Wyjątkowo klimatyczne miejsce, idealne na długie spacery z dala od hałaśliwych grup pierwszorocznych, którzy nie zapuszczają się w to miejsce, zapewne z powodu krążących plotek, według których po Alei włóczą się duchy.
Autor
Wiadomość
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Wziął głęboki oddech, czując jak chłodne powietrze miesza się z nagrzanym oddechem Finna, chcąc sięgnąć po nie bezpośrednio, a jednak cierpliwie czekając na… przyzwolenie? Jakiś ruch ze strony Garda? Sam nie wiedział na co czeka, ale robił to niecierpliwiej jak potrafił. Ręka Puchona na jego szyi rozbudziła w nim potrzebę wszystkich tych zapomnianych przez niego gestów, a jednak nie mógł po nie tak po prostu sięgnąć. Chciał przejechać wierzchem dłoni po jego policzku, sprawdzić kciukiem linię brwi, złożyć pocałunek na obojczyku czy ogarnąć po swojemu włosy, a mimo to stał nieruchomo i jedynie oddech zdradzał, że jego ciało wciąż pracuje. Zmarszczył lekko brwi, słysząc jego urywaną odpowiedź, nie mogąc zrozumieć o jakiej tęsknocie mówi. Umysł szybko podsunął mu wniosek, że musi chodzić o tęsknotę za Vinim, o wciąż niewypełnioną pustkę w jego sercu, która domagała się jakiegokolwiek substytutu, a przecież on sam tak usilnie pchał się na to puste miejsce. Kształt tej pozostawionej dziury nijak do niego nie pasował, a mimo to wciskał się tam na siłę, rozpychając łokciami ściany. Ironia tej sytuacji niemal go rozbawiła. Karma faktycznie jest suką i zakpiła z niego brutalnie. Tak jak on przy Gallagherze myślał o Gardzie, tak Gard myślał przy nim o Marlowie. A jednak różnica była wystarczająca. Finn nie mógł sięgnąć po to czego pragnie, a Sky zdecydowanie lepiej od Matta znosił bycie dublerem. Może wystarczy być cierpliwym i dostanie w końcu główną rolę. Zignorował mdłości, które wywołało w nim to odkrycie, odpychając od siebie te myśli i skupiając się na jego bliskości. Odkrył, że ciepły oddech zbliżał się coraz bardziej, ledwo wyczuwając jego usta na policzku, a jednak wystarczająco, aby poczuć nagły skok endorfin i skutecznie zapomnieć o swoich przemyśleniach sprzed zaledwie kilku sekund. Uśmiechnął się lekko, chcąc go zgarnąć jak najbliżej do siebie, a zamiast tego poczuł jak ten odsuwa się od niego, brutalnie zabierając wszystko to, co go przed chwilą tak uszczęśliwiło. Zimna pustka przed nim uświadomiła go, że to naprawdę już koniec, a on powinien znów ruszyć do przodu. - Na razie chyba więcej w Tobie sadysty - odpowiedział automatycznie, wciskając dłonie w kieszenie swojego płaszcza i ruszył przed siebie, zastanawiając się jak Finn odbierze taki komentarz. - Co w takim razie ze mnie robi masochistę- dopowiedział, nie będąc pewnym czy naprawił tym swoją poprzednią wypowiedź, czy wręcz przeciwnie - pogrążył się zupełnie. Nie był w stanie przewidzieć jego reakcji, więc wolał obserwować, być sobą i w razie czego przepraszać, niż udawać kogoś, kim nie jest. Oto mądrości, których nauczył się od zerwania z Mattem. Wziął głęboki oddech, przełknął ślinę i spojrzał na chłopaka, wskazując mu odpowiednie rozwidlenie, którym powinni się kierować. - W końcu będę musiał pogadać z Mattem - zagadnął, uznając, że skoro Finn i tak się od niego odsunął, to nie ma tak wiele do stracenia i może o tym wspomnieć. - Mieszkam z jego najlepszym przyjacielem, więc ciężko by… Po prostu chce sobie z nim wszystko wyjaśnić. Jeśli miałby mnie nienawidzić każdy z kim… - urwał, uznając, że w chodzi w niezbyt korzystne dla siebie rejony, więc tylko zdezorientowany przejechał językiem po wnętrzu policzka. - Nie lubię jak ktoś jest na mnie zły. Źle to znoszę - wyjaśnił w końcu, chociaż nie raz słyszał już na to odpowiedź w stylu “nie wszyscy muszą Cię lubić” lub “jak coś się podoba wszystkim, to się nie podoba nikomu”. Nic na to nie poradzi, że mu zależy.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
W pewnym momencie ciepłe uniesienie zamieniło się w coś gęstego, nieprzyjemnego, czego absolutnie nie brał dziś pod uwagę. Serce mu waliło jak szalone, gdy powziął się na dotknięcie ustami jego policzka, a poza krótkim uśmiechem nie pozostało już nic. Najwidoczniej popełnił błąd nie pozwalając mu na to odpowiedzieć, a znów odruchowo podjął decyzję, że odejdzie i nie zabierze nic w zamian. Nie spodziewał się, że może to kogoś zaboleć. Wypowiedziane słowa były niemalże jak celny prawy sierpowy. Gwałtownie zatrzymał się nim na dobre kontynuował spacer, na który tak nalegał. Zgrywał się czy mówił prawdę? Uważa go za sadystę? Na jego czoło wpełzły krople potu, a wzdłuż kręgosłupa przemknął lodowaty dreszcz nie mający niczego wspólnego z temperaturą powietrza. Zmartwił się czy nie przekroczył już nieświadomie tej granicy między tym, co normalne a tym, co już nieakceptowalne w społeczeństwie. Nie wiedział w jaki sposób zinterpretować słowa Skylera, jednak wystraszyły go mocno. Co powinien zrobić, aby być z powrotem normalny? Usłyszał w swych myślach własny krzyk, bowiem... nie wiedział. Doszło do tego, że nie miał pojęcia co zrobić, by naprawić siebie i nie ranić Skylera. Wyczuł zmianę jego humoru, być może przez to, że nawdychał się jego zapachu stał się nań wrażliwszy. Co on sobie musiał pomyśleć? Gada mu o tęsknocie, nie precyzuje swoich myśli, podając ich jedynie urywki, a potem stawia go w tak niezręcznym położeniu. Właśnie przed chwilą próbował dać do zrozumienia Skylerowi, że też postanowił się w to w nieśmiałkowym tempie zaangażować, bowiem pośpiech mógłby mu rozerwać serce na strzępy. A zamiast zapewnienia wyszło mu przygnębienie go. Dołączył do niego, ale szedł pół kroku za jego ramieniem, ze wzrokiem wbitym w ziemię. Okazywanie emocji nie należało do mocnych stron Garda. - W porządku. - wydusił z siebie zmienionym głosem. - Zrób tak, żebyś czuł się dobrze. Tylko jeśli cię uderzy to mu oddam z nawiązką, okay? - zapytał, choć i tak podświadomie podjął już decyzję. Zacisnął zęby i zmusił się do cierpliwości. Nie może decydować za Skylera, musi uszanować jego zdanie mimo, że z odmową trudno będzie mu się pogodzić. - Jesteś puchonem z prawdziwego zdarzenia. - odezwał się, modląc się w duchu do Merlina, by nie popełnić kolejnej gafy. Zaczął analizować każde wypowiedziane przez siebie słowo, aby doszukać się w nim sadyzmu. Czy on właśnie nie zaproponował zastosowania dotkliwej przemocy na Matthew w imieniu Skylera? To chyba nie było normalne... Motał się. - Czekaj. - zatrzymał się znów czując, że nie wytrzyma. Palcami rozmasował swoje powieki, próbując się w sobie zebrać. - Przepraszam. Non stop czuję, że jestem ci winny przeprosiny. - niełatwo było się do tego przyznać, a niemożliwym nawiązać z nim ponowny kontakt wzrokowy. Wsunął dłoń z powrotem do kieszeni, chwytając mocno kapsel, jakby był jego kołem ratunkowym. - Co zrobiłem nie tak, że mina ci tak zrzedła? Powiedz mi. - zapytał wprost, najłatwiejszymi słowami bez owijania ich w niewyraźne myśli. Spiął ramiona w oczekiwaniu na jakąkolwiek odpowiedź. W istocie, wyrzuty sumienia szczodrze go dzisiaj atakowały. Tylko jak ma je wyciszyć?
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Przymknął powieki, nie zatrzymując się jednak, a jedynie przeklinając się w myślach. Gdy przypominał sobie jego słowa o próbie samobójczej, zdecydowanie wolał widzieć w nim zapędy do sadyzmu, niż do masochizmu, ale przecież nie musiał tego werbalizować. Nie chciał słyszeć o niczym, co wiązałoby się z cierpieniem Finna, chętnie biorąc wszystkie nieprzyjemności na siebie, ale… jak ma mu o tym powiedzieć? Czy powinien mu o tym mówić? Widząc jego reakcję zdecydowanie wiedział, że błędem było w ogóle pociągnięcie tego tematu, ale nie miał pojęcia jak obrócić to teraz w żart. Przekręcił głowę, aby na niego spojrzeć, mimowolnie przegryzając wargę w uśmiechu, gdy usłyszał jego słowa. Oczywiście nie mógłby się na to zgodzić, a jednak samo otrzymanie takiej propozycji sprawiło mu przyjemność. Nie żeby myśl wyrządzenia komuś krzywdy wywoływała w nim radość, ale świadomość, że Finn nie jest obojętny… Było w tym coś uspokajającego. Zdecydowanie mieli zupełnie inne podejście w tym temacie. On sam wątpił, by potrafił kogoś uderzyć, a przynajmniej jeszcze w takiej sytuacji nie był. Wolałby kogoś zasłonić, przyjąć cios na siebie, niż komukolwiek oddawać. - Nie okay - zaprzeczył nieco rozbawiony, krzyżując ręce na piersi, żeby powstrzymać wszelkie odruchy wyciągnięcia ręki w stronę Garda. - Byłem samolubny. Ma prawo mnie uderzyć - dodał, w swoim mniemaniu wyjaśniając wszystko w tej kwestii. Przechylił głowę lekko w bok, na jego kolejny komentarz. Ostatnio zdecydowanie nie czuł się jak dobry Puchon, chociaż powinien zastanowić się nad swoich zachowaniem już wcześniej. Jego mimika i gesty zawsze go zdradzały, można było czytać z niego jak z otwartej księgi, nie mając wątpliwości co do każdej poszczególnej emocji. Po prostu nie umiał ukrywać nawet drobnych zmian swojego samopoczucia. Jak na złość temu próbował zawsze dobierać opozycyjne słowa, kłamiąc namiętnie nawet o nieistotnych sprawach. To miała być ta puchońska uczciwość? Patrząc na wszystkie osoby, które się od niego odwróciły, nie wie już, czy mógłby się nazwać lojalnym. Nie można być lojalnym wobec wszystkich. To stwierdzenie Finna dało mu jednak nadzieję, że może jest zbyt surowy wobec siebie i ludzie wcale go tak nie postrzegają. Otwierał usta, żeby jakoś to skomentować, ale zamiast tego zatrzymał się, słysząc to polecenie Finna i spojrzał na niego uważnie. Serce zabiło mu mocniej ze strachu - przeprosić za co? Mózg szybko zaczął podsyłać mu niezbyt przyjemne pomysły jak “przepraszam, ale cały czas myślę o Vinim” albo “przepraszam, niepotrzebnie dałem Ci nadzieję”. Wstrzymał oddech, wypuszczając go dopiero po usłyszeniu jego pytania, mimowolnie wpuszczając na swoje usta lekki uśmiech ulgi. Jak miałby mu to wszystko wytłumaczyć? Zdecydowanie za wcześnie było rościć sobie prawa, by mieć jego myśli na wyłączność. Stopniowo sam wykopie stamtąd niechcianego włoskiego lokatora. Po jego ustach na policzku jest w stanie w to uwierzyć, choć będzie do tego potrzebował chwili spokoju, w której poskłada do kupy te wszystkie drobne deklaracje z dzisiejszego spotkania. Zastanowił się przez chwilę nad swoim zachowaniem, aby odpowiedź jak najbliżej prawdy, omijając tę najważniejszą, na której wypowiedzenie głośno nie był jeszcze gotowy. - To ja Cię powinienem przeprosić - zaczął, podchodząc do niego bliżej, aby przyjrzeć się jego twarzy i unosząc nieco zmarszczone brwi, walczył z odruchem objęcia dłońmi jego policzków. - Obiecałem być cierpliwy, a zamiast tego nazywam Cię sadystą, bo… - umilkł na chwilę, nie wiedząc jak powinien ubrać to w słowa, żeby nie wyjść na napaleńca - Dajesz mi próbkę, zwiększając apetyt na całość. Ja chcę godziny, a Ty dajesz mi zaledwie sekundy, Finn - mruknął ciszej, łapiąc się za nadgarstek, aby przytrzymać rękę, która tak usilnie rwała się, aby przyciągnąć do siebie szwedzkie ciało. - Moja mina wyraża tęsknotę, a nie smutek. Nie musisz się nią przejmować. Poczekam - dokończył, dopiero teraz sam sobie uświadamiając jaki jest… - Zachłanny. Taki jestem. Dajesz palec, a ja już bym chciał całą rękę. Musisz mnie hamować i nie będę miał Ci tego za złe.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Nie ma prawa cię uderzyć. - wykrzywił się w gniewnym grymasie wobec takiej... potulności przed cudzą przemocą. Żałował, że i on go uderzył, a przeprosiny, które mu zaserwował nie były warte złamanego knuta. Zbierał się do tego, by jakoś zatrzeć tamto wrażenie, jednak myśl, że Gallagher miałby go zdzielić sprawiała, że różdżka ukryta w jego rękawie zawibrowała od wyczuwalnych u niego emocji. Rysy twarzy Finna na chwilę wyostrzyły się, a wzrok nabrał odległości, gdy zanurzył się w myślach... to było coś niepokojącego, co go tak ciągnęło ku złu. Wewnętrzna paskuda zamruczała z zachwytu, bowiem wyobraził sobie co robi Matthew za podniesienie ręki na Skylera. Mógłby przetestować na nim magiczne podduszanie, aby przypomnieć mu jak to jest tonąć w jeziorze i jak łatwo jest umrzeć od braku oddechu, jeśli nie ma w okolicy wybawcy. Mógłby pobawić się w łamanie i zrastanie jego kości - nie miałby nic przeciwko marnowaniu eliksiru wiggenowego, aby go leczyć tylko po to, by po chwili znów bawić się jego kośćmi... Gdy tylko zdał sobie sprawę z jaką łatwością jego myśli pomknęły w kierunku brutalności wstrzymał gwałtownie oddech i przypomniał sobie, że został nazwany sadystą. Upierdliwy strach powrócił i sprowadził go na ziemię. Skyler nie wyraził jasnej zgody na potencjalną reakcję na potencjalne zachowanie Matthew, więc chcąc nie chcąc musiał się powstrzymać. A gdyby tak zajrzeć do wnętrza brzucha... Nie. Nie może o tym myśleć. Nie i kropka. - Obaj poszliście świadomie na ten układ, więc nie ma tu winnego. - odezwał się, z niechęcią poruszając temat ich fizycznego związku. Nie podobało mu się, że Skyler bierze wszystko na siebie. Zaciskał palce w pięść, gdy stawiał siebie niżej niż ten Gallagher. Potrząsnął głową, aby wyrwać się z zaciekłości, nagle wybudzonej wrażeniem jakoby Schuester czuł się winny całego zła świata. Stał przed nim i mówił to, co czuje. Próbował opisać swój stan, wyrazić chaos z jakim zmagał się w jego towarzystwie. Dekoncentrował go, dlatego dochodziło między nimi do małych nieporozumień. Martwił się, że go zniechęcił, a przecież właśnie odkrył w sobie, że jeśli dotknie ustami jego policzka to nie padnie od tego trupem, a jedynie utrzyma przy sobie jeszcze więcej ciepła, za którym tak tęsknił. Nie za Marlowem, którego chciał rozszarpać na strzępy - i o zgrozo, zrobiłby to naprawdę, dając wewnętrznej paskudzie pole do ucztowania - a za nostalgią za czyjąś obecnością, której został nauczony przez Marlowa zanim ten przepadł bez śladu. Nie miał pojęcia za co miałby być przepraszany, a jednak nie przerywał mu, pilnując się, by więcej nie manipulować rozmową ani nie narzucać mu niczego. Nie spodziewał się, że ta mina wyraża utęsknienie. Nie był świadomy jak bardzo stresował się jego odpowiedzią, bowiem ulga jaka na niego spłynęła niemal przygniotła go do ziemi. Czyli tu nie chodziło o odrzucenie, a zachłanność, na którą nie pozwalał sobie, a tym bardziej jemu... - Na Merlina, wystraszyłeś mnie, że powiedziałem o jedno słowo za dużo. - wyraził ulgę słowami, nie sztywniejąc już gdy podszedł znów bliżej. Spostrzegł jak trzyma swój nadgarstek i chciał widzieć w tym chęć uniesienia go... Skyler podbudował go swoimi słowami przez co uśmiechnął się, unosząc oba kąciki ust w odpowiedzi. - Ręce mamy już obcykane. - przypomniał, sięgając do palców oplatających nadgarstek, by je tam uporządkować, rozpleść i móc wsunąć swoje do wnętrza jego dłoni. Od razu uderzyło go znajome ciepło, za którego większą ilość mógłby zabić. Nie mógł jednak się spieszyć, by i samemu nie paść przy tym trupem. Mimo wszystko dodatkowa wiedza sprawiła, że naprawdę poczuł ulgę i mógł teraz z większą świadomością powolnie naruszać jego prywatność. Z drugiej strony chciał mu też wynagrodzić gorycz, jaką musiał w nim wywołać. - Zobaczysz, w końcu się odblokuję i nie będę musiał cię hamować. - a te słowa, wypowiedziane cokolwiek spontanicznie, wywołały w jego ciele serię gorętszych dreszczy. Zaczerpnął chłodnego powietrza, by się z nich ocucić. Nie było to wcale proste, skoro przez dłoń przepływała raz po raz elektryzująca dawka ciepła. Powoli oswajał się z jej intensywnością. Poczeka aż serce przestanie reagować na to dzikim łomotaniem i będzie mógł sprawdzić w którą stronę zostanie przesunięta jego granica. Miał tylko nadzieję, że Skylerowi wystarczy cierpliwości... - Ravioli, mówisz? Sam robiłeś?
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Przyjrzał się uważnie jego mimice, która wyraźnie zdradzała chwilową złość i o ile jego oburzenie sprawiało mu pewną satysfakcję, tak nie potrafił do końca go zrozumieć. Właściwie… rozumiał o co mu chodzi. Był pełen dumy i nie pozwoliłby sobie na takie traktowanie, ale przecież tutaj nie chodziło o niego. Chodziło o Skylera. Ludzie sami nadali uderzeniu w twarz tak duże znaczenie. Jeżeli chociażby złapie się kogoś za ramię, to ma to zupełnie inny wydźwięk, niż gdy złapie się kogoś za twarz. Jest to gest, którego symbolika wykorzystywana jest od stuleci i nawet najbardziej obraźliwe zaklęcia - rzucane są właśnie w to miejsce. Dla niego to nie miało aż tak dużego znaczenia. Zresztą ewidentnie uraził dumę Gallaghera, więc gdyby Ślizgon miał okazję odpłacić mu się nadszarpnięciem w ten sposób jego własnej, to może potrafiłby spojrzeć na Skylera łagodniej i mu wybaczyć? W to, że to on zawinił, nie miał wątpliwości. Skupił się na tym, żeby z jego strony nie pojawiły się żadne uczucia, zapominając o tym, że jego zachowanie może je wywołać u Matta. Mógł nie spotykać się z nim na osobności, albo chociaż znikać tuż po zaspokojeniu swoich potrzeb, a jednak spędzał z nim więcej czasu niż powinien, nie chcąc zostawać sam na sam z własnymi myślami. Chciałby wierzyć w słowa Finna, a nawet sam tak początkowo sobie powtarzał, jednak im dłużej o tym myślał, tym większe miał wątpliwości czy tak naprawdę cokolwiek wytłumaczył Gallagherowi. Faktycznie ustalili, że nie będzie miejsca na uczucia, jednak jak w ogóle motywował swoją propozycję? Czy chłopak cokolwiek z tego zrozumiał? Czy wiedział, że robi to, bo ciągnie go do kogoś innego? Nie dane mu było dłużej o tym myśleć, bo uśmiech (tak, ten wytęskniony uśmiech dwoma kącikami!) pojawił się wyłącznie dla niego i przez chwilę nie był wstanie skupić się na czymkolwiek innym, jak na zapamiętaniu tego widoku, więc przesuwał powoli wzrokiem po jego twarzy, co chwilę powracając do ust. Mimowolnie skopiował jego minę, czując jak ich dłonie znów się spotkały, tym razem już bez ukrywania się po kieszeniach. Nie mógł być pewny, a jednak założył, że jego słowa dają mu przyzwolenie do łączenia ich rąk już bez wątpliwości o przekroczenie niewyznaczonej granicy. Chciał w to wierzyć, więc przyjął to za oczywistość, czując, że satysfakcjonuje go to na tyle, by zahamować jego niecierpliwość na jakiś czas. Jeszcze niedawno mógł liczyć co najwyżej na krótkie uściśnięcie dłoni, więc i teraz przejechał kciukiem po jego skórze, jak zrobił to wcześniej podczas powitania w kawiarni. - Poczekam - powtórzył zdecydowanie pewniej niż ostatnio, wspierany rozpływającym się po sobie ciepłem, którego źródło otaczał palcami, nie mogąc odmówić sobie zajrzenia w błękitne oczy. Przytaknął mu, przygryzając wargę, aby nie uśmiechnąć się przy tym jak skończony kretyn, bo przypomniał sobie właśnie, że mieli przecież iść do jego mieszkania. Zniecierpliwienie znów zawrzało w nim na krótki moment, więc ścisnął mocniej jego dłoń, przyciskając ją do swojego serca. - Nie puszczaj - mruknął stanowczo, pociągając go za sobą w nicość i odrywając ich stopy od ziemi przez zniknięcie z trzaskiem przecinającym ciszę.
/zt x2
Constance S. Sherwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : Szeroki uśmiech, dwa małe tatuaże i znamię na obojczyku
Umówili się tu z Lucasem na poranne bieganie. Nie zdziwiło jej, że w zasadzie była pierwsza. Wyszła sporo wcześniej, przed umówionym czasem. Pogoda była dzisiaj cudowna. Słońce świeciło na niebie, a lekki wiosenny wietrzyk rozwiewał włosy. Związała włosy w kucyka, siadając na krawężniku i czekając na kolegę. Uwielbiała te poranne bieganie, szczególnie w tym cichym i spokojnym miejscu. Nie było tu prawie ruchu przez co nikt nie podchodził im pod nogi. Nawet nie wiedziała w którym momencie poczuła jak coś wypada jej z oczu. - O nie, o nie, o nie - Jęknęła przerażona i zaczęła na ślepo szukać ich w trawie na kolanach. Z boku musiała wyglądać na prawdę komicznie.
To prawda, ósma trzydzieści nie była jeszcze najwcześniejszą porą, którą można było wybrać się na bieganie. Jednak biorąc pod uwagę fakt iż do parku, gdzie umówili się ze Stance, chłopak miał z zamku jeszcze pół godziny drogi truchtem (tak na rozgrzewkę), to sprawiało to, że musiał wstać przed ósmą. Czego nie lubił, ponieważ uwielbiał spać i kiedy nie miał rano zajęć, żadna siła nie mogła wyciągnąć go z łóżka. Chyba, że się umówił. Wtedy dotrzymanie słowa było siłą wyższą i nie mógł tego słowa złamać. Kiedy sam wybierał się na jogging, przeważnie wybierał godziny popołudniowe, rzadziej porę późnego ranka. Właśnie w takich okolicznościach, któregoś dla wpadł na Cons. Bardzo dobrze rozmawiało im się przy okazji aktywności, dlatego tego dnia postanowili to powtórzyć. Przekraczając bramę parku w wiosce, zatrzymał się na moment aby rozejrzeć się po alejce i sprawdzić czy może dziewczyna już jest i czeka na niego. Miał racje. Niedaleko, spostrzegł blondynkę, która... na klęczkach podziwiała trawnik? Wiedział, że to Cons, bo nikogo innego w parku nie było. - Zaczęłaś rozciąganie beze mnie? - odezwał się, zachodząc ją od tyłu, specjalnie, żeby go nie zauważyła, po czym zaśmiał się i dorzucił: - Masz ciekawą gimnastykę poranną, powiem Ci, Stancyjko.
Constance S. Sherwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : Szeroki uśmiech, dwa małe tatuaże i znamię na obojczyku
Usłyszała głoś ślizgona i odwróciła głowę spoglądając na niego. Merlinie przyszło wybawienie! Nienawidziła swojej wady wzroku. Zbyt dużej jak na 19-latkę. - To nie gimnastyka. Nie śmiałabym bez Ciebie. - Odparła z rozbawieniem, a potem znowu zaczęła macać dłonią trawę. Jęknęła sfrustrowana i usiadła na piętach spoglądając na niego niczym zbity pies. - Wyleciały mi soczewki. - Wyjaśniła krzywiąc się. Była ślepa jak kret bez soczewek i jeśli ich nie znajdzie to nici z biegania. I jeszcze będzie musiała prosić Lucasa żeby jej pomógł wrócić do domu tak, by nie wybiła sobie jedynek. Swoją drogą ten tydzień był pasmem porażek. Zastanawiała się co będzie następne? Podbite oko? Guma we włosach? Czy brat wpadnie. O nie... oby nie... - Pomożesz mi? - Spytała z nadzieją. - Wiem, że nie tak mieliśmy zacząć dzień ale widzę tylko rozmazane plamy z daleka. - Dodała rozbawiona.
Usłyszawszy, że dziewczyna padła ofiarą złośliwości rzeczy martwych i zgubiła soczewki, nie byłby sobą, gdyby tego nie skomentował. - Merlinie, Sherwood... Jakiego trzeba mieć cholernego pecha, żeby wyleciały człowiekowi dwie soczewki na raz? - wiedział dobrze, że to zdanie w niczym nie pomoże Gryfonce, jednak jego natura nie pozwalała mu zostawić tej całej sytuacji bez złośliwych docinek i łobuzerskiego chichotu pod nosem. - Eh, no jasne, że Ci pomoge. To tak nieprawdopodobne, że aż muszę sam sprawdzić czy mnie aby nie wkręcasz. - kucnął niedaleko niej i pochylił się nad ziemią nisko, lustrując wzrokiem każdy centymetr trawnika. Sinclair z każdej sytuacji potrafi zrobić kabaret i nie ma szans aby nie żartował w sytuacji, kiedy nie ma do tego przeciwwskazań. - To małe to to jest to? - rzucił zabawnym zlepkiem słów w jej kierunku, podstawiając pod jej twarz dłoń, w której trzymał swoje znalezisko. - Ooo, a tu chyba mam drugą. - dodał po chwili, podnosząc drugą ręką niewielki, niemal niewidzialny, przeźroczysty półokrąg i podając dziewczynie.
Constance S. Sherwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : Szeroki uśmiech, dwa małe tatuaże i znamię na obojczyku
Dobre pytanie. Pomyślała od razu przypominając sobie ostatni tydzień, pełen porażek i nieszczęść. Zaczynając od rozmowy z ojcem, poprzez wpadnięcie do jakiejś nawiedzonej dziury, aż do zgubienia obu soczewek na raz. - Na drugie powinnam mieć pech, a nie Sophia. - Przyznała rozbawiona i spojrzała na niego z wdzięcznością kiedy również zaczął przeszukiwać trawę. Z perspektywy osoby trzeciej musieli wyglądać na prawdę komicznie macając na kolanach kawałek zieleni w parku. Ale czasami nie można nic poradzić na złośliwość rzeczy martwych w tym wypadku dwóch przezroczystych kółeczek do oczu. Kiedy powiedział, że znalazł odetchnęła z tak głośno, że na pewno to słyszał. Wyczyściła zaklęciem soczewki, a następnie na oślep jakoś wsadziła je w oczy. Pomrugała chwilę i zerknęła na ślizgona, który był o wiele bardziej wyraźny. - Jesteś niesamowity, dziękuję! - Pisnęła radośnie i rzuciła mu się na szyję, by po chwili się podnieść z kolan i otrzepać swoje czarne leginsy. Podwinęła rękawy bluzy i poszerzając uśmiech zerknęła na niego zadziornie. - To co? Rozgrzeweczka i lecimy? - Bardziej stwierdziła niż zapytała. Miała cichą nadzieję, że to koniec tej passy nieszczęść i nie wybije sobie przypadkiem zębów tak dla... zasady...
Nigdy chyba nie spotkał się z takim pechem, żeby człowiek na każdym niemalże kroku miał pod górkę. Oczywiście, czasami są gorsze i lepsze dni, czasami spotyka kogoś zła passa i można powiedzieć, że to jest normalne. Ale zbieżność zdarzeń, w tak negatywny sposób i to dotyczących takich szczegółów... To ewidentnie był pech... - Zapiszę Cię tak na wizzengerze - Constance "Pech" Sherwood. - zadeklamował, śmiejąc się, aby dodać jej jeszcze trochę otuchy w tej całej sytuacji. Kiedy odszukanie jej kontaktów zakończyło się sukcesem i dziewczyna magicznie wyczyściła je i umieściła tam gdzie ich miejsce, Lu miał przeczucie, że jeszcze nie jeden raz tego ranka przyjdzie mu pocieszyć Stance, używając swojego nachalnego czasami i dziecinnego poczucia humoru. - No już, już... bez zbędnych czułości prosze, jeszcze nas paparazzi przyłapią i będę miał problemy. - - zażartował, zaraz po tym jak owinęła jego szyję rękami. Podnieśli się z trawnika, otrzepali i nie tracąc dobrego humoru zaczęli krótką rozgrzewkę. Pare wymachów, pare wykroków... I zrobione. Później ruszyli truchtem wzdłuż alei. - Następnym razem możemy umówić się wieczorem, przy zachodzie słońca też się nieźle biega. - zasugerował, kiedy mijali kolejne ławeczki, jednak dalej nikogo na nich nie było. Ludziom chyba nie podobała się wizja spacerów po parku rankiem.
Constance S. Sherwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : Szeroki uśmiech, dwa małe tatuaże i znamię na obojczyku
- Pasuję wręcz idealnie. Na czole sobie wytatuuje to słowo. - Stwierdziła szybko. Jeżeli do końca tygodnia nie zrobi sobie krzywdy to będzie cud bo miała wrażenie, że od poniedziałku wpadła w zapętlony piątek 13-stego, w którym czarny kot przebiega jej drogę. Bieganie było czymś, co pomogło przeżyć jej koszmarne dzieciństwo. Na początku po prostu wybiegała z domu i biegała tak długo po ogrodzie, aż negatywne emocje ustaną. W końcu zorientowała się, że to uwielbia i tak biega do tej pory. I na szczęście znalazła sobie partnera do dzielenia tej cichej miłości. Zawsze raźniej biegało się z kimś. Spojrzała na niego kątem oka, automatycznie kiwając głową. - Nie musisz prosić dwa razy. - Zaśmiała się. Najlepiej biegało jej się właśnie o wschodzie lub zachodzie słońca. Dlatego ucieszyła ją propozycja Lucasa. - W zasadzie wieczorami super biega się nad Tamizą. Więc może tam następny raz? - Zaproponowała. Czasami dobrze raz na jakiś czas zmienić trasę. Dla urozmaicenia. - I jak z tą drużyna Quidditcha? - Zapytała po chwili, szczerze zainteresowana.
- Może lepiej nie, bo nikt nie będzie się do Ciebie zbliżał, sądząc, że zaraz spadnie meteoryt i zabije was oboje. - rzucił żartobliwie, ręką imitując wielki wybuch kamiennego kawałka ciała niebieskiego, właśnie na tym skrawku podłoża na którym obecnie stali. Prawda była taka, że bardzo dobrze rozmawiało mu się z Gryfonką i nawet choćby przyciągała tak bardzo tego pecha, dla Lucasa było to bardzo zabawne (jak w sumie wszystko), ale też urocze. Był z tej grupy facetów, którzy zdecydowanie lubili ratować damy z opresji, dlatego cieszył się z tego, że mógł pomóc Cons. - Czemu nie - uznał, w odpowiedzi na jej pomysł biegania nad najdłuższą rzeką, przepływającą między innymi przez stolicę Anglii. - Jasne. Jeśli mówisz, że tam są super widoki, to koniecznie sam też muszę się o tym przekonać - oznajmił. Słysząc pytanie o Quidditcha, zwolnił tempa i przystanął na chwilę, zmarszczył brwi, po czym przypomniał sobie. A tak, przecież poznali się, jak biegał jeszcze na terenach zamku i pewnie wtedy mówił jej o swoich staraniach, związanych z dostaniem się do szkolnej drużyny. Uśmiechnął się i ruszył z miejsca, kontynuując trucht. - A dobrze. Dostałem się pare tygodni temu, jako obrońca. A teraz zbliża się termin meczu z Krukonami i szczerze mówiąc nie wiem jak to będzie. Niby czuje, że jestem przygotowany, bo staram się sam trenować, jako że do tej pory mieliśmy tylko jeden krótki trening ze strony naszej kapitan, ale i tak to pierwszy mój mecz - zdecydowanie stresik jest. - powiedział, wylewając na wierzch swoje niepokoje i niepewności.
Constance S. Sherwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : Szeroki uśmiech, dwa małe tatuaże i znamię na obojczyku
Spojrzała na niego, mrugając chwilę ale ostatecznie westchnęła kiwając głową, na znak przyznania mu racji. Mimo wszystko miała nadzieję, że ten pech ostatecznie właśnie się skończył na zgubieniu soczewek. Ale znając życie jeszcze w przeciągu tygodnia zrobi sobie krzywdę. Albo znowu coś zgubi... lub się. To też prawdopodobne. - A Ty tu jednak stoisz. - Zauważyła bystro, z iskierkami rozbawienia w oczach. - Czy to znaczy, że nie boisz się mojego pecha? Czy chcesz zobaczyć jak meteoryt spada? - Spytała podejrzliwie, unosząc jedną brew do góry i przyglądając mu się jak na przesłuchaniu w Wizengamocie. Posłała mu szeroki uśmiech, jednocześnie omijając jakąś gałązkę na drodze. - Widoki są cudowne. Znaczy teraz też masz je super, no bo w końcu tu jestem. - Zaśmiała się machając rękoma na potwierdzenie swojej obecności. W sumie Cons złapała z Lucasem dobry kontakt na prawdę szybko. Nawet nie zorientowała się kiedy podczas tamtego biegania słowa wypływały z niej jak potok do praktycznie obcego chłopaka. Teraz to już norma. Lubiła z nim biegać, a tym bardziej rozmawiać. Po chwili i ona się zatrzymała patrząc na niego dużymi oczami. - No przecież to super! - Odezwała się głośno i entuzjastycznie, zwracając na nich uwagę jakiejś starszej czarownicy, która wyprowadzała swojego psa kawałek dalej. - Jejku gratuluję! - Dodała i ruszyła za nim truchtem szybko równając krok. Wysłuchała go do końca w spokoju i ciszy, a kiedy zerknął spojrzała na niego kątem oka. - Zobaczysz, że im dokopiecie. Przyjdę Ci kibicować w takim razie. - Zapewniła ochoczo. Jeszcze wyciągnie Lu. W końcu to jej dom będzie grał...
Zaśmiał się. - Stoję i mam się dobrze. Czyli to znak, ze żadnego pecha nie ma, Stancyjko. - oznajmił z przekonaniem, próbując zmierzwić jej włosy, upięte w tej chwili w luźny kucyk. - Ale jakby był, to nie mógłbym ominąć takiej okazji, żeby zobaczyć taką akcje? Ty wiesz jaka by to mogła być dziura... - odbiegł od niej kawałek i rozłożył ręce na bok, oceniając średnicę ewentualnego otworu, jaki mógłby zrobić meteoryt. Ponownie zaśmiał się, na widok miny dziewczyny. - Hmm, no teraz to musiałbym tylko troche zwolnić... - tak właśnie zrobił, pozostając pare kroków za nią i pozwoliwszy sobie patrząc na jej tyłek, delikatnie przechylić głowę i kiwnąć kilka razy w geście uznania - ...i teraz to ja mam najlepsze widoki. - dokończył, z perfidnym uśmieszkiem na twarzy, czekając tylko aż dziewczyna, która już w połowie jego planu zaczęła odwracać głowę, aby cokolwiek zobaczyć, zdzieli ręką przez głowę. Widząc jej radość kiedy powiedział jej o dostaniu się do drużyny, uśmiechnął się szczerze. - Dzięki. W końcu tyle lat im zawracałem gitare, że musieli w końcu mnie przyjąć. - zażartował - Koniecznie przyjdź. Przyda się doping. Myślę, że chłopaki się ucieszą, może nie będziesz rozpraszać. - dodał, posyłając jej łobuzerski uśmiech.
Constance S. Sherwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : Szeroki uśmiech, dwa małe tatuaże i znamię na obojczyku
Skrzywiła się kiedy poczochrał jej włosy i delikatnie zdzieliła go w dłoń, śmiejąc się pod nosem. Oby miał rację bo wolała nie mieć na sumieniu jeszcze jego... Przyglądała mu się przez chwilę z niedowierzaniem, a kiedy się zaśmiał i ona parsknęła śmiechem. - Zawsze chciałam żeby moja śmierć była spektakularna. - Stwierdziła rozbawiona i ruszyła truchtem by go dogodzić. Kiedy został w tyle zmarszczyła brwi. Nie spodziewała się, że zmęczył się tak szybko. W zasadzie to raczej ona szybciej się męczyła chociaż wydawało jej się, że ma świetną kondycję. - A Ty co? Już się zmę... - Urwała zdając sobie sprawę o czym mówi i przystanęła by odwrócić się w jego stronę z tym swoim niby poważnym wyrazem twarzy. Zaplątała ręce na piersi i spojrzała na niego unosząc jedną brew do góry. - Przepraszam bardzo, czy ty właśnie tak bezczelnie obczajałeś mój tyłek? - Spytała niby poważnie, ale nie dało się nie zauważyć rozbawienia wypisanego na jej twarzy. - No ale wiem. Tyłek mam świetny. - Zażartowała luźno i odwróciła się ostentacyjnie kręcąc biodrami. A po chwili nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. W sumie lubiła to, że w towarzystwie ślizgona mogła czuć się tak swobodnie. Jakby się znali całe życie... A nie kilka tygodni. Przekręciła oczami na jego słowa ale uśmiech nie schodził jej z twarzy. Na prawdę zamierzała przyjść i mu kibicować. Szczególnie, że to pierwszy mecz, a ona mocno trzymała za niego kciuki żeby się dostal. - Nawet przetransmutuję szalik w barwy Slytherinu. - Obiecała. - Ale żeby was nie zdekoncentrować obiecuję ubiorę się stosownie... - Dodała i puściła mu oczko.
- A tak na serio? To odkąd Ci się ciągnie ta nieszczęśliwa seria zdarzeń? - spytał zaciekawiony, posyłając jej krótkie spojrzenie. Naprawdę, była jedną z nieliczny osób, które w oczach ślizgona wydawały się odrobinkę niezdarne i przyciągające nieszczęścia. Widział, że dziewczyna nie spodziewa się tego, co za chwilę miał w planach zrobić, więc z chytrym uśmieszkiem na ustach, wykorzystał jej niewiedzę, żeby chwilę później zażartować z niej. - Podziwiałem tylko widoki. I to tak na szybko, bo wiedziałem, że nie ma zbyt wiele czasu. - zagaił, przystając, kiedy dziewczyna także zatrzymała się i z udawanym oburzeniem podsumowała jego niecny wybryk. - Hmm, nie jestem pewien, musze zerknąć jeszcze raz, żeby potwierdzić, ze jest taki świetny. - dodał po chwili, śmiejąc się do co chwilę i mając świadomość, że dziewczyna bawi się tak samo dobrze jak on, przy okazji tej wymiany zaczepnych słów. Widząc, jak specjalnie odwraca się i demonstracyjnie porusza biodrami, uśmiechnął się do siebie i ruszył przed siebie, doganiając ją. Zaśmiał się, wybiegając kawałek przed nią i odwracając się tak, aby przez chwilę biegnąć tyłem, ale twarzą odwróconą w stronę dziewczyny. - To super. Będę Cię wyglądał na trybunach. Możesz założyć coś neonowego, najlepiej zielonego, będzie mi prościej Cię wyłapać z tłumu. - rzucił, nadal w świetnym nastroju. - Możesz wziąć ze sobą koleżanki, im więcej cheerleaderek tym lepiej. - dodał, uśmiechając się do niej zawadiacko. Przebiegli już ze dwa kilometry, spędzając czas na przemiłej rozmowie, jednak czas było wracać do zamku. W końcu Lucas nie lubił wagarować, a czekały go jeszcze zajęcia z transmutacji i z udrawiania, które miały trwać do późnego wieczora. Dlatego postanowili razem z Cons, że na dziś wystarczy im ten dystans, który pokonali i to co zostało im jeszcze przebiec z powrotem. Na ostatniej prostej w parku pozwolili sobie nawet urządzić małe wyścigi, a że oboje byli w dobrej kondycji, prawie że w tym samym czasie przekroczyli bramę parku. Po króciutkiej przerwie na złapanie oddechu, ruszyli drogą w stronę Hoggwartu.
//zt x2
Theresa Peregrine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164 cm
C. szczególne : konwaliowe perfumy | bardzo donośny, niski głos | lekki szkocki akcent, który intensywnieje wraz z emocjami | broszka w kształcie muszli ślimaka przypięta zazwyczaj do szkolnej torby
Nawet nie wypiła tak dużo – ale w jej przypadku "niedużo" to nadal sporo, jeśli mowa o alkoholu. Wystarczająco, żeby jej kroki nie potrafiły nadążać dokładnie za linią prostą. Jeszcze nie bełkotała, ale w jej głowie już rodziły się dziwne pomysły... nie żeby potrzebowała do tego jakiejkolwiek zapomogi. Wracała właśnie od Ignaca, a whisky wprawiała ją w wyjątkowo wyskokowy nastrój. Aż żałowała, że musiała przemierzać tę drogę samotnie – bo w końcu większość pomysłów, na jakie miewała, zakładały obecność kogoś równie obłąkanego rozrywkowego. W samotności niewiele można. Dlatego szła z wzrokiem wbitym w drogę, żeby przypadkiem jej nie zgubić, szybkim krokiem przemierzając drogę do Hogwartu, aby tylko znaleźć się w zasięgu czyjegoś słuchu. A gdyby tak porwać szkolne testrale i polecieć zagranicę? Albo włamać się do cieplarni, ukraść mandragorę i wykorzystać ją do wysłania wyjca do któregoś z profesorów? Życie dawało tyle możliwości, po które wystarczyło sięgnąć! Zajęta swoimi myślami – i dzielnym utrzymywaniem kursu – nie zauważyła, że ktoś zmierza z naprzeciwka. Wpadła na niego z impetem i zatoczyła się na trzy kroki. NIe miała problemu ze skupieniem wzroku na twarzy intruza – ale z myśleniem już tak, dlatego zajęło jej kilka sekund, żeby rozpoznać w nim kumpla. – Ooooo, Max, jak dobrze, że cię widzę! – zawołała z entuzjazmem zdradzającym jej stan upojenia. Oczy jej zabłysły, kiedy uśmiechała się zuchwale. – Chcesz się bić? – zaproponowała. Nie była to groźba, zwyczajnie... pomysł. Ot, rzucony od niechcenia, takim samym tonem, jakby pytała: "co tam u ciebie?". Nic nowego, zwyczajnie Tessa szukająca rozrywek w zbyt monotonnym życiu.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zaklecie: Poena Inflicta Atak:6 i 6 = 12 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK
Wracał właśnie po małym wypadzie do wioski. W torbie niósł nowe smakołyki z Miodowego Królestwa i pluszowego misia, którego chciał później próbować zmieniać w Velociraptora. Jak zazwyczaj nie zwracał uwagi na to, gdzie idzie i po raz kolejny w tym tygodniu poczuł, jak ktoś wpada na niego. Znajoma mordka od razu sprawiła, że na twarzy Solberga pojawił się uśmiech. -Theresa! Co Ty tu... - Dopiero teraz zobaczył, że dziewczyna jest pod wpływem. -Czyżbyśmy wracali z imprezy? - Było to bardziej żartobliwe, nie miał przecież zamiaru pilnować ślizgonki. Była pełnoletnia i miała prawo robić, co jej się żywnie podoba. Jednak jeżeli potrzebowałaby eskorty do zamku, Max chętnie użyczy jej swojego ramienia. Theresa jednak nie miała zamiaru nigdzie wracać. Chciała bawić się dalej i wiedziała, że Maxa długo nie będzie namawiać. -Różdżki w dłoń! - Krzyknął odsuwając się od niej na kilka kroków i rzucając torbę na ziemię. Długo się nie musiał zastanawiać. -Poena Inflicta! - Wypowiedział zaklęcie. Skoro dziewczyna już i tak piła alkohol, mały ból głowy jej nie zaszkodzi. Możliwe, że i tak będzie miała rano kaca.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Theresa Peregrine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164 cm
C. szczególne : konwaliowe perfumy | bardzo donośny, niski głos | lekki szkocki akcent, który intensywnieje wraz z emocjami | broszka w kształcie muszli ślimaka przypięta zazwyczaj do szkolnej torby
Zaklecie: protego Obrona:5 i 6 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK Zaklecie: calvario Atak:2, 2 i -3 z koncentracji Koncentracja:4 czy odnosi skutek?: NIE
– A ciebie nikt nie zaprosił? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, karykatura współczucia odbiła się w tonie – tak jakby musiała go jeszcze prowokować, żeby przystał na jej szaloną propozycję. Wiedziała, że wcale nie potrzebował dodatkowej zachęty – zawsze mogła liczyć na Solberga, kiedy miała swoje świetne pomysły. Natychmiast sięgnęła po swoją różdżkę, tak jak i on odrzucając zbędny bagaż. – Protego! – zawołała, w ostatniej chwili odbijając rzucone przez niego zaklęcie. – Oszukańcu, jeszcze nie było sygnału na start! – zawołała, ale oczy jej się przy tym śmiały. Poza tym była to bardziej dywersja, niż prawdziwy wyrzut, bo póki się działo i nie było nudno, to gra bez zasad wcale nie przeszkadzała jej aż tak. – Calvario! – skontrowała szybko, ale cóż, upojenie robiło swoje – zachwiała się lekko i zaklęcie poszybowało prosto pod nogi chłopaka. Co za szkoda – naprawdę chciała zobaczyć, jak wyglądałby bez tej swojej bujnej czupryny.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zaklecie: Jęzlep Wynik: 1:0 dla Maxa Atak:4 i 4 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK
Uśmiechnął się lekko na jej pytanie. Ostatnia jego impreza nie skończyła się najlepiej i nawet cieszył się, że nie musiał iść na następną. -No cóż, tak już jest jak się jest nielubianym ślizgonem. - Puścił jej oczko. Zdecydowanie nie musiała go prowokować. Wystarczyło rzucone przez nią hasło i Solberg już był w gotowości do bitwy. Ta dwójka lubiła urządzać takie przedstawienia i nie ważne było, gdzie akurat się znajdowali. Mógł to być park, sklep, środek jeziora czy klasy... - Zjawiskowa obrona! Ale tak łatwo się włosów nie pozbędę. - skomentował jej średnio udaną próbę wyłysienia go. Jej stan na pewno nie pomagał w celności, ale przecież Felix nie będzie narzekał, że ma przewagę. -Zobaczymy, jak śpiewasz z językiem przyklejonym do gardła. Jęzlep! - Krzyknął i zaklęcie pofrunęło prosto w usta dziewczyny. Jeżeli by trafił, a dziewczyna nie opanowała jeszcze zaklęć niewerbalnych, reszta pojedynku będzie doprawdy zabawna.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Theresa Peregrine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164 cm
C. szczególne : konwaliowe perfumy | bardzo donośny, niski głos | lekki szkocki akcent, który intensywnieje wraz z emocjami | broszka w kształcie muszli ślimaka przypięta zazwyczaj do szkolnej torby
Wynik: 1:0 dla Maxa Zaklecie: fumos Obrona:6 i 4 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK Zaklecie: subitopelo Atak:6 i 1 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK
– Ooo... Tylko się nie popłacz, bo mi będzie niezręcznie – powiedziała, uśmiechając się do niego psotnie. – Fumos! – krzyknęła za chwilę, wyczarowując dookoła siebie chmurę czarnego dymu i przeskakując w bok; zaklęcie rzucone przez Maxa przeleciało jej koło ramienia i godziło jakieś drzewo. – Mnie tak łatwo nie uciszysz – powiedziała i przeskoczyła w bok znowu, korzystając z wciąż unoszącej się zasłony, żeby Solberg nie domyślił się tak łatwo, skąd nadejdzie kolejne zaklęcie Tessy. – Subitopelo! – krzyknęła. Jak nie łysienie, to może w drugą stronę? Zaklęcie pomknęło w stronę przeciwnika, rozwiewając już doszczętnie jej kryjówkę. Następnie Theresa stanęła w gotowości do kontynuowania walki; adrenalina juz trochę rozrzedziła alkohol w jej żyłach, osłabiając uczucie upojenia. Nie znaczyło to wcale, że przestał jej się podobać pomysł z pojedynkiem – wciąż szczerzyła się z ekscytacją.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zaklecie: Subitopelo Obrona: 3 i 2 Koncentracja: 6 czy odnosi skutek?: NIE
Zaklecie: Tarantallegra Atak: 6+2 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK
Nie pamiętał kiedy ostatnio miał okazję ponapierdalać się z Thereską. Brakowało mu tego. Uwielbiał to, że nie potrzebowali powodu, aby wyciągać różdżki i zacząć przyjacielski pojedynek. -Zobaczymy, kto zaraz będzie płakał. - Dwoje ślizgonów o podobnym poczuciu humoru i zamiłowaniu do imprez i pojedynków. To się musiało kiedyś źle skończyć. Na szczęście ten dzień jeszcze nie nadszedł. Gdy Theresa sprawnie się obroniła i posłała w jego stronę zaklęcie, nie zdążył odpowiednio zareagować i tym razem oberwał. Momentalnie poczuł, jak staje się bardziej włochaty. -Nieźle, ale nawet w skórze Yeti, dam radę Cię pokonać. - Zaśmiał się i już był gotów by rozpocząć trzecią rundę. -Może chociaż dla mnie zatańczysz? Tarantallgegra! - Kolejne zaklęcie pomknęło w stronę ślizgonki.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Theresa Peregrine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164 cm
C. szczególne : konwaliowe perfumy | bardzo donośny, niski głos | lekki szkocki akcent, który intensywnieje wraz z emocjami | broszka w kształcie muszli ślimaka przypięta zazwyczaj do szkolnej torby
Zaklecie: Protego Obrona: 3 i 1, +3 z koncentracji Koncentracja: 3 czy odnosi skutek?: TAK
Zaklecie: Ceruisam Atak: 1 i 3 Koncentracja: 1 czy odnosi skutek?: NIE
Jej zaklęcie ugodziło przeciwnika – i widząc jego efekt, Theresa parsknęła głośnym śmiechem. – Niewykluczone, że się popłaczę ze śmiechu, jak tak dalej pójdzie – powiedziała, podziwiając nowe futro kumpla. Aż miała ochotę podejść i go poczochrać, ale nie traciła czujności, w końcu pojedynek nadal trwał, a ona miała zamiar go wygrać. – Protego! – zawołała w idealnym momencie, by znów sprawnie odeprzeć posłany w jej stronę atak. Nie miała nic przeciwko tańcowaniu, ale na pewno nie tak, jak jej Max zagra! – Ha! Musisz trochę więcej poćwiczyć, żeby się ze mną mierzyć – rzuciła wzniosłym tonem, celując różdżką w Ślizgona. – Ceruisam! – wykrzyknęła inkantację, ale najwyraźniej za szybko się pochwaliła, bo jej zaklęcie znowu chybiło.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zaklecie: DENSAUGEO Atak:3 i 3 Koncentracja:4 (-3) czy odnosi skutek?: NIE
-Żebyś nie popłakała się tylko po przegranej. - Powiedział, gdy jej atak chybił. Nie mógł zaprzeczyć, że jego futerko wyglądało dość zabawnie, ale mimo to, nadal wychodził na plus. Coś mieli dzisiaj problem z celnością, bo większość zaklęć po prostu chybiała celu, lub ofiara dawała radę go uniknąć. -A co teraz robię, jak nie ćwiczę? - Zażartował i już wyprowadzał kolejny atak. Czwarta runda, możliwe, że decydująca. -Densaugeo! - Może będzie jej do twarzy z króliczymi ząbkami? Wężo-królik to mogła być dość ciekawa mieszanka. Nie było im dane się przekonać, bo Max znów chybił. -Pomyślałbym, że to ja jestem tutaj pijany. - Skomentował swoje dzisiejsze osiągnięcia, a raczej ich brak. Dziewczyna broniła się dobrze. Gorzej szło jej trafianie w Maxa, ale w końcu to on zamienił się w wielką stopę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Theresa Peregrine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164 cm
C. szczególne : konwaliowe perfumy | bardzo donośny, niski głos | lekki szkocki akcent, który intensywnieje wraz z emocjami | broszka w kształcie muszli ślimaka przypięta zazwyczaj do szkolnej torby
Zaklecie: calvario Atak:3, 3, +3 koncentracja Koncentracja:3 czy odnosi skutek?: TAK
Prychnęła. Ona niby miała przegrać? Nie istniała dla niej taka opcja. – Żebyś się nie zesrał, jak już cię pokonam – powiedziała. Nieudany atak tylko bardziej ją zmotywował. – Kompromitujesz się? – zasugerowała odpowiedź na jego pytanie ze słodkim uśmiechem, patrząc, jak iskry rozbijają się o ścieżkę. – Wcale nie jestem pijana – zaprzeczyła z rozpędu, prawie nie słysząc tego, że była to bardziej autoriposta, niż przytyk skierowany w jej stronę. Pewnie nadal była wstawiona, chociaż zupełnie już tego nie czuła, ale w zasadzie jeśli Solberg miał przez to zlekceważyć przeciwnika, to może nawet lepiej. I co to będzie za satysfakcja, móc powiedzieć, że pokonała go nawet pijana? Obróciła różdżkę w palcach. Uśmiała się z jego świeżego futerka, ale w zasadzie ciągle chciała zobaczyć, jak wyglądałby łysy, więc postanowiła spróbować jeszcze raz – pewnie już się zgrzał, to byłaby taka przyjacielska przysługa. – Calvario! – wykrzyknęła więc, celując w Maxa. Tym razem zaklęcie pomknęło prosto w jego stronę – czy uda mu się obronić?