Tamiza ma 346 kilometrów długości i jest jedną z najdłuższych rzek Wysp Brytyjskich. Uchodzi do Morza Północnego tworząc estuarium, które rozpoczyna się już w Londynie, kilkadziesiąt kilometrów od morza. Nad jej brzegiem znajduje się pełno malutkich kawiarenek, restauracji i sklepów z pamiątkami i nawet deszczowa pogoda nie jest w stanie zniechęcić turystów do spacerowania nadbrzeżem.
Nagle jakby czar prysł. Pomimo piękna gwiazd, smaku taniego wina oraz papierosów, jej uśmiech uciekł z twarzy. To był temat, który Cir nie powinna była poruszać. Zabroniony. Tabu. Spojrzała na nią, marszcząc nosek. Czy to prawda, że gdy alkohol krąży w organizmie mówi się prawdę, która zawsze leży na sercu? - Przynajmniej słucha serca. - warknęła - A nie łaskawie obdarza kogoś fałszywymi uczuciami, które uważa to za wyższe. - chciała pokazać jej, że nie ma serca i go w ogóle nie słucha. Sam fakt, że dopiekła jej w sprawie dotyczącej Willa już bolał, a matka... To artystka... Ona zawsze chciała zdobywać i doprawdy była zdziwiona, że nakryła matkę Cir i Cass razem. - Nie warto się o nich wypowiadać skoro ich nie znasz, Cir.
Wiedziała doskonale, że nie powinna poruszać tego tematu. Jednak Cir była taka, że rzadko kiedy przejmowała się uczuciami innych. Koncentrowała się zawsze i tylko na sobie. Nie miała serca? Och, miała. Tyle, że rzadko go używała. - Lepiej kierować sie rozsądkiem, a nie sercem. Dobrze o tym wiesz - odgryzła się. Nie przejmowała się tym, że zadawała ból. - A ty to je znasz, Cass.
Temat romansu matek działał na nią jak płachta na byka. Obydwie pochodziły z domów, gdzie królowała duma. Tam nie było miejsca nigdy na uczucia. Małżeństwa zawierało się dla pieniędzy, a robiło dzieci po to, aby miały się zaopiekować majątkiem. Cassandra wyrwała się z tej zacofanej filozofii, ogłaszając swojemu ojcu, że chwyta los we własne ręce. Pokochała Willa. P o k o c h a ł a, a że należał do rodu walijskiej arystokracji naprawdę nie stanowiło różnicy. - W miłości nie ma rozsądku. Małżeństwa zawierane dla pieniędzy można nazwać legalną prostytucją. - fuknęła, podnosząc się gwałtownie z trawy - Rozsądek nie zna uczuć, zna cele, które osiągasz po trupach. Ale postępując tak, zorientujesz się, że nikt za Tobą nie będzie tęsknił, a bukiety przyniesione na Twój grób zaczną więdnąć po tygodniu. A może Thomas znajdzie tam swoje serce? - warknęła. Każda z nich znała historię owego chłopaka. Wzdychał do Cir, lecz był mugolem. Wpierw rozkochała, a potem porzuciła. Biedaczyna wciąż ją kocha, choć minęło co najmniej dwa lata. - One mają chociaż siebie. To nie jest naszą winą, że tak się stało, Cir! - krzyknęła, zabierając butelkę wina - Jest mi ogromne przykro, że to strasznie trudne do zrozumienia. Ale co one mają po naszych ojcach? Cir, nie bądź pieprzonym, rozpuszczonym dzieckiem i zrozum, na czym polega ich małżeństwo! I to nie jest m i ł o ś ć.
Już zapomniała, jak Cassandra reagowała na ten temat. Znowu nie przemyślała tego. Gdyby tylko zastanowiła sie dłużej, ugryzłaby się w język i nie powiedziała tego. Ale czasu nie cofniesz. Och, czy Cirilla kogoś kochała naprawdę? Nie, raczej nie. - Nikt nie musi za mną tęsknić! I nie mam serca Thomasa, jeśli o to ci chodzi! - odkrzyknęła, również szybko wstając z trawy. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co wtedy zrobiła. I tak, miała wyrzuty sumienia z tego powodu, co mogło sie wydawać dziwnym. Dlatego od pewnego czasu flirtowała tylko z tymi, którzy nie oczekiwali niczego więcej, jak tylko dobrej zabawy. No, zazwyczaj. Pewnych przyzwyczajeń nie można tak łatwo się pozbyć. Podeszła do panny Lancastrer i ścisnęła jej nadgarstki tak mocno, że ta wypuścicła butelkę z rąk. - Tak, jestem pieprzonym, rozpuszczonym dzieckiem, które nie wie, co to miłość! - wyrzuciła z siebie rozpaczliwie.
Widziała cień, który przeszedł po jej twarzy. Nie wiedziała doprawdy, co on znaczy, przestało ją to obchodzić. Mimo tego, co obydwoje wyczyniały, Cassandra wierzyła w ich przyjaźń. Dlaczego? Co jak co, ale nigdy nie zdradziłyby swoich sekretów. - Niedługo go nawet nie będziesz mieć, bo cierpi na depresje, czyżby chciał Ci oddać życie oprócz swego serca? - syknęła przez zęby. Wiedziała, że boli, wiedziała, że krzyczy i wiedziała, że może ktoś je słyszeć. Może i takie życie było lepsze? Bez tej cholernej miłości? Może to właśnie ona psuła i mąciła wszystko? Poczuła jak Cir łapie ją za nadgarstki. Wino bezwładnie spadło na trawę, rozbijając się na tysiące małych kawałeczków. Czy ziemia może być pijana? - To zrób coś z tym do cholery, a nie powtarzasz błędy własnej matki! Mówiłaś, że chcesz ich uniknąć! Co się z Tobą na Merlina stało, że tak się zachowujesz? - krzyknęła. Oddychała szybko i niespokojnie. Chciała wyjąć różdżkę, lecz jej ręce były skute żelaznym uściskiem. - Dobrze Ci radzę mnie puścić, Cirillo.
Słowa Cassandry uderzyły w nią niespodziewanie. Nie spodziewała się, że sprawy przybiorą taki obrót. W końcu odcięcie od świata zewnętrznego przez dziesięć miesięcy, tylko z małymi przerwami, powodowało, że o niektórych sprawach się nie wiedziało. - Nie wiem, gdzie jest dawna Cirilla, która nie wróci. Nie wróci! - krzyknęła jeszcze głośniej niż przedtem. - Pomóż mi, bo... nie potrafię... sprawić, by wróciła - głos jej się już łamał, a w oczach pojawiły się łzy. Puściła ręce panny Lancaster, po czym odwróciła się szybko do niej tyłem i opadła na kolana, chowając twarz w dłoniach.
Czuła jak chłodne powietrze drażni jej płuca, a dym papierosowy roznosi się wokół nich. Nie dość, że wino odwiedziło tajemnicze królestwo Anubisa, to jeszcze aby nie czuło się samotne dołączył do trunku papieros. Jak można tak marnować używki? - Doprawdy? Krzyknij głośniej, może spędzimy noc w mugolskim komisariacie. - warknęła, masując swoje obolałe nadgarstki. Niby taka drobniutka a jednak miała krzepę! Spoglądała na Cir coraz bardziej zdziwiona. Czy zachwiania emocjonalne są w jednym z punktów "jak być kobietą"? Momentalnie nie wiedziała, co się dzieje. Złość nie uciekła i nie pozwalała być do niej ciepła. - Na litość boską przestań się mazać jak jakiś gryfon. - rzekła cicho, podchodząc do niej. Przykucnęła, odsłaniając jej twarz - I fujaro rozbiłaś wino. Jak mam Ci niby poprawić nastrój? - uśmiechnęła się blado, czując jak Cir w końcu odpuściła.
Zatrzęsła się z zimna. A może to były dreszcze wywołane nadmiarem wrażeń. Jedna i druga opcja była możliwa. Wiedziała, że dała upust swym emocjom i że musi już skończyć te przedstawienie. Dlatego zmusiła się, by przestać płakać. Jednak chwilowo zabrakło jej sił na to, by wstać z ziemi. - Noc w komisariacie byłaby ciekawym doświadczeniem - próbowała obrócić to w żart - a wino można kupić. Jest tu chyba niedaleko jakiś całodobowy - uspokajała się i powoli wracała już do siebie. Jeszcze chwila, a znowu zacznie sypać docinkami.
Wywróciła oczami. Ona nie potrafiła tak łatwo odpuścić, co się również wiązało z chwilową oziębłością emocjonalną. Zdjęła z siebie sweter, nałożyła na jej ramiona. Widziała ją tylko dwa razy w życiu, jak płakała. Pierwszy kiedy dowiedziała się o romansie matek, wszak obydwie je nakryły i obydwie przepłakały całą noc. Drugi dopiero dziś. - Nie chrzań, nie wyglądamy ładnie w paskach i odblaskowym pomarańczu - skomentowała strój więźniów w Londynie. Chyba tylko im mogłaby zezwolić na chodzenie w skarpetach oraz sandałach. Pogłaskała jej plecy, czując jak jej cała złość odchodzi, może uciekła gdzieś z wiatrem? - Doprawdy naszym marzeniem jest spotkać jakiegoś żula, Cir
Nawet nie brała takiej możliwości pod uwagę, że po kolejnej kłótni staną się znowu najlepszymi przyjaciółkami. Jednak każdy miły gest był na wagę złota i Cirilla potrafiła to docenić, choć często mogło się wydawać, że wcale tak nie jest. - Wiesz, że plotę trzy po trzy. I tak, te stroje są ohydne - wyraziła swe zniesmaczenie wyglądem uniformów więziennych. Zdecydowanie nie pasowały do niej. Wstała powoli z ziemi, przytrzymując sweter nałożony przez byłą Puchonkę. - To nie jest odpowiednie towarzystwo - przyznała, gdy odwróciła się już twarzą do panny Lancaster. - Więc co robimy, moja droga Cassandro?
- Zauważyłam, że po alkoholu wydajesz się bardziej wylewna - odparła nieco złośliwie, wstając z trawy. Czuła przerażające zimno, które właśnie próbowało niemiło otulać kolana Cassandry. Wzdrygnęła się. Ona nie mogła tak przeskoczyć od razu na inne stosunki. Raz krzyczy, raz kocha, to było dla niej nie do wykonania. Zgarnęła włosy za uszy, spoglądając na nią. - Może i nie jest, ale nie mam zamiaru tu siedzieć ani sekundy dłużej. Jeśli przemyślisz kilka rzeczy, wiesz gdzie mieszkam, napisz sowę - rzekła cicho, mimowolnie pogładziwszy jej polik. Ach te stare nawyki! Spuściła wzrok, wzięła paczkę papierosów leżącą na murku i ruszyła rozbita przed siebie. Tego jej brakowało, samotnej randki z nikotyną.
Cir też czuła zimno otaczające ją z każdej strony. A chłodne stosunki między nią a Cassandrą jeszcze te uczucie potęgowały, choć już raczej od wewnątrz. Milczała, gdy panna Lancaster żegnała się z nią, nie pożegnała jej nawet słowem. Momentalnie zamknęła oczy, gdy tylko poczuła dotyk na swym policzku. Taki subtelny i delikatny. Po chwili odemknęła powieki. Patrzyła jeszcze na Cass, aż ta nie zniknęła jej z oczu. Dopiero wtedy panna de Sauveterre spostrzegła się, że nadal ma na sobie sweter należący do byłej Puchonki. No tak, dobry pretekst, by się spotkać. Skierowała się w jakąś ciemną uliczkę, po czym teleportowała się z niej, upewniając się wcześniej, że nikt niepożądany jej nie widzi.
Corin po kilku ostatnich wydarzeniach postanowiła, że koniecznie musi pobyć w jakimś spokojnym miejscu. Kto by pomyślał, że ostatnie dni okażą się takie barwne, jak opowieść? Był i wątek romantyczny, i czarny charakter z podopiecznym, i szczęśliwe chwile. Mogłaby napisać książkę o swoim życiu, a ten tydzień byłby na pewno najciekawszym jej fragmentem. Aksel. David, Clear. Dlaczego wszyscy muszą tak bardzo utrudniać jej życie? Dlaczego nikt nie zostawi jej w spokoju raz na zawsze? Chyba jednak nie chciała tego. Prosiła o to w przypływie emocji. Nie potrafiłaby być od innych oddalona na zbyt długo. Nie była nawet w małym stopniu aspołeczna. Ale są czasem takie dni, kiedy się chce pobyć samemu. Tamiza miała dosyć szybki nurt, ale mimo to zachęcała do kąpieli. Stanęła nad jej brzegiem i włożyła bosą stopę - japonki stały kawałek dalej, do wody. Całkiem przyjemna. Postanowiła, że spędzi tutaj trochę czasu. I nawet było słonecznie jak na opalanie. Zdjęła z siebie torbę i rozłożyła obok butów kocyk z delfinkami, który kupiła kiedyś nad morzem. Zdjęła z siebie sukienkę i schowała ja do torby. Podeszła do rzeki wchodząc do niej z prawdziwą rozkoszą, ale tylko po talię. Miała na sobie czarny strój. Zwykłe majtki oraz stanik wiązany na szyi na kokardkę. Nawet nie pomyślała o tym, że jedno pociągnięcie i go straci. Odwróciła twarz w stronę nieba obserwując chmury i napawając się promieniami oświetlającymi jej osobę.
To było zupełnie proste i jak najbardziej normalne, tak totalnie oczywiste. Holden pojawił się nad Tamizą jak gdyby nigdy nic, właściwie jak co roku w wakacje podczas przerwy między Hogwartem a jakimś wakacyjnym wyjazdem ze szkoły, spokojnym krokiem, niemalże leniwym, zrelaksowany, uśmiechnięty i wreszcie zadowolony. Lubił tu przychodzić, odkąd pamiętał, robił to już jako dziecko; przychodził bez konkretnego celu, żeby pomyśleć, pospacerować, albo po prostu bezczynnie pogapić się na wodę albo niebo albo drzewa. To takie przyjemne, robić coś tylko dlatego, że się może. Ostatnimi czasy wiele to dla niego znaczyło, bowiem miesiące spędzone najpierw na oddziale zamkniętym świętego Munga, pod okiem czujnych, zdecydowanie zbyt zrzędliwych i surowych medyków, a następnie we własnym obskurnym domu w towarzystwie bliskiej szaleństwa matki, która nie wypuszczała go z łóżka na dystanse dłuższe niż do łazienki, do najszczęśliwszych nie należały i nie zapewniały zbyt wiele swobody. Nie ma się zatem co dziwić, że gdy wreszcie został przez wszystkich dookoła uznany jako zdrowy, niemalże fikał koziołki z radości i od razu, gdy tylko nadarzyła się okazja, wyszedł na zewnątrz, by móc na nowo cieszyć się zapomnianym pięknem świata. Mimo wszystko cztery blade ściany i wiecznie zasłonięte żaluzją okno to średnio satysfakcjonująca opcja w porównaniu do wszystkiego tego, co czai się na zewnątrz, prawda? By uniknąć szczególnych histerii ze strony kochanej mamusi, która była w tej swojej nadopiekuńczości raczej irytująca, nie pomocna, powiedział, że idzie do sklepu, a jak zwykle wylądował nad Tamizą. Ach, życie, życie! Nic się nie działo, wszyscy znajomi byli na wakacjach, w tym roku podobno w Nowej Zelandii – on też zamierzał niedługo dołączyć, bo najbardziej stęsknił się za znajomymi twarzami. Astrid już nie miał, zostali mu przyjaciele, z którymi nie utrzymywał żadnych kontaktów, bo albo zwyczajnie nie miał siły, albo czasu, albo ochoty. Różnie z nim bywało, wiadomo jednak, że wreszcie doszedł do siebie.
Nowa Zelandia była ciekawym miejscem. Pełnym... ee... zabytków i takich tam. Wiecie, Audrey mogła sobie chodzić po Twizel i zwiedzać różne (nie)ciekawe miejsca, szukać alkoholu, rozmawiać z tubylcami, szukać wódki, chodzić w góry, szukać wina, podziwiać widoki, szukać rumu, moczyć stopy w jeziorze i szukać innych zacnych trunków, które nie zostały wymienione, ale gdzieś tam w jej głowie na pewno się plątały. Tylko Audrey już nie chciała szukać. Bo Delilah zaczęła wygrywać z Audrey. Nie to, żeby miała rozdwojenie jaźni. Tylko Del była taka... smutna. Delilah nie chodziła z butelką cherry po pieńkach nad jeziorem. Delilah zamykała się gdzieś sama i płakała, a butelka cherry stała obok. Delilah wgapiała się w gwiazdy i rozpaczała, że nie może ich mieć. Delilah tęskniła za życiem. A Audrey udawała, że żyje. Udawała, że wcale nie tęskni za Jaydonem, Holdenem i Charlesem. Zostawił ją chłopak, w którym się kochała, przyjaciel i rozumielec, oraz brat, do którego towarzystwa się przyzwyczaiła, kiedy pracował w Hogwarcie. Audrey piła, bo wiedziała, że wtedy nie będzie jej tak źle. Zła Audie. Panienka Primrose uczesała ładnie swoje blond włosy (kolejny raz dziwiąc się, że nie są już rude), założyła śliczną sukienkę, wygodne butki (dziś trampki, bo w Londynie mogło padać, a nie lubiła, kiedy stopy mokły w japonkach) i zwiała od ludzi, szczególnie mugoli, żeby móc się teleportować. Przechadzała się po Londynie, trochę nieobecnym wzrokiem obserwując to miasto. Lubiła je, wolała być tu, niż w Birmingham. Po odwiedzinach w sklepie matki dotarła nad Tamizę. Miło się tu rozmyślało. Miło by się tu rozmyślało. Bo się teraz się niezbyt się rozmyślało się, jak się kogoś się zobaczyło sięęę... tu. Stanęła jak wryta, na chwilę, bo zaraz rzuciła się pędem w stronę... kurczę, kogo? A jak to nie był on? Pierdolić to, to on. Audrey wiedziała, że to on. Delilah też to wiedziała. I Averille również! - Hooooldeeen! - zawyła, już czując, ze oczy się tak jakby szklą. Czuła to dosyć często, te takie pieczenie. Przylgnęła do chłopaka od razu, łkając już z nadmiaru emocji. - To ty, to ty, to ty, ty ty ty tytytytyt! Powiedz, że to ty! Chciała jeszcze wykrzyczeć, że wysłała milion listów, a on sobie ją olał i płakała przez niego dużo dużo, ale już nie dała rady, no!
Ojej, gdyby tylko Holden wiedział, że coś tak paskudnego stało się z Audrey, coś, co kazało jej stawiać wino/wódkę/rum/cokolwiek wysokoprocentowego ponad cudowne widoki i arcyfascynujące zabytki Nowej Zelandii, zapewne złapałby się za główkę i krzyczał „olaboga” albo tupnął nóżką i powiedział dziewczynie „nie ma takiego picia”; chwyciłby ją za wątłe ramiona, mocno potrząsnął i dodał „nie ma takiego załamywania się”. Chociaż sam miewał czasem podobne skłonności, to taki obraz smutku i melancholii i butelki whisky był przecież zupełnie nie w stylu tak dobrze znanej mu Gryfonki, czyż nie? Ale jeszcze o tym nie wiedział, ba, chwilowo nawet nie miał pojęcia, że owa osóbka znajduje się w pobliżu. Stał od dłuższej chwili zupełnie bezczynnie, obserwując nieco zachmurzone niebo, jego ulubione; właśnie to go skłoniło do wyjścia na zewnątrz. Gdyby czekał na niego uwielbiany przez większość osób upał i żar lejący się z nieba, pewnie wolałby spędzić jeszcze jeden dzień i kolejną noc w znienawidzonym już przez siebie minimalistycznym pokoju, którego jedynym wyposażeniem było skrzypiące łóżko i jakiś taboret, nieudolnie odgrywający rolę szafki nocnej. Merlinie, ileż by oddał, by być już w swoim przytulnym dormitorium Ravenclawu, by móc opaść w swój ulubiony niebieski fotel w najodleglejszym zakątku wieży i wykorzystać jedną z bezsennych nocy na studiowanie książek o astronomii albo przechadzki po opustoszałym, cichym zamku. Albo mecz quidditcha. Cholera, obejrzałby sobie taką rozgrywkę – sam nigdy nie brał w nich udziału, to zdecydowanie nie na jego słabe nerwy i kiepskie zdrowie – ale oglądać uwielbiał, szczególnie gdy miał komu kibicować, wszak wielu jego przyjaciół obejmowało różne pozycje. Jared, Audrey… Ledwo to pomyślał, usłyszał obok siebie jakieś kroki, potem głos, nawet szloch, a potem ktoś rzucił się na niego z impetem; na szczęście postać była mniejsza od niego, więc udało mu się utrzymać na nogach, ale siła jej uścisku była tak wielka, że ledwo-ledwo. Głos był paskudnie znajomy, ale twarz już mniej, chyba że to pamięć mu szwankowała? Albo dziewczyna tak bardzo się zmieniła? W każdym razie, on również cholernie się ucieszył, że ją widzi, bo po pierwsze też się stęsknił, a po drugie kompletnie się nie spodziewał, a miłe niespodzianki zawsze są lepsze niż coś zaplanowanego. Audrey Delilah Primrose! - Oczywiście, nie przypominam sobie, żebym komuś oddawał mój cudny imidż – odparł, odwzajemniając jej uścisk, śmiejąc się i w ogóle, też się wzruszył, bo to taka ciapa, ale wstyd mu się było ot tak rozszlochać; poza tym chciał jej tyle opowiedzieć, zapytać, wyjaśnić, zgromić wzrokiem za pozbawienie się tamtej swojskiej rudej fryzury i zaopatrzenie w jakże seksowny blond, że aż brakło mu powietrza w związku z czym zamknął wszystko w jednym krótkim zdaniu – Dobrze, że tu jesteś.
Och nie, to teraz było dla niej bardzo charakterystyczne. Ale kiedyś na pewno zdziwiłaby się, co się z nią porobiło, bo nigdy nie spodziewała się, że mogłaby być aż tak słaba. I teraz też miała o to do siebie pretensje, ale nie mówimy teraz o tym! W tym, konkretnym, momencie nie miała pojęcia, co czuje. Bo bardzo tęskniła za Holdenem i jego słodką czuprynką, była szczęśliwa, że go spotkała (bo nie przyjmowała do myśli wiadomości, że to nie Edelweiss właśnie został przez nią zaatakowany!), ale w sumie jej wrodzona wścibskość i ciekawość przebijały się przez kolejne warstwy rozpaczy, rozbicia, rozpicia i ogólnego umysłowego rozgardiaszu. Chciała wiedzieć, gdzie był, co się z nim działo i dlaczego nie odpisywał. Ale wiecie co? Ona też już tęskniła za Hogwartem. W domu nie czuła się dobrze, bo nikt nie był przyzwyczajony do jej stanu. Wszyscy byli jacyś ostrożni, jakby się jej (albo o nią) bali, a Audrey wcale nie była z tego zadowolona. W szkole mogła sobie siedzieć i tyle, była przyzwyczajona do obojętności ludzi na to, co się porobiło. Nie tylko ona skręcała na te dziwne, pokręcone drogi. Nie była dziwna. Tylko trochę... smutna. Ale teraz była szczęśliwa. Szczerze. Chociaż na chwilkę. Nie! Nie na chwilkę, bo Holden nie może jej tak zniknąć. Musi się upewnić, że nie zniknie. - Aww, tęskniłam za tobą - powiedziała, rozluźniając trochę swój uścisk. Powoli docierało do niej, że nie zniknie tak szybko, więc może pozwolić mu oddychać. Teraz wtuliła się w niego delikatnie, przymykając oczka. No łezki się trochę rzęs uczepiły, ale to ze szczęścia! Słodko, co nie? - Gdzie byłeś? Nieładnie tak zostawiać Audrey bez słowa wyjaśnienia - dodała. Cóż, nigdy nie była dobrą aktorką i nie potrafiła panować nad emocją wyrażaną w głosie, więc nie zabrzmiało to jakoś cudownie. Taka ciekawość przeplatana z pretensją. Ale przynajmniej szczerze! - Tylko sobie teraz nie idź! - przypomniała sobie. - Bo mi tu serducho pęknie, hehe - zdecydowała się na słaby żarcik.
Skoro tak, to może czas najwyższy wreszcie wziąć się w garść i zacząć panować nad własnym życiem, a nie pozwalać, by negatywne emocje i smutki zżerały całą resztę? Dobra, w sumie to łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Ale w razie czego, Holden zjawia się tu absolutnie zwarty i gotowy, by nieść pomoc i wsparcie dla Aud w jakiejkolwiej potrzebie, kto wie, może wspólnymi siłami uda się ją wyciągnąć z tego rozbicia i rozpicia? Tymczasem Holden cieszył się obecnością bliskiej mu osoby i nawet zapomniał, że nie może oddychać, ale po co mu powietrze, skoro all you need is love. I w tym przypadku mówimy oczywiście o tej przyjacielskiej miłości, bez żadnych podtekstów. Gdzieżbym śmiała! Miał też cichą, choć nieco naiwną nadzieję, że dziewczyna jakimś cudem zapomni o tym, że pierwsze co jej przyszło na myśl, to pytanie o to, gdzie był, i że magicznym sposobem tego pytania uniknie. Jakoś nie chciał teraz o tym mówić, fakt jego zniknięcia i to, co się z nim działo były wyjątkowo drażliwym i starannie przez niego unikanym tematem – wiesz, grząski grunt. Niby możesz na niego wejść, ale nie obiecuję, że po paru krokach nie zaczniesz się zapadać… Oczywiście, nie chciał przed nią niczego ukrywać, robić tajemnic czy bagatelizować istotnych faktów, po prostu najzwyczajniej w świecie nie miał ochoty poruszać teraz tego tematu, uznał zatem, że zrobi to pobieżnie. Tak, by wilk był syty, a owca cała, jak to mają w zwyczaju mawiać mugole. - I nawzajem – odparł na jej wyznanie, no bo musiałby być kompletnym wariatem, by za taką osobą jak Audrey nie tęsknić! W zasadzie jak już ją zobaczył, uświadomił to sobie podwójnie, a im dłużej tak sobie stali, tym bardziej się cieszył, że jakimś cudem się spotkali. Odetchnął głęboko, gdy wreszcie otrzymał możliwość nabrania powietrza, bo ktoś przestał miażdżyć mu żebra (nie, żeby mu to przeszkadzało, no wiecie, ale z dwojga dobrego wolał już tą łagodniejszą wersję uścisku) i pogładził ją po plecach (co było prawie tak urocze, jak jej łzy szczęścia na rzęsach), zastanawiając się, jak ładnie i zgrabnie ująć pół roku wycięte z jego życia w jednym zdaniu. - To… długa historia – stwierdził wreszcie, ale dotarło do niego, że to jej nie usatysfakcjonuje – Chorowałem. Ale już w porządku, wróciłem do żywych i nie mam w planach już znikać, obiecuję – zadeklarował, uśmiechając się blado po jej żarciku. Hehe.
No tak, tak, czas najwyższy, Audka o tym wiedziała! Już nawet podjęła pewne kroki, aby uczynić swe życie szczęśliwszym, tylko jakoś chyba nie w tą stronę poszła, bo alkohol nie okazał się idealnym wyjściem z sytuacji. Ale ostatecznie uważała, że bardziej się nie pogrąży. Więc spoko, jak nie gorzej, to lepiej, damy radę i będzie slycnie, rózowo i w ogóle aww <3. A jak Holdenek będzie ją wspierał, to świat jej niestraszny i wspólnymi siłami wyciągną ją z tego... bagna. O. O nie, nie, Audrey miała dobrą pamięć! W żadnym wypadku nie zapomniałaby o tym pytaniu, bo było bardzo ważne, wręcz podstawowe, żeby się nie martwiła. Ale gdyby powiedział, że nie chce teraz o tym rozmawiać, to powstrzymałaby swoją ciekawską ciekawość wychodzącą czasem na granice ciekawości nazywanej wścibskością i poczekałaby, aż kiedyś jej opowie. To spotkanie było dla niej bardzo ważne i chyba jeszcze nie docierało do świadomości. To znaczy docierało, troszkę, ale nie do końca. Bo musieli mieć naprawdę dużo szczęścia, że tak na siebie trafili! I w ogóle zrobiło jej się tak milutko, jak poczuła jego dłoń na plecach. - Na pewno na pewno w porządku? - zapytała podejrzliwie. - Dobra, teraz ci odpuszczę, ale i tak kiedyś mi opowiesz - powiedziała, wzdychając lekko. - Jedziesz do Nowej Zelandii? W sensie jak nie jedziesz, to zostaję tu z tobą, hyhy. Nie masz wyjścia, Holdenie!
No cóż, generalnie wyjście, w którym sięga się po alkohol, powinno być stosowane kiedy już wszystkie inne rozsądniejsze, mniej destrukcyjne i zapewne oferujące większą szansę na sukces zostaną już wypróbowane, w dodatku bez powodzenia. No, ale zawsze można też zaczynać od tej drugiej strony, z tym że wtedy chyba idzie jeszcze gorzej…? Zresztą, nieważne, ważne, żeby w ogóle się z owego dołka wygrzebać. Już on doskonale wiedział o jej doskonałej pamięci, która w połączeniu z wrodzoną ciekawością nie stanowiła zbyt ciekawego połączenia dla kogoś, kto chciał coś ukryć albo przemilczeć pewien temat, liczył zatem na to, że będzie wyrozumiała. Dlatego niezmiernie mu ulżyło, że nie brnęła w temat, nawet jeśli zagroziła, że kiedyś to z niego wydusi. Właściwie miała rację, kiedyś na pewno się dowie, jeśli nie od niego, to bardzo możliwe, że od kogoś innego. Albo sama coś wyniucha. - Na pewno na pewno na pewno – odparł, starając się brzmieć niezwykle luzacko i przekonująco, co średnio mu wyszło, no ale co tam. Tak, to było wielkie szczęście, radość i jemu też zrobiło się niezmiernie milusio, ale potem do jego główki dotarło, że może nie powinni się tak ściskać, a już na pewno głaskanie jej po plecach było złym pomysłem, może ona sobie nie życzy i w ogóle chciałaby się już odsunąć, ale nie da rady? Uuu, niefajnie. W związku z tym zaprzestał tamtego gestu i odsunął się, choć niechętnie! Ale przecież nie mogą się tak przytulać w nieskończoność… chyba. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo teraz przynajmniej mógł się jej lepiej przyjrzeć. Ale się zmieniła. Ojeju. - Chyba tak, o ile ktokolwiek mnie tam jeszcze pamięta – mruknął, bo właśnie uświadomił sobie, że istnieje opcja, iż wejdzie do pomieszczenia, w którym znajdują się jego przyjaciele, a oni zrobią miny z serii łotefak i zaczną pytać „Co to za szatański pomiot? Nie znamy cię, odejdź, leszczu!”. Brr.
W głębi serca Audrey nie była złą osobą i nie piła tyle, załamując się, zamiast kopnąć się w tyłek, tylko trochę przejechała się na swojej psychice. Nie była też egoistką, dlatego Holden uniknął wyjaśnień. Póki co. Zresztą, najważniejsze, że był, bo gdyby miała do wyboru dwie opcje - 1) Wyjaśnienie i kolejne zniknięcie; 2) Brak wyjaśnień i brak zniknięcia - zdecydowanie wybrałaby drugą. Bez wahania, co oczywiście nikogo nie dziwi. I raczej nie miała w planach stania się ogromnych potworem rodem z Loch Ness, aby zmusić chłopaka do wyjaśnień. Kiedyś przyjdzie na to czas i ona go ładnie wysłucha, a jak nie, to dowie się inaczej. Teraz mu uwierzyła, mimo tego nie-do-końca-przekonywującego-tonu, bo jeśli nie wszystko było tak na pewno na pewno na pewno w porządku, to w końcu i tak się okaże. Anyway, wierzyła mu na słowo. Przyjaciół nie było łatwo okłamać! Właściwie to do Audrey zaczęło docierać, że rzeczywiście, to tulenie i głaskanie to dosyć dwuznaczne gesty, a raczej nie chcieli się źle zrozumieć, więc troszkę jej ulżyło, kiedy się odtulili. Ale musiała przyznać, że to było całkiem milutkie, a poza tym uwielbiała się tulić, hyhy. Nie tylko Audka się tu zmieniła, Holden też wyglądał troszkę inaczej, albo jej się wydawało, bo nie widziała go już dłuuugo. - No wiesz? Przez jakiś czas Jared i Gab dołowali się razem ze mną, a z tego co wiem, nie tylko oni zauważyli twoje zniknięcie - powiedziała, sugerując, że wszyscy go uwielbiają. - A w ogóle to tyle się pozmieniało! Wiedziałeś, że oni są razem? Ha, można się było tego spodziewać.
W sumie szkoda, że tak łatwo odpuściła, bo wizja Audrey-Potwora z Loch Ness wydaje się być całkiem kusząca, a na pewno byłaby ciekawą odmianą od tej uroczej osoby, którą znamy na co dzień! Niemniej jednak nie przeczę, że jesteśmy zadowoleni z takiego obrotu sytuacji, bowiem obrana przez dziewczynę droga zapewne była mniej interesująca, ale znacznie bezpieczniejsza i wygodniejsza dla wszystkich. I wszyscy zadowoleni. A jeśli sprawa jego tajemniczego zniknięcia zostanie wciąż owiana tajemnicą i Aud nie uda się tego z niego wyciągnąć ani prośbą, ani groźbą, będzie mogła wszcząć małe, prywatne śledztwo. Jestem pewna, że wystarczy dać znak Rosadowskiemu, a on i partnerzy wszystkim się zajmą! I wcale nie robię mu tu reklamy, skądże znowu. To tylko dobra rada! O, ewentualnie może udać się do wróżbity Nigana, może on by coś poradził? Opcji jest wiele! Hej, on też lubił się tulić, a ponieważ od zniknięcia Astridki nie miał się do kogo przytulać, to nie dziwmy się, że mu tego brakowało. Nie zaprzeczę, Audrey była całkiem niezłym przytulaczem, hehe. Powinna się tym zająć zawodowo. - Dobra, mam nadzieję, że przywitają mnie kwiaty i transparenty – oznajmił w takim razie, wyobrażając sobie, jak staje przed wiwatującym tłumem, machając zgrabnie niczym Miss Nastolatek i wygłaszając mowy o pokoju na świecie… nie, nie, zła opcja. Wolałby chyba przemknąć cichaczem tak, by nikt nie zauważył. Nie rozkminiał tego jednak zbyt długo, bo Gryfonka zarzuciła kolejnym wspaniałym newsem. O, pięknie, kolejna para, tylko tego brakowało szkolej społeczności do pełni szczęścia! Nie, nie, w porządku. Ucieszył się. Naprawdę. - Jared i Gabrielle… to milusio, pewnie są cudowną parą – powiedział, mimowolnie się uśmiechając. Wszak obojgu życzył jak najlepiej – Dobra, to opowiedz wszystko, o czym nie wiem, bo czuję, że ten duecik to nie jedyna zmiana! – dodał jeszcze. Miał ochotę spytać konkretnie, jak idzie jej w sprawach sercowych, ale się powstrzymał, bo to byłoby niegrzeczne, bezczelne, grubiańskie i w ogóle. Rety, z ilu on rzeczy rezygnuje z tej obawy!
Jest też detektyw Ervin Olelgetes, którego Audrey jeszcze nie zna! Ale na pewno by jej pomógł, jeśli ładnie by poprosiła. Chociaż Rosadowski na pewno by sobie poradził i zapamiętam ten pomysł, gdyby zawiodło wszystko i wszyscy, którzy byli bliżej. Wróżbita Nigan to też znakomita propozycja, ale Gryfonka nie planowała sięgać po tak drastyczne sposoby, o. Ha, się wie, praktykowało się przytulanie sporo czasu, to się teraz potrafi! Oczywiście Audka nie miała nic przeciwko, bardzo chętnie się czasem potuli do Holdenka! To takie pożyteczne i przyjemne zadanie, same korzyści. A jeśli chodzi o kwiaty i transparenty, to Primrose już się wszystkim zajmie! Tylko tak jakoś jej się wydawało, że to niezbyt w stylu Krukona. Wzięła jednak to 'mam nadzieję' do siebie i planowała się tym zająć. Chyba że ją olśni i uzna, że to nie jest dobry pomysł, bo tylko by się krępował. Nie wspominając o tym, że cichaczem i tak by się nie przemknął, bo ktoś na pewno by go zauważył. Na przykład wspomniani wcześniej Gab i Jared! - A... widzisz, nie wiem czy wiem wszystko - powiedziała, lekko przygryzając wargę. Cóż, wyłączyła się na pewien czas, o niektórych rzeczach dowiadywała się dopiero niedawno i strasznie ją dziwiły. - Hogwart zrobił się trochę ćpuński. Nigdy nie mijałam tylu ludzi, którzy od czegoś się uzależnili - przemilczała fakt, że sama nie jest wyjątkiem. - Ogólnie sama niezbyt się orientuję, ale oczywiście mnóstwo par, rozstań pewnie też, to co zwykle, takie raczej naturalne zmiany - ujęła ogół w trochę koślawe streszczenie. Może się nie domyślił, że sama zachowywała się, jakby jej nie było?
Ach, no tak, jak mogłam o nim zapomnieć – pewnie dlatego, że w swoim Sherlockowym tweedzie i paprotce na głowie jest on doprawdy mistrzem profesjonalnego kamuflażu i tak ciężko go zauważyć… no, ale mniejsza o to. Przedstawiłyśmy już wszelkie sposoby na wyciągnięcie z Holdenka jego nie-tak-znów-mrocznego (ale oj tam) sekretu, teraz pozostaje tylko wybrać jeden i wprowadzić go w życie, a potem delektować się zwycięstwem! Była zatem aż tak profesjonalnym przytulaczem i praktykowała to z tyloma osobami, a z nim dopiero, kiedy zniknął na pół roku? Cóż za nikczemna niesprawiedliwość, chyba będzie musiał tak uciekać częściej, myślę że takie milusie powitania byłyby tego warte, HE HE. Chyba, że wprowadzą takie ceregiele przy rozpoczynaniu każdego spotkania, tak, to byłoby idealne rozwiązanie. Wróćmy jednak do rzeczywistości i nowych realiów Hogwartu. - O rety, n-naprawdę? – spytał jakże inteligentnie, ale to miało być raczej wyrazem jego zdziwienia, bo w sumie tego by się nie spodziewał – Super, ćpuny w Hogwarcie, jeszcze tego nam brakowało. Teraz to już nigdy nie wyjdzie z dormitorium, bo będzie się bał, że jakiś szaleniec zaatakuje go strzykawką. Choć z drugiej strony, będzie miał kogo nawracać i w ogóle… jak już się zajmie Audką, ot co. - Tak w ogóle, to może się stąd ruszymy, hm? Na przykład do… eee… - tak, Holden, ty i twoja pomysłowość nas zawstydzacie – no… gdzieś.
Ależ się wściekł, och! Zdenerwowany śliczny rozkoszny Colin pojawił się nad Tamizą z racji tego, iż chwilę wcześniej pokłócił się ze swoim mężem o sos do makaronu ("Weźmy pomidorowy!" "Nie! Wolę cztery sery!" "Cztery sery są dla pedałów!" "Sam jesteś pedałem!" "A ty masz makaron na głowie! Jak Justin Timberlake za czasów młodości!" "Kto to właściwie? Twój nowy chłopak?!"), co tak go zirytowało, że aż się steleportował. Nie gdzie indziej, a do Londynu; zrobił to raczej bezmyślnie, bez konkretnego celu, ot tak, z zamiarem pospacerowania i ochłonięcia. W słuchawki swojego mp3 playera zapuścił nostalgiczną muzę i przysiadł na pobliskiej ławce, gapiąc się w wodę i przeklinając w myślach bubkowatego Joela który śmiał nabijać się z jego fryzury.
Joel buńczucznie odkrzyknął 'CRY MY A FUCKING RIVER' za znikającą w wirze teleportacji marną podróbę Justina Timberlake'a z czasów młodości. Generalnie to mógłby sobie tego makaroniarza Fitzgeralda odpuścić, wziąć rozwód i beztrosko rwać bawarskie lasie na swój motór, no ale, eh, wiadomo, że z Colinem to działo się niezłe Love Sex Magic, if you know what i mean. Zatem szukał go tam i ówdzie, aż w końcu trafił (nie, nie nad Tamizę, najpierw do angielskiej Biedry po te pedalskie cztery sery, jakoś się przemęczy) o, teraz już nad Tamizę. Swoim genialnym zmysłem szefu gangu odnalazł swego przeuroczego męża, zatem pohasał do niego, wygłaszając cały monolog o tym, że pedalskość włosów Colina i ser w sosie do spaghetti nie może stać na przeszkodzie do ich miłości dłuższej niż lista części potrzebnych do nowego motóru Garcona. Niestety, dopiero po chwili ogarnął, że Fitzgerald ma w uszach słuchawki, z których sączy się jakiś nostalgiczny bit! Zdesperowany Joel pomachał mu przed oczami sosem cztery sery, ale cóż, słoik wypadł mu z ręki i z gracją przyjebawszy w brukowaną ścieżkę, rozpadł się na części pierwsze, a sos rozpryskał się nawet na włosach młodych czarodziejów! - HE HE HE, TERAZ PRZYNAJMNIEJ MASZ SOS DO TEGO MAKARONU - zarechotał ordynarnie i zupełnie niechcący.