W tym eleganckim sklepie kupisz rozmaite i dobrej jakości ubrania. Właściciel ma do zaoferowania szeroki wybór szat wyjściowych, codziennych, szkolnych i roboczych. Można tu także dostać inne części garderoby, jak choćby rękawice ze smoczej skóry, czy tiary.
-To wcale nie jest pogrzebowy kolor!- oburzył się, jednak odwiesił bluzę z powrotem na miejsce. Co poradzić, że on miał gust, a Jimmy nie? Spojrzał na Corin, marszcząc delikatnie brwi. Koniec, pomyślał. Nie miał zamiaru cały dzień wysłuchiwać głupich aluzji i ich kłótni, nie miał zamiaru być cały dzień znakowany, jak jakiś hydrant, czy co! -Przestań. Wiesz, że zawsze będę cię uwielbiał- uśmiechnął się szeroko, mierzwiąc jej przy okazji włosy. Przyłożył palec wskazujący do dolnej wargi, udając, że zastanawia się nad jej słowami. Tak naprawdę to doskonale wiedział, że znajdzie sobie kogoś, z kim ułożą życie. Musiało tak być. Zasługiwała na szczęście i na kogoś, kto jej je zapewni. Czasami naprawdę żałował, że to nie może być on... Gdy widział ją zapłakaną, wściekłą, czy smutną... smutną przez jakiegoś mężczyznę, jak niedawno, przez tego okropnego Krukona. -No nie wiem, nie wiem...- uśmiechnął się wrednie, obejmując ją ramieniem. Dźgnął ją w brzuch i wyprostował się, znowu przeszukując wieszaki. Gdy Jimmy odszedł, zerknął na niego i wzruszył delikatnie ramionami. -Nie musiałaś być taka... sama wiesz jaka- westchnął, pocierając skronie. -Nie chcę żebyście się kłócili. Dopiero, co odzyskałem Jimmy'ego i nie chce stracić go przez twoje głupie teksty, mała- rzucił, nieco ostro, co jednak łagodziło ostatnie słowo. Nigdy nie będzie umiał się na nią porządnie zdenerwować, miał za miękkie serce. -On naprawdę bywa zazdrosny. Byłbym więc wdzięczny gdybyście skończyli tą... -zawiesił na chwilę głos, próbując znaleźć odpowiednie słowo. -Wojenkę- dokończył, biorąc głęboki wdech. -Dobrze?- dodał, uśmiechając się uroczo.
Przeglądał spodnie wielce niezadowolony. Oooooh! Czemu tu nie mają rzeczy specjalnie dla tancerzy, chorych na ADHD, sportowców i dzieci ruchliwych? To by było o wiele prostsze. On nie chce spodni, które mu się podrą, jak zacznie się wygłupiać. Po długich poszukiwaniach znalazł jakieś dwie pary. Zmierzy, zobaczy, może coś z tego będzie. Zerknął na Corin i Finna. Oj tak, bywał zazdrosny. Bardzo. Koszmarnie. Do bólu, do cholernej granicy. Ale to JEGO Finn! Jego facet, o. Podlazł ze swymi znaleziskami znowu. - Wisisz mi gorącą czekoladę. Stwierdził po chwili w kierunku Finn'a. Czemu wisi? Bo taki ma Jimmy kaprys. O.
- Tak wiem. Mnie się nie da nie uwielbiać. Po prostu ostatnio lubię marudzić i....Aaa nie włosy nie włosy – Położyła obie na swojej czuprynie i spojrzała na niego spomiędzy obu rąk. Fuknęła na niego niczym kotka, którą podrapano nie tam, gdzie lubi. Ale pazurków nie pokazała. Naburmuszyła się tylko. W końcu nie może podrapać swojego kmiecia! Bo nie będzie taki idealny! Kto wie, może mógłby to być on... Ale musiałby spróbować. Musiałby chcieć spróbować. Nawet czasem się jej zdawało, że wszystkie zbliżenia i gesty... Że ludzie wokół widzą dużo więcej niż oni. Że postacie poboczne charaktery patrzą na to wszystko zdecydowanie bardziej obiektywnie i może ci, którzy mówią, że są śliczną para mogliby mieć racje. Ale Finn woli chłopców, a ona... Ona chyba nie szuka kogoś wrażliwego i delikatnego. - No dzięki! Phi... Teraz mam nową ambicję! Będę chodziła po chłopakach, szukała takiego idealnego aroganckiego, zimnego, agresywnego, brutalnego, uroczego blondynka o niebieskich oczach, który będzie mną uderzał o ścianę i wpijał się namiętnie w moje wargi i będzie o mnie zbyt zazdrosny i będzie mnie kontrolował i się mną opiekował całymi dniami i będzie uważał, że tylko on jest mnie godzien i nikt inny na mnie nie zasługuje i... Waaaaaa mam dwanaście orgazmów naraz! - Położyła dłonie na policzki i troszeczkę pokiwała się w prawo i w lewo wyraźnie zachwycając się w całości swoim wyobrażeniem... Właściwie z tego co wiedziała to całkowicie przeciwnym do Finna, prawda? A może coś mnie ominęło? Dziewczyna zaklaskała w dłonie po czym niespodziewanie dźgnęła go między żebra w odwecie. - Um... - Nie wiedziała co ma powiedzieć. Zauważył, to było oczywiste. Nie jest głupi. Jej mina nieco zrzedła. Złapała się jego bluzki jakby nagle chciał ją od siebie odepchnąć i jednak tutaj zostawić. A za wszelką cenę nie mogła pozwolić na coś takiego. - Nie chcę żebyś był smutny z mojego powodu. Przepraszam. Po prostu... Heh, to głupie, ale ja też nagle poczułam się strasznie zazdrosna. Już nie będę. Ale będziesz musiał mi wynagrodzić tą męczarnie trzymania wredności na wodzy – Szepnęła cichutko i podniosła się na placach. Cmoknęła go w kącik ust, ale bez żadnych podtekstów czy innych takich. Po prostu czasami mu tak wyznawała przeprosiny czy to, że jest jej najlepszym przyjacielem. W końcu to nawet nie był pocałunek, chociaż centymetr dalej i by do tego doszło i różnie to mogło być odebrane. Ale mniejsza. Przynajmniej rzuciła ziarnkiem prawdy, które i tak właściwie nie będzie miało okazji wykiełkować. Przytuliła na chwilę policzek do jego torsu i spojrzała na półkę. - Powinieneś sobie wziąć tą bluzę. Będzie ci w niej dobrze – Finnowi zawsze pasowały takie szersze ubrania. Ona właściwie chodziła głównie w czerni i w zieleni, także troszkę rozumiała taką monotonię w kupowaniu bluz, spodni i etc. I szczerze mówiąc nie wyobrażałaby sobie przyjaciela w pstrokatej koszulce we wszystkich kolorach tęczy wyrzyganej przez jednorożca. No cóż i euforię spotkania ponownie przerwało przyjście Jimmyego. Płakać czy się wściekać? Zachować zimną twarz. Obiecała przecież, a chociaż zawsze łamie obietnice, to jedna kto co ważne dla puchona powinno być i ważne dla niej. Dlatego wysiliła się jak najbardziej mogła. Nie odkleiła się od przyjaciela, nie chciała go jeszcze puszczać, ale uśmiechnęła się miło do studenta z wymiany. Boże, jak ją kuje działanie przeciw sobie. Prawie nigdy tego nie robiła. Ale najwyżej powie Finkowi co o tej baletnicy myśli jak będą sami. W inny sposób przyczyni się do ich rozstania.
Ojj, Finn wcale nie był taki delikatny! A już chyba najlepiej wiedział o tym właśnie sam Jimmy. Nie raz się na niego wydzierał, potrafili pobić się o pierdoły. I kto powiedział, że nie umie przycisnąć do ściany? Że nie potrafi złapać i przytrzymać? Że nie jest zazdrosny? Jest, a co! Tylko nie okazuje tego, a przynajmniej publicznie. Nie miał w zwyczaju robić scen zazdrości, ale za to umiał się nieźle obrażać, gdy miał taki kaprys. Do dziś dnia pamiętał, jak kiedyś pokłócili się z Jimmym w deszczu i jak biegł za głupkiem, by go przeprosić. A student był uparty i oboje się wtedy przeziębili. -Nie ma sprawy, maleństwo- uśmiechnął się, chowając twarz w jej włosach i gładząc po plecach uspokajająco. Teraz zrobiło mu się głupio, że tak na nią naskoczył, mógł być... delikatniejszy. Ach, cały Finn! Co ta Corin z nim zrobiła? -Tak myślisz?- spytał, cicho i cmoknął ją w czubek głowy. Naprawdę musieli wyglądać na zakochaną parkę. Ale przecież to nieprawda... prawda? Odsunął się delikatnie od Corin i przyjrzał się spodniom, które pokazał mu Jimmy. Przekrzywił głowę w bok i zmarszczył brwi. -Zobaczymy. Najpierw to przymierz- uśmiechnął się wrednie. A co on? Sponsor?
- Jakie zobaczymy? Schudnę ci i co wtedy? Dużo ruchu to dużo energii. - zaśmiał się pod nosem, łapiąc dłonie chłopaka, wykonując z nim piękny obrót w stylu jakiegoś tam tańcu, nie myśląc za wiele. Co z tego, że Finn nie wiedział nawet co to za taniec, nie miał pojęcia jak kłaść nóg, czy zachowywać równowagę? Co z tego, że spodnie poleciały na podłogę, bo nie da się jednocześnie ich trzymać i tańczyć? Jimmy miał ochotę to i potańczył sobie do tejże sklepowej muzyczki. On musiał. Jego nogi same go nosiły przy jakiejkolwiek. - Poza tym kurs tańca należy opłacać. Musnął jego nos swoim, ale już nie pozwalał sobie na publiczne czułostki, zebrał spodnie z podłogi i polazł do szatni mierzyć co tam powybierał.
Nigdy się tak nie zachował w stosunku do niej, to skąd miała wiedzieć. Nawet nie miał podstaw, żeby jej kiedykolwiek nabić takiego przyjemnego siniaka na plecach. Ale gdyby kiedykolwiek to zrobił nie ważne czy ze złości, czy tak o... Chyba by momentalnie zrozumiała, albo przynajmniej ubzdurała sobie, że to wszystko co do niego dotychczas czuła, to miłość. W końcu udając chociaż jej ideał można było z nią zrobić wszystko. W końcu to do niej należały słowa: Uwierzę we wszystkie twoje kłamstwa. Tylko udawaj, że mnie kochasz. Spraw, żebym uwierzyła... - Czy ja naprawdę jestem aż taka mała kochanie? - Spytała tonem, który jak zwykle wskazywał na to, że jeśli jeszcze raz tak do niej powie, to dostanie w łeb. Co ona jest, kangur z Kubusia Puchatka? W gruncie rzeczy jednak uwielbiała być tak nazywana. Zdecydowanie pieści ucho takie miłe słoto nawet, jeśli może doprowadzić ją do kompleksów jak Napoleona! No i on to tak fajnie mówił. Corin gwałciła stale jego osobowość. Ot jej dzieło, słodki Finnek, który zrobiłby dla niej wszystko. Czasem aż jej się chciało śmiać, kiedy po jej wybrykach on jej wybaczał momentalnie. Nie ważne co zrobiła, a wystarczyło krótkie przepraszam i już tuli tuli i przytulenie jej do siebie. Oddech we włosach. Pełen raj. Nic tylko orgazmu dostać. - Ja nie myślę, ja to wiem. A masz świadomość tego, że ja mam zawsze racje – „A jeśli nie mam racji patrz wcześniej”, aż prosiło się o dodanie tego, ale już sobie ów słowa podarowała, bo ona nie może nie mieć racji. Gorzej, oni nie wyglądają na zakochaną parę. Oni już lada chwila zaczną wyglądać jak zaręczeni, a potem przejdzie w stare dobre małżeństwo! Tylko bać się momentu, aż Corin będzie się bawiła we wdowę i będzie trwonić spadek po puchonku na przypadkowy seks. A potem wyjdzie za młodszego i będzie do końca życia żyła w euforii i samouwielbieniu. Idealny plan! A czy nie prawda... No ja bym powiedziała, że tutaj kwestia jest sporna. Dlaczego oni się dalej muszą migdalić. U Corin i Finna chociaż to wyglądało normalnie. A relacje chłopak chłopak są porąbane, nienormalne, niezdrowe... I w myślach wymieniła tyle złych cech, że aż się zapowietrzyła o ile to w ogóle możliwe. Nie odzywała się do Clarke'a, żeby mu nie robić przykrości. Bo wiedziała, że w język się raczej nie ugryzie, albo znowu będzie musiała w to włożyć za wiele wysiłku. Kaszlnęła pod nosem raz czy dwa. Odwróciła wzrok kiedy się tam noskami zderzali czy inne blee. Wcisnęła ręce głęboko w kieszenie jakby się chciała w nich schować. To był zły pomysł, żeby zostać tutaj z hydrantem i primabaleriną.
Małżeństwo? Zapewne jeśli Jimmy złamałaby mu serce raz jeszcze, to biedny Finn poleciałby na skargę do Corin i rzuciłby jej się w ramiona. A wiadomo, jak takie akcje się kończyły w ich przypadku. Przecież oni byli nawet na kilku randkach, tuż na początku znajomości, gdy Finn jeszcze myślał, że coś z tego będzie. A może wciąż tak myśli? Mniejsza. Ale na pierwszy rzut oka ta dwójka wyglądała na idealną parę. Na drugi też, i na trzeci. Finn wszystko jej wybaczy, a ona zawsze będzie go kochać. Układ idealny. Jej oddałby swoje ostatnie żelki, kupiłby co tylko by chciała i znosiłby jej humorki mężnie. Wszystkie młodsze dziewczęta zazdrościły Corin jej kmiecia, a i Finn nie raz słyszał od swoich kolegów, by się w końcu "za nią zabrał, bo ucieknie". A ich kłótnia przez wiele tygodni utrzymywała się jako najważniejsze wydarzenie w szkole, więc coś w tym musiało być. Każdy o nich wiedział. A czy ktoś wiedział o nim i o Jimmym? Teraz wiedziała Gryfonka i nikt więcej, nie licząc też tamtego chłopaka, który wtedy wparował do pokoju na Słowacji. Jimmy może i był znany w Hogwarcie; w końcu był całkiem dobrym tancerzem i przyzwoicie wyglądał (Finn uważał, że nawet więcej niż przyzwoicie), ale nikt pewnie nawet go nie podejrzewał o takie zapędy. -Tak, malutka, o taka- powiedział, pokazując kciukiem i palcem wskazującym, jakim drobinkiem jest Cornelia. -Taka tyci- tyci, pyci!- dodał, przytulając ją do siebie niczym ciotka- klotka. Brakowało jeszcze by wytargał Corin za policzki i zaczął wypytywać, jak jej idzie w szkole i jak tam sprawy miłosne. -Więc ją wezmę. A potem pewnie i tak mi ją ukradniesz- uśmiechnął się "uroczo" sięgając po bluzę.W tym samym jednak momencie student złapał go za ręce i zaczął obracać wedle jakiegoś tańca, o którym biedny Puchon nie miał nawet pojęcia. Bluza wypadła mu z rąk i poleciała w bliżej nieokreślony kąt. Finn był przerażony i z tego przejęcia podeptał drugiego chłopakowi stopy, za co potem zaczął przepraszać go sumiennie. On po prostu nie umiał tańczyć i tyle. Był w tym beznadziejny, w przeciwieństwie do Jimmy'ego. Zaśmiał się cicho, trącając nosem jego policzek i puścił wolno do przymierzalni. Sam podniósł swoją bluzę i poszedł do lady. Jego portfel to zaboli, na pewno. Ale od czasu do czasu można sobie pozwolić, zwłaszcza, że Corin się podobało. Radośnie pognał w stronę dziewczyny i pomachał jej torbą przed nosem. -A ty co wybierasz, okruszku?- spytał, od czasu do czasu zerkając w stronę przymierzalni, czy aby nie wychodzi z niej młody pan Clarke.
Oh, plotki! Jak on ich nienawidził. Znaczy do samej 'idei' plotek nawet nic nie miał, czasem było się z czego pośmiać. Ale tych konkretnych szczerze nienawidził, dostawał nerwicy za każdym razem gdy mówiono o Finn'ie i o Corin. I nie rozumiał. I bardziej miał żal - Finn nie lubił publicznego okazywania uczuć, bynajmniej jak Jimmy zauważył z drugim chłopakiem. Zupełnie jakby się wstydził, choć zdaniem blondyna kompletnie nie było czego. No bo jak no? Uczuć ma się wstydzić, tego jaki jest? To śmieszne. A może to jego? Oj, lepiej nie kmiń, Jimmy, nie kmiń, bo nędznie ci to idzie. Jeszcze się wkurzysz i zaczniesz awanturę. Ta pewnie kiedyś z resztą nastąpi, jeśli znów usłyszy o parze idealnej. Wlazł do szatni, mierząc obie pary spodni, w końcu wziął oczywiście tę, która zdawała mu się wygodniejsza, a przy tym nawet lepiej chyba leżała. Tamtą odłożył na wieszak, złapał Finna za rękaw i pociągnął w kierunku kas. On ma bluzę, on ma spodnie... a ona? Ohh. Nie chciało mu się siedzieć tyle czasu w sklepie. Zaczął grzebać za portfelem. Zapłaci za swoje spodnie i potem na nich poczeka. O.
Pamiętała ów kilka randek. Najlepsza i najbardziej utwierdzająca w pamięci była ta pierwsza. Chociaż nie wiedziała, czy można to tak nazwać. W końcu Finn wpierw bezczelnie ją zbeształ, potem zabrał ją do kawiarni, żeby koniecznie przeprosić. Myślał wtedy, że jest chłopakiem. I nie dziwię się mu wcale. Nie raz nie dwa tak ją traktowano. Przy spotkaniu z kumplami słyszała zazwyczaj „Siema stary” i dostawała mocnego kuksańca w plecy tak, że czasami aż jej chwilowo tchu brakowało. Naprawdę ciężko się nie pomylić gdy jej głowę zdobi kaptur i nie widać włosów do pasa. Może ona powinna jeszcze raz sprawdzić jakiej właściwie jest płci? Ale to nie przy ludziach, nie przy ludziach. Chyba, że tylko z Finnem. Cornelia również słyszała od koleżanek i kolegów podobne teksty. Że jej kmieć nie zawsze będzie tylko i wyłącznie jej i że powinna w końcu dać mu do zrozumienia, że albo w końcu przejrzy na oczy i pocałuje ją, czy coś. Albo kiedyś będzie żałował widząc Cor w ramionach jakiegoś dupka. Ale niektórzy uświadamiali jej, że powinna pozostawić bieg wydarzeń taki, jakim jest. Jeżeli między nimi coś będzie miało się podziać, to się stanie coś, co zmieni wszystko. Nie wiem, może upiją się i Corin go zgwałci na środku lasu na kanapie? O ludzie, powinna mu koniecznie wysłać pewną aluzję ku temu! Ale by było fajnie! W podświadomości właśnie robiła swoje charakterystyczne: Waaa! Może skoro są sobie bliscy, to powinni w końcu ogłosić siebie światu. W końcu powinno się wyznawać miłość na każdym kroku. Brązowowłosa wręcz marzyła o tym, żeby iść korytarzem z koleżankami i nagle zostać pociągniętą przez mężczyznę, który ją przytuli i przy ludziach będą się miziali i wdzięczyli do siebie całymi dniami. Tak rozumiała w jakimś sensie miłość, której jeszcze nie doświadczyła. Bo Dracon prawdopodobnie będzie z jej BFF, Ramiro zniknął, David to sukinsyn. Ciekawe, czy Finn też miał tyle chłopaków czy dziewczyn, którzy okazali się być nieudanym celem. - No eeej! Ludzie jak ja cie nienawidzę! Chodź tu zaraz ci zrobię krzywdeeeee aaa duszą mnieee duszą mnieeee! Widzę światełko w tuneluuuuu! - Awanturowała się czując się nagle jak taka Calineczka. Ale tamta chociaż miała skrzydła czy coś. I ropucha ją goniła! A tutaj zamiast słodkiej żabci przytula ją taki siedemnastolatek. Straszne po prostu! Horror! Aż będzie miała koszmary. Migdalenie, migdalenie. I wreszcie znowu poszedł. Jak on ją kurcze wkurza. I tego uczucia naprawdę nie mogła się wyzbyć. Czy ona... Jest aż tak zazdrosna? Nawet siostra o brata nie jest w ten sposób. Co można jednak poradzić? Co do bluzy, to oczywiście, że mu ją lada chwila ukradnie. Może już nawet bez niej wróci do domu? Ale nie musiała mu tego jak na razie mówić, bo jeszcze będzie chronił materiał za wszelką cenne! Jak rycerz w czarnej zbroi! A nie! W ten sposób, to on może tylko ją bronić. Ruszyła powolutku za ciągniętym przez balerinę ciemnowłosym. On zawsze go tak wszędzie ciąga, wyciąga biednego nierytmicznego Finka do tańca i w ogóle? Jak można kochać kogoś takiego? Ten blondyn był po prostu uosobieniem wkurzającego idioty, - Najpierw się poczułam jak krasnoludek, a teraz jak resztka po ciastku słoneczko – Wystawiła do niego język i przez chwilę umilkła, by wyraźnie się zastanowić – Potrzebowałabym jakiejś takiej psiej chustki dla mnie na szyj... A FAKT! Ty jeszcze nie wiesz! Ja ci to muszę pokazać! - Krzyknęła nagle jak zwykle ignorując to, że co kilka sekund cały sklep się na nią gapi jak na nieokiełznaną wariatkę. Zamknęła oczy i tak... trwała przez jakąś minutkę. Po chwili je otworzyła i spojrzała na niego. Uniosła palec w geście znaczącym „CZEKAJ! JA TO ZROBIE”. I za drugim razem się udało. Po chwili na ręce Finna wskoczył sobie mały szczeniaczek rasy Jack Russel, który jednakże ma dwa wesoło merdające ogonki i niespotykane, czysto błękitne oczy. Na dodatek wyglądał tak, jakby się uśmiechał, a wręcz śmiał z zadowolenia. Animagia górą! Yay! No, teraz to fakt. Jest tycia. Kurcze, czepiała się, a teraz jak stanie na tylnych łapkach do przednimi mu ledwo co do kolan dosięgnie. Gdyby zapytano o to Corin, to stwierdziłaby, że Finnek może się bać tego, że jego opinia w szkole mocno ucierpi, że nagle zaczną go gnoić dlatego, że zdradził Cor z chłopakiem. W końcu była dość lubiana. Inni mogą za to być przeciwko Corinka i uznać, że musiała być dla swojego ukochanego puchonka podła i dlatego ją zostawił. Ogólnie znowu by wypłynęły nowe plotki. Znowu zrobiłaby się afera. Zaś ludzie skakaliby sobie do oczu z ich powodu. Haha! Normalnie, jakby byli jakąś filmową parą. Jedne fanki z łopatką mówią, że Bella ma być z Edwarem! Drugie z piłą mechaniczną, że Bella ma być z Jackobem. Tania, gówniana głupota mugolska, ale widocznie i czarodziejom to się udziela.
Tak, ich pierwsze spotkanie było niezapomniane. Finn wziął ją najpierw za chłopaka i mocno okrzyczał za jej zachowanie, a następnie- gdy kaptur opadł z tej ślicznej główki, sam Finn omal nie padł z wrażenia. Był w szoku, naprawdę. Było mu tak strasznie wstyd... Strasznie, okropnie, czuł się jak ostatnia świnia. Nawrzeszczał na dziewczynę, podniósł na nią rękę... jak mógł? Z tego wszystkiego zaprosił ją do kawiarni, w której spędzili kilka dobrych godzin. Jedli, śmiali się i rozmawiali. I jak się okazało od razu złapali wspólny język; to samo ich bawiło i smuciło, a on już po godzinie powiedział wprost, że jest nieźle stuknięta i ochrzcił ją "maleństwem". Dobrze im ze sobą było. Co do poprzednich związków... kurcze, jakich poprzednich związków?! Po tym niefortunnym rozstaniu z Jimmym był jedynie z Villemo. I, o zgrozo, to z nią przeżył swój pierwszy raz. Oboje byli wtedy nieźle pijani, po imprezie albo nawet w trakcie i tak to się zaczęło... Choć Finn do dzisiaj nie był właściwie pewny, czy kiedykolwiek byli parą. Dziewczyna mogła mieć każdego, każdy mu jej zazdrościł. Ale wiedział, że prawdopodobnie nie był jej jedynym. I to mu wcale nie przeszkadzało. Kłócili się nawet w łóżku i darli koty o błahostki. Nie, zdecydowanie nie byli dobra parą, a mimo wszystko... Finn jakoś wytrzymał u jej boku te kilka tygodni. Zerwanie było czystą formalnością; Finn wyzwał ją, ona wyzwała Finna i tak to się skończyło. Ale ich "związek" rozpadł się już dużo wcześniej. -Jaaaa?! Ja cię dusze?! Moje maleństwo?- wyszczerzył zęby w uśmiechu, przyciskając ją do siebie jeszcze mocniej. Zmierzwił jej włosy, śmiejąc się przy tym głośno. Dopiero po dłuższej chwili wypuścił z swoich ramion, obejmując jedynie delikatnie w tali. Dał się ciągnąć Jimmy'emu do lady, a gdy Corin w postaci pieska wskoczyła mu na ręce... Ponownie się roześmiał, gładząc jej futerko. -Metamorfomagia górą- wyszczerzył zęby w uśmiechu i podrapał pieska za uchem. Pokazał go studentowi, zachwalając przy tym, jaki to on (piesek) uroczy i słodki, że jak go można nie kochać, przecież jest taaaaaaaki rozkoszny. I jak merda ogonem! Jakie ma mięciutkie futerko! Finn był wniebowzięty. Gdy już pozachwycał się psiakiem, a chłopak zapłacił za spodnie, Finn dziarskim krokiem skierował się do wyjścia, na ramieniu wieszając reklamówkę z bluzę, a w dłoniach wciąż trzymając Corin.
Amadeus, Harvey i Wilkie z Lunarnych oraz Coco, Zowie i Morgane z Argenów dostali sowy właściwie w tym samym czasie. Komunikat był jasny, natychmiast mają udać się do Hogsmade, do Sklepu z ubraniami Gladraga, a tam za wszelką cenę zdobyć tajemniczą książkę nazwaną Księgą Łowcy. Wyjątkowo dziwi ich wybór miejsca nauczyciela, ale przecież nie mają nic do gadania. Święcie przekonani, że nieobecność zostanie im usprawiedliwiona wybiegają z Hogwartu docierając na miejsce mniej lub bardziej krętymi ścieżkami. Lunarni dotarli na miejsce kilka krótkich minut przed Argenami, zawzięcie dyskutują z przeszkodą pierwszą jaką jest goblin siedzący za kontuarem. Argeni powstrzymują się od natychmiastowego ataku, dopadają goblina również chcąc uzyskać jego pomoc. Kłótnia robi się coraz bardziej burzliwa, stworzenie uderza pięścią w stół tracąc cierpliwość. Każe im wybierać, słynna dylemat orzeł czy reszka. Wskazuje palcem na Wilkiego z Lunarnych każąc dokonać mu wyboru. Parzysta czy też nieparzysta?
Wilk mimo uszu puścił wywód Janett, udając, że dociera do niego każde słowo. Iście mentorski wyraz twarzy skutecznie mógł ją zmylić. Jednakże na pierwszy rzut oka widać było, że bez przerwy czymś się martwi. Płoszy go każdy niespodziewany trzask gałązki czy mocniejszy oddech wiatru. Rozmowa niemalże go rozluźniła - stres towarzyszący mu na każdym kroku, ulatywał z każdym kolejnym słowem i uśmiechem Janett. Włożył ręce pod głowę i przymknął powieki, rozkoszując się intensywną wonią szmaragdowozielonego trawnika. Nagle, cała pozytywna energia uleciała z niego jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Malownicze otoczenie, obecność Janett, okazała się zupełnie bez znaczenia. Do Wilkiego podleciała czarna, puchata sowa i czekała, aż ten odbierze list. Patrzył na nią tępo, dobrze wiedząc, co tam znajdzie. Obawiał się tego od tygodni. Myślał, że w jakiś magiczny sposób tego uniknie. Po co się w to pakował? Gdyby to od niego zależało, gdyby nie namowy, a wręcz stanowcze naciski ze strony ojca, nigdy nie dołączyłby się do lunarnych. Wyciągnął rękę i wydobył list ze szponów sowy, wiedząc, że nie może tego dłużej odkładać. Zlustrował kartkę papieru nieobecnym wzrokiem. Każde kolejne słowo sprawiało, że anemiczna twarz Twycrossa bledniała. List wymagał natychmiastowej reakcji z jego strony, toteż przygryzł wargę i spojrzał na Janett wyzywająco, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił z siebie wydobyć głosu. W ostateczności spojrzenie było jedynym co przekazał na pożegnanie, nie był w stanie zrobić niczego więcej. Ponieważ w owe miejsce pod mostem zawędrował po raz pierwszy, pobiegł po wąskim zboczu do góry, aby złapać orientację, gdzie się znajduje. Gdy dostrzegł zamek i zorientował się mniej więcej którędy powinien się udać, wyciągnął rękę i z przekonaniem szepnął "accio miotła". Z wyciągniętą ręką obserwował, jak ta leciała ku niemu przez błonia. Złapał ją, dosiadł, po czym odepchnął się nogami od ziemii i zaczął lecieć w stronę Hogsmead. Owy lot nie był w najmniejszym stopniu porównywalny do tych, które przeżywa na boisku quidditcha. Czując zdrową rywalizację, Wilk był bardzo pozytywnie nastawiony, wierzył w siebie i swoje możliwości, był szczęśliwy. Natomiast teraz prędkość jaką osiągnął aby jak najszybciej znaleźć się na miejscu, nie należała do przyjemnych doznań. Jedyne co słyszał to szmer wiatru, a adrenalina pozwoliła mu przez chwilę zapomnieć o czekającym go niebezpieczeństwie. Gdy znalazł się na miejscu i stanął po podróży na nogi, przez chwilę nie mógł złapać równowagi. Tak wiele wrażeń i emocji, które teraz mu towarzyszą, biją od niego z niewiarygodną siłą. Mimo tego, że w środku boi się jak chojrak, wiedział, że niczego nie może okazać. Pewnym krokiem wkroczył do sklepu, gdzie zobaczył Amadeusza i Harveya. Znał ich ze szkoły. Od razu wiedział, że grają w jednej drużynie. Wspólnie zaczęli dyskutować na temat goblina, gdy do sklepu wpadły dziewczyny z argenów. Wilk zmierzył Coco beznamiętnym wzrokiem, nie wiedząc jak się zachować. W ostateczności zachował kamienną twarz. Wyłączył się całkowicie, rozmyślając o tym, w co się pakuje. Nie może zawieść Farida, ale... co z Coco? Słyszał tylko urywki dyskusji, sam nie biorąc w niej udziału. Z konsternacji wyrwał go goblin, który zadał mu pytanie... - Nieparzysta - odparł cicho, wpatrując się w niego badawczym spojrzeniem i próbując rozgryźć.
Ludzie. Społeczeństwo. Osoby publiczne. Uczniowie. Studenci. Kadra. Wszędzie tego pełno, dlaczego nie da się od tego uwolnić? Odpocząć, chociażby na chwilę? Móc w spokoju pomyśleć? Być wolnym od ciągłych pytań, nieustających kłótni? Czy takie spokojne miejsce istnieje? Owszem. Dom tego Puchona, piętro. Drugie drzwi od lewej. Mało widoczne, taka zaleta, że panuje tam wieczny spokój. Skupienie. Nikt mu tam nie przeszkadza. Ale tu, w Hogwarcie? Czy spokojne miejsce istnieje? Owszem. Dormitorium Puchonów, w godzinach nocnych i gdy niemalże nikogo w nim nie ma. Tam jest zawsze spokojnie. Dlatego Harvey udał tam się w tempie ekspresowym, potrzebował spokoju. I zaznał go. Na jakiś kwadrans. Wielkie, ponure ptaszysko zakłóciło jego harmonię. Właściwie, ciekawiło go, jak znalazło się w lochach. Ale to nie ważne, dostał list. Od Fairida. Taki rodzaj listów rozpozna wszędzie. Hogsmeade? Ubrania Gladraga? Ale... Więc tak, chce Księgę łowców? I ją zdobędzie. On i dwóch innych Lunarnych. Był miło zaskoczony. Nie zawsze mu się zdarzało być zauważanym. Szczególnie jeśli trzeba wybrać trzy osoby!... Zarzucił na siebie coś cieplejszego i dosłownie wyparował z Pokoju Puchonów. Biegł. Biegł tak szybko jak potrafił. A to potrafił najlepiej, szybko biegać i mało się męczyć. Już wybiegł z Hogwartu, przed oczami śmignęła mu tylko sylwetka Asmodeusa. Biegł, dobiegając do sklepu jako pierwszy. Niemalże wleciał do środka, patrząc jak za nim wkracza dwójka pozostałych. Skinął na nich głową. nie chciał mieć nic do czynienia z Asmodeusem, już przecież i tak starszy Krukon go nienawidził. Goblin. Jakże on uwielbiał gobliny! Tak świetnie się z nimi można było dogadać! Wpadli i ich przeciwnicy! Jak miło, toż to dwie osoby, które kojarzył z Hufflepuff i pewna starsza, Krukonka. Dyskusja z goblinem trwała, ale została przez niego przerwana. Nieparzysta czy parzysta?... Czemu nie. Miał nadzieję, że Wilkie dobrze wybierze. On nie miał szczęścia do takich rzeczy.
Od jakiegoś czasu była tak szczęśliwa, że chodząc z głową w chmurach, zupełnie już zapomniała o Lunarnych, o Argenach, o całym tym konflikcie, wyparła to na jakiś czas ze świadomości, by móc być bez żadnych przeszkód najszczęśliwszą osobą w zamku. Otrzeźwił ją list od Abriendy, krew od razu uderzyła do głowy i zaczęła szybciej krążyć w żyłach, mieszając się z adrenaliną. Rzuciła wszystko, czym się zajmowała i za chwilę biegła już w stronę Hogsmeade, zapominając nawet o ciepłym okryciu, tylko różdżkę chwyciła, zachowując resztki rozsądku. Bieg otrzeźwił ją do tego stopnia, że kiedy w końcu znalazła się w sklepie, mogła już jasno myśleć, mogła już działać. Tylko obecność Wilkiego zbijała ją z tropu, starała się na niego nie patrzeć, zauważając jego obojętne spojrzenie, kierowane w jej stronę. Miała nadzieję, że to, co powiedział jej ktoś z Argenów o tym, że Twycross wstąpił w szeregi Lunarnych, okaże się nieprawdą. Ale nie, to nie był czas na rozstrząsanie tego, zajmowanie się swoimi własnymi problemami, kiedy trzeba było powstrzymać Farida, jej matka w tej sytuacji na pewno skupiłaby się właśnie na tym, na walce. Przywołując jej wspomnienie, by dodać sobie sił, zacisnęła zęby i skupiła się na dyskusji pobratymców.
Zajmował się właśnie odrabianiem pracy domowej, gdy podleciała do niego sowa, dając mu wyraźnie do zrozumienia, że powinien jak najszybciej odebrać pocztę. Zabrał jej więc list i otworzył go, po czym przeczytał pierwszy raz... a potem jeszcze tyle razy, aż zapamiętał jego treść. Złożył szybko swoje rzeczy i ubrał się, by szybko wyjść do Hogsmeade. Przedtem wrzucił jeszcze list do rozpalonego kominka, nie chciał, by ktoś niepowołany przeczytał jego treść. Szybkim krokiem podążał do sklepu z ubraniami Gladraga. Nie biegł, nie chciał być zbyt zmęczony, nie byłby skoncentrowany, a na pewno mu się przyda dobra forma. W końcu jednak dotarł do sklepu Gladraga, a w nim pojawiła się złość. Ten chłystek, Harvey, miał z nimi szukać księgi? To było niepojęte, że on jeszcze był w Lunarnych. Amadeus wciąż twierdził, że ten chłopak nic sobą nie reprezentował i nie był na nic potrzebny, nawet po tym, jak słyszał, że to Lloyd zdobył klucz. Nie, Holender szedł w zaparte i nienawidził Puchona. Do Wilkie'ego nic nie miał, tolerował go, nie podpadł mu w niczym. Rozmowa z goblinem nie była łatwa, a jeszcze wpadli Argeni. Och, wpadła kochana Coco Chanel! I inni głupcy, jakby myśleli, że uchronią świat przed Faridem, przed Azazelem! Amadeus miał nadzieję, że decyzja podjęta przez Wilkie'ego będzie dobra, choć liczył się tej z drugą opcją.
Mimo iż on także, podobnie jak Coco, chodził z głową w chmurach to nie zapomniał o wilkołakach. Nie zapomniał o tym całym chaosie, o poprzedniej przegranej. Teraz jedyne, czego chciał to zemścić się na parszywych kundlach i zdobyć drugi artefakt. Chciał do zrobić dla siebie, dla całej drużyny, dlatego gdy tylko dostał list wybiegł z Hogwartu. Dosłownie. Wybiegł tak jak stał- w przydługim swetrze, z przyzwyczajenie tylko chwytając czapkę. Mróz szczypał go w policzki i nos, ale dzielnie biegł, aż zdyszany dotarł do wioski, w wyznaczone w liście miejsce. Był jednym z pierwszych, jak widać nie tylko on gnał jak szalony. Policzki miał czerwone, a ręce skostniałe z zimna. Ledwo trzymały różdżkę, a Puchon dyszał, pochylając się do ziemi, z rękami na kolanach, chcąc złapać oddech. Jego serce waliło, jak szalone i coś mi się wydaje, że to nie tylko z powodu przebytych pędem kilometrów. Wszystko potoczyło się tak szybko; gdy tylko oddech Zowiego wrócił do normy trzeba było decydować. Cieszył się jednak, że to nie na nim spoczął wybór liczby parzystej czy nieparzystej. Nie cierpiał podejmować decyzji; ich skutków jeszcze bardziej. Mu ciężko było nawet wybrać coś na obiad, a co tu dopiero mówić o czymś takim! Liczył tylko, że Wilkie się pomylił.
Goblin wziął ze stołu monetę i podrzucił wysoko. Chwila ciszy, skupienia, niemalże słychać było, jak bardzo myśli uczniów i studentów są skoncentrowane na wyniku. Moneta upadła na brzydką dłoń, goblin przez chwilę przyglądał się jej w skupieniu. - Nieparzysta - powiedział w końcu, patrząc na Wilkiego. Skinął na niego palcem, żeby podszedł bliżej, wyjął zza lady małą butelkę, wręczył chłopakowi. Odwrócił się do stojącego dwa kroki dalej posągu w kształcie hipogryfa, nacisnął na dziób, a ten odjechał z cichym szmerem, otwierając przejście. - Ty i jeszcze dwoje wchodzi. Reszta nigdzie nie idzie - powiedział goblin, pilnując czy trzy osoby znikają za posągiem.
Wilkie, Amadeus i Harvey przechodzą do następnego pomieszczenia, natomiast Argeni, aby przejść dalej i zabrać drugą butelkę, muszą pokonać goblina. Wystarczą dwa trafienia. Tutaj rzucacie kostką: parzysta - trafienie, nieparzysta - pudło. Obowiązuje kolejność Argen - Lunarny - Argen, a więc na zmianę, nie ma dwóch rzutów pod rząd. Postów możecie pisać ile chcecie. plan parteru
Czas oczekiwania na wynik rzutu monetą zdawał się wydłużać w nieskończoność. Amadeus już chciał poganiać goblina, by ten się pospieszył i rzucił wreszcie tą monetą. Chciał, żeby wreszcie się rozstrzygnęło, kto przejdzie dalej! Jednak w końcu goblin rzucił... i tak, nieparzysta, ha! Pojawił się u Holendra szacunek do Twycrossa, że potrafił dobrze obstawić wynik. Choć właściwie przecież to był przypadek. Ale liczyło się to, że oni szli dalej, a Argeni zostawali i musieli dalej się użerać ze stworzeniem. Lunarni mieli w tym momencie większe szanse na zdobycie Księgi Łowcy. Jednak Amadeus liczył się z tym, że los mógł się odwrócić. Zastanawiał się też, co znajdowało się w tej butelce, którą otrzymał Slizgon. Jakiś eliksir? Trucizna? Coś innego? Jeszcze nie było im dane poznać odpowiedzi. Niemniej jednak przechodzili dalej. Minęli posąg, a za posągiem...
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Spała, gdy to wszystko zaczęło się dziać. Leżała sobie tak w dormitorium, dostała list, a pomimo.. Była w świecie swojej fantazji. Śnił jej się inny świat, pełen dziwnych stworów, multum planet. Leciała gdzieś pomiędzy pierścieniami planety, obejrzała się i zauważyła jakiś cień. Zaczął ją ścigać, dorwał powoli jej ciało, widoczność. Obudziła się z krzykiem. Po chwili przeczytała list. - O kurw..de - Wrzasnęła. Strzeliła sobie w policzek ręką, żeby się rozbudzić. Ubrała szatę, wzięła miotłę i powoli wybiegła ze szkoły. Podążyła do zakazanego lasu, aby polecieć. Nie była najlepsza z tej dziedziny sportu magicznego. Szarpało nią podczas lotu, jednakże dotarła tutaj bezpiecznie. Weszła akurat gdy zostały rzucone kostki. Zobaczyła swoich wrogów, zakuło ją w sercu. Potrząsnęła głową. Nieparzyste, czyje? Oni się ruszają.. Oni idą.. Goblin ich poprowadził, wskazał drogę.. Zbladła. Zauważyła, gdzie stoi Zowie. Podeszła do niego mając pytającą minę. Czekała na jakieś wyjaśnienia.. Bała się, czuła jakby całe jej ciało zamarło, jakby nadal śniła..
Zowie nerwowo zagryzał wargi, spoglądając na lecącą w górę monetę. Ta chwila wydawała mu się wiecznością, podczas której naprawdę mocno ściskał swoją różdżkę. Był przerażony, choć to przecież nic nie znaczyło. Przecież to tylko jakaś głupia gra, prawda? Ale nawet, gdy to sobie usilnie powtarzał- bał się tak samo, dodatkowo napędzając się jeszcze bardziej. Klops. Weszli. Oni weszli, a oni musieli zostać tutaj. Już myślał, że goblin odeśle ich z powrotem do Zamku, ale tak się nie stało. Powoli wyciągnął różdżkę przed siebie. -Drętwota- wycelował w goblina, bez żadnych ceregieli. Trafił, a jakże by inaczej. Goblin nie wyglądał na zadowolonego i w innym wypadku Zowie pewnie by go jeszcze przeprosił, ale teraz nie mieli na to czasu. Rozejrzał się po koleżankach i skinął im delikatnie głową, jakby dając znak, by także zadziałały.
Lunarni Augustus, Harvey i Wilkie przeszli za posągiem i zobaczyli wielkie pomieszczenie, w którym żadnemu z nich nie było dane wcześniej przebywać. Wydawało się być zapleczem. Dookoła było mnóstwo kurzu, pełno źle skrojonych ubrań bądź starodawnych szat. Po drugiej stronie pokoju znajdowały się spore, hebanowe drzwi. Chcieli zwyczajnie ruszyć w ich stronę, ale nie było im to dane. Ubrania zaczęły szumieć, poruszać się. Może i mogliby to zignorować i pójść dalej, ale nie było takiej opcji. Spod nich wyleciało wielkie stado Bahanek. Kąsające elfy natychmiast rzuciły się do ataku na trójkę, nie dając tak łatwo za wygraną. Zwykłe zaklęcia obronne nic tu nie dadzą, trzeba skorzystać z buteleczki, rozpylić to co w niej jest, Bahanocyt ma się rozumieć. Kostki: 1, 2, 3 - niepowodzenie 4, 5 - zatrzymuje tylko połowę stworzeń 6 likwiduje wszystkie Rzucacie w jakiejkolwiek kolejności, żeby przejść dalej, musicie pokonać wszystkie Bahanki.
Argeni Drętwota podziałała na goblina tylko przez dłuższą chwilę, z pewnością nie była ona wystarczająca, by towarzystwo mogło ruszyć za trójką już znajdującą się w kolejnym pomieszczeniu. Kiedy tylko zaklęcie przestało działać, stworzenie wyraźnie wściekłe za takie traktowanie, ruszyło w stronę najbliżej stojącej Coco. Jego zamiary zdecydowanie nie wyglądały na przyjazne. jeszcze jedno trafienie i możecie iść dalej
Ogromny kurz, jaki był w pomieszczeniu, sprawił, że Amadeus zaczął kaszleć i się krztusić. Tu się nie dało oddychać, musieli iść stąd jak najszybciej! I chciał w szybkim tempie do nich dotrzeć, ale niestety, zdążył zauważyć, jak ubrania same się ruszały, a potem zza nich wyleciały bahanki. Amadeus zaczął się bronić, przez rzucanie zaklęć obronnych. Jednak nie na wiele zdały się jego starania... po części przez to, że ciężko było mu się skupić, elfy były wszędzie! A po za tym ciężko było mu wypowiedzieć cokolwiek, przez ten kurz. Walczył więc z bahankami usilnie, ale niestety, jak na razie nie dawały za wygraną. Jedyną dobrą rzeczą był fakt, że jeśli Argeni by się tu dostali, to też będą musieli z nimi walczyć.
Szumiało jej w głowie od adrenaliny. Klęła w myślach, patrząc, jak Lunarni ich wyprzedzają. Nie mogli na to pozwolić, trzeba było ich zatrzymać. Wyciągnęła różdżkę, myśląc nad zaklęciem, które pośle w stronę goblina, ale wyprzedził ją Zowie i podmuch powietrza towarzyszący świetlistemu promieniowi poruszył jej włosami. Odetchnęła, rozluźniając ucisk na różdżce, ale tylko na chwilę, bo zaraz zobaczyła jak goblin przytomnieje i rusza w jej stronę. Włoski zjeżyły się jej na karku, ręce zaczęły pocić, palce silniej chwyciły różdżkę. Wdech, wydech, skoncentruj się, Coco! - Petrificus Totalus! - wykrzyknęła, wykonując odpowiedni ruch dłonią i znowu blade światło na chwilę rozjaściło sklep. Nie od razu dotarło do dziewczyny, że trafiła i droga jest wolna. - Chodźmy za nimi! - zawołała z zacięciem.
Wilk oczekiwał z napięciem na werdykt goblina. Z jednej strony, czuł się wyróżniony, że to właśnie jego wybrał, ale z drugiej obciążył go dużą odpowiedzialnością. Wilk nie wiedział na czym ów decyzja zaważy, ale miał nadzieję, że trafił poprawnie. Goblin podrzucił monetę swymi przydługimi, paskudnymi łapami, a ta opadła na jego dłoń. Wpatrywał się w nią dłuższą chwilę, po czym ponownie podniósł wzrok na Wilka. Skinął na niego, a ten z lekkim oporem podszedł ku niemu. Otrzymał tajemniczą fiolkę, po czym ze słów goblina wywnioskował, że jego traf okazał się właściwy i lunarni otrzymali przewagę. Wilk przygryzł dolną wargę, aby nie pozwolić uśmiechowi, który samoistnie cisnął mu się na usta, ujrzeć światła dziennego. Z jednej strony cieszył się z powodzenia swojego wyboru - przecież właśnie po to tutaj przyszedł, po wygraną. Ale przecież tylko lunarni odczuwali radość z powodu jego wyboru, Coco... Coco była zapewne rozczarowana. Walczyła w przeciwnej drużynie. Byli do siebie wrogo nastawieni. Każdemu zależało na czymś zupełnie odrębnym, na cholernym antonimie. Bolało go to. Ale nie miał zamiaru tego pokazać. Spojrzał na Amadeusa i Harveya z wyrazem tryumfu na ustach i po chwili wkroczyli do kolejnego pomieszczenia. Pierwsze co rzuciło im się w oczy, to wielkie, mahoniowe drzwi. Chcieli zwyczajnie ruszyć w ich stronę, ale nie było im to dane. Nagle, ze stosu ubrań ułożonego w kącie pokoju, wyleciała zgraja bahanek. Elfy zaczęły kąsać lunarnych, powodując niewielkie, aczkolwiek stosunkowo dokuczliwe obrażenia. Chłopak kątem oka widział jak Amadeus bez żadnego rezultatu traktuje je zaklęciami obronnymi. W przypływie impulsu, otworzył buteleczkę i zaczął rozpylać w ich stronę zawartość butelki, która szybko okazała się skuteczna. Lunarni dostrzegli to i szybkim krokiem, powoli opróżniając butelkę, udali się do kolejnego pomieszczenia. Gdy przekroczyli mahoniowe drzwi, Wilk oparł się o ścianę i z głęboką zadyszką, oparł dłonie na kolanach, zastanawiając się, kiedy ten koszmar się skończy. Jednakże coś w głowie szeptało mu, że to dopiero początek. - Coś Wam jest? - Zapytał Amadeusza i Harveya, spoglądając na nich spod zmarszczonych brwi. Zastanawiał się również co z Coco, oczami wyobraźni widział walczącą puchonkę i bezwzględnego goblina, a na myśl o tym, w jego gardle powstawała wielka gula.
Argeni Zaklęcie trafiło goblina i nie zapowiadało się, żeby i tym razem tak szybko się podniósł. Leżał bez ruchu i trójka argenów z pewnością zdążyła przez ten czas zwinąć drugą tajemniczą buteleczkę spod lady, a potem otworzyć przejście i znaleźć się w dużym pomieszczeniu, tak samo jak wcześniej Lunarni. Ale tych już nie było, dopiero co zniknęli za hebanowymi drzwiami. Argeni zapewne chcieli ich dogonić... cóż, z pewnością nie uda im się to szybko, bo widać Bahanek zostało pomiędzy ubraniami jeszcze sporo, bowiem oto wielka chmara wyfrunęła spomiędzy wiszących szat i skierowała się prosto na Morgane, Coco i Zowiego. Ciekawe czy oni też tak szybko wpadną na pomysł, że zawartość buteleczki może im pomóc w pokonaniu stworzeń? oczywiście, rzucacie kostkami: 1, 2, 3 - nie udało się 4, 5 - udało się, ale pokonujecie tylko połowę stworzeń 6 - wszystkie bahanki zostają trafione
Lunarni Za drzwiami znajdował się korytarz, oświetlony nikłym światłem. Właściwie, nie dało się określić jego źródło, ale cała trójka z pewnością bez problemu dostrzegła, że przed nimi rozciągają się schody. Trzeba było więc po nich po prostu wejść... Na szczycie widać było drzwi, jeszcze nie wiedzieli, że są zamknięte. Czy to możliwe, żeby miało być tak łatwo?
______________________
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Wzięła buteleczkę spod lady. Pobiegła do hebanowych drzwi, po czym otworzyła je dla grupy. Wbiegli do tego wielkiego pomieszczenia. Panował tutaj półmrok, wzdrygała się. Nagle ubrania zaczęły się ruszać, a kurz powodował drażnienie ich dróg oddechowych. Było im ciężko oddychać i kichali.. Nie dość tego, nagle z tych ubrań wyfrunęła wielka ich zagłada, pod postacią Bahanek, które były wściekłe, kąsały gdzie popadnie. Morgane wyjęła buteleczkę i posłużyła się nią, żeby pokonać wredne szkodniki, niestety.. Buteleczka zadziałała tylko na połowę. Trójka Argenów, będzie musiała teraz walczyć jeszcze mocniej.. Morgane miała jeszcze odrobinę butelki, podała ją więc do Zowiego. - Spróbuj Ty, mnie już za bardzo atakują - Machała dłońmi, próbując odgarnąć stworzenia od siebie, wiedziała dobrze iż żadne zaklęcia tutaj nie zadziałają. Biedna pragnęła w duchu już pojedynku, niż takiego cierpienia. Aczkolwiek na ostatnim bardzo oberwała, sądziła iż teraz będzie lepiej.. Dopingowała siebie w duchu, pomimo tych wszystkich uporczywych ukąszeń. Zerknęła na dwójkę pozostałych Argenów. Zamarła gdy chłopak miał już użyć pozostałości z butelki, czuła iż na nim spoczywa teraz werdykt. Szkodników było o połowę mniej, lecz teraz to Morgane w szczególności atakują, gdyż to ona próbowała je powstrzymać.. Dziewczyna ostatnimi czasy nie miała szczęścia, co było widać w starciach i zadaniach.. Wszystko jednak czas pokaże.