Wyjątkowo klimatyczne miejsce, idealne na długie spacery z dala od hałaśliwych grup pierwszorocznych, którzy nie zapuszczają się w to miejsce, zapewne z powodu krążących plotek, według których po Alei włóczą się duchy.
Tak bardzo boisz się ciemności, co robisz Titi w miejscu, gdzie już zaledwie za dwie, może trzy godziny nastanie wszechobecny mrok? - Pytam samą siebie chcąc wiedzieć, co takiego kieruje mną w tej chwili. Uwielbiam robić coś, co wydaje mi się niebezpieczne. Wiem, że nie dla każdego przebywanie tu w nocy będzie idealnym dostarczycielem adrenaliny, ale jak widać mi nie trzeba wiele, by poczuć jest słodko-gorzki smak. Chcę poczuć się w pułapce bez wyjścia, by dzięki walce ze swoimi ograniczeniami poczuć się jeszcze bardziej wolna. Jak ptak... Jak Loki mimo że czasem jestem zmuszona zamknąć go w klatce. Spoglądam po raz kolejny na mojego zwierzaka. Wciąż tu jest – obgryza swoją nogę jak gdyby było to jego ulubione ciasteczko. Muszę zawsze go mieć na oku. Boję się o nią bardziej niż o siebie. Gdyby zginęła straciłabym wszystko, co jest mi niezwykle bliskie. Nie mówię tu oczywiście o Meridzie – ta kobieta jest kimś wyjątkowym i darze ją niezwykłą miłością, jednak nigdy nie udało mi się do końca przekonać w jej dobroć i bezinteresowność. Ludzie, którzy dają z siebie zbyt wiele są mało wiarygodni. Dziwne, że znając moje zdanie jeszcze nie wyrzuciła mnie z domu, ale i tak niedługo się wyprowadzę. Jestem dość dorosła by sama o siebie dbać. Właściwie zawsze byłam, musiałam być. I tylko ten strach psuje mi moje wyobrażenie o sobie. Szczególnie, że nasila się za każdym razem gdy słyszę trzask gałęzi czy chrzęst śniegu, na które nadepnę zmieniając o parę metrów moje miejsce. Mówią, że w tym miejscu pojawiają się czasem duchy. Nie przepadam za ich obecnością, denerwuje mnie ich wszędobylstwo. Nie chcę, by na mnie patrzały, bo może skoro ja mogę się przez nie przejrzeć może i one mają moc zaglądania do wnętrza duszy i umysłu? Moja mentalność to moja sprawa, nikt nie będzie mi się w nią wtrącał. Po raz kolejny słyszę dźwięk kroków. Tup, tup. Jednak to nie ja się teraz przemieszczam. Czy duchy potrafią tupać? Nie. Nie odwróciłam się więc tylko oddaliłam się od dźwięków tworząc sobie jakby przestrzeń bezpieczeństwa. Została ona jednak zarwana. Coś uderzyło we mnie z niewielką siłą. Właściwie myślę, że poczułam to tylko dlatego, że nie miałam na sobie czapki i dopadł mnie gwałtowny dreszcz. Na mojej twarzy zapewne pojawił się już grymas niezadowolenia. Gwałtownie odwróciłam się w stronę przybysza licząc, że nie jest to duch podobny do Hogwardzkiego Irytka, czy jak mu tam było. Tamten to umiał płatać figle, jednak bawiłam się dobrze patrząc na to tylko wtedy, kiedy nie dotyczyło mnie osobiście. Czy się wystraszyłam? A...Ani trochę!
- Ach! Przepraszam bardzo! Nie chciałam! Nie trafiłam! Znęcałam się nad bałwanami! Nie chciałam nad tobą!
To była jakaś dziewczynka – wzdycham z ulgą – mam nadzieję, że tego nie zauważyła. Z drugiej jednak strony narasta we mnie poirytowanie, które momentalnie wyrażam. - Czy to takie trudne patrzeć, gdzie się rzuca? - Mruknęłam pod nosem przewracając oczami i spoglądając w bok. Nie zamierzałam jej zaszczycić dłuższym niż kilka sekund spojrzeniem.
Nicole wpatrywała się swoimi dwukolorowymi oczkami w twarz ślizgonki analizując każdy centymetr, każde drgnięcie mówiło coś o tej dziewczynie. Strach, niepewność, smutek, radość, ból, cierpienie, pojedyncze mięśnie mówiło o tym jak się czujemy w danej chwili. Puchonka nie miała zdolności odczytywania ludzkich emocji tak dobrze, ale wiedziała co nieco o nich. Oglądała kiedyś taki mugolski serial, który zainspirował ją do przyglądania się tym reakcją. Najlepsze było to, że to się sprawdzało. Większość rzeczy, które były powiedziane w serialu, miało odzwierciedlenie w rzeczywistości. Pytanie zadane przez dziewczynę wybiło ją z rytmu. Zamrugała kilkakrotnie i przekrzywiła głowę delikatnie w lewo. Ummm zamyśliłam się, co się właściwie stało? Szybkie przeanalizowanie sytuacji i z zamyśloną minę nagle zastąpiło olśnienie. Uśmiechnęła się szeroko do Vittorii i odpowiedziała przypominając sobie pytanie. - Patrzeć nie trudno, ale rzucić w wybrane miejsce już gorzej – no cóż nie było jej winą, że chybiła. Mogła wybrać sobie miejsce rzuty i gdzie chce trafić, ale to czy trafi, czy nie było już kwestią szczęścia i praktyki. - Nicole jestem miło mi – powiedziała wyciągając rękę w jej stronę. Widząc swoją dłoń natychmiast ją wycofała i ściągnęła z niej rękawiczkę. Niegrzecznie było tak się witać! Po chwili znowu wyciągnęła do niej rękę uśmiechając się szeroko.
Nie trzeba było posiadać specjalnych umiejętności żeby dostrzec moje emocje. Nigdy nic nie ukrywałam – uważałam to za tchórzostwo. Jeśli miałam ochotę coś powiedzieć, to po prostu to mówiłam. Tak samo było z zachowaniem. Tak jak w każdej poprzedniej sytuacji tak i teraz nie interesuje mnie, co takiego zobaczysz. Czy uznasz mnie za przerażonego kociaka, czy za odważną tygrysicę – to nie ma dla mnie znaczenia tak długo, jak zachowasz to wyłącznie dla siebie. Jeśli jednak twoje subiektywne zdanie ucieknie z małych usteczek i rozniesie się po szkole, to mogę Ci przysięgnąć, że ja się o tym dowiem. Gdy tak się już stanie doprowadzę do twojej śmierci – powolnej i męczarniach. Spokojnie, to tylko metafora. Tak prostolinijnie mówiąc mam na myśli śmierć społeczną czy towarzyską. Sprawię, że każdy na kim Ci zależy będzie miał do ciebie pretensje i zacznie się powoli odsuwać, aż w końcu zostaniesz całkiem sama. Jedyną twoją nadzieją na ponowne ujrzenie światła będzie fakt, że mówiąc bardzo potocznie „Przestanę Ci obrabiać dupę”. Czy mi się wydawało, czy widziałam nad jej głową żaróweczkę? Iskierka w jej wnętrzu zamrygała kilka razy, a potem nagle rozbłysło jasne światło. Wręcz poraziło mnie po oczach. Czyżbyś nagle doznała olśnienia i wymyśliła coś mądrzejszego, niż bezmyślne rzucanie śniegiem? Raczej nie, to była tylko moja wyobraźnia. To przez fakt, że lubię czasem usiąść przed telewizorem z Meridą i pooglądać wspólnie jakieś mugolskie kreskówki. Najczęściej te nieme, o kocie i myszy. Gryzoń wpada na jakiś genialny plan – nad jego głową błyszczy szkiełko z magicznym światłem przyciągającym wzniosłe idee. Pomysł-organizacja-czyn. Chwilę później biedny kot wyciąga ogon z pułapki na myszy (po czym oczywiście nie zostaje mu żaden ślad), a zwierzak z długim, gołym ogonem staje kilka metrów dalej objadając się serem. Może jesteś dziewczynko z alei właśnie taką perfidną myszą? Oj nie radzę. I tak właściwie to szczerze w to wątpię.
- Patrzeć nie trudno, ale rzucić w wybrane miejsce już gorzej
Ponownie wzdycham – Tym razem jakby ze zmęczenia. Tak, już zdążyła mnie zmęczyć obecność tej dziewczyny, a nawet jeszcze nie powiedziała jeszcze do mnie statystycznej ilości zdań, jakie powinno się zamienić przy pierwszym spotkaniu. Zresztą, to wszystko przypominało raczej monolog. - Nie wmówisz mi, że miałaś problem trafić z metra odległości w bałwana – Tak, już obejrzałam dokładnie przestrzeń wokół nas. Dlatego trudno mi jest uwierzyć, że nie zrobiła tego specjalnie. Powinnam się na nią rozgniewać i zrobić aferę jakiej świat nie widział. Jednak jakoś nie potrafię – chyba po prostu nie mam większej ochoty. Prędzej nakrzyczę na nią za to, że śmiała potwierdzić moje przypuszczenia. Pojawiła się tutaj zajmując MOJE miejsce. To, że wcześniej o tym rozmyślałam (zaledwie chwilę temu!) nie znaczy, że sobie tego życzyłam. Wręcz przeciwnie.
- Nicole jestem miło mi
W pierwszej chwili miałam ochotę jej powiedzieć prosto z mostu „Czy uważasz, że ma to kurwa dla mnie jakieś większe znaczenie?”. Tak, to zabrzmiałoby tak jak powinno – ostro, agresywnie. Powinna się przestraszyć i zostawić mnie tu samą. Lub chociaż zakłopotać. Jednak słowa jakoś ugrzęzły mi głęboko w gardle. Dziwny to objaw, może już zdążyłam się przeziębić? Nadal nie było mi zbyt ciepło mimo rozpalających mnie od środka negatywnych emocji. Mimo wszystko troszkę się poprawiło choć nie licz, że Ci za to podziękuję... Nicole. - Vittoria – Nawet nie zauważyłam kiedy i ja podałam swoje imię. Może nie powinnam? Ludzie takie informacje lubią wykorzystywać przeciwko sobie. Jednak ta cała Nico wydaje mi się być niegroźna. Mimo wszystko jednak na jej rękę spojrzałam z niesmakiem i nie podałam swojej. Witam się tak tylko z ludźmi, do których od początku powinnam mieć ogromny szacunek. Jednak poziom tego przewyższałby jej wzrost, więc oczywiście nie zaliczała się do tej kategorii.
W takim razie dziewczyna była tchórzem dla Vittorii. Ukrywanie emocji było dla niej czymś normalnym. Im mniej inny człowiek widzi tym mniej może reagować. Jeżeli ktoś chce Cię zranić, a widzi, że dotychczasowe próby nie wychodzą uzna, że nie ma sensu tego ciągnąć. Oczywiście to nie jest na podstawie wszystkich. Śmierć życia społecznego i towarzyskiego? Mission impossible. Dziewczyna nie posiadała takiego życia, osoby, które się z nią zadawały wykorzystywały ją na każdym kroku, a co najlepsze była tego świadoma. Zatem nie ma czego zabijać. Przykro mi, ale trafiła pani chyba na odpowiedniego przeciwnika. Słysząc jej zdanie nagle spoważniała. Spojrzała na nią trochę nieobecnym spojrzeniem, a z jej oczu można było dostrzec chłód, który był gorszy od tego, który zadawała im zima w tym momencie. - Nie wiem czy jesteś świadoma faktu, że nie miałaś o mnie pojęcia do czasu, aż nie dostałaś śnieżką. Zatem nie komentuj rzeczy, o których nie masz pojęcia – nagle jej mimika diametralnie się zmieniła, a później rozbłysnął cudowny uśmiech – to tak po krótce! - Vittoria – powtórzyła w zamyśleniu. To był jej nawyk, gdy poznawała czyjeś imię, powtarzała je dla lepszego zapamiętania – będę Ci mówić Titi – a później wymyślała najróżniejsze skróty. Kiedy dziewczyna zignorowała jej dłoń, zdziwiła się. Ubrała z powrotem rękawiczkę i obserwowała ją z zainteresowaniem. - Slytherin? – miało to być pytanie, ale bardziej zabrzmiało jak zdanie twierdzące.
Mnie się po prostu nie dało zranić dlatego właśnie mam takie, a nie inne podejście. Po prostu nigdy jeszcze (od czasów dzieciństwa) nie pozwoliłam się NIKOMU zbliżyć na tyle, by miał chociaż możliwość dokonania krzywdy. To dość zagadkowe, prawda? Z jednej strony łatwo było mnie poznać, a z drugiej tak naprawdę nie znał mnie nikt. Myślę, że na tym polega zasada ograniczonego zaufania i w moim życiu sprawdza się ona perfekcyjnie. W niektórych sytuacjach nie ufam nawet sama sobie, ponieważ uważam, że również mogę popełniać jakieś wielkie błędy, doprowadzać sama siebie do nieprzyjemnych sytuacji – jestem tylko człowiekiem, taka moja natura jak i każdego innego. Na każdego znajdzie się metoda Nicole. Ani ty jeszcze tego nie wiesz, ani nawet ja. Po prostu nie mam najmniejszej ochoty się nad tym zastanawiać. Obecnie zajęłam się przyglądaniem tobie. Od razu zauważyłam różnobarwność tęczówek – to chyba nazywało się heterochromia, prawda? Na prawdę bardzo rzuca się w oczy. Ja bym chyba na twoim miejscu nosiłabym szkła kontaktowe, żeby przestano się tak patrzeć, jak ja to teraz robię – z zaskoczeniem i zaciekawieniem. Szczególnie, że przecież w oczach można zobaczyć podobno odbicie czyjeś duszy. Niby tak się tylko mówi, ale moim skromnym zdaniem jest w tym bardzo duża ilość prawdy. Co poza tym? Widzę to, co wcześniej – jesteś niska i bardzo dziewczęca. Wydajesz mi się być delikatna jak kwiatuszek. Jakim cudem nie zwiędłaś jeszcze w tej zimnej atmosferze, jaką roztacza nie tylko śnieg, ale również ja? Może chcesz zgrywać rolę przebiśniegu? Nie ważne. Nie cierpię kwiatów, nie muszę się na nich znać i nawet nie zamierzam. Gdyby jakiś mężczyzna by mi je podarował, to dostałby nimi w twarz. Ewentualnie pięścią w nos – tak też potrafię i to całkiem celnie.
- Nie wiem czy jesteś świadoma faktu, że nie miałaś o mnie pojęcia do czasu, aż nie dostałaś śnieżką. Zatem nie komentuj rzeczy, o których nie masz pojęcia
Jej słowa mnie zaskakują. Zachowuje się trochę, jak psychopata. Szybko zmienia charakter – nawet nie zdążyłam jeszcze zrozumieć tego,co działo się chwilę temu, a ona znów jest do zrzygania słodka. Oszaleć można. Czy na świecie nie ma już normalnych ludzi, z którymi mogłabym porozmawiać? Czy wszyscy muszą być tacy... Chorzy i namolni? - Najwyraźniej nie byłaś wystarczająco interesującym... - Tu przerwałam udając, że muszę odchrząknąć ślinę. Jak to ująć? Już wiem - …Wystrojem otoczenia – Nie były to słowa bardzo gryzące, a jednak miały w sobie sporą nutkę kpiny. Spojrzałam lekko w bok jakby chcąc pokazać, że szukam jednak czegoś ciekawszego. Cóż, jedynym 'ubarwieniem' tej alejki była ona. Całą resztę pokrywała brązowa kora i biały puch. Nawet mój pupilek stracił się już dawno w kupce śniegu na drzewie. Wystawało tylko czerwone oko. Gdybym nie wiedziała, że to Loki to dostałabym chyba zawału widząc, jak się chowa. Chyba ćwiczy, żeby zostać rasowym potworem. Chciałoby się aż powiedzieć na głos: „Skarbie chodź tu i zjedz to dziecko”.
- Vittoria, będę Ci mówić Titi
- Wolałabym nie – Zareagowałam od razu, chyba nawet zbyt gwałtownie. Titi? Nie. Przepraszam Cię, ale to słowo zarezerwowane jest tylko da najbliższych mi przyjaciół... Których nie mam. Właściwie mów jak chcesz, nie bardzo mnie to interesuje. Jeśli tylko będziesz się w ten sposób wydzierać do mnie na korytarzu to spodziewaj się dwóch reakcji – albo Cię zignoruję, albo odwrócę się z różdżką w ręce i rzucę zaklęcie żądlące – lub jakieś gorsze, z zimną krwią oczywiście.
- Slytherin?
Nie kretynko, Hufflepuff – Nie widać? Popatrz jaka jestem wdzięczna i słodziutka, pracowita puchoneczka. Chyba nie trzeba Ci mówić, że jestem z dumnego domu Salazara. Nie mogłam trafić nigdzie indziej – to jest moje miejsce na świecie. To tu wychowują się ludzie ambitni, wyjątkowi. Ci, którzy osiągają coś w życiu – najczęściej wysokie posady w ministerstwie. Choć właściwie nie marzyło mi się taki stanowisko. Wolałabym raczej coś innego. Nie przyznałabym się do tego na głos, ale chciałabym być uwiązana gdzieś w domu opiekując się drącymi bachorami i wyczarowując przepyszny obiad. Jednak oficjalnie będę aurorem i tej opcji się trzymajmy. A co do jej pytania? Kiwnęłam głową. Niech jej to wystarczy.
Gdyby dziewczyna powiedziała jej to w ten sposób, to spoglądałaby na nią z żalem i smutkiem. Jak można być tak samotnym? Przecież życie nie może być aż takie straszne! Odsuwać od siebie każdego z powodu strachu i obawy. Ona dobrze wiedziała jak to jest. Gdy była dzieckiem odsunęła od siebie wszystkich bojąc się, bojąc się, że przez nią stanie się im krzywda. Najpierw jej ojciec zginął, później jej matka. Może gdyby jej nie było to nic by się nie stało? Zawsze myślała o tym w ten sposób. Nie chciała nikogo skrzywdzić, dlatego wolała być sama. Jednak niektórych osób nie dało się pozbyć. Profesor zielarstwa w jej szkole był jej jedynym prawdziwym przyjacielem, który uparcie drążył jej barierę i w końcu udało mu się ją pokonać. Zajęło mu to dużo czasu, jednak się udało. Dzięki temu dostrzegła, że człowiek w życiu jest potrzebny, chociażby dla nas samych. Dziewczyna nie lubi rzucać się w oczy, ale te tęczówki są dla niej wyjątkowe. Dzięki nim czuła się inna od wszystkich i wyjątkowa. A co najważniejsze patrząc w lustro przypominała sobie o swojej mamie. Wyglądała jak jej mała kopia. Jednakże… zastanawia mnie skąd dziewczyna ma pewność, że jest to naturalne. Równie dobrze mogłaby nosić jakieś dobre soczewki o różnych kolorach. Ona również w to wierzyła. Jednakże wyćwiczyła do perfekcji kontrolę tych uczuć. Ludzie jedynie widzieli to co ona chciała pokazać. Nic więcej. Psychopata… to bardzo dobre określenie. Mimo wszystko to co zdarzyło się w jej życiu, musiało oddziaływać jakoś na jej psychikę. Kontrolowała tą mroczną cześć siebie w większości przypadkach, jednak czasami… musiała dać jej wyjść na chwilkę. - I dobrze – powiedziała bez urazy. O to jej chodziło. Żeby była dodatkiem do otoczenia, na który nikt nie zwraca uwagi. Ale jeżeli była takim dodatkiem, to niech dziewczyna nie oskarża ją o coś zbyt pochopnie, sama wtedy wychodzi na idiotkę. Jej gwałtowna reakcja wymusiła na dziewczynie dosyć specyficzny uśmiech. Mówił on dużo, jakby wpadła na jakiś złowieszczy plan, albo że dziewczyna swoimi słowami wypaplała jej największy sekret. Och ironio. Czemu Nicole miała takie szczęście i trafiała na naburmuszone i zadufane w sobie osoby, które świata nie widziały poza czubkiem swojego nosa? Uważając ją za gorszą, za pokrakę, za nawiedzoną. Po prostu nie znosiła ludzi, którzy ją szufladkują bez wcześniejszego poznania. Jeżeli tak bardzo przeszkadzała jej osoba, to mogła ją zignorować i odejść. Ale tego nie zrobiła. Coś musiało jej na to nie pozwalać. Nic więcej jej nie trzeba było, uśmiechnęła się szeroko i wydukała. - To dlatego jesteś taka nabzdyczona – zaśmiała się pod nosem i natychmiast dodała – bez urazy. Powiedziała coś zanim pomyślała. A może jednak chciała zobaczyć jej reakcje na jej słowa. - Jeżeli bardzo chcesz mogę zostawić Cię w samotności, bo znając Ślizgonów, pewnie doprowadzam cię do białej gorączki! – była do bólu szczera. Wiedziała jak działała na ludzi z tego domu i chcąc jej ulżyć, dała jej wybór.
Odpowiedź jest prosta – uważam, że to nie są soczewki przede wszystkim dlatego, że raczej nie szukam dziury w całym. Nigdy nie interesowało mnie czytanie między wierszami, rozpatrywanie miliona opcji gdy jest tylko jedna. Wolę widzieć życie takie, jakim jest – bez udziwnień. Wtedy niemalże nic mnie nie zaskakuje, a jeśli jednak to jest to kolejna sprawa ubarwiająca szarą codzienność. Niestety muszę przyznać, że moje życie nie jest zbyt ciekawe. Właściwie nawet nie lubię o nim opowiadać. Przeszłość bowiem jest już dla mnie od dawna rozdziałem zamkniętym, którego nie poruszam. Tym bardziej nie odpowiadam na pytania z nią związane. Powinnam sama siebie spytać – Dlaczego? Przecież nie wstydzę się tego, że wychowałam się w sierocińcu. Kolokwialnie mówiąc „zwisa mi to”, że moi rodzice mnie nie chcieli, a jedyną dobroć okazała mi obca dla mnie i do tego starsza kobieta (to mnie przestało zaskakiwać gdy ją poznałam. Pieprzona altruistka). Chyba po prostu nie lubię do tego wracać i tyle. Musiałabym znowu oglądać w swojej głowie tych wszystkich ludzi, którzy dawali mi nadzieję, a potem rzucali nią o chodnik bez żadnych wyrzutów sumienia. Nie lubię ludzi. Został mi już tylko Loki. Gdybym wiedziała, że historia Nicole jest usłana również kolcami pewnie bym się nawet z nią dogadała. Zazwyczaj coś mnie łączy z takimi ludźmi mentalnie zanim zdążę znaleźć powód. Jako przykład mogę wymienić Sonię – nie wiem co jest nie tak w życiu tej ślizgonki, bo nigdy o tym nie rozmawiamy. Mimo to wiem, że nie było jej łatwo. To sprawiło, że dobrze mi się z nią spędza czas. Ilekroć spotkamy się same jest w tym jakaś magia. Może nawet większa niż ta różdżkowa?
- I dobrze
Cieszyła się, że jest dla mnie kompletnie pozbawiona smaku i wyraz? Nie rozumiem takiego myślenia. Owszem sama nie lubię, gdy wszyscy się na mnie patrzą (choć jestem towarzyska i lubię rządzić większą grupą ludzi), ale nie uśmiechałby mi się być traktowanym jak powietrze. Powinnam to ująć inaczej, przecież powietrze niezbędne jest do oddychania. Już wiem. Traktowana, jak wszystkie składniki powietrza poza tlenem. Nie widać ich i właściwie nikt nie wie na co komu one. Nawet gdyby się okazało, że jeśli się w to zagłębić są równie niezbędne. Myślę, że to doskonała metafora. Wow. Okazuje się, że jednak potrafię czasem wymyślić coś bardziej skomplikowanego nić „Jestem głodna”, czy „Muszę skorzystać z toalety”. Życie jest pełne niespodzianek. Owszem coś mi przeszkadza. Jakoś nie szczególnie lubię tak po prostu kogoś zostawiać. Wierzę w karmę. Jeśli będę tak ignorować całe swoje otoczenie to myślę, że gdy kiedyś będę wołać o pomoc. Wątpię, że kiedykolwiek pojawi się taka sytuacja, ale lepiej dmuchać na zimne. Dlaczego wątpię? Lubię sobie radzić sama. Nie. Inaczej. Od zawsze musiałam radzić sobie sama i teraz uważam to za wyższą konieczność. Jeśli ktoś pomoże mi w sprawie banalnej, to czuje się wręcz brudna. Chyba, że to dżentelmen, który podniesie mi z ziemi długopis – wtedy nie odmówię. W końcu jestem jednak kobietą (choć damą nie koniecznie). Mam prawo być delikatna i żądać od mężczyzny bycia kulturalnym i taktowym.
- To dlatego jesteś taka nabzdyczona
Nabzdyczona? NABZDYCZONA? Jak tu się nie obrazić, kiedy słyszy się takie coś. Mimo to odpowiadam od razu i dziwię się, że mój ton nie brzmi agresywnie. Przecież się zdenerwowałam, więc dlaczego nadal mówię tak spokojnie? Chyba mam jakieś wewnętrzne opory przed krzyczeniem po niej. Trudno jest mi to robić, gdy widzę przed sobą dziewczynkę, która jest taka delikatna. Już wiem czemu tak sądzę – przecież jest zasada, że nie kopie się leżącego. Ej nie, moment – przecież ona nadal stoi, jest tylko taka niska. Ciche parsknięcie - Moje kąciku ust uniosły się w cynicznym uśmiechu. To żałosne śmiać się z własnych dowcipów, ale to tylko w myślach. Nikt mi nie zabroni. - Po prostu poważna. Polecam – Mruknęłam jak już wspominałam spokojnie i obojętnie.
- Jeżeli bardzo chcesz mogę zostawić Cię w samotności, bo znając Ślizgonów, pewnie doprowadzam cię do białej gorączki!
Chciała odejść, proszę bardzo. Choć może lepiej nie zostawiać jej samej? Myślę, że przy pierwszej lepszej okazji coś sobie złamie. Lub tym razem ktoś naumyślnie (niech to, przyznałam, że jej działanie nie było celowe. Za późno już, przepadłam) uderzy ją śniegiem i się przeziębi. Właściwie, nic mnie to nie obchodzi, a mimo wszystko odpowiadam: - Rób co chcesz. I tak pewnie bym Cię słyszała jeszcze z kilometra, co za różnica. Masz strasznie drażniący głos... Jak jakaś pszczoła czy inne bzyczące gówno – Tym razem nie planowałam się już dawkować to też usłyszała odpowiednio niemiły komentarz pod swoim adresem. Denerwuje mnie jej pewność, że wszyscy będą na nią reagować tak sama. Nie mogła być pewna mnie, bo przecież kompletnie mnie nie zna. Wydaje mi się, że raczej nie pozna. Jest jeszcze szansa, że sobie pójdzie. W przeciwnym wypadku boję się, że doczepi się do mnie jak jakaś egipska zaraza. Gdzie moja krew baranka, czy co to tam było? Kurwa, jestem bez szans.
Osoby, które przeżyły piekło w swoim życiu dogadywały się ze sobą bez problemu. To dlatego, że wybaczali sobie nawzajem wszelkie niedopowiedzenia i dziwne zachowania. Wiedzieli, że to pozwala im zachować normalność. Do tego takie osoby przyciągały się jak magnes, może dlatego dziewczyny się spotkały. Czasami lepiej jest stać obok i spoglądać na życie ludzi, można się wiele nauczyć. Można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy. Albo po prostu odpocząć od rzeczywistości, która tak naciska na człowieka. Dziewczyny były w podobnej sytuacji. Po tym jak skończyły same, tylko jedna osoba wyciągnęła w ich stronę dłoń. Może z innych powodów, ale nie chciały więcej pomocy od tej osoby. Starały się być samodzielne i nie przeszkadzać tej osobie. Wolały sobie radzić same niż zaciągać dług o kogoś innego. To jest naprawdę ciekawe, że człowiek może być tak zbudowany. Dwie, całkowicie odmienne osobowości, które przeżyły podobne sytuacje i które mimo tych różnic są podobne. Wiedziała, że słowo było nieodpowiednie, ale nie wiedziała jak to ująć. A dodatkowo chciała zobaczyć jej minę i reakcję. Dobrze, że dziewczyna nie słyszała jej ciągłych obraz inaczej by się również zaczynała odgrywać. Jest tolerancyjna i miła, ale wszystko ma swoje granice. Słysząc jej słowa, zadławiła śmiech w gardle i zasłoniła usta. Po prostu wyśmiała ją nie chcąc tego robić. - Przepraszam – wydukała. Czy ona myślała, że wszystko ujdzie jej płazem jeżeli będzie przepraszać? Oczywiście, że nie, ale można próbować! Jej słowa sprawiły dziwną reakcję u dziewczyny. Jej oczy zabłyszczały, a ona sama rozpromieniała niczym słoneczko. W ten zimowy dzień, jej uśmiech mógł wydawać się ciepłym promieniem, który podążał do ślizgonki z radością. - Czyli, że ci nie przeszkadzam! – gdyby porównać dziewczynę do jakiegoś zwierzątka, na przykład psa, to merdałaby teraz swoim puchatym ogonkiem ze szczęścia. Dziwna to ona była, trzeba było przyznać. Nie miała pewności. Ona nie szufladkowała ludzi i nie określała ich przed poznaniem. W ogóle ich nie określała! Ale używała sprawdzonych metod, żeby się czegoś o kimś dowiedzieć. Dla przykładu, Titi nie chciała dać się poznać, a dzięki tym działaniom, dowiadywała się co nieco o niej. Och tak. W momencie, kiedy zaczęłaś być w miarę 'miła', przegrałaś tą bitwę.
Wierzę w przeznaczenie. Uważam, że każdy kogo spotykam na swojej drodze ma dla mnie coś ważnego – wiadomość, przedmiot, czyn. Wszystko, co ta osoba zrobi będzie miało odzwierciedlenie w tym, jaka moja egzystencja będzie kiedyś. Nie mam więc problemu w oddychaniu powietrzem, które przez innych zostało już zanieczyszczone. Niech los da mi od siebie jak najwięcej. Postaram się mu odwdzięczyć za to tym samym. Postaram się okazać wdzięczność w stosunku do drugiego człowieka – może nawet tak, jak robi to moja przybrana matka. Stanie obok... Mnie się to nie podoba. Oglądanie ludzi z kilku metrów – zauważenie jak się śmieją, żartują, cieszą. Muszę przyznać w sekrecie przed wszystkimi, że mnie by to bolało. Dlatego jeśli wiem, że nie należę do ścisłego kręgu znajomych, to po prostu się oddalam. Wolę w tym wypadku zrezygnować (choć zazwyczaj nie robię tego, bo zawsze dostaję to, czego chcę) niż sprawiać sobie jakiś niewielki, skrywany głęboko ból. Odgrywać? W moim przekonaniu po prostu nie jest do tego zdolna. Z natury wiem, że taki wesołe puchoniątka (nie mogła być z innego domu, to oczywiste) są nie dość, że drażniące to jeszcze przesadni słodkie i urocze. Kością Ci w gardle nie staną, a prędzej się rozpłaczą i schowają za spódnicą mamusi. „Ta zła pani powiedziała mi coś niemiłego”.
-Przepraszam
Za co mnie przepraszała? Nie zamierzam o to pytać, choć muszę przyznać, że bardzo mnie korci. Cóż takiego powiedziałam, że poczuła się winna i ma ochotę się przede mną płaszczyć? Oczywiście nie przeszkadza mi to, ale lubię wiedzieć wszystko o wszystkim. Z czystej ciekawości. Choć może to raczej wścibskość? Tak,to dobre słowo.
- Czyli, że Ci nie przeszkadzam!
Przeszkadzasz. Jednak jak Ci to powiedzieć, kiedy gapisz się na mnie i wyglądasz, jakbyś miała zaraz zacząć merdać tyłkiem? Trudno jest mi się w ogóle odezwać tak, by nie wybuchnąć przy tym śmiechem. Nawet nie zauważyłam, że cały czas delikatnie się do ciebie uśmiecham. Uh, próbuję zdjąć ten wyraz twarzy, ale nie mogę. On ciągle powraca. Nienawidzę go, wyglądam przez niego na szczerze miłą. Osoba miła niestety znaczy najczęściej słaba. Jeśli ktoś nie jest dla mnie odpowiednio wartościowy, to nie chcę pozwolić by do szedł do podobnych wniosków na mój temat. - Właściwie... Po co budowałaś te twoje kulki, skoro potem od razu je zniszczyłaś? - Pytam cicho spoglądając na pobojowisko, jakie po sobie zostawiłaś tam gdzieś daleko. Kucam żeby nabrać w ręce odrobinę śniegu, potem więcej. Czuję chłód na dłoniach. Robią się czerwone i mokre, gdy ugniatam biały puch tworząc z niego kulkę, którą następnie podrzucam ze dwa razy do góry i obserwuje jak upada z powrotem do mnie. O czym ja mam właściwie rozmawiać z tą dziewczyną?
I właśnie tak kończyło się szufladkowanie ludzi. Jako puchonka była tą słabą i naiwną dziewczynką, która nie potrafi sobie sama poradzić, a było wręcz przeciwnie. Nie trafiła do Huffelpuffu z powodu nijakości, czy beznadziei, a dlatego, że miała w sobie te godne cechy. Wierność, sprawiedliwość, pracowitość, lojalność, uczciwość. To nie była słabość, a siła. Tylko trzeba było dobrze ją wykorzystać. Te cechy dawały jej przewagę nad ludźmi, przewagę, z której sama sobie nie zdawała sprawy. Skoro nie zorientowała się, że dziewczyna najzwyczajniej wyśmiała ją z powodu tego, że uważa się za kobietę poważną, to nawet i lepiej. Niech ego ślizgonki się podbudowuje i dalej nie zauważa jak inni z niej drwią. I to była jej siła. Ktoś uważał ją za słabą, nic nie znaczącą, małą dziewczynkę, a potrafiła ugryźć. Ona nie dochodziła do wniosków zbyt pochopnie. To, że uśmiechała się do niej nie musiało oznaczać, że ją lubi, albo że jest miła. Ten uśmiech mógł również mówić: „Dobra, idź sobie, mam ciebie dość” Jeżeliby przeszkadzała, to by to powiedziała. Jeżeli jesteśmy w sytuacji, w której człowiek naprawdę chce być sam, to po prostu wymyślamy wymówki, jeżeli nie chcemy kogoś urazić, lub mówimy prosto w twarz. Ale nieważne. - Miałam ochotę coś zniszczyć, a żeby coś zniszczyć, trzeba to zbudować, nieprawdaż? – zapytała z uśmiechem – Nie chciałam zniszczyć czyjejś pracy, a na tej mojej mi nie zależało Proste wytłumaczenie. Ale czy na pewno? Normalna osoba nie miałaby zapewne takiego specyficznego podejścia.
Moim zdaniem osoby właśnie z tymi cechami lądują jednak do gryffindoru. Wprawdzie mało lubię uczniów tego domu (zdecydowanie większą przyjemność odczuwam z kontaktów z krukonami, ponieważ zazwyczaj są na podobnym mi poziomie intelektualnym), ale i tak uważam ich za postawionych wyżej. Nigdy nie byłam w pokoju wspólnych puchonów – bo w sumie nic w tym dziwnego, ale wyobrażam go sobie jako taką cukierkową krainę, w której wszyscy odnoszą się do siebie serdeczni i miło. Podejrzewam, że gdybym jakimś cudem tam trafiła, to najzwyczajniej w świecie umarłabym na miejscu. Zaklejona tymi wszystkimi emocjami jak jakąś balonówką. Tak wygląda już moje życie. Ignoruje to, co uważam za mało przydatne. Jeśli ktoś mnie wyśmiewał to zawsze uważałam, że ta osoba ma coś z głową, skoro nagle pojawiają się w niej takie skrajnie negatywne i pozytywne emocje. Ja raczej nigdy z nikogo się nie śmiałam, ja prycham. Ja szydzę. Ewentualnie się cynicznie uśmiecham. Nie potrzebuję się aż tak bardzo obnażać, żeby pokazać, że moim zdaniem ktoś jest debilem.
- Miałam ochotę coś zniszczyć, a żeby coś zniszczyć, trzeba to zbudować, nieprawdaż? Nie chciałam zniszczyć czyjejś pracy, a na tej mojej mi nie zależało.
- Wiesz, że to idiotyczne, prawda? - Spytałam unosząc brew do góry. Jej podejście było jeszcze głupsze niż wydawała się ona. Jak dla mnie jest niepraktycznym zbudować coś po to, żeby to zepsuć. Zdecydowanie wolałabym zrobić to, czemu ona zaprzeczyła – wejść z buciorami w czyjś czyn i zrównać go z ziemią. Wredne, zabawne, a potem znów nudne i mało nadzwyczajne – całe moje życie. Nie analizuję jednak podejścia tej puchonki, nie lubię tego robić. Coś innego rzuciło mi się w oczy. - Mówisz z akcentem - To było raczej stwierdzenie niż pytanie. Nie byłam lingwistką, potrafiłam jedynie angielski, choć podobno moja uroda nie jest typowa dla tego kraju. Ktoś mi to kiedyś powiedział, ale nie ma to dla mnie większego znaczenia. Nie chcę wiedzieć kim byłam tak długo, jak wiem kim jestem. W każdym razie sama nie potrafiłam się domyślać co to za specyficzny akcent.
Niestety tiara przydziału wybrała inny sposób dopasowania do domów niż Vittoria. Chociaż Hufflepuff miał wiele wspólnego z Gryffindorem. Nawet jedna z cech należała do obu tych domów: sprawiedliwość. Och jak dziewczyna się myliła, gdyby Nicole trafiła do takiego cukierkowatego pomieszczenia to spałaby na korytarzu o ile nie popełniłaby samobójstwa. Może i lubi słodycze i słodkie rzeczy, ale uwielbia również straszne i przyprawiające o dreszcze przedmioty. Dla przykładu jej kolekcja zabawek składa się z różowych pluszowych misiów i zmutowanych szmacianych lalek, które wpatrując się w ciebie przewiercają twoją duszę i dochodzą do twojego wnętrza. Ktoś kto przeszedłby obok jej pokoju uznałby, że ta wariatka uwielbia zabawki, ale poczułby również niepokój. Często kłóciła się ze współlokatorami, że nie schowa swojej kolekcji, a chcieli tego ponieważ sprawiała, że mieli gęsią skórkę i męczyły ich dreszcze. Więc nawet jeżeli w domu wspólnym Hufflepuff byłoby super słodko to w jej pokoju unosiłaby się mroczna aura. - Ludzie czasami robią głupstwa. Tylko po to by zająć czas, nieprawdaż? – zapytała z szerokim uśmiechem – Niedawno widziałam kilku chłopców, którzy niszczyli coś takiego w podobny sposób, wyżywali się na biednych bałwanach. Byłam ciekawa dlaczego to robili i jakie emocje to w nich obudziło – jej ton stał się poważny, a ona sama zaczęła wpatrywać się w miejsce gdzie stały jej bałwany – z psychologicznego punktu widzenia, człowiek stara się w ten sposób odstresować. Wyrzucając swoją agresję na przedmioty martwe, pomaga im to zachować spokój w kontaktach między ludzkich, a zarazem ukrywać swoją potrzebę niszczenia. Podejrzewam, że ślizgonka nie spodziewałaby się po Nicole takiej wypowiedzi. - Jestem z Polski, to pewnie dlatego.
Sprawiedliwość nie istnieje. Moim zdaniem nikt nigdy nie jest do końca sprawiedliwy. Głownie dlatego, że ludzie mają dwa zasadnicze problemy. Pierwszym z nich jest to, że dostrzegają drzazgę w ręce innego nie widząc belki w swoim oku. Druga to kwestia odwrotna – widzenie siebie w ciemnych barwach, przez co na innych spogląda się nieobiektywnie. Właśnie – bez obiektywizmu nie ma sprawiedliwości. To obiektywizm nie istnieje. Sama kolekcja misiów czy pluszaków jest już moim zdaniem żałosna i dziecinna, a przy tym cukierkowa – bez znaczenia jak ów zabawki wyglądają. Sama wyrosłam z takich rzeczy już dawno temu, a i tak nigdy nie miałam ich pod dostatkiem. Ostatnią moją maskotkę dorwał mój mały, biały potworek. Wydziobał jej oko i trochę pluszu, więc nadawała się już tylko do śmietnika. Tak oto przestałam posiadać zabawki. Nawet mieszkając u Meridy nie miała ich wiele – kobieta mając pieniądze wolała podzielić się nimi z obcymi ludźmi starając się mnie nauczyć, że nasze potrzeby są mniej ważne. Nigdy jej się nie udało, a wręcz przeciwnie. Jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że muszę dbać tylko o siebie. Głównie też dlatego szukam mieszkania w Hogsmeade na tyle taniego, żebym mogła je finansować ze swojej pracy kelnerki. Chcę zacząć się usamodzielniać, żeby nie obudzić się końcem szkoły z niczym.
- Ludzie czasami robią głupstwa. Tylko po to by zająć czas, nieprawdaż? Niedawno widziałam kilku chłopców, którzy niszczyli coś takiego w... Bla, bla bla, bla psychologicznego punktu bla bla, bla bla, bla między ludzkich bla bla, bla potrzebę niszczenia.
Słuchałam całości, jednak to wszystko wydawało mi się tak bzdurne, głupie i bezsensowne, że powiedziałam jej bezpośrednio co o tym myślę: - Za dużo pierdół i filozofii, wyłączyłam się w połowie. Sorry – Mało w tym było wyrzutów sumienia i zero jakiejkolwiek przykrości z faktu iż jej kompletnie nie słuchała. Śnieżka, którą miała wciąż w rękach ciekawiła ją znacznie bardziej. Zero komplikacji – po prostu okrągła kulka z kilkoma śladami po wgnieceniu za mocno palców.
- Jestem z Polski, to pewnie dlatego.
- To kraj, tak? - Polska? Nie wiem gdzie to jest. Gdzieś w europie chyba, ale to pewnie jakieś małe nikomu nie potrzebne zadupie. Nic dziwnego, że przeniosła się tutaj. Pewnie nie mają nawet porządnej szkoły magii. Cóż, witamy w Londynie. Coś tam wcześniej było o odreagowaniu, tak? W takim wypadku postanowiłam, że i ja sobie odreaguję rzucając śnieżką prosto w głowę Nicole.
Ta dyskusja nie miała sensu od samego początku. Nie ważne co powie Titi, albo Luna, znajdą odpowiednie argumenty, żeby zaprzeczyć sobie nawzajem i wszystkie te argumenty będą prawdziwe będą miały znaczenie. Trudno jest dyskutować w takiej sytuacji kiedy jedna zaprzecza drugiej i żadne nie słucha pierwszej. W głębi ducha poczuła się odrobinę urażona, jednak nie pokazała tego po sobie. Wiedziała, że jej wywody nie ciekawią zbytnio ludzi, były zbyt trudne i często sama się mieszała w tym co mówiła. Ale to nie była jej wina. To pytanie wybiło ją z rytmu. Chyba sobie żartujesz… Pomyślała wpatrując się na nią z powagą. Pod nosem burknęła niewyraźnie: „tak” po czym fuknęła pod nosem jak niezadowolona kotka. Nim się zorientowała poczuła na głowie śnieżkę. Teraz to doszła do punktu kulminacyjnego. Bez zastanowienia schyliła się ulepiła śnieżkę i rzuciła prosto w twarz ślizgonki. Dostała w czoło, ale to lepsze niż nic. - Chcesz wojny?
Czasem myślę, że moim sensem istnienia jest zaprzeczać wszystkim innym. Nie chcę, by doszli do celu, bo zazwyczaj dzieje się to kosztem mojej drogi. Jest ona dla mnie najważniejsza, a to oznacza, że to ja muszę w tej nierównej walce zmierzać po trupach aż w końcu stanie się to, czego oczekuję. To oczywiste, jednak w tym momencie stanowi dla mnie problem. Chodzi o to, że nie mam celu. Nic nie wydaje mi się na tyle ważne by nieprzerwanie do tego dążyć. Jakiś krótki pęd za oceną, romansem, rzeczą – to nie o to chodzi. Pewnie dlatego w tym momencie stoję z puchoniątkiem z zagranicy zamiast spędzać ten czas lepiej. Powinnam już dawno odejść, ale świadomość, że wtedy znowu będę stać sama doprowadzania mnie do jakiejś apatii. Wolę być wściekła niż bezuczuciowa. Nie muszę być mistrzem geografii to też nie powinno Cię dziwić, że nie kojarzę Polski, języka i akcentu. Urodziłam się w Anglii. Mieszkam w Anglii. Uczę się w Anglii. Stwarza to wokół mnie ciasną barierę, z której nie chcę się wydostawać – nienawidzę dużych przestrzeni. Szczególnie pustych pokoi. Pamiętam, jak fatalnie czułam się w sali, gdzie zdawałam egzamin na teleportację. Biurko, krzesło i ogrom niezagospodarowanego miejsca. Nigdy w życiu mnie nie dopadła taka trema jak tam. Może mam przeciwieństwo klaustrofobii? To bardzo prawdopodobne. Może też dlatego boję się ciemności – kiedy nic nie widzę, to zdaje mi się, że wokół mnie jest tylko i wyłącznie nieskończona nicość. I ta nicość mnie przeraża.
-Chcesz wojny?
Spodziewałam się, że Nicole się odegra. W pierwszej chwili oczywiście pomyślałam, że nie chce się zniżać do jej poziomu. Potem jednak dotarło do mnie, że w pewnym sensie to ja zaczęłam. Chciałam przerwać jej żałosny wywód, zrobiłam to jej na zdrowie. Mimo to nie zrozumiała delikatniej aluzji i postanowiła się zemścić. Chcesz się bawić? Dobrze, to się bawmy. Czy bardzo nielegalne jest używanie zaklęć przeciwko innym uczniom? Pewnie tak, ale mało mnie to interesuje. Wyciągam z tylnej kieszeni różdżkę i za plecami wykonuję ruch - Glacius Opis – Szepczę czekając, aż na niebie pojawią się trzy białe, lodowe ptaszki. Jeden styka się z gałęzią ponad nami i ją zamraża, drugi z jakimś zabłąkany papierkiem, trzeci z jej włosami tworząc z nich lodową strzechę. Wygląda tak komicznie, że po raz pierwszy od bardzo dawny wybucham szczerym śmiechem. Nie potrafię się opanować dobre kilka minut.
Dziewczyna wpatrywała się z upiornym spojrzeniem na ślizgonkę. Chciała wojny? To ją dostanie, nie ma sprawy. Ale czemu to ona obrywa najbardziej? Zaklęcie trafiło w nią, a ona poczuła niesamowity chłód na głowie, jej włosy stały się niesamowicie ciężkie, a jednocześnie się uniosły do góry. Uniosła ramiona do góry chcąc uratować ciepłą szyję od tego chłodu. - To… to nie sprawiedliwe! – powiedziała pretensjonalnie. Myślała w pierwszej chwili, że rzuci się na dziewczyna niezadowolona, ale wiedziała, że to źle się dla niej skończy. Jej włosy mogły się połamać, a to nie byłoby ładne. Opuściła śnieżkę i otuliła się rękoma. - Je… jeszcze się z tobą policzę! – krzyknęła niezadowolona i odeszła zmarznięta i zirytowana. Odeszła? Czemu się nie teleportowała? A no tak przecież to dzieciak.
Im bliżej była alei starych drzew, tym bardziej czuła, że powinna przestać ciągnąć grę rozpoczętą przez Taylor - kobietę trzymającą męskie slipki pod łóżkiem. Czy naprawdę należało przyznawać się do takich rzeczy kompletnie obcym ludziom? Rains wolała nie wyrabiać sobie opinii na temat swojej korespondentki na podstawie tej informacji. Pomijając już ten temat, trudno było jej nie myśleć o Ethnie. Chciała być wobec niej jak najbardziej fair. Nie czuła się fair teraz, kiedy spotkanie z Taylor przeplotło się w czasie ze spotkaniem z Caulfield, na którym różowowłosa zgodziła się na randkę. Nie czułaby się tym bardziej, gdyby bez ceregieli polazła za bibliotekarką w ustronne miejsce i ściągnęła ciuchy. Zwłaszcza, że samo nasuwało się pytanie - na Merlina, po co? Lubiła dyskutować o kobietach. Jasne. Lubiła na nie patrzeć i porównywać ich urodę. Lubiła wybierać z tłumu te, które ją zachwycały. Lubiła flirt, pochwycenie ich zainteresowania. Ale nigdy, przenigdy nie pomyślała, że mogłaby polubić łapanie kiły przy okazji wielu przygodnych romansów. Miała dopiero dziewiętnaście lat! A otaczający ją świat wydawał jej się zbyt mocno porąbany. Obejrzała się na Taylor, sprawdzając czy kobieta wciąż za nią idzie. Powoli wkraczały do alei i Nashword widziała już miotły, które zostawiła przy jednym z drzew. Dobrze, że nikt nie postanowił się nimi zaopiekować, chociaż trochę je zabezpieczyła, więc mogłoby wyjść całkiem zabawnie. No i z miejsca rozpoznałaby potencjalnego złodziejaszka. Skoro jednak nikt ich nie dotykał, chwyciła Nimbusa i podała go Taylor. Sama zadowoliła się nieco starszym, ale nadal sprawnym Piorunem, którego dostała na święta. Latała na tym badylu przez jakiś czas i doskonale wiedziała, że nie będzie sprawiał jej większych trudności. - To co? Pokażesz mi, co potrafisz? Trochę wieje - przyznała, zauważając ten raczej psujący zabawę z latania element rozciągającego się przed nimi obrazka. - Może krótka i raczej wolna rundka dla przyzwyczajenia tyłka do miotły - zażartowała, przygotowując się z wolna do lotu. - Chciałabym dowiedzieć się czegoś o pan... - pokręciła głową z nieco zakłopotanym uśmiechem - o tobie. Czegoś, czego nie było w listach. Skoro już mamy razem latać. Może ta fascynująca historia z przeszłości bibliotekarki? I może nie koniecznie chciała wiedzieć o kolejnych męskich majtkach, które Taylor gdzieś zabunkrowała. W gruncie rzeczy niewiele ją to obchodziło.
Zimno, zimno i jeszcze raz zimno. Adrienne jednak nie przeszkadzała taka pogoda, bo dlaczego miałaby przeszkadzać? Każda pogoda jest jaka jest i nikt ani nic nie ma na to wpływu. Pogoda może nie dopisywała, bo od czasu do czasu z nieba padał jakiś magiczny pyłek zwany deszczem. O tego to ona nie lubiła, a nawet bardzo. Tyle siedzenia przy lusterku, ażeby jakkolwiek wyglądać, a tutaj taki deszcz pięciominutowy i koniec. Ehh. Ale na szczęście, chociaż los się do niej raz uśmiechnął i przez całą drogę do Hogsmeade nie padało. Przechodziła przez wiele jej znajomych miejsc, a zarazem koło ławki gdzie to miała zamiar pocałować się z panem Robertsem. Ehh. Stare, dobre czasy. Chłopak gdzieś zaginął, szczerze powiedziawszy nadal coś tam do niego czuła. Adrienne zakochała się nie na żarty, ale co miała zrobić? Chłopak najwyraźniej jej nie chciał i już, musiała się z tym jak najszybciej pogodzić. A co będzie jak ten wróci i znowu zamąci jej w głowie? Szczerze powiedziawszy chyba nie miałaby na to siły, chyba że to potoczy się odrobinę inaczej niż ostatnio. Miała wrażenie, jakby chłopak się bawił jej uczuciem, ale aż tak długi okres czasu? Chyba od siódmej klasy a dziewczyna już dawno skończyła tę naukę, a poszła na studia magiczne. No nic, jednak szczerze powiedziawszy chciałaby go jeszcze ujrzeć i zapytać się co on tak naprawdę od niej oczekuję, ale czy nie będzie już za późno na takie pytania? Przecież trochę czasu minęło, prawie rok kiedy się nie widzieli. Albo widzieli, a los chciał, że ich drogi nie chciały się zejść? W tych myślach puchonka nie wiadomo kiedy doszła do wioski. Uśmiechnęła się pod nosem, bo whodząc do pierwszego lepszego sklepu zaczęło padać, kupiła to co miała kupić. Załatwiła to co miała do załatwienia i patrząc w zegarek nieustannie czekała na przybycie jej przyjaciółki, ale pogoda się nieco pogorszyła, dlatego też obawiała się, że jej przybycie może się opóźnić, bądź całkowicie zmienić.
List do Adi, można powiedzieć ze ciut zaskoczył Beti. Choć nie powinien, prawda? Przyjaźniły się, od dawnych czasów. Szczerze Beti, nawet nie pamięta jak długo to już trwa. Francuski wiedziały o sobie wszystko, ale czy na pewno ? Czy Adi wiedziała że jej mama nie żyje ? Czy wiedziała że Lizzie ma już swoje mieszkanie, że nie mieszka sama ??. Mają sobie tyle do powiedzenia, że dziewczyna nie była pewna czy starczy im cały dzień a co dopiero noc. Ciekawiło ją również co się dzieje w jej życiu, czy zaszły jakieś większe zmiany ? Miała nadzieje że tak, ale oczywiście tylko te zmiany na lepsze. Ze swojego mieszkania do Alei Starych Drzew nie miała zbyt długiej drogi, więc nie było mowy o spóźnieniu się. Poza tym Lorrain i tak zaznaczyła w liście że będzie czekać tylko pięć minut, a Beti nie miała zamiaru dawać jej czekać. Ubrała swój ciepły czarny płaszcz, z naszytymi uszami na kapturze, szal i oczywiście spodnie, buty i tak dalej. Przecież jest jesień, a raczej chyba już zima. Zawsze może zacząć padać i zrobić się zimniej niż jest lub cieplej. W takie dni i miesiące, dziewczyna nigdy nie wiedziała jak ma się ubrać. Uporczywe jest to gdy ubierzesz się albo za zimno, albo za ciepło. Miejmy nadzieje że chociaż dziś się jej uda. Po chwili już była w alejce i z daleka widziała blond włosy swojej przyjaciółki, czym prędzej poszła w jej stronę. Pech chciał żeby weszła w alejkę zaczęło padać, ale w sumie ubrana była dość ciepło. Najwyżej przeniosą sie do jakieś kawiarenki, w Hogsmeade jest ich wiele. -Bonjour Adrienne.- Uśmiechnęła się, gdy stała tuż za plecami dziewczyny. Oczywiście zaraz ją przytuliła na powitanie. Odrzuciła swoje różowe włosy do tyłu. -I jak tam co u Ciebie ?- Uśmiechnęła się i czekała na odpowiedź przyjaciółki.
Owszem przyjaźniły się, jednakże wszystkiego o sobie nie wiedziały. Bo Adrienne nie lubiła za bardzo rozmawiać o swojej rodzinie i takie tam. Ba! Beti przecież nie zna historii z Anthonym, przecież ona nie wie że dziewczyna jest zakochana. Chyba nie wie. Przynajmniej nie od niej. Pewnie mogłaby jej to powiedzieć, ale postanowiła dać sobie spokój. Anthony gdzieś się zapodział więc po co rozdrapywać rany, dla niej nie miało to na razie żadnego sensu. Chciała od nowa zacząć żyć, a myślenie o tymże ślizgonie wcale jej nie pomagało. Być może nigdy się od niego nie uwolni i jak ostatnim razem. Gdy dziewczyna chciała o nim zapomnieć, ten jak na złość pojawiał się obok niej i od nowa i w kółko to samo. Ehh.. Czy naprawdę dziewczyna nie będzie w stanie zakochać się w kimkolwiek innym? Oczywiście krukonka znała pi za drzwi tę historię z panem Roberstem, ale gdy tylko chciala o niego zapytać, Adrienne omijała temat i przestawały o nim rozmawiać. Beti na szczęście to doskonale rozumiała i nie nalegała na dalszą konwersację na ten temat. Puchonka również ubrała się dość ciepło, założyła szatę szkolną. Bądź co bądź była prawie zima, a ten ubiór szkolny można powiedzieć, że był faktycznie ciepły, poza tym co jej szkodziło mieć odznakę swojego domu na piersi? Zawsze się szczyciła, że jest w Hufflepuff, dlaczego by nie? Rodzeństwo przybrane miała w Slytherinie, więc była bardzo zadowolona, że również nie należała do domu Salazara Slytherina, chyba by musiała się na wejściu powiesić, albo dolać sobie coś do soku dyniowego. W momencie z nieba zaczął kapać deszcz, kap, kap. I coraz to mocniej. Chyba będzie padać, Adrienne nerwowo rozejrzała się dookoła i zobaczyła krukonkę. Przytuliła się do niej na przywitanie i kolejny raz rozejrzała się dookoła. - Wiesz co, chyba musimy się gdzieś schować, zapraszam Cię na kawę, co Ty na to? Nie będziemy przecież stały i mokły, prawda? - uśmiechnęła się do niej lekko. Naprawdę była szczęśliwa, że się spotkały, stęskniła się za nią.
Czy to że się przyjaźnią znaczy że muszą o sobie wszystko wiedzieć ? Według Beti nie, ważne ze sobie ufają i mogą sobie wszystko powiedzieć. Ale przecież nie muszą. ona zawsze wychodzi z założenia że jeśli ktoś chce coś powiedzieć to, to powie. Ona nie będzie z nikogo niczego wyciągała na siłę. Są też rzeczy których Adi o niej nie wiem i może się nie dowie. Ale czy to ważne ? No nie. Na przykład o śmierci jej matki wiedziały tylko trzy osoby ze szkoły a Adi jak na razie się do nich nie zaliczała. Nie rozmawiały ze sobą jakiś czas, więc trudno aby ona to wiedziała. A poza tym był taki czas ze Beti siedziała ciągle w swoim dormitorium i nie miała zamiaru stamtąd wychodzić. Stąd ten urwany kontakt miedzy dziewczynami. Ale Lizzie miała nadzieje że to nadrobią. Akurat dziś miały czasu w bród aby nadrobić stracony czas. Lizzie całe popołudnie miała wolne, pierwsze od jakiegoś miesiąca. Szukanie mieszkania i nauka zabierały jej dużo czasu. Pewnie mogłoby zorganizować sobie wolny czas szybciej, albo odłożyć choć na chwilkę pracę. Tylko że ona tak nie potrafiła, odłożyć coś i później do tego wrócić. Co miał zrobić jutro, robi to dziś. Takie już krukońskie cechy. -Z chęcią dam się zaprosić na gorącą czekoladę. Znasz jakąś dobrą kawiarnię tutaj ? Czy idziemy do pierwszej lepszej ?- Zapytała się dziewczyny z uśmiechem na twarzy. Naprawdę sie cieszyła ze ją widzi. W końcu porozmawia z kimś, kto nie będzie odpowiadał na jej pytania monosylabami ale pełnym zdaniem.
Dlaczego puchonka jeszcze jej tego nie powiedziała? Tej całej historii z Anthonym? Ano dlatego, że to było nieco przed nią. Owszem przyjaźniły się wtedy, ale tak jeszcze nie jak teraz. Dlatego też jej tego nie powiedziała. Bo na razie słuch o ślizgonie zaginął i szczerze powiedziawszy miała nadzieję, że jeszcze wróci. Po dłuższym życiu bez jego osoby, jej życie stało się dość mętne. Nadal go kochała i jeżeli go kiedyś spotka powie mu to. Może on coś na to poradzi ? Może rzuci na nią zaklęcie, które wspomoże jej zapomnieć o nim? Gdyby tylko takie było... Może i jest, ale czy ona chciała o nim zapominać? To była jedyna osoba, która mnie jakoś tam wspierała, z którą miała kontakt, gdy wszyscy się od niej odwrócili. Nawet Sarah się do niej nie odzywa, najlepsza przyjaciółka. Gdzie oni się wszyscy podziali, właśnie teraz? To było naprawdę bardzo nieuczciwe. Pragnęła ich towarzystwa, ale już taki okres czasu się nie widzieli, nie rozmawiali, że chyba by się nawet nie ucieszyła, że ich widzi tylko wystrzelała po twarzy za całkowitą niepamięć. To było bardzo przykre dla niej. Co prawda nikt jej nie obiecywał, że będzie przy niej na dobre i na złe, ale przyajaźń chyba do czegoś zoobowiązuje, prawda? - Szczerze powiedziawszy w Hogsmeade nie znam ciekawych kawiarni, jeżeli masz jakąś na oku to prowadź ja chętnie podreptam za Tobą. - uśmiechnęła się. Deszcz na ich nieszczęście coraz bardziej nakazywał im się gdzieś schować. - No czemu tak pada? Oooo. Chyba, że pójdziemy do Wrzeszczącej Chaty ja uwarzę jakiś eliksir i będzie w sam raz na rozgrzanie... - zaśmiała się. Była beznadziejna w eliksirach i o tym nawet obrazy w Hogwarcie wiedziały. Jedyne na czym nieco się znała to było Wróżbiarstwo gdzieś przypadło jej do gustu i już. Zielarstwo, czy ONMS również lubiła.
Jeśli Adi będzie chciała jej coś powiedzieć, to jej powie. Beti zawsze stoi dla niej otworem i ona dobrze o tym wie. Przecież, Eliza też wszystkiego nie mów, choć wie że może powiedzieć Adi wszystko, czasem trzeba dojrzeć do takiej sytuacji, żeby komuś zaufać. Żeby powiedzieć dane osobie wszystko, do tego potrzeba czasu. A jak wiadomo Beti jest zamknięta w sobie i żeby komuś zaufała, potrzebuje do tego dużo czasu. Może i nawet rok lub dwa lata. Choć czasem ma przeczucie że może zaufać pewnej osobie bezgranicznie to i tak podchodzi do tej osoby uważnie. -Sama nie znam żadnych kawiarni w Hogsmeade, choć za pewne wszystkie są zapchane po uszy. Przecież jest weekend, ludzie wszyli z zamku i poszli na kawę czy coś. - Pokiwała głową tak jakby sama chciała przyznać sobie rację. Ona wolała aby poszły do jakiegoś cichego miejsca, niż kawiarnia, gdzie pełno ludzi i tak dalej. Gwar, hałas i nie da się normalnie porozmawiać. -Wrzeszcząca chata i eliksiry ?-. Zaśmiała się cicho pod nosem. Wszyscy wiedzą jak Adi potrafi warzyć eliksiry, ale Beti nie powinna się z niej śmiać, przecież ona sama nie potrafi tego robić idealnie. Jedyny jaki jej wychodzi to eliksir zmiany włosów. -W sumie może być fajnie, więc czemu nie. To kierunek Wrzeszcząca Chata.- Pokiwała głową i ruszyła wraz z Adi do docelowego miejsca. Cieszyła się na ten dzień jak nigdy.
[Pewnie z/t i wybacz ale cierpię na delikatny brak weny ]
Może ten spacer to nie był zły pomysł? Tak o wiele lepiej się rozmawia. -Co tam u ciebie w ogóle?...-zapytał spoglądając w stronę Caroline-Masz kogoś?-uśmiechnął się łobuzersko i delikatnie szturchnął ją w ramię. Tak jak wtedy gdy byli mali. Co do pytania. Był ciekawy. Tak, ciekawy. W sumie to Caro nie musiała się martwić o powodzenie u płci przeciwnej. Pewne jest to, że kogoś ma. Na pewno. Sam był kiedyś nawet w niej zauroczony! Ale to było kiedyś. Kiedy się jeszcze przyjaźnili...chwila. Przyjaźnili się. A teraz? Co teraz? Nie zna jej. Zmieniła się. On również. Oboje się zmienili, nie są już dziećmi. Zna młodszą wersję Caroline, za czasów dzieciństwa. Ta Caroline przez moment wydała mu się obca. Czy...czy tą znajomość można odbudować? Pewnie, że się da, ale co jej po jednej starej przyjaźni? Obchodzi ją to? Może jest to ostatnie ich spotkanie. W barze nie był jakoś bardzo zachwycony jej towarzystwem, lecz teraz gdy przypomniał sobie to wszystko. Uderzyła w niego fala wspomnień związanych z nią. Przystanął. Chyba dopiero teraz zrozumiał jak bardzo mu na niej zależy. Chociaż skąd może mieć pewność, iż Caroline czuje to samo? Złapał ją za rękę tak by obróciła się w jego stronę. Patrzał Caroline prosto w oczy. Gdyby tylko umiał wyczytać co się w nich kryje...Po chwilo przyciągnął ją do siebie i przytulił. Tak po prostu. Po przyjacielsku. -Caroline, czy nasza znajomość ma sens?
Spacer to był doskonały pomysł. O wiele lepszy niż siedzenie w spelunie. Nawet chwilami zza chmur wyłaniało się słoneczko i pozwalały mózgowi Carrier produkować serotoninę. -W sumie to od niedawna już nikogo nie mam. - westchnęła cicho. W zasadzie to przeżyła te rozstanie dużo lżej niż się spodziewała. Po jednej godzinnej fazie płaczu, a potem szału, ogarnęła się i stwierdziła, że po prostu ruszy dalej. I tak zrobiła. Starała się znaleźć sobie milion zajęć i nie myśleć o Cyrusie. -Poróżnił nas jego kompletny brak czasu i zainteresowania mną i moja wybuchowość - wzruszyła ramionami. -A ty? Masz kogoś? - popatrzyła na niego zaciekawiona. Fakt, nigdy dotąd nie cierpiała na brak zainteresowania ze strony płci przeciwnej ale w Hogwarcie wszystko było inne. Została zdegradowana ze swojej pozycji królowej i miała wrażenie, że już nie błyszczała tak jak kiedyś. Fakt, w chwili obecnej byli dla siebie niemalże obcy ale przecież mieli masę czasu żeby znów się poznać. Z resztą Caro wcale nie zmieniła się tak bardzo. Tyle tylko, że nie marzyła już o tym żeby zdobyć bazę na drzewie, która była chłopaków. Teraz chciała podbić świat. Została wyrwana z zamyślenia kiedy mężczyzna przystanął. Również się zatrzymała i popatrzyła na niego pytająco. W sumie zawsze się zastanawiała czemu Thomas się z nią bawił, a inne dziewczyny od siebie izolował razem z chłopakami. Jej nie przeszkadzały nawet te wszystkie kawały, które jej robił za dzieciaka bo wtedy uparcie trzymała się wizji zostania jego żoną. A teraz? Gdyby tylko wiedział jak bardzo parała się czarną magią... pewnie nawet by na nią nie spojrzał. Czasami kiedy tak na nią patrzył miała wrażenie, że już wie. Czasem było widać ten mrok w jej spojrzeniu, które stało się bardziej zagadkowe niż kiedykolwiek wcześniej. Na szczęście odgonił jej wszystkie czarne myśli kiedy ją przytulił. Zaśmiała się wesoło na jego głupie pytanie. -Pewnie, że ma sens! Dla mnie każdy znajomy jest na wagę złota, zwłaszcza tutaj, gdzie przez rok nie poznałam prawie nikogo. A co? Już mnie nie lubisz? - uniosła na niego zaczepne spojrzenie i dała mu kuksańca w bok.
-Tak, poznałem kogoś...-powiedział nadal w nią wtulony. Czemu dopiero teraz dotarło do niego jak bardzo za nią tęsknił? Jakoś przez te wszystkie lata mało o niej myślał. Dlaczego? Czy naprawdę tak łatwo jest zapomnieć o starych przyjaźniach? Zrobiło mu się głupio. Mógł z nią nawiązać jakiś kontakt, ale z drugiej strony....Skoro nawet nie wiedział gdzie jest. To go chyba usprawiedliwia. -Jasne, że cię lubię...bardzo....-zaśmiał się-Ale minęło tyle lat...Nie jesteśmy już dziećmi, chciałem tylko znać twoje zdanie...-spojrzał jej w oczy po czym odwrócił wzrok. -Chciałem wiedzieć, czy...nadal jesteśmy przyjaciółmi...-nadal unikał kontaktu wzrokowego z Caroline. Tym zdaniem, które właśnie wypowiedział, chciał nim udowodnić jak bardzo mu zależy. Że pomimo tak długiego czasu, gdy się nie widywali, on nie zamierza o niej zapomnieć. Teraz nie dałby rady. Po tym spotkaniu....nie byłby w stanie tak po prostu po raz kolejny wymazać ją z pamięci. Nie chciał tego. Może to szalone, w końcu Caroline mało wie o tym Thomasie. O tym teraźniejszym. Nie tamtym, którego znała w dzieciństwie. On wie tyle samo o niej. Zupełnie nic. Teraz nic o niej nie wie. W pewnym sensie są dla siebie obcy, chociaż się znają. Czy to nie jest dziwne? Czuł jednak, że Caro nie zmieniła się jakoś drastycznie. Thomas również. Lecz pewne zmiany w niej na pewno zaszły, z tym trzeba się pogodzić. -...Nie jesteś na mnie zła, że się z tobą nie pożegnałem? Uwierz mi, napradwę chciałem to zrobić, ale...-wymamrotał. Za to koniecznie musi ją przeprosić. Wyjechał bez jakiegokolwiek pożegniania. Bez żadnej wiadomości. Musieli szybciej wyjechać, nie miał czasu.