Nikola spacerowała po Londynie już przez dłuższy czas. Nudziło się jej, wymknęła się z domu, kiedy nadarzyła się okazja. Dziadek akurat zajął się jakimiś papierami, to dziewczyna zamknęła drzwi i wymknęła się przez okno. Co nie było trudne. Kiedy była już na świeżym powietrzu poprawiła swój strój i ruszyła w stronę biblioteki. Jednak po drodze stało się coś niespodziewanego i jej kierunek podróży zmienił się diametralnie. Z biblioteki podążyła w kierunku centrum handlowego. Poprawiła kapelusz stając przed wejściem i rozglądając się za czymś… lub kimś ciekawym.
Mugolskie centra handlowe! Tyle ludzi! Tyle sklepów! Tyle wystaw! Tyle Mugoli! Tyle lansu! Tyle młodych prostytutek, w wieku ok. szesnastu lat, które szukały swojego sponsora.. Nie! Pomyślmy o pozytywach! A tych było bardzo dużo! Przede wszystkim zakupy! Oj tak. Tego mu brakowało. Takiego solidnego przewietrzenia swojej szafy i kupienia czegoś nowego. A że akurat nadchodziła nowa kolekcja, to okazja się nadarzyła. Przyszły wyprzedaże, więc.. Ostatecznie stanęło na tym, iż wyszedł ze sklepu kupując ledwie dwie koszulki i bluzę. No i trampki! Tak. Nie wyobrażał sobie ich nie kupić, zwłaszcza, że nie tak dawno „zabił” ostatnią parę. Tym razem postawił na buty o nieco innym wariancie kolorystycznym. Wychodząc postanowił skorzystać ze znajdujących się przed wyjściem popielniczek i takiej „strefy palacza”, jak to nazywał. Wyjął więc swoją paczkę, odpalił papierosa, a gdy tak stał i zaciągał się nikotynowym dymem spostrzegł koleżankę z Hogwartu! – Toż to Nikola! – pomyślał, widząc ją. Właśnie nadciągała w tym kierunku. – Witaj! – powiedział uśmiechnięty, gdy już była na tyle blisko iż mogli spokojnie pogadać. Dziwne. Chyba go nie poznała. Poza tym, wydawała się jakaś.. Inna? To chyba najlepsze określenie. – Co słychać? Jak wakacje? – zapytał, odwracając co jakiś czas głowę, by dziewczyna nie musiała wdychać papierosowego dymu.
Gdyby tylko chłopak wiedział jak głupio i źle postąpił. Dziewczyna spojrzała na niego pytającym spojrzeniem widocznie nie wiedząc o co dokładnie mu chodzi. Słysząc dwa pytania wykrzywiła się niezadowolona i zaczęła podchodzić do chłopaka powoli. Złapała go za koszulę i pociągnęła w dół spoglądając na niego bardzo rozbawiona. Oblizała się wpatrując się mu głęboko w oczy. Jej spojrzenie było agresywne i złośliwe, wyraz twarzy pokazywał, że nie spodobało się to w jaki sposób się do niej zwrócił. - Posłuchaj chłopczyku – syknęła w jego stronę. Jej głos różnił się od tego, który słyszał u słodkiej puchonki w Japonii – następnym razem, zanim kogoś pomylisz z kimś to upewnij się, że to jest ta osoba – przyciągnęła go jeszcze bardziej do siebie, chcąc wyrównać ich wzrost, zatrzymała się kiedy ich usta dzieliły centymetry – bo ja nie lubię, jak ktoś mnie myli z jakimś plebsem – wyszeptała i oblizała usta puszczając go odwracając się na pięcie. Zerknęła na niego kątem oka, była przepełniona dumą i pewnością siebie. Czasami mogło się wydawać, że uważa się za lepszą niż wszyscy wokół niej, to jak spoglądała na ludzi mogło to sugeorwać. Kolejny koleżka Nikolki. To się robi denerwujące... ale może będzie ciekawie... pobawię się z nim troszeczkę. - No cóż - zaczęła ponownie odwracając się w jego stronę. Zabrała mu papierosa z ręki i rzuciła na ziemie widocznie niezadowolona, że ośmielił się palić przy jej osobie - wybaczę Ci tą zniewagę jak weźmiesz mnie na lody - wyszeptała uśmiechając się pod nosem chytrze.
Tak. Różnica była. I to nie tylko w głosie. Również zachowanie dziewczyny było diametralnie inne od tego, które zauważył podczas pobytu w Japonii. Była też bardziej pewna siebie. Chyba nawet zbyt pewna. Rzekłby zarozumiała. Wręcz pyszna. Chłopczyku?! Do kogo ta mowa?! No i był stuprocentowo pewny, że jej nie pomylił z nikim innym. Akurat znajome twarze potrafił rozpoznać. Może nie zawsze pamiętał imię, czy nazwisko właściciela, ale.. CO TO KURWA MA ZNACZYĆ?! CO ONA SOBIE WYOBRAŻAŁA?! – Chyba kpisz. – odparł, kiedy ta rzuciła swoją uwagę na temat plebsu. Zachowywała się tak, jakby pozjadała wszystkie rozumy. Dodatkowo cała sytuacja którą stworzyła. Te zbliżenie. Miał się łudzić, że zaraz go pocałuje, czy coś w tym stylu?! Co, myślała, że jak zrobi coś takiego, to straci dla niej głowę, albo coś w tym stylu? O nie! Co to, to nie. Przez chwilę jednak zaczął zastanawiać się, czy aby na pewno nie pomylił jej z Nikolą. W sumie, wszystko jest możliwe, prawda? A może panna Nightmare miała siostrę bliźniaczkę? To byłoby prawdopodobne. A poza tym, to na Fridayu mogła sobie stosować takich sztuczek ile wlezie. Nie była w jego typie. Toteż takie zachowanie tylko by go denerwowało. A jeśli chciała go w jakiś sposób onieśmielić, to chyba nie tędy droga.. Z zamyślenia wyrwała go dopiero dziewczyna, rzucając jego papierosa na podłogę. JEGO PAPIEROSA. Przegięła. – Przepraszam bardzo, jaką zniewagę?! – odparł, wyraźnie podenerwowany. Na szczęście panował nad sobą. – I przepraszam, jeśli z kimś pomyliłem, ale wyglądasz, jak moja znajoma ze szkoły. W sumie jesteś identyczna. Może kojarzysz. Nikola? Tak ma na imię. – powiedział. W tej chwili doznał olśnienia! Czyżby to ona była tą uczennicą z zaburzeniami świadomości? Wiele by na to wskazywało. Widać, on nie miał akurat dobrego dnia, skoro trafił na tego „potwora”. Mimo to postanowił udać się z nią na lody. W końcu co innego mu zostało? Nie miał planów na resztę dnia, a tak zawsze spędzi czas w towarzystwie. A lepsze takie, niż żadne, prawda?
Widząc jego reakcje zaśmiała się pod nosem! Tak, to było prostsze niż mogłoby się wydawać. Pocałować? Zauroczyć? Ten chłopak chyba sobie żartuje, ona nie potrzebuje czegoś takiego. Jej facet powinien być facetem, a nie lamą. Powinien wiedzieć czego chce i wiele innych pierdu. Ale nie będę tego wszystkiego tu teraz wymieniać. Dziewczyna wpatrywała się w niego rozbawiona i widocznie bardzo zadowolona z faktu, że udało jej się choć na chwilę, choć troszkę go zdenerwować. Och jak ona to uwielbiała! Denerwować, drażnić, bawić się z ludźmi. Pokazywać im, że jest lepsza. Zaśmiała się pod nosem, jednak jej uśmiech zniknął z twarzy słysząc imię, które tak dobrze znała. Odchrząknęła i zamknęła oczy chcąc przez sekundę pomyśleć. Nagle wpadła na genialny pomysł. - Ach… więc znasz moją siostrzyczkę… nie sądziłabym, że miałaby na tyle odwagi, żeby zagadać do… – obejrzała go od góry do dołu i uśmiechnęła się zadowolona – kogoś na twoim poziomie – zaśmiała się pod nosem. Była zadowolona, że udało jej się wyjść z tego jakoś dobrze, tak, że kolejna osoba nie musiała wiedzieć o jej chorobie – Ach! I nie bierz tego jako obelgi – wyszeptała odwracając się do niego i wlepiając w niego swoje śliczne oczka – to był komplement – powiedziała i puściła mu oczko uśmiechając się.
Czyli jednak miała bliźniaczkę. Nie znał Nikoli tak dobrze, prawie w ogóle jej nie znał, więc co mu pozostało? Oczywiście podszedł z pewną dozą sceptycyzmu. – Tak, znam Nikolę. Chociaż, to chyba za dużo powiedziane.. – przypomniał sobie sytuacje w jakiej znaleźli się na mostku, poszukiwania torby, a potem wizje walki o przetrwanie z Bizonami. Na jego usta wtargnął mimowolny uśmiech. No i ten obrazek, który potem narysował. On z Bizonem. Na tle zachodzącego Słońca. Potem dodał do niego jeszcze postać Nikoli. W sumie, miał ochotę jej go wręczyć przy najbliższym spotkaniu. Cóż. Nie dziś. Na „komplement” dziewczyny zareagował bardzo.. ambiwalentnie. Z jednej strony uśmiechnął się, bo przecież wypadało, ale z drugiej zachował pewien dystans. Przecież dopiero co go opieprzała. Rozumiał zmiany nastroju i wgl., ale bez przesady. – Dziękuje – odparł tylko, patrząc przez kilka sekund w jej oczy. Potem szybko oderwał wzrok, tak że nie zauważył już mrugnięcia okiem. Już miał ruszać, kiedy zdał sobie sprawę, że nie bardzo wiedział gdzie – E.. Przepraszam. – zaczął spokojnie – Nie bardzo wiem, gdzie tu jest lodziarnia. – dodał uśmiechając się – Wybacz. Rzadko jestem w tych stronach – dopowiedział, z resztą zgodnie z prawdą. Jako taki Londyn dopiero poznawał. Wprowadził się tu niedawno. A wcześniej tylko go zwiedzał, więc co on tak naprawdę wiedział o tym mieście, biorąc pod uwagę takie „życiowe” podejście? No właśnie. Nic.
Nie miała zamiaru się umilać i udawać, że było jej przykro lub głupio z powodu tego jak się zachowała. Zmieniał się jej charakter bardzo często, dlatego chłopak zgadzając się na jej propozycję musiał mieć dużą wytrzymałość i cierpliwość, żeby z nią wytrzymać. Nie zależało jej żeby dostrzegał jej ruchy, robiła je, nieświadomie, dlatego też nie zwracała uwagi na to czy ktoś je widzi, czy też ich nie widzi. Dziewczyna już szła, lecz chłopak ją zatrzymał, odwróciła się w jego stronę spoglądając na niego spojrzeniem: „Co znowu?”. Pytanie się nie było takie złe, dlatego jej twarz złagodniała, a ona spojrzała na niego z uśmiechem. - No to ja prowadzę – powiedziała i wskazała ręką przed siebie. W tej chwili przypominała trochę Nikolę, dziewczynę nieśmiałą, dziecinną, otwartą na świat, która nie boi się mieszkać z bizonami. Opuściła dłoń i zamknęła oczy, a jej wyraz twarzy znowu powrócił na cwany i taki dorosły. Różnił się całkowicie od Nikoli… zresztą jak i wszystko. Westchnęła pod nosem i ruszyła wolnym krokiem przed siebie. Na szczęście bardzo dobra lodziarnia nie była za daleko, przy samym wejściu. - Ja za często też tutaj nie przebywam. Nie lubię chodzić po sklepach, nie rozumiem kobiet, które potrafią spędzać całe dni na czymś takim. – powiedziała chcąc rozpocząć jakikolwiek temat – przychodzę tutaj na ciastka, w tym centrum jest najlepsza kawiarnia w całym Londynie – mówiąc o tym widocznie się rozmarzyła. O tak ciasto czekoladowe było fascynujące wręcz, nie dość, że ciasto było kakaowe, to miało polewę czekoladową, jeju było tak przepyszne, że dziewczyna uzależniła się od niego. W końcu doszli do lodziarni, gdzie dziewczyna poprosiła dwie gałki z polewą, mleczna czekolada i miasteczkowe z polewą czekoladową – ona była uzależniona od czekolady. No cóż zastanawiała się, czy nie wziąć czekoladowej i mlecznej czekolady gałek! No ale cóż. Mimo wcześniejszych słów zapłaciła się sama za siebie i usiadła na ławce obok lodziarni. Spojrzała na chłopaka oczekując, aż dojdzie do niej.
- No to prowadź – rzekł, wskazując ręką przed siebie. Kiedy wspomniała o awersji do takich miejsc, uśmiechnął się. Skąd on to znał? W zasadzie w takich miejscach bywał tylko wtedy, kiedy chodził na zakupy, jak dziś. Generalnie jednak preferował kupowanie w pomniejszych butikach. Te tłumy ludzi przytłaczały go. Dusiły. Nienawidził zbyt dużej ilości osób w jednym czasie i miejscu. Były takie nijakie. Jeden przypominał drugiego. To chyba jedyna grupa Mugoli, których nie trawił. Rozpuszczonych przez rodziców, zadufanych itd. Ale co ja gadam! On w ogóle nie trawił takich ludzi. Niezależnie od tego, czy byli magiczni, czy niemagiczni. – Kawiarnia mówisz? Znam ją. Jest wspaniała. Mają tam bardzo dobrą kawę. Szczególnie białą. – Oj tak. Taką to on lubił. I latte. Były wspaniałe! Chociaż i tak z rana po imprezie nie było niczego lepszego i bardziej pobudzającego od małej czarnej. Co do lodów. Sam pokusił się na trzy gałki orzechowych. I oczywiście czarną polewę. Zdziwił się, kiedy siostra Nikoli sama za siebie zapłaciła. Etap kobiety niezależnej. Cóż. W razie czego miał przy sobie odpowiednią ilość gotówki. No, to właśnie były kobiety. Kiedy już dotarł do dziewczyny pożyczył jej smacznego. – Więc. Jesteś bliźniaczką Nikoli? – zapytał. Nie pamiętał, aby o tym mówiła. Nie pamiętał też, żeby rozmawiali o swoim rodzeństwie..
Ona lubiła być w centrum uwagi, zwłaszcza jak ludzie ją pochwalali lub podziwiali, ich oczy miały być zwrócone tylko i wyłącznie na nią, jeżeli tak nie było to oznaczało, że albo są głupi, albo jej nie zależy na tym, żeby wszyscy patrzeli. No cóż. Zakochana w sobie księżniczka, która chce mieć wszystko na palca skinienie i nie uznaje słowa nie, a słowo niemożliwe nie istnieje w jej słowniku. Szkoda tylko, że zawsze musiała udawać taką dziewczynę. Szkoda tylko, że nie potrafiła być szczera sama ze sobą i otworzyć się, pokazując swoją prawdziwą twarz. No cóż. Victorique delektowała się delikatnym smakiem lodów o smaku mlecznej czekolady, KOCHAŁA JE, mogła oddać za nie wszystko, byleby tylko móc je jeść przez całe życie, no ale cóż, ludzie są różni i mają różne nałogi. Jak Nikola była uzależniona od Spaghetti, tak Victorique kochała wszelkie słodkości, co najlepsze Nikola prawe w ogóle za słodkościami nie przepadała, nawet ich nie jadała, czasami jakaś mała czekoladka się trafiła, ale i ona była dla niej za słodka. Taka malutka różnica. Słysząc jego pytanie spojrzała na niego kątem oka nie przestając jeść loda. No cóż, ona nie była Nikolą, tak więc nie zaczęła się denerwować, tylko poszła na żywioł i kłamała jak się da. Nie lubiła tego robić, ale nie chciała też, żeby jej tajemnica ujrzała światło dzienne… po raz kolejny. - Taa… jestem od niej starsza – wydukała znudzona. No cóż. Co z tego, że za nic nie pasowało jej robienie za bliźniaczkę Nightmare. Ona była od niej starsza o dwa lata! Dlatego też perspektywa udawania jej siostry bliźniaczki nie była dla niej zbyt pozytywna, ale co zrobić? Trzeba się poświęcić, żeby mieć święty spokój.
Słysząc znudzenie w głosie dziewczyny, stwierdził że lepiej będzie nie drążyć tematu. Widać nie przepadała za Nikolą. No cóż. On osobiście bardzo ją lubił. Widać na co dzień, z tą swoją nieporadnością musiała już nie być taka zabawna. Choć, dziewczyna mogła patrzeć na nią przez pryzmat starszej, jak się okazało, siostry. O tym akurat nic nie wiedział. NIESTETY BYŁ JEDYNAKIEM. A jego jedyne rodzeństwo, w dodatku przyrodnie, średnio chciało z nim ów kontakt utrzymywać. Bardzo dobrze z resztą. Sam Friday jakoś nie garnął się do dzieci z pierwszego, jakże nieudanego jego zdaniem, małżeństwa ojca. Siedzieli tak w ciszy, zajadając lody, kiedy chłopak przypomniał sobie, że w ogóle się nie przedstawił. Gdzie jego maniery?! – Tak w ogóle. To Ambroge jestem. – zagadnął nagle, nie przerywając konsumpcji. Tabuny, TABUNY LUDZI przewijały się właśnie obok nich. Patrzył na nich.. z takim śmiesznym rodzajem pogardy. W zasadzie im współczuł. Sam, mimo iż mieszkał z Mugolami i w sumie w typowo mugolski sposób, nie wyobrażał sobie czasem życia bez swojego magicznego kawałka drewna. – Zatem.. Czym się interesujesz? – nie bardzo wiedział, o czym miał z nią rozmawiać. Wydawała się być strasznie zarozumiała. I charyzmatyczna, ale w złym tego słowa znaczeniu. Nie wiedzieć czemu, Friday miał jednak takie wrażenie, jakby coś w rodzaju intuicji podpowiadało mu, że dziewczyna nie jest taką, jaką się wydaje.
No cóż Nikola też była jedynaczką. Ale mniejsza o to. Najważniejsze, że chłopak złapał przynętę i nie dopytywał się za bardzo. Jak o tym teraz pomyśleć to panienka de Blois nie wiedziała nic, a nic o Nikoli. Jeżeli mają zamiar tak ściemniać to będą musiały się czegoś dowiedzieć. Chociaż jak już wcześniej wspomniałam perspektywa obniżania sobie wieku, zmieniania nazwiska i dostosowania swojej przeszłości z Nikoli jakoś jej nie pasowało. Westchnęła pod nosem widocznie niezadowolona z powodu tych przemyśleń i zamknęła oczy delektując się. Słysząc jego imię otworzyła oczy i zaczęła się intensywnie w niego wpatrywać. W przeciwieństwie do Nikoli, ona nie uciekała wzrokiem, ona nim atakowała, pożerała nim swoje ofiary. Sama była zafascynowana tym, że ma takie śliczne szmaragdowe oczka i chciała je wszystkim pokazywać. - Ambroge… ciekawe imię… – wyszeptała, a na jej ustach pojawił się złowieszczy uśmiech, wyprostowała się i wydukała – Victorique… – przegryzła język, no tak, zawsze przedstawiała się z nazwiskiem… -tak mnie zwą – dopowiedziała po chwili i posłała mu szeroki, już zwykły, miły uśmiech – miło mi. Dziewczyna wzięła chusteczkę i wytarła usta. Ona… POŻARŁA BIEDNEGO LODA! Nie wiem jakim cudem zjadła go tak szybko, no ale udało się jej go pochłonąć w całości w zaledwie w kilka minut. Oparła łokcie na stoliku, przy którym siedzieli i oparła brodę na dłoniach wpatrując się w chłopaka. Ona nie zwróciła uwagi na mugoli, byli jak robaki, nieważne, niewpływające wcale na jej życie. - Interesuję się wspinaczką górską i sztukami walk – powiedziała. No cóż to chyba całkowicie przekreśla dziewczyna z bycia jej drugą osobowością lub z bycia schizofreniczką. Nikola miała astmę, nie mogłaby nigdy robić takich rzeczy, chyba, że sama chciałaby się zabić – Ćwiczę karate kyokushin od ósmego roku życia – pochwaliła się. Była dumna z tego, że tak długo ćwiczy tą sztukę.
Zdziwił się, słysząc uwagę dziewczyny na temat swojego imienia – Ciekawe? Powiedziałbym dziwne, śmieszne.. – mógłby tak wymieniać jeszcze kilka godzin. Dlatego zdziwiła go uwaga dziewczyny. Przez chwilę zastanawiał się nad uśmiechem, ale.. no w sumie, co mu szkodzi. A akurat nadarzyła się ku temu okazja – Victorique.. To dopiero ciekawe imię… - rzekł pod nosem, sam do siebie. W sumie, nie spotkał nigdy żadnej osoby, która by się tak nazywała. Victoria, Victor, ale Victorique? Wspinaczka górska? Nie dla niego. Preferował wyprawy po szlakach, natomiast wychodzenie po pionowej ścianie niezbyt go bawiło.. Natomiast sztuki walki? Fajna sprawa. Zaintrygowało go to. – Karate Kyokushin? – wydukał to ostatnie. W zasadzie sylabizował. Pierwszy raz spotkał się z taką nazwą. Wyraźnie go zaintrygowała – To się czymś różni od zwykłego karate? – A może właśnie to było, to „zwykłe” karate o którym myślał, słysząc to słowo. Zasadniczo, nie wiedział czy popełnił jakąś gafę, czy raczej nie bardzo.
-Wiem – powiedziała zadowolona. Jej imię nie tylko było ciekawe, ale wyjątkowe, jedyne w swoim rodzaju i trochę egzotyczne trzeba przyznać. Jeżeli chłopak zaprzeczyłby to spytałaby się go ile osób o takim imieniu, zna lub słyszał, że mają takie imię. Nawet jeżeli uda mu się kogoś wymienić to będzie to maksymalnie jedna czy dwie osoby. No ale cóż. Dziewczyna rozglądała się trochę znudzona tą rozmową. Rozmawiać to mogą stare babcie obgadując całą okolicę, ona wolałaby się jakoś zabawić. Ale jak? Trzeba rozruszać chłopaka inaczej to spotkanie będzie wyglądać tak jak teraz. W końcu nadarzyła się ku temu okazja. Jej oczy zabłyszczały i wstała zadowolona. Zainteresowało go to, widziała to, a teraz musi to wykorzystać. - Nazwą… i kilkoma małymi szczególikami, niektóre ciosy wykorzystywane w Karate, nie wykorzystuje się w karate kyokushin. – uśmiechnęła się pod nosem i stanęła za jego plecami, położyła dłonie na jego ramionach i schyliła się szepcąc mu do ucha. - Jeżeli chcesz to mogę Ci co nieco zaprezentować… – wyprostowała się i zanim zdążył odpowiedzieć ona usiadła mu na kolanach i spojrzała mu głęboko w oczy – chyba, że masz ochotę zabawić się odrobinę inaczej – po ostatnich słowach oblizała usta zadowolona.
Fakt. Ta cała siostra Nikoli była straszna. Zarozumiała, egoistyczna, do tego nudna. Nie ma wszak nic złego w myśleniu, że można cały świat zawojować i że cały świat leży u twoich stóp. Gorzej było, kiedy z tego myślenia przechodziło się w nieco innego, gorsze. Chodzi oczywiście o poglądy mówiące, że cały świat ma służyć tej jednej osobie, albo wszystko bezgranicznie dawać. To nie tak działało. W świecie potrzebna była równowaga. Ilość danego dobra, musiała się równać ilości zła. I tak ciągle. Natomiast, gdy zaszła go od tyłu. I wyszeptała mu do ucha te słowa, uśmiechnął się lekko. – Inaczej? To znaczy? – spytał, odwracając głowę w jej kierunku. Nie zauważył nawet kiedy ta usiadła na jego kolanach. Patrzyła mu prosto w oczy. No co? Ładne. To trzeba było przyznać. Była strasznie podobna do Nikoli. Inteligentne stwierdzenie, przecież były bliźniaczkami! Chłopak szybko jednak wrócił na ziemię, co by sobie dziewczyna z nim nie pogrywała. Komu jak komu, ale nie pozwoli sobą manipulować nowopoznanej dziewczynie. Żeby choć była w jego typie. Tak, to mogłoby coś wyjaśniać, natomiast w tym przypadku nie wchodziło zupełnie w grę. – Wiesz. Ja chyba muszę już iść. I nie zrozum mnie źle. Po prostu.. – zawahał się. – No. Mam już kogoś. Tak więc, bardzo Cię przepraszam. A jeśli to miała być jakaś próba rewanżu za lody itd. To nie trzeba było. Pozdrów ode mnie Nikolę, jak możesz. W lustrze, czy coś.. – Serio? Czy ona naprawdę była aż tak głupia? Przecież wszyscy, no prawie wszyscy w Hogwarcie wiedzieli, że uczy się tam jedna dziewczyna, która ma rozdwojenie jaźni. On to tolerował. Nawet rozumiał. Na tyle, ile może to zrozumieć ktoś, kto sam nie cierpi na taką przypadłość. On sam w sumie dowiedział się nie tak dawno temu. I nie wiedział też dokładnie o kogo chodzi. Znaczy, ponoć Puchonka o dziwnym nazwisku. Zwłaszcza ta ostatnia uwaga zbiła go z tropu. Bo przecież ktoś, kto nazywa się jak dzień tygodnia, nie powinien chyba oceniać innych, nie? Zaczął też zastanawiać się nad tym, czy powiedzieć Nikoli. Nikoli, nie Victorique, o tym co tu zaszło przed chwilą. Postanowił jednak tego nie robić. No w końcu łączyły ich przyjacielskie, można by rzec relacje. Nie, nie byli przyjaciółmi. Nie znali się tak długo. Ale nie byli kochankami. Ani parą. W ogóle nie patrzyli jedno na drugiego, tak jak patrzy kobieta na mężczyznę. Samica na samca. No, wiecie o co chodzi. W związku z tym właśnie, mogło jej być niezręcznie. Bo niby nie ona. Ale ciało jednak jej. Po części..
Nie no, szkoda gadać, jednak tak jest, plotki w Hogwarcie roznoszą się jak jakaś zaraza na wielką skalę. Nie dość, że nawet nie zdążyła wrócić do szkoły, a już wszyscy wiedzą. To nie było za fajne. Ona ledwo dowiedziała się przed zakończeniem wakacji. Victorique słuchała go uważnie i spoglądała na pana Friday z delikatnym uśmiechem… dopóki nie wypowiedział ostatnich słów. Jej wyraz twarzy całkowicie się zmienił. Uśmieszek zniknął, a ona wpatrywała się w chłopaka z powagą. Jej ręka przejechała po jego policzku, delikatnie opuszkami palców zatrzymała się na jego klatce piersiowej i powędrowała odrobinę wyżej, na krtań. Spojrzała w jego oczy, a na jej twarzyczce pojawił się lekko psychopatyczny uśmieszek, dłoń zacisnęła się dusząc chłopaka, żeby nie było druga ręka dołączyła się też do zabawy. Jak na kobietę była silna, trzeba to przyznać. Panienka de Blois zbliżyła się do krukona i zatrzymała kilka milimetrów przed jego ustami, nie miała zamiaru puścić. - Ale słodziaczek… – wyszeptała i puściła go w końcu schodząc z jego kolan, jednak zanim zeszła złożyła na jego ustach delikatny pocałunek. Rozmasowała dłonie i spojrzała na niego z wyższością, gdyby chciała mogłaby tam siedzieć i skończyć to tak, że nikt dookoła by się pewnie nie spostrzegł, no cóż. - Wszyscy faceci są tacy sami – wyszeptała całkowicie ignorując jego słowa o tym, że nie są siostrami. Spojrzała na niego niezadowolona, a jej wzrok przypominał spojrzenie bazyliszka – myślą tylko i wyłącznie o jednym… – ups… czyżby jej wcale nie chodziło o to? Nie jest jakąś tanią dziwką, która będzie się puszczała, czy zabawiała z pierwszym lepszym, ma do siebie szacunek… - Mam nadzieję, że już nigdy się nie spotkamy. – wysyczała widocznie niezadowolona i po prostu odeszła pozostawiając go samemu sobie.
Miał zaryzykować dla jakiejś ledwo znanej wariatki? No trochę slaby obraz... Ale dlaczego nie? Nawet jeśli nie zmieni to jego, to jej uświadomi, ze nie da się człowieka uszczęśliwić na siłę. Bo co jak co, ale nie można było nazwać Philippa optymistą. Zdarzały mu się przebłyski, ale to raczej kwestia jakieś wewnętrznej odwagi niż pozytywnego myślenia. W końcu ryzyko jest na swój sposób przyjemne. Po co jednak robić sobie problem? Ryzykując zdajesz się na to, że coś się może popsuć. Coś już nigdy może nie wrócić, zostać za tobą. Rozumiem, ze wielu mówi "kto nie ryzykuje, ten nie ma". Z drugiej jednak strony kto ryzykuje ten traci. A można stracić więcej niż tylko jakieś poczucie stabilności. Philippe jedyna dla czego byłby w stanie ryzykować co odpowiedzi na pytania. Te, które pałętają się po jego głowie, a nie jest w stanie na nie odpowiedzieć w tym życiu. Nie mogę powiedzieć, że to kwestia ostatnich rozważań, one zawsze były. Wtedy jednak nie widział w ryzyku zaburzenia czegoś więcej niż planu dnia czy wieczoru. Gdyby on teraz dostrzegał to w Pen, co ona w nim, gdyby chciał szukać szczęścia - pewnie nie trzeba by mu było powtarzać zbyt długo by poszedł w nieznane. On jednak chciał wpierw wszystko ułożyć. Bo nawet jeśli dla nas jest to tydzień pisania postów, to dla niego nie minął nawet jeden dzień... Eh, Lorrain teraz wychodzi na tak dramatycznego, ze nawet mnie się smutno robi. Tak jednak musi być. Poszedł, zdał się na to, co przyniesie ten popaprany koleś zwany Losem. Dla niego teraz jest to obraz błędu. Jest słaby, dał sobą sterować komuś, kogo prawie nie zna. Co by teraz powiedziała Soph? Celie? Przecież to niedorzeczne. To on tu powinien być facetem, trzymać wszystko na wodzy... Ale on tego nie chciał. On chciał snu, książek, miękkiej podłogi, gorącej herbaty, stoperów w uszach i co najważniejsze spokoju. On nie chciał się bawić. To nie prawda, ze trzeba z wszystkiego wyjść, zacząć cieszyć się chwilą. Chwytanie dnia jest absurdalne i głupie. W końcu za taki jeden chwycony dzień, można potem cierpieć przez całe życie. Więc nie mów mi, ze on powinien się zmienić, bo tak nie jest. Lorrain po prostu inaczej znosi ból niż wszyscy, chowa go w sobie, by przerodzić w zaczątek siły, czegoś większego niż tylko nauki na przyszłość. Już to tyle razy pisałam, ale chyba zrobię to po raz setny. Jeśli miały talent pisarski czy malarski pewnie teraz wychodziłby spod jego ręki najpiękniejsze dzieła. Właśnie dlatego, że cierpienie tworzy coś odmiennego w życiu. Gdyby były tylko wzloty, po pewnym czasie po prostu przestalibyśmy je dostrzegać. Wszystko ma swój sens. Są pewne niepisane prawa, których zmieniać nie można. Nimi kieruje się właśnie życie, a nie jakąś ścieżką koncertową czy milionem fanów. Wróćmy jednak do tego co natenczas. Wyszli ze szkoły, by z mgnieniu okaz przenieść się w pierwsze miejsce ich dwudniowej przygody. Centrum handlowe, really? Czy on ci wygląda na jakąś koleżaneczkę Pen, która stanie z nią w butiku i będzie gadać jakieś głupoty typu "Nie kupuj tych butów, bo twoja noga wygląda w nich okropnie" czy "Umaloana tym pudrem wyglądasz jakby cie traktor rozjechał". No na prawdę rozumiem, ze ona potrzebuje kogoś na nową okładkę "Show", by nie znikła ze sceny. Czy to jednak musi być on? Jak pomyśli, że przy jego zdjęciach pewnie będzie się masturbować 3/4 nastek czytających ten chłam, to litości... On już ma przesrane. - Chcesz sobie kupić nowe buty czy przywlekłaś mnie tu sądząc, że nie wiem jak wygląda sklep? - powiedział dość niezadowolony z miejsca w jakim się znalazł. Zawsze jednak lepsze to niż Paryż...
Ej no nie rób tak, bo mojej biednej Penelopce zrobi się mega przykro i będzie beczeć, że chciała dobrze, a on miał ją za totalną idiotkę, która mu się narzucała. Miał przecież wybór. Mógł przecież zostać w szkole, nie musiał się zgadzać na nic. Dlaczego wiec to zrobił, skoro był taki nieszczęśliwy z powodu iż znaleźli się w centrum głośnego miasta? Tak, znaleźli się tu – bo przypomnę iż to Lorrain ich teleportował. Ona nie potrafiła, była na to za głupia, ale naprawdę nie potrafiła się teleportować, zresztą… Jaka to była przyjemność, co? Żadna. Ot tam, takie latanie w jedną i drugą. Nieco zabawne nawet! Ale właśnie… Dlaczego Philippe wybrał to miejsce? Dlaczego udali się w przedświątecznym szale do galerii? Nie chciała chyba tego wiedzieć, nawet nie chciała o tym myśleć, ale uśmiechnęła się pod nosem, że popełnili tak naprawdę błąd. Nie powinna się zgadzać na wybór miejsca przez niego. Trochę to smutne, że teraz będzie się obawiała o jego reputację. W końcu nie chciała żeby obce laski, masturbowały się do jego zdjęcia. Dla niego może to będzie wielki komplement, bo przecież jest przystojnym mężczyzną, ale dla niej będzie to upodlające. Wypromowałby się na niej, a potem? Zniknąłby. Zniknął jak wszyscy. Oceniasz Philippa jako samotnego, cierpiącego mężczyznę. Jeszcze trochę, a uwierzę, że jest niczym młody Werter. Jednak dlaczego nie dostrzegasz w tej całej otoczce „fame’u” – Penelopy? Prawdziwej Penelopy, która też czuje, którą… Obarczają ludzie problemami, a ona nie potrafi im pomóc. Ucieka od tego. Nie chce słuchać o jakiś kłopotach. Sama nie potrafi sobie pomóc, więc dlaczego ma pomagać innym? Właśnie! Jemu chciała pomóc, bo błysk w jego niebieskich oczach był cholernie niesamowity. Nawet wierzyła w to, że uśmiechnie się jeszcze dziś, bo niby dlaczego nie, co? Co stało na przeszkodzie? Jakaś chora wizja tego, że on cierpiał, bo go opuściła dziewczyna? I co z tego?! Ją też opuścili ludzie, na których jej zależało. Próbowała się odnaleźć w nowym miejscu, w nowej sytuacji. Próbowała zrozumieć dlaczego rodzice ukrywali przed nią fakt iż ma siostrę… jednak nie obwiniała o to nikogo. To był los. Przewrotny los, który doprowadził Lorrain i Gaskartch właśnie teraz pod wejście głównej jednej z największych galerii handlowych Londynu. Nawet to nieco zabawne, prawda? -Jeśli chcesz możesz się wycofać. Nie będę zła. Nie chcę Cię uszczęśliwiać na siłę. Nie taki miałam zamiar… - Jej głos mimo, że był nadal tak samo ciepły, pozytywny i melodyjny, to… W środku ją ukuło to o co spytał. Naprawdę to było takie… Mało w porządku. Przecież nie była winna temu, że znaleźli się właśnie tutaj. I właśnie teraz. To on zdecydował. On podjął decyzję. Nawet cofnęła się nieco od niego, wbijając w jego twarz swoje niebieskie ślepka, próbując zrozumieć dlaczego taki jest. Co się z nim stało? Dlaczego nie mógł się choć na chwilę pozbyć tej opryskliwości… Dlaczego? -Może w tym momencie jest teraz czas na to byś odszedł, skoro tak nisko mnie cenisz. Znamy się raptem trzydzieści minut, a Ty więcej razy próbowałeś udowodnić mi moją głupotę niż przyjąć to co daje Ci los. – Tak, wszystko zwalała na ten cholerny los, bo to właśnie jemu powierzyła największe tajemnice, wspomnienia. To jemu zawierzyła to iż, kiedyś wróci do swojego zespołu. Wszystko było takie głupie, ale co on tam mógł wiedzieć, skoro widział w niej kolejną pustą i tępą małolatę, która na siłę próbuje się z nim umówić, ale tak naprawdę… To nie była nawet randka. Nawet przez myśl jej to nie przeszło. I pewnie wyjdzie teraz na idiotkę, ale tak. Zdarzało jej się czasem przeczytać coś mądrego, a że była wzrokowcem, miała dobrą pamięć… Potrafiła dostrzec coś więcej niż tylko – kilka zlepionych ze sobą słów. Nawet w jej piosence występowały słowa Platona, i gdyby tylko wiedział jak on go uwielbia… - Żadna rzecz nie jest ani dobra, ani zła sama przez się, ale rzecz wykonywana pięknie jest piękna, a wykonywana źle jest zła. Chciałam dać Ci to pierwsze, ale chyba na marne… Przepraszam, to był mój błąd.
Niestety, trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Pna się stara, on nie do końca. Takie zrządzenie losu, który ona interpretuje tak pozytywnie, choć to tak na prawdę kat każdego z nas. To właśnie ten przewrotny los sprawia, że częsciej znika uśmiech z naszej twarzy niż się pojawia. To on decyduje za nas o wielu ważnych sprawach. Daje nam skrzydła, ale najczęściej podcięte, tylko po to byśmy wiedzieli co straciliśmy za jego sprawą. Więc jeśli kogokolwiek Pen miałaby obwiniać, że postawił przed jej twarzyczką takiego opryskliwego Lorraina, to właśnie los. Nie sądzisz, ze obojgu byłoby prościej gdyby się spotkali dzień czy dwa później, a nie tego samego dnia w którym Phil dowiedział się o wyjeździe siostry? Czyja to wszystko zasługa? LOSU. Dlaczego Philippe wybrał to miejsce? Zapewne nie zdziwi cię, jeśli powiem, że wybrał zupełnie inne, ale przez swój 'cudowny' humor spartolił sprawę i przeniosło go akurat tu. Dlaczego to miejsce? Wina losu, znowu możesz mu podziękować. Dlatego też Phil ma wrażenie, ze to Pen coś zbroiła i dlatego są teraz tutaj. I błagam cię nie pisz, że on leci na sławę. Skoro nie wie kim ona jest, to z jakiej cholery miałby wykorzystywać swoją niewiedze? To niemożliwe, tak jak rozpoznanie bycia związanym z układem inercjalnym, ewentualnie jak określenie w nim przyśpieszenia innego układu. Dodatkowo powiem ci, że raczej masturbujące się natolatki przy jego zdjęciach nie jest najlepszą opcją - męski tok myślenia może podpowiadać, że fajniej by się czuł gdyby robiły to przed nim niż przed jego karykaturą. Reasumując nie podziwiam tego, bo przecież Philippe tego nie zna, a nie ma sensu pisać z wyprzedzeniem o czym. W trakcie jej poznawania będę opisywać reakcje na dana cechę jej charakteru. - I zostawić cię tu samą na pastwę przecen i wyprzedaży? Musiały bym nie mieć serca. - Na prawdę dobrze czyniła, gdy przychodziła po rozum do głowy i stwierdzała, że choć na chwile będzie poważna. Wtedy też mógł zobaczyć w niej kogoś więcej niż wcześniej wspomniane dziewuszki przed jego zdjęciem. Bo w końcu myślisz, że nie rozpatrywał, że robiła w jakimś 'wyższym' celu? No błagam, akurat on rozpatruje najczęściej wszystkie możliwości. Smutno jednak będzie jeśli okaże się, że źle wybrał dziedzinę... - Gdy przestajesz być optymistką robisz się na prawdę urocza, wiesz? - Spojrzał na nią, trochę spuszczając z tonu. To pewnie dlatego, że w gruncie rzeczy nie chciał jej zabić, nie miał takich zapędów jak cała jego rodzina. Po prostu optymizm jest czymś, co działa na niego jak na filozofa porównywanie podejścia Heraklita do Platona pod względem bytów matematycznych i stałych praw przeznaczonych do opisywania niestałego świata. - Platon, "Uczta". Jak widzę jednak jest coś, czym jesteś w stanie mnie zaskoczyć. Gratuluje. - Choć pewnie ciągle miał beznadziejny wyraz twarzy, to ton głosu lekko mu się ocieplił. Owszem robił z nią głupią, ale tylko i wyłącznie dlatego, że wcześnie plotła trzy po trzy nic nie znaczące banialuki. I tu nastał ten moment, w którym chciał się zwrócić do niej po imieniu, ale... Zapomniał. To takie w jego stylu, nie sadzisz? No cóż, najwyraźniej taka jego dola. Gdyby wszystkie kobiety miały jedno imię to na pewno by wiedział co powiedzieć, a nie musi znać miliard pięćset sto dziewięćset słów, z których powinien jeszcze potrafić wybrać to właściwe. Niewykonalne, przynajmniej nie teraz. - Danie piękna jest niewykonalne, bo tu nie jest ono dostępne. Widzimy na co dzień tylko jego cień. Jeśli jednak chciałaś mi dać coś pięknego, to podaj mi dłoń i prowadź. Od czegoś trzeba zacząć - Powiedział, bo w końcu skoro już się tu teleportował, to nie będzie stał w miejscu jak ten kołek. W końcu gdzieś trzeba jej udowodnić, ze jedną chwilą nie da się zamazać tego co było wcześniej....
Nie sądzę. Po prostu to było zrządzenie, któremu poddawali się wszyscy. A właściwie gdyby nawet zwalić wszystko na los można stwierdzić jedną rzecz, zupełnie szczerze. Spójrz tylko na to… To tak jak z życiem realnym. Spotykasz kogoś. Kogoś kto jest Ci zupełnie obcy, ale każdego dnia czekasz na sms’a. Każdego dnia czekasz na wieczór, by móc z tą osobą porozmawiać przez komunikator. Czekasz, aż doładujesz sobie konto i będziesz mogła zadzwonić. Chcesz być uzależniona od tej jednej osoby, bo tak chciał los. To on zdecydował za Ciebie. I mimo, że da się go oszukać, to po co to robić? Skoro spotkali się właśnie w Sali muzycznej, w której Penelopa się odnalazła, a on już niekoniecznie, musiał mieć świadomość, że ryzyko było tym czego w jego życiu brakowało. Choć fakt. Może stracą trochę więcej niż tylko czterdzieści osiem godzin. Ach, nie! Skąd! Nie brnę dlaczego wybrał to miejsce, może celowo, może spartolił. Po co w to brnąć? Los. Ten los, który jest tak przewrotny. To nawet zabawne, zwłaszcza w tej chwili. W końcu bądź co bądź… Właśnie ona poczuwała się do tego, że powinni nieco odpocząć. Powinni nieco zbastować, ale to jej decyzje ciągnęły ich do tego by tkwili w tej posranej sytuacji, do której żadne z nich się pewnie nie przyzna. I zresztą, co z tego, że… Nie miał pojęcia o tym kim była. Byli w mugolskim miejscu, gdyby tylko cholerny fotoreporter napatoczył się na nich, mogła by być przegrana, ale przecież nie może być tak źle co nie? Nie. Nic nie mogło być tak złe, w końcu gdyby było, to można by śmiało stwierdzić, że powinna się rozpłakać. Powinna zacząć płakać i wyć do księżyca, byleby ten koszmar się skończył. A paplanina? Tym się ratowała. To dawało jej szansę żyć normalnie, zwyczajnie bez większych problemów, scysji. Ludzie brali ją za idiotkę, bo tak było wygodniej. Nie lubiła być mądra, nawet nie chciała taka być. Po co? Żeby skończyć jak Lorrain? Zrozpaczony tym iż ktoś odszedł? Od niej się odwróciło w jednym dniu tyle osób, ile przez całe życie Lorraina nie. To trochę bolesne, ale może to właśnie dlatego była optymistką? I tak! Kolejny policzek. Już nawet w tej chwili, zagryzła dolną wargę, byleby nie dać się zmanipulować emocjom. To takie żałosne. Tak bardzo żałosne, że przejmowała się zdaniem totalnie obcego kolesia, z którym po jutrzejszym dniu nie zamieni pewnie ani słowa. To głupie, ale właśnie tak było. Zresztą, tak będzie. On się nie przyzna, ona uda że tego nie było. Dlaczego więc tak się przejęła tą uwagą na temat… Braku optymizmu? -Spoko. Wyprzedaże mnie nie kręcą. Nie jestem z tego typu dziewczyn… Więc może wcale nie pasuje do tego Twojego świata, bo ja jestem z reguły optymistką. Wiesz… Mam kruche serce, ale twardą dupę. Życie mnie sporo nauczyło… - Tak. Zdystansowała się. Zrodził się w niej mur, który będzie teraz tak trudno rozbić, chociażby ze względu na te durne sytuacje, które sprawiały, że czuła się tak cholernie niepotrzebna? W Kanadzie wszystko było inne. Normalne. Zwyczajne. Ludzie tacy pozytywni. Zwyczajni. Normalni. Tak bardzo bliscy, a zarazem tak cholerni dalecy. Jednak razem ryzykowali. Razem brnęli we wszystko, a tu? Ach tak! Zapomniałam! On jest przecież francuzem, z dystansem do świata, bo dowiedział się o wyjeździe Sophie. To jest usprawiedliwienie za brak taktu. W porządku. „Wiesz, może wydać się to głupie, ale potrafię czytać. Potrafię też zapamiętywać.” – mruczała sobie w głowie nie chcąc mu tego mówić. Co by pomyślał? Że jest jakaś głupia i nawiedzona, bo ma pretensje o wszystko, ale tak miała. Nie ukrywał, że traktuje ją jak idiotkę. Szkoda. Wielka szkoda, panie Lorrain. I gdyby wiedziała, że nie pamiętasz jej imienia, to pewnie w tym momencie odwróciłaby się na pięcie i odeszła, aczkolwiek czy by się przejęła? Pewnie nie. -Chcesz bym chwyciła Cię za rękę i poprowadziła, tak? – Uśmiechnęła się bardziej do siebie niż do niego, pokręciła tylko głową nie wiedząc co tak naprawdę powinna zrobić. Dystans i tak jak została rozbita, sprawiało, że najchętniej wróciłaby do Hogwartu. Tak, to było głupie. Jednak właśnie tego chyba chciała. -Zatem chodź… - Podała mu swoją delikatną dłoń, po czym ruszyła w stronę zupełnie przeciwną. No bo kto znowu im rozkaże tkwić w tak niebezpiecznym miejscu? Zwłaszcza z perspektywy Penelopy to miejsce było absurdalne i nawet nie powinno to wszystko mieć miejsca. To głupie. Głupie. Chodźmy. Chodźmy… Do… Herbaciarni. Ona tak lubiła te śmieszne ciasteczka. Zabierz ją tam. Chodźmy tam.
Obecność mugoli była przytłaczająca. Co gorzej - wśród nich na pewno byli czarodzieje, którzy nie chowali się za swoim szalem. Nie widzieli takiej potrzeby! Przecież to nie oni pochodzili z czystokrwistej rodziny, nie oni przez połowę życia wyzywali ludzi od szlam i nie zostali autorami chamskich żarcików, przez które stoczyła kilka pojedynków, żeby potem uzależnić się od szminek i perfum... mugolskich! Akurat trafiłaby na takiego w połowie szlamę, którego obraziła lub jego kolegów, również szlamy. A trafić na takiego nie trudno! Na pewno zechcieliby wykorzystać nabytą wiedzę przeciwko niej, a zaklęcie Oblivate nie dość, że miałoby konsekwencje prawne, to jeszcze zwracało uwagę mugoli. No bo jak to, co to za patyk? A ta poświata? Co to za wariatka! Lepiej zamordować takich gołymi rękoma. Brrrrutalnie. Stała sztywno, z całą tą swoją arystokratyczną godnością w swoim eleganckim, nieczarodziejskim wdzianku. Oczywiście, Victoria nie była osobą, która choćby na chwilę zrezygnowałaby z ubrań wyglądających drożej niż nie jedna klitka - przez niektórych zwaną też mieszkaniem - w Londynie. Tak czy siak, była tutaj incognito z klasą największych gwiazd mugolskich. Aż niektórzy ciekawsko zerkali, ale szybko zniechęcała ich swoim chłodnym spojrzeniem spod tych swoich szlacheckich rzęs. Godnym gwiazdy, oczywiście. Ze zniecierpliwieniem poprawiła swój granatowy płaszcz, bardziej pod nim się chowając, jakoby miało zadziałać jak świetne zaklęcie maskujące. Och, próbowała go użyć i nawet wyszło, ale w świecie mugoli nie chciała uchodzić za goblina. W magicznym też nie chciała. Były obrzydliwe, brzydkie i śmierdziały. Nie, żeby tego nie robili co biedniejsi mugole tutaj, ale jednak oni byli złem koniecznym, przynajmniej dopóty istniał odpowiedni departament. Niech też ich szlak trafi i te ich techniki, bowiem była pewna, że sami chowali nosy w chusteczkach, gdy przychodziło do czynienia z jakimś obrzyganym typem. Czasami aż żałowała, że ten wariat bez nosa zniknął i teraz to się pałętało. Klnąc pod nosem na niesprawiedliwości świata, aż zapomniała, że miał przyjść tutaj jej czarny biceps. Co rusz poprawiała włosy, swoją drogą bardzo miękkie i zadbane, a teraz w nieładzie przez cholerną chustę i wiatr. Była pewna, że będą stawały dęba. To był kolejny powód, żeby rzucić klątwę na jakiegoś śmierdziela. Chyba, że wyratuje go Thomas, który raczy się pojawić.
No popatrzcie kto się do niego odezwał. Z takim wyczuciem czasu sowa mogła przyjść tylko od jednej osoby. Victoria jak zawsze jakimś niesamowitym trafem potrafiła się wbić w moment w którym planował siestę i regeneracje. Ta kobieta używała sowy żeby z nim się skontaktować tylko w jednym przypadku, wypad na mugolskie zakupy. W jej towarzystwie chłopak mógł czasem zapomnieć ze są czarodziejami. Czasem, gdy nie włączała jej się tak bezwarunkowa agresja. Mniejsza z tym, znając ją już na niego czekała gotów ukatrupić jakiegoś niemagicznego który zbliży się zbyt blisko. Prysznic, toaleta, odpowiedni dobór ubrań i można było ruszać w drogę. Jej Chłodność kazała ubrać mu się jak człowiekowi tak? Łatwo mówić, ubierz drzewo jak człowieka. Narzuciwszy na siebie pierwsze lepsze ciuchy wyruszył na spotkanie. Są takie wieczory, w trakcie których Londyn wydawał się jeszcze bardziej nieznośny niż zazwyczaj. Ten kulturowy tygiel nigdy nie był wolny od przekleństw zaawansowanej cywilizacji. Duszący smog, hałas i wszechobecne auta to definitywnie nie leżało w strefie komfortu Thomasa. Rzym, tak Rzym był zdecydowanie bliższy jego gustom. A w Londynie był Gwar, tłok i ten cholerny smród unoszący się dookoła. Czy ci ludzie nie słyszeli o czymś takim jak higiena osobista. Czasem nie dziwił się magicznej społeczności dlaczego trzymają zatrważającą większość populacji w niewiedzy. Zwykli idioci bez poszanowania dla otoczenia nie zrozumieli by meandrów technik którymi się parali. Nic dziwnego że Czarodzieje uważali się za wyższy sort. Mimo iż na co dzień chłopak wbijał pewną część ciała w te wszystkie małostkowe rzeczy dziś był największym ze zwolenników masowej utylizacji mugoli. Ci ludzie czasem nie nadali się nawet do prac przymusowych. Chore społeczeństwo prowadzone przez zniszczonych, łasych na szybki zarobek szarlatanów. Jeśli on dziś miał takie przemyślenia to co sądziła Victoria? Przyśpieszył kroku, wiedział że każda sekunda zwiększa szanse na przeczytanie jutro w prasie o masowym mordzie w Galerii. Dużo się nie pomylił, gdy dotarł na miejsce z daleka zauważył wyraz twarzy kobiety. To wróżyło tylko jedno, bardzo długi wieczór. Podkradł się do niej od tyłu -Widzę na co masz ochotę, dziś sam bym to zrobił- Wyszeptał jej do ucha po czym szybko odsunął się od niej, mogła go przytulić lub zaatakować. I ta nieprzewidywalność właśnie pociągała go w niej. Niebezpieczne kobiety mają osobny, specyficzny urok. Ona w szczególności, przebywanie z nią czasem było niczym gra w rosyjską ruletkę. -Mimo iż Cię dziś rozumiem, jesteśmy na zakupach. Nie psujmy sobie tego nie potrzebnymi kwasami- Rzucił po czym zaryzykował próbując jej zaoferować ramię. Raz kozie śmierć co?
To nie tak, że miała ochotę powiesić wszystkich mugoli za ich flaki. Przełomowe wydarzenia w jej życiu sprawiły, że przed dokonaniem egzekucji starannie selekcjonowałaby godnych i niegodnych - takich, co produkują jej szminkę i takich, co próbują zetrzeć jej szminkę, śmierdzą i generalnie, są bezużyteczni. Niestety, teraz była w tak, w TAK paskudnym humorze - wszak najpewniej naelektryzowane włosy, nieprzyjemne zapaszki, gapiący się ludzie, jakby była kimś wyjątkowym (I, cholera! Mieli rację) - że miałaby problem z dokonaniem ślizgońskigo wyboru. Nagle usłyszała głos niepokojąco blisko. Najpierw napięła mięśnie, jakby zamierzała wycelować prawy czarodziejski gwałcicielowi, złodziejowi, terroryście i innym prymitywnym jednostkom, ale zaraz opanowała swój temperamencik i wyszczerzyła kły do siebie. Jak mała dziewczynka, którą nakryto na zjedzeniu tortu czekoladowego na noc. Odwróciła się w jego stronę. - Thomasie - przywitała się najpierw skinięciem głowy, wszak savoir-vivre i tak dalej. - Myślałam, że jakaś szl... jakiś mugol cię zaatakował, skoro kazałeś czekać ślicznej, samotnej dziewczynie wśród tylu niebezpieczeństw - rzuciła prześmiewczo, wszak nie dość, że mieli różdżki (żaden szanujący się czarodziej nie rozstawał się ze swoim przedłużeniem ręki - zdaniem Victorii), to jeszcze Thomas miał ponad dwa metry wzrostu i bary tych ochroniarzy z kiepskich klubów mugolskich, a ta tutaj cały temperament przyszłego Voldemortessy. Voldie dla przyjaciół. Wsunęła dłoń na jego przedramię, zaś gest ten był delikatny i godny damy, niemal przeciwieństwo tego łobuziarskiego uśmiechu, który zakwitł na jej czerwonych wargach. Ewidentnie poprawił jej się humor. - Zresztą, poradzilibyśmy sobie. Jestem co najmniej ładna i bogata. Ty jesteś silny i znasz się na tym... kraju. Zostalibyśmy legendą i nikt - nikt! - nie byłby w stanie nas dorwać - rzuciła z przekonaniem, z całą tą swoją determinacją, o której sile mógł przekonać się nawet ten dwu metrowy mężczyzna podczas wspólnej rywalizacji. - Ale spokojnie, pobawimy się dopiero, gdy zmienię plany - dodała i już zamierzała ruszyć w znanym im kierunku, gdy zaczepił ich jakiś stary, zgarbiony mężczyzna w łachach. - Bardzo proszę... Pomóżcie mi. Mili państwo. Jestem głodny. Proszę- rzucił ochryple, a do ich nozdrzy mógł dotrzeć zapach taniego piwa.
Ho ho! Patrzcie Państwo, dziś Thomas kolejny raz wygrał ze śmiercią. Na szczęście na dzień dobry dostał tylko tym jej cwaniackim uśmieszkiem. Kobiety zawsze znajdą wyjście z sytuacji tak żeby facetom opadły szczęki. To niesamowite, jak te na co dzień adorowane bestie potrafią opętać otoczenie. Ślizgon był pewien że za nim wszystkim facetom opadły szczęki. „No, pocieszcie swe oczy niegodni. Ja raczę się takimi widokami na co dzień” Pomyślał z dumą -Niech mi jej Chłodność wybaczy me szczeniackie zachowanie. Naprawdę zachowałem się niegodnie piastowanego stanowiska Towarzysza Zakupowego. Mam nadzieje że jej Ekscelencja wymierzy mi sprawiedliwą acz łagodną karę- Puścił oczko do niej kontynuując żart. Lubił jej poczucie humoru, choć akurat w tym wypadku atakowanie 2 metrowej szafy było niczym podpisywanie na siebie wyroku śmierci. No cóż, mugole ponoć cierpieli na brak instynktu samozachowawczego więc nigdy nie było wiadomo co tak naprawdę strzeli im do głów W jej słowach o władzy nad światem było dużo sensu, szkoda tylko że chwilowo zapomniała jak wygląda ich relacja gdy w grę wchodzi rywalizacja. Biada temu kto naruszał teren między tą dwójką wtedy. Klątwy latają na lewo i prawo bez poszanowania dla ludzi ich otaczających. To dziw że za numery jakie odstawiają na lekcjach jeszcze ich nie usunęli z Hogwartu. W każdym razie, mniejsza z tym. Są na zakupach więc kto by sobie zawracał głowę tak przyziemnymi sprawami jak Hogwart. Co nie znaczy że Thomas pozostawił by to bez komentarza. Oczywiście, że nie omieszkał wbić małej szpilki w jej niecny plan -Zważywszy na nasze usposobienie kochanie, zanim zdobylibyśmy władze to zdążylibyśmy się co najmniej trzy razy wyzabijać. Całkiem ciekawa perspektywa.- Rzucił z przekąsem w stronę dziewczyny. Thomas był kulturalnym młodym dżentelmenem i pomimo wszelkich malutkich uszczypliwości potrafił docenić urodę damy. -Co najmniej ładna? Moja droga, wyglądasz dziś zjawiskowo- Postawił sprawę jasno. Z resztą Komplementowanie jej było niczym opisywanie ślepemu kolorów. Kobieta miała gust, wdzięk szyk i klasę. Konia z rzędem temu kto da radę znaleźć odpowiednie przymiotniki aby ją opisać. Aż dziw brał że nie była wilą. Aż dziw brał że młody mężczyzna potrafił zachować przy niej chłodną głowę. Gdyby nie momentami żmijowate nastawienie kto wiem? Być może była by Divą numer jeden w tej zapyziałej uczelni. Delikatnie położył swoją dłoń na jej i już wyruszali do środka gdy zaczepił ich jakiś dziad. -Serio? Masz i sp****** jeśli nie chcesz żebym Cię przerobił na sandały- Mocno podirytowany chłopak rzucił żulowi funta i pociągnął delikatnie swą towarzyszkę za sobą. Masz chłopie szczęście, Thomas ratował ci życie w tym momencie. Swoją drogą, ciekawe czy sandały z mugolskiej skóry były by wygodne -Raczy mi jaśnie Chłodność wyjaśnić na co będziemy dziś polować?- Rzucił z uśmieszkiem w jej stronę. Im szybciej odciągnie jej myśli od tego brudasa tym lepiej dla Londynu. Doskonale wiedział że najlepszym sposobem na zmianę tematu były szminki. W końcu ma się tą praktykę w towarzyszeniu jej, prawda? -Uwielbiam gdy masz tak umalowane usta.
- Nad karą zastanowię się później - stwierdziła łaskawie. - I nie rozumiem, dlaczego akurat jej "Chłodność". Podobno jestem gorącą sztuką - powiedziała całkiem poważnie, żeby potem ponownie się uśmiechnąć wraz z tym śmiesznym marszczeniem nosa. Victoria nie uśmiechała się tak często w Hogwarcie. Było tam za dużo osób, które ją wkurwiały - począwszy od szlam, kończąc na zwykłych idiotach, którzy obgryzają pożyczone ołówki. Bleh! Nie mówiąc o zwykłej powściągliwości typowej dla panienki z wyższych sfer (a co kończyło się wraz z pierwszym wyzwiskiem, ale to szczegół). Skinęła powoli głową na słowa Thomasa, który czasami naprawdę był nudny w tym swoim przyziemnym myśleniu. Jakby jeszcze planowała to zrobić! Bycie Ministrem Magii było o wiele lepsze, niż życie zbiegłego uciekiniera. Kasa. Pełno kobiet i mężczyzn w łóżku. Władza. Kasa. Prestiż. I kasa. - Nie wiem jak ty, Thomas, ale ja jestem Ślizgonem. Na pierwszym miejscu jest przetrwanie, ale w razie czego załatwiłabym cię pierwsza - mruknęła w jego stronę dość beznamiętnie, jakoby takie myślenie było normalne dla Victorii. Tak było! Zawsze siebie stawiała na pierwszym miejscu, a przyjaciół tuż obok siebie. Chociaż w tym wypadku byłby poważny problem. Gdyby zamordowała kumpla, kto nosiłby jej zakupy? Uśmiechnęła się słodko w jego kierunku, wszak każda kobieta komplementy lubiła, chociaż nigdy nie dawała się nimi omamić. Nie rumieniła się, a raczej wypinała dumnie biust i puszczała oczko. Nie dość, że wyglądała zjawiskowo to jeszcze się maskowała. Jak mogła nie być zadowolona? - Dziękuję. Ale ja zawsze wyglądam zjawiskowo, Demone - powiedziała ostrzegawczo. - Ale ty też wyglądasz całkiem nieźle. Stary dziad był uosobieniem tego, czym pogardzali jej rodzice. Niemagiczny, niegodny karaluch, którego należało zdeptać. Ha! Lepiej byłoby zakończyć to zielonym światłem, a nie brudzić sobie buty. Victoria nie empatyzowała z takimi ludźmi, wszak zawsze miała to, czego zapragnęła. Potrafiła dostrzegać tylko jego żałość, oceniać tym swoim zdystansowanym spojrzeniem, które mieściło zdegustowanie. Spojrzała na Demona, który spełnił prośbę starca. - No tak - rzuciła z pewnym chłodem, ale zaraz ruszyła przed siebie. - Kończy mi się szminka i buteleczka z perfum. Dzisiaj mam na sobie prawie-resztki. - Jakby nigdy nic ruszyła w kierunku buteleczek, jakby przed chwilą nie przekierowała swoje chłodu na biednego Thomasa Demone, Tego, Który Okazał Współczucie Mugolom w obecności czystokrwistego-rozchwianego.
Thomas czuł się dobrze, w końcu setki mogły zawdzięczać mu życie. Jego nazwisko bardziej pasowało do towarzyszki niż niego. Jak na ślizgona to był całkiem łagodnym osobnikiem. Tak długo jak ktoś bywał przydatny lub go kręcił trzymał go blisko. Reszta mogła smażyć się w oleju. Nie będzie wysyłał ludzi do piekła, nie chciałby się tam też z nimi użerać. Czasem po prostu lepiej iść na łatwiznę niż kopać się z koniem. -Może i jesteś gorącą sztuka, ale z twojej pięknej buzi wiecznie wypływa ciekły azot- powiedział uśmiechając się do niej łagodnie. Dobrze znał jej ambicje i marzenia. Zbyt dobrze się z nimi nie kryła. Po prostu lubił grać w jej gry i się z nią przekomarzać. Bawiło go to jak sądziła że zawsze się na to łapie. Może za pierwszym czy którymś razem się na to złapał, ale te czasy były już dawno za tą dwójką. Thomas lubił flirt i przymilanie się do dam. Może nie był jakoś wyjątkowo skuteczny w swoich podbojach ale nie brał ich nigdy na poważnie. Dlatego nie ruszały go słowa dziewczyny studzące jego zapędy. -Victorio, może nie zawsze wyglądam na zielonego. Powinnaś już jednak wiedzieć ze nie zawahałbym się wbić ci noża w plecy jeśli zaszła by taka potrzeba- Szybkim tekstem zrewanżował się jej. Może i by go ruszyło zabicie osoby która dzień po dniu dostarcza mu tyle zabawy, ale teraz o tym nie myślał. Nie następowała mu na odcisk, nie była zbyt wścibska więc nie było potrzeby ustawiać jej do pionu. Z jego strony cała ta relacja była mu na rękę. Chłód połączony z dobrą rozrywką, niczego więcej od niej nie oczekiwał. Nie ukrywał jednak ze uroda dziewczyny do niego trafia, była jednak celem z gatunku który przyniesie zbyt wiele niewiadomych. Thomas źle czuł się gdy nie mógł przewidzieć co stanie się w przyszłości. Victoria jako koleżanka była o wiele bardziej przewidywalna niż jako obiekt flirtu lub towarzyszka życia. Z reszta z jej ambicjami to drugie samo z siebie się wykreślało. W jej duszy grał harem a nie dom. -Miło mi, uważaj bo się zarumienię. Jestem przystojny nawet w onesie- Rzucił do Femme fatale zajmującej jej ramie. Jej słowa wziął trochę tak jak piąte przez dziesiąte, ta kobieta potrafiła kłamać w żywe oczy jednak komplementy odwzajemniała. Dama w całej okazałości. Słysząc delikatny chłód w jej tonie nie przerywał kroku, spodziewał się tej reakcji. Dziewczyna momentami była aż zbyt zapatrzona w czystokrwistość. Zatracona była w tych całych mitach o wyższości krwi magicznej. Nie komentował tego nigdy, dla niego krew to krew. Na koniec i tak wszystko obróci się w to samo. -Daruj sobie ten chłód moja droga. Miałem go zarżnąć przy świadkach?- Rzucił po czym od razu wiedział który zapach wybierze Victoria. Zawsze ciągnęło ją do jednego, nie raz próbował zaproponować coś bardziej kobiecego. Coś co jeszcze bardziej podkreśli jej walory. Może jakaś nuta delikatnych kwiatów, cytrusuów albo czegokolwiek? Nie bo po co! Nigdy nie spotkał się z choć odrobiną zainteresowania. Takie jego szczęście. Ale przynajmniej musi spróbować choć raz na wyjście. -Spróbuj tych, ileż można korzystać z jednych i tych samych. Dziwne że jeszcze Ci się nie znudziły- Po czym podał jej mały flakonik przypominający jabłuszko. Zawsze był przygotowany żeby coś zaproponować w tej kwestii. O ile w sprawie szminek wyrażał się w dwóch słowach Pociągająca lub nie to jego kompetencje w tym wypadku były trochę większe.