Aby dostać się na ten peron znajdujący się na wielkim dworcu w północnym Londynie, należy przejść przez barierkę oddzielającą perony. To właśnie z tego peronu odjeżdża pociąg wożący uczniów do Hogwartu. Na peronie zwykle można spotkać różnych czarodziei.
Uśmiechnęła się do Ashlein. -Hej-przywitała się.- jeszcze mnie nie przydzielili więc musisz narazie mnie przyjąć do domu.Przepraszam że nie poinformowałam cię wcześniej. Tu spojrzała na nią przepraszająco.
Spojrzała na Taurie jakby widziała ją pierwszy raz. Ona sobie żartuje?! -Ja-ak t-to...?-spytała retorycznie.-Jak cię nie przydzielili? Muszą przecież. Przeniosłaś się. A ja nie zamierzam robić za niańkę.-poddenerwowana spojrzała szarymi oczami jakby szukała prawdy. Może i Taurie jest czasem taka zabawna że zwala z nóg. Ale to nie było śmieszne. -Kiedy powiesz że żartujesz ?- spytał cicho.
przestań pisać posty fabularne, bo zaraz zbanuję obydwie postacie -.- Jak na razie dla T +1 upomnienia, a Ash +2
Wysiadłem z pociągu zły jak wredny pies. Czemu do diaska nie mogłem opanować tej zasranej teleportacji. Rozejrzałem się dookoła i ruszyłem w stronę wyjścia na miasto ... miałem sporo do załatwienia a czasu malutko ... Nie ociągając się wyszedłem szybko ze stacji kierując się w stronę Dziurawego Kotła po drodze szukając nadającej się moim celom galerii handlowej
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Wpierw patrzyła na znajomego z niedowierzaniem, że on to robi. Po prostu ją tak niesie. Nie mogła się nadziwić jego odwagi! Chociaż co mu grozło ze strony Morgane? Jedyne co mogła zrobić to poczytać jego myśli, ale nawet na to nie miała ochoty. Z daleka musieli śmiesznie wyglądać. On wysoki bo metr osiemdziesiąd, a Morgane taka mała chochlikowata. Pewnie wyglądała jak jakaś lalka na jego rękach. Dziewczyna nie sprzeciwiała się takiemu noszeniu, ale tylko cel ją denerwował.. Celem był lekarz! A ona od nich z gabinetu uciaka. Patrzyła tak na Nataniela już kilka minut. Było w jej wzroku widać lekkie wkurzenie, ale nie na tyle silne, by zaczęła nagadywać coś. - Ja nie chce.. - powiedziała groźnie po czym zrobiła pauzę, by pozgrzytać zębami - do lekarza.. - W duchu odetchnęła z ulgą, że w końcu powiedziała co jej nie pasowało w tym szlachetnym i bohaterskim wyczynie. Pewnie jej wkurzony głosik musiał śmiesznie wyglądać. Jakby chciała stąd uciec dzięki deportowaniu się! Ale przecież może jej grozić rozszczepienie. Doszli już na peron. Było tutaj pusto i mrocznie. -Ciekawe czy on ma zamiar ze mną biec na barierkę? - Pomyślała. Nie chciała dostać znowu w głowę i jeszcze być zmiażdżona przez znajomego na tej ścianie. Wolałaby się znaleźć w jakimś wózku i tak wjechać na drugą stronę. Ten plan, by jej pasował, ale co jeśli bramka będzie zamknięta? Miała cichą nadzieję, że tak nie jest. - Mamy pewność, że bramka jest otwarta? - Spytała cichutko. Już się wyciszyła. W końcu on jej chyba nie zostawi na pastwę tego doktorzyny. To była jedyna osoba której dziewczyna nieznościła.
Spojrzałem z rozbawieniem na dziewczynę idąc niezmiennym tempem w stronę ściany... I czego ona się bała? Skoro przyjechałem pociągiem znaczy się iż można nim wrócić bezpiecznie do szkoły. Ekspres kursował do szkoły i owszem rzadko lecz stanowił jedyne połączenie wioski Hogsmade ze światem zewnętrznym. Musiał więc kursować regularnie... Wszedłem na peron zasłaniając dziewczynie oczy przed przejściem przez ścianę... - Wiesz teoretycznie nie powinno nas tu w ogóle być ... Ale skoro ty nie możesz a ja nie umiem się teleportować pociąg pozostaje jedyną drogą do szkoły. Spojrzałem na dziewczynę i uśmiechnąłem się widząc jej minę i powoli otwierające się oczka jeszcze nie całkiem wierzące że przeszliśmy przez ścianę bez potrzeby biegu czy wpadania w nią... - No wsiadamy ... Mimo że do odjazdu była jeszcze niecała godzina pociąg już stał i czekał. Wsiadłem i posadziłem dziewczynę na wolnym siedzeniu w jednym z przedziałów po czym sam usiadłem naprzeciwko... - I czemu ty się tak lekarzy boisz ? Przecież nie gryzą. Spojrzałem pełnymi zaciekawienia oczami na Morg...
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Miała w głowie jeszcze jeden plan dostania się do szkoły, ale to było za bardzo szalone.. Wolała nawet tego nie wypowiedzieć na głos. Za głupie. Gdy przeszli przez bramkę od tak Morgane zrobiła wielkie oczy ze zdziwienia.. - I po jakiego grzyba ona tak w nią wbiegała przez siedem lat? - Pomyślała o sobie jak o jakiejś głupiej istocie. - Wiesz, ale mogę już sama wjeść do pociągu.. - Zaproponowała po cichu. Cóż mimo tego on ją nadal niósł i jeszcze do miejsca wyznaczonego dla Morgan. Mrugnęła oczami ze zdziwienia na niego. - Czemu się boję? Ja tylko boje się tego doktora szkolnego! On jest straszny.. Gdybyś widział co on wyprawia z jedną uczennicą.. Jak traktuje innych. Chciałabym go nazwać trolem, ale przynajmniej on zna się na medycynie.. No i dzięki niemu mam eliksir energii! Dał mi kiedyś bym zaopiekowała się przyjacielem. No i powieliłam ten lek.. Mogłabym teraz go wziąć i będzie po sprawie. Mogę nawet się założyć, że on i tak da mi ten eliksir.. - Rozgadała się. Poszperała co ma w torbie. Wyjęła z niej kolorowe fasolki.. Ciekawe jaki smak znowu wybierze. Wzięła żółty.. Jaki to może być? Wgryzła się w nią... -Fuuuj! Jajeczny. - Skrzywiła się w myślach. - Chcesz jedną? - Zaproponowała nadal skrzywiona przez smak fasolki.
Faktycznie się rozgadała... Siedziałem i słuchałem jej monologu łowiąc z tego co mówiła główny sens jej wypowiedzi. Widziałem że coś jej chodzi po głowie. Moi młodsi bracia gdy mieli po 3 do 4 lat też paplali jak najęci chcąc ukryć swoje przewiny... Kilka sesji w lochach oduczyło ich tego głupiego nawyku... Chociaż czy był on taki zły. Po namyśle uznałem że to ja mam upośledzone okazywanie uczuć a dziewczyna jest całkiem naturalna... Więc tak Uważała że szkolny doktor jest zboczeńcem i ogólnie wrednym draniem ale lubiła go trochę ( wbrew sobie ) i szanowała umiejętności jakie posiadał. Zamyślony wziąłem pudełeczko z rąk dziewczyny... I skrzywiłem się paskudnie ... - Lukrecja arabska... Dobra nie ufasz doktorowi i go nie lubisz ... Zrobimy tak pójdziesz do niego a ja z tobą obłożony czarem niewidzialności. Jeśli będzie się naprzykrzał zrobię mu krzywdę ... Może być? Spojrzałem całkiem powarzenie na dziewczynę przekrzywiając lekko głowę.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Zaśmiała się z reakcji Nataniela na fasolkę. Jeszcze taki smak jak jego nie trafił jej się. - Ja na prawdę nie musze iść do lekarza! A jak to ja zrobie się niewidzialna i ucieknę, hę? - Wykrzywiała się doszło do niej, że jest dziecinna. Pomimo tego i tak nie chciała iść do lekarza.. Nawet jeśli miała, by upokorzyć się i uciec tuż przed nim samym. Zaczęło jej znowu huczeć w głowie. Samoistnie złapała się za nią. Syknęła. - Nie pamiętam jak na mnie śnieg spadł.. Może dostałam soplem czy coś? - Coś tam takiego wymamrotała w przerwie gdy syczała z bólu. Mimo tego, że ja tak głowa bolała nadal nie miała zamiaru iść do lekarza! Biedny Nataniel.. Musiał się użerać z tak upartą i upierdliwą osobą jaką jest Morgane. Sięgnęła do torby. Łyknęla jeszcze eliksiru energii, ale to na nic. Zasyczała teraz przez swoją przegraną. Już dobrze wiedziała, że on wygrał i tak znajdzie się w gabinecie tego doktorka.. Kompletnie nie rozumiała uczniów, którzy go uwielbiali. Chciała, by pociąg już ruszył.. -Jeszcze z jakieś czterdzieści minut i ruszy.. - powtarzała sobie w myślach. Popatrzyła teraz na towarzysza.. - Przepraszam jestem dziecinna - Smak tych słów dużo ją kosztował. Jeszcze bardziej rozbolała ją głowa.
-Ech ... Zrobimy tak... W wiosce jest uzdrowiciel. Jeśli tak gardzisz doktorkiem ze szkoły pójdziemy do niego. Zamierzałem zapamiętać dane o lekarzu ze szkoły. Nie chciałem żeby jakąś dziewczynę spotkała krzywda z powo... Zaraz zaraz a co mnie to w ogóle obchodzi ? I czemu pomagam Morgane? Świat staną na głowie lub oszalałem a pewnie jedno i drugie... Zmieniałem się i to zauważalnie od kąt przybyłem do tej zabitej dechami dziury. - No już nie bój się nie pójdziemy do doktora w zamku. Wstałem i przytuliłem dziewczynę opierając jej głowę na moim ramieniu.Mówią że dotyk i bliskość drugiej osoby czynią cuda... Szczerze to nic do niej nie czułem poza cholera wie skąd wziętej odrobiny sympatii.Lecz lata gry w śród śmietanki starych rodów kontynętu wyszkoliły mnie na niezłego aktora... Nie mogła w żaden sposób wiedzieć że gram i to mnie cieszyło, bo w tym zamku były tylko dwie kobiety wobec których umiałbym się tak zachować szczerze... Ech Sigrid co ty ze mną robisz kotku...
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
- Uzdrowiciel.. Pasuje mi. - Zgodziła się. Może Nataniel zmienił się pod wpływem zakochania? Na to wygląda. Wydaje się być bardziej bohaterski. Ewolucja postaci, o tak. Morgane też była dobrą aktorką, ale to było jej hobby, a nie "morderczy plan". W sumie trzeba mieć odwagę, aby być szczerym. Morgane nie do końca zawsze była szczera. Czasem grała coś, by kogoś sprawdzić. Oparła jakoś tak bezwładnie głowę. Automatycznie przeszedł jej ból. - Działasz jak lek na ból - Podsumowała - Głowa mnie nie boli.. Zazdroszcze twojej wybrance serca.. Jeśli jest. - Zreflektowała się - Jesteś na prawdę dobrym człowiekiem. Szlachetnym i bohaterskim.. Może i byłeś kiedyś zły, ale pomimo wszystkiego co teraz robisz moim zdaniem jesteś czysty. - Popatrzyła na niego jakby wiedziała o portfelu. To czy wie o nim zostanie tajemicą do grobowej deski. Jeśli ta deska nie spadnie na jej głowę i nie zabije jej przed "określonym" czasem. Może to co właśnie powiedziała to tylko majaczenie, bo miała gorączkę? Tajemnica..
Elliott mówiła o patronusie... Dziewczyna tylko przytakiwała. - Niedługo będziemy - Usłyszała z jej ust. Tak, przecież to już prawie stacja. Obie zaczęły zbierać się do wyjścia, ale nic nie mówiły. Margaret i Elliott były już na miejscu. Wysiadając z pociągu Gryfonka tylko zatarła ręce ze szczęścia. Była tak niecodziennie podniecona tym, co dzisiaj się wydarzy i tym, że Elliott zgodziła się z nią pojechać i to bez względu na konsekwencje. Była jej wdzięczna. Okaże jej to przy najbliższej okazji. Zwróciła się do przyjaciółki z uśmiechem: - Może najpierw pójdziemy coś zjeść, co? - Mrugnęła do niej. - Dopiero później pójdziemy do studia, bo pewnie trochę czasu nam tam zleci. Wtedy pomyślimy o tym, żeby się gdzieś przespać. - Margaret nigdy nie
Zjeść? Brzmiało cudownie. Tym bardziej, że w tym momencie potężnie zaburczało jej w brzuchu. Zaśmiała się cicho z psikusu swojego organizmu i spojrzała przepraszająco na przyjaciółkę. - Właśnie usłyszałaś odpowiedź - mrugnęła do niej zawadiacko i uśmiechnęła się od ucha do ucha. - Tak sobie myślę... chyba zrobię sobie przy okazji jeszcze jedną dziurkę w uchu... tu do góry. Co ty na to? Miejsca do spania nie szukała jakoś specjalnie. Wszędzie było wygodnie, między innymi dlatego, że przesypiała jedynie 2-3 godziny i dalej się nie dało. Ale przecież Marg jest normalnym człowiekiem, więc potrzebuje więcej czasu, by zregenerować siły.
Margaret zaśmiała się przyjaźnie obserwując reakcję przyjaciółki. - To widzę, że jesteśmy jednego zdania. - Powiedziała jeszcze czasem się podśmiewając. Na pomysł Elliott na ustach dziewczyny pojawił się szeroki uśmiech. - Ja też chcę! Ja też chcę! To wspaniały pomysł! - Klasnęła w ręce. Popatrzyła na nią z ukosa. - Ja muszę znaleźć kogoś, kto potrafi robić dredy. Mam taka ochotę na jednego pod włosami... - Rozmarzyła się. Zawsze o tym marzyła. Chwyciła Gryfonkę za nadgarstek i pociągnęła w kierunku wyjścia do Londynu. - No to jazda. - Mrugnęła do niej przez ramię.
Zachichotała. Jak to dobrze, że chociaż w tym momencie się zgadzają. Zresztą... jeśli chodzi o jedzenie, to ludzie zazwyczaj mają to samo zdanie. Hue, hue. Uśmiechnęła się zadowolona. - W takim razie ty robisz sobie tatuaż i kolczyk, a ja kolczyk. I cudownie. - Szeroki banan zagościł także na jej twarzy. - Dredy? - spojrzała na nią lekko rozszerzonymi ze zdziwienia oczami. Tego się nie spodziewała, szczerze mówiąc. No, ale nie zdążyła zaprotestować, ani nic powiedzieć, bo została już pociągnięta wgłąb Londynu.
Violet bawiła się świetnie. Nie bardzo przejęła się faktem, że nagle przyszło jej samotne upijanie się, ważne, że nieustannie wymieniała butelki i co jakiś czas kiwała się na boki. Czy muzyka grała? Dla niej tak, dla całej reszty zapewne też, ale Violet miała swój własny rytm, z którego wybił ją puchoński krzyk. - TY SŁONIU W SKŁADZIE PORCELANY! - Zignorowała to. Przecież nie będzie przejmowała się głupim puchoniątkiem, ale kota przeżyć nie mogła. Wszak ta zniewaga krwi wymaga! Z mordem w oczach pozbyła się rudego paskudztwa i zaczęła gonić to drugie, trochę większe, ale tak samo okropne i jakie irytujące! Podobnie jak w przypadku Hery, na Wioletkę też ktoś czekał. Nie pozwolił jej puchonki dogonić, nie pozwolił się jej przemęczać, takie miał dobre serduszko. Na głowę naciągnął jej szmaciany worek i wsadził na miotłę. Lecieli długo. Zdecydowanie za długo jak na wycieczkę krajoznawczą dookoła Hogsmeade. Na nic były jej wrzaski, na nic szarpanie, była skutecznie unieruchomiona. Wylądowali gdzieś za Dworcem King's Cross. Tu nastapiła wymiana towaru, ślizgonka pozbawiona została różdżki i w końcu odsłonięto jej oczy. Stała przed lustrem, obok niej stała dziewczyna, do złudzenia ją przypominająca, uśmiechała się uroczo i nawet na chwilę nie zmieniając swojej irytującej minki, uśpiła Violet silnym eliksirem. Biedna, mała Lavoisier. Wylądowała na jednej z ławek, smacznie sobie spała, przebrana w bardzo gustowne gatki babki i jeszcze lepszy babciny stanik do kompletu, za duży o trzy rozmiary. Bez obaw jednak, pod spodem nadal miała swoją bieliznę, a na to wszystko narzucili hit tego sezonu. Białe buty obowiązkiem były również. Do ręki wepchnięto dziewczynie list, w kieszeni miała zaczarowane pióro, które na jej dłoni ślad pozostawi.
[center][color=black][size=13][i]Z sercem płaczącym, z umysłem rozpaczającym, zwracam się o pomoc natychmiastową, o bruk biję mą pustą głową, na peronie 9 i 3/4 cały wieczór się szlajałam, stado kotów z tej rozpaczy nazbierałam, teraz powrócić do szkoły nie mogę, czekam z urzędu na sporą zapomogę, różdżka ma pod zastaw poszła, renta matki nadal nie doszła, susza w moich ustach panuje, próchnica zęby mi stopniowo psuje, więc przybądź mój rycerzu w zbroi kolorowej, ja na głowię dla Ciebie koronę królowej błaznów nałożę, w rosole z indyka moja wdzięczność utonie, tylko proszę Cię, o litościwy stań po mojej stronie! [/i][/size][/color][/center]
I wysłać mogła tylko jeden jedyny ten list. Imię nadawcy wyryje się na jej dłoni i zostanie przez siedem dni deszczowych i pięć kolejnych dni burzowych. Wybór miała pozornie prosty, mogła napisać przecież do starosty! Jedno tylko ale pojawia się tutaj. Obok sowę ma Kacperka i Dahlii, a z tego jest poruta!
Violet zachodziła sobie w głowę, jak to wszystko właściwie się stało, a mianowicie obudziła się na jednej z ławek w BARDZO niestylowym wdzianku, konkretniej jakimś futerkowym chłamie, bo tego wcale nie powinno nazywać się ubraniem! W dodatku miała na sobie największe gacie świata i - co najgorsze - spała na jednej z ławek. Miała w ręku jakiś list, przeleciała go wzrokiem, ale niewiele zrozumiała, bo nie miała czasu nawet przeanalizować treści. Ojejej, przecież ludzie nie mogą jej tak zobaczyć, bo chyba rozpłakałaby się. Ale ups! Oto znajdowała się w miejscu publicznym, tak, teraz to zauważyła, to jest peron numer dziewięć i trzy czwarte przecież... Czym prędzej zerwała się z ławki, przynajmniej próbowała, bo wyszło jej to dosyć nieudolnie, ciągle jeszcze znajdowała się w stanie upojenia alkoholowego i nie bardzo ogarniała sytuację dookoła. Cholera, jak ona dojedzie do Hogwartu?! W ogóle co wydarzyło się wczoraj, przedwczoraj, a może... jaki my dzień właściwie mamy? O Merlinie! Jakieś wyrywki pamiętała, owszem. Zwycięski mecz Ślizgonów, potem imprezę Villiersa, rozmowę z Kartonem, czarnego kota na głowie, gonitwę za Hearowen. A potem? Potem chyba leciała na miotle, a wokół niej było ciemno! I wtedy zobaczyła samą siebie. O matko, naprawdę? Niezłe schizy musiała mieć, żeby widzieć swoją podobiznę. Jedyny taki przypadek zdarzył jej się na urodzinach Skyli (pozdrawiamy!), ale to było można przynajmniej jakoś wytłumaczyć, ludzie bawili się eliksirem wielosokowym. Swoją drogą jej klony były chyba nawet dwa, przed nią i obok niej, jednak nie potrafiła sobie przypomnieć dokładnie. Teraz włożyła ręce do kieszeni tego okropnego wdzianka, ot tak sobie, ale zaraz poczuła, że nie są one puste i wyjęła z nich czym prędzej pióro. Spojrzała na list i nagle ją olśniło. Miała go komuś wysłać! W pewnym momencie usłyszała pohukiwania i wtedy dostrzegła dwie sowy. Jedna należała do Caspra, a druga do Dahlii, rozpoznałaby je wszędzie. Chyba powinna wysłać do kogoś z nich. Tylko do kogo?! Obie opcje niezbyt jej się podobają, jednak nie ma innego wyjścia. Napisała na kartce imię Dahlii, wielce zrezygnowana i zrozpaczona, myśląc sobie tylko jedno: Violet, jesteś głupia. Doprawdy, mógłby to być ktokolwiek, kto-kol-wiek, ale dlaczego akurat oni? No cóż, to chyba kara za wszystkie jej ostatnie przewinienia. Cholera. Teraz dopiero będzie miała przerąbane, wolałaby nie widzieć wyrazu twarzy Slater, kiedy dostanie list. Przygryzła wargę i poinformowała grzecznie sówkę, dokąd ma lecieć, a potem patrzyła na jej sylwetkę znikającą w oddali...
Była... cóż, była najpierw szczerze zdziwiona, a potem nie mogła opanować śmiechu. Tak, taka była jej reakcja na list od Violet. Z początku była przekonana, że to jakiś durny żart, więc nie kwapiła się do wyjścia z zamku. Jednak w miarę upływu czasu zaczęła mieć coraz większe wątpliwości. Nie wiem, nazwijmy to może szóstym zmysłem, albo czymś podobnym. W każdym razie w końcu zrezygnowana postanowiła odwiedzić peron 9 i 3/4, uznając, że najwyżej będzie miała ubaw z wyrządzonego jej dowcipu. Najpierw oczywiście zmieniła wygląd na Vanessę - aby przypominać studentkę i żeby nie była zbyt rozpoznawalna wśród szkolnych nauczycieli i prefektów. W ten sposób średnio wzbudzała jakiekolwiek podejrzenia. Wyszła z zamku i musiała iść kawałek, aby dotrzeć do Hogsmeade, a stamtąd wsiąść do Błędnego Rycerza, uiścić opłatę i wziuuu pojechać do Londynu na odpowienie miejsce. Tyle roboty, tyle czasu i podróży! Oby nie okazało się to wszystko zmarnowanym, bo Dahlia nie ręczy za siebie! A potrafiła być agresywna kiedy ktoś ją sprowokował. Just saying. Szła po tym peronie, rozglądając się wokół i... to, co zobaczyła, przerosło jej najśmielsze oczekiwania. Violet w super stylowym futerku, białych butkach, ledwo żyjąca na ławeczce. Brwi Vanessy uniosły się wysoko ku górze i przez chwilę stała tak jakby była spetryfikowana. Dopiero po chwili ruszyła z impetem w kierunku ślizgonki, robiąc niezadowoloną minę. - Ja jebie, Lavoisier, co ty kurwa ćpasz - mruknęła do niej, pomagając jej wstać. - Jak ty wyglądasz - ciągnęła, przyglądając się jej uważniej. W sumie wcale nie musiała tu przychodzić, nie musiała jej pomagać. Szczególnie, że sytuacja była dosyć nieciekawa między nimi. Ale gryfonka mimo wszystko tęskniła za tą durną Violet, która robiła niekiedy naprawdę dziwaczne rzeczy. I obojętnie, jak bardzo źle myśli o niej studentka, to ona w podświadomości wciąż czuje się za nią odpowiedzialna jak za przyjaciółkę. Z tym, że ma zbyt wiele dumy w sobie, aby się do tego przyznać. I spróbować o to wszystko zawalczyć. Bo, no, zjebała. Sądząc, że wychowankowie Slytherinu są beznadziejni. A ta tutaj brunetka była doskonałym dowodem i zresztą nie jedynym, na to, że niekoniecznie tak właśnie jest. - Chodźmy stąd - rzuciła już nieco spokojniej, łapiąc Violet tak, aby ją podtrzymywać przy chodzeniu. Musi ją wpakować ponownie do Błędnego Rycerza, ponieważ nie mogła latać sobie na miotle wśród mugoli, a teleportacji nie umiała. Jak pech to pech.
Cóż, to naprawdę nie jej wina, że wylądowała tutaj i w takim stanie, nie mniej jednak byłaby z pewnością wielce urażona, gdyby wiedziała, że Dahlia ją wyśmiała. Nie miała innego wyboru, wolała napisać do niej niż do Villiersa. Czuła się wielce urażona, że ktoś wpakował ją w takie kłopoty, co więcej - w pewnym sensie obwiniała go za to. Już ona sobie z nim porozmawia! Jego impreza, powinien patrzeć, kogo wpuszcza! Szczerze mówiąc prawie się popłakała, oczekując tak w tym przebrzydłym futerku, całkiem sama na dworcu pełnym ludzi, w dodatku pewnie wyglądając jak pijaczka! Na pewno makijaż jej się rozmazał i całe wczorajsze przygotowania poszły na marne. I gdzie jest jej sukienka? Kto ją ukradł? Ze stresu miała ochotę zapalić papierosa, a przecież robiła to najwyżej raz na miesiąc, dla towarzystwa. Gdzie papierosy, gdzie papierosy?! Patrzyła na przechodzące tłumy spode łba, coraz bardziej denerwując się, że wysłała ten list i oczekując w napięciu na przybycie Slater. - Ja... ja nie wiem! Byłam u tego całego Villiersa na imprezie, a potem... potem obudziłam się tutaj! - zaczęła tłumaczyć się chaotycznie, kiedy tylko zobaczyła Dahlię pod postacią Vanessy, za co była jej bardzo wdzięczna. Wciąż z trudem układała zdania, praktycznie nie kontrolując swojego ciała, tak bardzo nie ogarniała. Bolała ją głowa i było jej gorąco, ale przecież nie będzie paradować w samych gatkach po peronie, już woli to zaśmierdziałe wdzianko. - Ja mu kurwa coś zrobię, zrobię mu coooś... Czuła się okropnie, jakby los uwziął się na nią. Dlaczego Slater?! Chciała jak najszybciej wrócić do tego całego Hogwartu, a potem pójść do dormitorium, byle jej nie widzieć, bo czuła się w obecności gryfonki bardzo nieswojo, chociaż poczuła swego rodzaju ciepło na sercu. Jednak przyszła! Jednak jej pomaga, choć przecież nikt jej do tego nie zmuszał, mogła zignorować list, spalić go i zostać w zamku. Tymczasem przemierzyła tyle kilometrów, coby odratować biedną Lavoisier. Hm, fajnie. Chyba będzie musiała jej podziękować. Co nie znaczy oczywiście, że wszystko będzie okej! Przecież ją oszukała... Ale nie myślmy teraz o tym. - Patrz, w co mnie ubrali! Jakiś szajs i w ogóle, jestem skończona! - z rozpaczą wskazała na swoje cudowne futerko, po drodze zabijając wzrokiem jakiegoś debila, który patrzył na nią, jak na wariatkę. Gdyby tylko zobaczył te jej gacie, mogłaby z powodzeniem zapaść się pod ziemię, co w tym momencie akurat bardzo jej odpowiadało. - Wrócimy do zamku, tak? Do Hogwartu? - to było oczywiste, jednakże jej stan nie pozwalał na układanie w pełni logicznych zdań. Mimo wszystko liczyła na to, że Slater nie wyprowadzi jej w pole i dotrą tam, gdzie trzeba.
No cóż, rzeczywiście sytuacja nie do pozazdroszczenia, ale wtedy Dahlia o tym nie wiedziała! Zresztą, może gdyby wiedziała, to i tak nie byłoby jej jakoś szczególnie żal? No dobra, przyjaźń przyjaźnią, ale trzeba było przyznać, że z jej perspektywy było to po prostu śmieszne. Ale w sumie czemu nie Villiers? On by się pewnie z niej nie naśmiewał, nie darłby się na nią, tylko uratował swą ukochaną niczym książę na białym koniu! Gdyby Slater się dowiedziała, że Lavoisier miała taki wybór i napisała do niej, to chyba gały wyleciałyby jej z orbit ze zdziwienia. No, ale nie wiedziała, więc póki co żyła w błogiej nieświadomości. I w ciężkim szoku, widząc Violet w nieciekawym stanie. Naprawdę musiała coś ćpać, bo to aż niemożliwe, żeby uświadczyć ją w takiej oto aparycji kloszarda z Londynu. Ślizgonka raczej zwracała uwagę na to, jak wygląda i co ubiera. Ważna była dla niej też reputacja. A tutaj? No dramat w sześciu aktach proszę państwa. Nietrzeźwa studentka w ramach akcji "ocieplij ławkę". Nie no, sponio. Impreza? Casper? Uniosła brwi do góry. Raczej nie wyglądała, aby to jej zaimponowało, wręcz przeciwnie. Ten chłopak to było niezłe ziółko, mogła się w sumie domyślić, że demoralizuje wszystkich po kolei. I rucha wszystko, co się rusza. Jak dobrze, że jej już odpuścił, bo wysyłanie na niego Alana zaczynało się robić nudne. Och, gdyby tylko wiedziała o ich konflikcie i to bynajmniej nie na polu gryfonki, hohohoh! - Tak się kończy ćpanie towaru niewiadomego pochodzenia - mruknęła. No tak, wielka znawczyni się znalazła, ojoj. Która nie pije, pali baaaardzo okazyjnie i to tylko jako Vanessa i która nigdy nic nie brała. Świetny punkt moralizatorsko-edukacyjny na temat wpływu substancji odurzających na organizm człowieka. Normalnie powinna napisać o tym publikację, powołując się na własne doświadczenia. Rodzice pękaliby z dumy. - Nie przesadzaj, mogli cię ubrać w kotlet - zażartowała, a ciche prychnięcie wydobyło się z jej gardła. - Tak, tak, nie zrzędź już - dodała na zakończenie, kierując Lavoisier ku wyjściu z peronu. I ku Błędnemu Rycerzowi, gdzie ją posadziła na dupsku, zapłaciła za ich przewóz, a potem z Hogsmeade zrobiły sobie uroczy spacerek do zamku. Och, wspaniale! Może powinna zacząć naliczać odsetki od tego hajsu wydanego na nią? Nie, dobrze, jest grzeczną gryfonką.
Nic się nie zdarza dwa razy. Rodzisz się raz, umierasz raz, budzisz się dziś raz... Nic się nie powtarza. Choć idziemy przez życie schematami, to jednak jakby inną drogą. Jeden element, oddech w innej sekundzie, inna data w kalendarzu. Witaj w świecie, gdzie czas biegnie... Jest najszybszym sprinterem. Nie wyprzedzisz go. Nie tym razem. A w pewnym momencie zatrzyma się akcja serca... Przestaniesz to wszystko gonić. Upadniesz gdzieś w środku trasy, gdzie nikt się nad tobą nie schyli. W końcu oni biegną dalej. Już oglądasz wszystko z góry? A może jesteś gdzieś na dole i błagasz Boga, aby uchylił bramy nieba? Czym jest niebo? Gdzie zaczyna się piekło? Gdzie jest prawdziwa miłość i czym jest uzależnienie od drugiej osoby? Kimkolwiek jesteśmy... Czymkolwiek chcielibyśmy dysponować. Uczucia, kłamstwa, osoby, personalia, bez dokumentu jesteś niczym. Widzisz tą drobną różnicę? Wydaje Ci się to proste? Gdziekolwiek jesteś, cokolwiek robisz,w każdej chwili zmienia się coś. Nie zatrzymasz tego. Biegniesz. Nikt Cie nie pyta o zdanie. Cała sztuka polega na tym, aby zobaczyć podczas tego biegu jak najwięcej. Jeśli potrafisz chłonąć to zmysłami... Droga wolna. Bierz wszystko, co leży na Twojej drodze. Pamiętaj jednak, że plecak robi się co raz cięższy.. Upadasz. Nie wstajesz. Oddech zwalnia. Powinno Ci przed oczami przelecieć całe życie. Z żalem stwierdzasz zapewne, że to kłamstwo. Gdzie jesteś? Cholera. Już nie ogarniasz. Casper Villiers - człowiek, którego znał cały Hogwart. Nie wiadomo czy uważać to za komplement czy raczej za obelgę... Bo taki z niego alfons, tancerz i imprezowicz. To trudne. Bo jednocześnie jest to zaleta i wada. Casper to chłonie. Ludzie opowiadają o nim różne rzeczy. Właściwie nie ma człowieka, który nie miałby do niego o coś żalu, albo momentu, w którym się z niego nie śmiał. Och życie. Ruchasz aż miło. A zatem... Zatem to wszystko brnie donikąd. Casper był odrobinę pokręcony. Miał w sobie nienawiść, namiętność, głupie pomysły. Jakby wciąż był nie do końca zrozumianym przez świat. I idziemy dalej... Kim właściwie jest ktoś taki jak on? Odkąd pamiętał zawsze był gorszym dzieckiem, które źle traktowało ojca, źle się do niego odnosiło. To ile gadek przeszedł z matką, przechodziło ludzkie pojęcie. No zrozum Casper. Tata po prostu nie lubi jak ktoś go denerwuje. - zapewne przez to oberwała w twarz. Nie jeden raz, a kilka. A on to widział. Już jako dziecko, dzieciątko, które powinno podziwiać kolejkę rozłożoną w pokoju, albo nowy zestaw klocków. Życie zmieniało ludzi... I Casper krzyczał na ojca, a był zaraz odsyłany do pokoju. Była jeszcze mała Mini zamknięta w kołysce. Casper już wtedy jej nienawidził... Była taka krzykliwa. Miała być perełką. A tylko krzyczała, śliniła się i wymagała zmiany pieluch... Cóż. Zdarza się... Całe szczęście, że nie zostało jej to na wieki wieków. Kacperek od początku widział, że ojciec uwielbiał ją. Bo dziewczyna nie robiła zbyt wielkiego szumu wokół tego, że bił Julie. Nie wiadomo czy to dlatego, że nie widziała, nie chciała widzieć, a może nie wierzyła, że to co widzi jest prawdą, a nie marą nikczemną... To go bolało. Rosła różnica. Zbyt duża by ją przeskoczyć. Ta przepaść pochłania każdą chwilę, kiedy mogli spoić się w duet Villiersów. Siedział w dormitorium kiedy nadszedł list od super dziadków. Wyszedł z zamku... Przez tajemne przejście i nagle był już przed domem rodzinnym... Przez moment nie widział co ze sobą zrobić. Nie chciał wejść, jednocześnie zdając sobie sprawę, że musi zabrać stąd rzeczy Mini... Nie zgodzi się z nim. Musiał spróbować. Ten jeden raz. Choć jakaś jego część kazała ją tu zostawić. Z tym popieprzonym człowiekiem, aby doceniła jakiego ma cudownego ojca... Acz nie mógł się powstrzymać, bo kiedy wszedł do domu od razu powiedział mu w oczy, że ją zabił... Kiedy ten był zalany w trupa. Och Mini, czemu tego nie widzisz? Pewnie powiedziałabyś, że boli go głowa. Zabranie rzeczy Mins nie obyło się bez kłótni. Wszak bolało go wszystko... A jeszcze ten popieprzony człowiek zaczął przewracać meble i krzyczeć na niego, że Julie była winna temu, że nie żyła... Cholera by go. Gdzieś pomiędzy: "skurwysynu", a "umrzyj"... Podstawił mu różdżkę pod gardło... "Avada kedavra"? Zacisnął wolną pięść. Po raz ostatni w imię prawdy... - Nie kurwa. Nie zobaczysz jej. Ona nie zyje, bo ją zabiłeś. To Ty jesteś temu winien. Wypierdalaj. Nie masz jebanego prawa. - I po tym nastąpił krzyk, skowyt... Nie miał już siły. Uderzył go kilka razy. Zabrał torby, z których niechlujnie wystawały jakieś rzeczy. A teraz siedział w barze wpychając dłonie do kieszeni kurtki. Liczył czas. Miała tu przybyć. Napisał jej to. Miał ją wsadzić do pociągu. Miała tam dotrzeć. Miała zamieszkać z dziadkami... Jeśli nie posłucha? Co jeśli to wszystko na nic? W jego głowie huczał milion myśli. Trawił to wszystko zbyt powoli... Za mały żołądek, aby pomieścić całą gorycz, ból próbujący roztrzaskać serce. Ona nie żyła.
Często wydaje Ci się, że na pierwszy rzut oka możesz ocenić z grubsza osobę, z którą jeszcze nie zamieniłeś ani słowa. Kiedy z kolei uda już Ci się doprowadzić do jakiejś konwersacji z tą osobą, to człowieku jesteś panem świata. W tym momencie wystarczy tylko, że nalepisz jej dowolną etykietkę, a kiedy już na stałe na niej zagości, nie będzie potrafiła się jej pozbyć. Tak bywa właśnie z pierwszym wrażeniem. Nie potrafimy nie oceniać. Nie umiemy się powstrzymać od układania w myślach coraz to nowych scenariuszy, w których zastanawiamy się kim ta osoba jest. W końcu nasze wyobrażenia potrafią zupełnie zatrzeć jej osobowość, nadając jej nowego kształtu. Tego, który pomyśleliśmy na pierwszy rzut oka, z góry zakładając, że będzie tak, a nie inaczej. To między innymi, dlatego dla większości uczniów w Hogwarcie Casper Villiers to nie Casper Villiers, a frajer, dupek, kutas i inne tego pokroju nazewnictwa. To właśnie to też przesądza sprawę jego siostry, która mimo swojego wdzięcznego imienia nie jest Mini Villiers tylko mini Villiersem. Z góry przesądzona jest jej przyszłość. Będzie przecież tak samo łamać serca jak brat. Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość pęknie. Prawda? To zupełnie niemożliwe żeby się z nią dogadać. Nawet jeśli się z nią dogadam, to i tak to będzie zawsze siostra tego fiuta Villiersa. Nikogo przecież nie obchodzi fakt, że dwójka rodzeństwa pod płytką fasadą może skrywać głęboki dół. Jeżeli jest coś co w życiu interesuje ludzi to plotki. Tak fajnie jest oglądać cudze nieszczęście, a nie własne. Znacie to uczucie? Ona zna je bardzo dobrze. Jak większość z nas. Jednak umie się do tego przyznać. Sama, jedna, nie pytana. Wie co robi źle i czego nie powinna. Nie powstrzymuje jej to jednak przed zrobieniem tego ponownie. Nikt jej nie zabroni. Życie uczy, że możesz robić co chcesz, nie bacząc na konsekwencje tylko wtedy, kiedy wiesz że będzie już tylko gorzej. To nie tak, że nie widziała. Nie chciała widzieć. Obraz cudownych dzieci sąsiadów, tworzących dom jak z reklamy płatków śniadaniowych, każdego dnia wygryzał jej w sercu dziurę, której nie mogła zatkać miłością. To słowo było za duże i gdzieś w domu Villiersów zatracone, podczas kłótni i przemocy. Dwójka małych dzieci, które potrafiłyby za sobą stanąć nawet w ogniu, nie poznała nigdy podstawowych priorytetów. Dźwięki dochodzące zza ściany, zazwyczaj tłumione były poduszką, a w maleńkiej głowie pojawiały się zupełnie nowe, ładniejsze obrazy, takie w które chciałoby się uwierzyć. Co innego pozostało nam w najczarniejszych chwilach niż wiara? Nawet jeśli jest to wiara w fikcję. Tego dnia też nie chciała wierzyć w to co się działo rzeczywiście, bo co wtedy? Wtedy jej skrzętnie budowany przez tyle lat świat runąłby w gruzach, pozostawiając zupełnie nagą prawdę, której ona nie potrafiłaby przetrawić. To nie możliwe żeby jej kochany tatuś, ten który traktował ją jak oczko w głowie, właśnie on okazał się być potworem. Mama też musiała gdzieś być. Ona tylko wyjechała. To wszystko to nieporozumienie. Nie mogła umrzeć. Była wciąż, tylko robiła sobie jakieś mało śmieszne żarty. Jedyną osobą, która była tu winna całemu złu był Casper. Ten sam, który niegdyś wyzywał ją od dziwek,a teraz od lesb. Ten który wiecznie ją krytykuje i skrycie nienawidzi każdego uśmiechu, który pojawia się na jej twarzy. Ona wiedziała od samego początku. Od chwili, w której przybiegła do niego, tuląc mocno do siebie pluszowego misia z pełnym bólu skowytem, bo znowu zza ściany dobywały się nieprzyjemne dźwięki. Nie pomógł. Ona znalazła inne wyjście. Nie było go przy niej. Nie mógł być. Teraz też nie jest. Nie będzie. To wszystko to jakiś żart. Idąc powoli przez peron, jej obcasy odbijały się głośnym echem, stukając o posadzkę peronu. Czekał na nią w barze. Wcale nie było jej spieszno. Nigdzie nie jedzie. Nie zmusi jej do tego. Przez ramię przewieszoną miała skórzaną, niewielką listonoszkę, która jakby zdawała się krzyczeć 'jestem taka mała, że chuja nawet we mnie nie wsadzisz'. Zbliżając się do baru, oblizała usta, a serce wyrywało jej się z piersi, wtórując torebce, jednak inną pieśnią 'uwierz w to mała, to prawda'. Podeszła do jednego z krzeseł, na których siedział jej brat i poklepała go lekko w ramię. Zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, przyłożyła mu dłoń do ust i w to samo miejsce przyłożyła sobie palec wskazujący. Nie teraz Casper, nie mów nic. Bądź tu dla mnie. Pierwszy raz w całym moim życiu bądź tu dla mnie i mnie nie zostaw.
Relacje pomiędzy rodzeństwem były skomplikowane. Ich rodzina była skomplikowana. Ale o tym nie będę już pisać ze względu na powtarzanie tego po milion razyy... Znużenie i podświadome pragnienie, żeby wszystko było w porządku bywało silniejsze od zdrowego rozsądku. Casper wielokrotnie powtarzał, że nie wychował się w domu. No bo bądźmy szczerzy. Dom, to w końcu nie jest tylko budynek. Skłamałabym gdybym powiedziała, że nie zazdrościł kumplom tego, że mogą spokojnie wrócić do staruszków, a oni akurat się nie naparzają, ojciec nie leży pijany w trupa w salonie załatwiając się pod siebie. To było skomplikowane... Natomiast ze wschodem słońca nadchodził nowy dzień, więc wszyscy jak gdyby nigdy nic wracali do swoich zajęć nie komentując poprzednich zdarzeń. Jakby bali się o tym rozmawiać desperacko napawając się pozorną normalnością. Ale nie można mówić o normalności, która jest obtoczona żenującym żenującym wczoraj i strasznym dziś. Nie wszystko można od tak zmienić. Nie można. Casper wielokrotnie się zastanawiał czy może być inny. Czy kiedyś nie zrobi komuś fizycznej krzywdy... Choć do bójek z facetami nie miał oporów, to co do kobiet starał się ograniczać. Traktował je różnie, może czasem wulgarnie, może krzyczał, ale na żadną nie podniósł ręki... Nigdy. Jakby stawiał to sobie za granicę, że stanie się taki jak ojciec gdy tylko to zrobi. A nie chciał zadawać bólu... I oto ranił Mini. Każdego dnia. Nie był rycerzem. Dbał o siebie. Każdy w ich rodzinie był indywidualistą... Straszne wieści natchnęły Capsra... Pierwszy wypadek ich matka miała chyba już w ciąży z Casprem. Chciała Wtedy uciec i również się to skończyło prawie utratą dziecka... Ale miał ich spoić. Miał im pomóc. Okazał się być problemem. Cała nadzieja w Mini, ale i ona nie okazała się grzeczną gwiazdą chodzącą w różowych sukienkach. Nie. Casper miał ochotę krzyczeć. Może gdyby to wszystko nie było takie pokurwione można by było rozmawiać o dojściu do normy. Ale co dla Villiersów mogło być normą? Nie miał pojęcia czy ojciec podniósł się tego wieczora z podłogi, kiedy wymierzył mu cios. Mógł umrzeć... I tak między nimi nie było żadnego pokrewieństwa oprócz tego biologicznego, które teraz dla Kacperka nic nie znaczyło. I przyszła Mini. I przyłożyła mu palec do ust. I usiadła na przeciwko. Zgodnie z jej życzeniem nic nie mówił. Przesunął po cichu bilet po blacie stolika i to samo zrobił z torbą, z tym że stała teraz obok krzesełka dziewczyny. Splótł dłonie i położył na stole denerwując się. - On Cię znienawidzi. - Powiedział bez emocji... I mógł mieć racje, choć teraz bardziej mu zależało na tym, by wsadzić ją do pociągu bez scen. Musiał jej przekabacić delikatnie na swoją stronę. Ich matka nie żyła. - Jesteś do niej podobna. Ona nie zyje. Znienawidzi Cię za same jestestwo, albo zajmiesz jej miejsce i będziesz jego workiem treningowym... Chcesz umrzeć jak ona? - Celowo mówił "ona". Przez gardło nie potrafiły mu przejść kolejne słowa: "matka, nie żyje, umarła, odeszła, zabił ją, frajer, skurwiel, zabić go".
Coś tu nie grało. Coś było nie tak. On miał tu być dla niej, ale myślał jak zrobić żeby było najwygodniej. Jakby była jakimś pieskiem, któremu trzeba tylko rzucić kostkę we wskazane miejsce żeby w nie poszedł, a najlepiej tam został. Trochę to smutne, zważywszy na to, że ona wcale nie miała zamiaru nigdzie jechać. Zresztą co go to obchodzi gdzie ona spędzi teraz ferie? Bo przecież ferie jej tylko pozostały do momentu, w którym będzie mogła samodzielnie zamieszkać. Co prawda w obecnej sytuacji nie liczyłaby na żadne pieniążki od tatusia, a tym bardziej na żaden pieniądz spadający z nieba. Może w wakacje popracowałaby trochę w Hogsmeade jako barmanka i uzbierała na wynajem z kimś? Możliwości było wiele i ona wcale nie potrzebowała nikogo kto wskaże jej właściwą drogę. Wolała błądzić sama. Jeżeli jest jej to pisane to kiedyś zajdzie tam gdzie powinna, a ona wcale nie miała zamiaru przeprowadzić się nagle do dziadków, którzy będą ją zasypywać masą pytań, obrzucać współczującymi spojrzeniami. Nie potrzebowała tego wszystkiego. Nie chciała mieszkać z ludźmi, którzy tym wszystkim zainteresowali się dopiero teraz. Kiedy już wszystko było skończone. Kiedy jej mały świat legł w gruzach i nie kwapił się do tego żeby się podnieść. Czemu nie zabrali jej i mamy wcześniej? Czemu dopiero teraz wszyscy jej mówią z jakim potworem mieszkała przez cały ten czas? Czemu, no kurwa czemu przez tyle czasu żyła za kurtyną. Na oczach miała klapki. Nie widziała tego co się dzieje za jej plecami. Dziecko potrafi wiele rzeczy, a czynności wyuczone od podstaw zazwyczaj zostają do samego końca. Mini nauczyła się wyłączać na pewne sprawy. Wyrzucać je z pamięci. Odpychać od siebie. Nie otrzymała żadnej pomocy. Nie mogła się do niczego przytulić poza pluszowym misiem, bo nie daj Panie Boże dostałaby i ona jeszcze w pysk. Ale zaraz. On by tego nie zrobił. Jej tatuś? Jak on mógł się okazać potworem? Jak mogło do tego dojść? Jakim cudem ona tego nie zauważyła? Czy istniała w ogóle taka możliwość? Chaos, cholerny, wszechobecny chaos ogarniał w tym momencie jej życie i myśli, a ona nie miała pomysłu na to jak to ogarnąć. Nikt nie miał. Chciała uciekać. Zostawić wszystko to za sobą. Zapomnieć. Odlecieć. Zacząć od nowa. Czemu nikt przy rozdawaniu życia nie pomyślał o szansie na nowy start? Ktoś musiał być naprawdę okrutny albo mieć słabe poczucie humoru. Przesunęła powoli wzrokiem od jego drżących dłoni po torbę, z której wystawały niedbale upchnięte rzeczy. Skrzywiła się na samą myśl na jakich zasadach to musiało się dziać. Ale ona wcale nie chciała jechać tam gdzie wysyłał ją Casper. - Przestań...- jęknęła, krzywiąc się jeszcze bardziej, a sam jęk dobywający się z gardła przypominał bardziej ciche kwilenie. Pokręciła głową jakby próbowała wytrząsnąć z niej wszystko co nie pozwalało jej się na niczym skupić. To wszystko co tak bardzo bolało. Nie chciała słuchać o tym kto kogo zabił. Kto tutaj się okazał skurwielem. Może faktycznie, ojciec by ją znienawidził. Może już jej nienawidził, a może było tak od zawsze, a tylko siła wyobraźni podsuwała jej obrazy, w których była córeczką tatusia. Teraz na nic nie znała odpowiedzi. Z każdą chwilą, każdą myślą, rosła niewidzialna gula w jej gardle, a do oczu napływały łzy, które powodowały nieostre widzenie. Co jakiś czas twarz Caspra się rozmazywała, a ona próbowała powstrzymać potok łez. To była mama. Najdelikatniejsza osoba w tym 'domu', która w bólach znosiła poród i wychowywanie dzieci, kiedy sama dostawała kolejne ciosy. Spojrzała teraz na bilet, a zawartość jej żołądka niebezpiecznie podeszła jej pod samo gardło. - Nie pojadę tam. Nie zmuszaj mnie - stwierdziła cicho, ale stanowczo. Co z tego, że mógł ją załadować do pociągu? Przy pierwszej lepszej okazji ulotniłaby się z niego jeszcze przed samą stacją końcową. Nie pozwoli sobie na kolejną ignorancję. Już nikt nigdy nie będzie za nią decydował. Już nigdy niczego się nie wyprze. Chce pamiętać wszystko, czuć wszystko i doświadczać wszystkiego, chociażby miało jej simę to zwalić na głowę. - Powiedz mi Casper... - zaczęła już łamiącym się głosem. To było takie cholernie trudne. Być opanowanym, a zarazem tłumić w sobie te wszystkie emocje. To nie było możliwe. - Dlaczego wolisz mnie wysłać do nich.... Dlaczego nie możesz stanąć obok mnie i wziąć mnie w końcu za tą pieprzoną rękę, a nie stać w kącie jak pojebaniec i wydawać mi komendy, których i tak wiesz, że nie wykonam? Dlaczego do cholery nie możesz w końcu się mną zająć jak mój pierdolony brat? No dlaczego Casper? Czemu kurwa za każdym razem patrzysz się na mnie tym samym nienawistnym wzrokiem i chociażbyśmy stali po tej samej stronie barykady to Ty i tak do kurwy jebanej nędzy będziesz mnie próbował przepchnąć na przeciwną stronę?! - dokończyła na tyle głośno żeby przykuć wzrok ludzi siedzących w pobliżu. Łzy, które tak dziarsko siedziały w jej oczach, teraz trysnęły potokiem, nie dając się opanować. Już nawet nie próbowała. Patrzyła teraz na niego, cała mokra od płaczu wzrokiem przypominającym spojrzenie rannego zwierzęcia. Jej serce krwawiło. To bolało.
Villiers nie przyszedł tu na psychologiczne pogadanki. W sumie nigdy w ten sposób z nikim nie rozmawiał. Z nikim. Wewnątrz siebie dusił cały świat. W chwilach gdy rzeczywiście nie mógł już tego pomieścić, pękał krzykiem, masakrą, która obejmowała zbyt wielu ludzi. Villiers nie znał też słowa "przepraszam", więc na pewno Ci, których skrzywdził dalej nosili w sobie żal w stosunku do jego osoby. Np. taka Cassandra? Czy zasłużyła sobie na spotkanie takiego szczeniaka? To on w świetle wszystkich opowieści był winny. Ale może dość o tym jak nic nie mogło go zmienić. Z pewnymi rzeczami po prostu należało się pogodzić. Casper popatrzył na Mini pustym wzrokiem. Nie czuł nawet do niej złości. Po chwili jego wzrok padł na bilecie. Nie dziwił się jej, że nie chciała jechać. Cornelius już dawno wyrzekł się córki, a Rebbeca była zbyt dumna, żeby dać co z siebie jako "babcia". Ale kiedy padła propozycja o tym, że wezmą Mini do siebie od razu poczuł, że może chcą coś poprawić. Nie chodziło tu dla Kacpra o miłość. Raczej o zwykłą kasę. Mini to dziewczyna. Nie była pełnoletnia. Musiała się z czegoś utrzymywać, być gdzieś zameldowanym. Oczywiście pozostawał "rodzinny dom", ale sam nie wierzył w to, że Jacob jest teraz w stanie zająć się kimkolwiek oprócz butelki. Jednak w tym jednym momencie zrozumiał, że rozkazywanie jej przychodzi mu z trudem, tym bardziej, że ona totalnie go nie słucha. A kiedy skończyła mówić nadal milczał. Wyciągnął z kurtki różdżkę i zaczął obracać ją w dłoniach. Na jego twarz wpełzł przelotny uśmiech, który został zaraz zasnuty dziwną mgiełką. Jakby o czymś intensywnie myślał. Pracował nad jaką inteligentną odpowiedzią, która utnie temat. Ale znów nic nie powiedział. Jakby czekał. Westchnąwszy przyglądał się teraz dłoni. W sumie chętnie by to wszystko wyrzucił przez okno. Za dużo kłopotów. Wszak nie chciał tego. Nie chciał, aby Mini na nim polegała. On nie był niańką. Nie nadawał się do tego. Mówicie, że szesnastolatką nie trzeba się zajmować? Trzeba. Trzeba rozmawiać, trzeba pytać co słychać i co nie raz zrobić z nią porządek. Ona dopiero zaczynała żyć, a biorąc pod uwagę jej lesbijski związek i inne głupie pomysły, nie mógł wziąć na siebie tego. Nie byłby w stanie tego unieść. Ale przecież do tego się jej nie przyzna. - Mins. Czego Ty ode mnie oczekujesz? Zastanów się do kogo to mówisz. - Prychnął. Nie po to, aby wskazać jej jakieś miejsce w szeregu. Wiedziała o nim wiele, nie tylko z opowieści przekazywanej z ręki do ręki. - Myślisz, że to wszystko coś zmieniło? Ten pojebaniec na pewno przyczynił się do jej śmierci. Zachlewa się teraz nie wiadomo dla kogo. Jak ukończysz siedemnaście lat to zrobisz co zechcesz, ale na te kilka tygodni musisz jechać do nich. To jest jedyne racjonalne wyjście. Wszyscy muszą dojść do siebie. Jesteś jej to winna. - Nie sobie, nie mu, nie ojcu. Ale jej. Matka nie wróci. Chroniła ich? Nawet siebie nie ogarniała, a teraz po prostu funkcje życiowe ustały. Miał scenariusz gadki: "on źle, tutaj jedź, potem rób co chcesz". Może dziadkowie nie będą złym wyborem? - To niewiele zmieni bo i tak za kilka dni wrócisz do szkoły. Może to dobry moment, żebyś przemyślała swój... - Tu z trudem wyzbył się słowa "lesbijski". - Związek z tą Krukonką. - Wzruszył ramionami. - Zresztą zrób co chcesz. Zrobiłem swoje. - Nie odciął się co do tego co powiedziała. Nie miał do tego sił. On był sam. Sam i tyle. Podważał jestestwo każdego bez względu na to kim byli. Przykre.
Coś w jednej chwili pękło w Ślizgonce i na jej twardo skrywanym przed bratem sercu pojawiło się kilka głębokich rys, które świadczyły o tym, że gdyby teraz na nie mocno nacisnąć, to rozsypało my się na drobne kawałeczki. Z tą jednak różnicą, że przy odrobinie wysiłku dałoby się je poskładać. Mini już dawno się nauczyła, że będąc członkiem tej wspaniałej, pełnokrwistej rodziny trzeba liczyć się z tłumieniem emocji w środku i wyspecjalizować sobie pewnego rodzaju odporność na wszystkie ciosy jakie były zadawane przez jej członków wręcz codziennie. Każdy kto próbowałby się doszukiwać normalności w domu Villiersów skazany byłby na porażkę. Coś takiego jak rutyna i codzienność pojawiało się jedynie w ciągu nocy przepełnionych alkoholem i krzykami matki. Normalne u nich bywały czasami niedziele. Kiedy ojciec wychodził z domu na prawie cały dzień, a oni mogli udawać że nic się poprzedniej nocy nie stało. Mama tylko się uderzyła głową o półkę, które nie zauważyła. Ludzie przecież często nie zauważają na ścianach półek, które sami wieszali. Ciężkie było dzieciństwo tej dwójki, więc tak naprawdę żadne z nich nie było winne temu, że ich uczucia są wypaczone, a oni sami ranią ludzi wokoło. Bo czymże się różniła od Caspra Mini, która wodziła za nos niczemu winną Liudvikę? Z jednej strony zaznaczała, że związki nie są jej mocną stroną i sama w nich się nie odnajduje, a tak naprawdę to wcale żadnego takiego nie chce. Z drugiej jednak kazała rzucać wszystko i przylatywać do siebie, obiecując złote góry, które na horyzoncie tak naprawdę się nigdy miały nie pojawić. Nie chodziło w tym momencie o zranienie kogoś. Mini nigdy nie chciałaby tego zrobić. Jednak po szkole życia jaką otrzymała, ciężko czasami było jej zdecydować co jest dobre, a co złe. I co z zabawą? Co z tym co sprawia jej przyjemność? Dlaczego nie miałaby zrobić tak żeby było jej dobrze? Nie chciała wcale rozumieć Caspra, ani przymrużyć nawet jednego oka na to co mówił. To, że zupełnie zignorował wszystko to co mu przed chwilą powiedziała, było jak cios w twarz. Niezwykle bolesny, bo pierwszy raz odkąd chyba pamiętała otworzyła się przed nim, a on mógł w końcu zachować się jak brat. Nie zachował się. Skąd. Wolał trzymać się ustalonych wcześniej scenariuszy żeby do niczego się nie zobowiązywać. Nad niczym nie opiekować. Do oczu młodszej Villiersówny napłynęły łzy, które za nic nie chciały odpuścić. Nie. Nie tym razem. Przełknęła głośno ślinę i otarła wierzchem dłoni to co zdążyło już niebezpiecznie osiąść jej na rzęsach. - Czego od Ciebie oczekuje? Tego żebyś wreszcie przestał wywoływać u mnie fałszywe wyrzuty sumienia. 'Jesteś jej to winna, jesteś jej to winna' - syknęła gniewnie i przez chwilę zaczęła go przedrzeźniać, żwawo przy tym gestykulując, dlatego jeżeli ktoś miał zamiar przejść w pobliżu ich, powinien trzymać się przynajmniej kilka metrów z dala od Mini. - Oczekuje też, że w końcu zachowasz się jak cholerny brat, a nie jak zwykle będziesz uciekał od odpowiedzialności! Ile Ty masz lat człowieku żeby ciągle chować głowę między nogi, kiedy tylko ktoś zasugeruje, że powinieneś wziąć sprawy we własne ręce?! Myślisz, że teraz właśnie to robisz? Gówno prawda. Próbujesz mnie oddelegować do dziadków i to oni mieliby się mną zająć. Z tym, że ja... NIE MAM ZAMIARU DO NICH JECHAĆ. ZROZUMIANO? I szczerze Casper? Cassandra miała rację z tym, że byłbyś chujowym tatą. Twój zajebisty zapał zgasłby po kilku dniach i to dziecko odsyłałbyś tak samo jak mnie do kogoś kto będzie potrafił się nim zająć, bo prawda jest taka, że to Tobą ktoś powinien się wreszcie zaopiekować. I... I wiesz co? Zrobiłabym to Casper. Byłabym dla Ciebie, ale Ty musiałbyś być dla mnie. Więc przestań kurwa wreszcie uciekać! - wykrzyczała do niego, tym razem nie przykuwając uwagi tylu ludzi co poprzednio. Widocznie przyjęli do wiadomości fakt, że ta scena potrwa nieco dłużej niż scenariusz przewidywał. Łzy zniknęły bezpowrotnie. Na twarzy pojawiła się zamiast nich satysfakcja, a jej ciepło rozgrzewało dziewczynę od środka. W końcu to powiedziała, poczuła się oczyszczona. Przez tyle lat nie potrafiła dobrać odpowiednio słów... Nie potrafiła się zebrać na to żeby je w końcu powiedzieć. Nie była tym zainteresowana. On nie był jej potrzebny, a jednak w głębi duszy zawsze odczuwała tą pustkę, brak osoby, która w jej życiu była szczególnie ważna, choć sama zainteresowana nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. - Wiem czego chcę Casper. Chcę jechać do Ciebie. Nie pojadę do nich - spojrzała teraz nieśmiało na brata, a na jej ustach wykwitł pełen nadziei uśmiech. Nie musi być tak jak było dotychczas. W końcu wszystko może się zmienić na lepsze, ale Villiers, czy Ty jesteś na to gotowy?[/b]
Casper Villiers - człowiek, który chce zrobić dobrze, a i tak mu udowadniają, że jednak nie. Cholera. To rzeczywiście było zbyt trudne. Zbyt. Przejechał dłonią po grzbiecie głowy i zatrzymał ją dopiero na karku. Zmarszczył brwi, a potem zamknął oczy słuchając... siostry. Pokręcił głową. Nie obchodziło go, że są tu inni ludzie, którzy przyglądali się im jak wariatom. Mówi się trudno, prawda? Kogo to tak naprawdę obchodziło. Villiers przyciągnął do siebie bilet, który przesunął w jej stronę dziesięć minut temu, a teraz przerwał go na pół. Dopiero teraz na nią spojrzał z tym nieznanym spokojem w oczach. - A zatem nie chcesz tam jechać. - Powiedział jakby sam do siebie, jakby dopiero w tej formie jego mózg to przerobił w myślach i oddał do zrozumienia. A zatem nie chciała jechać. On też by nie pojechał. Z pewnością gdyby Mini była starsza i wsadzałaby go dziś do pociągu nie zjawiłby się pewnie w ogóle na peronie, a po prostu gdzieś by znikł. Ale to była dziewczyna. Dziewczyny miały jakiś skomplikowany tok myślowy przeszyty nadmiarem uczuć. Może przyszła tu z ciekawości, albo po prostu zmusił ją jakimś nieprzyjemnym słowem. Nie chciał teraz tego analizować. Patrzył teraz w sufit szukając w głowie rozwiązania. Nie mógł, ani jej odstawić do Jacoba... Ani nigdzie. Chociaż mógł ją odstawić do ojca. Do kochanego taty, którego on by zadusił gołymi rękoma. Ale za takie rzeczy podobno szło się do Azkabanu, a zatem kariera w quidditch'u byłaby przegrana. Wsadził dłoń do kieszeni spodni i przez chwilę szukał tam kluczy. W sumie dawno nie był w mieszkaniu. Około tygodnia. Hogwart go pochłonął. Teraz też tam nie mógł bywać, bo pogrzeb... Bo formalności. Jeśli Julie miała coś do przepisania... Jeśli spadek. To Casper nie chciał o tym myśleć. Choć musiał. To mogło być ich jedyne zabezpieczenie. Coś na studia, coś na przyszłe miesiące. Coś. Ona nie żyła. On nie był dobrym ojcem, on nie był nikim. Miała rację. Zostawiłby to dziecko. Oddałby je komuś. Choć w rzeczywistości zastanawiał się jak się czuje mały Olivier. Nie dane mu chyba było jednak się dowiedzieć. Nie miał ziomków pośród nauczycieli, żeby zastanowić się czy jest gdzieś, ktoś interesujący. - Nie wiesz jakim byłbym ojcem. i tego się nigdy nie dowiemy. - Wysyczał. Nie zamierzał mieć więcej dzieci. Nie zamierzał. Nie chciał tej całej popieprzonej miłości, związków... Teraz plątała się gdzieś Ventura, choć bardziej traktował ją jako koleżankę do towarzystwa i dręczenia, niżeli do czegoś poważniejszego. Takie życie. Villiers chyba sam siebie nie ogarniał. Ale za to powstał od stolika. Wziął za rączkę jej torbę i westchnął. - Wygrałaś. Co wcale nie oznacza, że będę Ci zmieniał pieluchy. - Warknął i tym razem to w jej kierunku wyciągnął dłoń. A potem pociągnął ją do wyjścia i za barem teleportował się wprost pod kamienicę. Zycie podobno zmienia ludzi. Bądźmy zajebiści i dajmy im szansę.