Jest to niewielki, składający się tylko z jednego pomieszczenia, obskurny bar, zawsze przyciągający tajemnicze i niezbyt sympatyczne osoby. Wewnątrz panuje mroczna atmosfera, a w powietrzu czuć dziwną woń. Poprzez małe, brudne okna wdziera się mało światła, a i słabo palące się świece niewiele go dają. Od czasu zmiany właściciela, stan lokalu trochę się poprawił, część mebli wymieniono i podobno zatrudniono kogoś do sprzątania, jednak daleko jeszcze do ideału. Uczniowie Hogwartu raczej rzadko wybierają ten bar na spędzenie w nim swojego wolnego czasu.
W oczach Anthony'ego pan Vanberg zawsze będzie wieśniakiem. Ba! Nawet najgorszym farmerem, zrzucając gnojem po polu. W sumie to brunet nawet wyobrażał sobie, jakby Dexter wyglądał w wdzianku rolnika, trzymając w ręku widły i zarzucać gnojem w tę i wew tę, a co ważne robić z siebie palanta roku. Strój farmera - 5 galeonów, widły 10 - galeonów, widok Vanberga robiącego z siebie idiotę - bezcenne. I tak oto właśnie student zazwyczaj rozumował. W ogóle czemu cały czas myśli o Sarze? Nie widuje się z nią, nie piszę listów, słuch o niej zaginał. Może ona zwyczajnie ma dość towarzystwa Bowesa-Lyonsa? Myśli cały czas go dręczyły, a co gorsze miał ochotę pójść do Vanberga i zapytać się jak kulturalny i poważny mężczyzna o nią. Mimo, że ma ochotę przywalić mu w szczenę, nie będzie robił z siebie byle jakiego żula z pod monopolowego bijącego się o ostatnią flaszkę taniego wina. O właśnie! On przyszedł do gospody. Gospody pełną wina, wódki i innych rarytasów, których chłopak nie powinien pić. Od poprzedniego incydentu z alkoholem miał nie miłe wspomnienia. Wiec postanowił wziąć się za siebie i przestać pić, a tu nagle Eufemia Fontanna macha Antosiowi alkoholem przed nosem. Aż ślinka mu poleciała. Nie mógł przecież jej odmówić. Przecież z pół wieku się nie widzieli. A największej personie Hogwartu (jejku, ale ja to pięknie ujęłam) szczególnie się nie odmawia. Jednym ruchem dłoni poprosił barmana, aby także przyniósł mu jakiś tam trunek, byleby mieć coś w ustach. Proszę pana! Co to ma być? Czekać na whisky, aż trzy minuty? Nagle Antoni bardzo się zbulwersował na długie czekanie na zamówienie, aż na jego twarzy pojawiła się złość małego dziesięciolatka, który nie dostał lizaka. Lecz na szczęście kłopot zniknął i tak Anthony mógł się napić. Ach! Rzeczywiście, hogwarckie trunki są o niebo lepsze niż te gówno w Hiszpanii. Tak więc zaczął po woli (jak na arystokratę przystało) sączyć alkohol. - Ja na każde kiwnięcie palca mogę załatwić sobie towarzystwo do picia, chociażby i tych nieokrzesanych australopiteków siedzących niedaleko nas - po czym pokazał dłonią tych, jak to Antoś określił ,,australopiteków" - niewychowanych, wiecznie brudnych, śmierdzących od nich tanim piwem typków. - W sumie to moglibyśmy gdzieś dalej wyjechać, ale Hiszpania nawet nie jest taka zła. No i oczywiście Hiszpanki - po ostatnim wypowiedizanym słowie, Anthony bardzo rozmarzonym wzrokiem zaczął wodzić po suficie. - Aczkolwiek słoneczna Hiszpania to nic w przeciwieństwie do Hogwartu. Mam tu tyle wspomnień, tylu znajomych. - ,,Powrót króla" jak on to sam określa. - A ty Effie, przyznaj się! Tęskniłaś za mną! - ta wypowiedź nie brzmiała jak pytanie, lecz jak wymuszenie. A Eff co ma do wyboru? Odpowiedzieć mu szczerze, bądź zignorować wypowiedź, co może się źle skończyć dla dziewczyny. Tylko jak?
Anthony pałał miłością do Vanberga, a ten oczywiście uczucie to równie mocno odwzajemniał. Kiedyś powinni jakoś dać upust tym szalonym emocjom i wpuszczając tą relację na kolejny poziom. Śmiertelni wrogowie też brzmi nieźle. Z resztą, mam dziwne przeczucie, że prędzej czy później jakaś okazja się napatoczy. Zwłaszcza, że żaden z nich jakoś raczej nie zamierzał zmienić swojego nastawienia, czy pewnych postępowań. Ach zobaczymy co przyniesie przyszłość! Zwłaszcza jeśli Bowes-Lyon postanowi zapytać swojego współlokatora (cóż to musi być za szalona sypialnia!), o to czy nie widział przypadkiem panny Winters. A no właściwie to widział. Całkiem dokładnie nawet. Effie też nie lubiła czekać, więc nawet się nie zdziwiła, gdy Anthony wydał się być niezadowolony z powodu oczekiwania, aż któryś z barmanów się ruszy. Obsługa tu nigdy nie była jakaś najlepsza. Uśmiechnęła się do chłopaka przebiegle, gdy wspomniał, że nie sprawiłoby mu problemu zdobycie kompanów do picia. - Myślisz, że ja na każde kiwnięcie palca nie mogłabym sobie znaleźć tu towarzystwa? - Zapytała unosząc lekko brwi. Zapewne oboje jeśli tylko by zechcieli mieliby towarzystwa pod dostatkiem. A ponieważ oboje z tego zrezygnowali... cóż tym lepiej, będą mieć chwilę, by przypomnieć sobie czasy, gdy jeszcze oboje byli uczniami Slytherinu. - Pewnie nie bardziej niż ty za mną? - odpowiedziała puszczając mu oczko. I w taki oto sprytny sposób to ona wymusiła na nim przyznanie się do tego, że musiał za nią tęsknić, a jednocześnie wcale nie przemilczała odpowiedzi. Z resztą jakiekolwiek udawanie, że nie usłyszała pytania nie było w jej stylu. A tak serio, to rzeczywiście całkiem dobrze, że owy Ślizgon znów zawitał w Hogwarckie progi. - Trochę Cię ominęło, Hogwart na ten czas zdecydowanie nie zapadł w sen. Ale domyślam się, że Hiszpania całkiem dobrze zrekompensowała Ci ten czas - odparła nawiązując do jego zadowolonego wzroku na wspomnienie o południowych dziewczynach. - Ten Iterius, rzeczywiście jest taki świetny? - Zapytała w czysto ciekawski sposób, tak typowy, gdy chciała wyciągnąć od kogoś jakieś ploteczki. Oj no cóż, była ciekawa! Tyle o tym projekcie mówiono, a ona wcale nie poznała wielu jego uczestników.
Można wręcz rzec, że Vanberg to jego wielka, wielka miłość! Wprost uwielbia droczyć się z nim o byle jakie rzeczy, z czasem walnąć go w pysk i inne podobne rzeczy. Niczym stare dobre małżeństwo. Ach! Już wyobrażam sobie Dexterka w gustownym fartuszku, pichcąc jakiś obiadek, a ni stąd ni zowąd przychodzi Antoś, cały zmęczony oraz wołający Vanberg, kochanie! Kiedy obiad!?. Co za sielanka. Potem pojechaliby na tak zwane ,,gejholiday" i beztrosko spędzaliby ten czas. A Sarah? Byłaby wtedy listonoszem, bądź ogrodnikiem w ich cudownym ogródku. A ja czuję, że fantazja mnie ponosi, więc zajmę się tym co się dzieje wokół Antoniego i Eufemii. A może to ona powinna być na miejscu Vanberga? Ale byłyby uroczo! Lecz powracając do rzeczywistości. Obsługa w tym obskurnym barze nie była zadowalająca i chyba nie oczekują na zbyt wymaganą klientelę. A anglikowi bardzo to się nie podobało. Miła już ochotę stąd wyjść, aczkolwiek tego nie zrobi. Przy nim jest kobieta. I to ładna kobieta, która dla Antka zrobiłaby (chyba) wszystko. Z resztą nie przystoi tak dobrze wychowanemu arystokracie. -Ja nie myślę! Ja to wiem! Ale wątpię, czy wytrzymałbyś chociaż z minutę z tymi niedorobionymi pijakami. Spójrz na nich! Czy chciałabyś z takim towarzystwem pić? - rzekł do ślizgonki pokazując swą dłonią grupkę pijaków, śmierdzących od nich tanim winem oraz papierosami. Aż na ich widok Antoś wzdrygnął patrząc na ich obrzydliwe gęby. Na komentarz ze strony Effie, chłopak jedynie uśmiechnął się, ,kiwając przy tym głową. -Interius? W sumie może być. Niektórzy z nich to nawet spoko ludzie oczywiście poza jednym - Vanbergiem - mówiąc jego nazwisko brunet specjalnie je wyszczególnił, bo przecież tak kocha tego chłoptasia, że brak słów.
Uwielbiam zaczynać więc z ogromną ochotę napiszę w jaki to magiczny sposób Quentin wraz z Vanbergiem znaleźli się w Gospodzie pod Świńskim Łbem. A więc najpierw pokonali szereg przeszkód takich jak ciemne korytarze Hogwartu, przez które musieli się przedrzeć zanim wyjdą z zamku, tłumy uczniów którzy próbowali im przeszkodzić w wyjściu oraz mdlejące na ich widok niewiasty, które musieli tym razem zostawiać za sobą. Dodatkowo zanim wyszli, zostawili Wolfowi kolejną wiadomość, w której napisali gdzie są i wyjątkowo frapowali się czy ich niemiecki przyjaciel ruszy w końcu swoją kościstą dupę i pojawi się z nimi na piciu. Zaprosili również pewnego Czecha o niezwykle pogodnym usposobieniu, pewnie odrywając go od jakiegoś twórczego zajęcia jak ujeżdżanie jednorożców, czy czytanie książek o tematyce romantycznej. Kontynuując kiedy Dexter i Quentin wytoczyli się zwycięsko z zamku naszedł czas na długą wędrówkę, przez niezbadane do tej pory ścieżki prowadzącej do Hogsmeade. Po drodze walczyli ze smokami, wielkimi pająkami i Lordem Voldemortem, aż w końcu dotarli do gospody! Łuhu! Tam też nasi wędrowcy usiedli i dostali zasłużoną nagrodę, czyli butelkę złocistego płynu szczęścia. Tricheur wzniósł kielich do góry, by stuknąć się z przyjacielem i wznieść twórczy toast. - Za nas – obwieścił, po czym wziął potężny łyk alkoholu. Jeszcze mogę napisać, że podróżnik pochodzący ze Szwajcarii miał na sobie swoje urocze spodnie 7/8, przez które zmarzła mu 1/8 nogi, płaszcz zwisał już luzacko na siedzeniu obok, więc został w czarnej koszulce do czerwonej marynarki. Wyglądał przy tym jak zwykle, czyli wyjątkowo pięknie, dostojnie i równocześnie seksownie. Jednak wróćmy do naszej szalonej akcji. - Niezły syf – mruknął rozbawiony Quentin rozglądając się po niezbyt schludnej gospodzie.
Ja natomiast wiem co ty uwielbiasz, dlatego też nie mogłam Ci odebrać przyjemności z pisania pierwszego posta. Warto jeszcze dodać, że nim Vanberg i Tricheur udali się poprzez pola pełne śmierciożerców, dzikich fanek, smoków i pająków, odpowiednio przygotowali się do tego wyjścia. Mam tu nie tylko na myśli skompletowanie oszałamiającego ubrania. A swoją drogą, to Vanberg tego dnia założył na siebie czarne rurki, koszulkę z grafiką, która była na jednej z płyt Misy Wspomnień, granatową marynarkę, ozdobioną paroma okrągłymi przypinkami, a ponieważ było zimno to jeszcze miał na sobie skórzaną kurtkę. Nie zapominajmy oczywiście o kapeluszu! Bo tego zabraknąć wprost nie mogło. No ale to nie o tym miało być pisane. A więc wróciwszy do tematu przygotowań, chłopcy uprzednio otworzyli butelkę whisky. To właśnie podczas jej picia postanowili napisać kilka listów, bo odkryli, że brakuje im męskiego towarzystwa. Wolf oczywiście nie odpisywał, a czekając zdążyli wypić alkohol. Szybko skrobnęli coś do Jiriego i udali się na wielką, alkoholową wyprawę. Przeszli tą niebezpieczną drogę i niewiele się wahając, weszli do środka uroczego baru, Świńskiego Łba. Gdzie przywitał ich cudowny aromat rozlanego piwa i mgła z dymu papierosowego, tak niezastąpienie utrudniająca widzenie. Swojskie klimaty! Zajęli gdzieś tam wolne miejsce, Dex pozbył się kurtki, zamówili piwa, no i doszli do etapu wznoszenia imponujących toastów. Więc Dexterek pokiwał głową i upił spory łyk piwa. - Klimatyczny burdelik, tylko klientela słaba - powiedział rozglądając się dookoła i wędrując wzorkiem po poszczególnych pijakach. Jakoś tak absolutnie nikogo ciekawego. - Powinniśmy odwiedzić nasze drogie przyjaciółki z Hiszpanii, ponoć bardzo im nas brakuje - uznał adekwatnie listów z południa jakie co jakiś czas dostaje. A tamtejsze dziewczyny były nie tylko piękne, ale i wyjątkowo namiętne. Tak sobie myśląc nad swoimi południowymi koleżankami, wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i lekko huśtając się na krześle, odpalił jednego z nich. Oczywiście jeśli Dex kiedyś by tam wpadł, to tylko przez wzgląd na interesującą zabawę jaką mógłby mieć w ich gronie. Z resztą im też o nic innego nie chodziło.
Jiri Alexej Broskev ostatnimi czasy wbrew pozorom nie ujeżdżał jednorożców, ani też nie czytał powieści romantycznych. Jego czynności zdawały się być bardziej prozaiczne, niż mogłoby się wydawać - Czech po prostu próbował przeżyć wśród stada nieciekawych osobistości Hogwartu. Nie no, od czasu do czasu upijał się w trzy (żeby tylko!) dupy, czyścił swoje klejnoty (nie takie, wy zboczuchy - oczywiście autor ma na myśli broń palną!) i chodził na dziwki. Trochę mu na tym kasy zeszło, niestety, albowiem wszystko to zapewniał sobie w Londynie, który bądź co bądź najtańszym miejscem na ziemi nie jest. Ale trudno i darmo (ehe, pasuje tu jak pięść do nosa), trzeba czasem zaszaleć i poczuć się jak burżuj. Czym Broskev szczerze gardzi, ale może przemilczmy owy dysonans, naprawdę. Najistotniejszym faktem pośród tych wszystkich bzdur jest jednak to, iż chłopak w końcu postanowił ruszyć na spotkanie, na które zaprosiła go dwójka moczymord (ach, cóż za cudne słowo). Wszak dawno się nie widzieli. Ostatni raz chyba na studenckiej imprezie. Z której Vanberg szybko zniknął wraz z jakąś piękną pół-wilą. Norma. Skoro każdy się chwali swoim szałowym ciuszkiem na wyjście, to muszę zatem napisać, iż Jiri ubrał się... no jak to on, nic nowego. Mocno zasznurowane glany, przetarte, ciemne jeansy, bluza z kapturem i skórzana kurtka. Ot, cały on, bez żadnych rewelacji, krzyków mody czy jęków rozpaczy. Chociaż, to ostatnie... Ogółem szedł sobie raźnym, acz stanowczym krokiem z rękoma w kieszeni i nie, nie walczył z żadnymi potworami po drodze. Nie licząc wrzucenia kilku cudaków w zaspy śniegu. Fuck yeah, zło w najczystszej postaci! Ostatecznie jednak w końcu dobił do uroczej knajpki zwanej Pod Świńskim Łbem. Uśmiechnął się na widok tego syfu i smrodu, poczuł się jak za starych czasów w Czechach. A, nie, wróć - miał się uśmiechnąć, ale ostatecznie wyszło to bardziej jak paraliż lewej strony twarzy, która jako jedyna się uniosła. Cóż, bywa i tak. Kiedy wśród oparów dymu dostrzegł dwóch cwaniaczków siedzących przy stole, bezpardonowo przepchał się przez łażących tu i ówdzie ludzi, jednocześnie zdejmując z siebie kurtkę. Zgrabnym ruchem zarzucił ją na oparcie jednego z krzeseł, na którym to zaraz subtelnie (ehe) klapnął, wyciągając bezczelnie nieco mokre od śniegu buty na blacie stolika. Skrzyżował nogi, odgiął się nieco do tyłu i spojrzał na towarzyszy (niech żyje socjalizm) spod przymkniętych powiek. Szybkim ruchem sięgnął do kieszeni, by stamtąd wyciągnąć tajemnicze zawiniątko (no dobra, wcale nie tajemnicze, bo pełne własnoręcznie robionych petów). Odpalił jednego papierosa różdżką i zaciągnął się zdrowo jakże trującym dymem. W ułamku sekundy zakaszlał, robiąc minę wystraszonej żaby, a oczy finezyjnie się zaszkliły. - O kurwa - rzucił swoim zwyczajem, po czym błyskotliwie stwierdził, że się nie przywitał. - No? - zagaił jakże elokwentnie i długo (po tym, jak się nieco uspokoił), patrząc to na Vanberga, to na Tricheura. No, halo, chyba mają mu coś do powiedzenia?! A jak nie, to będą pić w milczeniu. O. Plan godny Broskeva.
Okej więc skoro odkryliśmy, że wcześniej przy pisaniu listów do wszystkich mężczyzn, którzy nienawidzili któregoś z nich (czyli aktualnie dwóch), pili trochę whisky, teraz Quentin nie był w tak dobrej formie jak zawsze. Więc może faktycznie widział te wszystkie potwory po drodze? Miejmy tylko nadzieję, że nie polegnie jeśli postanowią tutaj wypić coś więcej niż piwo. W każdym razie, jeśli już wiemy jak byli ubrani i co robili wcześniej, możemy wrócić do całej akcji. Więc siedzieli sobie wesoło, a Quentin wywrócił oczami na jego słowa i prychnął. Zapewne Vanbergowi średnio się podobało, że wokół nie siedzą rozchichotane dziewczyny, które pragną spędzić noc ze sławnym muzykiem. Tricheur na przykład zupełnie się tym nie przejmował. Póki co. - Z pewnością – powiedział na chwilę przypominając sobie przyjaciółki z Hiszpanii. W zasadzie Dexter poznał ich co najmniej trzy razy więcej niż on, ale Quentin też zasmakował uroków tego kraju. Bo do słowa piękne, namiętne należy dodać stosunkowo łatwe. Szwajcar również na chwilę pogrążył się we wspomnieniach, po czym wyciągnął rękę po własne papierosy z nieśmiertelnej papierośnicy Olelgetesa. - Ale myślę, że tutaj też jest spoko w tej kwestii – burknął jeszcze pod nosem, zapalając papierosa. Chcąc nie chcąc przypomniał sobie partnerkę z balu przebierańców. Zresztą Vanberg ostatnio zabawiał się z pół- wilą, więc raczej też nie narzekał. W każdym razie kiedy skończył tą wypowiedź do gospody wszedł ich ukochany Jiri Broskev. Szwajcar uśmiechnął się szeroko widząc jak się przebija do nich i siada, witając się uprzejmie. - Jest tu wystarczająco brudno bez twoich nóg na stoliku – mruknął i podniósł nogę, która wyglądała wręcz śmiesznie delikatnie w jego skórzanym bucie, w porównaniu do glanów Jiriego. Co nie przeszkodziło mu lekko trącić ogromnego buciora. - Z resztą chyba Broskev też nie narzeka na dziewczyny w Hogwarcie, z tego co widziałem, czy tam nie widziałem na ostatniej imprezie – powiedział jeszcze biorąc łyk piwa i uśmiechając się do Czecha. W tym samym momencie, kiedy Dex ogarniał pół- wilę Broskev był z jakąś niezidentyfikowaną laską, z tego co pamiętał Quentin. - Pewnie masz z nią świetny kontakt – dodał na koniec zaciągając się papierosem.
Dexter chyba doskonale wiedział, że jeśli wypiją Whisky, a później pójdą się nachlac do baru, jak za dawnych czasów, o czym wspomniał w liście do Jiriego, to jego przyjaciel polegnie. No a przynajmniej jak dawniej, Quen po prostu będzie wracac oparty na jego ramieniu. Ani nie byłoby to czymś nowym, chociaż pewnie jak zwykle słodko by na niego poprzeklinał, ale to tak z miłości przecież. Właściwie to połowicznie było z tym odczuwaniem braku kobiet. Bo owszem, Dexter uwielbiał przedstawicielki płci pięknej i wprost kochał miec je w swoim towarzystwie. Ale z drugiej strony, jeśli tylko męski wieczorek będzie ciekawy, to nawet nie piśnie słowa, że mogli wybrać mniej obskurny bar, bo tu najwyraźniej przychodzą tylko jacyś weterani wojenni. - Angielki są też dobre, chociaż zwykle nie tak wyzwolone jak Hiszpanki. Zwykle - powiedział po czym zaciągnął się papierosem. Właściwie poznał tu różne dziewczyny, jeśli chodziło o tamtą wilę, to zdecydowanie była na szczycie jakiejś listy najlepszych dziewczyn. Nie, nie jej zdecydowanie niczego nie brakowało. Poza tym spotkał tu też parę osób z przeszłości. Właściwie więcej niż by sobie życzył. Z tego rozmyślania nad atutami dziewczyn z Wielkiej Brytanii, wyrwał go przybywający Jiri. Upił kilka sporych łyków piwa i dopiero oderwał, gdy Quentin wspomniał o ostatniej imprezie. Dla niego była to bardzo udane przyjęcie, naprawdę. - Z jakąś niezłą byłeś? - Zapytał strzepując popiół z papierosa na ziemię, a swoje spojrzenie kierując na Jiriego. Dex na imprezie był tak otoczony różnymi ludźmi, że nawet nie obserwował co tam reszta robiła. Z resztą to chyba nie było nic wyjątkowego. Miał swoje, bardzo pochłaniające zajęcia. Zanim wysłuchał jego odpowiedzi, Vanberg odchylił się mocniej na krześle i zawołał do barmana, żeby podał im tu alkohol. Na stół zaraz przylewitował dzbanek piwa i wódka, a wraz z nią kieliszki. - Anglia na pewno w jednym względzie przoduje, mają o wiele bardziej różnorodne laski, w Hiszpanii wszystkie były podobne, ciemne włosy i ciemna karnacja - stwierdził przeskakując do poprzedniego tematu, gdy tylko taki wniosek mu się nasunął. Rzucił wypalonego papierosa gdzieś tam pod krzesło, a sam zajął się rozlewaniem alkoholu.
Lepiej będzie, aby to jednak Jiri się nie upił, bo wtedy jest dużo bardziej niebezpieczny dla towarzystwa niż zazwyczaj. Ale, ale, po co się przejmować na zapas! Wszak zawsze z każdej rozróby wychodzili cali, no nie? Przyjrzyjmy się - głowy, ręce, nogi, tułów - są! Także naprawdę, zero stresu. Rozwalonych nosów czy podbitych oczu nie liczmy, nie bądźmy drobiazgowi. Broskev dla lepszej wygody oparł łokieć o krzesło, by wtedy trafiło do niego zdanie wypowiedziane przez Quentina. Uniósł lekko jedną brew do góry i ostatecznie wzruszył ramionami. - Też sobie połóż - mruknął niczym urażone dziecko, które dostało burę od mamy, że nie umyło rąk przed obiadem. "Będę jadł widelcem, nie rękoma!". Nie spowodowało to jednak, aby ciężkie buciory Czecha znalazły inne miejsce, niż właśnie blat stolika. Zaciągnął się ospale, by spokojnie analizować, o czym ta dwójka mówi. Ach, tak, faktycznie coś było. Wypuścił dym nosem i strzepnął popiół na podłogę. I tak była usyfiona. - Mhm - przytaknął. - Wypieliłem jej grządkę. I no, całkiem niezłą - rzucił jakże wysublimowaną metaforą, by po chwili na jego twarzy wykwitł lubieżny uśmiech. Taaak, nie można powiedzieć, aby się nudził ostatnimi czasy. Jednak szybko stracił zainteresowanie tematem, zobaczywszy podawany alkohol. Obserwował bacznie przylatujące przedmioty, które to ostatecznie zmusiły go do zabrania glanów z blatu stolika. - A ty widziałem tymczasowo latasz za blondyneczkami - rzucił ochryple, postanawiając zebrać się do rozlewania wódki. Niestety, musicie mu wybaczyć ignorancję jeżeli chodzi o temat istot spokrewnionych z wilami, ale nigdy go to ani szczególnie nie interesowało, ani nawet nie potrafił odróżnić, jak bardzo dana osoba jest z nimi spokrewniona. Jakby na dowód tego, za chwilę charknął i ponownie zabrudził podłogę, tym razem swoją flegmą. Jak rozkosznie! Do tego pociągnął jeszcze kilka razy nosem i przejechał dłonią po krótko ostrzyżonych włosach. Czasem miało się wrażenie, że to wszystko jest jakimś rytuałem, niezmiennym od lat. - Sorry, czyściłem kanały - bąknął, czując, że musi się usprawiedliwić i kumple na pewno go zrozumieją. Autorka nie jest przekonana, czy nawet będą wiedzieli, o co chodzi, ale nieistotne. Na próżno szukać czasem sensu w wypowiedziach Broskeva. A ten ewidentnie nie podjął tematu dziewczyn, bo już za bardzo zaangażował się w rozlewanie wódki do kieliszków. Jaka szkoda.
Quentin oczywiście wciąż nie dopuszczał do siebie wiadomości, że jego przyjaciele mają trochę mocniejsze głowy niż on sam. Gdzież tam, to zupełnie niemożliwe. A nawet jeśli, nie ma się czym przejmować, ile razy już ta dwójka widziała zgonującego Szwajcara? Lepiej nie liczyć. Może to konkurować z ilością bójek wywołanego przez zalanego Czecha. Bo do kobiet Dextera Vanberga już lepiej nie porównujmy, bez przesady. A co do baru, Quentinowi było zupełnie obojętne gdzie siedzą, chociaż stopień czystości kieliszków był zdecydowanie niższy od normy. - Chciałem pić z tobą, a nie z naszymi twoimi butami – powiedział Tricheur pokazując na towarzystwo wokół glanów Broskeva, czyli bezcennego alkoholu. Oczywiście mówił to tak sobie. Szczerze wątpił, że Jiri zrobi to o co go prosi, ale powychowywać zawsze można! Quentin przysunął do siebie popielniczkę, by strzepnąć popiół. Ach, on, taki dobrze wychowany, poczciwy chłopak! Parsknął śmiechem na słowa Czecha. Czasem dziwił się jak Jiri zna takie słowa jak grządka po angielsku. Kiedy ten zajął się obserwowaniem alkoholu, co sprawiło, że Tricheur nie musiał już wąchać jego glanów, oparł łokcie o zabrudzony stolik. - Wysoka brunetka z fajnymi cyckami. Wręcz można powiedzieć, że trafiło się ślepej kurze ziarno. Chyba całowała się wcześniej z tą twoją... blondynką. Chyba była pół- wilą, co? Ostatnio poznałem jakąś inną pół- wilę... Najwidoczniej Quentin poczuł się zobligowany, żeby wypowiedzieć te dość prostackie zdanie i opisać kochankę Jiriego. Na dodatek rzucając tym jakże zabawnym przysłowiem i dogadując od siebie jakieś nieistotne sprawy. – Tylko miała takie przyćpane oczy, że nie jestem pewny czy zorientowała się w ogóle jak wygląda Broskev- dodał rozbawiony po chwili namysłu, pochylając się w stronę Dextera. Patrzył jak Jiri jakże uroczo spluwa na podłogę, na co tylko uśmiechnął się do kolegi i znowu krótko parsknął śmiechem, mamrocząc pod nosem coś w stylu: Nie ma sprawy. Żyjąc z nim ostatni rok, zdecydowanie przyzwyczaił się do takich scen. - Tak. Może to i plus. Chociaż lubię ciemne. – Mówił Kłętę skupiając się na tym jak Broskev nalewa wódkę. Ostatnie zdanie wypowiedział, bo w przez to wszystko w jego umyśle Beatriz właśnie zrzucała stanik. Tak, ciemne były spoko. - Za co teraz- zapytał z uśmiechem, kiedy Czechowi udało się nalać wódkę do kieliszków i mógł wziąć do ręki jeden z nich. Przecież trzeba, koniecznie, jakiś toast.
Najwyraźniej każdy z nich miał pewną słabość, taką jakże nic nie znaczącą drobnostkę. U Quentina było to złodziejstwo, które choć wykonywał często dla pieniędzy, to Vanberg mógłby przysiąc że równie często robi to po prostu dla rozrywki, adrenaliny, bo to lubił. Jiri miał słabość do broni, lubił się bić, agresja była u niego czymś bardzo częstym. Wolf natomiast oddał swoje serce okrutnej kochance, którą była heroina, która była na tyle zaborcza, że nieustannie odciągała go od wszystkiego innego. Dexter natomiast po prostu oddał się wielu kochankom, dosłownie. Jego największą słabością był po prostu seks i rzeczywiście, nie warto liczyć ile tych romansów miał już za sobą. Cyfry w tej kwestii są zbędne. Wiele, to powinno wystarczyć. Czy więc nie łatwiej było im siebie akceptować z tymi uciążliwymi słabościami, skoro sami też jakieś posiadali? Każdy z nich miał jakaś mocną wadę, coś bez czego byliby zupełnie innymi ludźmi. Vanberg zaczął się śmiać pod nosem, gdy usłyszał to określenie o wypieleniu grządek, raczej nie często się z nim spotykał. Zaraz jednak, podczas dopijania piwa, pochłonęło go wyobrażanie sobie owej koleżanki, bo Quenio zaczął mu ją obrazować. Brunetka z fajnymi cyckami była dość łatwym obiektem do wizualizowania. Jednak kolejne słowa Dexter skwitował najzwyklejszym zakrztuszeniem się piwem! CHOLERA. Pokaszlał chwilę, a gdy udało mu się ponownie złapać oddech, głową nawet lekko uderzył o stolik na znak jakiejś bezsilności, zwłaszcza, gdy usłyszał komentarz o przyćpanych oczach. Aż jego kapelusz potoczył się po mokrym stoliku. - Przeleciałeś Deceiver? - Zapytał z jakimś niedowierzaniem w głosie, podnosząc powoli głowę i spoglądając na Jiriego. - Przecież ona jest okropna - stwierdził zaraz lekko się krzywiąc i sięgając po swoje nakrycie głowy, by zawiesić je na oparciu krzesła. To, że opis Quentina mógł jakoś tam do niej pasować, w ogóle nie było brane pod uwagę. Była okropna. Aż pokręcił głową. Tak był tym wszystkim zaoferowany, że nawet nie patrzył czy jego kumpel własnie pluje na podłogę, rzyga, umiera, czy robi cokolwiek innego. Zrozumiał, że LSD go prześladowała. To na pewno była próba dostania się do niego, przez jego przyjaciół! NA PEWNO. - Czekaj aż i tobie wskoczy do łóżka - powiedział do Quentina dalej jakiś taki niezadowolony. O czym to oni rozmawiali? W ogóle rozmawiali o czymś? Ludzie, dajcie tej wódki. - To za męskie wypady - powiedział pierwszy lepszy toast jaki przyszedł mu do głowy i szybko wypił cały kieliszek. Odpalił sobie kolejnego papierosa i w końcu spokojnie oparł się przypominając sobie co tam jego kumple gadali. - Dlatego mamy Amarillo ze sobą - powiedział z lekkim uśmieszkiem. Cóż, no mogłyby tu być tak właściwie. - Tamta blondyneczka nie była byle jaka, Anglicy mają wile i stwierdziłem, że trzeba je poznać. Są świetne w łóżku - powiedział wracając myślami do tamtej nocy. Co prawda wypił wtedy całkiem sporo, ale całe szczęście wieczór zapamiętał raczej cały. Teraz w Vanbergowej wyobraźni to właśnie panna Brooxter zrzucała swój stanik. Przynajmniej przestał widzieć półnagą Lunarie. Fe, fe, fe.
Jeszcze siedząc, a raczej już prawie leżąc wygiętym między krzesłem a stolikiem, rzucił Szwajcarowi naburmuszone spojrzenie godne Broskeva, by ostatecznie po chwili machnąć ręką. Było mu w tym momencie wszystko jedno, bo na "salony" (ehe) wkroczył alkohol, a glany Czecha ostatecznie znalazły się na właściwym miejscu - podłodze. Na jak długo, tego nie wiadomo, ale to nieistotne. - Po prostu pij i nie pierdol - rzucił jeszcze raz w kierunku Quentina, ale po chwili na jego twarzy wykwitło coś w rodzaju lekkiego uśmiechu. W ogóle jest zima, jest alkohol, są papierosy - no jest zajebiście, więc w zasadzie czemu miałby się dłużej boczyć, o taką pierdołę? Zaciągnął się z lubością dymem po raz kolejny, jednak wciąż nie chciało mu się sięgać do popielniczki. Podłoga była zdecydowanie bardziej po drodze. Co zaś do "wiedzy" Jiriego - no cóż, trzeba przyznać, że poznał owe słowo tylko i wyłącznie dzięki Lunarie, ale oficjalnie nigdy się do tego nie przyzna - niech podziwiają jego zasób słownictwa w języku angielskim i niech myślą, że to jego zasób wiedzy! Taaa, na pewno. Dalej już tylko słuchał, kiwając głową i myśląc o tamtym zdarzeniu. Splunął po raz kolejny na podłogę, tym razem już "normalnie", kiedy usłyszał tekst o przyćpanych oczach. Wyjątkowo nie miał ochoty na kłótnie, a już na pewno nie o jakiś jedno nocny wyskok. Potem przerzucił wzrok na Vanberga, by po chwili jego oczy rozszerzyły się do granic możliwości. Deceiver? Któż to jest? No tak, podczas zabawiania się w toalecie, zapomnieli o takim szczególe, jak przedstawienie się. - Nie wiem, o co ci kurwa chodzi - odrzekł mu zatem, jakże majestatycznie i także pokręcił głową. - Zmieniłbyś zdanie - uciął tylko krótko, by zostawić ten mierzący go powoli temat. Wolał zdecydowanie bardziej pić, niż rozwodzić się nad tym, czy ta Deceiver (?) to rzeczywiście ona i co Dexter myśli na jej temat. Miał to gdzieś, tak pokrótce. Postanowił jednak dołączyć się do toastu i oczywiście wypił całą zawartość kieliszka od razu. By po ułamku sekundy się skrzywić i to nie z powodu alkoholu, a jednak wymówienie nazwiska "Amarillo", które działało na niego jak płachta na byka. Miał się nie kłócić, ale... może jednak ma zły humor. - One są pierdolnięte. Evita jeszcze spoko, ale Beatriz jest po prostu chujowa. A, nie, to komplement - po prostu beznadziejna - rozgadał się, czerpiąc duchową satysfakcję, że być może pokłóci się zaraz z obecnym tu towarzystwem. Ale, nie robił tego tak naprawdę z czystej złośliwości, a jedynie dlatego, że okropnie mu się nudziło, mimo, iż był to dopiero początek spotkania i tak naprawdę nie zdążyli jeszcze prawie nic wypić. I tak ich obu kocha. Jak przyjaciół, oczywiście, przecież nie jest ciotą! Hehe.
Czy gdyby nie akceptowali swoich, doprawdy drobnych, przywar siedzieliby teraz tutaj popijając wysokoprocentowy alkohol i rozmawiając, jak prawdziwi mężczyźni, o zaliczonych kobietach? A to, że akurat w ich przypadku ich wady stawały się niejako ich główną cechą charakteru, to cóż… Quentina nie trzeba było długo namawiać do picia i uśmiechnął się szeroko do Jiriego po ich wielkiej kłótni na temat glanów Czecha. Ale to oczywiście tylko tak wszystko z ogromnej miłości. I pomińmy póki co tajemnicę umiejętności językowych Broskeva. Tricheur musiał przystąpić do akcji ratunkowej i poklepał swojego umierającego przyjaciela po plecach (czyli krztuszącego się Dexa). Na początku myślał, że to jego świetny żart o przyćpanych oczach tak go rozbawił, ale niestety okazało się, że to nie fantazyjny humor Quentina to sprawił. Uniósł brwi ze zdziwieniem jak słyszał co takiego mówi o dziewczynie Vanberg. O DZIEWCZYNIE. Ostatnio, która była okropna przespała się z jego ojcem. - Powstrzymam ją od tego, bo widzę, że nie byłbyś zadowolony – mruknął a propo tajemniczej Deceiver, z którą odrobinę łączył się w duchu, przez ich podobne znaczeniowo nazwiska. Ale Trichuer nie chciał już o tym rozmawiać, żałował, że zaczął tą pozornie nieszkodliwą rozmowę, bo miał w planie zasmucać najlepszego przyjaciela tematem jakieś okropnej dziewczyny. Dlatego wzniósł szkło i wypił wraz ze swoimi towarzyszami. Popił piwem (tak, świetny pomysł, szczególnie dla niego) i zaciągnął się swoim papierosem. Żyć nie umierać. - Wile świetne w łóżku – powtórzył, oczywiście starając się nie myśleć o wili którą ostatnio poznał. Chociaż Vanberg miał znacznie więcej kobiet, sam Quentin uważał, że on ma dość problemów z życiem, żeby dokładać do tego zwracające na siebie uwagę kobiety. Prychnął na słowa Jiriego, ale nie miał zamiaru się o to kłócić, już przerabiał nienawiść Czecha do Beatriz. - Zmieniłbyś zdanie – powiedział słowami Broskeva na temat Deceiver i uśmiechnął się lekko pod nosem. – Spałeś z Evitą, Jiri?- zapytał jeszcze i teraz dla odmiany on zabrał się za butelkę i polał z namaszczeniem wódkę dla swoich przyjaciół.
Tak, tak zmieniłby zdanie, zapewne. Nawet wolał o tym nie myśleć, z resztą nieważne, nieistotne, po prostu był zaskoczony! Kiedy Quentin wspomniał, że Vanberg byłby niezadowolony, gdyby ten się z nią przespał tylko wzruszył ramionami. Okej byłby, ale nie z takiego powodu jaki zapewne już widział przed oczami Szwajcar, chodziło przecież o coś zupełnie innego. Zakręcona sprawa. I wyolbrzymiał mówiąc, że ostatnia okropna to była Morello. Było po drodze jeszcze parę innych, równie fatalnych. Takich co to niechcący spotkał, gdy już je porzucił, a którym się niezbyt to podobało. O! One to dopiero potrafiły być okropne. - Mniej więcej o to samo, o co tobie w związku z Beatriz - odparł lekko huśtając się na krześle i przysłuchując się wymianie zdań jego przyjaciół na temat panien Amarillo. Skoro tamta była beznadziejna wedle Czecha, to dokładnie to samo na myśli miał Vanberg adekwatnie lsd. Całe szczęście nie widział jej już od czasów ostatniej imprezy. W międzyczasie, gdy Szwajcar polewał wódkę, Dex zajął się swoim piwem, którego ciągle nieco miał w kuflu, a który to przecież wypadało opróżnić. - Chyba tylko Nigan czy jakiś Olelgetes jej nie miał - stwierdził właściwie całkiem poważnie. Komu ona z Iteriusa nie wskoczyła do łóżka? A ten drugi, z tego co było mu wiadomo, wolał chyba gości. No a przynajmniej zdecydowanie ich nie wykluczał, o tym też się Dex niedawno przekonał. Oj Evita była chyba równie rozwiązła co sam Vanberg. I chociaż mogło zabrzmieć to jako złośliwy komentarz, wcale nim nie było. Jego wypowiedź stanowiła czyste stwierdzenie faktów, które na dodatek wcale nie interesowało zbytnio Vanberga. Jak dla niego to mogła sobie mieć tuzin tych gości, on sam nie był lepszy. Uważał, że i tak była zajebista. W końcu spojrzał na Tricheura, bo ten jedyny coś nie wspominał swoich Angielskich koleżanek tutaj. - A ty z kim wyszedłeś z imprezy? - Zapytał go, bo oczywiście nie miał pojęcia co się działo po tym, jak zniknął z wilą. Naturalnie wiedział, że jego przyjaciel nie jest jakiś strasznie rozwiązły, dlatego też zawsze twierdził, że powinien trochę wyluzować i bardziej czerpać z tego, że ma piękne koleżanki dookoła. Całe szczęście ten słuchał jego namów, a przynajmniej niekiedy. Dex w międzyczasie zajął się swoim kieliszkiem zastanawiając szybko nad toastem. - To niech będzie za Iteriusa, w końcu nie okazało się to takim głupim pomysłem - uznał i wypił alkohol. Ach gdzie i z kim on by dziś był, gdyby nie ta wymiana! Och i nie poznałby ukochanego Quentinka, Jireigo, Wolfa, połowy tych dziewczyn... ach, ach same straty. Jego życie przecież byłoby takie uboższe! No ale dobrze, całe szczęście pojechał i dziś mógł chlać w jakiejś obskurnej knajpie z dwójką przyjaciół.
Prawda jest taka, że gdyby nie list, Wolfgang zupełnie zapomniałby o tym, że wypada czasem spotkać się z przyjaciółmi. Był zupełnie pochłonięty tworzeniem swoich dziwnych eliksirów, których działanie usilnie próbował upodobnić do heroiny, kokainy, czegokolwiek. Na razie średnio mu to wychodziło, choć stracił sporo składników, w które i tak kiedyś będzie musiał się zaopatrzyć. Właściwie to właśnie wtedy zorientowałby się, że nie ma na nie pieniędzy. I tak oto okazywało się, że warzenie eliksirów wychodziło jeszcze drożej niż normalne narkotyki. Jednakże skoro już napisali, stwierdził, że bardzo chętnie się z nimi zobaczy. Wepchnął w siebie trochę czegoś bez nazwy, co rozbudzało, ale nie przesadnie, po czym wyruszył do Hogsmeade. Jaka ta droga była długa. Na miejscu nie omieszkał spotkać się z podejrzanym typem, który miał herę. Wariując wewnętrznie, zapłacił mu, targując się chwilę. Nie była najczystsza, ale zbyt dawno nie miał tej przyjemności. A w Hogsmeade nie było już Hampsona i tej pielęgniarki. Poklął sobie na nich w myślach, po czym przemknął niezauważenie (choć kto wie, może i go zauważyli) do kibelka w gospodzie Pod Świńskim Łbem, aby zmieszać towar z Feliksem. Podgrzał trochę i wkuł się w żyłę, rozkoszując się przyjemnym uczuciem, które powoli go ogarniało. Tak więc przy Dexterze, Quentinie i Jirim pojawił się w swoim typowym wizerunku. Tak, jak go zapamiętali. - Czeeeść - mruknął do nich, siadając na wolnym miejscu. Nie potrzebował nic więcej do szczęścia. Swoją drogą, sam dziwił się, że odpowiednimi eliksirami można tak oszukać organizm, aby nie było żadnych drgawek. Fascynujące i wyniszczające zarazem.
Broskev niespecjalnie angażował się w całą rozmowę, bo głównie był odrealniony od życia. Niby wszystko spoko, fajnie, ale od jakiegoś czasu, kiedy miał gadać o dziewczynach i z kim to on nie spał, to od razu nie wiedzieć czemu miał przed oczami Adele, której dawno nie widział i w duchu zastanawiał się, dlaczego. No dobra, Hogwart może jest ogromny, a jeżeli doliczyć do tego Hogsmeade, Londyn itd. to rzeczywiście, równie dobrze mogliby się nie spotkać już do końca swojego pobytu tutaj. Jednak gryzło go to gdzieś w głębi duszy, co powodowało tylko dodatkowe frustracje. Wszak kobiety są do wyruchania, a nie do przejmowania się nimi. Dlaczego, więc, dlaczego? Jednak na szczęście kamuflował się z tym nadzwyczaj nieźle. Był drażliwy jak zawsze, robił te same, durne rzeczy, jedynie był nieco bardziej zasępiony w tym wszystkim i nie uśmiechał się już tak często jak wcześniej. Ale wciąż to robił, więc pozory zostały zachowane. Szczególnie, że nawet teraz się uśmiechnął. Jakoś nieco cierpko, ale machnął ręką na słowa Tricheura i Vanberga. Ta kłótnia jednak nie dałaby mu tyle satysfakcji, szczególnie, że chyba nikomu nie chciało się tego robić. - Właśnie, chyba każdy ją miał - potwierdził słowa Dextera, jednocześnie odpowiadając na pytanie Szwajcara. Cóż, okazuje się, że nawet Nigan z nią spał, ale oczywiście nikt tu z obecnych o tym nie wiedział. W każdym razie, Jiri upił trochę piwa, a nawet prawie cały kufel, bo zaschło mu w gardle od nadmiernej gadaniny, hehe. I poprawił dymem tytoniowym. Po pytaniu Luksemburczyka zwrócił zaciekawione spojrzenie ponownie w kierunku Quentina. No, właśnie, a jak on się bawił na tej imprezie? Pewnie dorwał gdzieś Beatriz, na co Czech skrzywił się nieznacznie, ale szybko przestał, bo oto trzeba było pić. Uniósł swój kieliszek do toastu i wypił szybko całą jego zawartość. Akurat wtedy, kiedy do knajpy wszedł nie kto inny, jak Wolf. Uśmiechnął się nieco koślawo do niego, jeszcze nie ochłonąwszy po swoich uprzednich domniemaniach, ale skinął mu głową w geście powitalnym, przy okazji zmieniając obiekt zainteresowań jego spojrzenia, właśnie na Schlossera. Przyglądał mu się dosyć intensywnie, próbując wyczaić, czy jest naćpany czy nie. Tak, jeszcze tak robił, pomimo, iż najczęściej był przecież. - Przypierdolił bym komuś - odrzekł na koniec, patrząc po ludziach, aby wytworzyć trochę adrenaliny. Oczywiście nie zamierzał tu nikogo tłuc, chociaż jak tak przyuważył, to paru osobom przy stoliku niedaleko przydałby się porządny wpierdol. Ale póki co nie był wstawiony, a wkurwiony jakoś niesamowicie też nie. Dlatego siedział na tyłku i wypalał papierosa, sącząc przy okazji alkohol.
Biorąc pod uwagę fakt, że Morello spotkał niedawno, to właśnie o niej mówił ostatnio. Było jeszcze parę, ale mówił o nich znacznie wcześniej, więc niech już Dexter przestanie się kłócić w myślach z Quentinem, bo wiadomo kto jak zawsze ma rację. Szwajcar kiwnął głową za to na słowa Vanberga a propo Beatriz i kopnął w jego krzesło, by sprawdzić jego refleks, kiedy się tak, nadzwyczajnie luzacko kiwał na nim. Ale potem zajął się wódką i po raz kolejny pokiwał głową jak ten piesek z samochodu, na temat Nigana i Olelgetesa. - I Latif – mruknął jeszcze uśmiechając się aż zjadliwie, kiedy pomyślał, że ta sierotka mogłaby kogokolwiek ogarnąć. Ale Szwajcar długo o tym nie myślał. W końcu co tam go obchodzi z kim Evita sypiała. Mógł tylko się pocieszać, że był jednym z pierwszych. Teraz już to nie jego broszka. Po chwili zorientował się, że obydwaj patrzą na niego wyczekując na odpowiedź. I oto ten, ku własnemu zdumieniu, na chwilę się zmieszał i pobełtał coś tam pod nosem, ale zorientował się, że myśli o Aud, czyli o złej imprezie. - Ja z Beą – powiedział w końcu dość szybko. Przecież na tej samej, co Vanberg pół- wilą, on zajął się Chilijką. Czy tam raczej ona nim, nieważne. Ale Quentin nie chcąc o tym myśleć i równocześnie próbując zatuszować wcześniejsze dziwne zmieszanie, również uniósł do góry kieliszek i uśmiechnął się szeroko na słowa Dextera. W zasadzie on sam na wymianę trafił przez przypadek, chcąc zrobić tylko na złość dyrektorowi, ale ileż by stracił gdyby tego nie zrobił! Może tęsknił trochę za Szwajcarią, albo raczej za domem i znajomymi stamtąd, ale tutaj poznał uroki innych krajów niż sztywna ojczyzna. I innych niż knujący złodzieje przyjaciół. Wypił kieliszek i popił po raz kolejny piwem. - Zwiększmy tempo – zaproponował radośnie, nalewając szybko następną kolejkę, ale musiał odstawić alkohol, bo do grupki znajomych dołączył Schlosser. - Wolf! – wykrzyknął i wstał z miejsca, żeby przytulić swojego ukochanego narkomana i ucałować go w czoło. Wrócił w podskokach na swoje miejsce, by rozlać znowu wódkę, wcześniej wołając po jeszcze jeden kieliszek. - A ty Schlosser, pewnie też nieźle obracasz tutaj dziewczyny? – zapytał niewinnie uśmiechając się do Niemca. Widać było po nim, że wciąż preferuje swój romans z narkotykami.
Oczywiście refleks Dexa nie był aż tak tragiczny i nie wylądował na ziemi, kiedy Quen kopnął w jego krzesło, bo po prostu szybko się złapał Jiriowego krzesła. W odwecie rzucił w kierunku Szwajcara niedopalonym papierosem. Nim jednak zaczęli jakąś szaloną bijatykę na kopnięcia i latające kiepy, pojawił się Schlosser. Klepnął go po plecach na przywitaniem, nim to Quen postanowił go ucałować. Pewnie patrząc na ich szaloną przeszłość to Vanberg tak go powinien witać, ale jakoś uznał, że klepnięcie wystarczy! Oczywiście zauważył to podejrzane wahanie Szwajcara, jakby nie był pewny kogo miał koło siebie na imprezie. Oczywiście Dexter założył, że ten pewnie po prostu był tak pijany, że nie miał zupełnej pewności, kto był osobą doprowadzającą go do pokoju. Nawet zmieszanie jako tako by to tłumaczyło. Może potem zapyta o co chodziło? Póki co jednak nie zaprzątał tym sobie głowy. - Powiedz, że ty choć miałeś jakaś inną kochankę na imprezie i taką która nie pływała po twoich żyłach - skierował się do Wolfa, bo odpowiedź Tricheura wcale nie była ciekawa. W końcu liczył na jakąś interesującą historię o nieznanej mu Angielce. Aczkolwiek nie spodziewał się zbytnio, że Niemiec opowie coś godnego uwagi, bo ten definitywnie wyglądał na średnio kontaktującego z rzeczywistością. Alkoholowi oczywiście nie odmówił i sięgnął po kolejny kieliszek, bo przecież rzeczywiście powinni mieć lepsze tempo, szkoda marnować wieczoru. Ogółem nie był wielbicielem tylko siedzenia i gadania. A żadnych ładnych dziewczyn też koło siebie nie miał, które to trzymałyby go w miejscu. Wstał więc i podszedł w stronę baru, jednak wyminął go, jak się okazało, podszedł do starego pianina. Otworzył je i bez względu na zadowolenie, bądź wprost przeciwnie, innych ludzi, po prostu otworzył je i zaczął coś tam na stojąco grac. Nie był żadnym wirtuozem, więc było to coś, co tam kiedyś nauczył go ojciec. Więc uwaga, repertuar oczywiście Fatalnych Jędz. Instrument nie był nastrojony więc wydawał jakieś marne dźwięki. Albo po prostu gdzieś tam mu się jakiś klawisz pomieszał, bo w końcu mimo wszystko trochę już tego dnia wypił. Po chwili zatrzasnął klapę w pianinie i wrócił do kumpli, a zamiast usiąść zawisnął nad Wolfem kładąc łapki na jego ramionach. - Nie masz jakiegoś kwasu przy sobie? - Zapytał stojąc tak i czekając na odpowiedź. Oczywiście najlepiej twierdzącą. Od biedy może być coś innego. Nawet po prostu trawą by nie pogardził. A jak już tak mowa o tym, na co kto ma ochotę, to Vanberg nie pogardziłby koncertem.
Zupełnie nie ogarniał o czym rozmawiali i jak bardzo się spóźnił. Ale co tam, chyba nie odstawało to zbytnio od normalności, bo przecież zazwyczaj było właśnie tak, że oni rozmawiali, a on siedział i słuchał pojedynczych zdań, które jakimś cudem trafiały do głowy, po czym odpowiadał zdaniami, złożonymi z trzech wyrazów. Z których jeden był na przykład spójnikiem. Była to bardzo dziwna przyjaźń, ale cóż, nie przeczę, że Niemcowi to odpowiadało. Bo, łał, miał przyjaciół. Nawet jeśli nie okazywał tego wystarczająco, był im bardzo wdzięczny. Gdzieś między tymi wszystkimi używkami w organizmie. Nawet został przytulony i cmoknięty w czółko! Uśmiechnął się niewyraźnie. - Ehe - odpowiedział Tricheurowi. W zasadzie ostatni bliższy kontakt Wolfa w dziewczyną polegał na tym, że został wybrany przez zacną butelkę, a potem butelka wybrała pannę Winters. - Heroinę - dopowiedział, tym samym zaprzeczając temu, co mówił do niego Dex. - Zostało mi trochę hery - poinformował Dextera i z trudem wyciągnął ostatki z kieszeni, aby podać je Vanbergowi. Nic innego nie miał przy sobie, za bardzo spieszyło mu się do ulubionego zestawu. Feliks i hera raz, proszę. Gdyby nie pytał go któryś z obecnych tu jegomościów (nie mogłam się powstrzymać), pewnie skłamałby, że nic nie ma. - Nie za czysta, uważaj. W ogóle chyba trochę przesadził z ilością, czuł się inaczej, jakoś tak... Pewnie dlatego, że sam zwykle załatwiał sobie lepszy towar. Ale musiał, czuł, że musiał. Łyknął sobie jeszcze wódki, tak dla doprawienia.
Czuł narastające znudzenie wciąż trzeźwego Broskeva. Naprawdę, piją za wolno! Dlatego już kompletnie wyłączając się z dyskusji, porwał całą butelkę wódki i zaczął pić jak wodę mineralną. Na jeden raz poszła połowa naczynia. Oderwał usta od szklanej szyjki i wpatrywał się chwilę w przezroczystą ciecz, wprawiając ją nieco w ruch pracą swoich nadgarstków. Nie myślał jednak o niczym, wszystkie przemyślenia były już za nim, a i tak wyczerpał chyba limit użycia mózgu na najbliższy tydzień. Odstawił za to na chwilę butelkę na stoliku i znów pociągnął kilka razy nosem, by potem przejechać dłonią po głowie. Skrzywił się na widok Tricheura wymieniającego czułości ze Schlosserem, ale ostatecznie nie powiedział na to ani słowa. Użył jedynie odpowiednich, czeskich epitetów w swojej głowie i na tym się skończyło. Zaciągnął się dymem po raz ostatni, by potem uśmiercić papierosa w popielniczce. Choć równie dobrze mógł zastosować oparcie krzesła, taki był stan tutejszych mebli. - Sorry, ale pierdolimy się z tym jak panienki - odezwał się w końcu, nawiązując do tego, że chleje sam tą cholerną wódkę. Którą swoją drogą podniósł po raz kolejny i znów zaczął pić. Niestety, Jiri ma mocną głowę, dlatego zanim zacznie mu chociaż szumieć, to zajmie mu to trochę czasu. To się nazywa niefart. W międzyczasie oczywiście przysłuchiwał się chwile grze Vanberga, a potem przyglądał się herze jak wygłodniały pies kiełbasie. W zasadzie, też by coś zaćpał. Choć ostatnio był w małym ciągu, jeżeli o to chodzi, z tym, że bez obecności osób tutaj zebranych. Przy okazji mimo wszystko humor zaczął mu się trochę polepszać, dlatego postanowił zadbać o większą ilość alkoholu.
Za to Szwajcar, licząc na jakiś odwet Dextera uchylił się przed papierosem. Całe szczęście, że wpadł Wolf, bo inaczej rozpętaliby tu pewnie burzę i pobiliby się na dobra jak szaleni. Zaś „Ehe” jego przyjaciela było zdecydowanie oznaką czułości dla Tricheura, więc ten jeszcze rozczochrał przydługie włosy Niemca. Quentin zignorował fakt, że Dex wręcz z krytyką przyjął jego wypowiedź. Już chciał powiedzieć coś zjadliwego na temat chorób, które wkrótce nabawi się gwiazda rocka, ale stwierdził, że mówił to już tyle razy, że teraz nie jest na to odpowiedni moment. Może w towarzystwie kobiet, które będą kleić się do Dextera to będzie bardziej zabawne. Szwajcar parsknął śmiechem kiedy Vanberg zapytał Wolfa o jego kochanki, ale czekał na jego odpowiedź, która była taka jak podejrzewał Szwajcar. Tricheur wychylił się po butelkę, by tym razem szybko samotnie wypić kieliszek wódki. W tym samym czasie Dexter oddalił się od nich, by usiąść przed pianinem i grać piosenkę. Niestety o ile zazwyczaj cieszył się, że jego przyjaciel coś zagra, nie tym razem. Zazwyczaj wtedy wokół Dexa zbierały się jakieś dzikie fanki, a Quen mógł zaprosić do tańca jakąś dziewczynę. Ale tutaj instrument wydawał okropne dźwięki, a najładniejsi z tego baru byli Jiri i Wolf, z którymi mimo swojej miłości, nie miał zamiaru prosić do tańca. Quentin gwizdnął głośno, wsadzając dwa palce do buzi, by uciszyć czy tam przywołać przyjaciela. Na szczęście ten się szybko opanował i wrócił do ich stolika. W międzyczasie Tricheur patrzył rozbawiony jak Jiri pije alkohol. Zawsze zadziwiała go jego mocna głowa, dlatego wręcz otworzył buzię patrząc się na tę scenę. Co musiało wyglądać dość osobliwie. Sam poszedł kupić jakąś inną butelkę i nalał sobie gwiżdżąc głośno do szklanki. Wypił z niej parę solidnych łyków i spojrzał na Wofla wyjmującego swój towar. - Daj spokój to chyba straszny syf, nawet Schlosser chyba za dobrze tego nie przyjął, co Wolfik? – zapytał patrząc na przyjaciela. W końcu widział go już w przeróżnych stopniach naćpania, a ten w której obecnie był raczej nie był za dobry. Kiedy Quentin chciał z powrotem usiadł stwierdził, że zdecydowanie wiruje mu się w głowie. Ale czy nie po to tutaj przyszedł? Cudowne uczucie.
Trochę nosiło tu już Vanberga, nie miał ochoty siedzieć przy stoliku, a w tym barze nic się nie działo. Ludzie dookoła, też jacyś zbyt intrygujący się mu nie wydali. Klientela była ponura i pochłonięta jakimiś ambitnymi rozmowami, zapewne dotyczącymi końca świata i zmartwychwstania Voldemorta. Kiedy Luksemburczyk tak sobie zawisł nad Wolfowymi ramionami, a ten podał mu narkotyk. Krótko mu się przyjrzał, ruszając ową saszetką. I nie potrzebował porady Quenia w tej sprawie, bo sam widział, co jakoś Schlosserowego cuda. Wsadził mu ją ponownie do łapki nachylając się tak, by dokładnie usłyszał co ma do powiedzenia. - Rusz czasem dupę do Londynu po czysty towar, to wygodniejsze, niż późniejsze wyciąganie Cię martwego z jakiegoś kibla - poklepał go po tych chuderlawych ramionach, a później zwrócił się w stronę reszty kumpli, którzy ciągle polewali alkohol. W sumie szkoda, że Wolf nie miał kwasu, bo ten chętnie by wziął. Jeśli chodziło o here, po pierwsze nie zamierzał tu teraz popaść w jakiś letarg i zapomnieć jak używa się nóg, po drugie, jednak Dexter stosował się do starej dobrej zasady, jeśli już brać to tylko czysty towar. Na różnych gównianych mieszankach było bardzo łatwo za szybko skończyć. Vanberg upił kolejny kieliszek wódki i znów odszedł w stronę baru. Tam sobie chwilkę pogadał z barmanem i wrócił ze szklanką do połowy pełna whisky. Prawdę powiedziawszy, był już pijany. I to chyba od jakiegoś czasu. Jednak picie przed spotkaniem było całkiem dobrym pomysłem! Przynajmniej póki co tak sądził. Usiadł sobie przy nich i przyglądał się przez chwilę alkoholowi na stoliku. - Potraficie wypić na raz cały kufel? - Zapytał z kiwnięciem głowy w stronę piwa stojącego na stole. Takie tam błyskotliwe rozważania. - Koleś za barem mówi, że Anglicy, którzy tu przychodzą zrobią to bez mrugnięcia okiem - powiedział z powątpiewaniem w głosie, adekwatnie jego krótkiej rozmowy z barmanem na temat Anglików i obcokrajowców. A jego wzrok był przy kuflu piwa, tak sobie analizował, czy dał by radę. Jakoś dotychczas nie miał okazji tego sprawdzić. Ach te genialne pomysły po pijaku!
Spokojne, niedzielne popołudnie mógłby spędzić na powolnym przygotowywaniu się do egzaminów rocznych, doskonaleniu umiejętności malarskich (nie, to akurat żart, tego wcale nie potrzebował), robienia rozeznania w szwajcarskiej galerii sztuki lub knucia planów zbrodni i kradzieży wraz ze swoją złodziejską bracią. Jednak na żadne z powyższych z jakiegoś powodu wcale nie miał ochoty. Wybrał się więc na przechadzkę do Hogsmeade, snując się powoli z rękami włożonymi w kieszenie, przedzierając się przez resztki wczesnomarcowego śniegu i rozmyślając nad setkami rzeczy, które nijak nie czyniły jego przemyśleń konstruktywnymi. Gdy dotarł już do wioski, po chwili wahania minął Pub Pod Trzema Miotłami. Zbyt tłoczno, hałaśliwie, a kremowe piwo to rozrzedzone, bezalkoholowe siki. Zdecydowanie chciał napić się czegoś mocniejszego. Niewiele później przekroczył próg Gospody podświńskimłbem. Strzepał śnieg z ramion czarnego płaszcza i rozsupłał szalik na szyi. Zamówił butelkę ognistej i poprosił o szklankę, by zaraz zaszyć się w stoliku przy oknie, by mógł obserwować sobie główną drogę Hogsmeade, a jednocześnie mieć wgląd na drzwi do gospody. Nie wzniósł do siebie żadnego toastu, nie miał pomysłu na żaden. Pierwsza szklanka whisky w toku. Na Merlina, to miało posmak kurzu.
Marzec. Wiosna zbliżała się nieubłaganie, co zapewne cieszyło wiele osób. Ale nie ją. Jej ukochana pora roku ustępowała miejsca swojej pogodniejszej koleżance. A śnieg był przecież taki uroczy, będzie jej go brakować. I znów będzie to niecierpliwe oczekiwanie na powrót prawdziwej, mroźnej i białej zimy. Może powinna się przeprowadzić na Syberię? Gdyby nie to, że nie było tam żadnych ciekawych imprez, zrobiłaby to w trybie natychmiastowym. A jednak tkwiła w zamku. Żeby pić, palić, tańczyć i się kochać. Dla niektórych niepotrzebne bzdety, dla niej sens życia, jeśli można to tak potraktować. Egzaminami i nauką nie przejmowała się w ogóle, przyjdzie na to czas później, gdzieś parę dni przed samymi testami. Krok za krokiem przemierzała kolejne korytarze zamku, w zamyśleniu przyglądając się nieruchomym posągom i scenom na obrazach. Po dłużej chwili poczuła jednak nieprzyjemne ssanie w brzuchu, co wcale nie zwiastowało potrzeby jedzenia. Nagły impuls podpowiedział jej, że ma ochotę się napić. Albo może nawet upić. Co za różnica? Ruszyła więc bez płaszcza ani innego odzienia przez szkolne błonia w kierunku wioski. Śmiało przeszła przez główną ulicę, kierując się do bardziej oddalonej Gospody. Nie lubiła jej, zbyt wielu podejrzanych typów się tam kręciło, ale nie chciała znowu spotkać Dextera. Od ich ostatniego spotkania, omijała szerokim łukiej Trzy Miotły. Wchodząc do zatęchłego baru, mimowolnie się skrzywiła. Zmusiła się jednak, by wejść dalej i zamówić sobie butelkę absyntu. Oczekując na trunek i szklankę, rozejrzała się dookoła i odnalazła wzrokiem Cirila, do którego automatycznie się uśmiechnęła. Po chwili wzięła od barmana napój i zapłaciwszy za niego kosmiczną wręcz cenę, przysiadła się bez pytania do Ślizgona. - Nie można pić samemu. To nieetyczne. – Spojrzała na niego z asymetrycznym uśmiechem, nalewając trunek do szklanki.
Wraz z upływem czasu zawartość butelki miarowo znikała, a cyrylowa szklanka szalała wręcz w tańcu wypełnień i opróżnień, igrając refleksem bursztynowych barw z każdym kolejnym przechyleniem. Tor myśli Belga zszedł powoli na Ginevrę, której dawno nie widział, z którą dawno się nie kochał, nie rozmawiał, nic. Nie wiedział, czy to ich kolejne rozstanie, które ostatecznie zakończy się powrotem, czy może bez słowa gdzieś wyjechała i tym razem już nie wróci. Nie wiedział. Ale myślał o tym jakoś zbyt często, bo jeżeli to było rozstanie, to było złe. Bo nie miał nawet okazji powiedzieć słowa. I nie pamiętał, który pocałunek dokładnie był ostatni. W powierzchownym zachowaniu wcale jednak nie było nic po nim widać. Po Hogwarcie rozniosła się plotka, że znów jest singlem, bo brylował wśród kobiet, nadrabiając zaległości łóżkowe i zaspokajając się nimi przez brak Gin. Dlatego też mizerna mina natychmiast rozjaśniła się niemal niezauważalnym uśmiechem, gdy dostrzegł postać, która weszła do gospody. Wyjątkowo atrakcyjna, rok młodsza Ślizgonka. Wyjątkowo atrakcyjna, rok młodsza Ślizgonka i buteka absyntu w jej rękach. Wyjątkowo atrakcyjna, rok młodsza Ślizgonka, butelka absyntu w jej rękach i kroki zmierzające w jego stronę. Może ten dzień nie był jednak stracony. Obecność drugiego człowieka natychmiast sprawiła, że wszedł w rolę magnetycznego lwa salonowego. Nawet mimo tego, że całą swą czarującą osobowość skupiał teraz na jednej osobie. Ale to nie było udawanie - po prostu to była jego naturalna reakcja na ludzi. Był zdecydowanie zwierzęciem społecznym. - Wszystko co dobre jest niemoralne, nielegalne albo tuczy - wypowiedział od dawna mu znaną, jakże prawdziwą dewizę i uśmiechnął się do Chiary. Lubił tę dziewczynę, chociaż nigdy nie byli ze sobą jakoś blisko. Ot, koleżanka z domu, z którą przeprowadził więcej niż kilka(naście) rozmów, prawdopodobnie przez większość z nich nienachalnie z nią flirtując. Chyba. Nie mógł przecież nie zauważyć, jak wygląda. - Nie zdawałem sobie sprawy, że wpadłem w wielotygodniowy, alkoholowy ciąg. Sądząc po braku twojego płaszcza, gdy tu siedziałem, na zewnątrz na stała wiosna. Przyjrzał się jej uważniej. Mróz zostawił jeszcze na niej ślad w postaci zarumienionych policzków.
Czarka nie miała, o kim myśleć w ten sposób. Może i dobrze, nie wytrzymałaby konieczności oddania komuś cząstki siebie i przede wszystkim swojej wolności. Była stuprocentowo przekonana, że miłość to po prostu niezłe tarapaty i wyjątkowo nie chciała się w nie wplątywać. Wolała siedzieć na uboczu i oglądać ludzi tęskniących za kimś czy szalejących z cierpienia przez kogoś, kogo kochali. Sama pozostawała w pełni niezależna, choć i ta niezależność miała trochę wad. Na dzień dzisiejszy wystarczała jej ona jednak w zupełności i nie zamierzała w najbliższym czasie poddawać się złudnemu szczęściu i urojonemu uczuciu, przez które cierpiałaby jeszcze bardziej. Uległa już dwa razy i oba nie skończyły się dobrze. Chris umarł, Dex też ucierpiał. Prawda była taka, że sprowadzała na ludzi nieszczęście i zgorszenie, sama też nie potrafiła opanować swojej toksyczności i ugrzęzła we własnej sieci, przez co jej związek z w/w Vanbergiem skończył się tak a nie inaczej. Czarka nigdy nie słuchała plotek roznoszących się po zamku, a nawet jeśli usłyszała kiedyś co nieco i tak się tym nie przejęła ani nie zainteresowała. Media kłamały tak przeraźliwie, że nawet jej było z tego powodu niedobrze. A jej stosunek do prawdy pozostawiał wiele do życzenia. O Cirilu i Gin wiedziała tyle, ile powinna. To, czy byli razem czy nie, nie miało dla niej większego znaczenia. Ludzie wędrowali od jednej osoby do drugiej, uważali siebie nawzajem za cuda a potem rozchodzili, to było dla niej zupełnie zrozumiałe i naturalne. To, że potem wracali, wywoływało u niej jedynie asymetryczny uśmiech. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, to nie przynosi nic dobrego. - I dlatego jest tak intrygujące. Dlatego nie można się temu oprzeć i brnie się w to dalej. – Ludzi ciągnie do niebezpieczeństwa pod każdą, nawet najbardziej „niewinną” postacią. Sama przecież uwielbiała wszystko, co ryzykowne i zakazane. Wpatrzyła się w oczy Cirila, zastanawiając się przez moment, jak można mieć taki odcień tęczówek. Nie zdawała sobie sprawy z tego, ile razy już ze sobą rozmawiali i ile z tych rozmów flirtowali, nigdy nie miała dobrej pamięci do takich rzeczy. Wszystko, co wiązało się z uwodzeniem było dla niej zupełnie naturalne, a takich zachowań się nie rozpamiętuje. - Nikt nie zdaje sobie z tego sprawy, dopóki nie jest za późno. Ale nie, wiosna jeszcze nie nadeszła. Na szczęście. Chociaż jest coraz bliżej. Na nieszczęście. – Zdawała sobie sprawę z tego, że może wyglądać dość dziwacznie w samej koszuli i getrach, ale nie było jej specjalnie zimno. Chyba już przyzwyczaiła się do panującej temperatury i przestała na nią zwracać uwagi. No i popijany co jakiś czas alkohol ją rozgrzewał. Chociaż w gospodzie mogliby napalić w kominku.