Jest to niewielki, składający się tylko z jednego pomieszczenia, obskurny bar, zawsze przyciągający tajemnicze i niezbyt sympatyczne osoby. Wewnątrz panuje mroczna atmosfera, a w powietrzu czuć dziwną woń. Poprzez małe, brudne okna wdziera się mało światła, a i słabo palące się świece niewiele go dają. Od czasu zmiany właściciela, stan lokalu trochę się poprawił, część mebli wymieniono i podobno zatrudniono kogoś do sprzątania, jednak daleko jeszcze do ideału. Uczniowie Hogwartu raczej rzadko wybierają ten bar na spędzenie w nim swojego wolnego czasu.
- Zasady? A cóż to takiego? - podniósł wzrok pełen skrzącego się rozbawienia, które przyjemnie odjęło na kilka chwil ponurość twarzy.. Obserwował jej ruchy, wodzenie opuszka palca po krawędzi szkła, zetknięcie się przeciwległych palców, ciecz zanikającą na miękkiej skórze. Czasami czuł się jak koneser, potrafiący docenić najmniejsze gesty, widzący piękno w szczegółach. Diabeł tkwi w szczegółach. Ręka obejmująca subtelnie papieros, rzęsy kładące się długim cieniem na policzku, bezdech przypierający szeroką klatkę piersiową - pieprzyki, dokładnie tam, gdzie być powinny, z rozpaczą zauważyłby każdy nowy, który powstał nie za jego czasów, nie za jego pozwoleniem, niechciany, nie jego. Jeden tu, na zagłębieniu szyi, który skrywał się pod miękkimi, jasnymi włosami, kiedy nie odgarniała ich na bok delikatnym ruchem. Wzdrygnął się mimowolnie, torem myśli odbiegł znacząco od miejsca, w którym powinien być. - Każdy musi na coś umrzeć - skwitował po chwili milczenia. Nie było niezręczne, cisza wypełniająca przestrzeń między nimi rzadko bywała krępująca. Wypełnił tę chwilę kolejnym zakołysaniem szklanki, obserwowaniem ognistej cieczy pod światło rozedrganych świec. - Mógłbym zadać ci takie samo pytanie, ślicznotko.
- Szczerze? - spytała, wypuszczając wolno dym. Jakże chciała, aby podrażnij jej płuca, połaskotał gardło! Ruszaj, tytoń, podbij ze mną świat! Czuła jeszcze obecność czerwonej szminki na ustach. Ach, tak szybko wybiegła, że aż biedna nie miała czasu zetrzeć ozdóbki. Ponownie upiła trunku, czując jakże szybko wesoły stan ducha. Jeśli alkohol ma taki zbawienny wpływ, to może powinna go poślubić? Czy Ty najdroższa butelko Oginstej Whisky ożenisz się ze mną dla celów bliżej nie określonych? - Umrzeć? Jesteśmy za młodzi, aby myśleć o śmierci, słońce - zaśmiała się, unosząc szklankę ku górze. Poczuła jak trunek oblał jej część nadgarstka, lecz ta skomentowała to krótkim śmiechem - Za co chcesz wypić? - spytała, patrząc mu głęboko w oczy. Może chciała odkryć tam jakiś rodzaj zgadywanki? Och, pokaż mi labirynt Twych oczu! - Ja? Co ja tu robię? - spytała, wypinając dumnie pierś. To była ciekawa reakcja, bowiem same ją tam nogi zaprowadziły. Musiała zaszaleć, musiała wypić, musiała jutro poczuć okropny ból głowy i niesmak w ustach. Nie robiła takiego od szkoły... To już sporo czasu minęło.
- Jak najszczerzej. Zresztą, może została mi jeszcze niezwykle przydatna umiejętność rozszyfrowywania, gdy kłamiesz - mrugnął i parsknął cichym śmiechem. Siła jakiegoś przelotnego wspomnienia, które znów zaatakowało. Niby tylko neurony, zwoje, szyszynki i inne ciekawostki, a potrafią sprawić, że człowiek rozkwita tylko po to, by zgnić na nowo. Jeżeli miałby zdolność legilimencji, z pewnością przytaknąłby z entuzjazmem na jej rozważania o alkoholu. Wszak to on często towarzyszył mu w samotnych wieczorach, on pocieszał, jemu się zwierzał, z nim spędzał czas, jego darzył miłością niezmienną od lat. Och, Ognista, rozpalasz mię do czerwoności, ach! - Młodzi, a jednak, możemy paść ofiarą zbiegu okoliczności. Jedne z jego ulubionych powiedzeń. Uniwersalne, niezmienne. - Ty, co ty tu robisz - odpowiedział, słowo w słowo na jej pytanie. Zaśmiał się cicho, podnosząc wzrok na jasnowłosą piękność. "Za co chcesz wypić? ... Ja?" Uśmiech bezwiednie rozlał się na ustach. Upił łyk palącej cieczy. - Za ciebie Cass, za mnie, za stare, dobre czasy.
Ostatnio zmieniony przez Morpheus Phersu dnia Pon Wrz 27 2010, 21:21, w całości zmieniany 1 raz
- Sądzisz, że odkryjesz kiedy kłamię? - spytała, unosząc brew i marszcząc delikatnie nosek. Zaciekawiona przysunęła się do niego bliżej. Ponownie zaciągnęła się papierosem, zapominając, że ujmuje on uroku kobiecie. - Chcesz to przećwiczyć? Z nami zasad nie ma dobrze wiesz - dodała, wydmuchując w górę dym nikotynowy. Ach, jego smak, ach, jego kunszt. Za to mogła zawrzeć przymierze z mugolami. - Okoliczności szastają naszym życiem na prawo i lewo. Chociaż raz się nie dajmy. - powiedziała słodko, strzepując popiół do popielniczki. Zawsze marzyła o smaku kubańskiego cygara, czy uda się tam jej kiedyś pojechać? Cóż, marzenia zawsze zostają w sercu. - Zapijam smutki w cholernie mocnej butelce Whisky ze swoim przyjacielem, Morpheusem Phersu, znasz gościa? - spytała, opadając plecami na oparcie krzesła. Włosy wesoło podskoczyły ku górze. Nachyliła się jeszcze, po raz kolejny strzepując popiół - Za nas. - skomentowała, unosząc szklankę ku górze i maczając jej zawartość w malinowych ustach.
- Rzuciłaś mi wyzwanie, Cass. Rękawicę, którą zamierzam podjąć, będąc świadomym w pełni możliwości porażki - syknął złowrogo, ale błękit błyskał rozbawieniem. Zakończył kolejną szklankę i zamówił jeszcze dwie, dla siebie i Cass, nie bacząc na to, czy już dopiła. Zazwyczaj robiła to równo z nim, stopując czasami po którejś z kolejek. - Godnym jesteś przeciwnikiem, Cassandro. - Skinął jej głową z szacunkiem, twarz rozjaśniła się uśmiechem. Przytłumił alkoholem ponurość, blada twarz nabrała zwyczajowych kolorów, a oczy wesołych iskier. - Chociaż raz - powtórzył cicho, refleksyjnym tonem. Przez myśl przemknęło pytanie, czy to okoliczności zaważyły na ich rozstaniu. - Za nas - pociągnął tęgi łyk z nowej szklanki, która wcale nie była czystsza niż poprzednie. Co by było, gdyby poznali się dzień wcześniej, dzień później, nie wybrali się wtedy nad jezioro na szalony piknik, podczas którego goniły ich wściekłe szopy; czy inaczej wyglądałyby poranki, czy najdrobniejsza zmiana sprawiłaby, że nie siedzieliby teraz tutaj, ale we wspólnym mieszkaniu. I Cass czytałaby mu na głos książkę, on dawałby autorskie komentarze, robiąc jej masaż stóp (uwielbiał to robić, ale tylko w jej przypadku). Na stoliku dwa kubki parującej herbaty, mieszkanie wyłożone ciepłym drewnem, cichy trzask ognia w kominku... Ale nie było. Realizm uderzył go, jak obuch w głowę, powróciła stęchlizna Świńskiego Łba, rozpraszana w niewielkim stopniu słodyczą jej perfum. Przerażało go to, że zatopił się w takich myślach. Zgasił papierosa w popielniczce, z niewielką dozą brutalności, jakby ten zrobił mu krzywdę. Zdusił nikotynowego przyjaciela, wydzierając z niego resztki tlącego się dymu, trup, trup na trupie wśród morderczego popiołu. - Phersu? - mruknął w zadumie, gładząc szorstki policzek. - Nowy gajowy, tak? Coś mi się obiło o uszy... same niepochlebne opinie. Aczkolwiek ja uważam, że jest wspaniałym człowiekiem. Chodzącym ideałem.
- A czyż życie nie polega właśnie na nich? - spytała, uśmiechając się słodko. Założyła nogę na nogę, czując się zupełnie rozluźniona. Tak, tego właśnie pragnęła. Dopiła swoją szklankę do końca, widząc, jak kelner niesie kolejną. Chciała powiedzieć "Kocham Cię", idealne kłamstwo, które może wyczuje. Jednak za bardzo go to by zabolało. Nie chciała go ranić, o nie, był zbyt bliski i zbyt ważny na nieczułe kierki. Zamknęła usta. - Nie potrafię Cię okłamać - rzekła z wyrzutem, spoglądając mu w oczy. Bo to właśnie była jego wina! Gdyby nie wspólna przeszłość, wspomnienia, chwile, kąpiele, wzloty, upadki, uniesienia na skale niektórym osobom jeszcze nieznane...! Nie wolno gdybać, Cassandro, nie wolno. Zastanawiała się, dlaczego ich namiętność tak okropnie wyschła, niczym roślina. Przecież ją podlewali... Czyż nie dbali o jej kwiaty i subtelne płatki? Jej jeszcze został papieros, zaciągnęła się nim niby w zadumie, czując jego wspaniały wpływ na jej gardło. Tak cudnie drapało! - Tak, Phersu, dobry z niego człowiek, ach.... a jaki mężczyzna! - powiedziała, biorąc głęboki wdech i przymykając powieki. Nie chciała nikomu zdradzić, co miała przed oczami. Wiedziała tylko, że to nie powinno się powtórzyć.
- Niestety. A może i stety. "Co nie zabije, wzmocni"... wobec tego, ludzkość powinna być nieśmiertelna - zadumał się. Puknął palcami w spód paczki papierosów, jeden z nich wyskoczył filtrem wprost do rozchylonych ust. Ćwiczył te sztuczkę za młodości, nudząc się na lekcjach w Beauxbatons. Praktyka czyni mistrza, więc teraz, jeżeli papieros nie trafiał do ust, Morpheus był już skrajnie pijany. - To dobrze. Mam prawo czuć się wyjątkowy w tym względzie? - Jedna hebanowa brew uniosła się do góry w niemym pytaniu, zaciekawieniu, rozbawieniu jednocześnie. Ach, ta ekspresyjna brew. Pociągnięcie, dym, wędrówka przez tchawicę wprost do płuc; wyobrażał je sobie jako poczerniałe ruiny wnętrzności. - Ach! Mężczyzna, powiadasz! Niewielu się ich ostało w dzisiejszym świecie, same wymoczki i pseudorecydywiści... masz ogromne szczęście, Cassandro, że znasz tę legendarną postać osobiście!
- A może wykradli kamień filozoficzny i wszystko wokół przeżyją oprócz nas, mój drogi? - spytała znad szklanki z trunkiem. Spojrzała na niego dużymi, orzechowymi oczami, zastanawiając się, jak wykonał sztuczkę z papierosem. - Nauczysz mnie? - dodała, totalnie zauroczona, patrząc na jego papierosa w ustach, w ustach które niegdyś sprawiały, że... Litości, Cassandro! Ona raczej przestała już nad sobą panować. Czy ktoś do licha dodał im jakiś narkotyk do szklanek? Miała nieprzytomny już wzrok. Smukłymi palcami obracała papierosa, uśmiechając się tak jak dawniej. - Powinieneś, a nie czujesz? - rzekła zadziornie. Zaczesała po raz kolejny kosmyk włosów za ucho, które ozdobione było małym, świecącym diamencikiem. Nigdy nie przejdzie jej miłość do drogiej biżuterii. To matka ją tak rozpuściła, lecz Cassandra nie wymagała jej od innych. Sama zapracowała na nią, to mogła sobie od czasu do czasu pozwolić na coś wystrzałowego. - Też uważam, że mam szczęście, też tak uważam - dodała, mocząc ponownie usta w trunku. Jak tak dalej pójdzie, to ktoś będzie ją stąd wynosił na rękach, nawet nie zastanawiała się, czy Morph dałby radę.
- To by było bardzo romantyczne. Bohaterowie tragiczni, ach - rzekł wzniośle, rozbiegane źrenice błądziły chwilę po suficie, gdy wyobrażał sobie ich szlachetną śmierć, krew rozkwitającą jak pąki róż, jak pąki, pączki, pączki pajączki... Zjadłby pączka, zdecydowanie. Niekoniecznie z pajączkiem. Pączka z lukrem. Och, tak. Ale póki co, wystarczała mu whiskey. I Cassandra. - Ależ czuję, mon cherie! - zapewnił gorąco, śmiejąc się cicho. - W twoim towarzystwie, każdy mężczyzna czuje się wyjątkowo, jeżeli choćby zaszczycisz go swym spojrzeniem. - Pół żartem, pół serio. - A teraz, czuję się jeszcze wspanialej. Gdyby nie to, że brodaty jestem, dostrzegłabyś niewątpliwie mój rumieniec. Który pojawił się, ze względu na alkohol. I Cass.
- Nie chcę umierać - powiedziała stanowczo, tym samym rozwalając jego romantyczną wizję. Kwestią ochoty na umieranie była tylko jedna sprawa, a mianowicie robaki pożerające jej ciało. Nie chciała, aby okropne, barbarzyńskie organizmy wyjadały jej mięśnie, zostawiając sam kościec. Och, nie, nie, nie. Zwrot po francusku do Cassandry nabrał jakby dwuznacznego znaczenia. Sam język Ślimakojadów był dla niej czymś w rodzaju miłości, gdzie mogła krzyczeć "mów mi jeszcze, mimo to, iż Cię nie rozumiem". Momentalnie się zarumieniła, przygryzła kulkę swojego kolczyka, nie wiedząc co powiedzieć. To nie miało być tak. Zamiast wymyślić coś na swoją obronę, powiedzieć, że sobie żartuje, a whisky jest dobrym terenem humoru, zamoczyła dzioba w trunku. - Kochałam Twoje rumieńce - rzekła cicho.
- Świat pewnego dnia odważy się sprzeciwić twej woli... ale tego nie należy się bać, nie należy nie chcieć, trzeba wykorzystywać to, co jeszcze pozostało - rzekł aforystycznie i wzniósł szklankę do toastu, który przybił z powietrzem i chyłkiem wypił niemal pół szklanki. Znieruchomiał na ułamek sekundy, gdy wypowiadała jeszcze "kocha", dreszcz przebiegł po plecach przy "ałam", mięśnie rozluźniły się z nieznośnego napięcia, gdy zakończyła zdanie. - Kochałem setki rzeczy w tobie. Po dziś dzień są one niesłychanie urocze - odparł, zanim ugryzł się w język i postawił w jej sytuacji, skoro na własnej skórze właśnie odczuł zimny dreszcz. Alkohol rozwiązywał język. Ach, Ognista, jak mogłaś mnie zdradzić?
- Zapamiętam. Jednak wolę szukać kamienia filozoficznego - odparła, z podziwem patrząc, jak Morpheus dobija się taką dawką okropnie silnego alkoholu na raz. Czy doprawdy obydwoje chlają się bez pamięci i jutro przyjdą tu, aby dowiedzieć się, co takiego robili? Och, są dorośli! Cassandro, znajdźże hamulec! - Ale my najlepiej umiemy wykorzystać, goniący nasz czas, czyż nie? - spytała z uśmiechem, mieszając trunek w szklance okrężnym ruchem nadgarstka. Zostało jej niewiele, więc postanowiła wypić na raz. Okropnie się skrzywiła, czując goryczkę w gardle. Ach, od razu cieplej na sercu. Cassandra wstała, przytrzymując się stołu. Ciężko jej to szło. W pewnym momencie złapała za dłoń Morpheusa. - Czas przeszły, czynność dokonana - chcąc pokonać krok w przód, prosząc tym razem o coś do pica bez procentów, legła jak długa na brudnej podłodze przez rozłożyste nogi stolika. Jęknęła coś niezrozumiale.
Bardzo chciał coś jej odpowiedzieć, ale po dwóch sekundach namysłu, zupełnie wyleciało mu z pamięci, co też Cass powiedziała. A potem coś szarpnęło jego rękę, i okazała się to sama Cass we własnej osobie! Skąd się tu wzięła?, zapytał sam siebie, zdumiony. Przed chwilą siedziała naprzeciw, a nagle... nagle, znienacka, ZAATAKOWAŁA JĄ PODŁOGA! Wzbudziła w nim się ogromna doza agresji do podłogi, która zaatakowała Cass i miał zamiar jej oddać, ale zrezygnował z pomysłu; ocenił jej wielkość. Podłogi było dużo, Morpheus był sam, jeden. Nie miał szans. Nachylił się nad nieszczęsną ofiarą... zbiegu okoliczności? - Akuku - zarechotał, ale opanował się zaraz, odchrząkając, poprawiając kołnierz koszuli tam, gdzie normalnie znajdowałby się krawat. Wyciągnął do niej dłoń, wstając, by pomóc. Sam trzymał się nieźle na nogach, gorzej z percepcją i sposobem myślenia. Ten ostatni kpił sobie z niego bardzo okrutnie, podsuwając różnorakie obrazy. - Pani pozwoli... - Skłonił się głęboko, oferując niewiaście pomoc.
Słyszała krzyk bólu swojego biodra i jęk rozpaczy poobijanego tyłka. Rozsądek podpowiadał jej, aby jak najszybciej opuściła gospodę, bo się tylko ośmiesza. Co prawda, zawsze gdy pili we dwójkę, kończyło się to porannym bólem głowy. To takie niesprawiedliwie że takie dwie, urocze osoby spotykały się w sytuacjach podbramkowych, które zawsze musiały być zapomniane. Wzdrygnęła się, słysząc przerażające "akuku". - Potwór - szepnęła, chwytając jego dłoń i wstając. Złapała z trudem równowagę, kołysząc się w pierw w lewo, a potem w prawo. Gdy stanęła na równych nogach, uniosła palec ku górze, krzycząc "ha!". - Ona atakuje niewinne istoty! - krzyknęła, obwiniając i wskazując palcem na podłogę. Och, niczym małe dziecko... Już czuła jak wzbierają się jej łzy, ale zagryzła mocno wargi.
- Wiem - potwierdził, kiwając entuzjastycznie głową i mrużąc oczy, nienawistnie zerkając na podłogę. - Już nie żyjesz! - zagroził podłodze złowieszczym tonem i spojrzał na Cass z troską. - Biedna, biedna ślicznotko! W pierwszym odruchu, chciał ją zagarnąć szerokimi ramionami i przytulić do siebie, by ochronić przed panelami podłogowymi. Ale nawet teraz, nawet w żartobliwej konwencji... nie mógł. Chociaż chciał, wiedział, że nie może, nie powinien. Poklepał ją wobec tego po ramieniu, męski gest solidaryzacji i wsparcia. - Chodź - powiedział pocieszająco. - Pobijemy ją. I tupnął w podłogę, jak rozkapryszone dziecko, ale tak naprawdę brał właśnie odwet za krzywdę Cassandry.
Złapała się jego ramienia, aby ponownie nie wdać się w bójkę ze złą podłoga. Po pierwsze, to Cassandre wszystko bolało, a nie tą grupę kamieni. Przymknęła oczy, licząc od dziesięciu w dół. Przy każdej liczbie był wdech, a następnie wydech. 10 Dlaczego on ma takie perfumy? 9 Czy tyłek będzie mnie długo boleć? 8 Czy on musi używać tego zwrotu? 7 Dlaczego z nim piła? 6 Postanawiam, nigdy nie wypiję Whisky. 5 Poprawka, więcej whisky niż dwie szklaneczki. 4 Jego oczy mogłyby nie być takie czarujące 3 Zdecydowanie powinnam go ochrzanić za ich kolor 2 Ogarnij się, Cassandro! 1 Czy podłoga wciąż się na mnie czai?
Otworzyła oczy, czując jak jest klepana po ramieniu. To był dziwny odruch. Uśmiechnęła się tylko blado. - Pss... Morph, ona ma większe szanse. - powiedziała cicho, wskazując na podłogę.
- Nie maa-a! - zaprotestował, znów atakując podłogę nogą. Nie da sobą pomiatać. Zdał sobie sprawę jednak, że spojrzenia wszystkich zgromadzonych w gospodzie, chociaż nie było ich wielu, skierowane są na nich i wyrażają całą gamę uczuć - od zniesmaczenia, przez dezaprobatę, po skrajne zdumienie. Uśmiechnął się rozbrajająco, żeby wszystkich udrobruchać i spojrzał na Cass. Podrapał się w głowę, otworzył usta, by coś powiedzieć. Zamknął je po krótkiej chwili i gestem zaproponował by usiedli. Przez twarz przebiegł krótki, ledwo dostrzegalny cień, którego źródła na próżno poszukiwać w błękicie spojrzenia, który błądził to po nikczemnej podłodze, to po stole.
- A właśnie, że ma! - odpowiedziała, również tupiąc nogą. Niestety lub też stety dało się usłyszeć głośny trzask. Cass otworzyła szeroko usta ze zdziwienia i uniosła lewą nogą, przytrzymując się Morpheusa. Otóż, buty, które dostała z najnowszej linii matki, a dokładnie obcas jednego z nich, utkwił pomiędzy kamieniami. Wpierw wciąż tkwiła w zaskoczeniu, lecz po chwili jej stan psychiczny przeszedł w skrajne załamanie. Prędko, jakże trzeźwo, ruszyła do swojego krzesła. Usiadła, garbiąc się i tępo patrząc na obcas pomiędzy dwoma granitowymi kamieniami. - Mówiłam, że ma przewagę - szepnęła cicho, czując jak wzbierają się w jej kącikach łzy. - Te barman! Żałobę mamy, polej no jeszcze! - krzyknęła.
- Ona powoli nas pochłania - szepnął ze zgrozą, podkulając nieco nogi, by nie dotykały podłogi. Zadrżał w teatralnym dreszczu przerażenia. - Zjada, poczynając od butów. Wchłonie nas i będziemy jej częścią, która wciąga do swego wnętrza kolejnych nieszczęśników. Oczy zaokrągliły się nieco. Ale w tym stanie, człowiek widzi w takich teoriach ziarno prawdy. - Widzisz te kamienie? - mruknął konspiracyjnie, rzucając spojrzenie na ich przeciwnika. - Każdy kiedyś był człowiekiem. - Pokiwał głową, odchylił się i wygładził koszulę. Miał świętą rację. Gdy Cass zakrzyknęła do barmana o alkohol, on uniósł pięść i dodał do tego głośne "noo!". Spojrzał na nią z szerokim uśmiechem. - Och, Cassie. To nasze ostatnie chwile. Podłoga usłyszała twoje "nie chcę jeszcze umierać" i wzięła to za wyzwanie - oznajmił dziewczynie z wyrzutem.
Nachyliła się, chcąc tworzyć prawdziwą konspiracyjną atmosferę. Oni to mieli wyzwanie! Dwóch tajnych agentów wysłanych na misje w celu pokonania największego potwora na ziemi. Tylko oni mogą uchronić świat przed zagładą! Teraz stoją twarzą w pysk z marą ludzkości. - Pochłania? - spytała nerwowo, a jej źrenice wyraźnie zmniejszyły się. - Właśnie udziabała mnie bestia? - prawie że krzyknęła. Podniosła się energicznie z krzesła, przerażona, patrząc na otoczenie. Szybko przypomniała sobie o ich tajemnej misji i zniżyła swój głos do szeptu oraz ponownie zajęła miejsce - Kamienie? Ludźmi...? Myślisz, że to byli śmierciożercy, których dusza spoczywa tam? - wskazała palcem miejscem, czując jak jej ręka drży. Dynamicznie ją cofnęła - Boję się - szepnęła rozpaczliwie. - Nie chcemy umierać! - jęknęła, wchodząc na krzesło, aby przypadkiem wielka paszcza potwora nie zeżarła jej po raz drugi.
Tak charyzmatyczna osoba jak Cassandra, nie mogła nie zarazić go przerażeniem o własne życie. Też wlazł na krzesło. Obecnie stanowili największą parę dziwaków w gospodzie, a to było nie lada wyczynem, zważywszy na różne ciekawe osobistości, jakie się tam zbierały. - Cass... zanim umrzemy, chcę ci coś powiedzieć - wydusił z siebie ostatnim, rozpaczliwym tchem. Przymknął drżące od napływu nieistniejących łez powieki. - Ja... ja... nigdy nie piłem lepszej kawy niż ta, do której przypadkowo dosypałaś pieprzu - rzekł, nieomal ostatnim tchem. Wzrokiem przemieszanym trwogą i nienawiścią obrzucił podłogę, sprawcę wszelkiej krzywdy, jaką wyrządzono ludzkości. Jednak wola przeżycia była silniejsza niż honor. - Proszę - zwrócił się płaczliwym półszeptem do podłogi. - Pozwól nam żyć... a chociaż... chociaż mi! - Wskazał na siebie, prezentując się podłodze profesjonalnie. - No spójrz tylko na mnie! Ja NIE MOGĘ umrzeć! Pokiwał głową z powagą, mając nadzieję, że podłoga nadąży za jego tokiem myślenia. - A jak nie mi... to przynajmniej jej! - wskazał teraz z rosnącym oburzeniem na Cass. Oburzenie rosło, bo podłoga zdawała się nie rozumieć powagi sytuacji, poniżenia się Morpheusa, by ocalić życie. Co więcej, wyniośle milczała. - Diabły też zasługują na życie!
Na pewno byli najbardziej obserwowaną parą w całej gospodzie - najbardziej spitą również. Któż normalny stawałby na krześle, aby nie zjadła go podłoga? Być może miała i wielkie zębiska oraz nieświeży oddech... Słysząc zdanie Morpha, świat dla niej cały stanął. Gdyby tylko była skora, przestałaby oddychać, a serce wyskoczyłoby z piersi. Zapewne mogłaby pomyśleć, że gra w filmie - jednym ze starszych, kostiumowych, gdzie rzadko zdarzała się prawdziwa miłość. Może nawet uroniłaby łzę, ocierając ją wierzchem dłoni. - Tak, Morph? - powiedziała ZA ckliwie, wyobrażając sobie Jedyny - Biedny - Merlin - Wie - Co. Spojrzała mu w oczy, czekając na te właśnie słowa. Może to by wszystko zmieniło? W końcu zapłonąłby ich ogień, wieczny ogień? Co prawda.... "Tylko strażacy mają ogień co noc". Nagle jej świat, który stanął na ułamek sekundy, się całkowicie zawalił. Zaczęły ją piec oczy. Złapała gwałtownie powietrze tak jak ryba wyciągnięta z wody. - Kawę? - prawie że pisnęła. Oczywiście, pamięta ten dzień. To nie była jej wina, że pieprz stał na miejscu cukru i to nie była jej wina, że Morph nie odłożył go na miejsce. Prosta zasada: na lewo sól, po środku pieprz, po prawo cukier. Może i to było przypadkiem, lecz.... - Kawa Ci się śni po nocach?! - powiedziała tonem godnym kłótni o inną kobietę. Machinalnie zeszła z krzesła, narażając się na zęby podłogi. Odskoczyła w tył, wpadając na kelnera. - ZJEDZ MNIE! - krzyknęła z rozpaczy, padając na kolana. Łzy leciały jej rzewnie. Po chwili opadła bez sił na owego potwora, zanosząc się głośnym szlochem - Jeszcze zdradziłeś mój tajny zawód... - jęknęła, łapiąc kelnera za nogawkę od spodni. - Widzisz? Jestem skończona w fachu! Nawet nie mogę Ci zabrać życia - lamentowała dalej.
Wypadł z rytmu teatralnego, widząc łzy na jej twarzy i ciało, które rzuciło się na podłogę. W konsternacji podrapał się w brodę, nie będąc pewnym, czy to element gry, czy Cass odbiło, czy jest aż TAK BARDZO pijana, czy mówi poważnie. Siedział dobrych kilka chwil, obserwując śliczność zanoszącą się szlochem, z miną sugerującą absolutne niezrozumienie dla otaczającego go świata. Wstał po chwili i przyklęknął przy Cass, począł gładzić jej włosy i kark delikatnymi ruchami.
- Ależ, Cassandro! O cóż tyle krzyku! Wiesz przecież, że zalet masz bez liku! Kawa twa jest jak ambrozja, Skąd więc zatem animozja? Skąd więc zatem krzyk ten cały? Wszak mój mózg jest bardzo mały, Mimo całej swej światłości, Która co dzień weń wciąż gości, Pojąć wciąż nie jestem w stanie Skąd to twoje zachowanie? Wstań więc, Cass, otrzep się z pyłu! Niech potwory zostaną z tyłu! Serce me ogarnia trwoga, Gdy wrogiem mym jest podłoga... Większy jednak strach nadchodzi Gdy łzy Cass płyną w powodzi. Wśród tych oczu, pięknych tak Jak sierpniowy szkarłat - mak. Podaj zatem, Cass, swą dłoń! Rzucim się w wydarzeń toń!
- zadeklamował, rzewnym głosem, gestykulując żywo, niemal płacząc ze wzruszenia. I wtedy właśnie barman wyprosił ich z gospody.
Cassandra otarła łzy, spoglądając w oczy Morpheusa. Oczywiście, że przyczyną jej zachowania był alkohol. Na trzeźwo nie przechodziła wahań emocjonalnych, nagłych wybuchów płaczu no i nie bała się podłogi. Czuła się jak małe dziecko, do którego winno się mówić spokojnie, bez krzyku i jakże ciepłym głosem. - Wad? Kawa? - spytała, pociągając nosem. To co mówił, było tak piękne, że nie zdążyła opanować łez. Nawet nie miała pojęcia, co zrobić. Rzucić się, tulić i całować po policzkach, to była pierwsza wersja, która przyszła jej do głowy. Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć na serenadę Morpheusa, ktoś chwycił ją za fraki i wywalił za drzwi Gospody. Ha! Nie musieli nic płacić za alkohol. Potupała trochę, chcąc złapać równowagę. W końcu, spojrzała w oczy Morpha, uśmiechając się blado. Dłonią dotknęła jego szorstkiego policzka. - Zrobię Ci kawę z pieprzem, obiecuję.
Czytała w jego myślach. Albo on w jej. Niesłychanym plusem było to, że nie musieli nic płacić. Minusem - może nie wpuszczą ich już nigdy. Następnym razem założą zatem te czarne, wielkie płaszcze. Wtopią się w tłum. Teraz jednak, wypchnięci bezlitośnie na zewnątrz, zostali wystawieni na bezwzględny ostrzał zimnych kropel deszczu. Morpheus doświadczał dziwnego wrażenia niebytu, jakby dryfował na płaszczyźnie dwóch światów, niekoniecznie trzeźwo omiótł wzrokiem pogrążone w półmroku otoczenie. Muśnięcie ciepłej dłoni na policzku było jak azyl wśród chłodu wieczoru. Zamrugał kilkakrotnie, błękit zasnuty był mgiełką nieświadomości czynów. Jagodowy płaszcz, ciemne tęczówki odbijające samego Morpheusa w szklistych refleksach, kurtyna rzęs, policzki pełne łez, które zmywały się kroplami wraz z deszczem. Ciemno, cicho, huk wiatru, krzyk deszczu. W pewien sposób, tak bardzo chciał ją objąć, przytulić, skryć ramionami przed wszystkim, co nastąpiło, następuje i nastąpi; z drugiej, coś hamowało go, pierwiastek racjonalnego myślenia próbował rozpaczliwie wybić się na powierzchnię myśli zamroczonych alkoholem, wspomnieniami, czułością gestu jej smukłych palców. - Obiecujesz. Zadrżał, od tłumionego pragnienia zamknięcia jej w klatce z ramion. Pierwiastek utonął, krzycząc jeszcze pod wodą, nawołując do opanowania się. Nie mógł. Dłonie uniosły się, pogładził jasne włosy. Przytulił do siebie, chcąc poczuć jeszcze raz, jak to jest, gdy jej serce bije tuż obok. Ramiona zdrętwiały, w nagłej świadomości czynu, zamarły, oczekując na krzyk i odtrącenie.
Nie potrafiła niestety czytać w myślach, a mimo wszystko chciała. Pragnęła wiedzieć, co czuje i czy tak jak jej przyspieszyło serce. Bała się dotknąć jego klatki piersiowej, bała się wykonać kolejny ruch, wiedząc, że się nie powstrzyma i zatonie we wspomnieniu. Lecz mimo wszystko jak przez mgłę, chciała ponownie poczuć smak jego ust, zatopić się w męskich ramionach i być w końcu c z y j a ś. Chciała móc powiedzieć przed samą sobą w lustrze, że jej serce nie krzyczy, a jest ukojone przez tego kogoś. - Obiecuję - uśmiechnęła się. Jakże chciała zapamiętać ten zapach na zawsze. Nieważne, że był przesączony whisky. Nagle stało się coś, co w ogóle nie powinno mieć miejsca. Poczuła jego dotyk na swoim ciele. Karalne, nie, nie nie! Czuła jak jej kręcone kosmyki łączą się z kroplami deszczu, a o makijażu, który zrobiła przed wyjście, mogła już pomarzyć. Może rzeczywiście wyglądała jak mara? Jak ten ostatni diabeł? Pomimo wszystkich głosów w głowie "NIE!", objęła go. Przymknęła na chwile oczy, rozkoszując się chwilą. Gdyby tylko... Gdyby ona mogła... William Odsunęła się gwałtownie. - Proszę, zabierz mnie do domu... - szepnęła, zaczesując włosy z twarzy do tyłu.