Podskoczyła w miejscu widząc jej nagłą i agresywną reakcje. Przez jej spojrzenie przeszedł błysk niepewności, a ona nie zwróciła na niego, zresztą jak zawsze, większej uwagi. Wpatrywała się w siostrę, która za wszelką cenę starała się wyrzucić z jej głowy ten pomysł. Zarezerwowała im cały tor? Tylko dla nich? Teraz to całkowicie straciła rachubę. Żeby nie stracić twarzy, westchnęła teatralnie widocznie zawiedziona tym faktem. Wyłożyła się na stole próbując zrozumieć tok myślenia siostry i tego, co się tam właśnie dzieje. Czy to miało jakiś logiczny sens? Czego jej brakuje? Ta układanka nie chce współpracować z nią i to jest najgorsze. Nagle Alice zamrugała widocznie zdezorientowana i wyprostowała się zerkając na siostrę. Przyłożyła kciuka do ust i przegryzła nerwowo paznokieć, to był jej charakterystyczny tik, który sugerował, że myśli intensywnie. Przypominała sobie wszystkie spotkania z Draco, wszystkie rozmowy, które odbyła do tego czasu. Ostatnimi czasy przychodziła do niego częściej ze względu na treść listu, którą otrzymała przez przypadek. Dowiadywała się wielu rzeczy, była przebiegła, a on był na tyle leniwy, że nie chciało mu się ukrywać. - Dziewczyna… – wyszeptała i próbowała sobie za wszelką cenę przypomnieć coś, co miała na końcu języka – dziewczyna? – tak Alice, dziewczyna, to taka kobieta, która spotyka się z facetem, całują się i kochają – Jaka dziewczyna? - zapytała w końcu, odstawiając dłoń na bok i zerkając na nią widocznie zdezorientowana.
Ostatnio zmieniony przez Alice Månen-Findabair dnia Nie 22 Sty 2017 - 12:00, w całości zmieniany 1 raz
Dziewczyna. Dziewczyna. Jaka dziewczyna. Przysięgam, że Titi jeszcze raz usłyszy słowo dziewczyna, a ją po prostu udusi. Z każdym dopytywaniem gryfonka coraz bardziej czuła, że zagłębia się w ten stół, na którym tak ciągle leżała. Chyba liczyła na to, że ten ją wciągnie i nie będzie dzięki temu musiała odpowiadać na głupie pytania. Była jeszcze inna opcja, by tego oczywiście nie robić. Trzeba było jak najszybciej zmienić temat. Tylko, że przy Alice było to strasznie trudne, bo ten pomiot aniołów się musiał interesować, bo jego życiową misją było pomagać siostrą we wszystkim. W takim wypadku trzeba znaleźć inny rodzaj planu. WIEM! MAM! Trzeba zrobić wszystko, żeby siostra sama chciała się stąd usunąć. -Wiesz jak poznałam Marcelka? - Uniosła się ze stołu, oparła plecami o swoje siedzenie i założyła nogę na nogę. Uśmiechnęła się delikatnie, bo już na samą myśl tego, co chce jej powiedzieć mile łaskotało ją serducho. Nie czekając na odpowiedź ze strony siostrzyczki zaczęła jej opowiadać -Wpadł na mnie na korytarzu i poszliśmy razem do łazienki. No wiesz, żeby się wykąpać. Powiem Ci, facet ma zajebiste ciało. Wysoki, świetnie zbudowany i ma zajebiście dużego - Ha! Doskonale wiedziała co zrobić, by Alice koniecznie przestała jej słuchać. wystarczyło ją porządnie speszyć. A do tego celu wystarczała jakakolwiek historia związana z jej przygodami seksualnymi.
Skupienie na twarzy gryffonki nie zmieniało się. Wpatrywała się w siostrę ślepo analizując każde słowo, które dotarło do niej w ostatnim czasie. Poruszała głową, przytakując każdemu jej słowu, a tak naprawdę nie słyszała nic. Dziewczyna… była święcie przekonana, że rozmawiała z nim o tym. Przez wzgląd na to, że odwiedzała go ostatnio często, a on już się do niej widocznie przyzwyczaił, mówił jej nie chcący więcej, aniżeli chciał. Nawet mu ta mała puchonka wysprzątała mieszkanie, byleby się czegoś dowiedzieć. Widocznie była dobra w przekonywaniu. Zresztą znalazła dużo ciekawych rzeczy, a mężczyzna stosował taką samą taktykę jak Titi, kiedy nie chciał odpowiedzieć na pierwsze pytanie, zmieniał temat, a kiedy znalazła coś, co mu bardziej przeszkadzało, dla jej własnej satysfakcji, wracał do pytania, które było bezpieczniejsze. Nie zachowywał się jakoś dziwnie, pomimo tego, że martwił się o niego Nicholas. - Yhym – odpowiedziała na jej cały wywód. Już po tym dźwięku gryffonka mogła mieć stu procentową pewność, że Alice nie słyszała słowa z jej monologu – czekaj… – wydukała i wlepiła w nią swoje zmieszane spojrzenie – mówisz dziewczyna, a z tego co ja wiem, to jest singlem – czy jej się coś pomyliło? Możliwe, ale… - skąd wiesz, że to jego dziewczyna? – zapytała, a to pytanie miało odpowiedni wydźwięk, by dziewczyna zaczęła się zastanawiać nad swoją interpretacją zdarzeń przeszłych. Ona nie była przekonana do swoich podejrzeń, mogła się pomylić, ale skoro ona mogła coś źle zinterpretować, to czemu Vittoria nie mogła? Dopóki on sam nie powiedział jej, że jest w związku, nie odrzuci myśli, że może mieć rację.
Kuźwa, nie udało się. Mina Titi wskazywała no to, że jej plan spalił na panewce, a ona sama poczuła się w pułapce. Fakt iż chciała zmienić temat już na 100% utwierdził Alice w przekonaniu, że cały ten jej wielki dół wynika z faktu iż Draco ma dziewczynę. No i była to sama prawda, jednak na prawdę nie chciała wywlekać tego tematu na światło dzienne. Szczególnie, że już postanowiła iż jak najszybciej wróci do swojego rozwiązłego stylu życia. Znajdzie sobie jakiegoś faceta na chwilę, potem go rzuci i znajdzie sobie następnego. Idealny plan. -Trafiłam na ich sprzeczkę. Rzucanie prezentami i w ogóle, horror - Opowiedziała krótko siostrze. Po co się bardziej rozwlekać na ten temat? Nie było sensu. Vittoria wiedziała swoje. To właśnie w ten sposób zachowują się parki, prawda? Kłócą się, rzucają w siebie rzeczami. Potem się namiętnie godzą, a potem zaś kłócą. Wielki krąg życia w związku.
Wpatrywała się w twarz panny Findabair z wielką uwagą, a przy okazji w wielkim zamyśleniu. Jej oczy delikatnie lśniły, tracąc swój blask z każdą sekundą. Zawsze tak się działo, gdy odpływała myślami gdzieś indziej. Słysząc jej odpowiedź, nie wiedziała, jak zareagować. Przyłożyła do ust szklankę, po czym upiła odrobinę, palącego w gardło, trunku. Zanim go odłożyła, przymknęła oczy i postanowiła wypowiedzieć swoje myśli na głos. - Logiczne – Vittoria, jak najbardziej miała rację. Mogła pomyśleć w ten sposób i puchonka nie mogła się z tym kłócić, nie miała nawet zamiaru jej przekonywać, że jest inaczej, jednak chciała poprawić jakoś nastrój siostrze, ale jak? Nie było to proste zadanie. Skoro jej przygnębienie było spowodowane chłopakiem, który siedział tam z jakąś inną kobietą? Oj kochana Titi, jesteś tak bardzo podobna do Alice. Obie nie rozumiecie uczuć, ty jednak swoich aktualnych, a ona wszystkich, bez wyjątku. Jednak wciąż starała się Cię naprawić. Najpiękniej wyglądasz, gdy się uśmiechasz. Właśnie tak myślała Alice. Dlatego, bez względu na wszystko, chciała rozbudzić w niej płomień szczęścia, żeby obdarzyła ją uśmiechem. To ty go ją nauczyłaś, wiesz? - Nie sądzisz, że skoro się pokłócili tak mocno – zaczęła, mieszając słomką drinka i wpatrując się w bąbelki, które unoszą się na powierzchnię - to nie chcieli być już ze sobą? – nie chciała jej jeszcze bardziej psuć humoru – Czasami nie warto robić czegoś na siłę – Hipokrytka. Jednak nie miała zamiaru tego przyznać, chciała tylko wzbudzić w siostrze myśli. Wyszczerzyła się do niej po chwili i dodała, jak gdyby nigdy nic – nie będę Cię już męczyć.
Logiczne W tym momencie uciekła ostatnia iskierka nadziei. A taką miała nadzieję, że Alice będzie się z nią wykłócać. Będzie ją przekonywać, że to wcale nie miało być tak. Będzie walczyć o jej samopoczucie! A tymczasem czego się dowiedziała? Że jej obawy były jak najbardziej logiczne. LOGICZNE! W życiu Titi nigdy nic takie nie było, a teraz nagle jakaś sprawa może być określona tym mianem. Poddaje się - to właśnie zamierzała lada chwila powiedzieć. Czemu tego nie zrobiła? Bo Alice jednak zaczęła coś kombinować. Uniosła na nią swój podłamany wzrok i zagryzła w niepewności dolną wargę. No tak. Może oni nie chcieli być razem, ale czy wtedy miałaby wrażenie, że Draco tak na niej zależy? Nie przejmowałby się Sunny, albo udawałby że tego nie robi. W każdym razie gdyby nie mieli być razem, to żadna siła (w tym żadna Titi) nie zmusiłaby ich do ponownego spotkania. A oni co? Byli tam już dość długo... I nie zapowiadało się by szybko mieli opuścić tor. -Zmieńmy temat - Mruknęła cicho, a zaraz potem znalazła sobie dość szybko coś, by teraz puchonka się pomęczyła -Jak tam Nicholas? - Strzał w faceta, który siostrze się podoba powinien odepchnąć ich myśli od Draco, przynajmniej na trochę.
Philip wszedł do baru i rozejrzał się. W środku siedziało kilku mugoli. Witajcie, koledzy mugole! Przeszedł cały lokal, ale nie znalazł Nessy. Jestem pierwszy? Trochę słabo. Zajął jakieś przypadkowe miejsce, byle przy oknie i zaczął przyglądać się istotom mugolskim, które chodziły peronem. Potrafili być czasem fascynujący, ale dziś byli nudni i nie robili niczego zabawnego. Chłopak nie przewidział konieczności zabijania czasu i nie zabrał ze sobą niczego, co mogłoby mu w tym pomóc. Mugole na zewnątrz nic nie robią, mugole w środku też nic nie robią, nie wziąłem ze sobą żadnej książki... hmm... poprzeglądam mugolskie pisemka! Zazwyczaj nudziły Philipa, bo obrazki się nie ruszały i sumie to, co go obchodziła jakaś Kim Kardashian, ale potrzebował jakiegoś zajęcia.
Pannie Lanceley nieco dłużej załatwienie spraw z ojcem, którego odwiedziła przy okazji pobytu w Londynie. Trzeba przyznać, że umiejętność teleportacji była ogromną oszczędnością czasu, a tego Ness nienawidziła trwonić. Tak więc po krótkiej rozmowie z tatą, odebraniu od niego nowego smyczka do skrzypiec i zestawu nut, ruszyła w umówione miejsce. Niezbyt orientowała się w terenie, Londynu prawie nie znała — więc zerknięcie na zegarek, tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że znowu się spóźniła. Zaklęła pod nosem siarczyście, przyśpieszając kroku i skręcając w kolejną alejkę. Drzwi od pubu otworzyły się, a rude stworzenie z wyprostowaną dumnie głową przekroczyło próg, rozglądając się dookoła. Spojrzenie orzechowych oczu z łatwością wychwyciło Philipa. Ruszyła w jego stronę, zsuwając cienki płaszcz z ramion i wieszając go na oparciu krzesła. Jak zwykle była nienagannie elegancka, a na nogach miała ukochane obcasy, które zasłonić miały jej kompleksy. - Nie mogłeś znaleźć bardziej ukrytego baru, prawda Indiana? Bo tak ciężko było wyskoczyć na Pokątną.- rzuciła w jego stronę z cichym westchnięciem, całkiem ignorując dziwne spojrzenia ludzi skierowane w jej stronę. Cóż, nie umiała dobierać ładniej słów — jaka szkoda, pewnie brzmiała jak wariatka. Studentka usiadła na krześle, zakładając nogę na nogę i krzyżując ręce pod biustem, zawieszając następnie spojrzenie na twarzy mężczyzny.- Więc czemu marcepan? Nie mogła sobie odpuścić pytania, które dotyczyło ich wcześniejszej korespondencji. Nawet ona nie była tak kreatywnym stworzeniem, żeby wpaść na pomysł marcepanowego prezentu do Azkabanu. Wiadomo, święta.. Ale mógł wybrać bardziej przydatny przedmiot.
Przeanalizował dokładnie strukturę mugolskiego pisemka. Było w nim tak dużo zdjęć, które miały czelność się nie ruszać i tak mało tekstu, że Philip musiał się nieźle namęczyć, żeby coś przeczytać. A kiedy już udało mu się coś znaleźć, to tekst okazywał się tak nieistotny, błahy i bezsmaku, że chłopak kartkował pisemko dalej, byleby tylko znaleźć jakiś następny - być może lepszy. Nagle weszła Hessa ze swoją przerysowanie przytłaczającą osobowością. Kiedy podeszła, zmierzył ją wzrokiem typowej judgemental bitch. -Też miło Cię widzieć -odpowiedział na brak jej powitania. -Mugolskie miejsca mają to do siebie, że jeśli masz potrzebę czucia się jak outsider to one Ci to zapewniają. Nigdzie nie poczujesz się tak obco, jak w otoczeniu mugoli -wyjaśnił. -Poza tym nie można tu płacić galeonami, a nie mam pojęcia skąd bierze się mugolskie pieniądze, więc jak już napijesz się tych ich śmiesznych naparów i spróbujesz rzeczy, które mają do zaoferowania, po prostu deportujesz się z łazienki -dodał. Skoro już o tym była mowa, obok przechodziła kelnerka, którą Philip poprosił o yerba mate i espresso dla siebie. Zamknął pisemko, które do tej pory pozostawało otwarte i odsunął je na bok. -Dementorzy nie lubią marcepanu. Zapach olejku migdałowego wzmocnionego cukrem działa lepiej, niż zaklęcie Patronusa. To ma coś wspólnego w procesem ich rozmnażania -wyjaśnił.
Zsunęła dłonie z ramion i ułożyła na czarnej torebce, znajdującej się na jej nogach. Jak powszechnie było wiadomo, dodatek ten był niezbędnym elementem kobieco stroju. Rozejrzała się jeszcze raz dookoła, lustrując wzrokiem wnętrze lokalu. Odcienie brązu i beżu ładnie komponowały się z wysokim kolumnami z ciemnego drewna i ceglanymi budynkami znajdującymi się za oknem. Wygodne kanapy z wyrazistym akcentem dekoracyjnym na obiciu dodawały temu miejscu mniej surowego, a bardziej domowego wyrazu. Nie była typem imprezowej dziewczyny, która odwiedzała wszystkie zabawowe lokacje w mieście — czy to magiczne, czy mugolskie, tak popularne wśród studentów. Czując na sobie spojrzenie typowej "Queen Be" uniosła brew, uśmiechając się pod nosem i lustrując go wzrokiem, nie pozostawiając mu tym samym dłużną. - Na pewno milej niż na środku gorącej, zdradliwej pustyni.- zaczęła spokojnym tonem z wyczuwalną w nim nutką figlarności. Słuchała go z rozbawieniem wymalowanym na drobnej, blade buźce. Nie spodziewała się po entuzjastycznym i wyglądającym na optymistycznego odkrywcę mężczyźnie takich planów. Nie, żeby pomysł i wykonanie nie przypadły jej do gustu, jednak gdyby jej tatuś dowiedział się o niezbyt honorowych występach swojej ukochanej córeczki — konsekwencje mogłyby być wyjątkowo upierdliwe.- Proszę, proszę. Indiana, nie sądziłam, że taka odważna z Ciebie bestyjka, która zechce uciec bez płacenia. Wyjątkowo się z Tobą zgodzę, osoba z talentem i wiedzą związaną z magią nie odnajdzie się w tak prostym, skazanym na losowość zdarzeń świecie. Kontynuowała ze wzruszeniem ramion, korzystając z okazji i idąc jego śladem — zaczepiając następnie krążącą między stolikami kelnerkę. Ruda zamówiła dla siebie średnie piwo z odrobiną soku malinowego i talerz ze słonymi przekąskami. Przysunęła się na krześle, opierając ręce na stole. Ona sama nigdy nie wpadłaby na to, aby interesować się tym, co dementorzy lubili, a czego nie. Nie planowała wizyt w Azkabanie — przynajmniej chwilowo. Nigdy nie wiadomo kiedy ktoś z jej temperamentem wybuchnie, zabierając ze sobą jakieś ofiary. - Zaskakujesz mnie Sherlock. Coraz trudniej zdecydować mi, które z przezwisk bardziej oddaje Twoją uroczą osobowość.
Dostał swoje espresso i yerba mate. Uśmiechnął się do kelnerki, która mu je podawała. Zamieszał delikatnie yerbę, po czym wziął espresso i wlał do niej. Zamieszał ponownie. Przez sekundę poczuł się jak na eliksirach w Hogwarcie. Połączenie yerby i espresso dawało taką ilość substancji pobudzających, że chłopak dostawał potężny zastrzyk energii, który działał przez wiele godzin. Taki mocny, ale akceptowany społecznie narkotyk. Philip wziął łyka, skrzywił się i spojrzał ponownie na Nessę. -"Odważna bestyjka"? Proszę Cię, to są mugole. Odważną bestyjką byłbym, gdybym próbował... no nie wiem... bawić się w aportowanie z wilkołakiem czy coś, ale deportowanie się z mugolskiego baru bez płacenia? To nie odwaga, to raczej pragmatyzm -skwitował i wziął kolejnego łyka szalenie gorzkiego, ale mocnego napoju. -Ale w pewnym sensie jest to niemoralne, zwłaszcza, że staram się o posadę w Wizengamocie, więc chyba powinienem być bardziej... praworządny. -wyznał. Nadal czekał na wypłatę ze sklepu z amuletami, która być może pozwoli mu podjąć już jakieś wstępne kursy lub staże. Oczywiście wyprawa na pustynię i konieczność płacenia osiemdziesięciu galeonów za materiały do przygotowania obozu, nie pomogły mu w żaden sposób. -A odnośnie tych dementorów i marcepanu, to przed chwilą to wymyśliłem, więc nie powtarzaj tego na ONMS czy coś -uśmiechnął się.
Przyglądała się w milczeniu jego poczynaniom. Zabójstwo herbaty przy pomocy gorzkiej i aromatycznej kawy przypominało faktycznie warzenie eliksirów, tylko w filiżance zamiast kociołka. Ness starała się ograniczać kofeinę, problemy z zaśnięciem już nie raz przeszkadzały jej podczas zajęć czy wykładów. Przez małą ilość snu często chęć drzemki odzywała się w najmniej potrzebnym momencie. Nadal też zaskoczona była ilością energii, która praktycznie zawsze jej towarzyszyła. Może to kwestia niskiego wzrostu i małej wagi? Na jego słowa wróciła jednak do rzeczywistości, zostawiając dziwne rytuały Philipa w spokoju. Złapała za kufel wypełniony chmielowym trunkiem, którego cierpki smak zabijał słodki sok z malin. Upiła łyka, trzymając naczynie w dłoni i czując uderzający w nozdrza, intensywny aromat. - To nadal przestępstwo, tylko z łagodniejszymi karami niż u nas.- odparła z westchnięciem, przenosząc wzrok na kołyszący się w szklance trunek o złotej barwie. Uśmiechnęła się złośliwie pod nosem, odstawiając kufel na blat stołu i podnosząc wzrok na jego twarz.- Skarbie jakoś nie widzę Cię w sądownictwie. Bez obrazy. Dodała z brutalną szczerością i delikatnym wzruszeniem ramion, odgarniając luźne kosmyki rudych włosów za ucho i następnie unosząc brew w akcie niedowierzania, gdy uszu dziewczyny dobiegły kolejne słowa wypowiedziane przez towarzysza. Wywróciła teatralnie oczyma, niby to bezradnie rozkładając ręce.- Nie dość, że ambitny to jeszcze dowcipny. Chłopak złoto. Idealny do prowadzenia rozpraw i osadzania ludzi do więzienia. Skomentowała z nutką sarkazmu w głosie, tonem pół żartem i pół serio. Naprawdę nie wiedziała jak Bea wpadła na jego i optymistę na wielkiej Pustyni i tym bardziej — jak z nimi przetrwała. A może to Ness była zbyt poważnym jak na swój wiek stworzeniem, które miało niewątpliwy talent do wyszukiwania dziury w całym?
Już kiedyś naszła go refleksja na temat tego, czy kariera sądownicza jest dobrą decyzją. Rozważał też inne departamenty i biura Ministerstwa. Może św. Munga lub pozostanie w Hogwarcie. Zastanawiał się nad tym, czego właściwie chce i uświadomił sobie, że bardziej zależy mu na możliwości rozwoju zawodowego - potrzebował czegoś, w co włoży ciężką pracę i ambicję. A decyzja, co to konkretnie będzie stała się drugorzędna, a Wizengamot wydawał się najbardziej odpowiedni. -W sumie to masz rację z tym, że to nadal przestępstwo. Mam nadzieję, że nikt mnie za to nie ścignie i nie zamknie mi to żadnej ścieżki zawodowej. -podzielił się swoim przemyśleniem. Philip poczuł nagły odpływ energii, mimo, że wziął już kilka łyków swojej turboenergetycznej mikstury. -Sam też nie do końca wiem czy się tam widzę, ale zdecydowanie zależy mi na prestiżu Wizengamotu. Zwykła, przeciętna praca gdzieś w handlu czy innych usługach jest poniżej moich oczekiwać i ambicji. -dodał. -No i oczywiście nie odmówię sobie możliwości zamykania czarodziejów w Azkabanie. Wrzucanie ludzi to tego padołu smutku i beznadziejności musi być świetną zabawą -uśmiechnął się przewrotnie. Chłopak potrzebował jakiegoś bodźca, ekscytacji, rozrywki, która sprawi, że nie będzie się nudził. A nuda przychodziła bardzo szybko i nawet jeśli początkowo się czymś ekscytował, to już kilka godzin czy kilka dni później potrafił być tym niemiłosiernie znudzony. Tragiczne na swój sposób.
Ruda zdawała sobie sprawę gdzieś w środeczku, że i ona z pewnością potrzebowałaby jakiś głębszych przemyśleń związanych z karierą zawodową. Nie wiedziała, co chciałaby w życiu zrobić — czy iść w karierę muzyczną i porzucić działania związane z magią, czy może jednak ukierunkować się na transmutację i wyrwać ciepłą posadkę w ministerstwie? Nie lubiła się nad tym zastanawiać. Podniosła spojrzenie ponownie na Philipa, przyglądając mu się chwilę w milczeniu. Był specyficznym osobnikiem, którego nie potrafiła jeszcze rozgryźć. - Znaj moją dobrać. Nie naskarżę na Ciebie i Twoje metody radzenia sobie z mugolami skarbie.- odparła z tymi swoim uroczym uśmieszkiem, przenosząc następnie wzrok na trzymaną na kolanach torbę, do której sięgnęła rękoma i zaczęła czegoś wewnątrz szukać.- Sama wzmianka o tym, gdzie pracujesz — sprawiłaby, że miałbyś szacunek w oczach rozmówców. Od innych wymagać możemy wiele, ale to od siebie trzeba chcieć najwięcej. - kontynuowała ze spokojem w głosie, zaciskając coś w jednej z dłoni, trzymając to na kolanach i zamykając torebkę. Wyprostowała się, przekręcając głowę nieco na bok. Zmierzyła go wzrokiem, po czym wyciągnęła w jego stronę paczkę mugolskich, marcepanowych cukierków, które kupiła przed przyjściem na spotkanie.- Trzyma złotko. Może to nie święta, ale chciałam jakoś się odwdzięczyć. Nie lubię zostawiać niespłaconych długów. Może to niezbyt równo-warta wymiana, ale nic lepszego nie wpadło mi do głowy za te eliksiry. Mówiąc to, westchnęła cicho, wzruszając ramionami. Gdy zabrał pakunek, chwyciła za kufel piwa i zrobiła solidny łyk, sięgając następnie krakersa z talerzyka przyniesionego przez obsługę. Gestem dłoni pokazała, aby też się częstował, jeśli miał ochotę. Ułożyła drugą z dłoni na stole, uderzając pomalowanymi na czerwono paznokciami o jego blat. Uśmiechnęła się złośliwie pod nosem. - I to ja jestem zimną suką? Silną mam konkurencję.
Philip wziął następnego łyka mikstury energetycznej, mając świadomość, że jeśli jeszcze nie działa to już za niedługo kopnie ze zdwojoną siłą. Kiedy Nessa ubrała jego motywację w swoje słowa - praca w Wiengamocie po to, by w oczach rozmówców pojawił się szacunek - chłopak uświadomił sobie jak powierzchowna i żałosna jest to motywacja. Oczywiście nie zamierzał teraz nagle porzucić swoich planów, bo były też inne powody, dla których chciał pracować w Ministerstwie. Decyzja na temat kariery zawodowej pozostawała w mocy. -Marcepan! -ucieszył się jak małe dziecko. -Dziękuję -dodał od razu i schował cukierki. -Skoro już podarowałaś mi marcepan, to mogę Ci zdradzić prawdziwy powód, dla którego wybrałem go sobie jako prezent świąteczny do Azkabanu. To nie jest długa, ani szalenie porywająca historia. Jak byłem mały to moja druga starsza siostra przez kilka lat mieszkała w Irlandii i co święta przywodziła mi taką uroczą paczuszkę miękkich ciastek z marcepanem i cukrem pudrem. Teraz nigdzie nie mogę ich znaleźć, a nie chce mi się podróżować po irlandzkich sklepach tylko po to, by znaleźć ciastka. Także mam sentyment do marcepanu, zwłaszcza, że to moja ulubiona siostra -rozczulił się na chwilę. Powędrował myślami do Tamary, zastanawiając się, gdzie teraz była i co robiła. Wziął małego łyka mieszanki.
Miała talent do rujnowania czyiś marzeń bądź wizji, przedstawiając je w bardzo negatywnym, a raczej realistycznym świetle. Tak, jak po prostu ona sama to widziała i wbrew powszechnej opinii nie robiła tego złośliwie. Co zrobić, realizm w połączeniu z bezpośredniością był ostrą bronią, niestety zawsze obusieczną. Wszystko jednak miało swoje dobre i złe strony, a ona dzięki temu miała spokój od większości ludzi, bo nie byli w stanie z nią wytrzymać. Reakcja na słodycze od razu skojarzyła się studentce z małym dzieckiem, które za dobrze wykonane zadanie dostaje prezent od rodziców. Uśmiech jednak był na tyle szczery i entuzjastyczny, że domniemana królowa lodu nie mogła sama się delikatnie nie uśmiechnąć. Nie chcąc mu przerywać, podjadała orzeszki z tacki słonych przystawek, co jakiś czas biorąc łyk zimnego, słodko-gorzkiego piwa. Nie była osobą sentymentalną, a przynajmniej sama się za taką nie uważała, że jednak wspomnienia tego typu zawsze wydawały się jej ratunkiem w ciężkich chwilach życia. Zupełnie jakby dosięgniecie ich palcami, miało zapobiec jakieś depresyjnej katastrofie. - Podróżowanie po małych cukierniach w Irlandii to dobry plan na urlop, jak ktoś lubi słodycze. Skoro tak o nich pamiętasz -to znaczy, że zostawiły na Tobie swój czar i powinieneś je odnaleźć. Twoja sprawa jednak, co ja tam wiem.- zaczęła z delikatnym wzruszeniem ramion, przenosząc spojrzenie orzechowych oczu gdzieś za okno. Robiło się coraz później i chłodniej, spacerujący mugole szczelniej zasłaniali się płaszczami czy lekkimi kurtkami, zapinając guziki w ochronie przed wiatrem. - Właściwie to skąd pomysł na sądownictwo? Indiana Jones i jego fucha bardziej mi do Ciebie pasuje, Catherine. Byłeś w Hogwarcie?
Para czarodziejów siedząca przy stoliku z pewnością nie spodziewała się, że wybuch kolejnych zakłóceń magicznych będzie miał miejsce dosłownie parę kroków od nich. Na chodniku, tuż przed pubem, w którym siedzieli, rozległ się krzyk i nagły zgiełk, poprzedzony donośnym dudnieniem. Wszyscy poderwali się ze swoich miejsc, chcąc zobaczyć, cóż takiego się stało. Przed pubem okazało się, że jednego z czarodziejów spotkała przykra niespodzianka, mianowicie jego różdżka wytworzyła bez jego wiedzy i kontroli snop płomieni, które podpaliły jego ubranie i część trawnika wkoło. Znajdując się w mugolskiej dzielnicy, było to zjawisko co najmniej dziwne, toteż mnóstwo gapiów i chętnych to pomocy znalazło się w pobliżu.
@Nessa M. Lanceley, rzuć kostką: 1, 3 - Czarodziej wskazuje na Ciebie palcem i uwaga tłumu skupia się na Tobie. Czyżby upatrzył sobie Ciebie jako winowajcę całego tego cyrku? Po minach niektórych zebranych wkoło orientujesz się, że to chyba nie najlepszy moment na wkraczanie z pomocą - lepiej byłoby się po prostu ulotnić! Podczas "ucieczki" tracisz niestety 10 galeonów... Ale w sumie nie zdążyłaś zapłacić za piwo i przekąski, prawda? Odnotuj stratę tutaj. 2, 5 - Stoicie na samym końcu, więc nie bardzo widzicie, co się dzieje. Z szeptów tłumu dowiadujecie się jednak, że biedak, któremu wybuchła różdżka, stracił dolne odzienie! Jesteście w stanie mu pomóc - w zakamarku przecznicy rzuć zaklęcie Geminio na spodnie Philipa, a następnie przy użyciu Secare zmodyfikuj długość ich nogawek. Mężczyzna będzie z pewnością wdzięczny, gdy podrzucicie mu nowe spodnie. 4, 6 - Wysłannicy Ministerstwa Magii zjawili się na miejscu dość szybko i zajęli się naprawą szkód oraz przepytywaniem obecnych na miejscu osób, by wybadać sytuację, jak wiele mugoli widziało owe zdarzenie. Dowiedziawszy się, że jesteście czarodziejami, kazano wam zostać do samego końca zbierania zeznań od świadków, mimo że wy sami niczego szczególnego nie widzieliście. Jesteście zmęczeni i marnujecie mnóstwo czasu...
Rozmowa przebiegało spokojnie, a piwo szybko znikało z jej szklanki, podobnie jak herbata z filiżanki Philipa. Zaczynała się powoli zbierać, gdy rozbrzmiał huk, który zwrócił uwagę całej okolicy. Ruda uniosła brew, wędrując spojrzeniem w stronę okna. Jakiś mężczyzna stał w płomieniach, a dookoła zebrali się mugole, którzy niezbyt rozumieli, co się właściwie stało. Nie ich wina. Westchnęła ciężko, przeklinając zakłócenia magiczny po raz kolejny i powędrowała spojrzeniem do swojej torebki, gdzie tkwiła różdżka. Trzeba było pomóc, a jednak sprowadzić to mogło na nich znacznie większe kłopoty, wywołać chaos. Bo co, podejdzie i rzuci zaklęcie na strumień wody? Ślizgonka zagryzła dolną wargę, walcząc sama ze sobą. I tak mężczyźnie trzeba było jakoś pomóc i zabezpieczyć, przecież nie można było pozwolić, aby ogień wyrządził mu jakąś krzywdę. Poparzenia mogłyby naprawdę dotkliwe. Na szczęście jej galimatias został dość szybko rozwiązany, ponieważ pojawili się pracownicy Ministerstwa Magii. Skąd Lanceleyówna wiedziała, że to oni? Otóż większość z nich przesiadywała w ich posiadłości podczas słynnych bankietów, które wystawiali jej rodzice. Odetchnęła cicho, dopijając piwo. Już się miała zbierać, wsuwała torebkę na ramię i żegnała się z poznanym na wyprawie mężczyzną, kiedy to czarodzieje podeszli do ich stolika, a dostrzegając różdżki, kazali zostać do końca. Westchnęła z rezygnacją, niezbyt zadowolona i wróciła tyłkiem na krzesło, zamawiając kolejny kufel zimnego piwa. Trzeba przyznać, że mugole mieli naprawdę przyzwoite trunki. Nie wiedziała, ile czasu tak spędzili, rozmawiając o pierdołach i trwoniąc cenny czas. W końcu, gdy wszystko się uspokoiła, pamięć niektórych osób została wyczyszczona, a nieszczęśnik przetransportowany do Munga - przyszli do nich, zadając pytania i oczekując odpowiedzi, których nie znali. Prawda była taka, że ani ona, ani Phil nie widzieli niczego, co mogłoby być dla nich w jakiś sposób użyteczne. Wszystko stało się tak szybko, a na dodatek musieli obrócić głowy, aby w ogóle spojrzeć na okno. Fizycznie było więc nie możliwe, aby wzgląd na pożar mieli cały czas. Zmarnowali tylko ich popołudnie, czego Nessa nie omieszkała pokazać niezadowolonym grymasem na twarzy. W końcu pożegnali się i wyszła.
zt
Kostka: 6
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Gdy przechodzili przez perony dworca King's Cross, by skrótem dostać się do pobliskiego pubu, Bruno słyszał wyraźny szum w swoich uszach. I na ten moment nie był pewny, czy to za sprawą odjeżdżających pociągów, czy raczej z powodu odurzenia alkoholowego. Piwo nigdy mu nie służyło, ale przecież egzaminy zdaje się raptem raz w roku, jakoś opić trzeba. Czuł już to wesolutkie podchmielenie, a oczy miał jeszcze bardziej podkrążone. Trip po mugolskich barach okazał się strzałem w dziesiątkę. Ograniczała ich tylko własna pomysłowość i... gotówka. Szczęśliwie na jej brak chwilowo nie narzekali, a Tarly swoim stanem w krypcie Gringotta będzie się martwił następnego dnia. Jak już się wyśpi i zwalczy wszelkie potencjalne dolegliwości. - Sky! - zawołał nagle, objąwszy kumpla ramieniem. Okręcił ich ciała w stronę totalnie przypadkowego pociągu, który akurat wtoczył się na dworzec. Był już późny wieczór i niewielu pasażerów wypełzło na peron - Popatrz. Popatrz, Sky... - omiótł dłonią machinę, z zachwytem rozglądając się dookoła - Za rok po raz ostatni tutaj przyjdziemy, by pojechać do Hogwartu. Ogarniasz? - spojrzał na Puchona wielkimi, zielonkawymi oczami, jakby właśnie zdradzał mu największą tajemnicę świata - Bo ja nie... Wnętrze przydworcowego pubu powitało ich zapachem przypalonego oleju po frytkach i... praktyczną pustką. W rogu knajpy siedziało kilku ziomeczków, a przy barze suchy staruszek z walizką. Cóż, jednak młodzi ludzie woleli spędzać piątkowy wieczór w innych miejscach, niźli przy peronach. Co podkusiło Bruno, żeby zaciągnąć Skylera właśnie w to miejsce? Być może był już bardziej pijany, niż sądził. - Huh, no taaa... To co, Pale Ale? - rzucił, od razu podchodząc do baru. Wygrzebał z kieszeni resztkę funtów, zapłacił i z dwoma kuflami wrócił do swojego towarzysza - Gdzie siadamy?
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zachwiał się od nagłej utraty idealnego pionu, który zachowywał uparcie, poświęcając na to może nieco zbyt dużo swojego skupienia, dając rozproszyć się nie tylko brzmieniem swojego imienia, ale i ciężarem obejmującej go za szyję ręki. Zamrugał gwałtowniej, próbując wyzbyć się mgły, która zniekształcała mu obraz i objąć spojrzeniem choć jeden z pokazywanych mu wagonów. - Piękny - odpowiedział odruchowo, mijając się nieco z sensem bruniowego komunikatu, zaraz marszcząc brwi w próbie powrócenia na właściwe tory, nie za bardzo rozumiejąc skąd u niego ten chwilowy fetysz na kolejarzy. - Nie ma Fairwyna, żeby nas udupić, więc wyszsoce prawdopodobne, że tak to właśnie będzie - przytaknął mu niezwykle poważnie, prawie nie pozwalając splątać się językowi, zamiast niego splatając ręce na piersi, by pokiwać powoli głową. Piwo nigdy nie było jego trunkiem. Za słabe, by mógł przymknąć oko na goryczkę, gdy zależało mu na szybszym efekcie, a więc i zbyt gorzkie, by pić je dla samej przyjemności, gdy nie planował wcale dać umysłowi się podchmielić. A jednak pił je przecież od początku tej wędrówki, ani jednym grymasem nie zdradzając się z tym, że nijak nie rozumiał tych randomowych dla niego słów, które wyrzucał z siebie Gryfon, za każdym razem, gdy coś zamawiał, bo przecież musi dbać o swój wizerunek męskiego mężczyzny. Objął ciekawskim (i zdecydowanie zbyt rozbieganym, jak na ilość alkoholu, który faktycznie wypił) wzrokiem mężczyznę przy barze, analizując czy może to być brunkowy kolega, o którym wspominał, ale szybko pokręcił sam sobie głową w odrzuceniu tej hipotezy, zaraz już bezwiednie zgarniając łaskoczące go po czole luźne loczki. - Dzięki, Trunko, Baranku Złoty, który gładzisz me pragnienie - podziękował ślicznie, przejmując od niego kufel, z ulgą witając opuszkami palców lodowatą wilgoć skraplającą się na szkle, nie wyobrażając sobie wciskać w siebie ciepłe piwo - Choooo do okna, bo tu nie ma na czym oka zawiesić - mruknął w odpowiedzi, nachylając się do Gryfona, by zwiędły staruszek przy barze przypadkiem nie obraził się na nich, że nie do końca wpada w ich studenckie gusta, o ile w ogóle posiada jeszcze zmysł słuchu. Wskakując na jedno z siedzeń przy szklanej ścianie zawiesił się już na tym, czemu właściwie znaleźli się w tak odludnionym miejscu, skoro sam gotów był już odwalić robotę najlepszego skrzydłowego w całej Anglii, myślami wędrując tylko dalej i dalej, aż nie trafił w końcu jak kulą w płot, odbijając się od wspomnień urodzinowej imprezy w Puchońskiej Komunie. - Ej, bo- Pogodziłeś się z Florką? - spytał, wykręcając głowę w jego stronę, odrywając wzrok od siedzącej niedaleko grupki ziomeczków, gdy tylko upewnił się, że nie ma wśród nich żadnej znajomej mu osoby - No wiesz, po urodzinach Nans i Yuu - doprecyzował, drapiąc się przez chwilę w policzek z zażenowania, że pyta o to tak dawno po tym fakcie, ale musiał przyznać przed samym sobą, że przez ostatnie miesiące dał zupełnie wciągnąć się w tryb życia, który dość intensywnie obracał się tylko między trzema aspektami: egzaminy-Mefisto-praca. - Znaczy nie żeby mi mówiła, że jest na Ciebie zła czy coś, tylko no, rozumiesz, cała ta sytuacja z Lennoxem i- no wydawało mi się, że obaj daliśmy ciała - wyjaśnił dokładniej, krzywiąc się lekko nad kuflem na samo wspomnienie tamtej sytuacji, upijając kilka łyków nie mogąc nie zastanawiać się jak mogłaby potoczyć się ta impreza dalej, jeśli Mefisto by go stamtąd nie odciągnął i razem z Brunem zaczęliby bardzo niekulturalnie dawać do zrozumienia, że pewna osoba nie jest tam mile widziana.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Przez swój stan upojenia, nie dostrzegał ani swoich spowolnionych ruchów, ani drobnych przejęzyczeń Skylera. Właściwie w jego głowie, pod czupryną zmierzwionych loczków, wszystko było w jak najlepszym porząsiu, o wiele weselsze, piękniejsze, ale i leniwsze. Sam artykułował wypowiadane słowa z ponadprzeciętną dokładnością, co momentami brzmiało dość karykaturalnie. Jakby już brytyjski akcent sam w sobie nie był ekstrawagancki. Dlatego barman przyjął jego zamówienie z lekkim uniesieniem brwi, zachowując jednak pełną klasę i kulturę, co uchroniło Tarly'ego od jakichkolwiek komentarzy czy przytyków. Tak się starał brzmieć na trzeźwego człowieka, że szczęśliwie to odwróciło uwagę od kilku sykli, które zapodziały się na jego dłoni, gdy wyciągał z kieszeni spodni ostatnie funty. W takich wypadkach zazwyczaj zmyślał, że jest to jakaś zagraniczna, egzotyczna waluta, ale tym razem podchmielony mózg mógł nie wpaść na tak bystre wytłumaczenie. Rozejrzał się po lokalu raz jeszcze, szukając wspomnianego przez kumpla okna. Natrafił na nie po dłuższej chwili, bo z trwogą spostrzegł, że jak żywiej macha głową, to zaczyna mu świat wirować. I nie było to przyjemne uczucie. - Okno! - zawołał entuzjastycznie - Ty to masz zawsze świetne pomysły. - dodał równie głośno i spojrzał na dziaduszka siedzącego przy barze, oczywiście nie tak dyskretnie jak Sky... Cóż, oby mężczyzna był wyrozumiały. Lub... kompletnie głuchy i przy okazji ze znaczną wadą wzroku. Od razu gdy zasiedli, pociągnął sowity łyk piwa ze swojej szklanki. Nadal nie wchodziło mu dobrze, ale trzymał się teorii, że im szybciej wypije, tym lepiej to zniesie. Kto wymyślił taką teorię? Dobre pytanie... Wspomnienie o Florze otrzeźwiło go w ułamku sekundy. Poczuł nagle dziwny skurcz w okolicach żołądka, a w umyśle rozświetliło mu się tak, jakby ktoś właśnie rozsunął ciężkie kotary i wpuścił promiennie porannego słońca do pomieszczenia. Oczywiście wciąż był pijany, ale nagle zaczęły przypominać mu się te wszystkie chwile z pamiętnej imprezy w puszkowej komunie. Wciąż miał wyrzuty sumienia, ale wciąż też myślał o tym, tfu, Ślizgonie, który czuł się tak pewnie trzymając w objęciach słodką Florę. Sam Bruno nie wiedział co (i czy w ogóle) czuje względem dziewczyny, ale jedno było pewne - nie była mu obojętna. - Wiesz... emm... - zaczął, wlepiając na kilkanaście minut wzrok w puszystą piwną pianę. Bąbelki wesoło uśmiechały się do niego, zachęcając do upicia kolejnego łyka, ale nie mógł w tej chwili się im oddać. Myślał. I to dość intensywnie... - Przeprosiłem ją i teraz... jest normalnie. Chyba. - mimowolnie wzruszył ramionami, ostrożnie podnosząc wzrok na przyjaciela - Sam wiesz, jaka jest Flora. Choćbym zrobił najgłupszą rzecz, to ona będzie myślała, że to przez nią. A ja nie chcę. Nie chcę, żeby się obwiniała. - urwał, zdając sobie sprawę, że znów zaczyna paplać zbyt dużo i zbyt głośno. Czy to już był ten etap imprezowania, kiedy zaczynają się szczere rozmowy? Ale może własnie takiej potrzebował? - A ten cały Lenor... - wycedził przez zaciśnięte zęby, podnosząc szło i przystawiając je do ust - Niech się pieprzy. - mruknął, biorąc kolejny łyk piwa. Piwa gorzkiego jak jego wszystkie żale. I minęła trochę czasu, zanim odezwał się ponownie i zanim zdobył się na to pytanie, które wcale nie zabrzmiało tak beztrosko i obojętnie, jakby tego chciał. - Są jeszcze razem? - no bo kto mógł to wiedzieć, jeśli nie Sky.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Uśmiechnął się lekko, mimowolnie ocieplając nieco wzrok pod wytknięciem tej florkowej cechy, jaką było branie na swoje drobne barki ciężaru całej winy świata. Kiedyś myślał, że jest to ich wspólna cecha. Coś, co zawsze potrafiło przecież uchronić ich przed kłótnią, bo zanim właściwie się zaczęła, oboje już zaczynali przepraszać. Teraz jednak wiedział, że dziewczyna była w tym znacznie dalej i nie mógł nie wyrzucać sobie, że to jego wina. Za mało ją komplementował, za mało chwalił, za mało wspierał. Zasługiwała na więcej, na lepszego przyjaciela, a jednak wybrała jego i jego kochała. I to właśnie przerażało go najbardziej. Ma tak dobre oczy, które nie pozwalają jej patrzeć na innych przez pryzmat ich wad i przez to tak łatwo ją wykorzystać, a on... On nie potrafił jej przed tym ochronić, bo sam przecież był tak słaby. Pokiwał mu głową ze zrozumieniem, jedynie mruknięciem jakże inteligentnego "ano" komentując to wywołanie Lenora i upił kilka solidnych łyków piwa, dając pochłonąć się tej ciszy w zamyśleniu nad słowami samej dziewczyny o Ślizgonie. Przygryzł wargę, opadając spojrzeniem na średniej czystości stół, by poczuć nieprzyjemne szarpnięcie za mostkiem, które dało mu znak, że powinien wstawić się za chłopakiem swojej najlepszej przyjaciółki, nawet jeśli sam nie miał o nim wcale najlepszego zdania. Rozchylił już usta, zdobywając się na jakieś sprostowanie, a jednak zamknął je, dając się spłoszyć tym, że to Bruno zdołał zebrać myśli szybciej. - Yhm, są. Właściwie- Właściwie to w wakacje odwiedzi ją w Hiszpanii i... pozna jej rodzinę - przyznał ostrożnie, uznając, że to najlepszy sposób na dobitne zarysowanie, że sprawa zrobiła się poważna i wykroczyła poza zwykłe romansowanie w jacuzzi ukryciu. - Więc no, chyba traktuje ją na serio, skoro się zgodził i jest gotów przeżyć ten cudowny chaos- pociągnął dalej, kolejnym łykiem piwa kryjąc lekki uśmiech pod wspomnieniem tego hiszpańskiego tłoku, absurdalnie pozytywnej gościnności i bezpośredniości. Absolutnie uwielbiał każdego członka rodziny Flory, zaczynając od małych szkrabów, które nie miały prawa go pamiętać, kończąc na wąsach jej wuja, a teraz, rozmiękczony odpowiednio alkoholem, rozczulał się tym rodzinnym ciepłem i harmidrem. - Nie lubię go - przyznał cicho, pod wpływem piwa pozwalając sobie na naburmuszoną minę, gdy sprzątał już palcem kryształek po kryształku rozsypany na blacie cukier z solą. - Ale w sumie- to nie ja mam ją lubić i... Nawet jeśli zasłużył sobie na swoją reputację, to póki jest dobry dla Flory, to chyba... - urwał, krzywiąc się nieco, bo o ile mógłby coś takiego zastosować przy sobie, tak czuł, że Puchonka zasługuje na wiele więcej. Nie chciał jej widzieć u boku kogokolwiek, kto przejawiał choć odrobinę agresji, a opanowanie Ślizgona na imprezie świadczyło jedynie o tym, że umiałby się powstrzymać zawsze i świadomie wybiera inną opcję. - No ale w sumie Ciebie lubię, a wcale bym nie chciał żebyś- Ej, a co właściwie z tym Lazurem? - spytał nagle, zdając sobie sprawę, że przecież już dobre pół roku temu odbyli niezwykle subtelnie rozegraną rozmowę, której delikatność zdeptał właśnie nieuważnym krokiem, zapominając zupełnie, że nigdy nie usłyszał wprost o tym, że Brunko chce schwytać w swoje sidła umięśnionego barmana. - ...wyjechał już? Bo no wiesz, przez tyle czasu to i Fairwyn by Ci uległ.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Nie powinien rozmyślać o Florze w swoim obecnym stanie upojenia, bo dobrze wiedział, że jego myśli będą nieskładne, przerysowane i niejako odbiegające od rzeczywistości. Ale teraz już nie mógł przestać. Zapora została zabrana, tama się poluzowała i gdy tylko przymykał swoje powieki, widział te piękne, duże oczy lunaballi. Dziewczyna miała w sobie to coś, co sprawiało, że miękło mu serce. Zdawał sobie sprawę, że nie jest jedyny w tym odczuciu, ale jednak pojawiała się w nim ta charakterystyczna zaborczość za każdym razem, gdy widział Florę u boku Ślizgona. I być może chłopak dobrze ją traktował, być może był opiekuńczy i być może... Flora go kochała. Ale nie przyćmiewało to tej zazdrości. Choć traktował Puchonkę po siostrzanemu, to jednak momentami nie mógł wyzbyć się tego dziwnego uczucia. Szczególnie wtedy, gdy się do niego uśmiechała. Ponownie zamoczył wargi w zimnym piwie, biorąc duży łyk i przeklinając swoje kubki smakowe. Dlaczego to ustrojstwo było takie gorzkie, ale w ten zły sposób? Ech, przynajmniej pasowało do tego aktualnego mętliku w głowie. Słuchał uważnie słów przyjaciela i niewidzialny sznur zaciskał się wokół jego gardła. Coraz trudniej było mu przełykać piwo, a przecież był już na etapie, kiedy wszystko mu jedno co pije i w jakich ilościach. Zmarkotniał, nie odzywał się, aż... Sky powiedział coś, co wybudziło go z letargu. Nie lubię go. Dla Tarly'ego nie miało znaczenia, że to tylko szeptem wyrażona opinia i że to Flora powinna decydować o swoim życiu. Teraz liczyła się ta drobna solidarność, ten wspólny front. Kącik ust znów uniósł mu się ku górze, a w oczach zapaliły się niewielkie ogniki. - Mam nadzieję, że jest dla niej dobry. Jeśli nie, to znajdę go nawet w Hiszpanii, choćbym miał tam lecieć na miotle. - stanowcze odstawienie szklanki na blat podkreśliło jego determinację. Mówił serio. Niekoniecznie przemyślał całe to potencjalne przedsięwzięcie, ale kto podchmielony by przemyślał? Nagle przypomniał sobie o ostatnich listach od Flory i o tym, że dziewczyna zaprosiła i jego do siebie do rodzinnego domu. Oczywiście nie w takiej formie, jak tego Lenora, ale jednak... Czy powinien skorzystać z tej okazji? Dotychczas nie brał na poważnie tego miłego gestu. Może powinien? I nagle go zapytał. Nie spodziewał się tego pytania, tak jak nikt nie spodziewał się hiszpańskiej inkwizycji. Zrobiłoby się może niezręcznie, gdyby nie fakt, że przecież Skylerowi mógł powiedzieć wszystko. Nawet tak żałosne informacje, jak te. - Wrócił na egzaminy, widziałem się z nim tak... przelotem. Nie rozmawialiśmy na poważnie. Nie wiem, czy to ma sens, rozumiesz? - westchnął, spojrzał na zawartość swojej szklanki i... wyzerował. Może powinni zmienić lokal na jakiś bardziej kolorowy, w radosnym klimacie? Szary pub przy szarym dworcu sprzyjał jedynie tym ponurym rozkminom... Sky miał rację. Minęło w cholerę czasu, a nic się nie zmieniło. Wyjazd Lazara do Rosji tyko pogorszył (i tak beznadziejną) sytuację. Jeśli były to podchody, to Bruno był w tę grę wyjątkowo zły.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Gryfoni. Zawsze mówili takie rzeczy. Ale to właśnie w nich cenił, że nie zastanawiali się, przynajmniej nie tak długo jak on, nad tym czy właściwie powinni się wtrącać. On sam zawsze gubiły się w tym że plany potrafiły trwać tak długo, że zanim zdążył zainterweniować, to sprawa była już nieaktualna. I może właśnie dlatego wśród gryfonów szukał sobie przyjaciół, ale nie kochanków. Lubił kontrolę, lubił wiedzieć dokąd relacja zmierza, a przy Gryfonach zanim zdążył pomyśleć, oni już zdążyli zadziałać, dziesięć razy przerwać mu to, co zamierzał lub zwyczajnie nie bojąc się odwrócić jego inicjatywy. Dlatego oparł brodę o dłoń i mruknął z aprobatą, patrząc na Bruno jak na swojego najcenniejszego sojusznika, nie tylko w walce o cnotę Flory, ale i w walce o bezpieczeństwo wszystkich jego Puchonek. Nie żeby tego oczekiwał lub wymagał, ale po prostu szczerze wierzył z całą mocą swojej puchoniej naiwności, że Bruno widząc kogokolwiek mu bliskiego w opałach po prostu by instynktownie rzucił się do pomocy. Ale przy kolejnych słowach wyprostował się już i popatrzył na niego zdezorientowany, bo nie rozumiał. Naprawdę nie rozumiał. Nie potrafił wyobrazić sobie siebie starającego się o czyjeś względy tak długo i jednocześnie tak mało intensywnie. Mieli zupełnie inną strategię, ale tak naprawdę trudno ocenić, która była lepsza. Może i on sam był efektywny, ale jednak zazwyczaj kończyło się to raczej na zdobyczach fizyczności, bo przecież nigdy wcześniej, a przynajmniej żaden mężczyzna przed Mefisto, nie zakochał się w nim samym. A jednak, nawet jeśli zaczynał zastanawiać się, czy właśnie tym pośpiechem nie pogrążał swoich prób zdobycia czyjegoś serca, to był całkiem pewien, że gdyby Bruno był chociaż trochę bliżej Lazura, niż był w grudniu, to jego odpowiedź byłaby zupełnie inna. - Chyba nie... - przyznał, idąc w ślady Trunka i zerując swoje piwo bez najmniejszego grymasu, przez chwilę skupiając się tylko na swojej mimice, by opanować ją w wyuczonej perfekcji. - Czemu go po prostu nie przelecisz? - zapytał, ściągając brwi już nie tylko ze zdziwienia, ale i z niezadowolenia nad swoją bezpośredniością, a jednak jeśli czegokolwiek nauczył się o relacjach męsko-męskich, to jednego: seks zdecydowanie częściej pomagał, niż przeszkadzał. - Nie żebym wierzył w plotki... - zaczął, kłamstwem oczywistym dla wszystkich poza nim samym, kciukiem ścierając resztkę piany z kącika swoich ust - Ale z tego co wiem, to gość lubi się zabawić, więc musisz mu przecież pokazać, że Ty sam jesteś w stanie zaoferować mu więcej, niż może zdobyć dookoła, rozumiesz? - poradził nieproszony, kierując się sercem, alkoholem i... własnym doświadczeniem, bo przecież był święcie przekonany, że właśnie w ten sposób zdobył rozchwytywaną Lucię i Wilkołaka lekkich obyczajów. Zeskoczył z siedzenia, w jednej ręce trzymając kufel, by drugą złapać brunkowy kark, przysuwając ich głowy do siebie, by spojrzeć w te piwne oczęta korzystając z pełnej intensywności swoich jasnych tęczówek. - Daj mu jasny sygnał i jeśli nie skorzysta, to jego strata. Możesz mieć kogokolwiek innego - wymruczał, puszczając go i robiąc krok w tył, by uśmiechnąć się i unieść puste szkło w górę. - To jak, jeszcze jedno czy idziemy zwiedzać dalej?
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Gdyby zależało mu tylko na zaliczeniu Lazara, to zapewne już byłoby po wszystkim. I pozostałyby wspomnienia, może odrobina niezręczności w powierzchownych kontaktach. Być może powtórzyliby to jeszcze raz, dwa. Tak, jak to zazwyczaj jest w niezobowiązującej relacji, której towarzyszą jedynie emocje, ale w której nie ma miejsca na uczucia czy sentymenty. Gdyby zależało mu jedynie na tym... Ale tak nie było. Zatracił się, zaangażował w coś, co nie miało napisanej jasno przyszłości. Właściwie po raz pierwszy był w takiej sytuacji, po raz pierwszy oczekiwał aż tyle zarówno od siebie, co i od niego. Obawiał się nawet drobnych błędów i potknięć, bo liczył na coś więcej. Dlatego był tak mało dynamiczny, tak mało zdecydowany i ostrożny w swoim działaniu. I choć wielokrotnie wyobrażał sobie 'co by było, gdyby', to jednak to bezpośrednie pytanie ze strony Skylera było niczym potężne Aquamenti rzucone prosto w twarz. Gdyby nie fakt, że wyzerował już swoją szklankę, to z pewnością zakrztusiłby się piwskiem. Nie miał mu tego za złe, oczywiście, że nie! Ale uświadomił sobie, jak bardzo spieprzył wszelkie swoje szanse, bo podchodził do tego zbyt... nostalgicznie. Lazar w pewnym stopniu go onieśmielał, a pociągał w równej mierze, co... fascynował. Wydawał się złożoną postacią, która nie wiąże się z byle kim. A ostatnio właśnie tak czuł się Bruno. Jak byle co. - Sęk w tym, Sky, mordeczko moja... - zaczął, bardzo, bardzo wolno wypowiadając poszczególne słowa, bo chyba wlał już w siebie dostatecznie dużo alkoholu - że ja nie chcę go przelecieć. - podkreślił ostatnie słowo w taki sposób, jakby było jakimś zaklęciem niewybaczalnym. Nie pasowało mu ono do wizji jego i Lazara, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że... No właśnie. Kolejne słowa przyjaciela, choć nie odkryły przed nim Pokoju Życzeń, to jednak sprawiły, że gorzkie piwo stało się czymś wyjątkowo słodkim w porównaniu z tym dziwnym uczuciem w żołądku. Może dlatego, że sam nie ufał plotkom, a może dlatego, że uważał Skylera za cenne i sprawdzone źródło informacji. Mało kto był tak dobrze poinformowany. Tak czy owak - teraz już mógł być pewien, że Lazar nie próżnuje, podczas gdy on odmawia sobie wszelkich przyjemności, czekając na odpowiedni moment. Tylko po co? Może Sky miał rację? - Jeśli ja mogę, to on tym bardziej. Nie chcę... Nie umiem podejść do tego na luzie. - wyznał w przypływie szczerości, do czego skłoniła go bliskość jasno-niebieskich oczu Puchona. Uśmiechnął się jednak na koniec, może odrobinkę posępnie, ale przecież nie mógł trwać w tej swojej nostalgii bez końca. Skinął więc przyjacielowi, na znak, że już się ogarnia i zastanowił się przez chwilę, czy warto zostawać w tym miejscu na kolejną kolejkę. Warto chyba nie było, ale odezwał się w nim trunowski leń, który przekładał wygodę nad estetykę. - A zostańmy już tutaj. Pójdę po kolejne, ale jak wrócę, to będziemy rozmawiać o Tobie i Twoich podbojach. - odbił piłeczkę. Szczera rozmowa była czymś, czego potrzebował, ale źle czuł się z tym, że ciągle gadają o nim. Był ciekawy, co nowego u Sky'a, a przecież tak mało mieli okazji do spokojnych pogawędek. Więc tak jak obiecał - tak zrobił. Postawił napełnione kufle na tym samym zabrudzonym stoliku, wyszczerzył się i zagaił: - Jak to jest być w związku z Noxem? Dobrze?
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zamilkł pod brunkowym spojrzeniem, od razu żałując tej swojej bezpośredniości i mierzenia ich swoją miarą, bo przecież... powinien rozumieć. Przez te wszystkie lata zdążył zrobić tak wiele, zupełnie różnych podejść do związków, czasami też po prostu polegając gdzieś między żartem a prawdziwymi intencjami, jak było to chociażby w przypadku Jonasa. Wiedział doskonale, że samo wejście w status związku też przecież tak naprawę o niczym nie świadczy i zbyt wczesne może wszystko zniszczyć. A jednak... w przypadku jego i Mefisto takie przelecenie, kierując się potrzebą odpoczynku od własnych myśli, a nie uczuciami do drugiej osoby, po prostu zadziałało. Oczywiście... nie od razu, ale z pewnością fizyczność ich relacji przeszła gładko na uczucia i właśnie tym się kierował, próbując dać radę swojemu czołowemu koledze, a jednak westchnął tylko ciężko przez uświadomienie sobie jak krótkowzroczne to było, a wręcz szkodliwe przez poddanie Trunowi sugestii, że to w jego działaniu leży wina tego romansowego niepowodzenia. Uśmiechnął się więc w lekkim rozbawieniu, z ulgą przyjmując, że Brunko wciąż ma ochotę na rozmowę, choć ledwo zdusił w sobie jęknięcie nad uświadomieniem sobie, że gdy ostatnio tak sobie gadali o związkach, to choć mowa była o Lazurze, to on sam w głowie i sercu miał zupełnie innego mężczyznę, wtedy nawet nie za bardzo jeszcze zdając sobie sprawę z istnienia tego, który teraz królował w jego myślach. Zanim Gryfon wrócił z pełnymi kuflami, to ten zdążył już przebrnąć przez wspomnienie wszystkich swoich związków, wpaść w panikę, że znowu coś spieprzy i uspokoić się pod tym, że przecież tym razem miało być inaczej. Nie żeby był to pierwszy raz, gdy tak sobie mówi. - Inaczej - odpowiedział odruchowo, bo zdecydowanie to, co dawał mu Nox było zupełnie inne od tego, czego doświadczał w jakimkolwiek związku wcześniej. Upił łyka podanego mu piwa, odstawiając kufel na blat z większą delikatnością, niż porysowana powierzchnia na to zasługiwała - W tym pozytywnym sensie. Jest dobrze. Wręcz za dobrze, że aż wiesz... Czasami sobie myślę, że... - urwał, nieświadomie obracając kufel w dłoni, przygryzając wargę w niepewności czy faktycznie chce te lęki werbalizować, a jednak kiedy miał to robić jak nie teraz, gdy alkohol stawiał przed nim tak cudowną możliwość wymówki - Finn ze mną zerwał dzień po tym, gdy zaproponował mi wspólne mieszkanie, więc boję się, że... - znów urwał, pozwalając niskiemu głosowi na przejście w pomruk zamyślenia, bo żadne przychodzące mu do głowy słowa go nie satysfakcjonowały, więc westchnął i oparł łokieć o blat, a policzek o dłoń, by uśmiechnąć się mimowolnie pod myślą jak daleko zaszedł, skoro faktycznie problemem jest to, że jest tak dobrze, że boi się to stracić. Bo faktycznie było more than good enough, było perfekcyjnie. - Nieważne. Po prostu nigdy nie miałem tak wiele. I tak szybko... - przyznał, zdradzając się też nieco z tym, że zwyczajnie momentami przerażała go ta prędkość rozwijania się tej relacji, choć przecież to on sam miał ochotę gnać przed siebie jeszcze szybciej. - Właściwie jedynym minusem jest to, że przez jego wygląd i reputację, to przy nim wszyscy mnie odbierają jak słodkiego, uległego Puszka - mruknął, naciągając policzek przez cięższe oparcie się na dłoni, zaraz jednak prostując się, by upić kilka łyków piwa, zaraz obniżając i tak niski głos, musząc dodać: - A przecież jestem puchonim samcem alfa.