W ostatnich latach małe, magiczne zabawki przypominające zwierzęta, cieszą się niesamowitą popularnością. I w Hogsmeade nie mogło więc zabraknąć niezwykłej maszyny w której wszystkie te zabawki zdają się żyć. Wystarczy wrzucić pięć galeonów i już po chwili można wylosować wybraną, niezwykłą maskotkę.
Aby dostać maskotkę należy w odpowiednim temacie rzucić kostkami. To ile oczek uzyskamy oznacza, którą zabawkę zdobywamy:
Parsknął. - Mówisz, jakbym ostatnio spotkał Cię w środku dnia i w towarzystwie. - pokręcił głową. Subtelności kosmatych myśli nie były nigdy jego mocną stroną. Możliwe, że to głównie dlatego, że nie był zbyt bystry, a przynajmniej żył niezbyt bystrym życiem. Czy celował w pająka? Być może. Ale złapał mantykore, więc wyszło im obojgu na dobre, on nie został bucem, a ona nie musi do snu tulić akromantuli. Chwilowy negliż związany z wyznaniem sekretów młodości zakończył się wraz z satysfakcją schwytania pluszaka. Milburn zresztą nie nakarmiła tego płomyka wystarczającą atencją, by się taki nudyzm ślizgonowi w głowie przekalkulował. Zdedptał tę chwilową słabość, szafując maskotką jak zakładnikiem. Jeżeli był zaskoczony pocałunkiem w usta, to nie dał tego po sobie poznać. Nie zmknął nawet oczu, przyglądając się z bliska tym kilku piegom, zamieszkującym skórę jej policzków pamiątką po słonecznym lecie. Gdy go puściła i stanęła na powrót na stopach, udał, że zamyślił się poważnie, po czym cmoknął. - Nie przekonało mnie to. - powiedział, kręcąc głową i wtykając sobie pluszaka pod pachę - Zobaczymy, jak Ci pójdzie. - wrzucił do szczelinki galeony i oparł się o maszynę teraz on, krzyżując ramiona i wskazując podbródkiem na urządzenie. Może miał na myśli zawody, może wymianę zakładników, a może podpuszczał ją jeszcze do czego innego. Po Lockim tak trudno było się spodziewać. Wyciągnął zza ucha papierosa i odpalił go smoczą zapalniczką, jednak w tej nieśmiałej w nim kulturze przynajmniej dbając o ty, by dymem dmuchać gdzieś w bok, a nie jak patusiarz babie prosto w twarz.[/b][/b]
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Wywróciła tylko oczami, spodziewając się poniekąd takiej odpowiedzi. Musiała pogodzić się z faktem, że jej sugestie odbijały się od niego jak od muru. Niesamowite, jak czasem wyjątkowo ulotny podtekst nie uchodził jego uwadze, a perfidnie stawiana przed nim aluzja spływała po nim jak woda po kaczce. Robił to celowo? Czy może dobierała sobie już do głowy? Jeśli jeszcze tego nie robiła, to zaraz na pewno zacznie. Pocałunek trwał zbyt krótko, by mogła się nim upoić, by mogła prawdziwie go zasmakować. Nie chciała być nachalna, nie odkrywała naraz wszystkich kart, choć ten ruch zdecydowanie ją przed nim obnażył. Opadła na pięty, wbijając w niego spojrzenie zielonych, roziskrzonych oczu... I otrzymała tak niesatysfakcjonującą reakcję, że na moment zaniemówiła. Wiedziała, że się droczył, ale sposób, w jaki to zrobił, spokojnie mógł przysporzyć jej kompleksów. Żachnęła się, prychając z lekką irytacją skrywającą się pod pozornym rozbawieniem. - Mówił Ci ktoś kiedyś, że jesteś bezczelny? - rzuciła lekko, choć gdzieś tam w środku gryzły ją jego słowa. Tak głupie, tak niewiele znaczące, a mimo to uwierały tam, gdzie leżała jej pewność siebie. Załadował maszynę w kolejne galeony i w pierwszej chwili pomyślała, jak zabawnie byłoby je zmarnować. Szybko jednak podniosła rzuconą rękawicę i złapała za gałkę, która sterowała wyławiającym pluszaki hakiem. Musiała coś wyłowić, a najlepiej coś fajnego. Celowała w dementora i nie mogła powstrzymać syknięcia triumfu, który wyrwał się z jej ust. - Może on będzie bardziej przekonujący w dawaniu całusów - skomentowała zdobycz, pokazując mu zakapturzonego zakapiora. - Ciekawe jak przekonujący jesteś Ty sam - rzuciła jeszcze z udawanym zamyśleniem, przygryzając lekko dolną wargę. Skrywał teraz twarz w papierosowym dymie, więc zrobiła jeszcze ten krok czy dwa do przodu, by zmniejszyć dzielącą ich odległość.
Niezbadane meandry jego mózgu, były niezbadane, bo trzeba było się potężnie naszukać, by znaleźć tam logikę i pomyślunek. Wbrew temu i na przekór głębokiej wierze Kate, Lockie był absolutnym kretynem i żadne zaciskanie oczu i silne, naprawdę silne liczenie na cud nie mogło tu pomóc. - Nie raz. - przyznał otwarcie, unosząc lekko brwi, choć bez kpiącego uśmiechu. Swoją bezczelność nosił niczym odznakę na piersi, więc zareagował dokładnie tak samo, jakby go zapytała, czy wiedział, że nos między oczami. Obserwował jej potyczkę z maszyną, z pewnym ukłuciem żalu w piersi zauważając, że poszło jej znacznie sprawniej niż jemu, ale to ukłucie żalu ukrywało się skrzętnie za wstążką niebieskiego dymu z gryfa. Uniósł kąciki ust, mając wrażenie, że nie dało się łatwiej zarzucić tego haczyka i nie byłoby ryby, która nie łyknęłaby go szybciej. Zaciągnął się petem po raz ostatni, nim nie rzucił go na ziemię, unosząc brwi. - Musisz obniżyć oczekiwania, ponieważ jestem beznadziejny. - zapewnił, po czym nie dając jej za dużo przestrzeni na te flirty, przygryzanie warg czy rzucanie zalotnych spojrzeń, chwycił ją pod boki i bez szczególnego wysiłku podniósł ją kilka cali nad ziemię, przypierając do ściany mniej więcej tak, by ich twarze w końcu znajdowały się na tej samej wysokości. Ugryzł ją pocałunkiem zachłannym, o smaku tytoniu i cierpkiej kawy, której aromat gdzieś krążył jeszcze pod jego wargami. Z pewnością nie był to ani pocałunek z czułością, ani przepełniony romantyzmem, ale Lockie nie był ani człowiekiem czułym, ani szczególnie roomantycznym — przynajmniej w ramach postaci, którą pokazywał światu. Odstawił ją na ziemie, zaglądając jej w oczy z bliska, po czym wyciągnął mantykorę spod pachy: - Twój misio. - wyciągając rękę wyczekująco po swojego dementora.
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Akurat z szukania logiki i pomyślunku w jego zachowaniu zrezygnowała dawno temu, bardzo szybko orientując się, że miała do czynienia z osobą bardzo biegłą w mentalnych gierkach. Zasiewał ziarno na naprawdę płodnej glebie, bowiem wszystko, co wtykał w umysł młodej Milburn, kwitło, owocując kolejnymi, nieszczególnie mądrymi decyzjami. Choć zdrowy rozsądek powinien powiedzieć jej, by odpuściła i dała sobie spokój z uganianiem się za tak niedostępnym emocjonalnie chłopakiem, jego zaczepki i figlarny uśmiech skutecznie zagłuszał te podszepty. Karmił ją tymi ochłapami uwagi, które od czasu do czasu jej zrzucał, a ona podążała za nim, trochę jak głodny pies, pragnący przede wszystkim zaspokojenia głodu. To ssanie, które czuła - to wzrastające napięcie musiało kiedyś ulec rozładowaniu, bo nie była pewna, jak długo potrafiła je jeszcze w sobie dusić. Nie musiał długo zarzucać wędki, bo haczyk był połknięty już dawno temu. Może w okolicznościach, w których nie byłaby nim w ogóle zainteresowana, pochwycenie jej na tę przynętę zajęłoby mu więcej czasu. Ona jednak nie myślała zbyt trzeźwo. Mieszanka odczuwanej satysfakcji z czegoś tak trywialnego jak wyłowienia zabawki, jego ukradkowego uśmiechu, niebieskiego dymu papierosowego i migających z maszyny światełek sprawiała, że czuła się jak wyrwana ze snu. - Nie... - było jedynym słowem, które zdążyło umknąć jej karminowym wargom, nim pochwycił ją i silnie przygwoździł do ściany. Poczuła uciekający spod stóp grunt, a następnie zimny kamień na plecach i potylicy, gdy wpił swoje usta w jej własne, łapczywie i nieco brutalnie rozchylając je w pocałunku. W tej krótkiej chwili zdążyła jedynie zarzucić jedną z dłoni na jego kark, czując między palcami kosmyki jego lekko kręcących się włosów, drugą wczepiła w jego ramię, szukając asekuracji. Smakował papierosem i tą kawą, którą dopiero co mu serwowała w kawiarni i z jakiegoś powodu nakręciło ją to jeszcze bardziej. Osunęła się po ścianie, gdy odstawiał ją na ziemi. Wciąż kurczowo trzymała się jego ramion, bojąc się upadku w przypadku puszczenia - miała tak strasznie miękkie kolana... - Dziękuję - wyszeptała, walcząc z przyspieszonym oddechem. Serce łomotało jej w klatce piersiowej jak oszalałe, a gdzieś tam z tyłu głowy wył alarm, nadal (o dziwo) skutecznie zagłuszany. Wbijała spojrzenie zielonych oczu na zmianę w jego złote tęczówki i zaciśnięte usta. Jakim cudem już tęskniła za ich dotykiem? Gdy ją puścił, wyciągnęła rękę z maskotką całuśnego dementora. - Nie jesteś... Beznadziejny. Nie dla mnie - wydusiła z siebie jeszcze, kończąc zdanie, które miała zamiar wypowiedzieć zanim rzucił nią w ścianę jak laleczką.
Swansea był chodzącą czerwoną flagą, mającą w sobie akurat idealny balans między urokiem i skurwysyństwem, który w naturalny sposób umiał wykorzystywać. Czy robił to celowo? Niekoniecznie. Każdy potwór jest czymś stworzony, a Lockie swoje mechanizmy wypracował przez lata konieczności radzenia sobie z rzeczywistością, która go otaczała, matką, która ni była matką i ciałem, które nie pozwalało mu mieć żadnych planów, żadnych marzeń i żadnej przyszłości. Manipulacja, umysłowe gry, odpowiednio dobrane słowa i gesty pozwalały mu przemykać z dnia na dzień jak zdechła ryba płynąca z prądem. Wszystko inne na tym etapie wymagało wysiłku, którego nie tylko nie chciał podejmować, ale też zwyczajnie się bał. Przyglądał się jej chwile, mając szczerą nadzieję, że to nie był jej pierwszy w życiu pocałunek, bo by mu się autentycznie zrobiło szkoda, ale Milburn nie wydawała mu się szczególnie cnotliwa. Chociaż jeśli taka obawa zakwitła mu w głowie, musiała mieć w czymś podstawę... Parsknął na to jej podziękowanie, bo jeszcze nikt nigdy nie dziękował mu za całowanie. W innych okolicznościach zdarzało mu się doprowadzać dziewczęta do próśb i błagań, ale żeby mu ktoś dziękował za bliskość, to był raz pierwszy i wart odnotowania. Chyba. - Mmm. Dementor. Nazwę go K - ate. Chyba tylko ostatnia szara komórka powstrzymała go przed tym kretyńskim żartem - rzyś. - dokończył, w ostatniej chwili uskakując przed tą kulą, którą sam by sobie strzelił w kolano. W końcu wszystko, czego pragną dziewczęta, to być przyrównanym do dementora. Nawet Lockie to wiedział. Wyciągnął z kieszeni resztkę drobnych i podszedł do maszyny z kulkami, by wyciągnąć im jakieś słodkie gumy i cukierki. - To moja pierwsza maskotka. - powiedział z jakąś niezręcznością, ale i dumą. Nie miał misiów nawet jak był dzieckiem, może dlatego nie potrafił zrozumieć istoty ich symboliki.
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Nie należała do dziewczyn cnotliwych, lecz należało również zaznaczyć, że z brakiem pruderyjności nie szło niestety doświadczenie. Choć nie był chłopakiem, z którym po raz pierwszy się całowała, był pierwszym, który pocałował ją w taki sposób. Podziękowań nie kierowała za sam akt bliskości, w pierwszej chwili miała wyłącznie na myśli bezpieczne odstawienie jej na ziemię, ale w gruncie rzeczy dziękowała też za przekroczenie tej granicy, którą już od dawna miała ochotę przekroczyć. Za wykonanie tego kroku, który wyłącznie przypieczętował w jej głowie to uczucie, z którym tak dawno się nosiła. Naprawdę go lubiła. Dość naiwnie, bo przecież tak niewiele o nim wiedziała. W jej przyćmionym wrażeniami umyśle zakwitła jednak myśl, bardzo spostrzegawcza zresztą. Było coś w sposobie, w którym przyznał się do wejścia w posiadanie swojej pierwszej w życiu maskotki, że maska, którą na co dzień przywdziewał na twarz, uchyliła się odrobinę, przebłyskując nieco innym Lockiem, niż nawykła widzieć. Jego słowa i ta ich niezręczność uderzyły w jakąś strunę w jej wnętrzu, która wybrzmiała w jej głowie, nawołując, że w ten sposób otwierał się przed nią. A może wyłącznie grał na jej emocjach? Uśmiechnęła się do niego z widoczną czułością. - Cieszę się, że będzie ode mnie - powiedziała, zakładając kosmyk za ucho. - A jeśli to warunek powtórki, spodziewaj się niedługo mieć cały kosz maskotek - dodała już nieco bardziej żartobliwie, choć ciężko było ukryć pragnienie czające się w jej oczach. Była gotowa przesunąć granicę i przekroczyć ją raz jeszcze.
Najgorszą rzeczą, którą Kate Milburn mogła zrobić w tym momencie swojego życia, właśnie zrobiła. Zadurzyła się w człowieku, który nie mógł i zapewne nie zamierzał częstować jej nawet namiastką romantycznej relacji. Nawet nie dlatego, że kalkulacyjnie zamierzał zabawić się jej uczuciami, ale zwyczajnie nie umiał, nie potrafił, nikt go nie nauczył dbać o tak delikatne prezenty, jaki chciała mu podarować, pokazując mu swoją sympatię i adoracje. Podniósł na nią spojrzenie, zaraz po tym, kiedy tak niezręcznie przyznał się do tego, że to jego pierwszy miś. Czy nią manipulował? Może. To była prawda, że nigdy nie dostał misia, ale czy chciał jej o tym mówić, czy jego podświadomość odruchowo balansowała chłód i uszczypliwość ze zdawkowymi porcjami zainteresowania i szczątkowej czułości, by nie była za blisko, ale też nie oddalała się za bardzo. Cały czas na tej napiętej niczym struna relacji, byle nie zmniejszyć napięcia, ale pilnując, by się nie zerwała. - Wymyślę jakiś bardziej opłacalny warunek. - powiedział, wyciągając z rozbawieniem rękę i poprawiając ten sam kosmyk, który ona wetknęła za ucho, a który znów jej stamtąd uciekł - Aż takim fanem misiów nie jestem. - podał jej cukierki z maszyny z kulkami i rozłupał swoją kulkę, by wyciągnąć z niej bransoletkę z landrynek. Odgryzł jedną i chwycił ją za palce, by naciągnąć słodyczową biżuterię na jej nadgarstek. - Nie mogę wziąć całej - powiedział, gwoli wyjaśnienia - muszę dbać o linię. - poklepał się po brzuchu ukrytym za zimową kurtką i grubą warstwą golfa, puszczając jej oko. Rozsunął suwak kożucha i wcisnął dementora pod pazuchę, po kieszeniach znów szukając swoich fajek, gotów zbierać się do zamku, o ile gryfia królewna nie życzyłaby sobie więcej misiów. Dzisiejszy wieczór w końcu miał być względnie miły. Swansea starał się być miły.
+
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Kate praktycznie zapomniała, że dzisiejszy dzień miał jej udowodnić jak złym wyborem był Lockie Swansea. Cóż, Ślizgon osiągnął zgoła odwrotny efekt od zamierzonego - a może w ogóle nie zamierzał jej zniechęcać? Może czerpał z tego jakąś osobistą przyjemność, mentalny profit z zabawy uczuciami naiwnej nastolatki? Była młodsza, podatna na wpływy i ewidentnie zapatrzona w niego, o czym musiał wiedzieć, bo głupi nie był. Musiał dostrzegać ten głód w jej oczach za każdym razem, gdy wchodzili ze sobą w interakcję - tę chęć bliższego poznania, na wszystkich poziomach. Jego taktyka przyciągania i odpychania przynosiła niezwykłe rezultaty. - Tylko mnie o nim poinformuj - zastrzegła, że chciała wiedzieć, jak ponownie mogła się wdać w jego łaski i uszczknąć nieco bliskości z nim, której tak pragnęła. Uśmiechnęła się, gdy poprawił własnoręcznie niesforny kosmyk jej włosów. Wydawało jej się niesamowite, z jaką delikatnością to zrobił, w porównaniu do agresywnego wręcz pocałunku przy ścianie. Wsunął jej na nadgarstek cukierkową bransoletkę, co wprawiło ją w rozbawienie. - A ja to niby nie? - rzuciła ze śmiechem, zaraz potem rozgryzając w ustach jeden z cukierków. Nie miała miejsca pod płaszczem na schowanie swojej mantykory, więc z maskotką pod pachą zmierzała obok chłopaka do zamku, z uśmiechem na ustach i rumieńcem na policzkach. Od zimna, rzecz jasna.
/ztx2
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Skończyła pracę i właśnie poważnie zastanawiała się, czym się powinna zająć, kiedy zauważyła Adelę. Z tego też powodu porzuciła rozważania na temat tego, że czym prędzej powinna zrobić właściwy kurs, który ostatecznie nadałby kierunek jej rozważaniom, zapomniała całkowicie o innych problemach, sprawunkach, czy obowiązkach, jakie się za nią ciągnęły i zwyczajnie postanowiła, a jakże, zawrzeć bliższą znajomość. Ostatecznie obie były zapalonymi kucharkami, a przynajmniej wiele na to wskazywało, i spędzały czas z Kate. To zaś oznaczało, że łączyło ich więcej, niż nic i należało to jak najszybciej wykorzystać, nie pozostając gdzieś w tyle. Carly lubiła otaczać się ludźmi, a gdy tych ludzi było wielu, czuła się zwyczajnie komfortowo. Bardzo dobrze, przyjemnie, całkiem swobodnie, dokładnie tak, jak czuć się chciała. To było, nie ma co ukrywać, pomocne i zwyczajnie ją rozwijało. Skoro zaś była duszą towarzystwa, skoro czerpała przyjemność z wiedzy na temat innych ludzi, nie mogła od nich całkowicie stronić. Tym bardziej że nieustannie nastawiała uszy na ciekawostki, jakie mieli jej do przekazania. W końcu posiadanie najważniejszych, najnowszych informacji, było jedną z najważniejszych rzeczy na świecie, bo to kształtowało dosłownie wszystko, pozwalając nieustannie iść naprzód. Ratowało wielokrotnie, zmieniając kurs, kiedy tego potrzebowała. - Szukasz inspiracji przed naszym wielkim, kulinarnym konkursem? - zapytała Adeli, kiedy ją dogoniła, zakładając ręce za plecami, strojąc przy tej okazji całkiem zabawne miny, jakby była pewna, że przyłapała dziewczynę na czymś nie do końca legalnym. Oczywiście, był to z jej strony swoisty żart, coś, co nie było szczególnie dziwne, czy nieprzyjemne, ale jednocześnie Carly nie prezentowała się teraz niesamowicie górnolotnie. Nie chciała nawet za taką uchodzić, bo przecież to nie przysporzyłoby jej z całą pewnością przyjaciół. A ona lubiła przyjaciół, zdecydowanie lubiła szerokie grono znajomych, którym mogłaby zawracać głowę, kiedy akurat miałaby na to ochotę. I dokładnie to robiła w tej właśnie chwili, nie do końca przejmując się tym, czy Adela była zajęta, czy nie, czy może szła właśnie na jakieś bardzo ważne spotkanie, czy nie.
Adela wyszła z pracy, lekko zmęczona po kolejnych wariacjach jej szefa, ale także klientów, którzy z dnia na dzień wydawali jej się coraz bardziej upierdliwi. Coraz bardziej marzyła o tym, żeby znaleźć nową pracę w jakiejś fajnej knajpce na kuchni, żeby nie musieć użerać się z tymi pacanami, którzy albo się awanturowali albo dla zabawy rozwalali jej pół sklepu. Honeycottówna naprawdę nie lubiła się nudzić, ale w obecnym kształcie praca dostarczała jej wręcz nadmiaru adrenaliny. Planowała zaraz wrócić do zamku, chcąc jednak na moment opróżnić głowę, wybrała się na krótki spacer po okolicy. Przechodząc między kolejnymi witrynami, dostrzegła automat z zabawkami – nie, żeby zamierzała jakąkolwiek kupić, bo szczerze powiedziawszy taki wydatek niespecjalnie wpisywał się w jej budżet. Po prosu zmęczenie, ale i potrzeba wyłączenia na moment mózgu sprawiły, że zapatrzyła się w ruchome, mieniące zabawki, nawet nie zauważając, że w jej okolicy może znajdować się jakakolwiek znajoma osoba. Gdy Scarlett przemówiła, Adeli zajęło sekundę, by wyrwać się z zamyślenia. W gruncie rzeczy dobrze, że Puchonka pojawiła się na horyzoncie, bo nostalgia i bycie wybitą z codziennego rytmu, nieszczególnie służyły Adeli. - Cześć – odparła, gdy już się ogarnęła – W sumie to nie, ale chyba już powinnam. Uśmiechnęła się beztrosko do Norwoodówny, która zaczęła rozmowę od bardzo przyjemnego tematu, co niemalże od razu przywróciła Gryfonkę do rzeczywistości. Zresztą, Scarlett była tym typem człowieka, który po prostu pasował do otoczenia i sposobu bycia Adeli, choćby dzięki towarzyskości i otwartości na drugiego człowieka. Zdecydowanie, zaczepka koleżanki mogła wiec pomóc Honeycottównie uporać się z trudnym dniem. - A ty masz już jakiś pomysł? – zapytała łagodnym głosem, nawet na moment nie rezygnując z uśmiechu. Nie przypuszczała, że dziewczyna podzieli się z nią tajemnicą, bo to zdecydowanie zmniejszało szanse w konkursie, niemniej warto było, chociaż spróbować wymiany refleksji na temat konkursu. Taka rozmowa mogła okazać się świetną inspiracją, by wpaść na coś naprawdę wyjątkowego.
- Czy ja wiem? Czasami największe dzieła są wypadkową chęci i chwili, jednego wielkiego marzenia, które może człowieka porwać i oszołomić. Tak też można na to patrzeć, a może nawet, właśnie tak trzeba na to patrzeć! - odpowiedziała beztrosko, dokładnie tak, jak zawsze, dokładnie tak, jaka była, bo i nic jej nie ograniczało i nic jej nie krępowało. Poza tym nie widziała przeciwwskazań w dzieleniu się z Adelą takimi kwestiami, ostatecznie bowiem wszyscy mieli ją za dziewczę nieco roztrzepane, które dosłownie wszędzie i do każdego wnosiło jakieś oszałamiające rzeczy, ale nie było do końca zbyt błyskotliwe. To zaś w pełni Carly odpowiadało, pozwalając jej trzymać się w cieniu, dokładnie tak, żeby tak naprawdę niewiele osób wiedziało, jaka była. Skoro zaś miała okazję porozmawiać z Adelą, to mogła również spróbować pociągnąć ją za język, żeby wiedzieć, czego powinna się spodziewać. To akurat nie było nic łatwego do rozgryzienia i miała tego pełną świadomość, ale poddawanie się nie leżało w naturze Puchonki. - Aż za dużo. Jest wiele rzeczy, które chciałabym spróbować zrobić albo robiłam i uważam, że są naprawdę wyjątkowe, więc trzeba byłoby się nimi podzielić, ale, co oczywiste, to nie jest wszystko, tylko wydaje mi się, że nie umiem się zupełnie zdecydować na to, co zrobić. To dokładnie tak, jakby wpuścić człowieka do sklepu z rzeczami, jakie uwielbia i powiedzieć mu, że może wybrać tylko trzy, całkiem niesprawiedliwe, prawda? - wyjaśniła, chociaż jednocześnie miała świadomość, że to nie do końca wyjaśniało to, co myślała, a może nawet wszystko bardziej kręciło. Jednak pasowało do tego, jak się prezentowała i pasowało do tego, co dokładnie czuła, więc Adeli nie pozostawało nic innego, jak pogodzić się z takim, a nie innym podejściem do sprawy ze strony Scarlett. Innych opcji, co łatwo było stwierdzić, było całkowicie brak.
- Może i tak - odparła z uśmiechem, choć w jej oczach malowała się nuta zamyślenia - Choć mam wrażenie, że ostatnio planowane gotowanie idzie mi świetnie, a spontaniczne katasrofalnie. Zaczęła zastanawiać się nad tym i faktycznie coś w tym było-niespodziewane zadanie kulinarne na kole, czy pierożki spontanicznie przygotowane w Himalajach były absolutną porażką. Za to, gdy w towarzystwie Maxa, z doskonałym rozplanowaniem przygotowała ucztę dla darczyńców domu dziecka, wszystko wyszło wyśmienicie. Trzeba było mieć jednak na uwadze fakt, że Honeycottówna nie należała do mistrzów planowania, więc to, że parę razy jej się udało, jeszcze nie świadczyło o niczym. Chaos, który dział się wokół jej osoby, dla większości byłby nie do zniesienia, jednak ona zaskakująco dobrze odnajdywała się w tym całym rozgardiaszu. Być może dla wielu osób słowa Scarlett byłyby bardzo pokrętne, jednak Adela w mig utożsamiła się z nimi, bo w gruncie rzeczy miała naprawdę podobne odczucia. - Oj tak, trafnie to ujęłaś - podsumowała, by po chwili trochę rozszerzyć tę myśl - Jest tyle cudownych dań wpisujących się w te kategorie. No i tak wiele opiera się na indywidualnych gustach - mogę wybrać 3 dania, które wydają mi się najciekawsze, a i tak może się zdarzyć w komisji ktoś, kto absolutnie je znienawidzi. Rozmowa o gotowaniu wciagnęła ją do reszty - choć w porównaniu do większości Honeycottów nie była największą pasjonatką kuchni, to i tak w tej sferze czuła się wyjątkowo swobodnie. Gdy rozmawiały ze Scarlett na ten temat, totalnie skupiła się na tym, zapominając, co w ogóle dzieje się wokół nich. - Ale w sumie, nawet jak nie wygram, to będzie ciekawe doświadczenie - podsumowała, nie chcąc za bardzo obnażać swojej miłości do rywalizacji. W gruncie rzeczy przecież lubiła zdobywanie nowych doświadczeń.
- Planowanie czasami wychodzi, a czasami w ogóle nie, ale jakoś, jak masz resztki na półkach, to możesz coś wymyślić, chociaż nie zawsze jest to takie dobre, jakbyś chciał, żeby było – stwierdziła na to Carly, bo doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Nie wszystko, za co się wzięła, zamieniało się w cuda kulinarne, ale musiała przyznać, że jednak miała do tego rękę. Bawiła się tym, uwielbiała to na swój sposób i pewnie wszyscy wierzyli w to, że to właśnie jej główna droga i rdzeń jej osobowości. Wcale jej to nie przeszkadzało i nie miała potrzeby wyprowadzania z błędu dosłownie wszystkich w swoim otoczeniu. A skoro mogła bawić się czymś, co lubiła, to zamierzała to robić, najnormalniej w świecie sięgając po wszystko to, po co sięgać mogła, starając się rozwijać, zmieniać i dostosowywać do tego, co miała przed nosem. To również była świetna zabawa i mogła podobną stosować w przypadku eliksirów, łącząc tym samym pasje, jakie ją przepełniały, zmieniając kierunki jej myślenia. - Tak dla sprawiedliwości, to powinniśmy się najpierw dowiedzieć, czy członkowie jury mają jakieś alergie albo składniki, których absolutnie nie są w stanie strawić, bo jeśli nie będziemy o tym wiedzieć, to właściwie umarł w butach i w ogóle masz Merlinie placek – zakomunikowała, kiwając do siebie głową, bo uważała, że to była naprawdę poważna sprawa, na którą zdecydowanie należało zwrócić uwagę i której nie można było w żaden sposób pominąć. Bo ostatnie, czego potrzebowali, to wysypek albo puchnięcia i duszenia się, bo ktoś coś pominął i przypadkiem wpakował któremuś z profesorów orzechy. - A wygrać, to wygrają wszyscy, którzy w procesie tworzenia nie spalą sobie połowy twarzy – stwierdziła, śmiejąc się ciepło, bo była pewna, że niektóre popisy kulinarne mogą okazać się co najmniej ciekawe, o czym również należało pamiętać.
- Pewnie to zależy odrobinę od talentu i wyobraźni – skomentowała, nieszczególnie błyskotliwie – Mam wrażenie, że mój tata umie wyczarować pyszną potrawę z niemal wszystkiego, a dziadek zawsze ma pomysł na nowy deser, nawet gdy pod ręką ma dwa składniki. To na pewno dar. No i lata pracy. Honeycottowie jako rodzina słynęli ze swoich umiejętności kucharskich. Wiele razy Adela spotykała się z sytuacją, gdy ktoś po usłyszeniu jej nazwiska przywoływał wyroby cukiernicze dziadka albo słynne książki jej ojca. Choć sama świetnie radziła sobie w kuchni to w żadnym stopniu nie zbliżała się do rodzinnego geniuszu, więc mimo całej, niemal nieskończonej miłości do rodzinki Honeycottów, bywało to uciążliwe. Trzeba jednak przyznać, że ostatnio częściej padały pytania o pokrewieństwo z Gwen. - Oj tak, alergie to bardzo ważny temat – powiedziała poważnym tonem, udając, że nie zamierza za sekundę zażartować – Szkoda, że profesor Craine nie będzie w komisji. Chętnie poznałabym jego alergie. Być może dla kogoś żart z podtrucia znienawidzonego przez niemal wszystkich nauczyciela dla kogoś byłby zbyt odważny, jednak w oczach Honeycottówny był on w gruncie rzeczy dość luźny, szczególnie że nie miała wątpliwości, że gdyby nauczyciel transmutacji miał okazję ją otruć, to zrobiłby to bez wahania. - W gruncie rzeczy możemy uznać spalenie TYLKO połowy twarzy za połowę sukcesu – zaśmiała się. Ten żartobliwy kierunek pozwolił Gryfonce odwrócić uwagę od oczekiwanej rywalizacji, a co za tym idzie – zlikwidował lekkie napięcie. Biorąc pod uwagę, że ostatnio udało jej się wygrać jedynie konkurs na ilość wypolerowanych kryształowych kul podczas szlabanu, to każda możliwość wygrania czegoś wydawała jej się niezwykle, aż nadmiernie ekscytująca.
- Czy ja wiem? Może od wszystkiego, może od niczego, a może po prostu od człowieka? - stwierdziła z namysłem, zgadzając się z tym, że praca w danej dziedzinie na pewno pomagała, ale też z góry nie zamierzała przesądzać, że była jakimś jedynym rozwiązaniem. W końcu wiele ludzi pracowało, wykonywało coś przez większość swojego życia, a później nic z tego nie wychodziło. Nie byli zadowoleni, cierpieli, nie odnajdywali się w tym albo zwyczajnie byli tym zmęczeni, co powodowało, że wielokrotnie zastanawiała się nad własną ścieżką kariery, nie chcąc utknąć w samym środku jednego, wielkiego i absolutnego nic. Pewnie stąd też brały się jej obecne pomysły, które mogły, a jakże, co najmniej dziwić. - Zawsze możemy go o nie zapytać, wiesz, tak na wszelki wypadek, w końcu może będziemy chcieli przygotować jakiś pożegnalny poczęstunek na koniec roku - zauważyła, jakby faktycznie troszczyła się o zdrowie wicedyrektora i w jej słowach nie kryło się coś, co zdecydowanie nie powinno się tam znajdować. Ona również nie miałaby nic przeciwko przekonaniu się, co dokładnie nie odpowiadało mężczyźnie, bo może, ale tylko może, dzięki temu, mogłaby mu odpłacić za niektóre wydarzenia. Nie wszystkie, bo też nie wszystkie były dla niej traumatyczne i niemożliwe do przetrwania, ale mimo to miała nadzieję, że pewne rzeczy kiedyś sobie z nim wyjaśni, jeśli w ogóle można było to w ten sposób ująć. - Niewątpliwie, jest to sukces i mniej roboty dla pani Finch. I tak założę się, że wszyscy załamią nad nami ręce, kiedy przekonają się, jacy jesteśmy niesamowici, ale cóż, skoro padła już propozycja, nie można się z niej wycofać - stwierdziła, jakby to była rzecz oczywista, ale widać było, że bawiła ją myśl o tym, jak cudownym koszmarem może być to, co się wydarzy w czasie konkursu. Bo to, że będą jakieś wtopy i to zdecydowanie większe, niż mniejsze, było pewna i jasne, jak słońce. Nie dało się od tego uciec, nie dało się machnąć na to ręką, ani zrobić czegoś podobnego, bo tak zwyczajnie było.
Filozoficzne rozważenia Scarlett dotyczące natury planowania i działania odrobinę przerosły dość nieskomplikowany rozumek Adeli. Uśmiechnęła się więc tylko, starając się nie wyglądać jak skończona idiotka – na całe szczęście, ich rozmowa zboczyła na lżejsze i bardziej przyjazne dla intelektu Honeycottówny tematy, czyli robienie przypału Crainowi. - Sprytne – skomentowała, unosząc brwi w swego rodzaju zaintrygowaniu, bo pomysł Norwoodówny zrobił na niej niemałe wrażenie, zaś fantazje o otruciu „ukochanego” profesora były wyjątkowe miłe, nawet jeśli Adela nie zamierzała pozwolić im wyjść ze strefy marzeń – Chociaż obawiam się, że w Azkabanie nie ma ciasteczek. To byłoby trudne przeżycie. Ta uwaga nie należała do specjalnie światłych, niemniej – życie Adeli byłoby wyjątkowo ubogie, gdyby pozbawiono ją ulubionych smakołyków. Oczywiście, była dobrym człowiekiem, który w życiu nie skrzywdziłby (realnie) muchy, czy nawet Pattona Craine’a. No ale ciasteczka były zdecydowanie poważniejszym argumentem. - Bądźmy dobrej myśli. Jeśli jury będzie przyjazne, to obędzie się bez nadmiernego krytykanctwa – odparła, przypominając sobie proponowane składy komisji. W międzyczasie rozglądała się po okolicznych witrynach, jak gdyby szukając inspiracji.
Nie ciągnęła już tego filozoficznego tematu, pozwalając, by po prostu minął, bo nie była tutaj po to, żeby opowiadać nie wiadomo jakie bzdury. Zdecydowanie tego nie potrzebowała, bo też nie była to jakaś poważna dyskusja, a zwyczajne spotkanie na środku ulicy, toteż nie musiała temu poświęcać całej swojej uwagi, ani naprawdę angażować się głęboko w to, co się działo i o czym mówiły. Dlatego też Carly popłynęła dalej, przedstawiając plan, który na pewno nie zadziałałby w żaden sposób na Craine'a, ale który był całkiem prawdopodobny. Zawsze mogli dodać, że takie, a nie inne zadanie dostali od profesor Honyecott, a wtedy wicedyrektor nie wykręciłby się tak prosto sianem. Tym bardziej że Gwen na pewno by ich nie zdradziła, pozwalając im eksperymentować w granicach rozsądku. - Aj tam, może mają, tylko się tym nie chwalą? - zauważyła tajemniczo, jakby chciała powiedzieć, że zawsze, w każdej chwili, mogli sobie zrobić wycieczkę do Azkabanu, żeby przekonać się, jak si sprawa miała. Było to, rzecz jasna, czystym szaleństwem, ale też Carly ani trochę to nie przeszkadzało, bo nie zaliczała się do osób, które w ogóle skupiałyby się na tym, co jest normalne, a co już nie. Szła na żywioł, bawiła się tym i czuła się z tym doskonale, kiedy plotła trzy po trzy. I świetnie się przy tej okazji bawiła, bo właściwie, dlaczego nie? Życie było za krótkie na to, żeby się wiecznie umartwiać, robić smutne miny albo coś podobnego! - Może będą dla nas tak łaskawi, że wszyscy zajmiemy pierwsze miejsce. Uważam, że to byłoby cudowne wręcz zrządzenie losu, nie mam nic przeciwko temu, naprawdę! Poza tym wtedy na pewno moglibyśmy po prostu zrobić sobie jedną wielką ucztę i chyba wszyscy byliby z tego powodu zadowoleni - stwierdziła, kiwając głową, bo takie rozwiązanie naprawdę jej się podobało. Ot, lubiła jedzenie, lubiła jeść, więc była przekonana, że nie ma nic lepszego, niż podzielić się stworzonymi dziełami, jednocześnie zyskując na tym więcej, niż na rywalizacji.
Snuta przez Scarlett wizja Azkabanu obfitującego w ukryte wypieki, wywołała w Adeli salwę śmiechu. Ta wizja w zestawieniu z okrutnym więzieniem, w którym w przeszłości stacjonowały jedne z najstraszniejszych stworów na tej planecie, była niezwykle groteskowa, co dość dobrze działało na wyobraźnię Honeycottówny. W jej głowie pojawił się obraz zakapturzonych postaci wypiekających mufinki z różowym kremem malinowym lub ozdobami inspirowanymi jednorożcami. - To całkiem ciekawa wizja – skomentowała, hamując chichot i starając się więcej nie wyobrażać cukierni w murach Azkabanu, bo ta wizja była tak zabawna, że wybijała ją ze stabilności emocjonalnej. I już nieważne było to, że Scarlett plotła rzeczy z kosmosu, skoro potrafiły tak bardzo ją rozśmieszyć. Dziewczęta wróciły jednak do zasadniczego tematu, jakim był zapowiadający się konkurs kulinarny, Adela więc na moment zapomniała o zabawnym scenariuszu roztoczonym przez Norwoodównę. - Słyszałam plotki, że szykują całkiem hojne nagrody, także nie spodziewałabym się tutaj jakichś ustępstw – odparła Adela, bardzo podekscytowana wizją nagrody. Choć rzecz jasna roztoczona przez Puchonkę wizja uczy, mogła być atrakcyjna i urocza, to dla Honeycott była ona niemal codziennością. Za to odrobina rywalizacji wydawała się czymś naprawdę kuszącym.
Plotła trzy po trzy, ale była w tym, cóż tu dużo mówić, naprawdę dobra. Potrafiła opowiadać o wielu rzeczach z takim zapałem i przekonaniem, że nikt nie mógł zorientować się, czy mówiła prawdę, czy zmyślała, nikt nie mógł jednoznacznie stwierdzić, czy sobie żartowała, czy wręcz przeciwnie, była wręcz śmiertelnie poważna. Carly lubiła to robić, lubiła żonglować słowami, wyciągają z nich dokładnie to, co chciała, nie przejmując się właściwie niczym, wiedząc, że była dzięki temu w stanie osiągnąć wszystko, co chciała i kiedy chciała. Teraz również zyskała to, co jej odpowiadało, a mianowicie dobrą zabawę i całkiem niezobowiązującą rozmowę, z której mogła, jeśli się dobrze postarać, coś wyciągnąć. - Oczywiście - stwierdziła prosto, bo w istocie, było to coś oczywistego, przynajmniej jej zdaniem, a później przekrzywiła lekko głowę, kiedy Adela wspomniała o nagrodach, powodując, że uszy Norwood od razu zrobiły się większe, bo koniecznie chciała się przekonać, o co w tym wszystkim chodziło. Nie żeby jakoś bardzo zależało jej na nagrodzie, ale to również był pewien element przygody, a ona, jak wiadomo, je uwielbiała. Z tego też powodu mruknęła, a później pokiwała głową. - To znaczy, że musimy wrócić do zamku i przekonać się, co to dokładnie za nagrody - stwierdziła, wskazując na właściwy kierunek, doskonale wiedząc, że nie dowiedzą się niczego więcej, ale pomyszkowanie po kuchni i sali koła realizacji twórczych wydawało jej się w tej chwili czymś absolutnie wspaniałym, zachęcającym i ciekawym. A skoro tak, to ostatnie, co zamierzała robić, to się ograniczać i zachowywać, jakby nie mogła się tam dostać. Mrugnęła jeszcze do Adeli, na znak, że nic jej nie zatrzyma i zachęcając ją, by poszła razem z nią, skierowała się na drogę do Hogwartu, rozważając na głos, czy zostaną uwiecznienie z Izbie Pamięci, czy być może coś podobnego było jednak zbyt niewystarczające, by zapisać się na kartach historii szkoły. Jej zdaniem powinni zostać umieszczeni gdzieś na samym szczycie!
Adela lubiła barwnych ludzi, stąd nie zrażało jej plecenie trzy po trzy. Wręcz przeciwnie: uważała Scarlett za fajnego, pozytywnego duszka, nawet jeśli czasem znajdującego się w zupełnie innej galaktyce niż ona sama. - To świetny pomysł – skomentowała entuzjastycznie koncept poszukiwania nagród, nawet jeśli nie sądziła, że uda im się czegokolwiek dowiedzieć. Sama próba wyszukania podarunku dla zwycięzcy, czy też po prostu pogrzebanie w szkolnej kuchni, wydawało się samo w sobie świetną zabawą. No a przecież Honeycott niczego nie ceniła sobie tak bardzo jak rozrywek i przygód. Dziewczęta ochoczo ruszyły w stronę szkoły, rozważając kolejne scenariusze. Tak naprawdę – samo fantazjowanie o konkursie i nagrodach było jeszcze lepsze niż sam konkurs i nagrody.