To lodowisko być może nie grzeszy rozmiarem, ale z pewnością zapewni niezapomniane wrażenia! W rzeczywistości jest to jeziorko, które, zaklęte przez odpowiednie zaklęcia, nie jest w stanie się roztopić oraz w przeciwieństwie do większości naturalnych lodowisk, jest też całkowicie bezpieczne!
Drodzy turyści, zapewne zapytacie, skąd wziąć łyżwy? I tutaj zaczynają się schody, bowiem jeśli nie posiadacie własnych, trzeba liczyć na swoje szczęście - mianowicie, na dość zniszczonej tabliczce obok jeziora, widnieje napis ZAGADKA SFINKSA odpowiedź dobra - pojawiają się łyżwy w twoim rozmiarze, odpowiedź zła - niestety, dzisiaj się nie poślizgasz! Chcesz wypożyczyć łyżwy? Rzucaj kostkami! Liczba parzysta oznacza, iż na zagadkę, która pojawi się na tabliczce przed jeziorem, odpowiedziałeś dobrze i łyżwy pojawią się tuż obok ciebie, natomiast jeśli wyrzucisz liczbę nieparzystą, to przykro nam, możesz tylko obserwować znajomych, którzy dobrze się bawią.
Ale patrzymy na to ciągle w ten sam sposób. Szuflady dawno wyszły z mody, jeżeli wie o co mu chodzi. Nie można oceniać ludzi po ich domach, jednak jakby śmiejąc się prosto w jego poglądy i przekonania, on idealnie pasował do opisu, którego się wystrzega. Cóż, to nie jest dobry moment na takowe rozmowy. Gdzieś za nimi szalała dwójka puchonów a zbyt długo na mrozie nie będzie stał, jeszcze sobie odmrozi palce czy coś... I co wtedy? Żadnego z niego pożytku nie będzie. W sumie to i teraz nie ma, ale to inna sprawa. Nie zmieni swojego zdania i już. Taka była prawda a ona po prostu nie chciała się z tym pogodzić. Doskonale wiedziała, jakie ryzyko na siebie bierze i sam się zastanawia czy ona robi to specjalnie. Drażni go jej uporczywość. Byli tak od siebie różni, jednak ona dalej przy nim stoi, uporczywie się go trzyma jakby był kimś wyjątkowym, czy cennym. Już miał otworzyć usta i znienawidzić się jeszcze bardziej, gdy oberwał kulką śnieżną w plecy. Zaśmiał się cicho i odwrócił w kierunku, z którego nadleciała. W końcu to tylko śnieg, tak? Nie połamie mu kończyn czy coś takiego. Idiotyzm i paranoja. Podniósł dłoń do góry, jakby dając znać, że to nic takiego.-Następnym razem nie waż się chybić!-Zawołał z tym dziwnym uśmieszkiem. Oczywiście chodziło mu tutaj o trafienie ów puchonki, w którą kula leciała. Odwrócił się do Adrienne, do teraz? Tak... Nic mu przecież nie przeszkodzi w zostaniu największym dupkiem pod słońcem... Sam jego wzrok nie mówił niczego dobrego. Przymknął powieki i cicho westchnął. Załamie się jak zniknie? Ale przecież on tak zawsze robił. Bez większego celu, po prostu czuł, że musi wyjść i wychodzi... Nie wie dokąd, gdzie... Nie będzie się zmieniał, bo nawet tego nie potrafi. Nie może tego od niego wymagać. -Mam na myśli to, że...-I nagle ktoś wpadł w ramiona Adrienne, jednocześnie odsuwając go od niej. W sumie to sam zrobił dwa kroki do tyłu coby im nie przeszkadzać, nawet nie musiał zgadywać kto to był. Zero taktu Sarah, naprawdę. Nie wszystko kręci się wokół Ciebie. Zamknij się, co? Cichy głosik odważył się wyjść. Zmarszczył lekko brwi i przyjrzał się tej rażącej sytuacji. Tak, nie lubił czegoś takiego ale co tu poradzisz? Sarah uratowała dupę chłopaka, nawet o tym nie wiedząc. Szczerze? Chciał je teraz zostawić, dawno się nie widziały a Adrienne jej potrzebowała. Jesteś cholernie wyrozumiały... I znów głosik, cichy ale aż zbyt wyczuwalny. Dla Ciebie to dobrze, że z nią porozmawia... Odwiedzie ją od tego wszystkiego. -I tak miałem iść... Cześć-Powiedział i uniósł dłoń w geście pożegnania. Wsunął dłoń do kieszeni spodni i wyciągnął papierosa. -Są Twoje!-Zawołał do chłopaka, z lekkim uśmiechem na ustach. Jednak uśmiech wcale nie był ciepły czy też rozbawiony. Był taki... Nijaki. Posłał jedno, szybkie i wręcz niezauważalne, znaczące spojrzenie w kierunku Sarah. I ruszył w kierunku dobrze mu nieznanym. Było widać jedynie jego czarne plecy i dym papierosowy, który unosił się w powietrzu.
Wszystko cały czas nie ustatnie płynie. I to nie zależnie od naszej woli czy też własnych przemyślanych i podejmowanych decyzji. Zwyczajnie nie jesteśmy wstanie pewnych rzeczy zatrzymać i zmienić ich biegu. Gdy już się zadzieją. Jest to naprawdę smutne i dołujące, ale niestety bardzo, prawdziwe, spotykane nie mal codziennie - a pewnych rzeczy nie jesteśmy wstanie nigdy zatrzymać. Tak jak z efektem motyla, nam się wydaję, że wykonujemy jeden mały ruch, a w rzeczywistości powoduje nieodwracalne zmiany i niszczy ułożony ład i porządek. A dany ruch może okazać się trafny bądź nie. Jesteśmy tylko pionkami, sami skazani na siebie. I mimo tego, że strasznie byśmy chcieli to nie damy rady niczego zmienić.. Bez względu na to co to jest. Czy to chodzi o życie, nasz los, czas, miłość, przyjaźń, czy też rodzinę. Jeedni ludzie po prostu od nas odchodzą lub przychodzą inni umierają bądź się rodzą, a tak skonstruowanego świata nie zmienisz - to jest normalna kolei rzeczy i to my musimy nauczyć się z tym żyć. Nie jest to jednak takie proste, bo wystarczyło zaledwie krótkie pół roku, gdy zniknąła z obiegu, a wszystko jak za dotknięciem, kostki domina, chrzaniło się i wymykało z pod kontroli. Obojgu tak samo równocześnie. Być może teraz powodowało u nich, niemal odchodzenie od zmysłów, to przeczuwała, że nie może być jeszcze gorzej, niż w owej chwili. Teraz musiało być już tylko lepiej. Niemniej jednak, powroty, po trawiły, być czasem bardziej zaskakujące niż same odejścia, a swój "powrót" Panienka Moliere postanowiła obecnie uczcić małym spacerem. Tak dla oczyszczenie, duszy, umysłu i zaczerpnięcia świeżego powietrze, które wyjątkowo tego dnia było jej potrzebne. W końcu jakieś ustronne miejsce im się przyda, tylko żeby jeszcze znaleźć takie odpowiednio, ciekawe miejsce, w którym mogłoby się to udać. Tak więc gdzie? Zwłaszcza przy tej porze i równie pięknej pogodzie! Ale, chwila!!. Była przecież w Kanadzie, a tutaj klimat potrafił być wyjątkowo surowy i nieprzyjemny chodź potrafił nie raz też bardzo, miło zaskakiwać. Jednak nie można było powiedzieć, aby zbyt wiele osób podzielało jej zdanie w tym temacie - bo co w tym uroczego?. To był tylko zwyczajny spacer nad brzegiem, zupełnie zwykłego jeziora, skutego lodem. A nie mając obecnie pomysłu, na bardziej ciekawe miejsce, postanowiła zostać tutaj chwile dłużej, przystając na chwilę i napawając się jego widokiem, próbowała zebrać swoje rozbiegane myśli.. Sama sobą, nie robiła już tak złego wrażenia jak ostatnio , choć troche za duża koszula i jeansy mogły wydawać się nieco zbyt obszerne, to końcu nie odzyskała jeszcze swojej dawnej wagi i proporcji ciała. Jej ogólny stan prezentował się dosyć mizernie, ale skryta pod czarnym płaszczem, nie dawała okazji do oceny jej stanu faktycznego. Z czego była zachwycona, a wręcz niemal szczęśliwa bo w końcu ciepłe ubranie, rękawiczki i szalik robiły sobie, dawały ciepło i była pewna, że tej nocy nie będzie jej potrzebna żadna pomoc. Ciemno, głucho i późno... Czyli podsumowując, idealna pora, dla takiego odlutka, jakim była obecnie jej skromna osoba.
Percival nie wiedział, co zrobić ze swoim życiem. Gadanie Jacka, że to on byłby lepszym kapitanem doprowadzało go do szewskiej pasji, szczególnie, że w głębi ducha Follett przyznawał mu rację. Jeszcze pół roku temu stwierdziłby z całą mocą, że nie, że to on jest lepszy, że Reyes owszem, byłby niezłym kapitanem, ale jemu, Percivalowi, by nie dorównał. Jednak romans z Zoe sprawił, że jego myśli dryfowały gdzieś daleko, nie potrafił w pełni oddać się treningom, zresztą utrzymanie dyscypliny w drużynie, która wsiąkła w hogwarcki klimat intryg i ciągłych romansów, graniczyło z cudem i szczerze wątpił, czy Jack poradziłby sobie z nimi lepiej niż on sam. Ale teraz... teraz przyznawał sam, że był kiepskim kapitanem, szczególnie odkąd dowiedział się o zdradzie Zoe z Cezarem. Jakoś do tej pory udawało się im nie przenosić wzajemnej niechęci na boisko, ale teraz było to niemożliwe, bo Percy wiedział aż za dobrze, że nie będzie w stanie się pohamować, nie będzie w stanie udawać, że nic się nie stało, bo na samą myśl czuł przypływ takiej wściekłości, że najchętniej rozwaliłby mu głowę. Najlepiej o jakiś kamień. Czuł się żałośnie. Nie winił reszty drużyny, że nie pamiętali o jego urodzinach - tego dnia każdy był zbyt zajęty świętowaniem własnych uczuć, własnej miłości, własnego szczęścia. Kogo obchodził zgorzkniały, upokorzony kapitan, dawniej dusza towarzystwa, a teraz ponury typ, pijący do lustra i ziejący nienawiścią do Cezara? Chyba pierwszy raz w życiu tak wyraźnie odczuł, że dobrze mieć brata, nawet tak wkurzającego jak Arthur, bo jednak jest coś takiego jak braterska solidarność i fajnie usiąść razem w barze, zapijać smutki i gadać zupełnie szczerze. List od Estelle zupełnie go zaskoczył, prawdę mówiąc miał wrażenie, że od nadmiaru alkoholu mąci mu się w głowie, bo jak to - nie odzywała się pół roku mimo jego rozpaczliwych listów, a teraz nagle składa mu życzenia urodzinowe i przysyła jego ulubione fasolki wszystkich smaków. Dwie kartki z życzeniami. No i oczywiście kilka listów od rodziny, ale to przecież trochę co innego. Mam dwadzieścia jeden lat. Dwadzieścia lat było genialne, beztroskie i pełne radości. Ale ten jeden rok zmienił wszystko. Snuł się po okolicach Lynwood, próbując ułożyć wszystkie myśli i uczucia, odnaleźć względny spokój, ale nigdy wcześniej nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo potrzebuje Stelli. Tęsknił za nią przez te kilka miesięcy, tęsknił tak bardzo, że czasem nie mógł zasnąć, dręczony jakimś dziwnym niepokojem. Może powinien był rzucić wszystko i zacząć jej szukać? Ale gdzie, jak? U niej w domu? Gdyby była w domu, pewnie by odpowiedziała... A może nie? Może to jego wina? Może znowu... nawalił? Obserwował wirujące płatki śniegu, brnąc przez zaspy i bijąc się z myślami. Sam nie zauważył, kiedy dotarł na brzeg jeziora i przystanął, wpatrując się w ciemną taflę. Kawałek dalej zamajaczyła czyjaś sylwetka. Spiął się gwałtownie, nie wiedząc, czego się spodziewać. Lynwood teoretycznie było bezpiecznym miejscem, ale wciąż pamiętał o zajściach w Hogwarcie. W świetle jego różdżki mignęły czyjeś rude włosy, ale być może było to tylko przywidzenie, być może widział to, co pragnął zobaczyć. Za czym tęsknił. - Płomyczku...? - wyrwało mu się. Nie, nie krzyknął, gardło miał dziwnie ściśnięte, ale w tej głębokiej, wieczornej ciszy każdy szmer i każdy dźwięk brzmiały tak wyraźnie, że słyszał śpiące ptaki, poruszające się przez sen na gałęziach. Zamarł. Nie mógł nawet oddychać.
Były takie chwile w życiu każdego, że w głowie zaczynały się ujawniać dziwne myśli, o których nikt by siebie samego nie posądzał. Coś takiego, czego w ogóle nie identyfikowało się z własnymi możliwościami czy potrzebami. Zaczynasz się gubić w zagmatwanych, niepasujących do siebie elementach układanki, zwanej posępnie egzystencją. Następstwa tego są niesamowicie nieprzewidywalne. Jedni poddają się, by upaść i nigdy już nie powstać. Inni robią coś zupełnie innego, dyktowanego przez to wewnętrzne uczucie. Na przykład zaczynają pić. Właśnie to drugie miało miejsce w przypadku rudowłosej istoty o bystrym spojrzeniu, która uraczyła swą obecnością szare, ponure okolice jeziora.. Odnajdywała niejaką przyjemność w bytowaniu tam, gdzie nikt nie miał odwagi się zapuścić. Syciła oczy tym, co dane jej było zobaczyć, bo tak długo mieszkała w zamknięciu, że prawie szalała, a drzemiąca w niej złość, tylko pogłębiała stan w jakim była. Między wieloma innymi, był to powód, dla którego jej indywidualność była powszechnie uważana za intrygującą, czy też zgubną. Na jedno wychodzi. W każdym razie ogromna połać pustkowia przypominała jej samą siebie. Wszędzie indziej w Lynwood panowała mniej więcej taka sama temperatura — pozwalająca jednak rozkoszować się dniem, ale to nie popularne tereny okolic miasteczka, ani nie strona Jeziora Yellow lake, ani chociażby Mandragory, która wzbudzała jej lęk, z powodu zbyt dużego zainteresowania swoją osoba. W końcu wyskoczyła niczym z ziemi, jak przebiśniegi na wiosnę. Wyłoniła się taka nie wiadomo skąd, bez żadnych starań mających na celu utajnienie swojej obecności. Przecież, trochę tutaj już była, a dopiero teraz los chciał, ze miała na swojej drodze, spotkać swojego jedynego przyjaciela. Lekko stąpała, unosząc wysoko cienkie, acz proporcjonalne nogi, po miękkiej ziemi, pokrytej puchem, świeżego śniegu, na którą odznaczła swoje ślady. Co kilka kroków w nikłym blasku słońca odbijał się nienaturalny blask jej tęczówek pozbawionych tej chęci, do życia, do wiary, że wszystko się jakoś ułoży i, że jej decyzja okazła się słuszna. Wiatr, wiejący w okolicy wyjątkowo obficie, podrywał pasma jej puszystych, rudych włosów do tańca, podrywające je i plącząc, skutecznie zasłaniające , bladą twarz, choć policzki odzyskały nieco dawnego koloru. Dłonie miała włożone w kieszeniach. Jej ciało z każdym krokiem drgało równomiernie, jak każda nowa postać chcąc wchłonąć jak największą ilość symptomów z otoczenia. Jej oczy wbite były gdzieś daleko przed jej sylwetkę, a drobny błysk wyraźnie był widoczny między ich szafirowym połyskiem. Gdy, na granicy jej myśli, usłyszała czyiś głos. Wyczulone uszy miała postawione czujnie i ruchem całej główki reagujące nawet na najmniejszy dźwięk. Czy czuła obawę? Nie miała powodu. Jej niepewne serce przepełniało takie zakłopotanie i chaos, że nie robiły miejsca czemukolwiek innemu. Czy taką była zawsze, świadomie odpychając innych i ciesząc się z każdej chwili samotności? I wolności, o. Wypierała gdzieś z otchłani wspomnień świadomość, że kiedyś była ograniczona. Że i ona należała do tego ludzkiego rodzaju, który dawał się łapać w choćby złotą klatkę i pozwalał na kontrolowanie każdej części swego istnienia. Naprawdę, były chwile zapomnienia. Zastanawiała się wtedy czemu właściwie to nie gniew rozpiera ją od wnętrza, zachęcając do czynienia tego co robiła.. Ale przez to jej wyrachowany brak złych nawyków była takim właśnie stworzeniem. A może i nie, acz właśnie taka świadomość w niej grała. Odzywał się wtedy znajomy głos, szeptał jej do ucha, wszystkie z jej mistycznych znaków rozpalały się, powodując niewyobrażalny ból... psychiczny. Wydobywała go na zewnątrz, otwierając ukryte w niej drugie „ja”, nie bawiące się w pułapki czy zamyślenia i działające od razu. Zadające cierpienie. Prędzej czy później zawsze się ujawniał jej drugi charakter. I choć może tego nie zrozumie od razu, ale musiała wtedy odejść, nawet jeśli odznaczało to zranienie jej samej jak i jego. COś było jednak ważniejsze. A nie podobało jej się trwanie w małej, kruchej zbiorowości. Jeśli już zostawała, inni znikali. Chyba przyzwyczaiła się do takiej kolei rzeczy, zawsze jednak łudziła się, iż następnym razem będzie inaczej. Niech więc się już nie zadręcza, niech wróci do życia i zapomni. A możę ich bliskość stanie się lekarstwem na te wszystkie niesprawiedliwości. ALe, tak rozpoznała i wyczuła jego obecność. Choć starał się trzymać na uboczu. Wachała, się, nie była pewna, ale jednak jej determinacja wzięła nad nią góre. Tak dawno go nie widziała. Powoli, nie śpiesznie, odwróciła się do niego. Musiała rzeczywiście trochę przypominać zjawe, lub ducha, w dodatku na tle światła, które padało na nią z jego różdżki. Nawet troszkę ją oślepiło, po musiała zamknąć na chwile oczu. Nie mogła mimo wszystko się powstrzymać i pewnie mogła się zachować, to jednak była ostrożna, w końcu nie widziała jak Percy, na nią zareaguje. - Percy ?- zapytała nie pewnie, choć miała takie przeczucie, że to jest na pewno on i zdawała sobie sprawę, że nic nie będzie już takie jak przedtem. Nie wiadomy skąd, jej ciało przeszedł dreszcz, oznajmiając poddenerwowanie. Wzmogła swą czujność . Szum wiatru w uszach, mętlik myśli w głowie. Istota wyprana z wszelkich wspomnień zatrzymała się w jednej z większych zapaści , tu chwilę odpoczynku w ciszy znajdując. - To ja - ten pare słów, ale jak trafnych, które zawisły w powietrzu.
Jego serce przestało bić. Miał wrażenie, że ciąży mu w piersi kamieniem, nie mógł złapać oddechu, nie mógł wykrztusić nawet słowa. Nie mógł się ruszyć. Miał ochotę krzyknąć, złapać ją w ramiona, zasypać gradem pytań i wyrzutów, upewnić się, że jest cała, że to naprawdę ona, że nie oszalał, że to nie delirium, że jest tutaj - żywa i namacalna, obecna fizycznie, ciepła i bliska. Zaschło mu w ustach. Mechanicznym ruchem uniósł dłoń, mając poczucie zupełnego odrealnienia. Jakby znalazł się w jednym ze snów, które nawiedzały go od czasu do czasu, ukazując mu Stellę. Jednak ilekroć jego palce znajdowały się zaledwie o kilka centymetrów od jej policzka, twarz przyjaciółki zaczynała się rozmywać, a dłoń Percivala trafiała na próżnię, która zdawała się go wciągać. Budził się zlany potem, walcząc o oddech i próbując uspokoić rozszalałe serce. Jeśli obok niego spała Zoe, obejmował ją mocno, wsłuchując się w jej spokojny oddech, chłonąc jej ciepło, jej zapach, jej bliskość, próbując zapomnieć o tym dziwnym uczuciu, o tym dziwnym obrazie, próbując wyrzucić z serca tęsknotę, na którą nic nie mógł poradzić. Której nie potrafił uciszyć. Jednak kiedy był sam, leżał długie kwadranse wpatrując się w sufit albo tłukąc po mieszkaniu, próbując skupić się na książce, na czymkolwiek. Nikomu się do tego nie przyznawał, bo nikt nie znał go od tej strony, a Percival nie lubił odsłaniać swoich słabych punktów, był na to zbyt dumny. A Estelle była jego słabym punktem. Zawsze. Nagle jakby ktoś puścił w ruch zablokowany dotąd mechanizm - Percival drgnął, a potem zrobił kilka kroków w kierunku Moliere. Nawet się nie zorientował, kiedy znalazła się w jego objęciach, ciepła, prawdziwa, rzeczywista. Zacisnął zęby, mając wrażenie, że jego serce eksploduje z nadmiaru emocji, że zaraz się rozpłacze albo zacznie na nią krzyczeć, czuł zapach jej włosów, jej skóry. Czuł jej drobne ciało przywierające do jego własnego. Była cieniem samej siebie, na usta Percy'ego cisnęło się tysiąc pytań, ale nie potrafił zadać nawet jednego, tuląc Stellę mocno, pewnie zbyt mocno. Miał wrażenie, że na jego skórze tańczą maleńkie iskry, rozgrzewając go, a jednocześnie wzbudzając trudny do nazwania niepokój. Nigdy nie był tchórzem, ale tym razem naprawdę się bał, jednocześnie chciał i nie chciał wiedzieć, co się stało, dlaczego zniknęła, dlaczego jest w takim stanie, dlaczego się ukrywa... Wypuścił ją z objęć i wtulił usta w jej rude włosy, przesuwając drżącymi palcami po jej twarzy. Wyraźnie wyczuwał kości policzkowe, nigdy dotąd nie były aż tak wydatne. W końcu zebrał się na odwagę i spojrzał jej w oczy, zagryzając wargi i wciąż delikatnie wodząc palcami po jej policzkach, jakby wciąż potrzebował namacalnego dowodu na to, że ona naprawdę jest, naprawdę stoi tutaj, przy nim. - To moja wina? To przeze mnie? Stella... ja... nie masz nawet pojęcia... - powiedział ochrypłym szeptem, cofając dłoń i wpatrując się w nią z napięciem. - Tak bardzo... tęskniłem. Co się stało...? Dlaczego...? - wydusił z siebie, sięgając po jej dłonie i zamykając je w swoich, mając poczucie, że musi mieć z nią kontakt fizyczny, że musi czuć ciepło jej ciała, inaczej znów zniknie, zostawi go samego z pytaniami, na które tylko ona mogła odpowiedzieć, z wyrzutami sumienia, których nie potrafił okiełznać.
Nigdy nie przypuszczała, że tak ciężko jest zapanować nad tłumionymi gdzieś w głębi emocjami, które z każdą kolejną chwilą starają się coraz bardziej wyrwać , ujawnić się światu, dorzucając do niego odrobinę lęku i nie pokoju. Nie mogła w to uwierzyć, że tutaj stoi, przed nią. Cały i zdrowy, choć w nienajlepszej kondycji , ale ona przecież również nie miała się zbytnio czym pochwalić. Wydawało jej się jakby nie minęło pół roku, ale co najmniej wieki, od kąd ostatni raz go widziała. I naprawdę poczuła się dużo, dużo starsza, jakby jej dusza, przypomiała, staruszkę, zmęczoną przez życie. Jakby miała dość tej ciągłej walki. Nie raz wyobrażała sobie to spotkanie, jednak kiedy już do niego, w koncu doszło nie mogła, zachowac tego spokoju i opanowania co zawsze. Ta sytuacja całkowicie ją przerosła. I może dobrze, że spotkali się tak nie spodziewnie. Totalnie nie bądąc na to przygotowanym. Zmienił się. Co było można dostrzec gołym okiem. Przygarbiony i blady z widocznym na twarzy, parodniowym zarostem, nie przypominał tego wesołego, szczęśliwego wiecznie pozytywnego młodego człowieka, którego widziała, ostatnim razem w Wakacje. Jednak nie zmienia to faktu, że czuła się, jakby trafiła do zupełnie innego wymiaru, innej rzeczywistości, w zupełnie nowe miejsce i z zupełnie innym człowiekiem, niż go poznała za czasów dzieciństwa. I choć próbowała zachowac dystans i oswoić się z tą sytuacją, to jej działania nie odniosły na nim większego wrażenia, nie pozwolił jej na to. Gdy tylko jej drobny blady nadgarstek pochwycony został przez jego silne i ciepłe dłonie, na początku chcąc się , wyrwać, odsunąć trochę, porzucić swą materialna osłonę i wyślizgnąć się z uścisku, to poczuła , że sama by nie dała temu rady, potrzebowała tego równie mocno jak on sam. Za długo się nie widzieli, nie słyszeli, nie czuli, za bardzo tęsknili żeby nie przywitac się i nie nacieszyć sobą.. . Gdy tylko znalazła się w jego ramionach, przytuliła się do niego, równie mocną co ona ją, ściskając, jak najbardzej potrafi, tak całą sobą, był taki prawidzy, wyczuwalny, ciepły i zarówno obcy jak i doskonale znajomy. Nie przeszkadzało jej to, że nie mal miażdzy ją swoją siłą, ale nie przeszkadzało jej to. To był on . Jej Percy. Nie mogła się uspokoić, czuła tylko szalone bicie serca, kłujące w piersi, nie mogąc złapać spokojnego oddechu, czuła te dreszcze, które przechodziły po jego plecach i odurzający zapach, jego perfum. Ach te, jej ulubione perfumy. Upajała się nie mal tym zapachem, chowając głowę, w zagłebieniu jego szyji. To było wszystko takie, cholernie niesprawiedliwe, że musiała, go opuścić, nie odzywać się, sprawiać, że nie istnieje, aby móc go chronić.. Nie tylko ona była jego największą słabością, oj nie, nie wie co by zrobiła, gdyby ktoś jej go odebrał, tak bezpowrotnie, zabiła by chyba taką osobe, nie zależnie od tego kim by była. Czuła, że nie wytrzymała by teraz bez niego. Był jej potrzebny niczym powietrze do życia, niczym woda na dręczące pragnienie, ciepłem w zimne i pochmurne dni. Wszystkim tym co przynosiło nadzieję, na lepsze jutro Myślała, ze nigdy już jej nie puści, ale po chwili, pozwolił jej nieco zaczerpnąć tchu i uspokoić buzujące w niej emocje. Była taka słaba. Gdy nie pewnie podniosła na niego swój wzrok i spojrzała mu prosto w otchłań jego ciemnobrązowych oczu, zaparło jej dech, nie mogła wprost patrzeć na te zagubione, nieszczęśliwe i smutne spojrzenie. Był cieniem własnego siebie.. Matko, nie tylko ona miała widać problemy. Ostrożnie, pozwolała mu, się dotykać jego palcom i uczyć odnowa ich śladów na swoich policzkach, czole, zarysie nosa, łukach brwiowych, powiekach nawet nachyliła się i przysuneła nieco bliżej, zamykając na chwile oczy. Pozwalając sobie na to miłe doznanie. Był zdenerwowany i chyba przerastało go to wszystko, ale nie tylko jego. –Ci….. cicho, spokojnie– uspokajała go, wtulając swój policzek w jego dłonie, na przemian ciepłe i zimne, zarazem. – tylko spokojnie– powtarzała niczym mantrę . Widocznie jako dziewczyna, lepiej z tym wszystkich sobie radziła. A może tym samym uspokajała też samą siebie. Wszystko to było takie dziwne. –Sama nie wiem od czego mam zacząć, tak wiele się wydarzyło– próbowała zebrać swoje myśli, nerwową przy tym ściskając jego palce. - I nic nie jest z twojej winy…. Rozumiesz!!!!– powiedziała z mocą. Bo taka była prawda, to nie jego wina, ze musiała uciekać, ukrywać się i udawac, że nigdy się nie urodziła i nie istniała. Wiele razem przeżyli i nie mogła by zrobić tego wszystkiego na taką skale, żeby tylko pokazać mu, że jest na niego wściekła i, że się obraziła za tamten pocałunek. Byli przecież dorośli. - Posłuchaj, ja wiem, że ty masz swoje życie, własne problemy i że nic nie jest takie jakie było. Ale nie chciałam żebyś cierpiał i czuł się winny z mojego powodu. To jest niepotrzebne i nie zadręczaj się tak,,, Proszę– powiedziała, roztrzęsionym głosem, przełykając z trudem śline i uważnie starając się dobierać swoje słowa. - Nigdy o tobie nie zapomniałam i tak strasznie tęskniłam– wyszeptała, ni to w jego ręce ni to swoje. Nie mając odwagi spojrzeć ponownie w ton jego oczu. Rany jak to ma powiedzieć. Przeciez tyle razy powtarzała to sobie co ma miałaby mówić, a, gdy się wreszcie zobaczyli, wszystko to wzięło w łeb ,nie mogła się zdobyć na żadne sensowne słowo.
Ostatnio zmieniony przez Estelle Molière dnia Pon Lut 17 2014, 21:48, w całości zmieniany 1 raz
Jak mógł być spokojny, skoro pojawiła się w jego życiu równie nagle, jak z niego zniknęła? Chciał jej powiedzieć tyle ważnych rzeczy, opowiedzieć o tym, jak się czuł, kiedy zostawiła go bez słowa wyjaśnienia, pozwalając myśleć, że to jego wina, że to przez niego uciekła. Chciał wyrzucić z siebie to wszystko, całą tęsknotę, poczucie winy i niepokój, ale nie mógł znaleźć właściwych słów, mimo że nigdy nie miał z tym kłopotów. Mógł tylko delikatnie wodzić opuszkami palców po jej twarzy, badając policzki, skrzydełka nosa, łuk brwiowy, uparty podbródek, jakby nie dowierzał własnym oczom i musiał się upewnić również za pomocą dotyku, że to ona, jego Stella. To śmieszne, znali się tyle lat, byli sobie tak bliscy, a nie potrafili wyrazić tego wszystkiego, co odbijało się w ich oczach. Pamiętał jak z niezgrabnego, rudego podlotka, którego bronił przed złośliwościami innych chłopaków, Stella stała się śliczną młodą kobietą o trudnym charakterze, silną i skrytą. Pamiętał to wszystko i nie rozumiał, jak to się stało, że znaleźli się tutaj, w takiej sytuacji, z takim mętlikiem w głowie - on zarośnięty i z podkrążonymi oczami po wielu nocach picia, ona wychudła i jeszcze bardziej nieufna niż zwykle. Dzięki Estelle czasami wracał do dzieciństwa - razem robili kompletne głupstwa, tańczyli do upadłego i śmiali się z byle czego, dogryzając sobie wzajemnie. Czasami wcale nie byli dorośli, zresztą mam wrażenie, że mało kto "jest" dorosły na każdym kroku, raczej "bywa", bo są momenty, kiedy emocje biorą górę i nawet dojrzały człowiek zaczyna zachowywać się jak dzieciak. Percival naprawdę podejrzewał, że zniknięcie Stelli jest związane z tym nieszczęsnym pocałunkiem, który nie powinien mieć miejsca, który stworzył między nimi jakąś barierę niedopowiedzeń i niepewności. - Nieprawda, nie mam swojego życia, nie mam! Byłaś, jesteś i będziesz jego częścią, nawet jeśli znowu znikniesz na pół roku, rok, dwadzieścia lat! Nieważne, rozumiesz? - powiedział gwałtownie, zaciskając palce na jej nadgarstkach. Przymknął na moment powieki, próbując się opanować, ale ręce mu się trzęsły, a myśli plątały. - Dlaczego nie wysłałaś do mnie chociaż jednego cholernego listu, z jednym pieprzonym słowem "żyję", co? Dlaczego? Stella, do cholery, czy ty masz pojęcie...? Nie, nie masz. Oczywiście - powiedział z goryczą, cofając się o krok i patrząc na nią z dziwnym wyrazem twarzy, jakby nie mógł zdecydować, jakie uczucia biorą górę. - Jeśli sądziłaś, że twoje zniknięcie nie będzie miało znaczenia, bo jak ostatni palant zakochałem się w Champion, jeśli sądziłaś, że to może przekreślić te wszystkie lata, to wszystko...! To nie sądziłem, że masz mnie za... za kogoś takiego - tym razem prawie krzyknął, ale Stella nie powinna mieć mu tego za złe - znała go nie od dziś i wiedziała, że jest cholerykiem, a silne emocje często przybierają u niego właśnie formę złości. Zacisnął pięści i kopnął grudkę śniegu, nie patrząc na nią. - Miałaś rację. Ona mnie zdradziła. Z Cezarem. Zresztą to nie ma znaczenia... znaczy ma, ale cierpi moje wielkie ego... niekoniecznie serce, chyba to utopiłem w alkoholu - teraz w kąciku jego ust zadrżał lekki, smutny uśmiech autoironii. Ostrożnie odgarnął kosmyk jej rudych włosów, a jego twarz ponownie przybrała wyraz zadumy. - Opowiesz mi to...? Proszę...
Oczywiście, nie miała żadnych wątpliwości co do tego, że ich rozmowa nie będzie należała do najtławiejszych. Wiedziała to. I pomimo tego, że miała dokładnie wszystko zaplanowane co powiedzieć i robić to, gdy stanęła z nim tak prosto twarzą, twarz – Ona po prostu zamilkła, nie mogąc wypowiedzieć żadnego sensownego słowa. Zupełnie jak nie ona, a przecież nie znosiła być bezradna. Czuć się niczym małe dziecko. Ale co to ironia losu, prawda…. ? Jako dzieci, robili i mówili sobie dosłownie wszystko, razem zapominając o otaczającym ich świecie, oddając się zabawie i uczyli brać z życia jak najwięcej, a teraz jako dorośli ludzie, nie mogli sklecić, paru sensownych słów. Krępując się i budując wokół siebie jakiś dziwny mur. Kiedyś to było takie proste, a teraz czuła, że dłużej już nie wytrzyma, wybuchnie, zalewając go tym wszystkim, tymi całymi słowami i emocjami, które niebezpieczne, nagromadzone potrzebowały ujścia. Niechc on się nie martwi ona tez nie mogła być spokojna. W końcu nie wyjaśnili sobie tego wszytkiego co się zdarzyło. A tak cholernie tęskniła, tak bardzo chciała go zobaczyc, wytłumaczyc to wszystko. Ale ona zamiast walczyć i stawić temu wszystkiego czoła, po prostu się poddała i stchórzyła. Zdobywając się tylko na jeden, głupi list z życzeniami, robiąc mu, jeszcze bardziej mętlik w głowie. Dlatego, więc czuła się tym wszystkim sfrustrowana i zaniepokojona. Całkowicie przerosła ją ta sytuacja. Szlag by to wszystko wzięło.!! S woją drogą, to na swój sposób sztuka – unikać się przez tyle czasu, kryć się, uciekać, , szukać czegoś niewiadomego, błądzić po omacku jak dziecko we mgle, a mieć na wyciągnięcie ręki wszystko, co tylko można sobie wymarzyć. Ale jak widać, poczucie humoru losu ciężko zrozumieć postronnym. Jednak nie miało to wszystko sensu, jeśli wiedziała , że każdy jej ruch, obecność jest uważnie śledziona, nie była przeciez pewna, że to się jej wydarzyło nie powtórzy się. Była zdenerwowana, ale raczej bardziej rozemocjonowana. Takim też spojrzeniem badała całą jego sylwetę, dokładnie przyglądając się jego oczom, sylwetce, zachowaniu. Obnażał jej samego siebie. . Chciał poznać jej tajemnice, ta głęboko skrywaną. Dekoncentrował ją. Jego bliskość, niebezpieczne błyski w ciemnych oczach, podniesiony ton.. Nawet nie zauważyła kiedy przygryzła sobie ze zdenerowania wargę, która zabarwiła się od razu na nie zdrowy, czerwony kolor... Ale nawet nie zwróciła na to swojej uwagi. Będąc wpatrzona w niego. Czuła, że jak zaraz czegoś nie powie, on nie wytrzyma, a nie chciała go jeszcze bardziej prowokować. –Percy uważnie mnie teraz…. Posłuchaj !!!– powiedziała, wyraźniej akcentując, ostatnie słowo. – Nie uciekałam od ciebie bo chciałam ci coś udowodnić. Nie zniknęłam, tylko dla tego, że miałam taki kaprys. Nie pisałam do Ciebie bo mi się tak podobało… – tu starała się, powstrzymac go, aby jej nie przerywał, ale było to trudno, bo jej przyjaciel już i tak wyraźnie stracił panowanie nad sobą. Próbowała, tylko przytrzymać ściskając jego dłonie swoimi. . - Po prostu nie mogłam tego zrobić – westchnęła ciężko, z wyczuwalną w głosie rezygnacją. Czasem miała wrażenie, że scena na tym cholernym mostku była tylko jej złudzeniem, fatamorganą. Czymś tak nierealnym, że trudno było to opisać słowami. To spotkanie, ta rozmowa, ten pocałunek nigdy nie powinny mieć miejsca. O ile prościej żyłoby się im, gdyby wymazać z pamięci tę chwilę. Ale nawet zmieniacz czasu niewiele by pomógł. Kiedyś musiało dojść do tej konfrontacji, musiały paść tamte słowa, te wzajemne emojce, żeby widzieć , że może tak własnie miało być i życie poddało ich próbie. Może i tak myślała o tym teraz, ale nie żałowała tego, choć pewnie miał z tego powodu wyrzuty sumienia, a ona nigdy nie chciała, aby czuł się winny. Lecz nie wyznała mu tego, bo przecież, zniknęła. - Sądzisz, że ja nie mogłam przeżywać, tego samego, tak jak Ty, że wcale nie tęskniłam, nie martwiłam się, nie myślałam ... Bo jeśli tak, to jesteś w dużym i to bardzo dużym błędzie .!! I dlaczego mówisz tylko o sobie, to, że jestem taka, a nie inna nie oznacza, że mam wszystkich gdzieś?!!!!-zapytała z wyczuwalną w głosie pretensją, co mogło nieco dodawać jej odwagi. Nie lubiła, przecież gdy ktoś na nią krzyczy, a to akurat nigdy się nie zmieniło. - Nawet nie wiesz, przez co musiałam przejść, żeby tutaj teraz z tobą być. Nawet ci to do głowy nie przyszło bo myślisz, tylko o tym, jaki to jesteś biedny, nieszczęśliwy, bo raz nic nie kręci się wokoło ciebie - Cóż jej słowa mogły boleć ale nie mogła stać biernie, gdy ten się na nią darł. I chyba musiała to w końcu z siebie wyrzucić, a to , że wyglądała tak jak wyglądało nie znaczyło, że straciła swój dawny rezon. W końcu nie jest byle kim. -I Znaczysz dla mnie znacznie więcej, niż ty sam o sobie sądzić, PERCY!. Dlatego chroniłam Ciebie, żebyś z mojego powodu nie stała się Tobie krzywda, nawet jeśli to miało oznaczać Brak kontaktu- Popatrzyła mu w oczy tak intensywnym spojrzeniem, że mógł dostrzec w nim niebezpieczne błyski, które ciskały w niego, jakby rzucały mu wyzwanie. Dlaczego on zawsze był taki uparty.
Czasem słowa nie znaczą nic, bo nie są w stanie przebić się przez mur uczuć drugiej osoby, czasem po prostu nie docierają do odbiorcy, który jest za bardzo skupiony na własnych przeżyciach, postrzega wszystko przez ich pryzmat i nie jest w stanie spojrzeć na świat oczami innymi niż własne. Oni zawsze się wzajemnie napędzali - tak samo w radości, jak i w gniewie, nie potrafili wyhamować, żadne z nich nie było na tyle opanowane, żeby przerwać wygłupy albo awanturę, każe słowo wywoływało gwałtowną reakcję z drugiej strony. Nieważne czy był to wybuch radosnego śmiechu, czy wściekłości. Percy i Stella, Stella i Percy - para nierozłącznych przyjaciół. Tak było zawsze, prawda? W jego ciemnych oczach zapaliły się niebezpieczne błyski, a mięśnie szczęk zadrgały nerwowo, jakby z trudem panował na sobą. Tak zresztą było, Stella nie wyczuła chwili, kiedy mogła to wszystko jakoś ułagodzić, kiedy wystarczyłoby wziąć go za rękę, objąć i powiedzieć, że już po wszystkim i że są razem i że Zoe to suka, że ona przecież od początku mówiła, że go skrzywdzi. Mimo że znali się tyle lat, mimo że tak dobrze znali swoje temperamenty, nie potrafili wyczuć takich chwili zaślepieni własnymi kipiącymi emocjami. Mimo że powoli zaczynał się uspakajać, słowa Stelli na nowo wzbudziły w nim złość, pretensje, które stanowiły wypadkową wszystkich bezsennych nocy, kiedy próbował zrozumieć, co się stało i w jakim stopniu przyczynił się do jej zniknięcia, kiedy rozpaczliwie potrzebował jej bliskości, a jej nie było, kiedy wpatrywał się w księżyc w pełni, zastanawiając się, gdzie teraz doświadcza cierpienia przemiany, kiedy tak bardzo się o nią martwił... - Dlaczego mówię tylko o sobie?! Bo tylko o sobie cokolwiek wiem, nie mogę mówić o czymś, o czym nie mam pojęcia! - krzyknął z wściekłością, zaciskając pięści. Cała jego wysoka postać emanowała furią, nad którą z trudem panował. Próbował wziąć kilka głębokich oddechów, czując pulsowanie krwi w skroniach i mając wrażenie, że jeszcze chwila i udusi swoją ukochaną, cudem odzyskaną przyjaciółkę. - NIE MASZ PRAWA TAK MÓWIĆ!!! - wrzasnął, łapiąc ją ponownie za nadgarstki i potrząsając lekko, jakby chciał przywołać ją do porządku, co było zupełnie absurdalne, bo to mało skuteczny sposób, szczególnie w przypadku Estelle, ale od człowieka w jego stanie emocjonalnym trudno oczekiwać racjonalnego zachowania. - NIC NIE WIESZ! Nic nie wiesz o mnie, o moim życiu... NIC! - wściekł się, zaciskając palce na jej nadgarstkach coraz mocniej, choć nie robił tego specjalnie, nie chciał jej sprawić bólu, po prostu nie mógł poradzić sobie z szalejącymi w nim emocjami. - Chronić mnie? Nie potrzebuję niczyjej ochrony, czy ty nie rozumiesz, że to ja chcę chronić ciebie? Pozwól mi o siebie zadbać, do ciężkiej cholery! Nie uciekaj, nie zostawiaj mnie bez słowa, bo to jest gorsze od wszystkich pieprzonych kłopotów, w które moglibyśmy wpaść razem, rozumiesz?! Pieprzę, że może mi się stać krzywda, mam to w dupie! - warknął ze złością, zaglądając jej w oczy i widząc na ich dnie ten błysk, który znał aż za dobrze. Wiedział, że zanim dojdą do jakiegokolwiek porozumienia padnie między nimi jeszcze wiele bolesnych słów, pełnych pretensji i żalu. Merlinie, dlaczego ona była taka uparta?
Nie mogła tego zrozumieć, ale w chwili, gdy ścisnął jej nadgarstki tak naprawdę mocno, w normalnym stanie i sytuacji pewnie od razu by jakoś na to zareagowała, zaprotestowała, wściekła by się, próbowała wyrwać, co kol wiek co dało by mu znak, że sprawia, jej fizyczny ból. Przegiął, ale nawet po mimo tego, że naprawdę czuła to bardzo dotkliwie, nie była wstanie nic zrobić, po prostu stała się całkowicie - Bierna. Poddając się temu bezwiednie i patrząc na niego trudnym do zinterpretowania wzrokiem, który stawał się być co raz bardziej nieobecny. Nie mal pusty. Jakby te emocje, które w niej buzowały po prostu zaczynały wygasać, a ciało nie reagowało na żaden jego ruch, czy gest. Czy zdawał sobie z tego sprawy, czy też nie, ogarnięty wściekłością, nie myślał racjonalnie ale pomimo tego, że mogła jakoś dac znć, że nie było to zbyt miłe, nie dała nawet po sobie poznać, że czuje się z tym nie komfortowo, pozwalajać mu na to, tak po prostu. I może wtedy właśnie porwała ją jakaś zupełnie dziwna obojętność, której pojąć swoim rozumkiem nie mogła, nawet, gdy później o tym myślała, może po prostu zbyt mało ona widziała, zbyt mało wiedziała, jeszcze mniej potrafiła. I okazuje się, że nawet ona nie jest tak silną kobietą jak jemu się to wydaje tez ma słabości, gorsze dni, prawo do załamania. Nie istniał chyba nikt (och, doprawdy..?) kto posiadłby całą te wiedzę , aby móc ją zrozumieć w tej chwili. A ona po prostu zamilła. W końcu cisza jest tą pustką, pustka jest nicość, w której co raz bardziej się zapadała, a twój - instynkt samozachowawczy powinien ciebie przed tym chronić, zmuszać do bronienia się wszystkimi siłami... Natomiast Ty, zwłaszcza ty, jako Dziecię Nocy, tym ramionom otchłani nie powinnaś się poddawać, a tak naprawdę... Nie widzisz, że to cię niszczy. Że fakt, że nikogo wokół Ciebie nie ma, że jesteś sama jak palec, zabija Cię, może nie cieleśnie, ale z zabójczą precyzją - wewnętrznie. Rany na ciele można łatwo zagoić - wystarczy machnąć różdżką, zaś blizn z serca nie da się usunąć, a gdy ono krwawi, trwa to zazwyczaj na tyle długo, by wykrwawiło się w zupełności... I tak szukasz ratunku, a jednocześnie próbujesz zniknąć. Jesteś bestią, jesteś niebezpieczna, mimo że to absurdalne, wydaje ci się jakby wszyscy zawsze ciebie instynktownie wymiają i zostawiają w spokoju, szepczą coć za twymi plecami, że nie możesz być normalna, że coś z tobą nie tak... Nie jesteś, owszem. Ale czy to naprawdę musiało skazywać Cię na taką egzystencję..?...I może czas , aby to zmienić. Choć raz, cos zrób, aby to zmień. W jej oczach pojawiła się jakaś dziwnego pochodzenie determinacja, a potem stało się coś, czego nawet ona sama po sobie by się nie spodziawała. I być może to jeszcze bardzej, wszystko skomplikuje to nie mogła się już dłużej powstrzymywać.. W końcu nie widzieli się przecież tyle czasu, a jak sam zdołał zauważyć stała się kobietą. Nigdy się jeszcze tak się nie czuła, pewnie winę za to mogła zrzucić, na to, iż dawno, nie miała kontaktów z mężczyzną, ale myślała, że zwyczajnie w świecie ją zaczarował, po prostu rzucił na nią, jakiś urok, totalnie obezwładnił, bo całym swoim ciałem, ruchem swoich napiętych mieśni, przyśpieszonym oddechem i ognikami furii w oczach działał na nią niczym magnes. Wiedziona tym urokiem zrobiła nie pewnie parę kroków, choć czuła, że zaraz nie wytrzyma i upadnie, a jej nogi odmowią posłuszeństwa, bedąc ni czym z waty - stanęła przed nim, zbliżając się zaledwie na pare minimetrów od jego twarzy, spojrzała mu w oczy, po czym nie śpiesznie, ostrożnie, spokojnie uniosła swą bladą, drżącą dłoń – delikatnie, wręcz , muskając przyłożyła swoje palce do jego policzka, zarówno tak miękkiego jak i szorstkiego, prawie , że gorącego i zaczęła znaczyć sobie po nim drogę, starając się nieco go uspokić. Widziała to zdziwienie. Mimo, to ze jego słowa, naprawde wywarły na niej wrażenie, nie zawachała by się nigdy, aby to zrobić ponownie, gdyby wiedziała, ze tak bardzo mu na niej zależy.. Zaparła się mocno podłoża, dusza wróciła do ciała, , wzrok nabrał na mocy. Po czym bez żadnego ostrzeżenia, po prostu, przywarła do jego ust, obdarowując go wręcz namiętnym, gorącym pocałunkiem. Nie przejmowała się tym, że może ją odepchnąć czy nie oddać pocałunku, ale musiała to zrobić. Aby zamknąć mu usta.
Jej bierność zupełnie go zaskoczyła. Spodziewał się jakiejś gwałtownej reakcji, kolejnego potoku gniewnych słów, może nawet szarpaniny, ale nie tego bezruchu. Nigdy to nie działało w ten sposób, nigdy. Nagle stracił cały impet, wykrzyczał te wszystkie bolesne słowa i stał przed nią, oddychając ciężko, jak po długim biegu, napięty, gotów odeprzeć kolejny atak, kolejne zarzuty. Delikatny dotyk Stelli zupełnie go zaskoczył. Wpatrywał się w nią w milczeniu, nie mogąc wypowiedzieć nawet jednego słowa, czując jej blade palce przesuwające po jego zarośniętych policzkach, badające linię szczęki, kości policzkowe. Powoli napięcie zaczęło z niego opadać, choć nadal nie rozumiał, co się dzieje, skąd ta zmiana, dlaczego Stella nie krzyczy na niego, tylko dotyka jego twarzy w ten sposób. Była taka śliczna. Jego oczy zdążyły przyzwyczaić się do ciemności, a teraz znajdowała się tak blisko, że czuł bijące od niej ciepło i znajomy zapach. Bardzo schudła, jej rysy wyostrzyły się, nadając twarzy poważny wyraz, ale oczy płonęły tym samym znajomym blaskiem, który rozpoznałby na końcu świata, w tłumie tysięcy innych kobiet. Jej jasne błękitno-zielone tęczówki wyrażały... tęsknotę? Tak, to z pewnością była tęsknota, taka sama, jaką odczuwał Percival przez te wszystkie miesiące, kiedy nie miał od niej znaku życia, kiedy zadręczał się pytaniami, na które nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Chciał objąć ją mocno, przyciągnąć do siebie i nie wypuścić z ramion, chciał coś powiedzieć, ale słowa więzły mu w gardle. Przymknął oczy, poddając się jej dotykowi, który sprawiał, że jego żyły napełniły się płynnym ogniem, a opuszki palców mrowiły delikatnie, tęskniąc za dotykiem jej skóry, jej włosów... A jednak miał na tyle silną wolę, by oprzeć się pokusie sięgnięcia do jej miękkich warg. Stał bez ruchu, pozwalając jej dłoniom przesuwać się po jego policzkach i mając wrażenie, że właśnie dotarł do punktu, do którego zawsze dążył. Że tak jest dobrze. Że tak powinno być. Ciepło jej warg w pierwszej chwili wcale go nie zaskoczyło, zdawało się być po prostu jego marzeniem, które przybrało rzeczywistą formę, marzeniem, któremu wcale nie dowierzał. A jeśli było to tylko marzenie, rozkoszna iluzja, to nie musiał sobie niczego odmawiać, dlatego otoczył Stellę ramionami, oddając pocałunek, pogłębiając go i delektując się miękkością jej ust. Przywarła do niego i dopiero teraz wyraźnie poczuł, jak bardzo się zmieniła przez ten czas, jak z drobnej dziewczyny, stała się własnym cieniem, dopiero teraz zrozumiał, że trzyma w ramionach nie iluzję, ale prawdziwą Estelle, ciepłą i spragnioną jego dotyku. Przesunął dłonią po jej gorącym policzku, nie odrywając się od jej ust, dotknął bladej, smukłej szyi i musnął rozgrzany kark, czując drobne iskierki przyjemnie drażniące jego skórę. Uśmiechnął się i pocałował ją mocniej, pewniej, wplatając palce w jej włosy, rozchylając językiem wargi i przyciskając mocno do siebie. Serce Percivala waliło jak oszalałe, jakby zaraz miało połamać mu żebra, krew pulsowała w skroniach, odbierając jasność myślenia, zresztą to nie było ważne. Ważna była ona, jej ciepło, zapach i dotyk, miękkość jej warg i namiętność, która wybuchła między nimi, równie niemożliwa do opanowania jak gniew. Pojedyncze płatki śniegu wirowały w powietrzu, unoszone przez lekki podmuchy wiatru, a oni odkrywali na nowo samych siebie, całując coraz zachłanniej, z coraz większą desperacją, jakby się bali, że znów siebie stracą. Że znów ktoś ich rozdzieli.
Coś musiało odmalowywać się na jej twarzy, bo gdy stanęła tak blisko niego gniew w jego oczach zelżał, a twarda linia zaciśniętych ust zmiękła. Wzrok Percivala powoli wędrował po rysach jej twarzy, jakby czegoś w nich szukał, starając się znaleźć opowiedź na to wszystko, co go dręczyło jednak, gdy zawsze dłużej zatrzymywał się na jej ustach, intensywność tego spojrzenia nabierała zupełnie innej barwy.. Czuła jakby wszystko było mu już wszystko jedno. Jakby nic nie było ważniejsze od tej chwili, aby tylko móc być razem. To co zrobiła było dla niej równie szokujące jak i dla niego. A chciała tylko, aby przestał krzyczeć, aby chociaż na chwilę się uspokoił i dał jej dojść do słowa, nie nakręcał się tak. Jednak kiedy nie wiedziała już co ma dalej zrobić, a dalsza dyskusja tylko pogorszyła by tę już i tak wystarczającą dla nich trudną sytuację. Stwierdziła, że jedyne co może w tej chwili zrobić to zamknąć mu usta. I choć był to szalony i całkowicie spontaniczy pomysł okazał się być nie zwykle skuteczny. Który zakładał złożenie na jego ustach tylko jednego choć, krótkiego gwałtownego pocałunku po którym miała odsunąć się, dając mu czas, aby ochłonąć, ale jej plan nie przewidział bardzo ważnej kwestii, a mianowicie, nie wzięła pod uwagę samej siebie. Nie przewidziała, tego jak trudne będzie oderwanie się od jego tak chętnych warg, które przyjęły ją tak otwarcie, nie mając nawet najmniejszego zamiaru, aby się od nich oderwała. Trzymał ją w silnym uścisku nie pozwalając odejść, nawet na krok. Musiał czuć, że ma ją blisko siebie. W jej głowie toczyła się walka. Walka między rozumem, a sercem który biło w jakiś szaleńczym tępię, utrudniając myślenie temu pierwszemu. Na samą myśl o tym, że mógłby całować ją gdzie indziej, poczuła gwałtowne uderzenie ciepła, a gdy przysunął się jeszcze bliżej niej, otaczając ją szczelnie ramionami i czując jego gorący oddech na skórze, sama przestała oddychać. W jej żyłach popłynęła niewysłowiona potrzeba, która zamieniała jej krew w lawę. Jednocześnie tak bardzo miała ochotę go dotykać wtulać się w niego i całować, a z drugiej strony chciała uciec, oderwać się od jego kuszących warg i pobiec z tąd, za nim jej potrzeby zamienią się w coś silniejszego, czego nie będzie już potrafiła powstrzymać. Gdy jego pocałunek pogłębił się myślała, że zemdleje, a ten jakby to instynktownie wyczuwając, objął ją zręcznie, ciaśniej w talii jedną ręką, bo drugiej nie miał widocznie zamiaru odrywać, od jej szyji i karku, które drażnił swoimi palcami, zostawiając na jej skórze fale dreszczy, sprawiające, że w miejscach gdzie dotykały ją jego place, zostawały na nich, palące niczym ogień ślady, których nie można było w żaden sposób ugasić. Tym samym doprowadzając ją do szaleństwa. Czuła jakby jego usta wręcz drażniły ją swoją delikatnością wobec napięcia, które budowało się w całym jej ciele, chcące więcej i więcej, a gdy rozchyliła swoje wargi, jęknęła prawie bezgłośnie, czując dotknięcie jego języka na swoim. Nie czekał na jej odpowiedź zbyt długo. Bo odpowiedziała na to z dużą większym zapałem niż on, łączac ich języki w szalonym gorącym tańcu, które nawet w ich wykonaniu toczyły ze sobą walkę, jakby chciały tym samym wyrazić sobie, które bardziej za kim tęskniło. Wsparła się na palcach i wyciągnęła obie dłonie, splatając je ciasno na jego rozgrzanym karku, który nawet teraz wydawał się jakby parzył ją w ręce. Przylgnęła do niego bliżej, móc go bardziej czuć. Nic się w tej chwili bardziej nie liczyło dla nich niż oni sami. W tej chwili ona należała do niego, a on do niej.
Percy przestał myśleć. Nie był w stanie zastanawiać się nad czymkolwiek, nad właściwością ich postępowania, nad potencjalnymi konsekwencjami. Zapomniał o swoich wyrzutach sumienia, przyrzeczeniach, że już nigdy nie dojdzie między nimi do niczego podobnego, bo to tylko zaciera wyraźne granice ich relacji, zmusza do głębokiego namysłu, co tak naprawdę ich łączy, czy nie powinni zrobić kroku dalej, nakłania do podjęcia ryzyka, położenia na szali długoletniej przyjaźni, na której utratę żadne nie było i nie będzie nigdy gotowe. Wszystkie myśli wyparowały mu z głowy, pozostawiając doznania czysto zmysłowe i coraz gwałtowniejsze emocje, narastające w jego piersi, które zdawały się rozsadzać go od wewnątrz. Stella nigdy nie powinna była tego robić, jeśli nie chciała wywołać podobnej reakcji, jednak oboje mieli zbyt gorące temperamenty, żeby się powstrzymać przed tym szaleństwem, które pulsowało im w żyłach, zaćmiewało umysły. Nie, w głowie Percivala nie toczyła się żadna walka, bo całą jego uwagę pochłaniała Estelle. Miał wrażenie, że z każdą sekundą wszechświat zacieśnia się coraz bardziej, sprawiając, że znaleźli się nagle w jego centrum, odcięci od rzeczywistości, odcięci od wszystkiego, co nie dotyczyło wyłącznie ich dwojga. Każde muśnięcie jej dłoni, jej warg doprowadzało go do obłędu, sprawiało, że nie mógł się powstrzymać. Każda akcja wywoływała reakcję, która była kolejnym ogniwem łańcucha pieszczot, potęgujących ich wzajemną tęsknotę. Ich języki zdawały się walczyć o dominację, podobnie jak oni sami, nigdy nie mogąc uzgodnić, która ze stron jest tą aktywną, a która bierną, gdyż pasywność nie leżała w naturze żadnego z nich. Z jego ust wyrwało się ciche mruknięcie, zmarszczył brwi, mając wrażenie, że każda kropla krwi to iskra, paląca go od środka, zmieniająca się w drobne płomyki, drażniące jego zmysły. Ciepło jej dłoni, gdy dotknęła jego karku, bliskość ciała, miękkość włosów, taniec języków... Przyparł ją do najbliższego drzewa, nie przerywając pocałunku, nie mogąc się wyzwolić spod jej uroku, nie mając siły, by przerwać ten niekontrolowany wybuch namiętności, która spalała ich oboje, a po chwili ujął pod biodra i uniósł do góry, oplatając się jej nogami w pasie. Teraz bez wysiłku mogła sięgnąć jego ust, jednak czuł wyraźnie, że balansują na granicy, której nigdy nie powinni byli przekraczać, pytanie brzmiało tylko, jak daleko się zapędzą. Jego oddech stał się nerwowy, płytki, pocałunki jeszcze bardziej chaotyczne i chociaż oboje byli tak grubo ubrani, czuł niecierpliwe drżenie jej mięśni, szaleńcze bicie własnego serca i gwałtowne pulsowanie krwi w skroniach. Oderwał się od jej warg i zaczął znaczyć pocałunkami i delikatnymi ugryzieniami szyję Estelle, chaotycznie, gwałtownie i jakby z lękiem, że zaraz to wszystko pryśnie, że zaraz się opamiętają i znów nie będą potrafili spojrzeć sobie w oczy ani nazwać targających nimi uczuć. Upajał się zapachem jej rozgrzanej skóry, drażniąc ją wargami, zębami, językiem, zaciskając palce na jej szczupłych biodrach i mając wrażenie, że wszystko wiruje w jakimś szaleńczym tańcu. To nie było ważne...
Chyba nigdy w swoim życiu nie czuła się tak jak w tej chwili z Percivalem. Czuła się po prostu nie zwykle. Jak prawdziwa kobieta i to w pełni znaczeniu tego słowa. Z każdym jego gorącym, żarliwym pocałunkiem, dotykiem pewnym, ale jednocześnie czułym i delikatnym, oddechem, ruchem ciała, stanowczością co raz bardziej zatracała się, burząc mur, który już od tak dawna budowała wokół siebie - odgradzając się od świata uczuć i emocji. Chciała je porzucić, zdając sobie sprawę z tego, że coś takiego jak miłość, namiętność, pasja, rodzina, szczęście, oddanie, nie są dla niej. Że tylko oszukuje samą siebie, myśląc, że będzie jej to kiedyś dane, to nie jej bajka, a jedyne co ją może ewentualnie spotkać to strach, samotność, ciemność i walka z tym co jej nie przychylne. Jeśli ona sama w siebie nie wierzy to jak to robił Percy. Tego nigdy nie zrozumie…. To było by wspaniałe. Niesamowite, czuć przy swoim boku kogoś, kto chce, ale również potrzebuje jej, do tego stopnia, że jest wstanie dla niej zrobić wszystko. Nawet za cene poświecenia, a może nawet i własnej śmierci. To ją przerażało, ale jednocześni czuła się bezpieczna. Od tak długiego czasu, nie czuła się, że się tak piękna, pociągająca i chciana jak teraz w objęciach Folleta, a jedyne co mogło by tu przeszkadzać, to jej pragnienie, żeby zawsze się już tak czuć. A nie wie jak dużą cene musiała by dać, gdyby te pragnienia i wiele więcej skierowała w jego strone. Kiedyś wątpiła w to, że potrafi się zakochać. I los okrutnie z niej zadrwił. Co doprowadziło do tego, że to zrobiła i zakochała się, poznając przy tym jak wiele cierpienia i bólu zadaję. Była młoda, wolna, energiczna, gotowa podbić świat, choć tak niezauważalna przez własną rodzinę, chciała kochać i być kochaną. Kiedy już to się stało, traciła wszystko po kolei, reputację, relacje z siostrą, spokój, przyjaźnie nawet swoje włosy...... Ze wszystkich osób, które coś dla niej wtedy znaczyły, jedynie on, Percy zawsze o nią walczył, dbał, pomagał, wspierał, nie dając jej nigdy powodu do tego, żeby myślała , że jest sama, dawał jej te złudną nadzieję, że niech się nie poddaje idzie dalej. Nie patrzy w tył, tylko w przód. Och... i jak ona mogła pozwolić na to, aby te przyjaźń teraz stracić. Przez jakieś swoje dziwne pragnienia i pokusy ?. Niee na to nigdy nie pozwoli. I choć strasznie ją to bolało, wiedziała też to, że teraz gdy on cierpi z powodu zdrady Zoe , jest samotny i nieszczęśliwy, nie oznacza to wcale,, że jego uczucia do niej zmalały, a ona nie chciała być jego chwilowym zapomnieniem. Nie miała ochoty być tylko pocieszeniem. Nie teraz. Ani w żadnej innej chwili. Tylko on jej wcale nie ułatwiał tego zadania. Dlaczego on musi być taki upajający, namiętny, pełen pasji, upragniony, jednocześnie będąc zakazanym i niedostępnym, to nie sprawiedliwe i naprawdę nie rozumiała jak można zdradzić takiego faceta. Jeśli on tego nie zrobi - ona musi, w końcu sama zaczęła do szaleństwo i pomimo tego, że naprawdę nie mogła się powstrzymać, aby z jej ust nie wydobył się jęk, który on przywitał z dużym entuzjazmem, mocniej zaciskając swoje palce na jej pośladkach i przyciskając mocniej wargi do jej ust. Samą siebie katując - wykorzystała moment, w którym przeniósł swoje pocałunki na jej szyję, widząc w tym swoją szanse, otworzyła, ociężałe powieki i swój zamglony wzrok utkwiła w w nim. Nie mogła powstrzymać swojego ciała, aby nie reagowało na jego dotyk, ale musiała się odezwać. Inaczej to się nie skończy-Percy .......- wypowiedziała z trudem, drżącym z emocji głosem, nieco się jąkając - Percy.... nie. ... Nie- mamrotała, histerycznie łapiąc oddech, próbując się uspokoić. Z trudem wysuwając swoją dłoń, która w nie świadomy jej sposób, znalazła się z w jego włosach. To było takie trudne... niech on przestanie. Proszę. Bo zginą. Przez swoją namiętność.
Chciał jej. Nie zastanawiał się nad tym, nie analizował, nie próbował znaleźć przyczyny, nie zagłębiał się we własną psychikę w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, dlaczego znaleźli się już po raz drugi w takiej sytuacji, dlaczego rozpędzają się coraz bardziej, choć powinni się zatrzymać... Upajał się zapachem jej rozgrzanej skóry, jej urywany oddech i westchnienia doprowadzały go do szaleństwa. Smakował jej ciało, znacząc szyję delikatnymi ugryzieniami i zachłannymi pocałunkami, zaciskając palce na jej pośladkach i zatracając się w tej bliskości, na którą prawdopodobnie nie powinni sobie nigdy pozwolić. Nie myślał o niczym, nie czuł nic, prócz palącej tęsknoty, ciepła ciała Estelle, jej oddechu i zapachu, który odbierał mu rozsądek. Początkowo nie usłyszał jej słabego protestu, koncentrując się na mowie jej ciała, które wyraźnie prosiło o więcej, tęskniło za jego dotykiem, reagowało na każdą pieszczotę. Przygryzł lekko płatek jej ucha, po czym zaczął pieszczotliwie muskać wargami jego małżowinę, białą i delikatną, podobną do kruchej muszelki, owiewając ją gorącym oddechem. Był jak zamroczony, całą uwagę koncentrował wyłącznie na Estelle, na gorącu, które płynęło w jego żyłach, na przyspieszonych oddechach... Nie chciał myśleć o konsekwencjach, nie chciał o nich myśleć, ale w końcu dotarło do niego, że Estelle protestuje. Dotarło do niego, co robią i dlaczego nie powinni tego robić. Znowu. Oderwał wargi od jej ciepłej skóry i na sekundę wtulił twarz w szyję Stelli, czując, że wszystko znów się rozsypuje, a on nie wie, co z tym zrobić. Potrzebował chwili, by uporządkować to wszystko, by uspokoić oddech i przygotować się na rozmowę, na ubieranie tego wszystkiego w słowa, które nie zbudują między nimi muru wzajemnych, nienazwanych pretensji. Oddychał jej zapachem, czując, że jego myśli stają się odrobinę bardziej klarowne, że zamiast podniecenia zaczyna odczuwać strach i wyrzuty sumienia. Bał się spojrzeć w jej oczy, bał się, że nie będą wiedzieli, co sobie powiedzieć, że... Westchnął cicho i postawił ją na ziemi. - Stella... ja... - zaczął bezradnie, mierzwiąc sobie włosy i umykając wzrokiem. Nie wiedział, jak zacząć, nie wiedział, czy w ogóle jest sens mówić cokolwiek. - Może to była najlepsza i najwłaściwsza rzecz, jaką zrobiliśmy... a może najbardziej nierozsądna... Przepraszam. Ja... myślę, że w tym momencie... hm... że to wszystko trwało za długo. Za długo cię nie było. Mnie. Nas. Myślę, że za bardzo tęskniliśmy i... nie wiem, czy jest sens o tym wszystkim mówić. To znaczy... tym, co teraz między nami zaszło. Nie wiem, co o tym myślisz, ja nie wiem, co myśleć, mam mętlik w głowie - wyrzucił z siebie chaotycznie, unosząc wzrok na Stellę i wbijając dłonie w kieszenie, żeby nie widziała, jak mocno zaciska pięści, próbując rozładować stres. Bał się, że znowu ją straci. Że tym razem na dobre.
Choć wiedziała, że musiała to przerwać, nie sądziła, że tak trudno będzie oderwać się od jego ust i dłoni. Z trudem się opanywała, aby nie rzucić się na niego ponownie, błagając,aby nie przestawał i nie dał jej tym razem z sobą wygrać. Stając się tym samym jej największą słabością. Kusił ją, uwodził i choć mogła teraz przeklinać za to siebie, zapragnęła pierwszy raz w życiu, być dla niego zupełnie obcą, nieznaną dziewczyną, nie być Estelle Moliere i nie być jego przyjaciółką zapewne wtedy wszystko wyglądało by inaczej i nie musiała by teraz tego przerywać. Szum myśli w jej głowie, szaleńcze bicie serca, ślady pocałunku na szyi... istny chaos. Bezdenny chaos, nad którym nie potrafiła zapanować. Chciała jakoś umieć to wszystko złapać i poukładać tak, jak wcześniej.. by wszystko miało swoje miejsce. By mogła dalej toczyć swoje życie tak, jakby chciała by ono się toczyło. Bez obawy, że przez jeden nie przemyślany do końca czyn, zniszczy wszystko, utrudniając sobie jeszcze bardziej, dotychczasowe życie. Nie wyobrażała sobie teraz, żeby ze spokojem, przebywać w jego obecność, kiedy poznała smak jego pocałunku, to było fizycznie nie możliwie. Stojąc tak i opierając się o drzewo, z trudem oddychała, próbując zagłuszyć pragnienia własnego serca.. co nie było takie proste, bo świat nadal wirował jej przed oczami, a czując na sobie cały czas jego dłonie i pocałunki, traciła co raz bardziej pewność, że to co robi jest słuszne. Już chyba nigdy nie zapomni tego uczucia, które w niej zbudził. Choć jej głos protestował, po jej ciele na przekór niego, przeszedł dreszcz, który poczuła od nasady włosów, aż po same koniuszki palców u stóp w chwili, gdy dotknął ustami jej ucha, sprawiając, że całe jej ciało mu się poddało. Nie wiedział przecież tego, że to jej najbardziej słabe miejsce i choć zawsze była wrażliwa na jaki kol wiek dotyk, jej oczy zaszły mgłą, a krew uderzyła do głowy, niemal doprowadzając do utraty świadomości, zacisnęła mocno powieki, opierając głowę o korę drzewa, zaciskając przy tym mocno swoje place, na jego piersi, trzymając kurczowo jego płaszcza. Nie wiedząc, czy bardziej po to by go odepchnąć, przytrzymać się czy przysunąć go jeszcze bliżej siebie. Tym samym przecząc samej sobie, a siedzące w niej ogromne pokłady szczęścia, przytłoczone zostały wyjątkowo gorzkim zabarwieniem i smutkiem i przeraźliwym strachem.. Nie mogła się zatracić, choć przeczuwała, że to nie będzie ich ostatni pocałunek i w końcu ulegną temu pragnieniu, aby zaspokoić te potrzebę. Dlaczego Percivalu Magnusie Follettcie, wtedy na tamtym korytarzu w Riverside, mnie uratowałeś, dlaczego pozwoliłeś, żeby coś takiego jak złośliwość rówieśników, sprawiła, że staniesz się moim najlepszym przyjacielem, może gdybyś tego nie zrobił, teraz nie musielibyśmy rezygnować z tego wszystkiego, co widocznie oboje będzie nas trafić i spalać ?.. Gdyby tylko można było coś takiego przewidzieć. Nie mogła już znieść swojego sumienia, które mówiło jej, że sama przecież tego chciała, jeśli nie chciała ich ranić, nie powinna była go całowac. Lecz było za późno… Kiedy w końcu jego uścisk zelżał, a nogi ponownie stanęły na ziemi, cały czas drżąca i nie spokojna, objęła go i wtuliła głowę w zagłębieniu jego płaszcza, na wysokości piersi. Co zawsze robiła, aby pocieszyć siebie i jego, gdy gnębiły ich jakieś smutki. O ile zawsze to koiło ją i uspokajało, tym razem nie przyniosło jej tego czego chciała. Czuła, że chyba nigdy już nie będzie potrafiła być przy nim tak spokojna jak kiedyś, a gdy, jej oczy zapiekły dotkliwie, nie mogąc sobie na to pozwolić, aby choć uronić jedną łze w jego obecności , prawie ze wściekłością, wyrwała się z jego objęć i stanęła dalej od niego, odwracając się plecami i patrząc przed siebie, próbowała zapanować nad swoim ciałem, nie chciała i nie mogła okazać przed nim swojej słabości. Teraz nie było na to miejsca. Gdy usłyszała za sobą jego głos, wiedziała, że nie ma już odwrotu, trzeba będzie to raz na zawsze wszystko wyjaśnić. –Nie… tłumacz się – powiedziała, próbując zapanować nad drżącym z emocji głosem siląc się, aby powiedzieć coś sensownego – Nie powinieneś się obwiniać za to wszystko. To jest tak samo moja wina jak twoja, nie powinnam zostawiać ciebie tak bez słowa, zrywając kontakt, nie powinnam uciekać od ciebie i myśleć, że zapomnimy o tym, no i stanowczo nie powinno ciebie całować. Zwłaszcza kiedy nie wyjaśniliśmy sobie jeszcze tego co się zdarzyło w Japonii – przerwała na chwilę, łapiąc z trudem oddech. Zaciskając przy tym mocno zęby, aby powstrzymać się przed płaczem– Muszę ….ci coś wyjaśnić– oj tak w końcu należało mu to powiedzieć. – Na początku wtedy we wrześniu, gdy mieliśmy wrócić do Hogwartu, byłam trochę na ciebie zła, za tamtą sytuację, więc chciałam dać nam trochę czasu na przemyślenie, na odreagowanie, choć pewnie bym gniewała się jakiś czas, co nie jest niczym dla mnie dziwnym, nie chciałam Ciebie opuścić, na tak długo. Ale, nie przewidziałam jednego….. Percy– powiedziała z mocą, odwracając się od niego i patrząc, zupełnie nie znanym mu, przerażonym spojrzeniem, którego nigdy u niej jeszcze nie widział.-Nie zostawiłam bym Ciebie, gdyby nie to co się potem wydarzyło. Nie wiem jak i nie wiem skąd, ale dowidział się….Rozumiesz ? …Rozumiesz– zaczęła się jąkać - Dowiedział się, że jestem wilkołakiem. Oczywiście mając na myśli swojego ojca, którego jak nikogo na świecie, nienawidziła, najbardziej na całym świecie
Jej gwałtowne reakcje zawsze budziły w nim niepokój, nigdy nie zdołał się do nich w pełni przyzwyczaić, bo nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, czy Stella jest na niego zła, czy po prostu nie chce pokazać tego, co naprawdę czuje. Nigdy nie mógł odgadnąć, czy na jakąś niewinną zaczepkę zareaguje irytacją, śmiechem czy ciętą ripostą. Była jedną wielką niewiadomą. Nie wiedział, czy wyrwała się z jego objęć z gniewem czy z rozpaczą, nie wiedział, czy powinien się liczyć z jej ponowną utratą, czy nie... Denerwował go fakt, że mówiła, stojąc tyłem do niego. Nie mógł obserwować jej twarzy, nieznacznych drgnięć kącików ust, które mogłyby zdradzić więcej niż sam tylko głos, zduszony i nabrzmiały tłumionym płaczem. Chciał ją objąć i jakoś pocieszyć, ale wiedział, że byłaby to najgłupsza rzecz na świecie, w tej chwili, w tych okolicznościach, po tym pocałunku... Stał jak idiota, wciskając pięści w kieszenie płaszcza i gryząc wargi niemal do krwi. To był jeden z tych momentów, kiedy żałował, że nie pali. Palenie wydawało się doskonałym rozwiązaniem, kiedy emocje sięgały szczytu, a papieros wymarzonym rekwizytem, który pozwalał zająć czymś roztrzęsione palce. Oczywiście jako sportowiec nie brał tego paskudztwa do ust, ale w takich chwilach jak ta szczerze tego żałował. Wolałby prowadzić tę rozmowę, mając ją jakoś bliżej, przynajmniej dotykając jej dłoni. Dystans, który narzuciła, sprawiał, że cała ta sytuacja była jeszcze bardziej niezręczna i męcząca. Nie potrafił się w pełni skoncentrować na jej słowach, które zresztą niewiele wnosiły - po prostu musiały paść, jako konieczny wstęp, bez którego cała historia teoretycznie mogłaby się potoczyć, ale nie miałaby takiej ładnej formy. Ocknął się dopiero, kiedy Stella odwróciła się i spojrzała na niego wzrokiem zaszczutego zwierzęcia. Percy poczuł bolesne ukłucie w piersi, jak zawsze, kiedy własna bezradność doprowadzała go jednocześnie do wściekłości i rozpaczy. Ona nie zasługiwała na to wszystko, na śmierć matki, ojca-tyrana, siostrę, która... no cóż. Zacisnął zęby w przypływie bezsilnej złości. - Jak to się dowiedział...? Skąd? Na Merlina... Stella... On... co on ci zrobił? - spytał cicho, wpatrując się w nią intensywnie i podświadomie robiąc kilka kroków w jej kierunku. Delikatnie ujął jej kruche dłonie. Były zimne, jakby całe ciepło, które jeszcze przed chwilą kipiało w jej żyłach, nagle uciekło, zostawiając ją słabą i kruchą. - Płomyczku... płacz, jeśli chcesz... Nie musisz nic udowadniać, niczego ukrywać... nie przede mną - powiedział łagodnie, czując dziwne dławienie w gardle. Uśmiechnął się do niej niewyraźnie. - Chciałbym cię przytulić, ale... cholera, jakie "ale"... - prychnął z irytacją, po czym objął ją mocno i przyciągnął do siebie. Może było to trochę ryzykowne, może trochę niewłaściwe, biorąc pod uwagę to, co zaszło chwilę wcześniej, ale Percy nie miał najmniejszej ochoty się nad tym rozwodzić. - Opowiedz mi wszystko po kolei, dobrze...? - poprosił cicho, tuląc ją lekko w ramionach.
Nigdy nie potrafiła zrozumieć, dlaczego jedynie Percy potrafił wytrzymać u jej boku. Przyjaźniąc się z nią przez tyle lat. Miał naprawdę wobec niej dużo cierpliwości i mimo wszystko opanowania, aby wytrzymać jej humory, zmiany nastroju i wybuchowy zarówno złości jak i radości. Zawsze była aż nad to zbyt żywiołową, a z dodatkiem jej ogniście rudych włosów, stanowiła, mieszankę nie lada wybuchową. Choć nigdy nie była wredna i bezczelna. Nie dało się ukryć, że dziewczyna miała swój charakterek. I o ile wcześniej zawsze mimo wszystko nad soba panowała, tak teraz nie ufała sobie wcale. Kiedyś była przecież taka energiczna, wesoła, potrafiąca się bawić i śmiać, godzinami żartując i uśmiechając się do wszystkiego. Co zawsze podobało się Percivalowi. I choć czasem kłócili się zaciekle, nigdy nie potrafiła zapomnieć jego radosnych błysków w oczach, gdy na drugi dzień się spotykali, godzili, aby zaraz potem pobiec gdzieś daleko, wymyślając coś szalonego do zabawy. Bycie dzieckiem, było znacznie prostsze.... A teraz kiedy stała tak przed nim, oddychając szybko i nerwowo, z twarzą pełną przeróżnych emocji i nie dawnych przeżytych doznań, zupełnie nie przypominała tej odważnej, sprytnej i pełnej optymizmu dziewczynki - Nie przypominała tej dawnej siebie. Nie mogąc zdobyć się na choć jeden mały uśmiech. Co się z nią do cholery stało. Mógł pomyśleć sobie przecież, że już zupełnie zwariowała, bo rzeczywiście jej reakcje były tak sprzeczne i takie nieprzewidywalne, że zdawało się jakby naprawdę przypominała bardziej zwierzę niż człowieka. A w ostatnim czasie z dala od ludzi, jej wilcza natura mogła bardziej silniej, dawać o sobie znać. Nie mogąc się już dłużej powstrzymywać, zdobyła się tylko na cichy szloch, wtulając się w niego. Nie mogła już wytrzymać tego wszystkiego, przerastało ją to i to drugi raz. Ale, jemu mogła ufać jak mało komu. Tylko przy nim mogła pozwolić sobie na tę słabość, a obojgu zarówno jemu, jak i jej potrzebny był teraz przyjaciel. Czując się taka maleńka i bezsilna, przypominała porcelanową figurkę, która zaraz się połamię i rozsypie. - Sama nie wiem– zaczęła cichutko, nie mając siły mówić głośniej. Po tym wszystkim. – Jedyną osobą, która wiedziała byłeś ty. Nikomu innemu nie mówiłam . Dlatego tym bardziej mnie to przeraża, gdy o tym myślę– mówiła. Próbując się uspokoić – Gdy, wróciłam do domu nie wiedziałam co mnie czeka, napisał do mnie, że Lily jest w ciąży i bardzo trudno ją znosi, wyobrażasz to sobie. Lily w ciąży?. Ale nie wydało mi się to aż takie dziwne. Jednak to był tylko pretekst, tak naprawdę ściągnął mnie do domu by mnie w nim zamknąć. Jego pozycja i praca jest na tyle ważna, że nie może sobie pozwolić, aby jego córka, zepsuła mu opinie. Zwłaszcza, że jego pracą, jest pozbycie się takich jak ja.- Na te słowa z jej ust wydobył się kolejny, urywany szloch, a po twarzy zaczęły płynąć powoli łzy. – Zakazał mi wychodzić, trzymał jak zwierze w klatce, wmówił, że to dla mojego dobra, a trzymając mnie tak ratuje ludzi, których mogłabym skrzywić. Zrobił ze mnie potwora. Percy …. – przerwała, nie mogąc dalej mówić. Objęła go mocniej – Ja jestem potworem.
Oboje się zmienili i nie mieli na tego żadnego wpływu. Po prostu kolejne wydarzenia, kolejne osoby pojawiające się w ich życiu zmieniały jakąś cząsteczkę ich osobowości, wykreślały jedną cechę, zastępując ją drugą... Wszystko się zmieniało, ale powoli, jakoś niepostrzeżenie tak, że pewnego dnia spoglądali na siebie i przywołując wspomnienie dzieciaków, jakimi byli jeszcze tak niedawno, nie rozumieli, kiedy tak bardzo się zmienili. Oboje stracili dawną beztroskę, poznali ból, jaki może zadać najbliższa osoba... A jednak mieli wciąż siebie, jakby wzajemna bliskość była jedyną rzeczą, jakiej jeszcze mogli zaufać. Głaskał delikatnie jej zmierzwione, rude włosy, zastanawiając się, jakie to dziwne, że jeszcze przed chwilą byli całkowicie pochłonięci namiętnymi pocałunkami, czysto zmysłowym aspektem bliskości, podczas gdy teraz po prostu szukali pocieszenia... Percival przymknął oczy, tuląc do siebie zapłakaną Stellę i mając dziwne wrażenie, że z jednej strony pęka mu serce, a z drugiej jest dziwnie szczęśliwy, że ma ją tak blisko, że nareszcie mogą razem stawić czoła wszystkim problemom. Bo właśnie tak powinno być. Przez chwilę milczał, czując tylko narastającą wściekłość. Ojciec... rodzony ojciec... Zagryzł wargi, ciesząc się, że Estelle nie widzi wyrazu jego twarzy, wykrzywionej w gniewie. Przycisnął ją mocniej do siebie, wtulając usta w jej włosy i kołysząc w ramionach jak przestraszone dziecko. Odetchnął głęboko, próbując opanować narastającą w nim furię, zdobyć się na tyle rozsądku, by jakoś uspokoić roztrzęsioną Stellę, jednak słysząc ostatnie słowa, nie mógł się dłużej powstrzymać. - Skurwiel... - syknął drżącym z wściekłości głosem, przeczesując palcami wyraźnie zmatowiałe włosy Stelli. Ten... ten człowiek trzymał w klatce własną córkę, wmawiając jej, że jest gorsza od dzikiego zwierzęcia... wszystko dla kariery. Bezduszny skurwiel. Percy zacisnął zęby, po czym ucałował czubek głowy Estelle. - Nie mów takich bzdur. Nie będę tego spokojnie słuchał - powiedział z mocą, obejmując ją zaborczo. - Nie jesteś żadnym potworem. Po prostu co jakiś czas jesteś... a raczej nie jesteś sobą. To wszystko. To tylko tyle... Jest przecież eliksir tojadowy, prawda? Nigdy nikogo nie skrzywdziłaś... nie jesteś potworem, Stella. Bycie potworem to stan umysłu, a nie ciała - delikatnie ujął jej podbródek, zmuszając, by spojrzała mu w oczy. Był śmiertelnie poważny. Otarł palcami łzy płynące po jej pobladłych policzkach i przytulił znowu. - Wrócisz ze mną do Hogwartu... będziemy razem. Zamieszkasz ze mną i Arthurem... Wszystko będzie dobrze. Nie zostaniemy tutaj - mruczał cicho, próbując nadać swojemu drżącemu i ochrypłemu z emocji głosowi kojące brzmienie. Będą razem, wszystko będzie łatwiejsze, prawda? Musi być.
Coraz trudniej było jej wracać do czasów dzieciństwa i młodości. Doskonale wiedziała, że z każdym dniem wkracza do zupełnie nowej rzeki, w której przeszłość była już zamierającym, donikąd nie prowadzącym nurtem. Teraz liczyło się to co w tej chwili i o ile, los im pozwoli, tego jednego nie chciała zmieniać i utracić. Musieli być razem, nie ważne co miało by się wydarzyć, ale nie potrafili być bez siebie, stanowili w swoim jedynym rodzaju całość, bez której to całości jak było widać ciężko im było sobie poradzić. Przeszłość miała już swój doskonale odmierzony dystans nie chciała, aby podobny dystans powstał między nimi, teraz liczyło się tylko to, aby spróbowali być dla siebie przyjaciółmi, bo każde z nich teraz tego najbardziej potrzebowało, nie ważne teraz rozważania i dyskusje na temat tego co się jeszcze nie dawno działo. To co mieli sobie powiedzieć i wykrzyczeć, już to dawno zrobili, teraz liczyło się tylko to, aby poczuć ten wreszcie przez nich upragniony spokój. Czuła się wyjątkowo bezradna w jego ramionach, ale ten emocjonalny kontakt wystarczał jej jednak w zupełności i przymykając powieki, przestała myśleć o czym kol wiek. Musiała po prostu wszystko to z siebie wydusić, a on był zawsze wiernym i dobrym słuchaczem, gotowym zawsze i wszędzie dodawać jej otuchy. Za to go zawsze będzie uwielbiała. Powoli całe napięcie, strach i smutek, uchodziło z niej powoli, uspokajając się w jego ramionach, oddychając coraz spokojniej, nie mając siły na jakiekolwiek gwałtowniejsze reakcje, wystarczająco już była gwałtowna tego dnia. Co wykrzyczała to już dawno wykrzyczała, nie miało to sensu teraz ponownie unosić i zadręczać się, było jej na reszcie dobrze i jemu też widocznie przynosiło ulge. Czując ponownie jego ciepło, zapach i tyle kojących słów, wiedziała, że on nie pozwoli, aby stała jej się jakaś krzywda, z jego pomocą świat nie wyglądał już tak strasznie i przerażająco. Z głośnym westchnieniem uniosła głowa i spojrzała na niego, czując na sobie jego wzrok. – Dziękuje – Powiedziała z mocą, ściskając go mocniej i pewniej. Nie mając więcej siły, aby powiedzieć coś więcej, naprawdę wyczerpała już swój zasób słów na dzisiaj. A był to wyjątkowo męczący i trudny dzień. – Choć wracajmy już, bo jeszcze trochę, a oboje tutaj zamarzniemy i nic z tego twojego pomysłu nie będzie– powiedziała cicho, ale nadal nieco płaczliwym głosem. Jednak w głosie tym, można było usłyszeć nadzieje, nadzieje na to, że teraz będzie już lepiej. Wzięła go pod ramię i skierowali się w stronę schroniska.