wręcz idealna, dla dziewczyny, która uwielbiała wyglądać dziewczęco. No na Merlina, Penelopa wyglądała jak stróż w boże ciało, którego powinno się wsadzić w złotą ramkę i walnąć na jakiejś ścianie. Ewentualnie wręczyć jej pochodnie i umieścić na piedestale usłanym hipokryzją i kwitłaby jak Statua Wolności w Nowym Yorku, tylko w tym wypadku było to Galihan. Ciekawe czy tak dużo ludzi mizdrzyło by się też do niej i cykało zdjęcia. Nie wiem, musimy to kiedyś sprawdzić. W każdym razie wracając do parszywego humoru Pen.. Oczywiście, wiadomo – skoro już i tak wszyscy to wiedzą, to Pen nadzwyczaj nie lubiła sukienek. Były takie… Ładne. Eleganckie. Zmuszały do bycia nadąsanym jak paw, dlatego ona sama zanim oczywiście przekroczyli próg domu Philippa, pominę już kwestię super kawiarni, butików i wszelkich innych dobrodziejstw, wywróciła charakterystycznie oczami. Usta układała w przeróżne, przegięte czasem miny, ale jednak, gdy tylko zorientowała się, że Phill może cokolwiek zauważyć, przybrała minę uroczej istotki, która potrafi się tylko uśmiechać i grzecznie przytakiwać. O, dziwo nawet poprawiła swoje włoski, które teraz przy końcach, a raczej od połowy głowy dość mocno się odznaczały, bo były w kolorze blond, góra nadal pozostawała ciemna, i jeszcze ta rozkoszna srebrna kokardka przypięta nad lewym uchem. Makijaż? Czerwone usta to nie makijaż! „Byleby przetrwać ten wieczór, byleby przetrwać ten wieczór!” – powtarzała jak mantrę, kiedy to Philippe ścisnął mocniej jej zgrabną łapkę. I aż przykro by się jej zrobiło gdyby tylko usłyszała, że chłopak w tak brutalny sposób o niej myślał. Nie miała zamiaru rzucać się na szyję komukolwiek, zwłaszcza że czuła się fatalnie. Tak sztucznie, i tak… Piekielnie upokarzająco. No naprawdę, to upokorzenie aż się z niej wylewało w tej chwili, bo dla chłopaka - dziewczyna wymuszała na sobie wszystko. Nawet te radosne iskierki w oczach, które Lorrain tak lubił. Uśmiech, który tym razem przypominał coś w stylu „zabijcie mnie!” – a nie „Och, Philippe to cudownie, że zabrałeś mnie do tego domu, z bandą klaunów!”. Wywróciła jeszcze oczami zanim doszli do jego siostry (?), nie ważne. Who cares! I dobrze właściwie, że nie musiała się przedstawiać, kamień z serca. Może zacznie udawać niemowę? Nawet by się nie zorientowali, a zakładam, że Gaskartch wytrzyma maksymalnie pięć sekund. -Dobry wieczór! – Szkoda, że Pen miała taki uroczy głosik, nawet kiedy kipiała złością, a może to atut? W każdym razie… Rodzina Lorraina miała dużo pieniędzy, jednak frekwencja ulubieńców rodzinki na ten moment była dokładnie taka sama jak na ostatnim meczu Australia-Znikacze. Z całym spokojem stwierdzam też, że atmosfera przypominała pogrzeb jakiejś wielkiej szychy! No Bóg mi świadkiem, że ten wieczór zakończy się mega klapą -Philippe bardzo mi dużo opowiadał o Tobie. Przede wszystkim, że jesteś wspaniałą siostrą! – Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, przy czym lekko pokiwała głową. Moje biedactwo było tak bardzo nieświadome, że kobieta, do której się odezwała miała prawie setkę na karku! No te cholerne eliksiry odmładzający i pieprzone sukienki, które za bardzo… Odmładzały!
Sophie natomiast nie wychodziła cały dzień ze swojego pokoju. Siedziała przy swojej toaletce wciąż czesząc włosy jakby nie były już idealnie proste. Jakby rzeczywiście potrzebowały dodatkowej pielęgnacji. Zdążyła już je spryskać zapaszkiem, który pozwolił im ułożyć się w subtelne fale. Nie miała pojęcia kiedy ranga kolacji podskoczyła do momentu, w którym będzie musiała założyć suknie wieczorową. Zorientowała się dopiero w momencie kiedy matka ułożyła piękną, cekinową kreacje na jej łóżku, ale Sophie zeszła z nią na dół, żeby na jej oczach rzucić na suknię zaklęcie, które sprawiło, że kreacja spłonęła na zimnej, marmurowej podłodze. Beatrice rzuciła przy tym jeszcze kilka uwag o tym, że ma być ubrana, a nie przebrana i znów zniknęła na górze. Do przybycia Sharkera pozostawało jej jeszcze trochę czasu. Zatem gładziła kreację po tiulowej powierzchni, aż wreszcie zdecydowała się, żeby ją na siebie włożyć. Jak to zwykle z wilami bywało, nie potrzebowała zbyt wiele czasu by dojść do wniosku, że wygląda dobrze. Muzyka powinna grać. Było dla kogo grać. Rozpuściła włosy na plecy napawając się faktem, że chłodny materiał sukienki przylgnął do jej drobnej sylwetki idealnie, a dół szasta w znaczący, acz nienachalny sposób. Zdołała się jeszcze zmusić do włożenia ukochanych butów na szpilkach i oto gotowa była zejść na dół. Liczyła, że zdąży to zrobić przed przybyciem Sharkera. Wiele znaczyło dla niej to spotkanie. Wszak dawno się z bratem nie widziała. Nie wiedziała też o zmianach w Hogwarcie, bo dawno tam nie była. Aczkolwiek, no cóż... Pchnęła drzwi od pokoju i wyszła na korytarz postukując powoli szpilkami. Podobnie jak jej matka stanęła u szczytu schodów, a na dole miała przyjemność obserwować już Philla i jego partnerkę. O dziwo w żaden sposób nie przypominała Taitianne, ale ponieważ Sophie nie miała zamiaru dziś dawać po sobie znaków zdziwienia to westchnąwszy zeszła zgrabnie na dół, a słysząc przemiłą uwagę, co do siostrzenia się z Celią pokręciła głową podchodząc do Philla, by ucałować go nieznacznie w policzek. Następnie spojrzała na Philippe wyczekująco. - Jestem siostrą Philippe. Mam na imię Sophie. - Rzuciła melodyjnie dodając przy tym firmowy uśmiech, co by pokrzepić dziewczynę. Matka przy tym spiorunowała jej kreację spojrzeniem godnym, co najmniej dwóch tysięcy galeonów. Ale przecież oto Sophie chodziło. O efekt. I w pewnym momencie rozległ się kolejny dzwonek do drzwi. Beatrice przeprosiła towarzystwo posyłając ukradkiem spojrzenie dla Philla. Bo gdzie jest Taitianne?
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Zaproszenie na uroczystość. Pewnie wielu z was chciałoby otrzymać takie zaproszenie na uroczyste przyjęcie, móc ubrać się elegancko i lawirować wśród innych z niebywałą gracją, trzymając w swych objęciach piękną partnerkę. Muzyka by grała, ludzie by się śmiali, a wspaniały nastrój jaki tego wieczoru by w was zagościł utrzymywałby w was euforię przez jeszcze wiele dni. Sharker dzisiaj wybierał się na przyjęcie. Sam nie wiedział czemu to robił, ale być może miałoby to coś wspólnego z tym, że jego partnerka była ćwierć wilą. Długie srebrzyste włosy i uroczy uśmiech były najwyraźniej dla niego więcej niż zachęcające, bo sam też odstawił się, jak Penelopa, niczym stróż w boże ciało. Eleganckie mugolskie garnitury jakie miał z całą pewnością nie pasowały na tę okazję. Nie trudno jednak było w jego ogromnej garderobie znaleźć coś co byłoby odpowiednie. Wyjściowa szata czarodzieja, ozdobiona lśniącymi spinkami do mankietów to było coś w czym prezentował się nadal wyjątkowo gustownie. Mniejsza o to, że czuł się raczej niezbyt komfortowo. W końcu ostatnim razem tak się stroił, gdy jeszcze musiał mieszkać ze swoimi zacnymi rodzicami. Niemiłe wspomnienia nie skaziły jednak teraz delikatnego uśmiechu błąkającego się na jego wargach. Miał nadzieję, że spędzi ten wieczór w miłym towarzystwie i dobrze się bawiąc, lecz czy tak będzie sam nie był pewien. Starannie ułożył włosy, imitując na nich wyszukany bałagan, po którym jednak łatwo było rozpoznać, że jest zamierzony. Tak wystrojony przybył do rezydencji, podekscytowany wizją ujrzenia pięknej Sophie i zadzwonił do drzwi, czekając bez chwili zniecierpliwienia na możliwośc wejścia do środka.
//Sorka za jakość postu. Nie mam ostatnio weny, a i nie bardzo wiem, co wam tutaj pisać ^ ^”
Przyjęcie, no super, super. Cieszyła się, że jej braciszek dostał tego prefekta tylko za co? Za to, że był molem książkowym i tam gdzie go było najczęściej widać to była biblioteka? Kompletnie tego nie rozumiała, ale jednak coś tam musiał zrobić, ażeby dostać tego prefekta, bo inaczej nikt na to nie mógł liczyć. Adrienne bardzo się ucieszyła, że Anthony jednak zechciał przyjść wraz z nią. Trochę się obawiała tego rodzinnego spotkania, bo kto wie jak będą się wobec niej odzywać. Ale będzie dobrze! Tak jej się przynajmniej wydawało. Miala wielki dylemat w co się miała dzisiejszego dnia ubrać. W końcu była tutaj z Anthonym i najbardziej to właśnie na nim jej zależało, ażeby podobać się w jego oczach, a reszta to nie miała żadnego znaczenia. Dawno nie była w tym domu gdzie tak na prawdę się wychowała. Pewnie, chciałaby tutaj być o wiele częściej tylko za bardzo nie rozumiała po co. Nie byla tutaj mile widziana, dobrze o tym wiedziala. Ojciec jeszcze trzymał jej stronę, ale macocha? Dobrze wiedziała, że po prostu gardziła Adrienne, ale dzisiaj przy tak licznym gronie pewnie będzie chciala udawać idealną matkę. Bardzo jej to odpowiadało, bo nie przyszła tutaj się bynajmniej kłócić. Wybrała sukienkę, która najbardziej jej się podobała z jej garderoby. Na szczęście nie przytyła i nie musiała sie martwić, że się w nią po prostu nie zmieści. Podobnież mieli grać bardzo poukładane rodzeństwo, Adrienne pewnie o tym marzyła, ale Sophie, czy Philippe mieli ją totalnie w nosie i tylko zawsze patrzyli na to, żeby jakoś jej to życie uprzykrzyć. Sama się przez chwilę zastanawiała czy Celie zrobiłaby taką imprezę gdyby to Adrienne zostala prefektem? Pewnie chciałaby się pochwalić i wtedy grać doskonałą matkę, ale na szczęście nie musiała się tym na ten moment przejmować. Dom znała, więc bez problemu dostała się do środka wraz z Anthonym który szedł obok niej. Szedł jednak do obcej rodziny i to on powinien się bardziej przejmować niż ona, ale to jednak Adrienne była ta bardziej nerwowa i bójna.
Tak właściwie, nie wiedział po jaką cholerę się zgodził. Dosłownie. Tak naprawdę, to nic w ich znajomości się nie wyjaśniło a wiele powinno zostać naprostowane. W końcu dziewczyna sama zadecydowała o tym, że zrywa kontakt z Ślizgonem. Oczywiście, w dużej mierze się do tego przyczynił... Bo właśnie tego, w tamtym momencie chciał. Jednak w momencie gdy go zaprosiła, z tym dziwnym błyskiem w oku i nadzieją w głosie, nie mógł odmówić. Odpowiedz była automatyczna i nawet nie musiał przedstawiać żadnych "za i przeciw". Chciał ją jakoś wesprzeć? Dziwnie to brzmi, szczególnie gdy chodziło o jego osobę. Doskonale wiedział, jak wyglądają stosunki Adrienne z rodziną. Fakt, była to wiedza zaczerpnięta jedynie z jej opowiadań, może dlatego też się zgodził? Aby zobaczyć, jak to naprawdę wygląda, od kuchni, jak to się mówi. Nigdy nie kierował się tylko jedną stroną, tak już miał. Nie przepadał za bankietami, przyjęciami i innymi podobnymi wydarzeniami. Po prostu tam nie pasował. Nigdy nie czuł się dobrze w idealnie dopasowanym garniturze, ułożonych włosach i całej tej reszcie. Według niego, ten cały nienaganny wygląd był jedynie zasłoną dla tego, co naprawdę się wewnątrz kryło. Bardzo często nie było to nic ciekawego. Zwykłe pozory. A przesadę da się wyczuć. Jednak mimo wszystko, prezentował się dobrze. Tak, jakby urodził się w tym garniturze a jego przeznaczeniem jest uczestnictwo w takich przyjęciach. Cóż, najwidoczniej odziedziczył coś po ojcu. Czarny garnitur był dopasowany do jego postury, a dopiero teraz można było zauważyć jak bardzo jest wysoki. Śnieżnobiała koszula była zapięta pod samą szyję, a czarny krawat był cieńszy od tych standardowych. Włosy, które zawsze sterczały we wszystkie strony świata, dziś znajdowały się w większym ładzie. Umiał się dopasować, trzeba mu to przyznać. A czy powinien być zdenerwowany? W końcu miał przyjść do rodzinnego domu dziewczyny. Spotkać się twarzą w twarz z jej matką i rodzeństwem, a Bóg wie kto tam jeszcze będzie. Zapewne każdy normalny chłopak byłby poniekąd zdenerwowany, ale nie on. Spokojna postawa, była jedną z jego zalet. W końcu co on się będzie tym wszystkim przejmować. Nie pasowałoby to do niego. Bardziej ciekawiło go to, co się stanie w trakcie tego wszystkiego. Najważniejsze aby Adrienne się uspokoiła, gdyż już przy samym przekroczeniu progu jej domu wyczuł, że dziewczyna była w niezłym stresie. Gdy tak na nią spoglądał, lekki uśmieszek pojawiał się na jego ustach. Oczywiście, doskonale go ukrywał. Zastanawiał się skąd wzięła tę kieckę. Wyglądała idealnie... Choć na głos pewnie te słowa nie przeszłyby mu przez gardło, w końcu nie należał do tego typu facetów co na każdym kroku komplementują kobiety. Poza tym, chyba jasno można powiedzieć, że zdecydowanie podobała mu się w takiej postaci. Pasowało jej to.
Jakkolwiek to brzmi Celie cieszyła się, że będzie mogła teraz zobaczyć ich wszystkich. Porównać kto był ładniejszy, szczuplejszy czy po prostu lepszy. Uwielbiała tą zabawę segregacji społeczeństwa, niestety żadne z jej dzieci nie otrzymało tego daru, więc... Smuteczek. Uśmiechnęła się szeroko do Philippe, którego objęła dość sztywno ramionami, ale na tyle elastycznie, by ktoś z boku patrzący mógł stwierdzić, że takie zbliżenia były dla nich normalnością. W rzeczywistości nie zdarzały się nawet od święta. Wyjątkowość nic do tego nie miała. Celie po prostu nie czuła presji nad cielesną opieką nad dziećmi. Nie była stworzoną opiekunką ogniska domowego. A teraz jeszcze to. Poprawiła złotą suknię, kiedy z kuchni wyszedł jej mąż, który gdy zobaczył Adrienne to wpierw podszedł ją wyściskać i przedstawić się chłopakowi, który towarzyszył córce. Był pod wrażeniem, że Celie sama zaproponowała, żeby dzieciaki przyszły z osobami towarzyszącymi. Wszak sam niedawno zauważył, że Adrienne nie jest już małym dzieckiem. Nigdy nie był fanem metod wychowawczych Celie i tego sortowania ludzi w domu. Jednak była piękna, odkupowała swoje winy, więc... Nie mógł nic więcej od niej wziąć, dawała mu tyle ile potrzebował. - Adrienne złotko wyglądasz ślicznie. - Przyznał podając dłoń chłopakowi. - Borris Lorrain. - Dodał, a zaraz poprowadził tą dwójkę do przodu by złączyć się ze sztywną Celie i kolejną osobą, której powinien się przedstawić. - Borris Lorrain. - Powtórzył tym razem podając dłoń dla dziewczyny, która chyba czuła się wyobcowana. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że Borris miał podobnie. Na wszystkich bankietach organizowanych przez żonę czuł się jak klaun. Nigdy nie miał pewności co się stanie. Teraz też. Przerażał go fakt, że w salonie siedziała teściowa, która chyba dziś zamierzała dać popis swoich umiejętności. Westchnąwszy podał dłoń jeszcze Phillowi, które wcisnął lakoniczne gratulacje. Celie natomiast uśmiechnęła się słodko do Adrienne, którą również pocałowała w policzek, a zaraz przedstawiła się Antohonemu. Po chwili jednak objęła wzrokiem wszystkich. - Przejdźmy do jadalni. - Zaproponowała przenosząc wzrok na zegarek. Wszak zostało kilka minut do siódmej, a Celie panicznie przestrzegała punktualności i harmonogramu, który ustalała sobie każdego ranka. Nie zdążyła się jeszcze przyznać, że coś mogłoby pójść nie tak. Jedynie Sophie ociągała się stojąc gdzieś z chłopcem przy drzwiach. Nieładnie!!! Córka jak zwykle robiła wszystko niezgodnie z zasadami. Wyglądała źle, zachowywała się źle. Była najgorszym dzieckiem jakie matka chciałaby mieć.
Nerwowa Penelopa, to mogło być ciekawe. Choć w sumie to co Phil mógł zauważyć na jej twarzy, będąc od niej wyższy o jakieś 30cm? No właśnie, odpowiedź sama się na myśl nasuwa. Za to ciekawszy jest ten chory entuzjazm Celie. To, że już od progu nie powiedziała kto może wejść do domu. To by było takie w jej stylu. W końcu ona się szanuje aż za bardzo. Choć w sumie... To nie zgadzałoby się z jej planem dnia. Coś w tym jest. Pod tym względem to nawet Phil był do niej podobny. Wolał mieć wszyscy zaplanowane, ułożone. Jego spontaniczność ograniczała się do napicia cię innego alkoholu na umówionym wcześnie spotkaniu czy zjedzenia innego dania na obiad. Takie rzeczy, które i tak większego znaczenia w życiu nie mają. Które choć są, to jednak ich nie ma. Są nietrwałe. Tylko świat ideałów jest trwały, a my żyjąc w jego klonie, próbujemy dość do czego niewykonalnego, wręcz nieludzkiego. W końcu nigdy nie dowiemy się czym jest stołowość czy krzesłowość danej rzeczy. Czy łóżko by było idealne powinno mieć poduszki wypchane pierzyną czy gąbką, czy pościel by była wieczna powinna mieć poszewkę czy nie. Zapewne nawet o tym nie myślicie, gdy kładziecie się spać. Ja też nie, ale Philippe widział te pytania, choć nie znał na nie odpowiedzi. W szkole go w końcu nie uczyli nawet dlaczego trawa jest zielona czy dlaczego niebo jest niebieskie. Bo niby gdzie? Na zielarstwie, gdzie ich głównym zadaniem od zawsze było przesadzanie jakiś chwastów, czy na astronomii, gdzie Odell uczyła go jedynie jak znaleźć północ gdy zgubi się w lesie? Philippe nie spodziewał się, że Penelope pomyli Soph z Celie. Dodatkowo nawet nie pamiętał kiedy jej cokolwiek mówił o siostrze, ale to inna sprawa. W każdym razie uspokoił się lekko, gdy zobaczył Sophie, która w jakiś sposób uratowała Penelopke. Jej spojrzenie wskazywało jednak na to, że nie wie o wyjeździe Taitiane. Niby takie przyjaciółki, a tu proszę... Szybciej by podejrzewał, że nie dowie się o nowej funkcji niż o tym przykrym rozstaniu. No nic, to już było, nie o tym mi dziś pisać. Wszedł z Penelopą do środka, nie zwracając jej uwagi na ten błąd. Najwyraźniej pani domu odebrała to jako komplement rzucony w swoim kierunku. I zapewniam, że Penelope gdyby teraz znała myśli Phila, to zaczęła by się go bać. W końcu wchodził do domu, którego tak nie znosił. Który go napawał niesmakiem dzieciństwa i hipokryzją tej całej sytuacji. Nie powinien jednak marudzić, w końcu zrobiła to w jakimś tam stopniu dla niego. Nie była najlepszą matką, ale na kloszarda czy debila nie wyrósł. Mogło być gorzej.
-Penelopa… - Wyszczerzyła ząbki lekko, a zaraz potem uniosła ramiona do góry, z miną w stylu „I don’t have idea what im doing right now!”. Nie ważne! Dziewczyna była pełna konsternacji gdy już ogarnęła kwestie tego, że… No właśnie, że do staruszki Philla odezwała się tak jakby to była jej znajoma. Głupie trochę co nie? Jednak jakoś tę gafę Lorrainowi wynagrodzi, no bo przecież jej urok osobisty nie pozwalał na to by się jakoś długo na nią obrażać, jedynie co… To nieszczęsna Marcelina Delacroix dawała Pen w kość, bo o wszystko się czepiała, jakby nie mogła zrozumieć, że dla Gaskartch – Joven nie jest facetem, tylko taką… No bo ja wiem. No po prostu jest w każdym razie kumplem. A z lewej mamy Lorraina, który jest super przystojny, i w ogóle ma takie super ciało, a na samą myśl Penelopie robiło się nieco bardziej gorąco. Dlatego teraz z tymi brudnymi myślami, aż musiała szybko łapką potrzepać przed swoją twarzą by nieco „się ochłodzić” – zabawne, musieli ją wziąć za idiotkę. Jednak absorbującą czynność przerwał ojciec(?) Philippa. Dziewczyna faktycznie czuła się tak jak on, co było oczywiście bardzo przytłaczające i bardzo smutne, bo jednak takie wolne duszki, które boją się o przebieg całego spotkania, powinny siedzieć gdzieś z dala od tej sztuczności. Jedynie Sophie w oczach Pen zyskała coś więcej niż opinia nadętej prukwy – jaką niewątpliwie była matka Lorraina. Zabawne, dogadałyby się z rodzicielką Gaskartch. Miały dużo wspólnego. Na siłe się odmładzały. Chciały mieć nad wszystkim kontrolę. Lubiły rozstawiać ludzi po kątach. I wiecie co? Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że rodziny Lorrain i Gaskartch są tak bardzo do siebie podobne! Pokiwała głową do ojca tak jak ten mały zabawkowy piesek, co kładzie się go na desce rozdzielczej i kolejnej absorbującą czynność przerwał jej ktoś. W sumie to nie ktoś, tylko sama szanowna Pani Lorrain, która rozkazała wszystkim udać się do jadalni. O Merlinie mamy problem. Penelopa nie umie używać sztućców. I właściwie wiecie co jest zabawne? Bo ona jest prawo ręczna, i wyobraźcie sobie, jak trzeba pokroić mięso, to musi zamienić widelec z nożem, a potem znowu jak musi co innego nałożyć, to znowu to wszystko zamienia, i ogólnie jest przez to bardzo nie kulturalna. Zdarza jej się też czasem mlaskać. No, ale spoko – przecież przez trzy lata grała w kapeli, gdzie byli prawie sami faceci, tak samo jak jeździli w trasy, to… Żyła bardziej jak facet niż dziewczyna. Jednak musiała udawać. Philippe musiał być z niej dumny, bo to co się działo kosztowało ją fenomenalnie dużo. -Zapłacisz mi za to… - Zwróciła się do Philippa gdy tylko szli obok siebie, a ona sama mówiła przez zaciśnięte usta, i nie miała pewności czy chłopak to usłyszy czy też nie. No bo jednak jeśli nie usłyszy to trudno, jak usłyszy to miała nadzieję, ze… Ich rozmowa będzie nie tyle przesiąknięta wyolbrzymionymi argumentami, o co Pen miała żal, tylko bardziej ładnymi przeprosinami, które połowicznie Francuska układała już sobie w głowie. Współczuje dziewczynie, naprawdę. Tak samo współczuje ojcu, no i może ogólnie ta atmosfera była ogólnie rzecz biorąc nieco za bardzo napięta? Oj tam, Penelopka się postara, żeby ją na długo zapamiętała rodzina Lorrainów!
Idealna Sophie przyglądała się wszystkim z daleka. Właściwie cieszyła się, że nie stoi obok Borrisa, który był ślepo oddany Celie, ani obok Philippe, który ostatnio zmieniał dziewczyny jak rękawiczki. Problem z Sophie był taki, że ona nie uznawała przyjaciół. Nie było czegoś takiego... Jasne? Więc nie powinien jej oskarżać o brak kontaktu z Tatianne, bo ta wolała po prostu się ulotnić niż dać znak życia. Sophie nie walczyła, to o względy Sophie należało walczyć... Tyle w temacie. Zgrabnie otworzyła drzwi wpuszczając Rasheeda do środka, poczekała chwilę, aż jej kochana rodzina przeniesienie się do jadalni, a ona w tym czasie zawiesiła wzrok na Rasheedzie uśmiechając się przy tym słodko. - Bardzo przepraszam, że ściągam Cię tutaj tak bezsensu i że nie dawałam znaku życia, a nagle teraz to. Naprawdę bardzo mi przykro, bo zachowuje się wielce nietaktownie robiąc Ci takie rzeczy. Aczkolwiek bardzo się cieszę, że się zgodziłeś naprawdę. - Tu pochyliła się w jego stronę, by pocałować go w policzek. Ot delikatnie, nie złapała się na tym, że jej matka wykonała podobny gest w stosunku do Adrienne. Nie było w tym żadnej sztuczności. Po prostu wciąż nie wierzyła, że udało się jej namówić chłopaka do tego... W końcu zazwyczaj musiała się bardziej nagimnastykować, aby wszyscy tańczyli tak jak ona tego chciała. Wszak była urodzoną manipulatorką, na tyle niebezpieczną, ze Qunetin wyczuł tą fałszywość w jej charakterze i po prostu zniknął. Zniknął w tym odpowiednim momencie zanim zdążył się uzależnić, a Rasheed? Czy zamierzała go od siebie uzależniać? To zbyt krótka znajomość by doszukiwać się w niej korzyści czy innych kwestii. Zaprawdę nie do końca zrozumiała czemu to o nim pomyślała, gdy musiała odnaleźć sobie osobę towarzyszącą. Czemu nie wzięła kogoś z listy idealnych facetów, którzy kręcili się w Beauxbatons? Może dlatego, że odrobinę tęskniła za klimatem Hogwartu i tym, że ludzie rozbudzali w niej takie, a nie inne emocje? To dla nich chciała zakładać wiele masek. Przy swoim odbiciu w lustrze była mniej szalona. Nie mniej jednak przebiegła dłonią po starannie ułożonych włosach robiąc w nich mały nieład. Jakby specjalnie chciała wyjść na nieco mniej perfekcyjną, gdzie właściwie... Otrzymywała zupełnie inny efekt niezdarności, że aż ktoś chciałby się rzucić, aby te pasma włosów ułożyć z powrotem. Jednak nie... Jednak szczupłą dłoń przyłożyła do ramienia chłopaka ignorując gwar rozmów z jadalni obok. - Wiesz, że potrafię się odwdzięczyć w najmniej oczekiwanym momencie. - Dodała kuszącym głosem znów przybierając na twarz jeden z wielu uśmiechów, którymi mogłaby go zaczarować... Ale czy Rasheed byłby wtedy Rasheedem? Bezgłośne "dziękuję" bujało się na wielkim żyrandolu w holu, jakby bawiło się lepiej od wszystkich gości zebranych w tym domu.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Czekając przed drzwiami nie okazywał ani przez chwilę zniecierpliwienia. Był przyzwyczajony do takich przyjęć, głównie ze względu na to, że u niego w domu co rusz przewijały się jakieś znamienite persony, a jego matka uwielbiała być w centrum uwagi. Lawirowała wtedy zręcznie pomiędzy stolikami, zagadując wszystkich co ważniejszych i uśmiechała się kokieteryjnie, dbając o swoją dobra reputację. Nienawidził tego, naprawdę, jednak nigdy się do tego nikomu nie przyznał. Uśmiechał się, odpowiadał na pytania, starał się udawać radość z miło spędzanych chwil. Jakby się tak teraz zastanowił jeszcze raz to pewnie by odmówił przyjęcia zaproszenia Sophie i przybycia dzisiaj w te strony. Nigdy jednak nie miał do czynienia z wilą, a jako, że był dość wrażliwy na powierzchowne sprawy to jak nic była to wina jej zabójczej urody. Nieco nim zakręciło, zdarza się przecież. Wszedł do środka, na chwilę tracąc rozum, gdy zobaczył ją w jej sukience, ale zaskakująco szybko udało mu się go odzyskać. Tak szybko, że nawet nie było tego po nim widać. Mistrz, nie ma co. Wysłuchał jej w milczeniu, trawiąc powoli jej słowa. Był skłonny przebaczyć jej wszelkie nietakty nawet i bez dodatkowego bodźca jakim był jej pocałunek. Co prawda w policzek i co prawda było to delikatne muśnięcie warg, ale i tak uderzyło mu do głowy. Owiał go lekki zapach jej perfum, gdy znalazła się tak blisko, a on miał nieprzyjemnie wielką ochotę na zabranie jej z tego przyjęcia w jakieś ustronne miejsce i poćwiczenia francuskich pozdrowień. Wyglądał teraz zapewne na nieco oszołomionego, jednak Rasheed to Rasheed, stosunkowo szybko dochodził do siebie. - Dla Ciebie wszystko droga Sophie - odpowiedział zaskakująco szczerze, czując, że rzeczywiście mógłby zrobić wszystko o co tylko by go poprosiła. Był taki powierzchowny, że aż jego samego to w tym momencie zabolało. Wystarczyła ładna buźka i ten magnetyczny urok, który posiadała dziewczyna by bez reszty zatracił się w jej oczach, zapominając na moment o oddychaniu. Slytherin mi świadkiem, bardzo się starał by zachowywać trzeźwość myślenia i zaskakująco dobrze mu to wychodziło, jednakże co chwila się rozpraszał, więc musiał powtarzać swój rytuał przywracania mózgu na swoje miejsce niebezpiecznie często. Biedny Sharker, nigdy wcześniej nie znajdował się pod bezpośrednim działaniem potomków wili, to i teraz miał. Nieco zesztywniał czując jej rękę na swoim ramieniu i cicho wypuścił powietrze, które nieświadomie wstrzymywał. Doprawdy, był żałosny. - Na to liczę. - odpowiedział już bardziej w swoim stylu i nawet zdobył się na swój dawny, nieco złośliwy uśmiech. Był zaskoczony jej wdzięcznością, gdyż się jej nie spodziewał. W sumie, ciekawe kiedy on się wreszcie nauczy, że mimo, iż on nie potrafi kogoś docenić to nie wszyscy są tacy upośledzeni. Omiótł ją oceniającym spojrzeniem i ryzykując nieco, postanowił się bardziej spoufalić. Zbliżył powoli rękę do jej twarzy, dając jej czas na jej odtrącenie, by odgarnąć kilka pasm jej włosów na bok. Następnie powiedział, nieco zachrypniętym głosem, aczkolwiek z absolutną szczerością: - Pięknie wyglądasz. Jak zwykle zresztą.
Czyżby jako ostatni wkroczyli do pomieszczenia gdzie miała się odbyć ta uroczystość? Czy to było aż takie ważne to całe spotkanie, że musieli się tutaj znaleźć? No dobrze, jej brat został prefektem, ale to jeszcze o niczym takim nie znaczyło, gdyby Ministrem Magii to mogłaby jeszcze to zrozumieć, ale zwykłym prefektem? To były początki jego prefektury, jeśli to nie wypali będą musieli mu podziękować, bo jako nowy prefekt na pewno będzie pod czujnym okiem dyrektora jak i opiekuna domu. Adrienne nigdy specjalnie nie interesowała się prefekturą, może gdy była młodsza chciałaby być, ale teraz to jedynie nowe obowiązki, pewnie Philippe się z tego cieszy, bo kolejne obowiązki spadną na jego głowę i teraz będzie mógł swojej przybranej siostrzyczce wlepiać punkty ujemne. Miała nadzieję, że za bardzo jej dom na tym nie ucierpi. Dość, że na lekcjach siedziała cicho i nie przynosiła wielkiej chwały swojemu domowi to jednak nie chciałaby tracić bez sensu punktów o które inni uczniowie ciężko zdobyli i było to dla nich ważne. Ale czy Hufflepuff zdobył kiedykolwiek puchar domów? Nie przypominała sobie takiego wydarzenia, zazwyczaj figurowali na ostatniej pozycji, bądź też pozycję wyżej. Nagle do sali wszedł jej ojciec, który zawsze był dla niej bardzo miły i oczywiście Celie w jego obecności była bardzo miła dla swojej pasierbicy, ale to nie zmieniało faktu, że jej po prostu nie lubiła. Bo tak w ogóle to za co miała ją lubieć? Za to, że gdy ojca nie było wydzierała się na nią i całą złość wylewała na biedną puchonkę, która niczemu nie była winna. Pewnie dla Celie to zawsze Adrienne jest winna i wszystko co robi jest złe. Ojciec jako pierwszy podszedł właśnie do jej skromnej osoby. Uśmiechnęła się do niego. - Witaj tato. - mruknęła do niego i ucałowała go w policzek. Spojrzała przelotnie na jej osobą towarzyszącą kiedy to przedstawiał się mu. - Dziękuję. - dodała gdy przyznał jej, że ładnie wygląda. Cieszyła się, że ktokolwiek to docenił. Rodzeństwo nawet na nią nie spojrzało, a zwłaszcza Philippe który mógłby okazać trochę wdzięczności, że w ogóle się zjawiła. Następnie do niej doszła Celie, która również ją ucałowała i po prostu odeszła. - No właśnie to jest moja kochana macocha... - mruknęła do ucha Anthony'ego tak, ażeby nikt jej nie usłyszał. Wiele razy skarżyła się na nią ojcu, ale ten nie miał podstaw aby jej wierzyć, bo zawsze przy nim grała doskonałą zastępczą mamusię.
Rozejrzał się spokojnie po pomieszczeniu, dziwnie przypominał mu się dom, w którym niegdyś mieszkał. Nie było to wcale przyjemne uczucie, a atmosfera, która panowało również była podobna. Westchnął pod nosem i pokręcił lekko głową. Dopiero teraz uświadomił sobie, że pierwszy raz był w domu jakiejkolwiek dziewczyny... Oczywiście, w tym przypadku do tego grona nie zaliczał El, w sumie to miał wątpliwości pod jaką tabliczkę ją podkleić, bo "dziewczyna" zdecydowanie mu nie pasowało. Spojrzał na Adrienne, tak to było dziwne, że się od tak zgodził. Może wcale nie powinien tego robić? Od kiedy to łamie swoje własne, żelazne zasady. Zawsze gdy robi coś, wbrew tym regułom, źle to się kończy. Niekoniecznie dla jego własnej osoby. Co do całego zgromadzenia, dziewczyna coś mu wspominała z jakiej to okazji mieli się tu zebrać. Prefekt czy coś takiego? Nie rozumiał tej całej afery w tej sprawie, ale zapewne niektórzy tak mają, że muszą zrobić wielki szum, pod byle pretekstem. Podejrzewał, że gdyby w jego rodzinie ktoś dostałby tego typu rangę, matka wykorzystałaby to aby pokazać się z jak najlepszej strony. Zapewne goście, byliby mu całkowicie obcy ale dla rodziców byłby to idealny pretekst aby w domu urządzić małe, nielegalne zgromadzenia, które z zewnątrz wyglądałoby niepozornie. Nie podobało mu się to, że wraz z przekroczeniem tego progu jego myśli zaczęły krążyć w tym temacie. Odsunął się lekko, gdy wysoki mężczyzna podszedł do jego partnerki z zamiarem przywitania się. Ojciec. Anthony, cóż za spostrzegawczość. Uniósł lekko brwi i gdy mężczyzna wyciągnął w jego kierunku dłoń, bez wahania ją uścisnął. -Anthony Roberts.-Skinął lekko głową i po chwili się wyprostował, ruszając za mężczyzną. Rozejrzał się po twarzach zgromadzonych, przyglądając im się krótko, czy kojarzył kogokolwiek? Jest to raczej wątpliwe biorąc pod uwagę fakt, jak często pojawia się między szkolnymi murami. A jak już tam jest, to tak jakby go nie było. Jego wzrok spoczął na kobiecie, która podeszła do Adrienne. A więc to musi być słynna Celie. Nawet nie ukrywał tego dziwnego uśmieszku, który pojawił się na jego twarzy. Znikł równie szybko, zanim ktokolwiek mógł go zauważyć. Przywitał się również z macochą dziewczyny a gdy odeszła, skierował swoją twarz w kierunku Ad, która stała obok niego. -Na taką macochę bym nie narzekał...-Szepnął jej do ucha, tak aby jedynie ona mogła to usłyszeć, Jego słowom towarzyszył złośliwy uśmieszek. Lubił ją drażnić, może skupi się na czymś innym niż na tym, że przebywa w towarzystwie osób, które jej zdaniem za nią nie przepadają. Poza tym, chciał zobaczyć jej minę. W końcu był tutaj aby uprzyjemnić jej to przyjęcie. Delikatnie muskając jej plecy dłonią, skierował się w kierunku jadalni. Aby szybciej im to poszło. -Spokojnie, zanim się obejrzysz będzie po wszystkim.-Teraz stanął naprzeciwko niej i spojrzał na dziewczynę. Nie miewał tego robić, ale posłał jej szybki, może nawet pocieszający uśmiech.-Potem wpadnę na jakiś genialny pomysł i Cię stąd zabiorę.-Mruknął i ponownie się rozejrzał po pomieszczeniu, jakby chcąc zapamiętać szczegóły. Pewnie gdyby chciał zapomnieć o tym wieczorze, jego pamięć mu na to nie pozwoli.
Celie miała ogromny powód, żeby zorganizować tą kolację. Może nie była wymarzoną matką, ale właściwie to liczyła, że jej dzieci przy niej wkroczą w dorosły świat. Poza tym przyprowadzenie osób towarzyszących było swoistym testem. W ten sposób mogła ocenić ich gust, co do drugiego człowieka. Wszak znali jej gniew harpii zatem nie przyprowadziliby nikogo kto skrzywdziłby jej dość chwiejną psychikę. Zatem całkiem przypadkiem przyglądała się czule Penelopie nie zapominając o Anthonym. Gdy zasiedli do stołu tylko trzy miejsca pozostały puste. Oczywiście te przeznaczone dla Sophie i jej towarzysza, oraz dla Hortense. Celie przez moment obawiała się tego, co wywinie Sophie. Po porannym spaleniu sukni czuła, że dziś przy stole będzie otwarta wojna... A teraz nie było jej. Przypadek? Celie nie sądziła. Borris omiatał spojrzeniem wszystkich zebranych. Podobnie jak jego córka nie rozumiał tego całego zamieszania, aczkolwiek wiedział, że to potrzebne dla Celie. Uhonorowanie każdego ważniejszego wydarzenia z życia Sophie lub Philla. Nie był pewien czy dla Adrienne zrobiłaby to samo, może jeszcze kilka lat temu nie, lecz dziś? Celie zmieniła się. Nie zależało już jej na blasku fleszy jakby przekazywała pałeczkę córce, tylko że córka nie była zainteresowana. Trochę przykre. Borris nigdy nie rozumiał nie chęci Beatrice i Dominique w stosunku do niego, lecz skoro żyliśmy w takim, a nie innym układzie to raczej nie mógł mieć pretensji. - Philippe, może opowiesz nam o tym jak profesor Ramirez Cię wyznaczył do tego zadania. - Zaszczebiotała Celie zezując po trochu na partnerkę syna, która chyba nie była fanką takich spotkań. Wszyscy wydawali się dla pólwili jacyś nieswoi. Nerwowość udzielała się również jej z powodu dwóch "gwiazd", które jeszcze nie przybyły do jadalni. Jednak w tym jednym momencie wszyscy mogli poczuć podmuch wiatru, a do jadalni wsunęła się Hortense. Sunęła po podłodze, wszak była stuprocentową wilą. Swoim blaskiem i urodą potrafiła przyćmić każdego. Dlatego nawet Borris automatycznie podniósł się z siedzenia, co by odsunąć dla teściowej krzesło i zapytać czy ma wszystko, co jej do życia potrzeba. Pachniała liliami, jej blond włosy opadały kaskadami na ramiona, a na twarzy nie zagościła jeszcze żadna zmarszczka. Wyglądała na dojrzałą kobietę godną imienia czyjejś matki, aczkolwiek dziecko jej dalece piękniejsze jest od wszystkich tu obecnych i wyjątkowych cech. Jej dziecko kojarzyć się wam winno z podobnym nimfowym stworzeniem, aczkolwiek Hortense oddała serce zwykłemu czarodziejowi przez co Celie mogła poszczycić się otrzymaniem genu tylko w pięćdziesięciu procentach. Celie posłała porozumiewawcze spojrzenie Philippowi, aby dołączył do ojca i skłonił się przed babcią, której nawet przez myśl nie przeszło by teraz się jakoś ruszyć z zajętego już miejsca. - Dziękuję Ci Borrisie, jak zawsze jesteś uroczy. - I tu musnęła go dłonią w ramię, co by się oddalił. Chyba wszyscy domyślali się, że traktuje ona męża córki jak swego rodzaju służbę. Hortense omiotła spojrzeniem wszystkich zebranych. Jej uwadze nie umknęły jeszcze dwa wolne miejsca, aczkolwiek na to przymknęła tylko powieki nie wdając się w dyskusje na ten temat. - Cóż za uroczy wieczór na spędzenie go w rodzinnym gronie. Może Adrienne i Philippe pozwolą swoim partnerom na zajęcie nam odrobiny uwagi, co by zdołali opowiedzieć coś o sobie? - Hortense w myślach miała już ułożoną listę pytań. Właściwie to chciała zapytać o ich pochodzenie, możliwe genetyki obecne w ich rodzinach. Możliwości tak wiele! A czy są wyjątkowi?
Penelopa była wściekła. Nie miała ochoty tkwić w tym towarzystwie, zwłaszcza że było dla niej totalnie absurdalne. Gaskartch była wolnym strzelcem, i wcale nie chciała brnąć w coś co było… Intrygujące? Owszem, przeżywała wszystkie swoje dramaty. Przeżywała coś co miało dla niej większy sens. A dla niej większy sens miało to, że w tym momencie będzie grać jakikolwiek koncert, gdziekolwiek – z dala od sztuczności. Nie potrafiła chyba wejść w rodzinę Lorrain, która była fenomenalnie dziwna. Nie, nie. Ta rodzina była chora psychicznie, dlatego Pen uznała, że jedynym słusznym rozwiązaniem będzie przytakiwanie i tępe uśmiechanie się do tej, której nazywała się rodzicielką Philippa, Sophie i tej trzeciej? Nadal nie znała przecież jej imienia, co nie… Patrzyła na Philippa. Patrzyła na Sophie. Patrzyła na wszystkich, ale za cholerę nie potrafiła spojrzeć na Celie. Nie wiedziała co ma powiedzieć, zwłaszcza, ze jej „rozkaz” zbił ją totalnie z tropu. Chore. Chore! Jak można być tak dociekliwym. Pen przecież stroniła od takich osób, które próbowały wejść zbyt głęboko w jej życie, umysł i coś co sprawiało, że czuła się jak totalne gówno. Zabawne? Nie, skąd! -Pani Lorrain, jestem tylko biedną uczennicą z Hogwartu, która musi się utrzymywać z jakichkolwiek prac dorywczych. Sprzątam w kawiarniach, czasem jestem kelnerką, ale tak to się uczę, by trafić na wydział artystyczny w szkole, które jest tak wspaniałym miejscem, dla młodych, zdolnych, magicznych talentów… - Wyszczebiotała, a każde słowo nie było ani w minimalnym stopniu prawdą. Dziewczyna chciała czegoś innego niż chora jazda, pokroju: „O matko, będę studentką. Ciesz się. Ogarnę wszystko!” – nie, ona nie chciała być studentką. Nie chciała być nikim, kto odniósłby jakikolwiek sukces na płaszczyźnie intelektualnej. Umówmy się. Ona jedynie potrafila ogarnąć pewne życiowe ekscesy, do których nie chciała wracać, a teraz? Teraz tkwiła w czymś gorszym niż łajnobomba.
Tak, tak, tak... Na prawdę fajnie. Od razu wszyscy go znienawidźcie. A tak ogólnie to nie on was tu zapraszał, więc jak macie jakiś problem z jego osobą to drzwi otwarte. Zwłaszcza w tym miejscu pozdrawiam Adrienne, która chyba ma za duże ego by zrozumieć, że Celie wcale nie robi tego, by sprawić chłopakowi jakąś dziką przyjemność. Przecież jeszcze niedawno jego matka nie chciała go widzieć na oczy, twierdząc, że jest tym nieudanym dzieckiem, które nawet genu nie umiało odziedziczyć. Adrienne za to miała Borisa, który choć uległy, to jednak nie dał zrobić jej krzywdy. I jeszcze marudzi? Przy rodzinie tak pełniej absurdów powinna skakać pod sufit ze szczęścia. Przecież gdyby tylko jej niedobry brat pomyślał, by posiedzieć na legilimencją i oklumancją, jak Bóg mi światkiem, właśnie w tym momencie by ją znienawidził. A tak to jego raczej neutralny stosunek musi zostać zachowany mimo komizmu jej słów. Najważniejsza w tym wszystkim dla niego nie były jednak siostry czy matka, a Penelope, która przeżywała swój mały wewnętrzny kryzys. Choć tak na prawdę nie powinno jej to dziwić, zważając na jej dziwnych rodziców, których też już miał 'przyjemność' poznać. Jak tam jej było? Helena? Na pewno była w jakimś tam setnym gramie podobna do półwili. Tak samo zaborcza, szykowna, fałszywa. Choć niewątpliwie bardziej uczuciowa, Celie przekraczała wszystkie normy bycia matką. - Nie ma o czym opowiadać, los tak chciał. - Odpowiedział na swój bardzo lakoniczny i charakterystyczny sposób. W końcu los i jego igraszki tłumaczą każde wydarzenie w naszym życiu. Jest swoistą podwaliną naszego pogmatwanego życia. Nigdy nie wiesz co się jutro wydarzy. Nawet w najpiękniejszych snach nie istnieje taka siła, która pokonałaby los. On jest stały, stary, wieczny, aż nad to zgorzkniały bytem. Nic więc dziwnego, że pod słodkim owocem kryje twarde i niesmaczne rzeczy, a wszystko sprowadza przeciw człowiekowi. To zawsze jakaś rozrywka... Słuchał dalej Penelopy, która mówiła tak skromnie, że aż uroczo. Nigdy w końcu nie rozmawiał z nią o jakiś jej planach na przyszłość, czy przeszłości. Zawsze liczyło się to co teraz. A może nie powinno? Gdyby nie ilość zawirowań, jaka pomiędzy nimi nastąpiła, pewnie pomyślałby o czymś. Tak to jednak ograniczał się do jej słów, które traktował za pewnik. Nigdy w końcu nie zamierzał dochodzić jakiś czyiś tajemnic. To ich sprawa. Ścisnął ją pod stołem trochę mocniej za dłoń, jakby chciał powiedzieć "Wszystko będzie dobrze, jeszcze chwila i to się skończy". W końcu obie wile nie będę przez całą kolacje interesować się jednym gościem. To by było nużące.
Każdy z nas miał sekret. Przebijał się on zazwyczaj nieśmiało przez nas samych już od początku swojego istnienia szukając ucieczki... Bo przecież nie może zbyt długo z nami zostać, sekret wtedy traci na znaczeniu, w pewnym momencie jest dla niego za mało miejsca i w ten sposób pakuje się dość szybko po czym znika wychodząc przez nasze usta, uderzając w rozmówcę... Który był niczemu winny, a teraz odpowiada za nowe mieszkanie naszej tajemnicy. Czasem taką tajemnicą jest właśnie rodzina, nikt się nie przyznawał do chorych sytuacji obecnych w czterech ścianach, które budują miejsce, w którym się wychował. Ani Sophie, ani Philippe nigdy nie opowiadali znajomym o Celie, Hortense, o dziwnej relacji matki z jej mężem... Który był ojcem Adrienne. Sophie wciąż pamiętała tą scenę, gdy Celie ogłupiła po raz kolejny Jacoba, chcąc nie chcąc w jakiś sposób zamykając go jakoś w swoim czarze. Jeszcze wtedy nie rozumiała tego, że jest wilą, że musi tańczyć by zyskać wszystko, że świat pada do jej stóp gdy uroni tylko jedną łzę i choć daru nie miała w całości to umiała wyłuskać z niego to co najlepsze. Teraz obserwowała zaczarowaną twarz Rasheeda, pozwoliła mu się dotknąć, odgarnąć włosy przez chwilę delektować się wzajemnym dotykiem i mogłaby go teraz pocałować... Gdyby nie to, że jednak to jeszcze nie to miejsce, nie ta scenografia, w której mogliby oboje zagrać tak bliską dla siebie scenę... I dlatego uśmiechnęła się niby to nieśmiało dziękując za ten komplement. - To miłe Rasheed, ale jeszcze raz przepraszam. - Rzuciła jakby zupełnie szczerze, bo doskonale wiedziała, że za ścianą odbywa się już przedstawienie, a za chwilę oni mieli stać się jego częścią. Wolałaby go oprowadzić po domu, pokazać każdą szkatułkę, ukryłaby w nich dramatyczne historie, żeby ją pokochał. Bo mogła to zrobić... Oboje przecież byli powierzchowni, nie musieli się znać zbyt dobrze, ale on zrobiłby dla niej wszystko, a ona odwdzięczyłaby się tak jak się należało. Potrafiła... Ale czy mogli oboje sobie na to pozwolić? - Powinniśmy tam chyba wejść, proponuję zachować zimną krew i udawać, że świat jest nasz. - Krótka rada, trochę zabawna, trochę szukająca ukojenia w tym, że faktycznie jeszcze nigdy nie była w tak wielkim, bliskim sobie towarzystwie z całą rodziną. Co prawda ona i Philippe pojawiali się w różnych zestawach, ale jej brat był teraz z dziewczyną. Kimkolwiek ona była, kimkolwiek był teraz Celie próbująca wycisnąć z niej milion słów, to Sophie dziś nie mogła być niemiła. Nie kiedy jej brat potrzebował wsparcia. Nie powinna sobie pozwalać na takie bliskości, ale on ją oczarował troską, której nikt jej dotąd nie dał. Każdy chciał tylko chronić jej piękno, a Philippe chciał ochronić całą Beatrice i to ją ukuło w zimne serce. Podnosząc wzrok na Rasheedową twarz podała mu dłoń i pociągnęła powoli w stronę jadalni. - Przepraszamy za spóźnienie pokazywałam Rasheedowi salę, w której ćwiczę balet. - Powiedziała swoim potulnym głosem uśmiechając się do chłopaka, choć nie wiedziała czy on w ogóle wie, że Sophie tańczy. Nie mniej jednak złapała się na tym, że weszła w trakcie obijania Penelope(?) wszelkimi pytaniami. Westchnęła zajmując miejsce przy stole oczywiście czekając na Rasheeda. Słysząc wypowiedź dziewczyny Philippe przewróciła oczami, zły ruch. Bardzo zły ruch. Uśmiechnąwszy się do wszystkich zebranych rzuciła krótko: - To jest Rasheed Sharker uczyliśmy się razem w Hogwarcie, był tak miły, że zgodził mi się dzisiaj towarzyszyć. - Przedstawiła wszystkim zebranym Ślizgona mając nadzieję, że ten nie będzie zmuszony brać udziału w grze dwadzieścia pytań. Myśli Sophie pomknęły ku Penelope... Wydział artystyczny, sprzątaczka czy dziewucha, która myślała, że żarty są właściwie? Jeśli to pierwsze... To czy to była prowokacja ze strony brata? Nie uszło jej uwadze jak ściska dłoń dziewczyny pod stołem. Na to też wywróciła oczami. Cóż, może za chwile ogłoszą, że spodziewają się dziecka? Cokolwiek by zrobili... Nie mogło być już chyba gorzej.. A gniew harpii... Jest pięknym widokiem. - Pozdrawiam ją. - Mruknęła do Rasheeda pochylając się nad nim, dając się otulić delikatnej woni jego perfum. Oczywiście chodziło jej o Penelope, bo jak zdała sobie sprawę do Adrienne jeszcze nie doszli.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Skołowany i oczarowany - te dwa słowa w ogóle nie pasowały do Rasheeda. Tak samo jak nie pasował do niego fakt, że zgodził się tu przybyć. Nie wiedział ileż jeszcze razy będzie sobie to wypominał, aczkolwiek na razie zapowiadało się, że będzie to długi proces. Gdy ją zobaczył, czuł, że może dać radę. Wiecie, spiąć poślady i przeżyć ten wieczór nie tracąc na godności. Teraz powoli zanikało to przeczucie, bojąc się tego co może nastąpić. Wprowadzony na salę z oszałamiająco pięknymi kobietami z całą pewnością straci głowę, a skupienie się będzie tak trudnym zadaniem jak nakarmienie rogogona węgierskiego za pomocą dziecięcej butelki. Westchnął cicho, dając upust stresowi jaki nagle go ogarnął. Nie chciał się ośmieszyć, głównie dlatego, że jeśli by to zrobił to przy okazji pociągnąłby za sobą Sophie. Jej rada mu nie pomogła. Uśmiechnął się jedynie lekko, czując jak wnętrzności ściska mu supeł. Gdzie się podziała jego odwaga? Zapewne zniknęła, gdyż czuł się trochę tak, jakby zaproszono go na przyjęcie z okazji czyichś oświadczyn, najpewniej jego samego. Spotkanie z całą rodziną i przesłuchania wszystkich po kolei. Nie był pewien czy chce tam wchodzić, ale mimo wszystko chwycił podaną mu dłoń i pozwolił się pociągnąć w stronę jadalni. Nawet przez sekundę nie było widać co dzieje się w jego wnętrzu. Twarz miał skamieniałą, zastygniętą w neutralnym wyrazie, która jednak poruszyła się, układając wargi w uprzejmy uśmiech, specjalnie przygotowany na tego rodzaju okazje. Nieważne co sobie myślał, ani jak wielki dylemat wewnętrzny mógł nim targać, potrafił zachować dobrą minę do złej gry. Mało brakowało, a straciłby rezon, gdy ujrzał całe towarzystwo, jednakże wyuczone obycie podczas przyjęć najwyraźniej dało tym razem aż zbyt dobre skutki. Opanował się równie szybko, jak wcześniej zdekoncentrował i nagle cały wcześniejszy stres wydał mu się śmieszny. Przecież był niemalże w swoim świecie! Od maleńkości brał udział w podobnych przedstawieniach, począwszy od świętowania awansu poprzez dystyngowane przyjęcia służbowe, gdzie każdy musiał być dla siebie miły, gdyż wymagała tego lepsza sprawa. Podpisywanie kontraktów, ustalanie planu biznesowego, plotkarskie spotkania nie-tak-bardzo-już-młodych dam - to wszystko było nieodłączną częścią jego czystokrwistego życia. Nawet na sekundę nie dał po sobie poznać, że zaskoczyła go wiadomość o ćwiczeniu baletu. Być może spodziewał się, że ktoś taki jak ona będzie miał coś wspólnego z tańcem i sztuką, a być może po dojrzeniu wil, nic już nie mogło go zdziwić? Skłonił się lekko zebranym po przedstawieniu jego osoby przez towarzyszkę, aczkolwiek nic więcej nie powiedział. Jego osobiste doświadczenie nauczyło go, aby podczas takich przyjęć nie odzywać się nie będąc pytanym, a dotyczyło to nawet zwykłego przedstawienia go towarzystwu. Okazanie więc szacunku poprzez skłonienie głowy, było chyba więc najlepszym sposobem aby powitać wszystkich zebranych. Podążył za swą piękną towarzyszką, odsuwając jej krzesło w gentelmeńskim geście, a następnie sam zajął wskazane mu miejsce. Nie wiedział co sądzić o tym wszystkim. Sztywne przyjęcie, na którym przepytywano zebranych? Niezbyt zachęcający początek, aczkolwiek Rasheed nie miał zamiaru dać po sobie poznać co o tym sądzi. Zresztą, do podobnych ekscesów był przyzwyczajony - jego matka wcale nie była lepsza od Celie. Kiedy tylko obrała sobie kogoś za cel, potrafiła maglować go bez przerwy, aż do końca spotkania, a robiła z tego takie przedstawienie, jakby w jej salonie wystąpiły co najmniej Głodne Pufki. Biedna Penelopa. Być może nawet by jej współczuł, gdyby nie to, że był Sharkerem i raczej nie był do tego zdolny. Poza tym - im dłużej cała uwaga skupiała się na niej, tym lepiej dla niego. Być może odpuszczą mu tę ‘Grę o życie’? Szczerze w to wątpił, aczkolwiek warto mieć nadzieję. Usłyszał głos Sophie, aczkolwiek nie miał okazji do zrozumienia jej słów, nagle rozproszony nadprogramowym bodźcem. Skupiony na tym by nie dać się ponieść poprzez wzrok, zupełnie zapomniał o węchu. Delikatny bukiet perfum, zmieszany z naturalnym zapachem wili, dość skutecznie namieszał mu w głowie. Nadal jednak miał ten sam wyraz twarzy, jedynie oczy zdradziły na moment słabość, która jednak zniknęła tak samo szybko jak się pojawiła. Po chwili jednak udało mu się rozszyfrować co jasnowłosa piękność mogła do niego powiedzieć, jednakże wolał nie ryzykować odpowiedzi. W końcu szeptanie w towarzystwie to wielki nietakt.
Szczerze powiedziawszy z każdą chwilą coraz bardziej cieszyła się, że tutaj się zjawiła. Może to będzie jakiś przełom w jej rodzinie? Może wreszcie wszyscy ze sobą będą w stanie rozmawiać. Boris zawsze był dla niej bardzo miły, w końcu była jego biologiczną córką. Co prawda niechcianą, bo jeśli byłaby chciana to miałaby doskonałą rodzinę, prawda? A ta chyba taka nie jest, przynajmniej jej się tak zdawało. Może się myliła, albo była już trochę przewrażliwiona na punkcie swojej rodziny. Zawsze robiła to czego oni chcieli, łaziła za nimi gdzie oni byli. To się skończyło, wiek zrobił swoje i więcej rozumu wplynęło do jej mózgu. Była z siebie bardzo zadowolona. Teraz wręcz próbuje unikać swojego rodzeństwa. Z Sophie nie ma w ogóle kontaktu, została we Francji i może to i lepiej, a Philippe. Widują się na lekcjach, czy na korytarzach całkowicie przypadkowo, ale przechodzą obok siebie całkowicie obojętne. Jej marzenia nigdy się nie spełnią, chociaż na pewno łatwiej byłoby przekabacić na swoją stronę nowego prefekta, niżeli rówieśniczkę ze Slytherinu. Tego była pewna, bo z Sophie nigdy nie rozmawiały normalnie, a jeśli tak to tylko wtedy kiedy coś tam od niej chciala. Celie chciala, aby każdy z partnerujących osób powiedział coś o sobie. Sama nie wiedziała jak to jest z Anthonym, może teraz się czegoś dowie? A może po prostu coś zmyśli. Była ciekawa jego odpowiedzi. Przeniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się sztucznie, dlaczego sztucznie? Dlatego, że przyszli tutaj pokłóceni, o ile w ogóle tak to można nazwać, ale wzięła go ze sobą, bo tego chciała i on się zgodził. Przed przyjściem tutaj zamieniali ze sobą jedynie kilka zbędnych słów. Adrienne w jakimś tam stopniu była na niego obrażona. Miał wyjechać, a zostal specjalnie dla niej, ażeby towarzyszyć jej dzisiaj. Była mu za to wdzięczna, bo jednak samemu byłoby głupio tutaj przyjść i chociaż czuła jakieś wsparcie, nie udawane, a takie prawdziwe. Boris nigdy nie miał zielonego pojęcia co się tak na prawdę dzieje pomiędzy rodzeństwem, nikogo nie słuchał, a Adrienne nie miała zamiaru się na nich skarżyć, bo już nie są małymi dziećmi. Na szczęście nikt z nich nie był aż tak bardzo zainteresowany Adrienne, więc nie zauważyli, że coś jest nie tak. Zresztą nigdy się nią tak bardzo nie interesowali, więc nawet nie wiedzieliby, nie poznaliby z jej zachowania.
Jego wzrok cały czas błądził po twarzach obecnych tutaj ludzi. Była to jego standardowa procedura, bez której chyba się nie obejdzie. Może zauważy coś ważnego? Interesującego? Kto go tam wie... Był po prostu ciekawy, jak to się wszystko potoczy... Być może będzie to jedna z tych sztywnych uroczystości, w których kiedyś miał okazję uczestniczyć. Doskonale pamięta tę dziwną atmosfera, która po prostu aż go dusiła... Jednak, jeżeli ktoś chce aby wszystko poszło idealnie to naturalne, że nie potrafi wyluzować. Szczególnie gdy chodzi o "perfekcjonistki", do których macocha Adrienne najwyraźniej należała. Nie zamierzał tego oceniać, gdyż to nawet nie leżało w jego kompetencjach, w końcu nie przyszedł tutaj z tego powodu, prawda? Jeżeli chodziło o Adrienne... Pokłóceni czy nie, nie widział powodu dlaczego mieliby zachowywać się tak, jakby ktoś wsadził im do tyłków kije. Nie przesadzajmy, prawda? Można by rzec, że prawie o tym zapomniał. Nie był pamiętliwym facetem, szczególnie jeżeli chodziło o takie rzeczy... Bo czy warto wypominać sobie słowa, które padły pod presją czy chwilą? Bardzo często są zupełnie nieprzemyślane, jednak nie wiedział czy w tym wypadku tak właśnie było. Był osobą, która nie ulega chwilą... Wciąż musiał zająć się swoją sprawą ale czy jeden wieczór w czymś mu przeszkodzi? Raczej nie. W końcu to tylko jeden wieczór, poza tym, czemu miałby zrezygnować z okazji zapoznania się z jej rodziną? Tyle się nasłuchał a opowieści na nic się tu zdadzą. Nie można wierzyć samym słowom... Osoba, która pojawiła się w pomieszczeniu przyciągnęła szczególnie jego uwagę. W końcu była wilą w stu procentach, więc mogło to być pewnym usprawiedliwieniem jego zachowania. Przyciągała uwagę dosłownie wszystkim, jego dekoncentracja trwała dosłownie sekundy i w zupełności mu wystarczyła. Bo ileż można zachwycać się jedną osobą? Uniósł delikatnie brew do góry, usłyszawszy słowa kobiety. Czyli zabawa dopiero się zaczyna? Dziesięć pytań, jedna zła odpowiedz i jesteś od razu skreślany? Może być ciekawie. Nie widział powodu, dla którego miałby skłamać w jakieś sprawie, w końcu to nic takiego, prawda? Nawet jeżeli jego osoba, w oczach tutaj zebranych straci nieco punktów, nie będzie mu to specjalnie przeszkadzało. Przeniósł swoje spojrzenie na partnerkę Phillipa. Później utkwił je w pani Lorrian. A cóż takiego chciałaby wiedzieć? Podejrzewał, że już wymyśliła z kilka pytań, którymi ich zaszczyci. -A cóż chciałaby Pani wiedzieć?-Spytał spokojnie i nie czekając na odpowiedz, zaczął bardzo powoli-Studiuję i posiadam własne mieszkanie, niewielkie jednak w zupełności mi wystarcza...-Wzruszył lekko ramionami, prawie niezauważalnie. Nie uważał, aby fałszywa skromność była potrzebna. Nie zamierzał w końcu wkupywać się w łaski tej rodziny.-Aktualnie staram się uporządkować kilka spraw, nic wielkiego.-Dodał, wciąż przyglądając się kobiecie, jak bardzo inteligentnie zauważył, wcale nie wyglądała na tyle lat ile posiadają osoby w jej wieku. Geny. Powiedział co miał powiedzieć i na tym skończył, nie widział powodu, dla którego miałby się tutaj rozwodzić nad tematem. Jeżeli ktokolwiek będzie chciał wiedzieć więcej, zapewne odpowie... Najwięcej ile będzie mógł. Trzeba brać pod uwagę fakt, że nie należał do najbardziej wygadanych osób.
Celie dryfowała spojrzeniem po wszystkich tu zebranych i nie mogła zebrać myśli. Było źle. Chortense tylko szykowała się do skoku na czyjeś niewinne życie, co by tylko powiedzieć coś uszczypliwego. Taki dar stu procentowej wili, ale i tak mieli wielkie szczęście, że nie reagowali na ich piękno aż tak bardzo, co może nieco rozstroiło gospodynię, bo przecież zazwyczaj wszyscy byli oddani jej wdziękom, a teraz jakby rozrzuceni pomiędzy trzy obecne tu wile nie mieli kompletnie pojęcia, co mogliby ze sobą zrobić. To było na swój sposób smutne i niedobre, jednak nie chciała teraz wstać, by zacząć krzyczeć, że jest wilą i że jej należy oddawać cześć. Przecież była tu jeszcze stuprocentowa wila, jak i ćwierć wila. Piękna tyle w jednym pomieszczeniu. Zerknęła na Borisa, gdy ten obrzucał spojrzeniem każdego tu obecnego. Zapewne myślał o swojej córce i o tym kto jej towarzyszył. Miał własne mieszkanie, coś na start, może Boris myśli o wydaniu Adrienne za mąż? Już przecież wspominał kiedyś, że powinni obejrzeć się za właściwymi partnerami dla swoich dzieci. Celie wiedziała, że nie wygrała z Sophie, ani z Philippem. Zważywszy na to z kim tu przybyli już podjęli decyzje, że ich matka nie będzie miała nic do gadania. Jakie to okropne gdy własne dzieci nie szanują Cię w ogóle. Przewróciła oczami delektując zapachem dań, które zostały wniesione na salony. Każdy otrzymał coś, co na pewno ucieszy jego podniebienie podczas tej niemiłej przygody z rozmowami o niczym. Celie poczuła, że kręci się jej w głowie.... Szczególnie gdy Chortense zaczęła. - Ależ wy wszyscy jesteście milusi. Przeurocza bezrobotna panienka. Philippe czy Ty w ogóle myślałeś, co musi czuć Twoja matka gdy przyprowadzasz kogoś takiego do domu? Hańba, hańba. Poza tym Adrienne złotko czy ty w ogóle dziś rozczesałaś włosy? Wydaje mi się, że o tym zapomniałaś! A Sophie aniołku zakładasz co raz bardziej wyuzdane stroje. Czyżbys zamierzała oddać się najstarszemu zawodowi świata? - Paplała szczególnie szczęśliwa, acz w pewnym momencie Celie uniosła się od stołu i wybuchła gniewem wili, który rozniósł owe pomieszczenie. Gniew harpii rozbiegł się po jej twarzy wykrzywiając jej twarz na sto milionów kształtów, których nie chciałbyś ujrzeć nawet w najgorszych koszmarach. Borris zamknął oczy szybko nie chcąc widzieć pięknej żony w najbardziej okropnej postaci. Chortense roześmiała się dźwięcznie, bo jak pół wila mogła się z nią mierzyć? Również podniosła się od stołu i zaczęła się wściekać, a przez jej twarz przechodziło jeszcze więcej złośliwego pyłu niżeli wszyscy by tego chcieli. I oto wszyscy tutaj obecni byli świadkami czegoś odwiecznego... Walki dwóch wil, gdzie żadna nie chciała odpuścić. - Powinniście wyjść. - Rzucił Borris wciąż z zamkniętymi oczami, bo gdyby choć tylko je otworzył na chwilę zdałby sobie sprawę, że może wcale nie kocha Celie, ani żadnego z dzieci, a pragnie tylko ucieczki.