Lokal dobry na każdą porę roku, nie tylko zimę! Przyjdź i zajmij miejsce przy ogromnym kominku, w którym wesoło skaczą magiczne płomienie i który zimą wytwarza przyjemne ciepło, a latem, o dziwo, działa niczym najlepsza klimatyzacja i chłodzi wnętrze. W pubie obowiązuje zakaz palenia, nie kupisz tu również wyrobów tytoniowych.
Dostępny asortyment:
■ Grzane wino z korzeniami i koglem−moglem ■ Ognista Whisky ■ ”Najlepsza Stara Whiskey Campbell'a” ■ Wino skrzatów ■ Wino z czarnego bzu ■ Sherry ■ Piwo kremowe ■ Miętowy Memortek ■ Absynt ■ Rum porzeczkowy ■ Malinowy Znikacz ■ Rdestowy Miód ■ Łzy Morgany le Fay ■ Papa Vodka
Jonathan nie miał jakoś większej ochoty być dzisiaj w pracy, ale przecież z czegoś musiał wyżyć. Nie zarabiał kokosów, to prawda, lecz nie narzekał na swoją pensję. Właśnie uwijał się przy czyszczeniu szkła, kiedy drzwi pubu otworzyły się po raz kolejny i weszła przez nie blondwłosa panienka. Chłopak zawiesił na niej przez chwilę oko, a potem wrócił do pracy. Nie mógł zaprzeczyć, że panna wyglądała atrakcyjnie, jednak jego głowę teraz zajmowała inna sprawa (w większości dotycząca pewnej rudowłosej panny) i pluł sobie w brodę, że postąpił tak, a nie inaczej. Podniósł głowę na dźwięk stukania czymś ostrym o blat i uniósł lekko brew, widząc białowłosą. Jego wzrok zatrzymał się na jej włosach, a on sam nie mógł uwierzyć, że fryzura może być aż tak jasna. Na jej pytanie powstrzymał się, żeby nie wywrócić oczami, bo przecież wystarczyło, żeby zajrzała do spisu. Ale z drugiej strony, może nie zaszkodziłoby być miłym? Nawiązywanie nowych znajomości nie było niczym złym. Bez odpowiedzi nalał jej drinka, podsuwając go jej i zapisał sobie na karteczce, co zamówiła - bo miał dziwne wrażenie, że na jednym się nie skończy. - Nieźle się odstawiłaś. - odezwał się w końcu, wycierając ściereczką kolejne szklanki. - Czekasz na kogoś, czy może wręcz przeciwnie?
Nie znała się na tutejszych miejscach, tak więc jej pojawienie się w Pubie Zimowym to był czysty przypadek. Hogsmeade dopiero odkrywała, podobnie zresztą jak sam Hogwart - błądziła po uliczkach i korytarzach zastanawiając się, czy kiedykolwiek będzie się tutaj orientować. Przeszkadzało jej wszystko, od języka przez pogodę, do samych ludzi. Nigdy wcześniej nie wyjeżdżała z Rosji na dłużej niż parę dni, ewentualnie tygodni - a i wtedy to były wakacje, nie nowe miejsce zamieszkania. Zawsze sądziła, że spędzi swoje życie w cudownej ogromnej willi w Moskwie, u boku swojego... No tak, swojego męża. Szkoda, że zerwał z nią przed ślubem i okazał się być dupkiem. Szkoda. Zapewne jej zachowanie było trochę księżniczkowate, ponieważ uznała, że skoro ktoś tu pracuje, to powinien jej usłużyć. Nie patrzyła w spis, kierując sę tym przekonaniem i jednocześnie chyba szukając kogoś, do kogo mogła otworzyć buzię. Gdy tylko otrzymała kieliszek z niebieskawym napojem, wlała w siebie jego zawartość i znaczącym spojrzeniem poprosiła o dolewkę. Picie w samotności ponoć podchodziło pod alkoholizm, ale Izzy nie znalazła żadnej imprezy, na której mogłaby się wyszaleć. - Przyjmę to jako komplement, chociaż muszę cię poinformować, że nie jest to dla mnie żaden wyjątkowy strój. - Styl miała oryginalny i lubiła myśleć, że sama w ogóle jest oryginalna. Zrobiło jej się troszkę, odrobinkę milej, gdy barman zwrócił na nią większą uwagę. - Nie, nie mam żadnych planów. Dzisiaj towarzyszą mi kieliszki. - Uniosła minimalnie kącik ust, wyczuwając jak żałośnie smutno zabrzmiało to zdanie. Cóż, trudno. W jej mniemaniu mogły być gorsze rzeczy i właściwie, to nie zamierzała płakać nad swoją samotnością. - Czy to ten moment, w którym wyżalam ci się i wydaję majątek, a jak wychodzę ty o wszystkim zapominasz i idziesz do kolejnego klienta?
Jonathan obserwował uważnie dziewczynę, starając się wymyślić o niej jak najwięcej. Wydawała się być bardzo pewna siebie, ale było też coś więcej, coś co było bardzo intrygujące. Może to dlatego nie chciał od niej oderwać wzroku i zachowywać się oschle? Dziwił się sam sobie, bo przecież postanowił, że po tym nieszczęsnym zerwaniu z Clarissą nie będzie się w nic angażował, a tu nagle zjawia się pannica z blond włosami i przewraca mu w głowie. Kompletne szaleństwo, które w pewien sposób podobało się Jonowi. Jasne, już nieraz flirtował z dziewczynami, ale tym razem to było coś innego. Albo nawdychał się za dużo oparów alkoholu i teraz był wstawiony. Tak, zdecydowanie był wstawiony. Uśmiechnął się na jej słowa i dolał jej Łez. W końcu klient nasz pan. - Naprawdę? W takim razie jak wygląda u Ciebie wyjątkowy strój? - zapytał luźnym tonem, unosząc kąciki ust wyżej do góry, kiedy odparła, że dziś towarzyszą jej kieliszki. Z tego wywnioskował, że albo jest po przejściach, albo po prostu lubi pić. Teraz dopiero uświadomił sobie, że przecież nie widział jej wcześniej - a na pewno nie zapomniałby tej dziewczyny. - No nie wiem. Powiem tak, możesz wydać majątek i się wyżalić, a ja raczej nie pójdę do innego klienta. - odparł nieco zaczepnie, patrząc się jej prosto w oczy. - Jesteś nowa w okolicy? Jakoś Cię tu wcześniej nie zauważyłem, a jestem prawie pewien, że nie przegapiłbym Cię. Przez chwilę milczał, a potem odgarnął włosy z twarzy, zaczesując je do tyłu i pochylając się trochę do przodu. - Tak w ogóle, jestem Jonathan. Ale mówi mi Jon.
Doskonale, nie trafiła na jakiegoś gbura. Izzy chyba nie wytrzymałaby w barze, w którym czuła się niechciana - a bywała i w takich miejscach. Ten barman był jednak chyba nie tylko przyjemny dla oka, bo czuła, że charakterek ma równie ciekawy. Na jego pytanie poszerzyła uśmiech, choć nie był on zupełnie szczery. Rosjanka praktycznie cały czas grała, manipulując otoczeniem jak tylko mogła - kochała prawdę, a w szczególności jej elastyczność. Poprawiła dół swojej sukienki. - Ach, ciężko to opisać słowami. Może kiedyś przekonasz się na własnych oczach. - Byłaby bardzo szkoda, gdyby Izzy w tak młodym wieku została alkoholiczką. Przecież, teoretycznie, była sportowcem. O ile w kwestii jedzenia bardzo lubiła dbać o dietę i odżywiać się zdrowo, o tyle napić się po prostu lubiła. Nie chciała sobie tego racjonalizować, bo "chwytanie dnia" wydawało się prostsze. - Godne rozważenia. - Wychyliła kolejny kieliszek. Musiała dobitnie prosić o dolewkę? Chyba odwzajemnienie spojrzenia powinno wystarczyć. Swoją drogą, Pan Słodki Barman miał naprawdę ładne niebieskie oczy. Tak czy inaczej, wierzyła w intuicję mężczyzny, doprawdy. Zresztą dodanie jej procentów skutkowało dla niego samymi plusami - Izabela była o wiele bardziej znośna po paru kieliszkach. - Jestem. - Przytaknęła. - To "prawie" zepsuło efekt, ale niech ci będzie. Przyjechałam ze względu na Mistrzostwa Quidditcha - zdradziła. Nie była jakaś szczególne gadatliwa, ale chętnie odpowiadała na konkretne pytania. Obróciła parę razy w palcach kieliszek, obserwując swego rozmówcę z tym zastygniętym na twarzy wyrazem półuśmiechu. - A nie mogę mówić Nathan? Albo Jo? - Pokręciła głową z rozbawieniem, a białe włosy zafalowały lekko. - Izzy. I możesz mówić jak chcesz. - I co z tego, że poprzez podanie zdrobnienia nie dała mu dużego pola do popisu? Chodziło o drobne złośliwości. Ale przyjazne, oczywiście.
Jonathan odwzajemnił uśmiech dziewczyny, nadal się jej przyglądając. Była w jego typie, to prawda, ale nadal miał mieszane uczucia co do związków, odkąd rozstał się z Clarissą. Jego oczy podążyły za jej dłońmi, kiedy ta poprawiła sukienkę i zaśmiał się cicho na jej słowa. - W takim razie z niecierpliwością oczekuję tego dnia. - odważnie puścił jej oczko. Niestety, Izzy w dużej mierze przypominała mu Tori, a starał się uniknąć rozmawiania, czy samego myślenia o niej i potrzebował dużo silnej woli, by przypomnieć sobie, że nie widział Lacroix od długiego czasu. W sumie też się z tego cieszył, bo bez niej przy swoim boku zdał sobie sprawę jak toksyczna była ich przyjaźń. Silna, to prawda, ale też toksyczna. Przecież to przez Francuzkę rozstał się z miłością swojego życia i to przez nią zaczął zachowywać się jak dupek wobec innych. Z zamyślenia znowu wyrwały go słowa dziewczyny i skupił na niej całą swoją uwagę, z autentycznym zainteresowaniem słuchając jej słów, jednocześnie dolewając jej jeszcze Łez. Nieco go to martwiło, bo wyglądało na to, że Izzy rzeczywiście zamierza zostać najlepszą przyjaciółką kieliszka, dlatego kolejna dolewka drinka była odrobinę mniejsza. Może udałoby mu się zejść co najmniej o połowę. - Mistrzostwa Quidditcha? Rozumiem, że jesteś graczem? - zapytał luźnym tonem, nie dając po sobie poznać wcześniej wspomnianych emocji. - Grasz w jakiejś reprezentacji? Na jakiej pozycji, jeżeli można spytać? Znowu zaśmiał się na jej słowa, także kręcąc głową z rozbawieniem i odgarniając włosy z twarzy, po czym założył je za ucho w nadziei, że nie będą mu już wpadać do oczu. - Skarbie, możesz mi mówić jak chcesz. - odparł, tym samym pokazując jakie przezwisko wybrał dla niej. - Opowiesz mi coś o sobie, Izzy? Wydajesz się być nader intrygującą osobą.
Styl Izzy współgrał z jej charakterem. Był wyzywający i krzykliwy, w przeciwieństwie do jej nieco wypranego tonu głosu i znudzonego spojrzenia. Odzwierciedlał jej emocje lepiej, niż samo ciało, które chwilami jakby się sprzeciwiało. Odczucia Rosjanki zawsze szalały wewnątrz, dla innych ukazując się w formie chłodnego opanowania. - Jestem pałkarką Nietoperzy z Ballycastle - przyznała dość dumnie, zerkając na mężczyznę aby wychwycić jego reakcję. Miała wrażenie, że przedtem na chwilę się zamyślił. Chętnie by się dowiedziała, co też chodziło mu po głowie - ot, w jakimś dziwacznym napadzie ciekawości. Czasem Izabela żałowała, że nie może czytać w myślach. Jako mała dziewczynka marzyła o poznaniu sztuki oklumencji i legilimencji, z biegiem lat doszła do wniosku, że prawdopodobnie by ją to przytłoczyło. Poza tym nie mogła znaleźć nikogo, kto chciałby ją uczyć. Jeden znajomy ojca poinformował ją raz, że jest rozpuszczoną dziewuchą i taka umiejętność byłaby w jej posiadaniu zbyt niebezpieczna. Oczywiście, był to ostatni raz, gdy odezwał się do któregokolwiek Edena. - Ponieważ właśnie taką osobą jestem, Jo. - Bawiła się kieliszkiem, nie chcąc od razu kolejnej dolewki. Powoli zaczynała odczuwać działanie alkoholu i uznała, że na chwilkę (dosłownie chwileczkę!) przystopuje. Podobał jej się ten gest odgarniania włosów, który Jonathan raz po raz powtarzał. Pomińmy już fakt, że sam w sobie Jonathan jej się podobał. - Jestem z Rosji, wychowałam się w Moskwie. Uczyłam się w Durmstrangu, teraz studiuję w Hogwarcie... Ze względu na Mistrzostwa, oczywiście. Chociaż myślę nad zostaniem tutaj. Już mnie nic do Moskwy nie ciągnie - zamyśliła się odrobinę, ale zaraz jej twarz rozjaśnił uśmiech. - Jeśli chcesz coś wiedzieć, to musisz zadawać pytania, słonko. Nie jestem aż tak kreatywna.
Niby już prawie maj i powinno się szaleć na zewnątrz, ale trzask i ciepło kominka wciąż przyciągało. Tym bardziej, że anomalie pogodowe w ostatnim czasie potrafiły zacząć się od słońca i skończyć na śniegu. Z tego właśnie powodu na miejsce picia Eryk wybrał pub zimowy. O ile dobrze pamiętał mieli na stanie niezłą wódkę, dawno nie pił trunków ze swoich rodzinnych stron to wypadało znajomość odświeżyć. Wyciągnął ze sobą @Rayener Arthas więc towarzystwo do picia miał, i to zacne. Jeszcze może ktoś się dołączy i będą pili jak prawdziwi Nordowie! -Cztery razy Papa Vodka proszę! Rzucił na powitanie kiedy wszedł do przybytku. Było pustawo, dobrze. Będą mogli harcować obok kominka i nikt nie będzie składał zażaleń. Godefroy wybrał pierwszy lepszy fotel i postanowił się nieco ogrzać. Owiało go przyjemne ciepło i na chwilę zamknął oczy. Przypomniał sobie niedawną podróż Kanady, było niemal identycznie jak teraz oprócz dobrego trunki. No, i na zewnątrz jeszcze siąpiło coś deszczo podobne. Kiedy otworzył oczy westchnął i wgłębił się w fotel. Nareszcie w domu. -Pijemy z marszu czy chwile odsapniemy? Rzucił do towarzysza ciekawy czy tak samo pali się do picia.
Dla Rayenera typowym było to, że lubił bywać elegancki, więc nawet na zwykłą popijawę ze starym kumplem ubrał się nienagannie. Miał nadzieję, że jego koszula i przylegające spodnie do garnituru przetrwają ten wieczór. Ich wejście było dosyć standardowe. Eryk wszedł i od razu było go widać i słychać, jak to na norda przystało. Ray szedł za nim i uśmiechał się do barmanki. Dosyć szybko wybrali miejsce przy kominku. Godefroy rozłożył się na fotelu, więc jego towarzysz usiadł obok niego. Miło było poczuć ciepło kominka, tego dnia pogoda była dosyć niepewna. Jeszcze rano było niezwykle ciepło, a teraz zrobiło się baardzo nieprzyjemnie. Arthas czuł się jak w domu, w którym się wychowywał. U swojego dziadka. Tam też był wielki kominek, koło którego gnieździł się całkiem duży, dekoracyjny zapas drewna. Przy tym kominku Rayener uczył się wiązać buty, słuchał bajek swojego dziadka, wygrzewał się w zimowe wieczory. Zrobił przy nim też wiele głupich rzeczy. Pierwszy raz w życiu sięgnął przy nim po papierosa, pierwszy raz zaprosił dziewczynę i TO zrobili. Chłopak uśmiechnął się do siebie na te wspomnienie. Miał cichą nadzieję, że dziś jednak nic głupiego się nie wydarzy. -Pijemy!- Rayener spojrzał na niego z niedowierzaniem. Jakby chciał powiedzieć "Dlaczego zadajesz takie głupie pytania?" -Zdrowie! Uniósł kieliszek i stuknął się nim ze swoim kompanem. Brakowało mu w końcu porządnie się napić. -Mam nadzieję, że się nie obrazisz, ale zaprosiłem jeszcze @Dreama Vin-Eurico .
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Jak każdy wąż wolała korzystniejsze warunki pogodowe. Od prawie tygodnia padało bez przerwy i nie zapowiadało się na to, że kiedykolwiek przestanie. Samej Dramie było przez to źle, a jej humor z bardzo niskiego, spadł na niewyobrażalnie niski i właściwie nie istniał, więc kiedy Rayaner zaproponował jej wypad do baru, z wielką przyjemnością się zgodziła. Na wygrzewanie w słoneczku nie miała co liczyć, a powszechnie wiadome było, że alkohol działał rozgrzewająco. Wierzyła w to, że nie będzie zmuszona do tego, by pić jakieś piwo Kremowe, którego osobiście nie cierpiała. Jeśli trunki, to mocne — brzmiało jej motto, do którego się stosowała pomimo dość krótkiego stażu spożywaniu wyrobów wysokoprocentowych. Nie, żeby była jakąś alkoholiczką albo nie potrafiła się bawić bez alkoholu, jednak czuła się po nim pewniej. Najważniejsze, żeby samemu wrócić do dormitorium i przed położeniem do łóżka zdjąć buty i kurtkę, czapki nie trzeba, bo fajnie jak ciepło w głowę. Lokal przywitał ją bardzo przyjemną atmosferą. Przechodząc pomiędzy stolikami, starała się nikogo nie przewrócić i niczego nie zniszczyć, co z jej nieforemnym wzrostem i brakiem jakiejkolwiek koordynacji ruchowej mogło być trudne. Jedyne co jej wychodziło, jeśli chodzi o sporty to granie na perkusji, co notabene sportem nie było. Quidditcha co prawda nie próbowała, ale brunetce nie wydawało się, że przynajmniej w tej dyscyplinie coś zdziała. - Cześć chłopcy, mam nadzieje, że nie czekaliście na mnie zbyt długo — uśmiechnęła się delikatnie, zdjęła z siebie kurtkę i rzuciła ją na wieszak, po czym umiejscowiła się na fotelu i wygodnie rozsiadła na nim. - Jedną kolejkę wam podaruje — machnęła ręką. Nie ma to, jak w towarzystwie węży, stwierdziła w myślach.
Niedługo po tym, jak opróżnili pierwszy kieliszek, dołączyła do nich Dreama. Usiadła koło nich i zaproponowała kolejne. A nie wypada odmawiać. Rayener dawno nie pił z dziewczyną, a tym bardziej tak młodą, jak ona. Mimo tego, że była wysoka, wydawała mu się taka mała i drobna. Po prostu czuł się za nią w jakimś stopniu odpowiedzialny. To trochę głupie, ale już tak miał. Gdy jest w towarzystwie delikatnej istoty płci pięknej, musi zawsze stanąć w jej obronie. -Dopiero co weszłaś, już taka chętna do picia? -Ray spojrzał na nią i uśmiechnął się do niej tak, jak dorosły uśmiecha się do dziecka. To było głupie z jego strony, w końcu nie jest od niej o wiele starszy. Zrobił to podświadomie, miał nadzieję, że nie odebrała tego źle. Ku ich zdziwieniu do pubu wleciała sowa, podając Erykowi list. Ten po przeczytaniu wytłumaczył, że musi iść, pożegnał się i wyszedł.Och, to tyle z chlania. -No cóż... -ślizgon nawet nie wiedział, jak skomentować, więc po prostu uniósł kieliszek i spojrzał na swoją towarzyszkę. -Zdrowie! Teraz zwyczajnie nie wiedział, o czym z nią rozmawiać. Wydawała mu się być inna, niż wszystkie dziewczyny. Już sam jej wygląd dużo mówił, chociaż Ray nie zwykł oceniać po wyglądzie, czuł, że Drama w ten sposób wyraża siebie. W jakimś stopniu go to kręciło. -Nigdy nie słyszałem, jak grasz. Może zaprosisz mnie w końcu na swój koncert, co?
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
- Ray, bo ja mam dobre tempo i nie lubię spać — uśmiechnęła się szelmowsko i sięgnęła po kieliszek. Ich towarzysz tak szybko się wywinął, że nawet nie zauważyła kiedy, ale nie miała zamiaru narzekać. Bez niego czy z nim i tak pozbawi się dzisiaj świadomości. Haustem wypiła trunek i skrzywiła się delikatnie. Pierwszy, drugi, trzeci kieliszek zawsze wchodził ciężko, żałowała, że w Hogsmade nie mieli dostępu do mugolskiej coli albo przynajmniej jakiegoś dobrego soku, no ale wolała nie zapijać niż popijać sokiem dyniowym, który był obrzydliwie słodki i gęsty. Uhh, Drama z całego serca nienawidziła tego wynalazku. - Jak będę miała jakiś koncert, to Cię zaproszę, ale chyba się nie zapowiada. - rzekła całkowicie szczerze i jeszcze bardziej rozwaliła się na fotelu. Nie przejmowała się spojrzeniami ludzi obok czy tym, że ponoć to niekulturalne tak się rozsiadać, skoro była rebelem to była nim także w czasie siedzenia na fotelu. Co do koncertów to była trochę wkurzona na Gemme, gdyby ona była liderką, to by szło zdecydowanie szybciej i nie musieliby czekac aż tak długo, ale przecież nie będzie jej się wtryniać w zarządzanie, bo jeszcze ją wyrzuci. - Podobno startuje drużyna Quidditcha, idziesz na trening? - spojrzała na niego pełna nadziei, a w jej oczach zatańczyły iskierki pobudzenia — Jak pójdę sama, to mnie zabiją, a idę tam w sumie tylko po to, żeby powkurzać odpowiednich ludzi, najwyżej dostanę kaflem w łeb i spadnę z miotły, żadna strata — Nie mogła sobie tego darować. Tylu ludzi, których niezbyt lubiła w jednym miejscu, aż prosili się o to, by tam do nich przyjść i ich rozdrażnić.
Powoli robiło się coraz cieplej i Ray miał ochotę zgasić ogień w kominku, ale obawiał się ewentualnych pretensji, za popełnienie tej czynności, także starał się zignorować możliwość uduszenia się. Ślizgon wyjątkowo nie lubił, gdy było mu za ciepło, więc odsunął się kawałek od paleniska i nalał sobie więcej wódki. -Nalać ci? -W prawdzie pytanie było zbędne, bo napełnił jej kieliszek, zanim zdążyła się odezwać. -Szkoda -odniósł się do tego, co powiedziała o najbliższych koncertach. -Będę czekał tak czy inaczej. Chociaż zapewne zapomni o tym za kilka godzin i przypomni sobie, gdy Dreama go powiadomi o tym, że jakiś koncert w ogóle się zbliża. Już tak ma, że pierw naobiecuje wszystkim wszystkiego, a potem wielce zdziwiony. Gdy się go dłużej zna, da się do tego przywyknąć i wbrew pozorom to wcale nie jest uciążliwe. Gdy ślizgonka zapytała o Quidditcha, Ray się trochę zmieszał, z jednej strony odważny, wysportowany, a z drugiej... nie latał na miotle. Nigdy nie grał w Quidditcha i obiecał sobie, że grać nie będzie, choćby świat miał się kończyć. To dosyć osobista i odrobinę żenująca sprawa, dlatego nigdy nie mówił nikomu, dlaczego tak naprawdę nie gra. -Ja bym z tobą poszedł i to bardzo chętnie, ale... -no dalej, znajdź wymówkę-Ja po prostu nie gram. Nie latam na miotłach, nie interesuję się tym. A kogo chcesz powkurzać?- uśmiechnął się do niej czując, że może jej w tym pomóc. Wkurzanie ludzi to jego ulubione zajęcie zaraz, po piciu. No tak, picie. Uniósł w górę kieliszek i wypił całą jego zawartość za jednym razem, robiąc przy tym trochę dziwną minę. -Powiedz mi, proszę, że to ktoś z Gryffindoru. Wtedy mogę iść nawet na ten trening.
Rožmitál nie przepadał za takimi miejscami, o wiele bardziej wolał spędzać czas w nowoczesnych pubach, klubach. Miejsca przytulne nie były jego bajką, ale na taką okoliczność, jak ta, Pub Zimowy był chyba najodpowiedniejszy. To może zabrzmieć dziwnie, ale w końcu, po dwudziestu pięciu latach swojego życia miał poznać swojego brata, więc musieli spotkać się gdzieś, gdzie będą mogli ze sobą porozmawiać. Arno nigdy w życiu się tak nie stresował, miał wiele obaw co do tego spotkania. Przecież mogą się wcale nie polubić, nie znaleźć wspólnego języka, mogą mieć do siebie pretensje, że przez tyle lat się sobą nie interesowali. Obaw było naprawdę wiele, więc by się rozluźnić, Czech zamówił sobie drinka. I tak był dużo przed czasem, więc wiedział, że zdąży go wypić przed przybyciem brata. Zobaczy go pierwszy raz w życiu, dotychczas rozmawiali wyłącznie przez listy, właśnie w ten sposób umówili się w te miejsce. Arno wie o nim tylko tyle, że mieszka w Londynie i jest o wiele starszy. Miał nadzieję, że chociaż w kilku kwestiach będą się ze sobą zgadzać, w końcu to, że Ivoš ma ponad trzydzieści lat, nie powinno tworzyć między nimi bariery, prawda? Jako, że pogoda na zewnątrz była dosyć ładna, i mimo przelotnego deszczu, cały czas świeciło słońce, w pubie atmosfera była dosyć... zimowa. Ludzie siedzieli w grubych swetrach i pili grzańce, a sam Arnošt wybrał stolik najbliżej kominka, by móc się jakoś ogrzać. Był ubrany dosyć codziennie, bo miał na sobie najzwyklejszą w świecie, białą bluzę i jeansy. Mimo, że wiedział, że pierwsze wrażenie jest bardzo ważne, nie chciał, żeby wyglądało sztucznie. W oczekiwaniu na brata musiał się czymś zająć i odstresować, więc najodpowiedniejszym zajęciem w tej sytuacji było wysyłanie listów, na które nie miał czasu, kiedy był w domu, lub poza nim (zajęty chlaniem). Umówiona godzina coraz bardziej się zbliżała, a Rožmitál zamiast się odstresować, stresował sie jeszcze bardziej. Niech. On. Się. W. Końcu. Pojawi.
Maximilian nie przepadał za urodzinami, bo nigdy nie świętował ich jakoś wyjątkowo. "Imprezy" w sierocińcu wspominał raczej fatalnie, trudno więc dziwić się, że nawet po kilku latach w Hogwarcie mało kto znał datę jego urodzenia. Nie przeszkadzało mu, że nie otrzymuje masy prezentów, czy nawet najprostszych życzeń, bo nie wymagał od nikogo pamięci o tym, niespecjalnie wyjątkowym dniu. Znając jednak zwyczaje panujące w w każdym innym, normalnym świecie, poza tym, w którym się wychował zapraszał zwykle niewielkie grono bliskich, zaufanych osób by spędzić miło czas. Mimo wszystko 17 lat to chyba jakiś przełom, prawda? Nie był zwolennikiem, ale dorosłość fajnie poświętować. Zdał egzamin na teleportację, mógł czarować poza szkołą - jeśli nie urodziny, to może to może świętować? Liczbę lat było mu jakoś głupio, ale na myśl o drobnym sukcesie czuł że zamieszanie jest jakoś usprawiedliwione. Nie był pewien ile osób przyjdzie, ani czy będzie ktokolwiek, ale przyszedł do Hogsmede pół godziny przed umówionym czasem, by mieć pewność że jesli ktoś zechce się pojawić nie będzie na miejscu przed gospodarzem. Nie był może najbardziej pomysłowy, nie chciał też imprezy z pompą - wybrał więc pub zimowy, bo lubił to miejsce, było dobrze urządzone. Ot, do posiedzenia ze znajomymi jak znalazł. Spojrzał w kartę leżącą na stole by odświeżyć pamięć dotyczącą trunków, które tu serwują - jakiś czas go tu nie było, jakoś tak się nie składało. Wakacje to nie czas gdy przebywa w pobliżu Hogsmede czy Hogwartu, ale miło odwiedzić magiczny bar. Mimo siedmiu lat spędzonych w miejscach czarodziejskich samomieszające łyżeczki, a co dopiero samorobiące się drinki robiły na Blackburnie spore wrażenie. Utkwił wzrok w karcie i oczekiwał na przybycie (lub ewentualne nieprzybycie) swoich gości.
Niecodziennie czarodziej kończył siedemnaście lat. A jeszcze rzadziej to twój przyjaciel obchodził siedemnaste urodziny. Caspar doskonale pamiętał swoje – zorganizował huczną imprezę w suterenie tuż po feriach zimowych, aby móc zaprosić kilka osób z innych domów. Dostał mnóstwo prezentów i pił głównie Ognistą, nic więc dziwnego, że nie pamiętał wiele z tych urodzin. W każdym razie, to było jeszcze w szóstej klasie; teraz już rozpoczął siódmy rok nauki w Hogwarcie i powinien spoważnieć. Jednak jak mógłby poważnieć, skoro dzisiaj jego najlepszy przyjaciel – nie wliczając w to Brandy – kończył siedemnastkę i stawał się pełnoletnim czarodziejem? Od teraz mógł używać magii poza szkołą, mógł głosować w wyborach (jakby to było najważniejsze...), no i mógł legalnie pić i kupować alkohol. Magia. Dziś Caspar miał dla Maxa coś specjalnego. Wiedział, że jego przyjaciel uwielbia czytać i rysować – dlatego szedł do Hogsmeade wyposażony w dwa pakunki. Niósł książkę, "Deja Vu", owiniętą w kolorowy papier i jeszcze jedno, mniejsze pudełko, tym razem nieozdobione w żaden sposób. W środku znajdowała się sakiewka ze skóry wsiąkiewki, która, według Caspara, mogła mu się przydać. Do pubu wszedł nieco zziębnięty, ale niemalże od razu ściągnął z siebie kurtkę i skierował się do stolika, przy którym siedział Maximilian. Uścisnął mu rękę na przywitanie i roześmiał się głośno. – Nie sądziłem, że kiedykolwiek dożyję tej chwili, znowu mamy tyle samo lat – zaczął, poprawiając swoje okulary w czerwonych oprawkach, które na zewnątrz zdążyły zaparować. Urok noszenia okularów, tak. – Sto lat, stary. Jak to kiedyś ktoś mądry powiedział, w czarnym aksamicie nieskończoności zwycięstwo będzie człowieka. Nie wiem, czemu to powiedziałem, to nawet nie ma związku z sytuacją, ale stwierdziłem, że będzie ci się ten cytat podobać. No, to jeszcze raz szczęścia, nie? Tutaj masz mały upominek ode mnie – dodał Caspar, siadając obok przyjaciela. Przesunął pakunki w jego stronę i gwizdnął, gdy zerknął mu przez ramię do karty. Mieli Ognistą, to się liczyło. – Dużo nas będzie? Może na początek jakiś toast? Dostałeś już zegarek od rodziców? – wyrzucił z siebie lawinę pytań, nie przejmując się specjalnie, że może jakoś Maxa przytłoczyć. W końcu przyjaźnili się nie od dziś i zwykle Max się nie skarżył.
Ostatnio zmieniony przez Caspar Whitley dnia Sro 20 Wrz - 21:36, w całości zmieniany 1 raz
Szła jedną z uliczek Hogsmeade, szukając odpowiedniego lokalu. Nie była zbyt częsty gościem pubów, raczej raz na jakiś czas była do nich wyciągana przez znajomych, nie koniecznie zawsze tego chcąc, toteż nigdy nie czuła potrzeby zapamiętania, gdzie jaki lokal leży. A mogła jednak poczekać na @Lúthien T. Lanceley, poszłyby razem, a ona nie błądziłaby po miasteczku. Miała na sobie czarne dżinsy, niebieską koszulę w małe gwiazdki, czarne botki oraz skórzana, czarną kurtkę, toteż przynajmniej nie było jej zimno, podczas tych poszukiwań. Przeczesała rozpuszczone włosy, stając na środku drogi. Może nie miała na sobie jakoś mocno imprezowego stroju, ale wątpiła by Maks, zorganizował też jakąś grubszą balangę. Mimo to miała nawet delikatny makijaż, a co. Miała raz na jakiś czas okazję, by się pomalować, więc czemu nie. W końcu zauważyła napis głoszący "Pub Zimowy" i niemal z ulgą ruszyła w stronę jego wejścia. Przekroczyła próg i znalazła się w przyjemnie przytulnym miejscu. Od razu zaczęła rozglądać się za solenizantem. Kolejna osoba z jej otoczenia przekraczała magiczny próg siedemnastu lat. Sama nie mogła doczekać się tego momentu, w końcu będzie mogła czarować poza szkołą, w końcu będzie mogła legalnie jeździć na motorze, na który zresztą już zaczęła zbierać pieniądze. Odnalazła w końcu przyjaciela, któremu towarzyszył już jego kolega Caspar. Nie znała Krukona zbyt dobrze, jakoś nigdy nie było okazji, wiedział tylko tyle, że był jedną z tych nielicznych osób, z którymi jej przyjaciel naprawdę dobrze się dogadywał. Uśmiechnęła się i podeszła do nich, wyjmując przy okazji z torby, paczkę, zapakowaną w zielony papier prezentowy ze wzorkiem małych, złotych zniczy. - Max - zawołała radośnie. - Wszystkiego najlepszego! - powiedziała i gdy tylko wstał, przytuliła go. Zazwyczaj nie rzucała się na ludzi, ale ludzie nie kończyli też zazwyczaj siedemnastu lat. Pozwoliła sobie więc na wyjątek. - To dla ciebie - wręczyła mu prezent, zawierający czarodziejskie kredki. Miała nadzieję, że trafiła, wybierając je, a nie coś innego. - Hej Caspar - przywitała się z drugim chłopakiem. Usiadła przy stoliku, czekając, aż solenizant otworzy podarunek. Była ciekawa jego reakcji.
Max ucieszył się widząc w drzwiach przyjaciela. Ten już od samych drzwi rozpoczął wywód - oj tak, tego Blackburnowi zdecydowanie brakowało, tej zabawnej, ale nie bezsensownej paplaninki. Uśmiechnął się szeroko i uścisnął przyjaciela - Dzięki stary! Jednak nie jesteś takim starym dziadem - zaśmiał się. W końcu byli teraz równolatkami. Cytat faktycznie zrobił na nim wrażenie - Ajschylos? - zapytał niemalże pewien, że Caspar nawet nie zwróci uwagi na pytanie. Rozgadał się na dobre i to Maximiliana zdecydowanie cieszyło. Włożył mu w rękę pakunek - no pięknie, urodziny to prezenty. Prawie zapomniał, ale to miło otrzymać coś więc uśmiechnął się ciekaw, cóż to Krukon postanowił mu podarować. - Raczej niewiele, Ty, Alice i Lúthien - przedstawił niezbyt długą listę gości. Nie chciał wielkie imprezy, nie należał do organizatorów hucznych przyjęć i pewnie wszyscy by się zdziwili gdyby odwalił coś większego. Takie kameralne grono najbliższych mu osób zdecydowanie cieszyło go najmocniej - Może szkocka czekając na dziewczyny? - zaproponował przyjacielowi i nie czekając na odpowiedź zamówił dwie szklanki. Toast wypiją gdy wszyscy przyjdą. Dziś nie liczył pieniędzy, będą pili do woli, jednak troszkę zaszaleć można. - Zegarek? Nie, raczej nie - zdziwił się. Cóż, rodzice nic mu nie dadzą, he he. Właściwie prezent od Caspara był pierwszym, jaki otrzymał urodzinowo, więc nie bardzo miał o czym opowiadać. Gdy już miał zabierać się za jego odpakowanie do pubu weszła Alice. Max uśmiechnął się szeroko na jej widok i pomachał ręką by wskazać, gdzie siedzą. Tłumów nie było, ale chciał się od wejścia przywitać, czy coś. Uścisnął przyjaciółkę mocno i ucałował w policzek przyjmując życzenia - Dziękuję! - wykrzyknął szczerze i wesoło - Czego się napijesz Alice? - zapytał gdy usiedli. Mógł niby coś naprzód zamówić, ale chyba lepiej, żeby każdy zdecydował na co ma ochotę. Za Caspa zdecydował sam, bo nie sądził by przyjaciel dokonał innego wyboru. Gdy usiedli rozpoczął odpakowywanie prezentów. Postanowił zacząć od podarunku od Alice, bo jednak była dziewczyną. Delikatnie rozchylił papier ozdobny w który coś zostało zapakowane i wytrzeszczył oczy - Czy to...? - nie, na pewno nie! - Kredki...? Magiczne? - był w szoku. Skąd wiedziała że bardzo chciał je mieć? Przecież zawsze rysował ołówkiem, ach, z tej Alice jest prawdziwy skarb! - Ale czad! Dziękuję! - jego radość była taka szczera, taka niekłamana! Raczej nie reagował entuzjastycznie, ale tym razem nie potrafił inaczej. Uścisnął przyjaciółkę raz jeszcze z wdzięcznością widoczną nawet w oczach. Teraz przyszedł czas na podarunek przyjaciela. Najpierw odpakował mniejszą paczuszkę i nie miał wątpliwości co się w niej kryło - sakiewka ze skóry wsiąkiewki - MEGA! - skomentował krótko, ale szczerze zadowolony. Miał już kilka pomysłów co będzie w niej nosił, z pewnością przyda mu się bardzo. Następnie przeszedł do drugiej części - kształt pozwalał stwierdzić że to książka, ale jej tytuł pozostawał zagadką. Odpakował - Dopiero wyszła, dzięki Casp! - uśmiechnął się i zbił pionę z kumplem. Na moment zadumał się, cudownie mieć takich przyjaciół!
Uwielbiał spędzać czas z Maksem – zwykle poddawali się chłodnym dyskusjom, ale przez większość czasu to Caspar mówił, a Maks słuchał. O ile jego przyjaźń z Brandy i ich rozmowy polegały na przekrzykiwaniu się nawzajem, o tyle z Maksem miał okazję na wyciszenie się i spokojną rozmowę. To właśnie uwielbiał w przyjacielu; Blackburn potrafił słuchać jak nikt inny i raczej nie przeszkadzała mu paplanina Whitley'a. Wręcz przeciwnie – na pewno lubił dowiadywać się nowych rzeczy o czarodziejskim świecie, skoro wychował się w sierocińcu i do jedenastego roku życia nie miał styczności z żadną magią, nie licząc kilku sytuacji, kiedy objawiały się jego magiczne zdolności. Jednak zapewne nawet wtedy Maks nie zdawał sobie sprawy z tego, że to on jest sprawcą tych wszystkich dziwnych wypadków i na pewno był niezmiernie zaskoczony, gdy dowiedział się prawdy o swoich rodzicach. Sam Caspar miał ogromną wyobraźnię, ale nie wiedział, w jaki sposób by zareagował, gdyby przez całe życie byłby wychowywany przez mugoli, a nagle w wieku jedenastu lat dowiedziałby się, że jest czarodziejem, a jego rodzice nie żyją. Czuł się jak szczęściarz, kiedy przez większą część dzieciństwa był wychowywany przez oboje rodziców, na dodatek czarodziejów. Magiczne zegary i samozmywające się naczynia nie były dla niego niczym nowym. Doskonale pamiętał wakacje w trzeciej klasie, gdy zaprosił do siebie Maksa na kilka tygodni, a on podziwiał każdy element w magicznej posiadłości Whitley'ów. – Bardzo prawdopodobne, nie pamiętam – wzruszył Caspar ramionami i usiadł naprzeciwko przyjaciela. Skinął głową, słysząc propozycję dotyczącą szkockiej, a zaraz potem w jego oczach pojawił się błysk. – To te ładne, nie? – rzucił pod nosem, puszczając przyjacielowi perskie oczko. Oczywiście, Caspar niczego nie sugerował. W końcu był znany z rzucania głupich uwag, które nie wnosiły niczego szczególnego do rozmowy. – A, ten... Nie zaprosiłeś Lowell? – dodał zaraz od niechcenia Whitley, spuszczając wzrok i krzyżując stopy pod stołem. Polubił tę drażliwą Ślizgonkę i wiedział, że przyjaźni się z Maksem, dlatego powinna się tutaj pojawić, prawda? Chyba że wypadł jej jakiś bardzo ważny egzamin i musiała zacząć się na niego uczyć, ponieważ miała zaledwie dwa tygodnie na opanowanie materiału, który de facto opanowywała od miesiąca. To ciężki przypadek. – No i tak, zegarek. Rodzice przed śmiercią nie zostawili ci zegarka? Każdy czarodziej na siedemnaste urodziny dostaje magiczny zegarek – powiedział Caspar zaskoczony, jednocześnie prostując się nieco, kiedy do pubu weszła Alice. Uśmiechnął się do niej i przyglądał się, jak wręcza Maksowi prezent, a zaraz potem mocno go przytula na powitanie. Też by się dał tak przytulić. – Hej, Alice – odparł z szelmowskim uśmiechem na ustach. Był otoczony przez Ślizgonów, ale nie czuł się ani trochę nieswojo. Może dlatego, że w centrum zainteresowania czuł się jak ryba w wodzie? Chociaż dzisiaj gwiazdą powinien być Maks, w końcu to jego urodziny. Następnie przyszła pora na przyjemniejszą część imprezy; Blackburn zaczął rozpakowywać prezenty. Caspar uśmiechał się szeroko na widok szoku, niedowierzania i szczerej radości na twarzy przyjaciela. Co jakiś czas zerkał też na Alice. Czy to ona nie była dobrą przyjaciółką Carmen? – Nie ma sprawy, przyjacielu. Cała przyjemność po mojej stronie – dodał na koniec, kiedy kelnerka przyniosła im szkocką i postawiła ją na stole. – Czekamy z toastem na Luth? – spytał jeszcze, posyłając kumplowi pytające spojrzenie.
Doskonale pamiętała jak obiecała Maxowi dać mu na urodziny czerwoną szatę. Był to raczej żart z jej strony jednak nie mogła się powstrzymać przed zakupieniem jej. I oto leżała, owinięta czarnym papierem w srebrnym pudełku przewiązana czerwoną kokardą. Jednak nie ona miała być głównym prezentem.Nie. Miał nim być tort, który sama upiekła, i... To była niespodzianka. Przeważnie takich nie robiła, jednak to były siedemnaste urodziny Maxa. Nie mogła dać zwykłego prezentu. Chociaż i tak już nie był zwykły. Zamiatając ulicę swoją długą peleryną doszła pod wskazany adres. Pub zimowy zawsze lubiła i często przychodziła tutaj z przyjaciółmi. Zapach drewna i dźwięk trzeszczącego drewna w kominku pokochałby każdy. Spytacie pewnie co w tym takiego wyjątkowego skoro to wszystko można mieć w pokoju wspólnym? Otóż w pokojach wspólnych nie sprzedają alkoholu, a tutaj można dostać go bez problemu. Trzymając mocno trzy pudełka, od największego na samym spodzie do najmniejszego na samej górze, weszła do środka. Odczekała kilka sekund aż jej oczy przyzwyczają się do światła panującego w pubie i odszukała wzrokiem znajomych. Znalazła ich bez problemu. Siedzieli i rozmawiali. Wyglądali na szczęśliwych przez co Luu nie potrafiła oderwać od nich wzroku. Kiedy to ona była ostatni raz tak szczęśliwa? DOŚĆ! Nie czas, miejsce i pora na takie przemyślenia. Dziewczyna zdobyła się na uśmiech i podeszła żwawo do stolika. - Wszystkiego najlepszego Max. - postawiła pudełka tuż przed nim po czym mocno uściskała. Chciała dać mu buziaka w policzek ale się powstrzymała. Sama do końca nie wiedziała dlaczego. Chcąc jakoś zapanować nad sobą sięgnęła po ostatnie pudełko, to na samym dole. - Pomyślałam, że nie mają tutaj czegoś takiego jak tort więc sama go upiekłam. - mówiąc to otworzyła pakunek przedstawiając swoje dzieło. Nie był duży, jednak dla ich czwórki wystarczył w zupełności. Następnym pudełkiem które chciała aby chłopak otworzył było to środkowe zawierające pelerynę, jednak się powstrzymała. Każdy coś pił tylko nie ona. A skoro to urodziny... Gdzie jej kremowe piwo? Od razu zadbała o to aby i ona miała coś do picia. Dopiero gdy już mogła zaspokoić swoje pragnienie spojrzała na pozostałych posyłając w ich stronę uśmiech. Lekko z dawkowany ale jednak uśmiech. - Cześć kompani do zabawy. - grzecznie poprosiłą Maxa aby się posunął aby i ona mogła usiąść. Chwilę rozglądała się po pubie i coś sobie uświadomiła. Gdzie Carmen? - Max? Czy ty nie zapomniałeś przypadkiem o kimś? - było oczywiste o kim mówiła, a przy najmniej dla niej. Z Carmen miała dobry, nawet bardzo dobry kontakt i mimo różnicy wieku potrafiły ze sobą rozmawiać na wszystkie tematy. Nawet znała jej tajemnice.
Generalnie nie lubiła takich imprez. Sama nie obchodziła swoich urodzin i w ogóle nie sądziła, by ktokolwiek w zamku oprócz jej rodzeństwa był w posiadaniu wiedzy na temat tego, w jakim dniu jej urodziny tak naprawdę przypadają. Zapraszanie znajomych, sztuczne uśmiechy, które musiałaby im posyłać, nietrafione prezenty... Do tej pory nikt jej też nigdzie nie zapraszał i Carmen lekko się zdziwiła otrzymawszy sowę od Maxa. Próbowała. Szukała w głowie miliona wymówek, nie chciała w ogóle tam iść, nie mówiąc już o tym, że nie miała pomysłu ani funduszy na prezent. Dopiero myśl, że ślizgon na pewno zaprosił też Caspara sprawiła, że dziewczyna zaczęła się zastanawiać. Może jednak warto było się wybrać? To dziwne, ale tak bardzo jak kiedyś unikała towarzystwa tego nienormalnego krukona, tak teraz go wręcz pragnęła. Towarzystwa znaczy, a nie samego krukona, żeby była jasność. Wystarczyła jedna głupia gra, by zmienić poglądy panny Lowell na niektóre sprawy. Wyjście do ludzi przecież jej nie zabije, chyba czas najwyższy trochę spuścić z tonu. Poza tym, oprócz Caspara na pewno będą sami wychowankowie domu Salazara toteż prawie, jakby była u siebie prawda? No ale jeszcze kwestia prezentu. Wydała całe swoje fundusze na ten miesiąc by zakupić eliksir postarzający tylko po to, by spełnić swoje ambicje i wziąć udział w jakiejś niosącej postrach grze. Nie miała pojęcia co takiego mogłaby podarować chłopakowi, nigdy nie musiała nic takiego wymyślać. Jako, że czas naglił, Carmen stworzyła mu magiczną kartkę, całą w odcieniach seledynu i zieleni, w której srebrnymi literami napisała życzenia. Nie trzeba było ich nawet czytać, bo kartka śpiewnym tonem recytowała je jak tylko się ją otworzyło. Następnie zeszła do kuchni i przy pomocy uczynnych skrzatów upiekła niewielki, ale bardzo słodki tort czekoladowy, polany zielonym lukrem, na którym widniało "Wszystkiego najlepszego Max". Całe szczęście, że ślizgon miał tak krótkie imię, bo x ledwo się już zmieściło. Tak zaopatrzona ruszyła do Hogsmeade, by świętować urodziny kolegi. Ubrała się w lekki płaszcz, odpowiedni na tę porę roku. Mimo to, gdy tak szła z zapakowanym tortem i kartką pod pachą poczuła chłód nadchodzącej jesieni. Niechybnie zacznie mocno lać, wiać i co tam jeszcze lubiło w tych okolicach. Należało korzystać z pogody, póki jeszcze była, choć Carmen musiała przyznać, że wprost nie mogła już doczekać się zimy. Kochała biały puch spowijający ziemię. Uwielbiała tę atmosferę, uwielbiała spoglądać na lekcjach za okno i widzieć niczym nie zmąconą białą taflę zamarzniętego jeziora... Nim się spostrzegła już była w wiosce. Skierowała swoje kroki prosto do pubu i gdy tylko przekroczyła jego próg od razu dostrzegła znajome twarze przy jednym ze stolików. - Max, to dla ciebie - powiedziała podając mu kartkę i ciasto. - Improwizowałam - dodała jeszcze posyłając powściągliwy uśmiech Alice, Luth i Casparowi, po czym ściągając płaszcz usiadła obok dziewczyn i dopiero wtedy to dostrzegła. Na stoliku stał już jeden tort. Co za niefart! Ewidentnie nie była osamotniona w swoim pomyśle, a przecież taka była z siebie zadowolona! Gdyby tylko kogoś spytała... - Jak widać mamy nadmiar słodyczy - zauważyła.
Nie było to częste, ale tego dnia Maximilian był wesoły. No dobrze, może nie wesoły, to określenie nigdy go nie definiowało, ale był szczęśliwy. Sam sobie się dziwił, że celebruje urodziny, ale wszedł w dorosłość i w niewielkim gronie bliskich osób chciał jakoś to uczcić. Uczcić miłym spędzeniem czasu, nie oczekiwał prezentów, a jednak dostał ich tak wiele i każdy przerósł jego oczekiwania. Wulkan energii Caspara wybuchnął, co wyjątkowo Maxa nie zirytowało. Tzn. Krukon właśnie wyjątkowo nigdy nie irytował go takim zachowaniem, w odróżnieniu do reszty ludzkości zachowującej się podobnie. Dobrze się czuł w jego towarzystwie, masę świetnych wspomnień mieli razem. Whitley miał może lekkie ADHD, ale był dobrym człowiekiem i wyjątkowo zgrany duet tworzyli, wbrew wszystkim racjonalnym czynnikom. Pewnych rzeczy zwyczajnie nie da się wyjaśnić. - Zaprosiłem - odpowiedział krótko przyjacielowi, jeszcze zanim trzy Ślizgonki nadeszły - Czyżbyś czekał z utęsknieniem? - dopytał z drobnym przekąsem. Z pewnym rozbawieniem obserwował zmieniające się w ostatnim czasie relacje pomiędzy nimi. - Hmmm, nie, raczej nie - odpowiedział na temat zegarka, nie znał tego zwyczaju i nie poczuł braku. Pogodził się ze swoją sytuacją i mimo, że miał żal do ojca, że wybrał taką drogę, że zachował się jak tchórz i egoista przepracował już te emocje. Nie miał żadnych oczekiwać wobec niego, nawet źle by się czuł, gdyby tamten coś mu pozostawił. Albo się kogoś porzuca i podejmuje decyzje nie mając względu na dziecko, albo nie. Prezenty pozostawione na dorosłość dobrze, że sobie darował, bo mimo pogodzenia z losem prawdopodobnie cisnąłby takim zegarkiem gdzieś w głębokie morze. Wreszcie w pubie pojawiła się Lúthien - nie przyznał się przed samym sobą, ale co jakiś czas zerkał w stronę drzwi, wypatrując jej, zmartwiony, że może nie przyjdzie, że może wyskoczyło jej coś ważniejszego. Odczuł lekką ulgę i obdarzył przyjaciółkę uśmiechem. Przyjął życzenia i prezent, a własnoręcznie pieczony tort naprawdę go wzruszył! Doceniał taki osobisty wkład, a efekt był naprawdę imponujący - Dzięki, jest przepiękny, zaraz kroimy, choć szkoda niszczyć! - wyrzucił z siebie w ciągu sporą zbitkę słów, kto by się spodziewał takiej wylewności. Przytulając panienkę Lanceley zrobił to, na co ona się nie zdobyła. Pocałował przyjaciółkę w policzek i choć niby to nic, to jego uszy lekko się zaczerwieniły, liczył, że nieco dłuższe włosy pozwoliły mu ukryć ten niechciany symptom... no właśnie, czego? Przyszedł czas na pelerynę - zaśmiał się na głos odpakowawszy ją - Nie żartowałaś, teraz będziemy czerwonymi kapturkami - odpakował ją i od razu zarzucił na ramiona i głowę - owinął kaptur blisko przy twarzy, jak babulinki na wsiach i okręcił się prezentując efekt przyjaciołom. Poprosił przy barze o nóż, jednocześnie prosząc o dopisanie piwa Lúth do swojego rachunku, zamówił jeszcze trunek dla Alice i wrócił do stolika. Postanowił pokroić tort gdy zgromadzą się już wszyscy, i nie musiał długo czekać - idąc z (cotamAlicebędziechciała) i nożem do stolika spostrzegł Carmen. Położył więc wielki tasak, który dał mu barman i przywitał ją. Bardzo cenił jej powściągliwość, nie emanowała afirmacją życia, nie zacieszała jak głupi do sera, nie emocjonowała się. Miała wg Blackburna kojącą osobowość i dobrze się czuł w jej towarzystwie - bez wewnętrznego przymusu do uśmiechu czy zadowolenia, ale nie można też powiedzieć, że byli smutasami rozpaczającymi nad losem, bo zdecydowanie nie. Wręczyła mu piękną kartkę i... tort. Maxowi jednak nawet przez myśl nie przeszło, że to nietrafiony prezent, czy jakiś niefart. Ucieszył się szczerze - Mmmm, cudownie, słodkości nigdy za wiele - skomentował jej stwierdzenie. Nie jadał słodyczy zbyt często, ale bardzo je lubił - Dzięki Carmen, a kartka jest przepiękna - dodał i uścisnął koleżankę z wdzięcznością. Nie musiał mówić nic więcej, wiedział, że ona czuje, że bardzo podoba mu się otrzymany prezent. Poprosił o (cotamCarmenchcepić) dla Carmen i zabrał się za krojenie tortów. Nie miał wprawy, a nóż który mu dano był ogromny, ale czy to jakiś problem? Pokroił obydwa ciasta na kawałki, każdemu dając po jednym takim i jednym takim - nie były to może najbardziej równe kawałki świata, ale jak na kuchennego ignoranta wyszło mu chyba nieźle. Usiadł wśród przyjaciół, wziął kolejnego łyka szkockiej i złapał za swoją łyżeczkę.
Uśmiechnęła się, gdy przyjaciel znów ją uścisnął. Była naprawdę zadowolona, że trafiła z prezentem. Znaczy, wiedziała, że Max lubi rysować i tak dalej, ale ludzie przecież mają różne techniki, nie zawsze, są nimi kredki. No ale wprawienie w ruch swojego dzieła musiało być jednak naprawdę niesamowite, widocznie Max podzielał te zdanie. Oparła się wygonie o oparcie kanapy i wzięła do ręki kartę trunków. Nikt z towarzystwa nie przejmował się, że była nieletnia, a ona sama tak często była częstowana alkoholem, że sama zapomniała, że jest jeszcze przed tą legalną granicą. Uroki posiadania w większości starszych przyjaciół i znajomych. Nawet się nie obejrzysz, a już cię rozpijają. Parzyła na listę, starając się wybrać jeden trunek, przy okazji, przypominając sobie, by nie mieszać. Chociaż i tak się może różnie skończyć. - Dla mnie malinowy znikacz - stwierdziła w końcu. Miała ochotę na słodkie. Nim dostała swój alkohol, do pubu weszła Lúthien, niosąc przy okazji trzy paczki. Widać dziewczyna naprawdę chciała sprawić wielką niespodziankę Maxowi. - Cześć Luth - uśmiechnęła się do dziewczyny. - Połóż te paczki, zanim cię przeważą - zaśmiała się. Miała naprawdę dobry humor. Idealny na świętowanie urodzin przyjaciela. Spojrzała na tort, upieczony przez koleżankę. Wyglądał naprawdę apetycznie, a dziewczyna musiała się sporo nad nim napracować. - Pobiłaś nasze prezenty na głowę - stwierdziła szczerze. W końcu było to coś zrobione własnoręcznie i z sercem, a nie po prostu kupione w sklepie. Przynajmniej takie miała zdanie. A jeśli chodziło o kolejny prezent, to peleryna była naprawdę piękna, i nawet pasowała Maxowi. Barman przyniósł jej alkohol, oraz wielki tasak, który mieli pokroić tort. Zmarszyła brwi, widząc maksa trzymającego ostry nóż i na myśl, nasunęła się jej przez to wszystko dziwna wizja. - Wyglądasz trochę jak mordercza wersja czerwonego kapturka, która własnie ma zamiar zamordować wilka - wydusiła przez gardło ściśnięte śmiechem. Domyśliła się, że druga Ślizgonka, mówiąc o brakującej osobie, miała na myśli Carmen. Co prawda nie widziała przez parę ostatnich godzin swojej współlokatorki, ale czy przyjdzie? Ręki nie dałaby sobie uciąć. Niby dziewczyna stroniła od takich imprez jeszcze bardziej od niej samej, ale w końcu pojawiły się tu osoby, które w miarę tolerowała. Więc czemu by nie? O wilku mowa- pomyślała, gdy do pubu weszła kolejna osoba. Pomachała ręką Carmen na przywitanie, jednocześnie dając znać, gdzie siedzą. Czyli jednak postanowiła przyjść. Przesunęła się, robiąc jej więcej miejsca przy stoliku. Jak tak teraz pomyślała, to zrobiła się z nich spora, prawie ślizgońska grupka. Uśmiechnęła się, widząc kolejny tort postawiony na stoliku. - Słodkiego nigdy dość- stwierdziła, na uwagę Carmen o ilości ciasta. Szczególnie dla niej. Lubiła słodycze, szczególnie te zawierające czekoladę. Max zaczął kroić wypieki dziewczyn i wręczać kawałki ciasta. Szkoda jej się trochę zrobiło tych misternych ozdób, mogli przynajmniej zrobić im zdjęcie. Dostała swój kawałek tortu, i już miała zaatakować go łyżeczką, gdy nagle sobie o czymś przypomniała. - Hej, a mamy świeczki? - zapytała, po chwili zastanowienia. Bo co to za impreza urodzinowa bez wypowiadania życzenia? Spojrzała po wszystkich zebranych osobach, unosząc lekko brwi.
Może być bez ładu i składu ale 2 osoby mi się wrąbały podczas pisania posta :P
Zapowiadała się interesująca pogaducha w towarzystwie Ślizgonów. Brandy chyba by go zabiła, gdyby się dowiedziała, że jej najlepszy przyjaciel zamiast obracać się w towarzystwie czerwonych towarzyszy woli przesiadywać obok jednego Ślizgona i trzech Ślizgonek, bardzo urodziwych zresztą, jeśli wliczać w to pannę Lowell, która pojawiła się w pubie jako ostatnia. Akurat przyglądał się tortowi, jaki przyniosła Luthien, kiedy drzwi do pubu otworzyły się i stanęła w nich Carmen z rozwianymi włosami, nieco zziębnięta przez wichurę panującą na zewnątrz. Twarz Caspara momentalnie się rozpromieniła i na pewno wszyscy obecni mogli ujrzeć pewną zmianę w jego zachowaniu. W sumie nie wiedział, dlaczego tak zareagował – może cieszył się, że będzie miał się z kim droczyć? Carmen zawsze tak zabawnie reagowała na wszelkie zaczepki. – Czekałem, Max, już nie muszę – odparł Whitley, nie odrywając spojrzenia od blondynki. Westchnął teatralnie. – Jak miło, że przyszłaś, Carmen. Nie zjadł cię po drodze żaden centaur? – spytał, niby od niechcenia, ale bardzo celowo nawiązując do ich ostatniego spotkania w toalecie. Szkoda, że nie robili tam nic innego oprócz rzucania zaklęć z magicznego notesiku, ale mniejsza. W końcu odwrócił głowę od Lowell, ponieważ przyszła pora na odpakowywanie reszty prezentów. Tort, czerwona peleryna, kartka, kolejny tort... Zaraz? Czerwona peleryna? Przyglądał się z pobłażliwym uśmiechem, jak uradowany Maks przymierza szatę podarowaną przez Luth. Na komentarz przyjaciela dotyczący czerwonych kapturków parsknął śmiechem. – Aż tak wam śpieszno do Gryffindoru? Przecież to takie narwane półgłówki. Wliczam w to Brandy – stwierdził Caspar, mając nadzieję, że wszyscy kojarzą jego nieodłączną towarzyszkę, Gryfonkę, z którą często można go było zobaczyć. A jak nie kojarzą, to może i lepiej? Chociaż trudno byłoby przeoczyć tę niesforną czuprynę składającą się z loków. Zaraz zawtórował śmiechem Alice – Maks jako mordercza wersja czerwonego kapturka? Caspar był pewien, że pewnie nie skrzywdziłby nawet muchy. – Taki z niego morderca jaki ze mnie kujon – parsknął. Maks w tym czasie pokroił oba torty i nałożył po dwa kawałki na talerzyk każdego z obecnych. Whitley chwycił w dłoń łyżeczkę i spróbował najpierw każdego z tortów; a dopiero później przeniósł wzrok na Alice. Świeczki? A po co im był... A, no tak, Maks miał urodziny! Sięgnął do kieszeni i wyjął jedną, różową świeczkę. Był pewien, że wcześniej była czerwona. Zmarszczył brwi. – Możemy zadowolić się tym albo polecę do Miodowego Królestwa – zaproponował, a widząc niepewne spojrzenia obecnych wstał i opatulił się szalikiem. – To ja polecę, zaraz wrócę – zadecydował, nie czekając na opinię reszty. Chwilę go nie było; w Miodowym Królestwie najpierw miał problem ze znalezieniem odpowiedniego działu, a później ze zdecydowaniem się na kolor i smak świeczek, bo okazało się, że w Miodowym może dostać nawet ananasowe, jadalne świeczki. Jeju. Ostatnie zgarnął siedemnaście jabłkowych, zielonych świeczuszek i wrócił do pubu i przyjemnie rozgrzewającego wnętrza. – Coś mnie ominęło? – spytał, kładąc na stole świeczki i licząc na to, że ktoś zajmie się wkładaniem ich w tort. Jednocześnie skorzystał z okazji i usiadł na krześle obok Carmen, sięgając przez cały stolik, aby odzyskać swój talerzyk. Uśmiechnął się do niej, licząc na to, że nie oberwie kopniakiem pod ławą od Maksa albo wyżej wymienionej.
Atmosfera była przemiła! Rozmawiali, pili, a teraz jeszcze tyle ciasta... Max rzadko bywał tak szczęśliwy, jak tego dnia - Wszyscy jesteście niesamowici, dzięki! - podziękował szczerze zadowolony. Nie dostał ani jednego nietrafionego prezentu. Część była bardzo praktyczna, jak kredki czy sakiewka, część interesująca jak książka, był element humorystyczny w postaci pelerynki i oczywiście - dane z serca ciasta oraz kartka. Trudno wyobrazić sobie lepszych przyjaciół i Max wyglądał na tak szczęśliwego, że musieli czuć jego wdzięczność. Rozbawiła go uwaga Alice na temat jego wyglądu, bo obawiał się, że może być trafna. Caspar zanim ktokolwiek zdążył cokolwiek powiedzieć pobiegł po świeczki, ale nie kazał na siebie za długo czekać i już po chwili przyniósł garść zielonych, iście ślizgońskich ozdób wypieków. Szybko znalazły one swoje miejsce w torcie - część w jednym, część w drugim i zapłonęły. Czas na życzenie pomyślał i mimowolnie spojrzał w stronę Lúthien. Powinien trochę się ogarnąć, bo zaczynało go to wkurzać. Trochę za bardzo mieszała mu w głowie. Whitley natomiast szybko zrobił sobie miejsce obok Carmen. Przypadek? Nie sądzę. Max posłał mu tylko porozumiewawcze spojrzenie, ale ponownie skupił się na jego powinności solenizanta. Zapatrzył się w skaczące płomienie, podczas gdy przyjaciele wyskoczyli z krótkimi happy birthday to you (wymuszam to na Was, wybaczcie XD). Nabrał haust powietrza i jednym przeciągłym dmuchnięciem ugasił wszystkie płomyczki.
//@Caspar Whitley, @Lúthien T. Lanceley, @Alice Wildfire, @Carmen Lowell - ciągniemy ten wątek czy go jakoś zakończyć? Bo trochę podupadł, jak nie chcemy go kontynuować to mogę go w tym poście jakoś zamknąć, dajcie znać na pw, albo jak ktoś chce to napiszcie posta :P
Czuła się tu, o dziwo, całkiem przyjemnie. Nie spodziewała się, że nie będzie odnosiła wrażenia, że jest tu wśród zgromadzonych piątym kołem u wozu, a wręcz przeciwnie – towarzystwo ślizgonów, których dobrze znała i lubiła całkiem dobrze na nią działało. Ten dodatkowy krukon, który, choć z pozoru mogło się wydawać, że do nich nie pasował, całkiem dobrze się z nimi dogadywał i jako przyjaciel solenizanta był oczywiście odpowiednią osobą w odpowiednim miejscu. Nawet sama Carmen musiała przyznać, że kiedy Caspar wyszedł, ukradkiem spoglądała w stronę drzwi zastanawiając się jak długo będzie trwała jego nieobecność. Chyba powoli docierało do niej to, co ostatnio Max tak usilnie starał się jej uświadomić. Zależało jej i to wcale nie tak trochę. Całe szczęście wrócił. Mało tego, wcale nie usiadł na swoim poprzednim miejscu, za to zajął krzesło tuż obok jak zwykle ocierając się o nią, przez co Lowell o mało nie zwariowała. I znów tak dobrze pachniał. Dziewczyna posłała mu lekko speszony uśmiech nie wiedząc jak się zachować. Na Merlina, nigdy wcześniej nie była w takiej sytuacji, powinna coś powiedzieć? Zagadać? Spojrzała na Luthien. Ona na pewno wiedziała, co teraz kołowało się w głowie koleżanki. Zresztą Carmen też zwróciła uwagę jak gęsta atmosfera wytwarzała się między brunetką a Maxem. Jedynie Alice nie miała obecnie w tym pubie żadnych sercowych rozterek i Lowell szczerze mówiąc, chyba jej trochę zazdrościła. Gdy śpiewali Blackburnowi „sto lat” śmiała się. Patrzyła z rozrzewnieniem na to jak zdmuchuje świeczki. W jednej chwili stwierdziła, że urodziny to jednak nie jest wcale taka straszna sprawa i chociaż sama nadal nie miała ochoty na wyprawianie swoich to nachyliła się w stronę Caspara i spytała: - A kiedy zaprosisz mnie na swoją imprezę?
Tylko zdążyła zapytać o świeczki, a Caspar od razu zaproponowała, że się po nie wybierze do Miodowego Królestwa. Naprawdę, zastanawiała się skąd miał tyle energii. Nie dość, że ciągle gadał jak najęty, to jeszcze sam z uśmiechem na ustach wybiegł z baru. Był zupełnym przeciwieństwem raczej statecznej i trochę flegmatycznej Alice. Pokręciła głową w rozbawieniu. - Jakby był nakręcany, nie może się ani na chwilę zatrzymać - stwierdziła i wróciła do swojej szklaneczki z alkoholem. Po chwili jednak Caspar wrócił, niosąc siedemnaście, naprawdę ładnych, zielonych świeczek. Mrr, Ślizgońsko. Uśmiechnęła się, pomagając przy wtykaniu świeczek w ich dwa, już trochę rozczłonkowane torty. Lubiła tą część urodzin. Mimo iż wiedziała, że pomyślenie życzenia było tylko głupim przesądem, to gdzieś w głębi duszy miała nadzieję, że naprawdę, dmuchanie świeczek pomaga spełnić to, o czym się wtedy pomyśli. Przyłączyła się do radosnego śpiewania "Sto lat", dorzucając do chórku swój melodyjny głos. Lubiła śpiewać, ale w swoim mniemaniu jej to w ogóle nie wychodziło, dlatego rzadko to robiła. No ale urodziny przyjaciela były tym momentem, kiedy nie ma się wyboru. Max zdmuchną świeczki, jednocześnie, co nie umknęło Alice, spoglądając na Luthien. Uniosła brwi, zastanawiając się, co tu się święci pomiędzy tą dwójką. Oczywiście, nie żeby nie wiedziała, że Luth coś do Maxa ciągnie. Uśmiechnęła się i przeniosła wzrok na Carmen i Caspara, którzy także wdali się w pogawędkę. Zdziwiła się w duchy, że te dwa odmienne charaktery zaczęły się dogadywać. W cichy przenosiła wzrok od jednej do drugiej pary znajomych, czując w powietrzu coś dziwnego. Zamówiła kolejnego znikacza, widząc jak jej szklanka opustoszała. - Przydałaby się nam muzyka - stwierdziła nagle. Cóż, prawdopodobnie sama by o to zadbała, niestety nie mogła czarować poza Hogwartem, więc jedyne co mogła to napomknąć o tym starszym znajomym. Mimowolnie przypomniała sobie taniec z Maxem na błoniach, uśmiechając się do tego wspomnienia. - Nie dość, że umili to nam trochę czas, to będzie można się trochę poruszać - mrugnęła porozumiewawczo do solenizanta.