Jest to niewielki, składający się tylko z jednego pomieszczenia, obskurny bar, zawsze przyciągający tajemnicze i niezbyt sympatyczne osoby. Wewnątrz panuje mroczna atmosfera, a w powietrzu czuć dziwną woń. Poprzez małe, brudne okna wdziera się mało światła, a i słabo palące się świece niewiele go dają. Od czasu zmiany właściciela, stan lokalu trochę się poprawił, część mebli wymieniono i podobno zatrudniono kogoś do sprzątania, jednak daleko jeszcze do ideału. Uczniowie Hogwartu raczej rzadko wybierają ten bar na spędzenie w nim swojego wolnego czasu.
Analizował każde jej słowo... i nie dało się ukryć, że bylo mu przykro... - Francesca... cóż, można powiedzieć, że stała się ostatnio bardziej przedmiotem zakładu... Ale... ale to nie ważne, bo... ja myślę, że mogę dać nam szansę... chociaż na trochę... Chcę, żeby przekonała się, jaki jestem i... odkochała... Nie marnowała sobie życia z kimś takim, jak ja... - mruknął cicho, pochylając głowę, wbijając wzrok w ich dłonie... - Zrozum, Connie, ze przyłączając się do takich ludzi, nie będziesz miała na to wpływu. A im więcej używasz czarnej magii, tym bardziej to wpływa na Ciebie samą... - mówił zatroskany - Ja... martwię się o Ciebie... Przyłączając się do nich... stajesz tym samym przeciwko mnie... - powiedział w końcu, z ciężkim sercem... Ale właśnie taka była prawda - Nawet, jeśli Ty mnie nie zabijesz, to zrobią to inni, bardziej zdeterminowani... A wiedząc, że jesteś ze mną związana, mogą zrobic krzywdę i Tobie...
- Nie rozumiem cię. Czemu zawsze uważasz, że każda dziewczyna zmarnowałaby z tobą życie? Przecież są takie... jest taka, która wytrzymuje twoją inność i nie chce cie zmieniać. Która może cierpieć, ale by jej to nie przeszkadzało, bo mogłaby być przy tobie. Na pewno taka jest - To już mówiła prawie bezgłośnie, dobrze, że chłopak był blisko, bo z odległości pięciu metrów raczej by już nie usłyszał. - Ciesze się, że się martwisz. Przynajmniej wiem, że ci zależy - Uśmiechnęła się lekko, przygłaszając się troszkę, jakby miała gdzieś ukryty guzik "wycisz". - Ale musisz mi zaufać, bo nigdy nie zrobię niczego, żeby być zbyt bardzo przeciw tobie. Jak na razie to właściwie nic się nie dzieje. Po za tym, że zarobiłam areszt domowy za udział w walce z czarnoksiężnikiem i... tego nie musiałeś wiedzieć - Chyba za dużo jak na razie powiedziała. Pewnie jeszcze bardziej tym dobije chłopaka. Może i miał rację? To wszystko było niebezpieczne. Ale ciągnęło ją do siebie jak diabli. W tym znajdowała spełnienie. Zresztą, jej się już chyba bardziej nie da zaszkodzić. Głęboko zakorzeniona żądza nienawiści i zło już dawno się obudziło, a czarna magia tego nie powiększała, ani nie pomniejszała.
- Bo tak jest i już... - mruknął... Dobrze wiedział, że Connie mówiąc "ta dziewczyna" ma na myśli siebie samą... Ale dobrze wiedział, że to by nie przetrwało, mimo tych wszystkich uczuć, które miał do dziewczyny... On zbyt szybko by się zaangażował, a Connie pewnie nie zmienila by się dla niego ani trochę, a tego nie mógłby znieść... a wtedy pewnie znienawidzili by się i w najgorszym przypadku pozabijali... - Czarnoksiężnik? - podłapał, szybko podnosząc wzrok - Jaki "Czarnoksiężnik"? Connie, powiedz mi, o co chodzi. Co to za człowiek? Czy... czy to ma związek z tym, co mówiłaś? Ze Śmierciożercami? - pytal, mocniej ściskając jej dłonie. Musiał sie dowiedzieć, bo być może wtedy udałoby się mu ją z tego wyciągnąć...
/Tereny Hogwartu/ Wszedł do gospody, w końcu jego kochanie coś wspomniała o tym że tutaj mają się spotkać z "kimś od mistrza". - Hej Kochanie! - rzucił widząc Connie. - I Hej Ty, osobo którą najchętniej potraktował bym avadą i poćwiartował. - rzucił oschle widząc Namidę. Jak on go nienawidził! Chętnie by go na prawdę zabił. Podszedłdo Connie pocałował Ją na powitanie w ten sposób, że Namida powinien chociaż być lekko zakłopotany, a Connie nie chcieć się od niego odlepić.
Pewnie i wszystkiego by się dowiedział, gdyby nie wtargnięcie jakiegoś chłopaka, który bezceremonialnie ich zaczepił, widocznie znając Connie... Cóż, za idiotyzm, znajdowali się poza terenami Hogwartu średnio legalnie, starając sie nie rzucać w oczy, a on... Oh, no tak, to gryfon, oni nigdy nie grzeszyli inteligencją... Kiedy zwracał się do Connie per "Kochanie" i... i całował ją, to Namida nawet nie zwrócił w pierwszej chwili uwagi na to, co powiedział do niego, tylko natychmiast odsunął się, puszczając dłonie dziewczyny i chowając swoje pod stół. Dopiero po chwili dotarły do niego słowa Briana, i aż się wyprostował - Na Twoim miejscu nie rzucał bym tak swobodnie gróźb bez pokrycia. - syknąl tylko, nadal przyciszonym głosem, jednak, mimo wszystko, pod stołem, więc nie widocznie dla oczu obojga, wysunął z ukrytej kieszeni rękaw rękojeść swej różdżki, by w razie wypadku szybko po nią sięgnąć.
- Na twoim miejscu bym uważał jak się zachowujesz bo niedługo będziesz siedział pod kołdrą żeby tylko moc czarnej magii cię nie dosięgnęła. - powiedział z politowaniem w głosie, wiedział że Connie będzie na niego wściekła. - Ale nie martw się dziecinko, jeszcze możesz spać spokojnie, ale to wszystko do czasu. - zagroził. - I nie mów że moje groźby są bez pokrycia, uwierz, dziecko śmierciożercy, takie jak ja, nigdy nie żartuje sobie z rzucania klątw. - powiedział mierząc go od stóp do głów. - Co prawda są wyjątki wśród dzieciaków śmierciożerców, ale ja do nich nie należę.
- Zawsze mógłbyś spróbować... - Odpowiedziała mając na myśli oczywiście to, by próbował się z kimś... no z nią na przykład związać tak na poważnie. - Nie dla głupiego zakładu, nie na tydzień... - Dokończyła swoją myśl po czym westchnęła. - No właściwie - Już miała zacząć opowiadać mu wiele więcej na tematy związane z jej ostatnimi przeżyciami - no cóż lubiła mu się zwierzać, ale usłyszała słowa najwyraźniej skierowane do niej. Po chwili nawet usta miała zatkane pocałunkiem, który odwzajemniła. Spoglądała przez chwilę w ciszy jak Brian grozi... Znowu. Nawet się nie znali. W Brianie to chyba ona nasyciła tą nienawiść, bo w końcu tak wiele najlepszych chwil z jej życia jest związanych z Namidą, na pewno więcej niż z Brianem. A Namida, no cóż, właśnie Gryffon go prowokował. Zacisnęła lekko dłonie, kiedy uciekło z nich już całe to ciepło ślizgona. Dopiero teraz zrozumiała, że ona właściwie to jedzie na dwa fronty. Nigdy nie przypuszczała, że życie zmusi ją do czegoś takiego. Miała być wiecznie starą panną z mnóstwem węży, a tu taka odmiana. - Nie groźcie sobie - Powiedziała cicho, ale nad wyraz stanowczo. Zbliżyła się Brianowi do ucha. - Zabije cie później, wiesz? - Szepnęła, po czym znów się oddaliła. Chyba wypadałoby ich sobie przedstawić. - Nami, właśnie poznałeś członka mojej "gangsterskiej bandy" - Ostatnie słowa pokazała w cudzysłowiu. - Który jednocześnie jest... Moim chłopakiem - Miała nadzieję, że nie było widać tego, jak ciężko przy Japończyku było jej wykrztusić te dwa jak na pozór bardzo proste słowa. Spojrzała na Briana. - Zmieniliśmy miejsce, spotkanie odbyło się we wrzeszczącej chacie. Mistrz przyprowadził jakiegoś gościa z ministerstwa, z którym się zwyzywałam - Mruknęła dosyć cicho, żeby Nami jak najmniej zrozumiał, chociaż oczywiście ta sztuka jej nie wyszła, może celowo? Przynajmniej, kiedy miała problemy z prawem się nią interesował.
Już miał ochotę wstać i strzelić w tego przeklętego gryfiaka jakimś porządnym zaklęciem, ale Connie, która starała się ich uspokoić go powstrzymała. - Co jak co, ale nie będę zniżał się do poziomu takiego... - przerwał, sam nie wiedząc, jakim odpowiednim słowem dokończyć... "idioty"? ... a może już "mordercy" ...? Kiedy ich sobie przedstawiła, nawet nie zaszczycił go spojrzeniem, nadal jednak trzymająćcróżdżkę w pogotowiu, skoro byli razem w tej grupie "dzieci-śmierciożerców", jednak kiedy padły słowa "moim chłopakiem", spojrzał ze zdziwieniem najpierw na Briana, później na samą Connie... Aż nie mógł w to uwierzyć... Oh, czyżby Connie zrobiła to specjalnie, by wzbudzić w nim zazdrość, tak jak wcześniej robiła to Francesca z Wilkiem? Tak to wyglądało, ale... Oh, żeby...! - A sądziłem, że moje zniżenie się do Hufflepuffu jest już hańbą, ale Gryfon? Connie, zadziwiasz mnie... - mruczał cicho, ledwo słyszalnie... Któż by pomyślał... Wsluchiwał się uważnie w relacje, którą zdawała jego przyjaciółka tego przeklętemu śmieciowi, starając się rozwikłać, o co chodzi... wiedział na razie tylko tyle, że mają jakiegoś "Mistrza", i że miesza się w to Ministerstwo... Oh, mogłoby sie zdawać, ze to jakaś grubsza sprawa, niż tylko zabawy maloletnich czarodziejów...
- Nie patrz się aż taki zdziwiony. Może nie jestem piękna i miła, ale też się mogę komuś podobać, nie uważasz? - Spytała, unosząc kącik ust w chytro-wesołym uśmiechu. Nie mogła ani trochę poznać, czy chłopak jest zazdrosny, więc uznała, że na pewno nie. Bo przyciszenie głosy i zdziwienie na pewno nie jest tego sygnałami. Wolała nie myśleć przeciwnie - robienie sobie złudnych nadziei nigdy nie wychodziło u niej za dobrze. Tylko jeszcze bardziej bolało. Czyli nawet gdyby po prostu do tego zmierzała, nic by nie wyszło. Uśmiech znikł z jej twarzy. Zresztą, skoro Namida myśli, że ją zrani to i tak nic nie pokaże. Chociaż robił to dużo bardziej odtrącając ją od tego głębszego uczucia. - Wierz mi, że sama się sobie dziwię. Ale i tak tych "sweetaśnych" - Ostatnie słowo bardzo nasyciło ironią. - ...Puchonów uważam za dużo większe zło - Najwyraźniej oboje zeszli dużo niżej ponad swój poziom. Chociaż Gryffon śmierciożerca nie był aż taki zły jak zwykły członek Gryffindoru, których również nie trawiła.
- Nigdy nie twierdziłem, że nie jesteś piękna... - szepnął cicho, już nic nie wspominając o jej sympatii wobec innych... Namida naprawdę tego nie rozumiem... Znał Connie, wiedział, ze jest porywcza... ale żeby naprawdę bawić się w Śmierciożerców... To już był szczyt wszystkiego. - Connie, ja mówię serio... Skończ z tym, zanim ugrzęźniesz w tym na dobre... Przecież nie musi tak być... Zostaw to, zanim komukolwiek naprawdę stanie się krzywda... - wyciągnął dłoń z pod stołu, i kompletnie nie zważając na Briana, chwycił dziewczynę za dłoń, ściskając ja stanowczo i patrząc jej prosto w oczy. Liczył, że mimo wszystko ją przekona...
- Wiem, że nie twierdziłeś... Wybacz mi ten komentarz- Westchnęła troszkę smutno. Brak urody akurat u niej był zdaniem większości. Sama Connie też się za piękną nie uważała, ale raczej nie mówiła tego głośno. Wręcz uważała za żałosne rozpamiętywanie swoich wad. Blizna to błąd przeszłości, nic na to nie poradzi. I co mu tu odpowiedzieć? Jeśli przy Brianie powie, że zrezygnuje wyjdzie na to, że "nadal" kocha Namidę i jest mu posłuszna jak jej szczeniaczek Draco. Jeśli powie, że nie zrezygnuje, bo to nieodłączna część jej życia, to zapunktuje u Briana, ale jednocześnie odepchnie od siebie Namidę, być może na zawsze. - Ja... To trudne - Szepnęła nie ściskając jego dłoni, a tylko odwracając wzrok tak, by swoim zasięgiem obejmował sufit. Zmieniłaby się, gdyby Nami na prawdę tego potrzebował, a jej nie zależałoby na niektórych ze swoich cech. Ale jest jeszcze Brian, któremu się podoba w niej całkiem co innego, niż ślizgon lubi. Dlaczego to wszystko musi być tak bardzo skomplikowane!?
Patrzył na nich z politowaniem. - Cóż, chyba nie pozostaje mi nic innego jak wysłać patronusa do kilku osób z prośbą o przysługę, mianowicie o wybicie kilku bezczelnych osób, albo nie, sam to zrobię. - powiedział jakby sam do siebie, ale Namida mógł to usłyszeć. - Powiedz mistrzowi że u mnie w domu może spokojnie zrobić sobie miejsce na spotkania bo i tak nikt bez mojej wiedzy tam nie wejdzie. - powiedział z kpiącym uśmiechem na twarzy. Gdy zobaczył jak trzymają się za ręce to tylko popatrzył z politowaniem na nich. - Stara miłość nie rdzewieje, prawda Connie? Cóż, stare postanowienia również. - powiedział patrząc na rany po cięciu. - Do zobaczenia... tam. - powiedział patrząc do góry. Nie, tym razem się nie zabije, tym razem się ulotni i upozoruje swoją śmierć.
Spojrzał na Briana, szczerze współczując mu jego głupoty... Domyślał się jednak, że chłopak nie rzucał swoich gróźb na wiatr i musi wciąć się w garść. - Zamknij się. - warknął Namida, wstając z miejsca, robiąc przy tym nie mały hałas. Kaptur zsunął mu się z głowy, ale mial gdzieś, czy ktoś go pozna i doniesie ojcu. To nie było ważne. Chwycił Briana za kołnierz, szarpiąc go. - To wszystko Twoja wina! Gdyby nie ty, Connie na pewno nie straciła by różdżki i nie wplątała by się w to wszystko! - warczał cały rozeźlony. Złość zaczynała w nim wrzeć, i wiedział, że źle robi nie sięgając po różdżkę, ale wolał to załatwić po męsku, jak... jak mugol. Pod tym względem akurat miałby przewagę, bo chociaż Brian był starszy z pewnością nie tak silny fizycznie, jak Namida.
Opuściła lekko głowę, gdyż w uprzedniej pozycji było jej odrobinkę niewygodnie, ale nie zaszczyciła przyjaciela nawet jednym spojrzeniem. Zerknęła zdziwiona na Briana, chociaż mogła być od początku pewna takiej reakcji. On chyba nie ma zamiaru... Jeśli zrobi Namidzie krzywdę, ona go zabije. Jeśli zrobi sobie krzywdę... Ożywi go i zabije. Po prostu super. Czemu nie może sobie żyć tak jak... choćby Francesca! Zakochana ślepo w jednej osobie, która chociaż udaje, że ją kocha. Tak, oddała by wiele za taki tydzień udawania. - Nawet się nie waż! - Powiedziała do Briana już z lekka poddenerwowana. Znowu jej sceny urządza. Akceptowała to, że jest zazdrosny. Ale przecież wie, że jej zależy i na nim i na Japończyku. Oboje są główną częścią jej życia. - Stara miłość... My się tylko przyjaźnimy... - Jak zwykle sama w to nie wierzyła. Z jej strony wiadomo, że coś więcej. Ze strony Namidy najwyraźniej nie i pewnie Con nigdy na to nie będzie zasługiwała. Tego, że Namida rzeczywiście da się sprowokować to już w ogóle się nie spodziewała. Głupotą byłoby próbować ich od siebie odciągnąć. Zło nigdy nie równało się z siłą fizyczną a tym bardziej psychiczną. - Nie obwiniaj go. Sama tego chciałam. Brian nie ma prawie nic z tym wspólnego, bo to ja go w wiele rzeczy wciągałam. Zostaw go - Poprosiła głośno, patrząc na ślizgona ze... Strachem w oczach. Tego, to chyba jeszcze ani razu nie mógł zobaczyć. Po prostu się go wystraszyła i to na dodatek ona. No cóż. Jak nie można było się spodziewać, że się zakocha, tak tego samego dotyczył strach przed osobą, do której żywiła to uczucie.
- To jego wina! - powtórzył, już całkowicie przestając się hamować. Podniósł do góry dłoń zaciśniętą w pięść i wymierzył nią idealnie w noc Gryfona. Poczuł chrupnięcie, kiedy pięść uderzyła w twarz, jednak kompletnie nie zwrócił na to uwagi. W tym samym momencie puścił ubranie chłopaka, który pod wpływem ciosu padł na ziemie. Spodziewając się najgorszego, Namida chwycił swoją różdżkę, trzymając ja póki co skierowaną w ziemie, jednak w pełnej gotowości do obrony.
- Namida zostaw go! - Krzyknęła odsuwając się. Teraz to już na prawdę była wystraszona. Nawet nie mogła pomóc, nie miała przy sobie różdżki. CHOLERA! Dlaczego chłopcy tylko tak umieją rozwiązywać swoje problemy!? No właściwie ona podobnie... Ale nie aż tak brutalnie! - Nie mam zamiaru po raz trzeci w tym tygodniu stawać miedzy kimś! - Mruknęła niezadowolona. No tak. Auri vs. Brian. Maxym vs. Brian. A teraz niespodziewane Namida vs. Brian. Chociaż to stawanie przed osobą atakującą działało. Jeszcze ani razu nie oberwała zaklęcie, bo po prostu nie chcieli jej zrobić krzywdy.
- Bla bla bla. - powiedział przedrzeźniając Namiedę. - Zachowujesz się jak dziecko. - powiedział uderzając go z całej siły w żołądek. Sięgnął po różdżkę. - Wiesz, ja wolę sposoby sprawdzone niż szlamowate. - podsumował i zamachnął się różdżką. - Expulso! - wrzasnął i spowodował że Namida odleciał do tyłu na stolik. - I Ty go jeszcze kochasz. - powiedział plując leżącemu Namidzie w twarz. - Żegnajcie. - powiedział i zrobił wredną minę. - Wiesz, siedź sobie z nim, widać wolisz takich jak on, którzy tylko szukają sposobu żeby zranić kobietę. - powiedział plując Namidzie ponownie w twarz. - A, jakbyście usłyszeli o masowych mordach w Chinach czy Japonii to weźcie proroka codziennego i dajcie mi, złożę Wam na nim autograf. - orzekł i wyszedł. - Connie, nie próbuj robić pozorów, i tak wiem że jesteś w nim zabujana, tak więc ja dziękuję za łaskę. - powiedział z politowaniem i wyszedł. Począł szukać swojego Mistrza.
Zanim Brian wyszedł, Namida natychmiast pozbierał się z ziemi. - Mowy nie ma, żebym dał się tak traktować jakiemuś zawszałemu Gryfonowi! - warknął, robiąc kilka kroków w przód, ściskając mocno w dłoni swoja różdżkę. Uniósł ją, celując w plecy chłopaka... Tak, nie robi się tak, ale... To sytuacja wyjątkowa! On groził jego... jego rodzinie! Jego rodakom! Na to już na pewno nie mógł pozwolić! - Levicorpus - krzyknął. Co jak co, ale nie miał zamiaru używać żadnych krzywdzących zaklęć... Nie mógłby zniżyć się do tak prymitywnego poziomu jakim odznaczał się Brian. Chłopak zawisnął do góry nogami, jednak Namida, nadal stojąc na swoim miejscu. - I co, już nie taki cwany? Finite Incantatem - nie odstawił go ostrożnie, a rzucił go po prostu na ziemie. - Expelliarmus! - krzyknął, rozbrajając chłopaka- jego różdżka znalazła się na drugim końcu sali.
No tak. Przy takiej ilości emocji z obu stron stawanie między nimi byłoby nie najlepszym pomysłem. Dlatego też robiąc krok w tył spoglądała na nich tak, jak cała reszta zebranych w Gospodzie podświńskimłbem. Zdecydowanie tego miejsca nie zapamięta najlepiej, chyba więcej tu już nie wróci. W pewnym momencie jakiś człowiek wybiegł. Oby to nie był redaktor jakiejś gazetki. Namida miałby przesrane u ojca, ona pewnie znowu trafiłaby do dyrektora tak samo jak Brian. - Brian zostaw go! - Najpierw starała się uspokoić jednego, potem drugie. Obie te próby zakończyły się nie powodzeniem. Nie miała zamiaru go okłamywać w takiej chwili, jeśli chodziło o jej uczucia do Namidy. Ale sama nigdy nie myślała kogo woli. Co do ranienia kobiet... Może i ślizgon był taki, ale nie wobec niej. Tylko raz w życiu mogła mu takie wykorzystywanie zarzucić. - To nie była łaska - Powiedziała jeszcze do niego. Nie pobiegnie za nim, gdy już ucieknie, to by było bez sensu. Niech robi co chce. Skoro nie potrafi zobaczyć tego, że Connie naprawdę na nim zależy, to może nie warto w ogóle próbować mu tego udowadniać. Następnie odwróciła się do Japończyka. "To wszystko moja wina" - Powtarzała sobie w myślach. Starała się jak tylko mogła, żeby w tym momencie się nie popłakać. Jak na razie wychodziło je to, chociaż widać było, że nad czymś się trudzi. Miała zaszklone oczy, ale ani jedna kropelka nie wypłynęła spod powieki. - Przestańcie już... - Poprosiła kucając. Zdecydowanie źle się poczuła, ostatnio miała problemy ze stresem. Może, jeśli trochę przesadzi... Była chora na serce, więc jeśli z pozoruje, że coś jest nie tak to może chociaż jeden przerwie tą bezsensowną walkę. Dopiero potem ją znienawidzą. Położyła sobie lekko dłoń w miejscu, gdzie znajduje się serce. Następnie zacisnęła ją na materiale.
Ta połowicza szlama użyła na nim zaklęcia i jeszcze zabrała mu różdżkę. - Wiesz, możesz się wyżyć, możesz mnie zabić, ale i tak mój mistrz wcześniej czy później zabije twoją matkę, ojca i w końcu ciebie, taka kolej rzeczy. Myślisz że mnie wystraszysz? Phi, rób sobie co chcesz, skoro cię to podnieca, cóż, ten typ tak ma. - powiedział wisząc do góry nogami. - Nigdy nie spotkałem takiego zdrajcy krwi, takiego.... ugh, wymiotować mi się chce jak patrzę na twój krzywy ryj. - powiedział śmiejąc się. Miał nadzieję że jego mistrz nałożył na niego jakieś zaklęcie i zaraz się tu pojawi. Miał dosyć tej połowicznej szlamy. Zobaczył co Connie wyrabia. - Connie! Co Ci jest?! - wrzasnął przerażony. - Nie stój jak ciota cioto tylko albo mnie uwolnij i jej pomóż, albo jej pomóż bez uwalniania mnie, w każdym razie zrób coś! - wrzasnął na niego.
- Za samo grożenie mógłbym Cię zniszczyć, bo biedny pewnie nie zdajesz sobie sprawy, z jakiej rodziny pochodzę, tylko mi Cię żal... - syknął cicho. Kiedy jednak nazwał go "zdrajcą krwi", poczuł, że się w nim gotuje... - Jak taki śmieć jak Ty śmie mówić mi... - przerwał, oglądając sie nagle za Connie... Zobaczył ją na ziemi i stanął jak wryty. Słysząc kolejne obelgi ze strony gryfona po prostu krzyknął na niego, żeby sie zamknął i podbiegł do ślizgonki - Connie, co jest? Gdzie Cię boli? - pytał, kątem oka jednak nadal obserwując Briana, gdyby coś kombinował... - Connie, spójrz na mnie i powiedz...
Udało się... Tylko czemu na poważnie ją zaczęło boleć. A ten ból promieniował głownie od serca, przy okazji czuła też ściśnięcie w klatce piersiowej. Zaczęła ciężej oddychać. Z pozycji kucającej po prosu upadła na bok, na tyłek opuszczając głowę i ostatkiem sił siedząc. - P...Przestaliście j...już? - Spytała mimo wszystko nie obchodząc się sobą. Właściwie to już wszystko było jej jedno, byle by się nie pozabijali nawzajem. Może nie miała w sobie aż tak wiele ślizgońskiego egoizmu. - Wszystko w porządku - Wydukała na jednym tchu jednocześnie czując, że ma bardzo ciężkie powieki. Chwilę później zemdlała.
Ostatnio zmieniony przez Connie Tenebres dnia Czw 23 Gru - 15:34, w całości zmieniany 1 raz
Wstał i pobiegł po różdżkę. Spojrzał na Connie. Nie wiedział co robić, cóż, musi zachować skrupuły, a jednocześnie musi coś zrobić. Podbiegł do niej chowając różdżkę do kieszeni żeby idiota nie mógł go rozbroić. - Connie, co się stało? - zapytał się nie patrząc na szlamę płci męskiej. No tak, tamten zaraz coś wykombinuje, ale nic, teraz Briana to nie obchodziło. Jednak widząc reakcję Namidy postanowił się wycofać. Uśmiechnął się do Connie i puścił Jej "oczko", wiedział że jest o dziwo w dobrych rękach. Po chwili aportował się z Hogsmead do swojego Mistrza. ( Był poza terenami Hogwartu ). Zobaczył jak Connie mdleje, jednak w tej chwili już był w trakcie aportowania się, nie mógł nic zrobić. /Gdzieś/
- Connie? Słyszysz mnie? - Namida schwycił przyjaciółkę mocno w ramiona, kiedy ta zemdlała... Kompletnie spanikował, nie wiedział, co ma teraz robić... Dalej walczyć z tym zidiociałym gryfonem, czy natychmiast zabrać Connie z powrotem do szkoły, do Skrzydła Szpitalnego? ... - Spieprzaj! - warknął do Briana, kiedy tylko ten się zbliżył. Myślał tylko dosłownie kilka sekund... To było oczywiste, że musi natychmiast zabrać stąd Connie. Ułożył ją ostrożnie na ziemi i wyciągnął różdżkę. - Aresto Momentum - szepnął rozedrganym głosem. Kiedy ciało dziewczyny się uniosło, od razu ruszył do wyjścia... Gdyby był starszy, mógłby się z nią po prostu aportować, a tak to... Obejrzał się jeszcze na ludzi w gospodzie, którzy nadal w milczeniu ich obserwowali.. Prychnął cicho pod nosem, i wyniósł się stamtąd jak najszybciej razem z Connie.
Weszła powolnym krokiem wzdychając ciężko. Skrzywiła się wchodząc do pomieszczenia, ale cóż można inaczej zareagować na to obskurne miejsce? No, ale chociaż nie ma tu tłumów i dość przyj... nie wróć, dziwna pozostańmy na, dziwna atmosfera. - Hm... przytulnie nie? - Spytała połykając ślinę i marszcząc brwi z obrzydzenia. Gdzie to człowiek nie pójdzie szukając świętego spokoju. - Jak ja nienawidzę takich dziewuch, krzykliwe i takie tanie podróbki słodkich panienek - Odparła wspominając to puchońskie dziecko z nadmiarem energii. - To jak robisz te zaklęcia? - Spytała zaciekawiona uśmiechając się.
Audrey osiągnęła maksymalny stan znudzenia (i rozpaczy najwyraźniej też...), dlatego zabrała swoją pustą torbę, ubrała się ciepło (tylko dlatego, że nie miała najmniejszego zamiaru wracać do skrzydła szpitalnego!) i wyszła z zamku, kierując swe kroki do Hogsmeade. Raczej jej się nie spieszyło, i tak nie miała co robić, z kim się spotkać, a lekcje wypadły z porządku dnia dziewczyny. Bez żadnych emocji na twarzy otworzyła najciszej jak się dało drzwi gospody "Pod Świńskim Łbem" i niepewnie przeszła przez próg. Pomieszczenie nie było wypchane ludźmi, ale pustkami także nie świeciło. Jedynym problemem było to, że kiedy weszła, wszystkie spojrzenia skierowały się na nią, co najwyraźniej było w tym miejscu zwyczajem. Niezrażona podeszła do lady i poprosiła o sherry (oczywiście rozpatrywała także inną opcję, jaką była ognista). Zapłaciła szybko i wyszła z gospody (niezasługującej na to miano, ale przynajmniej nie dopytywali się o wiek), chowając alkohol do torby. Kilka chwil lekkomyślności nie zaszkodzi... prawda? Tak więc zawróciła do Hogwartu.