Jest to niewielki, składający się tylko z jednego pomieszczenia, obskurny bar, zawsze przyciągający tajemnicze i niezbyt sympatyczne osoby. Wewnątrz panuje mroczna atmosfera, a w powietrzu czuć dziwną woń. Poprzez małe, brudne okna wdziera się mało światła, a i słabo palące się świece niewiele go dają. Od czasu zmiany właściciela, stan lokalu trochę się poprawił, część mebli wymieniono i podobno zatrudniono kogoś do sprzątania, jednak daleko jeszcze do ideału. Uczniowie Hogwartu raczej rzadko wybierają ten bar na spędzenie w nim swojego wolnego czasu.
Dziewczyny długo jeszcze siedziały w Pubie rozmawiając, śmiejąc się i oczywiście pijąc, ale kiedyś trzeba było to zakończyć. Ludzie wchodzili to wychodzili, ale wraz z późniejszą godziną było ich jednak więcej. Niektórzy mniej, inni bardziej pozytywnie wyglądający. - Ey, Żak, zbieramy się? - Zaproponowała Davis, gdy temat dotyczący ich nauczyciela się skończył. Nawet nie zauważyła gdy wyszedł, o ile po prostu nie skrył się gdzieś w kącie? - Bo tłoczno się robi. - Mrugnęła podnosząc się z miejsca. Najwyżej pójdzie sama. Nocna, samotna przechadzka... brzmiało świetnie! Zaiste, okazało się, że Żak, jeszcze jednak zostanie. Angie nie wiedziała, co ją tak powstrzymało od natychmiastowego wyjścia, ale postanowiła się nad tym nie zgłębiać. Uścisnęła dziewczynę i wyszła z pubu.
Doskonale, kiedy Pat zasłoniła Cirillę Dante nie mógł już na nią patrzeć. Wzrok wbił więc w Pat i w sumie był z tego powodu zadowolony, gdyż druga ślizgonka nie rozpraszała już jego uwagi. Słysząc słowa swej towarzyszki uśmiechnął się tylko krzywo pod nosem, sam do siebie. Przecież nie wymięknie po szklaneczce alkoholu, że on? Nigdy! Ucieszył go również fakt, że to po nim widać, a szczególnie, że Pat to zauważyła. Kiedy dziewczyna opróżniła swą szklankę, zerknął na swój alkohol, a zaraz uczynił to samo co ona. Wzdrygnął się delikatnie, zmrużył jedno oko, jednak jak na razie było w porządku. Odstawił naczynie z hukiem na blat stolika. - Mam nadzieję, że dzisiaj żadne z nas rzygało nie będzie, są ciekawsze rzeczy do roboty niż zwracanie tego co się wypiło przed barem, nie uważasz Pat? Lepiej pić niż zwracać - odezwał się nie spuszczając wzroku ze swej rozmówczyni. Z kieszeni płaszcza wyjął paczkę papierosów, położył ją otwartą na stoliku. - Częstuj się jeśli chcesz - rzucił, a sam wstał do sąsiedniego stolika, żeby zabrać z niego popielniczkę. W tym momencie spostrzegł też, że Cirilla nie siedzi już sama a z jakimś typem. Co to za frajer? Dlaczego ona z nim rozmawia? Czego on do cholery chce?... - te pytania zaraz uderzyły do jego głowy. Spiorunował chłopaka spojrzeniem, a własne krzesło przesunął tak, że widział poczynania dziewczyny. Wszystko się w nim gotowało, właściwie miał ochotę wstać i wywalić chłopaka na zewnątrz, a tam wytłumaczyć mu, że Cirilla... że... no, że tylko on może z nią tak rozmawiać. Niezbyt zadowolony usiadł z powrotem przy stoliku, przy którym siedziała Pat i nalał do obu szklanek wódki.
Daisy miała misję. Bardzo ważną misję, mianowicie; planowała dać nauczkę uczniom szwendającym sie samotnie po Hogsmeade, kiedy wcale nie mogli.Kto to słyszał, by uciekać z Hogwartu, kiedy tam daja tak pyszne żarcie? Daisy często rozważała mozliwość zostania nauczycielką zielarstwa lub eliksirów. Jednak uzdrowicielstwo było ważniejsze.Wykorzystywała jednak każdą okazję, by móc odwiedzić kuchnię. To znaczy zamek.Ubrana była w czarne obcisłe body, bo wiadomo, że czarny wyszczupla i maskuje (przemilczmy fakt, że wystających fałdek nie ukryła). Na twarz nałożyla czarną maskę, która była uderzająco podobna do tej Zorro! Na głowę wcisnęła czarny kowbojski kapelusz, żeby ukryć pod nim różowe włosy. Z każdym gibkim, panterzym krokiem (przy którym drżała ziemia) Daisy powiewała czarną peleryną, wyglądając niczym wyjątkowo obszerny duch.Sztuka kamuflażu! Ojciec zawsze powtarzał, że była najlepsza w tym. Zabawę w chowanego wygrywała zawsze. Fakt, że zawsze wszyscy dawali wygrać Daisy, by ta swym płaczem, który przypominał wycie ogra nie obudziłaby całą okolicę. A berek? Łapała wszystkich przy jednym ruchu! Nie po to zajmowała całe boisko, by przepuszczać innych. Ach te wspomnienia! Spacer rozpoczęła od Miodowego Królestwa. Tam rzecz jasna nie złapała nikogo, bo musiała delikwentowi kupić cukierki, aby nie umarł z głodu w czasie odbywania kary.Wszystkie słodycze wepchała w swój ogromny kowbojski kapelusz, gdyż obcisłe body kieszeni nie posiadało... I tak szła i szła, a peleryna powiewała, trzeba przyznać, że Daisy budziła przestrach i respekt!Schowała się za najbliższą latarnią, aby wytropić uczniaków.Musiała być sprytna. Nie po to siedem lat spędziła w Slytherinie! Była pewna, że nikt jej nie widzi. Dopatrzyła się kilku "przestępców", którzy JEDNAK wracali do Hogwartu. Daisy, sądząc, że sam jej widok spowodował ich odwrót - odpuściła im. Myślała, że jej robota w tym miejscu się skończyła, ale nagle jej kreci wzrok dopatrzył się jednaj młodocianej pannicy! Cirilla de Jakjejtam! Daisy czmychnęła ku niej, a postronni obserwatorzy mogli dostrzec tylko mignięcie odblaskowych, różowych adidasów Daisy firmy Sport`s Rumun. Spod pachy wyjęła wielki worek na kartofle (trochę już zapocony), wsadzając go nieświadomej blondynce na głowę. - A mam Cię, pannico! - wykrzyknęła, chwytając kruszynkę w ramiona i teleportując się z nią przed bramy Hogwartu. Oczywiście w drodze czmychnęła różdżkę Cirilli, wkładając ją sobie w obcisłą nogawkę body. Tam, stosując swój niezawodny urok osobisty, dostała się do zamku. Przerzuciwszy dziewczynę przez ramię przebiegła Zakazany Las (czy coś tam) i wbiegła do zamku. Zatrzymała się przy Schowku na miotły.
/pisz w schowku Cirilko, a wy wszyscy uważajcie, ja wrócę!/
Pfff, znowu się na nią gapił? A przez kilka chwil triumfowała, bowiem za sprawą cwanego zabiegu, spojrzenie chłopaka skupiało się tylko na niej. Wystarczyło jednak aby wstał od stołu i psia mać, znów lampi się na tą blondynę. Zerknęła przez ramię. Aha, to dopiero spryciulka, manewr zwany zazdrością sobie wynalazła. Jednak Pat wiedziała z doświadczenia, że na takich rzeczach się daleko nie zachodzi, więc.... ...więc jej życzenia się spełniły, bowiem do gospody wpadła jakaś...jakaś nauczycielkopani?! I PORWAŁA, TAK PORWAŁA jej rywalkę. Pat wybałuszyła oczy i o mało nie zakrztusiła się ognistą. Jednocześnie na ustach wykwitł jej triumfalno-złośliwy uśmiech. PROSZĘ, niech to nie będzie halucynacja! Zerknęła na Dantego. -Ty też to widziałeś? Ale jaja. -upewniła się. -A co do picia to jasne, że lepiej zatrzymywać w organizmie, a nie wydalać. -puściła do niego perskie oko, po czym podziękowała za propozycję i z miłą chęcią poczęstowała się papierosem. Znów założyła nogę na nogę, a mini podjechała jej do góóóóóóóóóóóóóry.
Wpatrywał się tak w Cir, kiedy nagle pojawiła się ta dziwaczna postać i... i po prostu ją porwała. Jak ona mogła. Kurwa, kurwa, kurwa - przeklął w duchu. Co się tu do cholery dzieje? Z szeroko otwartymi oczami i ustami wpatrywał się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą siedziała jego... w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą siedziała Cir. Zaraz przeniósł spojrzenie na Pat, a po chwili na puste krzesło pozostawione przez blondynkę. - Ehe... Co to było? Co my kurwa pijemy? - zapytał podnosząc butelkę i przyglądając się jej intensywnie. Nie dowierzał własnym oczom. Dopiero gdy jego spojrzenie przykuły dłuuugie nogi Pat stwierdził, że jednak chyba nie ma omamów wzrokowych. Poderwał się z krzesła i z trudnością, wielką trudnością oderwał spojrzenie od uda dziewczyny, po czym chwycił paczkę papierosów i oparł się o krzesło. - Ja... wracam do Hogwartu. Idziesz Pat? - zapytał. Nie mógł tu bezczynnie siedzieć, kiedy Cirilla została porwana, o nie, pójdzie sprawdzi, czy nie ma jej w zamku, bo może to tylko jakieś głupie żarty. Nie chciał jednak zostawiać Pat, była ładna, miła, ładna, fajnie się z nią piło, a przede wszystkim te nogi...
Roześmiała się perliście. Wielokrotnie ubolewała nad tym, że nie ma Mrocznego Głosu i Złowieszczego Śmiechu, ale ten słodki przydawał się przynajmniej w takich sytuacjach. -Dobry alkohol! -odparła wesoło, rozanielona zniknięciem blondyny i zwróceniem uwagi Dantego na swoje uda. Zaraz jednak zmrużyła oczy. Co. Co. Co. A zaczynało być tak miło. Dobrze wiedziała PO CO chciał iść do tego Hogwartu, i za nic jej się to nie podobało, i nigdy nie spodoba. Psiakrew, bohater się znalazł. Wstała powoli, jak kocica, i wydęła dziwnie usta, unosząc brwi. -Do Hogwartu? Zależy GDZIE do tego Hogwartu... -mruknęła, przechodząc obok niego, i niby to przypadkiem, ale w baardzo wiele mówiącym geście, musnęła dłonią krocze chłopaka. No.
Nie mógł oderwać od Pat wzroku, jej ruchy, jej sposób bycia, jednak jego myśli wciąż zaprzątała Cirilla. A jak coś jej się stanie, a jak coś jej się właśnie dzieje? Może i Dante nie był bohaterem, ale nie mógł pozwolić by ktoś skrzywdził Cir, o nie. No bo... bo tylko on ma prawo ją skrzywdzić, chociaż pewnie nie mógłby tego zrobić. No nic nie ważne, po prostu czuł, że musi sprawdzić co z nią i to postanowił uczynić. Kiedy jego towarzyszka wstała zmierzył spojrzeniem całą jej sylwetkę. Uśmiechnął się do siebie pod nosem, a słysząc jej pytanie już miał powiedzieć, że szukać Cir, ale jej gest. Tak, to co zrobiła sprawiło, że Cirilla zeszła na drugi plan. Uniósł jedną brew patrząc na Pat, po czym ponownie ogarnął wzrokiem jej sylwetkę, od nóg, coraz wyżej i wyżej, spojrzenie zatrzymał dopiero na jej dekolcie. Właściwie gapił się w niego nieco bezczelnie. - Gdzie... - ponownie chciał wspomnieć o Cir, jednak nie dał rady - gdzie tylko zechcesz - zakończył.
Uśmiechnęła się triumfalnie. Wiedziała, że bohaterskie instynkty, Cirille z Cintry i szlachetne eskapady zazwyczaj przegrywają z najbardziej podstawowymi pragnieniami facetów. Zatrzepotała rzęsami, cofając powooooli rękę i udając namysł. Mocno pochwyciła dłoń Dantego. -Ja wieem... na pewno znajdzie się jakaś...pusta klasa... -szepnęła kokieteryjnie, zmierzając ku wyjściu i ciągnąc go za sobą. Spojrzenia, jakie mu posyłała nie pozostawiały złudzeń odnośnie niewerbalnych obietnic, jakie mu właśnie złożyła...
- Wszelkie okoliczności sprzyjają udanej próbie pańskiego wtargnięcia do gospody, kapitanie Phersu - zameldował kapitan Phersu kapitanowi Phersu, gładząc się po brodzie i rozglądając się konspiracyjnie. - Przyjąłem, kapitanie Phersu - odparł przyciszonym głosem kapitan Phersu, przesuwając się powolnym ruchem wzdłuż ściany przybytku. Odczekał kilka chwil, a wraz z czyimś wyjściem z gospody, zdobył się na niesłychaną odwagę i męstwo i zajrzał do środka szybkim ruchem, godnym ninji. - Brawo, kapitanie Phersu - pochwalił z niekłamanym podziwem ten wspaniały wyczyn kapitan Phersu. - To wymagało niesamowitych zdolności, jest pan w istocie niesamowity. - Tak, tak - potwierdził skromnie kapitan Phersu i poprawił czapkę na bakier, wygładził nonszalanckim ruchem płaszcz i odchrząknął. - A teraz ucz się, Phersu, ucz się od mistrza. I wmaszerował dostojnym krokiem do Gospody. Wszelkie te dziwaczne zachowania miały jednak swe uzasadnienie. Wszak gdy gościł tu ostatnio, właściciel bez skrupułów wyrzucił na bruk jego i Cassandrę, za ich skandaliczne zachowanie. Morpheus więc postanowił wykorzystać swą wrodzoną zdolność manipulacji innymi oraz bezdyskusyjnie ponadprzeciętnej inteligencji i uznał, że dumne wkroczenie sprawia wrażenie mniej podejrzanego, niźli krycie się po kątach. Nastąpił jednakże niewielki błąd w kalkulacji, zdarzenie elementarne zachodzące na marginesie ich przestrzeni. Łysy barman był bezlitosny i wiele gorzkich słów padło podczas ich krótkiej rozmowy. Siła pieniądza okazała się jednak, jak zawsze, nadrzędna, i Morpheus wkrótce zajął miejsce przy pustym stoliku, wraz ze swoimi przyjaciółmi. Szklanek ognistej było dokładnie dwadzieścia cztery. Podejrzewał, że długo po tym nie wstanie.
Pomimo tego szaleńczego monologu i pozornej otoczki osoby beztroskiej, urodzinowy humor Morpheusa był podły. Cholernie, cholernie podły. Nigdy nie przepadał za tym dniem. I nie były to żadne bzdury "przemijającego czasu", kruchości życia i tym podobnego, pseudogłębokiego pieprzenia. Po prostu ich nie lubił, ot co. Zazwyczaj jednak miłe, rozczulające i budzące w nim swoiste ciepło było to, że dostawał mnóstwo listów urodzinowych, prezentów, życzeń, przypadkowych przytuleń w czasach pracy w Ministerstwie. A dzisiaj dostał jedenpierdolonyjedenpierdolony list. Nie to, że miał parcie, ale poczuł się dziwnie... opuszczony, samotny? Nic nie warty? W y d y m a n y ? Tak, to chyba dobre określenie. Nawet nie miał ochoty napisać krótkiego "dzięki" do Gabrielle. Nie miał ochoty na nic, poza dwudziestoma czterema szklaneczkami ognistej. Ujął jedną w szczupłe palce, na których znikały już pęcherze (wszak dopiero niedawno jego dłonie przyzwyczaiły się do fizycznej pracy). Krytycznym okiem znawcy obejrzał ciecz pod światło, powąchał. Westchnął ciężko. - No to wszystkiego najlepszego - mruknął do siebie, wznosząc toast do odrapanej ściany odchodzącej z tynku.
Patricia znów zawitała do swego ulubionego miejsca w okolicach Hogwartu. Whisky, moja żooono! Czy tam kochanko. W obcisłych spodniach i krótkiej kurteczce, podeszła do baru i zamówiła tocozwykle. Dopiero po pierwszym kieliszku zerknęła na stojącego obok faceta. I dobrze, że wlała już w siebie alkohol, bo padłaby na widok jego szklaneczek. -Oż w mordę, wlejesz w siebie to wszystko? -nie była pewna czy zwraca się do ucznia, studenta, czy nauczyciela, ale waaaalić. Przy whisky wszyscy są sobie równi!
Tymczasem do gospody wtargnął niegdyś stały bywalec (mhm), który jednakże był bardzo lubiany przez barmana i doprawdy nie musiał się w jakikolwiek sposób skradać czy maskować (a z pewnością poradziłby sobie świetnie, wszak był tajnym agentem, tropiącym skrzaty handlujące dopalaczami), a wręcz przeciwnie; został bowiem powitany nonszalanckim uśmiechem łysego osobnika zza baru. W sumie nie ma się co dziwić; wydał tu swojego czasu całkiem dużo jego uczciwie zarobionych pieniędzy, za które z pewnością mógłby zakupić coś, co nadawałoby się do wykorzystania w znacznie kreatywniejszy sposób, no ale cóż. Przynajmniej zyskał tym sympatię barmana, który to fakt od jakiegoś czasu usiłował przełożyć na jakąś zniżkę, niestety matka natura nie obdarzyła mężczyzny choćby minimalną porcją hojności. Jaka szkoda! No, ale wracając do wydarzeń, jakie aktualnie się działy, Charlie wcale nie umawiał się z kapitanem Phersu w owym uroczym miejscu, a po prostu przygnała go tu dziwna siła, mówiąca "idź tam i pij". No i proszę, okazało się, że jego przeczucie było niezwykle trafne, gdyż po chwili ujrzał siedzącego przy stoliku solenizanta, którego nastrój bynajmniej nie wyglądał na szczególnie urodzinowy (większość znanych mu osób świętowała tenże dzień w różniaste sposoby, jednak zawsze towarzyszyły mu pozytywne emocje). Czyżby jakiś kryzys? Wieku średniego? No, ale mniejsza o przyczynę, liczy się efekt. Bynajmniej, mimo swojej wrodzonej dociekliwości godnej supertajnego agenta itp itd, tym razem nie miał zamiaru kontemplować nad tym, jakgdzieidlaczego Morph siedzi sam z dwudziestoma (no, około; nie był aż tak biegłym matematykiem) szklaneczkami pełnymi whisky. Podszedł do niego i, nie zawracając sobie swojej i tak zajętej, bibliotekarskiej głowy jakimiś powitaniami czy też regułkami w stylu "Cześć, co słychać?" (przecież widział, co słychać, więc po kiego grzyba jeszcze pytać?), usiadł na krześle obok. - Interesujący sposób celebrowania urodzin - stwierdził odkrywczo - Podzielisz się czy mam sobie zakupić własną kompanię? Co prawda on nie miał czego świętować, no ale przecież DLA TOWARZYSTWA, czemu nie, czemu nie (każda okazja jest dobra, żeby się napić), a to nawet wskazane. Poza tym, nie codziennie twój bff kończy tak zacny wiek, jakim są dwadzieścia cztery lata, prawda? Dwadzieścia cztery to symbol. Symbol doby, a zatem życia, śmierci i przemijania. Znak, że do dwudziestki piątki został ci rok, a to już połowa pięćdziesiątki i ćwierć setki! Tak. Dwadzieścia cztery to przesłanie. Zagłębiony w swoich rozmyślaniach i obliczeniach matematycznych, nie zauważył Camille, stojącej nieopodal. Może to i lepiej; nie przepadał za nią, a zdecydowanie nie miał ochoty na jakiekolwiek sprzeczki czy cokolwiek w tym stylu.
Przystojniak nie odpowiedział, pewnie to z powodu tych szklaneczek whisky, które już wypił. No nic, należy być wyrozumiałym. Ona po takiej ilości, jaką on zamierzał w siebie wlać, zachowywałaby się pewnie arcyciekawie. A tymczasem ktoś wszedł... James Bond, carewicz Aleksiej, seksowna Angelina Jolie... ...ach, nie. To bibliotekarz. TEN bibliotekarz. Który ją bezczelnie wyprosił. I do którego miała przyjść, choćby po to aby posmędzić. Mimo, że już załatwiła sobie podręczniki. Na jej twarzy zamigotał leciutki, wredny uśmieszek. -Dzieńdobrypaniebibliotekarzu. Czy biblioteka jest już czynna? -rzuciła w stronę Charlesa, wypijając duszkiem własną działkę alkoholu. Let's get the party started!
Podniósł mętny już nieco wzrok na przyjaciela. Jakże to się stało, w jakich to niewyjaśnionych okolicznościach pierwsze dziesięć szklaneczek stało już pustych? Morpheus zastanawiał się chwilę nad tym fenomenem, ale z zamyślenia wyrwał go głos jakiegoś dziewczęcia, które zupełnie niepotrzebnie przypałętało się i manifestowało swą obecność, zadając dziwaczne pytania Charlesowi. - Zmykaj - mruknął do niej, przecierając dłonią twarz. Facepalm, takoż to się zwało. Zmykaj. Szoruj do pokoju, łobuzie. Zagłębił się w chwili leksykalnych przyjemności i przeniósł spojrzenie na Charlesa. Najlepszego przyjaciela. Tsa. - Listopadowy numer gazetki jest bardzo ciekawy - rzekł do niego z wyrzutem, którego nawet nie starał się ukrywać. Spojrzenie także było dobitnie sugestywne - "bracie, przecież wiesz, że mi możesz powiedzieć wszystko, nawet jeżeli zamordowałeś ministra magii i piklujesz jego głowę w słoiku albo serwujesz w niewielkich kawałkach swoim gościom w przystawce, no Charleees!". Podsunął mu kilka szklaneczek, sam wypijając kolejną duszkiem.
No no, nie ma co, naprawdę szybkie tempo, wręcz godne pozazdroszczenia. Chyba na następne urodziny zrobię ci dyplom czy jakąś inną pieprzoną statuetkę, zresztą... nieważne. Och. Co znowu? Ponownie usłyszał ten irytujący go niezmiernie (i chyba jakiś znajomy, bo gdzieś go już słyszał; dawno, ale zawsze to coś) głos i odwrócił się niechętnie w stronę jego źródła. Na brodę Merlina, to znowu ona, księżniczka lateksu wymazana dżemem jagodowym czy inną dziwną mazią ciemnej barwy. Rozkosznie. Znowu ma zamiar mu przerywać kolejną z ulubionych życiowych czynności?! Po jego trupie. - Zamknięta - burknął, odwracając się do niej tyłem i tym samym kończąc rozmowę z nią. Bardziej niż chętnie zajął się opróżnianiem zawartości swoich szklaneczek, jako że nie chciał pozostawać w tyle za Morpheusem. No i trzeba przyznać, że robił to też dlatego, że nie wiedział, co odpowiedzieć na jego bezpośrednie słowa. Nie miał bowiem usprawiedliwienia; cholewka, to już kolejna osoba, która ma mu za złe, że nie przyleciał do niej z okrzykiem "Cześć! Zapłodniłem uczennicę!". No, choć z drugiej strony kiedyś powinien to zrobić, a miał naprawdę dużo czasu, bo ładnych parę miesięcy. No ale nie, skądże. - Ehe - mruknął zatem bardziej do siebie niż do niego - Taa... jakoś nie mogłem znaleźć odpowiedniej okazji, by poinformować świat o tej fantastycznej nowinie, więc gazeta zrobiła to za mnie.
- Tja, ostatnio coraz bardziej rozluźniają się moje kontakty z innymi - zauważył, odstawiając pusta szklaneczkę na stolik. Pogładził brodę w zamyśleniu i spojrzał na Charlesa, mrużąc oczy. To cholerne, mgliste światło w Chińskim Łbie działało mu na nerwy. Ach nie, wróć. Świńskim. Wyjął paczkę papierosów. Emblemat na paczce sugerował, iż był to twór z rodzaju Lucky Strike'ów, ale nic bardziej mylnego - Morpheus sam skręcał swoje papierosy. Dwadzieścia niespodzianek w bibułkach, bowiem do niektórych dodawał specyfiki w postaci różnorakich przypraw i dodatków. Trafiła mu się mięta. Wyciągnął paczkę w stronę Charlesa, trzymając papierosa w ustach. Zaciągnął się, nie przytrzymując go dłonią i wypuścił kłąb gryzącego dymu. - Plotka o ciąży była jednoznaczna - rzekł, w dość specyficzny sposób przez trzymanie papierosa w ustach. Dopiero gdy odjął palce od whiskey, kolejna część zdania zabrzmiała bardziej zrozumiale. - Ale nie była potwierdzona. W takim razie to prawda? Przyciszył nieco głos. Nie chciał, by ta dziwaczna nieznajoma dziewczyna usłyszała odpowiedź przyjaciela. Westchnął ciężko, skipując snop popiołu do popielniczki. Nieco zamyślonym spojrzeniem powiódł po szklaneczkach. Tak cudownie wielu, wielu szklaneczkach. - Tja, ta pieprzona gazeta zrobiła dużo więcej.
Weszła zmarznięta do gospody podświńskimłbem. Było to dość dobre miejsce, może nie za schludne, ale przydawało się kiedy człowiek nie chciał siedzieć w tłoku, wśród różnych uczniów. Zamówiła sobie szklaneczkę ognistej whisky, tak na rozgrzanie w lodowaty dzień i po chwili usiadła przy stoliku, popijając i spoglądając jakby z utęsknieniem w stronę drzwi.
Szata załopotała za nim, kiedy zamknął drzwi do gospody. Mimo wszystko, nie zdjął kaptura z głowy. Nie wybaczył by sobie, gdyby ktoś doniósł ojcu, że chodzi po... takich miejscach... Pewnie został by wydziedziczony... już chyba 87 raz z kolei... Usiadł przy barze, nieco niższym głosem przywołując barmana i zamawiając whiskey. Odwrócił się nieco, i od razu dostrzegł Connie... Czyżby i ona miała ochotę się dzisiaj urżnąć? ... Fajnie by było...
Intensywnie pukała zadbanymi paznokciami o stół. Zdecydowanie nie pasowała jej ta dziwna cisza, która tak nagle zapanowała w barze. W spokoju nie dało się normalnie myśleć. Uniosła wzrok, szukając przyczyn tej sytuacji. Ujrzała w drzwiach osobnika w kapturze. Powodziła za nim wzrokiem, aż doszedł do barmana. Wydawał się być znajomy. Szczególnie, kiedy coś powiedział. Jednak wystarczyło, że na nią spojrzał, a ona już odbrze znała to uczucie. Budziło się tylko przy oczach jednej osoby. Nie zadziałała jednak. Namida... Pewnie zrobił sobiekilka sekund przerwy kiedy to się nie migdali z Fran. Westchnęła i odwróciła się, pijąc łyka prosto z butelki.
Skoro Connie sama nie chciała podejść, postanowił zrobić to sam. Chwycił swoją szklankę, wstając od baru, po czym od razu podszedł do stolika przy którym siedziała dziewczyna. Usiadł na przeciwko niej, stukając lekko w jej szklankę swoją. - Co jest? - spytał, nieco przyciszonym głosem - Dawno się nie widzieliśmy...
Uniosła lekko wzrok, wpatrując się w chłopaka. Czyli nie jest z nikim tutaj umówiony. Chociaż tyle. Nie wytrzymałaby widząc go z kolejną panienką. - Tak... Najwyraźniej nie miałeś dla mnie czasu - Zareagowała może troszeczkę zbyt mocno, ale po chwili odetchnęła, nachyliła się nad stołem i pocałowała go na powitanie w policzek. Delikatnie. - Co nowego? Jak tam ta...- Przerwała szukając kulturalnego słowa, które zastąpi: ta dziwka, która mi cie odbiera. Wybacz ale jestem cholernie zazdrosna i w ogóle to jej nienawidzę, kocham cie... - Ta... Fran, ta puchonka? - Odwróciła twarz lekko w bok, biorąc kolejny łyczek.
- Oh, moja droga, nie odbieraj tego tak źle... - zaśmiał się cicho, posyłając dziewczynie nieco przepraszający uśmiech. - Ah, sam nie wiem... - powiedział cicho, odnoście Francesci - Generalnie, znasz mnie... Powiedziałem jej kilka miłych słów... I najwyraźniej wszystko zmierza ku dobremu - opowiedział oszczędnie. On sam jeszcze musiał poukłada wszystko w głowie odnoście tej sprawy - A co u Ciebie? Co mnie ominęło? - zachęcał.
- Zbyt naiwne ofiary obierasz na cel - Powiedziała pewnie, zaczesując grzywkę na ucho. Jakoś teraz miała wewnętrzną blokadę co do zasłaniania blizny, całkiem na odwrót niż wcześniej, w trakcie jej pierwszych chwil w Hogwarcie. Uśmiecha się też, także na prawdę zbyt dużo się mieniło. - Oj kochany, bardzo dużo cię ominęła - Zaczęła, po czym zamilkła i wzięła jeszcze jeden łyk, już ostatni, ognistej. - Przede wszystkim zabrali mi różdżkę - Powiedziała nie bardzo tym jakoś przejęta. Przyzwyczaiła się już do myśli, że jeśli ktoś ją zaatakuje, to nie będzie się miała jak obronić. Trudno, za dużo osób za nią płakać nie będzie. - Z racji iż z moją grupą niedoszłych śmierciożerców używałam zaklęć niewybaczalnych. Złapał nas i brawie zabił jakiś tam nauczyciel i zaprowadził do dyrektora - Przez cały czas miała uniesiony kącik ust. Jednak z czasem uśmiech z wesołego zmieniał się na cyniczny i kpiący.
Milcząc wsłuchiwał sie w historie Connie... Zarejestrował głównie tylko kilka fraz, "zabrali mi różdżkę", "niedoszłych śmierciożerców" "używałam zakleć niewybaczalnych"... Nie mógł w to uwierzyć... Oh, jasne, znał Connie od dawna, wiedział, że lubuje się w czarnej magii, ale pomyślał sobie wtedy, że po prostu ludzie z jego Domu tak mają... A ona... - Bawisz się w pieprzonych Śmierciożerców?! - syknął, pochylając się w jej stronę. Ich twarze były teraz niesamowicie blisko siebie i ktoś patrzący na nich z boku mógłby pomyśleć, że chcą się właśnie pocałować... mógłby tak pomyśleć, gdyby nie zacięty wyraz twarzy Namidy - Oni zabijali takich, jak Ja. - warknął znowu - Moja krew nie jest Czysta, dobrze o tym wiesz... I co, jak ktoś Ci każe, to mnie zabijesz? A może nawet nie będzie Tobą nikt szefował, może zrobisz to z miłą chęcią? Dobrze wiedział, że Connie by tego nie zrobiła, ale... Oh, przecież dobrze pamiętał opowieści ojca o Śmierciożercach... Oni nie mieli litości dla nikogo, służyli swemu Panu i nic innego nie miało znaczenia... Nie mógł uwierzyć, że jego przyjaciółka mogłaby się zmienić w kogoś takiego...
- Tylko nie pieprzonych- Upomniała go. Może co do wielu śmierciożerców również miała takie zdanie, ale nigdy nie mówiła tego na głos, dlatego, że niektórych szanowała za stworzenie idealnych zaklęć czarnomagicznych, albo po prostu byli jej bliscy. Na co dzień lubiła tą bliskość - jej i Namidy - ale w tym momencie zdecydowanie nie była jej na rękę. Po pierwsze, był z jej największym wrogiem w rzekomym związku. Po drugie, teraz akurat był na nią złym i najzwyczajniej w świecie bała się, że ją uderzy, chociaż pewnie by tego nie zrobił nigdy. - Nie przesadzaj - Powiedziała i wystawiła dłoń. Pogładziła go nią lekko po policzku, żeby jakoś go załagodzić. -Wiesz dobrze, że nigdy bym ci nie zrobiła krzywdy - "Bo cie kocham" - Bo jesteś moim najlepszym przyjacielem. Zresztą nikt mi nie będzie szefował, sama kiedyś będę rządzić. I wybije najwyżej puchoniastych - W jakiejś części mówiła to na poważnie, ale tylko w nieznacznej. - Moi rodzice byli śmierciożercami. Wdała się w oboje. Zawsze chciałam być taka jak mama. To chyba oczywiste, że mam większe plany niż tylko uczenie w Hogwarcie twoich dzieci, czy jakiś innych, puchoniastych, rozwydrzonych bachorów.
- Nie chrzań. Śmierciożercy to bestie bez serc. Zabijali, lubili to, a nawet, jak nie chcieli zabijać, to musieli, bo inaczej sami by zginęli. Co, myślisz, że nie wiem? - warczał cały czas, czując jak cała krew się w nim gotuje... Jego Brudna, Niegodna Krew... Oh, dobrze wiedział, co tacy ludzie o nim sądzą. Kiedy jego babka przyniosła mu wisiorek, kiedy miał 11 lat, podsłuchał jak rozmawiała z jego ojcem... Mówiła o nim właśnie w ten sposób... - Nie wiesz tego... - chwycił jej dłoń, później drugą, i obie położył na stoliku, zakrywając swoimi, w niemalże czułym geście. - "Nie jestem godzien" - zacytował własną babkę, na krótki moment odwracając wzrok, jednak szybko na powrót skupił go na oczach Connie - Wiem, że tak jest. A tacy ludzie uznają tylko ludzi Czystej Krwi. Nie mnie... i prędzej, czy później, musiałabyś mnie zabić, nie miałabyś wyjścia. A są silniejsi od Ciebie, którzy tak myślą, i nie mogłabyś się im sprzeciwić. Skrzywił się lekko, przypominając sobie jeszcze raz opowieści ojca o tym, jak to wypisywali w gazetach o atakach na mugolskie rodziny... - Nie mogę uwierzyć, że tak myślisz... - powiedział w końcu całkowicie zrezygnowany - I oczywiście mówiąc "puchoniastych", masz na myśli Francesce... A to, z jakiej rodziny pochodzisz, nie deklaruje Ciebie, a ja jestem tego najlepszym przykładem... Powinnaś z tym skończyć, teraz, zanim jeszcze się to nie rozwinęło. Zabrali Ci różdżkę, potraktuj to jako nauczkę i zostaw to.
- Nie wszyscy to bestie bez serca, jak do bardzo miło ująłeś... - Ściszyła głoś. Ostatnimi czasy im ciszej mówiła, tym znaczyło to, że albo mogłaby się w każdej chwili rozpłakać, albo po prostu się w jakiś sposób boi. Teraz chyba bardziej chodziło o to drugie. Wpatrywała się w jego tęczówki, jak najgłębiej. Ciekawe, czy Fran też czuła to co ona. Też pragnęła się w nie patrzeć nawet, kiedy wyrażały wrogość. Zatrzęsły się jej źrenice. - Nie pomyślałeś... Że osobiście wolałabym zginąć, niż zrobić krzywdę akurat tobie? - Jej dłonie też lekko drżały, co chłopak mógł odczuć. Mówiła szczerą prawdę. Akurat jakakolwiek zadra na nim wiązałaby się ze śmiercią osoby, która to uczyniła. Bądź wiecznymi katuszami. - Framcesce przede wszystkim - Nie miała zamiaru go okłamywać. Może jeśli zauważy, że ona jest zazdrosna, to cokolwiek to zmieni? Chociaż wolałaby, żeby wytłumaczył to sobie jakoś inaczej. - To zależy od osoby, wpływu na nią i rodziny... - Sama miała problem z nie uleganiem wpływom starszym, kiedy była w młodym wieku. Teraz ojca miała w dupie, ale słowa matki liczyły się dla niej najbardziej, aż do teraz. - Czarna magia to coś co kocham i będę kontynuować "zabawy" z tego typu zaklęciami. Jeśli jest to dla ciebie zbyt dużym brzemieniem, że jestem taka to mi to po prostu powiedz... Już raz to przeżyłam - No tak. Wilkie...