Wyjątkowo klimatyczne miejsce, idealne na długie spacery z dala od hałaśliwych grup pierwszorocznych, którzy nie zapuszczają się w to miejsce, zapewne z powodu krążących plotek, według których po Alei włóczą się duchy.
Spojrzał na Elizabeth jasnymi oczami, jakby próbował odczytać co się dokładnie kryje za jej słowami, czy na pewno były one szczere, ale nie miał nic do zarzucenia dziewczynie. W końcu uśmiechnął się ledwie dostrzegalnie, opuszczając głowę. - Jeśli mam być szczery, spodziewałem się jakiejś oceny, czy szybkiego zaszufladkowania, przepraszam - powiedział całkowicie szczerze, spoglądając w bok na dziewczynę, nim pogrążył się na chwilę we wspomnieniach. Impreza u Brooks, kiedy Victoria dostała dziwny drink i nagle miała łzy w oczach, które częściowo sam sprowokował. To, jak wyszli z imprezy i przeszli się, rozmawiając pierwszy raz twarzą w twarz całkowicie szczerze. Wtedy też oboje powiedzieli parę rzeczy, które nie spodobały się tej drugiej stronie, ale wtedy własnie dowiedział się, jak widziała go Victoria i cóż, częściowo spodziewał się podobnej reakcji ze strony jej młodszej siostry. Widać jednak Elizabeth nie bez powodu trafiła do Hufflepuffu. Reszta rozmowy była o wiele przyjemniejsza, a Larkin, opowiadając Elizabeth o swoich planach, czuł się całkiem pewnie. W końcu przeskoczył etap, gdy zależało mu na uzyskaniu aprobaty każdego, kiedy potrzebował zapewnienia, że dobrze robił, próbując wyjść na swoje, próbując siebie wypromować na własnej pracy, nie zaś na nazwisku. A jednak zaskoczyła go propozycja Liz. - Myślę, że gdy już otworzę, przyda mi się pomoc. Jeśli będziesz chcieć i jeśli to cię interesuje, zawsze będę mógł nauczyć cię tworzyć jakieś proste rzeczy - odpowiedział spokojnie, uśmiechając się lekko, ale jego oczy jaśniały prawdziwą radością. Nie spodziewał się podobnej propozycji od nikogo, a myśl, że miałby kogoś do pomocy w pracowni, była naprawdę miła. Nawet bardziej niż miła, choć nie wiedział, czy Liz nie wolałaby zająć się czymś podobnym, czym zajmowała się jej rodzina. Tworzenie mioteł, czy innych środków transportu z pewnością nie było nudne.
- Poza zielarstwem to tak szczerze nie wiem, co jeszcze tak naprawdę mnie interesuje, więc miło będzie spróbować czegoś nowego. A może akurat to będzie jak grom z jasnego nieba i znajdę swoje powołanie? - wyszczerzyła się do Larkina. Trochę żartowała, a trochę mówiła poważni, bo nie widziałaby większych przeszkód, żeby spróbować się w czymś zupełnie nowym. Miała przez sobą jeszcze co prawda całe studia, żeby obrać sobie jakąś ścieżkę na przyszłość, a i nawet później zawsze mogła starać się zmienić zawód, ale trochę ją to wszystko przerażało, jeśli miała być szczera. To dorosłe życie, zarabianie własnych pieniędzy, posiadanie własnego mieszkania... To wydawało się tak odległe, a z drugiej strony wiedziała, że już zaraz nadejdzie ten moment. Abstrakcja. - Dobra, ja już chyba muszę lecieć. Umówiłam się z przyjaciółką, więc nie wypada się spóźnić. Strasznie miło było cię spotkać, mam nadzieję, że to nasze wyjście na łyżwy wypali i to jak najszybciej! - powiedziała w pewnym momencie, przypomniawszy sobie, że przecież faktycznie miała umówione spotkanie, do którego nie pozostało już wcale tak dużo czasu. Nie chcąc więc się spóźnić i dłużej zatrzymywać Larkina, pożegnała się z nim i rozeszli się w swoje strony.
/zt x2
Aoife Dear-Aasveig
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 165cm
C. szczególne : Farbowane na biało włosy, bardzo jasna cera, trochę piegów na nosie, jasnobłękitne oczy, ubiera się jak gotka.
Aoife nie zamierzała siedzieć w zamku. Nie, kiedy dookoła było tak żałośnie mało, jak na jej standardy, dzikości. A przynajmniej takiej, do której miała dostęp. Zakaz zapuszczania się do lasu był dla dziewczyny wychowanej w głebokim, norweskim friluftsliv czymś niepojętym i niemal zbrodniczym. No ale pierwsza zasada - nie dać się przyłapać. A póki co za mało zbadała ten obcy, wrogi teren, żeby porywać się na tak poważne naruszenie regulaminu. No ale do Hogsmeade nikt wychodzić nie zabraniał, dlatego Aoife skorzystała z nadarzającej się okazji i w sobotnie południe wyrwała się z zamku i zahaczyła o Aleję Starych Drzew. Po co? Przede wszystkim po to, by poczuć swobodę. Po drugie dlatego, że z jakiś niewytłumaczalnych dla niej przyczyn akurat to miejsce nie było zbyt chętnie uczęszczane. A przynajmniej nie w tym momencie. Była ubrana dość lekko jak na standardy Brytyjczyków, ale też okolice zera nie były dla niej czymś godnym wkładania czapek czy puchowych kurtek. Krążenie miała doskonałe i była zaprawiona w bojach, bo w norweskiej szkole nikt się z nią pod tym względem nie cackał. Dlatego płaszcz i niezbyt gruby szalik były dla niej wystarczającą opcją. Co innego zimowe buty. Te po prostu lubiła, podobały jej się i były po prostu praktyczne. Drugim powodem, dla którego wybrała akurat miejsce z drzewami, był Nopuerun, a konkretnie składnik potrzebny do jego sporządzenia, czyli jemioła. Kiedy znalazła się w alei i stwierdziła, że jest tu sama, wymierzyła różdżką w jakiś konar i za pomocą Carpe Retractum podciągnęła się w górę, by móc swobodnie poruszać się w koronie drzewa. A potem zaczęła wspinać się po gałęzi w górę, do wyjątkowo pięknego skupiska owocującej jemioły. Po co jej właściwie nopuerun? Po nic. Dla zasady, bo się na niego natknęła czytając podręcznik o eliksirach uzdrawiających. Opis wydawał się praktyczny, a że weszła już w wiek nastoletni, dopuszczała możliwość, że coś kiedyś może się wydarzyć. A że była ślizgonką i starała się mieć zaplanowane dwa kroki naprzód, wolała sobie uwarzyć co trzeba na zapas. Tak o. Żeby mieć. Poza tym jako Dear z krwi i kości była zafascynowana eliksirami i lubiła się w nich babrać. Niestety najdorodniejsza jemioła była wysunięta odrobinę za daleko, żeby tak po prostu po nią sięgnąć, trzymając się asekuracyjnie innej gałęzi. Żeby dobrać się do niej, Aoife musiała po tej gałęzi przejść, balansując na niej niepewnie, albo objąwszy konar udami powoli przesuwać się naprzód. Druga opcja była bezpieczniejsza, ale dziewczyna postanowiła nie moczyć sobie rajstop o częściowo topniejący śnieg. W końcu była zwinna jak kocica i po drzewach skakała nie raz. Nic nie mogło się stać, prawda? I właśnie dlatego powoli, ale śmiało ruszyła naprzód, nie bacząc, że znajduje się kilka metrów nad ziemią.
Szukał kawalerki w Hogsmeade bezskutecznie od miesięcy. Nic mu nie pasowało, a kiedy pasowało mu, to nie pasowało wynajmującemu, a potem sie okazywało, że wszystko było poza jego budżetem. Niby zasuwał jak dzika norka w tym sklepie z zegarami, wydatków nie miał żadnych, a oszczędności i tak ledwie co kot napłakał. Może powinien wziąć drugą pracę? Tylko wtedy jak walczyć o stypendium, jak nie ma czasu by żyć. Pospiesznym krokiem cisnął przez Hogsmeade z zaciętą miną, z nadzieją, że załapie sie jeszcze na jakiegoś świstoklika pod mury szkoły bo niby wioska była wcale niedaleko, ale ani mu sie widziało brnąć przez zaspy na drodze do szkoły. Nikt tej cholernej jednopasmówki nie odśnieżał, a jedyne możliwości przejścia stanowiły ślady wydeptane przez innych cierpiących, zmuszonych do brnięcia jak lodołamacze przez okropny biały puch. Niby listopad ledwie się rozpędził, a zima przykurwiła jak z półobrotu. Zmarzniętymi palcami wydłubywał z paczki papierosa, klnąc pod nosem bo mu zesztywniały kłykcie i już nie wiedział, czy to przez zimno, czy znowu jakaś klątwa mu nie zjadła nerwów w ramieniu. Przechodząc pod jednym z drzew no ciśnienie było już zbyt wysokie i gniew zbyt wielki. - KURWA. MAĆ. - wydarł się, po czym miotnął paczką fajek w pień najbliższego drzewa, jakby to mogło rzeczywiście dać upust jego emocjom. Albowiem wszystko źle. Ręce bolą. W nos zimno. Mieszkanie nieznalezione. Lekcje? Nieodrobione. Nawet nałogu nie mógł usatysfakcjonować, bo cały świat był przeciwko niemu.
Aoife Dear-Aasveig
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 165cm
C. szczególne : Farbowane na biało włosy, bardzo jasna cera, trochę piegów na nosie, jasnobłękitne oczy, ubiera się jak gotka.
Aoife była już naprawdę blisko jemioły. Była też na niej tak skupiona, że nie zwracała zupełnie uwagi na otoczenie. Właśnie dlatego kiedy tak nagle buchnęło pod nią siarczyste przekleństwo, wystraszyła się, zachwiała, a potem wszystko już samo poszło. Buty dziewczyny pośliznęły się na mokrej od topniejącego śniegu korze, a ona sama runęła w dół, po drodze rozdzierając i rajstopy, i ciało. Przed naprawdę niebezpiecznym upadkiem uchronił ją refleks, bo zdołała złapać się pozbawionych liści gałęzi w ten sposób wytracić prędkość, jak i zmniejszyć odległość dzielącą ją od podłoża, kiedy rzeczywiście straciła ostatni kontakt z drzewem. Poranione dłonie były dostatecznym dowodem na to, że prawdopodobnie tylko dzięki tej reakcji wyszła z wypadku bez skręconego karku. A i tak z hukiem wylądowała na ziemi i na chwilę ją zamroczyło. Leżała chwilę nieruchomo, starając się zidentyfikować obrażenia, których doświadczyła. Przede wszystkim piekły ją porozcinanie wewnętrzne strony dłoni. Potem dotarło do niej, że rajstopy na lewym udzie i kolanie musiały pójść w strzępy razem z jej skórą. No, może samym naskórkiem. Uderzyła się w głowę, ale lekko, bo większość impetu wytraciła na prawej nodze i ramieniu. Czyli chyba żyła. Chyba miała cały kręgosłup. Chyba. Prawdę mówiąc była zbyt oszołomiona żeby do końca się bać konsekwencji. Bardziej przepełniało ją zaskoczenie, że przed chwila była na górze, a teraz była na dole, taplając się w roztapiającej się brei, której w Norwegii zapewne nawet nie nazwałaby śniegiem.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Czując adrenalinę, która zawsze pojawiała się przy siarczystym przekleństwie, przez chwilę poczuł błogi spokój, jednak za moment wszystko się zmieniło, bo adrenalina zrobiła fikołek forte i dobiła do niego ludźmi spadającymi z nieba. Wydał z siebie zaskoczony pisk, raczej niemęski, ale kto by na to zwrócił uwagę kiedy leciał na łeb z korony drzewa, po czym uskoczył jej z drogi w pierwszym odruchu myśląc, ze to sama gałąź na niego spada. Jakaś kara merlinowska za przeklinanie czy coś. Dopiero widząc rozwaloną w śniegu figurę dziewczyny zamrugał, orientując się, że w pierwszym odruchu już wyciągnął różdżkę gotów do ataku. Odchrząknął, bo mu z wrażenia zaschło w gardle, ale zaraz przyjął swoją zwyczajową, pyszałkowatą minę półuśmiechu, kiedy podszedł ten krok w jej stronę i pochylił się nad jej oszołomioną twarzą. - Tak jeszcze na mnie nikt nie leciał. - zauważył zgodnie z prawdą, jednak jego oczy spełzły z jej twarzy na obficie pojawiającą się na jej skórze krew, a choć półprzytomne jęczenie to coś, czego Loki nigdy nie miał dość słuchać, to jednak zmarszczka przecięła mu czoło między brwiami, gdy zacisnął sceptycznie usta i przykucnął. - Halo? Słyszysz mnie? - zapytał, bo gdzieś pod pierzynką chama i prostaka ukrywał się w nim normalny człowiek, który w takich okolicznościach zwyczajnie przejawiał troskę o bliźniego. Jego głowa zaczęła wertować wszystko, co ostatnio wyczytał w książce podebranej Elaine, nim ta się obraziła. Odchrząknął, skupiając się na intencji, bo wiadomo, sukces zaklęć leczniczych zależał od woli rzucającego, a Locke sam z siebie nie miewał woli, by uzdrawiać. - Poczekaj, spróbuję. - wycelował różdżką w jedno jej kolano, by powtórzyć wyraźnie Vulnus alere, słyszał, że ktoś kiedyś powiedział to zaklęcie ze złym akcentem i skutki były tragiczne dla wszystkich. Przyglądał się zachowaniu jej skóry, która powoli przestawała być czerwona, powtarzał więc to zaklęcie ponownie i ponownie, aż krwotok z otarcia ustał, po czym posłał jej tak promienny uśmiech dumy, jakby wynalazł nowy kamień filozoficzny, zupełnie zapominając, e nie jedno kolano czyniło ją poszkodowaną.
Potrzebowała chwili żeby ogarnąć, że ktoś do niej mówi. Krzyku, nie ważne jak bardzo niemęski się zdawał, nie przyswoiła. Zarejestrowała za to pochylającą się nad nią twarz i to ją odrobinę otrzeźwiło. - Jestem poobijana, nie głucha - stęknęła z odrobiną złości, ale słabo, bo wciąż była lekko ogłuszona upadkiem. Spróbowała się podnieść, zakładając, że jednak niczego nie połamała, a potem syknęła z bólu, kiedy poranioną dłonią spróbowała się podeprzeć. Spięła się trochę, gdy chłopak wycelował w nią różdżką. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że zamierzał jej najzwyczajniej w świecie pomóc. - Znasz się na tym w ogóle? Ogólne zjeżenie się Aoife wynikało z dwóch rzeczy. Pierwszej, że jak większość ślizgonów nie lubiła lądować w sytuacji, w której zdawała się potrzebować pomocy. Druga zaś dotyczyła bezpośrednio jej kompleksów związanych z możliwością posądzenia o bycie dziką i nieucywilizowaną. Czyli właściwie o posądzenie bycia taką, jaka naprawdę w głębi serca była. Córką fiordów, córką wiatru, córką nieokiełznanych mrozów. Ale była też Szkotką i była z tego dumna. I nie chciała Dearom przynieść wstydu. Mimo wszystko pozwoliła zająć się sobą, chociaż oglądanie pozdzieranej własnej skóry nie było dla niej najprzyjemniejsze. Tym bardziej, że naprawdę ją piekło wszystko. No ale jakoś to wyszło, a zaklęcie zadziałało. Wymagało kilku powtórek, ale kroczek po kroczku udało się przywrócić gładką, białą skórę. - Nawet nieźle. - stwierdziła z łaskawą aprobatą. Tylko uwalaną krzepnącą już krwią, która naznaczyła również śnieg dookoła. Aoife chciała z tym zrobić porządek, ale wtedy zauważyła pewien znaczący brak w swoim wyposażeniu. - Gdzie moja różdżka... - zaczęła się rozglądać. Nie żeby to jej teraz cokolwiek dało, bo z takimi dłońmi nie bardzo szło czarować. Znów syknęła z bólu, kiedy zdała sobie sprawę ze stanu, w którym się znajdowała. - Wyleczysz? Wyciągnęła dłonie przed siebie, w stronę Lockiego. Niby zadała pytanie, ale jej wzrok raczej świadczył o tym, że oczekiwała zrealizowania polecenia, które tylko z grzeczności ubrała w taki a nie inny ton.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Uśmiechnął się. Młoda, złośliwa ślizgonka. How typical. No ale przynajmniej wiedział, że nie ma wstrząsu mózgu. Gdyby na start była miła, to by się zaczął martwić czy jej nie doprowadził do poważnych zaburzeń. - Będziesz musiała mu zaufać, nie? - puścił jej oko, na zadaną na głos wątpliwość. Czarując rozważał o co chodzi z tą młodzieżą, czy oni za bardzo do serca biorą sobie symbol domu węża i czują obowiązek bycia żmijami, czy to po prostu on tak działał na ludzi. Parsknął na jej aprobatę. - No kurwa, raczej że nieźle. - przyjrzał się jej kolanu z uwagą. Wyglądało tak, jak prezentowała to rycina z książki, pamiętał dokładnie, bo studiował uważnie. Wskazywało to jedynie na to, że może jego dzbanizm uzdrowicielski jest w regresji i może rzeczywko będzie z niego jeszcze lekarz na miarę Munga. Może nawet postawią mu szpital? Uniósł brwi jednocześnie unosząc dłonie, bo oczywiście był niewinny i różdżki jej nie zabrał. Co więcej, zamierzał się wyprzeć, gdyby ktoś zarzucił mu, że ją z tego drzewa przywołał na ziemię, bo on już zapomniał, że to w jakiejkolwiek formie mogła być jego wina. - Jak ładnie poprosisz. - -obnażył zęby w paskudnym uśmiechu, chwytając jedną jej rękę w palce, prawie boleśnie, ale z taką intencją gdzieś pomiędzy chęcią zadania jej bólu, a próbą unieruchomienia jej. Skupił się mocno na tym, by przywołać podobne uczucie co przed chwilą, intencję, by poprawić jej dobrostan, uzdrawianie opierało się na woli, więc bardzo musiał woleć, by była zdrowa. - Vulnus alere. - krew jakby zaczęła siąpić mniej - Było jeszcze... - zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć odpowiedni gest nadgarstka przy kolejnym zaklęciu - Durito! - wywinął różdżką, chcąc odjąć trochę bólu z jej dłoni. Wiedział, że to zaklęcie niczego nie uleczy, ale przynajmniej będzie bolało ją mniej. - To taka Twoja niedzielna rozrywka? Skakanie z drzew? - podniósł na nią wzrok znad jej dłoni, kucając tak, może powinni zebrać dupy z tego śniegu.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Szum drzew poruszających się na chłodnym, nocnym wietrze, zdawał się przyjemny i orzeźwiający. Pomimo zimna, jakie ze sobą przynosił, jakie ich otoczyło, pomimo pyłu, który wciąż unosił się dookoła nich, powodując, że Carly miała coraz więcej wątpliwości co do tego, co się dookoła niej działo. Nie spodziewała się nigdy, że znajdzie się pod wpływem takiej ilości wróżkowego szaleństwa, że to ostatecznie ją dopadnie, ale prawdę mówiąc, nie umiała teraz powiedzieć, co było prawdą, a jedynie ułudą, co było realne, a co było jedynie jej snem, w który zapadła dawno temu. Wszystko wydawało się w jej wspomnieniach dziwnie zamazane, od momentu, w którym tańczyli dookoła ogniska i gdyby nie to, że wciąż związani byli wstążką, że ta wciąż mocno ich do siebie przyciągała, zaczęłaby podejrzewać, że to wszystko, co się wydarzyło, było jedynie jej snem. Bardzo przyjemnym snem, który nieoczekiwanie przerodził się w szaleństwo, a teraz trwał nadal, gdy stali pośród tej wysokiej, soczyście zielonej trawy, która drżała na podmuchach wiatru. Okolica była pełna magii, pełna czarów i niestety dotyczyło to również pyłu wróżek, który trzymał się na kwiatach w wianku, na jej ubraniu, na jej ciele, osiadając również na jej lekko rozchylonych ustach. Czuła posmak krwi, ale nie była w stanie powiedzieć, w którym dokładnie momencie rozgryzła dolną wargę, tak samo, jak nie była pewna, kiedy dokładnie zaatakowała wicedyrektora, ani jak się tutaj znaleźli. I dokąd zmierzali? Miejsce, choć znajome, było dla niej obce. Drzewa uginały się pod ciężarem liści, pełno było tutaj kwiatów i traw tak wybujałych, że sprawiały wrażenie wyczarowanych. Myśl ta nie była jednak dla niej niczym dziwnym, skoro należała do czarodziejskiego świata, nie umiała jednak powiedzieć, dokąd prowadziła ścieżka, na której się teraz znaleźli, ani dokąd właściwie zmierzali. Może gdyby zrzuciła przynajmniej buty, jakoś zdołałaby odzyskać pamięć? Nieświadomie zahaczyła palcami lewej dłoni o guziki sukienki, rozpinając jeden z nich szarpnięciem, którego nie zarejestrowała, wciąż trwając gdzieś w półśnie pełnym wróżkowego pyłu, który ją oszołomił. Zaraz jednak zadrżała, gdy dosięgnął jej kolejny, zdecydowanie chłodniejszy podmuch i zacisnęła na chwilę powieki, powoli budząc się z tego dziwnego letargu, w jaki popadła, z tej paranoi i szaleństwa, jaka spowodowała, że przestała zachowywać się racjonalnie. I chociaż to była przygoda, była świadoma tego, że nie o takie coś im chodziło. - Ty mi się też przewidziałeś? – zapytała cicho, przesuwając czubkiem języka po rozciętej wardze, która lekko pulsowała, starając się powrócić do rzeczywistości, jaka próbowała się od niej uparcie oddalić. Jakby jej tutaj nie było, jakby faktycznie istniała tylko ta łąka, tylko ta piękna trawa i droga do nieznanego celu. Carly rozejrzała się ponownie, unosząc nawet głowę, by spojrzeć przez gałęzie wysokich drzew w stronę nocnego nieba, w tym miejscu tak ciemnego i usłanego gwiazdami, tak tajemniczego i równie czarownego, jak wszystko inne. Dokąd mieli pójść? Podświadomie zgięła nogę w kolanie, chcąc sięgnąć do trampka, żeby go zdjąć, będąc przekonaną, że wtedy przypomni sobie wszystko, czego potrzebowała, chociaż nawet nie wiedziała, czym miałoby to dokładnie być. Która ścieżka była właściwa? Nie była pijana, a jednak dokładnie tak się czuła, coraz mocniej odczuwając chłód, który przywracał jej trzeźwość umysłu, przypominając jej stopniowo o tym, co zrobiła i aż cicho się zaśmiała. - Powiedz, że nie polizałam tego grzyba – poprosiła, śmiejąc się cicho.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowali, była kłótnia z Pattonem i wyrzucenie z poszukiwania paproci. Z drugiej strony, może jednak nie było tak źle? Ilość wróżkowego pyłu zadawała się mieć na nich większy wpływ, niż podejrzewali i choć nie miał nic przeciw wyzwaniom, szaleństwom, robieniu czegoś niebezpiecznego, tak wolał mieć w tym czasie jakąkolwiek kontrolę nad sobą. Wiadome było, że nie wszystko można przewidzieć i nie na wszystkim jest się w stanie zapanować w dosłownie każdej chwili, ale nie lubił momentów, kiedy tracił panowanie nad własnymi reakcjami i zachowaniami. Niestety dokładnie tak działo się w lesie i był pewien, że nie tylko w jego przypadku. Z zadowoleniem więc przeniósł ich do parku, byle dalej od problematycznego terenu, choć tutaj stężenie pyłu także było duże. Być może wpływ na to miał pył przyniesiony wraz z nimi w trakcie teleportacji, który osiadł na ich ciałach, włosach, który znajdował się w kwiatach na głowie blondynki. Jednak pomimo tego okolica była o wiele spokojniejsza niż w lesie, a do tego wciąż byli sami. Uśmiechnął się lekko, kiedy widział, jak przesuwała spojrzeniem po okolicy, jak wróciła do niego spojrzeniem i aż wstrzymał powietrze, gdy rozpięła guzik sukienki. Widział teraz nieco lepiej amulet, jaki opadł wcześniej pod sukienkę i nie mógł nic poradzić na ogień, jaki znów w nim zaczął płonąć, na chwilę przygaszony przez zdarzenia z lasu. Z pewnością powinien bardziej uważać na nią, będąc świadkiem jej szybkiej reakcji na obecność kogoś w lesie, ale… Czy nie było to pociągające? Kto powiedział, że to jedynie kobiety były przyciągane przez niebezpiecznych mężczyzn, kto powiedział, że nie mogło być na odwrót? - Chyba będę musiał udowodnić, że nie jestem kolejnym widziadłem - powiedział cicho, po czym pochylił się, aby delikatnie ją pocałować, czując nagle, że ktoś głaszcze go po włosach. Nie odebrał tego za coś dziwnego, uznając, że to ona sięgnęła do nich wolną ręką. Jednak, gdy wyczuł rozcięcie na jej wardze, odsunął się, marszcząc brwi. Nie wiedział, co było powodem przegryzienia delikatnej skóry ust, ale miał nadzieję, że nie wydarzyło się to przypadkiem w trakcie teleportacji. Nie chciał być powodem ran na jej ciele, nawet tak małych. Nie miał jednak możliwości dopytać, kiedy znów poczuł, że ktoś głaszcze go po włosach. Tym razem nie było możliwości pomylić halucynacji z rzeczywistością, gdy widział, jak blondynka zdejmuje z siebie trampka. Czy ona zaczynała się właśnie rozbierać? Próbując ignorować wrażenie, że ktoś traktował go jak swoją własność, położył wolną dłoń na boku towarzyszki, uśmiechając się do niej lekko, z cieniem niepewności i rozbawienia. - Nie, ale byłaś tego bliska - odpowiedział, po czym zsunął spojrzenie na rozpięty guzik sukienki i później na jej buty. - Za to teraz mam wrażenie, że prowokujesz, abym naprawdę znalazł się bliżej ognia, niż do tej pory… - dodał, zastanawiając się, czy w ogóle była świadoma tego, co robiła. Zdążył już odkryć, jak dobrą aktorką była i podejrzewał, że nie był pierwszym, który dał się na to nabrać, ale mimo tego chciał więcej. Chciał odkryć, co jeszcze kryje się pod fasadą damy w opresji i choć podejrzewał wcześniej, że po zamknięciu tej sprawy, wszystko wróci do normy, tak teraz miał wątpliwości. Ostatecznie im więcej odkrywał, tym więcej miał pytań. Jak teraz, gdy zastanawiał się, dokąd powinien ją zabrać, wiedząc, że jeśli nie ruszą, ostatecznie noc zakończy się niezwykle ciekawie, acz niewłaściwie. Zamek… Powinien odprowadzić ją do zamku…
Ta noc była szalona. Była tak niezwykła, jak tylko mogła być, chociaż nie do końca tego spodziewała się Carly. Właściwie nie umiała do końca powiedzieć, czego oczekiwała, bo mimo wszystko, przygody były przygodami i rządziły się własnymi prawami, czasami przerastając jej najśmielsze oczekiwania. Na pewno jednak nie zakładała, że wpadnie na wicedyrektora, nie zakładała również, że zacznie rzucać zaklęcia, dokładnie tak, jak nauczył ją tego tata, nie spodziewała się w końcu, że wyląduje na środku alei w parku, która będzie tak czarowna, tak pełna niespodzianek, że zupełnie zatraci się w sobie, że zwyczajnie zapomni o tym, co powinna robić, o tym czego nie powinna robić, że zapomni o tym, na czym powinna się skupić. Nie zakładała również, że będzie tutaj z nim, czując, że wstążka wciąż jeszcze wiązała ich ręce, chociaż nie tak mocno, jak wcześniej. Gdzieś z daleka dolatywały do nich okrzyki, dało się widzieć łunę ognisk, przy których nie tak dawno tańczyli, a jednak tutaj byli sami. Tutaj, pośród niczego, w drodze donikąd. To była przyjemna myśl, tak samo, jak ten pocałunek, który smakował równie dobrze, jak wszystkie poprzednie, choć Carly odnosiła wrażenie, że kryło się w nim coś jeszcze. Zupełnie, jakby faktycznie miała powrócić do rzeczywistości, choć niestety nie była w stanie się z tego wyrwać. Nie wiedziała, jak miałaby się zatrzymać, kiedy wszystko dookoła niej było tak niezwykłe, a ona nie wiedziała, dokąd zmierzała. Chciała sobie to koniecznie przypomnieć, choć jednocześnie nie miała w ogóle takiej potrzeby, mając zwyczajnie cichą nadzieję, że po prostu pójdą tam razem. Dlatego też pewnie spomiędzy jej warg wyrwał się cichy jęk zawodu, kiedy mężczyzna się odsunął, kiedy zostawił ją na tę chwilę, a później parsknęła cicho, gdy wytknął jej, co prawie zrobiła. - Mam nadzieję, że jesteś dobrym uzdrowicielem, bo musiałbyś mnie wtedy ratować - stwierdziła, śmiejąc się, otrząsnąwszy się nieco, a pył spadł jej ubrania, choć nadal się w nim znajdowała. Było go tak dużo, że sama zdawała się migotać jak wróżka, która nie miała zupełnie dokąd uciec. Mówiła, że była nimfą i może coś w tym było, ostatecznie była tak samo psotna, tak samo niepokorna, tak samo szalona. A jednocześnie nigdy się nie zatrzymywała, zawsze pędziła przed siebie i dokładnie to samo robiła w tej chwili. Pozbyła się jednego buta, by zaraz spróbować sięgnąć do drugiego, co już takie proste nie było, skoro dalej mieli związane ręce, ale nie zamierzała się tak po prostu poddawać. Musiała w końcu się rozebrać, jeśli chciała zrozumieć, dokąd zmierzali i tym razem nie były to jej pragnienia, ale coś zupełnie innego. Choć, gdyby obudziła się z tego transu, w jaki obecnie częściowo popadała, zapewne nie protestowałaby ani trochę przed tym, co robiła, z przyjemnością ciągnąc to dalej, chcąc sprawdzić, w którym dokładnie momencie mężczyzna się speszy. O ile to w ogóle było możliwe, bo odnosiła wrażenie, że coś podobnego było najnormalniej w świecie nierealne. - Mój drogi, ogień zawsze pochłania to, co ma na swojej drodze. Jest żarłoczny - stwierdziła, gdy oparła się o niego, starając się zrzucić buta, zaciskając palce na przedzie jego ubrania, spoglądając na niego z lekko uniesionymi brwiami, jakby chciała zapytać go, czy się z nią nie zgadzał.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Ten jęk zawodu był w pewnym sensie satysfakcjonujący. Zdradzał, że te same pragnienia wciąż się w nich kryły i miesiąc rozłąki nie zdołał tego ugasić. Jednak utrudniał Nakirowi racjonalne myślenie, pamiętanie, że mimo wszystko nie należało zachowywać się w podobny sposób, że powinien pamiętać o wszystkich zasadach savoir-vivre'u. W trakcie ferii mógł na moment o nich zapomnieć, dając się porwać wyjazdowej gorączce, ale teraz było inaczej… Nie był już na urlopie, więc powinien… Tyle, że nic w zachowaniu jego towarzyszki nie świadczyło o jakimś dyskomforcie, a wręcz przeciwnie. Przymknął na moment oczy, gdy zdał sobie sprawę, że jej kolejne słowa pociągały go do ujawniania znów informacji o sobie. Z drugiej strony, być może ona sama nie była wprawną uzdrowicielką. Być może skupiała się na zaklęciach obronnych, na gotowaniu i dziedzinach pokrewnych, a uzdrawianie, jak dla niego, stanowiło niezgłębioną tajemnicę, jaka należała dla uzdrowicieli. - Wolałbym nie sprawdzać, czy wiedza jaką posiadam, jest wystarczająca do pomocy po kontakcie z nieznanymi mi roślinami, czy grzybami - odpowiedział, przekrzywiając nieznacznie głowę, trzymając ją blisko siebie, będąc ciekaw, czy to sprowokuje ją do jakiegokolwiek komentarza, który zdradzi coś więcej o niej. Dawali sobie okruchy informacji na swój temat, bawili się prowadzoną grą i nie potrafił ocenić, jak długo będą w stanie zaspokajać się tylko nimi. Kiedy oboje zechcą wiedzieć więcej na swój temat, kiedy zechcą się poznać. Teraz jednak obserwował, jak stopniowo zaczyna zdejmować z siebie ubrania i choć póki co był to jeden but i jeden guzik, już czuł gorąc, jakiego z pewnością nie byłby w stanie w tej chwili ugasić. Jeśli tak miało wyglądać zbliżanie się do tego ognia, o którym rozmawiali, był gotów spłonąć, aby pokazać, że po wszystkim podniesie się i będzie gotów znów w niego skoczyć. Jednocześnie ostatni szept rozsądku próbował zwrócić mu uwagę, że z pewnością jej zachowanie było dyktowane pyłkiem, który osiadł na jej sukience, rozpuszczonych już włosach, na policzkach, ramionach… Jakby chcąc się upewnić, że rzeczywiście błyski, jakie na niej widział były pyłem, uniósł dłoń i delikatnie przesunął nią po jej policzku, szyi, a następnie zsunął ją w dół, czując jak cały zaczyna drżeć. Wiedziała co robiła, gdy łapała się jego koszuli na piersi, aby przytrzymać się, zdejmując drugi but. Zdecydowanie wiedziała, ale Nakir nie był w stanie dłużej się powstrzymywać. - Dobrze, że zdaję się dorównywać mu apetytem - powiedział, nim nachylił się, żeby znów ją pocałować, tym razem z wyraźnym zniecierpliwieniem. Jeszcze walczył ze sobą, próbował zmusić samego siebie, żeby zabrał ją w stronę zamku, ale przecież nie mógł tego zrobić, gdy stopniowo się rozbierała… Usłyszał obok swojego ucha szept, który mówił, że należał do kogoś… do niej? W tej chwili mógł do niej należeć, a skoro właśnie tego chciała… - Trzeba pozbyć się tego pyłu - mruknął, sięgając po różdżkę, aby przemienić jej trampki w guziki i schować je do kieszeni. Czy mógł zabrać ją ze sobą tak po prostu do pokoju…? Póki co wstążka mu przeszkadzała w wykonaniu większych ruchów, więc ostrożnie sięgnął do niej wolną ręką, aby ostrożnie ja odwiązać, nie odsuwając się jednak od dziewczyny. Mając swobodne obie ręce, po prostu podniósł ją, zmuszając do objęcia go nogami i zaczął niezwykle powoli iść przed siebie, próbując myśleć logicznie, choć Merlin świadkiem, że była to iście pyłkowa logika…
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Prawdą było, że Scarlett potrafiła się prędko znudzić, że porzucała niektóre rzeczy i mężczyzn, bo wiedziała o nich dosłownie wszystko i nie czuła najmniejszej potrzeby, by dowiadywać się więcej. Szanowała siebie i swój czas, dlatego nie zatrzymywała się zbyt długo w jednym miejscu, zwyczajnie mknąc przed siebie, szukając tego, co sprawiało jej przyjemność, szukając tego, co będzie rozgrzewało krew w jej żyłach, co będzie pchało ją nieustannie naprzód, powodując, że będzie skłonna do skakania na głęboką wodę. Była nie do zatrzymania, nie do powstrzymania, gotowa do tego, by sięgać po ogień, jeśli tylko okazałby się dla niej odpowiedni. Jednak były takie sytuacje i takie osoby, od których nie chciała się odrywać, a skoro mężczyzna nie zamierzał jej opuszczać, skoro wciąż próbował ją znaleźć, skoro traktował ją, jak kogoś, z kim mógł się spotkać, nawet jeśli, jak twierdził, nie wszystko było dla niego proste, to mogła dać się odszukać. Bo wciąż nie wiedziała, co się za nim kryło i jak niebezpieczny i pociągający był. Tajemnice były tym, co ją pochłaniało, a zasady tym, co ignorowała, sprawdzając, jak gorący był płomień, ku któremu wyciągała ręce. - Czy to nie czyni z nas szaleńców, wierzących, że wszystkie przygody zakończą się dobrze? – odparła na to, uśmiechając się lekko, jakby chciała mu powiedzieć, że ona również była beznadziejnym uzdrowicielem. Te zaklęcia nie znajdowały się w jej zakresie zainteresowania i chociaż była w stanie poradzić sobie z podstawowymi problemami, chociaż była w stanie pozbyć się ciała obcego z rany, oczyścić ją i zasklepić, nie była w stanie leczyć czegoś większego. Chyba że ktoś poprosiłby ją o eliksir. Większość z nich byłaby w stanie stworzyć z zamkniętymi oczami, rozpoznając składniki po fakturze, zapachu, czy nawet smaku. Znała przepisy na pamięć i nie bała się ich wykorzystywać, robiąc dokładnie to, co robić chciała i powinna. To jednak pozostawało tajemnicą i chociaż faktycznie mężczyzna coś o niej wiedział, nie wiedział wszystkiego. Dokładnie tak, jak ona nie znała go w całości. Urywki, jakie otrzymywała, tworzyły coraz ciekawszy obraz, który miał w sobie coś niebezpiecznego. Cień, czegoś, co być może nie było do końca tak grzeczne, jak być powinno. Czuła, że to, co widziała, nie było wszystkim, że kryło się w tym coś jeszcze, a ona, niczym ćma wiedziona do światła, zamierzała za tym podążyć i sprawdzić, czego mogła się jeszcze dowiedzieć, chciała odkryć coś, czego pozornie nie dało się dostrzec. Nie wiedziała, czy zerwanie tych sekretów coś zmieni, bo odnosiła wrażenie, że nie mogło mieć to miejsca. Dawno nie czuła tak wielkiego przyciągania, a skoro już się pojawiło, daleka była od tego, żeby je ignorować. To nie był już wpływ amortencji, choć odnosiła wrażenie, że ta musiała nieustannie pomiędzy nimi przepływać. Zaśmiała się cicho, wprost w jego usta, kiedy się do niej nachylił, by odpowiedzieć na jego pocałunek, odchylając głowę, z której zsunął się wianek, niosąc za sobą sznur pyłu. Carly czuła, jak przechodzą jej dreszcze, jak mocno zaciska palce na koszuli mężczyzny, jak niemalże wtapia się w jego ciało, odpowiadając na jego ruch, chcąc sprawdzić, czy jego słowa znajdowały się choć w połowie w pobliżu prawdy. Spojrzała na niego później spod przymkniętych powiek, zastanawiając się, co dokładnie kryło się za jego uwagą, nie do końca świadomie odpinając kolejny guzik sukienki, wiedząc, że musiała ją zdjąć, żeby w końcu wiedzieć, dokąd zmierzali. Choć, czy teraz naprawdę było to ważne? Zignorowała to, że przemienił jej buty, odnotowując jednak skrzętnie w pamięci, że transmutacja nie stanowiła dla niego żadnej przeszkody, a później chwyciła wstążkę, którą tak bezczelnie i bezceremonialnie rozwiązał, by zarzucić ją na jego szyję, gdy podniósł ją w górę. Zacisnęła na niej palce, pociągając go lekko w swoją stronę, nie wiedząc, że współgrała z tym, co podpowiadały mu wróżki. - Jesteś pewien, że dotrzymasz mi kroku?
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Zaśmiał się cicho na jej słowa, przymykając nieznacznie oczy. Przejrzała go, domyślając się, że zwyczajnie nie znał się na uzdrawianiu? Nawet jeśli, to właśnie potwierdzała, że sama także nie była biegła w tej dziedzinie, a co za tym szło - oboje potrzebowaliby pomocy kogoś trzeciego, gdyby rzeczywiście mieli problemy. Być może powinien potraktować to jak ostrzeżenie, ale czy nie ryzykował każdego dnia w pracy? Spotykanie się więc z dziewczyną, która zdawała się zaznajomiona dobrze z podobnym ryzykiem, nie było niczym złym, czy nieprzemyślanym. Poza tym, czy podejrzewając, że para się czarną magią, nie powinien tym bardziej mieć ją na oku, a najlepiej na wyciągnięcie ręki? Dokładnie to robił, zamierzając umawiać się z nią w wolne dni, a przynajmniej tak brzmiałaby jego wymówka, gdyby ktokolwiek zamierzał go o to wypytywać. Ktokolwiek, kto nie miałby świadomości tego, jak bardzo ciągnęło go do niej, jak bardzo wyjazdowe zauroczenie przybierało na sile z każdym spotkaniem, bez względu, na czas jaki oddzielał te spotkania, czy było to kilka dni, czy miesiąc. - Podejrzewam, że jest wiele powodów do nazwania nas szaleńcami - powiedział cicho, a jego spojrzenie tym razem było pełne pewności siebie, pewności tego, co mówił. Byli szaleńcami, ponieważ kto inny rzucał się podobnie w znajomość bez poznawania podstawowych informacji o drugiej osobie. Kto, jeśli nie szaleńcy, pchali się w coś, co było ekscytujące i możliwie ryzykowne? Byli szaleni, ale dokładnie to im odpowiadało, więc nie było powodu, żeby od tego uciekać. Teraz też nie było takiej możliwości. Jakiekolwiek resztki racjonalnego myślenia wyparowały z głowy aurora, gdy odwzajemniła jego pocałunek, gdy zaciskała palce na jego koszuli, trzymając go mocno przy sobie. Jednak nie zamierzał nigdzie odchodzić, a odsuwał się jedynie na tyle, żeby mieć większą swobodę ruchu, jak wtedy, gdy rozwiązał wstążkę, aby podnieść ją, trzymając mocno za uda. Widział, teraz jeszcze lepiej, że guziki jej sukienki odsłaniają więcej, niż z pewnością powinny. Widział jej amulet, ale w tej chwili nie miał dla niego większego znaczenia. Rumieniec pokrywał jego policzki, będąc naturalną odpowiedzią na jej bliskość, na fakt, że tak chętnie odpowiadała na jego gesty, ale spojrzenie błyszczało determinacją, pragnieniem, którego nie sposób było ugasić. Miał ją odprowadzić do zamku? W takim stanie? Nie, zdecydowanie nie mógł tego zrobić. Z jego gardła wydał się cichy pomruk, gdy pociągnęła go wstążką w swoją stronę. Szept nie ustawał, a on miał ochotę jedynie potwierdzić. Tak, należał do niej. Tej nocy był jej i mogła zrobić, co chciała, a to z kolei, czego chciała, zdawało się jasne jak słońce. Mimo to uśmiechnął się kącikiem ust, spoglądając prosto w jej ciemne oczy, wyraźnie przyjmując rzuconą rękawicę. - Jeszcze masz wątpliwości? – odpowiedział na jej pytanie, zaciskając odrobinę mocniej palce na jej ciele, trzymając ją pewnie, blisko siebie. Stawiał kolejne kroki, oddalając się od terenu Celtyckiej Nocy, podążając w stronę Londynu, choć mógłby ich po prostu teleportować. Być może nawet powinien to zrobić od razu, póki jeszcze jej sukienka pozostawała na niej. - Zechcesz zjeść ze mną śniadanie? - zapytał cicho, wracając mimowolnie do jednej z ich rozmów, do tego, jak to wybrzmiewało, tym razem nie próbują jednak uciekać od tego. Teraz dokładnie tak miało brzmieć, gdy czekał na jej zgodę, aby zabrać ich dalej, gdzie mogliby pozbyć się pyłu i pozwolić, żeby ogień całkowicie ich pochłonął.
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Nie mogła mieć pewności, że znalazła coś, co było ważną informacją, nie mogła powiedzieć, że w pełni go przejrzała, ale mimo to uważała, że mogła odrzucić jedno ze swoich założeń, twierdzące, że nieznajomy był uzdrowicielem. To zaś zawężało pole poszukiwań, chociaż jednocześnie wcale go nie zamykało, powodując, że te łowy, jakie mimo wszystko prowadzili, były zdecydowanie ciekawsze, niż zakładała. Podejrzewała nawet, że gdyby zwróciła się do kilku osób, mogłaby otrzymać odpowiedź na pytanie, z kim właściwie się zadawała, ale wtedy nie byłoby w tym niczego szalonego, niczego niepokojącego i ekscytującego. Chciała poznać prawdę, bo oczywiście, jak każdy, marzyła o czymś podobnym, ale to nie oznaczało, że zamierzała ją wyciągnąć od kogoś innego, że chciała wyrwać ją z cudzego gardła, wiedząc, że istniały o wiele ciekawsze sposoby na odkrycie tego, co ukryte. O wiele bardziej szalone, a co za tym szło, zdecydowanie bardziej pociągające i przemawiające do jej niespokojnego serca. - Doprawdy? - zapytała z powątpiewaniem, przeciągając to słowo tak długo, aż zawibrowało w powietrzu. - Wymień przynajmniej jeden - poprosiła, czy może raczej rozkazała, nie odrywając od niego spojrzenia, ciekawa tego, co miał do powiedzenia. Nie miała pojęcia, co zamierzał jej dokładnie przekazać, choć sama oczywiście miała powody do tego, by nazwać ich szaleńcami, by wytknąć im, że pragnęli czegoś tak bardzo, że szli za tym w ogień, nie przejmując się tym, że zapadali się coraz bardziej w bagno. Pewne rzeczy były niebezpieczne, ale najwyraźniej właśnie one sprawiały Carly przyjemność, powodując, że się nie nudziła, że czuła się na miejscu, że czuła, że ma dokładnie to, co mieć chciała. I dokładnie tak było, kiedy znajdowała się przy mężczyźnie, zastanawiając się, czy naprawdę mogła dostać to, o czym w skrytości ducha marzyła. Nie była pewna i właściwie nie chciała się nad tym jakoś mocno zastanawiać, bo zwyczajnie miała całe życie do przeżycia, a w nim niezliczoną wręcz liczbę przygód, jakie zamierzała skosztować. A jednak miło było dostać coś, co smakowało niczym najsłodszy miód, coś, co miało tę cierpkość, jaka zawsze ją orzeźwiała. Wszystko, co było słodko-gorzkie, było w jej odczuciu cudowne, wszystko, co było nieszablonowe, miało w sobie coś, na czym chciała się skoncentrować. A dokładnie tym było to, co ich spotykało, bo nie trzymali się żadnego szablonu, swobodnie obijając się od ścian, na niczym się nie koncentrując i nie przyjmując do wiadomości żadnych głupot dotyczących zasad. - Będziesz musiał mnie przekonać - stwierdziła, uśmiechając się i rozchylając lekko wargi, kiedy zacisnął mocniej palce. Spojrzała na niego spod przymkniętych powiek, musząc przyznać, że była naprawdę mile zaskoczona i w tej chwili przestało mieć znaczenie, dokąd do tej pory zmierzali. Jeśli mieli iść w zupełnie innym kierunku, nie miała nic przeciw temu, wręcz przeciwnie. Jej skromnym zdaniem było zdecydowanie zbyt wczas, by kończyć to spotkanie, by zapominać o nim i tym, z czym się wiązało. Było zbyt wczas, by machnąć na to wszystko ręką, a ona zdecydowanie chciała przekonać się, dokąd prowadziła ścieżka, którą właśnie zmierzali. - Z przyjemnością - odparła cicho, patrząc wprost w jego oczy, ciekawa, czy tym prostym stwierdzeniem wybije go z rytmu, czy ten zgubi krok, czy jednak nie. Wydawał się teraz zadziwiająco wręcz zdeterminowany, tak bardzo uparty i pewny tego, co chce zrobić, że wywoływało to aż delikatne dreszcze i zachęcało do tego, by mocniej zacisnąć palce na trzymanej wstążce…
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Przymknął oczy, spoglądając na dziewczynę, kiedy zadała swoje pytanie. Miał ochotę zaśmiać się, gdy tylko dotarło do niego, że kolejny raz go sprawdzała, ale nie narzekał. Zamiast tego nachylił się do niej, aby przesunąć ustami po jej policzku, w stronę ucha, nie potrafiąc w pełni oderwać się od niej, a jednocześnie chciał, żeby jego słowa nie umknęły w ogólnej gorączce. Dowody na to, że byli szaleńcami? - Skok przez ogień bez swobody ruchu… Podążanie do ciemnego lasu z osobą, o której nic się nie wie… Dostawanie przyjemnych dreszczy przy okazji odkrywania nowych elementów układanki jak choćby umiejętności do obrony samego siebie… Chyba że tylko ze mnie czyni to szaleńca - powiedział cicho, owiewając jej ucho swoim oddechem, nim pocałował ją tuż pod nim. Było tego więcej, zdecydowanie więcej, ale odnosił wrażenie, że były to dla nich cechy wspólne. Miał wrażenie, że podobało jej się, kiedy mogła na nim polegać i dlatego tak chętnie udawała damę w opałach, choć potrafiła się obronić. Miał tego wyraźny dowód niewiele wcześniej, a fakt, że nosiła przy sobie amulet zdradzający intencje osób wobec niej, dodatkowo potwierdzał to, co o niej myślał. Nie był w stanie ocenić jej zdolności, ale nie powinien jej lekceważyć, a myśl, że w każdej chwili mogłaby płynnym ruchem sięgnąć po różdżkę, wywoływała w nim dreszcz ekscytacji i był pewien, że tak samo było w przypadku dziewczyny. Uśmiechnął się nieco niepewnie, gdy przyznała, że będzie musiał ją przekonać. Chciał powiedzieć, że jest pewien, że zdoła tego dokonać, a jednocześnie, gdzieś w głębi siebie słyszał głos, że może się mylić. W końcu czy naprawdę mógł mieć pewność, że zdoła przekonać ją, że był odpowiedni, aby dotrzymać jej kroku? Mimo to nie zamierzał się wycofywać, a jej reakcja na jego gest jedynie napędzała go do działania. Każde jej słowo, drobny ruch, czy przyciągnięcie go wstążką do siebie, wszystko to sprawiało, że miał problem zachować zimną krew. - Choć podejrzewam, że jednak nie będziesz mogła go przygotować… Ale to zostawimy najwyżej na inną okazję? - powiedział cicho, a jego głos brzmiał o wiele niżej niż wcześniej, zdradzając, jakie pragnienie nim kierowało. Niepewny, nieco nieśmiały uśmiech wciąż błąkał się po jego ustach, gdy nie miał pewności, czy mógł zakładać, że będzie chciała znów się z nim spotkać. Jednocześnie nie zamierzał się zatrzymać, co odbijało się w jego spojrzeniu, gdy nachylił się nieznacznie ku niej. Zamierzał zabrać ją po prostu to Dziurawego Kotła, gdzie nie było możliwości, aby to goście przygotowywali jedzenie. Jednak może byliby w stanie umówić się… - Może na płonącej łące moglibyśmy mieć piknik? - zaproponował, obserwując dziewczynę uważnie, będąc pewnym, że tak naprawdę wszystko zależało od tej nocy.
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Bawiła się doskonale, to nie ulegało wątpliwości, tak samo, jak to, że wiedziała, dokąd zmierzała. Nie wiedziała, co prawda, jak daleko może się posunąć, bo zwyczajnie nie znała jeszcze jego granic, ale nie zamierzała tak zwyczajnie się poddawać i być z tego powodu grzeczną. Nie była taka, nie zatrzymywała się, jeśli nie czuła prawdziwego oporu, jeśli nie była w pełni świadoma, że robiła coś, co było nie tylko nieprzyjemne, ale również mogło prowadzić do zdecydowanie większych problemów, niż korzyści. Na razie zaś nie czuła, żeby nadmiernie naprężała linę, wręcz przeciwnie, wciąż trzymała ją w ręce, wciąż miała nad nią pełną kontrolę i co za tym szło, korzystała z tej władzy, jednocześnie zyskując więcej, niż ktokolwiek by mógł przypuszczać. - A może to czyni z nas po prostu poszukiwaczy przygód. Takich, po które nikt inny nie ma odwagi sięgnąć - odpowiedziała cicho, odchylając lekko głowę, tak, by miał o wiele łatwiejszy dostęp do jej skóry, czując jednocześnie, że przechodzą ją dreszcze. Była w tej chwili podatna na dotyk, nie zamierzała temu zaprzeczać, ale również jego ruch był odpowiedni, był czymś, co sprawiało przyjemność, był obietnicą tego, że za tym wszystkim kryło się coś jeszcze, coś więcej. Wiedziała, oczywiście, że życie czasami zawierało w sobie oszustwo, że bywało nie takie, jak być powinno, ale nie mogła się o tym przekonać, jeśli nie zamierzała tego spróbować. Teraz zaś zdecydowanie chciała się przekonać, co mogło ją czekać, kiedy się zgodzi, kiedy zwyczajnie skoczy na głęboką wodę, bo było to coś, co powodowało w niej nieopisaną wręcz radość. Uśmiechnęła się lekko, kiedy się odezwał, jednocześnie unosząc brwi, bo musiała przyznać, że tego się po nim nie spodziewała. Nie po tym, co powiedział w Himalajach, kiedy niemalże zaprzepaścił swoją szansę na to, żeby w ogóle dalej wykazywała zainteresowanie jego osobą. Nie spodziewała się, że połknie haczyk tak mocno, że nie będzie umiał się go pozbyć, ale wcale jej to nie przeszkadzało. Właściwie całkiem przyjemnie łechtało jej ego, jej próżność, jej poczucie, że jeśli tylko chce, może mieć dokładnie to, czego chce. A chciała wiele, naprawdę wiele, bo Carly urodziła się do tego, żeby mieć świat u swoich stóp. I wielokrotnie to pokazywała, wielokrotnie to podkreślała, dlatego też teraz sprawiała wrażenie zadowolonej, choć jednocześnie świetnie szło jej udawanie naprawdę zdziwionej tym, co zostało powiedziane. Bo prawdę mówiąc, nie spodziewała się po nim czegoś podobnego. Nie teraz, nie tak szybko, zupełnie, jakby faktycznie ta noc miała w sobie coś wyjątkowego, coś tak szalonego, że nie dało się inaczej tego opisać, że nie dało się po prostu zatrzymać czegoś, co już się rozpędziło i zmierzało w stronę, jakiej nawet ona nie była w stanie przewidzieć. - Próbujesz mi powiedzieć, że być może byłbyś w stanie dla jedzenia wyznaczyć datę spotkania? - zapytała, całkiem niewinnie, trzymając się go naprawdę mocno, przyglądając mu się uważnie, mając coraz większe poczucie, że jeszcze chwila i wywrócą się po prostu na ziemię, że zaraz zostaną tutaj, w tej bujnej trawie, zapadając się w niej całkowicie. Tak samo, jak w zapomnieniu, którego smak czuła na czubku języka, niczym słodkiego zapomnienia, które zdawało się do niej skradać z prawdziwą przyjemnością.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
- Poszukiwacze przygód również mogą być szaleni, a w oczach bojaźliwych każdy akt odwagi będzie szaleństwem - odpowiedział, muskając ustami jej szyję, którą tak chętnie odsłoniła. Czuł się na pewien sposób upojony jej zapachem, jej bliskością i chciał za tym podążyć. Nic więc dziwnego, że zachowywał się w ten sposób, że zwyczajnie dawał i brał jednocześnie, szukał przyjemności i taką samą oferował. Bawił się chwilą, tak jak i ona, ale nie mógł zaprzeczyć, że chciał więcej. Z każdym spotkaniem chciał więcej i narastało w nim przekonanie, że za owym więcej nie kryło się jedynie dociągnięcie pewnych spraw do końca. Było tego o wiele więcej i być może powinien zatrzymać się, zastanowić przez moment nad tym, co robił i jak bardzo zatracał się w czymś, co miało być tylko jednorazową zabawę w randkę w ciemno. Powinien, ale nie miał na to ochoty. Nie miał czasu, wiedząc, że w każdej chwili mogli go wzywać i być może właśnie to robili, ale Nakir zupełnie stracił kontakt ze światem. Liczyła się tylko jego towarzyszka i ich wzajemne pragnienie, a także obietnica kolejnego spotkania. Przymknął oczy, na moment zatrzymując się, kiedy zadała mu pytanie i czuł, że jego twarz pokrywa się rumieńcem. Pamiętał doskonale, co powiedział, kiedy spotkali się w Himalajach, jak unikał możliwości umówienia się, gdy nie chciał tracić tej tajemnicy, jaką dzielili. Jednak po czasie widział, jak głupie to było i jak bardzo nie podobało mu się, że musiał jej szukać. Owszem, znajdował ją, ale miesiąc czasu był zdecydowanie za długim czasem oczekiwania na kolejne spotkanie. Chciał mieć możliwość zobaczyć się z nią szybciej. Chciał mieć wyznaczony dzień, a jednocześnie wiedział, że może nie dotrzymać terminu. To było zbyt skomplikowane i nie chciał w tym momencie rozmyślać nad każdym aspektem tego pragnienia, nie chciał zastanawiać się, co się za nim kryło. To była przygoda, w której po prostu mieli iść za ciosem. - Jesteś mi winna trzy posiłki… Dwa śniadania i kolację, a posiłku przygotowanego przez Toma w Dziurawym Kotle nie zaliczyłbym do wyrównania rachunku, więc tak… Dla jedzenia jestem gotów wyznaczyć datę - powiedział w końcu, otwierając oczy, aby uśmiechnąć się do niej nieco niepewnie. Poprawił dłonie, przesuwając je nieco w górę jej ud, dla pewniejszego podtrzymania jej, gdy ruszył dalej, wyraźnie zastanawiając się nad kolejnymi słowami. - To nie sprawia, że na pewno będę w stanie dotrzymać słowa i się pojawię… Ale skoro jest miejsce, w którym mogę spotkać cię w wolny weekend, dlaczego nie mielibyśmy zrobić z tego możliwie przypadkowego spotkania, zrobić czegoś pełniejszego? Chyba że znów uciekniesz, zanim zdążymy zjeść śniadanie - dodał, a w tonie jego głosu słychać było cień zaczepki, która nie mijała, gdy opuścił spojrzenie w dół na amulet, dla pewności sprawdzając, czy nie mieni się granatem. - Choć wydaje mi się, że wszystko wskazuje, że nie musiałabyś uciekać o świcie.
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Zaśmiała się cicho, bo powszechnie uchodziła za bojaźliwą. Za kogoś, kto wyręczał się innymi, kto na pewno nie znajdował się pierwszy na linii strzału, ale to była zupełnie inna kwestia. Nie została przydzielona do Hufflepuffu na chybił trafił i zdawała sobie z tego sprawę, wiedząc doskonale, że mimo wszystko pasowała tam o wiele bardziej, niż do innych miejsc. Jednak, jak było widać, miała w sobie dostatecznie wiele chęci poszukiwania przygód, by dotrzymywać innym kroku i dostatecznie wiele rozumu, by nie wyruszać w nieznane bez odpowiedniego uzbrojenia. Miała również swój spryt, a to, jak się wysławiała, potrafiło torować jej rozliczne drogi i przejścia, więc tak naprawdę Carly w ogóle się nie bała. Zwykła podążać za swoimi pragnieniami, nie chciała i nie lubiła ich odrzucać, wiedząc, że miały w sobie cudownie słodki smak, a ona go uwielbiała. Upijała się nim, tonęła w nim i z największą przyjemnością faktycznie go chwytała. Dokładnie tak, jak teraz, jak w tej chwili, kiedy miała wszystko, co mieć chciała. - Trzy? - powtórzyła za nim, przeciągając to słowo, czując, jak wibruje na jej języku, ciekawa tego, skąd właściwie wzięły mu się te wnioski. Nie kwestionowała ich, jednak odnosiła wrażenie, że mimo wszystko za tymi słowami kryło się coś więcej, nawet jeśli nie umiała tego dostrzec. Przynajmniej do chwili, kiedy nie rozwinął swojej myśli, plącząc się w niej nieco, sprawiając wrażenie, jakby szukał wymówki do tego, żeby zrobić coś, co nie było do końca zgodne z jego wolą. Odnosiła wrażenie, że mimo wszystko się naginał, tym razem samemu przekraczając własne granice, co spowodowało, że niemalże uniosła brwi, starając się zrozumieć, dokąd właściwie zmierzali. Nie chciała, żeby sprawy stawały się z jakiegoś powodu poważniejsze, więc uśmiechnęła się kącikiem ust, przybierając zdecydowanie tajemniczą minę, nie mając do końca pojęcia, co powinna o tym sądzić. Bo jego zachowanie, jego ruchy, były zdecydowanie miłe i pożądane, ale jednocześnie sprawiały wrażenie czegoś, czego nie planowali. I być może powinni faktycznie pewne rzeczy zostawić z boku, skoncentrować się jedynie na tym szaleństwie, jakie pchało ich do przodu, na tej przygodzie, jaka ich łączyła. Mogła, oczywiście, że mogła jej dopomóc, nie miała nic przeciwko temu, ale jednocześnie wydawało jej się, że nagle granica, jaka istniała, nieco się złamała i poruszyła. Zaś podejmowanie niektórych decyzji w stanie, w jakim obecnie się znajdowali, było całkowicie pomylone. - Musisz mi wyjaśnić co masz na myśli - powiedziała, przesuwając palcami po jego wargach, a później zaśmiała się cicho. - O ile oczywiście, zdołasz mnie zatrzymać do świtu - dodała, co zabrzmiało zdecydowanie jak wyzwanie, jak przypomnienie, że rozmawiali o dotrzymywaniu sobie kroku i na tym właśnie mieli się w pełni skoncentrować. Słowa, które wypowiedziała, brzmiały zaś jak pomruk, jak cichy szept podszyty oczekiwaniem, jakiego zdecydowanie nie zamierzała ukrywać. Bo i też nie było tutaj o czym rozmawiać, a już na pewno nie było sensu rozmawiać o czymś, co brzmiało zbyt poważnie i podejrzewała, że kiedy rano mężczyzna wróci do pełnej przejrzystości rozumu, zorientuje się, że znowu powiedział zbyt wiele, nawet jeśli bardzo tego nie chciał.
+
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Spojrzał na nią z cieniem pytania w spojrzeniu, zastanawiając się, czy nie pamiętała o trzech posiłkach, jakie ich ominęły, czy właśnie próbowała z nim się bawić. Jednak kontynuował wypowiedź, próbując znaleźć odpowiednie słowa, które nie byłyby bardziej wiążące, niż zwykłe przyznanie chęci do kolejnego spotkania. Nie w pełni mu się to udało, co wiedział, jeszcze zanim dziewczyna się odezwała. Obserwował ją uważnie, próbując ocenić jej reakcję, mając wrażenie, że wyczuła jego wahanie. Nie chodziło o to, że nie chciał z nią się umówić, ale nie chciał tracić tego, co mieli w tej chwili. Nie chciał zmieniać łączącej ich relacji, nie chciał robić z tego czegoś poważniejszego, niż miało być, nawet jeśli czuł przyciąganie, jakiemu nie potrafił się oprzeć. Nie umawiał się do tej pory z nikim na stałe i nie szukał nikogo na stałe, a próby wyznaczania dokładnych daty spotkań… Z drugiej strony, jeśli chciał od niej czegoś podobnego, jak przygotowanie jedzenia, czy nie powinien jednak wskazać dokładnego dnia? Umówić się z nią w całkowicie standardowy sposób? Uśmiechnął się lekko i złapał zębami za jej palce. Deliaktnie, nie chcąc zrobić jej krzywdy, ale stanowczo, unosząc spojrzenie na jej oczy. Unikała tematu, wyraźnie wskazując mu to, na czym powinien się skupić i miał ochotę za tym podążyć, choć przecież powinien odpowiedzieć na jej pytanie. - Że skoro mam szukać cię na pewnej płonącej łące… Musiałabyś przygotowywać co każdy weekend coś do jedzenia, albo wskazać jeden, który spróbujemy mieć oboje wolny - powiedział spokojnie, po czym przekrzywił głowę, jakby zastanawiał się nad czymś. - I nie wiem, skąd to zwątpienie, że miałbym nie przytrzymać cię przy sobie… Wątpisz w moje możliwości, czy podpowiadasz, że powinienem w jakiś sposób przywiązać cię do siebie? Może jednak powinienem żałować zerwania wstążki - dodał i ponownie zacisnął palce na jej ciele, nachylając się, aby pocałować ją, kończąc w ten sposób niewygodny wcześniejszy temat. Pełen był sprzeczności, ale jedno wiedział na pewno - nie chciał tracić możliwości, jaka otwierała przed nimi ta noc. Nie chciał rezygnować z czegoś, czego oboje chcieli. Z tego powodu przerwał pocałunek jedynie na chwilę, aby poprosić cicho, żeby go nie puszczała. Po chwili aleja starych drzew była znów pusta, a oni teleportowali się do Dziurawego Kotła.
Przechadzała się powolnym krokiem skryta w cieniu drzew. Majowe słońce nie było co prawda uciążliwe, a temperatura wciąż nie rozpieszczała, ale urzekła ją ta sceneria niczym z bajki. Poza tym akurat ta aleja była sprawdzona pod względem tego, że zazwyczaj nie przechadzali się nią pierwszoroczni. Nie żeby Persephone miała jakieś zastrzeżenia do ich towarzystwa, ale czasami miło było zwyczajnie odpocząć od uczniów. Nie spieszyła się, bo wcale nie miała gdzie. Ogólnie ostatnio dni mijały jej leniwie, choć oczywiście nie stroniła od pracy. Każdy poranek zaczynała od wróżby i akurat dzisiaj wyszło jej, że spotka dawnego znajomego. Jak zwykle była zaintrygowana na kogo padnie, ale jej mina absolutnie nic nie wyrażała. Rzadko kiedy poddawała się władaniu uczuciom, nawet tak intensywnym jak ciekawość i niecierpliwość. Poza tym, wróżba ta niekoniecznie musiała być dobra. W końcu mogła równie dobrze napotkać na swojej drodze swojego byłego męża, a jak łatwo się domyśleć takie spotkanie nie zaliczałoby się do udanych.
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas szedł razem z Metus na spacer, rozkoszując się wiosenną aurą. Starał się spędzać ze swoimi podopiecznymi możliwie jak najwięcej czasu, a ponieważ większość z nich było indywidualistami, próbował wygospodarować dla każdego z nich tę specjalną, pełną uważności chwilę, w której to jedno stworzenie będzie w centrum jego świata. Metus była pierwsza i zasługiwała na uwagę jak mało kto. Lucek był samotnikiem, Axel szybowała po niebie, a wciąż jeszcze małe kocię pantery mglistej potrafiło dać się we znaki. W całym tym zwierzyńcu charjuczka była wyjątkowa. Spokjna, cierpliwa, usłuchana. No i udało im się wreszcie ostatecznie ustalić hierarchię w ich małym stadzie. Suczka miała obrożę, ale Nicholas nie przypinał jej na smycz. Nie musiał. Sporo razy udowodniła karność i posłuszeństwo, dlatego Seaver po prostu jej ufał, choć oczywiście zawsze miał sie w jakimś stopniu na baczności. Kiedy szli aleją starych drzew, niespodziewanie mężczyzna dostrzegł leżącą na ziemi czapkę i bez cienia wahania założył ją na głowę. Czuł, że tak trzeba. I z zaskoczeniem stwierdził, że stał się całkiem niewidzialny! Chwilę później pojawiła się niedaleko nieznajoma kobieta, która zaalarmowała swoją obecnością Nicholasa. On wiedział, że Metus była tu pod jego opieką. Ale tamta czarownica nie. A że charjuki z zasady budziły respekt swoim wyglądem, postanowił interweniować zanim starsza pani miotnie w jego psinkę jakąś zapobiegawczą klątwę. Odchrząknął głośniej, żeby zwrócić uwagę kobiety na swoją obecność, a potem się odezwał uspokajającym głosem. - Proszę się nie obawiać, pies jest pod moją opieką - powiedział, podchodząc do Metus. Ona nie musiała go widzieć, żeby być świadomą jego obecności. Spojrzała w jego stronę wyczekująco, a potem odwróciła zwróciła swój pysk znów w stronę Persefony. Nico zaś kontynuował. - Wiem, że to może być dość konfundujące, ale jestem tutaj, tylko niewidzialny. Nieszczególnie mogę coś na to poradzić, sądzę, że zaraz to przejdzie.
Nie zauważyła go od razu, choć przecież byli w alejce sami. Była jednak pochłonięta przez rozmyślania, może nawet wspomnienia, albo i dywagacje, które wybiegały w przyszłość. Trudno stwierdzić jednoznacznie, skoro jedno przeplatało się z drugim. Persephone miała wobec czasu bardzo specyficzny stosunek. W końcu nic nie działo się bez przyczyny, nie występowało w przyrodzie samoistnie, nie wynikając z jakiegoś wydarzenia w przeszłości. Zrozumiała, że nie jest sama, dopiero gdy usłyszała tupot psich nóżek. Podniosła wzrok i rozpoznała we właścicielu swojego dawnego ucznia. Uśmiechnęła się półgębkiem, nieco przyspieszając kroku. Nie tylko dlatego, że jej wróżba okazała się koniec końców miłą, ale z powodu tego, że zwyczajnie chłopaka lubiła. - Skąd przypuszczenie, że się boję? - zapytała, spoglądając na pieska, który był przeuroczy. Przez myśl przemknęło jej, że sama powinna sprawić sobie jakiegoś zwierzaczka. Może wtedy nie czułaby się tak bardzo samotnie. Jego słowa zbiły ją z tropu, spojrzała na niego z niezrozumieniem. Cóż on znowu opowiada. - Panie Seaver, proszę mi wybaczyć, ale jest pan jak najbardziej widzialny. Nie wiem czy to kolejny z pana żartów, czy mówi pan na poważnie. - Uniosła brwi, nieco się spięła. Miała wiele powodów, by podejrzewać go jakieś psikusy - zarówno jego przeszłość, jak i jej absolutny brak zrozumienia dla poczucia humoru. - W każdym razie bardzo miło mi pana spotkać. Przepiękny piesek. A jaki grzeczny. Zachwyciła się charjuczką, nie onieśmielając się jej dotknąć. Była ciekawa, dokąd poprowadzi ich dzisiejsza rozmowa.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Jeszcze zanim Persephone się odezwała, magia pyłku zniknęła i Nicholas skamieniał, osłupiały wpatrując się w kobietę przed sobą. Rozejrzał się zdezorientowany, kompletnie nie rozumiejąc skąd się tutaj wziął. Zjeżył się na dźwięk swojego nazwiska wypowiedzianego przez zupełnie obcą osobę. A przynajmniej obcą dla niego. - Zapewniam, że nie mam natury żartownisia - powiedział może odrobinę zbyt chłodno. - Przepraszam, ale kim pani jest? I co to za miejsce? Dziury w pamięci wytrącały go z równowagi i utrudniały panowanie nad sobą. Był rozdrażniony i zaniepokojony. No i po prostu się bał tego stanu niewiedzy i braku kontroli. Ale kolejny raz z pomocą przyszła mu Metus, która polizała go po dłoni. Wzrok Nicholasa momentalnie złagodniał. Pogłaskał psią towarzyszkę po głowie, a potem z uwagą patrzył, jak ta przygląda się czarownicy z zainteresowaniem i jak merda przyjaźnie ogonem. Ostrożnie, bez psiej wylewności, ale zdecydowanie z życzliwością. A Nico ufał instynktowi Metus. - Proszę mi wybaczyć - zreflektował się. - Nazywam się Nicholas Seaver, ale pani to już wie. Natomiast ja niestety nie wiem z kim mam przyjemność.
Zdziwił ją jego chłód. Szybko dostrzegła, że coś się w nim zmieniło. Przystanęła gwałtownie, nie spuszczając z niego spojrzenia swoich oczu. Chrząknęła, jakby chcąc odzyskać rezon i szukała w głowie gorączkowo wytłumaczenia dla jego dziwnego zachowania. Splotła jednocześnie ręce na piersi, trwała w ciszy, wertując w pamięci wszystko, co zdołała wymuskać. W końcu od tamtego poranka, gdy miała w rękach „Proroka” minęło ładnych kilka lat. - Och – wydusiła z siebie wreszcie, jakby dopiero w tej chwili połączyła kropki w głowie. Chrząknęła, próbując odzyskać pewność siebie, po czym odpowiedziała. - To ja przepraszam. Zapomniałam. Patrzyła na niego jeszcze przez chwilę, a potem sięgnęła do torebki. To był odruch, ją ta sytuacja też przecież zestresowała. Odpaliła papierosa i dopiero gdy siwy dym rozpostarł się w przestrzeni gdzieś pomiędzy nimi, odparła. - Nazywam się Persephone Aniston. Byłam pana nauczycielką numerologii. W szkole. – To była dziwna sytuacja, kompletnie jej nieznana. Smutna historia Nicholasa wydarzyła się dawno temu i szczerze mówiąc aż do dzisiaj nie wiedziała, jaki był jej koniec. Co więcej – nie do końca była pewna, czy wie, o jakiego Seavera chodzi. Przecież tyle się ich pałętało po korytarzach Hogwartu. - Jesteśmy teraz w parku, w Hogsemade. Pan na spacerze z nią, jak mniemam. Ja na spacerze po prostu – dodała ostrożnie, zachowawczo, ale jego spojrzenie w międzyczasie stało się łagodniejsze a to wszystko przez psinkę, która chyba nie zapałała do niej wrogością. Percy ukryła się za chmurą dymu i westchnęła. - Wie pan, dzisiaj rano zerknęłam w przyszłość i ujrzałam spotkanie ze starym znajomym. Ale w życiu nie spodziewałam się, że ujrzę akurat pana.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Przyglądał jej się z uwagą, próbując odszukać w pamięci czegokolwiek o kobiecie, z którą rozmawiał. Jego umysł miał jednak do zaoferowania wyłącznie pustkę, co ani odrobinę go nie zaskoczyło. Ot, życie. Rzeczywistość, z którą musiał się mierzyć tym częściej, im więcej ludzi spotykał. A przecież nie chciał zamknąć się na wszystkich. - Miło mi ponownie panią poznać - powiedział cierpko, ale tym razem nie był to atak wymierzony w nią i mogła spokojnie to wyczuć. - Czy zechciałaby mi pani towarzyszyć w dalszym spacerze? Chętnie odnowiłbym tę starą znajomość. Zawahał się, a potem dodał: - Nie wiem ile jest pani wiadome, ale musze podkreślić, że nie mam zupełnie żadnych wspomnień o ludziach, których znałem. To nie jest całkowita pustka po pełnym Oblivate. Domyślam się, że zaklęcie było niestabilne, albo celowo wybiórcze. Nie do końca wiedział, co powinien powiedzieć. Miał ochotę spytać o tak wiele, a jednocześnie nie wiedział, jaką relację miał z panią profesor w przeszłości. Był pilnym uczniem? A może leserem? Może mieli ze sobą poważny zatarg, z którego wynikło wiele problemów i komplikacji? Dla niego wszystko to prysnęło jak bańka mydlana. - Kolejny z moich żartów - pokręcił głową, powtarzając jej wcześniejsze słowa. W jego oczach zamajaczyła wesołość przemieszana ze smutkiem. - Chyba nie byłem szczególnie przykładnym uczniem, skoro to było pani pierwsze założenie na mój widok.