W ostatnich latach małe, magiczne zabawki przypominające zwierzęta, cieszą się niesamowitą popularnością. I w Hogsmeade nie mogło więc zabraknąć niezwykłej maszyny w której wszystkie te zabawki zdają się żyć. Wystarczy wrzucić pięć galeonów i już po chwili można wylosować wybraną, niezwykłą maskotkę.
Aby dostać maskotkę należy w odpowiednim temacie rzucić kostkami. To ile oczek uzyskamy oznacza, którą zabawkę zdobywamy:
Tak na dobrą sprawę skończył niedawno spotkanie z jednym potencjalnym klientem, a z racji wczesnej godziny postanowił odebrać córkę z przedszkola i jak przykładny ojciec spędzić z nią trochę czasu. Zachwycił sześciolatkę niespodzianką, co jednak nie poprawiło mu nastroju. Ludzie go drażnili. Ich głupota, ospałość i problem z przyswajaniem informacji doprowadzały go niejednokrotnie do furii. Pogoda była piękna, dziecko zachwycone a więc odliczał czas do obiadu i zerkał raz po raz na dziewczynkę całkowicie pochłoniętą majstrowaniem przy maszynie z zabawkami. To typ, któremu nie można pomagać. Stał nieopodal i palił papierosa, by minimalnie odstresować się po pracy. Zdecydowanie wolałby na kogoś nawrzeszczeć, zmieszać z błotem i poniżyć, jednak z braku laku szukał zdrowszych sposobów. Jego kuzynostwo bawiło się w najlepsze na pustyni, a on? On tkwił z dzieckiem w Anglii, bowiem zwyczajnie nie dostał urlopu. Sfrustrowany wyciągnął z kieszeni świeżo zakupionego wyjca i nagrał na nim wiadomość. - Josh, mam w dupie braki kadrowe. Nie podoba mi się klient, którego mi dziś przysłałeś. Wolę zatrudnić małpę z zoo, a nie tego lalusia co ma więcej żelu na głowie niż mózgu. Czekam na nowe zgłoszenie i do cholery jasnej, znajdź coś wartościowego a nie codziennie dostaje bandę nawiedzonych zidiociałych kretynów. - wycedził przez zaciśnięte zęby i zakleił kopertę. Musiał pilnować języka, kiedy w pobliżu było dziecko. Skubana potrafiła powtarzać, a i słuch miała dobry. - Złapałaś coś czy tylko się bawisz? - zapytał dziecka, które odparło, że musi dostać tego misia z samego dna i żeby tata narazie nie przeszkadzał. Cóż, kobieta żąda, to jej nie odmówi. Stał więc z papierami w ręku i przeglądał wszystkie zapiski. Nie ma to jak piątkowe popołudnie.
Po tych kilku tygodniach roboty w Scrivenschafcie Philip miał już serdecznie dość. Nudził się tam jak największy i najbardziej leniwy mops świata, do tego ludzie, którzy już tam przychodzili, strasznie go irytowali. Kiedy więc skończył kolejny dzień pracy, wyszedł stamtąd jakieś dziesięć minut wcześniej wiedząc doskonale, że najprawdopodobniej nikt już nie przyjdzie. Miał jedynie nadzieję, że szef tego nie zauważy... Właściwie jedynym co trzymało go w Hogsmeade był fakt, że Lilian była bardzo blisko... Jasne, że wolałby robotę w Magicznej Menażerii na Pokątnej albo chociaż u swojego brata, ale z Londynu nie mógłby jej nigdzie zabrać. Dziś jednak wiedział, że nie ma jej w wiosce, postanowił więc pójść sobie do Trzech Mioteł i zrobić coś innego z zarobionymi pieniędzmi. Ubrany był dzisiaj bardzo... po swojemu, czyli w koszulkę z nadrukiem Os z Whimbourne oraz swoją pelerynę z Hogwartu z herbem Hufflepuffu. Minął jakiegoś wściekłego człowieka nagrywającego wyjca, starając się ominąć go szerokim łukiem. Patrzył na niego dość zaniepokojonym wzrokiem, ale kiedy zniknął za rogiem zdał sobie sprawę, że to był... William Gallagher, jeden z najbardziej znanych agentów w świecie Quidditcha! Zatrzymał się na chwilę i obrócił w jego stronę, a serce zaczęło mu mocniej bić. Może by tak... nie, nie będzie z nim zaczynał rozmowy, pewnie tylko by go wkurzył, Gallagher mógłby uznać go za kolejnego świra bez umiejętności, który nie wiadomo po co chce się wkręcić do gry, do tego chyba nie był w najlepszym stanie... Ale przystanął. I patrzył na niego przez kilka sekund, stojąc tak bez ruchu.
William Gallagher
Wiek : 32
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Ruchomy tatuaż na przedramieniu, nieśmiertelnik na szyi.
Wolał nudzić się i czekać aż córka skończy zabawę niż siedzieć w biurze i złorzeczyć na idiotów, którymi się otacza. Najgorsze w tym było, że nie miał jak ich wymienić , bowiem nie posiadał jeszcze odpowiedniej władzy, by tego dokonać. Skazany był więc na psioczenie w myślach i wyżywanie się w subtelny sposób. Podszedł do córy i popatrzył przez ramię na jej zmagania z próbą wyłowienia mantykory. Poprosiła o jeszcze dziesięć galeonów, kiedy już dostała chyba piętnaście. - Dosyć, masz w domu piętnaście dementorów. Po co ci kolejne? - potarł obie brwi i popatrzył na swoje pierworodne, które ani chciało zaniechać prób dostania się do zabawki. O dziwo zamiast kłótni zauważył jak córka nagle schowała się za jego nogami. Znał to, musiała się zawstydzić. Pytanie czemu? Popatrzył na jej minę i zrozumiał. Powoli odwrócił się w kierunku chłopaka, który ośmielił się swoją osobą zawstydzić Nancy. Popatrzył na niego spod przymrużonych powiek. Dwoje Gallagherów łapało teraz na chłopaka - młodsze z zainteresowaniem, a starsze z podejrzliwością. - Też chcesz wyłowić sobie zabawkę? - uniósł wymownie brwi kładąc dłoń na ramieniu dziecka. Popatrzył na jego ubiór jak i herb Hufelpuffu. - Rok szkolny, z tego co wiem, jeszcze się nie zaczął. Chyba, że mnie coś ominęło. - dodał jeszcze mniej zaczepnie niż zazwyczaj.
Kiedy Gallagher zwrócił ku niemu oczy, a na końcu przemówił ewidentnie nie będąc w humorze, Philip jakby się otrząsnął. Wrócił do rzeczywistości z niezbyt przyjemnym skurczem żołądka. Bladego pojęcia nie miał w jaki sposób powinien teraz się zachować. Gdyby to był ktoś inny, najprawdopodobniej by mu odpysknął i poszedł dalej, ale akurat z niego nie chciał robić sobie wroga. - Nie... - odpowiedział po chwili, ściągając wzrok na dół, a twarz w bok. Wyprostował się, gotowy do odejścia, nie wiedział co innego mógłby teraz zrobić, więc to wydało mu się najwłaściwsze. Chwycił się za wyhaftowany na jego szacie herb Hufflepuffu słysząc słowa menedżera, on po prostu lubił te szkolne szmatki... Odwrócił się i niezbyt pewnym krokiem poszedł... No właśnie, gdzie? Przed siebie, po prostu...
William Gallagher
Wiek : 32
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Ruchomy tatuaż na przedramieniu, nieśmiertelnik na szyi.
Lustrował wzrokiem chłopaczka, który jakoś tak pobladł kiedy się do niego odezwał. Słysząc wydukaną odpowiedź uniósł jedną brew i wzruszył ramionami. Odwrócił się do córki i wziął ją na ręce. - Darujmy sobie tę mantykorę. Pomogę napisać ci list do wujka Fleminga, co ty na to? Poprosisz go o kilka pluszaków, hm? - lubił to uczucie kiedy dziewczęce rączki jego córeczki oplatały mu szyję. Chwilę z nią jeszcze porozmawiał, ale na chłopaczka już nie patrzył. Cóż rzec, William nie należał do osób, które pchają się do czyjegoś towarzystwa bez powodu. Gdyby zainteresował się czymś bądź miał pomysł jak wykorzystać obecność młodego, to z pewnością nie pozwoliłby mu ot tak odejść. A skoro przebywał z córką, to nie będzie się socjalizować ze społeczeństwem. Dał się dziecku mocno przytulić i nie przerywając spaceru teleportował ich do domu.
Zabawka, coś co można było tutaj dostać a czego Lucas po prostu chciał. Nie mógł się powstrzymać przed kupnem dwóch małych stworzonek, po cichu liczył na to że wypadnie mu mantikora jednak Kwintoped i Lunaballa też były dobrymi wygranymi. Nie spędził za długo przy automacie, od razu po wylosowaniu tych dwóch stworzonek schował je do torby do przegródki w której nie mogłyby niczego zniszczyć. Czytał o tych zabawkach i jeśli miałby to przyznać to kwintoped i lunaballa były dobrym połączeniem. W końcu wieczorem mógłby zaznać masażu i przy okazji odpłynąć przez patrzenie na tańce drugiego stworka. A to wszystko tylko dzięki wydaniu 10 galeonów, mała cena za taką przyjemność! Z zadowoleniem spojrzał jeszcze raz do torby po czym aportował się niedaleko hogwartu.
Wylosowane cyferki: 5 i 1 //zt
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Oparł wygięte w uśmiechu wargi o ciemne kosmyki niedaleko skroni, przyciągając drobne ciałko do siebie, chcąc podzielić się z nim nieco ciepłem, gdy tylko zastał ich ten niespodziewanie mocny wiatr, przed którym zaraz skryli się w jednej z kawiarni. Jak zawsze zamówili trzy desery, dzieląc się nimi ze sobą w chaotycznych proporcjach, każdy próbując wcisnąć drugiemu jego ulubione kawałki. Wymieniali się plotkami, pomysłami na przepisy, dyskutowali o zadanych pracach domowych, to zaraz zastanawiali się kto z wspólnych znajomych będzie miał w najbliższym czasie urodziny i tak skakali swobodnie po tematach, nie tyle umilając sobie czas oczekiwania na spotkanie z Brunem, a celebrując to spotkanie jako ich przyjacielską randkę. - A tak w ogóle to zapomniałem Ci wspomnieć, że moje relacje z Ezrą ostatnio się... ociepliły? Wyklarowały? No, tak czy inaczej mam wrażenie, że w razie potrzeby mógłbym się do niego zwrócić, a to chyba dość dobrze definiuje relację, prawda? - rzucił w pewnym momencie, czując, że po tym, co biedna Puchonka musiała się nasłuchać po ich zerwaniu, to wypadałoby ją o tym poinformować, by nie nabierała podejrzeń, jeśli zobaczy ich gdzieś razem podczas rozmowy. Pomógł jej nałożyć wiosenny płaszcz, rzucił kilka galeonów napiwku i otworzył przed nią drzwi, zaraz po wyjściu łapiąc ją pod rękę. - I właściwie, to rozmowa z nim pomogła mi się trochę pogodzić z tym wszystkim... Wiesz, z Finnem, ale ostatnio Dina wysłała mi niezbyt przy-... - urwał, zatrzymując ich przed mijaną maszyną z zabawkami i zaraz zaczął gorączkowo grzebać w portfelu w poszukiwaniu drobnych. - Oho, muszę Ci ją zdobyć, ko-nie-cznie - zarządził, stukając w plakat przy każdej zaakcentowanej sylabie, wbijając w ten sposób palec w ruchomy wizerunek Mantykory. - Będziesz miała awaryjny sposób na zasypianie i przytulanie, jak za mną zatęsknisz - mruknął, puszczając jej oczko z zaczepnym uśmiechem, w tej samej chwili, gdy wrzucał już pierwsze pięć galeonów do otworu maszyny.
Uśmiechnęła się pod nosem na bliskość przyjaciela. Zdążyła się już za nim stęsknić, bo zwykłe mijanie na korytarzach było mało zadowalające, a ona przecież nie mogła wychodzić z zamku swobodnie do września, jeśli zdecyduje się na studia w Wielkiej Brytanii. Oplotła go w pasie bez skrępowania, czując znajomy zapach w nozdrzach — ten dający poczucie absolutnego bezpieczeństwa, kojący nawet najbardziej zszargane nerwy. To był miły dzień, wracały jej wspomnienia, bo przecież ze Skylerem zawsze razem jedli nowości deserowe i cukiernicze z okolicznych sklepów, komentując niczym starzy wyjadacze. Propozycje wiosenne w menu były naprawdę smaczne i świeże, Flora zauważyła przewagę cytrynowej pianki, a on doskonałe zastosowanie ciasta ptysiowego. Największą atrakcją spotkania miało być jednak przyjście Bruna, czego w ogóle się nie spodziewała. Gryfon był naprawdę sympatycznym chłopakiem, o mądrym spojrzeniu i ciekawych zainteresowaniach. - Z nim? Skąd tak nagle? Ostatnie miesiące był dość trudnym w obejściu człowiekiem, wyglądał na przygaszonego. - zaczęła z ciekawością, unosząc brew i odchylając nieco głowę, aby przesunąć spojrzeniem po twarzy puchona. W tęczówkach pojawił się jednak niepokój, czy aby na pewno krukon jest dobrym towarzystwem — bezpiecznym — dla jej ukochanego Schuestera. Nie chciałaby przecież, żeby coś mu się stało na płaszczyźnie towarzyskiej i związkowej, bo sprawy związane z Finnem odczuwał niezwykle mocno, negatywnie. Stracił wiarę w siebie, obwiniał się. - Tak, zdecydowanie. Bardzo miło z jego strony. Coś się z waszą dwójką wydarzyło? Mam nadzieję, że nie zrzucasz się w wir pocieszeń zbyt często. Wbiła mu palec w brzuch z tym swoim protekcyjnym tonem, wzdychając zaraz ciężko i wzruszając ramionami, bo chociaż nigdy nie wtrącała się w jego prywatne sprawy i nie mówiła mu, co miał robić — nadal martwiła się o jego impulsywność. Kiwnęła głową w podziękowaniu, zapinając guziki bordowego płaszcza i następnie wyjmując spod materiału pasma ciemnych włosów, które niedbale rozsypały się po plecach. Zacisnęła palce na jego dłoni, przesuwając wzrokiem po wystawach okolicznych sklepów. - Dina? Blond włosa, długonoga? Ta śliczna, ale straszna ślizgonka? Łączy ją coś z Finnem? Co Ci napisała lub wysłała? - zapytała z uniesioną brwią, już poważnie zaniepokojona, bo dom węża nie budził w niej przyjemnych wspomnień. Oczywiście dla niego gotowa była i z nią stanąć w szranki, jeśli tylko groziłoby puchonowi niebezpieczeństwo. Zawsze zazdrościła jej siły i pewności siebie, widząc, jak przemyka z uniesioną głową po korytarzach. Zatrzymali się przed automatem, a ona wbiła spojrzenie w tkwiące tam pluszaki. - Nie zasłaniaj się maskotką, chociaż jest faktycznie przesłodka. Skrzyżowała ręce na piersiach, opierając się o ścianę jednego z budynków, przy których stała maszyna i stuknęła paznokciami w ramiona, nie spuszczając z niego wzroku już nawet na chwilę. Czego jej znów nie mówił? Gorączkowo zaczęła myśleć, szukać wskazówek. - Zawsze za Tobą tęsknie, jesteś niezastąpiony i denerwuje mnie, że nie mogę z Tobą mieszkać. Co ważniejsze.. Jak się czujesz? Ułożyłeś sobie trochę życie? Ostatnio jesteś taki zabiegany. Odparła z uśmiechem — pełnym troski i ciepła, mając ochotę go jeszcze przytulić, ale nie chciała mu przeszkadzać w tej trudnej drodze do pluszowej mantykory. Swoją drogą, ciekawy wybór usypiającego zwierzątka.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
- Co? N-nie - Galeon wyślizgnął mu się spomiędzy palców i po krótkim tańcu dłoni, próbujących przechwycić go w powietrzu, a w efekcie tylko odbijając go między sobą chaotycznie, spadł miękko w kępkę trawy przy chodniku. Od razu kucnął po niego, próbując ukryć zmieszanie i odchrząknął, by ta niepewna nuta znów nie rozdygotała mu głosu - Nie, nie, ogólnie po staremu między nami, tak... Znaczy... Porozmawialiśmy sobie i... dobra, wiem, jak to zabrzmi, ale jestem pewien, że mnie do tego sprowokował - kontynuował, szukając palcami złotego błysku w zieleni i zmarszczył brwi, zdając sobie sprawę, że chyba zapomniał dodać informacji, która nadałaby tej wypowiedzi więcej sensu. - Do pocałunku - dodał więc i wyprostował się, czyszcząc monetę z ziemi - Ale spokojnie, wszystko co Ci wcześniej a propos Ezry mówiłem, jest dalej aktualne. Poza tym kogoś ma... chyba - dokończył niepewnie, wciąż rozważając opcję, że Krukon mógłby mu tak tylko powiedzieć, by go delikatniej spławić, widząc, że nie jest w najlepszej kondycji. Zresztą tak jak powiedział, to niczego nie zmieniało. Dawno już zapewnił Florę, że choć zawsze pod jakimś wpływem tego czarującego aktora będzie, to nie zamierza już się ponownie o niego starać. Może znosić wiele, nawet codzienne dystansowanie, którym potrafił uraczyć go Finn, ale gdy wyraźnie powie mu się, że nigdy nie odwzajemni się jego uczuć, to wtedy sam zamyka przed sobą drzwi na cztery spusty. To jedyne, czego nie jest w stanie pokonać. I dlatego wypuścił z rąk kolejnego ważnego dla niego mężczyznę. Czy to już schemat? Czy Mef też stw - Taaak, ta. Taka drobniutka bardzo. Wiesz, bardzo chu... szczupła - doprecyzował, gryząc się w język, by nie nazwać jej rąk, kruchych jak gałązki, chudymi, mając w pamięci, że kobiety nie lubią tego słowa. - To jakaś, nie wiem, przyjaciółka z dzieciństwa, ale jakoś jej nie ufam - zaczął, czując nieprzyjemne ściśniecie w żołądku na samą dłuższą myśl o Ślizgonce, więc by nieco się rozproszyć skupił się na wylosowaniu pluszaka. - Wypowiada się tak, jakby wszystko o nim wiedziała, ale to co pisze... To nie pasuje do mojego Finna. Wiesz, on chyba nie trzyma się najlepiej... tak psychicznie i ja nie za bardzo wiem, co mogę zrobić. Co wypada mi zrobić i co właściwie wciąż chcę zrobić, żeby... No wiesz, żebym też nie postradał zmysłów. Wiem, że to samolubne, ale... - urwał, kręcąc głową na znak, że nie chce o tym jednak mówić i próbując odegnać poczucie winy wyciągnął z maszyny błyskooką Lunaballę - Zawalczę o tę Mantykorę jeszcze, nie poddam się tak łatwo. Najwyżej obdaruję połowę Hogwartu pluszakami - prychnął rozbawiony, choć może wciąż nieco sztucznie, połowicznie tkwiąc jeszcze myślami w poprzednim temacie - Ale to też by do Ciebie pasowało, spójrz tylko na te urocze oczęta - wymruczał ciepło, podając jej maskotkę do potrzymania, przysuwając się po krótkiego buziaka w czoło i zaraz wygrzebał kolejne pięć galeonów, wrzucając je do maszyny. - Pamiętasz jak Ci opowiadałem rok temu o puchońskiej komunie? W sensie wiesz, jak sobie fantazjowałem jakie to byłoby przyjemne jakby było takie miejsce, gdzie w razie potrzeby każdy mógłby znaleźć pomoc, wsparcie, łóżko, jedzenie i gdzie cała nasza puchońska rodzina mogłaby razem buszować po kuchni i... - urwał, by wyciągnąć pluszowego dementora z metalowego otworu - Chyba tego właśnie potrzebuję i gdybyś... no wiesz, nawet jeśli nie zostaniesz w Hogwarcie, to zawsze i tak możesz tam ze mną mieszkać - zaproponował z niezbyt udanie skrywaną nadzieją, wykręcając głowę w jej stronę, by uśmiechnąć się niepewnie, łapiąc spojrzenie jej dużych, czujnych oczu. Zawsze gdy wyobrażał sobie, że naprawdę mógłby zrealizować ten projekt, to miał przed oczami Florę, ich nocne pogaduchy nad ciastkami z mlekiem, wspólne debatowanie nad tym czy nie zmienić jakiegoś składnika w wymyślanym naprędce przepisie i... nie potrafił pogodzić się z myślą, że semestr minie, a on wcale nie będzie miał dla siebie więcej Flory. - Tak z nowości... To prawdę mówiąc, byłem ostatnio na randce - powiedział ostrożnie, zdecydowanie woląc wspomnieć o czymś tak miłym, niż zaczynać rozmowę o... spotkaniu w parku. Już drugim zatajonym przed Florą. - Chyba pierwszy raz na takiej prawdziwej. W sensie wiesz, z mężczyzną - dodał ciszej, wyginając kąciki ust w dół, by powstrzymać je od mimowolnego uśmiechu i zaraz przegryzł wargę, wyciągając z maszyny uroczą akromantulę. - Myślisz, że mam prawo... Myślisz, że to w porządku, że ja już... - zamotał się, mieląc w dłoni kolejnego galeona, wbijając w niego wzrok, byle nie unosić go teraz na przyjaciółkę - Minął dopiero ponad miesiąc, a on... Nawet go nie widziałem od zerwania.
Uniosła na chwilę brew — tak, aby nie zauważył, wzdychając cicho na reakcję na jej słowa. Znała go nie od dziś, więc nie mógł jej winić, że tak się martwiła. Miał olbrzymi talent do pakowania się w kłopoty oraz niekoniecznie zdrowe relacje. Zacisnęła palce na swoim rękawie, czując hipokryzję własnych słów i odwróciła na chwilę spojrzenie, patrząc na zawartość maszyny. Pełne usta pokryte bezbarwną pomadką rozchyliły się delikatnie na brzmienie wypowiadanych przez przyjaciela słów. - Sprowokował do..?- zapytała niepewnie, lustrując Skylera swoimi dużymi, błękitnymi oczyma niczym jakaś matka, której syn coś przeskrobał i jakby od wyznania zależeć miała wyznaczona kara. Uniosła dłoń, przesuwając palcami po swoich oczach, kręcąc głową z niedowierzaniem. Szukał galeona w najlepsze, mówiąc o całowaniu Ezry? On był doprawdy niereformowalny! I jeszcze jakby gdyby nigdy nic obracał pieniążkiem w dłoni, kontynuując jej opowieść i oznajmiając, że może być spokojna. Niby jak? - Będę spokojna, jak znajdziesz normalnego męża i przestaniesz wskakiwać do worka, którego zawartości nie znasz. Jakim cudem nie widziałam Cię może z pięć dni, a Ty się całowałeś z Clarkiem? Zapytała tylko retorycznie, bo wcale nie oczekiwała tłumaczenia. Wiedział, że taka nie była i nigdy bez pytania, czy prośby z jego strony nie wchodziła z buciorami w jego życie, nie oceniała go. Nikt za niego błędów nie popełni, mogła mu tylko radzić. Plus był taki, że w przypadku całkowitego odrzucenia, faktycznie odpuszczał i nie pogrążał się w uczuciach, które nie miały przyszłości. Schuester był wrażliwy, znosił rozstania tragicznie i zdecydowanie miał problem z docenianiem siebie. Tego nie lubiła w nim najbardziej — że nie widział, jak wyjątkowy i wspaniały był. - Wiem. Twarzy Diny, jest bardzo piękna i charakterystyczna, chyba każdy chłopak się za nią ogląda. - odparła, ignorując jego komentarz na temat jej figury. Florze w ogóle większość dziewcząt z Higwartu — chyba nawet konkretnie z Wielkiej Brytanii, wydawała się bardzo chuda. Ona sama była drobna, ale miała pewne krągłości dzięki hiszpańskim genom. Jej nogi za to nie sięgały nieba. Słuchała go dalej, a z aż wreszcie odbiła się od ściany i stanęła za nim, obejmując go w pasie i kładąc głowę na jego plecach, przymknęła oczy. Poniekąd postawę ślizgonki rozumiała, jeśli ich więź z Finnem była tak silna, jak jej Skylerem. Ona by też dla niego wszystko zrobiła i na pewno znała go najlepiej. Milczała, gdy wyjął maskotkę, wrzucając kolejną monetę i polując na mantykorę. Lunballe też chciała, dobrze się jej kojarzyła. - Myślę, że nic nie powinieneś robić. On Cię odtrącił, zostawił. Zrozum Dinę, kocha go tak, jak ja Ciebie. Gdy Finn będzie chciał, sam się odezwie. Nie zawracaj już sobie tym głowy. Nic nie zrobisz, każdy ma swoje demony. Nie postradasz, nie pozwolę Ci. Zakończyła całkiem pewnie, jak na siebie i na chwilę mocniej zacisnęła dłonie. Nie była nigdy w związku, więc czuła się paskudnie, tak trochę mądrując. Zaraz jednak stanęła obok, przyglądając się jego polowaniu na maskotki. Uśmiechnęła się na porównanie, biorąc pluszaka i tuląc go do piersi, oparła głowę o jego ramię. Mogła spędzać z nim całe dnie, Skyler nigdy się jej nie nudził. Zamruczała na buziaka, cała zadowolona i nawet złość na Ezrę jej przeszła. Potrzebowała go bardziej, niż sądziła i czuła się okropnie, gdy nie miała pojęcia, jak mu wszystko, co by chciała przekazać. Uniosła leniwie powieki, patrząc na dłonie puchona, zajęte przyciskami. - Naprawdę będziemy tak długo próbować, aż dostanę przytulankę? A tego też mogę zatrzymać? Zapytała z ciekawością, patrząc na niego z dołu z uśmiechem. Potem opowiadał o swoim pomyśle, do którego okazjonalnie wracał i który chyba stał się jego małym marzeniem. Był niesamowity. Flora westchnęła ciężko z bezsilnym uśmiechem. - Gdybyś nie był moim najlepszym przyjacielem, gdybym nie kochała Cię na równi z bratem i gdybyś jednak wolał kobiety, byłbyś moim mężem. - wzruszyła ramionami, wiedząc, jak dobrze będzie miał człowiek, który stworzy z nim zdrową i fajną relację, szczerze mu tego zazdroszcząc. Wzięła od niego dementorka, tuląc już teraz dwie maskotki i głową jego ramię, wlepiając oczy w jego twarz tym razem. - Pamiętam. I jeśli tu zostanę i nic się nie wydarzy, to pewnie, że z Tobą zamieszkam! Ale będziesz musiał mi robić ostrą zupę i ostre babeczki, ulepić ze mną pierogi i chociaż raz lub dwa w tygodniu ze mną spać. Jesteś na gotów? Rzuciła z powagą, unosząc brew. Ruchem głowy zgarnęła brązowe kosmyki włosów na plecy. Głupi. Powinien wiedzieć, że przecież nie są przyjaciółmi — rodzeństwem tylko do końca szkoły, ale na zawsze! Gdzie miałaby lepiej niż z nim? Mogliby razem piec, tworzyć przepisy, mieć Wanilię, Piernika i Cynamonka. Jak mogłaby z tego zrezygnować? Brunetka wtuliła twarz w maskotki, uśmiechając się zaczepnie i delikatnie trącając go łokciem, aby kontynuował. Informacja o randce była czymś dobrym. Iskierką, która mu się należała, bo przecież pomimo związków, skupiał się na innych rzeczach niż spotkania i poznawanie siebie. Może taka odmiana znaczyła coś dobrego? Wrodzony optymizm sprawił, że się podekscytowała, czując dreszcz na ciele, a błękitne tęczówki zalśniły delikatnie. - I jaki on był? Co o nim sądzisz Skyler? Opowiedz mi! Znam go? Zapytała cicho, zerkając na niego z dziewczęcym wyobrażeniem pięknego romansu w głowie, gdzie dwaj Panowie byli w roli głównej — niczym w mugolskich bajkach, dzieląc się spaghetti i klopsikami. Na jego kolejne słowa, tupnęła nogą. Zabrała swoją akromantulę, chociaż nie radziła sobie najlepiej z pająkami i stanęła przed nim, dzielnie odchylając głowę do tyłu i patrząc mu w oczy. - Nie gadaj głupot! On Cię zostawił, nie Ty jego. Masz prawo do szczęścia, do poznawania ludzi, do bycia sobą. Świat nie kręci się dookoła Finna, a przynajmniej nie Twój. Już nie. Więc zrozum to wreszcie, uśmiechnij się i bądź wspaniałym sobą, żebyś miał kolejną randkę. Rozumiesz? Nie skomentowała już na głos myśli, że całe szczęście, że się nie widzieli, bo nie była przekonana, jak puchon by to zniósł. Czas leczył rany, ale najlepszym sposobem na zapomnienie i pozbycie się blizn był jednak drugi człowiek, a Flora ponad wszystko chciała, aby Skyler był szczęśliwy.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Posłał jej skruszone spojrzenie, w którym kryło się wiele pożałowanych decyzji ostatniego miesiąca, a jednak... nie mógł powiedzieć, że żałuje tego pocałunku. Potrzebował tego. Tamtej rozmowy, chwili bliskości i uznania od tego, kto przecież wcale go nie znał. Nawet jeśli miał nadal czuć się niewystarczający, to przynajmniej mógł być tym, komu do tego blisko. - Już nie potrzebuję pocieszenia - zapewnił ją, dość cicho, ale z wyraźną stanowczością w głosie, dość pewny tego, że swoje pocieszenie już znalazł, a co więcej - przestawało nim być, stając się czymś dużo bardziej znaczącym. Powoli. - Finn się nie oglądał - mruknął, ponaglając maszynę, właściwie potrzebując zaznaczyć to głośno, by wciąż móc w to wierzyć. Wierzyć, że Puchon go nie okłamywał i że Dina nie zmąciła mu w głowie, byle tylko wciąż wierzyć we wszystkie jego, a nie jej słowa. Odetchnął cicho z ulgą, nie zdając sobie sprawy, że w ogóle wstrzymywał oddech, póki nie poczuł na sobie uspokajającego wpływu słów Flory. Prawdę mówiąc, to sama jej obecność, niezależnie od tego co mówiła, a bardziej tego JAK to robiła, sprawiała, że się rozluźniał. Czuł od niej to, czego tak bardzo ze wszystkich sił pragnął i poszukiwał - miłość i akceptacja. I tuląc ją ramieniem do siebie mógł myśleć tylko o tym, jak bardzo chciałby jej oszczędzić tego wszystkiego, co sam miał okazje poczuć przez ostatnie lata. -Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało - mruknął ciepło, pochylając się, by zajrzeć w te lśniące oczy, gdzieś tylko na dnie serca odczuwając samotnie lekki ciężar na myśl, że chciałby móc kiedyś powiedzieć to samo do kogoś jeszcze. - I wiesz co, będziemy tak długo próbować, aż nie skompletujemy Ci całego pakietu - zadeklarował, uśmiechając się szeroko na samą myśl zasypania Flory pluszakami i radości innych znajomych, gdy będzie mógł porozdawać te dublujące się sztuki. Może właśnie tego potrzebował, by ostatecznie poczuć, jak wiele dobrych osób na wokół? Drobnego podarunku, by przypomnieć im wszystkim, że istnieje i jest wdzięczny za ich wsparcie. - Nie mogę się doczekać - zapewnił ją, puszczając jej oczko, w głowie mając wizję nie tylko wspólnego mieszkania przez jego ostatni, studencki rok, ale i aktywny udział w swoich życiach przez wszystkie następne lata. Ci szczęściarze, którzy zostaną ich mężami, z pewnością będą potrzebować dużo cierpliwości i wyrozumiałości, by zrozumieć, że ta dwójka będzie potrzebowała raz na jakiś czas całkiem niewinnej nocy spędzonej ze sobą. Nie wyobrażałby sobie musieć zrezygnować z ich nocowań pełnych pieczenia, gotowania, plotek i gier, zwyczajnie nie wierząc, że ktokolwiek mógłby go do tego zmusić. - Za dużo pytań naraz - prychnął rozbawiony, chowając do torby zdublowane wyciągnięte z maszyny pluszaki dementora i lunaballi, niby to zbywając tę lawinę ciekawości Flory, a w rzeczywistości jedynie przesuwając ją w czasie, by móc odpowiedzieć jej na to z należytym skupieniem. Zwłaszcza, że doskonale już wyczuł, że czeka go ten potrzebny mu bunt Puchonki. Niby doskonale wiedział co mu powie, ale tak bardzo potrzebował to usłyszeć. Głośno, wyraźnie, z hiszpańską nutą w tle, na którą nie mógł się nie uśmiechnąć w odpowiedzi. - Będzie druga - zdradził od razu, przygryzając zaraz wargę, by powstrzymać uśmiech od dalszego wzrostu. - Ledwo się zaczęła, a już wiedziałem, że chcę kolejnej - dodał, podając dziewczynie Śmierciotulę, by uwolnić na chwilę dłonie, które od razu łagodnie ułożył na gładkich policzkach Flory, próbując najpierw samym wzrokiem przekazać jej swoje myśli, dopiero później korzystając ze słów. - Myślę, że on jest... - urwał niepewnie, nie wiedząc jakim konkretnym słowem miałby opisać Mefisto, próbując z tych wszystkich spędzonych razem chwil wybrać wspólny mianownik, by nie sprowadzać go do banalnego stwierdzenia, że jest zwyczajnie gorący. -Na pewno ...wrażliwy. Wrażliwszy niż widzą go powierzchownie ludzie - dokończył cicho, przez chwilę w skupieniu wypisując tę myśl na tęczówkach Flory, chcąc by o tym pamiętała, gdy powie jej już kim jest jego tajemnicza randka.
Nie chodziło jej o to, aby decyzji żałował. Przecież najważniejsze było wyciągnięcie z nich wniosków, aby potem lepiej mógł samego siebie chronić. Bo niby jak sobie poradzi, jeśli los ułoży się tak, że Flora wróci do Hiszpanii? Spoglądając na niego, milczała chwilę i kiwnęła głową na wypowiedziane słowa — powinien wiedzieć, że nic złego na myśli nie miała i przecież zrobiłaby dla niego wszystko. Gdyby miała więcej doświadczenia lub była lepiej obeznana, to z pewnością potrafiłaby go lepiej zrozumieć. Wiedziałaby, że potrzebował tego gestu i rozmowy, którą zapewnił mu Clarke. Westchnęła ciężko na wzmiankę o Finnie, czując nieprzyjemny uścisk w żołądku i brzuchu. Jak mogłaby odsunąć od niego wszystko, co złe i wszystko, co sprawiało mu ból? Wzięłaby to na siebie. - Ja się na Ciebie oglądam, nie martw się. Zapewniła go dość głośno i pewnie, jak na siebie, zaciskając dłonie w piąstki na ułamki sekund. Niewiele myśląc, musiała być bliżej niego i się przytulić. W gruncie rzeczy puchonka była pieszczochem, ufającym niemalże w kwestiach kontaktu fizycznego jedynie Skylerowi, bo swoich okropnych przeżyciach i wyzwiskach od hiszpańskiej dziwki za swój nijaki charakter i różniący się od Brytyjek wygląd. Było, minęło. Przytuliła się więc mocno, czując w nosie zapach jego perfum i zaśmiała się na jego nagłe wyzwanie, chociaż sprawiło, że na śniadych policzkach pojawił się rumieniec. - Ty też jesteś najlepszym elementem mojego życia. Bez Ciebie dałabym rady. - odparła cichutko, odrobinę nieśmiało. Pomimo swojej orientacji, wciąż pozostawał przystojnym mężczyzną i gdy ktoś nie wiedział o jego zamiłowaniu, to mógłby się zakochać i błędnie odebrać jego pełne troski spojrzenia. Miał talent do oczarowywania sobą ludzi. Ona zdecydowanie nie myślała tak, jak puchon. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, że ktokolwiek mógłby zdecydować się na nią z własnej woli i traktować poważnie. Na wiadomość o maskotkach oczy jej zabłysły, a ona ochoczo kiwnęła głową. - Myślałam, że nigdy tego nie powiesz! Czułyby się samotnie, gdybyś je rozdzielił. Oczywiście, chodziło jej o dobro pluszowych misiów. Przytuliła trzymane stworzenia mocniej, przesuwając spojrzenie z jego twarzy na maszynę, gdy podszedł do kolejnego losowania. Wizje musieli dzielić podobną — doskonali współlokatorzy, pełno ciastek i dobrego jedzenia, wspólne granie w durnia lub terie. Wiedziała, że do swojego pomysłu przekonałby wielu ślizgonów. Nie dopuszczała do siebie jednak myśli, że niedługo kończy studia i skupi się na dorosłym życiu. Chyba ją to przerażało. Zgodziłaby się z nim jednak na myśl o tym, że nigdy nie powinni z siebie i swojego czasu rezygnować, nawet gdyby miał męża, a ona stado kotów lub nocowałaby w mungu, robiąc dyżury całodobowe. Nawet kiedyś o tym myślała, żeby tam zamieszkać i ciągle pomagać innym, co nadawało jej życiu jakiś sens, którego widocznie potrzebowała. - Wcale nie. - mruknęła, nadymając na chwilę policzki z udawanym oburzeniem na jego stwierdzenie. Gdyby mogła, skrzyżowałaby ręce na biuście, jednak te tonęły w pluszakach, a niebieskie ślepia powędrowały w stronę chowanej do torby Lunbalii. - Myślę, że Brunio by ją polubił. - rzuciła cicho, zasłaniając jednak usta dłonią, bo miała o tym tylko pomyśleć, a nie zaraz paplać. Spaliła rumieńca na myśl o czarującym gryfonie z lokami, który swoją dobrocią i sympatycznym sposobem bycia ujął ją całym sobą. Kontynuował jednak rozmowę o tajemniczym nieznajomym, a ona wbiła w niego podekscytowane spojrzenie. - Ojej, naprawdę? Muszę go poznać! Koniecznie. Kiedy? Lubi słodycze? Pytała, prawie podskakując. Skyler nie był typem randkowicza, więc coś musiało być na rzeczy, jeśli angażował się w ten sposób. Bała się, tylko aby jego potencjalny partner myślał podobnie. Głośne mówienie o tym nie wchodziło jednak w grę, bo nadal miała traumę po Finnie — bo przecież tak go polubiła, pomimo ostrożności i dystansu. Wydawał się kimś, kto mógł puchona trzymać w ryzach. Dostała pluszaka, którego oczywiście przyjęła z uśmiechem, tuląc go do reszty. Będzie musiała nadać im naprawdę sporo imion, jak wróci do dormitorium. Nie będzie tam już tak samotna. Odchyliła głowę do tyłu, patrząc na niego łagodnie i z miłością, czując dłonie ułożone na policzkach, wzbudzające swoim ciepłem dreszcz na śniadej skórze. - To chyba dobrze, co? To cecha silnych, chociaż się jej wstydzą. Jak się poznaliście? Odwzajemniała jego spojrzenie z zaciekawieniem, doszukując się w swoich ulubionych, pięknych oczach jakichkolwiek wskazówek. Kim był tajemniczy jegomość? Niestety, Flora nie miała pamięci ani do twarzy, ani do imion i panicznie bała się, że kompletnie nie skojarzy nawet wtedy, gdy Skyler poda jej pełne dane wraz z domem. W nerwach i napięciu objęła mocniej pluszaki.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
- Hm? - mruknął, wykręcając czujnie głowę w jej stronę, wyłapując jakieś ciche słowa i zaraz w skupieniu zmrużył oczy, jakby przywoływał ich uciekający sens do siebie - A, to możesz mu ją dać - zapewnił, pozwalając uśmiechowi rozlać się potwarzy, gdy wyciągał kolejną Lunaballę wraz z Dementorem z maszyny, pierwszego pluszaka dumnie podając Florze, a drugiego wciskając do własnej torby. - Myślę, że bardziej się ucieszy, gdy dostanie ją od Ciebie - rzucił jeszcze w geście skylerowej akceptacji Bruna jako kogoś, kto miałby w ogóle śliczną główkę Flory zaprzątać i już wsuwał kolejną monetę do otworu. Prychnął cicho z rozbawienia na tę falę florkowych pytań, których przecież doskonale się spodziewał i z nieudanymi próbami zmniejszenia uśmiechu, wsunął kolejnego pluszaka do torby. - Jeeeeszcze nie wiem - mruknął, drapiąc się w zamyśleniu po policzku - Muszę to przemyśleć, żeby nie czuł się rozczarowany, no i... może się nauczę jakiegoś nowego przepisu, bo on za słodyczami to tak wiesz, nie za bardzo... Jak większość mężczyzn w moim życiu, ja nie wiem o co im z tym chodzi - mamrotał, wyciągając Kwintopęd z maszyny i od razu odwrócił się do Flory, wręczając jej maskotkę z westchnięciem, pochylając się do niej bliżej, by zajrzeć z nieukrywanym zmartwieniem w te piękne, zaglądające mu prosto w duszę oczy - Wiem, że mogłaś słyszeć o nim jakieś plotki, ale obiecaj mi, że go z góry nie skreślisz, Skrzacie, on jest... - urwał, wpatrując się w nią z pełnią mocą swojej ufności, nawet nie myśląc o tym, który to już raz zapewnia ją, że tym razem będzie inaczej - Dobry. On jest naprawdę dobry, tylko... Zresztą o mnie też ludzie różne rzeczy mówią - machnął ręką, odwracając się do maszyny, by wrzucić kolejną monetę, właściwie nie myśląc już o kompletowaniu pluszaków, a zwyczajnie mechanicznie kupując kolejne. - Poznasz go osobiście to sama zrozumiesz o czym mówię - kontynuował, z coraz wyraźniejszymi obawami, że dziewczyna mogłaby nie zaakceptować Ślizgona, a on już zdążył zaangażować się na tyle, że nie czuł się na siłach teraz się od niego odsuwać. Wrzucił kolejną monetę i zaraz spojrzał na Puchonkę zmieszany, orientując się jak duży błąd popełnił, zbyt zaaferowany swoimi miłosnymi perypetiami. - Flo... - zaczął z przepraszającym uśmiechem - Poznaliśmy się jak byłem jeszcze z Finnem, przyszedłem do niego na feriach po tatuaż - zaczął tłumaczyć powoli, podwijając rękaw kurtki, a zaraz też i swetra, by odkryć przed nią swój nadgarstek - Eh, nie denerwuj się, ale po zerwaniu wcisnąłem mu się pilnie na jeszcze jedną sesję, by dodać "almost" nad "good enough" - wyrzucił z siebie szybciej, z nadzieją, że zaraz uda mu się rozproszyć dziewczynę kolejną informacją i w tym wszystkim nie zdąży się oburzyć idiotycznością całego tego pomysłu - A-ale jemu też się do końca ten pomysł... - urwał, gubiąc się nieco w tym jak miał ułożyć zdanie i stuknął dwa razy w miejsce, które Nox odnajdywał już po omacku, by litery przekształciły się w napis "More than good enough" - No musisz przyznać, że miał uroczy pomysł - dodał ciszej, przyglądając się reakcji w oczach Flory, niespokojny o procesy myślowe, które zachodzą w tej wrażliwej główce - Jeśli masz kogoś na oku, to możemy iść na podwójną randkę. Mef na pewno się zgodzi - wyrzucił szybko, uznając, że to byłaby idealna okazja, by zapoznać tę dwójkę ze sobą, a jednocześnie zapewnić, że cała uwaga nie spadłaby na biednego Wilkołaka. No i... może wtedy on sam by nie był tak cięty na wybranka przyjaciółki. - Bruno? - strzelił w propozycji, po części z chęci szybkiego przeskoczenia w temacie na te niedotyczące jego zagmatwanych wyborów randkowych.
Prawie podskoczyła, gdy wspomniał o tym, że Lunballa faktycznie może powędrować do Bruna. Poczuła, jak solidny rumieniec wlewa się na jej twarz i przysłoniła ją jedną z maskotek, wpatrując się w maszynę pełną pluszaków, chociaż Skyler był na dobrej drodze do opróżnienia jej. Wbiła paznokcie w miękki materiał, wzdychając ciężko i zerkając jednak w stronę przyjaciela podejrzliwie, bo wcale nie uważała, że leży w kręgu zainteresowań przystojnego gryfona. - Mhmmm.. Z ciastek się też ucieszył. Zauważyła jednak, gryząc się w ostatniej chwili w język, aby nie powiedzieć na głos czegoś, co sprowokuje puchona do jednego z jego wykładów, bo wolała dzisiejsze popołudnie skupić na nim i jego tajemniczym jegomościu. Wyjmował te maskotki niczym opętany, tonąc w pytaniach, które mu zadawała. I chociaż mogły być wścibskie, wcale nie wyglądał na zmęczonego nimi ani poirytowanego. Słuchała go z zainteresowaniem i obawą, co z tej kolejnej historii romantycznej jego życia mogło wyniknąć. Brunetka na szczęście była optymistką. - Dlaczego miałby się czuć rozczarowany? Przekręciła głowę na bok, marszcząc brwi w niezadowolonym grymasie na jego słowa, które w ogóle się jej nie podobały. Znów siebie nie doceniał. Była pewna, że jako partner, Skyler nie mógł nikogo rozczarować. Nie mogła jednak powstrzymać rozbawionego parsknięcia, wywracając oczami. - To proste skarbie, po prostu Ty jesteś najsłodszy i po co im więcej? Brzmiała, jakby mówiła najbardziej oczywistą rzecz na świecie. Wcisnął jej maskotkę, której jeszcze nie miała — więc objęła ją, jak resztę i z coraz większym zaangażowaniem tuliła, chociaż prawda była taka, że coraz trudniej było jej utrzymać te maluchy. Gdy się do niej odwrócił i pochylił, spojrzała mu w oczy bez cienia skrępowana, zaintrygowana nagłym gestem. - Huh? Plotki? - uniosła brew, kompletnie nie rozumiejąc, o co mu chodziło. Martellówna nie miała w zwyczaju oceniać lub skreślać kogokolwiek, chyba że w grę wchodził lęk, nad którym dziewczyna nie zawsze potrafiła zapanować. Westchnęła cicho, wzruszając ramionami i chociaż wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, powstrzymała się. Finn też był dobry. - W porządku, nie mogę się w takim razie doczekać, aż się poznamy. Może tak, jak ja, będzie lubił ostre potrawy. Nie chciała i nie zamierzała jego przyszłego chłopaka skreślać, bo puchonowi pękłoby serce. Była w stanie wiele zaakceptować i znieść, więc nie mogło być tak źle, jak Skyler podejrzewał. Obserwowała, jak wyciąga kolejnego galeona i wrzuca do maszyny, chcąc coś powiedzieć, a jednak ostatecznie dając sobie spokój, bo miała wrażenie, że go to relaksuje podczas rozmowy. Czując na sobie jego spojrzenie, odchyliła głowę w bok i spojrzała na niego z ciekawością. - Coś się stało? Zawsze patrzył w ten sposób, gdy czuł się albo winny, albo głupio i zrobił coś, z czego nie była zachwycona. Nic dziwnego, że w głowie dziewczyny zaczęły tworzyć się najgorsze scenariusze — począwszy od sekty poprzez skorzystanie z podejrzanych usług. Zignorowała fakt, że to obiekt jego zainteresowania był tatuażystą, prychając z niezadowoleniem na samą ideę i tekst tego tatuażu. Błękitne ślepia spoglądały na niego dość krytycznie. - Jesteś czasem po prostu idiotą, muszę z tym żyć. Pokochałam Cię z pełną świadomością Twojego zaniku inteligencji pod wpływem emocji. Dobrze, że nie na czole chciałeś to sobie wytatuować. Przynajmniej Twój chłopak dostał plusa, bo zauważył, że też masz słaby gust do napisów. Odparła zbulwersowana, wywracając oczyma i prostując głowę, aby spojrzeć w maszynę. Przytuliła mocniej maskotki, starając się policzyć do dziesięciu i uspokoić. Co ona miała z nim zrobić? Zachowywał się czasem tak irracjonalnie! I właściwie teraz po fali nerwów oraz rozczarowania dotarło do jej głowy to, że wpadł na pomysł podwójnej randki i użył "Mef". Tyle, o ile drugie niczego jej nie mówiło, to na pierwsze pokryła się rumieńcem, kręcąc tylko głową. Głupi pomysł. Miałaby zaprosić Lennoxa? Przecież w życiu się nie zgodzi, a do tego wcale nie są parą. I była przekonana, że Skyler by go nie zrozumiał ani nie polubił, bo był najbardziej specyficznym i chaotycznym stworzeniem w Wielkiej Brytanii — ten Zakrzewski oczywiście. - Ja chyba nie jestem kimś, kto chodzi na randki. Bruno ma na pewno lepsze rzeczy do roboty i nie jest mną zainteresowany, a mój znajomy to ... To raczej nie ta płaszczyzna znajomości. Wytłumaczyła mu nieśmiało, drżącym odrobinę ze zdenerwowania głosem. Jakoś tak serducho zaczęło jej szybciej bić. Wiedziała, o co mu chodziło — że chciał, aby wszystko przebiegło neutralnie i bez dziwnej atmosfery. Powinien jednak pamiętać o tym, że Flora życia romantycznego praktycznie nie miała. Bo jak nazwać jeden czy dwa niezobowiązujące pocałunki z kimś, kto nikogo do siebie nie dopuści? Nie mogła pozwolić sobie na myślenie o ślizgonie w ten sposób, a gryfon pozostawał raczej poza jej zasięgiem. Zresztą, powinna skupić się na uzdrawianiu.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
- Ty to i przed samym piekłem byś mnie wybroniła, Ty mój adwokacie - prychnął z rozbawienia, zawieszając na chwilę głowę w dół, by zaraz wykręcić ją w stronę Flory z ciepłym, szczerym uśmiechem, który przy Hiszpance zdawał się go nie opuszczać. Jeśli w jego głowie grasowały demony, to jej głos zdecydowanie należał do anioła. Zawsze koiła jego lęki jak tylko mogła, przepuszczając falę jego zwątpienia przez grube sito, by wyłapać wszystkie irracjonalne obawy i teraz, pod wpływem samego sposoby, w jaki Flora na niego patrzyła, uwierzył, że chyba naprawdę nie jest aż tak ważne co konkretnie przygotuje. W końcu liczyło się to, że pójdą razem, a dopiero później gdzie i po co, prawda? Tak to chyba powinno wyglądać - tak jak to jest z Florą - nieważne co robią, po prostu czują się dobrze we wspólnym towarzystwie i nawet zwykłe czekanie na znajomego może spontanicznie zamienić się w lawinę pluszakową. Dlatego też machnął ręką i na potencjalne niezadowolenie Mefistofelesa, które teraz przestało go dręczyć, jak i na pytanie o plotki, choć tutaj kierował się już myślą, że nie chce tym teraz zaprzątać głowy Florze. Może lepiej żeby jednak nie wiedziała, że umawia się z notowanym Wilkołakiem? Dłoń pognała mu na tył głowy, by zmierzwić z zakłopotania podrygujące na wietrze skręcone kosmyki, ale tylko uśmiechnął się przepraszająco, wiedząc, że to krytyczne spojrzenie Flory jest jedynie tymczasowe. W końcu jak długo można się wściekać, mając przy sobie naręcze pluszowych stworzeń? - T-to nie jest mój chłopak, Skrzacie - zaprzeczył od razu, przytulając ją jeszcze w ramach złagodzenia swojej głupoty, choć przez dzielące ich potworki wychodziło mu to nieco niezdarnie. - Jeszcze nie jest - dodał powoli, odsuwając się i chowając ponownie tatuaż pod oboma rękawami. Normalnie rzucał się ze związku w związek, z rąk do rąk, z uczucia na uczucie, ale tym razem to nie było wcale takie proste. Bo to co było między nim a Finnem wcale takie nie było. Potrzebował czasu i cierpliwości, ale sam wcale jej nie miał, jednocześnie wymagając jej od Mefisto. To mogło wybuchnąć w każdej chwili, niezależnie od tego jak dobrze im szło i ta świadomość wciąż blokowała go przed typowym dla siebie zaangażowaniem. - Ja niby też nie, a zobacz, umówiłem się na kolejną - wtrącił się łagodnie i wyciągnął z maszyny kolejnego pluszaka, prawie nie odrywając mu przy okazji nogi, przez gwałtowny obrót, gdy tylko usłyszał, że po Bruno został wymieniony ktoś jeszcze. - Jaki znajomy, co? - mruknął zdezorientowany, błądząc wzrokiem po twarzy Flory w lekkiej panice, że tak skupił się na trzymaniu ręki na pulsie, jeśli chodzi o Bruno, że zupełnie stracił czujność -Jeśli o nim pomyślałaś w takim kontekście, to chyba jednak TA płaszczyzna znajomości - dodał, już w głowie sporządzając listę "podejrzanych" i zaraz przystanął nerwowo z nogi na nogę, zaciskając usta w próbie odgrodzenia zazdrości i troski od szczerej chęci pomocy - Jeśli nie jesteś pewna, to powinnaś go zaprosić i wtedy wszystko będzie... oczywistsze - dodał w końcu, ważąc słowa, odruchowo już wrzucając kolejną monetę do automatu.
- Oczywiście, że tak. Poszłabym tam za Ciebie. - odparła ze wzruszeniem ramion, odgarniając za ucho kosmyk włosów z nonszalancją, zerkając na niego znad trzymanych maskotek. Zrobiłaby dla niego absolutnie wszystko i chyba każdy w szkole o tym wiedział — a przynajmniej puchon. Już dawno uwierzyła, że Skyler by sobie bez niej nie poradził. Odwzajemniła spojrzenie tak dobrze znanych sobie, łagodnych oczu, a na policzkach pojawił się cień rumieńca. Tak bardzo się cieszyła, że go ma! Bez niego na pewno zwariowałaby w tej szkole, umarła. Dawał jej więcej odwagi, niż podejrzewał, zresztą chłopak miał to do siebie, że umniejszał sobie wszystkiego bardzo głupio, zapominając często, jak wspaniały był. Dlatego miał ją, żeby mu przypominała i żeby spędzając razem czas, zapominał o wszystkim tym, co złe lub go martwiło. Byłaby na niego taka zła, gdyby dowiedziała się, że myślał o tym, jak mogłaby ocenić ślizgona, na którym mu zależało. Każdy popełniał błędy, najważniejsze to wyciągać z nich wnioski. Na jego machnięcie dłonią, ona prychnęła. - Nie jest? Chodzicie na randki, rumienisz się. - zauważyła bez cienia wstydu, unosząc brew. Skyler jako jedyny potrafił wydobywać z niej pewność siebie i hiszpański temperament, przypominając jej, że go w ogóle miała. Na przytulenie jednak uśmiechnęła się z mruknięciem zadowolenia, a cała wcześniejsza złość z niej uszła, niczym powietrze z balonika. Okropne, że mógł tak nią manipulować. O mało nie wypuściła maskotek, ale nieważne. - No widzisz? Więc prawie jest! Dodała jeszcze, o mało co nogą nie tupiąc na potwierdzenie jego słów. To, żeby jej przyjaciel miał normalny i zdrowy związek, znajdowało się w trójce najważniejszych jej marzeń. Czuła się lepiej ze świadomością, że nie musiałaby się na każdym kroku tak martwić o jego wrażliwe serce. Wbrew swojej łagodności i dobroci, bycie z jasnowłosym nie mogło być takie proste, jak było dla niej. Ich płaszczyzna była bezpieczniejsza, nie wchodziła w strefy ryzyka, miał dla niej inne emocje i inny dotyk. Nie potrafiła postawić się w jego sytuacji, nie miała żadnego doświadczenia praktycznie z mężczyznami. I chociaż bardzo chciała, to mogła tylko go wysłuchać. Niewiele myśląc, objęła maskotki jedną ręką, a drugą chwyciła dłoń Skylera, zaciskając na niej palce. - Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. To miły chłopak, jeśli tak reagujesz na samą rozmowę o nim. I tak go bronisz. Cofnęła zaraz dłoń, zgarniając włosy na plecy. Lepiej się czuła, gdy rozmawiali o nim. Dla niej nadal abstrakcją było to, że miała jakiekolwiek życie towarzyskie poza Skylerem czy Nancy. Cofnęła się pół kroku, patrząc z przestrachem na biedną maskotkę, która o mało nie straciła kończyn. Rozchyliła usta, zamykając je zaraz niczym karp i odwróciła wzrok. - N..no znajomy! Jejku, to.. To po prostu kolega. - mruknęła cicho i jąkając się, mając ochotę umrzeć i zakopać się w tej maszynie na wieczność. Na słowa chłopaka przeszedł ją dreszcz, zamrugała kilkakrotnie, jakby przerażona tym, że mógł mieć rację. Czy skoro umieściła go z Brunem, to znaczyło, że lubiła go bardziej? To absolutnie źle. Tragicznie. Nie mógł się o tym dowiedzieć. Odchrząknęła dyplomatycznie. - Nie ma co gdybać o płaszczyznach ani Bruno, ani.. Ani on nie są mną zainteresowani w taki sposób. A przynajmniej nie na nic poważnego.. - dodała jeszcze, wzruszając ramionami i spoglądając na to, jak wrzucał monetę do automatu, westchnęła. Zawsze miał ją tylko dla siebie, zawsze patrzyła tylko na niego — wierzyła, że nic i nikt tego nie zmieni. Bo przecież była tylko Florą — trochę bardziej doświadczoną w relacjach damsko-męskich niż miesiąc wcześniej. - To, że po.. To zły pomysł Skyler. Nic nie będzie oczywiste... On nie jest chłopakiem, który zainteresowałby się taką dziewczyną, jak ja. Uwierz mi. Bruno niestety też nie. Zauważyłeś, jakie ma słodkie loki i ładne oczy? Zapytała, robiąc krok w bok i odwracając się tak, że przywarła plecami do maszyny, czując, jak płoną jej policzki. Na Merlina, była tragiczna w takich rozmowach. Przymknęła oczy, pozwalając, aby chłodny powiew wiatru zakołysał brązowymi kosmykami włosów.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
- Prawie, prawie. "Prawie" robi dużą różnicę, wiesz? Finn mnie prawie kochał, Ezra prawie chciał, a Xavier prawie szanował - wyrzucił z siebie, gdzieś z pośpiesznego rozbawionego tonu przechodząc w powolniejszy, naznaczony jakąś dozą smutku, nawet jeśli w jego mniemaniu dwie sekundy temu, gdy zaczynał tę wypowiedź, brzmiało to tak żartobliwie. - A rumieńce to z ekscytacji obsypywania Cię pluszakami, Skrzacie - dodał od razu, pogodniej, by nie brała zbytnio do siebie tego jego rozchwianego humoru i uśmiechnął się lekko na znak, że ta nuta żalu zabłąkała się do głosu z czystego przypadku. Westchnął głośno, niemal fizycznie cierpiąc z niemożności określenia co facetom siedzi w głowach. Zawsze zdecydowanie łatwiej było mu zrozumieć dziewczyny, niemal instynktownie dobierając swoje zachowanie do ich zachcianek, odczytując bez problemu delikatną ale też i ostrą mimikę. A mężczyźni? Ich zachowania nigdy nie mógł objąć umysłem. Niby chcieli jedno, ale mówili drugie, robiąc jeszcze coś innego, zostawiając go z kompletnym chaosem w głowie. A niby to kobiet nie da się zrozumieć, niby to one nie mówią wprost, a jednak... to mężczyźni nie rozumieją własnych uczuć, często nie potrafiąc się z nimi pogodzić, a przez to niejednokrotnie narzucają sobie zachowania, które chce w ich wykonaniu widzieć społeczeńśtwo. - Ja też nie byłem zainteresowany "w taki sposób", Flo - zauważył, bo faktycznie jego znajomość z Mefem zdecydowanie zaczęła się rozwijać w mało tradycyjny sposób. - Daj im czas, a jestem pewien, że któryś z nich straci dla Ciebie głowę - zapowiedział, próbując ukryć niepokój jaki ta myśl w nim wywoływała, nie potrafiąc do końca wyobrazić sobie, że z taką łatwością mógłby zaakceptować kandydata do jej serca. Bruno... Bruno z tych wszystkich opcji, które przeplatały mu się w głowie, wydawał się naprawdę... odpowiedni dla Flory, a jednak i na nim woli zawiesić czujne spojrzenie. - F-flora! - przerwał jej w pół zdania oburzony, że dziewczyna znów to robi i o ile nie mógł zabronić jej tego toku myślenia, to musi choć spróbować przeprogramować jej umysł, by przynajmniej przy nim nie plotła takich głupstw. - Nie mów tego takim tonem - zabronił jej stanowczo, przemykając palcami po kieszeni w odruchu sprawdzenia czy Błękitne Gryfy wciąż tam są, od razu przy tym pochylając się, by spojrzeć w te piękne oczy Lunaballi. - "Taką dziewczyną" jak Ty mógłby zainteresować się każdy. Jesteś piękna, jesteś mądra, jesteś zdolna i cóż, może trooochę niezdarna, ale i w to potrafisz tchnąć tyle uroku, że... - urwał, przez chwilę poruszając ustami, nie potrafiąc znaleźć odpowiednich słów, by przekazać silne uczucie troski i miłości ściskające go za serce, gdy tylko miał ją przy sobie. - Ktokolwiek to będzie musi kochać Cię przynajmniej w połowie tak mocno jak ja, jeśli mam go zaakceptować - dokończył w zamian, ściągając kąciki ust w dół w hamowanym uśmiechu i tyknął krótko jej nosek własnym nosem, zaraz prostując się, by powrócić do zdobywania kolejnych zabawek. - Nie wiem jak tam ten Twój "kolega", ale Bruno z tymi swoimi loczkami i oczkami, to zawsze może czymś zaskoczyć - mruknął, mając na uwadze to, że choć Gryfon miał opinię dość wesołego w uczuciach, to jednak wyraźnie pokazał mu podczas pogawędki w kuchni, że potrafi być w nich też całkiem poważny.
Zmarszczyła brwi na jego słowa, widocznie niezadowolona z ilości „prawie” w tej wypowiedzi. Skyler zasługiwał na znacznie więcej. Była pewna, że Finn na swój sposób go kochał, a o Xavierze nie chciała nawet myśleć, bo chociaż znała go tylko z pojedynczych historii. Nie rozumiała, skąd brały się te niepowodzenia i to, że partnerzy nie traktowali go ani poważnie, ani tak, jak na to zasługiwał. Wiedziała, że powinien być bardziej pewny i asertywny, ale czy to było rzeczywiście przyczyną? Nie miała doświadczenia, prawa ani wiedzy, żeby o tym decydować. Jedyne co mogła zrobić, to przy Skylerze zostać. Flora chyba nie do końca wierzyła zapewnieniom przyjaciela, posyłając mu pociągłe, pełne zmartwienia spojrzenie, - Mhm, rozumiem. - mruknęła tylko cicho, nie chcąc go naciskać, ani też psuć im popołudnia. Przytuliła mocniej pluszowe misie, którymi tak ochoczo ją obdarowywał, wciąż nie mogąc zdecydować, który zostanie jej ulubionym. Nic nie mógł poradzić na to, jak bardzo jej na nim zależało i jak wiele dla niej znaczył, więc martwienie się było poniekąd wliczone w pakiet. Skoro on nie mógł zrozumieć mężczyzn, to co dopiero ona? Był bardziej z nimi oswojony, śmiały. Lennox był człowiekiem czynu, doskonale o tym wiedziała — robił to, chciał i doskonale o tym wiedziała, a jednak wciąż nie mogła do końca ślizgona zrozumieć. Z początku natura ich relacji polegała na tym, że ona próbowała go ratować, a on ją testował i nabijał się z niej. Z każdym spotkaniem jednak to ewoluowało, dodawało kolejne słowa czy gesty i teraz już całkiem nie miała pojęcia, co i ja robić. Gdyby tylko czytała w puchońskich myślach, trudno byłoby się z głoszoną przez nie filozofią nie zgodzić. Miała wrażenie, że Zakrzewski często toczył wewnętrzne walki, a jego ciało czasem reagowało częściej i szybciej, niż umysł. Chłopak był jednak na tyle silny, że niczego nie żałował. I jednocześnie to podziwiała, czując też odrobinę strachu i niepewności, bo obcowanie z nim przynosiło same niespodzianki. Przymknęła na chwilę oczy, wypuszczając ze świstem falę ciepłego powietrza spomiędzy ust, która wprawiła w ruch brązowe kosmyki włosów. - Nie byłeś ani trochę? - zapytała zaskoczona, odchylając głowę do tyłu i wbijając w niego zaskoczone ślepia, bo takiego wyznania się nie spodziewała. On przecież zwykle angażował się dość szybko i mocno! Wywróciła oczyma na jego stwierdzenie z towarzyszącym temu prychnięciem niedowierzania. Ona nie była dziewczyną, dla której traciło się głowę, tylko taką, której łamano serca. Taką, która sama serc nie łamie. Zawsze ciotka jej to mówiła, karząc na siebie uważać. Czy ona w ogóle czegoś od nich oczekiwała? Nie była przecież egoistką, nie chciała się komukolwiek sobą narzucać. - Skąd wiesz? - kontynuowała jednak zaintrygowana nagłym wyznaniem, których podczas dzisiejszego spotkania padało całkiem dużo. Nie wierzyła w zainteresowanie Bruna, ciężko było jej też stwierdzić, czy dla Lennoxa była czymś innym, niż rozrywką. Na dźwięk oburzenia, które podkreślił wypowiedzeniem jej imienia, wzruszyła ramionami. Nic nie mógł poradzić na to, że myślała w ten sposób. Obserwowała jego ruchy, słuchała słów, przekręcając głowę na bok i pozwalając, aby kilka kosmyków włosów spłynęło jej na buzię. Nie lubił, gdy tak myślała, a co dopiero mówiła i chociaż wiele razy obiecywała sobie, że się nie odezwie – znów ją ku temu sprowokował słowami. Zwilżyła usta, kręcąc delikatnie głową.- Ty tak to widzisz, bo jesteśmy przyjaciółmi. Słyszałam, że takie relacje, jak nasza, dążą do wzajemnego idealizowania się. - rzuciła niewinnie, wzdychając jednak ciężko. Był tak uroczy, tak szczery, tak kochany! Policzki zapłonęły jej szkarłatem, a ona podeszła i objęła go mocno, wtulając głowę w jego tors i mając pomiędzy nimi mur z maskotek, zaśmiała się cicho. - Nikt mnie nie będzie kochał tak, jak Ty! Nawet w połowie. Ciebie też nikt tak nie będzie kochał. Brzmiała dość pewnie, zerkała z niego z dołu z błyszczącymi oczyma i figlarnym uśmiechem, czując w nozdrzach znajomy zapach perfum. Był unikalny – ten jej jasnowłosy anioł. Gdy dotknął jej nosa, zmrużyła ślepia, nie dając mu jeszcze wrócić do maszyny, bo wcale się nie odsunęła. - Brunio ma cudne loczki, to prawda.. Jednak mój kolega też jest na swój sposób unikalny. Wciąż jednak myślę, że to wszystko nie jest tak. Źle to postrzegasz. Tylko się znamy. Rzuciła cicho, a przed oczyma stanęły jej obrazy dwojga studentów, na co westchnęła cicho, kręcąc głową. Nie było sensu gdybać nad czymś, co nie miało szansy się wydarzyć. Miała spokojne, dobre życie. Przestali się w końcu nad nią znęcać czy wyzywać, nie potrzebowała wrażeń. Bała się ich, nie potrafiła udźwignąć zmian. - Hej! Wcale nie jestem aż tak niezdarna!
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Uśmiechnął się, choć tym razem oczy nie nadążyły za tym, by okazać nieco radości. Nie dało się ukryć, że zawsze był tym, który angażował się pierwszy i choć to ze strony Ślizgona wyszła inicjatywa, by nie traktować ich relacji tylko czysto fizycznie, to i tak był pewien, że on sam zaangażuje się szybciej, mocniej, intensywniej, znów wystawiając się na zranienie, gdyby Wilkołakowi odwidziała się ta cała zabawa w randkowanie i zwyczajnie wróciłby do swojego dość rozwiązłego trybu życia. Ale musiał zaryzykować, skoro dostrzegł już ten potencjał w nich tkwiący. Nie mógłby przecież przestać zastanawiać się, że może to była ta jego jedna, jedyna szansa na szczęście, a on odrzuciłby ją z góry skazując na porażkę. - Miałem złamane serce, Skrzacie. Chciałem tylko odreagować i... no tak, zdążyłem go polubić, ale nie myślałem wcale o tym, żeby iść w tę stronę - odpowiedział ostrożnie, niekoniecznie chcąc się chwalić ze sposobów na poprawę sobie humoru, a jednak chcąc jakoś zaznaczyć, że czasem relacje idą w dobrą stronę, choć na początku intencje są inne. - Bo nie da się Ciebie bliżej poznać i nie stracić dla Ciebie głowy. Stąd wiem - odpowiedział dość pewnie, wyciągając kolejnego pluszaka z maszyny, szczerze wierząc w to, że wszyscy Ci, którzy nawet nie próbują poznać jego ukochanej siostry nieco lepiej, zwyczajnie tracą w tym wszystkim najwięcej. Oparł się łokciem o maszynę i zamruczał w zastanowieniu nad słowami dziewczyny, zanim nie wyprostował się, powracając ciepłym spojrzeniem do tych pięknych, dużych oczu. - Myślę, że po części to też o to właśnie chodzi. Żeby znaleźć kogoś, kto będzie nas idealizował, ale nie w ten ślepy sposób, tylko... no wiesz, że po prostu nasze wady są dla niego zaletami - wytłumaczył powoli swoje stanowisko w tej sprawie, mając nadzieję, że nawet jeśli ich miłość jest wyjątkowa, to oboje znajdą kogoś, kto będzie próbował ten poziom doścignąć. Kto wie, może nawet to będzie i Pan Grzeczny Wilkołak? - Kolega czy też ktoś aspirujący na coś więcej... Ma Cię dobrze traktować i szanować - upomniał ją, puszczając jej oczko, a przy okazji stawiając główny warunek, jaki musi być spełniony, by zaakceptował kogokolwiek, próbującego dorównać jego uczuciom do tej drobnej, kochanej osoby. Wyciągnął z maszyny jeszcze kilka pluszaków, wspominając coś o tym, że ma nadzieję, że uda mu się je rozdać tak, by nikt nie dostał dubla, po czym chwycił swoje hiszpańskie szczęście w ramiona, by teleportować ich na chwilę do Puchońskiej Komuny, chcąc zostawić tam wszystkie pluszaki. W końcu nie muszą ciągać się z nimi przez resztę dnia.
| zt x2
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Skrzat domowy wyręczał ją w obowiązkach, których wykonywanie sprawiało jej dyskmofrot psychiczny. Zakupy do tej kategorii nie należały zatem dzisiejsze popołudnie spędziła na zwiedzaniu kilkunastu sklepów w magicznym miasteczku. Sęk w tym, że trochę się zagalopowała i gdy postanowiła wrócić do domu, zaczęło się ściemniać. Nie lubiła teleportować się z kilkoma torbami w rękach a więc skręcając w krótszą drogę spokojnie kierowała się w stronę Pubu, gdzie znajdował się zarejestrowany do sieci Fiuu kominek. To miała być prosta droga, krótka, nie przewidywała żadnych przerywników. Ot, jedno ucho torby urwało się przez co zwartość (kolorowa: psie jedzenie, dwie pary butów, kosmetyczka, perfumy, fiolka eliksiru i tym podobne) wypadła z brzękiem na chodnik. Wymsknęło się z jej ust ciche przekleństwo na widok rozsypanego u stóp bałaganu. Niczego złego nie podjerzewając, zajęła się naprawieniem torby i przepakowywaniem zakupów. Zawiał chłodny wiatr, latarnia stojąca niepodal zgasła ale nie zwróciła na to większej uwagi. Maj miał to do siebie, że pogoda potrafiła zmienić się w ciągu chwili. Zaalarmował ją dopiero szron osiadły na maszynie do losowania zabawek. - Nie, tylko nie teraz…- zdążyła wydusić z siebie ten strachliwy pisk kiedy nagle jednocześnie doszło do dwóch sytuacji: otoczenie zrobiło się lodowate i gęste od mroku a oszroniona szybka pękła, wybuchając na kilkanaście odłamków. Krzyknęła z zaskoczenia i zasłoniła się rękoma. Reszta zakupów upadła na ziemię a dementor unosił się w powietrzu cztery metry za jej plecami, wpatrując się w nią wygłodniale wszak miała w przeszłości solidnie nieszczęśliwą sytuację. Nic dziwnego, że miał ochotę pożreć każdy kawałek jej wspomnien. Jeszcze go nie zauważyła choć wiedziała już co się święci…
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Spotkanie z Samanthą miał na niego większy wpływ, niż ta pewnie się tego spodziewała. Wytknęła mu błędy i – choć w sposób, który pewnie budziłby wątpliwości innych magipsychologów – wyrwała go ze stagnacji, w której tkwił już od dawna. Miał dwa tysiące wspaniałych wymówek, żeby nic nie robić ze swoim życiem, potrafił przekonać sam siebie, że na nic nie ma siły i że wcale nie chce jej mieć. Ale to nie była prawda. Czy można osiągnąć tak wysoki poziom kłamstwa, by skutecznie oszukać przede wszystkim samego siebie? Był okropnie, naprawdę kurewsko zmęczony, ale zrozumiał, że to nie powód, żeby przestać żyć. Po powrocie z tamtego spotkania nie mógł spojrzeć na swoje odbicie w lustrze, tak żałosny widział w nim obrazek. Drżącymi rękoma wylał cały alkohol, jaki zdążył nagromadzić w mieszkaniu, przerażony tym, jak wiele zdążył go uzbierać i choć bał się jak cholera, postanowił wziąć się za siebie. Nie mógł usiedzieć w domu, zaczął więc wychodzić – a to do pracy, a to tak po prostu, na spacer. Wracał właśnie z jednego z nich w towarzystwie Kedavry, świeżo wybieganego onyo zapiętego w szelki i uwiązanego na smyczy. Lisek dreptał energicznie, co jakiś czas zatrzymując się, żeby obwąchać teren lub zajazgotać wysokim tonem na jej tylko znane niebezpieczeństwo, Nathaniel zaś sunął za nim niespiesznym krokiem, ani trochę nie spodziewając się tego, co stanie mu na drodze. Kto się na niej znajdzie. Światło ulicznych latarni zamigotało, temperatura spadła, zamieniając oddech w obłoki pary i już doskonale wiedział, co się dzieje. Ostatnio było ich tu pełno, wszędzie, gdzie by się tylko nie ruszyć. Dawniej bezpieczne miasteczko, teraz nie dość, że dręczone falami powodzi, roiło się od tych obrzydliwych stworzeń, jakimi byli dementorzy. Kedavra zatrzymała się w miejscu, zastrzygła wielkimi uszami i zawróciła, zatrzymując się przy jego nodze. Wziął ją na ręce, nie przejmując się ani tym, że miała ubłocone łapki, ani tym, że lubiła podgryzać i wydobył różdżkę. Właściwie miał plan jak najprędzej się stąd ulotnić. To nie było jego zmartwienie, mieszkał niedaleko i z pewnością dałby radę uniknąć konfrontacji z dementorem, chowając się w bezpiecznych czterech ścianach. Problem polegał na tym, że odnalazł wzrokiem osobę, która widocznie je do siebie przyciągała i rozpoznał w niej nikogo innego jak Samanthę. Zawahał się. Nic dla niego nie znaczyła, nie znał jej nawet. Ich jedyne spotkanie poza terapią było zajadłą kłótnią. Z drugiej strony zawdzięczał jej wiele, więcej, niż większości swoich bliskich. — Niech cię szlag — mruknął pod nosem, samemu nie wiedząc, czy kieruje te słowa pod adresem Samanthy, czy raczej samego siebie. — Expecto patronum — dodał znacznie głośniej, wkładając w te słowa siłę, której nie miał zbyt wiele. Korzystał z tego, że znajdował się w pewnej odległości i nie został jeszcze dostrzeżony. Teoretycznie powinno być mu łatwiej rzucić zaklęcie. Teoretycznie. Sięgnął do dobrze znanego mu wspomnienia jednego z wielu letnich miesięcy spędzonych we Francji – miesięcy pełnych słońca, konnych przejażdżek i winogron podjadanych prosto z krzaka. Szczęśliwych miesięcy. Sięgnął po nie, przywołał je, zachłysnął się nimi i… nic się nie wydarzyło. Znów poczuł się słaby. — Sam, uciekaj — zawołał, kiedy zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak — spieprzaj stamtąd! Expecto patronum. Kurwa mać. — Nic. Żałosne światło na końcu różdżki, nic więcej. W dodatku ściągnął na siebie uwagę dementorów i choć te nie miały na nim wiele pożywki, zaczęły sunąć w jego stronę. Kedavra trzęsła się w jego objęciach, a on ruszył biegiem w stronę kobiety, licząc, że razem poradzą sobie z niebezpieczeństwem skuteczniej niż w pojedynkę.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Spotkanie i burzliwa rozmowa z Nathanielem krążyła po jej myślach przez wiele dni. Stawało się to niemal do zniesienia bowiem najzwyczajniej w świecie zaczęła się o niego martwić. Nie mieli ze sobą specjalnie ciepłych relacji jednak to nie powstrzymało empatii Samanthy przed oddziaływaniem na jej myśli. Starała się wyciszyć ten niepokój i dlatego zastąpiła go drugim... między innymi przygotowaniami do ślubu. Nie potrafiła się na tym skoncentrować, zbyt wystraszona swoimi wspomnieniami, których wciąż nie omówiła z narzeczonym. Aby zepchnąć ten drugi niepokój wyszła na zakupy i oto proszę, dobierał się jej do skóry dementor. Najpierw pękła szybka wbudowana dotychczas w maszynę. Odłamki poraniły ją na dłoni, nad brwią i na brodzie ale ten mały piekący ból był niczym w porównaniu z lodowatym powietrzem i gęsią skórką jaka ją niemal sparaliżowała. Zaskoczona obecnością potwora przez chwilę wpatrywała się weń z szeroko otwartymi oczami, zapominając, że liczy się wszak teraz każda sekunda. Gwałtownie kucnęła i nerwowo odnalazła w odłamkach swoją różdżkę. Pobladła na widok napływających kolejnych dementorów. Dopiero znajomy głos oderwał jej wzrok od sunących nad ziemią potworów. Popatrzyła na Nathaniela trzymającego na ręku małe żyjątko, a w palcach różdżkę, z której nie wydostała się upragniona iskra magicznego obrońcy. Uciekać? Podniosła się do pionu i ruszyła w jego stronę dokładnie w tym samym momencie kiedy on dobiegł do niej. - Cofnijmy się! - zawołała choć nie musiała podnosić głosu. Odruchowo chwyciła go za ramię i czując zbliżający się mróz próbowała pociągnąć go w tył. Nie mała w ogóle sił fizycznych więc na niewiele się to mogło zdać. Ledwie zarejestrowała duże uszy stworzenia, które przy sobie trzymał. - J-jest ich za dużo, Nate, cholera. - chciały zapędzić ich w kąt, odciąć drogę ucieczki. Dłonie się jej trzęsły, dzięki czemu przypomniała sobie, że przecież potrafi się bronić. Nie było przy niej Alexa, jak ona miała sobie poradzić? Przecież jest taka słaba! Te wszystkie myśli i uczucia zasiewała w niej obecność dementorów. - Skup się Sam, skup. - syknęła do siebie i próbowała zepchnąć swój strach na dno serca i przywołać dzień kiedy spotkała Alexa. Nie powinna opierać szczęścia na miłości jednak w obecnej sytuacji nie zamierzała się porywać na eksperymenty i sprawdzać czy inne szczęście podziała. Pewien problem sprawiała jej koncentracja, a sekundy mijały i powoli zapadał głębszy mrok. Nie puszczała ramienia Nate'a, jedynej ciepłej osoby w pobliżu. Już za chwilę, za moment się ich pozbędą. - R-rzućmy zaklęcie jednocześnie. - uniosła różdżkę i wtedy zobaczyła dementora lewitującego tuż na wyciągnięcie ręki. Przeraziła się i zamiast inkantacji wypuściła dech z płuc. Niedobrze...
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Czuł, jak z momentu na moment temperatura spada, jak wywołuje na ciele gęsią skórkę, a ciepłolubnego, pustynnego liska wprowadza w coraz intensywniejsze drżenie. Powinien był ją olać, zrozumiał to już w momencie, kiedy dostrzegł w oddali rozmytą postać. Nigdy nie wykazywał się szczególną empatią, nie miał rycerskiej duszy, nie widział powodu, aby narażać siebie i swoje zwierzęta ze względu na obcych ludzi. Co go podkusiło? Dobiegł do niej, gotów pomóc jej się podnieść, ale ona świetnie poradziła sobie sama. Zdążył pochwycić przerażone spojrzenie, odpowiadając zapewne tym samym. Czuł wysiłek, który wkładała w próby wywarcia na niego fizycznego wpływu, dlatego posłusznie się wycofał, wyciągając przed siebie różdżkę. — Expecto patronum — spróbował ponownie, gotów powtarzać zaklęcie aż do upadłego. Zmienił wspomnienie, tym razem sięgnął po jakieś dotyczące matki, potem Gabrielle, a w ostateczności – Alicii. Dementorzy zbliżali się nieubłaganie, a on czuł się jak nieprzygotowany do zajęć uczniak, z tą drobną różnicą, że zamiast trolla w dzienniku, miał otrzymać najbardziej przerażający pocałunek, jaki można sobie wyobrazić. Przy ostatnim wspomnieniu koniec różdżki rozbłysnął delikatnym światłem – niestabilnym i krótkotrwałym, jakby ktoś odpalił najzwyklejszą zapałkę. — Nie mogę… nie dam rady rzucić patronusa — wydusił przez zaciśnięte zęby. Ani trochę nie bawiło go przyznawanie się do słabości, ale, cóż, powinna wiedzieć, że wszystko leży w jej rękach. Nigdy przedtem nie znalazł się w takiej sytuacji. Nieczęsto był zmuszony używać patronusa, ale ten jeszcze go nie zawiódł, bez względu na okoliczności. Tym razem nie potrafił poradzić sobie z wykrzesaniem pozytywnych emocji. Czuł w sobie bezgraniczną pustkę, a przenikająca do szpiku kości, lodowata obecność dementorów tylko potęgowała to uczucie. Czuł się słaby. Towarzyszyło mu dziwne uczucie we wnętrzu czaszki, podobne do tego, które ojciec serwował mu na treningach oklumencji. Różnica polegała na tym, że to nie był trening a realne zagrożenie i nie był w stanie zrobić niczego, aby pozbyć się z siebie tej odpychającej obecności. Zagoniony w róg, czuł, jak miękną mu kolana i opuszczają go siły; przed oczyma miał ocean negatywnych wspomnień i myśli, i tonął w nim coraz głębiej, nie mając siły walczyć ze zbyt silnym nurtem. Raz po raz próbował rzucać zaklęcie, z czasem coraz mniej świadomie, a coraz bardziej odruchowo, jakby półszeptem mamrotał pod nosem wyuczone słowa modlitwy. Ani razu nie pomyślał o Emily – przeraźliwie bał się sięgać do związanych z nią wspomnień. Tego, że nie zadziałają i tylko potwierdzą w ten sposób, że wspólnie stracili czas, albo wręcz przeciwnie – że odniesie z nimi sukces i dowie się, że własnoręcznie przekreślił jedyne szczęście, jakie mu zostało. Różdżka wypadła mu z dłoni, z cichym stukotem odbiła się i potoczyła po chodniku. Nie podnosił jej, zamiast tego odnalazł zakrwawioną dłoń i chwycił ją tak mocno, jak pozwalały mu opadające siły. — Miałaś rację, Sam — wydusił wpół świadomie, pomiędzy atakami kolejnych wspomnień, wyrywanych na wierzch parchatymi dłońmi dementorów. — Miałaś rację….
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Cechami Samanthy było rozpoznawanie cudzych emocji, rozszyfrowywanie ich, naprowadzanie na ścieżkę prowadzącą do samodzielnego odnalezienia rozwiązania problemu... ale nie odwaga! Panikowała. Nie należała do wybitnego grona czarownic potrafiących w mgnieniu oka pokonać wroga. Tak na dobrą sprawę to tylko i wyłącznie obecność Nathaniela powstrzymała ją przed ucieczką z krzykiem i pognaniem w siną dal byleby jak najdalej od zagrożenia. Nie chciała go tutaj zostawiać skoro ruszył jej z odsieczą. Miękkie nogi nie dawały gwarancji ciągłego utrzymania się w pionie, tak się bała. Każda inkantacja Nathaniela spotykała się z ciszą i narastającym zimnem, który sięgał coraz bliżej ich twarzy. Tkwiła w tym przerażeniu i trzęsła się, spoconymi palcami zaciskając dłoń na różdżce. Jak miałoby się im udać teraz uciec? Nie mają z nimi szans, jest ich dwoje... może troje? Rozmazywali się w przestrzeni, a głos Nathaniela tracił na sile, szeptał bez werwy, bez energii, a ona czuła się podobnie. Jest tu tak zimno, dlaczego miałaby w ogóle walczyć? Nie lepiej poddać się i pogodzić z własnym losem? Myślała, że miała prawo do szczęścia. Żałosna myśl, przecież jej życie nie może być usłane różami. Potrafiła niszczyć swoją obecnością więc nie zasługiwała na kolejną szansę. Te myśli przerwał dźwięk upadającej różdżki. Drgnęła kiedy nacisk jego palców przybrał na sile. Ocucił ją, przywołał do rzeczywistości, wyrywając porządnie z kajdan zsyłanego przez potwory nieszczęścia. - Nie! - usłyszała swój krzyk, wciąż spanikowany ale tym razem pojawiła się w tym nuta determinacji. To wszystko kłamstwo, nie pozwoli im dopaść Nathaniela. Dosyć się już wycierpiał w życiu i nie po to przez cały rok mu pomagała uporać się z własnymi demonami, aby teraz inne potwory chciały go pochłonąć i to na jej oczach. Nie godziła się na to. Zacisnęła mocno zęby kiedy zdała sobie sprawę jaką ma lodowatą dłoń. - Wynocha stąd! Niczego tu nie znajdziecie! EXPECTO- PATRONUM! - oto jakimś cudem odnalazła w sobie ziarno odwagi, które zasiewał w niej od dawna Alex. Znów przywołała do siebie ciepło jego ramion, ten denerwujący acz rozbrajający uśmiech i jego pewność siebie, która dawała jej niesamowite poczucie bezpieczeństwa. Władowała to poczucie w zaklęcie, które z impetem rozbłysło przed ich twarzami - takie ciepłe, kuszące, srebrzyste - kształtując się w postać maleńkiego zimorodka. Trzepocząc skrzydłami zatoczył przed nimi półkole, a wracając zapikował, odstraszając najbliżej stojącego dementora. Zamachnęła różdżką i rzuciła migocącym zimorodkiem w sam środek kłębiącego się mroku. Potwory ustępowały, cofały się, zabierały ze sobą mróz i beznadziejność, mrok rozrzedzał się oddając scenerię łagodnemu zachodzącemu już słońcu. Powoli wszystko wracało do normy ale ona wciąż się trzęsła i nie odwoływała zaklęcia. Trzymała się tej siły jak tonący. Dopiero po dłuższej chwili usłyszała swój przyspieszony i głośny oddech. - Nate? - tylko nieznacznie opuściła różdżkę, a zaklęcie patronusa migotało nieopodal jej ramienia. - Już ich nie ma, Nate. Wróć. - z tej otchłani w którą cię wpędziły. Był niepokojąco blady i zimny choć i ona równie dobrze mogła przypominać ducha.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Ostatnio wracając z lodowiska, wypatrzyła maszynę z pluszakami, w której można było wygrać przeurocze fanty tylko za kilka galeonów. Gdy tylko ją zobaczyła, już chciała z niej korzystać i powstrzymała się w ostatnim momencie. Czemu? No bo o ile przyjemniej byłoby się tym pobawić z przyjaciółmi! Dlatego właśnie, już dzień później, wyszła z Jinem na spacer i radośnie nawijała o wszystkich uroczych pluszaczkach, które widziała i które mogłaby sobie dodać do pokoju. Cieszyło ją zarówno to, że chłopak zgodził się przyjść jak i to, że w ciągu ostatnich kilku tygodni tak bardzo się zbliżyli. Chociaż z początku wydawał się zdystansowany, a nawet taki faktycznie był, od czasu pierwszego, prywatnego spotkania jakoś tak na siebie wpadali, że naturalną koleją rzeczy okazało się ich zaprzyjaźnienie ze sobą. I nawet to, że ich charaktery były tak różne nie wpłynął na to, że zwyczajnie dobrze się dogadywali (nawet jak dużą część tego gadania stanowiło po prostu paplanie Gryfonki). - Nie pamiętam gdzie dokładnie była ta maszyna – powiedziała, rozglądając się dookoła za sprzętem z pluszaczkami. Nie pomagał jej fakt, że była tak niska. – Ale na pewno gdzieś w tej alejce! Jaką maskotkę chciałbyś wygrać?
Kolejny pomysł Harmony zmusił Jin’a do opuszczenia swojego pokoju po raz kolejny, powoli zaczynało brakować mu sił do ich wspólnych przygód… Ale w końcu się przyjaźnili, nie mógł tak po prostu powiedzieć jej, że nie pójdzie… Zwłaszcza, że akurat miał dużo czasu wolnego, a ona doskonale o tym wiedziała. Tym razem nastolatka wyciągnęła go… Do maszyny z zabawkami, po co? Aby udekorować swój pokoik… Ale czemu akurat on? Cały czas się zastanawiał czemu blondynka chciała zaprzyjaźnić się akurat z nim, w końcu miała wielu przyjaciół… Ale chociaż nie chciał się do tego przyznać, to w duchu dziękował Remy za to, że spędza z nim czas pomimo jego problemów z ludźmi. Co nie zmienia faktu, że wciąż bał się o zostanie wyśmianym. - Nie mam pojęcia, nie myślałem nad wygrywaniem pluszaka – odpowiedział jej, zresztą zgodnie z prawdą, rzadko kiedy bawił się w ten sposób. Nie przepadał za tego typu gierkami tylko dlatego, że nigdy w Azji nie udało mu się zdobyć jakiejś maskotki przez tego typu maszyny, za każdym razem jedyne co zyskiwał dzięki tej maszynie, to nerwy.