Jest to niewielki, składający się tylko z jednego pomieszczenia, obskurny bar, zawsze przyciągający tajemnicze i niezbyt sympatyczne osoby. Wewnątrz panuje mroczna atmosfera, a w powietrzu czuć dziwną woń. Poprzez małe, brudne okna wdziera się mało światła, a i słabo palące się świece niewiele go dają. Od czasu zmiany właściciela, stan lokalu trochę się poprawił, część mebli wymieniono i podobno zatrudniono kogoś do sprzątania, jednak daleko jeszcze do ideału. Uczniowie Hogwartu raczej rzadko wybierają ten bar na spędzenie w nim swojego wolnego czasu.
Patrzyła na całą scenę z chłodnym spokojem. Nie miała zamiaru go ścigać, nie miała zamiaru atakować. Po prostu słuchała słów chłopaka. Popełniła błąd. Nie powinna była w ogóle zachęcać go, żeby tu przysiadł. Powinna przegonić go do zamku. Mogła to zrobić, mogła się wymigać, mogła sama odejść, nie musiała szukać jego towarzystwa... Nigdy nikomu nie powiedziała niczego o sobie i teraz ta myśl przerażała ją. Wewnętrznie czuła się rozbita. Nie wiedziała, jak się powinna zachować, bo nigdy nie miała nikogo, kto mógłby być jej bliski, nie potrafiła zaufać ludziom, a wszystkie... głębsze uczucia, zdawały się być jej całkowicie obce. Popełniła kolejny błąd? Stawiając mu swoje ultimatum? Tak bardzo chciała chronić tą cząstkę siebie? Nieświadomie niszczyła szansę na jakąkolwiek relację, pomiędzy nią, a Rasheedem, bo była niczym ślepiec, niczym nieświadome dziecko, które próbuje zachowywać się tu, w życiu codziennym, jak tam: w pracy, gdzie jako członkini Brygady, nie mogła okazywać żadnej litości i żadnych skrupułów, gdzie na każdym kroku kazano jej ufać tylko samej sobie. Uderzyła z całej siły pięścią w stół. Złapała za szklankę i rzuciła nią o ścianę tak, że rozbiła się na miliony maleńkich kawałków. Farid. Człowiek, którego ścigała jeszcze kilka miesięcy temu. Za którym poszła w piekło wojny, sama, bo nie potrzebowała przecież wsparcia. O to też miano do niej pretensje: "Brygada zawsze powinna pracować RAZEM Panno Silvarova, jeśli nie jest to dla Panny zrozumiałe, będziemy musieli Pannę zwolnić. Natychmiast." Wtedy również nie wiedziała, jak się zachować. Co zrobić, jeśli nie ufała im wszystkim? Jeśli tylko plątali się pod nogami i istniało ryzyko, że któregoś z nich trafi, okaleczy. Potem, kiedy już zaczynała zyskiwać w ich oczach, kiedy już zebrała wiele punktów... Minister Magii okazał się być zdrajcą, a na nią patrzono znów spode łba. Wszak to on jej zaproponował tę posadę i pracę przy rozbiciu Lunarnych. Wróciły wątpliwości: może kiedy Anastazja znikała, żeby "polować" na członków tej organizacji, była tak naprawdę podwójną agentką i informowała Lunarnych o ich posunięciach? Udało jej się drugi raz odbudować swoją pozycję, a teraz kolejna sytuacja, która nie powinna mieć miejsca! Kolejna, która zniszczyła jej dobre imię i znów każdy patrzył na nią podejrzliwie, szeptano za jej plecami. Jeśli tak miała wyglądać Anglia, to chyba woli wrócić do swojej rodziny. Teraz jeszcze straciła Rasheeda. Zdążyła się trochę... przywiązać do chłopaka, ale nie potrafiła mu nigdy tego powiedzieć. Nie potrafiła też mu zaufać. Nie potrafiła tej znajomości utrzymać, bo nikt jej tego nigdy nie uczył. Tylko STAŁA CZUJNOŚĆ kierowała jej życiem, wszędzie widziała wrogów. W każdym geście, kpiącym spojrzeniu, ironii w tonie głosu - wszędzie widziała wrogość i złe zamiary. Może się myliła? Może źle go oceniła? Czas pokaże. Nie będzie go ścigała. Przez chwilę miała ochotę za nim wybiec, ale powstrzymała się. Zamiast tego zamówiła kolejną ognistą, postanawiając, że tego dnia spróbuje się chociaż upić...
Wypijmy za lepszy czas. Pomyślała Gemma, kiedy wstawała dzisiejszego ranka, w dormitorium krukonów. Wciąż nie do końca mogła uwierzyć w to, co się wydarzyło. W to, że ma siostrę, a ona ma brata, a on... on jej tak nienawidził. To wszystko wydawało się zbyt skomplikowane. A ona przecież nie chciała uciekać. Nie była tchórzem. Nie była też kimś, kto się czymkolwiek przejmuje. Dlaczego teraz było inaczej? Chyba po prostu wiedzieli, w którą strunę powinni uderzyć. Gdzie dźgnąć, aby bolało. Do takich doszła wniosków Zaharov, siedząc nieprzytomna na łóżku z wzburzoną fryzurą, która rozlewała się chaotycznie na jej ramionach. Zgarnęła część opadającą na czoło do tyłu, a potem przejechała dłońmi po swej bladej twarzy. Drzemała jeszcze chwilę na siedząco, aż postanowiła zniknąć w łazience. Ubrała pierwsze z brzegu ciuchy, nie zastanawiając się nad tym jak wygląda. A potem umalowała się, by wreszcie uznać, że powinna iść na zajęcia. Które mimo wszystko sprawiały jej tyle samo frajdy co zawsze. Przynajmniej do momentu, gdy nie musiała znosić tych dziwacznych spojrzeń, które i tak oznaczały mniej więcej tyle, co "ty nie jesteś naszą Eiv, nie chcemy cię tu". To było upokarzające i denerwujące zarazem. Starała się tym jednak nie przejmować, uśmiechając się do wszystkich i w podskokach przemieszczając się z klasy do klasy. Jak zwykle zgłaszała się do odpowiedzi, jak zwykle wszystko skrupulatnie notowała, wchłaniając wiedzę niczym gąbka wodę. Ale jej egzystencja nie była już taka jak dawniej. Gdzieś na jej barkach spoczywał ciężar odpowiedzialności i niepewności, który starała się strącić za każdym razem, gdy myśli niebezpiecznie przesuwały się do granicy. Do granicy pomiędzy świadomością, a słodką niewiedzą. Między jawą, a snem. Szła więc do przodu, wbrew wszystkiemu, co czuła, znów zagłębiając się w swą doczesną egzystencję i nie oglądała się wstecz. Za długo to trwało. Gemma nienawidziła stagnacji, ale jeszcze bardziej nienawidziła szpon pesymizmu. Szpon losu, który kpił sobie z każdego jednego człowieka. Nie lubiła czuć się osaczona, zamykana w klatach i odgradzana od nowych możliwości. A tak się właśnie czuła, kiedy znów rozgrzebywała sprawy rodzinne. Chciała się odciąć od tego grubą kreską i oddychać pełną piersią. Z nimi czy bez nich, wszystko jedno. Bo co ona tak naprawdę wiedziała o Evelyn, którą kiedyś znała jako Nonnę? Co je łączyło oprócz wyglądu i drzewa genealogicznego? Nie miała pojęcia. Minęło dziesięć pierdolonych lat, a ona nie potrafiła powiedzieć jaki kolor jest jej ulubionym. Na co jest uczulona, a co lubi jeść. Jak śpi. Jaki jest jej ulubiony alkohol. Albo nawet ulubiony przedmiot. Jakie jest jej hobby i co chce robić w życiu. Nic. Ogromna pustka. Nic nie przychodzi do głowy. Nic nie poprawisz, choćbyś chciał. Minęło już chyba zbyt wiele czasu. A może jednak nie? To było dziwaczne uczucie. Pesymizm przeplatany z optymizmem. Dlatego wreszcie, pod koniec dnia, znalazła się w Hogsmeade. Zaplątała się gdzieś w okolicach Gospody pod Świńskim Łbem. Nie wyglądała zachęcająco, ale Mołdawianka wzruszyła ramionami i pchnęła brudne drzwi prowadzące do środka. Od progu uderzył ją smród alkoholu wymieszanego z dymem tytoniowym i przepoconymi ciałami. Uśmiechnęła się szeroko, idąc pewnym krokiem do stolika. Machnęła na kelnerkę, aby przyniosła jej jagodowego jabola. Tak bardzo wykwintnie. Tak bardzo nie w stylu Zaharov. W ogóle ostatnio zachowywała się tak, jakby ktoś ją porządnie walnął w głowę - czyli nienaturalnie. Nie była sobą. Dlaczego więc nie spróbować być kimś innym? Samotny człowiek w środku dnia. Zupełnie sam.
Kolejny z dni kiedy tylko odliczał godziny do wyjścia z roboty. Nie miał ochoty spędzać tam ani chwili dłużej, więc jak tylko zegar wybił godzinę zero, zostawił na swoim biurku artystyczny nieład i tyle go było widać. Nie zatrzymał ani na chwilę, dopiero kiedy znalazł się na jednej z londyńskich ulic zwolnił krok i zaczął cieszyć się tym, że przez najbliższe kilka godzin nikt nie będzie mu smęcić o sprawach nudnych i nudniejszych. Posada w ministerstwie nie była najgorsza, ale czasem miał jej serdecznie dość. Jak wszystkiego i wszystkich. W mieszkaniu zjawił się tylko po to, aby się przebrać, a później niemal od razu teleportował do Hogsmeade. Nie wiedzieć czemu, ale nie miał ochoty zabawić się dziś w barze gdzie wszyscy byli radości i uśmiechnięci. Klimat Świńskiego Łba odpowiadał jego dzisiejszemu nastrojowi, więc nic dziwnego, że już po chwili wchodził tam z zamiarem wypicia kilku mocniejszych drinków, a może i spróbowania czegoś czego nie serwują w innych lokalach. Wnętrze jak zawsze było odpychające, ale dzisiaj mu to nie przeszkadzało. Zamówił dla siebie absynt tak na początek i już miał zaszyć się w jakimś kącie. Tak też zrobił zajmując miejsce gdzie nikt miał go nie zaczepiać. Zatopić się w myślach, a później pijany opuścić miejsce obawiając się tego, że teleportacja może okazać się zbyt skomplikowana, biorąc pod uwagę stan w jakim się znajdzie. Planowanie Mars opanował niemal do perfekcji tylko realizacja kulała. Bo zaraz podniósł tyłek z miejsca i ruszył w stronę stolika zajmowanego przez… Właśnie w tym momencie pojawiała się zagadka, na którą nie znał w tej chwili odpowiedzi. Ostatnio został sprowadzony na ziemię po tym jak Eiv nie okazał się być Eiv tylko Gemmą. Teraz więc już nic nie brał za pewnik, ale i tak porzucił siedzenie w samotności na rzecz spędzenia z którąś z bliźniaczek kilku chwil. Swoista loteria na którą z nich trafi szczególnie, że obie uczyły się w Hogwarcie, a do wioski ze szkoły nie było daleko. Gemma, Eiv, Eiv, Gemma, Eiv, Eiv, Gemma, Gemma, Gemma, Eiv, Gemma czy Eiv, Eiv czy Gemma. Wyliczanka, którą rozpoczął podnosząc się z krzesła zakończyła się chwilę później. Pytanie tylko czy trafił, czy może wyliczanka go zawiodła i powinien zdać się na coś innego. - Dzień do dupy czy to po prostu Twoje klimaty? - Przyjął od razu, że ma do czynienia z Gemmą, najwyżej zaraz boleśnie przekona się o tym, że nie miał racji, a wyliczanki sprawdzają się tylko u dzieci. Co mu szkodziło, dzień i tak nie zapowiadał się najlepiej, więc albo teraz tylko zostanie utwierdzony w tym, że lepiej było nie opuszczać łóżka, albo los się na chwilę odwróci. Nie zaprzątał sobie głowy zbytnio historią jaką usłyszał o bliźniaczkach. Nie dotyczyła jego bezpośrednio i nie widział w sensu w roztrząsaniu tematu o którym nie miał pojęcia. Zawsze stał gdzieś na uboczu jeżeli chodzi o relacje ze swoim rodzeństwem, ale nikt ich nigdy nie rozdzielił. Przynajmniej nie było mu wiadomo o tym, że gdzieś po świecie chodzi jeszcze jeden jego brat, a może siostra. Historia, którą ostatnio sprzedał mu Jupiter o tym, że ich ojciec był księciem czy chuj wie kim mogła okazać się bardziej porąbana. Może spłodził gdzieś jeszcze kilku swoich potomków? Nie, Mars nie chciał zaprzątać sobie głowy takimi niedorzecznymi myślami. Wolał skupić się na szklance z absyntem, który popijał powoli. Skupić się na dziewczynie, która była albo jego przyjaciółką, albo bliźniaczką Eiv. Czas najwyższy przekonać się czy wyliczanka go nie zawiodła.
Kolejne myśli nie wniosły niczego dobrego. A przynajmniej nie do żałosnej egzystencji, którą postanowiła zapić i to było w tym wszystkim najbardziej żałosne. Koło się zapętlało, a ona miała już dosyć grzebania sobie w przeszłości. Bolał od tego mózg, bolało serce, bolały i oczy odbierające obrazy przekazywane przez rozum. Chciała się wyłączyć. Wcisnąć jeden, cholerny guzik i być w świecie, gdzie sra tęczą, sika motylkami i lata w przestworzach przyobleczona jedynie w chmurkę. Piękna wizja. Szkoda, że tak bardzo nierealna - o ile nie zażyje odpowiedniego eliksiru. Może to jest właśnie ta myśl, która powinna była nawiedzić ją już wcześniej? Należy po prostu stworzyć eliksir. Może jakiś tęczowy czy coś. Gdzie chociaż w marzeniach mogłaby żyć beztrosko. Fajna perspektywa. W zasadzie już miała plan co powinna dodać i jak go uwarzyć, aby to miało ręce i nogi. Sięgnęła nawet po serwetkę leżącą na stoliku - nie, nie myślcie, że mają tu takie rzeczy. Ktoś zostawił, jakąś brudną i w ogóle... w obawie, że to mogą być smarki trolla, rzuciła na nią zaklęcie chłoszczyść (w ostateczności była wśród czarodziei) i proszę - po chwili wyglądała jak nowa! Zadowolona z siebie wyciągnęła jeszcze mugolski ołówek, by zacząć coś kreślić. W zasadzie to świat zewnętrzny przestał istnieć. I dobrze, bo niesamowicie śmierdział. Umknął jej uwadze wchodzący do gospody Mars, którego przecież nie tak dawno poznała. Od razu jej się spodobał. Był inny niż większość jej znajomych. No i przede wszystkim był dorosły. Co prawda nie zawsze równa się to z dojrzały, ale to akurat nie stanowiło zbytniego problemu - szczególnie, że Zaharov mimo wszystko wciąż była dosyć dziecinna, zazwyczaj. On wydawał jej się taki... niewzruszony, ale jednocześnie gwałtowny. To było na swój sposób fascynujące, choć jeszcze nigdy nie dała mu okazji, aby się o tym przekonał. Może to i lepiej? Nie chciałaby, aby się do niej zraził na samym wstępie. Szczególnie, że miał do niej dobry stosunek. Wiedziała, że to tylko i wyłącznie zasługa jej siostry, ale skoro dostała swoją szansę, powinna ją wykorzystać, prawda? Nie wiedziała zaś, że Leighton ją zobaczył i co więcej - głowi się nad tym z którą z Mołdawianek ma do czynienia. Spisywała sobie przecież co ważniejsze na tej cholernej serwetce, żeby myśli i pomysły, które się skłębiły pod wpływem nowych bodźców i realiów, nie rozmyły się w eterze. Byłaby to ogromna szkoda. Jednak słysząc głos nad sobą, a potem opadającą sylwetkę na krześle przed nią, uniosła zaskoczona głowę. Nie spodziewała się tutaj nikogo znajomego spotkać. Nie oszukujmy się - miejsce pozostawiało wiele do życzenia. A tymczasem był to mężczyzna, którego tak bardzo chciała jeszcze w swoim życiu spotkać. Uśmiechnęła się lekko, będąc wdzięczna, że nie sprawdza w jakiś dziwaczny sposób czy ona to ona, a może jednak Henley. Bo, niestety, ale to, co ją ostatnio dotykało w Hogwarcie to był jakiś cholerny koszmar. Nie chciała, aby obcy faceci ją tak dotykali. Bez jej wyraźnej zgody. Z nim zdawała się nie mieć tego problemu. - W zasadzie nie wiem, czy chodzi o dzień. Chyba szereg dni, które ostatnio miały miejsce. Bo klimaty rzeczywiście nie moje - odpowiedziała, przyglądając mu się uważnie i badawczo, choć mimo wszystko przyjaźnie, jak to miała w zwyczaju. Odsunęła zapisaną karteluszkę na bok, przypominając sobie tym samym o swoim jabolu. Upiła z niego kilka łapczywych łyków i z łoskotem ponownie odstawiła kufel. - Ale twoje chyba też nie, czy się mylę? - spytała niezobowiązująco, po czym ułożyła się wygodniej na starym krześle. - Bo jeżeli masz jakieś problemy to możemy je opić wspólnie. Powinny być lżejsze - dodała naprędce.
Nie żałował, że porzucił samotne picie. Siedzenie samemu przy stoliku w taki dzień nie było najlepszą opcją, a jedynie prowadziło to do złych rzeczy, których za wszelką ceną starał się przecież w tym momencie wyzbyć. Wygładził jeszcze dłonią lekko pomiętą koszulkę z którą nic nie zrobił przed wyjściem z domu. Właśnie w takich momentach bycie leniwym zupełnie się nie opłacało. Bo gdyby trafił na Eiv to zupełnie nie przejąłby się niczym, ale Gemma zaraz mogła pomyśleć o nim jak o niechluju albo i gorzej. Chociaż jakby pomyślał chwilę to wiedziałby, że nie ma co się przejmować takimi głupotami. Widać ostatnio zbyt dużo przebywał z Mercury’m, który właśnie takim pierdołom poświęcał swoje życie. Zawsze się zastanawiał co też dziewczynom siedzi w głowie, ale chyba nigdy nie dostanie odpowiedzi, która w jakimkolwiek stopniu będzie dla niego satysfakcjonująca. Skrzywił się tylko widząc, że na niewiele się to zdało i postanowił to najzwyczajniej w świecie olać. Nawet jeżeli było jakieś zaklęcie, którym mógł się w tej chwili posłużyć to i tak go nie znał. No halo, nie był kurą domową, ani nic z tych rzeczy. Do pedanta też mu było daleko. Bardzo daleko, żeby była jasność. Tak naprawdę nie wnikał w te rzeczy między bliźniaczkami. Eiv nic nie mówiła, a Gemma? Wystarczająco już mu opowiedziała, żeby mógł się we wszystkim jako tako zorientować. Wolał nie stawiać się na miejscu żadnej z dziewczyn. Nie było mu to do szczęścia potrzebne. Każdy miał problemy i nie zawsze wystarczała na nie zwykła wyliczanka jak to działo się w tej chwili. To mu wystarczyło, wiedział, że Gemma siedzi obok. Czy to dobrze? Inaczej. Może opowie mu coś więcej, bo jak widać siostry były różne od siebie. Identyczne z wyglądu, ale na tym wszystko się kończyło. - Dzień taki, a nie inny to. Wkomponowuje się idealnie w to wnętrze, przynajmniej na obecną chwilę. - Przyznał z niewielkim uśmiechem, bo nagle okazało się, że nie jest tak źle. Wystarczyło spotkać jedną osobę i już się sprawy miały inaczej. Lepiej jak na razie, bo nie dostał od razu pytaniem którego tak bardzo nie lubił. Na które w odpowiedzi należało się uśmiechnąć i mruknąć zdawkowo kilka słów. Tak mu kiedyś ktoś powiedział i od tamtego czasu trzymał się tego bardzo uparcie. - Zawsze to brzmi lepiej niż to co z początku sobie założyłem. Zresztą ściąganie kłopotów to moja specjalność, więc może Ty mnie uchronisz przed nimi? - spytał, a później rozejrzał się jeszcze raz po miejscu w którym siedzieli, aby zobaczyć jak bardzo może się mylić i jednak mimo wszystko ściągnąć na siebie jakieś nieszczęście. Póki co wszystko wyglądało w porządku. Oby tak dalej Mars, oby tak dalej. - A to co? - Wyciągnął rękę po zapisaną serwetkę i próbował poprzez przekrzywianie głowy w różne strony odczytać o co w tym wszystkim chodziło. Coś nie wychodziło mu za dobrze, bo zaraz rzucił jej kolejne pytające spojrzenie. Nie ma co ukrywać, że Mars nie był geniuszem i czasem trzeba było mu wiele rzeczy tłumaczyć przez długi czas. Gdyby nie osoby które często pomagały mu w nauce to musiałby powtarzać którąś klasę albo rok, ale do tego nie doszło. Widać czasem coś mu się jednak udawało.
Gemma spojrzała na starania Marsa jeżeli chodzi o wygładzenie koszulki i uśmiechnęła się lekko. Wyjęła spokojnie różdżkę, po czym rzuciła na ubranie zaklęcie glisseo. Odłożyła drewienko tam, gdzie jej miejsce, czyli do torebki, aby nikt niepowołany go przypadkiem nie chwycił. Nie obchodziło ją czy ma pogniecioną bluzkę, czy podarte spodnie, czy poplamione buty. Ona sama nosiła stare, wytarte i znoszone ubrania, bo na lepsze nie było ją stać. W domu dziecka się nie przelewało, a potem dostawała pieniądze na najpotrzebniejsze rzeczy do szkoły i jedyne ubranie, jakie mogła za nie kupić to szata szkolna. Zaś stypendium naukowe przetracała na składniki do eliksirów, których nie mogła sama zebrać lub części do wynalazków, o ile uprzednio jakiś pomysł wpadł do jej główki. Ciuchy były na samym, samiuteńkim końcu jej priorytetowych wydatków. Widziała jednak, że chłopakowi przeszkadza taki stan rzeczy, dlatego chciała mu pomóc. Nie pomyślała jednak o tym, że Leighton nie zna tego czaru - raczej obstawiała, że po prostu go teraz nie pamięta. Ona je kojarzyła, bo czasem tym sposobem prostowała sobie włosy, choć trzeba przyznać, że robiła to bardzo rzadko i tylko na specjalne okazje. Nie była przecież strojnisią, zazwyczaj nawet wyglądała jak jakiś lump. No cóż, życie. Każdy ma inne potrzeby, poglądy i warunki. Zaharov pokiwała głową, po czym sięgnęła jeszcze po swój kufel i upiła z niego kolejnych kilka łyków jabola. Odstawiła naczynie i przyjrzała się mężczyźnie ponownie. - Aż tak źle? No to dobrze trafiłeś. Podobno poprawiam ludziom humor swoim optymizmem. W sumie to nie wiem, czy to prawda, zobaczymy. W ostateczności możemy się upić i będzie lepiej - powiedziała. Cóż, jej wadą było gadulstwo, ale o tym mógł się przekonać już na ich pierwszym spotkaniu. W każdym razie nie miała nic złego na myśli, wręcz przeciwnie. Chciała, aby Mars czuł się przy niej dobrze i swobodnie i aby broń Merlinie nie zaległa u nich krępująca cisza. Tego by chyba nie zniosła, a przynajmniej tak jej się w tamtym momencie zdawało. Na jego kolejne słowa musiała się zaśmiać, nie było wyjścia! Choć oczywiście to nie jego wina, że jej nie znał i nie mógł wiedzieć, że kłopoty to z nią trzymają sztamę. No, dobrze, nie zawsze, ale dosyć często. - Niestety, ale muszę cię rozczarować, ja także przyciągam kłopoty. Choćby dlatego, że lubuję się w warzeniu eliksirów i wynajdywaniu nowych rzeczy. Często mi coś wybucha, albo ma inne skutki uboczne. No i nie krępuję się testować tych rzeczy na innych, co niejednokrotnie kończyło się doprawdy różnie - opowiedziała mu KRÓTKO o swych "problemach" z byciem za pan brat z prawem. Miała jednak nadzieję, że mimo to chłopak nie pójdzie sobie? Lubiła spędzać czas z ludźmi, szczególnie z takimi, z którymi dobrze się czuła. A tak było w tym przypadku. Jakoś naturalnie jej to przyszło. I nawet nie zezłościło ją zabranie przez Leightona serwetki z zapiskami, nawet się uśmiechnęła szerzej. - Mój pomysł na nową miksturę. Wpadła mi do głowy jak tu siedziałam. Wypisałam mniej więcej jakich składników muszę użyć, w jakiej kolejności, w jakiej temperaturze i sposób jej mieszania. Nie mam pojęcia, czy wyjdzie, czeka mnie sporo czasu na testowaniu tego, ale jestem dobrej myśli. Jeśli się uda, to będzie bardzo przyjemny eliksir, który pozwoli na przyjemne... sny na jawie - wyjaśniła skupulatnie i akurat kiedy chciała coś dodać, jakiś niezbyt czysty i trzeźwy osobnik podszedł do ich stolika. Ktoś coś mówił o zapobieganiu problemów? Mężczyznie chyba wpadła w przekrwione oko Gemma, bo namawiał ją do zostawienia swego towarzysza (nazwanego pieszczotliwie per "frajer") i udanie się z nim w jakieś ustronne miejsce, lecz gdy ta skrupulatnie, choć kulturalnie odmawiała, facet zaczął się trochę irytować. Kolega intruza namawiał go, aby wrócił do ich stolika, lecz tamten nie zwracał na niego uwagi. Mars może zignorować zdarzenie i liczyć na to, że ów osobnik się znudzi i sobie pójdzie lub zareagować - wedle uznania, do wyboru jeden wariant:
a) Argumentacja/kłótnia - rzut kostką: 2,3,4,5,6 - Mars wdaje się w dyskusję lub kłótnię (do wyboru) z mężczyzną, a ten ustępuje i siada do swojego stolika, grożąc Leightonowi, że się z nim policzy 1 - Mars wdaje się w dyskusję lub kłótnię (do wyboru) z mężczyzną, lecz ten staje się coraz bardziej agresywny i szturchnął Leightona w ramię b) Bójka - rzut kostką: 2,3,4,5,6 - Mars traci cierpliwość i wstaje, po czym uderza mężczyznę z całej siły w nos. Tamten obraca głowę i czuje, jak krew mu spływa po twarzy. Kilku ludzi go przytrzymuje, jednak odgraża się Leightonowi 1 - Mars traci cierpliwość i wstaje, po czym uderza mężczyznę z całej siły w nos. Tamten obraca głowę i czuje, jak krew mu spływa po twarzy. Bez zastanowienia rzuca się na Leightona i ten także obrywa silny cios, w szczękę. Mars rzuca ponownie kostką - parzysta - oddaje facetowi cios; nieparzysta - robi zamach, lecz chybi c) Rzucanie zaklęcia - rzut kostką: 2,3,4,5,6 - Mars traci cierpliwość i wstaje, po czym szybkim ruchem wyciąga różdżkę, którą celuje w mężczyznę. Tamten unosi ręce w geście poddania, ale ewidetnie jest wkurwiony 1 - Mars traci cierpliwość i wstaje, po czym szybkim ruchem wyciąga różdżkę, którą celuje w mężczyznę. Zanim jednak wypowiada zaklęcie, tamten wymierza mu cios w nos, a krew spływa po twarzy Leightona - czekaj na dalsze instrukcje!
Mars też nie był z tych co przykładają dużą wagę do swojego wyglądu, dlatego często wyglądał niechlujnie, a jeżeli idzie o postawienie go w jednym szeregu z Mercury’m to przegrywał z kretesem. Jak tylko zaczął staż w MM ludzie od samego początku zastanawiali się na głos czy na pewno są oni spokrewnieni, bo jeżeli chodzi o przykładanie wagi do takich rzeczy jak ubiór Mars był daleko za bratem. Zresztą zaślepiony tym, żeby nie mieć stażu w departamencie gdzie pracował ojciec zapomniał o byłym Krukonie, więc siłą rzeczy był ciągle do niego porównywany. Na szczęście te czasu już były za nim i teraz pozostawało mu takie wygładzanie ubrań, chociaż z pewnością zapamięta zaklęcie, które rzuciła Gemma i być może przy następnej okazji, zostawi marne próby na rzecz lepszych sposobów. - Dzięki - mruknął na tyle wyraźnie, że nie trzeba było specjalnie się wsłuchiwać w co przed chwilą powiedział. Może ktoś na jego miejscu byłby skrępowany, ale jemu to nie groziło. Zresztą sam zaczął przejmować się czymś tak mało istotnym, więc dlaczego miałby się dziwić, że przyszła mu z pomocą. Nic nadzwyczajnego w tym nie było, a już na pewno nic takiego Mars się w tym nie doszukał. - Skoro jest jak mówisz to trafiłem idealnie, chociaż kiedy tak patrzę dookoła to widzę, że idealnie nabiera nowego znaczenia - Wiadomo było nie od dziś, że klientela w Świńskim Łbie była bardzo zróżnicowana. Od uczniów pragnących spróbować czegoś nowego po menelstwo czy podejrzany typy, które zgubiły się chyba w drodze na Nokturn albo inne równie przyjazne miejsca. I jeżeli spojrzeć na gadulstwo to paplanie Urane działało mu cholernie na nerwy tak z Gemmą było inaczej. Nie żeby od razu negatywnie się nastawiał, bo możliwe, że nigdy to nie nastąpi. Może chodziło o to, że była podobna do Eiv i patrzył nadal na nią przez pryzmat przyjaciółki. Albo o to, że nie była jego siostrą, a jak powszechnie wiadomo to rodzeństwo działa ludziom najbardziej na nerwy. Nie wiedział o co w tym wszystkim tak naprawdę chodziło, ale lubił to, że była ona rozgadana i krępująca cisza nie wkradała się do ich rozmowy. - To wypijmy za kłopoty, oby dziś trzymały się od nas z daleka - Gdyby tylko wiedział jak los sobie po raz kolejny z niego zakpi to na pewno nie wypowiadałby takich słów na głos. Nie było nic złego w nich, ale widać wypowiedziane w złą godzinę przyciągały je podwójnie, a może chodziło o to, że dwóch pechowców w takim miejscu nie mogło prześlizgnąć się niezauważonym. Tym jeszcze będzie sobie zawracał głowie, ale jeszcze nie teraz. Bo póki co skupiał się na jej słowach i musiał przyznać, że robiło to wszystko na nim wrażenie - Masz świadomych królików doświadczalnych czy to raczej osoby z przypadku, wiesz… Teraz jak już wiem to będę na siebie uważał. Nigdy nie wiadomo jak skończę po spotkaniu z Tobą. Niby wszystko fajnie, a później nie będę mógł pozbyć się dodatkowej ręki albo przykrego zapachu, który nawet po długiej kąpieli będzie się utrzymywał - wszystko co mówił było w formie żartu i miał nadzieję, że Gemma nie poczuje się zaatakowana jego słowami. - Ale ten akurat sam chętnie przetestuje, więc jak coś to wiesz gdzie mnie szukać - opis tego eliksiru brzmiał przyjemnie i choć niewiele rozumiał z notatek, które tak skrzętnie porobiła to pozostawało mu wierzyć, że efekt końcowy będzie dokładnie taki jaki zapowiadała. Absynt powoli się kończył i machał na kelnerkę, aby przyniosła mu to samo jeszcze raz. Może i mało kulturalnie, ale miejsce w którym byli nie należało do tych wykwintnych, zresztą klientela była… Jaka była. Samo patrzenie na tego faceta było przykre a co dopiero słuchanie go. Po cichu liczył na to, że jak Gemma odpowie mu, że nie to zrozumie. Widać przeliczył się i to bardzo. Co tylko go rozdrażniło i kiedy po raz kolejny facet nie rozumiał niewiele myśląc mu przypierdolił. Chamski sposób, ale na takich najskuteczniejszy i najwłaściwszy. Nic dziwnego, że mu się odgrażał, sam na jego miejscu zrobiłby to samo. Dobrze jednak, że ktoś się ruszył z miejsca i teraz trzymał narwanego i podpitego intruza, bo zaraz Mas skończyłby o wiele gorzej niż tamten. Co prawda machał na kelnerkę, aby przyniosła mu absynt, ale w tej chwili ostatnie czego chciał to było siedzenie tutaj nadal. - Ja pierdole. Chodźmy stąd - szczerze wątpił czy Gemma nadal chciała tutaj zostać, zresztą i jemu jakoś nie śpieszyło się do ponownego zajmowania miejsca. Pośpiesznie uregulował rachunek za ich oboje, a później między stolikami odnalazł najszybszą drogę do wyjścia. - Miałaś rację z tymi kłopotami, chociaż eliksiry raczej Cię nie nagabują do pójścia w ustronne miejsce. Mam nadzieję, że chociaż złamałem mu ten nos.
Zdawałoby się, że ta dwójka jest kompletnie różna. I to stwierdzenie wcale nie jest dalekie od prawdy, ale na szczęście posiadali jakieś nici podobieństwa między sobą, dzięki którym nie rzucali w siebie mięsem czy też nie omijali się szerokim łukiem. To Gemmie wystarczało, choć trzeba przyznać, że z każdą chwilą chciała więcej - najpierw, żeby chłopakowi się z nią dobrze rozmawiało, potem pojawiło się ciche pragnienie, aby może ją polubił. Cóż, doskonale wiedziała, że ludzie reagują na nią różnie - jedni się z nią dogadywali, inni zaś uważali ją za irytującą. Mimo, iż nigdy nie chciała na nikim wywrzeć złego wrażenia, często wychodziło zupełnie odwrotnie. Szczególnie, że jak zdążyła się przekonać w Hogwarcie, miała dosyć wybuchowy temperament, zdarzało jej się reagować emocjonalnie, wręcz przesadnie. Niby tyczyło się to tylko kwestii odnalezienia siostry, ale Zaharov zaczęła mieć do siebie mniej zaufania. Pomijając już oczywiście jej gadulstwo i zajawkę na tematy naukowe, które interesowały tylko nielicznych, chyba nie miała więcej powodów do obaw, choć nie da się ukryć, że te były wystarczające do tego, aby odejść zniesmaczonym. Ale dobrze, że dziewczyna zdawała sobie z tego sprawę i też się trochę hamowała! Mołdawianka również rozejrzała się dookoła i pokiwała głową, zgadzając się z jego słowami w stu procentach. Ludzie nie wyglądali przyjemnie, jednak kiedy wchodziła do środka, uznała, że to tylko takie pierwsze wrażenie i zaraz zapomni o tej ponurej scenerii. Nie przewidziała wtedy, że na swej drodze spotka Leightona, któremu w dodatku przeszkadzałyby zaistniałe warunki. Ale cóż, życie jest pełne niespodzianek! - Och, mogło być gorzej. Uwierz mi, że ta gospoda to szczyt ekstrawagancji jeżeli chodzi o większość miejsc w Mołdawii. W końcu to najbiedniejszy kraj Europy, próżno tam szukać czegoś wartościowego. Czarodzieje tam też nie są zbyt majętni, dlatego wiesz, nie czuję się tu jakoś szczególnie inaczej. Może jedynie towarzystwo przeraża mnie dużo bardziej - wyjaśniła, kiwając głową na poszczególnych typów w barze. Może tym wywołała późniejszą burzę? Nie zastanawiała się potem nad tym. Wolała oddać się rozmowie z Marsem, dzięki której była zadowolona. To było nawet fajniejsze niż obmyślanie eliksirów, co stwierdziła w myślach z lekkim zdziwieniem. - Wypijmy - powiedziała, a potem zaśmiała się na jego kolejne słowa, ponownie sięgając po swój kufel. Upiła z niego kilka łyków, wciąż nie mogąc się pozbyć rozbawienia. - Różnie bywa. Zazwyczaj grzecznie proszę o przetestowanie, ale przyznaję, że kiedy nikt się nie zgłasza, wybieram przypadkowe ofiary. Ale nie przejmuj się, ciebie oszczędzę. No, ale widzę, że chcesz być wolontariuszem, mnie to na rękę - uznała, mrugając do niego porozumiewawczo. W zasadzie fajnie byłoby wypić razem eliksir zastanawiając się, czy nie zmieni on ich życia już na zawsze, bo przecież mikstury bywają zdradzieckie. Szczególnie te nieprzetestowane. W zasadzie nie mogła się dłużej nad tym zastanawiać, bo przyczepił się do nich jakiś oblech. Zaharov pisnęła i podskoczyła na krześle, kiedy jej towarzysz wstał i walnął tamtego kolesia. Mimo wszystko nie była przyzwyczajona do bójek i już wstawała, by rzucić jakieś zaklęcie, ale tamten facet szczęśliwie został powstrzymany przed dalszym atakiem. - Chodźmy - potwierdziła, lekko zdenerwowana, ale nie przeszkadzało jej to wziąć kufel i wypić jego zawartość do dna, duszkiem. W końcu chcieli jak najszybciej opuścić to zafajdane miejsce. - Powiem ci, że taka sytuacja spotkała mnie po raz pierwszy - mówiła, kiedy szli szybko na zewnątrz, idąc w tył budynku. Niestety, żadne z nich nie zauważyło, że poszkodowany oprych poszedł za nimi. Co więcej, dogonił ich i położył dłoń na ramieniu Leightona. Ten niewiele myśląc, w ramach odruchu, uderzył go z całej siły. Efekt?
Rzut kostką: 1,3,5 - Mars uderzył mężczyznę z pięści w nos. Tamten mu oddał. Leighton poczuł spływającą krew po jego twarzy, więc zdenerwowany zamachnął się ponownie. Chybił, chcąc dosięgnąć nosa czy czegokolwiek takiego, jednak trafił w krtań, miażdząć ją i powodując, że facet upada na ziemię nieprzytomny, a po chwili umiera. 2,4,6 - Mars od razu trafia w krtań, miażdąć ją i powodując, że ulega ona zmiażdżeniu i facet upada na ziemię nieprzytomny, a po chwili umiera.
Nie zastanawiał się nad tym czy swoją sympatię do Gemmy żywił ze względu na jej bliźniaczkę. Polubił ją tak zwyczajnie i takie siedzenie w pubie nad kuflem czegoś mocniejszego było miłym akcentem na koniec dnia, chociaż wchodząc tutaj miał najszczerszą ochotę zasyć się gdzieś daleko, ale to już wszyscy wiemy. - Czyli muszę zapamiętać, żeby tam się nie pojawiać, a nawet jeśli to przygotować się na właśnie takie, a nie inne puby - rozejrzał się po wnętrzu ponownie jakby w nadziei, że właśnie wystrój zmienił się na lepszy, ale nic z tego. Gospodapod Świńskim Łbem nadal odpychała i nie było w niej co mógł uznać za przyjemne. Poza tym co pił, ale to w było dostępne i w innych miejscach. Słuchanie jak mówiła o eliksirach było interesujące, była w jej słowach wyczuwalna pasja, która mu imponowała. - Tylko pamiętaj chcę testować te miłe eliksiry, żadnych takich po których stracę wzrok albo coś gorszego - uprzedził jeszcze z miną wyrażającą, że chyba zbyt przedwcześnie się zgodził na to wszystko. Jednak zaraz się uśmiechnął. Bycie takim testerem musi być fajne, a to zawsze odmiana od tego co próbował do tej pory. Gemma nie pasowała mu do psychopatki, która specjalnie dla niego uwarzyłaby eliksir po którym wykręciłoby mu wnętrzności. Mógł się mylić i to trochę ryzykowne z jego strony, ale zostanie testerem brzmiało nadal kusząco. A sądził, że jak już spotkał Gemmę i zaczął z nią rozmawiać to dzień zakończy się spokojnie. Widać jednak nic takiego nie miało nastąpić. Może i zareagował mało rozważnie, ale w takiej chwili przypierdolenie takiemu obleśnemu kolesiowi było impulsem, któremu dał się ponieść. Wychodząc ze Świńskiego Łba położył jej rękę na plecach, tylko już nie wiedział czy odruchowo, czy może chciał tym gestem pokazać, że już jest spokojnie i nie musi się obawiać tamtego kolesia. Z tego co zaobserwował wychodząc tamten siedział ze swoim kumplem i choć nadal mu się odgrażał to nie wyglądało na to, że miał się zaraz zerwać z miejsca. - Mogę mieć tylko nadzieję, że ostatni. Ja pierdolę. Mówiłem, że ściągam kłopoty i chłonę je jak gąbka? - próbował się zaśmiać, ale jakoś mu nie wyszło. Myślał teraz tylko o tym dokąd mogą się udać i mała boczna dróżka za budynkiem gospody wydała mu się najszybsza. Zresztą czego miał się obawiać, był przekonany, że to koniec atrakcji na dziś. A o tym jak bardzo się mylił przekonał się sekundę później. - Co jest do… - nie skończył mówić kiedy poczuł na ramieniu czyjąś dłoń i jak tylko się odwrócił i zobaczył kto za nim, a raczej już przed nim stoi ponownie przyjebał tamtemu kolesiowi, ani nim zdążył sięgnąć po różdżkę sam dostał. Mógł być bardziej przezorny i wyciągnąć magiczny patyk jak tylko wyszli na zewnątrz, bo przecież tacy kolesie łatwo nie odpuszczali. Nie chciał tego rozgrywać tego jak typowy mugol, ale jak poczuł spływającą krew nie wytrzymał. W między czasie krzyknął do Gemmy, żeby się odsunęła i poczekała na niego w najbliższym pubie. Zamachnął się ponownie i trafił go w krtań. Nie celował tam, szczerze to w ogóle nie celował nigdzie konkretnie. Chciał tylko, aby tamten się odpierdolił i dał im spokój. Widać to było za dużo. Zerknął jeszcze na Krukonkę, która go nie posłuchała i stała nadal w tym samym miejscu. Koleś leżał na ziemi i pierwszym co odruchowo zrobił to złapał ją za rękę i pociągnął do przodu - Tam za rogiem jest pub, poczekaj tam na mnie, a ja sprawdzę co z nim. Zaraz przyjdę, okej? No idź już - rękawem starł krew lejącą się z nosa, który pewnie go bolał, ale z tego wszystkiego nic nie czuł. Zajmie się tym później, a na razie puścił rękę Gemmy i wrócił do faceta, który nadal leżał w tej samej pozycji. Trącił go początkowo butem i kiedy nie było żadnej reakcji kucnął przy nim sprawdzając czy ten w ogóle oddycha - Ja pierdole, ten jebaniec nie żyje - wyciągnął jeszcze różdżkę próbując zaklęć leczniczych, które mogły się na coś zdać, ale nic z tego nie wyszło. W tej sekundzie był roztrzęsiony i nie miał pojęcia co ze sobą zrobić, a tym bardziej z ciałem, które leżało przed nim. Oddech mu momentalnie przyspieszył nie wspominając już o biciu serca, które miał wrażenie, że zaraz wyskoczy mu z klatki - Myśl Leighton, myśl do chuja.
Ach, nie ma to jak w Mikołajki załatwiać wszystkie prezenty! Zachariasz ledwo wyszedł ze szpitala, a już musiał ogarniać wszystkie sprawy. Nie dość, że musiał wrócić do Antykwariatu, to jeszcze wyjść na to pieruńskie zimno. Trzęsąc się i trzymając w dłoni papierosa, którego przecież nie mógł zapalić skierował się do Gospody pod Świńskim Łbem. Było tu pełno znajomych, więc co chwilę podawał komuś rękę i odmawiał "jednego kieliszeczka". Gdy podszedł do baru, miał ochotę powiedzieć: podwójny burbon, byle szybko, ale nie mógł alkoholu. Po zawale? Nierozsądny człowiek! Chrząknął, podrapał się po brodzie. - Daj mi całą butelkę ognistej - rzucił trzynaście galeonów na blat, a następnie schował swoje zamówienie pod kurtkę. Zmarznięte dłonie wsunął do kieszeni i pożegnał się z barmanem. [zt]
I po co było wracać? To pesymistyczne pytanie zakorzeniło się w umyśle Drayton, kiedy tak przemierzała szczelnie opatulone białym puchem Hogsmeade, próbując nie wpaść w żadną z licznych zasp. I nie chodziło już nawet o tą zaawansowaną zimę, przecież była przyzwyczajona do większych mrozów, mając w sobie rosyjską krew. Jej dość marudna postawa wynikała raczej z faktu, że wróciła do szkoły w momencie, w którym jej wszyscy dawni, starzy znajomi, a przynajmniej większość z nich, ruszyła dalej, wkraczając w świat pracy, obowiązków i generalnie pojętej dorosłości. W zamku pełno było nowych ludzi, mijała na korytarzach samych nieznajomych i w gruncie rzeczy to czuła się odrobinę samotnie. A wszystko przez to, że rok temu postanowiła wyjechać w spontaniczną podróż życia z kimś, kogo już przy niej nie było. Westchnęła, podciągając nieco wyżej szalik, by zakryć pół twarzy. Dostawała teraz po dupie za niezbyt trafną decyzję, ale musiała przyznać.. bawiła się świetnie. Może nie był to wcale taki zły wybór? Przestań analizować. Krótki rozkaz wydany samej sobie i voilà, od razu jakoś lepiej. Nogi zaprowadziły ją w okolice Świńskiego Łba. Sama nie była pewna po co tutaj przyszła, ale skoro już jest, to może szklaneczka Ognistej nie zaszkodzi? Na taki mróz jak znalazł! Uśmiechnęła się do wspomnień, wracając w nich do tych naprawdę surowych nocy w Petersburgu podczas ferii, kiedy alkohol był jedynym sposobem rozgrzania. Trafiała wówczas ze znajomymi do jakiegoś obskurnego pubu, pili jednego za drugim, a kolejni goście tego czegoś, czego lokalem nazwać nie wypada, przyłączali się do nich. Później były śpiewy, barwne opowieści i głośne śmiechy. Taki swojski obrazek zagościł w jej pamięci, to były miłe chwile. Powinna kiedyś tam wrócić, może życie cofnęłoby się do etapu „łatwe”. Neva, przejęta swoimi myślami, nie zauważyła nawet, kiedy zrobiło się tak ciemno. Jak to zimą, szybciutko zapadł zmrok, a że pora była wieczorowa, to czerń sprawnie zdominowała okolicę. Śnieg ładnie odcinał się na tym tle, czyniąc krajobraz naprawdę pięknym. Drayton poprawiła ułożenie rozpiętego płaszcza. Przez tę drogę wśród zasp zrobiło jej się ciepło. Gdy dotarła już pod budynek gospody, przystanęła, znęcona chęcią zapalenia fajki. Lubiła tak postać sobie w ciszy i spokojnie poobserwować co się dzieje, powoli wypuszczając spomiędzy ust dym. Wyjęła więc głęboko schowaną w kieszeni papierośnicę i wsadziła jednego z trucicieli między wargi, a kiedy zamykała srebrne puzderko, dłoń jakoś jej się omsknęła i skubany przedmiot wpadł gdzieś w śnieg. Zaklęła cicho, szukając różdżki żeby sobie poświecić. Jak pech to pech, no co za świat! - Lumos. Światełko pobudziło śnieg do migotania. A papierośnicy jak nie było, tak nie ma! Doprowadzona do granic cierpliwości, Drayton schyliła się i szukała swojej zguby w zaspie, poświęcając temu całą uwagę. Złośliwość rzeczy martwych naprawdę istnieje. Kiedy tak buszowała w śniegu, do jej uszu ledwo dochodziły szepty, gdzieś w ciemności chyba za gospodą, w bynajmniej niedużej odległości. Aż znieruchomiała, zaciekawiona brzmieniem tej rozmowy i jakąś nietypową konspiracją. - … zgubić. Pilnuj tego. - Wiem. - Już był w użyciu, ból będzie mocny. - Na to liczę. Drayton, wciąż zgięta wpół, zgasiła natychmiast światło zaklęcia, prostując się. Podsłuchana rozmowa sprawiła, że przebiegł ją dreszcz, ale nie mogła odpuścić. Ciekawość wzięła górę, dlatego też ruszyła w kierunku szeptów, starając się robić to najciszej, jak tylko umiała. A trzeba przyznać, że ze względu na skłonność śniegu do skrzypienia, była to nie lada misja. - Nie obchodź się z tym, nie przechwalaj się bo skończysz z poderżniętym gardłem, rozumiesz? - Trzymaj. W ciszy coś zabrzęczało, jakby woreczek pełen monet. Neva ostrożnie wychyliła się zza ściany budynku, tylko by zobaczyć rozmówców. Dwóch mężczyzn, na pewno dorosłych, wymieniało się pakunkami. W tej ciemności nie mogła dostrzec nic więcej, poza krótkim błyskiem tajemniczego przedmiotu, zanim został wsadzony do futerału czy czegoś w tym stylu. Drayton zaczęła się wycofywać, wiedziała, że lada moment mogą ją zobaczyć. Kilka kroków w tył.. postój.. krok.. obrót na pięcie i.. cholera! Papierośnica właśnie się znalazła, wydając dźwięk pod naciskiem buta Drayton. W tej ciszy było to niemal jak wrzask. Już po niej..
Tylko tutaj nie wyróżniała się za bardzo z tłumu. Obskurny bar, to i klienci o wiadomym wyglądzie. Ona natomiast przypominała dzisiaj jakąś ofiarę próby gwałtu. Jej włosy były rozczochrane, oczy podkrążone. Miała na sobie poszarpane spodnie, zielony sweter i bluzkę z siateczką na ramionach. Szkoda jej było stracić w nocy jakieś lepsze ubrania. Dlatego po rozstaniu się z Lilith przeszła się do domu, by się przebrać. Chciała być już gotowa, bo za parę godzin musi spotkać się z Frederickiem. Tymczasem ostatnie chwile przed postanowiła spędzić właśnie w barze. Nauczyciel prosił ją, by zachowała świadomość. Dlatego zamiast alkoholu, który ostatnio i tak unikała wzięła piwo kremowe i siedziała w przyciemnionym kącie obserwując ludzi. Każdą osobę, która próbowała do niej podejść od razu odrzucała złowrogim spojrzeniem, to też udało jej się pozostać tutaj samej. Mogła w spokoju rozkoszować się ostatnimi chwilami nim... Nim to się stanie. Upiła jeszcze jeden łyk sprawiając, że kufel był już do połowy pusty.
Sytuacja wyglądała tak. Kiedy tylko usłyszał słowa, które wypowiadała mała gryffonka, myślał, że wściekłość rozniesie go na wszystkie kawałki. Uderzył pięścią w drzwi dając znać parze, że wszystko słyszał, po czym bez zastanowienia zbiegł po schodach. Skoro ta mała diablica widziała się z nią przed chwilą, to znaczy, że powinna być gdzieś w okolicy. A nawet jeżeli nie, to będzie szukał jej tak długo, aż znajdzie. Nie ma przebacz. Ludzie, którzy zauważali go na ulicy, ustępowali mu miejsca. Wyglądał naprawdę przerażająco i widocznie lepiej było go teraz nie drażnić. Chłopak wpadł już po pewnym czasie do gospody po świńskimłbem i rozejrzał się posyłając rozjuszone spojrzenie bo każdej osobie w tym obskurnym miejscu. W końcu ją dostrzegł. Nie czekał, nie wahał się. Wsadził ręce do kieszeni i podszedł do niej szybkim krokiem. Uderzył dłonią o blat pozostawiając dosyć szczodrą zapłatę za jej trunek i warknął tonem, który nie znosił sprzeciwów. - Idziesz ze mną – żeby tego było mało, nie czekał na jej słowa, nie zwracał uwagi na to jak wygląda. Po prostu wziął ją pod pachę i nie zwracając uwagi na gapiów opuścił pomieszczenie.
Lepiej było nie pytać jakim sposobem Arcellus znalazł się w Hogsmeade, skąd miał informacje o tym, kiedy i w jakiej dokładnie lokacji Zilya Fyodorova spotykała się ze swoim klientem tego też nikt nie wiedział. Być może lepiej było do tego nie dochodzić i nie próbować znaleźć nieszczęśnika, którego miejsce Arcellus zastąpił. Siedział rozłożony na jednym z krzeseł, wyraźnie znużony czekaniem. Stukał palcami o blat wpatrując się w sufit przez chwilę, zanim usłyszał czyjeś wejście. Drzwi zaskrzypiały, chociaż weszła przez nie ta osoba, której oczekiwał. Gospoda o tej godzinie była zawalona czarodziejami, dlatego mężczyzna szukający wolnego miejsca podszedł do jego stolika, bezpardonowo przysiadając się naprzeciwko. Arcellus co prawda mógł zająć dwuosobowy stolik w rogu pomieszczenia, ale… wcale nie chciał. Odezwała się w nim duma Greengrassa, która nie pozwalała mu siedzieć z plebsem. Wyprostował dłoń, bezwładnie uderzając nią o stolik i wpatrywał się chwilę w nieznajomego w milczeniu. Jego wzrok w tym momencie wydawał się jadowity, niczym bazyliszkowy. Ich zieleń zdawała się kąsać nieszczęśnika, ale bardziej niż ona, boleśniejsze wydało się oberwanie niewerbalnie rzuconym zaklęciem. Reducto wyrzuciło typka w powietrze. Jego ciało uderzyło bezwładnie o ścianę obok drzwi, a chwilę potem oszołomiony mężczyzna stracił przytomność. Właśnie dlatego nie przysiada się do Greengrassa bez usłużnie zadanego wcześniej pytania o zgodę. Udzie w Gospodzie obrócili się na Arcellusa, ale zaraz wrócili do picia swoich trunków. Bijatyka w Gospodzie Pod Świńskim Łbem to nie była żadna nowość. Zilya weszła do pomieszczenia w perfekcyjnym momencie. Ciało nieszczęśnika zdążyło właśnie opaść ze ściany i zsunąć jej się pod nogi, kiedy wkroczyła. Arcellus rozdrażniony patrzył na nią ze swojego miejsca, chowając różdżkę.
Interesy wzywały ją do jednej z gospód umieszczonych w Hogsmeade. Przeważnie, to właśnie tutaj załatwiała tego typu sprawy, było to wygodne przede wszystkim, dla niej samej. Dwa lata spędzone w Hogwarcie i dostarczanie elementów zwierząt z zakazanego lasu, pozwoliło jej zyskać stałych klientów, którzy ją potrzebowali. A kiedy tak się stało, to ona mogła dyktować warunki, przynajmniej w kwestii miejsca spotkania. Pieniądze również się poprawiły. Szczególnie zauważalne było to w ostatnim okresie, gdy listy z galeonami, które wysyłała do ojca w Syberii, wracały do niej. Ostatnio poczta na trasie Wielka Brytania - Rosja, działała w wyjątkowo zły sposób. Aż korciło brunetkę, by się dostać w rodzinne rejony i dowiedzieć, czym jest to wszystko spowodowane. Jej długie, zwisające, złote kolczyki, na końcach ozdobione futerkiem z śnieżnego królika, gwałtownie zakołysały się pod wpływem podmuchu wiatru, gdy nieznajomy mężczyzna gwałtownie spadł przed jej nogami. Cofnęła się o pół kroku, by facet nie wylądował na jej czystych, skórzanych, czarnych butach, które choć wyglądały na cienkie, to idealne były na wiosenne gonitwy po zakazanym lesie. Nie chciała być brudna z jego krwi, która niewątpliwie toczyła się z jego nosa, po zderzeniu ze ścianą. Nie tylko nie było to dla niej zanadto ekscytujące ze względu na to, że tego typu wydarzenia popularne były w tym pubie, ale i ponieważ przywykła do nich w Rosji. Dopiero przekroczywszy jego nieprzytomne ciało, rozejrzała się po zebranych. Nie widziała swojego stałego klienta, widziała za to Arcellusa, który ją obserwował. Zbieg okoliczności? Szybko uznała go za mało prawdopodobny. Podeszła do jego stolika, w pewien władczy sposób opierając się o blat dłońmi, bogato przyozdobionymi kradzionymi pierścionkami. Jeden z nich błyskał równie zielonym kolorem, co oczy tej dwójki. - Odległy wybór knajpy jak na piwo po robocie - powiedziała do niego, cofając ręce i rozpinając guzik w czarnej narzucie, którą miała na sobie. Oczywiście nie mogła założyć, że przyszedł tu do niej. Dlatego dla pewności rozejrzała się raz jeszcze za mężczyzną, którego miała tu zobaczy, a po którym ślad zaginął.
Nie spuszczał z niej wzroku, kiedy wchodziła do środka. Jego znużenie zdawało się powoli ustępować w momencie, w którym zbliżyła się do jego stolika. Nie poruszał się. Pracowały tylko jego tęczówki oczu. W jakiś sposób jednak jego postawa zdawała się wcale nie sztywna, a wręcz rozlużniona. Głowę obrócił dopiero, kiedy była już za blisko, żeby patrzyć na nią pod tym samym kątem. Przechylił ją wtedy na bok, aż lekko mu strzyknęło w karku. Rozmasował go niedbałym ruchem, a kącik jego ust drgnął w lekkim skrzywieniu na jej słowa. Odpowiedział, tylko dlatego, że w gruncie rzeczy nie próbował ponaglać rozmowy, przynajmniej na razie. — W dobre dni można po drodze złapać kilka Twoich naiwnych rówieśniczek dla zabawy — patrzył na nią bezczelnie, spuszczając tylko na chwilę wzrok na jej dłonie, ozdobione gustowną biżuterią. Mimochodem na myśl nasunęły mu się rodowe kosztowności Greengrassów, które na smukłych kobiecych palcach prezentowały się bez porównania lepiej do każdych innych świecidełek. Nie żeby był szczególnie mocno zorientowany w kanonie mody. On po prostu wszystko, co wiązało się z rodziną traktował, jako coś lepszego. — Może tez przyszłaś się zabawić? Nie dało się wyczuć sarkazmu w jego tonie, wszystko rzucał nieznośnie tym samym obojętnym tonem. Chwilę potem podążył za jej wzrokiem, rzucając z wolna: — Szukasz kogoś? Twój goguś kazał mi Cię pozdrowić. Coś mu dzisiaj wypadło. I jutro i pojutrze pewnie też… — Podciągnął jedną nogę na górę, opierając stopę o stolik, a łokieć wsparł na kolanie, pochylając się lekko w jej stronę — Wygląda na to, że jesteś skazana na mnie. Ognistą? Nie czekając na odpowiedź wstał z miejsca, ruszając do baru złożyć zamówienie. W gruncie rzeczy często zadawał pytania retoryczne. Zresztą i one brzmiały jak stwierdzenie, w szczególnych przypadkach, jak polecenie czy rozkaz.
Nawet przez chwilę nie wątpiła w jego słowa słowa. I bynajmniej nie kierowała się tu jakąkolwiek łatwowiernością, której być może na jakiejś płaszczyźnie związanej w kontaktami z mężczyznami (zwłaszcza z ojcem), nie wyzbyła się zupełnie, a faktem, że Hogwart realnie pełen był głupich dziewuch. Spojrzała jednak na wolne krzesło na przeciw niego, co jednocześnie kłóciło się z jego słowami. Albo raczej podkreślało, że dziś to nie nieletnie siksy, go tu ściągnęły. - Widać, nie dziś - skomentowała odnosząc się do faktu, że siedzi tu samotnie, a Gospoda raczej też nie była miejscem na zapoznawanie małolat. Zwykle kręcili się tu zapijaczeni faceci, rzadziej, młodzi Ślizgoni, uważający to miejsce za prawdziwe i pasujące do ich natury... ale jednocześnie Ci zawsze przychodzili tu grupowo, jakby obawiali się, że tutejsi stali bywalcy nie będą popierać zajmowania przez małolatów, zabrudzonych stolików. Zabawić się? Och ludzie, kiedy ona ostatnio się bawiła? Chodziła poważna i ponura jakby, gdziekolwiek nie poszła, stąpała po rozżarzonych węglach. Choć ostatnio, jakby lżej jej było. - No. W zamku wszyscy są przewidywalni, więc nocami chodzę tutaj szukać rozrywek - słyszała sarkazm w jego głosie, więc butnie rzucając tą zupełnie nieprawdziwą odpowiedzią, patrzyła z góry w jego zielone oczy, czekając aż wyłapie w tym fałszywą nutę. Albo i tego nie zrobi. Zaraz później zajęta bardziej wyłapaniem swego realnego rozmówcy na ten wieczór, rozejrzała się raz jeszcze po smętnych twarzach zebranych, nim usłyszała słowa Arcellusa. Powinna była od razu się domyślić. Nie mógł się tutaj pojawić przypadkiem. Odwróciła na niego wzrok, spoglądając przez chwilę na niego w milczeniu. Zsunęła z ramion czarną narzutę (na końcach delikatnie zdobioną czarnym futerkiem), zawieszając ją na oparciu krzesła, będącego na przeciw Greengrassa. Tym samym pozostała w czarnych spodniach i równie ciemnej bluzce z ludowym, czerwonym haftem, przebiegającym delikatnie przez całą długość. Nie odpowiedziała mu na pytanie o ognistą, bo tak naprawdę, nie wyglądało na to, by chciał poznać jej odpowiedź. Wydawał się być jednym z tych, którzy nie zdają zbyt wielu pytań i którzy rozdają karty. W pewien podświadomy sposób podobało jej się to. Przyjęła szklankę z alkoholem, po chwili zamaczając w niej usta. Trunek był mocny, jak pewnie każdy, który kiedykolwiek mogła pić na wschodzie. - O co więc chodzi? - Zapytała niecierpliwie, znów obserwując swojego rozmówcę. Rozumiała, że z jakichś, najwyraźniej istotnych powodów, wysłał faceta będącego jej łącznikiem, w daleką podróż. I nie mogła ukryć - było to dla niej bardzo kłopotliwe. Dlatego też, tak długo milczała, by ostateczne słowa wypowiedzieć nieprzychylnym tonem. Oczekiwała wyjaśnień, chyba nie psuł jej interesów dla zabawy?
Arcellus dzisiaj był wyjątkowo potulny względem Zilyi. Wyraźnie widać było, ze miał do niej jakiś większy interes niż tylko królicze łapki, czy co to za badziew mu ostatnio przyniosła, który bez jej ślicznej buzi w jego sklepie wcale nie chciał się sprzedawać. W wyrazie dobrej woli postawił w końcu przecież ich dwójce butelkę alkoholu i nawet nalał jej pierwszą szklankę, dalej stawiając szkło pomiędzy nimi, w końcu oboje mieli rączki, których umieli korzystać. Spojrzał na Fydorovą z początku w milczeniu, patrząc jak kosztuje Ognistej, a sam uniósł kącik ut bardzo sardonicznie, zanim pochłonął większość szklanki na jednym hauście, odkładając ją obok siebie. Wrażenie palącego go gardła tylko dodawało mu chęci do dalszego picia, nawet jeśli alkohol zdawał się wręcz odbijać na nim zdartym gardłem, co było słychać, kiedy odezwał się bardziej chrypliwym tonem, co zapewne zignorował. — W Hogsmeade nie ma innych miejsc dla takich chucherkowatych stworzeń jak ty, Fyodorova? — zakpił jeszcze zanim przeszedł do interesów. Nie musiała mu dwa razy powtarzać pytania. Był wręcz stworzony do ukracania rozmów, jeśli była na to szansa i przechodzenia od razu do sedna. Każde inne gadki-szmatki wprowadzały go w bardzo podły nastrój i budziły wrażenie straty jego czasu. Dlatego jej pytanie brzmiało tu bardzo na miejscu. — Dzisiaj w nocy wyjeżdżamy do Słowacji — oznajmił, nie pytał. W końcu uprzedził ją już wcześniej liście. Nie wpadł na to, żeby poinformować ją o dokładnej dacie czy choćby powiadomić ją, że powinna zacząć się pakować. Teraz nie miała na to wiele czasu, a i nie zapowiadało się, żeby od razu miała opuszczać gospodę, ale jeśli o Greengrassa chodziło, miał wrażenie, że mógłby ją zabrać i z miejsca. Tylko, że to znaczyłoby potem zatrzymywanie się po drodze po jakieś szpargały, które zwykle nosiły ze sobą kobiety. Instynktownie jego wzrok zsunął się na jej szczupłe palce, po drodze najpewniej wyłapując też kilka innych strategicznych punktów, na które nie powinien się patrzyć tak bezpośrednio, jak to zrobił. — Zabierz ze sobą te swoje świecidełka — wskazał podbródkiem na jej kolczyki, czy pierścionki, trudno powiedzieć co miał na myśli — tam gdzie jedziemy się na pewno przydadzą. Dopił swoją whiskey, zauważając, ze i szklanka Zilyi była już prawie pusta. Nie dawała mu zapomnieć o swoich korzeniach. Nie wypowiedział głośno żadnych słów uznania, ale łaskawie polał jej kolejny raz – to powinno być dostatecznie wymowne. — I… weź ze sobą jakąś kieckę Fyodorova. Po chwili zastanowił się nad tym. Czy ona w ogóle nosiła jakieś kiecki? Arcellus nie pamiętał jej ze szkoły, a okoliczności w jakich się spotykali ograniczały jej strój do czegoś dalekiego od takich kreacji. Dlatego zmrużył oczy, dodając. — Nieważne, ja się tym zajmę.
Tymczasem ona postanowiła opuścić rozmowy o tym, co tak naprawdę robi w Hogsmeade o tej porze (zwłaszcza, że oboje doskonale wiedzieli, że to nie zabawy, a forsy, tu szukała), skupiając się wyłącznie na tym, co Greengrass od niej chciał. Jego wcześniejszy list pozostawił ją na dłuższy okres bez odpowiedzi, więc założyła, że tamta sprawa jest już dawno nieaktualna. Dlatego przytoczenie propozycji wyjazdu, nieco ją zaskoczyło. Wciąż jednak było to intrygujące. Szczególnie pieniądze, którymi mógł za jej czas, zapłacić. Słuchała go, badając wzrok, którym ją pochłaniał. Poczuła na plecach delikatny dreszcz, sygnalizujący, że to nie jest wygodna sytuacja. Być może wcale nie przywykła, do bycia szczegółowo obserwowaną, ale jednocześnie wiedziała, że to nie miało teraz znaczenia. Miała pewną świadomość, zupełnie życiowo nabytą, że w przypadku interesów, granica była płynna. On oczekiwał od niej spełnienia pewnych kryteriów, które prawdopodobnie były potrzebne do wykonania tego, co mieli do zrobienia. Ona zaś oczekiwała odpowiedniej do tego sumy. Automatycznie poprawiła pierścionki zdobiącej jej palce, gdy wspomniał, że ma zabrać je na wyprawę. Była to dziwna prośba, jednak dalsze słowa, mówiące o eleganckiej sukni, wskazywały na to, że szykuje się im spotkanie, prawdopodobnie, w wyższych sferach. Nie była najlepsza jeśli chodziło o obcowanie w dostojnym towarzystwie. Cóż ona o tym mogła wiedzieć, była tylko jakąś prostą dziewczyną z drugiego końca świata. Na szczęście posiadała nie najgorszy zmysł obserwacyjny. Uniosła brew na wspomnienie, że on się zajmie sukienką. Oczywiście, że pewne posiadała. Uwielbiała sukienki. Tylko zazwyczaj inni ludzie nie byli tak zachwyceni jej wyborem kreacji, jak ona sama. Rozbieżność gustów. - Sporo wymagań. To będzie kosztować - zauważyła wreszcie, biorąc szklankę, w której znów był alkohol. - Ryzyko, że w drodze zgubię coś z biżuterii, fakt, że muszę założyć coś cholernie niewygodnego, a już nie wspomnę o nocnym uciekaniu ze szkoły oraz tym, że mam tam... właściwie co mam robić? - Zapytała nie dostając wciąż najważniejszego wyjaśnienia całego tego biznesu. Miała wrażenie, że po swym rozmówcy może się spodziewać dosłownie wszystkiego. Wolała więc mieć ustalone, co się będzie działo. O ile to w ogóle było możliwe. Trudno było jej przewidzieć, jaką ma w tym rolę. Było mnóstwo dziewczyn, które na pewno były bardziej czarujące i lepiej nadawały się na przynętę, czy kogoś w tym stylu. Z drugiej strony, dawała mu do zrozumienia, że przystanie na to. Oczywiście, jeśli się jej to opłaci. Choć prawdę powiedziawszy, dla niej każdy grosz miał znaczenie. Za jaką sumę miałaby odmówić?
Zilya miała wrodzony talent do wciskania największych ściem. Arcellus najpewniej na większość takich jej ściem się łapał, bo był osoba, która, kiedy było mu to wygodne, nie selekcjonowała informacji, które były mu wysyłane. Nie pilnował ani pieniędzy, które przepuszczał przez palce, ani nie miał do nich szczególnego szacunku. Przywykł do liczności galeonów, bez nich prawdopodobnie dopiero wtedy odczułby ich siłę, ale takie okoliczności najpewniej jego nigdy nie dotkną. Teraz, na jej nieszczęście, zachował czujność. Zmarszczył brwi, przekręcając szklankę z Ognistą w ręce, przewiercając się żywą zielenią oczu przez jej tęczówki. Jej wzrok był tak samo niezbity, tak samo świdrował jego osobę i chociaż część osób poczułaby pod jego wpływem trwogę, Arcellus najpierw się wyprostował, a potem oparł się rękoma na stole, pochylając się nad nią. — Nie przeginaj, Fyodorova. Coś zgubisz, to sam dopilnuję żeby w Twoje ręce trafiło coś o podwójnej wartości , o ile sama wypierdolisz gdzieś swojej biżuterii, a wtedy na pewno będę o tym wiedział. Zastanowił się nad kolejnymi jej argumentami. Nie słuchał ich tak, jak powinien, bo tym razem żaden argument do niego nie dotarł. Arcellus przyjmował tylko to co chciał, słowa innych nie miały na jego decyzje żadnego wpływu. Prychnął trochę zdegustowany kierunkiem, w jakim poszła rozmowa. — To załatwię Ci wygodną kieckę — wzruszył ramionami, jakby to było oczywiste. Najpewniej po prostu zrzuci tą odpowiedzialność na swoją siostrę, ale jeśli był ktoś, kto znał się najlepiej na porównywaniu w noszeniu ciuchów wygodnych i dobrze wyglądających i jeszcze lepiej wyglądających, ale wybitnie niewygodnych, to na pewno była to Saphona — nie wymyślaj — bąknął, bo w przeciwieństwie do niej, nie miał teraz ochoty negocjować cen. — Dla mnie jesteś dość tania, złotko — dorzucił dość bezczelnie, dając jej do zrozumienia, że cena nie była dla niego w tym wszystkim istotna — a za uwolnienie Cię od budy powinnaś mi jeszcze zapłacić — dodał jeszcze mrukliwie, dopijając alkohol ze swojej szklanki. W gruncie rzeczy i tak już jej załatwił papier o praktykach w sklepie. Dyrektor łatwo to łyknął, widocznie zadowolony, ze Fyodorova rozwija swoje ambicje. — Drażnisz mnie — oparł się za sobą, splatając ręce na piersi i przerzucił wzrok na drzwi gospody. Nie miał pojęcia jak wytrzyma to biadolenie przez cały okres jaki spędzą z granicą. Zilya tak perfidnie trzymała się kwestii pieniędzy, że Arcellus wydawał się tym już zwyczajnie znudzony. — Za niezadawanie pytań zapłacę Ci ekstra. Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie. W tym momencie wstał z miejsca, opierając się rękoma o stół, tak, jak ona przy początku spotkania, patrząc na nią z góry. — Za trzy godziny czekam pod bramą Hogwartu — oznajmił.
| Brama wejściowa
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Po ostatnich wydarzeniach Padma szybko wróciła do swojego cukierkowego świata, chociaż nie zapomniała o Shawnie, z którym w wyniku dziwnego zwrotu akcji zaczęła się prawdopodobnie spotykać. Prawdopodobnie, bo odkąd tamtego dnia wyszli z jej mieszkania minęło trochę czasu, jednak żadne z nich nie poczyniło żadnych kroków do umówienia się na kolejne spotkanie. Rozważała nawet wycieczkę na Nokturn, tak niby przypadkowo, ale chęć napicia się alkoholu po pracy zwyciężyła. Dlatego też od dobrej godziny Padma siedziała niemal nieruchomo w drugim końcu sali przed do połowy pełną szklanką ognistej. Z głową opartą o dłoń, tkwiła przed naczyniem jakby odrętwiała przez długie i daremne czekanie nie wiadomo na co. W oprawie naturalnych, ciemnych opadających luźno do ramion włosów miała twarz nimfy i pełne spokoju, niewinne oczy, całkowicie nie pasujące do baru, w którym się znalazła; nadrabiała to wszystko wyglądem - dziś wyjątkowo była ubrana w całości na czarno (w końcu czarny to taki kolor zła). Małym mankamentem było to, że nie wzięła pod uwagę faktu, że ubranie spódnicy i butów na obcasie może zwrócić na nią szczególną uwagę w tym miejscu, ale idąc za głupią odwagą i lekką naiwnością doszła do wniosku, że przecież nikt jej krzywdy nie zrobi, a i ludzie pracujący w Hogsmeade kojarzą się z widzenia. Padma była dość blada na twarzy od wieczornego chłodu i przemęczenia, które w połączeniu z mało sprzyjającą jesienną aurą dawało jej się we znaki. Zastanawiała się nad wakacjami, o ile wakacjami można było nazwać dwudniowy weekend, ale z drugiej strony było tyle miejsc, które chciała odwiedzić, że nie mogła się zdecydować. Wrodzony introwertyk podpowiadał jej, by została w domu, kamuflując się z podręcznikiem do czarnej magii między pościelą a poduszkami, z kolei strona cukiernik-pseudo-podróżnik wręcz nakazywała ruszyć jej chude cztery litery za granicę. Najlepiej w ciepłe kraje, a tak, żeby dodać sobie trochę polotu i finezji w życiu. Obejrzała rdzawy płyn w swojej szklaneczce, jednocześnie kątem oka zauważając jak dwóch niezbyt ciekawych mężczyzn się jej przygląda od dłuższej chwili. Zapowiadał się zabawny wieczór - póki co nie zareagowała na paskudne uśmieszki i grymasy, chcąc w spokoju sobie dopić trunek.
Dźwięk naciskanej klamki, a następnie skrzypienie otwieranych drzwi dało się usłyszeć w całej gospodzie. Chłopak chociaż raz w życiu pamiętał, aby być dżentelmenem i przepuścił w drzwiach Rosjankę. To naprawdę była jego uprzejmość, wcale nie miał zamiaru spojrzeć na.. ekhm. Kiepska ta pogoda dzisiaj, prawda? Chłopak strząchnął parę kropel z podeszwy swojego buta, irytował go fakt że ma przemoczone... właściwie to wszystko. Zaraz, zaraz! Przecież dzisiaj Matt patrzy na wszystko optymistycznie! Spotkanie Ślizgonki, deszcz orzeźwił jego włosy, ma wodę w każdym miejscu! Same plusy! Cóż, wzrok Krukona powędrował w najciemniejszy zakątek gospody. Romantyczność kojarzyła się chłopakowi jedynie z ciemnością oraz tajemniczością. Tylko to potrafiło podsycić w nim ekscytację, a także czasami obdarowywało odrobiną adrenaliny. - Romantyczna knajpka powiadasz? - Powiedział niezbyt przekonująco młody Islandczyk nadal bacznie obserwując wszystkie stoliki. Szczególnie wzbudziły w nim zainteresowanie pary patrzące sobie głęboko w oczy, nie widzące nic poza sobą. Co za obłęd. Czy to miłość, czy może jeszcze zauroczenie? Zakochanie oraz inne bzdety z tym związane to chyba najbardziej filozoficzne zagadnienie znane chłopakowi. - Siądźmy gdzieś tam. - Powiedział wskazując wcześniej obserwowane miejsce. Cichy kącik, praktycznie odizolowany od reszty ludzi. Chwila spokoju oraz oderwania od monotonnej codzienności. Dobrze jest mieć do kogo się odezwać, szczególnie że ta osoba nie wybuchnie na ciebie jeśli powiesz coś złego. Smutek wywołał w chłopaku fakt, że będzie musiał się ograniczać w swoich odruchach. Najchętniej w tym momencie położył by obie nogi na stolik i jak to mówią mugolskie dzieci - wychillował. - Sasha, co porabiałaś pod tamtym przepięknym szyldem? - Powiedział spokojnie nadal rozglądając się we wszystkie strony po karczmie. Dużo ozdobień, bardzo dużo nowych mebli. Zdecydowanie ogrom zmian pojawił się odkąd ostatni raz Matthias zawitał u progu tej gospody. Młodzieniec przymknął oczy i na chwilę wyłączył świadomość przenosząc się w tamte właśnie czasy...
GospodaPod Świńskim Łbem nikomu o zdrowych zmysłach nie mogła kojarzyć się z niczym dobrym, a co dopiero romantycznym. Nawet jeśli zupełnie nie w stylu Rosjanki były falbanki i tiulowe zasłonki, stanowiące szczyt kiczu, to pub, wypełniony dymem i ostrym smrodem mocnego alkoholu, z pewnością nie rozpalał w niej zmysłów. Pytanie, czy na świecie istniało cokolwiek, co sprawiłoby, że bicie jej mroźnego serca przyśpieszy. - No cóż, może trochę podkoloryzowałam żeby ci zrobić większą niespodziankę - przyznała wreszcie z nutą rozbawienia, gdy - jak prawdziwy gentleman - przepuszczał ją w drzwiach gospody. Wrodzona intuicja jej nie zawiodła; podrzędnej kategorii lokal okupowali w dużej mierze stali tubylcy, choć - ku swojemu zdumieniu - mogłaby przysiąc, że gdzieś w tłumie mignęła jej twarz, którą kojarzyła z zajęć. Ostatecznie uznawszy, że to nie jej interes, posłusznie skierowała się do miejsca, które upatrzył sobie Matthias. - Niech zgadnę, nikt tutaj nie zauważy, gdybym nagle zniknęła? Strateg z Ciebie, Örn - przyznała na tyle głośno, by podchmielony mag ze stolika nieopodal wyszczerzył się w szczerbatym uśmiechu. - Czyżby kolega po fachu? - dodała uszczypliwie, już ciszej. Zwracanie na siebie uwagi w tego typu miejscu mogło być ekscytujące, zgoda, ale nie w momencie, kiedy w pubie byli inni uczniowie. Finał mógłby być tragiczny w skutkach, a przecież ona całkiem lubiła kształcić się w Hogwarcie. Rosjanka ochoczo zrzuciła z siebie przemoczony płaszczyk, przewieszając go przez oparcie chybotliwego krzesła. W głębi duszy - czy tego, co z niej pozostało - pogratulowała sobie, że porzuciła wszystkie dziewczęce fatałaszki na rzecz klasycznych jeansów i kraciastej koszuli, o wiele bardziej adekwatnych do miejsca tejże schadzki. - Czekałam aż kłopoty same mnie znajdą, a wtedy pojawiłeś się Ty, przypadek? - odparła z niewymuszoną kokieterią, wreszcie miękko opadając na miejsce. Jej niecierpliwe dłonie szybko odnalazły poplamione menu, ograniczone tak naprawdę do kilku pozycji. Gdy jej wzrok napotkał na interesujący wiersz, zaczęła zastanawiać się, czy jej towarzysz w ogóle pije. - A Ty? Dlaczego latasz po wiosce porozbierany? Gonisz anginę? Dziewczyna Cię rzuciła? Chciałeś kogoś złapać, przywiązać i torturować? - podsuwała beztrosko, podpierając brodę na dłoni.
Faktycznie, choć z początku Matt tego nie zauważył, w barze znajdowało się wiele ludzi, którzy powoli tracili swoją świadomość przez zbytnie degustowanie alkoholu. W poniektórych miejscach co prawda przesiadywało kilka uczniów, jednakże główną klientelę stanowili ludzie, których nazwę dorosłymi, żeby się nie pomylić w rozumowaniu. Przecież wiek nie świadczy o tym czy jesteś osobą dojrzałą, prawda? Cóż, dziewczyna postanowiła zrzucić swoje wierzchnie odzienie. W głębi duszy chłopak jej zazdrościł, zakładając jedynie bluzę wykazał się ogromną głupotą. Widocznie przesiadywanie w mokrym ubranku to będzie jego kara. - Jeszcze nic nie zrobiłem, a Ty już zrzucasz swoje ciuszki. Tego się nie spodziewałem. - Odrzekł ze złośliwym uśmiechem robiąc jednocześnie "kółeczko" swoimi oczami. Po chwili wzrok Krukona powędrował ku starszemu Panu, o którym bardzo brzydko wypowiedziała się jego towarzyszka. Żarówka znajdująca się nad stolikiem dwojga studentów złowrogo zamigotała. Gdyby był to film grozy prawdopodobnie zaraz wszedłby jakiś mroczny czarodziej wykrzykujący, że pozabija wszystkich tutaj zgromadzonych, jednakże nic takiego się nie wydarzyło. Trzeba przyznać, że taka sytuacja na pewno zapewniłaby niesamowitą rozrywkę. - Ja pojawiam się tam, gdzie mnie potrzebują. A co do chodzenia po wiosce... Gonię anginę, dziewczyna mnie rzuciła oraz chciałem wyżyć się na jakiejś bezbronnej osóbce. Marzą mi się takie tortury na Ślizgonce. - Dodał po chwili nieco złośliwie chłopak. Z pewnością wiedział, że takie żarciki z jego strony zostaną odebrane we właściwy sposób. W głębi duszy zapragnął żeby dziewczyna go zripostowała, przecież jest do tego zdolna. Długie lata spędzone na uprzykrzaniu sobie oraz innym życia nieco zbliżyły te dwie młode osoby do siebie. Można by chyba pokusić się o stwierdzenie, że zostali czymś w rodzaju dobrych znajomych. Matt skierował swoje opuszki palców na stół i uderzył nimi parę razy wystukując przypadkowy rytm. W tej gospodzie brakuje jedynie muzyki... - Saszka, pochwal się ile to ostatnio osób pokarałaś! - Rzekł zachęcająco chłopak, w końcu mieli te swoje zawody w uprzykrzaniu życia innym, prawda? Zwiodła go ku temu także jego ciekawość, chciał sprawdzić jak kształtuje się charakter jego ulubionej Rosjanki. Abstrahując od tematu, chłopak naprawdę chciałby sprawdzić jak twardą głowę ma dziewczyna, jednakże wtedy i on prawdopodobnie musiałby wypić coś mocniejszego...
Lope miał dosyć kiepski humor po niedawnym pobycie w domu. Napomknął przy obiedzie o tym, że poszukiwał Reyny przez ostatnie trzy miesiące, co zostało przyjęte z dość zniesmaczonym spojrzeniem ojca i smutkiem w oczach matki. Chłopak nie zamierzał się poddawać, nawet jeśli jego rodzice już dawno to zrobili. Co z tego, że minęło już parę lat? Miał po prostu zapomnieć o własnej siostrze? Powiedzieć sobie "żyje się dalej, teraz najważniejsze są studia"? W myślach parsknął śmiechem. Nigdy. Zależało mu na znalezienie miejsca, gdzie nie przebywają uczniowie z Hogwartu. Swoją drogą, wkurwiali go. Zupełnie inny sposób myślenia niż ten u ludzi z Calpiatto. Jakby trafił do innego wymiaru i nie mógł się tu odnaleźć. Denerwował go angielski akcent, denerwowała go ta brzydka pogoda w Anglii i fakt, że nie mógł zbyt często nosić ukochanych okularów przeciwsłonecznych, bo jak na złość tutaj wszystko przysłaniały chmury. Denerwowała go obecność Caramelo, którą zdawał się o wiele zbyt często widywać na korytarzach. A przecież unikał miejsc, gdzie może ją znaleźć! I nadal tęsknił. Musiał coś ze sobą zrobić, potrzebował snu, a ciągle nie mógł zasnąć. W lochach brakowało mu tlenu, a z twardych ścian zdawało się przenikać w niego zimno. Ślizgon nie przejmował się kompletnie tym, że dyrekcja nie pochwalała wymykania się o tak późnej porze. W końcu co mogli mu zrobić? Zawsze wycierał się nazwiskiem i tak byłoby w tym wypadku, gdyby jednak ktoś się przyczepił. Ale nikt go nie zatrzymał, gdy wsiadł na miotłę i pomknął ku Hogsmeade. Dziwna wioska, ale łatwo znaleźć ciemne, miłe miejsca. Choć w sumie zależy od tego, jak definiuje się "miłe". Lope zatrzymał się w jednej z gospód, w których bywał już parę razy. Co prawda, mógł wybrać się do Bazyliszka, gdzie załatwiony miał dla siebie darmowy alkohol, ale po pracy w tym miejscu, nie chciał przebywać w nim więcej niż musiał. Zamówił sobie Ognistą Whisky, jedyny alkohol, jaki mógł przełknąć. Tęsknił za drinkami z Hiszpanii. Obserwował wchodzących i wychodzących ludzi, obrzucając ich niezbyt przychylnymi spojrzeniami. Nie dbał o to, na kogo wygląda, gdy tak wypijał szklankę za szklanką. Nie powinienem się upijać. Wiedział jednak, że nie ma za bardzo wyboru. Wracać do narkotyków na razie nie zamierzał. Jeszcze się tu nawet nie rozeznał. Dostrzegł kątem oka coś, co zapowiadało się na aferę. Mógł poszczycić się całkiem niezłą intuicją, a wyraźnie widział, jakim spojrzeniem dwójka typków wpatrywała się w jakąś panienkę. Idiotkę, sądząc po jej ubraniu. Albo chciała kłopotów albo była odważna, co w mniemaniu Lope równało się z "głupia". Tak czy siak, pchany jakimś dziwnym odruchem (może ruszyło się sumienie), ruszył w ich stronę, kiedy typki podniosły się ze swoich siedzeń. Hej, mała, może się przysiądziemy? Lope wykrzywił twarz w obrzydzeniu widząc uśmiech grubszego mężczyzny. Złapał go za ramię i odepchnął. Alkohol sprawił, że trochę huczało mu w głowie. - Spadać. - mruknął, nie mając ochoty na dłuższe pogawędki i wyciągnął różdżkę. Nie na pokaz, jedynie po to, żeby ją zobaczyli. Tamci cofnęli się, klnąc po nosem. Lope usiadł na miejscu obok dziewczyny, czując że po poprzedniej, ciężkiej nocy boli go kark. Rozmasowując go sobie, spojrzał na nią krytycznie. - Chyba nie masz za grosz rozumu, przychodząc tu tak ubrana. Albo jesteś zdrowo porąbana. - zerknął na to, co piła. - Jak można pić te szczyny... - po czym oparł się tyłem o ladę, pozwalając żeby włosy opadły mu trochę na czoło. Merlinie, co za duszna noc. Przynajmniej nie leje. Anglia naprawdę nie miała nic więcej do zaoferowania? Machnął ręką na ładną kelnerkę i nie skupiając na niej wzroku, rzucił, że ma podać jeszcze dwie butelki Ognistej.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Wieczór może i był zabawny, ale tylko do momentu, w którym panowie do niej nie podeszli. Oczywiście nie przejęła się nimi z początku, z prowokującym uśmiechem odpowiadając na zaczepki, jednak w momencie, w którym jeden z panów chwycił ją za ramię zrozumiała, że musi potajemnie poszukać pomocy. Pech chciał, że dzisiejszą zmianę miała znajoma kelnerka zamiast znajomego kelnera, ale nie sądziła, że dziewczyna w jakikolwiek sposób jej pomoże. Cóż więc innego jej pozostało, poza wykorzystaniem kilku ruchów zaczerpniętych prosto z mugolskiej książki o samoobronie? Plan był prosty: jednego kopnie w kostkę, a buty miała do tego idealne, a drugi złapie kopniaka w kolano albo zmarnuje resztę alkoholu, oblewając mu nią twarz. Uradowana w duchu ze swojej niezależności i pomysłowości jednocześnie, chciała przejść do działania, kiedy niespodziewanie na horyzoncie pojawił Lope - Hiszpan, z którym wymieniła może w życiu kilka zdań. W każdym razie wiedziała jak ma na imię, jednak widząc jego stan wątpiła, że będzie pamiętał kim ona jest. Nie rozumiała dlaczego jej pomógł. Jedną z ewentualności był fakt, że może akurat chciał sobie poszukać zaczepki na ten piękny, jesienny wieczór, gdy ten zamiast dalszych przepychanek usiadł obok spowodował, że dopiero teraz w głowie Padme ruszył ciężki proces myślowy. A gdy się odezwał spojrzała na niego wzrokiem, który gdyby mógł, to właśnie zmieniłby go w kupkę popiołu. - Zdrowo porąbana. Może miałam ochotę komuś skopać tyłek a strój miał tylko sprowokować? Najprościej jest oceniać po wyglądzie - prychnęła oschle, dopijając resztę ognistej. Zauważyła też, że ostatnimi czasy trafiała na samych dupków. Z tym, że jeden w miarę upływu czasu pokazał, że wcale nie jest taki zły a ten tutaj... Krukonka zmierzyła wzrokiem Ślizgona od stóp do głów na koniec z powrotem przyglądając się - tym razem - pustej szklaneczce. Ta wydała jej się smutniejszym widokiem, niż pijany chłopak. Z drugiej strony zastanawiała się od dłuższej chwili czy ma ochotę się upić tak, żeby z pewnymi trudnościami trafić do domu albo nie trafić do niego wcale, jednak nie dane jej było zadecydować. Gdy kelnerka wróciła z whiskey, Padma nie ruszając się z miejsca posłała jej porozumiewawczy uśmiech. - Lope, nie powinieneś więcej pić tych... szczyn - powiedziała spokojnie, stukając pomalowanymi na czerwono paznokciami w drewniany i nierówny blat. Wiedziała jednak, że na nic zda się jej gadanie, bo chłopak i tak robi swoje a i przy okazji na nią nakrzyczy, żeby się nie wtrącała. Dlatego też chcąc uniknąć kolejnej przykrej sceny tego wieczoru, Padma machnęła ręką, tym gestem przekreślając swoje wcześniejsze słowa nim ten zdążył jakkolwiek zareagować. - Zresztą, rób co chcesz. Tylko się podziel - i bez oczekiwania na pozwolenie dolała sobie bursztynowego trunku do szklaneczki. Może sobie razem zapiją smutki w ciszy? Z pewnością to lepsza perspektywa, niż picie do lustra. Krukonka również nie była dzisiaj w nastroju do rozmawiania, dlatego zaglądanie wgłąb szklaneczki powodowało, że zapomniała na moment o obecności Hiszpana. W końcu uznała, że nie powinna być niegrzeczna, chociaż przez chwilę udając zainteresowaną jego obecnością. - Co ci jest? - spytała, leniwie wlepiając złote tęczówki w siedzącego do niej bokiem Mondragona. - Wyglądasz jak obrzygana sierota. Z pewnością wianuszek twoich fanek byłby załamany tym widokiem - siląc się na suche żarciki, zamoczyła równie wyschnięte wargi w whiskey, która bez lodu faktycznie smakowała paskudnie.