Wyjątkowo klimatyczne miejsce, idealne na długie spacery z dala od hałaśliwych grup pierwszorocznych, którzy nie zapuszczają się w to miejsce, zapewne z powodu krążących plotek, według których po Alei włóczą się duchy.
Oczywiście, nie mogło być zbyt pięknie, nie mniej jednak chłopak doceniał jej drobne, normalne (czyt. przyjazne) zachowania. Może będą z niej ludzie. Oczywiście styki w jej głowie już się zagrzewały próbując opracować kolejną szpilę, którą mogłaby wbić, ale to nic. Pewnie zaraz przygwoździ i czar pryśnie, jednak póki co bym nad wyraz zadowolony z jej towarzystwa i zachowania nawet też. Jej zdziwienie go nie zdziwiło - Twoja sława obejmuje cały Hogwart, ale chyba nigdy nie miałem ten przyjemności - wytłumaczył się, bo faktycznie obiło mu się o uszy, że Antoinette ma talent i tworzy, ale jeszcze nie widział żadnej jej pracy, żadnego rysunku - Nie widziałem, to nie wierzę - uśmiechnął się szelmowsko, dziecinnie pokazując jej język. Blackburn ubrudził spodnie, bo w tej pozycji zabłocone podeszwy stykały się z nogawkami, ale nawet nie zwrócił uwagi. Krok dziewczyny która wcześniej pozbyła się obuwia z pewnością był sprytniejszy, ale teraz już za późno. Poza tym nie będzie siedział tu boso, bez sensu - Twoje krówki będą miały dziś ucztę - zaśmiał się widząc, jak jakiś robaczek majstruje akurat w okolicach głowy zwierząt na skarpetkach dziewczyny. - Ostatni rok, trzeba się zastanowić co dalej - westchnął, choć to chyba zbyt poważna odpowiedź jak na luźno zadane pytanie - Ale wiesz, właśnie po to tu przyszedłem, akurat liczyłem, że będziesz przechodzić i postanowisz się przysiąść. Sam jestem zdziwiony, że wszystko wyszło tak, jak zaplanowałem, dzięki więc że odpowiedziałaś na to nieme zaproszenie - odparł wesoło, a z nutą ironii w głosie. Apsley wierciła się niemiłosiernie, Max nie potrafił pojąć dlaczego. Cóż, pewnie siedzenie po turecku nie było dla niej tak wygodne, jak dla niego. Miał dziwnie porozciągane nogi, kiedyś nawet był w stanie zrobić szpagat, czego nikt nigdy nie widział i nie zobaczy, daje jednak pewne wyobrażenie tego, że w obecnej pozycji mógłby spędzić wiele czasu. Poczuł jednak nagle, że machanie nogami to wspaniała zabawa, idąc więc za przykładem Ślizgonki wrócił to wcześniejszego zajęcia, co jakiś czas kopiąc jednym butem w drugi. - A jednak wybrałaś się w nawiedzone miejsce na spacer - westchnął i postanowił nie kontynuować wątku. Albo w ogóle jej nie wystraszył, albo na tyle zasiał ziarnko niepewności, że pozostanie wewnętrznie niespokojna. Dalsze rozwlekanie sławy Alei nie przyniosłoby żadnych rezultatów - Więc co Cię tu sprowadza? Tylko nie mów, że przyszłaś czując, że spotkasz tu kogoś, kto siedzi na gałęzi i rysuje, a Ty jak dobry duszek połechtasz jego ego i poprawisz samoocenę - dokończył idąc dalej w zaczętą przed chwilą przed dziewczynę konwencję.
Nie skomentowała jego słów odnośnie jej "sławy", bo po prostu nie wiedziała, jak to ugryźć. Po prostu nie wiedziała, czy mówi serio, czy to jest jakaś kpina. No ale cóż, Antoinette nie była jakoś szczególnie sławna, chociaż fakt faktem, opowiastki o jej malarstwie były znane.. szkoda, że w dość wąskim środowisku. No ale była z tego powodu chociaż troszeczkę sławna. A czemu odezwała się w tej kwestii do niego takim oburzonym tonem, mówiąc o swojej domniemanej sławie, to cóż, to miała być jej kolejna kpina względem niego. Tak więc, jego słowa mogły być zarówno prawdą, jak i kpiną. Bo może rzeczywiście jej sława objęła już całą szkołę, ale ona nie przejmowała się tym do tego stopnia, by to zauważyć. Zignorowała jego infantylny gest, jakim było pokazanie języka. Może ponownie nie wiedziała, jak to zrozumieć? Inaczej było z jego słowami odnoszącymi się do jej małych stóp, odzianych w śmieszne skarpetki. Chociaż nie da się ukryć, że początkowo było inaczej, nie wiedziała, o co mu chodzi. Aż w końcu zauważyła robaczki, chodzące po główkach chodzących w skład krówek ozdabiających jej stopy. Antoinette widząc to, zaśmiała się cichutko pod nosem. Bez żadnych podtekstów, bez urytego sarkazmu czy też jadu. A jednak, dziewczyna potrafiła być miła. W sumie, pokazała to już dzisiaj nie jeden raz. To chyba dobrze? A co z jego kolejnymi słowami? I te postanowiła przemilczeć, zamiast tego zaczynając się kiwać jeszcze szybciej, jeszcze bardziej, jeszcze bardziej efektownie. Po prostu wyczuła ironię w jego głosie i ponownie nie wiedziała, jak ugryźć to, co usłyszała, to, co wypłynęło z jego ust. Mimo, że jednak odczytywała to, co usłyszała jako zwyczajny żart. Ale po chwili była już pewna tego ostatniego. Jako odpowiedź, uciekła się do krzywego uśmieszku. Tak, cały czas milczała. Po prostu nie wiedziała, co powiedzieć (co było do niej zdecydowanie niepodobne), albo uznała, że warto czasem pomilczeć? Milcząc, głównie oglądała walory tutejszej przyrody, pokazując po sobie zamyślenie, bo chciała, by właśnie to Max z jej twarzy wyczytał. Zamyślenie. Właśnie tak, nie chciała, by ten pomyślał, że dziewczyna po prostu nie wie, co mu odpowiedzieć.
Ze sławą Max trochę ironizował, ale jego słowa nie były kompletną fikcją. Faktycznie, kiedyś znajomy znajomego znajomej coś wspominał, obiło mu się o uszy. Szczególnie, że ich nadstawiał, gdy w powietrzu wyczuł temat związany z szeroko pojętą sztuką. A malarstwo i rysunek ukochał szczególnie, toteż tego typu informacje wyłapywał. Nie było to łatwe zważywszy na fakt, że ze swoim talentem raczej się ukrywał, reaserch więc musiał być nieco konspiracyjny. Milczenie dziewczyny na każde kolejne słowa Maxa za każdym razem miało nieco inny wyraz, kiedy jednak milczała jak zaklęta poczuł, że albo ją uraził, albo zwyczajnie zabrało jej języka w... buzi? Tak będzie ładniej. A ponieważ był pewien, że żadne ze słów przez niego wypowiedzianych nijak nie mogło urazić Antoinette, ogarnęło go zdumienie. Ich potyczki słowne, niestety, zazwyczaj kończyły się jego porażką, dziewczyna była cholernie błyskotliwa i pozbawiona zahamowań, a Blackburn choć również bystry, często miał w głowie odpowiedzi, których kierować w stronę dziewczyny, i to młodszej, a do tego wobec której miał misję zwrócenia jej na właściwą stronę, po prostu nie wypadało wypowiadać. Ta myśl przyjemnie połaskotała jego ego, ale twarz pozostała niezmiennie stała, kamienna. Jedynym dźwiękiem, jaki wydała był przyciszony chichot, gdy zorientowała się co dzieje się na jej pozbawionych obuwia stopach. Ślizgon również nieznacznie uniósł kąciki ust, ale wróciły na swoje miejsce niedługo potem. Na pytanie dotyczące celu jej spaceru odpowiedziała mu jedynie cisza. Domyślił się, że spowodowana dopowiedzeniem po pytaniu. Przecież to żart, czyżby potraktowała go poważnie i się obraziła? Spojrzał na nią i przekonał się, że nie mogło o to chodzić. Mimika jej twarzy zmieniała się w trakcie ich rozmowy, co Max notował pieczołowicie w pamięci. Zawsze był przekonany, że z twarzy można wyczytać wszystko i był szczególnie wrażliwy na mowę ciała rozmówcy. Przez jej piegowatą twarzyczkę na ułamek sekundy wstąpiło zakłopotanie? Nie, to nie to... wyglądała jakby kombinowała jak koń pod górkę i w rezultacie nic nie wymyśliła. Zabawne, że wyczytał to z krótkiego grymasu. Nie miał oczywiście pewności, czy trafnie celuje, mogło być różnie. Nie zawsze jego osądy i przeczucia były słuszne. Wreszcie Apsley przeniosła wzrok gdzieś w dal, wyglądała teraz dokładnie tak, jak chciała by ją postrzegał. Zamyślona, jakby patrzyła w las, ale widziała coś, co jest daleko poza nim, być może w zupełnie innym miejscu. - O czym tak myślisz? - zapytał bez cienia ironii, miękkim głosem, spoglądając na nią z ukosa z zaciekawieniem. Nie miał ochoty kontynuować tych gierek, a i koleżanka najwidoczniej miała tego dosyć.
Antoinette też kocha malarstwo, jako osoba, która bardzo lubi malować, i jako osoba, która lubi historię sztuki. Oczywiście zdecydowanie wolała pisarstwo, lubiła tchnąć życie w litery, które układają się w słowa, te zaś – w zdania. Pewnie dlatego tak bardzo upodobała sobie czytanie. Ah, jak ona lubi czytać! Tak więc, oboje mają ze sobą trochę wspólnego. Tak, przez długi czas nie mówiła nic. Po prostu nic, aż w końcu znudziło jej się to (i podejrzewała, że jemu samemu też), więc kiedy spytał się jej, o czym myśli, ta odwróciła twarzyczkę w jego stronę i zatrzepotała rzęsami, ale już nie zalotnie, jak to wcześniej czyniła. Za to z jej oblicza dało się wykryć lekkie rozbawienie. - Zastanawiam się, jak to się stało, że spotkaliśmy się właśnie tutaj, właśnie tego dnia i o tym czasie. – puściła mu ponownie porozumiewawcze oczko. Czyżby wredne docinki już się jej znudziły? Mało prawdopodobne, chociaż wiadomo, że wszystko może się zdarzyć. Oczywiście, myślała o wielu innych sprawach, ale jakoś.... nie chciała ich zdradzać. A przynajmniej jemu samemu, co oczywiście byłoby dość dziwne zważywszy, że Max i Antoinette raczej się lubią. I mają podobne pasje. No ale cóż. I ponownie utkwiła wzrok daleko, w dal. I znowu zaczęła machać nogami, na dodatek coraz to bardziej intensywnie, coraz więcej musiała w to wlewać wysiłku i energii. I wyglądało to coraz bardziej infantylnie, ale Antoinette, nawet jeśli zdawała sobie z tego sprawę, nie przejmowała się tym. - A ty? – ponownie spojrzała na niego – A ty, o czym myślisz? Co się dzieje u ciebie po sufitem? – uśmiechnęła się, lecz z tego jej uśmiechu nie dało się niczego wyczytać. Podobnie, jak chłopak różnie mógł odebrać jej ostatnie słowa. Albo jako coś obraźliwego, albo zwyczajnie żartobliwego. Cóż, miał wybór. A raczej nie miał wyboru – to, jak coś odbieramy, niezbyt zależy od naszych myśli. Wrażenie to wrażenie, ot co.
Dusze artystyczne tak już chyba mają. Nie wyobrażał sobie kogoś kochającego literaturę, a nie potrafiącego zachwycić się malarstwem i odwrotnie. Sam uwielbiał literaturę, jednak nie mając lekkiego pióra zdecydowanie częściej był odbiorcą niż twórcą. Przerwał milczenie, bo choć nie miał problemów z ciszą, to to trwało już dość długo i tajemnicza mina dziewczyny zafascynowała go na tyle, że spytał o to, co pierwsze przyszło mu do głowy. Wiedział, że jej odpowiedź nie jest do końca szczera. Albo inaczej - jest swego rodzaju półprawdą, na pewno patrząc tak w przestrzeń nie myślała jedynie o okolicznościach ich spotkania, na tyle znał dziewczyny, że wiedział że myślenie o jednej rzeczy jest u nich niemalże niemożliwe. Ale cóż, skoro nie mówi, to znaczy że nie chce, Max nie był z tych, którzy pchają się z butami. Odpowiedź była może mało satysfakcjonująca i nieco enigmatyczna, ale to nieistotne - I co wymyśliłaś? - wyszczerzył się przekrzywiając głowę i wpatrując się w nią lekko łobuzerskim wzrokiem. Choć był już dorosły, przy takich minach jego twarz przybierała wygląd małego chuligana który próbuje uniknąć kary. Odbiła pytanie i właściwie dopiero teraz zaczął się zastanawiać co w gruncie rzeczy zajmowało jego myśli. Zadała pytanie niejednoznacznie; szerzej niż wchodząc tylko w obszar chwilowych przemyśleń, postanowił jednak zinterpretować je prościej. Tak było wygodniej. W końcu kierowany impulsem zdecydował trochę się odkryć, wpuścić ją w pewną sferę intymną, do której nie wpuszczał większości ludzi. Może będzie tego żałował. - Próbuję przypomnieć sobie pewien wiersz - skupił wzrok na nieodległym drzewie w zadumie - Może go znasz? - wysunął ze szkicownika kartkę, na której wcześniej go zanotował. Nie liczył, by go kojarzyła, nie należał do popularnych. Chyba podał jej go po prostu, by podzielić się czymś, co w jego opinii było piękne.
Usłyszawszy jego słowa, spojrzała na niego, tyle że bardziej rzeczowo, niż to było wcześniej. I zamrugała rzeczowo powiekami, a co za tym idzie – zatrzepotała rzęsami, a trzeba wiedzieć, że nawet bez makijażu te były u niej wyjątkowo czarne. A Max pewnie to zauważył, chyba, że nigdy nie przypatrywał się jej zbyt dosadnie. - A jak sądzisz? – zacisnęła palce w pięść i szturchnęła go lekko w ramię – Jak sądzisz, co mogłabym wymyślić? – zachichotała cichutko pod nosem – wysil swoją mózgownicę. Doprawdy, lubiła się z nim droczyć. Może nie zawsze mieli na to okazję czy też ochotę... ale tak to już bywa w relacjach międzyludzkich. A Antoinette lubiła to robić dosadnie zbyt często. No dobra... miała na to ochotę zawsze. Chyba, że akurat kogoś mocno obraża bądź też bezpodstawnie o coś osądza. Siedzieli tak sobie, a Max nagle podjął zupełnie inny wątek. Ponownie spojrzała na niego rzeczowo i spojrzała na kawałek kartki, którą ten jej pokazał. Niestety, nie kojarzyła tego wiersza. I nie zamierzała kłamać, kłamstwo w tym przypadku mogłoby ją, co by tu owijać w bawełnę, zgubić. Przykładowo mógł zapytać się o jakieś fakty czy też opinię dotyczące tego utworu. A wtedy wiadomo, że nie wiedziałaby, co mu odpowiedzieć. Tak więc, dobrze, że uciekła się do prawdy. A czy analizowała negatywne skutki kłamstwa w tym przypadku? Chyba nie. Tak czy owak, dobrze, że stało się tak jak się stało. - Nie, nie kojarzę go – zaprzeczenie słowne przyozdobiła zdecydowanym ruchem głowy, wiadomo, w jaki sposób nią poruszyła. Trochę żałowała, że go nie zna. Bardzo chciałaby w takim przypadku o nim porozmawiać. Przynajmniej mieliby temat do rozmowy, ot, punkt zaczepienia.
Tośka posłała mu badawcze spojrzenie, jakby sama zastanawiając się co też wymyśliła, a potem odpowiedziała już bardziej w swoim stylu. Szpileczka, brak odpowiedzi na pytanie, za to zaczepka mająca jego zmusić do odpowiedzi na własne pytanie. - Nie wiem, ale znając Twoją wyobraźnię na pewno coś interesującego - znów odbił piłeczkę uśmiechając się przy tym, a w jego oczach można było dostrzec minimalny cień satysfakcji. Oj nie, nie, nie młoda, nie ze mną te numery. Ona zdecydowanie lubiła być kontrowersyjna, zaczepiać, droczyć się i czerpała z tego satysfakcję, Blackburn z kolei zwykle nie lubił tego typu gier, choć bywał w humorze sprzyjającym ich prowadzeniu. Potem Antoinette spojrzała na wiersz i skwitowała krótko, że go nie zna - Szkoda - wzruszył ramionami i mając niedosyt schował go z powrotem do szkicownika. Myślał, że dziewczyna może jakoś go skomentuje, ale najwidoczniej nie przypadł jej do gustu. Trudno, mogło tak być, choć poczuł lekki zawód, bo według niego był... chwytający za serce. Dzień chylił się ku wieczorowi i w ich otoczeniu, nawet nie spostrzegli się kiedy, zaczęła unosić się mgła i zapanował półmrok. Dobra, do wieczora daleka droga, ale jesień rządzi się swoimi prawami i już późniejsze popołudnie wita spacerowiczów szarzyzną. Miejsce, w którym przebywali zmieniło się wręcz nie do poznania, unosząca się mgła widoczna była bardziej w głębi lasu, nad podmokłym, bagnistym terenem, do Alei snując się wąskimi pasmami, poruszającymi się jak wstążki na wietrze. Max wpadł na trochę głupi pomysł, ale wydał mu się na tyle, atrakcyjny, że zdecydował zaryzykować - Pięknie - westchnął zapatrzony w dal - Narysujesz? - wybrzmiała propozycja, a on miał już naszykowaną kartkę z podkładką. Był gotów pożyczyć swoje magiczne kredki, Tosia nie spieprz tego.
Nie to, że nie chwycił jej za serce. Bo spodobał jej się, a nie skomentowała go z wiadomych powodów. A powód tego jest nam już znany. W końcu pomyślała sobie, że może warto go przeanalizować, w końcu dziewczyna lubuje się w poezji. Poprawiła się wygodnie na gałęzi, zakładając nogę na nogę. - A pokazałbyś mi ten wiersz jeszcze raz? – zagadała, ponownie uciekając się do tematu tego literackiego tworu. - Może mi się spodobać... Trzeba przyznać, że dziewczynie spodobało się to, co aktualnie dzieje się z pogodą. No bo lubiła mgłę. No bo lubiła wieczór. Te dwie cechy, przydzielane niebu, były dla niej czymś pięknym. Urodziwym. Po prostu to dla niej widok bezcenny. Czy to miało coś wspólnego z jej charakterem? Raczej nie, nawet osoby z reguły ciepłe i miłe dość często lubowały się w takim okresie dnia, w takiej pogodzie. Zamknęła oczy i zaczęła wdychać tę przyjemną dla nozdrzy woń. Potem je otworzyła i cieszyła oczy tym, co dzieje się aktualnie z niebem. Ah, coś wspaniałego. Nie można zaprzeczyć. A przynajmniej ona sama nie mogła. Jego prośba zbiła ją nieco z tropu. Narysować? Ale że co narysować? Pewnie chodziło mu o ten krajobraz. Początkowo spoglądała na niego jak na wariata, ale tuż po chwili przejęła kartkę, a że nie podał jej na razie niczego do rysowania (nie wiedziała, że chłopak używa magicznych kredek), poprosiła o ołówek. - Czy tamte drzewo, o tam – tu wskazała palcem wskazującym na obiekt swojego pożądania, jeśli chodzi o narysowanie go – Może być? – ułożyła sobie wygodnie kartkę z podkładką na kolanach i czekała, aż otrzyma jakiś przedmiot do szkicowania. I wciąż napawała zmysły ta mgłą... była doprawdy cudowna, nie mogła zaprzeczyć.
Zdziwił się, gdy poprosiła o wiersz, ale nic nie mówiąc i nie okazując tego wyjął kartkę ponownie. Cóż, skoro i tak już się odkrył ze swoim zamiłowaniem do poezji to przecież może pokazać jej go ponownie. A nóż doceni jego, niewątpliwy według Maxa, geniusz. Podał jej nakreślone starannym, wręcz kaligraficznym pismem słowa. Nauczył się pisać w ten sposób już dawno i choć najpierw używał go do szczególnych wpisów ozdobnych, to z czasem weszło w jego codzienne notatki. W trzeciej-czwartej klasie Hogwartu nauczyciele byli zdziwieni takim charakterem pisma, ale potem chyba przywykli. Aura była przepiękna, trochę mroczna, trochę romantyczna, trochę tajemnicza. Mgła snuła się wąskimi pasmami, tworząc niesamowite obrazy i przejścia - Chcesz spróbować kredką? Dostałem na urodziny - wyjaśnił podając jej i ołówek, i magiczną kredkę otrzymaną od Alice. Pewnie Antoinette nie zdawała sobie nawet sprawy ile ten przyrząd dla niego znaczył. Sporo ostatnio rysował kredką i odkrywał coraz to nowe możliwości. - Rysuj co chcesz - dodał, ale nie zabrzmiało to chamsko, jak mogłoby się wydawać. Było zwyczajnym przyzwoleniem, by robiła to, co uważa za twórczo słuszne. Choćby skarpetkę narysowała byłby zainteresowany, nieczęsto miał okazję podzielić się przemyśleniami dotyczącymi tworzonej przez niego lub innej sztuki, był więc ciekaw czy Ślizgonka tak dumna ze swojego talentu i artystycznej sławy narysuje coś niesamowitego.
Ochoczo przejęła kartkę od Maxa. Przez chwilę wczytywała się w treść wiersza, analizując go, oraz napawając oczy jego pięknym pismem, bo taki właśnie był, nie można zaprzeczyć. Jednak... utwór jakoś nie przypadł jej do gustu, niestety. Jeszcze raz przeleciała wzrokiem po ozdobnych literach, tworzących słowa, te z kolei – zdania. Westchnęła głęboko i powiedziała, że jednak wiersz jej się nie podoba. Powiedziała coś na temat jej własnej interpretacji utworu, żeby nie było, że go nie rozumie, oraz to, dlaczego nie przypadł jej do gustu. Po tym wszystkim dodała, że bardzo podoba jej się jego charakter pisma. Dziwne, bo Antoinette raczej nie chwaliła innych. Już prędzej wolała, jak ktoś inny chwali ją. Może tak miało wiele osób, lecz u rudej pannicy było to szczególnie uwydatnione. Czemu się dziwić, już taka była. W końcu, pochwyciwszy kartkę z podkładką, chętnie przejęła również kredkę. Coś jej podpowiadało, że powinna zostawić ołówek i wybrać właśnie ją. Przez chwilę przyglądała jej się z milczeniem, obracając niewielki przedmiot w szczupłych palcach równie szczupłych dłoni. Jeszcze tylko na chwilę obleciała ją wzrokiem, a że dostała przyzwolenie rysowania, co jej się podoba, tym razem wzrok utkwiła w tamtym drzewie. Przez chwilę analizowała ten wygląd, pragnąć pojąć w pełni jego urodę, oraz to, gdzie powinna najbardziej zaakcentować cienie. W końcu przyłożyła kredkę do karki... i uczyniła pierwszą kreskę. Była słaba, lekka, niemalże niewidoczna, do następnej dodała nieco siły i przycisnęła kredkę nieco mocniej. Całkowicie zatraciła się w tym szkicowaniu. Dodawała nowe kreski, które odpowiednio tworzyły to, co widzi. A widzieć było coraz gorzej, przez tę mgłę, chociaż nie mogła zaprzeczyć, że również i jej zawdzięczała wiele. Szkicowała, szkicowała... trochę jej to zajęło. Teraz przyszedł czas na ewentualne poprawki. Ale nie rozmazywała palcem śladów kredki, co to to nie, Antoinette znała zasady, o jakich powinien wiedzieć każdy artysta. Właściwie to nie wiedziała, czemu ludzie tak robią. To takie pójście na łatwiznę, to raz, a dwa że nie oddaje to w pełni charakteru szkicu. Dlatego nie uciekała się do tej metody. A Max na pewno o tym wiedział, skoro sam zajmuje się szkicowaniem. Jeszcze tylko raz spojrzała na swój ukończony szkic. I oddała go swojemu aktualnemu towarzyszowi. Była dumna ze swojej roboty, nie można zaprzeczyć, zwłaszcza że szkic naprawdę jej się udał. Oczywiście, samodzielnie zinterpretowała widok, co dodało rysunkowi charakteru oraz tajemniczości. Tak, była zadowolona z tego, co stworzyła. A co na ten temat powie sam Max? Może mu się nie spodoba? To byłby dla Antoinette niemały szok. Bo sama uważała przecież, że wyszło jej naprawdę dobrze.
Popołudnie zapowiadało się pięknie. Były to jedne z ostatnich chwil na spacery, aby poczuć na sobie ostatnie podmuchy lata, móc zadowolić odkrytą skórę tylko cienkim swetrem. Spędziła cały dzień w zamku na nauce, korepetycjach i ćwiczeniu szlifów na pierścionkach, aby ulepszyć nieco swoje i tak wątpliwej jakości zdolności jubilerskie. Weekend jak każdy inny, ojciec jedyne co, to wziął Charliego na zmianę i jej dał spokój. Siedząc w dormitorium, czytając podręcznik do eliksirów i przygotowując notatki, czuła, jak niemiłosiernie pulsuje jej głowa. Uniemożliwia skupienia, sprawia, że jej literki są brzydkie i mało wyraźne, a ona sama będzie musiała wszystko jeszcze raz przepisywać. Nie mogło przecież tak zostać. Odłożyła pióro, przecierając dłonią oczy. Syknęła pod nosem niezadowolona, przeczesując palcami kosmyki rudych włosów i przekręcając głowę w bok, patrząc w stronę niewielkiego okna. Może to wszystko przez to, że od trzech dni nie wychodziła na świeże powietrze? Na trening latania była umówiona dopiero jutro, podobnie jak na korepetycje z zaklęć. Bijąc się sama ze sobą, analizując wszystko i zerkając w stronę rozpisanego z planem dnia pergaminu, podniosła się z łóżka i zamknęła podręcznik. Przebrała się, związała włosy w wysokiego kucyka i przerzuciła torbę przez ramię, łapiąc w rękę cienki płaszcz. Późniejszą porą było zimno, północny wiatr zostawiał dreszcz na ciele. Odpuściła sobie spacer po błoniach. Okolice zamku się jej opatrzyły, podobnie jak korytarze — ciągle je patrolowała, starała się dbać o zastosowanie do regulaminu przez uczniów i przede wszystkim nie denerwować Fairwyna, pilnując węży. Jakby tracili punkty już od września to opiekun Slytherinu nie byłby zachwycony. Znajomą ścieżką, skrótem przez skraj zakazanego lasu poszła więc do magicznej wioski, której swoją drogą bardzo dawno nie odwiedzała. Stęskniła się za tym szkockim klimatem, a mijane witryny sklepowe i czarodzieje sprawiali, że na wychodzonej, bladej buzi pojawiał się delikatny uśmiech. Kupiła sobie podwójną kawę w okolicznej kawiarni, kierując się w stronę parku, a konkretniej jego starszej części. Była zaskoczona ilością osób, które miła — pora wskazywała raczej na powolne szykowanie się do klubów czy na imprezy, a nie przesiadywanie pod klonami czy innymi drzewami, które z pewnością by pomyliła, gdy ktoś kazał na głos je wymienić. Warto wspomnieć, że okoliczne drzewa zrzucały zielone szaty, a jesienny powiew zostawał za sobą całą paletę pomarańczy, żółci czy czerwieni. To było coś, za co uwielbiała aktualną porę roku, a zwłaszcza koniec września czy początek października, gdzie pełno było kasztanów czy jarzębiny. Nuciła pod nosem, trzymając torbę na ramieniu. Biały sweter z czarnym kołnierzykiem zdobiony był falbankami w tym samym kolorze, a czarna spódniczka w białe groszki miała wyższy stan, sięgając przed kolano, była z plisowanego materiału. Czarne rajstopy, trzewiki na płaskim obcasie i jasny, wpadający w odcienie jasnego brązu. Rozglądała się dookoła, chłonąc równie ciemnymi, brązowymi oczyma wszystko dookoła. Popijając mocną, podwójną kawę. I wtedy też dostrzegła postać, pochłoniętą swoimi sprawami i wyglądającą na odrobinę wyjętą ze świata. Znajomą, bliską. Przekręciła głowę na bok, przyglądając się badawczo z pewnej odległości, jakby nie wierzyła w to, co zobaczyła. A raczej kogo. Przypominał widmo, ducha przeszłości. Nadal była zła, tyle razy obiecywała sobie, że wyśle mu list i wygarnie mu wszystko, co chciała i odprawi z kwitkiem, skoro on potrafił, zachował się w taki sposób. Wbrew wszystkiemu Lance była stworzeniem bardzo mocno przywiązującym się do drugiego człowieka. Zagryzła dolną wargę, podobnie jak zacisnęła palce na materiale płaszcza. Zastanawiała się, co powinna zrobić. Iść sobie? Zignorować go? Nie. Nie umiała. Westchnęła ciężko, odchylając głowę do tyłu i karcąc się w duchu za swój brak asertywności, miękkość. I chociaż wydawać się mogło, że to przyglądanie się młodemu Fairwynowi trwało godziny, było raptem kilkoma dłuższymi sekundami. Drobne dziewczę pozbawione obcasów ruszyło w jego stronę niemalże bezszelestnie, wyciągając do przodu rękę, jakby musiała sama przekonać się, że to nie jest tylko wybryk zmęczonego umysłu, przepełnionego kofeiną, która niedługo zastąpi jej krew. Chwyciła opuszkami palców za obszerny rękaw czarnej bluzy, ciągnąc nieco. Zmuszając, żeby w pełni się odwrócił. Sama nie wiedziała, czy nadal ona była tym wszystkim bardziej zaskoczona, czy jego twarz może prezentowała sobą większy grymas zaskoczenia. Był większy, masywniejszy. Ramiona mu się rozrosły. Znała jego sylwetkę od wielu lat, podobnie jak zachowania czy sposób bycia. Zmarszczyła brwi, obdarzając go pociągłym spojrzeniem, które wbrew wszystkiemu pozbawione było jakieś pretensji, chociaż na pewno drzemała gdzieś wewnątrz niej. Nawet nie wiedziała, co powinna powiedzieć. No bo tyle miesięcy go nie wdziała! Zniknął, przepadł i zachował się tak, jakby zamierzał się odciąć od wszystkiego i wszystkich, co było związane z zamkiem, szkołą i jej okolicą. Nessa była jednak dziewczyną stanowczą i odważną. Poprawiła więc ruchem ramienia torbę i wyciągnęła drugą rękę w jego stronę, obejmując go i bez słowa przytulając, starając się ukryć subtelnie zaszklone oczy. Nie powie mu przecież, że się stęskniła. Zacisnęła palce na materiale bluzy chłopaka, wzdychając ciężko. - Ciesze się, że Cię widzę. - mruknęła cicho, całkiem świadoma, że równie dobrze może ją skrzyczeć, odepchnąć i uciec. Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie naruszyła przestrzeni osobistej Caesara Fairwyna, gdy miała ku temu okazję. A ruda zawsze była taka sama. Stała. Objęła go mocniej, jakby raz jeszcze upewniając się, że jest prawdziwy. Idiota. I wcale nieważne, że płaszcz ledwo utrzymywał się na czarnej torbie. - Wiesz.. Nie wiem, właściwie to nie wiem, co masz wiedzieć.
Caesar T. Fairwyn
Wiek : 27
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192 cm
C. szczególne : Brak dwóch palców, wysoki wzrost, skupiona twarz, zimne spojrzenie, wyraźna nieśmiałość wobec młodych dam.
Pragnął jedynie spokoju, chwili odpoczynku od niewyobrażalnego bólu. Nie powinien zostawiać jej samej, zajęty sobą, dalej uczęszczał na studia, nawet jeśli głęboko pod skórą buzowała myśl o powrocie do Rosji i otoczeniu opieką matki oraz babki. Nie zdążył. Erdene myślała, że tak będzie lepiej, przez te wszystkie miesiące, uspokajała chłopaka listami, zapewniała o zdrowiu i szczęściu, gdy jednocześnie Kagonotria siała spustoszenie w jej drobnym ciele, trawiła organy, zabijała tętniące w żyłach życie. Był z matką pod koniec drogi, trzymał za dłoń, gdy cienka linia życia słabła, patrzył na twarz, gdy zamknęła oczy na wieczność i pierwszy raz w życiu płakał. Ból był ogromny, ból był nie do zniesienia, ból nie malał, chociaż wszyscy zapewniali, że przeminie. Po pogrzebie udawał twardego, załatwił tysiące formalności, dzięki oszczędnościom odziedziczonym po matce opłacił babci pobyt w czarodziejskim domu starców, by spokojnie mogła dożyć końca swych dni. Co jakiś czas ją odwiedzał, w końcu już nie wierzył listom, pustym słowom pisanym na kartce papieru. Sprawdzał jak się ma, kontrolował czy nie kłamie, osobiście. Nie chciała go martwić, ale Cezar widział, jak bardzo podupadła na zdrowiu po śmierci Erdene i przygotowywał się na najgorsze. Nie potrafił żyć w Rosji, każdy zakątek, każda ulica przypominały o matce, wspominał najpiękniejsze chwile swego życia, gdy pokazywała mu miasto, uczyła języka swych przodków, zabierała do ulubionych miejsc. Londyn oraz Dolina, również za bardzo kojarzyły się byłemu ślizgonowi z kobietą. Wybrał Hogsmeade, które w żaden sposób nie przypominało mu matki, jednocześnie dające marną namiastkę spokoju i bezpieczeństwa. Aleja Starych Drzew była osobliwym i rzadko uczęszczanym miejscem. Fairwyn przechadzał się tamtędy jeszcze za szkolnych czasów, wybierał porządniejsze kawałki drewna, by szlifować swe umiejętności różdżkarskie. Ostatnimi czasy tylko w pracy odnajdywał chwilę wytchnienia, w stu procentach skupiony na ruchach swych dłoni, całymi dniami i nocami zamęczał organizm, brakło więc czasu na rozmyślanie. Tak było łatwiej. Miał pewność, że nie spotka osób, których spotykać obecnie nie chciał. Odwrócony do tyłu, z kapturem na głowie, miał nadzieje, że nikt go nie pozna. Brakowało sił na spotkanie z przeszłością, na przeprosiny i kolejne obietnice, ale wiedział, że kiedyś do tego dojdzie. Nessa nie odpuściłaby mu konfrontacji i znalazła na samym końcu świata. Jej też najbardziej się bał, w końcu aktualnie była drugą najważniejszą kobietą w jego życiu. Gdy kierował dłoń do góry, nie spodziewał się nagłego obrotu w drugą stronę. Zdziwiony, dostrzegał kolejne szczegóły, kto nim sterował, brutalnie wyrywając z szału zapracowania. Nessa. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, poczuł ciepło drugiego ciała, dotyk, od którego tak bardzo się odzwyczaił, rzucony na kolana, zmieszany, dalej milczał. Powiedz coś, odezwij się, przecież potrafisz być błyskotliwy. Nie, nie mógł, nie potrafił. I stał zupełnie jak słup soli. Chciał uciec, schować w czarze, w pokoju, który wynajął w dniu przeprowadzki do Hogsmeade, ale teraz nie było ucieczki. Nie dla niego okazał się spokój. - Nessa — jęknął słabo, przyciszonym głosem i z całych sił przygryzał policzki od środka. Delikatnie przymrużył oczy, bo nie chciał by zobaczyła, jak wiele emocji wywołała swym nagłym uściskiem, jednocześnie nie potrafił odepchnąć rudowłosej ślizgonki. - Nie wiem co mam powiedzieć — mruknął, powstrzymując głos od załamania. Ten i tak brzmiał słabo i żałośnie. Żałował, że nie potrafi być dupkiem, nie umiał odwrócić się na pięcie i odejść, pójść przed siebie, wrócić do swego mieszkania. Zawsze wiedział co powiedzieć, nawet jeśli milczał, teraz pustka, jaka zapanowała w jego głowie, nie miała końca ani początku.
Nie miała pojęcia co się z nim działo. I to wcale nie dlatego, że wiedzieć nie chciała. Ludzie często mieli ją za natrętną, jednak jakby się głębiej zastanowić i przeanalizować charakter ślizgonki, to nigdy nie pytała i nie zachowywała się wścibsko. Częściej głupio, chcąc odwrócić myśli drugiej osoby od problemu. Faktycznie, była wylewna i głośna, jednak miała granice. Wychodziła z założenia, że gdy ktoś będzie chciał jej coś powiedzieć, to zrobi. Nie było sensu ciągnięcia za język, wciskania nosa w nie swoje sprawy. Mogła powiedzieć, że się stęskniła. Mogła być nieco oburzona, jednak wynikało to raczej z czystych uczuć niż ciekawości dotyczącej powodu zniknięcia czy braku rozmów w przypadku kłótni. Czegokolwiek by osoby bliskie jej sercu nie zrobiły, nawet jeśli kłóciło się to z jej poglądami i opiniami, nie starała się ich przekonać. Zdanie drugiego człowieka szanowała, zawsze po prostu starając się być tam, gdzie była potrzebna. Była przyzwyczajona do zbroi, do roli, którą wybrała sobie w swoim towarzystwie. Gdyby tylko wiedziała, jaki chaos dział się w życiu Fairwyna, zignorowałaby wszystko i go znalazła, bo w takich sytuacjach człowiek nie powinien być sam. Jej człowiek. Przymknęła na chwilę oczy, chcąc zniwelować natłok emocji i pytań, które przychodziły jej do głowy. Kłębiło się w niej tak wiele odczuć, których nigdy nie będzie mogła wypowiedzieć na głos, że próba skupienia się na bodźcach zewnętrznych wydawała się jej najrozsądniejsza. Drobne dłonie wyczuły nawet pod materiałem czarnej bluzy, na której tylnej części zaciskały palce, że nie był już tak szczupły, jak wcześniej. Opierając głowę o jego tors, zauważyła też rozrośnięte ramiona, a nozdrza wypełnił jej zapach tytoniu i drewna, wymieszany z perfumami. Zapach tak bliski, a jednocześnie tak obcy. Fakt, że stał jak słup soli, zamiast ją odpychać, sprawiał, że zaniepokoiła się jeszcze bardziej. Zupełnie nieświadomie stworzył kolejną rysę na i tak pękającej już zbroi, sprawiając, że poczuła się gorzej. Przywróciło to ją jednak do rzeczywistości. Sposób, w jaki wypowiedział jej imię, głos, z którym wymruczał kolejne ze swoich słów.. Westchnęła bezgłośnie, leniwie unosząc powieki. Całe szczęście, że przeszklone oczy zrzucić mogła na przeziębienie czy osłabienie, zresztą, zaraz będzie dobrze. Musiała być sobą. Musiała być wężem, do którego wszyscy przywykli. Emanująca od niego kruchość i żałość sprawiały, że serce się jej krajało, jednak nie mogła zrobić nic, czego mógł nie chcieć. Zresztą, spotkali się przypadkiem. Wcale mógł nie mieć ochoty na oglądanie jej twarzy. Myśl ta przemknęła przez jej głowę niczym pocisk, sprowadzając ją do rzeczywistości. Pokręciła przecząco głową, a palce puściły materiał. - Nie musisz nic mówić. -Dłonie przemknęły przez skrawek jego pleców, talię i w końcu całkiem zostawiły go w spokoju, a ona sama zrobiła krok w tył. Wyprostowała głowę, przyglądając się mu z łagodnym uśmiechem. Poprawiła torbę na ramieniu i złapała w dłonie płaszcz, chroniąc go przed upadkiem ba bruk. Przytuliła go do piersi, zaciskając nieco mocniej. - Czyżbyś stęsknił się za Szkocką jesienią, Caesar? Nie spodziewałam się, że spotkam Cię w Hogsmade. - rzuciła pogodnie, rozglądając się na boki, posyłając głębsze spojrzenie kolorowym koron drzew. Zaraz jednak wróciło ono do młodzieńca.- Co tu właściwie robisz? Niech zgadnę - pewnie Ci przeszkadzam i odciągam od zajęć.. Musisz mi wybaczyć, to z tęsknoty. Zakończyła z delikatnym wzruszaniem ramion, puszczając mu nonszalancko oczko. I chociaż miała wiele innych słów, które chciałaby powiedzieć na końcu języka — zwyczajnie nie potrafiła, a to, ze go długo nie widziała, wcale nie było tego powodem. Nawet jakby było to kilka lat, a nie miesięcy, to i tak byłaby dla niego zawsze taka sama. Za długo i za mocno go znała, zbyt mocne były nici, które wiodły z jej palca do jego nadgarstka. Nie była człowiekiem, który robił wyrzuty. I nawet jeśli w jakiś sposób ją skrzywdził, nigdy mu tego nie powie. Zamiast tego roześmiała się, kiwając głową. - Ale żeś wyrósł i zmężniał przez ten czas skarbie.
Caesar T. Fairwyn
Wiek : 27
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192 cm
C. szczególne : Brak dwóch palców, wysoki wzrost, skupiona twarz, zimne spojrzenie, wyraźna nieśmiałość wobec młodych dam.
Cezar nie potrafił mówić o swych uczuciach. Wolał błądzić w korytarzach kłamstw lub zamykać w pokoju, byleby nie kłopotać innych swoim stanem psychicznym. Nie umiał tego wytłumaczyć, nigdy nie zależało slizgonowi na tym, by cały świat widział go jako prawdziwego twardziela, mężczyznę trzymającego na barkach krzyż i dzielnie niosącego go przez całe życie. W samotności. Nie potrzebował współczucia. Przed nią ciężko było kłamać, zachować kamienną twarz, bo za dobrze go znała, w końcu była pierwszą i ostatnią osobą dopuszczoną przez młodzieńca tak blisko. Nikt inny nie podołał, nikt inny nie był na tyle uparty i wytrwały, nie reagowała na spojrzenia pełne pogardy czy śmiałe próby zniechęcenia. Po prostu była. Dopóki jej nie spotkał, nie zdawał sobie sprawy jak bardzo tęsknił. Nie był pewny co go czeka, Nessa potrafiła być bardzo zmienna, w jednej chwili chwili płakać, by zaraz śmiać do rozpuku, całkowicie ignorując wszystkie strofujące chwilę wcześniej przeciwności losu i po części o to się bał. Nie udźwignąłby łez. Uścisk był mocny, przyjacielski, pełen tęsknoty, pachniała Hogwartem, domem, miejscem, gdzie spełnił wiele wspaniałych i groźnych chwil - w czasie wszystkich tych chwil była razem z nim, na dobre i na złe. To śmieszne, ale utożsamiał ją z zdecydowanie zbyt wieloma sprawami, jakby jej obraz zupełnie przysłaniał inne dziewczyny, w końcu była Nessą, nie potrafiłby odnaleźć drugiej takiej osobowości na całym świecie. Nie musisz nic mówić, rozbrzmiało w głowie Fairwyna jak dzwon. W tym momencie wolał żeby krzyczała, pięściami uderzała w jego klatkę, wylewając z siebie hektolitry łez, ale tak nie było. Była zbyt łaskawa, robiła coś na co nie zasłużył. Chciał mieć ją dalej przy sobie, ale nie mógł, przerwała dotyk, odsunęła od chłopaka, a on nie miał odwagi by zrobić to samo, wylewność zupełnie do niego nie pasowała, postanowił, że zachowa zimną krew i nie da się ponieść emocjom, również tym negatywnym. Czuł na sobie uważny wzrok, obserwujący każdą reakcje. - Co prawda, nie spodziewałem się w tym miejscu ludzkiej obecności, ale mi nie przeszkadzasz - dłoń położył z tyłu głowy i uśmiechnął się uspokajająco, pierwszy raz od dawna, był pewny, że nie wygląda szczerze, ale musiał grać. Dla własnego spokoju. - Musiałem wrócić do Rosji, bo babcia miała pewne problemy, a mama nie mogła jej pomóc, - mówił powoli, tak by brzmieć najbardziej naturalnie. Nie chciał mówić o tym co się stało, było za wcześnie. Nienawidził kłamać, nienawidził okłamywać j e j, ale musiał, nie było innej drogi. - Gdy nadarzyła się okazja wróciłem, muszę załatwić kilka spraw, ale nie wiem na jak długo tutaj zbawię. - Słowa Cezara w połowie były prawdą, zgrabnie ominął fakt matki, ale prawdą było, że nie wiedział czy zostanie. Nie należał do ludzi lubiących zmiany, nie lubił uczucia towarzyszącego byciu w nowym miejscu, ale nie chciał tu zostać. Przynajmniej dotychczas nie chciał. - Wyrośnięty jestem tak samo, ale to prawda, trochę przytyłem - rzekł, by za chwilę dokładniej przyjrzeć dziewczynie, której nie widział tak długo. Była bledsza niż wcześniej i wymęczona, chłopak wiedział, że razem z dniem powrotu do szkoły znów zaczęła się zajeżdżać, uczęszczając na zdecydowanie zbyt dużą ilość zajęć. Lubiła poświęcenia, w końcu ich ambicje były równie wielkie. - Zostałaś prefektem? - rzucił szybko, spoglądając na nią pytająco. Jeśli tak było to szkoła dała dziewczynie kolejny powód żeby się zajeżdżać. Nie miał serca jej umoralniać, sam poświęcał wiele dla nauki.
To była jedna z rzeczy, która ich łączyła. Lanceleyówna również nie była mistrzem zdradzania swoich wewnętrznych odczuć, chociaż niezwykle kontrastowało to z pozorną otwartością i nonszalancją. Słuchała innych, mówiła o innych, rzucała pięknymi słowami o rzeczach prostych i oczywistych, jednak swoje najbardziej prywatne lęki czy miłostki kwitowała milczeniem, bądź ogólnikiem. Nie kłamała, po prostu nie zagłębiała się w tematy, które były dla niej niezbyt wygodne lub odwracała kota ogonem, jak zawsze stawiając w centrum drugiego człowieka. Nigdy nie sądziła, gdyby cofnąć się o kilka lat wstecz, że akurat ona i Fairwyn stworzą pomiędzy sobą tak głęboką więź, tak mocne nici. Jej sposób bycia kontrastował ze spokojem, opanowaniem i brakiem wylewności wychowanka Slytherinu. I chociaż faktycznie próbował pozbyć się jej na wszystkie sposoby, nie wyszło. Była niczym kula u nogi. Nie musiał nic mówić, nie musiał jej nawet lubić czy znosić, a ona i tak zawsze byłaby przy nim, po jego stronie. Przypominała trochę małego lisa, którego sobie oswoił i zyskał niezależnie od sytuacji czy miejsca, w którym się znalazł. Nie miała żadnego logicznego wytłumaczenia wobec swoich odczuć czy zachowań, które przedstawiała względem chłopaka. Po prostu tak się stało, tak było i nie zmieniłaby tego, nieważne ile razy nazwałby ją rudą wszą czy cholerą, czy czymkolwiek innym. Nawet jeśli czuła uścisk w sercu, a oczy na chwilę jej zwilgotniały -nie potrafiła zdjąć z siebie zbroi, ulegać łatwo takim emocjom, gdy człowiek, którego dotyczyły, prezentował sobą tak odmienny obraz od tego, co zapamiętała. Mama jej kiedyś wspomniała, że gdy ktoś zamyka przed Tobą swoje drzwi, nie warto wchodzić na siłę oknem i nie wiedzieć czemu, słowa te rozbrzmiewały echem w jej głowie od momentu, w którym go tylko zobaczyła. I nawet jeśli zrobiło się jej lepiej, poczuła niewyjaśnioną ulgę, nie mogła się pozbyć tej mantry. Bo przecież odezwałby się, gdyby jej potrzebował. A nawet jeśli nie odezwał się, to chociaż uprzedził, że zamierza wyjechać. Czy miała do niego pretensje? Na początku tak, jednak na dłuższą metę nie potrafiła być egoistką, a opatulony czarną bluzą Caesar był dla niej kimś, kogo szczęście stawiała ponad swoje własne. Nie miała prawa mieć pretensji czy się bulwersować, nawet jeśli miało pozostać pomiędzy nimi wiele niewypowiedzianych na głos słów. Przecież bardzo ważne było, aby szanować wybory innych i wiedzieć, kiedy pozwolić im odejść, nie ciągnąć na siłę ich ręki. To była jego decyzja, a ona nie mogła zrobić nic innego, niż jej popierać. Uśmiechnęła się z ulgą na jego stwierdzenie, co z łatwością można było zauważyć. Plus taki, że chociaż chwilę będzie mogła się nim nacieszyć. - To samo mogę powiedzieć o Tobie! To miejsce jest znacznie popularniejsze jesienią, wiesz? Kolorowe liście tworzą naprawdę piękny korytarz, a te są wciąż zielone. I mało tu ludzi. - odparła z cichym westchnięciem, przenosząc brązowe ślepia ku górze, rozglądając się dookoła i dostrzegając pierwsze ślady czerwieni czy pomarańczu. Nadchodził czas zmian, a jakby na potwierdzenie jej słów, z pobliskiego drzewa spadł jeden z kasztanów. Powróciła do niego wzrokiem, gdy kontynuował, wciąż zaciskając drobne dłonie na materiale okrycia wierzchniego. - Rozumiem. Dobrze było tam wrócić? Mam nadzieję, że odpocząłeś od tego miejsca i ludzi dookoła, cieszyłeś się rodziną. Ahh.. Więc znów wyjedziesz? Cóż.. Sam przecież wiesz, jaka droga jest dla Ciebie najlepsza. Odparła nieco ciszej niż wcześniej jakby zaskoczona. Łagodny wyraz twarzy jednak się nie zmieniał, doskonale udawała i robiła dobrą minę do złej gry. Właściwie była zła, że nie potrafiła mu powiedzieć tego, co chciała i w jaki sposób chciała. Przesunęła dłonią po swojej szyi, brnąc ku górze i odgarniając miedziany kosmyk włosów za ucho, pozwalając sobie na ucieczkę kolejnego westchnięcia spomiędzy warg. - Trochę? Wyglądasz, jakbyś ciężko pracował i nie wychodził z siłowni. Wiesz? Nie marnujmy czasu, skoro nie wiem, kiedy znów Cię zobaczę. Chodź, przejdziemy się. Chyba mi nie odmówisz małego spaceru, co? To nie szkolne korytarze czy błonia, ale grzechem byłoby nieskorzystanie z ostatnich podmuchów lata. - wpadła w delikatny słowotok, starając się w jakiś sposób uciec od tematu, na który i tak nie potrafiłaby z nim szczerze porozmawiać. Nie byłaby w stanie powiedzieć mu prosto w twarz, że dobrze, że wyjeżdża. Zamiast tego wyciągnęła dłoń w jego stronę i przekręciła głowę w bok, posyłając mu ten sam, niezmienny od lat, zadziorny i zaczepny uśmiech. Zupełnie jakby te kilka miesięcy przerwy w ogóle nie istniało. Na jego pytanie kiwnęła głową, leniwie stawiając krok za krokiem i wpatrując się gdzieś w przestrzeń przed sobą. - Tak, tak jakoś wyszło. Strasznie mocne wejście zrobili w tym roku nauczyciele na nowy rok szkolny. Mamy pełno zajęć. Staram się też nauczyć latać, wiesz? Może obrońca czy pałkarz ze mnie marny, ale jak się uprę, to coś zdziałam. Nasza drużyna jest w koszmarnym stanie, brakuje nam zawodników, a po odejściu Lope'a mam wrażenie, że morale spadły. - mówiła jak gdyby nigdy nic, wzruszając delikatnie ramionami i co rusz zadzierając głowę, odwracając ją w bok i obdarzając go spojrzeniem. Właściwie to zerkała częściej niż zwykle, jakby chciała zapamiętać. Przecież tak wiele się wydarzyło, odkąd ostatnio go widziała, a nawet nie wiedziała, od czego zacząć. - A co z Tobą? Myślałam, że wrócisz asystować na runach. Zawsze byłeś tym zainteresowany. Znalazłeś sobie nowy cel? Znając Ciebie, poświęcisz się mu w pełni i całkiem przestaniesz o siebie dbać!
Caesar T. Fairwyn
Wiek : 27
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192 cm
C. szczególne : Brak dwóch palców, wysoki wzrost, skupiona twarz, zimne spojrzenie, wyraźna nieśmiałość wobec młodych dam.
Skutecznie ignorował uczucie beznadziejności, nieustannie pulsujące w głowie. W czasie pobytu w Rosji całkowicie odzwyczaił się od ludzkiego towarzystwa, otaczał psami należącymi do jego babci, rozmawiając tylko z kobietą, ale jej towarzystwo nie było wystarczające. Kochał staruszkę równie mocno co matkę, ale w żadnym stopniu nie mogła wynagrodzić mu rozmów ze znajomymi. Nie martwił starowinki swymi problemami, nie chciał, by zadręczała się jeszcze bardziej. W końcu straciła jedyną córką, cierpiała wystarczająco. Czasem miał tego dość, chciał prosto w twarz wykrzyczeć całemu światu, jak bardzo jest niesprawiedliwy, chciał nienawidzić magomedyków za nieuratowanie matki, chciał wyklinać nieubłaganie płynący czas, bo ten powoli zbierał swe żniwo, zabierając najbardziej kochane przez Cezara osoby. Ostatnimi czasy łapał się nawet na tym, że nie chce stracić ojca, cholerny strach opanowywał całe ciało Fairwyna, pochłaniał każdą, pojedynczą cząsteczkę duszy. On, nigdy się nie bał, skutecznie tłumił tak silne uczucia, teraz nie potrafił. To go przerażało. Z zapartym tchem słuchał słów o niczym, wypływających spomiędzy ust przyjaciółki. Strasznie tęsknił za tworzonym przez ślizgonkę szaleństwem, była niezważającym na zasady huraganem, skutecznie zaskarbiającym sobie kolejne pokłady szczerej sympatii, płynącej z prosto z głębin Fairwynowskiego serca. Mogła gadać o liściach zmieniających kolor, ale dalej przyciągała do siebie uwagę starszego chłopaka. Była jedną osobą, która nigdy go nie nudziła. - Właśnie dlatego tutaj jestem - wzruszył ramionami i spojrzał na dziewczynę spokojnie - Nie mam ochoty brylować w tłumie, a to jedyne miejsce, gdzie mogę naprawdę odpocząć - westchnął ciężko, na chwilę przymknął oczy i odwrócił głowę w bok, by za chwilę znów skierować spojrzenie niebieskich tęczówek na przyjaciółkę - Gdy jestem w swoim pokoju nie potrafię myśleć o niczym innym niż różdżki. - Nie mówił całej prawdy. Nie był pewny jak wiele powinien powiedzieć o swych nowych, nie do końca etycznych zainteresowaniach. Co prawda, nie rozbierał zwierząt na części, ale trochę zapędził się w swych odkryciach, niejako bawiąc we współczesnego doktora Frankensteina. Zagłębiał w biologicznych tomach, uczył budowy niemagicznych zwierząt, czuł, że temat ten w Hogwartcie jest ignorowany, nie chciał, by cokolwiek go omijało, przeprowadzał więc sekcje zwłok na już nieżywych zwierzętach. Był zdecydowanie zbyt ciekawski, ale ta chora potrzeba nabywania całkowicie nowej wiedzy, wciągnęła chłopaka całkowicie. Mocno zagryzł wargi, gdy dziewczyna wypowiedziała kolejne słowa. Nacieszyć rodziną brzmiało teraz wyjątkowo sarkastycznie i zadawało wiele bólu, nawet jeśli to nie było zamierzeniem panny Lanceley. Sam wybrał milczenie, musiał liczyć się z wszelkimi niedogodnościami, ludzie nie mogli unikać tematu krewnych, bo o nich niezbyt wiele wiedzieli, jasne było, że bez problemu będą o nich wspominać, jednak to dalej bolało. Rana była świeżą, a kolejne warstwy bandażu ciągle przemakały brunatną krwią płynącą prosto z serca. Nie mógł jej winić, nie chciał, nie potrafił. Musiał to przełknąć, w końcu nie powinien sprawiać jej kłopotu. Dosłownie, ciężko przełknął nieistniejącą gulę, która wytworzyła się w jego gardle i rzekł używając obojętnego tonu głosu. - Było dobrze, już dawno nie widziałem babki, matki zresztą też, w końcu ostatni raz widzieliśmy się w sierpniu, w końcu wyjechała, gdy tylko wyrzucili ją z pracy - Nie lubił myśleć o tamtym, wyjątkowo trudnym okresie. Magiczna Anglia okazała się całkowitym przeciwieństwem tego, na jaką malowało ją Ministerstwo Magii. Cezar był dogłębnie przekonany o skrupulatności i pracowitości Erdene, pozbawionej pracy tylko ze względu na pochodzenie. Dzięki temu, że był starszy, nie przeżył tego aż tak bardzo, ale nie potrafił wyobrazić sobie siebie w tej samej sytuacji, tylko kilka lat wcześniej, gdy był jeszcze szczylem, w stu procentach zależnym od matki. Był pewien, że wtedy by wyjechał razem z nią, w końcu nie widział sensu dalszego życia w Anglii, a obecnie mógł jedynie żałować, że nie zachował się jak totalny maminsynek, którym przecież był. Przez moment zastanawiał się nad tym, co powiedzieć. Chciał, ale nie chciał wyjeżdżać, chciał trzymać Nesse blisko, ale nie potrafił przemóc strachu, w końcu w ciągu swego krótkiego, dwudziestoletniego życia, stracił zdecydowanie zbyt wiele osób, powtórki nie byłby w stanie przeżyć, niby wiedział, kim chce być w przyszłości, ale to również przestało być w stu procentach klarowne. - To strasznie skomplikowane - bąknął przyciszonym głosem i odwrócił głowę w drugą stronę. Już nie potrafił patrzeć na rudowłosą, czuł. jak rozpada się na kawałki - To wszystko jest tak strasznie skomplikowane. - powtórzył, tym razem głośniej, by za chwilę dodać - Myślałem, że dorosłe życie będzie przyjemniejsze, może to dziwne, ale nawet ja gubię się w tej nowej rzeczywistości - zakończył smutno i bez słowa ruszył z nią w przód, mając nadzieje, że Nessa potraktuje to, jak zaproszenie do przechadzki. - Odpoczywałem tylko i wyłącznie mentalnie, przez całe wakacje rąbałem drewno, ale praca fizyczna była mi potrzebna. Każdy powinien popracować tylko i wyłącznie mięśniami, nieustannie wykonywać tą samą, żmudną czynność. To uczy pokory i szacunku do robotników nawet najniższego szczebla - Dawno nie wydawał z siebie tak wielkiej ilości słów, całkowicie nienaturalne uczucie ogarnęło jego organizm. Czuł dziwaczny rodzaj podniecenia, płynący z prowadzenia tak banalnej, ale i pięknej w swej prostocie rozmowy. Dzieląc połową myśli, uwalniał swój nieustannie przemęczony mózg, od najprostszych trosk i przemyśleń, nieustannie przetrzymywanych w głowie. Każdy ma jedna swój limit, nieprzekraczalny kres — tym razem kres osiągnął Cezar. - Nie powinnaś się dziwić - spojrzał na nią z góry i pierwszy raz od dawna uśmiechnął całkowicie szczerze - Ktoś musi trzymać ślizgonów w ryzach, szlabany czy punkty ujemne nie robią już na nikim wrażenia, ale złość rudej prefekt już tak - Był strasznie dumny z osiągnięcia przyjaciółki i jednocześnie martwił o stan jej zdrowia. Na pewno się przepracowywała, podlewała mózg litrami kawy, tak jak podlewa się kwiaty. Ona nie była jednak kwiatem potrzebującym nieustannej, kofeinowej stymulacji. Zdziwiony, wiedział, jak bardzo boi się latania, jego mózg nie był w stanie zobrazować wizji, w której Nessa lata na miotle, to całkowicie się nie zgadzało, wydawało niepoprawne i złe. Poczuł silne ukucie serca, wielką potrzebę otoczenia młodszej dziewczyny opieką, skończył szkołę i najwyraźniej brakowało osoby wybijającej rudowłosej beznadziejne pomysły z głowy. - Myślałem o tym, ale nie wiem, czy wytrzymam napięcie, jakie generuje mój ojciec. Lubię pracę pod presją, ale nie w toksycznej atmosferze, słysząc ciągłe przytyki i uwagi dotyczące mej inteligencji. Na dłuższą metę nie da się tak pracować. - Edgar nie był tylko niemiły i wredny, on był toksyczny. Niczym wirus rozprzestrzeniał w ludziach nienawiść do przedmiotu, który prowadził i skutecznie zniechęcał potencjalnych przyszłych uczniów do nauki. Miał wielką wiedzę, ale to nie wystarczało, potrzeba było jeszcze specjalnej nauczycielskiej żyłki i ludzkiej życzliwości, mężczyzna tej ostatniej nie posiadał wcale. W głowie Cezara na chwilę pojawiła się myśl, żeby wrócić, otoczyć opieką Nesse i resztę ludzi, których kochał, ale nie potrafił. Zaangażowanie nie było tym, co by go uzdrowiło, nawet jeśli na chwilę zapomniałby o swych problemach, całkowicie poświęcając innym ludziom. - W tym roku nie spotkamy się na zajęciach, w następnym raczej też nie, ale nie martw się, jestem blisko, mieszkam w Hogsmeade. Moje drzwi stoją dla Ciebie otworem - Właściwie to nie chciał widywać nikogo innego. Chłopakowi w zupełności wystarczyła obecność rudowłosej, mógł siedzieć z nią w milczeniu, mogła do niego mówić, ta kwestia stała się całkowicie obojętna, nawet jeśli w przeszłości zarzekał się nad tym, jak bardzo nienawidzi świergotania dziewczyny. Postanowił zmienić temat, na luźniejszy i zdecydowanie dużo bardziej przyjemny. - Myślę nad adopcją psa - wystrzelił niespodziewanie, spoglądając na dziewczynę zaciekawionym wzrokiem i czekając na jej opinię. Tęsknił za psiakami w mieszkaniu babci, ale ich zabrać nie mógł, dlatego pierwszego dnia, gdy wrócił do Anglii, postanowił wziąć pod opiekę czworonoga. I z tym pomysłem nosił się dotąd, Cezarowi brakowało impulsu, iskry, która pchnęłabym go w ogień.
Caesar był człowiekiem nieprzyzwoicie dobrym i poprawnym. Takim, któremu dzisiejsze czasy dawały w kość i sprawiały trudności w odnalezieniu się. W całej swojej pozornie łobuzerskiej aparycji był obrazem swojego rodzaju niewinności i uroku, które sprawiały, że Nessa miała tak silną potrzebę bycia jego kulą u nogi. Był jej przeciwieństwem, a jednocześnie wykazywał podobieństwa, których nie potrafiła sobie wytłumaczyć. Wiele znosił dla innych, często zapominał o sobie — tylko w przeciwieństwie do niej, on znal granice. Wiele razy była na siebie wściekła, że posłuchała Beatrice i otworzyła się na innych. W gruncie rzeczy ona, kuzynki czy właśnie Fairwyn w zupełności jej wystarczali. Im więcej ludzi ją otaczało, im więcej ich brnęło do jej towarzystwa i dokładało kolejne części zbroi, tym było jej trudniej. Rozmawiała dużo, a tak naprawdę wcale. I tyle o ile on tęsknił za rozmowami ze znajomymi, tak ona chętnie odcięłaby się od świata i spędziła miesiąc na rąbaniu drewna z psami, mogąc wsłuchać się sama w siebie. Nie miała jednak o tym pojęcia ani o okolicznościach, którego jego wyjazdowi towarzyszyły. Jak bardzo był tam samotny? A skoro był człowiekiem samotnym, dlaczego się nie odezwał? Patrząc teraz na Caesara, którego usta nie zdradzały jej niczego, kiedy oczy mówiły tak wiele, było jej przykro. Była wściekła, że tkwiła w okropnej kropce, nie mogąc zrobić niczego. Obiecała sobie przecież, że nie będzie nachalna i nie będzie się narzucała, sam kiedyś tego chciał. Niemniej jednak zdawkowe odpowiedzi, krótkie dialogi, które ze sobą prowadzili dzisiejszego popołudnia, nijak nie przypominały jej tych, które mieli ze sobą jeszcze za czasów szkolnych chłopaka. Tak niewiele czasu minęło, a tak bardzo na nich wpłynął? Dlaczego nie zauważyła niczego dziwnego w jego zachowaniu przed tym wyjazdem do Rosji? Dłoń dziewczyny zacisnęła się na skórzanym pasku od torebki, a ciche westchnięcie uciekło spomiędzy warg. Co z tego, że był obok, kiedy go nie było wcale? Miała wrażenie, że przebywa z cieniem człowieka, który był przecież dla niej jedną z najważniejszych osób na świecie. Widziała walkę, którą toczył sam ze sobą, chociaż udawała, że jest ślepa i wypowiadała kolejne słowa, nad którymi właściwie straciła panowanie. Nie rozumiała, na czym polegały te bitwy, jakie uczucia w sobie tłumił i co właściwie chciał, a nie mógł powiedzieć? Był przecież odważny, bezinteresowny. Był do jasnej cholery Caesarem Fairwynem, który był — dzięki Merlinowi — kompletnym przeciwieństwem swojego ojca. Więc co tu poszło nie tak? W którym momencie jej wilk wybrał złą ścieżkę i oddzielił się od swojego stada? Miał przecież innych, nie był nigdy sam, a na pocieszenie i nawet gdy inni byli zajęci, trafiała mu się w życiu ruda wsza. Ślizgonka uśmiechnęła się łagodnie, kończąc wypowiedź i łapiąc głębszy oddech. Czy tak bardzo przerażało ją to, co się z nim stało, że nie potrafiła stanąć na rzęsach i go naprawić? Przecież zawsze sobie radziła, ze wszystkim. Jaki z niej Lancelot, jaki obrońca? To wszystko źle idzie ruda, kompletnie nie tak. - Mówisz? W takim razie udaj się kiedyś w moje strony, do Doliny. -zaczęła znów, wcześniej przybierając zamyślony wyraz twarzy i uciekając wzrokiem. Umysł powędrował jej w stronę domu i terenów, które znała tak dobrze. Było to naprawdę urokliwe, pełne magii i spokoju miejsca, zwłaszcza w tygodniu, kiedy to większość ludzi skupiona była na pracy i szkole. Ślepia dziewczyny, których kolor przy obecnym świetle przypominał karmel, wyszły naprzeciw spojrzeniem błękitnym oczom chłopaka, zatrzymując się na nich na dłużej. - Jest tam altana Helgi i małe jezioro. Mieliś... Powinieneś tam pójść, szum wody sprawia, że wewnątrz jest Ci lepiej. Zupełnie, jakby była magiczna! Różdżki.. Wpadłeś w to, co? Jak Ci idzie skarbie? Zakończyła z ciekawością w głosie, karcąc się jednak w duchu za wcześniejszą zmianę zdania co do tego, co chciała mu powiedzieć. Miała wrażenie, że takie sentencje nie były teraz właściwie, chociaż naprawdę chciała go tam zabrać i mu pokazać, żeby wiedział, jak tam wrócić. Nessa miała to do siebie, że gdy już zjawiała się w rodzinnym domu — całe dnie snuła się po okolicy czy rezerwacie. Była to jej konfrontacja samej ze sobą, swój czas. Dzięki temu poznała wiele sekretnych, wyjątkowych miejsc. Zawsze mogła dobrać coś, co pasowało do jej aktualnego nastroju. Czegokolwiek by nie powiedział, powinien wiedzieć, że akurat Lanceleyówna zawsze będzie go wspierać i motywować, ciesząc się z najmniejszego nawet sukcesu. Wiedziała, że był ambitnym chłopakiem i potrafił ciężko pracować, więc z łatwością mógłby osiągnąć sukces w każdej z magicznych dziedzin. Skupienie się na magicznych kijkach sprawiało, że czarodzieje mogli mieć nadzieję na nowe rozwiązania i rdzenie, być może nawet zastosowanie mniej znanych drzew czy krzewów do ich produkcji. Nessa nie znała się jednak na sposobach produkcji, nie miała pojęcia, jak w praktyce wygląda pozyskiwanie rdzeni, chociaż doskonale wiedziała, czego się do nich używa. I nawet jeśli wyobrażenie ślizgona ubabranego w krwi jednorożca i z sercem druzgotka w ręku było przerażające, to i tak było konieczne do osiągnięcia przez niego sukcesu w wymarzonej dziedzinie. Rozumiała to. Miał szczęście, że nie wiedziała o jego uzależnieniu i zatopieniu się w pracy, bo z pewnością wysłuchiwałby monologów na temat dbania o siebie oraz o tym, aby nie przesadzał dla własnego dobra. Oczywiste było, że uzyskiwanie rdzeni mogło zmienić człowieka. - Hmm? - mruknęła, marszcząc brwi i nos na chwilę, gdy rzuciło się jej w oczy przygryzienie wargi. Zupełnie, jakby zadała złe pytanie albo powiedziała coś, czego nie powinna. Tylko co? I znów trybiki w umyśle Lance weszły na pełne obroty, szukając rozwiązania tej zagadki. Analizując wszystkie słowa, które padły z jej ust w kierunku Fairwyna dzisiejszego wieczoru, jednak ostatecznie nie znalazła niczego, co mogło wywołać ten dziwny wyraz oczu i maltretowanie własnych ust. Nie potrafiła zrozumieć. Skąd mogła wiedzieć, że zdała mu ból? Uniosła dłoń, chowając kosmyk włosów za ucho i odrzucając na bok warkocza, poprawiła torebkę na ramieniu. Znów dopadały ją złe myśli. Niczym demony, takie, co ścigały dzieci w snach i w teorii były wymysłem dorosłych do wzbudzania strachu i wymuszana posłuszeństwa. Znów poczuła ten nieprzyjemny ścisk w skroniach, a obraz zawirował niczym przy obrocie do walca klasycznego podczas balu. Wypuściła głośniej powietrze, uśmiechając się i ukrywając jak zwykle wszystko pod maską spokoju i łagodności. Ton głosu, którego użył, sprawił, że kiwnęła jedynie głową, przyjmując wypowiedziane przez niego słowa do wiadomości. Przypominały zimniejszy prysznic po wyjściu z łóżka niż rozmowę z kimś ważnym, jednak nie miała w zwyczaju marudzenia ani narzekania. Nigdy go nie zapytała o to, czy lubił Anglię. Nikogo nie pytała, jeśli wiedziała, że przeniósł się z odległego kraju. Mama jej kiedyś powiedziała, że tęsknota za ojczyzną i jej zwyczajami zostaje w sercu zawsze i nawet jeśli Nessa nie do końca potrafiła zrozumieć, skąd brała się pewność w jej słowa, zapamiętała to i nie grzebała, dopóki sam się ktoś nie odezwał. Nie potrafiłaby sobie też poradzić, gdyby wyjechał w czasach, gdy ona była jeszcze zamkniętym w sobie introwertykiem ze skłonnościami do agresji. Głupie dziecięce myślenie płatało figle, sprawiając, że pojawiało się w jej głowie przeświadczenie, że jak tylko wspomni o Rosji, to on tam wróci. Miał niby w szkole Edgara, ale każdy wiedział, jakim ten mężczyzna był człowiekiem. Zawsze miała mu za złe podejście do syna, zawsze było to jeden z powodów, dla których patrzyła na niego w taki, a nie inny sposób. A co do samej Rosji.. Oczywiście coś jej mówił, jakieś drobnostki. Opowiadał o krajobrazie czy o muzyce, o której kiedyś go męczyła. Wtedy jeszcze rozmowa szła im dobrze i była normalna w przeciwieństwie do tej abstrakcji, która miała miejsce teraz. Miała wrażenie, że mogłaby uczyć się pływać w tej gęstej ciszy, którą wypełniały jakieś negatywne i smutne obłoczki. Wpatrywała się w czubek własnych butów, gdy odwrócił głowę, mrucząc coś pod nosem, co sprawiło, że spojrzała na niego z dołu z bezsilnością widoczną w oczach, chociaż z uśmiechem wymalowanym na twarzy. Caesar nie był jedynym człowiekiem, który w tym parku się rozpadał. - Wiem. Ciężko Ci, jest paskudnie i nie przez jakiś czas jeszcze będzie. Poradzisz sobie w końcu, tylko potrzeba czasu. Gdy się dorasta, to pojawia się wiele problemów, których nie widzieliśmy jako dzieciak, nastolatek czy nawet student. Nie masz możliwości powtórzenia niektórych zajęć czy sprawdzianów, po prostu musisz pogodzić się z sytuacją i oceną, którą dostałeś. Ty to Ty, poradzisz sobie. Wiem o tym. Dlatego po prostu się nie poddawaj, dobrze? Nie miała pojęcia, w którym momencie jej odpowiedź zmieniła się w monolog, przedstawiając sobą stos niedorzeczności i głupot, które równie dobrze mogłoby mu powiedzieć małe dziecko, gdy rozlał mleko. Odnalezienie się w nowej rzeczywistości, gdzie wymiar konsekwencji i obowiązków był ogromny, inny, nowy — musiało być okropne. Nie potrafiła jednak swojej wiary w Caesara przekształcić w przeczucie. Opuściła dłoń, patrząc na nią chwilę i stojąc w miejscu. Dlaczego pierwszy raz w swoim życiu pomyślała o tym, że nie powinna była tu przychodzić? Zacisnęła wargi, przymykając oczy i odganiając od siebie wszystko to, co sprawiało, że miała ochotę się rozpłakać albo iść się schlać, zapomnieć, odpocząć, przestać myśleć. Miała wrażenie, że słyszy, jak kolejna rysa powstaje gdzieś w jej środku. Była jednak upartą, nieugięta, masochistyczną, bezpłciową dżdżownicą i zaraz podbiegła do chłopaka, chowając dłonie za siebie i splątując je ze sobą. Uśmiechała się jak zawsze, przesuwała wzrokiem po okolicznych drzewach, jego twarzy i w końcu własnych butach, przypominając sobie o najważniejszym, co kiedyś obiecała.- I miałeś taką ładną koszulę w kratę? Aż dziwne, że nie przywiozłeś ze sobą żadnej blond narzeczonej. - zaczęła zaczepnie, puszczając mu oczko i nachylając się nieco do przodu. Pozwalając, aby warkocz spłynął w dół i kołysał się na ramieniu, obijając się o klatkę piersiową i brzuch. -Masz rację, to przyjemna odmiana. Czasem przez magię zapominamy o pewnych wartościach. Ja też nie lubię do wszystkiego jej używać. Odparła z delikatnym wzruszeniem ramion, przenosząc wzrok z twarzy chłopaka na niebo, przez co wyprostowała się, odchylając głowę nieco do tyłu. Przyjemny powiew wczesnojesiennego wiatru uderzył w bladą, drobną buzię i sprawił, że luźne kosmyki włosów zakołysały się leniwie. Czując na sobie wzrok, odwróciła głowę w jego stronę, wciąż jednak zadzierając ją do góry. Zapomniała już, jak był wysoki. Zapomniała też, jak wyglądał, gdy się uśmiechał w naturalny sposób. Mimowolnie odwzajemniła gest, nawet nieco bardziej niż chciała pierwotnie. - Czy ja wieeem. Mam naprawdę trudne przypadki! Alek wrócił do szkoły i dwie jego kuzynki przeniosły się do Hogwartu. Tyle o ile Zakrzewski się uspokoił to Wessberg bije wszelkie rekordy i nie sądzę, że nawet ja go uratuję czy moja złość. Właściwie to nawet nie mam tyle czasu, ile bym chciała im poświęcić. Poza tym oni nie są specjalnie chętni do współpracy. Nasz dom jest pełen nietuzinkowych osobników. Nawet już nie mam do kogo chodzić spać do dormitorium. - zakończyła z westchnięciem, rozkładając bezradnie ręce na boki. Udawała troszkę, chcąc dodać całej sytuacji dramaturgi. Było ciężko, ale radziła sobie. Była uparta i nie potrafiła odpuścić. Brzydkie nawyki spania z ludźmi zostały jej jednak nadal, a teraz jak Mall wyjechała na jakiś czas, miała Isabelle i ewentualnie Corteza, chociaż nie była pewna, czy kędziorek byłby zachwycony nocnym towarzystwem. Przesadzała z kawą, zajeżdżała się i pomimo zmęczenia i coraz częstszych problemów, robiła więcej. Wywróciła oczyma na jego minę. -Nie dziw się tak, drużyna potrzebuję zawodników. Poprosiłam Lennoxa, żeby mnie uczył. Heaven została kapitanem, jednak wciąż nie mamy kompletnego składu. Znalazłam trochę czasu, więc im pomogę. Wytłumaczyła z delikatnym wzruszeniem ramion, dając mu tym samym do zrozumienia, że wszystko pod kontrolą i nie musi się o nią martwić. Poradzi sobie tak jak zawsze. Trzeba było liczyć swoje strachy i lęki, stawać z nimi twarzą w twarz. Powtarzała to sobie niczym mantrę. Gdy wspomniał o Edgarze, mimowolnie przytaknęła. Naprawdę chciałaby mieć go w szkole, jednak doskonale wiedziała, że wpłynęłoby to na chłopaka naprawdę tragicznie. I zrobiłaby wszystko, żeby stracił tę pracę, za co pewnie by jej później dziękował. - Masz rację. Ciesze się, że jednak nie zostałeś tym asystentem.. Twój ojciec doskonale radzi sobie sam ze znęcaniem się nad ludźmi. Lepiej, żeby wytykał mnie czy innym brak mózgu niż Tobie. Ty masz mózg. -powiedziała pewnym tonem, posyłając mu delikatny uśmiech, mający na celu utwierdzenie go w przekonaniu, że bardzo wierzyła swoim słowom. Nie wątpiła w wiedzę i umiejętności nauczyciela, jednak jego metody pozostawały wiele do życzenia. Nawet ją zniechęcał do run, kiedy była osobą, która nienawidziła opuszczać zajęć i kłóciła się z nauczycielką, że da radę zdać egzaminy ze wszystkich przedmiotów. Zatrzymała się gwałtownie, gdy wspomniał o tym, gdzie mieszka. Przez chwilę ogarnęła ją złość i smutek, bo przecież.. Dlaczego jej nie powiedział? Jak długo siedział pod nosem zamku, zajmując się swoimi patykami, kiedy ona zastanawiała się, czy wilk ma się dobrze i żyje? Pokręciła szybko głową, zaśmiała się nieco może nerwowo pod nosem, unosząc dłoń i przesuwając po włosach. - Nie spodziewałam się, że mieszkasz tutaj! Że tak szybko znajdziesz mieszkanie! Nie martw się, nie będę Ci się narzucać, ale dziękuje. -wydusiła z siebie w końcu, wzdychając cicho i jak zwykle gasząc swoje emocje, skupiła się tylko Fairwynie. Podeszła do niego, wyciągając dłoń i stając na palcach — pomimo szpilek, nadal trochę brakowało, żeby swobodnie pogłaskała go po głowie, co zresztą zrobiła.- Czyli jednak sobie jakoś radzisz z dorosłością. Ze wszystkim. Dodała ciszej, opuszczając dłoń i cofając się o krok, co by nie przesadzać z naruszaniem jego przestrzeni osobistej, co wcześniej robiła nałogowo i notorycznie. Nawet nie wiedział, ile ją kosztowało tak eleganckie i grzeczne zachowywanie się. Ruszyli dalej, a on wspomniał o psie. Nessa uwielbiała psiaki, więc przytaknęła najpierw głową, aby zaraz wyprzedzić go i obrócić się dookoła własnej osi, idąc do niego przodem, a tyłem do reszty świata. Przyglądała mu się badawczo, zaciekawiona i już snująca teorię o tym, jaki najbardziej by do Caesara pasował. - To dobry pomysł, skupiłby się na czymś innym w swoim pokoju, bo pewnie chciałby z Tobą spać. Masz na myśli konkretnego? Nie wiem, takie wielkie macie tam w Rosji, co mogą polować na niedźwiedzie. Takie też puszyste, niedźwiadkowe. Idealne do tulenia. Takiego? Czy może biszkoptowego labradora? -pytała z entuzjazmem, chowając ręce za siebie, wcześniej poprawiając jego torbę. Dobrze, że chociaż chwilami ich relacja była namiastką swojej wcześniejszej formy. - Mógłbyś go tu zabierać, do parku. Albo ją, jeśli wolałbyś suczkę.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Złota jesień, którą Ezra uwielbiał, powoli odchodziła w zapomnienie na rzecz pluchy, zawieruchy i niskich zimowych temperatur, których Ezra nie znosił. Stopniowo spadał więc także jego humor - nie warczał może na otaczających go ludzi, ale ewidentnie było widać, że nie jest najlepszą osobą na towarzyskie spotkania; inne rzeczy zajmowały jego głowę. Między innymi? Teatr. Długie, wyczerpujące próby, które najwidoczniej wpływały na jego koncentrację wobec wszelkich innych rzeczy, takich jak chociażby dostanie się do domu. Nie miał pojęcia co się stało - był za bardzo rozproszony? Jego myśli jakimś cudem tuż przed teleportacją uciekły do parku, niewątpliwie urokliwego nawet przy takiej paskudnie chłodnej porze roku i w ogóle porze dnia? A może zakłócenia magiczne zrobiły mu psikusa, wyrzucając o kilka ulic od mieszkania. Co by się nie stało, nie wprawiło go to w fantastyczny humor - był zmęczony i odrobinę obolały, zdecydowanie marzył o innych rzeczach niż spacery po parku. Jednocześnie pozostawał jednak rozsądny; nieudana teleportacja mogła skończyć się o wiele gorzej niż tylko błędem obliczeniowym w metrach, na przykład rozszczepieniem. Ezra lubił swoje kończyny, szybszy powrót do domu nie byłby warty utraty którejkolwiek z nich. W dodatku, gdyby wszystko szło po jego myśli tego dnia, stracił by okazję do pewnego spotkania, szczęśliwego czy nie, to się jeszcze miało okazać. Na pewno jednak wartościowego. Ludzkie ścieżki różnie się ze sobą krzyżowały, Ezra oczekiwałby na swojej drodze wielu ludzi; Fire, Heaven, Cassiusa, Bridget, Leo czy nawet profesora Bergmanna, @Padme A. Naberrie była jednak niespodzianką. Zresztą, początkowo przeszedł obok niej zupełnie obojętnie, zagłębiony we własnych myślach. Dopiero jakiś gest lub może dźwięk wydany przez dziewczynę, lub po prostu przebłysk intuicji; może wszystko razem, skłoniło Ezrę do podniesienia wzroku. Wyraz głębokiego zaskoczenia przebiegł po jego twarzy, a z gardła wydobyło się mimowolne pytanie: - Padme?
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Bycie całkiem dobrą kucharką w renomowanej restauracji wiązało się z brakiem czasu na życie i normalne funkcjonowanie, gdy wolne dni większość z nich, osób po fachu, traktowała jak szukanie świętego Graala – choć te może i istniały, i każdy o nich słyszał, rzadko kiedy rzeczywiście dostawał więcej, niż zaledwie jeden marny dzień na spożytkowanie go po swojemu. Gdy jednak taki udało się wyszarpać z grafiku pełnego pracy – spokojnie można było nazwać taki dzień świętem. Nie traciła więc czasu, świętując swoje wolne w specyficzny sposób; szybkim krokiem maszerowała przed siebie, dzierżąc w rękach pudełko, lecz to okazało się zrobić jej na złość, komplikując nieco założony plan. Z donośnym hukiem cała zawartość wysypała się przez dziurę w spodzie lecąc w każdą możliwą stronę, w tym pod nogi przechodzącego z naprzeciwka chłopaka, którego z początku zignorowała. Słysząc jednak swoje imię, odwróciła się a widok Ezry wyraźnie ją zaskoczył – sądziła, że wraz z Leo byli nierozłączni. Nie wiedziała natomiast o tym, że już dawno nie byli ze sobą, od pewnego czasu przestała interesować się plotkami i unikała ich jak diabeł wody święconej, byleby tylko nie usłyszeć czegoś na swój temat, czy Lysandra, którego zresztą unikała w niemniejszym stopniu od wielu miesięcy. Nie wiedziała, bo nie miała skąd wiedzieć: jej kontakt z Leonardem, Ezrą, czy kimkolwiek bliskim tym osobom a jednocześnie jej, urwał się zaskakująco szybko, lecz nie miała nic przeciwko temu; dorośli, każdy żył swoim życiem, poza tym już dawno zauważyła kruchość relacji, danego słowa, które rozmywało się w powietrzu za sprawą silniejszego podmuchu i przeciwności losu. Zdziwiła się więc jego widokiem – zauważając, że nie tylko ona – ale szybko posłała mu przyjazny uśmiech, dokładnie taki sam, jak tamtego felernego wieczora na jarmarku, gdy opatrzyła pokiereszowany nos Ezry. Nie podejrzewała, że ich drogi splotą się ponownie w małej magicznej wiosce. – Dobrze wyglądasz – zignorowała zarówno rozerwane pudełko, jak i rzeczy, którymi zamierzała odmienić i udekorować swoje mieszkanie walające się wokół nich; szczęściem w nieszczęściu zdobycie farby do przemalowania ścian pozostawiła na inny dzień, choć musiała przyznać, że upaprana na kolorowo ścieżka dodałaby chociaż odrobinę kolorytu smutnemu i ponuremu Hogsmeade. Może powinna o tym pomyśleć i zamiast jedzeniem, rozweselać ludzi dosłownie, malując budynki i chodniki? – Jak się masz? – spytała, odnajdując w kieszeniach płaszcza rękawiczki i równie szybko nałożyła je na szczypiące z zimna dłonie – dawno nie rozmawialiśmy – nie pamiętała już kiedy był ostatni raz, ale jednego była pewna: okrutnie dawno, gdy w tym czasie zdążyła wplątać się w związek, zdać egzaminy, jąć się nowej pracy i wyjechać na kurs kulinarny do Hiszpanii a potem obmyślić kilkukrotnie plany remontu kameralnego mieszkania nieopodal.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Taki huk trudno było przegapić - lub może przesłyszeć? Z samej ciekawości, jeszcze nie okraszonej chęcią pomocy (wszak zależało to od osoby, której przydarzył się ów nieszczęśliwy wypadek) powiódł spojrzeniem do sprawczyni zamieszania. Jego relacje z Padme były różne - nigdy nie miał jej zapomnieć nieocenionej pomocy podczas zimowego festynu, podczas którego mógłby zostać zrównany z ziemią i stopiony ze śniegiem. Nie miał jednak też posłać w niepamięć całej jej relacji z Leonardo; tego że za jej przyczyną (za co absolutnie jej nie winił!) na chłopaka złościła się Ruth, że sam Vin-Eurico martwił się tak źle zakończoną znajomością. Na swoim koncie mieli zatem kilka minusów, ale również kilka ogromnych, ogromnych plusów, które sprawiły, że Ezra ucieszył się widokiem byłej Krukonki. - Och, dziękuję - zaśmiał się, szczerze zaskoczony jej słowami, szczerze w ogóle zaskoczony tym spotkaniem. Drobiazgowym spojrzeniem otoczył jej twarz, chcąc wyłapać wszystkie zmiany, które zdążyły się dokonać w czasie jej nieobecności. Nie musiała wcale zmienić się dużo, chodziło raczej o te drobne rzeczy; o policzki, bardziej lub mniej wysmukłe, o sposób w jaki układały się włosy na wietrze, o rodzaj makijażu, którym podkreślała swoją wyjątkową urodę. - Tobie też niczego nie brakuje. Zresztą nigdy nie brakowało. - Mrugnął żartobliwie, zsuwając spojrzenie z niej na resztę otoczenia. Głupio trochę było mu stać pomiędzy tym chaosem rozrzuconych przedmiotów, toteż przyklęknął jako pierwszy, nie ignorując rozerwanego pudełka, i zaczął zbierać rzeczy Padme, cały czas jej jednak słuchając. - Mmm, trochę minęło, racja. Nawet nie wiem, w którym momencie mojego życia się zatrzymałaś i czy w ręce wpadły ci jakieś gazety. Bo wiesz, karierę robię - zaśmiał się w typowym, wyreżyserowanie pyszałkowatym tonie. - Gorzej, że w Hogwarcie. Tak by za mną tęsknili, że nie chcieli mnie wypuścić, mówię ci. - Pokręcił głową, nie czując już zażenowania tą informacją. Było, jak było. - Lepiej mów co w twoim wielkim świecie. Gdzie byłaś, kiedy nie było cię tutaj? Zresztą, przejazdem jesteś, czy wróciłaś? - zainteresował się. Jednocześnie poczuł się dziwnie, że mimo iż w rękach miał dużo przedmiotów Padme, to nie miał gdzie ich włożyć. - Eee, mógłbym twoje pudełko?
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Uśmiechnęła się, chociaż gdzieś w głębi ducha czuła się nieswojo z podobnym komplementem wypowiedzianym przez byłego chłopaka jej byłego chłopaka i byłego zauroczenia jej byłej przyjaciółki, z którym w dodatku wcale na początku nie dogadywała się tak dobrze, jak teraz. Jednak podziękowała, zauważając, że wciąż była łasa na miłe słowa a brak skromności jej nie dotyczył: w końcu nie zaczęła przeczyć słowom Ezry jak zrobiłaby zapewne połowa innych kobiet. – Nic nie wiem, musisz opowiedzieć mi wszystko od początku – nie kłamała; rzeczywiście nie czytywała gazet a podczas jej związku z Lysandrem nie interesowała się otoczeniem i nie interesowała się nim również przez ponad ostatni rok, gdy skupiała się wyłącznie na czubku własnego nosa. Ale nie oznaczało to, że zachęciła go ze zwykłej grzeczności, gdy rzeczywiście była ciekawa co takiego wydarzyło się w życiu Krukona – u mnie właściwie nic nowego, niezmiennie mieszkam w kamienicy niedaleko, pracuję w Londynie a teraz przymierzam się do remontu, nieudolnie, jak widać – zaśmiała się, choć wiedziała, że z jej brakiem czasu, marnym zapałem i kotem–nie–pomocnikiem szybko wspomnianego remontu nie skończy – nie ma o czym rozmawiać, ale chętnie posłucham o twojej karierze; zdążyłam już zapomnieć jak było w Hogwarcie – podała mu pudełko, niedbale zbierając porozrzucane rzeczy a kiedy uporządkowali już wszystko, przeniosła pytające spojrzenie na Ezrę – może przejdziemy się na kawę? Jeśli masz czas – potrzebowała znajomych, wiedziała o tym, a Krukon zdawał się być jedną z niewielu przychylnie do niej nastawionych osób. Skoro więc zaczynała wszystko od zera a los zsyłał go na jej drogę może powinna wykorzystać ten fakt?
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Chłodne powietrze w istocie pomogło mu się nieco ostudzić i uspokoić. Przestało padać, a jednak zimno było dokuczliwe. Założył kaptur na głowę, wcisnął ręce do kieszeni czarodziejskiej szaty i szedł wgłąb Hogsmeade, nawet nie siląc się na omijanie błotnych kałuż. Serce w jego klatce piersiowej biło nierówno i tłumaczył to sobie zdenerwowaniem skierowanym na Gabrielle. Wolał nie dociekać czy biło w przyspieszonym rytmie z innych powodów - chociażby tego, który podąża u jego boku. Zerkał na niego ukradkiem raz po raz jakby upewniał się czy on dalej tu jest czy jednak nie postanowił go zostawić samemu sobie. Trzymając ręce w kieszeniach wyczuwał w nich dwa przedmioty - metalowy i ciepły od jego dotyku kapsel po piwie oraz o podobnej temperaturze ostatnia fiolka z eliksirem spokoju. Obracał ją dyskretnie w palcach próbując się powstrzymać przed odruchowym wlaniem w siebie całej zawartości. Psychicznie czułby się lepiej wiedząc, że ponownie stanie się senny, sztucznie wyciszony i przede wszystkim obojętny na jakiekolwiek emocje. Szedł po prostu przed siebie, nie prowadził ich w żadne konkretne miejsce. Jak wspomniał w Hogs Cafe, potrzebował "rozchodzić" swoją złość jako, że nie miał czym innym się posiłkować. Przez dłuższy czas nie odzywał się, a pogrążył we własnych myślach. O zgrozo, większość dotyczyła Skylera. Zastanawiał się nad jego postawą, śmiałymi słowami i bezpośredniością. Powinien wściekać się na niego za jawne kłamstwa, a zamiast tego zastanawiał się czy potrafiłby się w nim zakochać. Niewątpliwie pomogłoby mu to stanąć na nogi i oddalić się od zepsucia, a jednak obawiał się znów wpaść w tor kochania kogokolwiek w ten sposób. Już raz ofiarował całego siebie - duszę, serce i ciało - pewnej osobie, a teraz jej nie było. Nigdy nie wróci, a on na jej widok nie padłby na kolana z tęsknoty a rzucił się mu do gardła z rozpaloną do czerwoności różdżką. Wtłoczył do płuc chłodny zapas powietrza, by pozbyć się niewygodnych myśli. Zacisnął palce ukryte w kieszeniach i podniósł barki, aby ukryć się choć trochę przed siekającym chłodnym wiatrem. Słowa wypowiedziane przez niego jeszcze w Hogs Cafe przeplatały się teraz po jego myślach i próbowały ułożyć w sensowną całość. Chyba na wpół świadomie zachowywał się w dziwny sposób i wysyłał Skylerowi sprzeczne sygnały. Przyłapał się, że znowu na niego zerka, ale tym razem dłużej. - Przepraszam. - odezwał się po kilku długich minutach milczenia. Zwolnił kroku, czując niejaką ulgę, że złość powolutku z niego ulatuje i nie musiał wlewać w siebie eliksiru. Zachowa na później, na awaryjną sytuację. - W listach przemawiała chyba moja podświadomość, a wtedy w mieszkaniu byłem bardzo podatny. - postanowił wytłumaczyć swoje zachowanie. - To wszystko prawda tylko, że po prostu... wbrew wszystkiemu to coś nowego dla mnie. - zerknął leniwie na ciemne niebo pełne szaro-granatowych chmur. - Mówiłem ci, że myślałem trochę przez te parę dni i zastanawiam się... zastanawiam się czy byłbym się w stanie jeszcze raz zakochać. - wrócił do niego wzrokiem, mówiącym niemo "czy mógłbym się zakochać na przykład w tobie?". Spiął ramiona czując jak wzdłuż kręgosłupa przebiegł chłodny dreszcz zdefiniowany strachem przed kolejną uczuciową porażką. Skyler miał rację. Z zewnątrz wyglądało, iż pozwalał mu na zbliżanie się do siebie, na flirtowanie i jak to nazwał, podrywanie go. Nie nakreślił mu granic, bowiem chciał sprawdzić własne odczucia i wrażenia, gdy ktoś je w spokojny sposób przekroczy. To niejako deklaracja, do której treści Skyler miał prawo się odnosić. Jak więc wyjaśnić swoją niepewność? - Jakaś część mnie chce tego, ale druga mówi, że to bardzo zły pomysł. Że na tym ty najbardziej ucierpisz. - potrafił już chyba przewidzieć jego odpowiedź. Będzie na to gotowy? Zaryzykuje? Zacisnął usta w bladą linię i odwrócił znów wzrok na drogę, którą szli. By nie iść w mroku wyczarował nad ich głowami świetlistą kulę - skromne Lumos sphera flavus, dzięki czemu czar rozświetlił złotawym poblaskiem mrok. Zapatrzył się w grę cieni, do których go tak ciągnęło. Jego wzrok napełnił się niezidentyfikowaną tęsknotą. Otworzył usta, aby coś jeszcze powiedzieć jednak w ostatniej chwili zrezygnował.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Szedł w milczeniu po jego lewej stronie, dostosowując się automatycznie do jego tempa, bo akurat to było coś, co zawsze naturalnie mu wychodziło - powierzchowne dostosowanie się do drugiej osoby. Był zbyt skupiony na własnych myślach i próbach zrozumienia zachowania Finna, aby samemu rozpocząć ponownie rozmowę. Miał wrażenie, że chłopak kompletnie psuje mu mózg behawiorystyką. Raz go nagradzał, raz go karcił, a to wszystko po bardzo podobnych zachowaniach, przez co nie mógł znaleźć w tym żadnego wzorca. Słaby był z Finna treser, a z niego za to niezwykle uparty kundel, który nie chce uciec nawet gdy podnoszą na niego rękę. Dość szybko po wyjściu wyciągnął paczkę papierosów, wyjmując jednego ustami, po czym odpalił go z trzaskiem przy pomocy zapałki, którą już po chwili porzucił gdzieś po drodze. Sama ta czynność działała na niego otrzeźwiająco, przywracając mu równowagę, a już przy pierwszym zachłannym zaciągnięciu się mógł w pełni utwierdzić się w tym, że musi po prostu brnąć przed siebie, nie zrażając się momentami, w których Finn go odtrąca. Nie musiał zresztą długo na to czekać, bo gdy tylko wyrzucił na ziemię mugolskiego peta, pod wpływem słów Garda wstrzymał automatycznie oddech, zapominając, że w płucach wciąż ma jeszcze dym. Zakaszlał boleśnie, prawie zagłuszając słowa “to wszystko prawda”, które przyniosły mu znów nadzieje, że słowa Szweda nie miały być kolejnym koszem. - Kurwa, Finn - mruknął niekontrolowanie, zirytowany tym, że tłumaczy się w ten sposób. - Sam siebie przeproś, bo mnie zabraniasz mniej niż sobie - dodał, zduszając w sobie kolejne kaszlnięcie, chociaż jego tors drgał boleśnie od powietrza, którego chciał się już pozbyć, przez co jego oczy na moment zeszkliły się od tego podduszenia. Odwrócił głowę w bok, aby Puchon przypadkiem nie odebrał tej niekontrolowanej reakcji ciała w błędny sposób. Jeszcze tego mu brakowało, żeby uznał, że dalej mazgai się jak w pierwszej klasie. Niby wiedział co powinien mu teraz odpowiedzieć, żeby uzyskać odpowiednią reakcję. Słyszał już podobne stwierdzenia, nie pierwszy raz miał przed sobą kogoś po nieudanym związku i wbrew pozorom, to właśnie takie osoby najłatwiej było omamić. W ich strachu i obawie było zawsze tak wiele pragnienia, aby zaspokoić swoją samotność, że wystarczyło zaszczepić w nich nadzieję, że nigdy się ich nie zostawi. Zmarszczył brwi, w pełni uświadamiając sobie, że przecież miał nie kłamać, nie grać, nie obiecywać czegoś, czego nie może być pewien. Zdecydowanie zbyt wcześnie było na jakiekolwiek szczere deklaracje czy obietnice, skoro sam jeszcze nie ugruntował swoich uczuć, kierując się wciąż tylko uparcie trwającym uczuciem, że chce go mieć ciągle blisko siebie. Tylko dla siebie. Uniósł wzrok na wyczarowaną przez niego kulę światła i przełykając ślinę złapał go stanowczo za przedramię, żeby zmusić go do zatrzymania się i stanął naprzeciwko niego, patrząc w te jego uzależniająco błękitne oczy. -Pewna bardzo mądra Krukonka powiedziała mi ostatnio - zaczął powoli, próbując przypomnieć sobie dokładną treść jej słów, uznając, że sam nie wymyśli przecież nic lepszego - że żeby się udało, trzeba słuchać serca. Jeśli robisz to, co czujesz, to prędzej czy później Ci się to zwróci. Na początku jest ciężko, tak jak przy wyczarowaniu patronusa - kontynuował ostrożnie, mimowolnie ściszając głos, jakby chciał tym zmusić Finna do przysunięcia się, w celu dosłyszenia każdego słowa. - Ale warto próbować dalej, żeby zapracować na coś wyjątkowego - dokończył, przesuwając wzrok po jego twarzy, aby zahaczyć nim o usta. Na początku ta metafora nie do końca do niego trafiała, skoro sam nie potrafił wyczarować swojego zwierzęcego obrońcy, jednak im dłużej o tym myślał, tym bardziej się do niej przekonywał. W końcu patronus był czymś wyjątkowym, co towarzyszyło czarodziejowi przez resztę jego życia, jednak pod wpływem zmiany przywołującego, potrafił zmienić swoją postać. Tak samo jak z czasem zmieniało się to, co pomagało go wyczarować. Teraz, czując jak przyspiesza mu bicie serca, nie potrafił nawet przypomnieć sobie, czemu w ogóle wątpił w słuszność tych słów. - Co mówi Twoje serce, Finn? - mruknął zaczepnie, znów powracając wzrokiem do jego tęczówek. Nie myśl tyle, Ty pociągający sztywniaku. Skyler nie myślał za często i przez to popełniał tak wiele błędów, ale musiał przyznać, że wielu z nich nawet nie żałował. - Bo moje mówi, że chce spróbować... - dodał, wsuwając powoli rękę do jego kieszeni, aby złączyć ich dłonie, kryjąc między nimi nagrzany kapsel. - ...i że będzie cierpliwe.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Bardzo szybko owionął go zapach papierosów. Mimowolnie zaczerpnął chłodnego powietrza zabarwionego ich intensywnym zapachem, który miał się już nieodłącznie kojarzyć ze Skylerem. Gdy krztusił się od dymu, spoglądał na niego z większą uwagą rozważając czy to już ten moment, aby uderzeniem między łopatkami mu pomóc odzyskać oddech. Z drugiej strony zastanawiał się czemu się zakrztusił skoro, jak zdołał to zauważyć, był doświadczonym palaczem. Sam popalał dopiero od jakichś dwóch miesięcy i na szczęście jedna paczką starczała mu na długo. Być może Skyler miał rację, odmawiał sobie długi czas nawiązywania relacji z ludźmi przez co coraz intensywniej myślał o odebraniu sobie życia, byleby tylko wewnętrzna paskuda nie sprowadziła go na manowce. Sama myśl o tym jak pchał Morgan do zakątka Świergotników wzbudzała w nim chore podekscytowanie i jednocześnie przerażenie. Czy miał siły dalej ze sobą walczyć, skoro we krwi ma ciągotki do psychopatii? Posłusznie stanął w miejscu będąc zatrzymanym obecnością jego dłoni na przedramieniu. Zamiast zapoznać się wzrokowo z jej ułożeniem, odruchowo odwzajemnił spojrzenie, zauważając szaroniebieski odcień jego tęczówek. W złotawym świetle unoszącej się kuli wydawały się jaśniejsze. Słuchał go, choć zaciskał przy tym szczękę, przypominając sobie jak wyglądał jego patronus. Dokładnie od siedmiu miesięcy nie był w stanie ponownie go wyczarować, utraciwszy siłę napędową jego mocy. Ktokolwiek radził Skylerowi, mógł mieć rację. Sęk w tym, że nie każde mądre słowa działały pozytywnie na osobę o skrzywieniu psychicznym. Próbował wyczuć co podpowiada mu serce. Idąc za wypowiedzianą poradą, wysłuchał jego bicia i niestety potwierdziły się myśli - sprzeczne zachowania, zupełnie jakby w jego ciele były dwie osoby, zdrowy, cierpiący on i jego okrutne alter ego. Wstrzymywał oddech widząc tor jego wzroku, który zdarzył się już nie pierwszy raz. To wywoływało w jego ciele więcej napięcia aniżeli mógłby chcieć się na to zgodzić. Nie przerywał mu, słuchał każdego słowa, które wsiąkało w jego umysł niczym gorliwie rzucane zaklęcie. Spiął swe łopatki, odchylając nieco barki w chwili, gdy poczuł przy ukrytej w kieszeni dłoni obecność jego ręki. Nawet nie zauważył, że przez cały ten czas maltretował kapsel, a po chwili trzymali go razem. Ten gest był bardzo dla niego bardzo intymny, poufały choć względnie grzeczny. Serce przyspieszyło swe bicie do alaramującego już tempa, jakby informując o zbliżającym się wstrząsie emocjonalnym. Nie miał odwagi zabrać dłoni. Nie miał odwagi wyprosić tej drugiej, odczuwając strach, że jeśli to zrobi, coś straci. Po jego ciele rozlało się ciepło zmieszane z elektryzującym mrowieniem przebiegającym po całej kończynie. Przełknął głośno gulę w gardle i przymknął na moment powieki aby przypomnieć sobie jak się oddycha i co ważne, jak się używa głosu. Nim zdołał skontaktować się ze swoim rozsądkiem, jego ręka samodzielnie podjęła decyzję, oplatając chłodnymi palcami jego dłoń. Kapsel uwierał, a jednak nie pozwalał mu wysunąć się spomiędzy ich stykającej się skóry. - Moje serce cicho marzy o zabiciu się. Raz uległem i prawie się udało. Miałem nawet plan na drugą próbę, ale Fairwyn, ty, Gabrielle i profesor Jones nagle zaczęliście na mnie patrzeć i w końcu plan musiałem przełożyć. - mówił o tym… lekko. Na szczęście bez uśmiechu, ale zbyt łatwo szło zdradzanie tak niebezpiecznej tajemnicy jak na okoliczności. Być może było to podświadome wołanie o pomoc? Postawił na brutalną szczerość, pozostawiając w kwestii Skylera dowolną interpretację. Nie odwracał wzroku, choć pilnował się, by patrzeć w jego oczy, a nie niżej. To ciepło go rozpraszało tak samo jak nierówne bicie serca. Nie mógł się w pełni skoncentrować na myśli, a więc potrzebował dodatkowej chwili i nadprogramowego oddechu, by kontynuować odpowiadanie na pytanie. - Teraz co chwila znajduję jakiś błahy powód, by to odłożyć w czasie coraz dalej, dalej i dalej... - przekrzywił lekko głowę, a jego wzrok nabrał dziwnego wyrazu. Ścisnął mocniej jego dłoń, być może odrobinę zbyt silnie. Nie wyjmował ich z jego kieszeni, bo wówczas musiałby zdecydować czy ją puścić czy zatrzymać zaś na taką odpowiedzialność nie czuł się jeszcze gotowy. - Nie przekonuj mnie. Cśś. - uniósł drugą dłoń w geście "stop", aby uciąć potencjalne zapewnienia, że warto żyć. Słowa na niego już nie działały. - Chcę czuć to, co ty. - nagle wszystko stało się jasne. Czując to, co Skyler mógłby zagłuszyć ciągotki do autodestrukcji. - Tylko nie możemy popełnić błędu. - miło byłoby budzić się o poranku i wiedzieć po co. W końcu zerwał kontakt wzrokowy, aby przeszkodzić w zagęszczaniu się między nimi atmosfery. Drgnął, dając werbalny sygnał, że chce iść dalej tylko nie miał pojęcia co zrobić z jego dłonią. Nacisk na nią zelżał lecz nie mógł zmusić się do wyciągnięcia ich z bezpiecznej kryjówki. Gdyby je widział, być może przeżyłby wstrząs i agresywny atak wspomnień.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Czuł się jakby znów miał trzynaście lat i trzymanie się za rękę było wydarzeniem, które rozpamiętuje się tygodniami, a jednocześnie wiedział, że przecież mógłby sięgnąć po znacznie więcej. Była w nim silna chęć objęcia go, przyciągnięcia do siebie gwałtownie, aby wydrzeć z ust chociaż jeden pocałunek, a jednak wiedział, że mógłby tym zamknąć sobie teraz drogę do pogłębienia tej relacji. Nawet jakby Finn odwzajemnił tę chwilę jego słabości, to przecież nie o to mu chodziło. Chciał mieć jego całego tylko dla siebie, a zdobycie jego uczuć, aby zagarnąć dla siebie każdą myśl, wymagała obiecanej już cierpliwości. Nie mógł zadowolić się krótszą drogą, bo to ta długa skrywała na końcu nagrodę, której pragnął. Kącik jego ust zaczął powoli się unosić, gdy poczuł jak Finn odwzajemnia jego gest, tylko po to, aby następnie wypowiedziane przez niego słowa skutecznie zdarły uśmiech z jego twarzy. Zdecydowanie nie na taką odpowiedź liczył, nie potrafiąc nawet odpowiednio na to zareagować. Właściwie nie potrafił w ogóle na to zareagować, więc mimowolnie uniósł lekko brwi, wpatrując się uważnie w Puchona, powoli analizując w głowie jego słowa. Próbował, ale na szczęście się nie udało. Chciał… nie, on nadal chce spróbować jeszcze raz. Wyraźnie użył słowa “przełożyć”, a przecież mógł użyć tak wielu innych słów. Chwilowo odepchnął od siebie falę zazdrości, że w jego wyliczance pojawił się Riley, tak bezczelnie wymieniony przed nim samym, bo zdecydowanie nie było to najważniejsze w tej chwili. Powoli docierało do niego, że to, co tak instynktownie wyczuwał w nim jeszcze podczas rozmowy na moście, nie było tylko mylnym wrażeniem. Czy przez to tak mocno go do niego ciągnęło? Czy to ten niemy krzyk słabości tak go pociągał? Dlaczego więc nie podoba mu się myśl, że chłopak mógłby nie zrezygnować ze swoich planów? Kolejne słowa wywołały w nim falę sprzeciwu, chęci wymuszenia na nim jakiejś deklaracji, że wcale tak nie myśli i to odkładanie “dalej i dalej” ma oznaczać całkowitą zmianę planów. Zmarszczył brwi, otwierając usta, ale ten powstrzymał go takim gestem, jakby faktycznie był tylko tresowanym psem, przez co spojrzał z niedowierzaniem na jego uniesioną dłoń, jednocześnie mocniej ściskając tą schowaną. Kapsel wbijał się ostrzejszą stroną w jego własną skórę, jednak nie mógł stwierdzić, że było to bolesne. Na pewno pozostawi jakiś ślad, ale nie ma szans przebić się przez zahartowane pracą ciało, więc nie zamierzał ryzykować, przez chociaż chwilowe rozłączenie ich rąk. Ruszyli dalej, a on zastanawiał się nad jego słowami, jednocześnie pilnując swojego kroku, aby Finn nie stwierdził, że ich układ jest niewygodny i woli iść sam. Gdy już go złapał, nie zamierzał tak łatwo puścić, chcąc jak najdłużej dzielić się z nim swoim ciepłem. - Chyba będę potrzebował dokładniejszych instrukcji - mruknął w końcu, nie mogąc zrozumieć na czym mają polegać błędy, których powinni unikać. Spojrzał na niego, nie potrafiąc zrozumieć co się dzieje w jego głowie i nie mogąc przestać myśleć o tym, z jaką lekkością przyznał mu się do próby samobójczej. - Kim jest dla Ciebie Fairwyn? - rzucił, żeby chociaż na chwilę przenieść swoje myśli na inny obszar, a zazdrość zawsze wydawała się być do tego wystarczająco dominującą emocją. Miał dość silne zaufanie do swojej intuicji, a sympatię Finna do Rileya wyczuł z miejsca jeszcze na transmutacji. Po rozmowie z Elaine było mu głupio, że tak chłodno (jak na swoje standardy) go wtedy potraktował, ale słysząc przed chwilą jego nazwisko, pożałował, że nie zdążył zaobserwować wtedy chociaż trochę więcej. Samo pytanie nie zadziałało jednak wystarczająco, przez co jego myśli krążyły teraz wokół dwóch drażliwych tematów. Może i radził sobie dobrze z rozstaniami i złamanym sercem, ale jeżeli naprawdę zakocha się w Finnie, a on postanowi przestać odsuwać swój plan “dalej i dalej”, to… Poczuł jak pod wpływem tych myśli oddech spłyca mu się niebezpiecznie, więc sięgnął do kieszeni po paczkę. Dotarło do niego, że z jedną wolną ręką nie jest w stanie rozpalić zapałki, a lewą nie chciał próbować rzucać nawet tak prostych zaklęć, więc spojrzał wyczekująco na Finna - Mógłbyś? - mruknął niewyraźnie przez trzymanego między wargami papierosa.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Musiał sam przed sobą przyznać, że odczuł ulgę kiedy podzielił się swoimi myślami. W pewien sposób sprawdzał reakcję Skylera, a jednak sądząc po jego minie niezbyt mu uwierzył. Nie zmienia to faktu, że odczuł ulgę, że powiedział na głos o tym z czym się użera od paru miesięcy. Przy okazji odpowiedział na jego poradę - wyznał, co mu serce podpowiada, a że tym samym sprowadził Skylera brutalnie na ziemię to nie miał innego wyjścia. Nawiedziła go myśl, że może powinien być bardziej delikatny? Skoro Skyler posunął się do wkradnięcia się do jego kieszeni... a on go nie przywołał do porządku i na to przyzwalał... co się z nim działo? Nie powinien się na to godzić, a jednak obecność cudzej dłoni mile rozpraszała, sprawiając, że przestawał tak namiętnie myśleć i sobie utrudniać z nim relacje. Skinął głową. Instrukcje. Gdyby tylko on je znał. Czuł, że nie mogą siebie ponaglać ani wywierać presji. Narzucał egoistycznie zasadę do przestrzegania zamiast zapytać co on o tym sądzi. A wszystko przez to, że nie chciał niczego zepsuć swoim charakterem. Skoro jednak postanowił dać szansę tej relacji to myślenie o samobójstwie musi zostać stanowczo odłożone w czasie. Oto nadchodzi moment, w którym będzie mógł rano obudzić się z zaciekawieniem czy dzisiaj poczuje to, co czuje Skyler. A póki co czuł ciepło jego dłoni, narastające z każdym ich postawionym krokiem. Uśmiechnął się połową twarzy przy zapytaniu o Fairwyna. Wyczuł w tym nutę zazdrości o dziwo, nieco mu to schlebiało. - Kolegą. Jest bystry i... - nie potrafił go umiejscowić. Jak ma nazwać człowieka, który rozumiał ciągotki do sporadycznej brutalności? Nie może przecież niczego takiego zdradzić Skylerowi. - ... czasami nadajemy na tych samych falach. - wzruszył ramionami, jakby bagatelizując tę relację. Nie ukrywał jednak, że chętnie ją rozwinie. Zależało mu, aby wpakować się mu do towarzystwa podczas jego pracy. Potrząsnął głową, aby wyrwać się z toku myślenia i wrócić do rzeczywistości. Złotawa kula światła podążała za nimi, gdy szli wgłąb ścieżki, słabo oświetlonej przez stojące na uboczu latarnie. Prośba o podpalenie papierosa podsunęła do jego wyobraźni pewne zachowanie, które powinien czym prędzej powściągnąć. Nim jednak to zrozumiał, już je wprowadzał w życie. - Jasne. - sięgnął po papierosa, którego trzymał w ustach i przełożył je do własnych, podpalił z pomocą krańca różdżki i skromnego Incendio. Zaciągnął się tytoniem, poznając nowy smak i jak gdyby nigdy nic podsunął papierosa z powrotem do jego ust. Nie sprecyzował prośby. Popatrzył na niego z uwagą, a kącik jego ust drżał od tłumionego śmiechu. Wygonił ich dłonie z kieszeni szaty czując, że jeszcze trochę a się ugotują i wyparują od wzajemnego ciepła. Nieprzyjemnie było wystawiać rozgrzaną skórę dłoni na zimne wieczorne powietrze. Nagle tknęła go istotna myśl, która skutecznie nachmurzyła jego oblicze. - My tu gadu gadu, a nie powiedziałeś mi co z tym twoim układem z Gallagherem. Nie powinniśmy rozmawiać na żaden głębszy temat póki się z nim szlajasz. - mimo, że ostatnio nie przebywali w swoim towarzystwie to oczekiwał, że usłyszy o tym z jego ust. - Dobrze się bawiliście? - zapytał gorzko i z przekąsem, co ewidentnie zdradzało co myśli na ten temat. Teraz mu to przeszkadzało, jednak nie powiązał tego z żadnym odcieniem zazdrości. W istocie miał rację - nie powinni rozmawiać na prywatne tematy, skoro Skyler lubił od czasu do czasu iść do łóżka z kimś, z kim nie wiązał się emocjonalnie. - Nie dało się nie zauważyć, że macie chyba duże potrzeby. - popatrzył w jego oczy, dziwiąc się swojej postawie. Poprawił szatę na wysokości mostka, upewniając się dotykiem, że faktycznie serce tam bije niczym w dzwon. Im dłużej się przyglądał Skylerowi tym bardziej zdawał sobie sprawę, że chce go dotknąć (jeszcze powstrzymywał się dzielnie przed realizacją zachcianek), jednak skoro ustalili na czym stoją - mniej więcej - to układy poboczne nie były fair.