Wyjątkowo elegancki, magiczny klub, którego nazwa wcale nie jest przypadkowa! Otóż w centralnej części sali, znajduje się okrągły bar, co znacznie usprawnia proces obsługi wszystkich klientów, którzy nie muszą się ustawiać w kilometrowej kolejce, ani przepychać łokciami – dla wszystkich wystarczy miejsca przy barze! Zatrudniani są tu tylko barmani najwyższej klasy, zdolni do przyrządzania wyszukanych drinków w niezwykle widowiskowy sposób.
Wejście do klubu – 10g Wejście do klubu + open bar bezalkoholowy Wejście do klubu + open bar Wynajęcie klubu na prywatne przyjęcie – 75g
Dowolne wino Shot dowolnej whisky lub wódki Dowolny short drink Dowolny long drink Dowolny soft drink Dowolny drink z dodatkiem eliksiru rozśmieszającego
Wzrok Caelestine błądził bardziej niż na co dzień. Próbowała chwycić uwagę na jego słowach, ale łatwo się rozpraszała. Najpierw skupiała się na jego twarzy i odczytywała z niej znaki. Okazało się jednak, że wtedy gubiła słowa jakimi się do niej zwracał. Może lepiej… temat jaki poruszył budził i melancholię i smutek. Spuściła głowę, zastanawiając się nad poruszoną kwestią. Chociaż jej twarz nie zdradzała wiele emocji, cisza była dość wymowna. Pierwszy raz nie chciała rozmawiać o sztuce. Nie o swojej własnej. — Sam? — zadała tylko jedno pytanie w wątku jej wystawy. Nie była pewna, czy chciała się wybrać z nim, jeśli miałby chęć zwiedzić galerię z autorką prac. Musiałaby wtedy wyjaśniać co każdy z jej obrazów oznaczał, a bardzo nie chciała tego robić. Przyłożyła dłoń do swojego policzka, czując na niej ciepło spowodowane spożytym alkoholem, byle, żeby teraz skoncentrować myśli na czymś innym niż ostatnia seria jej dzieł. Powieki opadały jej w dół. Tak naprawdę obok lekkiej nietrzeźwości czuła po prostu bardzo duże zmęczenie. Dlatego oparła się w końcu rękoma na blacie, układając na przedramionach swoją głowę. — Nie odwiedzaj galerii, Charles — poprosila, choć jak zawsze nie użyła słowa: “proszę”. Sam jej ton niósł jednak oznaki prośby właśnie. — Wyślę Ci zaproszenie, kiedy będziesz mógł — kiedy mocno skupiała się na swoich słowach, udawało jej się dobrać je składnie, bez przejęzyczeń. Mówiła jednak wolno, może nawet odrobinę sennie. Jedno z przedramion pulsowało jej przy tym ułożeniu, dlatego przymrużyła nieco powieki, dając tym wyraz swojego miejscowego bólu. Beztroska mijała, kiedy Charlie siedział obok niej i wyciągał z niej jeszcze jej trzeźwą stronę na światło dzienne. — Chcesz ze mną zapalić coś innego? — spytała potwierdzając w pamięci jego myśl. Powinna zadbać o swoją rękę. Dbanie o nią oznaczało pozbycie się chwilowego bólu. Odprężenie się. Pozwolenie eliksirom działać, zamiast zapijać je alkoholem, który niwelował ich działanie. — Czy wolisz orzeszki… — zsunęła się z hokera, dopijając swój sok do końca, chwilowo zapominając o tym, że był uzupełniony o alkohol. W końcu nigdy wcześniej go nie piła. Jednak smak się o sobie przypomniał. To nie był zły smak. Przypominał jej trochę ojca, z jakiegoś powodu. I miała wrażenie, że będzie dobrze pasował do zioła, które w końcu udało jej sie wygrzebać z torby. Położyła je na ladzie pomiędzy sobą, a Charliem mechanicznie skręcając tubkę, którą w pierwszym momencie podała jemu. Dopiero drugą zwinęła dla siebie. Obie wykonała sprawniej i pewniej, zarówno jak na swój stan upojenia, jak i na to jak wypadało to nastoletniej dziewczynie, której raczej z temperamentu nie przypisywaloby się takich umiejętności. — Jakie rzeczy? — dopytala, wystawiając w jego kierunku dłoń ze skrętem magicznego zioła. Nie wiedziała gdzie schowała swoją różdżkę. Zakładała, że on pomoże jej odpalić, jak robił to ojciec kiedy miała piętnaście lat i mocno bolała ją głowa. Nie mogła bawić się ogniem, ale… palić było jej wolno. — Ach… Westchnienie jakie opuściło jej usta, normalnie by z nich nie padło. Nie pozwoliłaby sobie na takie uzewnętrznienie emocji. Nie czułaby nawet potrzeby, żeby tak zareagować. Po alkoholu jednak jej instynkty zdawały się mocniej budzić i reagować w bardziej prymitywny sposób, niż zwykła przyjmować bodźce z otoczenia na co dzień. Bądź sobą, pomyślała, że w takim razie… już nic nie da się zrobić. — Rozumiem. Jeśli na tym to polega to już nic z tym nie zrobię. Nie wiadomo czy to była ulga, czy zawód w jej tonie. Rozluźnienie, jakie objęło ją po pociągnięciu pierwszego bucha jointa skutecznie rozproszyło kierujące nią emocje. Przymknęła powieki, wciągając przyjemny dla nozdrzy zapach. Zawsze dobrze kojarzony.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
To było niepokojące, nawet on był tak bystry, żeby zauważyć, że z Calineczką coś było nie w porządku. Swansea mieli w krwi rozmowy o sztuce, a o ile dobrze pamiętał, jej zawsze była wyjątkowo staranna i ciekawa, nawet jeśli uparcie twierdziła, że Cass był od niej lepszy. Dla niego mieli dwa odmienne style. Zmarszczył brwi w zaniepokojeniu na jej pojedyncze słowo oraz błądzące spojrzenie i chociaż korciło go, aby zapytać – wiedział, że to nie jego sprawa i dziewczyna i tak mu nic nie powie. W końcu miała za głupka, co było postawą prawidłową. - Sam. Z kimś. Nie wiem, po prostu jestem ciekaw. Twój brat mi kiedyś powiedział, że sztuka to też forma wyrażania siebie i nie każde dzieło podoba się autorowi, czy coś takiego. Nie znam się. - odparł z delikatnym wzruszeniem ramion, niemalże słysząc w głowie, jak Ślizgon wypowiadał te słowa. Przesuwał spojrzeniem po jej twarzy, przyglądał się, jak zmieniła pozycję na pół leżącą. Alkohol czy zmęczenie? A może stało się coś gorszego? Nie chciał pytać wprost, ale wyjazd tego egoistycznego idioty mógł ją mocno dotknąć, mogła czuć się z tym okropnie, samotna i porzucona. To całkiem miłe, że rodzeństwo tak jest za sobą. Gdyby on wyjechał, Emily pewnie skakałaby z radości. Ich kontakt był gorszy niż wcześniej, nawet Dominik miał chyba dość rodzinnych dram i skupiał się na własnym życiu oraz Beatrice, co było akurat dla niego dobre. - Hmm? W porządku, jeśli Ci to przeszkadza, to nie pójdę. Dodał tylko, posyłając jej krótki uśmiech i sięgnął po orzeszka, którego słony smak popił zaraz kolejnym łykiem bursztynowego napoju w szklance pełnej lodu i z nutą cytryny. Przyzwyczaił się, że częściej używała spojrzeń i tonu do przekazywania formy wypowiedzi, niż samych słów, chociaż nie zawsze umiał je poprawnie odczytać. Zmierzwił dłonią brązowe pukle włosów, wciąż nieco zmartwiony jej postawą. Nigdy jednak nie chciała jego pomocy, dlatego też nie mógł zebrać się na jej zaproponowanie. Był w końcu tylko durnym kolegą jej brata, który piekł niedorozwinięte owce. Na wspomnienie wspólnego gotowania z rodzeństwem Swansea, nie mógł powstrzymać delikatnego uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy. - Co? Powtórzył z niedowierzaniem, krztusząc się własną silną i czując, jak wewnętrznie zaczyna panikować. Z rozszerzonymi oczyma i z rozdziawionymi ustami kręcąc głową, powtarzał sobie w myślach jej pytanie. - Okey. Co się stało z Celestyną? Zapytał niepewnie, poprawiając się na taborecie tak, że przekręcił go i siedział przodem do drobnej Puchonki, mierząc ją wzrokiem. Skrzyżował nawet ręce na klatce piersiowej, tym samym mając nadzieję na wzmożenie powagi tej sytuacji. Najpierw prosi go o radę, potem wynajmuje dla nich bar, a potem pije w nim i proponuje palenie trawki? Przecież to się kurwa kupy nie trzymało. Asekurował ją, gdy schodziła – chociaż mogła tego nie wiedzieć, bo tylko nieznacznie poruszył dłońmi. Miał dobry refleks, przyzwoitą kondycję. Grzebała w torbie, a on cały czas przetwarzał informację. - Nie czepiaj się orzeszków, są okey, jeśli nie masz fajek. Od kiedy Ty w ogóle zioło palisz, nie wspominając o piciu? Coś się stało? Ktoś Ci coś zrobił? Mam komuś wpierdolić? Sam wstał, opierając ręce na biodrach i patrzył na nią z troską i powagą, nie bardzo wiedząc, czy jego przypływ opiekuńczości był dobrym rozwiązaniem. Wiedział jednak, że Cassius zabiłby każdego, kto tknąłby lub zranił jego małą, niewinną (bardzo) siostrzyczkę, więc co innego mu pozostało? Zacisnął usta, czując, jak zasycha mu w gardle. Wszystkie baby były skomplikowane. Ona, Gabrielle, Melusine i nawet Chloé, chociaż na pozór jej zamiary były dość oczywiste. Wziął od niej tubkę, kiwając głową w podziękowaniu. - Niepokoi mnie Twoja biegłość w tym. - mruknął pod nosem, wyjmując z kieszeni swoją magiczną zapalniczkę, którą dostał od Nathaniela. Podpalił jej trawkę, a zaraz potem swoją, wsuwając między usta. On brał gorsze rzeczy, to nie powinno go tak ruszyć. Teraz już w ogóle nie miał zamiaru przesadzać, bo zamierzał dopilnować, żeby bezpiecznie wróciła do domu. Uniósł brwi na jej pytanie. - Yyy... No rzeczy? Nie umiem uwodzić przecież. Wiem tylko, jak niektóre laski mnie uwodziły. - mruknął z powagą, wypuszczając trzymany wcześniej dym i przymykając oczy, zwilżył usta językiem. Pewniej się czuł, gdy go grzecznie obrażała, w czym była prawdziwym mistrzem. I to westchnięcie. Na Merlina, dziewczyno! - Słucham..? Chodź. Powtórzył, kręcąc głową z niedowierzaniem i wziął z blatu ich rzeczy, a także przewiesił jej torbę przez ramię, aby następnie ruszyć w stronę wygodnej sekcji dla vipów, gdzie była miękka kanapa i było trochę ciszej. Rozmowa z nim była fatalnym pomysłem, na pewno nie powie jej nic mądrego i pomocnego, jednak nie chciał jej rozczarować – o ile już tego nie zrobił – ani też zostawić samej. Przeklinał w myślach, odkładając delikatnie rzeczy i gdy upewnił się, że usiadła, podszedł do barmana i zamówił jej zastrzyk witaminowi, który miał być tylko delikatnie kropnięty alkoholom. Wziął też całą butelkę whisky, bo czuł, że może być niezbędna. Usiadł, chrząkając i opierając łokcie na kolanach, pochylił się do przodu. Złożył dłonie, stukając palcami o swoje usta i wbił w nią spojrzenie. - Wiesz, jesteś śliczną dziewczyną. Jeśli chciałabyś kogoś uwieść, jestem pewien, że by Ci się udało. I dlaczego masz nic z tym nie zrobić? Dużo facetów lubi trudne i niedostępne kobiety, które zabijają inteligencją i umieją zgrabnie przemycać sarkazm oraz ironię. Tak mi się wydaje. - powiedział w końcu, próbując zebrać myśli. Takie tematy nie były łatwe, ale żadne słowo z jego strony nie było kłamstwem. Trudno było mu lepiej pomóc, jeśli nie wiedział, o co dokładnie jej chodziło. Wsunął trawkę do ust, zaciągając się i napełniając płuca dymem.
Ożywiła się odrobinę na samo wspomnienie o Cassiusie. Podniosła się wtedy z blatu leniwie, utkwiwszy w Charliem nagle intensywniej zielone spojrzenie. Przeanalizowała to, co powiedział mu Cassius i chyba dobrze, ze Rowle dokładnie w tym momencie postanowił o tym wspomnieć, bo w jakiś sposób słowa brata pokrzepiły ją. Nawet wypowiedziane ustami innego ślizgona. Kiwnęła głową, rozumiejąc chyba co brat mógłby chcieć tymi słowami przekazać. Tylko dlatego, że nie miała już swojego soczku zakropionego alkoholem, chwyciła whisky Charlesa, mocząc w nim usta, ale zaraz zakrztusiła się zbyt mocnym jego smakiem. Odkarzlnęła więc, zaciągając się zamiast tego kolejnym buchem jointa. — Tak powiedział? — chrypnęła, układając to sobie w głowie — może mieć rację. Nie podoba mi się. Moja ostatnia sztuka. Wyraża się… źle. O mnie. Układała słowa w trakcie wypowiedzi dlatego zacięła się kilka razy. W kilku miejscach postawiła kropkę, gdzie nie powinno jej być, ale przynajmniej tym razem nie przekręciła ani jednego słowa. Chociaż wydawała się mocno nieskoncentrowana, mimo to wydawało się, że miała w sobie więcej pewności siebie niż zwykle i zdecydowanie tak samo dużo otwartości i braku pohamowania, ponieważ zwykle nie paliłaby w jego towarzystwie. Co nie znaczyłoby, że nie paliłaby wcale. Po prostu by o tym głośno nie mówiła. — Nie znasz Celestyny — odpowiedziała tak samo poważnie, jak on poważnie usiadł. Wyprostowała się nawet w odpowiedzi, również odwracając się przodem do niego, żeby podtrzymać tą aurę jeszcze chwilę. Przez dłuższy moment padały między nimi tylko naprzemiennie ich oddechy, żadne słowa. Powietrze wdychane przez Caelestine było zaciągane głęboko, stosunkowo głośno. Ból w ręce dalej dawał o sobie znać, a ona była już nim zmęczona. Samo odtwarzanie w pamięci jego słów sprawialo jej dużą trudność. Odpowiadała mu ze znacznym opóźnieniem. W momentach, kiedy zadawałoby się już porzucili daną kwestię. Jakby cały czas była jedną, dwie kwestie do tyłu za nim. — Moja biegłość i od kiedy palę… — powtórzyła za nim, żeby jakoś zarejestrować jego słowa i móc ułożyć na nie składają odpowiedź — Od piętnastego roku życia. Wcześniej tylko sporadycznie. To na ból głowy. Mam na to zalecenie lekarza. Nie wiedziała kiedy i jak znaleźli się w innej sekcji, bo zioło już zaczęło ją rozluźniać. Ruszyła za nim bezwiednie i rozsiadła się na kanapie, podciągając na niej nogi pod brodę, a na nich ułożyła przedramiona, krzywiąc się lekko na uniesienie złamanej ręki. Charlie w tym świetle wyglądał ładniej niż zwykle. Wypowiadał się nawet bardziej do rzeczy. Teraz, kiedy jej samej myśli przewałały się przez głowę bardzo chaotycznie i bez żadnego porządku. Wydawał się przez to bardziej rzetelny i bardziej wiarygodny niż na co dzień. Uwierzyła mu. Zwyczajnie, wyjątkowo bez żadnego oporu, kiedy powiedział, że mogłaby uwieść każdego, gdyby tylko chciała to zrobić. Więc postanowiła chcieć. Skoro to było tak proste. Zamierzała sprawdzić jego teorię. Odciągając tubkę od rumianych ust, zsunęła nogi z kanapy i podpierając się stołu przesunęła się bliżej niego. Otarła się o niego ramieniem, a to i tak już bylo dla niej bardzo dużo, więc z takiego bliska, zerknęła na niego z boku. — A ty lubisz takie kobiety? Przez chwilę nawet nie mrugnęła, patrząc prosto w jego twarz. Dokładnie analizowała wszystko co jej powiedział. Mogła nie wyglądać jakby coś zakodowała, ale pamiętała każde słowo, tylko jeszcze nie każde dobrze rozumiała, przez wiadomy efekt mieszanki zioła, eliksirów i alkoholu. — Ktoś komuś na pewno zrobił krzywdę, ale nie mi. Ja tylko widziałam, jak ktoś bardzo mocno cierpi. I jestem zmęczona tym cierpieniem. Chcę czegoś miłego. Pozytywnego — mówiła powoli, dlatego jeszcze bez błędów — Słyszałeś, że dym wdychany z czyichś ust smakuje lepiej niż wciągany z jointa? Zioło zawsze przynosiło jej dobre wspomnienia. Nim właśnie pachniała jej amortencja. Nic dziwnego, że była... ciekawa. I uznała, że to właśnie może poprawić jej humor.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Zawsze fascynowała go zażyła, ciepła relacja Cassiusa i Caelestine, która tak mocno różniła się od jego relacji z Emily. Owszem, zawsze by jej bronił i zrobiłby dla niej wszystko, ale nie polegali na sobie w taki sposób, a już na pewno ze sobą tyle nie rozmawiali. Jemu bez tego patałacha było ciężko, to jak musiała czuć się Puchonka? Poczuł jakiś wewnętrzny uścisk w okolicach żołądka, a spojrzenie zielonych oczu powędrowało w stronę jej twarzy, jakby zaniepokojone. Nie wiedział, jak mógł jej pomóc, bo daleko mu było do inteligentnego Cassa i chciał coś dodać, kiedy to ukradła jego whisky, na co tylko uniósł brew i westchnął, stukając palcami w blat stołu. - Tak. - przytaknął, zabierając jej alkohol i sam upił łyka, jakby potrzebował się upewnić, czy wydarzenia tego wieczora nie są tylko jego wyobraźnią. Był pewien, że młoda Swansea jest całkowicie poza jego możliwościami rozmienienia drugiego człowieka i jego emocji. Przez to, że była artystką czy to znów kwestia bycia kobietą? - Nikt nie jest idealny, wiesz? Trochę mi nawet ulżyło, że wyraża się o Tobie cokolwiek źle i wierzę, że było Ci to potrzebne. Każdy ma gorszy okres w swoim życiu. O tym akurat wiedział, bo jego ostatnie pół roku było tak chujowe, że wykraczało poza skalę. Wszystko się kumulowało, a do tego reakcja ojca i nawrót jego autodestrukcyjnych zachowań, o których na szczęście nikt praktycznie nie wiedział. To byłby wstyd dla rodziny, dla niego. Strasznie zwracała uwagę na swoje słowa, chociaż dla bruneta brzmiała normalnie i inteligentnie, trochę może słodziej, niż zwykle, co było wynikiem spożytych przez nią protestów. Była przecież prawdziwą damą współczesności i zawsze tak ją postrzegał. Gdyby miał zapytać o prezent dla dziewczyny, zapytałby ją. Parsknął, nie mogąc powstrzymać rozbawienia na jej poważną deklarację, a w policzkach na krótkie sekundy pojawiły się dołeczki. Broń boże jej nie wyśmiewał, to było po prostu niespodziewane i reakcja przyszła sama. - Tak, faktycznie. Jestem w skłonny w to uwierzyć, ale ta nowa twarz Celestyny, chociaż niepokojąca, wydaje się ciekawa i poniekąd prawdziwa. Mam wrażenie, że dużo w sobie masz, czego nie chcesz pokazać. - odparł ze wciąż błąkającym się na twarzy uśmiechem, wyciągając dłoń w jej stronę, chociaż ostatecznie zatrzymał ją w połowie drogi i sięgnął po paluszka. Pamiętał. Olśniło go w ostatniej chwili, bo przecież nie lubiła naruszania przestrzeni osobistej. Poprawił się na krześle, a nawet zerknął, czy kołnierzyk oraz rękawy koszuli wyglądają przyzwoicie, zanim jednym ruchem opróżnił szklankę, zostawiając tylko częściowo roztopione kostki lodu oraz plaster cytryny. Nie poganiał jej, mógł czekać, nigdzie się nie śpieszył. Dobrze trafiła ze spotkaniem, bo akurat wrócił z Niemiec i dopiero nazajutrz miał udać się do Kopenhagi. Te wakacje zdecydowanie były jego i dla niego, więc na tym się skupiał. - Nie jesteś przypadkiem od tego uzależniona? Niby leczy, ale ja wiem, czy nie wpływa na te Twoje tajemne zmysły malarskie? Zapytał z ciekawością, zaskoczony wyznaniem oraz wiekiem, w jakim zaczęła zaprzyjaźniać się z trawką. Nawet jeśli lekka używka, wciąż była niebezpieczna, chociaż efekt po niej nijak miał się do tego, co nie raz oferował mu Cassius. O tej stronie brata pewnie nie wiedziała, a przynajmniej miał taką nadzieję. Miejsca przy barze robiły się zbyt niebezpieczne, więc zabrał ją na wygodną kanapę w sekcji dla gości specjalnych, gdzie nie było ryzyka, że z niej spadnie i jeszcze bardziej się uszkodzi. Muzyka wpadająca do ucha miała idealną głośność, bo ani nie wadziła w konwersacji, ani nie była zbyt wtopiona w tło, chociaż w wykupionym klubie panowała cisza. Przyciemnione oświetlenie dawało więcej intymności i miał wrażenie swobody, bo łatwiej było rozmawiać, gdy podczas trudnych tematów nie widziało się twarzy drugiego człowieka i jej reakcji na wypowiadane słowa. Czuł potrzebę, aby jej pomóc, niezależnie od tego z czym się mierzyła. Była przecież drobna, mała i była praktycznie sama, bo jej najbardziej zaufana osoba na świecie zadbała o własne szczęście, chociaż nie sądził, żeby brat kiedykolwiek ją porzucił. Potrzebował po prostu chwili dla siebie i zapewne Diny, bo zniknęła z nim. Obserwował ją bez skrępowania, upewniając się, że nie zsuwa się lub nie naraża złamanej ręki. Gdyby tylko wiedział, jak pięknie o nim myślała, to pewnie on spadłby na tyłek w akcie niedowierzania i poczuł chłód posadzki na pośladkach, która brutalnie wrzuciłaby go do rzeczywistości. A ta przez trawkę oraz alkohol wydawała się przyjemniejsza, mniej ostra. Był bardziej rozluźniony, jednak nie był ani naćpany, ani też pijany, jego umysł był dość sprawny, jak na swoje możliwości. Miał w końcu wprawę. Czy to była noc zaskakiwania Charlesa Rowlea i pokazywania mu nowej siebie? Mięśnie mu się spięły, gdy zmniejszyła dzielącą ich odległość, bo pomimo wszystko i pomijając fakt płaszczyzny relacji, która ich łączyła – pomyślał o sali żywiołów sprzed kilku miesięcy. Uniósł brew, przełykając ślinę i patrząc na nią nieco niepewnie, przyległ plecami do miękkiego oparcia, stukając palcami w pochwyconą wcześniej szklankę z bursztynowym trunkiem, którą napełnił. O kurwa. Zamrugał zdezorientowany pytaniem, rozchylając usta i zaraz chrząkając, zwilżył usta. Co to było w ogóle za... - Pytasz, czy byś mnie uwiodła? - zapytał najpierw, zanim przesunął wzrok z jej twarzy na kołyszący się w szkle napój, wydając z siebie ciche mruknięcie. - Nie jestem pewien, jakie kobiety lubię, ale na pewno takie, które wierzą w swoje postanowienia i czasem komplikują sprawę. Drażniłoby mnie, jednak gdybym to tylko ja miał się starać, a ona nic by mi od siebie nie dała. Uwodzenie to chyba taka gra. Dajesz, zabierasz, oczekujesz, łapiesz, ale zaraz umyka Ci z rąk czy coś..? Naprawdę, jestem beznadziejny do takich spraw. Dodał jeszcze z delikatnym wzruszeniem ramion, wolną dłonią mierzwiąc włosy w niemym zakłopotaniu, które w formie bardzo delikatnego, niewyraźnego w tym świetle rumieńca, wdarło mu się na polik. Jej kolejna wypowiedź sprawiła, że spoważniał. Jego ciało się spięło, pięść zacisnęła. Spojrzał jej w oczy z niepokojem. - Wiesz, że gdyby coś się działo i ktoś by Ci robił kłopot, to wystarczy, że mi powiesz? Celestyna, nie dźwigaj tego sama, a już na pewno nie noś na tych swoich wątłych ramionach cudzego cierpienia. Nic dobrego Ci to nie da. A dobrze rzeczy są wszędzie dookoła, tylko musisz je przyjąć bez wymagań. Wtedy jest prościej. Jest jakiś sposób, aby ulżyć cierpieniu tej osoby i czy Ci na tym zależy? Brzmiał poważnie, chociaż jego głos wcale nie był głośny, jakby miał głupie wrażenie, że ktoś podsłucha. Oczywiście w jego głupim łbie już zaczęły się tworzyć scenariusze, dopowiadał sobie różne rzeczy i zastanawiał się, co sprawiło, że ktoś taki jak ona, zachowywał się w ten sposób i emanował aurą emocji, których Charlie nie znał. Nie rozumiał. I nie wiedział, czy chciał poznać. - Co? - zapytał wyrwany z zamyślenia, mrugając i powracając do niej spojrzeniem, przekręcił głowę na bok. - To serio działa? Nie chciał jej mówić, z czym jemu się kojarzył ten akt, bo była na to zbyt przyzwoita.
Byla zwyczajnie zagubiona w emocjach, które powinna odczuwać i odpowiedzialnym zachowaniu, jakie zwykle przejawiała. Ostatnio znacznie częściej ulegała niezrozumianym zachowaniom. Impulsom i intuicji. Bardziej niż swojemu analitycznemu myśleniu. Próbowała łamac schematy swojego zachowania. Chciała coś zmienić. Zaprzyjaźniać się, co nie wychodziło jej wcale. Może dlatego, że nie było to szczere. Próbowała też wyjść ze swojej bańki emocjonalnej i wejść w cudzą. Chciała przełamać swoje sny. Wejść w nowy rytm, licząc na to, że jej wizje jasnowidzkie nabiorą nowych barw, ale te zdawały się coraz ciemniejsze i coraz pełniejsze w mrok. Cokolwiek robiła.., to nie działało. Nie działało też opanowanie i Cysiowa dojrzałość. Dlatego dziś była niedojrzała, lekkomyślna. Robiła rzeczy, których nie robiła na co dzień. I dalej czuła się z tym źle. Dym przynosił ulgę tylko wtedy, kiedy pociągała go z jointa, ale w końcu joint się wypalił, a ona pozostała pusta i przerażona. Nie znając nawet dokładnego podłoża swojego lęku. Wpatrywała się jednak w tęczówki Charliego przymglonym, nieprzytomnym spojrzeniem, jakby świadomie chciała przygłuszyć wszystkie swoje myśli i bezmózgo patrzeć w jego stronę. Ale nawet w tej nieobecności była inteligencja i ostatnie resztki zdroworozsądkowości, nawet w tym stanie upojenia na różne sposoby, myslała więcej i rozumiała więcej niż chciała. Nie rozmawiała już o wystawie. Myśl o jej obrazach wywołała gęsią skórkę na jej ciele i przywołała ostatni sen. Przymknęła powieki, chcąc odgonić tę myśl, ale jedynie przykre obrazy stanęły jej przed oczami, więc otworzyła oczy na nowo. O swoich uzależnieniach też nie chciała mówić. Nie uznawała ich. Zdawało jej się, że rozsądnie dawkuje magiczne zioło. Niejednokrotnie przychodziła na zajęcia z silną migreną, na dowód tego, że nie była od palenia uzależniona. Musiała mu to wyjaśnić i nie chciała tego wyjaśniać jednocześnie. Ale kiedy znów została odrzucona, nie miała sił ani chęci udawać, że wszystko jest w porządku. Charlie nie zrobił tego specjalnie, ale pozwolił jej znów myśleć, że interpretuje wszystko źle. Że chociaż przez moment mogła się czuć jak młoda kobieta, znów jest tylko małą dziewczynką. Młodszą siostrą Cassiusa, albo cudaczną Cysią, z którą nikt nie chciał mieszkać w pokoju na wakacjach, bo była zbyt dziwna i zbyt mało… rozrywkowa i wyrazista. A ta Cysia, o której nikt nie wiedział prawie nikt, miała swój mroczny sekret, o którym nawet nikomu nie mogła powiedzieć. Ta Cysia szukała ulgi w prozaicznych sprawach. Głupiutkich sprawach damsko-męskich i podbudowywaniu swojego ego, żeby zapomnieć… o wszystkim tym, co nie pozwalało jej miesiącami spać w nocy. Tej Calestine, zmęczonej ostatnim pół roku słone, gorzkie łzy zaczęły spływać po policzkach, kiedy Charlie, największy ze wszystkich podrywaczy w szkole, nie chciał odpowiedzieć na jej flirt. Tak błahy powód przeważył nad długim opanowaniem rudowłosej. Słuchała go, ale przez mgłę w swoich oczach, a potem wilgoć na policzkach tak naprawdę nie zapamiętywała co do niej mówił. Zmieszany alkohol dodatkowo zmącił jej myśli, więc w końcu mruknęła bardzo cicho, zrezygnowana: — Ty robisz mi kłopot — szepnęła ocierając policzki z łez — mówisz “bądź sobą” i pytasz mnie czy bym cię uwiodła, kiedy to właśnie próbuję zrobić, jakbyś nie widział. Jak bardziej niemiły jeszcze możesz być? Odbierał jej alkohol, mimo, że sama za niego zapłaciła i cytował Cassiusa, dając jej złudną nadzieję na zrozumienie, ale jednak nic nie rozumiał. Jej zmęczenia. Jej łez, prawdopodobnie. Jej smutku. Jej desperackiego uwodzenia. Niczego. Rozpłakała się bardziej, chociaż przez chwilę wydawało się, że będzie już lepiej, że już opanowała łzy. Nie płakała od małego, po to żeby teraz, w ciągu dwóch miesięcy płakać prawie cały czas. Za wszystkie te lata, w których tego nie robiła. — Już nie chcę sprawdzać. Jedz sobie swoje orzeszki — wymruczała podciągając nogi pod brodę na fotelu i wtuliła się we własne nogi. Twarz schowała w kolanach i jeszcze tylko kilka sekund łkała, żeby później całkowicie zamilknąć i znieruchomieć. — Nie zależy mi. Mam dość cudzego cierpienia. Nie mogę przestać patrzeć na cudze cierpienie i nie chcę na nie patrzeć, ale muszę. Nie mam wyboru. Ledwie było ją słychać zza jej nóg, ale nie chciała teraz na niego patrzeć. To co mówiła i tak nie miało dla niego żadnego sensu. Nie mogło mieć, bo nie wyjaśniła mu tła swoich słów. — Chcę żeby było miło. Chcę malować świat miękkimi akwarelami. Chcę poczuć miękkość i ciepło cudzych warg, bo to jest miłe i pokrzepiające. A reszta… nie ma nic miłego, kiedy chłopak cię całuje, a później ignoruje. Nie ma nic miłego, kiedy wszyscy mężczyźni widzą we mnie niewinność i cnotę. To cechy dziecka, nie młodej kobiety. Zostaw mnie samą. Może zakończyła trochę dramatycznie. Pomimo, że ani na moment nie uniosła tonu ponad cichy szept. Przez swoją złość i zrezygnowanie, zdołała już trochę otrzeźwieć. Wystarczająco, żeby wiedzieć, że chciała być ze wszystkim sama. W końcu pod koniec dnia zawsze radziła sobie ze wszystkim w samotności. Pod koniec dnia, dalej nie działo się nic przyjemnego. Dalej była tak samo przygnębiona i niepocieszona, jak kiedy kładła się spać. Tak samo niewyspana i tak samo niedoceniona przez nikogo. Co ważniejsze, niezrozumiana.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Mała Swansea czuła więcej od niego, widziała więcej od niego i na pewno była mądrzejsza. Emocje, które odczuwała, musiały być intensywne i barwne, pozostając nawet poza granicami jego wyobraźni. Był prostym chłopkiem. Nie miał wrażliwego wnętrza artysty. I pewnie dlatego, tak często jej nie rozumiał, chociaż się starał. Caelestine lubił i to nie tylko przez to, że była siostrą Cassiusa. Przyglądał się jej w milczeniu. Jej oczy lśniły w sposób, którego nie umiał odczytać i chociaż wiedział, że nic mu nie powie, próbował zrozumieć. Wiele musiało się w niej dziać. Była taka drobna i mała, a wszystko trzymała w sobie, wierząc, że wątłe ramiona udźwigną problemy i myśli, z którymi na dobrą sprawę nie powinna być sama. Przesunął dłonią po włosach, zaciskając usta. Nie wiedział, że była jasnowidzem i nękają ją koszmary. Niechciane wizje mogły zaburzyć sen, zniszczyć codzienność, wpędzić w paranoje. Każdy miał swoje demony, swojego małego potwora we wnętrzu, jednak nigdy nie przypuszczałby, że na nią spadło akurat to. Czy mogli w ogóle to kontrolować? Opierać się spojrzeniom w przyszłość? Pewnie by zapytał, a tak jedynie sięgnął po szklankę, czując, jak zaschło mu w gardle. Atmosfera tego spotkania była inna od wszystkich, już sam fakt wynajęcia klubu i widok jej ze szklanką alkoholu w dłoni sprawiał, że dreszcz niepewności przebiegł mu karku. W pierwszej chwili myślał, że stało się coś naprawdę okropnego, że ktoś umarł. Znał ją wiele lat i nigdy, nawet podczas przyjęć urodzinowych brata czy szkolnych imprez nie miała takiego wyrazu twarzy, jaki malował się u niej teraz. Odwzajemniał jej spojrzenie, utrzymywał kontakt wzrokowy, wciąż szukając wskazówek. Na próżno. Dlaczego jej sztuka przyjęła taką farmą? Miał tyle pytań, a jednak żadne nie uciekło spomiędzy ust Ślizgona, jakby bał się, że wypłoszy ją i zrobi coś głupiego, jak tylko ich drogi się rozejdą, pochłonie ją szaleństwo nocy. A ta mogła być naprawdę zgubna, wolał mieć na nią oko. Usiadł wygodniej, stukając palcami o szklankę, a potem o własne kolana, gdy upił i odstawił ją na stolik. Ta cisza była ciężka, sprawiała, że powietrze gęstniało i miał coraz większą ochotę zapalić dla rozładowania nerwów, a nie mógł. Charlie zawsze starał się dotrzymywać słowa, zwłaszcza że Puchonka chyba nigdy wcześniej o nic go nie prosiła. Nawet z pieczeniem owiec radziła sobie sama. Zbladł, rozszerzając oczy, gdy dostrzegł łzy. Kurwa. Tylko nie płacz, błagam. Na to był bezsilny. Dostawał ataku paniki. Emily płacząc, mogła z nim zrobić naprawdę wiele i teraz gdy siedzieli samotnie w tym pieprzonym klubie, skąpani w półmroku siedziska dla Vipów, był przerażony, obwiniając się, że Calineczka płakała przez niego. Dłoń mu zadrżała, zacisnął ją szybko w pięść i wbił sobie paznokcie w skórę tak, że zbielały mu kostki. Co miał robić? Co powiedzieć? Spełniłby chyba każde jej życzenie, byle tylko zatrzymać kropelki uciekające spomiędzy powiek. Znali się wiele lat, był okres, że mu się podobała – zwłaszcza w momencie, w którym rysy dziewczynki zniknęły i nabrały kobiecego kształtu, kiedy niewinność zmieniła się w jakąś szlachetność. Wiedział jednak, że Cassius nie byłby zachwycony, że lata za jego siostrą, że miałby całować jego siostrę, a przede wszystkim za to, że by ją mógł skrzywdzić. Bo nie był dobrym chłopcem, nie wierzył w ideę wierności i był łasy na kobiety. Celestyna na to nie zasługiwała. Nie ujmowało to jednak jej urodzie, tak wyróżniającej się na tle szkolnego korytarza, chociaż nigdy nie powiedział jej tego na głos. Nie musiała być imprezową dziwką, żeby przyciągać wzrok. Rowle lubił w kobietach indywidualność, zawsze wybierał te cechy, które były najmniej pospolite i często świadczyły o cudzym dziwactwie. Jej największy jednak atutem była szczerość, chociaż ubrana w ładniejsze kolory niż ta, którą posługiwała się na przykład Gabrielle. Nie wiedział, przez co przechodziła. Jeśli ją skrzywdził, wyjebałby sobie w ryj. Patrzył na nią z niedowierzaniem, gdy słowa uciekły jej spomiędzy warg. - Masz rację, jestem chujowy, ale nigdy nie sądziłem, że będziesz chciała ze mną flirtować. - odparł równie cicho, odrobinę może zarumieniony, bo nagle zrobiło mu się goręcej. Zawiesił spojrzenie na jej mokrych polikach, do których przykleił się rudy pukiel włosów. Nie odezwał się dłuższą chwilę, pozwalając jej zmienić pozycję i zamknąć się w kłębku z własnych objęć. Nie przerywał, gdy mówiła. Było mu źle. Nie tylko dlatego, że płakała, ale przede wszystkim, że była samotna i cierpiała, a nikt tego nie zauważył. Nie wiedział, co zrobić. Chciał jej pomóc, chciał, żeby się znów uśmiechnęła, nawet jeśli miałoby to być ironicznie. Mówiła chaotycznie. Co miało znaczyć, że musiała patrzeć na cudze cierpienie i nie mogła nic z tym zrobić? Był człowiekiem czynu. Wierzył, że każdy problem ma swoje rozwiązanie, tylko ludzie często nie potrafili go odnaleźć. Zmarszczył brwi, czując uścisk w klatce piersiowej. Bądź facetem Rowle, ogarnij się. Ogarnij ją. - Nie. Nie zostawię Cię samej. Oznajmił, wzruszając ramionami dopiero po chwili, gdy z dramatem zakończyła ubieranie swoich uczuć w słowa. Nie były zbyt skomplikowane. Chciała bliskości, chciała być potrzebna i kochana. Miał wrażenie, że chciała znaleźć w uczuciu inspirację i kolorami roznosić ją po płótnie, tworząc arcydzieła. Nie być Celestyną Swansea, siostrą Cassiusa, ale być zwykłą, normalną dziewczyną. Zakochaną, chodzącą na randki. Przeklął się w myślach, że nawet tutaj przekręcał jej imię. A potem pomyślał, że pierdolić już to wszystko i podniósł się z kanapy, kucając przed nią i odsuwając dość brutalnie stolik, rozlewając na podkładki trochę alkoholu. - Nie rozumiem, dlaczego musisz patrzeć na cierpienie i nie wiem, dlaczego uważasz swoją sztukę za brzydką. Jestem tylko idiotą, nie sugeruj się mną, a skurwielowi, który Cię ignoruje – mogę wybić zęby, jeśli chcesz. Nie jestem Cassiusem, nie jestem Twoją przyjaciółką – ale uważam, że Twoja niewinność i cnota jest Twoją największą zaletą. Jesteś dziewczyną, którą traktuje się poważnie. Wiem też, że zbyt dużo od siebie wymagasz i przez to nie potrafisz przebić się przez swój własny mur. Możesz mnie pobić, krzyczeć, nienawidzić Cele, ale naprawdę, chciałbym Ci pomóc. Zakończył, trzymając już dłonie na jej ramionach. Przesunął nimi w dół i złapał ją w pasie, bezceremonialnie podnosząc do góry i wstając. Była lekka, drobna. Ktoś taki, jak Charles nie miał problemu, żeby trzymać ją w ramionach – bo to właśnie zrobił. Przytulił ją do siebie, chowając jej twarz przy swojej szyi. Jedną ręką trzymał jej plecy, drugą przesunął po głowie. Nie mógł jej dać wszystkiego, czego chciała, ale mógł przynajmniej próbować sprawić, żeby przestała płakać. Obrócił się, opadając znów na siedzisko i sadzając ją sobie na kolanach, przycisnął ją do siebie mocniej, jakby miało to ochronić ją przed całym tym cierpieniem, którego źródła nie rozumiał. Nie była przecież sama. Pewnie zaraz go skrzyczy lub pobije, ale nieważne. W takich momentach on działał, a nie myślał. Zielone tęczówki wpatrywały się gdzieś w przestrzeń, bo pamiętał, że dziewczyny nie lubiły, gdy chłopaki widzieli, jak płaczą. Musiała się tego z siebie pozbyć, bo w innym wypadku na pewno by zwariowała.
Tak naprawdę wszystko to o czym mówiła to był zaledwie szczyt góry lodowej. Mówiła o rzeczach błahych, które w większości nie liczyły się dla niej aż tak, jak inne problemy. Skupiała się na drobnostkach, głośno na nie marudząc, bo wewnątrz siebie chowała dużo większe problemy. Jej słowa nie miały dla niego sensu. Wiedziała to. Ale musiała COŚ z siebie wyrzucić. Nawet jeśli nie było to tak ważne i nie rozwiązywało jej problemów. Była zagubiona. Przez swoje zagubienie przywiązywała się do rzeczy, które normalnie nie znalazłyby się w zakresie jej zainteresowania. Mężczyźni... to był bardzo płytki temat. Stroniła od nich. Obawiała się ich dotyku. A ostatnio sama do nich lgnęła. Uciekała przed większymi dramatami. Szukała sobie mniejszych kłopotów. Sama je generowała. Jednoczęsnie, tak po ludzku, podświadomie, lgnęła do innych ludzi. Teraz, kiedy Cassius miał dla niej coraz mniej czasu, zwyczajnie brakowało jej czynnika ludzkiego. Czyjegoś ciepła. Milczenia. Otoczenia jej ramieniem, kiedy zmagała się z nielogicznością otaczającego ją świata i ludzi. Charlie, był jednym z takich nielogicznych tworów. Mówił o sobie, że był idiotą, a jak na idiotę, bardzo dobrze szło mu pocieszanie. Parsknęła, może bez śmieszności, ale nieco tknięta jego słowami, a raczej ich podobieństwem do tego, co powiedziałby jej starszy brat w podobnej sytuacji. — A jednak czasami brzmisz jak Cassius... Slowa unosiły się niegłośno w powietrzu, ledwie docierając do jego uszu, stłumione przez ramiona i warstwy ubrań. Ces powoli czuła, jak spływa na nią ilość spożytego alkoholu, w postaci wylewających się emocji, otwartości i nagłego poczucia zmęczenia. W części przez spożyte procenty, a w części przez płacz i nagle atakujący ją ból głowy. — Nie chcę się z nikim bić — wymruczała żałośnie jeszcze zanim chwycił ją za ramiona. Może wtedy zmieniłaby zdanie. Spięła się. Może nawet nie dlatego, że w tym momencie aż tak bardzo jej to przeszkadzało, ponieważ alkohol stłumił zwyczajowe uprzedzenia do dotyku. Była zwyczajnie zaskoczona tą nagłą zmianą położenia Charlesa. Zanim zdążyła unieść głowę z nad kolan, poczuła, jak jej policzek składa się miękko na jego torsie, a chwilę potem siedziała już bezwładnie na jego kolanach. Nie wiedziała, jak dokładnie do tego doszło i z początku opuściła ręce bezsilnie po bokach, ale ostatecznie wraz z emanującym od niego ciepłem, poczuła chwilowe ukojenie. Dlatego zamiast bić go w pierś, uczepiła się palcami jednej ręki jego koszulki. Drugą, sztywniejszą i dalej bolącą opierała na jego żebrach. Jednak kiedy spływała na nią zaabsorbowana od męskiego torsu temperatura, przedramię bolało odrobinę mniej, a Ces, która jak dotąd bez łkania połykała słone łzy, momentalnie się uspokoiła. Niczym dziecko, potrzebujące wsparcia rodzica. Otrzymując je i czując bliskość drugiej osoby, po prostu odetchnęła bezsilnie. — jestem zmęczona — wyznała, co mogło się wydawać prozaicznie proste, ale było w istocie bardzo skomplikowane. Była niedospana, obolała i smutna, choć nie umiała do końca swojego smutku interpretować, a tym bardziej jego przyczyny. — Moja sztuka nie jest brzydka. Jest ciemna. Ostra. Prawdziwa. I brutalna. Nie podoba mi się — powtórzyła to, od czego wyszła, ściszając ton do szeptu, dodała: — Ostatni obraz nosił tytuł: "Pasja". Ponieważ brzmiał lepiej niż: "Gwałt". O ile pierwszą część wypowiedzi dało się jeszcze usłyszeć, o tyle na drugiej trzeba było się bardzo mocno skoncentrować, żeby ją zrozumieć. A i tak podobne słowa padające z jej ust zdawały się bardzo nierealne. Mogły budzić wrażenie, że można się było przesłyszeć. Ale mówiła szczerą prawdę. Dlatego, mimo, że dotąd trzymała jego koszulkę w sposób zawzięty, ale ledwie wyczuwalny, teraz bardziej namacalnie zacisnęła dłoń w pięść, dociskając ją do jego skóry.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Chyba wszyscy Swansea byli trudni w obcowaniu z nimi. Nazbyt skryci, mający problem z wypowiedziami na temat własnych uczuć i pragnień. Nie wiedział, czy to chęć pozostania enigmą, czy może brak chęci narzucania się komukolwiek, jednak na dłuższą metę to wcale nie było zdrowe, niezależnie czy dotyczyło Cele, czy Cassiusa. Zacisnął usta, wypuszczając powietrze z cichym świstem i mierzwiąc włosy, przesunął spojrzeniem ciemnozielonych tęczówek po klubie, ostatecznie zawieszając je na drobnej sylwetce dziewczyny. Nie był dobry w takich sytuacjach, nie rozumiał cierpienia, a nie umiał i nie chciał zostawić jej z tym samym, zastanawiając się, jak mógłby jej pomóc. Była silna, ale każdy miał swoje granice. Jej własne obawy, lęki, a nawet i pragnienia musiały w końcu zacząć ją dusić i chyba nadszedł ten moment. Na jej słowa uśmiechnął się, wzruszając ramionami. - W końcu też jestem starszym bratem mała, jakkolwiek trudna i dramatyczna moja siostra by nie była. Uznał to za komplement, co nie zdarzało się często z jej strony. Był głupim idiotom, nie ma czemu zaprzeczać, ale w całym swoim rasizmie i agresji, pozostawał człowiekiem wyjątkowo empatycznym, jeśli kogoś lubił. Nawet jeśli nie rozumiał emocji, to chociaż się starał. Objął ją mocniej, przesuwając dłońmi po jej plecach i wciąż zastanawiając się, o co chodziło z tym cierpieniem. Bicie się jej nie pasowało, nie musiał nawet tego komentować. Wydawała mu się niezwykle lekka i kucha, unosił ją i zamykał w ramionach z lekkością, mając wrażenie, że najmniejsze użycie mięśni sprawi, że na porcelanowej skórze Puchonki zostaną siniaki. - Chcesz wrócić? Odprowadzę Cię. - zaproponował, przesuwając dłoń na jej głową i przesuwając pasmo włosów, założył je za ucho. Nie chciał wyjść na jakiegoś zboczeńca, ale jej włosy naprawdę ładnie pachniały i były miękkie. Pogłaskał jej głowę tym razem, przypominając sobie, że gest ten często występował w literaturze czy sztuce, a nawet widywał go na szkolnym korytarzu. Dominik czasem tak robił, zwłaszcza Emily. - Skoro jest szczera, to na pewno jest piękna. Nie zawsze będziesz chyba zadowolona ze swojego dzieła, ale to nie czasem kwestia inspiracji? No wiesz, jak się dobrze w Twoim życiu dzieje, to obrazy są pogodniejsze i te sprawy? - zaczął z zainteresowaniem, starając się przypomnieć sobie wszystkie stwierdzenia Cassiusa na ten temat, bo przecież często patrzył, jak przyjaciel rysował. Był na niej skupiony, obserwował, jak mówiła i starał się widzieć ruchy ust. Chwilę zajęło, nim sens wypowiedzi dotarł do jego głowy, sprawiając, że po ciele przebiegł mu zimny i nieprzyjemny dreszcz. Poruszył nerwowo palcami.- Technika też chyba ważna. Nawet, jak Tobie się nie podobają, możesz znaleźć wielu fanów. To.. Dość intensywny tytuł. Calineczka? Mam nadzieję, że nikt.. Nikt na siłę tej pasji wobec Ciebie nie stosował? Przekręcił głowę, unosząc brew w zaniepokojeniu, bo co miał sobie pomyśleć? Nerwowo zwilżył wargi, zacisnął na nich zęby, nieco mocniej przyciskając ją do siebie. Milczeli chwilę, a jego głowa rozbolała od wszystkich informacji i emocji, które mu przekazała. Westchnął ciężko, zdając sobie sprawę, że noc ma z głowy – ona jednak była zmęczona, sama powiedziała. Wstał, wciąż trzymając ją na rękach, podpierając jedną dłonią jej ciało tak, aby tkwiła przy jego torsie. Niczym piórko. Zgarnął rzeczy i ruszył w kierunku wyjścia z klubu, mając gdzieś ewentualne protesty. Kiwnął głową barmanowi, pilnując jej ręki tak, aby jeszcze bardziej jej nie uszkodził. - Jadłaś kolację? Chodź, coś Ci przygotuje w zamku. Zaproponował z uśmiechem, ruchem głowy zgarniając przydługie, brązowe pasma na bok. Teleportował ich do zamku, trzymając jednocześnie za kierownicę od motoru, aby zabrać go z nimi.
|ZT x2
+
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Nie powinna tego robić. Nie powinna wymyślać wypadu do klubu, najprawdopodobniej z dużą ilością alkoholu, kiedy znajduje się w takim stanie. Od tygodnia nie przespała ani jednej nocy w całości, brutalnie wybudzana przez senne koszmary. Nienawidziła tego uczucie, kiedy lepka od potu siadała na łóżku, trzymając się za skronie, zadyszana próbowała uregulować rozszalałe serce. Była wycieńczona i widać było to po niej, nawet jeśli próbowała zatuszować to makijażem. Ale musiała jakość odreagować, zarówno nową pracę - do której wdrażała się przez cały miesiąc - jak i to wszystko co się z nią działo, bo spotkaniu z Raphaelem. Pamiątką po tamtym wieczorze była niewielkich rozmiarów runa, znajdująca się za jej lewym uchem, która miała za zadanie osłabiać drzemiącą w niej klątwę. Ale nie mogła dłużej usiedzieć i musiała napisać do Phoenix, żeby coś ze sobą zrobiły. Dlatego teleportowała się na jedną z przecznic najbardziej znanej londyńskiej ulicy, aby po kilku chwilach stukot jej obcasów rozbrzmiał na kamiennym bruku. Założyła dość wygodną sukienkę (w jej mniemaniu, bo zazwyczaj omija tę cześć garderoby szerokim łukiem; woli zdecydowanie spodnie), która zwiewnie oplatała jej biodra, a srebrna, niewielka torebka kołysała się wraz z każdym jej ruchem. W końcu dotarła pod klub, gdzie zbierała się już niemała kolejka, a dziewczyna przystanęła gdzieś z boku, wyglądając koleżanki. I nie minęło dosłownie kilka minut jak Northwood pojawiła się na horyzoncie. - Noo, już myślałam, że mnie wystawisz. Ale nawet gdyby tak było, weszłabym bez Ciebie - oznajmiła na przywitanie, rozbrajająco szczerze, obdarzając ją zadziornym uśmiechem, po czym bezceremonialnie złapała ją za ramię i zaciągnęła w stronę ochroniarza. Wykupiły wstęp, aby następnie wejść do klubu, rozglądając się, ile zmieniło się od czasu, kiedy były tu ostatni raz. - W sumie... dokładnie tak to miejsce pamiętam. Odrobinę drętwo, ale z klasą. - rzuciła, przyglądając się kilku klientom, zamawiającym drinki przy owalnym barze.
Phoenix A. I. Northwood
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.72 m
C. szczególne : Jest blondynką, ale farbuje włosy na brąz. Ma sporą bliznę na środku klatki piersiowej po działaniach czarnej magii, na które została wystawiona dość długi czas. Pieprzyk nad wargą po lewej stronie.
Nie pamiętasz już, kiedy bawiłaś się przy alkoholu w jakimś klubie. Na pewno to było bardzo, bardzo dawno, chociaż taka stara nie byłaś. Twoje wyprawy na imprezy nie zawsze kończyły się dobrze. Może i nie byłaś porywcza z byle powodu i nie piłaś, niczym swój ojciec — co tydzień, ale zawsze miałaś mocną rękę. Wolałaś wyżyć się za pomocą pięści niż zatapiać problemy w procentach. W magicznych klubach ludzie często sięgali po różdżki, ale po kilku głębszych był to zwyczajny bełkot, a nie rzucanie zaklęć. Nadal jednak uważałaś, że to mugole przodują w bójkach, dlatego to mugolskie kluby były dla ciebie jakiś takim wyzwaniem. Nie spodziewałaś się listu, nawet nie wiedziałaś, od kogo może być ta dziwnie ubarwiona sowa. Nie miałaś pamięci do zwierząt, a zwłaszcza do poczty. Potwierdzi to fakt, że twoja sowa nazywała się po prostu sową, jak w tych mugolskich bajkach królik Królikiem, tygrys Tygryskiem. Stawiałaś na prostote w takich nieistotnych sprawach. Czytałaś i na myśl o starych dobrych czasach, przychodziły ci napierdalanki w barach, nienawidziłaś, tylko jak te zdziry chwytały za włosy. Źle rozpuścić, a jeszcze gorzej związać. Pozostało ogolić się na łyso, ale lubiłaś swoje słowy, a mało rzeczy w swoim życiu darzyłaś sympatią i ludzi, zwłaszcza ludzi. Z Brandonówną już nie widziałyście się tak często, jakbyście chciały. To się nazywało życiem i dorosłością. W twoim przypadku, no cóż lekki pracoholizm. Nie oszukujmy się, poślubiłaś prace. Może i miałaś twardą rękę, może i biłaś się lepiej niż nie jeden mężczyzna. Jednak nie wyglądałaś jak oni. Potrafisz się ubrać, mimo że robisz swoje zakupy raczej w mugolskich sieciówkach niż magicznych sklepach, to z klasą. Również założyłaś szpilki w czarnym kolorze, o czerwonym spodzie. Już nie raz się przekonałaś, że takie buty to niezła broń i jaka frajda, kiedy widzi się to przerażenie płci przeciwnej leżącej na ziemi, a twój but właśnie grozi, że zmiażdży mu jaja, albo przebije oko. Spódnica o pastelowej gołębiej barwie do kolan, świetnie pasowała do ciemnej stonowanej koszulki, która odpięta była ze dwa guziki wyżej. Odsłaniając blade obojczyki i ujawniające lekki zarys blizny, jednak nie było jej widać. Dopiero trzeci guziczek mógłby ukazać resztę, ale nie zamierzałaś kusić, ani straszyć. Nie na samym początku imprezowania, jeśli już w ogóle. - Kto by cię potem wyprowadził. - Mówisz bardziej niż pytasz, przyglądając się jej ubiorowi. Jak się wystroi, to całkiem nieźle wygląda. Tak uważasz. - Drętwo to tu zawsze jest, kiedy nas nie ma. - W końcu uśmiechasz się, siadając przy barze. Również napiłabyś się jakiegoś porządnego łyskacza.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Za to Patricia w kwestii alkoholu na imprezach różniła się znacznie od panny Northwood. Lubiła się bawić ze szklaneczką ognistej w ręku, lubiła - nawet sama - opróżniać rządek shotów ustawionych równiutko przed nią przez barmana. Tak wyglądały jej balangi za młodu i nawet jeśli nigdy nie zostawiła koleżanki w potrzebie, kiedy ta już przymierzała się do kolejnej burdy w lokalu (ludzie czasami sami prosili się w wpiedol), to nigdy nie robiła tego na trzeźwo. I teraz wyobraźcie sobie jaka Brandonówna potrafi być czepialska bez procentów krążących w jej żyłach, a jak może zachowywać się pod ich wpływem. Naprawdę wystarczy mała zaczepka, krzywe spojrzenie na którąś z nich, a pozornie niewinne zwrócenie uwagi może zakończyć się naprawdę kiepsko dla tego drugiej strony. I może właśnie dlatego Phoenix tak lubiła imprezować z Pat. Bo miała kompana, który po alkoholu nie zważał na to czy komuś słusznie się dostaje czy nie. Pracoholizm był kurewsko niezdrowy, jakby tak popatrzeć z perspektywy czasu. To fakt, niektórych praca cieszyła jak mało co, jednak kiedy to praca stawała się całym twoim życiem - nie było co zbierać. Człowiek nawet nie zdawał sobie sprawy, że może istnieć coś poza nią i że może mu czegoś brakować. To było smutne. Czasami wydawało jej się, że Jonathan, jej bliźniak powoli taki właśnie się stawał. Ale jeszcze chyba nie było z nim tak źle jak z Nix. Wyciągnąć ją do pubu, ostatnio graniczyło z cudem. Co prawda Pat też przez ostatnie tygodnie cierpiała na niedobór wolnego czasu - bo jednak była na etapie zmiany pracy, gromadzenia dokumentacji do procesu - jednak przynajmniej miała świadomość, że brakuje jej tego "rozerwania się". Widząc elegancką koleżankę, kroczącą po ulicy przyznała w myślach, że ma ona swój styl. Zdecydowanie nie znała nikogo, kto charakteryzował się podobnym. Sama zazwyczaj zakładała luźne koszulki z nadrukiem (najczęściej rockowych zespołów), nie zwracając zbytnio uwagi na outfit, jednak były okazje, kiedy trzeba było przyjrzeć się dłużej swojemu odbiciu w lustrze. I jedna z nich właśnie się nadarzyła. - Jak to kto? Ten szarmancki gentelmen pilnujący wejścia - odparła na jej słowa ze śmiechem, a kiedy przekroczyły próg klubu, nie mogła powstrzymać się od komentarza dotyczącego wnętrza. - A nie było nas tu lata. Chyba ostatni raz opijałyśmy tutaj razem finał na Mistrzostwach Świata, pamiętasz? Wtedy co barman groził, że poda mi w następnym drinku eliksir słodkiego snu, bo zaczęłam wyśpiewywać hymn... - mówiła, rzucając na pobliskie krzesło torebkę i siadając obok niej. Skrzywiła się nieco na myśl o tamtym wieczorze. Kilka rzeczy wtedy faktycznie jej umknęło, dlatego wiedziała z opowiadań o tym jak konkretnie wydostały się z klubu. - Dobry wieczór. Poprosimy dwie szklaneczki ognistej - zwróciła się z uśmiechem do barmana, który zagościł po drugiej stronie baru, aby je obsłużyć. Chwilę później już skinął głową i słuchać było stukot szkła, kiedy zaczął przygotowywać dla nich zamówienie. - Dobra, to komu ostatnio złoiłaś tyłek, opowiadaj - spytała w międzyczasie, zerkając na dziewczynę, z zaciekawieniem. Dawno się nie widziały, a ciekawa była co u niej ogólnie słychać, stąd też to pytanie. Sformułowane w dość specyficzny sposób...
Phoenix A. I. Northwood
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.72 m
C. szczególne : Jest blondynką, ale farbuje włosy na brąz. Ma sporą bliznę na środku klatki piersiowej po działaniach czarnej magii, na które została wystawiona dość długi czas. Pieprzyk nad wargą po lewej stronie.
Nieobliczalność Patrici zawsze ci się podobała. Zwłaszcza kiedy zanikały jej granice po kilku głębszych. Ludzie wtedy ukazywali swoje prawdziwe ja. W jakiś dziwny sposób cię to pociągało. Widzieć ich wszystkich w swoich prawdziwych obliczach, nie maskach. Chociaż prawda brała się również z bólu, który gdzieś został wzniecony w przeszłości. Każdy miał swój łatwopalny budynek, a nawet kilka. Wolałaś mieć trzeźwy umysł. Nigdy nie przesadzałaś z substancjami odurzającymi, ponieważ zawsze liczyłaś na pewną rękę, a także, żeby w tym party duecie mieć przewagę nad potencjalnymi nachalnymi dżentelmenami. - Wiesz, że jak nas wyprowadzają to później ciężko o powtórkę. - Przeszło ci przez głowę kilka ciekawych nocy. Dziwne, że jeszcze nie grzałaś jakieś przytulnej celi — to były wspaniałe czasy. Nie miałaś pojęcia, dlaczego już nie wychodzisz do klubów. Na spotkanie z Brandon zgodziłaś się jedynie dlatego, że miałaś dzień wolny i kategorycznie zabroniono ci pracować. Sam John przyszedł do twojego mieszkania i zabrał dokumentacje sprawy, nad którą pracowaliście. Wiedziałaś, że czasami nie warto się spierać. Tak bardzo nie chciało ci się sączyć piwa lub siedzieć w ciemnościach, zwłaszcza jeśli nadarzyła się okazja przypilnowania Patrici, która uwielbiała sobie zaszaleć. Może trafi się jakaś ciekawa bójka, a tak na poważnie nadal bolała cię ręka po ostatniej akcji. No i dostałaś drugie ostrzeżenie od szefa, nie licząc tych pozostałych niezapisanych w raporcie. Jeszcze słyszysz głos swojego zwierzchnika: Przeginasz Northwood, naprawdę przeginasz, ale wiesz, że... ble ble ble. Potem chyba już nie słuchałaś. Jak zwykle chciał sobie pogadać, więc pozwalałaś mu na to. Chociaż może faktycznie przesadzałaś. - Sama bym cię uciszyła, jeślibyś kontynuowała. - Tyle się działo tamtego dnia, że zastanawiasz się jakim cudem dwie dziewczyny mogą narobić takiego chaosu i wyjść z tego bez szwanku. - No cóż... - Zaczynasz masować dłoń, czekając na szklaneczkę whisky, jednocześnie przypominając sobie ostatnio zakrwawione, zapuchnięte twarze. - Było ich tak wiele, że ciężko zliczyć. - Mówisz nieco zagadkowo, chociaż tak naprawdę ostatnio musisz się pilnować. Sama nie wiesz, czy ten wypad do klubu Rondo to dobry pomysł, zwłaszcza z Patricią. Powiedzmy sobie szczerze, zawsze miałyście jakieś bombowe zakończenie. - Muszę uważać, komu spuszczam manto, jeszcze jedna notka w aktach i będą chcieli mnie wysłać na terapie. Podobno nie radzę sobie z gniewem. Ja? No spójrz na mnie. Oaza spokoju. - Wstajesz i wskazujesz na siebie, brakowało, żebyś tylko zakręciła piruet w miejscu. Nie robisz tego. - A co tam u Ciebie? Słyszałam, że zamierzasz ponownie oskarżyć tego świra. - Wiele się działo, ale nie pominęłaś tak ważnych faktów z życia Brandon, o których wspomniano nawet w czaromediach, chociaż sprawę szybko zawinięto pod dywan. Tak naprawdę z chęcią uszkodziłabyś zdradliwą mordę — Chestera Miltona, jednak nie zamierzałaś bardziej pogorszyć sprawy, skoro przyjaciółka planowała dobrać mu się do dupska — ponownie. Masz nadzieje, że sukinsyn pójdzie z torbami. Chociaż zadowoliłoby cię całkiem inne rozwiązanie, które z chęcią pielęgnujesz za drzwiami Psychopatyczne Myśli Panny Northwood.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Jeśli piło się tylko na imprezach i do tego bardzo ściśle od czasu do czasu to nie był alkoholizm, prawda? Pat nie martwiła się o to zbytnio, ale wolała, aby nikt jej nie nazywał pijaczką, bo z pewnością by wybuchła. Nawet kiedy miała trzeźwy umysł potrafiła być nieostrożna, nierozważna i raptowna. Więc co jej szkodziło, po prostu trochę się rozerwać, sącząc ulubione whisky i zapominając na moment o tym całym durnym świecie. Na słowa przyjaciółki wzruszyła tylko ramionami, wprowadzając ją za ramię to klubu, aby znalazły wolne miejsce przy barze. W lokalu nigdy nie było tłumów, ale zawsze znajdowało się tu kilka osób, które z pewnością gdyby tylko chciały, mogłyby zaczepić. Na wspomnienie ich ostatniej imprezy, uśmiechnęła się, a usłyszawszy komentarz Phoenix posłała jej spojrzenie mówiące: "oj, tam, czepiasz się, Northwood", po czym skinęła na pracownika za barem, aby zamówić im drinki. - Jak już ciężko Ci ich zliczyć, to jest źle, siostro... - jęknęła na jej odpowiedź, spoglądając na nią, nieco zmartwiona. W sumie zadała to pytanie dla żartu, choć wiedziała, że dziewczyna ma mały problem z trzymaniem nerwów na wodzy. - A może to by Ci dobrze zrobiło. No wiesz, w pracy byliby spokojniejsi, Ty byś sobie pogadała o tym co Ci leży na wątrobie... Nie wiem, tylko tak głośno myślę - dorzuciła po chwili, wzruszając lekko ramionami, próbując jakoś jej pomóc. W końcu jeśli twój szef zauważa, że podoba ci się mordobicie i wysyła cie na terapie, to nie po to, żeby zapowiedzieć ci awans, prawda? Westchnęła, łapiąc szklanką, którą podsunął jej barman i podziękowała mu z bladym uśmiechem, aby po chwili przenieść wzrok na Phoenix, która zadawała jej pytanie. - Tak, musze mu się w końcu dobrać do tyłka. Nie mogę znieść, że ja się męczę z tą cholerną klątwą, a on sobie robi kariere w Harpiach. - wycedziła przez zęby, wspominając to co przeżyła niespełna dwa lata temu. Upiła łyk magicznego trunku, który rozlał się po jej gardle, paląc jej przełyk, aby za moment dodać: - Najgorsze jest to, że nie ma mu tego jak udowodnić Nienawidziła być bezradna, ale w tej sytuacji niejako była. Miała zebrane mnóstwo dokumentów, świadczących o tym jak klątwa utrudniła jej życie i w jak wiele dla niej poświęciła, a nawet może przypłacić życiem, jeśli coś źle pójdzie. Jednak żaden dowód nie mówił bezpośrednio o tym, że Chester jest winny. A ona to wiedziała. Była tego pewna, tylko jak teraz przekonać o tym sędzego...?
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Czasami naprawdę nie wiedziała czy powinna się bardziej skupiać na nauce w Hogwarcie czy na rozwoju swojej kariery. Zwłaszcza, że coraz bardziej była pewna tego, że po zakończeniu szkoły nie będzie zostawała w Wielkiej Brytanii. Jednak póki mogła zbierać doświadczenia w branży muzycznej to postanowiła z tego korzystać. Nawet jeśli za parę miesięcy miała zaczynać właściwie od zera na innym kontynencie. Tym razem czekał ją występ w Londynie. Było to na tyle wygodne, że przynajmniej nie czekały ją wielokrotne i męczące teleportacje, ani tłuczenie się po kominkach sieci Fiuu, gdy tylko się on zakończy. Musiała przyznać, że coraz lepiej czuła się na scenie w otoczeniu innych muzyków oraz z publicznością, która potrafiła się wczuć w wykonywane przez nią utwory i dawać jej dodatkowe pokłady energii, gdy tylko brakowało jej własnej. Na pewno będzie jej tego brakować. Z mikrofonem w ręku i uśmiechem na ustach, zapowiadała kolejną piosenkę, która znajdowała się w układanym wcześniej repertuarze. Nie miała pojęcia ile razy wcześniej ją wykonywała, przygotowując się do tego koncertu. W tej chwili nawet nie mogła o tym myśleć, była zakorzeniona zbyt bardzo w obecnym momencie. Żyła właściwie wyłącznie tym, co działo się na scenia, a cały świat poza nią zdawał się nie istnieć. Przez te następne kilkadziesiąt minut mogła znajdować się w zupełnie innym świecie. Zewsząd otaczała ją muzyka, a jedynym, co musiała zrobić było wczucie się w nią i wykonanie utworu, który tak długo ćwiczyła z myślą o dzisiejszym wieczorze. Po tylu próbach znała go właściwie na pamięć i zapewne nawet pod wpływem eliksiru słodkiego snu byłaby w stanie go zaśpiewać. Jej wzrok wodził po sali pełnej ludzi. Nie był to może cały stadion jak było to w przypadku gwiazd światowego formatu, ale wciąż było coś niezwykle pocieszającego w myśli, że byli ludzie, którzy poświęcali swój czas wolny na to, by ją zobaczyć. I miała nadzieję, że będą zadowoleni z rozrywki, którą im oferowała. Kolejne piosenki mijały, jedna po drugiej, wieczór przechodził w coraz ciemniejszą noc, aż wreszcie Kanoe mogła opuścić lokal, gdy tylko koncert dobiegł końca, a ona sama zabrała swoje rzeczy zza kulis, przygotowując się do powrotu do domu.
z|t
Charlotte Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : Zawsze lekko uniesiony nosek i half-smile na twarzy, jakby wiedziała więcej od innych. Nosi się z dumą. Nierozłączna ze szpilkami, przynajmniej sześciocentymetrowymi! Maluje usta mocnymi kolorami. Aż zauważalne zmiękczenie w jej zachowaniu i noszeniu się, kiedy rozmawia z innym Brandonem.
Dobrego wina nie umiała sobie odmówić tak samo, jak i wysokiej jakości tytoniu, wartych uwagi miejsc i doborowego towarzystwa. Znudził ją wieczór w samotności pracowni, plików materiału i własnych myśli kręcących się wokół ostatnich zdarzeń. Potrzebowała rozrywki u boku kogoś, kto doskonale rozumiał uroki kart i otumaniającego wina. Napisała list do @Gordon Flynn tak szybko, jak tylko ochota ta naszła wraz z równie dużą chęcią do założenia pięknego, czarnego futra (oczywiście transmutowanego, ze względu na kuzynkę nie mogłaby włożyć najprawdziwszego). Miękki włos był bujny i idealnie pasował do ciężkiej, odważnej, złotej biżuterii. Zielona, satynowa sukienka z wyciętą talią i plecami kusiła wzrok, a w wysokich, czarnych szpilkach, wokół których oplecione były złote węże wyglądała, jakby właśnie miła zgłosić się po swoje miejsce na tronie. Oczywiście wygląd dopełniła hollywoodzkimi lokami, satynowymi rękawiczkami i wiśniową szminką. Była na miejscu wcześniej, jako że ona zapraszała, czuła się w obowiązku do zapłacenia i załatwienia wszystkiego – poprzez oczarowanie barmana, a jakże. Kokieteryjne uśmiechy, właściwe prężenie się przed głodnym wzrokiem i ponętny ton były wszystkim, czego potrzebowała, by zapewnić na wieczór lożę, najlepsze z win i prywatną obsługę, która miała raz na jakiś czas sprawdzać, czy niczego nie potrzebowali. Nie miała ani skrupułów, ani problemu z używaniem całej siebie jako bardzo skutecznej broni, szczególnie, gdy mamiąc spragniony tudzież głodny móżdżek mogła ugrać dokładnie to co chciała i jak chciała. W końcu zajęła miejsce w wydzielonej loży, którą od szumu lokalu można było odgrodzić bogatymi zasłonami i czekała na Gordona, wcześniej jeszcze dopasowując ostrość światła. Wszak przycienione pomieszczenie było najbardziej klimatyczne do kart, tytoniu i rozmów.
Miał wrażenie, że ostatnimi czasy w jego życiu nie działo się absolutnie nic interesującego, dni zlewały mu się w jeden, długi, nijaki ciąg składający się z chodzenia na lekcje, siedzenia na lekcjach, przygotowywania się do lekcji i narzekania u boku tego czy innego ziomka, że dobijają go lekcje. Ewentualnie od czasu do czasu urywania się z lekcji. Wszystko zdawało się kręcić wokół zbliżających się nieubłaganie egzaminów i zaliczeń; dlatego niespodziewany list od Charlotte był istnym wybawieniem i szansą na wyrwanie się z tego marazmu. Bo kto jak kto, ale Szarlotka nie tylko zapewniała kulturalne towarzystwo, ale i zawsze dbała o to, by każde spotkanie miało ekskluzywną otoczkę, a kto nie lubi skorzystać z odrobiny luksusu? Wchodził do dobrze im już znanego klubu jak prawdziwy royals, odprowadzany pełnym uznania (i zazdrości) wzrokiem niewątpliwie zauroczonego Szarlotą barmana i cóż, nie dziwił mu się ani trochę, bo Brandonówna bezsprzecznie była największą gwiazdą w lokalu. Sam też się trochę wyelegantował, przygładził czuprynę Ulizanną i psiknął podprowadzonym któremuś ze współlokatorów pachnidłem, no bo przecież nie chciał się przy przyjaciółce prezentować jak zupełny obwieś. - Uratowałaś mnie przed spędzeniem kolejnej godziny na obserwowaniu jak Baxter poleruje sobie miotłę - wyznał cierpiętniczo, nachylając się do wylewnego powitania całuskiem w policzek, i może nie brzmiał ani nie wyglądał szczególnie entuzjastycznie, ale wprawne oko znajomej osoby mogło bez problemu dostrzec, że bardzo go cieszy to spotkanie; co tu dużo mówić, stęsknił się za Szarlotką podczas jej skandalicznej nieobecności. - Mamy tyle do nadrobienia - win, kart, rozmów, wszystkiego - że mam nadzieję że zarezerwowałaś nam tę lożę do rana - uprzedził, kiedy już zajął miejsce naprzeciwko dziewczyny i pieczołowicie ułożył na blacie pomiędzy kieliszkami przyniesioną ze sobą talię, mocno już wyświechtaną i przesiąkniętą dymem, ale za to pamiętającą mnóstwo podobnych wieczorów. Lubił w nich to, że wszystkie były do siebie tak podobne, a jednocześnie nigdy się nie nudziły. - Barman przepadł, wygląda jakby w każdej chwili był gotów ci się oświadczyć - zauważył mimochodem, trochę rozbawiony, zerkając na łypiącego na nich z oddali typa i wyciągnął rękę do zaczarowanej kotary, by ją poprawić i zapewnić więcej prywatności. - Na co masz ochotę? Baron?
Charlotte Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : Zawsze lekko uniesiony nosek i half-smile na twarzy, jakby wiedziała więcej od innych. Nosi się z dumą. Nierozłączna ze szpilkami, przynajmniej sześciocentymetrowymi! Maluje usta mocnymi kolorami. Aż zauważalne zmiękczenie w jej zachowaniu i noszeniu się, kiedy rozmawia z innym Brandonem.
Charlotte nad wyraz i do wkurwienia nie lubiła nijakości, było to coś, co nigdy nie groziło w jej obecności. Wina tylko o bogatych bukietach, noszone przez nią złoto zdobione historią, a nie dłonią pierwszego, lepszego jubilera, tytoń taki, który przynajmniej pół świata przejechał, jeżeli kluby to jedynie ekstrawaganckie, obcasy niebotycznie wysokie, a towarzystwo będące najlepszą ze śmietanek. Do takiej kategorii właśnie zaliczała i Gordona i, oczywiście, siebie. Nie wykluczała z kręgu najciekawszych i najgodniejszych osób i ich przyjaciół, po prostu tego dnia zwyczajnie nie miała humoru na większą posiadówę. To był jeden z tych czasów, gdzie przydymiona od cygar loża, grube, przesiąknięte zapachem ostrego tytoniu zasłony i przygaszone, pomarańczowe światło najlepiej dzieliło się na dwie osoby z aromatycznym winem pomiędzy. Cieszyła się, wcale nie tak ukradkowym, spojrzeniem barmana, którego sama wynagradzała zwróceniem na niego uwagi, by jeszcze trochę pożył na granicy nadziei. Wszak stojąc na takiej nieszczęśnicy biegali najszybciej. Ale nie przeszkadzało jej wcale podzielenie się blaskiem z Gordonem, który nie tylko nie zawiódł ją swoim wybornym towarzystwem (to by się i tak chyba nigdy stać nie mogło), ale i samym swoim strojem, który, jak na damę przystało, skomplementowała – słowem i spojrzeniem pełnym aprobaty, będąc faktycznie w tym szczerą, a nie tylko kokieteryjną na pokaz. Barmana traktowała jak pionka, z Gordonem stała jak równy z równym. - Brzmi jak jedna z rzeczy, o której nie musiałam wiedzieć, że robi – zachichotała wyniośle, zakrywając usta dłonią w niemalże salonowym geście, coś tak u niej wyuczone, że aż stało się naturalną częścią niej. – Co prawda nie zarezerwowałam jej na całą noc, ale… – uniosła na niego wyzywająco brew, a zawadiackie ogniki zatańczyły w jej ciemnym spojrzeniu. – Pokaż mi uśmiech na czerwonych ustach, który czegoś nie załatwił, a powiem ci, że jesteś daltonistą – skwitowała, wdzięcznie modulując głosem i odchyliła się, wygodniej rozsiadając się w loży. Pierwsze kieliszki wina zostały nalane, więc pozwoliła sobie jeden wziąć, dostojnie, z gracją, tak jak wypadało czyli za samą podstawkę nóżki, podpierając ją od spodu o mały, serdeczny i środkowy palec. Nawet jeżeli nie kroczyła właśnie przez salony, zawsze tak wyglądała, bez ujmy w jej savoir-vivre, chyba że sama na taką by się świadomie zdecydowała. – Francuskie, wytrawne, głębokie, leśne nuty, sprawdź czy ci będzie odpowiadać, jeśli nie, nasz barman na dzisiaj na pewno chętnie dobierze ci coś innego – uśmiechnęła się wiedząco, nieco złośliwie, prawym kącikiem ust, nie kryjąc przed przyjacielem, że uważała, że byli w tej sytuacji dużo lepsi. Lubiła rozgrywać ludzi, a dodatkową satysfakcję sprawiało jej, że mogła cieszyć się tym z kimś, kto mógł to docenić. - W takim razie musimy mu chyba przyznać, że ma dobry gust – zażartowała prawie że z miną niewiniątka, choć w jej ruchach nic z niewiniątka nie było. – Wszystko, co jest do nadrobienia – odparła z zaskakującym jak na nią ciepłem, posyłając mu szczery uśmiech, gdy zacytowała jego słowa. – Ale możemy zacząć od barona.
On za to - co niechętnie przyznawał sam przed sobą - na ogół wiódł żywot raczej przeciętny, bez specjalnych atrakcji czy wielkich uniesień, i pewnie właśnie to zamiłowanie do wyjątkowości wszystkiego go tak pociągało w towarzystwie Szarloty. Czegokolwiek by razem nie robili, zawsze stanowiło miłą odmianę od szarej codzienności, a jej obecność wznosiła każde spotkanie na wyższy poziom. Nie inaczej było tego wieczoru; i w zupełności mu odpowiadało, że przyjaciółka nie sprosiła do loży całej ekipy, która - choć niewątpliwie byłaby doborowym towarzystwem - pewnie szybko zapełniłaby ich kącik gwarem i przekomarzankami, a on zdecydowanie wolał dziś odrobinę spokoju. Mogliby nawet grać i pić w zupełnej ciszy. - Samo życie - skwitował krótko i na temat kwestię Royce'a, siląc się na śmiertelną powagę i rozkładając bezradnie ręce. Zerknął na Charlotte z niby-dezaprobatą, gdy ta przyznała, że wcale nie mają całej nocy, ale... po kolejnych słowach musiał przyznać jej rację. Nie miał pojęcia, jak dokładnie to robiła i czy posiadała jakiś większy sekret poza tym, że była z natury czarującą osobą, ale momentami, gdy bywał świadkiem jak sprawnie owija sobie ludzi (dobra, mężczyzn...) wokół palca, zupełnie poważnie zastanawiał się, czy przypadkiem nie władała hipnozą. I, cóż mógł powiedzieć, w jego odczuciu była to tylko kolejna z jej zalet, w dodatku bardzo wygodna dla osób obracających się w jej towarzystwie jako równi, a nie pionki. Bo co Szarlota załatwiła uśmiechem i dekoltem, z tego on mógł sobie korzystać, przy własnym zerowym wysiłku. Idealnie. - Tak? Załatw, żeby barman zjadł swoje buty - zażądał niemądrze, w żaden sposób poza oczywistym bezsensem wypowiedzi nie zdradzając, że sobie żartuje i zaraz przystąpił do degustacji winka, z miną nie mniejszego eksperta niż Brandonówna, chociaż wcale takowym nie był, a znajomość tematu w zakresie większym niż minimum zawdzięczał tylko i wyłącznie jej. Nie przeszkodziło mu to jednak w wydaniu profesjonalnego werdyktu: - Niezłe. Następnym razem powinniśmy poprosić o jakiś nieistniejący szczep i zobaczyć czy ci go wyczaruje - podchwycił pomysł wykorzystywania biednego barmana, któremu oprócz zapału do pracy faktycznie nie można było odmówić dobrego gustu. - I odwagę - dopowiedział płynnie do wypowiedzi Szarloty, posyłając jej znaczące spojrzenie świadczące o tym, że kto jak kto, ale on nigdy nie nabierze się na tę minę niewiniątka. Zwyczajnie znał ją za długo i za dobrze, za wiele razy widział te wszystkie subtelne zagrywki stosowane na innych. Odwzajemnił uśmiech przyjaciółki, w końcu jeden z tych szczerych i ciepłych, w których było jej do twarzy zdecydowanie bardziej niż w kokieteryjnych czy złośliwych minach, prezentowanych znacznie częściej i który najwyraźniej był zarezerwowany dla nielicznych, po czym zabrał się powoli, niespiesznie i dokładnie za tasowanie kart. - Gramy o coś ciekawszego niż pieniądze? - zaproponował po chwili, rozkładając je odpowiednio na stole, chociaż z góry wiedział, że odpowiedź będzie twierdząca i właściwie to chciał spytać konkretnie: o co.