Wyjątkowo elegancki, magiczny klub, którego nazwa wcale nie jest przypadkowa! Otóż w centralnej części sali, znajduje się okrągły bar, co znacznie usprawnia proces obsługi wszystkich klientów, którzy nie muszą się ustawiać w kilometrowej kolejce, ani przepychać łokciami – dla wszystkich wystarczy miejsca przy barze! Zatrudniani są tu tylko barmani najwyższej klasy, zdolni do przyrządzania wyszukanych drinków w niezwykle widowiskowy sposób.
Wejście do klubu – 10g Wejście do klubu + open bar bezalkoholowy Wejście do klubu + open bar Wynajęcie klubu na prywatne przyjęcie – 75g
Dowolne wino Shot dowolnej whisky lub wódki Dowolny short drink Dowolny long drink Dowolny soft drink Dowolny drink z dodatkiem eliksiru rozśmieszającego
Najmniej zabawną częścią wakacji był ich koniec. Skylar zdecydowanie nie była fanką rozstań i końców a końce przygód, które był szczególnie przyjemne były wyjątkowo bolesne. Ba, po powrocie ze Skandynawii spędziła dwa dni w łóżku, wypłakując sobie oczy! Niespecjalnie cieszyła się z powrotu do szkoły i zobaczeniu znajomych. Tak na dobrą sprawę to między innymi dlatego dała sobie spokój z tą całą Japonią, bo chciała od wszystkich odpocząć, poznać nowych ludzi i czarodziejów, spojrzeć na siebie z nieco innej perspektywy. Przegrupować swoje wartości i zastanowić się nad egzystencją. Cóż, takie był przynajmniej założenia. Sky postanowiła odrobinę przedłużyć sobie wakacje. Cóż, przynajmniej odrobinkę, kilka godzin. Dlatego też zrezygnowała z podróżowania pociągiem do Hogwartu i zaszyła się w Dziurawym kotle, wynajmując na noc pokoik, by móc zostawić tam swój bagaż i Elma i skorzystać po raz ostatni z chwili wolności. Szwendając się po Pokątnej, w końcu nie omieszkała zajrzeć i do pubu, a jakże! W końcu status alkoholika trzeba podtrzymać, toteż kiedy wybiła odpowiednia godzina a słońce schowało się już za horyzontem, Skaj wparowała do Ronda i szturmem podbiła bar, zamawiając, a jakże, whisky! W końcu nie ma zacniejszego trunku niż whisky i nie będzie nigdy. No, ewentualnie zimny lager w upalne letnie popołudnie mógł przewyższyć momentami zacność smaku ognistej czy ballantines'a czy też whisky produkcji jej ojca. Ale to tylko czasem.
Potrzebował jeszcze nieco więcej samotności i wolności. Nie był gotowy na to, aby wparować do pociągu z chmarą Hogwarckich dzieciaków. Nie spieszyło mu się do szkoły. Spodobało mu się dorosłe życie, w którym sam musi na siebie zarabiać, jest absolutnie niezależny i nikt nie mówi mu co ma robić. Dzieciństwo nauczyło go tego. Musiał być nadto odpowiedzialny jak na swój wiek, ponieważ przeważnie troszczył się sam o siebie. Mimo, że ciotka starała mu się okazywać minimum zainteresowania, to jednak nie była jego matką. Wuj natomiast stanowczo zabraniał go rozpieszczać i traktować lepiej niżeli na to zasłużył, ponieważ był półkrwi. Theodore rozumiał i był bardzo wdzięczny ciotuni za to, że podarowała mu chociaż dach nad głową, mimo, że jej mąż nigdy tego nie chciał. Często słyszał ich kłótnie, często kłócili się o niego. Ale teraz nie o tym.. Teoś postanowić więc przedłużyć tę rozkoszną chwilę dorosłości, której zasmakował podczas wakacji i wolał nie zjawić się na peronie, tylko posiedzieć jeszcze w Londynie topiąc smutki w ognistej. Nie specjalnie miał ochotę na towarzystwo, więc też nikogo nie zapraszał, nikogo nie wypatrywał. Po prostu zawędrował z Tojadowej na Pokątną, gdzie zawsze mógł liczyć na najlepszy alkohol. Szwendając się z knajpy do knajpy zaliczył Rondo, Bazyliszka, Czarnego Kota i Rozing, aby znów wrócić do Ronda. Niejednego zawodnika zmiotłoby już dawno z powierzchni ziemi, ale on trzymał się bardzo dobrze. Alkohol nie uderzył mu wcale bardzo do głowy, przyswajał wszystko co przyswajać powinien i zachowywał się odpowiednio. Może to lata spożywania eliksirów uczyniły go tak dobrym graczem, ale potrafił przepić niejednego ochlej-mordę. Usiadł więc przy barze jak miał w zwyczaju gdy pijał solo i zamówił krwistą. Barman przyglądał mu się nieco podejrzliwie. Możliwe, że pamiętał jak Teoś niecałe dwie godziny temu opuścił Rondo, aby teraz znów zasiąść przy barze i walnąć sobie kielicha. Nie zdziwiłoby mnie to, gdyż był on dość charakterystycznym mężczyzną. Tatuaże i te sprawy. Nie zwracał uwagi na gości pubu. Mógłby siedzieć obok niego sam Merlin, a on nawet nie zorientowałby się. Wpatrywał się tylko w złocistobrązowy napój i analizował wszystko co spotkało go tych wakacji. Uśmiechał się na wspomnienie o pracy. Słowa, które usłyszał od ekipy gdy opuszczał studio połechtały nieco jego próżność. "Zawsze jest tu dla Ciebie miejsce. O każdej porze, o każdej godzinie. Przychodzisz i praca jest Twoja. Drugiego takiego jak Ty, mieć nie będziemy." Lubił być doceniany. Lubił, gdy wiedział, że na to zasłużył. Nie sprawiały mu przyjemności fałszywe pochwały, które nie powinny być kierowane pod jego adresem. Nigdy nie bawił się w pozerstwo, zawsze stara się być sobą.
Upijanie się w samotności nie należy do czynności, które są pochwalane przez ogół społeczeństwa. O tyle, o ile jeszcze na młodsze pokolenie przymyka się oko, bo przecież młodzież musi się wyszaleć i nie zna życia i przecież młodość ma swoje prawa, to jeśli za dziesięć lat Teoś by tak się samotnie włóczył po pubach, już zaczęłyby się szepty o problemie. Skylar nie miała w zwyczaju pić w samotności. Owszem, czasem zdarzyła się lampa wina podczas kąpieli czy szklaneczka whisky podczas sesji z dobrą książką wieczorem, ale żeby zalewać przysłowiowego "robaka" w samotności? O zgrozo, przecież dokładnie w tym momencie dziewczę robiło to samo! Chociaż też nie do końca, bo przynajmniej miała do towarzystwa barmana, którego co jakiś czas zagadywała, nie odmawiając sobie przy tym odrobiny flirtu. Było coś takiego w barmanach, że każda kobieta miała na nich ochotę, kiedy stali za ladą po przeciwnej stronie i mieszali drinki. Emanowali jakąś nutą enigmatyczności, będąc na wyciągnięcie ręki, ale jednocześnie tak daleko, bo oddzielni barem. Aj, Skaj rozmarzyła się, opierając podbródek na łokciu i podążając wzrokiem za barmanem, który w tym momencie odbierał zamówienie nowo przybyłego klienta. W ogóle by na ową osobę nie zwróciła uwagi, gdyby nie tatuaże. Tatuaże były swoistą latarnią morską dla panienki Winterbottom. Często w pierwszej kolejności lokalizowała wydziabane dziary na kimś, a dopiero potem zaczynała interesować się resztą. Widząc wytatuowany wierzch dłoni, Sky wytężyła uwagę, zapominając zupełnie o barmanie, którego kokietowała. Powoli, delektując się całym procesem, sunęła wzrokiem od dłoni nieznajomego w górę, kawałek po kawałku pochłaniając większą część rysunku do momentu, aż niknął pod materiałem koszuli. Potem już tylko szybki look na twarz i jakież było jej zdziwienie, gdy w nieznajomym rozpoznała Theodora! Niemalże zakrztusiła się whisky, zaskoczona i zła, iż nie rozpoznała go od początku. Niewiele myśląc, zeskoczyła ze swojego stołka i porywając swoją szklaneczkę, czym prędzej ruszyła w jego kierunku. I tak się skończyło jej odpoczywanie od szkolnych znajomych. - Przedłużamy sobie wakacje, co? - rzuciła, uśmiechając się subtelnie. Nie pytała czy może się dosiąść, po prostu to zrobiła, licząc że Teo jest w dobrym humorze na pogaduszki. - Sądziłam, że wszyscy już pojechali do szkoły. Co tu robisz?
Lepiej jednak pić w barze, niżeli samemu w mieszkaniu, strzelając kolejne zdrówka do lustra. Theodore nie potrafił pić sam. Mimo, że pił w samotności. Otaczało go przecież mnóstwo podobnych przypadków, co nie czyniło z niego aż takiego dziwaka. Nie pamiętał kiedy ostatnio wypił sporo ponad limit. Dzięki pracy wyznaczył sobie jakieś granice, które starał się zachowywać. Pierwszy tydzień lub dwa były dla niego potworną męczarnią. Jeden dzień na detoksie potrafił wykończyć jego ciało i umysł. A teraz? Kontrolował się i wcale nie szło mu to najgorzej. Ale powrót do Hogwartu.. Na brodę Merlina! Teraz wszystko trafi szlag. Zacznie się znowu ważenie przeróżnych eliksirów i podkradanie choćby nawet Żujpaszcza. Czasami zastanawiał się czy zwyczajne mugolskie życie nie byłoby lepsze. Nikt nie wymagałby zbyt wiele. Żadnych czystości krwi jak w jakimś średniowieczu. Żadnych czarów i kociołków z eliksirami. Wszystko byłoby nudne i monotonne. ale jednocześnie tak bezpieczne i pewne. No tak.. To zastanawianie się jednak nie trwało długo, bo po chwili dochodził do wniosku, że nigdy w życiu nie porzuciłby tego kim jest. Karcił w myślach siebie, że w ogóle coś takiego zbyt często chodziło mu po głowie. Nie powinien narzekać, przecież nie miał aż tak źle. Zamówił kolejną szklaneczkę, tym razem ognistej. Ujął ją w dłonie i obracał, patrząc jak płyn obiera się na ściankach naczynia, aby zaraz połączyć się pozostałą częścią alkoholu. Musiał wyglądać naprawdę żałośnie. Gdyby spotkał go teraz ktoś znajomy, pewnie pomyślałby, że to jakiś żart i ktoś przyrządził sobie eliksir wielosokowy, aby potem móc na chwilę zamienić się w Teośka. Ale nie musiał się o to martwić, bo Hogwardzkie zastępy właśnie zmierzały pociągiem do Hogsmeade. Dopijał ostatni w swoim mniemaniu kieliszek i już miał opuszczać Rondo, gdy usłyszał kogoś obok siebie. Odwrócił głowę, aby sprawdzić czy ktoś faktycznie mówi do niego. I tak, mówił. Mówił do niego nie kto inny jak Sky Winterbottom. Młodsza atrakcyjna Gryfonica. - Właśnie zamierzałem je kończyć, zanim coś nie przykuło mojej uwagi.. - odpowiedział lustrując ją wzrokiem. Ta usiadła obok bez żadnego zaproszenia. Już miał ochotę odpowiedzieć "tak, nie krępuj się. zapraszam. wcale nie przeszkadzasz." - I sądziłem podobnie, dopóki Ciebie nie ujrzałem.Przypuszczam, że znaleźliśmy się tu z tego samego powodu.. - skinął w kierunku jej szklanki z whisky. - Co, ciężko rozstać się z wakacjami?
Samotne picie w mieszkaniu do lustra faktycznie stanowiło już dosyć poważny problem. Tylko już przed tak kompletnym zejściem na psy zawsze były jakieś etapy wcześniej. Codzienny drink przed snem, samotne wyjście do pubu, czy szot wódki na dzień dobry na kaca, bo "czym się strułeś tym się lecz". I w naszych czasach, kiedy wszyscy chleją na umór a dziewczyna wypijająca sama pół litra w godzinę jest czymś stosunkowo normalnym, rodzi się pytanie, kiedy kończy się głupota szczeniaków a zaczyna poważny problem...Whatever, zakończę bezcelowe dywagacje. Gdybanie co by było gdyby nigdy nie prowadziło do żadnych konkretnych konkluzji. Właściwie to nie prowadziło do niczego, czasem ewentualnie wprowadzając rozmyślającego w ponury nastrój albo wręcz depresję. Co by było gdyby Theodore nie był świadomy istnienia magii i nie był czarodziejem? Cóż, zapewne narzekałby na co innego, na szarą i bezbarwną egzystencję, na pogodę w Londynie, na rząd i polityków. Na niskie płace i słabe szkolnictwo. Człowiek jest tak zaprogramowanym stworzeniem, że nigdy nie może być do końca szczęśliwy i zawsze znajdzie powód, by narzekać i odbierać sobie radość życia. W każdym z nas jest odrobina masochisty, taka moja dygresja na dzisiaj. - A cóż takiego przykuło twoją uwagę, hm? - spytała, opierając łokieć na blacie i podparłszy podbródek na wierzchniej części dłoni, wbijając wzrok w Teosia. Wzrok bynajmniej nie obojętny, bo każdy ślepy zauważyłby zainteresowanie błąkające się gdzieś za zielonymi tęczówkami. Zainteresowanie wynikające z fascynacji rozmówcą, światem, klimatem pubu, muzyką w tle i całym otoczeniem, które Sky chłonęła jak szalona, narkotyzując się życiem. - Czy ciężko rozstać się z wakacjami? Rzekłabym więc, że ciężko wrócić do rzeczywistości. Zwłaszcza, kiedy ta rzeczywistość nie jest tak kolorowa jak by się chciało. - odparła, spuszczając wzrok na swoją szklankę jakby rozważała możliwość sięgnięcia po nią. Jak widać ostatecznie wniosek został rozpatrzony pozytywnie, bowiem już po chwili szklaneczka znajdowała się w wolnej dłoni. - W takim razie powiedz mi mój drogi, co sprawiło że te wakacje były dla ciebie tak niesamowite, że jak ja próbujesz wyrwać jeszcze odrobinę tego czasu ze szponów brutalnej realności?
Gdybanie czasami uświadamia nam jakie mamy możliwości. Nie chodzi bowiem o rozpatrywanie tego, co raczej minęło i już nie wiele możemy z tym zrobić. Mowa tu o potencjalnych wyborach, które możemy podjąć i przy dokładniejszym przyjrzeniu się jesteśmy w stanie wybrać słuszne dla nas rozwiązanie. Theodore wybrał najlepsze rozwiązanie jakie przyszło mu do głowy na spędzenie tych wakacji. Wprawdzie nie były one tak urozmaicone i ekscytujące jak zapewne wakacje pozostałych uczniów Hogwartu, ale jednak był z nich zadowolony. Mógł nieco przyjrzeć się swojej marnej egzystencji i nieco ją naprostować. To czy będzie chciał kroczyć tą względnie prawą ścieżką, to się dopiero okaże. Może znudzi mu się bycie dorosłym i dojrzałym, po czym wróci do starych niemądrych nawyków, które powielane są przez większą część zbuntowanych, zagubionych, zdemoralizowanych nastolatków. Można jednak mieć nadzieję, że postanowi kontynuować to co zaczął i wreszcie stanie na nogi. I racja, ludzie lubią użalać się nad sobą. Jest to swego rodzaju życiowa mantra. Powtarzana przez osobniki bez względu na wiek, płeć. status majątkowy. Zawsze znajdzie się coś, co można na co można bezgranicznie narzekać. Często dostajemy to czego chcemy od życia, a i tak szukamy dziury w całym i psioczymy na to z całą żarliwością. Nie dogodzisz, nie znajdziesz złotego środka. Prędzej hipogryf pozwoli Ci się dosiąść. - Twój głos.. - odparł uśmiechając się nieznacznie. A raczej wyginając usta w dziwnym grymasie, który często dostępował miana uśmiechu. Może dlatego, że tworzyły mu się wówczas te dołeczki w policzkach na których widok wszystkie panienki wzdychały z zachwytu. A Sky tak niewiele do szczęścia było potrzebne. Wystarczyły procenty roztaczające swoją destrukcyjną potęgę w krwiobiegu, widok takiego Teośka wydziabanego po same nadgarstki i względnie klimatyczne otoczenie przydymionego pubu. - Na to samo wychodzi.. Rozstanie z wakacjami, które jest wstępem powrotu do tej szarej jak to ujęłaś rzeczywistości.. - wtrącił, machając na barmana. Jednak ta szklaneczka whisky nie okazała się jego ostatnią. Ale jakże mógł opuścić teraz Sky, gdy ta postanowiła dotrzymać mu towarzystwa? Lubił towarzystwo kobiet. W szczególności pięknych, pewnych siebie kobiet. Co jednak nie zmienia faktu, że delikatność, wrażliwość i subtelność idąca w parze z nieśmiałością kręciła go równie mocno. - Nie mogę nazwać swoich wakacji niesamowitymi. Aczkolwiek mianem zwyczajnych również bym ich nie ochrzcił. Były bardzo.. pouczające. Wszedłem w posiadanie pewnych wartości, które prawdopodobnie przydadzą mi się w przyszłości.. - powiedział, upijając łyk swojego trunku, gdy kelner z nieco zasępioną miną podawał mu szklankę. Pewnie miał mu za złe, że pozbawił go zainteresowania, którym wcześniej uraczyła go Sky. Teraz jednak z maślanymi oczkami przyglądała się Theodorowi i żaden tam przeciętny barman dla niej nie istniał. - A jak z Twoimi wakacjami? Co Tobie nie pozwala wkroczyć do tej ponurej rzeczywistości, że siedzisz tu i odwlekasz nieuniknione?
W takim wypadku raczej mowa nie o gdybaniu a retrospekcji, mającej na celu pomoc w podejmowaniu dalszych życiowych decyzji, przewartościowaniu swoich wartości i wybraniu najsłuszniejszej drogi z wielu dróg, jakie oferuje nam życie. Jeśli tylko Theodore podjął się wyzwania wprowadzenia pewnych zmian w swoją egzystencję i te ostatnie kilka tygodni spędził na robieniu tego, co mogło mu pomóc w odnalezieniu siebie, to te wakacje jak najbardziej mógł zaliczyć do udanych. Być może to właśnie był jeden z powodów, dla których Skylar postanowiła zrezygnować z organizowanych w Japonii wczasów dla uczniów, porzucając tym samym przyjaciół i sprawdzoną, dobrą zabawę z tymi samymi ludźmi, tymi samymi zwyczajami i tymi samymi używkami. Szkoda że niezbyt wielu z naszej zdegenerowanej, lubującej się w używkach i seksie młodzieży potrafiło podjąć to ryzyko przeistoczenia się z nieświadomego, niewinnego (o ile naprawdę można byłoby ich nazwać niewinnymi zważywszy na ich zachowanie) dziecka, w dojrzałego emocjonalnie człowieka. Cóż, rozumiem, że szkoła, studia i w ogóle zabawa sprzyjały niedojrzewaniu, ale brawa dla tych, którzy podjęli się wyzwania wcześniej niż pozostali. Bo spójrzmy prawdzie w oczy, atmosfera Hogwartu zawsze sprzyjała popełnianiu masowych, szczeniackich wybryków. Prawda jest taka, że jeśli wrzucisz do jednego zamku setkę nabuzowanych hormonami szczeniaków, to choćbyś i miał do pilnowania najlepszych celników na świecie, nie podołasz zadaniu ujarzmienia ich. Skylar potrzebowała odmiany, ucieczki od przyjaciół, starych nawyków i ulubionych używek. Potrzebowała znaleźć się w obcych krajach, wśród obcych ludzi i obcej kultury zupełnie sama, żeby móc przebyć podróż mającą na celu odnalezienie swoich korzeni, zatraconych jakiś czas temu w wirze rozrywki i szaleństwa, jakie towarzyszyły jej wybuchowemu charakterowi. Nocami, kiedy szła spać wycieńczona podróżą, lubiła o sobie myśleć jako o swoistym Odyseuszu, który stawiając czoła przeciwnościom losu, próbuje odnaleźć swój dom. Z tymże ona zamiast poszukiwań domu, poszukiwała siebie. Ale do tej części o Odyseuszu przenigdy się nie przyzna. Skylar łatwo się ekscytowała i lubiła chłonąć otoczenie wszystkimi zmysłami, tego została nauczona i tego zamierzała się trzymać. W końcu lepiej fascynować się każdą małą rzeczą i być szczęśliwym, niż wiecznie czekać na więcej i być ślepym na detale. Dołeczki Theodora zauważyła i chociaż była wstanie uznać je za urocze, to nie było to, co mogło ją powalić na kolana. Skaj wolała szukać uśmiechu w oczach. Oj tak, spojrzenie dla Winterbottom mogło być nawet seksowniejsze niż tatuaże i gęsta broda razem wzięte! Pod jednym, odpowiednim spojrzeniem była wstanie ugiąć się i posłusznie wykonywać polecenia, a wiadomo jak nie lubiła słuchać rozkazów. Trzeba tylko było odpowiedniej osoby i odpowiedniego spojrzenia. - Nie powiedziałabym, że rozstajemy się z wakacjami. - zauważyła, przekrzywiając głowę w bok. - To nie są ostatnie wakacje, więc nie można tego nazwać rozstaniem, bo one jeszcze kiedyś nadejdą. Raczej rozstajemy się z ostatnią przygodą, żeby powrócić do rzeczywistości. A ja wyjątkowo nie chcę wracać, chciałabym móc zostać w tej przygodzie, którą zaczęłam. Nie chcę czekać roku by móc ją kontynuować. Przywołanie barmana było zaiste dobrym pomysłem, ponieważ szklaneczka Sky zaczynała świecić pustkami. Skorzystała zatem również, posyłając facetowi za ladą nieco enigmatyczny uśmiech, ze skruchą podając mu puste szkło. Poprosiła o to samo, delikatnie, ledwie dostrzegalnie muskając opuszkami palców wierzch jego dłoni. To już nie był flirt, bardziej wyraz skruchy i przeprosiny za utratę zainteresowania. - To brzmi szalenie intrygująco! Zdradź mi, jakież to wartości posiadłeś, które mogą ci pomóc w przyszłości? - spytała, ponownie całą uwagę skupiając na Theodorze, tym samym kompletnie zapominając ponownie o barmanie. Zaletą Skylar był fakt, że przy interesującym rozmówcy potrafiła dać się pochłonąć konwersacji bez reszty, zapominając o całym świecie i ludziach, sprawiając że owy osobnik czuł się wyjątkowy. Być może dlatego też barman był nieco zawiedziony, że mu owo zainteresowanie odebrano. W końcu w jego pracy to przeważnie on słuchał, a nie słuchali jego. - Nie chcę wracać do rzeczywistości, ponieważ moje serce wciąż podąża szlakami Wikingów po krajach nordyckich, gdzie spędziłam ostatnie kilka tygodni. - odparła, pochylając się ku swojemu rozmówcy. - Brak mi odpowiedniego bodźca żeby stamtąd wrócić.
Ale właśnie nie chodziło o spoglądanie przez ramię i rozpatrywanie przeszłości. Mnie często ona zupełnie nie pomaga. Rozpamiętywanie tego co było często wprowadza mnie w stan maniakalno depresyjny, powoduje, że żałuje swoich decyzji, uważam siebie za skończoną idiotkę, ale stwierdzam, że nie zrobiłabym niczego inaczej. Decyzje raz podjęte widocznie miały tak wyglądać i odcisnęły ono swoistą zadrę na moim charakterze, która może pomóc mi w przyszłości. Ale wracanie myślami do tego co było i analizowanie owych wyborów jest bezcelowe. Gdybanie co mogę zrobić ze swoim życiem w konkretnej sytuacji jaka wiem, że nadejdzie, pozwala mieć większą kontrolę nad tym co może się stać. Daje mi komfort ułożenia sobie scenariuszy i hamuje przed podejmowaniem pochopnych złych wyborów. Aczkolwiek moje rozumowanie i przyswajanie jest nieco odklejone od kryteriów i kanonów, także mogę mieć nasrane jak Teoś do swej zacnej głowy. Możliwe, że to właśnie pozwoliło mu zobaczyć siebie za jakiś czas. Siebie jako totalny margines, gdy Hogwart będzie przeszłością, a przed nim żadnej przyszłości. A co będzie, gdy nie wciągnę tej kreski? Co się stanie, gdy będę ubiegał się o tę pracę? Niby nic, ale jednakże wyrwało go z błędnego koła w jakim się znalazł. Dało mu więcej możliwości. Pozwoliło dojrzeć alternatywy. Uświadomiło, że ma wybór. Pokazało, że to on jest kowalem własnego losu i będzie on taki jakim sobie go zgotuje. Jedyne o co musiał siebie zapytać, to czy jest na to gotowy. Czy jest gotowy na zmiany. Czy nie podda się przy pierwszym lepszym niepowodzeniu i wróci do łatwiejszego życia, jakim były wieczne imprezy i stan ciągłego nieprzyswajania wiedzy obiektywnej. Dalej nie wie ile wytrzyma i czy stanie mu na drodze coś, co rozłoży jego postanowienie. Podda destrukcji wszystko co do tej pory osiągnął i ściągnie w wir zapomnienia gdzieś między flaszką ognistej, kociołkiem z warzącym się eliksirem, a ususzonym żujpaszczem. - Rozstajemy się z tymi wakacjami, ależ tak.. Już nigdy nie będzie tych samych wakacji. Choćbyś powieliła swoje kroki za rok i czyniła niemalże to samo, to jednak będą one zupełnie inne. Ty będziesz już inna, bogatsza o ten rok doświadczeń, który nadejdzie. Wszystko w okół też ulegnie zmianie.. Wyjdziemy z tego pubu i pożegnamy się z nim zaraz. Co z tego, że wrócimy tu jutro, usiądziemy tak jak teraz i będziemy sączyli ognistą rozmawiając o tym samym? To już nie będzie ten sam dzień, to samo spotkanie Sky.. Za rok zaczniesz nową przygodę i czas, który poświęcisz na wyczekiwanie doda jej tylko więcej wyjątkowości. Zauważył interakcje barmana i dziewczyny. Była niepoprawną kokietką. Potrafiła spijać z jego ust wypowiadane przez niego słowa, aby za chwilę już chłonąc przeszywające spojrzenie barmana. Znał dobrze grę na dwa fronty, sam doskonale poznał jej zasady i potrafił blefować jak nikt inny. Czarować panny wokół, które oddałyby wiele za chwilę uwagi. On to skrzętnie wykorzystywał i nigdy nie miał żadnych skrupułów, aby zgrzeszyć z jedną czy też kilkoma jednego wieczoru. Zdawał sobie sprawę, że nie zasługiwał na ich hojność i rządzę, jakie targały nimi w momencie zapomnienia. Brał je jednak garściami, dlaczego by nie? - Tajemnica, ciekawska dziewczyno. Nie chcę zdradzać, by nie zapeszyć. Okazać się bowiem może zaraz, że jestem zbyt słabym człowiekiem i cisnę znowu nimi w ciemny kąt. Odrzekł, wyciągając z paczki leżącej na barze papierosa. Wyciągnął jednego i odpalił, a otwarte pudełeczko podsunął w stronę Gryfonki. - Częstuj się, jeśli chcesz.. - mruknął do niej, po czym pochylił się w jej kierunku, naśladując jej ruchy. - A jakiż to bodziec będzie tym odpowiednim? Uraczysz mnie tym tajnikiem, który mogę rychło wykorzystać, aby Ci pomóc się stamtąd teleportować?
Mam wrażenie, że cały czas mówimy mniej więcej o tym samym, tylko wciąż używając różnych słów i obchodząc temat naokoło. Generalnie rzecz biorąc zgadam się niemalże w stu procentach z tym, co napisałaś, więc może już zakończmy ten temat, bo będziemy go tak ciągnąć i ciągnąć w nieskończoność, a i tak z tego niewiele wyjdzie. No, może poza tym, że w końcu dojdziemy do wspólnego, ostatecznego wniosku. Raczej. Theodore jak widać poszedł w te wakacje o krok dalej niż Skylar. Owszem, dziewczę również wzięło się za siebie, udało jej się nawet dojść do pewnych konkluzji, podjąć pewne działania mające na celu wprowadzenie w jej życie kilka zmian w jej życie, ale nie były to zmiany aż tak drastyczne jak u Teosia. Sky raczej skupiła się na zmianie złych nawyków, rozwinięciu swojego charakteru i znalezieniu wewnętrznego spokoju, nie planując jeszcze nic konkretnego, co mogłoby zaważyć na jej przyszłości. Zresztą Winterbottom rzadko myślała o przyszłości, o ile w ogóle. Przyszłość była dla niej tak odległa, że ciężko było ją zaplanować. Istniało miliard rzeczy, którymi chciałaby się zająć i które chciałaby przeżyć, więc jak mogła zaplanować jedną konkretną rzecz, skoro sama nie umiała wybrać? Cóż, Skylar raczej żyła chwilą, ciesząc się i bawiąc, tylko sporadycznie dopuszczając do siebie myśli o tym, co będzie dalej. Trzeba byłoby ją przycisnąć i torturować, żeby zmusić ją do przemyśleń, a tym bardziej do wyjawienia, co też chociaż wstępnie zaplanowała na "po studiach". - Wiesz co? Naprawdę nie lubię słowa "pożegnanie". - burknęła, wydymając usta niczym mała, naburmuszona dziewczynka. - A ty skutecznie wpędzasz mnie w depresję powakacyjną tymi gadkami o pożegnaniach i o tym, że nic dwa razy takie samo już nie będzie. Jestem tego świadoma, że wszystko się zmienia i ewoluuje, ale czasem wolałabym po prostu o tym nie myśleć i żyć, może i głupią, nadzieją, że czas tkwi w miejscu i to co dobre, nie ulegnie przeistoczeniu. Cóż, dlaczego Theodore miałby nie korzystać z okazji, kiedy okazja sama pukała do jego drzwi? Był atrakcyjnym facetem i Skylar była świadoma jego podbojów, plotki dało się słyszeć niezależnie od tego, czy się tego chciało czy nie. Prawdę powiedziawszy była ciekawa tych plotek. W końcu w każdej historii tkwiło ziarnko prawdy. A ile plotek krążyło po szkole o niej? Cóż, to było zaiste intrygujące. Skaj robiła wokół siebie dużo zamieszania i lubiła stwarzać pozory. Była głośna, aktywna i skupiała wokół siebie ludzi toteż nietrudno było o niej coś powiedzieć. I uwielbiała flirtować! Uwielbiała ten moment gry między dziewczyną a chłopakiem, wszystkie subtelne sygnały, gesty, słowa...aj, kochała tę zabawę i ciągnęła do momentu, kiedy każdy normalny przeniósłby się na wyższy level, lądując w łóżku albo w związku. A Sky? No cóż, w tym momencie robiła wdzięczny unik i zwracała się ku innej osobie. Nie żeby miała coś przeciwko seksowi, absolutnie! Ale wystarczyła jej jedna czy dwie kompromitujące przygody w życiu, żeby nabrać urazu do jedno nocnych przygód. Od zaspokajania jej potrzeb miała zaufanego kolegę, więc mogła sobie odpuścić wskakiwanie każdemu napotkanemu mężczyźnie. - Zbyt dużo tajemnicy kryje się we wszystkim, co mówisz. - zauważyła, przytykając krawędź szklanki do warg. - Zresztą nie wyglądasz mi na człowieka słabego. Papierosem nie pogardziła, mimo iż swoje miała w drobnej torebce przewieszonej przez ramię. Wetknęła filtr do ust i pochyliła się jeszcze bardziej, korzystając z podpalonej zapalniczki Theodore'a. Po chwili odchyliła się w tył, ujmując papierosa między palec wskazujący a środkowy prawej ręki i wydychając powoli dym z płuc. - Z chęcią bym to zrobiła, mój drogi, ale niestety sama nie wiem, co może spowodować moją chęć powrotu do rzeczywistości. Wiem tylko, że to musi być bardzo, bardzo silny bodziec. -mruknęła, lekko przygryzając dolną wargę.
Fajnie jest czasami porozmawiac o czyms, niekoniecznie dochodzac do jakichs konkretnych wnioskow. Tak po prostu. Ale dobrze, juz konczymy to biadolenie bo jeszcze sie zdenerwujesz i nastawisz Sky przeciwko Teośkowi. Theodore rowniez postawil na zmiane nawykow i zaczal nieco pracowac nad swoim charakterem. O przyszlosci myslal juz dawno, zawsze chcial tworzyc. Tworzyc cos, co bedzie uciecha dla ludzkiego oka. Byl artysta. Zawsze maział coś na kartkach, bedac chwalonym przez ciotke, gdy przylapala go na tym. Kuzynostwo raczej drwilo z jego prac. Przynajmniej Victor robil to z wielkim ferworem,a Laura pokryjomu zachwycala sie nimi, jak i samym Theodorem. Dlaczego padlo akurat na tatuaz? Gdy byl malym chlopcem, tak w wieku 9 moze 10 lat. Siedzial w rogu salonu Blaiseow i sluchal mugolskich opowiesci brata Elviry i Marty, czyli swojego wuja. Wstydzil sie mezczyzny, bowiem czul sie obco w tym domu. Fakt, ze byl sierota na garnuszku ciotki nie wplywal na niego korzystnie. W dodatku Victor z Frankiem skutecznie nie pozwalali mu o tym zapomniec. Laura byla dosc bierna w calym tym cyrku, ze wzgledu na Victora. A ciotka za bardzo zastraszona. I tak miala za co dziekowac mezowi, w koncu pozwolil go wziac pod dach. To juz cos. No i Teoś siedzial sobie w tym salonie na uboczu i sluchal co opowiada wujaszek. Mowil o meznym przyjacielu polkrwi, ktory byl od niego sporo starszy. Owy czlek byl na wojnie. Walczyl za ojczyzne i polegl w chwale. Teos lubil takie historie, tak samo jak Laura. Tylko Victor mruczal i narzekal, mowiac, ze nie chce sluchac o mugolach i ich wojnach. Mezczyzna nie przepadal za swoim siostrzencem, uwazal, ze za bardzo wdal sie w ojca, ktorego nieznosil. Nigdy nie pochwalal malzenstwa Elviry z tym czlowiekiem. Uwazal, ze siostra mogla lepiej wybrac. Za to szanowal Adama, nie mogl uwierzyc, gdy dowiedzial sie, ze ten porzucil Theodora. Marta, Elvira i Thomas byli wychowani w twardy sposob, ale wraz z przekroczeniem progu Hogwartu ich uprzedzenia wzgledem mugoli i nieczystokrwistych ulecialy. Mieli nawet kilkoro dobrych przyjaciol wsrod dzieci obelzywie zwanych szlamami. Na zakonczenie salonowych opowiesci pokazal wytatuowany portret swojego przyjaciela. Znajdowal sie on na przedramieniu i byl nieprzyzwoicie dobrze wykonany. Theodore prawie wstrzymal powietrze, gdy go ujrzal. Laura widzac jego reakcje sposcila glowe, wiedzac, ze zaraz Victor wtraci swoje trzy grosze i lepiej nic sie nie odzywac. Tak też sie stalo.. Syn Franka zasmial sie, mowiac, ze gdyby jego tata to zobaczyl zareagowalby tak samo. Ze jest niegodny nazywac sie czarodziejem, ze jak moze przyjaznic sie ze szlamami. Matka slyszac te slowa i korzystajac z nieobecnosci meza spuscila mu becki. Zakazala po raz setny uzywania tego slowa pod ich dachem, zdajac sobie sprawe, ze rzuca slowami jak o sciane. Zas Theodore, ktory zostal w salonie podszedl do wychodzacego wuja i pociagnal go za plaszcz. - Gdzie moge sie nauczyc prosze pana robic takie pamiatki na ciele? Thomas przykucnal i poglaskal chlopca po glowie. - Nie jestem zadnym panem. A gdy dorosniesz, wtedy sam zdecydujesz czy na pewno to robic. - Ja juz zdecydowalem prosze wuja. To piekne, gdy ma sie na ciele takie pamiatki. Nie pozwalaja one zapomniec o najblizszych. - Chlopcze.. Najwazniejsze, ze takie pamiatki powstana tu i tu.. - powiedzial przykladajac dlon do jego glowy i klatki piersiowej. No, tak oto skonczyla sie owa niezbyt ciekawa historia po ktorej Theodore posiadl zapal do bycia artysta pozostawiajacym swoje dziela na cialach innych. - Przepraszam, nie chcialem wprowadzac Cie w stan jeszcze wiekszej melancholii.. - odpowiedzial skruszony. Nie robil przynajmniej tego celowo. Sam nie lubił nostalgii, ktora wkradala sie w jego zycie. Odbierala mu poczucie przynaleznosci, rozszarpywala jego poczucie wlasnej wartosci na strzepy. Wspomnienia bolały, choc to przeszlosc uczynila go tym, kim jest teraz. Hmm.. moze wlasnie dlatego nie bylo do czego wracac i za co dziekowac? - Tajemnice, kazdy je ma.. - powiedzial upijajac kolejny lyk ognistej. - A Ty nie wygladasz mi na niepoprawna flirciare.. Pozory myla, prawda? Westchnal, nie wiedzac czy dobrze robi i wypomina to Sky. Choc to nie bylo zadne wypominanie, raczej celne spostrzezenie. Sam by nigdy nie poczul sie urazony slyszac taki zwrot w swoim kierunku. On jednak czesciej wyslychiwal z ust kobiet słow typu "Ty pieprzony sukinsynu; zdradliwy oszuscie; wykorzystales mnie i porzuciles; meska dziwko; lgarzu i palancie; gdzie sa moje majtki, spoznie sie na lekcje?.. Oj no, kazdemu sie zdarza.. a one byly takie niewinne i cnotliwe. - Jestes bardzo niezdecydowana Winterbottom.. - zauważył chłopak, ktorego twarz byla zaledwie kilka centymetrow od jej twarzy. Odsunal sie jednak o kilka cali, aby moc uchwycic jej podbrodek palcami i kciukiem wyciagnac przygryzana warge. - Nie rob tego przy mnie, bo inaczej nie wrocisz do rzeczywistosci przez najblizsza noc.. - mruknal do niej, ale nie puscil jej podbrodka. Po prostu patrzyl.
Ależ nie będę się denerwować z takich powodów! Konwersacja bardzo przyjemna i również taką nigdy nie pogardzę, aczkolwiek w tym przypadku im dłużej byśmy się zagłębiały, tym bardziej byśmy okrążały temat, wciąż mówiąc o tym samym, a jedynie używając coraz bardziej górnolotnych słów. Poza tym Skaj w życiu nie nawrzucałaby Teosiowi! Nawet gdyby bardzo przeskrobał, prędzej by zdecydowała się na słodką i wyjątkowo brutalną zemstę, niż na zwykłe krzyki i awantury. Swoją drogą, zauważyłam właśnie, że niezwykle często używam słowa 'cóż' w postach. Zabawne. Wpadłam w końcu przeczytać posta a tu proszę, zamiast zwykłej odpowiedzi dostałam jedną z najważniejszych historii życiowych Theodore'a. Szkoda, że ja a nie Sky, która zapewne też byłaby ciekawa, jak to wszystko się zaczęło. Ale spokojnie, jeszcze przyjdzie czas, kiedy i ona usłyszy tę zaiste fascynującą opowieść. Sztuka robienia tatuażu jest moim zdaniem najtrudniejszą formą ekspresji. Malowanie na płótnie czy rzeźbienie w glinie, drewnie czy nawet kamieniu, jest mimo wszystko o wiele łatwiejsze, ponieważ pracujesz z martwym obiektem a skazę zawsze da się stosunkowo łatwo naprawić. Jeśli chodzi o rysowanie na ciele igłą, wszystko jest o wiele trudniejsze. Począwszy od materiału, (w końcu skóra jest miękka, nieco elastyczna i nie jest jednolitą powierzchnią, układając się na ciele w różny sposób) a skończywszy na świadomości, iż człowiek nie jest odporny na ból, jeden niewłaściwy ruch przyszłego posiadacza tatuażu, a cały projekt może szlag trafić. No i jeszcze trzeba wiedzieć jak głęboko pod skórą umieścić tusz. Nie, nie, to zbyt ciężka praca, choć nie powiem, gdyby starczyło mi odwagi, podjęłabym się nauki. Niestety nawet prawa jazdy nie chciałam zdawać bo nie chcę ryzykować życia innych, a co dopiero, jeśli chodzi o wbijanie obcym ludziom igieł w skórę. - Każdy ma prawo do tajemnic, ale zbyt duża ich ilość czyni człowieka nie intrygującym, a podejrzanym. - odparła, przyglądając się Teosiowi jakby miała zamiar ocenić, czy kwalifikuje się już jako podejrzany typ, czy też jeszcze nie. - Ja niepoprawną flirciarą? Nigdy w życiu. - dodała, uśmiechając się łobuzersko. Oczywiście oboje wiedzieli, że zaprzecza tylko i wyłącznie z przekory. Nie znali się od dziś i chociaż może nigdy nie utrzymywali jakoś specjalnie zażyłych stosunków, ciężko było nie zauważyć, że w ogół Winterbottom dosyć często kręcili się różni chłopcy. I chociaż raczej nikt nie słyszał żeby z jakimkolwiek z nich była, różnice między zwykłym kolegą a wodzonym za nos facetem było widać na pierwszy rzut oka. -Niezdecydowana? - powtórzyła, marszcząc brwi aż pośrodku między nimi utworzyła się cienka zmarszczka. - Nie powiedziałabym, że niezdecydowana. Przeważnie bardzo dobrze wiem czego chcę. Teraz zresztą też wiem, wiem że nie chcę wracać do rzeczywistości a jeśli już muszę to zrobić, rzeczywistość musi znaleźć coś naprawdę mocnego, żeby mnie do siebie z powrotem przyciągnąć. - wyjaśniła, wzruszając ramionami. Przygryzanie wargi miało jeden oczywisty cel i Sky zdawała sobie sprawę z męskich reakcji na ten właśnie widok, ale nie mogła się spodziewać, że Theodore będzie bezczelny do tego stopnia, by własnoręcznie jej ten wyraz z twarzy zetrzeć. Z trudem powstrzymała się przed machinalnym wysunięciem koniuszka języka, kiedy palcem przesunął po jej wardze. Dzielnie zniosła jego wzrok, zachowując kamienną twarz mimo pulsującego w podbrzuszu gorąca. - Zdajesz sobie sprawę, że oferujesz mi dokładnie to, czego chcę? - spytała, bezwiednie opuszczając wzrok na jego usta. - Mimo wszystko jednak rozsądek upomina mnie, że rzeczywistość, choć brutalna, nie jest taka zła i wypadałoby jej w końcu wyjść jej na przeciw. W końcu jutro zaczynają się normalne zajęcia w szkole. - opadło dzielne dziewczę, nawet przez chwilę nie dając po sobie poznać, że z chęcią oddałaby mu się w tym momencie w publicznej toalecie. Upłynęło kilka następnych sekund nim oswobodziła swój podbródek z uchwytu, jednocześnie obejmując filtr papierosa wargami. - A skoro już na ciebie wpadłam, będę miała jedną małą prośbę. Trochę tęsknię za bólem igły i wibracją maszynki, nie miałbyś może ochoty wykorzystać kawałka czystej skóry na jakiś intrygujący projekt, który chodzi ci po głowie? Niekoniecznie duży i raczej taki, który nie będzie w zbyt widocznym miejscu, ale jeśli masz jakieś niewykorzystane rysunki, z chęcią służę kawałkiem ciała. - zmieniła temat, wypuszczając dym i sięgając po szklankę. Tak było bezpieczniej, zdecydowanie. W końcu po długiej rozmowie, nieustannie prowokując się i wodząc na pokuszenie wzajemnie, Theodore i Sky opuścili lokal. Ramię w ramię. [zt 2x]
Gabriel Lacroix
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : legimilencja & oklumencja, teleportacja
A się Gabrielowi chciało ruszać się z jego gabinetu! Nie dość ze mu się nie chciało, bo było tam wygodnie i nawet całkiem przytulnie to było tak blisko do dormitorium, gdyby tak się upił no i w miarę bezpiecznie! Pomijając oczywiście milion tysięcy schodów, które musiałby pokonać po pijaku a i zapewne, by spadł z nich kilkanaście razy, ale co tam! No cóż wyjścia już nie miał to już jak pić to na całego a jakie miejsce było niż Londyn? Z początku Gabriel zamierzał zaproponować jeden ze swych ulubionych klubów nocnych, ale po chwili się rozmyślił wszak tam tyle napalonych nimfomanek ze jego braciszek mógłby się załamać i dostać depresji ze jednak nie jest Hetero. Nie , nie, nie będziemy go wpędzać w kompleksy, więc trzeba było znaleźć inne, bardziej bezpieczne miejsce jakim wydawał się ów Pub. Owszem i tutaj można było znaleźć kogoś wartego uwagi, ale lepsza jedna czy dwie niż całe stado, na które mogli się natknąć w klubie. Te biedne, samotne dziewczyny musiały się zapłakiwać z braku wizyty Gabriela, ale odwiedzi je całkiem niedługo. Chyba… - I jak ci się podoba? – Zapytał, gdy przekroczyli próg Pubu i usiedli na wolnych miejscach. Gabriel rozsiadł się wygodniej i zlustrował otoczenie niestety nie było nic i nikogo wartego uwagi a szkoda, bo podryw zawsze mile widziany no cóż nie można mieć wszystkiego, bo, skoro ma przyjaciela, alkohol i papierosa to nie ma seksu. Trochę nie uczciwe to wszystko, ale cóż od zawsze powtarza się, że życie właśnie takie jest. A co do tematu… - Dawaj alkohol i upijmy się kulturalnie w trzy dupy. – Powiedział puszczając mu oczko widząc przed sobą tarczę do rzucania lotkami. Gabriel zamierzał ją wykorzystać, chociaż trochę w innym celu. - Jak cię upije to dasz się namówić do rzucania zaklęć w tą tarczę? – Zapytał ze swym uśmiechem. Tak zdewastują ten Pub tylko jego przybrany brat jeszcze o tym nie wiedział, ale spokojnie wszystko będzie dobrze! Może nawet trafią na pierwszą stronę jakieś gazety? Albo ich obserwator opisze? Ale, by było fajnie! No cóż czas pokaże a tym razem.. Salut! Albo na zdrovia? No coś, jakoś tak!
Oj nie ma co marudzić. W gabinecie Gabriela było zbyt cennych książek o, które się bardzo bał i które mogły by ulec przypadkiem zniszczeniu jeśli wypiją za dużo a wiadomo w takim stanie różne głupie pomysły przychodzą do głowy. Czemu miałby ryzykować swymi cennymi zbiorami? Fakt faktem wszystko przeczytał i to nie raz ale przecież można do niektórych pozycji chcieć jeszcze wrócić i są w nich notatki i wiążą się z nimi wspomniania i robił się po prostu sentymentalny na stare lata i tyle w tym temacie. W sprawie doboru lokalu sprawę pozostawił w rękach chłopaka, w końcu był młodszy i pewnie bardziej się orientował co gdzie i jak. Wiedział dokładnie gdzie będą mogli spokojnie wypić i gdzie nie będzie nikomu przeszkadzać użycie przez nich mocy. Wróć na kogo nie zrobi to najmniejszego wrażenia bo przecież niektórzy mugole nadal nie wiedzieli o magii i wszystko to by było dla nich po prostu szalonym, wyrwanym z dziwnego filmu snem. Wkroczył dość niepewnie do lokalu rozglądając się po pomieszczeniu niczym dziecko zagubione w nowym miejscu. -No wiesz... dupy nie urywa ale skoro nie znasz nic lepszego to ujdzie w tłumie. - wzruszył lekko ramionami mówiąc tak jakby mu nie zależało gdzie się upiją. Ważne by był dach nad głową i było im ciepło a co do reszty to bywał w o wiele gorszych miejscach podczas swych podróży. Usiadł obok chłopaka a słysząc jego prośbę uśmiechnął się wesoło i wyjął z plecaka obie butelki. Postawił je na stole a tą napoczętą już podał chłopakowi. -To za fakt iż jesteśmy jedynymi konkretnymi sztukami w tej melinie. No nie ma na czym oka zawiesić więc będę rozbierał wzrokiem ciebie... tak myślę jak skończymy tą drugą butelkę, po czwartej może zgwałcę cię w myślach. - uśmiechnął się do chłopaka a po chwili odwrócił od niego wzrok by znów przyjrzeć się kto konkretny jest jeszcze w lokalu. Słysząc propozycję chłopaka przyjrzał się tarczy i odpowiedział spokojnie. -No weź... a ja myślałem, że spróbujesz namówić mnie na seks... no ale może uda ci się z rzucaniem do tego badziewia. Udowodnij iż twój urok jeszcze działa na łatwe sztuki. Ciekawe po ilu będę taki. - wyjął z kieszeni zapalniczkę i zaczął się nią bawić. W sumie nie palił ale wolał mieć czymś zajęte dłonie, ot tak by coś robić i nic więcej. Nie oznaczało to, że chłopak w jakikolwiek sposób go nudził czy czyniła to rozmowa z nim.
Gabriel Lacroix
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : legimilencja & oklumencja, teleportacja
Nie no on wcale nie marudził, ale naprawdę tam było wygodniej! I chyba profesor jeszcze nie widział jak książki fajnie się palą! Właściwie wszystko się fajnie pali.. Podpalimy coś? PROSZĘ! - Lokal wybrałem pod osobę towarzyszącą. – Powiedział machając ręką. – Lokal nudny to i… - Nie dokończył z przebiegłym uśmiechem na ustach i puścił mu oczko. Zresztą co za różnica, gdzie pili? Ważne, żeby się upili, narozrabiali i nic nie pamiętali to będzie piękne! Ewentualnie Gabriel może pamiętać i łaskawie uświadomi profesora o tym jak tańczył nagi na stolę.. Lub na czymś innym. Ważne, żeby był nagi! Ewentualnie mogą zostawić ten Pub podpalony to też będzie całkiem ciekawe. - Czy to jakaś ukryta propozycja czy po prostu tak gadasz żebym zaproponował rozbieranego pokera? – Zapytał biorąc alkohol i pijąc. – Zagramy? – Zapytał z uśmiechem. Tego jeszcze nie było ciekawe jak, by zareagowali inni, gdyby tak zaczęli grać w takowego pokera. To mogłoby być całkiem ciekawe a przecież o to właśnie chodzi czyż nie? - No wiesz nie chciałem tego mówić tak otwarcie. Chciałem zostawić tą otoczkę tajemnicy i dać się poderwać, żeby ci popieścić męskie ego. – Powiedział ponownie biorąc łyk i oddając mu butelkę. – Już jesteś łatwy tylko pozwalam ci myśleć ze jest, inaczej. – Powiedział obojętnie wzruszając ramionami i zawieszając wzrok wymownie w sufit. - W planach miałem bardziej jakąś demolkę, ale może być też seks lub demolka i seks. – Powiedział w końcu lekko. Właściwie nigdy nie myślał nad seksem z płcią tą samą, ale jak to się mówi, żeby życie miało smaczek raz dziewczynka raz chłopaczek a przecież można, im wybaczyć to, co po pijaku i to czego nie będą pamiętać prawda? Chociaż, gdyby tak na to spojrzeć, to ciekawe czy naprawdę Gabriel już nie spał z jakimś facetem..
Szafir nigdy nie myślała nad tym co się dzieje, nie wchodziła w to głębiej, bo nie było takiej potrzeby. Odkąd skończyła osiemnaście lat starała się wymazać z pamięci wszystko co było dla niej bolesne i absurdalne. Tak było łatwiej. Lepiej. Rozsądniej. Dlatego nie myślała o Jacku gdy ktoś mówił o miłości. Dlatego nie myślała o Lemon gdy ktoś pytał czy ma… Rodzeństwo. To takie zabawne, że od dawien dawna nie miały ze sobą kontaktu. Że nie rozmawiały. Nie było jednak powodów, dla którego miały spędzać czas razem, czy w jakikolwiek sposób egzystować w jednym życiu. Co ich łączyło? Więzy krwi. Kiedyś Sparks byłaby w stanie stracić rękę za siostrę, która jest jej najbliższą osobą. I wiecie co? Teraz Szafir byłaby bez siostry i bez ręki. Wyplewiła się ze wszelkich zdradliwych uczuć i emocji. Niwelowała je na wszelkie możliwe sposoby, bo nie otaczając się tym co nas łamie było łatwiej. Nie wspominała. Nie wracała. Nie płakała. Wszystko szło do przodu. Jednak Jack Reyes był jedyną personą w jej życiu, która była w stanie zmusić ją do każdego najmniejszego wyrażenia emocji. Wściekłość. Żal. Gniew. Ból. Pasja. Namiętność. Miłość. Tak. To było niczym pakt z samym Lucyferem, ale oboje go podpisali, bo oboje pragnęli bliskości, rozmów… uczucia. Nie mogli się tego pozbyć, bo i niby z jakiej racji? Jack ją kochał. Ona kochała Jacka. Nie byli w stanie jednak spojrzeć sobie w oczy i otwarcie powiedzieć sobie tego co czuli, bo przecież łatwiej było uciekać. Łatwiej było płakać. Łatwiej było się motać między szczęściem, a nienawiścią i tak o to… Nie rozmawiali ze sobą rok. Czy żałowali? Tak. Szafir z pewnością poczułaby zazdrość gdyby wiedziała, że inne dziewczyny znajdują miejsce w jego łóżku, ale to samo mógł czuć Reyes, gdyby wiedział… Że spała z samym Cezarem Weatherlym. Dlaczego? To proste. Eliksir otwartych zmysłów. Najlepszy afrodyzjak. Jednak nie myślała nad tym w tej chwili. Szła obok Jacka, trzymając się go kurczowo – co jakiś czas zatrzymując się na kilka niezgrabnych pocałunków. Uwielbiała ten moment gdy mogła poczuć jego ciało przy sobie, a usta żarliwie pragnące jej osoby. Nie liczyło się nic, no… Po za tym, że przecież mieli ze sobą spędzić jak najwięcej czasu. I tak o to, Jack skierował ich do pubu, którego kompletnie nie znała. Nie wiedziała gdzie się znajdują, ale to się nie liczyło. Mieli spędzić tu kilka chwil, przyjemnych chwil, a gdzie cały wieczór ich doprowadzi? -Wiesz, że jestem tylko Twoja… I tylko do Ciebie należę? – Mówiła w pełni nieświadoma tego. Nigdy nie zdobyła się na podobne wyznanie, ale dla niego w tej chwili mogła rzucić maskę zimnej suki, którą w jakimś stopniu stworzył. Nie. On jej nie stworzył. On ją modelował przez wiele tygodni kłamstw, w które Sapphire wierzyła, bo przecież nie znała prawdy. Wbijała tęczówki w chłopaka i zanim znaleźli się w środku pocałowała go raz jeszcze, a zaraz potem? Zaraz potem tkwili przy barze, a obok ich dłoni, które oparte o szynkwas miały przy sobie jakieś trunki. Nieznane im zapewne, ale kto dbał o to gdy był w miejscu o jakim nawet mu się nie śniło z ukochaną osobą? Szafir kochała Jacka. Chciała być mu wierna, potrzebowała jednak pewności. Pewności, że jest jedyną, a czy była? Nie miała pojęcia. -Jesteśmy idiotami skazanymi na porażkę. Jakc… Jak mogliśmy się ignorować… Jak mogłam być taka głupia… - Pieprzyła trzy po trzy kompletnie nie panując nad słowami, które z niej wychodziły. Na trzeźwo i bez eliksirów nigdy by tego nie powiedziała. Nigdy nie skojarzyłaby faktów żeby mówić takie rzeczy. Truła się uczuciami, bo te wypalały ją od wewnątrz. Nie. Nigdy więcej, ale teraz? Teraz Reyes powiedz jej, że ją kochasz. Zostań tu. To co w sobie ma nie powinno dzielić się na pół.
Nie wierzył w to, co się działo. Cały czas miał wrażenie, że to jakiś piękny sen i zaraz się obudzi. Niemożliwe, aby Sparks tak łatwo mu popuściła. Po tym, co między nimi zaszło, po tej długiej rozłące, po tych wszystkich listach. Widział to, widział, że puzzle z tej układanki w ogóle do siebie nie pasują, ale mimo to brnął w to dalej. Podjął rękawicę, postanowił wciąź udział w tej dziwnej grze, bez względu na późniejsze konsekwencje. I to mogło być przyczyną jego nieudanych prób życiowych - po prostu robił coś, nie zastanawiając się nad tym dokładniej. Przecież dokładnie tak samo było z bandą Oshie'go. Stwierdził, że potrzebuje pieniędzy i tyle. I w związku z tym podejmie się zadania, które od początku wydawało mu się beznadziejne i co najmniej podejrzane. Tak samo ładował się nieodpowiednio w uczucia do niewłaściwych osób. Miał wrażenie, że nic mu się w tym życiu nie udaje, ale brnął do przodu z podniesioną głową. Przecież nie był frajerem, nie był mięczakiem, nie użalał się nad sobą. Nawet nie upijał się w jakichś podejrzanych barach. Po prostu wszystko wyładowywał w sporcie, a potem było już w porządku. Teraz chciał się wyładować z Sapphire. Choć paradoksalnie nie sądził, iż popełnił tym samym jeden z poważniejszych błędów swej egzystencji. Napawał się bliskością dziewczyny, która przecież wcześniej była dla niego najważniejsza. Zastępowała mu czułość całej rodziny, której przecież nie miał tak naprawdę. Ale skończyło się, a on nie wierzył, że może rozpocząć się na nowo. Brnął w to, co mu dawała. Odwzajemniał wszystkie pocałunki, trzymał ją za rękę, jak gdyby nigdy nic złego między nimi się nie wydarzyło. Niby robili tak już wcześniej, ale nigdy sprawy nie wymknęły się spod kontroli do tego stopnia. Mimo to przyciągał ją do siebie, traktując jak dawniej. Jak kogoś, kogo można mieć na wyłączność. Może ocknęła się i rozumiała, że ten cały Weatherly jest gówno wart? Że zrozumiała, iż to on, Jack, jest miłością jej życia i tamten związek to była jedynie pomyłka? Chciał w to wierzyć. Karmił się tą myślą z każdą upływającą sekundą. Łudził się, że to właśnie to odczytuje w jej pięknych oczach. Że może nie powiedziała tego wprost, ale tak właśnie jest. Teraz jest tak, jak ma być. Wszystko jest na swoim właściwym miejscu, o które zamierzał teraz dbać. Przynajmniej tak naiwnie sądził. Prowadził ją do konkretnego miejsca, które od razu mu się spodobało, jak tylko po raz pierwszy odwiedził Londyn i jego magiczną część. Sądził, że jej także się tam sposoba. Oczywiście nie planował, że zostaną tu długo, aczkolwiek warto chyba zadbać choć o tą małą część ich dzisiejszego spotkania. Które było przecież wyjątkowe. Nie widzieli się tak dawno... musieli nadrobić zaległości. Chciał napawać się jej bliskością, dotykiem, smakiem, zapachem, ciepłem... wszystkim. Nią całą. Ci ludzie wokół mu to trochę uniemożliwiali, ale to nic. Póki co był zadowolony, że mógł tu z nią przyjść. Zdziwiło go jednak to niesamowite wyznanie, na które jedynie uśmiechnął się półgębkiem. Teraz zaczął mieć już poważne wątpliwości co do tego co mówiła. Patrzył jej jednak w oczy i nie widział, aby była naćpana. Pijana raczej też nie, w końcu nie słaniała się na nogach, nie pachniała też za bardzo alkoholowo. Nie wiedział więc o co chodzi, postanowił robić dobrą minę do złej gry. Mimo wszystko znał dziewczynę na tyle, aby wiedzieć, że to do niej trochę niepodobne. Grzecznie jednak udał się z nią do baru, by po chwili dostać jakieś szalone drinki. Cały czas się uśmiechał, nie chcąc jej przecież niczym martwić. Może w sumie niepotrzebnie panikował? Był przewrażliwiony albo coś? Napił się więc, słuchając jej kolejnych słów. To zabawne, ale przy niej zawsze zapominał o swoim zdrowym trybie życia i nie odmawiał alkoholu, aby nie czuła się samotna w tym wszystkim. Reyes i naginanie zasad? A to dobre... - Nieważne. Najważniejsze, że teraz będzie już lepiej - pocieszył ją, by mogli się nawet stuknąć szklankami, a on potem złożył na jej ustach namiętny pocałunek. Wciąż było mu mało, nie mógł się nacieszyć jej obecnością, nie potrafił się od niej na dłużej oderwać, była zbyt uzależniająca. A ten ostatni rok wyjęty z życia? Cóż. Musiał przeboleć to, że mu nie ufała. Czy zapomniał? Nie, ale miał nadzieję, że jakoś się to jeszcze ułoży.
Nigdy nie myśl o tym co się dzieje. Nigdy się nie zastanawiaj. Nic nie ma znaczenia o ile uwierzysz, że to co się dzieje to chwila uniesienia. Słabości, czy tego za czym tak cholernie tęsknimy. I zobaczysz jej głos jeśli tylko zaufasz i nie stchórzysz. Jack, wiem że nie chcesz uciekać od tego, bo chciałbyś budować te wszystkie sny, wierząc, że jeden z nich to właśnie wy. Ile możesz czekać na kolejny krok? Może i to co się wydarzy za parę godzin będzie miało większe znaczenie niż oboje się spodziewają, ale czy to nie jest piękne? Niepewność. Nieświadomość. Chęć wszystkiego, a zarazem ucieczka do tego co może ranić. Jack… Wiem, że potrzebujesz w to wszystko wejść by odżyć. Wiem, że tęskniłeś tak samo jak ja. Wiem, że nie odepchniesz mnie, z obawy o to co może mieć miejsce jutro. Dlatego dzisiaj… Dzisiaj zatraćmy się w tym wszystkim. Dzisiaj po prostu żyjmy chwilą, która ma w tym momencie miejsce, by kiedyś powiedzieć, że niczego nie żałowaliśmy. Chodź. Ta noc będzie nasza. Oboje przecież właśnie tego chcemy. Chodź. Chodź. Wiele błędów. Potknięć. Wiele gniewu i żalu, a jednak mimo wszystko odczuwali względem siebie przynależność. Ileż razy zdarzyło jej się pomylić imię partnera, z którym akurat uprawiała seks, prosząc Jacka o to by robił to z nią agresywniej. Żeby się nie ograniczał. Reyes znał każdą łóżkową potrzebę Sparks, a mało tego wiedział co robić by było jej dobrze. Co natomiast działo się z jej kochankami, gdy ta zawzięcie krzyczała imię swojego ukochanego? Wychodzili, niczym obrażone, tępe siksy, które liczą na coś więcej niż tylko jednorazowe rozłożenie nóg. Jednak Szafir nie mogła im obiecywać wielkich uczuć, chodziło tylko o fizyczność. Nie pozwalała się całować, do jej ust miał prawo tylko i wyłącznie Jack, bo do niego należały. Jej umysł tak samo, i to już nie kwestia amortencji tylko tego, że podpisali pakt z diabłem. Z samym szatanem. A mając cyrograf na swoim koncie, nie powinni spodziewać się aniołów za oknem, jak to już ktoś powiedział. Dlatego ta noc będzie fenomenalną odskocznią od szarości obecnego życia. Niech coś zmienią. Niech dadzą od siebie coś więcej. Coś, co ma sens. -Zaczekaj na mnie, zaraz wrócę… - Mruknęła do jego ucha, zaraz przed tym jak zaczęła znów go całować, dłonie umiejscawiając na jego kościach biodrowych. Lubiła ten moment, to był już czas na to by flirt przenieść do nagiej gry emocji. Jednak byli w miejscu publicznym. Nie mógł jej ot tak, po prostu wziąć tu na barze. To byłoby zbyt odważne, a przecież czekali na moment, w którym znów będą do siebie należeć. Nie przyspieszali niczego. Tak było dobrze. I ruszyła w stronę łazienki, chcąc przypudrować nosek, poprawić swój wygląd, który i tak był już nienaganny. Jednak nie mogła pozwolić na to, że chociażby przez sekundę będzie wyglądać źle. I niby nie pijana. Niby nie naćpana… A mimo to była otumaniona eliksirem. Już tęskniła za tym, że musiała go opuścić. Nie lubiła tego momentu, a teraz nadzwyczaj był on nie do wytrzymania. Jednak po kilku minutach wracała do Jacka, po drodze zaczepiona przez jakiegoś faceta, którego nie znała, ale ten był zbyt natarczywy, obejmując ją w talii jakby była jego własnością. -Chodź… Za… Zabawimy się ślicznotko… - Wymruczał jej wprost do ucha, a Sparks? Jak to na krukonkę przystało pierwsze co zrobiła to uderzyła go w twarz, bo przecież nie mogła na coś takiego pozwalać. Miała nadzieję, że ochrona się tym gościem zajmie, zwłaszcza, że obłapiał bardziej niż diabelskie sidła.
Piękna znajomość. Piękna relacja. Przystrojona w chęć posiadania, pasję i namiętność. Karmili się tymi wszystkimi uczuciami, aż brakowało im tchu. Znali się od podszewki, przynajmniej jeżeli chodzi o wzajemny taniec ich ciał w przyjemnych uniesieniach. Tylko Sapphire potrafiła mu dać taką przyjemność. Taką, której pragnął więcej i więcej. Inne kobiety? To była chwilowa odskocznia, próba zasmakowania czegoś innego. To jednak syciło jedynie na drobną chwilę. Nie wiązał z tym większych nadziei. Nie szukał wśród nich zobowiązań. Ot, wspaniała zabawa. Ze Sparks było inaczej. Do niej chciał wracać, czerpać pełnymi garściami, zatracać się w niej. Przynajmniej do momentu, kiedy nie zaczęli się kłócić. Te burze, gromy z jasnego nieba, grzmoty. Darli koty równie intensywnie co się kochali. Doprowadzała go wtedy na skraj szaleństwa. Na początku próbował ją zatrzymywać, będąc zaborczym i stanowczym, by pod koniec mieć jej serdecznie dosyć i kazać jej się wynosić z jego życia. Zawsze potem tego żałował. Więc siłą rzeczy wracali do siebie, a historia zataczała koło. Nie przeszkadzało mu to do momentu, kiedy przelała się szala goryczy. Nie widzieli się już rok, a on? Sądził, że wszystko się wypaliło. Pomimo swojej przynależności do siebie uczucie się skończyło i najzwyczajniej w świecie zakończą to, co rozpoczęli jakieś dwa lata temu. A teraz co? Był tu z nią i z każdą chwilą pragnął jej jeszcze bardziej. Był nienasycony, spragniony jej dotyku, ust, śmiechu, głosu. Wszystkiego. Najchętniej zamknąłby ją teraz w jakiejś klatce, by znów poczuć przesycenie, aż obydwoje by wybuchli. I tak w kółko. Stracił zbyt wiele czasu, zbyt wiele rzeczy zostało niedopowiedzianych. Postanowił jednak dzielić się nią z innymi, siedząc w tym pubie, gdzie każdy mógł jej się przyglądać. Gdzie nie mógł jej porywać do swego świata, gdzie nie było nikogo innego prócz nich. Mógł jedynie patrzeć, składać niezaspokojone pocałunki na jej miękkich wargach, pić z nią ten sam alkohol. Uśmiechał się do niej, czując, że coś jest nie tak, ale nie wiedział co. Uśmiechał się, bojąc się jednocześnie, że znów zrobi coś źle. A póki co było tak nieprzyzwoicie dobrze. Nie mniej skinął jej głową, postanawiając, że na nią zaczeka. A mógł iść z nią. Mógł ją odprowadzić. Mieć ją na oku, by przypadkiem nikt nie poczuł potrzeby przywłaszczenia jej, wyrywając ją z ramion Jacka. Jacka, który wciąż siedział przy barze, kołysał zawartością szklanicy i powoli sączył swojego drinka. Nie przepadał za smakiem alkoholu, ale przecież dziewczyna, z którą tu teraz był, była dla niego wszystkim. Wszystkim tym, co chciałoby się robić, choć definitywnie nie chciało. Dla niej był gotów na ustępstwa, choć nie zawsze, to jednak bardzo często. Dla niej więc teraz pił coś, co miało nieprzyjemny posmak. Wierzył jednak, że za chwilę krukonka da mu posmakować czegoś, co zniweluje ten okropny ślad zostawiony na jego języku. Czekał chwilę, w końcu jednak stracił cierpliwość. Po raz kolejny zerkał w stronę, w którą poszła Sapphire. Wreszcie kątem oka dostrzegł sytuację, gdzie jakiś frajer obłapiał mu pannę, a ta strzela mu w twarz. On jednak nie rozumie, szamocze nią intensywniej, a wokoło jak zwykle nikogo, kto mógłby to przerwać. Raptem paru pijanych czarodziejów, którzy zwracają tamtemu uwagę. On ma ich jednak gdzieś, upierając się przy tym, że to właśnie Sparks została przez niego zarezerwowana na ten wieczór. Nic bardziej mylnego, jak pomyślał Reyes, brutalnie przepychając się wśród ludzi. Kiedy w końcu doskoczył do tego chłystka, to załatwił sprawę jak to on - przypieprzając mu z pięści w szczękę, która trzasnęła cicho. Nie był zwolennikiem rzucania czarów, zawsze na wszystkich rzucał się z rękoma, zupełnie jak mugol. No cóż, takie życie. Lubił chyba tę odrobinę adrenaliny w tym wydaniu, HEHS.
Ślubuję Ci wierność i uczciwość małżeńską, oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci, a Twoje nazwisko idealnie komponuje się z moim imieniem. Sapphire Sparks. Jack Reyes. Sapphire Reyes. Chora przynależność. Chore zobowiązania. Nie. Nigdy więcej. Mogą być w związku. Może mu obiecać, że będziesz pieprzyć się tylko z nim. Że tylko on będzie miał prawo do jej ciała. Może złożyć mu przysięgę wieczystą, że nigdy – żaden inny nie tknie jej w sposób jaki jest to niewłaściwe, jednak… Związek? Czy byli na to gotowi? Teraz tak, wszak ona była po amortencji, a gdy tylko eliksir z niej zejdzie – wszystko wróci do normy, albo właśnie wtedy będą latać gromy z jasnego nieba, a ona będzie przeklinać dzień, w którym znalazła się pod nim. Naga. Z rozłożonymi nogami. Jęcząca jego imię i wyznająca miłość. I te chore obietnice, że należy tylko do niego. Gdyby tylko mogła, to stanęłaby na wprost lustra, szeptają cicho avada kedavra, a po chwili paść trupem, bo przecież nie mogła się zobowiązywać. Była suką. Zimną suką bez uczuć, a w tym momencie przelewało się przez nią zbyt wiele uczuć, które określały chorą przynależność. Jednak czy musiały brać w górę emocje, skoro ona nawet na trzeźwo miała świadomość, że do niej całej ma prawo tylko jeden mężczyzna, a to że byli inni to po prostu kwestia zaspokojenia chwilowej rządzy? Ach, tak. Wtedy chodziło tylko o seks, a z Jackiem chodziło o coś zupełnie innego, czego podejrzewam nikt nie zrozumie, o ile nie wejdzie w tak chorą relację, od której człowiek po prostu nie chce się uwolnić. I tak o to tkwiła na parkiecie, pośród kilku osób, aż nie poczuła tego znajomego zapachu perfum. Zanim się zorientowała, oprawca leżał już na podłodze, a jej było całkiem dobrze, zwłaszcza, że na ten moment liczyło się tylko to, że go już nie było i nikt nie obłapiał kogoś kto należał do Reyesa. To on ją wygrał na ten wieczór, i tylko on miał prawa do jej ciała, i by trzymać ją mocniej niż diabelskie sidła. Jednak czy był sens, utwierdzać go w tym? Zapewne nie. Podobnie nie można było powiedzieć, że była dla niego nagrodą, bo wszak nie była, to tylko urok amortencji, który wywołał taką, a nie inną sytuację. Jednak teraz? Teraz było czas stąd uciec, jak najdalej. -Chodźmy… To nie był dobry pomysł… Chodź… - Chwyciła Jacka za rękę, i zbliżyła się do niego na tyle, by bez problemu mógł ją przyciągnąć jeszcze bliżej, by otulić jej drobne ciało swoim silnym, męskim ramieniem. A zaraz potem? Niech zabierze ją jak najdalej z tego miejsca. Nie było potrzeby tu tkwić. Mógł ją odprowadzić do jej mieszkania, jednak czy właśnie tego chciał? Nie wiedziała, aczkolwiek ona już w głowie układała sobie kolejny scenariusz utwierdzania go w swoim uczuciu, i gdyby świat się palił, to właśnie z nim chciałaby spędzić swoje ostatnie chwile. Amortencja. Na Merlina. Ileż jeszcze. Ta dziewczyna coraz bardziej głupieje. Zlitujcie się nad nią. Jack… Co Ty do biała wyrabiasz…?! A może to już wcale nie eliksir, tylko właśnie uczucie, które skrywała w sobie przez tak długi okres czasu? Cóż. Tego najstarsi czarodzieje nie wiedzą.
Zdziwiła się na wiadomość od Lorrain, ale domyśliła się, o co mogło jej chodzić. Czyżby kolejna misja do wykonania? O tym przekona się dopiero po rozmowie z nią. Nie sądziła jednak, że będą spotykać się w pubie. Chociaż w Londynie było mniejsze ryzyko na przyłapanie ich. Ale po co jej eliksir wielosokowy, skoro miała swoją metamorfomagię? Zresztą nieistotne. W przypływie strachu lub złości mogła się wydać, a po zażyciu mikstury coś takiego jej nie groziło. Przed wejściem do pomieszczenia ukryła się w zaułku za śmietnikiem i wypiła eliksir. Całe szczęście, że nałożyła płaszcz, a nie kurtkę, bo gdy stała się drobniejsza, nie rzucało się to tak bardzo w oczy jak w przypadku i tak już przydużej, męskiej kurtki, która w tym momencie wisiałaby jej do kolan. Złapała za końcówki włosów, przyglądając im się. Ciemne… A na dodatek wyglądała, jakby dopiero co wróciła z wakacji z Tunezji! No żesz, co ta Lorrain jej wcisnęła? Otuliła się płaszczem i weszła do pubu, wcześniej przeglądając się w swoim odbiciu w szybie. Postać wyglądała znajomo, ale chyba nie rozmawiała wcześniej z tą dziewczynką. No trudno, może nie będzie wzbudzać podejrzeń. Gdy już znalazła się w środku, zaczęła rozglądać się za Sophie.
Nie zdążył zbyt długo pospacerować bez celu po korytarzach Szkoły Magii i Czarodziejstwa, bo na jego ramieniu spoczęła sowa, która przyniosła mu list. Całkiem oczywiste, biorąc pod uwagę, iż Nathaniel raczej zbyt przyjazną postacią dla żyjątek najpewniej nie był i nie sądził, aby sowa przyleciała do niego w celach towarzyskich. Zresztą, po zrzuceniu mu w dłonie koperty, odleciała szybko, najwyraźniej nie mając ochoty spędzać czasu ze studentem ze Slytherinu, któremu oczywiście było to na rękę. Zapewne byłby wściekły, gdyby to ptaszysko postanowiło za nim latać jak jakiś ogon. Chłopak rozerwał więc tylko kopertę, w której znalazł list i fiolkę z jakimś eliksirem. Nie zastanawiał się jednak na razie, na jaką zawartość wskazuje jego barwa, bowiem jego uwagę przykuła sama treść wiadomości. No proszę, właśnie wyruszył na poszukiwanie Lunarnych, gdy okazało się, że ci sami zadecydowali się zwrócić do niego o pomoc. Ciekawy przebieg wydarzeń, doprawdy. Młody Briggs przeczytał wszystko dokładnie, ważąc niemalże każde słowo, aby czasem nie pominąć jakiejś ważnej informacji. Nie był pewien jeszcze tego, jaka będzie jego rola w tej całej szopce, ale doskonale rozumiał, że użycie eliksiru wielosokowego będzie konieczne. Jako Lunarny nie mógł zostać rozpoznany w Hogsmeade. Zapakował więc fiolkę do kieszeni, wkładając ją oczywiście ostrożnie, aby szkło nie pękło. Zaraz po tym spalił również list, przysuwając do niego koniuszek swojej różdżki. Musiał przyznać, że był zafascynowany tym, co się stanie. I może wreszcie będzie miał okazję spotkać tego całego F.S.? Tak, tak. Nathaniel nigdy jeszcze nie widział go na oczy, a przecież od tego wydarzenia w Zakazanym Lesie wszystko miało ulec zmianie. Przecież ten zakapturzony mężczyzna sam mu powiedział, aby pamiętał, że teraz należy do nich. A on nie zamierzał z jego słowami dyskutować. Skoro sam się wpakował w tarapaty, teraz nie mógł uciec. Jak zwykły tchórz. Po zlikwidowaniu dowodów zbrodni, Nathaniel niewiele myśląc, wyruszył w podróż do wioski fasolkami wszystkich smaków i miodem płynącej. A dokładniej mówiąc do Hogsmeade, które swą sławę zyskało chyba właśnie w szczególności dzięki Miodowemu Królestwu. Niestety, tym razem chłopakowi nie było jednak dane zajrzeć do sklepu ze słodkościami. Miał do wykonania ważną misję i chociaż wiadomość w liście nie zdradzała wszystkich szczegółów i tak czuł się przejęty. Zdawał sobie bowiem sprawę z tego, że wielka siła pociąga za sobą również i odpowiedzialność. Szedł spokojnym krokiem, bo wiedział że zdąży na czas. Wreszcie dotarł pod Magiczny Pub Rondo, a dokładniej stanął gdzieś za budynkiem, wyciągając z kieszeni fiolkę z eliksirem. Wypił jego zawartość i dopiero po przemianie w jakiegoś paskudnego gościa, najprawdopodobniej Gryfona, przeszedł na przód pubu, a zaraz po tym wszedł do środka. Rozglądał się po pomieszczeniu, szukając wzrokiem czy to Sophie czy kogokolwiek innego, kto mógłby dać mu jakieś wskazówki, co dalej powinien zrobić.
Sophie trzęsły się dłonie. Przecież jeszcze dzisiejszego poranka stała w swoim pokoju we Francji i przyglądała się spokojnie wszystkim przechodniom, którzy ją rozśmieszali swoją prostotą, żałosnością. Ile to już razy nie pojawiła się w Beuxbatons na zajęciach? Wiele... Od kiedy zahipnotyzowała swojego "ulubionego" nauczyciela miała usprawiedliwioną każdą godzinę, Celie żyła w świecie bez problemów. Jednak... Beatrice nie miała zbyt wiele czasu. Umierała powoli w tej monotonii, a jednak nie mogła sobie pozwolić na bezpośredni powrót dopóki nie dotarła do niej koperta... Wyjazd nie pomógł. Została znaleziona, wybrana, naznaczona. Który to już raz? Nie wiedziała kto jest teraz najważniejszy jednak Sherazi podał jej kilka nazwisk. Szybko zebrała o nich informacje, stworzyła ich portrety w głowie, pogłaskała językiem, gdy wypowiadała ich imiona przed lustrem ucząc się tego jak być sztucznie koleżeńską, gdy dojdzie do konfrontacji. Z łatwością wykradła włosy od ludzi, którzy dziś mieli posłużyć za figurantów, a brat pomógł jej zdobyć eliksir, który ona musiałaby wypracować u kogoś innego, na co nie miała teraz ochoty. Spotkanie z Lucasem teraz? Nigdy. Nie teraz gdy świeciła wszystkim tylko nie energią. Gdzieś tam w środku strach mieszał się z chorą ekscytacją. Wiedziała do czego chce doprowadzić i kogo chce znaleźć w tum pubie. To było łatwe... Zbyt łatwe. Dlatego wybrała dwóch asekurantów gdyby coś poszło nie tak, gdyby jednak jej idealny plan pękł na pół. Drżała. Jej drobne ciało przebiegały najgorsze dreszcze. Poprawiła kaptur od płaszczyka, który idealnie zakrywał jej twarz, aczkolwiek chmura złotych włosów nadal wygrzebywała się stamtąd. Nie miała czasu ich spleść w warkocz, zresztą efektywniejszym było zostawić je rozpuszczone. Szczególnie dzisiejszego wieczora, więc musiała się nieco z nimi przemęczyć. W końcu jednak uniosła wyżej spojrzenie, bo doszła do wniosku, że już czas aby pojawiła się w umówionym miejscu. Wskazała im miejsce, nie doczekała się odpowiedzi, ale wiedziała, że tam są. Nawet na odległość wzbudzała w ludziach respekt i to się jej podobało. Już od wejścia wzbudziła kilka zaciekawionych spojrzeń, wszak wile nie chodziły stadami, a ktoś taki jak on wydawał się być teraz egzotycznym, choć był to magiczny pub. Niespodzianka, kolejne chłopstwo gotowe obrzucić ją pieniędzmi jeśli posłałaby ich uśmiech. Jednak nie miała na takie zabawy czasu, może innym razem, w lepszych lub gorszych okolicznościach. Odnalazła stolik, do którego powinna się dosiąść na kilka chwil i skinęła na przysadzistego Gryffona, który powinien teraz za nią pójść do stolika z brunetką o śniadej cerze. Przysiadła subtelnie na przeciwko Sunny i zsunęła powolnym ruchem kaptur układając złote włosy na ramionach, a te oczywiście posłusznie wylądowały na ciele we właściwy sposób. - Jestem Sophie. Ty zapewne Sunny, a Ty Nathaniel... - Rzuciła z uśmiechem, kiedy dotarł do nich chłopak. Taka urocza i kłamiąca. Koleżanka z ławki, prawda? Chcielibyście, żeby była waszą koleżanką. Mieć kogoś takiego obok swoich znajomych to prawie jak codziennie wygrywać na loterii... A kto nie chciałby zostać wiecznym zwycięzcą? Beatrice przebrnęła dłonią po stoliku jakby zrzucała kilka pyłków na podłogę i opanowując drżenie ciała kontynuowała: - Przesiądę się do baru. Zostaniecie tutaj. Jeśli pojawi się tu Reyes po prostu spróbuję go zaczarować i zabierzemy go do siedziby. Nie mamy zbyt wiele czasu ze względu na działanie eliksiru, który wypiliście. Mam nadzieję, że nie będzie komplikacji w razie czego po prostu używajcie od razu zaklęć obronnych i uciekajcie. Jeśli rozpoznają mnie nie będzie problemu z wami. Jeśli wiedzą. Argeni to idioci, jednak w razie ryzyka znikacie. To prosty plan. Musimy po prostu według niego zabrać tego ucznia. Potrzebujemy go... - Rzuciła nieco luźniejszym tonem i najzwyczajniej w świecie stała od stolika, aby zaraz ściągnąć z siebie płaszczyk i zasiąść przy barze. Nie odpierała niczyich spojrzeń. Dziś była tą miłą wersją podbijającą serce każdego mężczyzny.
Biedny, biedny i nieświadomy niczego Jack postanowił iść do pubu, aby... wytrzeźwieć. Paradoksalnie znów wylądował w tym miejscu, w którym był ostatnio z Sapphire. To przywołało kolejną falę wspomnień, o dziwo bolesnych. Bo co z tego, iż wtedy bawili się wyśmienicie, kiedy kolejny poranek okazał się jakimś porąbanym koszmarem? Łudził się jeszcze, iż będzie w stanie się z niego obudzić. Iż wszystkie uczucia, które nim targały, po prostu ulecą do atmosfery i nigdy nie wrócą. A wracały. Z każdą sekundą czuł, jak gdyby Sparks oplatała go niewidzialną liną, ściskając mocno. Tak, aż nie mógł oddychać. Biegał więc. Cały pierdolony dzień biegał. Z krótkimi przerwami na picie wody i odlewanie się gdzieś w krzakach. To wszystko. Chciał wyładować z siebie złość, spuścić z tonu, odżyć na nowo. I nic. Nic się nie powiodło. Żaden z jego jakże błyskotliwych planów nie wypalił. Gdyby nie był sportowcem, zapewne upiłby się w trzy dupy, aby chwilowo zapomnieć o wszystkim. Może odnaleźliby go w jakimś rowie, może nie. To nieważne, bo nic takiego nie będzie mieć miejsca. Przyjdzie i na trzeźwo wypłacze swe smutki na ramieniu barmana. Jack tak bardzo męski mężczyzna. Wszedł do pomieszczenia zziajany i zdyszany. Oddychał ciężko, próbując łapać oddechy. Z powietrza przesiąkniętego dymem papierosowym, alkoholem i ludzkim potem. To pierwsze szczególnie wzbudziło w nim obrzydzenie i chorą chęć sięgnięcia po fajkę. Całe szczęście żadnej nie zabrał ze sobą. Rozglądał się chwilę, jednocześnie przeciskając się w stronę baru. Jego uwagę przykuła blondynka, która przy nim siedziała. Była zjawiskowa. Czegoś takiego właśnie doznawał z początku przy Elsie. To musiała być wila. To uczucie rozpoznałby wszędzie. Wgapiał się w nią chwilę niczym zauroczony, jednak po którejś z kolei sekundzie potrząsnął głową i zamrugał gwałtownie, próbując odeprzeć atak w postaci jej uroku. Profilaktycznie postanowił usiąść gdzieś z dala od niej, aby go nie kusiła. No women no cry, no nie? W każdym razie zamówił kubek herbaty i zanurzył się w swoich myślach, nie chcąc z nikim o niczym gadać. I nie zwrócił uwagi na nikogo więcej.
Dlaczego zadania Lunarnych ciągle ją tak stresowały? Największy strach ogarniał ją chyba na myśl o konsekwencjach, o których nie myślała, wstępując do tego ugrupowania. To był impuls, który ją w to wszystko wciągnął, ale nie mogła żałować. Przynajmniej brała w czymś udział i mieli jakąś szansę na wygraną. Mogło ją czekać o wiele lepsze życie bez znoszenia tych wszystkich denerwujących ją ludzi, których było mnóstwo. Musiała tylko skupić na tym, czego od niej wymagano. Gdy pojawiła się Sophie, skinęła jej głową. Nie wiedziała jednak, że zjawi się również jakiś chłopak. Najwidoczniej ten dzień miał jej przynieść więcej niespodzianek, niż sądziła. Wysłuchała z uwagą słów Lorrain, a gdy zostawiła ich samych, oparła się łokciami o stolik i podparła głowę na dłoniach. - Chyba powinniśmy gadać, żeby nie wzbudzać podejrzeń milczeniem – mruknęła do chłopaka nazwanego Nathanielem. Co innego mogli robić? Pozostawało tylko czekać, aż pojawi się Reyes i go dopaść. Swoją drogą zamiast zajmować się zadaniem tej dziewczyny, powinna skupić się na swoim. Ale to najwyraźniej rozkaz odgórny, by pomogła, więc nie miała innego wyjścia. Wizja zawiśnięcia na żyrandolu naprawdę ją przerażała. I nagle się przyszedł...
Czasu tak niewiele. Było to wprost nieproporcjonalne do tego ile miała do zrobienia. Dziś przecież wyglądała idealnie. Jej ciało zdobiła wiosenna sukienka w kolorze ecri, która była tak zwiewna jak ona. Nie pasowała tu. Do tego pubu pełnego prostych ludzi, którzy najzwyczajniej w świecie brudzili ten świat swoim jestestwem. Ona była zbyt idealna i gdyby poprosiła w tym pubie kogoś, żeby ją uratował i zabrał stąd nikt by jej nie odmówił. Przecież jest krucha i potrzebuje pomocy, jest delikatna jak kwiat. Zatem byłoby szkoda, gdyby ktoś uszkodził jeden z płatków, prawda? Sophie nie złożyła zamówienia, nie chciała niczego pić, choć barman usilnie próbował jej coś zaproponować nawet na koszt firmy. W końcu zgodziła się na szklankę wody, a po chwili stanęło przed nią wysokie naczynie pełne zimnej cieczy. Podziękowała, ale nie zamierzała prowadzić tej gry. Pomimo tego, że dziś zdawała się być osobą, która potrzebowała opieki i czyjejś uwagi, bo przecież sama sobie z życiem nie poradzi. Beatrice przesunęła dłonią po długich włosach, których długość zniewalała każdego... Sophie nie miała odwagi ich ściąć. Gdy raz to zrobiła nie mogła patrzeć na to jak diabelsko błyszczą leżąc na podłodze i jak bardzo płaczą, że nie są już połączone z tym zbyt idealnym ciałem. Nie była ona osobą sentymentalną, jednak wtedy przez moment płakała, jakby straciła jedną z cenniejszych rzeczy. Cóż za zabawna sytuacja z tego wynikła, gdy jej matka półwila próbowała pokracznie ją pocieszyć obiecując, że kupią jej piękną sukienkę, w której każdy ją pokocha. Kłamstwo. Sophie nie potrzebowała sukienki, by każdy ją pokochał. Po prostu musiała być. I właśnie dlatego przysunęła do siebie szklankę z wodą powoli wstając z miejsca i tym samym powodując, że barman wydał się zdenerwowany tym, że ona dokądś idzie... Tęsknie otworzył on oczy sugerując jej by została, ale Beatrice dziś miała inne zadanie do wykonania, więc ściskając zimne naczynie ruszyła ku Reyes'owi, który o ironio próbował się przed nią schować. - Cześć, mogę usiąść? Ten napastliwy barman wydaje się być dziwnym człowiekiem. Nie chcę ryzykować sytuacji, w której zaczyna we mnie rzucać drętwotami by uświetnić wszystkim wieczór. Agresja, wszędzie agresja. Ten świat jest zagrożony, prawda? - Zarzucała go słowami siadając na przeciwko niego i uśmiechając się najładniej jak umiała. Przecież właśnie teraz jej urok działał w pełni... Była w swoim żywiole, choć drżące serce powodowało maleńką niepewność, która zamiast ją zdradzić powodowała mniej więcej tyle, że znów wszyscy chcieli ją chronić. Ale jak kogoś można bronić przed nim samym?
Nie chciał tego. Tak bardzo tego nie chciał. Przecież dał jej wyraźne sygnały do tego, iż nie chce z nią rozmawiać. Z nikim zresztą nie chciał. Przecież wyglądał odpychająco. Na pewno śmierdział potem. I jeszcze się kitrał w kącie baru, popijając herbatę jak jakiś pojebus. Bo w końcu w takim miejscu wszyscy piją alkohol. Degustują lub próbują się upić, to nieistotne. A ona? Ze wszystkich ludzi musiała wybrać akurat jego. Nie, nie podejrzewał niczego, spokojnie. Jednak było to wysoce podejrzane. A przede wszystkim dziwne. Tak jakby była masochistką i ciągnęło ją do typów spod ciemnej gwiazdy. Na pewno nie wyglądał zachęcająco w tych tatuażach i niezbyt sympatycznej aparycji. Mimo to zainteresowała się nim. Wila, która mogła omotać każdego napotkanego na drodze gościa. Może to on przyciągał wariatów? W sumie to by się zgadzało, patrząc na jego życie, ludzi, którzy się przez nie przewinęli i sytuacje, w których uczestniczył. Westchnął ciężko nad swoim losem nie podnosząc wzroku znad kubka. Wgapiał się w gorącą ciecz pływającą w naczyniu, unikając kontaktu wzrokowego. Długo jednak z pewnością nie wytrzyma. - Doprawdy wzruszyła mnie twoja opowieść, ale idź pogadać z kimś innym - rzucił jasno, bez ogródek, no może trochę niemiłym tonem. Ale nie podjął tematu, nie chciał sobie z nikim ucinać pogawędek. Gorzej jednak, iż na chwilę uniósł głowę i rzucił dziewczynie spojrzenie. Bo niestety jej urok zadziałał i został już w takiej pozycji, niezbyt subtelnie się na nią gapiąc.