Hogwart Express jak zawsze oferuje wygodne siedzenia i wspaniałe wrażenia z podróży. Z powodzeniem możesz tu zmrużyć oko, albo oddać się zażartej dyskusji ze swoimi przyjaciółmi. Nie trać czasu. Pewnie wszyscy już się pchają, żeby zająć miejsca przy oknie. Przybierz na twarz najładniejszy uśmiech i bądź bohaterem, który jako pierwszy wciągnie swoje bagaże do przedziału!
Ofu, Kaia nienawidziła zapachu salcesonu i spoconego żula już osobno, ich mieszanka to dopiero przyprawiała o zawroty głowy przewrażliwioną Chevey. Czymże był jednak zbok macający jej koleżanki w obliczu tego, co nastąpiło później? W zasadzie to buntownicza Australijka miała ogromną ochotę wstać i pomóc Nicholasowi i Kaiemu spuścić pierdol temu wyrabiaczowi nielegalnego bimbru, ale kiedy Ridgeway popchnął Bogusia w stronę Kai'a, nagle zgasło światło, a pociąg gwałtownie się zatrzymał. Kai zrobiło się gorąco. Drżącą dłonią sięgnęła po różdżkę, która do tej pory spoczywała w kieszeni kaszmirowego swetra. W przedziale zaczęło się robić duszno, oprócz przyśpieszonych oddechów jej kolegów z drużyny i charczącego pojękiwania Bogusia, słychać było... och nie. Powarkiwania wilkołaków. Powtórka z rozrywki? Kaia zacisnęła dłoń na różdżce, ale bała się ruszyć w obawie, że najmniejszy ruch z jej strony, może przywołać stado wilkołaków, które pewnie gnieździły się na korytarzu. - Gdzie Georgia, gdzie Georgia? - zaczęła szeptać do najbliżej siedzącej osoby. Mógł być to nawet Boguś, ale who cares. Przecież GPS wyszła gdzieś z tą dziewczyną, prawda? I wtedy drzwi do przedziału się otworzyły. Ostatnim widokiem który Kaia dostrzegła, zanim zaczęła się dusić, była maska, dziwaczna i przyprawiająca o ciarki. Chwyciła za szyję, próbując rozerwać niewidzialne, zaciskające się na niej więzy, ale powietrza wciąż ubywało. Dziewczyna zaczęła dziko wymachiwać rękami w powietrzu. Podczas gdy się umiera, można mieć małe problemy z kontrolowaniem ciała. Miotając się w przedśmiertnych drgawkach, upadła na podłogę. Chciała wołać o pomoc, chciała oznajmić światu, że ona Kaia Chevey, umiera. Ale świat nie słyszał. Albo może nie chciał słyszeć? Było już jednak za późno na jakiekolwiek zadośćuczynienie, za późno na obietnicę poprawy. Łzy zaczęły kapać jej po czerwonej z braku tlenu twarzy, wystukując rytm, którego nawet sama Chevey nie słyszała. Dźwięki zaczęły się zlewać, wybałuszone z wysiłku oczy Kai zaszły mgiełką. W zasadzie później już nie bolało. Tylko przez chwilę, kiedy ostatkami sił, nerwom udało się dostarczyć informację do mózgu dziewczyny. jedno draśnięcie, poniżej kolana drugie, na czole trzecie wzdłuż kręgosłupa Czwartego nie była w stanie przyporządkować, zmysły odmówiły posłuszeństwa. Zrobiło się dziwnie cicho. Pusto. Jakby była tam sama. Było dobrze. Naprawdę było dobrze. Kaia Chevey Dziewczynka Która Chciała Coś Osiągnąć. Kaia Chevey wkrótce zacznie stygnąć. [*] żegnaj Kaiu!
Kiedy tak wszyscy opowiadali jaki to Hogwart jest beznadziejny, za to jaki to Hogwart jest wspaniały on się na chwilę odciął. Wiecie no zawiesił się biedaczysko. Możliwe, że było spowodowane to tym, że kilka godzin wcześniej spalił naprawdę grubego jointa. A Math przecież miała się o tym nie dowiedzieć! No cóż, mniejsza, NIEWAŻNE. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, a Matilde wydawała się być zaabsorbowana opowieściami o tym zimnym, obskurnym zamku, który wcale mu się nie podobał. Lubił za to Red Rock, które było podwodne i na swój sposób słoneczne. Tam panowała taka zupełnie inna atmosfera. Może nawet było tam nieco nowocześniej. Wszak czego by nie porównać ze średniowiecznym zamkiem takie wydawać się będzie. Wracając jednak do tematu. Kai był wręcz pewien, że wygrają te całe mistrzostwa a Kanada co najwyżej possie im fiutki. No może kobietom niekoniecznie. Ich lepiej niech nie dotykają, bo wpierdol jeszcze dostaną od niego i Nicholasa. Właśnie! Co do bicia... Do ich przedziału wlazła jakaś człekopodobna świnia, która pachniała gorzej niż zapuszczone koryto. Fujka, kto to do cholery był?! Takie cuda tylko w Hogwarcie. W dodatku chyba spodobała mu się Villadsen, bo zaraz zaczął częstować ją tłustym salcesonem, który wylewał mi się spod paznokci. Fujka razy dwa. Jednego jednak nie mógł zaprzeczyć. Ten oblech miał niezły gust. Śmiać się czy płakać? Kai rozpoznał w nim Rosjanina, ale chyba był to jakiś niedobitek z Syberii, cofnięty w rozwoju i wychowywany w oborze. Cóż. Wszystko na to wskazywało moi mili. O, a teraz z kolei zaczął przesadzać Kaiego z dala od jego kobiety! Ho ho, która jeszcze chwilę temu groziła mu, że go zostawi! Nieważne jednak. Udajmy, że Kai tego nie usłyszał. Chociaż usłyszał i to bardzo wyraźnie. - PRZEPRASZAM CIĘ NAJMOCNIEJ TŁUSTY WIEPRZKU. NIE WIEM CZY UDA MI SIĘ DOTRZEĆ DO TWOJEGO MÓŻDŻKA WIELKOŚCI ORZESZKA, ALE ZABIERAJ ŁAPY OD CURTIS, TEJ OD BALONIKÓW I NIE WAŻ SIĘ W OGÓLE DOTYKAĆ MOJEJ KOBIETY, DO KTÓREJ ŁAPKI CI SIĘ KLEJĄ JAK DO MIODU. ZROZUMIANO?- nono, pan Young się chyba zeźlił. - I generalnie to wypieprzaj, zanim ktoś wpadnie na pomysł łamania Ci kończyn, a najprawdopodobniej tym kimś będe ja - dodał tym razem spokojniej, a nawet z uśmiechem. Chryste panie co się zaraz potem zaczęło dziać, to rpzechodizło ludzkie pojęcie, bo Kai przez chwilę nie mógł dojść do tego czy przypadkiem nie znajduje się w równoległym wszechświecie! Fardi? Farid? To nie nauczyciel przypadkiem? ON ZABIŁ KAIĘ. O kurwa. Nawet nie zauważył, a sam zaczął się dusić. Cholera niedobrze. Gdzie Georgia, co ze wszystkimi? Mathilde! Musiał podbiec do swojej pszczółki, którejdziało się własnie coś niedobrego. - Wszystko będzie w porządku- wydusił z siebie, bo rzeczywiście się dusił i objął małą blondyneczkę ramieniem. On zrobi wszystko co w jego mocy żeby ją obronić. Przy nim przecież będzie bezpieczna. Mimo wszystko.
Farid był zamaskowany, nie można było go rozpoznać
Nie zdążyli się dowiedzieć, czy Boguś wkurzył się na to, że posyłają w jego kierunku zaklęcia. Potem to dopiero zaczęło się dziać. Jakaś nieznajoma Venice dziewczyna wyciągnęła Georgię z przedziału, Kai odezwał się w obronie swej kobiety, do przedziału wpadł Fifi, zgasły światła, rozległo się warczenie i ogólnie zrobił się taki rozpierdol, że Sue znieruchomiała. - Ty nam powiedz, nie widziałeś nikogo? Co to za zaklęcia? - zapytała Filipa, wodząc oczami w ciemności. - Może to duchy? - zapytała bezsensownie. Skąd, nie słyszała ich. -A... może jednak nie - dodała zawiedziona. Niezbyt wiedziała co ze sobą począć, uniosła więc różdżkę w górę. - Cśś, na pewno nic jej nie będzie! - wyszeptała do Kai. - Lu... - zaczęła, chcąc trochę rozjaśnić sytuację. No pech, nie zdążyła, bo zaraz do przedziału wpadł zamaskowany mężczyzna, co odebrało Australijce mowę. Potem pojawił się dym, dławiący okropnie i szczypiący w oczy. Ledwo zdążyły się załzawić, już rozlegały się następne zaklęcia. Pierwszy oberwał Kai. A potem przyszła jej kolej. Wylądowała na ziemi, niestety przytomna, ale ruszyć się nie mogła. Widziała, jak zaklęcia parzą Curtis i zamieniają Nicholasa w kamień. W tym momencie przeraziła się nie na żarty. Zaklęcie mogło mieć trwały skutek, ci Lunarni nie znali takiego pojęcia jak skrupuły. A potem... Och, potem Kaia... Krew odpłynęła z twarzy Sue, pozostawiając ją upiornie bladą. Chevey wylądowała dokładnie naprzeciwko niej, w kałuży własnej krwi, która wciąż lała się z głębokich ran. Płynęła, powiększając szkarłatną plamę. Żaden duch świata nie wywołał nigdy takiego przerażenia, jak ciało przyjaciółki. Martwe. Prawdopodobnie, bo uwadze Irvine nie umknęło, że przestało się ruszać. Miała ochotę mówić tyle różnych rzeczy. Zatrzymajcie to wszystko gońcie tego skurwiela ratujcie Kaię na Merlina RATUJCIE JĄ WRESZCIE gdzie jesteście co robicie dlaczego was tu nie ma. I takim cudem po nieruchomej twarzy Pszczółki, zastygłej w wyrazie zaskoczenia, spłynęły łezki, pastwiące się cicho nad Chevey. To nie mogła być prawda. Po co mieliby zabijać Kajunię?
Ich libacja została przerwana przez wejście jakiegoś Bogusia Zmacam Ci Cycki, który miał szansę wskoczyć w hierarchii Curtis na jedno z wyższych miejsc w skali obleśności! Australijka zatkała nos, nawet wzrok odwróciła od tego jego salcesonu! Smród jednak dalej ogarniał przedział, zatem to chyba nie była wina tylko i wyłącznie tego dodatku do kanapek o wątpliwej ważności, zapewne to sam Boguś wydzielał różnorakie zapaszki. Wiejski smrodek tego pędziciela bimbru był jednak niczym, w porównaniu z tym, co ten wieśniak zrobił później! Tylko szok spowodował, że nie dostał od Curtis strzała w tę swoją durną mordeczkę, tak lubieżnie wykrzywiającą się w uśmiechniętym grymasie na widok Australijskich dziewcząt. Na szczęście nie musiała reagować, to Nicholas okazał się szybszy, biorąc gościa za fraki. Hoho, Boguś wystartował do Math, P O W O D Z E N I A. Curtis jednak nie zdążyła dołączyć do słów Kaia jakiejś groźby karalnej, nie zdążyła go postraszyć nawet Hunterem Upiekę Cię Na Ruszcie Podły Zboczeńcu, bowiem pociąg nagle się zatrzymał, zapewne wbijając stojących Nicholasa i Bogusia w siedzenia obok. Kiedy światła zgasły, Curtis poczuła i strach i podniecenie, które zwykle zlewały się u niej w jedno uczucie. Skąd mogła wiedzieć, że zaraz stanie się częścią swojej krwawej historyjki? Miała zamiar oświetlić przedział zwyczajnym lumos i zapodać jakąś makabryczną, potworną, krwawą i mrożącą krew w żyłach historię (o paczce znajomych, uwięzionych w pociągu, który zaatakował Berth Aktualnie Poluję Na Prawą Półkulę Twojego Mózgu), tak aby PODTRZYMAĆ SWOJĄ DRUŻYNĘ NA DUCHU i uspokoić Kaię, która koniecznie chciała odnaleźć Georgię, ale nawet nie zdążyła zapalić różdżki, kiedy wszystkie opowiadane przez Curtis koszmarki, znalazły ujście w rzeczywistości. Do ich przedziału wpadł jakiś zamaskowany facet i zanim pasażerowie zdążyli zareagować, rzucił w ich stronę parę zaklęć. W stronę Curtis wystrzelił ogień, parząc dziewczynę, dosyć dotkliwie zresztą. Ta wrzasnęła, szukając pomocy wśród kogoś ze swoich znajomych, ale podobny los spotkał wszystkich, na razie sama musiała sobie radzić - co nie było łatwe, zważywszy, że poparzenia były bardzo bolesne. W końcu jednak udało się jej zrzucić z siebie na wpół spaloną tunikę, traktując ją zwykłym aquamenti. Poparzenia wciąż jednak piekły, ślad spalonej skóry biegł aż do łokcia. Ale to było nic, naprawdę nic. Curtis opadła obok siedzenia, z otwartymi ustami przyglądając się Kai, nieruchomej Kai. Przyłożyła rękę do ust, ale była zbyt zszokowana, aby wydusić chociażby słowo, uklęknąć obok niej, zmierzyć puls, nic, co jeszcze mogłoby uratować Chevey, o ile byłaby taka możliwość. Kim był ten człowiek? Czemu to zrobił? Co Kaia mu zrobiła? Co się stało? Co się dzieje?
__________ wgl ogarnijcie, TERAZ WSZYSCY WIDZIMY TESTRALE HEHE
Wszystko było jak w jakimś wielkim śnie. Howett nie była do końca świadoma tego co się dzieje. Najpierw jakieś hejty z Madison, na którą nie miała już sił. Tak jakby tamta za wszelką cenę zabraniała jej ułożyć własne życie. Na całe szczęście Laila już się pozbierała i była przygotowana na każdy atak z jej strony. No chyba, że wymyśliłaby coś arcy oryginalnego, ale w to Puchonka wątpiła. Nie chciała już jej obrażać, już samo imię i nazwisko dziewczyny brzmiało jak porządna obelga. A potem stało sie coś strasznego. Laila pamiętała, że ostatnio musiała ciągnąć za sobą Filipa i odwrotnie. Wszak na balu była w bucikach, których szpilka sięgała nieba. Ale nie będziemy teraz wspominać tego romantycznego wieczora i po prostu ominiemy ten fragment, bo panna Howett nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Zatrzymał się pociąg, poza jęczeniem Madison w przedziale dało się słyszeć jakiś warkot... Wilkołaków? Laila uniosła nieśmiało wzrok do góry. Ktoś jej przerwał zatracanie się w agonii i ogólnym narzekaniu, że nikt jej nie lubi. No cóż. Zdarza się. Trzeba będzie po prostu iść do przodu. Pierwsza się wyrwała Kanadyjka. Howett chciała ją powstrzymać,że lepiej jak wyjdą wszyscy razem, ale to w końcu Mads, więc schowała uprzejmości do kieszeni. Choć w sumie gdyby ją zabito miałaby ją na sumieniu, więc wstała równocześnie z Clarcią i wybiegła. Z przedziału drugiego przebiegła cały wagon, aby w końcu szarpnąć za drzwi od przedziału X. I wtedy zamarła... Oni wszyscy... Ta dziewczyna... Boże. Ona nie żyła. Laila popatrzyła na nich nietrzeźwo, jakby urwała się ze średniowiecza. Wiele by dała by ktoś ją teraz zastąpił w tym wszystkim. Ktoś ją stąd zabrał... Np. kochany ojciec, który do tej pory jeszcze nie zrozumiał, że Hogwart to szkoła, którą Laila powinna opuścić. Natychmiast. - Finite! - Rzuciła w stronę każdego, kto został potraktowany jakimś okropnym zaklęciem. Może to zadziała? No Howett Powyżej Oczekiwań z Zaklęć, siódma klasa, a jedyne co Ci przychodzi do głowy to Finite? Dobrze, że nie wybierasz się na Aurora. Na całe szczęście zaklęcie, które wypowiedziała chyba chciało pomóc. Oby. - Boże.. - Rzuciła się w stronę ciała panny Chevey. Była skąpana w kałuży krwi. Podobnie jak teraz ubranie Laili, bo dołączyła do tego teatrzyku. Wzięła głęboki oddech i odrzuciła szybko włosy do tyłu, po czym przyłożyła dwa palce do jej szyi... Puls niewyczuwalny. Nie żyła. Nie zdążyli. Nie mogła jej pomóc. Jej przyjaciele też nie. Zatem gdzie ta pieprzona rada pedagogiczna? Gdzie oni wszyscy? Laila powinna coś zrobić. Coś jeszcze. - Jezu. Co się tu stało? - Rzuciła cicho, a widząc, że nikt jej nie odpowiada zadała to pytanie jeszcze raz o wiele tonów głośniej: - Co do cholery się tu stało?! Widziała, że cierpią, że są zszokowani, płaczą... Ale... Ale musieli jej odpowiedzieć na to pytanie.
Mała Math zaczynała się bać. Wszystko działo się tak szybko, jakby wsiadła na mugolską kolejkę górską i zjechała z najwyższego punktu w pół sekundy i zaraz miała wysiadać. Tak się czuła. Temat śmierci był jej niebezpiecznie bliski ze względu na siostrę. Bała się cholernie się bała. Najpierw przyszedł ten gruby chłopiec, który częstował ją jedzeniem, którego ona nie chciała jeść. Odmówiła mu grzecznie śmiejąc się jak szczebiotka. Przecież była perłową dziewczynką, która miała w sobie wiele radości z życia. Była jak ściśle zamknięta fiolka, w której wciąż buzował kolorowy eliksir, ale gdyby ktoś wylał jego zawartość... Byłaby jak Kaia... Jak Kaia, która była skąpana we własnej krwi. Mathilde nawet nie zarejestrowała dobrze momentu, w którym chłopcy rzucili się w stronę Pana Salcesona, a ona nie zdążyła ich powstrzymać. Potem gdy pociąg się zatrzymał automatycznie przyciągnęła do siebie Kaia, żeby usiadł obok niej. W mig przeszło jej obrażanie się, bo przecież potrzebowała mieć świadomość, że jest obok niej i w każdej chwili ją ochroni. Naprawdę... Ona tego pragnęła. Zaraz potem do przedziału wpadł jakiś zamaskowany ktoś. Mathilde przymknęła powieki. Nie chciała na to patrzeć, ale kiedy posypały się pierwsze zaklęcia oczy same się rozszerzyły. Widziała jeszcze urok rzucony na Kaię, a potem jej oczy spowił najgorszy horror. Na miejscu Kai leżała właśnie Math. Z Math uchodziła krew... A różdżkę, z której wypłynęło zaklęcie trzymała nie żyjąca już bliźniaczka, która teraz uśmiechała się do niej jak w każde święta. Math nie miała siły wstać, ale w drzwiach stał jej ojciec, który nie miał pojęcia co ze sobą zrobić. Feliks próbował go powstrzymać, ale avada sama ruszyła w stronę skroni, by zaraz odebrać mu życie. Math chciała ich wszystkich uratować, ale wciąż nie miała siły się ruszać. Co raz większy ciężar na powiekach, co raz szerszy uśmiech jej siostry. Co raz większa świadomość, ze to koniec. I to jest jej wina. Potem jeszcze przez chwilę widziała Kaiego, ale... Ale ktoś przerwał ten sen. Ktoś zablokował zaklęcie. Math ukryta w ramiona Kaiego odetchnęła głośno automatycznie szukając dłonią miejsca, w którą będzie mogła wyczuć bicie jego serca. Jednak bardziej zdała się na widok Young'a, który desperacko walczył o powietrze. Żył. Zaraz potem spojrzała na panią prefekt, która wpadła tu jak po ogień i ją uwolniła. Math chciała jej podziękować, obiecać roczną dostawę sukienek... Ale nie mogła tego zrobić. Nie mogła, bo zobaczyła Kaię. Również zsunęła się z zajmowanego fotela na kolana i przyłożyła dłoń do czoła Kai. Przesunęła palcami po jej powiekach, żeby zamknęły jej oczy. Wzniosła delikatnie oczy ku niebu. Ona nie żyła. Kolejna śmierć. Mathilde powoli zaczęła płakać. Nie chciała widzieć niczyjej śmierci. Nie była w stanie odpowiedzieć na pytanie pani prefekt. Milczała. Przygryzła dolną wargę nieco przerażona. Boże... Kaia nie żyła.
-Jest ciemno. Światła zgasły. Pociąg stanął. Ja pierdole, uciekajmy!- powiedział, trochę ostrzej niżby się spodziewał. Rety, czy oni naprawdę nie mogli wyważyć drzwi? Albo potraktować ich jakimś zaklęciem rozbrajającym? Pociąg zapewne zatrzymał się na jakimś totalnym zadupiu, ale lepsze to niż być tutaj. Wszystko byłoby lepsze niż przebywanie w tym przeklętym pociągu. A potem wszystko działo się tak szybko. Zdecydowanie za szybko. Do przedziału wpadł jakiś zamaskowany mężczyzna, którego Filip za cholerę nie mógł rozpoznać, zwłaszcza w tych ciemnościach. Jego sylwetka i ruchu, ton głosu nic mu nie mówiły. Nic. Zero. Jedyne o czym był w stanie myśleć, to to, że ta szkołą jest nieźle szurnięta. Tak samo, jak jej uczniowie i personel. I chyba serio nie wróci tu za rok, jeśli mają tu takie przygody. Gdzież z tyłu głowy pojawiła się Laila. I Joshua. Rety, chyba powinien zająć się tym drugim, bo naprawdę się o niego bał. Czy Jezus w ogóle miał przy sobie różdżkę? I co jeśli ktoś go zaatakował? Filip nie powinien w ogóle go zostawiać! Nagle poczuł się za niego strasznie odpowiedzialny. To przecież kretyn, pomyślał, dokładnie wtedy, gdy mężczyzna rzucił zaklęciem w Venice. -Sue, Sue...- podbiegł do niej i objął jej sztywne ciało, po czym zasłonił oczy, by dziewczyna nie patrzała na martwe ciało koleżanki. Chciał, bardzo chciał coś zrobić, ale nie potrafił. Jakby sam został sparaliżowany, choć Farid nawet na niego nie spojrzał. Młody Stone chyba nie był jego celem. Bardzo dobrze! Przytulił Venice mocni i spojrzał na dziewczynę, która chyba jako jedyna była w jako-takim stanie, bo poparzenia zapewne też ją bolały. Filip poczuł się okropnie winny- czemu nie zasłonił Kai, czemu nie przyjął na siebie zaklęcia, które ugodziło Venice lub tą biedną dziewczynę, której w ogóle nie znał. Na Merlina, jaki żałosny post. Ale z tymi testralami to fajna sprawa! Szkoda tylko, że każdy z nich będzie miał jakąś traumę lub depresję. To jest dopiero smutek. Filip jeszcze dłuższą chwilę trwał tak przytulony do Venice, by potem w końcu wyjął różdżkę i rzucić: -Finite- po kolei na Sue, Curtis, Nicholasa i wszystkich pozostałych. Serio, nie mam pojęcia, czy zaklęcia Farida miały jakąś super niezniszczalną moc, ale Filip już się tym nie przejmował bo biegł dziarsko do drzwi, które rozsunął by... wpaść prosto na Lailę. -Laila... co ty tu robisz? Nic ci nei jest? Tak się o ciebie martwiłem! Wparował tu jakiś facet, zamaskowany i zaczął rzucać zaklęciami na prawo i lewo! I... na Merlina, Lala, tak dobrze, że nic ci nie jest!- chciał ją przytulić, powiedzieć, że wszystko będzie w porządku, ale zwyczajnie stchórzył. I wyszedł z przedziału, prosto w ciemność, nie będąc w stanie już dłużej na nią patrzeć. Jej widok sprawił, że poczuł się jeszcze gorzej. Bo była tak przerażona. A on nie mógł zapewnić jej bezpieczeństwa. Do dupy.
Dzisiejszy dzień, dzień powrotu do Hogwartu, może stać się lepszy tylko z jednego powodu - wreszcie udało Ci się zająć wymarzone miejsce przy oknie! Bądź panem własnego losu - zajmij miejsce w przedziale jako pierwszy, daj sobie możliwość wyboru!
Przedział zajmują: ● Joshua West ● Voice Lloyd ● Madness Toinen ● Leah Aristow ● Thomas Alexander Hill ● Kayden A. Chaismore ● Kaia Skovgaard ● Preston A. Farãas
Powrót do szkoły. Jedni na to czekają, a inni niekoniecznie. Madness zaliczał się do tej drugiej grupy osób. W tej chwili z pewnością tak było, bo wiedział, że rok nie zacznie się dla niego spokojnie. Wszystkie sprawy się na siebie nałożyły, a on póki co gdzieś dryfował pośrodku pozwalając się nieść losowi, który kpił z niego na każdym kroku. Niewyrównana to była walka, ale chuj z tym. Jutro będzie lepiej albo gorzej. Na niektóre sprawy nie miał wpływu. Pojawił się na peronie jak większość uczniów i niemal od razu wszedł do pociągu w poszukiwaniu miejsca dla siebie. Nie był jednym z tych co z okrzykiem radości witają znajomych albo szukają ich w tłumie. Jak będzie mu ktoś potrzebny to go znajdzie. I tyle. Znalazł pusty jeszcze przedział i wcisnął się na miejsce przy oknie. Nie miał parcia, aby tutaj siedzieć, ale skoro już był tutaj pierwszy to nie zamierzał z niego rezygnować. Miał nadzieję, że nikt więcej się tutaj nie pojawi i w spokoju będzie mógł przeżyć podróż. Zatrzasnął więc drzwi przedziału i zasłonił zasłonki, aby nikt nie zaglądał do środka i omijał ten przedział. Tak będzie lepiej i dla niego i dla innych, którym chciałby się tutaj być. Nigdy nie był przyjaźnie nastawiony do ludzi, ale teraz przebijał w swojej niechęci samego siebie.
Cieszyć się, czy nie? Dobre pytanie. Leah cieszyła się z tego jak przeżyła drugi miesiąc wakacji. Było genialnie. Z drugiej strony przecież olała wszystkich swoich znajomych i najpewniej nigdy już się do niej nie odezwą. Prawie. Z takimi mieszanymi uczuciami przeciskała się między ludźmi w poszukiwaniu przedziału. Zauważyła, że w jeden jest pozasłaniany, co dla niej oznaczało, że nikogo tam nie ma. Świetnie! Jak nie ma się z kim siedzieć to lepsza już samotność. Była lekko zaskoczona, gdy otworzyła drzwi i zobaczyła, że już ktoś tam siedzi. Cóż, wycofanie się nie jest w jej stylu. Pozostało jej jedynie się przywitać. - Hej. Znajdzie się jedno miejsce, czy czekasz na kogoś? - kulturalnie i uprzejmie się przywitała, czyli nie jest tak źle. Miała tylko nadzieję, że nie zostanie odesłana do tej dziczy na korytarzu. Wątpiła z resztą, że chłopak na kogoś czeka. Przeczucie jej tak mówiło. Tak samo jak utwierdzało jej w fakcie, iż nigdzie chyba nie znajdzie już wolnego miejsca.
Szybsze są sposoby na dostanie się do szkoły niż jazda pociągiem. Joshua o tym wiedział. Już kilka lat dostawał się do Hogwartu w inny sposób, ale ten rok miał być jego ostatnim. Dlaczego miał więc nie wrócić do początków? Przypomnieć chciał sobie jak to było wcześniej, kiedy na tłocznym peronie patrzył jak inni żegnali się z rodzicami i odnajdywać w tłumie przyjaciół. Szczerze wątpił, aby sam wielu ich znalazł, bo większość wynajmowała mieszkania i tylko teleportowała się na zajęcia. Nie oznaczało to, że musiał być jak wszyscy. W tym roku miał ochotę ostatni raz przejechać się pociągiem. Korytarz pociągu przemierzał za jakąś blondynką i jak tylko znalazła, wydawałoby się, pusty przedział miał zamiar dołączyć do niej. Chodzenie tam i z powrotem nigdy nie się nie opłacało, a później zostawały najgorsze miejsca. Jak na razie w przedziale była jedna osoba, więc całkiem przyjemnie się zapowiadała podróż. - Hej. Daj pomogę Ci z kufrem - zaproponował i już swój zostawił, aby tylko pomóc dziewczynie. Dopiero w drugiej kolejności zajął się swoim bagażem, którym do końca podróży martwić się nie zamierzał. - Gdzie wolisz siedzieć? Bo mi to obojętne…
Zdążyła na pociąg! To akurat było wyczynem z jej strony, bo pewnie niejedna osoba zdążyła już zauważyć, że Kaia w większość miejsc przychodziła w ostatnim momencie. Przepychając się przez zatłoczony korytarz była niemalże pewna, że znalezienie wolnego miejsca w którymkolwiek z przedziałów będzie graniczyło z cudem. Nie było jednak tak źle, bo gdy zajrzała tu okazało się, że w środku były tylko dwie osoby. - Cześć! Widzę, że macie wolne miejsca. Mogę? - Zapytała wciągając od razu kufer do środka. Od razu upatrzyła sobie miejsce jak najbliżej drzwi. Skoro siedzenia przy oknie były zajęte, to drugie korzystne jak dla niej były właśnie najbliższe wyjścia. Dlatego zajęła jedno z nich. Żałowała, że wakacje aż tak szybko się skończyły. Z jednej strony wracała na zajęcia, ale z drugiej ten czas naprawdę minął jej przyjemnie. Jeśliby miała taką okazję chętnie przejechałaby się jeszcze raz na przykład do Indii. A tak, na kolejną taką okazję będzie musiała czekać cały rok szkolny.
Punkt bez wyjścia. Chłopak w sumie nie miał wyboru, bo nagle okazało się, że zeszli się tutaj łańcuszkiem. Mówi się trudno. Skazani są na swoje towarzystwo. Nie żeby nie lubiła ludzi, ale to po prostu dziwne. Bądź długo w szkole, nie znaj praktycznie nikogo. Z widzenia owszem, ale normalnie? Marzenia. Było jednak nieźle. Wszyscy żyją, nikt się nie kłóci. - Teraz chyba nie ma już wyboru... -szepnęła jedynie i zajęła miejsce przy oknie na przeciwko chłopaka, który był pierwszy w przedziale. - Dzięki - odpowiedziała na pomoc i pokierowała uśmiech w stronę towarzyszy. Bo było ich coraz więcej. Zdążyła wejść jeszcze jakaś dziewczyna. - Hej. Sądzę, że raczej tak. Siadaj - Leah ile kultury i uprzejmości. Podczas całego roku szkolnego nie powiedziała tylu słów do obcych. Czyżby wakacje ją zmieniły? Możliwe. Jest nadzieja, że zrobi wrażenie nie typowej blondynki, a zwyczajnej dziewczyny.
Usiadłaby. Na pewno by to zrobiła gdyby tylko nie to, że nagle zahamował pociąg. Towarzystwo wydawało się być całkiem miłe i gdy tylko Kaia chciała odpowiedzieć na powitania... Coś szarpnęło. Złapała się pierwszego lepszego uchwytu i na szczęście wyszła ze wszystkiego bez szwanku. Nie wiedziała wciąż co się dzieje ale pamiętała, że przecież w takich sytuacjach po pierwsze trzeba było zachować zimną krew. Chwyciła swoją różdżkę w dłoń patrząc przede wszystkim na towarzyszy. - Nic Wam nie jest? - Zapytała rozglądając się w okół jakby zastanawiając się czy przypadkiem nagle nie wejdzie do ich przedziału ktoś z zamiarem ataku. Wszak wszystko się mogło zdarzyć. Tato pewnie byłby z niej dumny, bo mimo dość stresowej sytuacji gdy wyszła z tej sytuacji cało postanowiła zająć się innymi. Nie znała przyczyny tego ,,wypadku" pociągu ale nie czas było się tym zajmować. Za chwilę przejdzie po korytarzu i zapyta innych, na pewno o czymś wiedzieli. Takie sytuacje zdawały się rzadko, dla niej w sumie pierwszy raz. Jak tu się zachować?
Sytuacja: Gwałtowne hamowanie pociągu, kostka: 1 - wyjście bez szwanku
Usiąść powinien, a nie stać i zastanawiać się które wybrać miejsce. Przy wyjściu usiadł, bo to najlepsza opcja dla niego. Przepychanie się, aby wyjść na korytarz nie było nigdy czymś za czym przepadał, więc to miejsce jest odpowiednie. Jak tylko zdążył zająć miejsce pociąg zahamował i poleciał Joshua do przodu. - Nic, a jak u was? - w pierwszej chwili faktycznie myślał, że tak jest, a dopiero później się zorientował, że z jego okiem jest coś nie tak. Samemu ciężko było cokolwiek stwierdzić. - Pomyłka, zobacz co z moim okiem - poprosił Kaię i wstał z podłogi przedziału. Siedzenie na niej nie było najprzyjemniejsze, a jednocześnie chciał zobaczyć czy nic więcej mu się nie stało. Ale nie… Ucierpiało tylko oko. Usiadł tam gdzie wcześniej i grzecznie czekał, aż Kaia się nim zajmie. Próbował też coś wywnioskować z jej miny, bo sam nie wiedział jak źle to oko wygląda.
Nic nam nie jest? Niektórzy może i są cali, ale ona z pewnością nie. Siedziała spokojnie, ale w pewnej chwili pochyliła się ku podręcznemu bagażowi. I to był jej najgorszy możliwy błąd. Poczuła silny ból w tylnej części głowy. Tak silny, że wszystko się jej rozmyło przed oczami. Odchyliła się ponownie do tyłu. Ból rozpływał się szybko po całej głowie. Zaczęła widzieć mroczki. To nie wróżyło dobrze. Nie minęła chwila, a przed jej oczami nie było już nic. Musiała oberwać jednym z kufrów. Bez względu na to, co to było, dało się jej we znaki. Nie była już w przedziale. Była tylko ciemność, która nie ustępowała jej na krok. Straciła przytomność, a jej głowa zjechała w dół, tak, że opierała się bezwładnie o okno.
Draństwo, draństwo kurwa. Chamstwo się szerzy. Voice wpadła w końcu do przedziału, poprawiając rękawiczki, mało co nie ściągnięte przez te biegające po pociągu małolaty. Cholera wie, kto wychowywał te istoty, ale z pewnością wiele z nich wywodzi się z mugolskich rodzin i nie ma pojęcia o tym, że czarodzieja trzeba szanować. Już chciała usiąść na pierwszym wolnym siedzeniu, nie oglądając wcześniej twarzy innych podróżujących, gdy nagle pociąg zahamował, o wiele zbyt gwałtownie, by Lloyd dała radę utrzymać się na nogach. Upadła na siedzenie - na całe szczęście, wolne - i prawie odetchnęła z ulgą, że nic jej się nie stało. Kurwa. Boli, boli, niech przestanie, nie! Zasłoniła dłonią obolałe oko. Na pewno nie wpadła do niego jedna z jej długich rzęs, nie było to ziarenko piasku ani nawet przystojny facet. Plastik...? Uniosła wzrok i rozejrzała się po przedziale. Nie skupiała się na tym, co się komu stało. Ważne było to, kogo zobaczyła. Toinen. Ten dupek Toinen. Ten dupek i tchórz Toinen. Ten Toinen, który jest mistrzem zaklęć. - Toinen - mruknęła cicho, starając się, żeby nie zabrzmiało to błagalnie. - Możesz mi pomóc? Kurwa, no... Mam coś w oku. - Dlaczego poprosiła akurat jego? Upadła na głowę? Pomóż. Proszę... Zrobię co zechcesz. Niech przestanie boleć.
Nie kumam, ale spoko. Kostki powiedziały, że Madness pił coś gorącego. Nie wiem po co, bo przecież nie jest zimno, ani w ogóle, więc pewnie coś mu się w głowie pomieszało albo… no tak czy inaczej przy hamowaniu oblał się tym czymś gorącym. Stawiam na to, że kawą, bo nikt piwa gorącego nie pije, ani tym bardziej wódki. Poparzył się. Dotkliwie i to w miejscu w którym nikt nie chce być poparzony. Miał się zająć sobą, ale wtedy usłyszał żałosny jęk. I to jeszcze skierowany w swoją stronę. No raczej dla jaj nikt go nie wołał po nazwisku. Ty… znów ty. - Kurwa mać. Musisz mnie prześladować. Jeszcze mam ci pomagać? Sama się sobą zająć nie umiesz. Jesteś żałosna jak twoja matka - powiedział, rzucając w jej stronę mało przyjemne spojrzenie. Miał się zająć sobą, a nie nią. Siostrą. Nie, to nawet w myślach mu nie przechodziło, aby tak na nią mówić. Nadal był zły na to, że mu powiedziała. Lepiej przecież był dopóki nie wiedział. - Już tak nie jęcz żałośnie, jeszcze zaraz jakiś puchon rzuci ci się na pomoc, a zostaniesz bez oka. Paskudna jesteś, a to już ci w ogóle nie pomoże - mruknął i wstał z miejsca… no kurwa. No wstał i odciągnął jej rękę, aby zobaczyć to oko i co z nim jest. Krzywiąc się mocno kiedy materiał spodni drażnił poparzone uda. Zacisnął zęby i nic nie mówił, bo co niby miał powiedzieć. ‘Voice, będzie dobrze?’ No to jasne, że będzie nikt nie przebij jej głowy na wylot i chodziło tylko o oko, a ona zachowywała się jakby miał nastąpić zaraz koniec świata. Nie patrzył na resztę ludzi w przedziale, bo oni już zupełnie go nie interesowali. - Nie ruszaj się. Wyjmę ci ten plastik, a później może nawet rzucę jakieś zaklęcie uśmierzające ból, ale to się jeszcze zastanowię. Bo pewnie boli. Chociaż jak pocierpisz to ci się nic nie stanie. Nie wiem jaki debil powiedział, że ból uszlachetnia, ale możesz sprawdzić na sobie czy tak właśnie jest. A i oczywiście przysługa za przysługę, nie? - już nie czekał na jej jakiekolwiek komentarze tylko wyciągnął jej ten cholerny plastik z oka, żeby więcej nie jęczała. Taki dziś dobry był. Chociaż i tak chodziło tylko o to, żeby odciągnąć od siebie myśli, które pod czaszką mu się kumulowały. A to całkiem dobry sposób.
Tyle się podziało. Madness się poparzył, Voice miała coś w oku, Joshua... Tak, Joshua też, tyle, że on właśnie poprosił ją o pomoc. Nie widziała większego problemu w wyciągnięciu plastiku z oka aż do momentu gdy nie zauważyła, jak kawałek tego czegoś głęboko jest wbity. - Słuchaj, ja mogę spróbować, ale nie ręczę za wynik. - I faktycznie, spróbowała. Z dość marnym jednak skutkiem. W pierwszym momencie gdy zobaczyła wypływający z oka płyn naprawdę się przeraziła bojąc się, że uszkodziła rogówkę naprawdę mocno i za moment zobaczy wypływające oko. - Joshua, powiedz mi, widzisz coś? Znaczy, wiem, że gorzej, ale widzisz? - Nie żeby właśnie traciła zimną krew, ale to na pewno wytrąciło ją nieco z równowagi. Odetchnęła z ulgą dostrzegłszy, że oko jest tylko podrażnione i lecą z niego łzy. Sięgnęła do swojej torby. Ojciec przecież wyposażył ją w zapas wszelkiego rodzaju bandaży, opasek, plastrów i czego tam tylko się spodziewał, że może się jej przydać. W końcu wyjęła z niej gazę. - Przyłóż sobie do oka. Przepraszam, chciałam dobrze... - Naprawdę było jej głupio, bo przecież mogła od razu sprawdzić, czy na pewno powinna się tego podjąć. Jakby uważniej się przyjrzała to by zobaczyła, że plastik utkwił serio głęboko. Dopiero teraz zwróciła uwagę na nieprzytomną Leah. - Co się dzieje? Słyszysz mnie? - Jako, że dziewczyna była nieprzytomna, to Kaia delikatnie położyła ją na siedzeniach. Trudno, jeśli zajęła komuś nią miejsce, to miał pecha. Na razie musiała uważać, nie wiedziała przecież, czy spadający kufer nie uszkodził jej na przykład jakiegoś kręgu czy czegoś. Teraz więc kucała obok niej na podłodze obserwując, czy wszystko jest okej. Krwi nie widziała, zauważyła też, że dziewczyna oddycha. Na razie nie chciała więc nic robić, żeby nie pogorszyć jej stanu.
Cześć, Madness. Przyszłam cię wkurwić. Cieszysz się? Spojrzała na mokre spodnie swojego braciszka i mało co nie wybuchnęła śmiechem. Chciała skomentować, że wygląda tak, jakby się zsikał albo coś w tym stylu, ale wtedy pewnie zostałaby z plastikiem w oku i siniakiem na szczęce, kolejnym z resztą prezentem od niego. - Wyglądam, jakbym cieszyła się ze spotkania z tobą? - prześladowanie Toinena. Robota dla samobójcy. Przemilczała słowa o swojej matce, która co prawda była żałosna, ale Lloyd w życiu nie porównałaby jej do siebie. Nie zamierzała ciągnąć ich ostatniej rozmowy. W ogóle nie zamierzała więcej na niego patrzeć, a teraz jakaś magiczna siła ją do tego przymusiła. Kurwa. - Czy wyglądam na osobę, która prosi o pomoc Puchonów? - pozwoliła mu odciągnąć od oka rękę i zacisnęła zęby. Czekała tylko, aż zrobi co trzeba, odwróci się i da jej święty spokój. Albo znowu jej przywali i sobie pójdzie. - Sprawdziłam. Zapomniałeś, jak ostatnio mi przypierdoliłeś? Nie stałam się ani odrobinę bardziej szlachetna - może nie powinna tak mówić. Może powinna była ugryźć się w język. Zamiast tego spojrzała po prostu na niego kpiąco. - To czego chcesz? - spytała, gdy pozbył się już tego cholernego plastiku. Zamrugała kilka razy i przetarła wierzchem różowego paznokcia powiekę. Teraz, gdy oko nie bolało jej już tak mocno miała ochotę dyskretnie wycofać się z przedziału i przycupnąć gdzieś na korytarzu, ale mogła stchórzyć. Nie będzie się przecież zachowywać jak on. Masz tylko jedno życzenie, Toinen. Nie spierdol tego, bo jeszcze mi kurwa będzie szkoda.
Co to? Jakieś światełko? Tak. Zdecydowanie widziała światło. Czy umierała? Raczej nie. Kufer może ją załatwił na jakiś czas, ale nie, aż tak bardzo. Problem był w tym, że gdy otworzyła oczy, nie miała pojęcia co się stało. Nie pamiętała żadnej z osób, która siedziała z nią w przedziale. W przedziale? Tak, ta istotna informacja też okazała się ogromnym zaskoczeniem. - Kim ty jesteś? - zapytała ukrywając przerażenie. Nie zawsze masz przyjemność przeżyć coś takiego. Unosisz powieki i tu bum! Jakbyś przeniósł się między jednym, a drugim wydarzeniem. - Mniejsza o to. Gdzie jestem, dlaczego i jak to się stało? - głos miała opanowany, ale w środku wszystko krzyczało. Była śmiertelnie przerażona. Podniosła się do pozycji siedzącej i złapała za tył głowy. Czuła dziwne pulsowanie w tamtym miejscu. Napadł ją ktoś? Jeśli tak to dlaczego wiezie ją pociągiem? W tamtej chwili doszła do wniosku, że wolałaby nie żyć. Byłoby znacznie prościej.
Młoda cały czas obserwowała nieprzytomną dziewczynę. Gdy ta już otworzyła oczy Gryfonka wciąż patrzyła z niepokojem, jakby spodziewając się, że znów coś schrzaniła. Ale dziewczyna mogła mówić to chyba nie było tak źle. - Posłuchaj, ja jestem Kaia. Jedziesz w pociągu do Hogwartu. Express zahamował i kufer uderzył Cię w tył głowy. - Puchonka podniosła się, na co młoda zareagowała z niezbyt wielkim entuzjazmem. Przecież nie powinna tak robić. - Powinnaś poleżeć... - Wyraziła swoje zdanie. Tata przecież uczył ją, że w takich wypadkach zawsze lepiej jest być zbyt ostrożnym, niż zbagatelizować pewne objawy i potem tego żałować. - Bardzo Cię boli? Może zrobię Ci zimny okład? Chcesz się czegoś napić? - Leah była niemalże zasypywana pytaniami, na które pewnie miała odpowiedzieć. Ale przecież to wszystko to było z czystej troski, którą siódmoklasistka teraz wykazywała w stosunku do poszkodowanej. - Jak się nazywasz? - Zapytała jeszcze nie w celach poznawczych ale tylko po to, by zorientować się czy dziewczyna nie straciła na skutek uderzenia pamięci, co też mogło się zdarzyć i dobrym objawem by nie było. Wyszło na to, że tylko Kaia w tym przedziale wyszła bez szwanku. Ciekawe jak inni podróżujący w całym pociągu.
Zwróciła na siebie uwagę. Nienawidziła tego. Ludzie mieli przechodzić obok niej obojętnie. Z drugiej jednak strony dobrze, że znajdują się ludzie tacy jak Kaia. Ktoś chociaż się stara na tym świecie. To jakiś postęp. Był jeszcze jeden szczegół. Za nic nie pamiętała niczego związanego z pociągiem. Ostatnie wspomnienie to pakowanie kufra. Który doprowadził ją do tego stanu. Była zdezorientowana i bała się. Mogło być jednak gorzej. Chyba. - Ale tego nie zrobię. Jest dobrze - mruknęła tylko na słowa dziewczyny. Nie była dzieckiem. Poboli i przestanie, a jak nie to będzie trzeba się przyzwyczaić. - Nie dziękuję, ale dzięki za troskę - nie oczekiwała żadnej pomocy i nie lubiła być niańczona. Wiedziała, że Gryfonka chcę być przydatna, i to miło z jej strony, ale ona odpowiadała już tylko "dla zasady". Była przyzwyczajona do tego, by uspokajać innych. Powie, co chcą usłyszeć i będzie dobrze. Na pytanie o swoje imię przewróciła oczami. To było już zabawne. - Leah Aristow. Datę urodzenia, imiona rodziców i ostatnie wspomnienie pragniesz w pakiecie? - zapytała śmiejąc się lekko. Była dalej roztrzęsiona i pewnie zapamięta ten dzień już na zawsze. Kolejny raz pociąg okazał się pechowym miejscem, a tak bardzo je lubiła. To się chyba zmieni. Musiała jednak wrócić do normalności i się dostosować. Nawet jeśli się boi.
Voice, Voice… mam marzenie. Zniknij. Może nawet głębiej by wepchnął ten plastik gdyby cokolwiek skomentowała. To wcale nie wykluczone, a nawet bardzo możliwe szczególnie, że od kilku dni miał podły humor. Każdy ma inni sposób na poprawę humoru. Spacer, bieganie, latanie na miotle, wpierdalanie słodyczy, a Madnessowi wystarczyło, że zrobił komuś krzywdę. A skoro po raz kolejny ona sama się napatoczyła… - Patrzyłaś kiedyś w lustro? Zawsze masz ten sam zjebany wyraz twarzy który może oznaczać wszystko. Zresztą jesteś pojebana, więc pewnie się cieszysz - powiedział kiedy pozbył się już jej tego plastiku z oka i osuszył swoje spodnie. Poparzenia nigdy nie były czymś przyjemnym, ale później się nimi zajmie. Może w ten sposób odciągnie swoje myśli od innych rzeczy. Zresztą nie umierał, więc co za różnica. Nie zamierzał jęczeć jak jakaś Voice. Nie chciał z nią rozmawiać, serio. Nic, a nic. Żadnego słowa nie chciał do niej mówić. Po prostu najchętniej wyrzuciłby ją z tego przedziału i dalej siedział z twarzą skierowaną w stronę okna. Zajął ponownie miejsce, nie przejmował się pozostałymi w żadnym stopniu. Zresztą czy on ich znał? Nie. Możliwie, że nawet nie kojarzył z jakich domów są i dopiero jak wszyscy się przebiorą w mundurek to będzie miał jakieś większe rozeznanie. Chociaż i tak nie będzie go to interesować. Przynajmniej do czasu, aż nie będzie miał do kogoś jakiejś sprawy. Taki interesowy Madness. - Czyli nie chcesz zaklęcia. Wystarczyło powiedzieć nie - nie będzie jej przecież prosić, aby mógł to zrobić. Nie jego oko, więc co za różnica. Mogło jej nawet wypłynąć, podejrzewał, że widok mało przyjemny, ale patrzenie na Voice i teraz było przykre. - Kurwa. Dlaczego wy wszyscy myślicie, że czegoś chcę już teraz, natychmiast? Gdybym chciał w tej chwili już dawno byś o tym wiedziała. Kurwa, wszystkie takie tępe jesteście czy o co z wami chodzi? - spytał już bardziej samego siebie niż ją, bo co mu przyjdzie z odpowiedzi na to pytanie. Niewiele. W sumie to nic nie będzie miał z tego. Zniknij, zniknij jak jebana kamfora.
Pyk. Wciąż tu jestem. - Przynajmniej przez cały czas nie wyglądam jak napalona - mruknęła spokojnie, poprawiając rękawiczkę. Igrała z ogniem. I co z tego? Lubiła to. Lubiła patrzeć, jak nienawiść w jego oczach narasta, gdy ją widzi. Lubiła słuchać jego głosu, gdy był na nią wkurwiony. Bawiło ją to. Bawił ją fakt, że zagrała na jego uczuciach, że uświadomiła mu, że jego ojciec gdzieś tam jest. Żywy. Bawił ją fakt, że stała się dla niego najgorszą z najgorszych przez to, że napisała do niego jeden głupi list. - Wolałabym jednak powiedzieć tak, jeśli ci to nie przeszkadza, Toinen. Nie jesteś najdelikatniejszy - dodała, podnosząc wzrok. W końcu za cholerę nie przyzna się, że oko wciąż boli, a ona nie umie sobie z tym poradzić. - Przestań pierdolić sam do siebie. Nie chce mi się na ciebie patrzeć. Odwróć mordę do okna i z łaski swojej ją zamknij. - Czego się spodziewała, gdy poprosiła go o pomoc? Że wyciągnie ten plastik, rzuci jakieś zaklęcie i wróci na swoje miejsce jak gdyby nigdy nic? Chyba zapomniała już, z kim ma do czynienia. Zapomniała o ich ostatniej rozmowie i pamiątce po niej. Zapomniała, ile ryzykuje zbliżając się do niego. Nie jest łatwo się mnie pozbyć. Nie zrobię nic na twoje życzenie.
Boże, jakie to miłe. Jakie to bardzo miłe, po niespełna pół roku wrócić do Hogwartu. No, ale w końcu mógł to zrobić. Teraz, gdy zaczyna studia, osiągnął upragniony pułap pełnoletniości, w końcu może sam w jakiś sposób kierować swoim życiem. W jakiś sposób, bo oczywiście nadal mieszkał z matką. No, ale.. mógł wrócić do Hogwartu, swojej ukochanej szkoły. A szkoda, szkoda, że nie było go tutaj w momencie walki z Lunarnymi. Cóż, z matką jednak nie wygra, nie było takiej opcji, stąd właśnie przeniósł się do Beaubatox. Swoją drogą, to było tak inteligentne zagranie.. No bo przecież, zakładając, że Farid i Spółka zrobiliby porządek w brytyjskiej placówce, to na pewno ich eugeniczny głód tylko bardziej by się wzmógł. Dlatego też trzeba było problem zwalczyć u źródła. No, ale wystarczyło tylko powiedzieć o tym matce, by od razu zmienić szkołę. No, ale to nieważne! Grunt, że teraz ponownie, jak w zeszłym roku, jak w latach poprzednich, jechał Hogwart Expressem, tylko po to by rozpocząć pierwszy na studiach, a óśmy w ogóle rok edukacji w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Tradycyjnie było tu mnóstwo osób, jedni z rodzicami, inni bez. Pierwszaki płakały, żeby rodzice ich nie zostawiali i takie tam inne pierdółki. W końcu wszyscy ostatecznie wsiedli, a Puchaty rozpoczął poszukiwania, bo w końcu miłoby znaleźć nie tyle wolny przedział, co taki w którym będą jacyś znajomi. Oczywiście nic takiego nie mogło mieć miejsca, tak więc w końcu stanął przed wejściem do jednego. Tak, przedział dziesiąty wydawał się być idealny. W końcu okrągła liczba, te sprawy, nie? A więc wpadł tam, bo inaczej się tego nazwać nie dało. Chciał spokojnie wejść, kiedy pociąg zahamował. Oczywiście Thomas poleciał przed siebie, jak długi, zaliczając spotkanie z podłogą i nogami niektórych osób, które dodatkowo go skopały. No, ale spoko. To aż tak bardzo nie bolało. Za to jego ręka. O kurwa. – Auć. – jęknął jedynie, kiedy na nią popatrzył. No, trzeba przyznać, że nie wyglądała zbyt ciekawie. Naprawdę, tak złamanego przedramienia, w takiej pozycji nie miał nawet po jednymz największych upadków na miotle. Przekichane, przekichane. – Czy wszyscy żyją? – zapytał, sam nawet nie wiedząc kiedy wyjął różdżkę. Cóż, po takich doświadczeniach, jak w zeszłym roku to chyba było oczywiste, prawda? W końcu jednak niebezpieczeństwo nie nadeszło i bardzo dobrze, a on rozejrzał się po poszkodowanych - Czy ktoś byłby na tyle miły i mi pomógł?