Jest to niewielki, składający się tylko z jednego pomieszczenia, obskurny bar, zawsze przyciągający tajemnicze i niezbyt sympatyczne osoby. Wewnątrz panuje mroczna atmosfera, a w powietrzu czuć dziwną woń. Poprzez małe, brudne okna wdziera się mało światła, a i słabo palące się świece niewiele go dają. Od czasu zmiany właściciela, stan lokalu trochę się poprawił, część mebli wymieniono i podobno zatrudniono kogoś do sprzątania, jednak daleko jeszcze do ideału. Uczniowie Hogwartu raczej rzadko wybierają ten bar na spędzenie w nim swojego wolnego czasu.
W mniemaniu Lope owa dziewczyna była jedynie kolejną, naiwną panienką, jakich spotkał w swoim życiu mnóstwo. Twarze ich wszystkich zlewały w jedną, niemal zupełnie bezbarwną. Banalne gierki, które kiedyś prowadził, już go znużyły i sprawiły, że odciął się na dłuższy czas od płci pięknej. Między innymi przez Pru zaczął patrzeć na związki pod innym kątem... Tyle, że ona zniknęła z życia Lope. Takie puste panienki pałętały się po podejrzanych miejscach tylko po to, żeby spotkać jakiegoś rycerza, który łaskawie rzuci się na pomoc, zarzuci lwią grzywą i zaopiekuje się biedaczyną. Nie, Lope taki nie był. On właściwie robił tylko to, na co miał ochotę, a przynajmniej tak sobie wmawiał. Chciał coś zrobić, to robił to, chciał coś mieć, to kupował to. Nie wymagało to większego procesu myślowego. Teraz i tak nie miałby na niego sił. Trafił się ktoś o dość ostrym języku. Lope stwierdził, że to dobrze, tylko tego brakowało, żeby ta mała się go przestraszyła i uciekła. Zerknął na nią, by poczuć, jak wbija w niego te swoje oczy o dość dziwnym kolorze, jak zauważył. Dopiero teraz skupił na niej wzrok, by ją bezczelnie ocenić. Hiszpanowi zdawało się, że dostrzega w niej coś znajomego, ale nie miał ochoty przypominać sobie teraz, gdzie też się spotkali. Przyjrzał się przyciętym, ciemnym włosom i wysłuchał oschłego tonu. Widział, że dziewczyna także mu się przygląda i nawet uśmiechnął się półgębkiem. - Bardzo słaba ta prowokacja. - stwierdził swobodnie, podążając wzrokiem tam, gdzie ona. A więc także piła, zresztą co innego mogła tu robić? Nawet nie zauważył, że piła to samo co on, uznając, że to prostu jeden z tych babskich trunków, jak określał słabe, słodkie alkohole. Lope nawet trochę zaciekawiło, z jakiego powodu topi tu smutki. Nie wyglądała, jakby bywała w takich miejscach często. - Skusi jedynie typków takich, jak tamci. Ale może to cię jara, nie wnikam. Wzruszył ramionami, obojętne rozglądając się po lokalu. Jak zwykle kręciło się tu niewielu ludzi. Nie zastanawiał się nad tym, dlaczego zainterweniował, dlaczego sobie nie poszedł, dlaczego nadal tu tkwił, zamiast w końcu wrócić do dormitorium. Na razie chyba zwyczajnie nie chciało mu się wstawać. - Spoko, mamo. - mruknął, odgarniając włosy i zwracając uwagę na to stukanie paznokciami. Zabawne, że Caramelo robiła tak samo. Rozkojarzył się na chwilę, podczas gdy dziewczyna poczęstowała się jego alkoholem. Równie zamyślony położył galeony na ladzie, dając zdecydowanie za duży napiwek. Zapadła cisza, która absolutnie nie przeszkadzała Lope. Mógł beznamiętnie gapić się na swoją szklankę, w której lśniła whiskey. Ocknął się dopiero, kiedy nieznajoma postanowiła coś powiedzieć. Obrzygana sierota? Przeczesał włosy palcami, myśląc o tym, że uraczono go już o wiele gorszymi epitetami. - Jeśli chcesz mnie skomplementować to rób to lepiej. - powiedział, upijając krótki łyk i bawiąc się szklanką w dłoniach. - Nie wyglądasz na załamaną... chociaż... - przejechał po jej ciele wzrokiem równie aroganckim, jak cała jego postawa. Przyjemnie patrzyło się na ciemnowłosą i nie zamierzał się przed tym powstrzymywać. Najwyżej dostanie w twarz za jawne gapienie się. Lope lubił bawić się emocjami innych, nawet jeśli to nie było w porządku z jego strony. Jeszcze kiedy myślał trzeźwo, łatwiej było mu nad tym panować, ale teraz po prostu robił to, co pierwsze wpadło mu do głowy. - A tobie co się stało, mała? Skoro jesteś zdrowo porąbana oczekuję jakiejś ciekawej odpowiedzi. - uniósł wyzywająco brew, jakby chciał, by podjęła jego grę. Sięgnął po jej szklankę, by samemu pociągnąć z niej łyka. Starał się nie spuszczać wzroku z ciemnowłosej, choć z koncentracją nie było u Lope najlepiej. Zaraz po tym oddał jej ognistą, którą ponownie napełnił. - Za co pijemy?- rzucił jej pytające spojrzenie, bo nadal nie przypomniał sobie imienia owej dziewczyny.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
W mniemaniu Padme chłopak był kolejnym zbyt siebie pewnym człowieczkiem, który stawiał się na równi z Bogiem. Doskonale wiedziała, że wystarczył jeden ruch któregoś z dwóch przyklejonych do niej wcześniej gburków, by powalić go na ziemię. I różdżka niewiele by mu pomogła, skoro najprawdopodobniej najlepiej wychodziło mu świecenie ładną buźką i latanie na miotle. Praca w cukierni miała dużo plusów - jak na przykład dostęp do najświeższych plotek. Czasami przysłuchiwała się rozmowom uczniów, nawet nie z premedytacją a z nudy, dlatego sporo wiedziała o Ślizgonie. A jak mawiał pewien francuski filozof: wiedza to władza. Nie planowała tego w żaden sposób wykorzystywać przeciwko niemu, jednak miała wyrobioną pewną opinię na temat chłopaka, który swoim zachowaniem tylko umacniał ją w niej. Z drugiej strony był tak przystojny, że mogła go posłuchać i się napatrzeć do woli. Tak, hedonistyczne zapędy znowu brały górę. Na słowa Lope uśmiechnęła się jawnie rozbawiona. Miała go komplementować? Dobre sobie. A ta anegdotka o przyciąganiu typków jak tamci? Krukonka zgarnęła luźny pukiel włosów za ucho. - Mówisz? Myślałam, że ty też się skusiłeś, skoro tu siedzisz - odparła pół żartem pół serio, posyłając mu cyniczne i wyjątkowo pewne siebie pojrzenie. Szybko jednak kontynuowała swój wywód. - Skarbie, to nie ja tu jestem od komplementów - zwróciła mu uwagę na to jak bardzo przestawił porządek w relacjach damsko-męskich. Nie zaprotestowała, kiedy zabrał jej szklaneczkę, chociaż modliła się w duchu, by miał wytrzymałą głowę. Nie chciała bowiem zaprowadzać kolejnego ledwo stojącego na nogach niedobitka do domu - tym razem miała wyższe obcasy niż wtedy, kiedy ratowała Ambrożego, więc mogłoby się to skończyć katastrofą i pokiereszowaniem ułożonych od linijki włosów Mondragona. Gdy ten przesunął wzrokiem po jej ciele, Padma prowokująco zwróciła się do niego przodem, układając stopę na drewnianej belce stołka, na którym siedział. I wbrew pozorom Krukonka była całkiem charakterna, dlatego nie odwróciła speszona wzroku, jak pewnie zrobiłaby cała masa innych dziewcząt płonąc na twarzy dziewiczym rumieńcem, a zamiast tego podjęła grę, prowadząc z nim walkę na spojrzenia. - W zasadzie nic mi się nie stało - wzruszywszy ramieniem, oparła się ostrożnie bokiem o blat. - Lubię takie miejsca. Po kilku godzinach pracy w różowym królestwie cukierków i ciast dla równowagi muszę posiedzieć w jakieś dziurze, żeby nie zwariować - rzekła, wygłaszając pierwszą odpowiedź, którą ślina przyniosła na język. Sama nie wyglądała tak, jakby w to wierzyła, jednak nie sądziła, że chłopak będzie na tyle spostrzegawczy by to wyłapać. - I czasami lubię się napić... a strój był przypadkowy. Nie szukałam sobie rycerza w srebrnej zbroi, który obroni mnie przed jakimiś półgłówkami - wyjaśniła, bezczelnie odczytując jego myśli. Sama w tej kwestii miała podobne zdanie, wiedząc, jak czasami działają kobiety, ale jeśli to była ostatnia deska ratunku to cóż miały zrobić? - Za dobrą zabawę - wypiła na raz uzupełnioną whiskey, dochodząc w myślach do wniosku, że skoro już chciała się upić, to musiała się postarać i przede wszystkim nadgonić Lope. Potem uzupełniła szklaneczkę, przesuwając palcem po jej rancie. - A ty? - spojrzała nań ponownie, uśmiechając się urokliwie. Nie przeszkadzało jej ani spojrzenie, ani nawet ten arogancki uśmieszek chłopaka a w zasadzie podobało jej się to. Jak cholera. A te dołeczki w policzkach, gdy się uśmiechał... - Dlaczego pijesz i masz taki przykry humor? - ponowiła pytanie, lustrując niewinnymi oczętami twarz Ślizgona. Wyłapała nawet lekko widoczną bliznę przy jego wardze, zawieszając się nieopatrznie wzrokiem na jego ustach.
Rozmyślania Padme wcale tak bardzo nie mijały się z prawdą, bo ego Lope należało do tych naprawdę wybujałych. Ale rzeczywiście, odnajdywał się na miotle doskonale i nawet planował powiązać z tym swoją przyszłość. Oczywiście, jeśli ojciec nie uprze się na Ministerstwo. Wtedy najwyżej spieprzy z Hiszpanii i poszuka szczęścia w jakiejś odludnej mieścinie. Lope natomiast nie za bardzo interesował się innymi osobami, dlatego przypomnienie sobie, kim jest owa dziewczyna siedząca z nim przy barze zajęło mu sporo czasu. Z pewnością duży wpływ miał na to ten lekki szum w głowie, który odrobinę rozpraszał Hiszpana. Nie mniej niż towarzystwo dziewczyny, która najwyraźniej nie miała zamiaru pozostawać dłużną w kwestii potyczek słownych. - Siedzę tu, bo zamawiam Ognistą. - odparł szybko, nawet nie chcąc się usprawiedliwiać. Po prostu uświadamiał owej panience, którą kojarzył z babeczkami (gra słów he he), że to nie jej zasługa. Było blisko baru, mógł wygodnie usiąść, porozmyślać o sensie życia, gapiąc się w kieliszek. A to, że towarzystwo Padme nie przeszkadzało Lope to inna sprawa. Swoją drogą, jakim cudem miała go skusić? Może i był trochę pijany, ale nie aż tak. - Gdyby jeszcze one ci wychodziły... - odparł, przewracając lekko oczami z uśmiechem. Tak więc miał ją komplementować? Skupił wzrok na dziewczynie, starając się dostrzec coś, na co warto zwrócić uwagę. Jakiś wyjątkowy szczegół, zwykłą drobnostkę, która jednak czyniła ją piękną. Spojrzał prosto w złote oczy Padme, kiedy tak odważnie postąpiła, po części wtargnąwszy w jego sferę prywatną. Nie tak łatwo dawał się sprowokować, aczkolwiek nie było to czymś niemożliwym. Zwłaszcza, gdy prowokowano tak subtelnie. - Lepiej uważaj. - ostrzegł ją, zniżając nieco głos i przyglądając się uważnie zgrabnej nodze, która była na wyciągnięcie ręki. Uśmiech zniknął z twarzy Lope. To niebezpiecznie pakować się do jaskini smoka, ale Padme mogła nie być tego świadomą. I tak też traktował ją Lope. Jako dziewczynę, która nie wiedziała z kim naprawdę ma do czynienia. - Nie sądzę, żeby tak to działało. Ale nie oceniam. Oszukiwanie się czasami nie jest takie złe. Bylebyś nie uwierzyła w swoje własne kłamstwa, Padme. - odparł, wymawiając imię dziewczyny szczególnie miękko. - Padme... - powtórzył dość mało przytomnie, dotykając opuszkami palców jej kolana. Lope starał się by odczuła to jako zaledwie muśnięcia. Naga skóra dziewczyny zdawała się ciekawić Hiszpana, który po chwili przeniósł z powrotem wzrok wyżej i sięgnął po swoją szklankę, nadal trzymając dłoń delikatnie na jej nodze. - A co złego jest w szaleństwie? Wypił za dobrą zabawę, żeby poczuć, jak gorąco pali jego płuca. Lubił Ognistą, choć naprawdę nie powinien przesadzać. Tylko, że naprawdę chciał się upić. Tak, żeby ostatnie resztki rozsądku poszły w niepamięć. Żeby mógł wstać następnego dnia i z trudem przypomnieć sobie zaklęcie na kaca. Żeby móc się dobrze zabawić, tak jak sobie tego przed chwilą życzyli. - To dobrze, bo z pewnością nie trafiłaś na rycerza. Tak samo ty nie jesteś żadną ksieżniczką - oznajmił bez ogródek, zabierając dłoń z kolana dziewczyny, żeby przeczesać swoje włosy, które tylko bardziej się przez to zburzyły. Obserwował, jak Padme chyba próbuje dogonić chłopaka, co go nieco rozbawiło. Nie przepadał za widokiem pijanych dziewczyn, ale jakoś chciał zobaczyć akurat tę Krukonkę w takim stanie. Ludzie stawali się wtedy zazwyczaj nieco inni. - A ja... - zastanowił się chwilę, spoglądając na nią i mieszając delikatnie alkohol w kieliszku. - Powinnaś częściej się tak uśmiechać. Od razu bardziej znośna. Widzisz, prawię komplementy. - powiedział, odwzajemniając się równie uroczym gestem, choć nie wyszedł do końca tak, jak miał przez rozproszenie chłopaka. Zwłaszcza, że musiał powstrzymywać się od spoglądania na jej nagie udo. Miał ochotę ponownie go dotknąć, przesunąć palcem aż do linii spódnicy, żeby zaczepnie ją podciągnąć. Lekko, zaledwie trochę. A potem znów się wycofać. Lope ciekawiło, czy Padme lubiła takie drażnienie. - Życie dało mi parę solidnych kopów w mój seksowny tyłek i trochę boli. I nie ma nikogo kto by go pomasował. - pożalił się ze śmiechem, bo bynajmniej nie zamierzał płakać nad swoim losem. Wiedział, że nie ma najgorzej na świecie, choć i tak czasami egoistyczne myślenie kazało mu sądzić inaczej. - Taka dziewczyna nie powinna marnować czasu siedząc w tym barze i rozmawiając ze mną. - mruknął dość niewyraźnie, odstawiając na razie kieliszek. Humor właściwie zmieniał mu się jak w kalejdoskopie.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Niespecjalnie starała się prawić mu komplementy, dlatego jego docinek skwitowała wzruszeniem wątłych ramion skrytych pod czarnym swetrem. Gdyby chciała, to umiałaby mu powiedzieć coś miłego i to w taki sposób, że pragnąłby więcej. Ale nie chciała sprawiać mu tej przyjemności, przynajmniej na razie. Spoglądała chłopakowi prosto w oczy, zastanawiając się o czym myślał. Miała uważać? Zaciekawił ją bardziej, a kobiety miały to do siebie, że kiedy coś je ciekawiło to nic nie potrafiło stanąć im na przeszkodzie, żeby zaspokoić swą ciekawość. - Lubię parzyć sobie palce – stwierdziła dalej pewna siebie, kiedy jednak chłopak wymówił jej imię, zdziwiła się. Nie wiedziała skąd w zasadzie mógłby ją znać, ale nie zamierzała o to dopytywać jak podniecona piątoklasistka. Uśmiechnęła się tylko, opuszczając spojrzenie na szklankę, którą trzymała w dłoni a zaraz po tym na jego dłoń, spoczywającą swobodnie na jej kolanie. Nie strąciła jej, czując tylko, że ciekawość wobec tego człowieka niebezpiecznie wzrasta, jednak skupiła się w tym momencie na słowach, które wypowiedział. Przecież ona siebie wcale nie oszukiwała, więc nie wiedziała skąd ten zarzut. Trochę przekoloryzowała prawdę. A prawdą było, że musiała zapić smutki i nękające jej głowę myśli na temat pewnej osoby. Unikanie Shawna, jako osoby, wychodziło jej wręcz idealnie, głównie przez to, że miała co robić, ale myślenie o nim doprowadzało ją na skraj szaleństwa. - Nie ma nic złego w szaleństwie, Lope. O ile nie doprowadza cię do skrajnej rozpaczy albo schizofrenii – nie patrzyła na niego od dłuższej chwili, ale nie wyglądała na skrępowaną jego zachowaniem, gestami, czy samym faktem jego obecności obok. - Szaleństwo nawet jest dobre, bo tylko wariaci są coś warci w naszym świecie. Tak mówią – zapiła swoje słowa bursztynowym trunkiem, wzdychając cicho. Nawet nie spostrzegła, w którym momencie zabrał dłoń, ale jej uwagę przykuły niemal idealnie ułożone włosy, które nawet po przeczesaniu ich palcami wyglądały lepiej. - Tak wyglądasz... znośniej – nie zdołała powstrzymać się od komentarza, wskazując podbródkiem na jego włosy. Zawsze zastanawiało ją to, dlaczego niektórzy faceci tak dbali o swój wygląd, podczas gdy ona – niewątpliwie kobieta – czasami lubiła nie robić ze swoim wyglądem absolutnie nic. Szybko dochodziła do wniosków, że płeć była przecież tylko konstruktem społecznym, w którym kazano im żyć a pewne zachowania były automatycznie i od dziejów przypisywane do danej płci. To się zmieniało. Nie wiedziała tylko czy na szczęście, czy na nieszczęście, czy na miłość boską. - Nie umiałabym udawać księżniczki, przykro mi, jeśli cię w jakiś sposób rozczarowałam – udała skruszoną swoim wyznaniem, ale paradoksalnie do tego uśmiechając się jeszcze szerzej, uśmiechem, który potrafił z pewnością oczarować. Przeważnie się tak uśmiechała, chociaż w ostatnim czasie nie miała zbyt dużo powodów do szczerzenia buzi na każdym kroku, dlatego Ślizgon był pierwszą od kilku dni osobą, która ujrzała ten szczerzy, niewymuszony niczym uśmiech. Wysłuchała jego powodów i była skłonna przybić mu piątkę, ale nie miała ochoty żalić się na swój los. Nie należała do tego typu dziewczyn, które robiły z siebie ofiary i nienawidziła, gdy ktoś się nad nią litował. To jedynie ją frustrowało. Gdy chciała się odezwać, kolejne słowa Hiszpana spowodowały, że zamilkła. - Co to znaczy taka dziewczyna? - zmarszczyła czoło, spoglądając na niego ponownie. Nie wiedziała też dlaczego tak się zirytowała tym określeniem, gdy chyba powinna się właśnie cieszyć. Nachyliła się ostrożnie w jego stronę, ruchem ręki pokazując, by się przybliżył, jakby chciała wyznać mu największy sekret. I gdy to zrobił, gdy spotkały się ich oddechy a jej rozpuszczone, krótkie włosy, musnęły delikatnie jego policzek, wyszeptała mu do ucha: - Ustalmy sobie coś, Lope. Jestem zwyczajną dziewczyną, która przyszła się zwyczajnie napić, tak jak ty. A że akurat ze sobą rozmawiamy, to inna kwestia. Najwidoczniej magiczna, skoro znaleźliśmy się w tym samym miejscu, o tej samej porze – jednocześnie nieświadomie oparła dłoń o jego kolano zaciskając na nim palce, by się nie wywrócić na barowym stołku. Mógł poczuć woń jej delikatnych perfum zmieszaną z przyjemnym ziołowym zapachem szamponu do włosów i same zresztą włosy, które wciąż łaskotały go po twarzy. Nie trwało to długo, bo Padme szybko wróciła do wcześniejszej pozycji, ponownie wlepiając w twarz Hiszpana swoje hipnotyzujące, złote tęczówki. - Jeśli masz ochotę, to możesz mi powiedzieć co cię skopało. Umiem słuchać, a ty chyba potrzebujesz się wygadać. Rzadko mi się to zdarza, ale najwidoczniej zaciekawiła mnie twoja osoba. A czy masz seksowny tyłek... nie miałam okazji tego sprawdzić – oparła dłoń o zaróżowiony od alkoholu policzek a łokieć o drewniany blat, przypatrując mu się z uwagą. Faktycznie interesowało ją to, co takiego złego spotkało Mondragona, skoro przeważnie takie osoby nie miały zbyt skomplikowanego życia.
O dziwo rozmawiało im się tak dobrze, że nawet nie zauważyli kiedy zniknął cały alkohol. Oczywiście nie poprzestało na samej rozmowie i nic nie znaczących gestach oraz sugestiach - po wyjściu z baru w wyniku dziwnych okoliczności znaleźli się w mieszkaniu dziewczyny. A potem... potem można się domyślić, że spędzili ze sobą bardzo przyjemną i upojną noc.
zt oboje
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Dawno nie odwiedzał tego przybytku, to też dzisiaj, po teście z transmutacji postanowił się jakoś rozluźnić i zresetować, jak to mawiali mugole. Cokolwiek to znaczyło... Wymknął się z Hogwartu tajemnym przejściem i z narzuconym kapturem dotarł do Świńskiego Łba. Tutaj mógł zdjąć bez problemu kaptur. Mógł mieć pewność, że tutaj jak zwykle nic nikt nigdy nie widział i każdy trzymali swój nos przy samym kuflu, gdzie faktycznie oczy cały czas obserwowały każdą nową osobę wchodzącą, każdego podejrzanego typa, czy w końcu ucznia który to wymknął się z zamku by się napić czegoś lepszego nisz kremowe pomyje. Mógł z dumą zaliczyć się do tych osób, które chętniej zjadłyby robaka niż wypiły cały dzban tego czegoś co śmiało się nazywać piwem. A Cortez ze względu na swoje pochodzenie bardzo cenił wysokoprocentowe trunki, a ostatnimi czasy docenił i pana Ivana. Więc nic dziwnego, że tym razem jego wybór padł na zezowatego Ivana. Który przy jego ostatniej popijawie z Dymitrem wchodził jak zwyczajna ognista. Niby coś tam popaliła, ale dało się to znieść. Rozejrzał się po gospodzie, ale nikogo ciekawego nie zauważył tylko same stare, zachlane pyski stałych bywalców Prosiego Łba.
było zimno, mokro i pochmurno. Karin nie spała od dwóch dni, więc po dzisiejszych zajęciach chciała się trochę przespać, ale znów nie mogła. Zrobiła więc sobie szybki, mocny makijaż, żeby choć trochę zamaskować zmęczone oczy i wyszła pobiegać. Dziewczyna nie miala pojęcia ile czasu minęło gdy stwierdziła, ze nie da rady biec dalej. W każdym razie robiło się ciemno, wiec weszła do najbliższego lokalu, który się nawinął. Tak się składa, ze była to "Gospodapod Świńskim Łbem". Gdy była juz w środku zdjęła przemoczoną bluzę z kapturem i powiesiła ją na wieszaku przy rozpalony kominku. Teraz miała na sobie ciemne spodnie z dresu, trochę ubłocone u dołu, oraz białą bluzkę bez rękawów, która również była przemoczona, przez co widać było czerwony biustonosz, który miała pod spodem. -Dymiące piwo- rzuciła siadając przy barze i nie patrząc na nikogo. Mokre włosy zebrała do tyłu i związała w kitkę gumką, którą zawsze ma na ręce.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Nagle do baru podeszła jakaś blondynka. Niby to trochę obojętnie spojrzał w jej kierunku, a jednak nie mógł się powstrzymać od tego by nie zwiesić na niej dłużej oka. Zwłaszcza, że teoretycznie się nie znali, to jednak bardzo dobrze wiedział kim była. Znał jej imię, a już tym bardziej nazwisko. - Cześć Karin - rzucił niby to luźno, a jednak odwrócił się w jej stronę na obrotowym krześle. - Na brodę Merlina wyglądasz jakbyś właśnie stoczyła pojedynek z mantykorą - rzucił z lekkim uśmiechem obserwując jej stanik przez kilka sekund, opamiętał się jednak w porę i wrócił wzrokiem do góry w stronę jej oczu. Nagle wyciągnął w jej stronę rękę jakby nic i się przedstawił: - Aleksander Cortez - zaakcentował nazwisko i uśmiechnął się szerzej. Nie miał pewności, czy ona w ogóle go kojarzy. W końcu rodziną nie byli.
Jeszcze zanim dostała swoje zamówienie zauważyła, że chłopak siedzący obok jej sie przygląda. Dlatego też nie zdziwiła się słysząc jego głos. -Znamy się?-spytała mierząc go wzrokiem i podnosząc do ust butelkę, którą właśnie podał jej barman. Stłumiła śmiech wywołany jego następną wypowiedzią. -Nie wiesz, że nie grzecznie jest wytykać dziewczynie zły wygląd?- spytała. Osobiście nie znała chłopaka. Widziała go może kilka razy na korytarzach Hogwartu, ale osobiście nigdy z nim nie rozmawiała. Był o niej młodszy, a z takimi raczej rzadko miała do czynienia. Jej rozmówca w końcu się przedstawił. -Ach, to ty...- powiedziała podajac mu rękę. On jej imię znał, więc nie dodała nic więcej.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej słysząc jej odpowiedź. Nagle udał zmartwionego wizją jaka mu się obrazowała przed oczyma, jeśli miałby na to pozwolić. - No i co za kila lat znów się spotkamy tutaj i wejdziesz z nogami bardziej owłosionymi niż akromatula i szopą bardziej przetłuszczoną niż legendarne włosy Snape'a? Niee - tutaj teatralnie przeciągnął potrząsając głową. - Nie wybaczyłbym sobie później tego czynu - dodał opierając się o blat zastanawiając się nad czymś. - Dzięki wam Kobietą staramy się wyglądać jak cywilizowani ludzie, szkoda byłoby rezygnować z takiego postępu ludzkości i znów wracać do średniowiecza, gdzie to brano kąpiel raz na miesiąc by to uodpornić się na choroby - dopowiedział po chwili i powrócił do swojego Ivana. Naprawdę ten trunek z Prosiego Łba wchodził jak wola... Cholerni właściciele kazali pewnie rozcieńczać trunek. Przez co kpiąco spojrzał na zawartość swojej szklanki. - No niestety to ja, jakkolwiek sobie mnie wyobrażałaś - powiedział znów wracając do jej oczu i się zastanawiając ile mogła być starsza. Rok, dwa lata? Maksymalnie. - To studia Cię tak bardzo zmęczyły - rzucił po czym zerwał kontakt wzrokowy, nie chciał być jakiś nachalny. Przez co znów spoglądał w dno szkła, które z każdą chwilą robiło bardziej puste. - Poproszę to samo - powiedział wskazując delikatnie jej zamówienie. Może ono chociaż trochę zadowoli podniebienie Aleksandra, na tyle mocno by nie skomentować tego cichym prychnięciem.
Ona z owłosionymi nogami i tłustymi włosami? Boże święty! Tak źle to nawet z nią nie było za czasów sierocińca! Karin uśmiechnęła się rozbawiona słysząc jego wywód na temat znaczenia wyglądu kobiet dla ogółu ludzkości. Gryfonka od dawna słyszała plotki o chłopaku, który nosił to samo nazwisko co ona. Często pytano ja, czy są spokrewnieni, ale sama Panna Cortez szczerze w to wątpiła. Chłopak należał do Slytherinu i był czystej krwi, a ona była mugolaczką, a jej rodzice nawet nie byli anglikami. Tak więc ich pokrewieństwo było raczej niemożliwe. -Sporo słyszałam o zielonym Cortezie w Hogwarcie- powiedziała znów upijając łyk z brązowej butelki. Tym razem przed połknięciem płynu delikatnie dmuchnęła przez nos, wypuszczając przy tym kłęby pary. Chłopak zapytał o powód jej zmęczenia. Cholera, czyli jednak makijaż nie pomógł. -Aż tak widać?- spytała marszcząc brwi.- Powiedzmy, ze przeszłość nie daje mi spać.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Ucieszył go fakt, że chociaż trochę mógł ją rozbawić. Nie lubił kiedy to jakaś dziewczyna siedziała smutna, czy zmęczona życiem. Wtedy pojawiał się on... Książę ciemności na testralu. Niestety miał tą przyjemność należeć do tego grona ludzi widzących te magiczne stworzenia, więc dlaczego miałby na nich nie ujeżdżać? Karin z pewnością musiała słyszeć coś o jego rodzinie więcej, bowiem jego matka w końcu uczyła eliksirów w Hogwarcie. Chociaż studenci mieli ten przywilej wybierania sobie przedmiotów na który chcieli chodzić. Więc jeśli nie interesowała się miksturami to nawet nie musiała ani razu spotkać Beatrix. - Nie wierz im! Wszystko co o mnie usłyszałaś to bzdury - rzucił od razu uśmiechając się na powrót bardzo szeroko. - No chyba, że coś dobrego, to można ustalić, że tym razem nie kłamali - dodał i przyjrzał się kłębom dymu jakie wypuściła z nozdrzy. - Na zdrowie - mruknął i uśmiechnął się udając, że nie miał pojęcia o efektach ubocznych tego trunku. Co po chwili sam wykonał wydmuchując kłęby dymu, które rozwiał machnięciem ręki. - Brzmi poważnie - skomentował jakże odkrywczo, szukając w głowie jednak jakiejś lepszej odpowiedzi. Bo może i wcześniej starał się ją jakoś rozśmieszyć to nie chciał przecież też podchodzić do jej problemu lekceważąco. - Każdy ma takie chwile, czyn z przeszłości, który odbije się na teraźniejszości. Ale jeśli masz na tyle silny charakter, to dasz sobie radę Karin. Jakkolwiek by źle nie było. Brnij dalej w przyszłość, a nie rozżalaj się nad przeszłością. Tego raczej nie zmienisz... - dodał po krótkim namyśle, po czym naszła go jeszcze inna myśl jakże błyskotliwa. - No chyba, że masz zmieniacz czasu, masz? - dopowiedział szybko posyłając ciekawskie spojrzenie.
Owszem, słyszała,ze jego matką jest nauczycielka, nawet kiedyś była u niej na lekcji. Kobieta wtedy nie zwróciła większej uwagi na jej nazwisko, więc sama Karin też się nie wychylała. Bardziej ją ciekawiło, czy Aleksander słyszał coś o niej i co to było. Dziewczyna spokojnie wysłuchała wszystkiego co miał jej do powiedzenia. -Znasz moje imię, wiec też za pewne co nieco o mnie słyszałeś-stwierdziła przechylając butelkę przy ustach. Gdy chłopak wspomniał o zmieniaczu czasu znów zachichotała. -Nie, nie posiadam takich artefaktów.A nawet jakbym miała to nie wiem, czy by o użyła. To prawda, miło by było znów spotkać rodziców, dowiedzieć się co dokładnie stało się tamtego dnia, może nawet zapobiec wypadkowi. Ale z drugiej strony... Gdyby wtedy nie zginęli gdzie by teraz była? Czy poznałaby Meksyk? Zapewne nie zostałaby prostytutką, ale kim w takim razie by była? Grzeczną kujonką? Czy załamaną grubą krową? Drgnęła wyrywając się tym myślom i spojrzała na Corteza. -A ty? Co ktoś taki jak ty robi w takim lokalu jak ten?- spytała da zmiany tematu.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
/Wybacz, już nie dałem rady wieczorem nic napisać.
Zastanowił się co wiedział o Karin, w sumie to też niewiele. Znał przeważnie jej imię o które pytał się wpierw matkę, a następnie dziadka, czy kojarzy kogoś takiego. Za każdym razem padała jednak taka sama odpowiedź. - Wiem tyle, że nie jesteśmy rodziną, a to tylko zbieżność nazwiska, które swoją drogą jest bardzo popularne. Nawet do końca nie wiem skąd Karin pochodzisz - odpowiedział, po czym odwrócił się plecami do baru by to mieć lepszy kontakt wzrokowy z dziewczyną. - To prawda, z tym nie ma żartów i można nieźle namieszać w historii - powiedział Ślizgon starając sobie wyobrazić jaką byłby osobą jakby nie pewne czyny z przeszłości. Z pewnością byłby bardziej normalny, ale i o wiele słabszy, za słaby by z dumą nosić swoje nazwisko i brzemię jakie na nim spoczywało narzucane z pokolenia na pokolenie w tej rodzinie. Słysząc jej pytanie przybliżył się do niej i konspiracyjnie wyszeptał: - Bo widzisz... Ja jestem tutaj nielegalnie. No, a gdzie najlepiej iść pić jeśli chcesz ukryć swoją obecność w Hogs jeśli nie tutaj? Co prawda jest w tym miasteczku dużo więcej bardziej urokliwych miejsc, ale lubię ten lokal. Ma swoją niepowtarzalną atmosferę. O ile lubisz przebywać z wszelkimi mętami z tego miasta - Powiedział cały czas nachylając się w jej stronę i szepcząc by nikt inny nie usłyszał co mówi, a już zwłaszcza barman bo jeszcze się obrazi za taką ocenę swojego lokalu. - A tak się składa, że ja lubię - dodał już normalnie prostując się ponownie i rozkładając ręce by to wskazać to miejsce, uśmiechając się przy tym kącikami ust. - No a co tutaj robi taka kobieta jak ty? - Rzucił opierając się przedramieniem o szynkwas i nie ściągając z niej spojrzenia upił trochę zamówionego alkoholu.
Czyli w sumie wiedział o niej tyle co ona o nim. A co do pochodzenia... Karin sama nie była tego do końca pewna. Wie, że ojciec pochodził z Meksyku a matka z Włoch. Zawsze myślała, ze urodziła się w Anglii, ale w sumie nie ma takiej pewności, bo jedyne osoby, które mogłyby o potwierdzić już nie żyją. Jednak dy z Patriciem wyjechała do Meksyku od razu poczuła, ze to tam jest jej dom. -Przyjmijmy, że nie pochodzę stąd.- powiedziała ogólnikowo i zlizała koniuszkiem języka zabłąkaną kroplę piwa z szyjki butelki. -Taki z ciebie niegrzeczny chłopiec?- spytała rozbawiona, gdy wygłosił swoje poglądy na temat ów lokalu. Oh, chciał wiedzieć co ona tu robiła. W sumie to... Sama nie wiedziała. Weszła u bo padało. Ale tak na prawdę jej to nie przeszkadzało.Więc w sumie co robiła? Dlaczego tu weszła? - Co ja tu robię? Piję.- odpowiedziała znów upijając łyk z butelki.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Przyjrzał się jej uważnie starając się jakoś telepatycznie wyciągnąć od niej co takiego ukrywała i do czego nie chciała się przyznać. - Ależ tajemniczo. Mam wrażenie, że im dłużej z tobą przebywam tym mniej o tobie wiem - rzucił unosząc kąciki warg. Oczywiście to co zrobiła nie umknęło jego uwadze, co skomentował tylko szybkim uśmiechem. - Zdecydowanie jeden z najbardziej niegrzecznych w tej okolicy - odpowiedział i mrugnął rozbawiony. Chociaż wyglądało na to, że mocno wierzył w te słowa. - Są dwa typy ludzi chodzący w takie miejsca. Ci którzy przychodzą tutaj w celach by sobie pogadać z nieznajomym, albo ci którzy przychodzą by się upić. Upić, a nie napić. Po tym zrobić coś głupiego, ale mieć na to tak bardzo wyrąbane bo wiesz, że swoje poczucie winy możesz wytłumaczyć tym, że było się tak bardzo pijanym, że nie byłaś w stanie tego kontrolować. Czyż nie wspaniała opcja i jak bardzo wygodna? - odpowiedział i wbił w nią spojrzenie niemo wręcz zadając pytanie. No to jak? Do której kategorii należysz?
To nie tak, ze chciała coś ukryć. Po prostu nie miała ochoty wspominać szczęśliwego dzieciństwa, śmierci rodziców, sierocińca, kradzieży, pracy na ulicy, wyjazdu z kraju, pracy jako prostytutka i porzucenia przez opiekuna. Nie wszyscy musieli o tym wiedzieć, prawda? -Może tak jest lepiej?- odpowiedziała tajemniczo. Nie lubiła odkrywać wszystkich kart od razu, te gierki w odgadywanie siebie na wzajem bywały zabawne. -Niegrzeczny i nieskromny. Jednym słowem Łobuz.- stwierdziła uśmiechając sie z przekąsem. Hm, niby młodszy, a interesujący. Kto by pomyślał... Hmm... jakby tu się określić? Karin lubiła się upić, porozmawiać z nieznajomym i robić rzeczy, które zazwyczaj robią ludzie nie myślący trzeźwo. -A co z tymi, którzy po samym alkoholu kontroli nie tracą, a mimo to robią rzeczy, których inni na trzeźwo nie odważyliby się zrobić?- spytała z zadziornym błyskiem w oku i przyłożyła butelkę do ust. Zanim wypiła kolejny łyk jakby się zawahała, przejeżdżając krawędzią otworu po dolnej wardze.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
No oczywiście, to nie tak, że chciał na nią nalegać i wydusić nagle wszystkie informacje. W końcu to nie były lochy, lecz gospoda, a to nie było przesłuchani, a zwyczajna rozmowa. A jedynie Cortez należał do ciekawskich osób, jeśli nie wścibskich, jak to określił go kuzyn. - Poniekąd tak - mruknął cicho niechętnie przyznając jej rację. W końcu sam nie byłby w stanie wydusić z siebie ani słowa jeśli miałby opowiedzieć coś prawdziwego o swojej rodzinie. Nie pozwalałoby na to zaklęcie jakie na niego rzucono. Na jej kolejne słowa roześmiał się i kiedy to się opanował, w miarę, powiedział: - Tak szybko mnie rozgryzłaś... Chyba będę musiał sporo popracować nad swoją aurą tajemniczości. - Nie przestawał się jednak uśmiechać i przegryzł dolną wargę na moment. - Tacy są jeszcze ciekawsi. Bowiem oznacza to, że mają w sobie jakąś cząstkę szaleństwa i w przeciwieństwie do tamtych przy następnym spotkaniu nie będziemy udawać, że się nie znamy, lecz znów się napijemy i bardzo chętnie powspominamy to wspólne szaleństwo - odpowiedział przenosząc wzrok z jej oczu ciut niżej, dosłownie na usta i z powrotem na oczy. - A tak się składa, że Łobuzy lubią o wiele bardziej takie dziewczyny - dodał, akcentując łobuza po czym sam upił łyczka dymiącego piwa.
O proszę, nawet udało jej się go rozśmieszyć. Fajnie. -Jak widać potrafię coś więcej niż tylko przyciągać uwagę nieznajomego w barze.- stwierdziła i puściła mu oczko. Karin nie należała do ludzi, którzy udają, ze kogoś nie znają bez względu an charakter ich poprzednich spotkań.No chyba, ze był to klient spotkany w restauracji na kolacji z żoną. To już były kwestie zawodowe,czyli zupełnie inna sprawa. -A jakie konkretnie szaleństwo masz na myśli?- spytała pół głosem pochylając się w jego stronę z tajemniczym uśmiechem. -Tak się składa, ze jestem taką dziewczyną i bardzo lubię Łobuzów.- dodała jeszcze ciszej dalej pochylając się w jego stronę. Oj chyba robiło się ciekawie...
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Dopił do końca piwo i odstawił za siebie butelkę na tyle daleko by jej nie przewrócić przez przypadek. - W takim razie już nie mogę się doczekać, aby poznać twoje inne talenty - mruknął zalotnie i jego wzrok zszedł jeszcze niżej niż poprzednim razem, przez co znów przygryzł delikatnie wargę szybko coś analizując. - A na ile szalona byłaby propozycja zabrania cię w jakieś ustronniejsze i przyjemniejsze miejsce? - rzucił poważnym tonem, ale w strasznie mrukliwy sposób. Niemalże dmuchając jej ciepłym oddechem na ucho. Jego ręka na tą chwilę spoczęła na jej ramieniu, a następnie zjechała po przedramieniu i w końcu zatrzymała się pod jej ręką nie wypuszczając jej. - Wtedy przekonasz się, że potrafię być jeszcze większym łobuzem - dodał i dopiero teraz odsunął się tak na prawdę na poprzednią odległość by znów mógł spojrzeć w jej oczy. Chociaż jeśli nie odtrąciła jego ręki to nie wyciągnął jej spod jej dłoni.
Chłopak dokończył swoje piwo, a jej jeszcze trochę zostało. Nie lubiła pić szybko, wolała delektować się smakiem. -Może kiedyś będziesz miał okazję...- odpowiedziała gdy stwierdził, ze chciałby poznać jej talenty. Aleksander przedstawił jej ciekawą propozycję. Do ego ten gest ręką... To wszystko uświadomiło jej, ze wygląda dalej jak ubłocona zmokła kura. -Przepraszam na chwilę.- powiedziała odstawiając trunek na ladę baru i poszła w kierunku łazienki. Małe, obskurne pomieszczenie, które raczej rzadko widywało mopa i ścierkę. Bynajmniej nie chciała tu załatwiać swoich potrzeb fizjologicznych. Potrzebowała tylko jakiegoś miejsca, żeby doprowadzić się do ładu i składu. Z małego pokrowca przy pasie wyjęła różdżkę i skierowała ją na swoje mokre dresy. -Multicorfors- mruknęła stukając kijkiem w materiał. Po chwili miała już na sobie czarne, obcisłe jeansy, czerwony top z odsłoniętym brzuchem i gołymi ramionami oraz czarne botki na niewysokim obcasie. Przejrzała się jeszcze w lustrze. Potargane włosy spięte w niedbałą kitkę wyglądały całkiem nieźle, więc tylko poprawiła kilka wystających kosmyków i wyszła z toalety. -Więc gdzie mnie chcesz zabrać?- spytała jakby nigdy nic siadając znów na stołku barowym i sięgając po swoja butelkę.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
On delektował się alkoholem tylko jeśli ten charakteryzował się czymś wyjątkowym. I były to raczej rzemieślnicze wytwory, które pojawiały się raz na jakiś czas, a nie były ogólnodostępne. Te pił wtedy raczej szybko nie przeciągając tego co miało po nich nadejść. A więc upojenie alkoholowe, tak pięknie dzisiaj nazywana - banią. - Trzymam cię więc za słowo Karin - odpowiedział po czym spojrzał jak wstaje samemu lekko się podnosząc do góry. - Nie ma sprawy - rzucił uspokajając się, ponieważ przez chwilę myślał, że chce już iść. Nie było jej chwilę, ale kiedy wróciła nie rozpoznał jej. Lecz musiałbym skłamać jeśli napisałbym, że tak po prostu ominął ją wzrokiem. Dziewczyna była po prostu śliczna, a w tym stroju przyciągała wręcz spojrzenia facetów. Cortez będąc przez chwilę oniemiały tym widokiem otrząsnął się i roześmiał krótko. - Tak wyglądasz o wiele bardziej niebezpiecznie i ślicznie. A takie połączenie nie wróży niczego dobrego - powiedział do dziewczyny i pozwalając jej dopić piwo wstał z taboretu. - A czy zabranie cię w jakieś ciche, ciepłe miejsce po tak niedługim spotkaniu byłoby nietaktowne? Nawet dla łobuza? - odezwał się znów przechodząc do konspiracyjnego tonu głosu i przybliżając się nieznacznie w jej stronę.
Szczerze mówiąc nie spodziewała się, ze wywrze na chłopaku aż takie wrażenie. Dopiero gdy przyłożyła butelkę do ust zauważyła ten lekki szok na jego twarzy. -Co, cos nie tak?- spytała patrząc na swój strój. Jej zdaniem wyglądała w porządku, więc nie od razu zaskoczyła o co mu chodziło. Zajarzyła dopiero gdy wyraził swą opinię. -Och, jakiś ty miły!- zawołała teatralnie udając zaskoczenie.-Przyznaj się, ze każdej to mówisz.- dodała puszczając mu oczko. Z delikatnym uśmiechem na ustach przytknęła do nich butelkę z co raz mniej już dymiącym trunkiem. Dwoma łykami opróżniła butelkę i odstawiła ją na blat. Gdy to zrobiła chłopak wstał ze swojego stołka. -To zależy, czy będzie tam dobry alkohol i jakie niecne pany masz względem mnie.- odpowiedziała tym samym konspiracyjnym głosem. Również podniosła się z miejsca i machnęła różdżką przywołując do siebie swoją bluzę. Stuknął w nią magicznym kijkiem mamrocząc o samo zaklęcie co poprzednio i zmieniając ją w skórzaną kurtkę na zamek błyskawiczny w motocyklowym stylu. -Więc prowadź.- powiedziała wychodząc razem z Aleksandrem na ulicę.
Emily nienawidziła deszczu. Starała się nie uzależniać swojego nastroju od pogody za oknem, ale wszystkiego co mokre i wilgotne szczerze nienawidziła, czy to był śnieg, deszcz, czy grad - jej ochota na spacery spadała zdecydowanie poniżej zera. Najchętniej siedziałaby w dormitorium owinięta kocem i czytała jakąś książkę, odcinając się całkowicie od rzeczywistości. Tym razem jednak coś ją podkusiło. Na chwile deszcz ustał, wyszło słońce, a nawet temperatura podskoczyła o parę stopni. Pogoda na spacer wydawała się wręcz idealna, więc Emily postanowiła skorzystać z nadarzającej się okazji i jednak udać się do Hogsmeade. Narzuciła na siebie tylko beżowy, lekki płaszcz i wyszła z zamku. Niestety los bywa okrutny i uwielbia płatać figle. Tak było i tym razem, zamiast przyjemnego spaceru, w połowie trasy zmieniło się to w drogę przez mękę. Słońce w jednej chwili schowało się za chmurami, a z jednej jedynej chmury (za to ogromnej) zaczął padać gęsty, zimny deszcz. Nie widziała już odwrotu jak brnąć w to i schować się w miodowym królestwie, albo w jakiejś kawiarni na miejscu. Przechodząc koło Gospody podświńskimłbem zawahała się. Może nie było to dobre miejsce na odpoczynek, ale domyślała się, kogo tam zastanie o tej porze. Co prawda jej próby namówienia chłopaka na tatuaż zawsze, ale to zawsze kończyły się fiaskiem, jej uparty charakter nie pozwalał jej przecież odpuścić. To była świetna okazja na kolejną, prawdopodobnie nieudaną próbę. Weszła do pomieszczenia i skrzywiła się, czując zapach który ją uderzył. Cóż, zdecydowanie nie było to miejsce, które miało jakiś szczególny urok, przynajmniej nie dla niej. Dostrzegła Mefistofelesa, który akurat kończył kogoś tatuować, podeszła do niego i usiadła na krześle na przeciwko. Zdjęła płaszcz. Była nieźle przemoczona, ale jakimś cudem jej makijaż (czyli głownie czerwona szminka) pozostawały nienaruszone. Za to z włosów i ubrań spokojnie można by było wycisnąć wiadro wody. Otrzepała je trochę z wilgoci. - To co, ja następna? - spojrzała na niego, uśmiechając się uroczo. Już od jakiś dwóch lat przychodziła do niego z chęcią wykonania tatuażu, a on, za każdym razem ją zbywał i odmawiał. Na początku pewnie dlatego, że miała zaledwie 14 lat. Później jednak już prawdopodobnie z czystego wyrachowania i złośliwości. Co prawda obiecał jej kiedyś, że jak skończy 17 lat, to wykona jej go nawet za darmo, ale przecież do tego było jeszcze trochę czasu. A ona ani nie należała do cierpliwych, ani nie lubiła, jak ktoś jej zabiera możliwość postawienia na swoim. Jak mogła tak po prostu czekać na 17 urodziny?
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Sam nie wiedział, kiedy w jego głowie pojawiła się wizja wymarzonego zawodu. Mefistofeles zawsze uwielbiał tatuaże, już od małego dziecka z podziwem spoglądając na rysunki zdobiące skórę jego ojca. Wydawało mu się tak naturalne i jednocześnie - wciąż, pomimo wszelakiej mody - oryginalne. Mógł robić sobie wzór taki sam, jak setki (tysiące!) ludzi przed nim, ale znaczył co innego dla niego, u niego. Cholernie kręciła go możliwość nie tylko noszenia takich zdobień, a również tworzenia ich. Dryg do rysowania miał, to trzeba było przyznać; choć pamiętał doskonale, jak jeszcze kilka lat temu projekty jego własnych tatuaży wyglądały tragicznie. Musiał się podciągnąć gdzieś pomiędzy zamazywaniem każdego skrawka swojego ciała, niekiedy po prostu nie mogąc dogadać się z tatuażystą. Ślizgon bywał uparty, jeśli już wiedział czego chciał. Albo i nie, bo to wszystko kwestia humoru, sytuacji i ustawienia gwiazd na niebie. A to kobiety są zmienne, nie? Niestety lub stety, większość porządnych placówek oferujących usługi tatuażu, miały dość wysokie wymagania. Mefisto długo bawił się takimi sprawami jak załatwianie dokumentów czy zaświadczeń, nie mógł również zapomnieć o drogocennych kursach. Ostatecznie postanowił dla wprawy popróbować tego, co od pewnego czasu i tak stosował; rozkręcił mały biznes, oferując swoje utalentowane rączki znajomym, a także znajomym znajomych. Dzięki temu nie tylko mógł zdobyć odrobinę klienteli, ale także poćwiczyć i przekonać się, że tego właśnie chce. Znajomości miał, o jakość dbał, a do wszystkiego podchodził profesjonalnie. Ach, no i oczywiście nie musiał się przejmować takimi rzeczami jak napięty grafik czy zajęta sala. Oferowanie usług subtelnie "na lewo" nie ograniczało chłopaka w sprawach typu miejsce... Bo czarodziejskie tatuaże to mógł robić nawet w pubie. Gospodapod Świńskim Łbem była miejscem stosunkowo spokojnym - pozbawionym gwarnego towarzystwa Hogwartu, pełnym ludzi intrygujących i, niekiedy, niebezpiecznych. Tutaj kręciło się tyle osób, że Mefisto bez problemu wtapiał się w tłum, jednocześnie z podobną łatwością się z niego wyłaniając. Chętnych do zabawy z różdżkowym tuszem nie brakowało. Tego dnia nie było inaczej, Ślizgon wcale się nie nudził. Jedna czarownica zaczepiła go dla zdobycia samych informacji odnośnie tego typu zabawy, inna przyszła z nabazgranym na serwetce projektem (obiecał się nad tym zastanowić i zebrał adres jej wizbooka, żeby potem się odezwać), a potem w końcu pojawił się mężczyzna, któremu miał poprawić jakieś błędy przeszłości. Skończył ze skutkiem wyjątkowo satysfakcjonującym i prawdę mówiąc, nie mógł powstrzymać małego uśmiechu dumy. Cieszyło. Drgnął z zaskoczeniem, bo zajął się zbieraniem kartek ze wzorami; wbił beznamiętne spojrzenie w Ślizgonkę, która tak bezczelnie postanowiła się przysiąść, jak gdyby nie zauważając tego, że nie ma ochoty (ani czasu?) na bezsensowne pogawędki. W szczególności w momencie, w którym wiedział czego się spodziewać. - Chyba jeszcze kilka miesięcy, skarbie - przypomniał szorstko, wsuwając luźne kartki do swojego szkicownika, który utrzymywał się jedynie za pomocą kilku zaklęć, zapewnionych przez sklep z artykułami papierniczymi. - Nie wiedziałem, że lubisz spędzać czas w takich miejscach... - Subtelna uwaga miała upomnieć Emily, że potrzebna jej była pospieszna wymówka; raczej stwierdzenie, że zjawiła się tu z jego powodu, nie działałoby na jej korzyść. A wcale nie wyglądała na stałą bywalczynię tego lokalu...
Emily oczywiście świetnie zdawała sobie sprawę, jaką odpowiedź usłyszy i nie była tym w żadnym stopniu zaskoczona, wręcz przeciwnie. Rozsiadła się wygodnie na krześle. - Spadł deszcz - odparła bez zająknięcia. - Poza tym ja lubię spędzać czas wszędzie. Nawet w takich miejscach. Zawsze można sobie popatrzeć na dziwnych ludzi, to się nie nudzi - rzuciła rozbawiona, rozglądając się po pomieszczeniu. Naprawdę było tu sporo nietypowych osób, kompletnie z innej bajki niż ona. Nie da się ukryć - szczuplutka, niska blondynka, o dosyć delikatnych rysach, wyróżniała się tutaj. Nie pasowała tutaj. Oczywiście Emily nadrabiała charakterem i bijącą pewnością siebie, ale mimo wszystko, jej widok w tym barze był dosyć dziwny i nietypowy. To miejsce było ponure i niepokojące. Każdy rozsądny człowiek powiedziałby jej, że taka dziewczyna jak ona powinna się trzymać jak najdalej stąd i nie zachodzić nawet przy okazji. - Już mam prawie 17 lat, nie dramatyzuj. Nie wciśniesz mi, że nie tatuujesz nieletnich - pokręciła głową. - I nie mów do mnie skarbie - spojrzała na niego nieprzyjemnie, nie lubiła takich protekcjonalnych zwrotów i dobrze o tym wiedział. Wyjątkowo ją to drażniło. Emily w ogóle wyjątkowo łatwo się rozdrażniała, jak ktoś w jakikolwiek sposób patrzył na nią z góry, na przykład jak na dziecko, albo jakaś nieporadną istotę. Pomysł na tatuaż miała już od dawna, ale dobrze wiedziała, że w żadnym prawdziwym studiu bez zgody rodziców nie będzie szansy na cokolwiek. Dlatego też nie odpuszczała i namawiała go przy każdej okazji. Tatuaże w ogóle bardzo ją fascynowały i podobały jej się, sama miała trochę ciche aspiracje na pójście kiedyś w tym kierunku, przynajmniej hobbystycznie.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Dłonie odrobinę bolały go jeszcze po tajemniczym szkiełku, dogłębnie raniącym - Mefisto wciąż nie wiedział kto wysłał mu taki skarb, ale na szczęście porażenie wywołane zacięciami dość szybko odpuściło. Teraz jedynie co jakiś czas palce drętwiały mu nieprzyjemnie, bądź dygotały w paskudnie niewygodny sposób. O ile wcześniej umówione sesje z tatuażami musiał odwołać, o tyle teraz odzyskał dawną precyzję. Mógł zatem pozwolić sobie na powrót do pracy, nawet jeśli tuż przed pochwyceniem różdżki, dłonie podrygiwały niespokojnie. Efekty były idealne, dobra? - Widzę - mruknął, pozerkując na Emily i te litry wody, które wniosła do lokalu na włosach i ubraniach. Nie przejął się tym na tyle, by walczyć w obliczu zakłóceń magicznych o zaklęcie suszące; pozostawił to w gestii panny Rowle, nie zamierzając bawić się w nianię. Odrobinę zignorował jej wyjaśnienia odnośnie pobytu w gospodzie, bo zamiast tego skoncentrował się na wychwytywaniu kontaktu wzrokowego z barmanem. Lenistwo robiło swoje... Na szczęście mężczyzna kojarzył już Noxa i całkiem trafnie postanowił dostarczyć mu spory kufel piwa. Zerknął przy okazji czujnie na jego towarzyszkę, ale słowem się nie zająknął. To nie ona piła, więc nie powinno być problemów... - "Prawie" - powtórzył i upił łyka alkoholu, oficjalnie kończąc dzień pracy i przechodząc na zasłużony relaks. Wzruszył ramionami, nie kłócąc się w temacie nieletnich; zazwyczaj nie miał aż tak określonych granic, a jednak Ślizgonka miała w sobie coś takiego, że przyjemnie jej się odmawiało. Zresztą przyszła do niego jeszcze wtedy, kiedy faktycznie miał opory odnośnie tatuowania młodszych osób - jakoś pozostało mu to twarde "nie". Może po prostu chciał mieć tę satysfakcję ze zrobienia legalnego tatuażu dziewczynie, której - odrobinę przypadkowo - obiecał darmowy zabieg? - Wiesz... Nigdy nie powiedziałaś mi, co chcesz - uwaga odnośnie "skarba" zupełnie go nie zainteresowała, bo mówił tak odruchowo i do każdego, a Emily nie miała stać się wyjątkiem. - Kotek? Serduszko? - Dopytał, tylko odrobinę drwiąc ze słodkich wzorów, kojarzących się z uroczymi dziewczynami. Pewnie nie powinien się śmiać, bo sam miał kilka bardziej kontrowersyjnych tatuaży, a jednak wszystko było utrzymane w charakterze sympatycznych żartów... chyba.