Wąski i zawsze zatłoczony korytarz, nieopodal recepcji. Trudno tutaj kogokolwiek minąć, a przestrzeń wypełniają jęki, szczekanie, krzyki, gwizdy i inne dziwne odgłosy. Ludzie z dziwnymi urazami siedzą, leżą, stoją lub chodzą, skutecznie ograniczając pole manewru.
Autor
Wiadomość
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Widziała wyraźnie jak Max skrzywił się na jej słowa. Z reguły Huang pozostawała mniej wyczulona na ludzkie emocje i reakcje, ale tym razem sprawa była naprawdę poważna i Gryfonka zachowywała się inaczej niż zwykle. Poważniej. I jak widać była również bardziej spostrzegawcza. - Widziałam to! - oświadczyła, sprzedając przyjacielowi delikatnego liścia w policzek, aby już się więcej nie krzywił na podobną wizję. Uśmiechnęła się nawet na ten widok, ale po chwili spoważniała. - Ale serio... Jeśli będzie źle to chcę odejść na własnych warunkach. I musicie mi na to pozwolić. Podobna rozmowa wcale nie świadczyła o tym, że się poddała czy zrezygnowała z dalszego życia. Po prostu chciała być gotowa na każdą ewentualność i mieć pewność, że jeśli faktycznie wszystko spierdoli się jeszcze bardziej to całe towarzystwo uszanuje jej wolę. Nie było to coś, co myślała, że kiedykolwiek powie do kogoś ze swoich najbliższych, bo nawet jeśli podejrzewała, że dostąpi zaszczytu przedwczesnej śmierci to jak już zakładała jakiś wypadek związany z pracą z magicznymi stworzeniami. I to taki, który nie obejmował fantastycznego Herpevirusa po nieseksualnym kontakcie ze smokiem. Nie była pewna tego jak Brewer zareaguje na podobną prośbę, ale mimo wszystko musiała ją wystosować. Widziała jak zaczyna się nad tym wszystkim zastanawiać, ale po chwili udzielił jej odpowiedzi, która na pewno nie była odmową. Z pewnością jej to ulżyło i uśmiechnęła się delikatnie na jego pytanie. - Bo widziałam was razem. Pasujecie do siebie. Longwei... z pewnością jesteś dla niego niezwykle ważny. A ja chcę mieć pewność, że zostawię go w naprawdę dobrych rękach kogoś kto się nim dobrze zaopiekuje - odpowiedziała szczerze. - No i może jest równie pojebany, co ja jeśli nie bardziej, ale... Przede wszystkim jest bardzo dobrą osobą, której mogę zaufać. Przynajmniej tak to wyglądało z jej strony i miała nadzieję, że Max również spojrzy na tę sprawę podobnie jak ona.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
W pierwszej chwili Max nie bardzo zrozumiał, za co właściwie oberwał. Prawda była również taka, że w ogóle nie zakładał, że nagle zostanie zdzielony w twarz i chociaż nie było to coś niesamowicie mocnego, to jednak to odczuł i zdał sobie sprawę z tego, że Mulan była o wiele poważniejsza, niż kiedykolwiek wcześniej. Zamrugał, obserwując ją, starając się zapanować nad swoją mimiką. Zdawał sobie sprawę z tego, że miała rację, że to było jej życie, a nadmierne cierpienie w niczym nie pomagało, nie uszlachetniało i nie pozwalało na to, by odejść z godnością. Max rozumiał również bliskich chorych osób, które pragnęły walczyć do samego końca, jednak miał świadomość, skąd wzięło się założenie jego przyjaciółki. I chociaż częściowo miał ochotę się stawiać, miał również świadomość, że Mulan miała rację, bardzo, ale to bardzo wielką rację, jakiej nie mógł jej zupełnie odmówić. - Też potrzebujemy czasu, żeby to przetrawić - powiedział jedynie, w ten sposób usprawiedliwiając swoje zachowanie, ale później Mulan kompletnie wybiła go z rytmu, powodując, że w jego głowie zaczęły mieszać się dosłownie wszystkie myśli, możliwości, wątpliwości, nadzieje i co tylko kto chciał. Nie miał zupełnie pojęcia, co jego przyjaciółka miała na myśli mówiąc, że widziała ich razem, bo jego zdaniem więcej w tym było durnych wygłupów, niż czegoś więcej, ale jednocześnie miał świadomość, czemu to robił. Max uniósł rękę, żeby zmierzwić włosy, zdając sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie skoncentrować się na tym, o czym rozmawiali, że ta prośba ma sens i jednocześnie go nie ma, bo przecież nie zamierzał zostawiać jej brata, skoro mieszkali razem i naprawdę uważał go za przyjaciela. Dlatego też obiecał jej, że z nim zostanie, bo nie miał nic innego do powiedzenia, nie chciał składać jej obietnic, jeśli później musiałby je złamać dla dobra drugiego z rodzeństwa. Znalazł się w durnej sytuacji i musiał z niej jakoś wybrnąć. W jedną albo drugą stronę. - Zabrać cię do domu? Chcesz przyjść do nas i porozmawiać z Weiem? - zapytał, żeby jakoś pokryć własne zmieszanie, starając się skoncentrować na jednym temacie, domyślając się również, że Mulan była już zmęczona. Wizytą w szpitalu, chorobą i diagnozą.
+
______________________
Never love
a wild thing
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Widząc jego zdziwioną minę uśmiechnęła się jedynie z rozbawieniem, bo zdecydowanie podobna reakcja należała do tych, które potrafiły ją rozśmieszyć. Jednaki poza tym była naprawdę poważna chociaż wciąż gdzieś tam w głębi pozostała jej ochota do żartów, które mogłyby w tej chwili nieco rozluźnić atmosferę i sprawić, że Brewer nie będzie patrzył na nią tak jak wcześniej. Naprawdę nie podobało jej się to, że chłopak tak się o nią zamartwiał i uświadamiał jeszcze bardziej jak krytyczny był jej stan. Nawet jeśli próbował jej dodać jakoś otuchy. Huang zawsze starała się żyć chwilą i niczego nie żałować, a teraz? Mogła jedynie próbować jak najlepiej wykorzystać pozostały jej czas. Zdawała sobie sprawę z tego, że było to coś, co każdy z nich musiał poważnie przetworzyć i pozwolić na to, aby ta informacja na dobre siadła im w świadomości. Z pewnością jednak mieli jeszcze sporo czasu na to, aby przemyśleć sobie pewne kwestie i pogodzić się z tym w jakim stanie znajdowała się Gryfonka. Max musiał wiedzieć o czym właściwie mówiła. Mieszkali razem, dobrze się czuli w swoim towarzystwie, a sama Huang potrafiła dostrzec to, że między jej przyjacielem i bratem mogło kryć się coś więcej chociaż chyba sami nie byli do końca tego świadomi. Albo po prostu to wypierali. Zresztą kiedyś już byli małżeństwem. Co prawda na niby, ale nie zmieniało to faktu, że chyba nie było im zbytnio nie przeszkadzało. - Wiem, że muszę mu to powiedzieć, ale... Może nieco później - stwierdziła w końcu i spojrzała jeszcze w głąb szpitala. - Ej mają może w tutejszej kawiarni lody? Bo naszła mnie nagle ochota. Chodź, ja stawiam. Niewiele myśląc pociągnęła jeszcze Brewera w kierunku, gdzie znajdował się szpitalny bufecik. Miała nadzieję, że przynajmniej to jakoś poprawi mu humor i sprawi, że oboje na moment zapomną o przykrej diagnozie, którą otrzymała Gryfonka.
z|t x2
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Kolejny tydzień w Mungu dłużył mu się niemiłosiernie, a im więcej sił nabierał, tym bardziej miał ochotę wyjść i wrócić do swoich normalnych obowiązków. Zbrzydło mu już to bezczynne leżenie, to gapienie się przez okno, za którym największą atrakcją był przelatujący od czasu do czasu ptaszek i książki oferowane przez szpitalną bibliotekę, nie będące najwyższych lotów. Chcąc nie chcąc, szukał rozrywek poza czterema ścianami obskurnej sali: kiedy tylko mógł to wyglądał na korytarz, spacerował do bufetu okrężną drogą, zagadywał przerażonych praktykantów i innych pacjentów. Wracał właśnie wolnym krokiem z patryjki szachów, którą rozegrał w świetlicy z sympatycznym pacjentem oddziału chorób przewlekłych i zahaczył jeszcze o okolice recepcji, co było absolutnie nie po drodze, ale z pewnością opóźniało powrót do samotnego pokoju w którym miał spędzić jeszcze ten wieczór i kilka długich dni. Na korytarzu jak zwykle tłoczyli się ludzie; lawirował całkiem zręcznie między stękającymi z bólu chorymi, zabieganymi uzdrowicielami i zmartwionymi odwiedzającymi, gdy znienacka drogę zagroził mu spanikowany facet z imponującą trąbą słonia zamiast nosa. Niechciana część ciała chyba zasłaniała mu widok, bo szedł tak jakby zamierzał staranować wszystkich na swojej drodze; zrobiło się małe zamieszanie i przepychanka, a kiedy zza rogu nagle wyszedł czarodziej prowadzący przed sobą ogromny, lewitujący kocioł, Ryan już wiedział jak to się może skończyć. - Uwaga!! - zawołał, odskoczył na bok aż wpadł w poślizg mimo posiadania antypoślizgowych kapci i odruchowo pociągnął za sobą dziewczynę znajdującą się w polu rażenia rozlewającej się cieczy, w chwili gdy cuchnąca maź opuściła kociołek i rozbryzgnęła po korytarzu. Niestety, zrobił to sekundę za późno i oboje padli ofiarą nieuważnego stażysty. - Powinni tu popracować nad przestrzeganiem BHC... a ja nad refleksem. Przepraszam. - rzucił do kobiety i uśmiechnął się pocieszająco, bo cóż więcej mógł zrobić. Przynajmniej oboje byli umazani wywarem, zawsze to raźniej. I na szczęście nie okazał się on być żrący... chyba.
Oczywiście, powrót do czarodziejskiego świata nie mógł odbyć się bez spektakularnego okaleczenia. Najzabawniejsze było to w zderzeniu z wielkim planem Emily - zaczęciem od nowa, z większym optymizmem niż kiedykolwiek wcześniej. No więc, rozpakowując się w mieszkaniu, poślizgnęła się i złamała rękę. Umiejętności lecznich nigdy nie miała, zresztą od półtorej roku nie czarowała, więc rozsądną decyzją było udać się do szpitala, żeby szybko ją poskładali. Wpadła tu z zamiarem krótkiej wizyty, w końcu nie był to skomplikowany uraz i faktycznie, naprawili jej rękę bez trudu, a ona już zmierzała ku wyjściu, kiedy ni stąd ni zowąd straciła równowagę...znowu. A raczej ktoś ją pociągnął, więc przynajmniej teraz nie musiała mieć pretensji tylko do siebie. Upadek był mniej opłakany w skutkach, przynajmniej pod względem obrażeń. Niestety jej śnieżńobiały sweter tego dnia zakończył swoje życie, przynajmniej w takiej formie w jakiej znałą go do tej pory. Złość ogarnęła ją na chwilę, ale szybko przypomniała sobie o zaplanowanym optymiźmie i zaczęła szukać pozytywnych stron tej sytuacji. O dziwo, jedna sama się pojawiła. - Nic nie szkodzi - uśmiechnęła się, starając się podnieść z zimnej szpitalnej podłogi. Dopiero po chwili rozpoznała w mężczyźnie znajomą twarz. Minęło parę lat, ale Emily zawsze miała dobrą pamięć do twarzy. - Ryan? Ryan... Maguire, prawda? Emily Rowle. Znaliśmy się w dzieciństwie - idealnie to współgrało z obietnicą znalezienia nowych znajomych, którą złożyła sobie samej. Odnawianie kontaktów musiało też się liczyć. No, przynajmniej niektórych. Wyciągnęła do niego rękę, zanim sam wstał z podłogi.
Ku jego uldze, nieznajoma nie miała pretensji o to, że pociągnął ją za sobą aż oboje wylądowali na podłodze i mimo tego nie był w stanie uchronić jej przed spotkaniem z zawartością kociołka; a gdy zawiesił na niej wzrok na dłuższą chwilę, odniósł dziwne wrażenie, że skądś się znają, choć nie mógł sobie przypomnieć szczegółów. Na ogół miał niezłą pamięć do twarzy i nazwisk - poniekąd wymagała to od niego praca - ale tym razem zdawała się ona jakoś zawodzić. Przyglądał się kobiecie prawdopodobnie bardziej intensywnie niż by wypadało, a zanim zdążył zdecydować czy faktycznie się znają, nieznajoma odezwała się pierwsza - i okazała się jednak być znajomą, potwierdzając tym samym jego przypuszczenia. - Ach, tak! Emily! - zawołał, uświadamiając sobie wreszcie, dlaczego kojarzył tę twarz; bardzo, bardzo dawno temu ich ojcowie współpracowali ze sobą i zawarli znajomość też na stopie towarzyskiej, poniekąd zmuszając swoje dzieci do interakcji. Dlatego też Emily Rowle kojarzyła mu się głównie z młodszą córką kolegi taty, z którą chcąc nie chcąc musiał się bawić, gdy ojcowie postanowili się spotkać i zabrać ze sobą dzieci. Nie była to jednak znajomość zbyt intensywna, głównie z powodu różnicy wieku i dosyć rychłego końca przyjaźni panów Maguire i Rowle, których podzielił stosunek do mugoli. - W życiu bym się nie spodziewał, że cię tu spotkam, ale bardzo miło cię widzieć - zapewnił, korzystając z jej wyciągniętej dłoni, by samemu podnieść się do pionu. Uśmiechnął się do starej znajomej, szczerze zadowolony z tego spotkania po latach. - Rzuciłbym ci Chłoszczyścia na sweter, ale zostawiłem różdżkę w pokoju... - rzucił usprawiedliwiająco, bo było mu zwyczajnie głupio, że nie może naprawić szkód które ją dotknęły - Co tu robisz? Pracujesz tu czy chorujesz? I przede wszystkim: gdzie byłaś jak cię nie było? - zagadał od razu, ciekawy losów dawnej znajomej i uśmiechnął się do niej ciepło. - A może masz ochotę na kawę? Wbrew pozorom, ta z czaromatu jest naprawdę niezła.
Znajomości jej ojca to zawsze było coś wątpliwego, ale jeśli dobrze pamiętała, te rodzinę bardzo lubiła. Ryan zawsze wydawał jej się interesującym starszym kolegom i żałowała, kiedy przestał ich odwiedzać. Wtedy jeszcze nie rozumiała czemu, a kiedy dotarło do niej w trochę późniejszym wieku, oczywiście, była oburzona i stało się to jednym z miliona wyrzutów, które znajdowały się na liście przewinień jej ojca. Wspomnienie ją teraz trochę uderzyło i zawstydziło, ale w końcu była już dorosłą kobietą, Ryan tak samo, trudno żeby miał jej to za złe. - A, prawda, odzwyczaiłam się ostatnio od magii - powiedziała rozbawiona i sama rzuciła chłoczyść, bo przecież miała różdżkę pod ręką. Nagle okazywało się niesamowite, jak wiele codziennych problemów (które na ogół stwarzała sama) dało się rozwiązać w sekundę. Była to całkiem miła odmiana po mugolskim życiu, nie ważne jak je kochała. - Choruje, oczywiście. Ale już po płaczu, złamałam rękę i naprawiona - wyjaśniła, zastanawiając się jak streścić odpowiedź na kolejną część pytania. Nie widzieli się tyle, że aż nie wiadomo było co powiedzieć. Nie mniej, Emily miała parę opowieści, które chętnie by komuś przekazała, zwłaszcza z ostatniego roku jej życia. - Zawsze mam ochotę na kawę. Z czaromatu czy nie, kawa to kawa - zgodziła się, bo nieodmawianie kawy to była jej podstawowa życiowa zasada. W drodze do czaromatu, postanowiła zahaczyć o temat tego, co tam u niej. - A ja, trochę błąkałam się po studiach, ale postanowiłam zrobić sobie rok życia bez magii, z mugolami. I było niesamowicie. No ale kiedyś trzeba było wrócić, więc teraz idę na asystenta mugoloznawstwa w Hogu. A ty? Co ty tutaj robisz?
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Spotkanie z dawną znajomą było zaskakujące, ale bardzo miłe; okazało się, że Emily ma do opowiedzenia kilka naprawdę interesujących historii z czasów, które spędziła w całkowicie mugolskim świecie. Bardzo go to zaintrygowało, zwłaszcza w kontekście tego, jakie wartości reprezentowała sobą rodzina Rowle - podejrzewał, że decyzja córki nie spotkała się z aprobatą głowy rodu. Nie zadawał jednak podobnych niewygodnych pytań, skupiając się na jej doświadczeniach w życiu pozbawionym czarów, w międzyczasie racząc się kawusią i dopytując o szczegóły planowanej kariery w Hogwarcie. Sam nie miał aż tak porywających rewelacji, ale odwdzięczył się jej paroma historyjkami z zagranicznych podróży, a także opowiedział o tragicznym spotkaniu z trollem. I zanim się zorientowali, kawa się skończyła, a ich pogawędka dobiegła końca, bo zbliżał się obchód, więc Ryan musiał wrócić do obskurnej, szpitalnej sali.
|zt
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Widzisz przed sobą niewielki strumień, którego woda cudownie błyszczy w promieniach słońca i czujesz, jak wszystko przyzywa cię do niego. Wystarczy, żebyś dotknął tej czarownej wody, a do końca wątku stajesz się niezwykle piękny, piękniejszy od wili.
Kiedy umawiał się z Mulan na spotkanie z ojcem był początek dnia. Teraz, siedząc na korytarzu w szpitalu, widział przez okna, że zapadał wieczór. Nie wiedział, ile czasu minęło na samej rozmowie, kiedy właściwie teleportował się z ojcem do Munga, ani od jak dawna starszy mężczyzna był badany przez uzdrowicieli. Nie oczekiwał odpowiedzi od lekarzy od razu w sprawie tego, co właściwie dolegało jego ojcu, ani od jak dawna miał problemy zdrowotne, a jednocześnie niepokoił się z każdą chwilą bardziej. Wysłał patronusa do Maxa, informując go, że nie zdąży wrócić do mieszkania, zanim ten będzie musiał wyjść na dyżur i że sam jest teraz w szpitalu. Nie chciał martwić Gryfona, nie chciał mówić mu wcześniej, w jakiej sprawie kierował się do rodzinnego domu, ani co chciał omówić z ojcem. Teraz miał wrażenie, że mimo wszystko powinien wyjaśnić swojemu partnerowi wszystko, zanim starszy Huang zobaczy uzdrowiciela i zacznie prawić jakieś własne morały i teorie. Wei nie łudził się i był pewien, że temat ślubu tak naprawdę nie został zakończony, a jedynie odroczony w czasie. Oparł się plecami o ścianę na korytarzu, starając się w spokoju czekać na to, co się dowie, a może nawet na zjawienie się Maxa, choć z pewnością w trakcie dyżuru miał mieć wiele pracy. Właściwie nie miałby za złe, gdyby nie przyszedł, może byłoby tak łatwiej, może mieliby trochę czasu na omówienie wszystkiego w mieszkaniu. Jednocześnie, co musiał przyznać przed samym sobą, nie chciał być w tej chwili sam. Odetchnął głębiej, orientując się, że od jakiegoś czasu wpatrywał się w strumień. Skąd ten był w środku szpitala? Nie wiedział i podejrzewał, że były to po prostu halucynacje, ale co jeśli nie? Wpatrywał się w niego, zachowując pozornie spokojny wyraz twarzy, zupełnie, jakby nic go nie niepokoiło, choć wewnątrz cały szalał z niepewności o niemal wszystko, choć szczególnie w tej chwili o zdrowie ojca. Nie chciał, aby ich rozmowa odbiła się na jego stanie.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Patronus wcale mu się nie spodobał. I wiedział, że powinien szykować się na jedno, wielkie gówno, choć jednocześnie nie chciał od tego uciekać. Nie uważał, żeby to było słuszne, nie uważał, żeby kryło się za tym coś wspaniałego, ale wiedział, że zwyczajnie nie mógł zostawić Weia w samym środku gówna tylko dlatego, że się bał. Podskórnie czuł, co się szykowało, chociaż jednocześnie nie chciał się do tego zbliżać, zupełnie, jakby miał jaką alergię. Kiedy kierował się do szpitala, przypominały mu się wszystkie najgorsze słowa, wszystkie wspomnienia ojca, jakie gdzieś wewnętrznie go paliły, wszystkie problemy i porażki, z jakimi udało mu się do tej pory zderzyć, dosłownie wszystko, co nie było odpowiednie. Zupełnie, jakby wiedział, że miał przed sobą katastrofę, tylko jeszcze nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, jaką dokładnie. Przeczucie? Ostatnio miał wrażenie, że mimo wszystko nawiedzały go częściej, zupełnie, jakby zaczął w końcu komunikować się z przyszłością dokładnie tak, jak sam tego chciał, jakby zaczął otwierać się na to, co tam się kryło, nawet jeśli nie było to nic przyjemnego, dokładnie tak, jak w tej chwili. Znalazł Weia na korytarzu, na odpowiednim oddziale, poprawiając plakietkę, którą miał przyczepioną do flanelowej koszuli. Nie zdążył się jeszcze przebrać, uznając, że mimo wszystko powinien się z nim najpierw zobaczyć, choć po drodze i tak pozdrawiało go wielu pracowników, doskonale rozpoznając go po roku, jaki spędził w Mungu. Zakorzenił się tutaj, spędzał tutaj wiele czasu, zdobywał doświadczenie, poznawał nowych ludzi, zapadając im w pamięć i w końcu stając się częścią tego krajobrazu, a ponieważ jego imiennik nie tak dawno żądał wręcz, żeby to właśnie jego wezwali mu do pomocy, po korytarzach krążyły różne żarciki, jakich Max nie chciał nawet ignorować. Teraz jednak to nie miało właściwie żadnego znaczenia, bo liczył się tylko Wei i to, jak się w tej chwili czuł. Trudno było powiedzieć, co dokładnie teraz czuł, tym bardziej że zawsze starał się tak dobrze ukrywać swoje emocje, trudno było powiedzieć, jak reagował na to, co się teraz działo, a Max miał bardzo małe doświadczenie w podobnych sytuacjach. Z reguły beznadziejne, toteż czuł się obecnie niepewnie, nie do końca wiedząc, jak dokładnie powinien się zachować. I zamiast myśleć jakoś przesadnie, kucnął po prostu przed Weiem, wspierając łokcie na udach i spoglądając na niego z uwagą. - Powiesz mi, co się stało? - zapytał cicho.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Wei początkowo nie zauważył, jak podszedł do niego. Wpatrywał się w strumień przed sobą, zastanawiając się, czy dotknięcie wody byłoby dobrym pomysłem. Czy mógłby w ten sposób jakoś uspokoić swoje nerwy, jakoś się wyciszyć i przestać martwić o wszystko, naprawdę o wszystko. Kiedy jednak widok na strumień przesłonił mu Max, wstrzymał na moment powietrze, uśmiechając się słabo, a po chwili po prostu pochylił się, opierając czołem o ramię drugiego mężczyzny. - Zasłabł w trakcie rozmowy… Czy raczej kłótni. Wydaje mi się, że to zawał, ale badają go teraz… - mówił cicho, wyciągając rękę, aby zacisnąć palce na jego koszuli, czując, jak mimowolnie uspokaja się przy nim. Dokładnie tak, jak wiedział, że będzie, jeśli tylko znajdzie się obok niego. Był pewien swojego wyboru i nie zamierzał z niego rezygnować, nawet jeśli miałoby się to kończyć kłótną z ojcem, nawet jeśli miałoby się okazać, że był powodem jego zawału. Odetchnął głęboko, przekrzywiając na moment głowę, aby trącić nosem szyję Maxa, raz jeszcze odetchnąć, uspokajając się, czując jego zapach, nim w końcu wyprostował się, spoglądając prosto na uzdrowiciela. - Mówiłem ci kiedyś, że byłem zaręczony, prawda? Ojciec zaaranżował zaręczyny, które sądziłem, że zostały zerwane, ale dowiedziałem się, że wrócili do rozmów… Postanowiłem powiedzieć ojcu co o tym sądzę… Wydaje się, że zaskoczyliśmy go z Mulan - zaczął opowiadać, uśmiechając się słabo, pozwalając sobie na to, żeby jednak pokazać, jak mimo wszystko był zmartwiony stanem ojca. W końcu jednak jego spojrzenie stwardniało, gdy tylko przypomniał sobie zachowanie starszego Huanga, jego przekonanie, że ich związek nic nie znaczył. Złość na nowo w nim zawrzała, widoczna w ciemnym spojrzeniu, nim przymknął oczy. Byli w szpitalu, mimo wszystko nie powinien pozwalać sobie na podobne zachowanie. - Powiedziałem, że nie ożenię się z tamtą dziewczyną, ponieważ kogoś już mam. Ponieważ mam męża… I pokazałem mu obrączkę - dodał jeszcze, unosząc lekko rękę, wskazując na krwawy znak. - Mulan okazało się, że związała się zaklęciem bratniej duszy z Shercliffem i to było za dużo dla ojca. Jestem pewien, że tak naprawdę wyjdzie z tego cało, ale mimo wszystko… - urwał, zaciskając mocniej palce na koszuli Maxa. Nie był pewien, czy z tej nieco chaotyczniej opowieści mężczyzna cokolwiek zrozumie, ale był pewien, że nie zostawi go w tej chwili samego i w miarę możliwości zaczeka na wieści o stanie ojca. Nie chciał prosić o to, żeby sam go zbadał, wiedząc, że wtedy musiałby skonfrontować się ze starszym Huangiem, a to mogłoby nie być przyjemne.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max zdawał sobie sprawę z tego, że nie był najlepszy, kiedy szło o podobne wydarzenia, o podobne uczucia, również dlatego, że jako uzdrowiciel musiał się od nich dystansować, musiał uczyć się, jak znajdować się gdzieś poza nimi. Gdyby pozwalał, żeby emocje go zalewały, nie byłby w stanie poradzić sobie z wieloma rzeczami, nie byłby w stanie tak naprawdę leczyć innych, bo nigdy nie podejmowałby ryzyka i nie próbował osiągnąć czegoś, co potencjalnie było niebezpieczne. To wyciszenie się, pozwoliło mu również panować nad większością emocji w życiu prywatnym, co w pełni mu odpowiadało, ale w tej chwili był naprawdę zagubiony. Również dlatego, że nie umiał za dobrze zrozumieć relacji, jakie łączyły innych ludzi z ich rodzicami. Nie umiał do końca zrozumieć miłości, postrzegając ją jako coś toksycznego, choć przecież to nie było tak, chociaż przecież jego bliscy udowadniali mu krok po kroku, że to tak nie wyglądało. Pozostawały jednak pewne obszary, jakich nie umiał pojąć i podejrzewał, że nigdy się to nie zmieni. Dlatego też czuł się zagubiony coraz bardziej, w miarę, jak Huang wyjaśniał mu, co się stało. Wiadomość o zasłabnięciu przyjął całkiem spokojnie, oceniając możliwość pomocy starszemu mężczyźnie, wiedząc, że jeśli jego dzieci zareagowały odpowiednio szybko, nie powinno było mu się nic stać, ale to również nie było takie pewne. Później jednak zaczęły pojawiać się w nim różne, coraz bardziej mieszane i skomplikowane uczucia. Dziwne, szalone, rozpalone, skotłowane. Była tam złość, wręcz nienawiść, jaka zapłonęła tak ostro, jakby starszy mężczyzna był jego własnym ojcem, tą figurą, która nie miała do niczego prawa, która mogła zamknąć mordę i nigdy więcej się nie odzywać. Ta nienawiść podszyta strachem dziecka, które tylko chciało być kochane. Później dołączył do tego zawód, chociaż nie wiedział, skąd właściwie się wziął, jakieś rozczarowanie, kolejne poczucie bycia gorszym, które próbował zepchnąć na bok, bo nie miało teraz ani sensu, ani w niczym by im nie pomogło, jedynie coraz bardziej mieszając. A potem dołączył do tego cień niedowierzania, jakiego nie umiał w pierwszej chwili sprecyzować, nie zdając sobie początkowo sprawy z tego, że zaczął się rumienić, że jego uszy zrobiły się czerwone, podobnie jak policzki i nie miało to na pewno nic wspólnego ze złością, jaka nadal w nim szalała, rozpalając go coraz mocniej, przemieniając w tę wściekłą kulę, jaką potrafił być. - Powiedziałeś mu, bo chciałeś uciąć tamten temat…? – zapytał cicho, chociaż łatwo było wyczuć w tym pytaniu drugie dno, niedokończoną myśl. Czy dlatego, że chciałeś, żeby o mnie wiedział. Max nie miał pojęcia, co myśleć o tej sprawie, poza tym, że miał wielką ochotę zwymyślać ojca Weia, nie tylko ze względu na to, co ich łączyło, ale również za to, że zwyczajnie próbował decydować za swojego syna, że robił z niego figurkę, jaką mógł sobie rozstawiać, jak mu się podobało. Kurwa. Nie, to nie miało mieć miejsca i Max miał w dupie to, że byli w Mungu, miał również gdzieś to, że może dostać naganę, jeśli warknie na mężczyznę, kiedy go zobaczy. To się chwilowo nie liczyło, bo zwyczajnie budził w nim agresję bliską tej, jaką wywoływał jego własny ojciec, jawiąc mu się w tej chwili równie toksycznie, równie beznadziejnie i niegodnie. Wszystkie te emocje odbijały się w jego ciemnych oczach, przelewając się tam, jak fale, zmieniając się od gniewu, przez speszenie, stając się prawdziwym tyglem, który ukazywał jego chwilowe zagubienie, jego niepewność, a jednocześnie pewność, że powinien komuś powiedzieć tutaj kilka wspaniałych słów do słuchu. Żeby się odjebał. Najlepiej raz na zawsze.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Wei przyglądał mu się uważnie, dostrzegając z niemałym zaskoczeniem, rumieniec pokrywający jego policzki oraz uszy. Nie rozumiał co mogło sprawić, że Max tak reagował, która część jego wypowiedzi była za to odpowiedzialna, ale po chwili pytanie mężczyzny zdawało się odpowiadać na niezadane pytanie. Tak jak złość widoczna w jego ciemnym spojrzeniu, na którą Huang odpowiedział lekkim uśmiechem, czując się dziwnie rozczulony. - Poszedłem do niego, ponieważ uznałem, że to najwyższa pora, aby wiedział, że jestem związany z tobą. Chciałem wierzyć, że wystarczy, jak powiem mu, że po prostu kogoś mam, jak podałem mu twoje imię, kim jesteś z zawodu… Gdyby chodziło po prostu o aranżowane zaręczyny, nie próbowałbym z nim rozmawiać i po prostu kolejny raz bym je zrywał - odpowiedział na jego pytanie, mając nadzieję, że wyraża się dostatecznie prosto. - Mówiłem, że traktuję poważnie to, co jest między nami. Mówiłem, że jestem gotów podpisać odpowiednie papiery, aby ślub z rytuału stał się czymś pewniejszym dla postronnych i choć wiem już, że nie tym dokładnie był tamten rytuał, nie zmieniło to mojej pewności tego, z kim chcę naprawdę być. Dlatego chciałem pomówić z ojcem, powiedzieć mu o tobie, żeby też nie próbował przypadkiem mieszać w tym, co już jest, jak powinno być - dodał jeszcze, a w miarę jak mówił, uśmiechał się nieco szerzej, choć na końcu nieco spochmurniał. Ponownie pochylił się do Maxa, opierając czoło o jego ramię, czując się dziwnie zmęczony po emocjach, jakie w nim buzowały. Pod tym względem łatwiej było, kiedy nie dopuszczał ich do głosu, kiedy nie pozwalał, aby jakiekolwiek emocje brały nad nim górę. Jednak od dnia, gdy postanowił, że będzie więcej pokazywać, aby Max nie miał wątpliwości co do tego, jak on się czuł, co czuł wobec niego, wszystko stało się trudniejsze, jakby bardziej skomplikowane. - W jego idealniej przyszłości miałem mieć żonę, posadę w biurze w Ministerstwie i dalej przekazywać rodzinne tradycje. Tymczasem powiadomiłem go, że nie poślubię żadnej kobiety, ponieważ mam ciebie i nie zamierzam tego zrywać… I wiesz, to się nie zmieni, ale nie chciałbym żyć w świadomości, że moje decyzje wpłynęły na jego stan zdrowia - mówił dalej, próbując ubrać w słowa swój niepokój. Wiedział, że nie było możliwe, aby rzeczywiście zawał starszego mężczyzny miał swoje źródło w jego decyzjach, był z pewnością wynikiem czegoś innego, ale i tak fakt, że mężczyzna zasłabł w trakcie poważnej rozmowy, w trakcie gotujących się w nim emocji… Wei przymknął oczy, prosząc cicho Maxa, żeby po prostu chwilę tak z nim został, aż sam się nie uspokoi. Również był zły, był wściekły przez to, że ojciec podważał jego decyzje, zachowywał się, jakby nie miały najmniejszego znaczenia, ale wiedział, że nie mógł w podobnym nastroju wejść do sali, gdy tylko uzdrowiciele na to pozwolą.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że zrobił się czerwony, że zawstydzenie postanowiło wypełznąć na jego policzki, ale starał się nie zwracać na to uwagi, robiąc wszystko, żeby w pełni skoncentrować się na słowach Weia, odnosząc wrażenie, że kołysał się nieustannie nad przepaścią. Nie wiedział, jak powinien czuć się w tej chwili, nie wiedział, jak miał reagować na to, co się działo, nie wiedział, jak miał poradzić sobie z natłokiem emocji, jakie gwałtownie się przez niego przelewały, powodując, że nie był do końca pewien, jak powinien do tego wszystkiego podchodzić. Z jego gardła wyrwał się cichy pomruk irytacji i niezadowolenia, kiedy Huang mówił o kolejnych aranżowanych zaręczynach, a złość, jaka czaiła się pod powierzchnią skóry Maxa, zdawała się w tej chwili kipieć, wypływać, atakować go, w sposób, od którego nie dało się uciec. Niezadowolenie, jakie kryło się za możliwością użerania się z podobnymi bzdurami, eskalowało, ujawniając jego prawdziwe uczucia, jego ukryte myśli, jakie chronił przed samym sobą, nie chcąc ich w pełni do siebie dopuścić. Pozwolenie sobie na bycie szczęśliwym, nigdy nie było jego priorytetem, ale najwyraźniej potrzebował takiego właśnie zderzenia z rzeczywistością, takiego szoku, by zrozumieć, dokąd dążył i czego chciał. Wierzył, że był dokładnie tam, gdzie chciał być, ale pewne rzeczy wymagały potwierdzenia, wymagały stanowczości, wymagały decyzji, od jakich uciekał. Nie chciał, żeby ktoś cokolwiek na nim wymuszał, ale w tej właśnie chwili… podejmował całkiem samodzielną decyzję. To było dziwne uczucie, które zdawało się rozpalać go od środka, uczucie, jakby właśnie spotkał swoje przeznaczenie, co brzmiało idiotycznie i komicznie, a jednocześnie wiedział, że każdy się z tym rodził, że każdy był naznaczony przyszłością i mógł po nią sięgnąć, nawet jeśli nie zdawał sobie z tego sprawy. Ciekaw był, czy w gwiazdach zapisano dla niego coś tak skończenie szalonego, czy naprawdę musiał przejść przez piekło, żeby teraz z uśmiechem na twarzy uznać, że bez problemu zstąpi na samo jego dno. I z tym uśmiechem położył dłonie na policzkach Weia, żeby go pocałować, nie przejmując się tym, że znajdowali się na środku korytarza w Mungu. - Jesteś moim wszystkim – powiedział cicho, a jego głos brzmiał warkliwie. Tak, jak w Himalajach, gdy się pokłócili, tak jak wtedy, gdy wszystko się wywróciło, jednocześnie ujawniając, że tak naprawdę nie tylko mieli do siebie uwagi, ale również dlatego, że pokazywało to, jak wiele od siebie pragnęli. Mimo wszystko, mimo dzikich różnic, mimo tego, że znajdowali się na zupełnie różnych skrajach życia. Życia, które z jakiegoś powodu chcieli dzielić, nawet jeśli inni nie byli w stanie tego zrozumieć, nawet jeśli nie byli w stanie tego zaakceptować. – W takim razie będziesz musiał żyć ze świadomością, że to moje decyzje wszystko zmieniły – dodał szeptem, nim podniósł się, chwytając go za rękę i pociągnął go zdecydowanie za sobą, by wejść do pokoju, w którym znajdował się obecnie ojciec Weia. Przywitał się z uzdrowicielem, który właśnie tam przebywał, uśmiechając się ledwie widocznie, gdy zdał sobie sprawę z tego, że całkiem dobrze znał mężczyznę, przyznając wprost, że był tutaj z powodu swojego teścia i chciał zwyczajnie wiedzieć, co się z nim działo, zanim będzie musiał skierować się na dyżur. Wzruszył lekko ramieniem, widząc co najmniej zdziwioną minę swojego kolegi, który najwyraźniej nie zamierzał robić mu żadnych problemów, jedynie zauważając, że powinien zachować spokój i lepiej byłoby, gdyby nie angażował się w pomoc starszemu Huangowi, co Max przyjął ze spokojem. Mając ochotę przyznać, że w ogóle nie zamierzał mu pomagać. Nawet przez mgnienie oka.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Zdecydowanie nie chciał wywierać żadnego nacisku na Maxa. Naprawdę nie potrzebował słyszeć od niego deklaracji, kiedy dostrzegał ją w jego zachowaniu, w każdej zmianie, jaką kształtował. Wiedział, że obaj chcieli tego samego i to mu wystarczało. Czerpał z każdej wspólnej chwili, z tych momentów, gdy wspólnie kładli się do łózka i wstawali rano, kiedy szykował dla niego posiłki, bądź poddawał się leczeniu z coraz łagodniejszych obrażeń. Wiedział, że to, co ich łączyło było prawdziwe i nie potrzebował do tego żadnych zapewnień, żadnych wielkich słów, które mogłyby jedynie położyć się cieniem na tym, co już mieli. A jednak widział, jak ogień zaczyna płonąć w spojrzeniu Maxa w miarę jak mówił i być może powinien przestać, powinien uśmiechnąć się i powiedzieć, że nic się nie stało, ale obiecał przestać wszystko ukrywać. Dlatego nie milkł, wpatrując się po prostu w uzdrowiciela, aż dostrzegł uśmiech na jego twarzy. Tak nieoczekiwany, kontrastujący z tym ogniem w jego spojrzeniu i chciał zapytać o powód, gdy nagle został pocałowany, co niemal od razu sprawiło, że wszystkie emocje jeszcze bardziej zaczęły w nim szaleć. Aż do chwili, gdy padła między nimi deklaracja, jakiej Wei nie spodziewał się tak szybko usłyszeć. Jednocześnie nie mógł powiedzieć, żeby podświadomie na nią nie czekał. Lekki, ale czuły uśmiech pojawił się na moment na twarzy opiekuna smoków, gdy zaciskał palce na koszuli drugiego mężczyzny, próbując przypomnieć sobie, jak się oddychało. Miał wszystko, był wszystkim i nic innego tak naprawdę nie miało znaczenia. Serce rozbijało się w jego piersi, w czasie gdy Wei utwierdzał się w przekonaniu, że cokolwiek jego ojciec będzie chciał zrobić, niczego nie zmieni, kiedy Max znów się odezwał, sprowadzając na niego szok przemieszany ze strachem. - Max... - zaczął, ale już był ciągnięty do pokoju i nie było możliwości tego zatrzymać. Nie chciał, żeby Gryfon mierzył się z niechęcią i chłodną postawą ojca. Nie chciał, aby starszy mężczyzna wypowiedział coś, co mogłoby ponownie wywołać wszystkie negatywne myśli Maxa, wszystkie zarzuty, jakie ten miał wobec siebie. Jednak podejrzewał, że w tej chwili jego partnerem kierowało coś więcej niż po prostu złość. Zachowywał się, jakby zamierzał wypowiedzieć wojnę całemu światu, walcząc o to, co było dla niego ważne i ta myśl ponownie uderzyła w Weia. Tak jak widok ojca w szpitalnym łóżku. Opiekun smoków zacisnął jedynie mocniej palce na dłoni Maxa, starając się opanować, jak zwykle. Nie zwrócił większej uwagi na zaskoczenie uzdrowiciela, który badał jego ojca, na uwagę, aby Gryfon nie próbował pomagać pacjentowi. Z pewnością chodziło o konflikt interesów, czy coś podobnego, ale to wszystko nie miało w tej chwili takiego znaczenia, jak chłodne spojrzenie ojca, które spoczęło na nim, później na ich złączonych dłoniach, a w końcu na Maxie. Widać było niechęć i niedowierzanie, kiedy przesuwał spojrzeniem po jego flanelowej koszuli, kiedy dotarł do spodni z poszarpanymi dziurami. Trampki dopełniały obrazu kogoś, kto wygrał dyplom uzdrowiciela w fasolkach wszystkich smaków, nie kogoś, kto znał się na rzeczy i wiedział, jak należy zajmować się chorym. - Więc nie tylko nie potrafisz przyjść do mnie sam, ale jeszcze zamierzasz w takiej chwili kontynuować rozmowę - odezwał się siedzący w łóżku mężczyzna, przenosząc spojrzenie na swojego syna i choć był wyraźnie osłabiony, jego głos brzmiał chłodno, nie dając złudzeń, że nie zamierzał podejmować żadnych decyzji w tej chwili i nie życzył sobie odwiedzin.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max był jak zawsze szybki w swoich działaniach. Nie zatrzymywał się, kiedy już na coś się zdecydował i chociaż nie umiał niektórych rzeczy nazywać, a może nie chciał tego robić, po prostu płynąc przez życie, nie wycofywał się, kiedy czuł, że czegoś chce. Nie uważał, żeby Wei cokolwiek na nim wymuszał, mając przeświadczenie, że prędzej to on go zmusił do ruchu, do podjęcia decyzji, do rozmowy z ojcem. Nie chciał tego na niego nakładać, nie chciał patrzeć na to, jak ten się szarpie, ale skoro już do tego doszło, skoro opiekun smoków sam zdecydował, że chce czegoś podobnego, to wziął w tym pełen udział. Tak, jak wtedy kiedy kazał wymazać swojej rodzinie pamięć, tak jak wtedy, kiedy poszedł do Camaela, chcąc poznać prawdę o swoim pochodzeniu. Były rzeczy, przed jakimi nie mógł i nie chciał uciekać, a skoro Wei bał się ojca, skoro nie chciał żyć w wiecznym przekonaniu, że to jego wina, to, co się stało, to Max był gotowy wziąć na siebie tę odpowiedzialność. Mógł ją wziąć również przed kolegą, który pospiesznie objaśnił mu, co się dokładnie wydarzyło, wyjaśniając mu, że słabość powinna ostatecznie minąć, ale uniknęli najwyraźniej najgorszego. Zalecane było jednak wiele wypoczynku, co wyraźnie podkreślił, jednak widząc zachowanie mężczyzn przebywających w pokoju, wiedział, że nie będzie to łatwe. Max zapewnił go jednak, że wszystko będzie w porządku, rzucając, że w razie czego, skontaktuje się z nim natychmiast, gdyby okazało się, że jednak mają tutaj jakiś problem, dopytał również o zalecenia, jakie powinni stosować, kiwając na nie głową i dopytując o kilka kwestii, a gdy miał już pewność, że ze wszystkim sobie poradzą, niemalże warknął słysząc starszego Huanga. Posłał spojrzenie koledze, który zachował się, jakby nic nie słyszał i przytrzymał przy sobie Weia, spokojnie czekając, aż zostaną w pokoju we trójkę. - Ja zamierzam kontynuować rozmowę – powiedział Max, przenosząc spojrzenie na ojca Weia, nie powstrzymując się przed uniesieniem brwi i lekkim skrzywieniem, które pasowało doskonale do tego ognia, jaki wciąż płonął w jego ciemnych oczach. Nie znosił ludzi, którzy innych osaczali, pętali i wiązali, miał z nimi zbyt wielkie doświadczenie. Tak samo, jak z rodzicami, którzy tak naprawdę nienawidzili swoich dzieci za to, jakie były. Wiedział, jak potrafili ranić jedni i drudzy, jak ciężko było wyzwolić się spod ich wpływu i jak wiele to kosztowało, a teraz doskonale wiedział również, jak musiał się czuć opiekun smoków, być może lepiej rozumiejąc jego zamknięcie w sobie. Wycofał się, nie mając sił walczyć z tym, co go spotkało, stając się idealnym synem, którym Max nie był w stanie być. Złamał ramy, porzucony, wygnany z domu, budując swoje życie na nowo. - Chociaż może być naprawdę krótka, w końcu nie potrzebujemy tutaj dużo wyjaśnień. Z reguły, kiedy rodzice nie zgadzają się z samodzielnością i osobowością swoich dzieci, po prostu wyrzucają je z domu. Szczęście w nieszczęściu, mój ojciec już tego nie pamięta. Może w tym przypadku również byłoby to wskazane i oszczędziłoby obu stronom niepotrzebnego nikomu powiązania – powiedział ostro, bo w jego gardle unosił się warkot, który doskonale znał. Niezależnie od tego, co robił, zawsze był tym złym, niewystarczającym, tym, do którego należało mieć uwagi, którego należało o wszystko oskarżać. – Możemy też uznać, że to wszystko moja wina i będę pokornie ponosił konsekwencje, nie przychodząc na rodzinne obiadki, ale tak się składa, że nigdzie się stąd nie ruszam, więc niewiele mamy w tej sytuacji opcji. Z Munga się też nie ruszam, a skoro i tak został pan – niemalże wypluł to słowo – tutaj uziemiony, to podejrzewam, że prędzej czy później zjawię się tutaj na obchodzie. To dostatecznie dużo czasu na przemyślenia – stwierdził.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Wei nie wiedział już jak właściwie się czuł. Z pewnością w dalszym ciągu towarzyszył mu strach zarówno o zdrowie ojca, jak i o to, co będzie dalej. Nie czuł się jak dziecko, ale wciąż zależało mu na relacji z rodzicami, wciąż chciał usłyszeć, że ojciec był z niego dumny, nawet jeśli wiedział, że tak właściwie zrobił wszystko nie tak, jak powinien zdaniem rodzica. Mimo to nadzieja wciąż w nim pozostawała i nie była tak łatwa do zignorowania. Jednak o wiele bardziej obawiał się tego, co może stać się z Maxem i choć widział w nim tak wiele determinacji, jak jeszcze nigdy do tej pory, tak wciąż obawiał się, że starszy Huang może powiedzieć coś, co zada rany, jakich nie będą zdolni od razu zobaczyć. Znał przeszłość Maxa, pamiętał opowieść o pewnym chłopcu i zdawał sobie sprawę, że obecna sytuacja musiała przywodzić niezbyt przyjemne wspomnienia. Kiedy kolejny raz był przez kogoś uznawany za niezbyt wystarczającego. To nie było przyjemne, sam Wei czuł wciąż złość skierowaną na ojca z tego powodu, ale też wiedział, że nie miał siły przekonać mężczyzny, aby nie był tak wrogo nastawiony do jego decyzji, zarówno dotyczących pracy, jak i osoby, w którą zamierzał zostać. Czuł przy tym wszystkim również nieśmiałe uczucie szczęścia, rozczulenia, gdy widział, z jakim uporem Max zamierzał bronić tego, co mieli. Zgoła inne emocje targały siedzącym na łóżku mężczyzną, który wyraźnie nie zamierzał rozmawiać z kimś, kto nie należał do jego rodziny. Po uważnym zlustrowaniu Maxa ignorował jego osobę, nie zaszczycając nawet spojrzeniem, słuchając za to uzdrowiciela, prawdziwego uzdrowiciela na temat swojego zdrowia. Oczywiście, że słabość za niedługo miała minąć, coś takiego nie miało prawa utrzymywać się dłużej. Musiał jeszcze zrobić porządek z dziećmi, aby mieć pewność, że na pewno nic się nie wydarzy takiego, co mogłoby ponownie wysłać go do szpitala. Chciał kazać wszystkim wyjść i zostawić go samego, ale oczywiście nie było mu dane zaznać spokoju. Uniósł chłodne spojrzenie na zwracającego się do niego wściekle mężczyznę i wysłuchał go z pozornym spokojem, dokładnie takim samym, jakiego uczył swojego syna. Trudno jednak było ukrywać złość, kiedy wszystko w pokoju o tym informowało. - Równie dobrze możecie sami zapomnieć o tej błazenadzie - powiedział prosto starszy mężczyzna, po czym zawiesił spojrzenie na obrączce na dłoni Maxa, takiej samej jak u jego syna. Mimowolnie spiął się, kiedy dotarło do niego, że być może rytuał, o którym mówił Longwei był rzeczywiście czymś więcej, niż bzdurą. Mimo to nie podobał mu się ton, jakim rzekomy uzdrowiciel zwracał się do niego i to, jak próbował oddzielić go od Longweia. Na kolejne słowa jedynie spojrzał znów na Maxa, zastanawiając się, za kogo ten się uważał, ale nie był głupcem, aby tego nie wiedzieć. Tak jak tego, że jeśli tylko jego żona o wszystkim usłyszy, zdecydowanie stanie po stronie tej dwójki, co samo w sobie było chyba gorsze. Tyle lat nauki, wpajania tradycji, tłumaczenia wartości, aby zobaczyć, jak wszystko obraca się przeciw niemu.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Świetnie, więc sprawa została wyjaśniona. Do miłego zobaczenia nigdy - odparł jedynie Max, uśmiechając się ironicznie, dodając, że nagroda dla drugiego najgorszego ojca na świecie została właśnie przyznana, po czym skłonił się bardzo uprzejmie i wciąż trzymając Weia za rękę po prostu wyszedł z pokoju. Ostentacyjnie, bez zamiaru kontynuowania tej rozmowy, dając jasno do zrozumienia starszemu mężczyźnie, że choćby się zesrał, nic nie osiągnie. Mógł chcieć dyktować innym warunki, ale nie mógł tego zrobić prawnie, bo nawet pozbawiając swojego syna możliwości uczestniczenia w życiu rodzinnym, nie był w stanie nic na nim wymóc. Max wiedział, że podobne zagrania były często stosowane i wiedział, że nie były łatwe, ale sam przeszedł przez coś podobnego i nie zamierał pozwalać, żeby opiekun smoków musiał taplać się w toksycznych oparach, które nic by mu nie dały, a jedynie pętały go, powodując, że nie mógł żyć zgodnie z samym sobą i wszystkimi swoimi pragnieniami. Skoro starszy mężczyzna nie zamierzał akceptować tego, co się działo, Max nie zamierzał akceptować jego. Oczywiście, to mogło doprowadzić do rozłamu, mogło zniszczyć coś, co miał, ale dostatecznie często się poddawał, nie próbując postawić na swoim, by wiedzieć, że nie może całe życie skamleć i próbować w ten sposób zdobyć tego, czego chciał. To nigdy nie działało, a w wielu przypadkach obróciło się przeciwko niemu, robiąc z niego słabeusza, robiąc z niego coś, czym nie chciał nigdy być, robiąc z niego kogoś, kto cierpiał, bo tylko w ten sposób umiał zagłuszyć ból, jaki w nim żył. Wei nie chciał brać na siebie odpowiedzialności za pewne rzeczy, co Max był w stanie pojąć, choć jednocześnie było to dla niego trudne i niesamowicie skomplikowane. Teraz jednak przyszła pora na to, żeby opowiedzieć mu ze szczegółami o pewnych kwestiach, by w pełni pojął obraz sytuacji, w jakiej się znalazł. - Próbowałem powstrzymać mojego ojca, kiedy wiedziałem, że jeśli wsiądzie do samochodu, to zginie. I wiesz co? Nie słuchał mnie, bo wiedział lepiej, bo nie chciał słuchać kogoś, kto nie był taki, jaki sobie życzył, bo wolał własne zdanie, własny pomysł, własne stanowisko. Wszystko, dosłownie wszystko, miał być takie, jakie chciał. Przeżył tylko dlatego, że zatrzymałem go na chwilę, ale i tak oskarżył mnie o to, co się stało - powiedział, kiedy znaleźli się na korytarzu, patrząc uważnie na Weia, zastanawiając się mimowolnie, czy ten wiedział, co chciał mu dokładnie przekazać, czy rozumiał, co kryło się za tymi stwierdzeniami. Bo wbrew pozorom, sytuacja, w jakiej się znajdowali, była niesamowicie podobna. To nie oni byli odpowiedzialni za to, co tak naprawdę spotkało starszych mężczyzn, a oni sami, ich wybory i decyzje. To oni nie chcieli zaufać własnym dzieciom, nie chcieli pozwolić im być tym, kim byli. Sami doprowadzili się na skraj rozpaczy, na granicę, za którą znajdowało się chuj wie, co, jedno wielkie gówno, w którym radośnie postanowili się taplać. Nie odpowiadali za to, czego ci chcieli, nie odpowiadali za to, że nie umieli zaakceptować czegoś, co nie szło zgodnie z ich myślą i Max pogodził się z tym, że był pierdolonym gwoździem do trumny. I chociaż czasami bolało, wiedział, że postąpił słusznie, wybierając siebie, a nie wyobrażenia własnego ojca.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Wei był jednak w szoku, czuł się dziwnie otępiały po tej krótkiej wymianie zdań z ojcem. Teoretycznie nie powinien był spodziewać się czegokolwiek innego i cieszył się, że mimo wszystko Max wydawał się nieporuszony, ale to wciąż nie wyglądało tak, jak powinno. Wciąż rozmowa nie została zakończona i młodszy Huang był pewien, że jeszcze zostanie wezwany do ojca. Wierzył jednak, że przy tak jasnym postawieniu sprawy z jego własnej strony, a także ze strony Maxa, starszy mężczyzna nie będzie szukał sposobu na zerwanie łączącej ich więzi. Miał też nadzieję, że z czasem jego partner i jego ojciec znajdą wspólny język, a przynajmniej będą w stanie spokojnie przetrwać obok siebie, bez niepotrzebnych kłótni i spięć. Jednak na podobne życzenia było zdecydowanie za wcześnie i Wei wiedział o tym. Wyszedł z pokoju, pospiesznie skinąwszy jeszcze ojcu głową, w geście szacunku, jaki wciąż do niego żywił, choć widział, że Liqiang nawet nie patrzył za nimi. Był wciąż zły, czego jego syn był pewien, ale być może coś zrozumiał... Coś więcej niż konieczność odpoczywania i odsuwania się od kłótni tego dnia. Poza pokojem, Huang odetchnął głęboko, czując zmęczenie nadmiernymi emocjami i najchętniej wróciłby do domu w towarzystwie Maxa, co niestety nie było możliwe. Spojrzał na mężczyznę, kiedy ten odezwał się, zdradzając szczegóły dotyczące jego ojca, uratowania mu życia i późniejszych przykrych konsekwencji. Trudno było powiedzieć, żeby Wei rozumiał zachowanie ojca uzdrowiciela, ale teraz nie o to chodziło. Cień uśmiechu pełnego wdzięczności pojawił się na twarzy opiekuna smoków, nim przełamał się i po prostu wtulił w Maxa, opierając się czołem o jego ramię. Potrzebował tego w tej chwili, tego wsparcia, zapewnienia, że wszystko dla nich będzie dobrze, bez względu na to, co zdecyduje Liqiang Huang. - Dziękuję - powiedział cicho, nie wiedząc, jak bardziej miałby wyrazić to, co czuł w związku z pomocą w rozmowie z ojcem. Czuł cień wstydu, że nie potrafił poradzić sobie z tym sam, choć wiedział, że jego słowa byłyby wciąż niewystarczające. - Masz rację... Ich decyzje, nie nasze wybory, doprowadziły ich do tego... Mam nadzieję, że ten wybór stał się jednak wyraźny dla niego - dodał, odsuwając się po chwili od Maxa, uśmiechając do niego lekko. Wszystko było już wyjaśnione, przekazane i teraz tylko od Liqianga zależało, czy będą mieć o czym jeszcze rozmawiać, czy niektóre więzi zostaną zerwane przez prawo do decydowania o sobie. Chwilę bił się z myślami, nim przysunął się, żeby pocałować krótko uzdrowiciela, próbując ignorować, że byli w środku Munga, choć czerwone uszy jasno zdradzały, że nie szło mu to najlepiej.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Dla Maxa wszystko było skończone. Był zdecydowanie bardziej stanowczy w swoich postanowieniach, a ponieważ już raz mierzył się z czymś podobnym, wiedział, że zwyczajnie nie należało ulegać komuś, kto chciał komenderować twoim życiem. Z tego też powodu, gdyby tylko usłyszał, że ojciec Weia żąda jego przybycia do domu, zwyczajnie powiedziałby, żeby ten zjawił się w ich mieszkaniu. Nie zamierzał pozwalać na to, żeby starszy mężczyzna rządził się tam, gdzie absolutnie nie miał do tego prawa, gdzie w ogóle nie powinien się znajdować, gdzie nie powinien się wpychać. Skoro miał własne przekonania, to mógł raz jeszcze wyrazić je w ich mieszkaniu, z którego następnie zostałby zapewne wyproszony na jednym kopie przez uzdrowiciela. Jego cierpliwość do podobnych osób była bowiem bardzo krucha, a kiedy próbowały zniszczyć jego bliskich, byli całkowicie skazani na zapomnienie. Max nie zamierzał wchodzić z nimi w żadne relacje, a jego gorejący upór, był doskonale widoczny. - Po prostu o tym pamiętaj – powiedział cicho, wyraźnie wciąż zagniewany. Nie chciał, żeby Wei ulegał jakimś wpływom, żeby dał się przygnieść swojemu ojcu, który najwyraźniej ustawił go jak w zegarku, mając na niego niesamowicie wielki wpływ. Czasami jedyną opcją na to, by poczuć się wolnym, było odciąć się od tych, którzy podobno byli twoją rodziną, jedynym sposobem na to, żeby uciec i żyć, było zapomnieć, było porzucić to, co kiedyś istniało. Chociaż nie było to proste z wielu różnych powodów, chociaż bolało, chociaż chciało się czegoś innego. Max wiedział, aż za dobrze, że zwyczajnie nie może tego zrobić, że nie może tkwić znowu w potrzasku z kimś, kto będzie próbował mu dyktować, czy jest dostatecznie dobry. To również go irytowało, bo został potraktowany zupełnie, jak powietrze, ale teraz był na zdecydowanie lepszej pozycji. Nie był dzieckiem, ani marnym studentem, ale samodzielnym uzdrowicielem, podległym bezpośrednio pod uzdrowiciela dyżurnego oddziału magizoologii, kimś, kto nie był zupełnie nieznany w Mungu, kimś, kto był bardzo blisko stworzenia nowego eliksiru, jaki miał zgodnie z jego zamiarem, wejść do powszechnego użytku. To samo w sobie świadczyło o tym, że miał się czym chwalić, a nie był byle kim i to poczucie właściwie niedawno zaczęło się w nim rozwijać, teraz zdecydowanie mocniejsze, jakby ta irytacja i świadomość, że ktoś znowu próbował mieszać w jego życiu, okazała się silniejsza od wszystkiego innego. I być może właśnie tak było. - Wracaj do domu i przestań o tym myśleć, jestem pewien, że będziesz miał kim się tam zająć – dodał jeszcze, puszczając w końcu Weia, który najwyraźniej potrzebował obecności drugiego człowieka. – Nie bardzo mogę cię przemycić do dyżurki, więc chyba Szczęściarz albo Paproch muszą wystarczyć ci za chwilową kołdrę – dodał, uśmiechając się do niego lekko, na znak, że wszystko jest w porządku, chociaż po jego głowie chodziły zdecydowanie mało przyjemne pomysły na to, jak miał poradzić sobie z ojcem Weia. I nie zamierzał mówić o nich głośno, zwyczajnie uznając, że lepiej, żeby ta sprawa ucichła. Podejrzewał bowiem, że starszy Huang już nigdy nie odezwie się do swojego syna i tak zapewne było o wiele lepiej.