Wiosną i latem trawy w okolicy Zakazanego Lasu potrafią sięgać aż do kolan. Miejsce odwiedzane jest przez zapalonych zielarzy, bowiem okolica obfituje w ciekawe zioła. Poza tym nieczęsto ludzie tu przychodzą z prostej przyczyny - wśród traw królują szkodniki.
Uwaga. Jeśli używasz tu czarów bądź Twoja różdżka jest gdzieś w widocznym miejscu, istnieje ryzyko, że do Twojej przekradną się do niej okoliczne chropianki. Rzuć wówczas kostką, by dowiedzieć się czy uszkodzą Ci rdzeń. Parzysta - nadgryzły nieco drewno Twojej różdżki i prawie dostały się do rdzenia. Różdżka wymaga drobnej naprawy u twórcy różdżek. Nieparzysta - na szczęście w porę je dostrzegłeś i mogłeś się ich pozbyć.
To najważniejsze.. – skomentował stan dziewczyny. Wyglądała bowiem na nieźle zdenerwowaną. Udało jej się jednak, co nauczycielka widocznie doceniła, przyznając Krukonom 15 punktow. No i ten drugi, ten Francuz.. jemu też się udało. – Gratuluję. I w ogóle, to Ambroge jestem. – posłał jej ciepły i serdeczny uśmiech. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale wtedy pani Sallow nakazała mu spróbować jeszcze raz. Nie było problemu. W sumie, czemu nie? - Ale będę mógł zabrać rzeźbę?! – zapytał kobietę, trochę głośno, no w końcu była na drugim końcu namiotu. Nie oczekując jednak na odpowiedź kobiety, zabrał się za kolejne Diabelskie Sidła. Użył tych, nad którymi pracowała ta cała Blackwood. W końcu ona chyba i tak nie będzie już próbować. - Incendio, czy Lumos? – zastanawiał się. Niestety, czasu zbyt dużo nie miał, bowiem roślina rosła w zawrotnym tempie. Trzeba je było jakoś „ogarnąć”. Postanowił użyć ponownie tego samego zaklęcia. Zapewne Incendio byłoby bardziej skuteczne. Problem był w tym, że nie bardzo pamiętał, jaki to ruch ręką należało wykonać. - Lumos! – krzyknął ponownie, celując w roślinę. I…. UDAŁO SIĘ! HAHAHAHAHAHA! TAK JEST! TAK JEST! NIECH ŻYJĄ PIĄTKI! ŚMIERĆ PONIEDZIAŁKOM I GŁUPIM DIABELSKIM SIDŁOM! AHA, AHA, AHA! Roślina zmalała, cofnęła, zamknęła w swojej donicy i otuliła pokrzywą. Teraz jak tak na nią patrzył, to przypomniały mu się ponownie te krzewy różane, zasadzane przez panią Friday. Widząc osłonięte sporą warstwą tego chwastu Sidła, przypomniał sobie chochoły. I ten obraz, który pokazał mu kiedyś ojciec. Przedstawiał właśnie chochoły.. – Proszę Pani! Proszę Pani! – krzyczał cały uradowany. O tak! Zrobił to! Hurra! Nie liczył na punkty. I tak miał to gdzieś. Rok dopiero się zaczął, więc..
Math już była całkowicie zdołowana i zaczęła tłumaczyć Curtis, że życie nie ma sensu, kiedy tej wyszło! Udało się! Curtis Juvinall ze Slytherinu poskromiła diabelskie sidła! Zatem Math zagrzana do walki, znów wstała, żeby rzucić super mocne zaklęcie, ale jak zwykle wyczarowała prześliczne róże. A zatem no cóż. Chciała już odejść, ale Curtis przejęta tym, że jej wyszło głęboko wierzyła, że Mathilde również ma szanse. Zatem Villadsen spróbowała jeszcze raz. Ale naszej perłowej dziewczynce coś dzisiaj nie szło, bo wyczarowała kulę ognia, którą ja zaatakowała i gdyby nie Curtis, to pewnie by spłonęła. A biedny Kai potem by zbierał jej prochy. Bo niewidoma nauczycielka raczej nie zamierzała im pomóc. Foch. Math potem spróbowała jeszcze raz, ale tym razem uzyskała prześliczną szklaną rzeźbę. Potem jeszcze raz ją odrzuciła kula ognia, aż wreszcie udało się! Diabelskie sidła zostały poskromione! Och jak dobrze! Villadsen przytuliła się do Curtis co nieco przestraszona. Zielarstwo to chyba nie była jej domena.
Poczuła się doceniona. Na wieść o zdobytych punktach, jej proste dotychczas włosy, zakręciły się w figlarne loczki, a ich końcówki zaróżowiły. Postanowiła jednak powtórnie zmierzyć się z Diabelskimi sidłami. Podeszła do kolejnej donicy i zaklęciem uniosła pokrywę. Determinacja buzowała w jej żyłach. Spróbowała transmutować roślinę, ale w tej samej chwili zmuszona była wykonać efektowny unik, przez coprzekręciła zaklęcie i sidła nabrały kolców. Kolejna transmutacja i wfekt taki sobie. Jedanak dla Anaberh wystarczający. Roślina zmieniła się w szklaną rzeźbę. Dziewczyna zastanowiła się przez chwilę, po czym walnęła krzew iściw genialnym prawym sierpowym. Szkło rozsypało się, a w doniczce sterczał tylko malutki, szklany kikucik. -Chłoszczyść.- mruknęła Blackwood i patrzyła jak szkło znika. Stanęła zadowolona i zdjęła rękawice, po czym zaczęła przyglądać się innym.
Lekcje zielarstwa są strasznie krótkie. Wejdź. Zaczaruj roślinkę. Wyjdź. A właśnie... -Pani profesor? -zwrócił na siebie uwagę kobiety. -Czy jeśli skończyliśmy to możemy już iść? -spytał. Naszła go ochota na sen (co jest z resztą dość charakterystyczne u niego). Powędrował myślami do dormitorium Ravenclawu gdzie stało jego wygodne łózko. Jakże cudnie byłoby położyć się tam teraz i odpocząć. Zwłaszcza, że pogoda nie należała do najpiękniejszych. Herbata z dyni. Był to iście genialny pomysł. Zaszyć się w dormitorium z kubkiem herbaty i najlepiej z jakąś dobrą książką. Prawdopodobnie i tak tego nie zrobi. Znając go, pewnie przejdzie mu zanim dotrze do zamku i wpadnie na jakiś inny pomysł. Trochę jak kot. Co do Diabelskich Sideł... Postanowił ich nie zabierać ze sobą, nie ważne czy Eleine pozwoli im na to czy nie. Jakoś tak... nie miał humoru na to by brać kwiatka ze sobą.
Och, jeśli nikt nie zwracał na Math i Curtis uwagi podczas zajęć, na ich nagłe wyjście tym bardziej nie powinien spojrzeć. Po co tak się starały, walcząc z tymi diabelskimi sidłami? Hogwart był z j e b a n y, ludzie również zdawali zapatrzeni się tylko w to czy ich drużyna wygra czy nie, proste. Bo inaczej jak wytłumaczyć fakt, że dwie Australijki zostały tak milutko zignorowane? Juvinall poklepała przyjaciółkę po ramieniu, zastanawiając się jak można być tak, kurwa, chamskim, aby dawać Red Rock do zrozumienia w taki sposób, że nie są tu mile widziani. - WYCHODZIMY STĄD, A WY JESTEŚCIE BANDĄ IGNORANTÓW MIESZKAJĄCYCH W ROZWALAJĄCYM SIĘ, KURWA, ZAMKU - ogłosiła głośno i wyraźnie, ale swym zwyczajem jednak obojętnie, rozglądając się po twarzach zebranych uczniów. Zabrała Mattie pod rękę i nie odwracając się na innych (nauczycielka pewnie i tak będzie udawać, że nic nie widziała), po prostu poszła w stronę zamku.
Gee... nieprzyjemna sytuacja. Ten gniew i ta scena były niepotrzebne, ale doskonale je rozumiem. To musi być jakieś nieporozumienie. Mademoiselle Sallow raczej nie zrobiła tego umyślenie. Elijah też czół się trochę winny. Nie powitał nowo-przybyłych. Może to nic ale bardzo nie chciał być posądzany o rasizm albo ignorowanie przyjezdnych. Sam przecież nie był Anglikiem. Jeśli kiedyś spotkam te dziewczyny przypadkiem na korytarzu albo gdzieś to je przeproszę. Choć tak na prawdę to mlle Sallow powinna to zrobić. Chłopak zaczął przechadzać się po namiocie ale niczego interesującego tam nie znalazł. Cała konstrukcja została postawiona około godziny temu więc nie można tam znaleźć niczego interesującego. Żałuję, że mnie nie udało się zmienić mojej roślinki z szklaną rzeźbę. Choć nadal mogę to zrobić. -Professeur, zmieniłem zdanie. Chciałbym jeszcze kilka razy spróbować -zakomunikował i podszedł do następnej wolnej doniczki z Diabelskimi Sidłami. Szklana rzeźba, szklana rzeźba, szklana rzeźba.-Lumos -rzucił zaklęcie. Nic. -Expecto Patrunum -teraz patronus. Wrona. Nic. -Finite? -i roślinka dostał więcej sił. Miotaj się bardziej. Wyjdzie ładniejsza rzeźba.-Lumos! -znów. Nic. Więcej nie powtórzę Lumos.-Incendio -nie wiedział skąd zna to zaklęcie ale miał wrażenie, że może zadziałać. Nic. -Expecto Patronum... -rzucił już znudzony. Krzak róż. Właściwie to dobrze. -Finite -bum! Kula ognia. Merde!! Jak to kula ognia?! Muszę zacząć chodzić na zaklęcia bo inaczej kiedyś wszystkich przypadkiem pozabijam.-Reducio -był już zmęczony. Tak! Udało się. Teraz trzeba to utrwalić. Zwrócił się do wszystkich zebranych w namiocie. -Czy ktoś ze studentów, albo pani, Professeur, mógłby dla mnie utrwalić tę rzeźbę? Chciałbym ją ze sobą zabrać -oświadczył. Chodziło oczywiście o zaklęcie Defigo (od Studenta).
Lekcja zbliżała się ku końcowi. Coraz więcej uczniów kończyło swoje zadania. "Hmm... widać, że nie zgineliby w Zakazanym Lesie. Dobrze wiedzieć na przyszłość" pomyślała Elaine. I tak chodziła sobie miedzy stanowiskami uczniów, gdy kolejny Krukon(Boże, ilu ich tu jest?) ukończył walkę z diabelskimi sidłami. Profesorka zaklaskała z radości, zawsze cieszyły ją sukcesy uczniów. - Bardzo dobrze, panie Friday! Wiedziałam, że uda się to panu. 10 punktów dla Ravenclaw'u - odparła i dodała pod nosem: - Co za emocjonująca lekcja. Chwilę potem ze swoimi sidłami poradziły sobie dwie przyjezdne. Bardzo długo im to zajeło, więc Sallow biła się z myślami. "Dać im punkty, czy nie dać?". Nim zdążyła się zdecydować, owe przyjezdne wypadły z namiotu z krzykiem. - Ile negatywnych emocji - powiedziała głośno. Wtedy też odezwał się Krukon Elijah, pytając czy może już sobie iść. Elaine szybko mu odpowiedziała, że tak, jednak on równie szybko zmienil zdanie. Podszedł do próby jeszcze raz. Głównie w celu stworzenia szklanej statuetki, ale cóż... wykonał zadanie, więc mógł sobie robić co chciał(w granicach rozsądku). Kiedy otrzymał upragnioną figurkę, poprosił Elaine o utrwalenie efektu. Ta chetnie na to przystała. - Defigo! - krzyknęła, a zaklęcie, oczywiście, zadziałało. - Moi drodzy! - odezwała się po chwili. - To wszystko na dziś, możecie iść - skonczyła i teleportowała się. Namiot i stoły rozpłynely się w powietrzu.
Lekcja minęła zadziwiająco szybko. Anabeth zanim się obejrzała, stała na pustej polanie z kilkoma uczniami. Skoro mogła iść, to ruszyła. Zastanawiała się do kąd się udać. Miała całe wolne popołudnie, więc mogłaby poćwiczyć zaklęcia. Ewentualnie odwiedzi bibliotekę i poszukać czegoś na temat magicznych znaków. Była pewna, że przez te wszystkie lata przejrzała każdą księgę, która mogłaby pomóc jej odkryć tajemnice rodziny Blackwoodów. Mimo wszystko postanowiła spróbować znaleźć opiekuna Ravenclawu i poprosić go o pozwolenie na szperanie w Dziale Ksiąg Zakazanych. Wątpiła aby profesor pozwolił jej węszyć w czarnomagicznych księgach, ale warto spróbować. Ruszyła w stronę zamku, przeklinając w myślach dzisiejszą pogodę. - Do zobaczenia!- pomachała krukonom i uśmiechnęła się na odchodne.
Dziesięć. Och jak słodko – rzekł pod nosem, słysząc o punktach, które wpłyną na konto Krukonów. Jakoś średnio chciało mu się zawsze brać udział w tej całej rywalizacji o Puchar Domów i inne te bzdety. Jemu jakoś wybitnie do szczęścia nie było potrzebne. No i tego się trzymał odkąd w ogóle zaczął edukację w Hogwarcie. – Dziękuje! – pomachał do nauczycielki. No, całkiem udana lekcja. Zyskał rzeźbę! No i poradził sobie z tymi Diabelskimi Sidłami. Dwa plusy. Trzy, jeśli liczyć te punkty dla Domu. Kiedy usłyszał, iż jest wolny uśmiechnął się jedynie. Zatem nie spędzi na tych zajęciach reszty popołudnia. I bardzo dobrze. Kolejny pozytyw. Tylko, co tu robić? A może by tak pomalować? Albo wybrać się na spacer na Błonia? Zobaczy się. Pani profesor miał już mówić „do widzenia”, ale ta teleportowała się w sobie tylko znane miejsce, zostawiając uczniów, samych. Nie miał tu nic do roboty, toteż pożegnał pozostałych Krukonów, opuszczając namiot.
Elijah chwycił doniczkę ze szklaną rzeźbą przedstawiającą krzak róż. Podziękował mlle Sallow za pomoc i wymaszerował z namiotu żegnając się. Drugie zielarstwo - drugie trofeum. Te lekcje są opłacalne nie tylko ze względu na łatwość w zdobywaniu punktów ale też przez dodatkowe bonusy. Doskonałym tego przykładem była szklana rzeźba i Jadowita Tentakula. Chłopak ruszył prosto do zamku by wdrapać się do dormitorium i zostawić tam swoją nową zdobycz. Przecież nie będzie tego nosił cały czas ze sobą. Następnie planował iść na Eliksiry.
Niektóre wieści już głosiły, że pierwsi "wybrańcy" dostali listy, w których zostali poproszeni o udział, a raczej rzucono im wyzwanie. Co poniektórym z pewnością zrobiło się smutno, że nie przyszło to do nich, ale twardo wierzyli, że nadejdzie ich czas. Z pewnością mieli prawo mieć taką nadzieję, ale "wybrańcy" to tylko "wybrańcy". Dziś jednak kolejny dzień, a zatem... Czemu mielibyśmy żałować sobie kolejnego pojedynku? Poranek w końcu mglisty, można twierdzić, że godzina zbyt wczesna na to, aby zaczynać cokolwiek, lecz Ci których tu poproszono o przybycie... Z pewnością już dawno są na nogach.
Krótkie przypomnienie zasad
W wiadomościach na pw zawarte są szczegółowe informacje dotyczące rozpoczęcia pojedynku.
Quayle uwielbiał wyzwania. Zarówno te w bardziej codziennych i przyziemnych dziedzinach życia, jak i te związane ze sportem. Bludger, oraz ogółem Quidditch, gdzie w reprezentacji grał na pozycji pałkarza, były jego małymi pasjami (no może nie aż takimi jakimi było palenie Indiańskich ziółek, po których miewał różne wesołe fazy, heh). Dlatego też również wolny czas poświęcał na to, by nieco wylądować swoją energię i zdrowo przypierniczyć komuś z tłuczka. Ach, jak to człowieka od razu odprężało! Jako, że kilka dni temu dziecinnie łatwo pokonał swojego brata, zrzucając go z miotły, do dzisiejszej tajemniczej rozgrywki podszedł bardzo spokojnie i pewnie. Ba, list o konkurencji naprawdę go ucieszył, rozbudzając z nieco sennej, jesiennej atmosfery. Chłopak nie zwlekając zebrał się na równe nogi, oświadczając wszystkim swoim współlokatorom (no bo mimo, że miał teraz mieszkanie z Tedem, to przecież wciąż czasem sypiał w wieży Gryfu), że idzie sprać jakiegoś lamusa. Zarzucił na siebie czerwoną, bojowniczą kurteczkę, pięknie związał długie włosy w szalonego koka, poobwieszał się paroma drewnianymi koralami, szybciutko wypalił trochę ziółek na rozbudzenie i ruszył na dzisiejsze spotkanie. Na łąkę przy lesie dotarł idealnie w porę, wykonując wcześniej jeszcze kilka obrotów wokół własnej osi, pobrzękując przy tym, swoimi Indiańskimi ozdobami oplatującymi jego nadgarstki. Jako, że swojego przeciwnika jeszcze nie widział, tak więc zajął się podrzucaniem tłuczka, który oczywiście miał ze sobą, oraz odbijaniem go pałką, a potem znów łapaniem. Ot, ćwiczył sobie rękę. Ewentualnie próbował czymś po prostu zająć, bo spokojne stanie w miejscu zdecydowanie nie było w jego stylu.
Tanner na swój list zareagował dość obojętnie - brał udział w Buldger'ze właściwie z dwóch powodów: po pierwsze, chciał się rozerwać, a po drugie - chciał podnieść swoją samoocenę. Wiedział, że Quidditch jest jego mocną stroną. Co prawda, pojedynki w Zakazanym Lesie to nie to samo co spokojny mecz, gdzie jest sędzie oraz masa kibiców. Tutaj wszystko nabierało tajemniczości, dawało pewien dreszczyk emocji i adrenalina zaczynała działać. Oczywiście pochwalił się całemu swojemu dormitorium, że dzisiaj o tej i o tej godzinie będzie jego pierwszy "mecz", jednak to by było na tyle z emocji jakie okazał w związku z tymi rozgrywkami. Rano ledwo wstał z łóżka. Jasne, wiadomo, o świcie, to o świcie. Jednak chłopak przyzwyczajony do spania do godziny jedenastej, gdy tylko pozwalają mu na to warunki, zdecydowanie nie był rannym ptaszkiem. Miał ogromny kłopot z wygrzebaniem się z łóżka, później spędził dobre dwadzieścia minut pod prysznicem, oblewając się zimną wodą, która podobno miała go rozbudzić. Nic to jednak nie dało, dlatego na łące pojawił się lekko spóźniony, ziewając i przeciągając się cały czas. Gdy rozejrzał się dookoła, zobaczył, że jego przeciwnik już na niego czeka. Podszedł do niego wolnym krokiem, jakby od niechcenia. - Tanner - powiedział chłopak, wyciągając rękę do nieznajomego. Liczył na mocny uścisk ręki, patrząc na posturę przeciwnika. Kojarzył go z widzenia, Gryfon, o ile się nie mylił? Powstrzymał się od parsknięcia śmiechem. Nie, żeby był jakimś "rasistą", jednak dom, którego wyjątkowo nie znosił, to z pewnością był Gryffindor. Ludzie, którzy do niego należeli wyznawali zupełnie inne wartości niż on sam i to było główną przyczyną jego niechęci do tych śmiesznych, szlachetnych, oddanych i dobrych uczniów. Chłopak jednak wyglądał na odrobinę starszego, więc może był już na studiach? Nieważne, teraz liczył się tylko pojedynek. Dobrze byłoby skopać mu tyłek i udowodnić, że zieloni z czerwonymi zawsze wygrają. Poza tym - chciał wziąć udział w kilku pojedynkach, głupio byłoby tak odpaść na początku.
W chwili, gdy na łące pojawił się jakiś chłopak z miotłą, River ostatni raz podrzucił tłuczek, na koniec zwinnie go łapiąc i poszybował czym prędzej w dół. Ostatecznie jednak nie stanął na nogach, a do samego końca unosił się parę centymetrów nad ziemią. Nie widział większego sensu w schodzeniu, skoro zaraz i tak mieli się znów wzbici w powietrze. Dlatego też zaskoczyło go, że przeciwnik tu przydreptał, bo jemu nie chciałoby się zapewne pokonywać tej odległości piechotą, skoro mógł tu przylecieć, co bez wątpienia było przyjemniejszym rodzajem podróżowania! Jak szybko zauważył, jego dzisiejszy przeciwnik nie wyróżniał się niczym szczególnym, nie miał zielonych włosów, nie był też karłem, przeciętny Anglik podobnego wzrostu co Quayle. Indianin uścisnął mu rękę, ot normalnie, wcale się nie siląc na pokaz swych niesamowitych sił (które i tak posiadał!), bo te jak to będzie koniecznie, zaprezentuję przywalając mu tłuczkiem. - Siema Tanner, Tani, masz dziwniejsze imię niż ja, a ja jestem River - stwierdził zupełnie rzeczowo przez chwilę się zastanawiając jak ludzie mówią w skrócie do niego Tani? Całkiem zabawnie to brzmiało! Oczywiście River nie wiedział z jakiego domu jest chłopak, wiedział natomiast, że nie jest przyjezdnym, bo tych jednak już kojarzył. Prawdę powiedziawszy, najmniej obecnie znał realnych mieszkańców tego zamku, bo znacznie więcej czasu spędzał z Kanadyjczykami, czy chociażby z Australijczykami. Reasumując, nawet nie ogarniał różnic między Hogwarckimi domami. Naturalnie, słyszał czym się charakteryzują, pewnie nawet kilkoro mieszkańców wspomniało mu, że Ci z lochów zazwyczaj nikogo poza sobą nie lubią, ale średnio go to interesowało. Bo takie podziały w głowie to jednak były trochę zaściankowe. Coś jak walczące ze sobą subkultury. Kolejne dziwne zjawisko. - Dobra Tani, dajesz, miejmy to za sobą, bo eliminacje to straszna nuda i chcę już być w dalszym etapie - stwierdził oczywiście zakładając, że zaraz to wygra, bo przecież nie było innej możliwości. Z resztą River zawsze dość optymistyczne podchodził do swoich planów. Już po chwili szalony Indianin wzbił się wyżej w powietrze, podrzucając tłuczek do góry. Gdy ten zaczął spadać w dół, chłopak bardzo zwinnie podleciał w jego kierunku i zamachnąwszy się lewą ręką, w której trzymał pałkę, odbił piłkę wprost w stronę swojego przeciwnika. Oczywiście rzut był naprawdę trafny... piłka poleciała idealnie trafiając Ślizgona w głowę i zrzucając go z miotły... no to by było na tyle. - Sorry! Zapominam czasem o waszej wrodzonej, Angielskiej flegmatyczności, no to ten, trzymaj się! - Zawołał w stronę chłopaka, pewnie już leżącego na murawie, a który to został bardzo łatwo pokonany. Rzeczywiście, może powinien był delikatniej uderzyć, bo Ci Anglicy są jacyś nieprzytomni, a on jednak miał krzepę! Riverek wzruszył tylko ramionami i wzbił się wyżej w powietrze, stwierdzając, że jak tak dalej będzie wyglądać, to powinien pokonać bez problemu i innych. Zaczynając do Australijczyków najlepiej.
Na początku kompletnie nie zwracał uwagi na chłopaka, do którego dołączył. Po tym, jak uścisnęli sobie ręce i po krótkim żarciku chłopaka, nie odezwał się do niego ani słowem. Przeprowadził szybką rozgrzewkę, walnął kilka przysiadów, kilka razy odbił tłuczek i na tym skończyło się całe przedstawienie. Podszedł do miotły, wsiadł na nią i wzbił się w powietrze. Zatoczył małe kółko nad łąką, zanim chłopak podrzucił tłuczek. Skupił się bardzo, żeby odbić go w stronę swojego przeciwnika, jednak nie miał najmniejszych szans w zderzeniu się z tą bestią. Jego przeciwnik uderzył w tłuczek z taką siła, że właściwie od razu można było stwierdzić, że Tanner zleci z miotły. Próbował się bronić, oczywiście! Zamachał rozpaczliwie ręką z pałką, starając się trafić w kulę, lecącą w jego stronę, jednak w ogóle mu się to nie udało. Mało tego, gdy dostał, prosto w głowę oczywiście, akurat jego obie ręce były oderwane od miotły. Sprawiło to, że zleciał z niej, lądując z głośnych hukiem na ziemi. - Cholera - jęknął, krzywiąc się okropnie. Jego głowa bolała tak mocno, jakby miała zaraz wybuchnąć. Mało tego, upadek oczywiście był niefortunny, jak to się zawsze zdarza podczas spadania z miotły - Tanner próbował zahamować uderzenie ręką, jakby był w stanie. Chyba była złamana. Był to tylko jego osąd, jednakże nigdy wcześniej nic nie bolało go tak mocno, jak teraz ręka. Wydaje mi się, że raczej sam nie podniesie się z trawy, więc.. trzeba poprosić o pomoc tego dziwnego chłopaka, Gryfona w dodatku. Sama myśl o tym przyprawiała go o mdłości. - Sam sobie nie poradzę - krzyknął w jego stronę, dalej leżąc na trawie. Nie próbował nawet wstać. W głowie mu szumiało, a ręka pulsowała bólem. Z pewnością przyda mu się pomoc. Cholera! A przecież miał tyle planów, pomijając oczywiście fakt, że czuł się strasznie upokorzony tym, że przegrał pojedynek w tak krótkim czasie. River miał szczęście. River? Naprawdę dziwne imię. Tyle właśnie pamiętał, bo potem zemdlał.
No dobrze, River może troszkę zapędził się w tym swoim świętowaniu zwycięstwa, bo już chciał zupełnie odlecieć z boiska pozostawiając biednego Tannera na pastwę losu. Właściwie Quayle założył, że chłopak tylko trochę się poobijał, bo jednak upadł na trawę, no i chyba nie było to aż tak wysoko. Dlatego też, zadowolony z siebie już odlatywał w stronę ledwo przedzierającego się przez chmury, słońca, gdy usłyszał, że Anglik coś tam zawołał z dołu. Chyba coś o tym, że sobie nie da rady. Ups. River nieco leniwie się zatrzymał, odwracając w stronę Ślizgona i spoglądając na niego z lekko uniesionymi brwiami. - Ojezu, ale wy jesteście delikatni - mruknął tylko niezadowolony zupełnie do siebie, po czym gwałtownie zniżył się w stronę murawy, zatrzymując nieopodal Taniego. No dobrze, jego nowy kolega nie wyglądał najlepiej, ale cóż, takie właśnie było ryzyko bludgera! Sam River niejednokrotnie porządnie oberwał, nim się nauczył dobrze grać. Ach Ci niemrawi Anglicy. - Tani, żyjesz? Daj spokój, nie przywaliłem Ci tak mocno, a poza tym już starczy tych trupów w Hogwarcie. - westchnął wyciągając z kurtki różdżkę i celując ją na chłopaka. Naturalnie doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego przeciwnik jest nieprzytomny i zupełnie nic nie słyszy, ale nie przeszkadzało mu to w tym, by trochę mimo wszystko do niego pogadać. River, jako potomek ludzi posiadających Indiański, zielarski sklep, miał pewną wiedzę w dziedzinie roślin, więc złamane kończyny najprawdopodobniej sugerowałby leczyć właśnie odpowiednią ich mieszanką, ale szybszym sposobem były zaklęcia, z którymi on osobiście już tak śmiało nie eksperymentował. Najprostszym rozwiązaniem w tej sytuacji było przetransportowanie chłopaka do skrzydła szpitalnego, by tam ktoś lepiej znający uroki odpowiednio się nim zajął. Nie zwlekając, sprytnie wyczarował nosze za sprawą zaklęcia Aresto Momentum, a później przelewitował na nie chłopaka. Oczywiście wszystko to wykonywał nawet nie schodząc z miotły, dlatego kiedy nieprzytomny chłopak już był na noszach, oboje polecieli parę metrów nad ziemią w stronę zamku, a później wprost do skrzydła szpitalnego. Oczywiście uważając, co by mu ten Tanner znów na ziemię nie spadł po drodze, bo to już mogłoby biedaka dobić, na szczęście raczej obeszło się bez tego.
Marco Ramirez
Wiek : 37
Dodatkowo : Opiekun Ravenclawu, Animag (Pantera), Zaklęcia bezróżdżkowe
Tutaj właśnie odsyła was ta urokliwa, kolorowa papuga, którą na pewno część z was zdążyła już znienawidzić. Pociesze was jednak myślą, że pewnie już nigdy więcej jej nie zobaczycie. Ramirez na szczęście nie miłuje się w takich stworzeniach jak ona, choć niewątpliwie są dla niego pasjonujące. Zostawmy jednak Ramireza w spokoju, a skupmy się na tym, jakie jest wasze ostatnie miejmy nadzieje zadanie. Jest ono dla was młodych adeptów magii na pewno niezmiernie proste – macie uwarzyć „Bełkoczący Napój”. Co jednak zrobić, gdy nie mamy do tego potrzebnych składników? Tu właśnie musicie wykorzystać kociołki, łyżki czy woreczki z dziwnymi zawartościami. W czarnym są zioła potrzebne do napoju, a w białym cała reszta składników. W fiolkach macie przynieść prowadzącemu zajęcia owoce swojej pracy. Oczywiście możecie robić to w parach, jeśli tylko tak jesteście w stanie mieć wszystkie potrzebne składniki. Wodę sobie wyczarujecie, jesteście zdolnymi czarodziejami. Po co wam ten eliksir? No przecież każdy szanujący się Argen powinien mieć taką na wypadek, gdyby jakiś Lunarny chciał go przesłuchiwać. Różdżkę w końcu mogą ci zabrać, logiczne nie?
Rzucanie jedną kostką w odpowiednim temacie na wyniki ważenia mikstury. Oczywiście jeśli nie macie wszystkich przedmiotów, musicie się z kimś dobrać, by nie było lipy. Jak dopatrzę, że ktoś tu oszukuje, to zabije. Pamiętajcie czujne oko Ramireza jest wszędzie! Liczba oczek parzysta – Wszystko wyszło wam/tobie dobrze, możecie być z siebie i swojego dzieła dumni, choć jak wszyscy wiemy nie jest to trudny do przyrządzenia eliksir. Pamiętajcie, by odlać we fiolki i zanieść profesorkowi, bo na ładne oczy nie uwierzy w wasze umiejętności. Liczba oczek nieparzysta – Nie udało wam się uwarzyć, więc macie problem. Możecie dołączyć się do kogoś innego, ukraść, wyczarować czy cokolwiek. Ewentualnie przyznać się do spartolenia sprawy profesorowi i pokazać mu te siki, a nie eliksir.
A teraz wracajcie na miejsce rozpoczęcia zajęć, pewnie już jesteście spóźnieni!
Cóż może być bardziej świątecznego niż wyprawa na biegun północny, w odwiedziny do dobrotliwego Świętego Mikołaja, którzy już niedługo zostawi pod choinką wymarzone prezenty? Oczywiście, jeśli byliście grzeczni – żadnego seksu w schowku na miotły, nadużywania alkoholu i popularna po kątach skrętów!
Wszystkie grzeczne dzieci gotowe? Zatem chwytajcie za kolorowy łańcuch – świstoklik i w drogę! Mam nadzieję, że nie zapomnieliście o grubych rajstopach, czapkach i rękawiczkach?
Rzucamy trzema kosteczkami, po czym w jednym poście podsumowujemy, co nam się przytrafiło:
Miejsce
1,3- fabryka zabawek – kto by nie chciał trafić do fabryki świętego Mikołaja, pełnej elfów, które pracują wesoło przy akompaniamencie największych świątecznych hitów, takich jak „Wonderful Christmas Time” albo „Jingle Bells”? 2, 5 – dom Świętego Mikołaja – pani Mikołajowa zobaczyła, że wyglądasz na zmarzniętego i zaprosiła cię do środka – nie daj się prosić, taka okazja nie zdarza się codziennie! 4,6 – stajnia – to tutaj spotkasz renifery Świętego Mikołaja – Kupidyna, Walczyka, Tancerza i całą resztę. Może nawet zobaczysz świecący nos samego Rudolfa?
Zdarzenia
zależenie od wylosowanego miejsca
a) Fabryka zabawek 1,5 – ups, zachowujesz się jak słoń w składzie porcelany! Wpadłeś na jednego z elfów i wytrąciłeś mu z rąk śliczną, porcelanową baletnicę, którą właśnie skończył malować! Na szczęście zwykłe Reparo załatwiło sprawę, ale musisz bardziej uważać! Przez ciebie jakieś grzeczne dziecko może nie dostać wymarzonego prezentu! 2,6 – wygląda na to, że minąłeś się z powołaniem i zamiast czarodziejem, powinieneś zostać jednym z elfów Mikołaja! Postanowiłeś pomóc przy wiązaniu kokard na pakunkach, co bardzo ucieszyło zapracowane elfy, zwłaszcza, że masz do tego prawdziwy talent! W ramach podziękowania dały ci śnieżną kulę, wewnątrz której stepują miniaturowe renifery! 3,4 – pomyślałeś sobie, że te lukrecjowe laseczki wyglądają naprawdę kusząco i nikt nie zauważy, jeśli sobie jedną weźmiesz. Niestety, jeden z elfów cię przyłapał i zagroził, że wpisze cię na listę niegrzecznych i Mikołaj już nigdy cię nie odwiedzi! Ale wstyd!
b) Dom Mikołaja 3,6 – pani Mikołajowa właśnie miała piec pierniczki. Może pomożesz jej wymyślić jakiś nowy, fantastyczny kształt? Chyba ci się udało, bo w nagrodę dostałeś pyszną gorącą czekoladę z odrobiną chilli, dzięki której mróz tej zimy nie będzie ci przeszkadzał! 2,4 – ojej, okropnie nabłociłeś! Trochę głupio, więc chciałeś szybko wytrzeć podłogę pierwszą lepszą szmatą, która wpadła ci w ręce. Niestety, to nie szmata, tylko ulubiona koszulka pani Mikołajowej z napisem „Good girls get presents from Santa, bad girls - whatever they want”, która właśnie miała iść do prania! Spiekłeś raka, wymamrotałeś „przepraszam” i zwiałeś. 1,5– taka z ciebie zacna duszyczka, że chciałeś pomóc pani Mikołajowej i dołożyć kilka grubych polan do pieca. Niestety, jedno z nich wyślizgnęło ci się z rąk i spadło wprost na twoją stopę! Pani Mikołajowa bardzo się przejęła i na pocieszenie podarowała ci mięciutki szal, który sam się owija wokół szyi i dba, żeby nie było ani za zimno, ani zbyt duszno.
c) Stajnia 1,2 – chyba nie masz najlepszego podejścia do zwierząt. Chciałeś pogłaskać Śmiałka, ale ten nie wydawał się zachwycony – zaczął łypać na ciebie złowrogo i tupać, więc wycofałeś się pospiesznie. W końcu lepiej nie drażnić reniferów Mikołaja! 3,4 – chyba umiesz czytać w reniferom w myślach! Podałeś Rudolfowi trochę świeżego siana – w podzięce polizał cię po ręku, a jego nos zalśnił czerwonym blaskiem! Będziesz miał co wspominać! 5,6 – cichaczem wgramoliłeś się do mikołajowych sań, nie zwracając uwagi na zaniepokojone renifery. Chciałbyś się nimi przelecieć, prawda? Niestety, tym razem nic z tego, ale na siedzeniu znalazłeś gałązkę ostrokrzewu z dwiema czerwonymi jagodami – wystarczy podrzucić jedną pod poduszkę wybranej osoby w wigilijny wieczór, a będzie ona szaleńczo w tobie zakochana aż do północy w sylwestrową noc. Wykorzystaj mądrze!
Przedmioty
Na pożegnanie każdy otrzymał jakiś wyjątkowy upominek – wręczał je sam Święty Mikołaj, choć przecież jeszcze ma urlop!
1 – to mały blaszany dzwoneczek! Początkowo byłeś rozczarowany, ale gdy nim zadzwoniłeś, nad twoją głową pojawiła się pierzasta chmurka, z której zaczął delikatnie prószyć śnieg! W gorące letnie dni będzie jak znalazł! 2 – budzik w kształcie uśmiechniętego aniołka, który zamiast dzwonić, mile acz natarczywie nuci twoje imię, powtarzając, że tego dnia z pewnością spotka cię coś miłego. 3 – miniaturowa choinka z zielonego marcepanu, ośnieżona lukrem i obwieszona maleńkimi pierniczkami, bombkami z dropsów i pralinek oraz łańcuchami z żelek – każdej nocy zjedzone słodycze pojawiają się znowu. Oczywiście o ile nie zjesz całej choinki! 4 – czapka z rogami renifera – kiedy ją założysz, twoja twarz na moment zmieni się w pysk jednego z Mikołajowych reniferów, zależnie od tego, do którego z nich jesteś podobny z charakteru! Jesteś Swarkiem, Śmiałkiem, a może Kupidynem? 5 – magiczne fajerwerki – coś w sam raz na Nowy Rok. Wybuchając, ułożą się w jakiś kształt, będący wróżbą noworoczną dla tego, kto je odpalił! 6 -śnieżna kula, w której znajduje się zamknięte miejsce, które dziś odwiedziłeś, a po potrząśnięciu tańczą tam cztery elfy, które machają do Ciebie jakby na pożegnanie!
A potem? Wszyscy zostali wezwani w magiczny sposób na główny plan elfowy i zabrani znów świstoklikiem do Hogwartu. Wesołych świąt!
Mimo, że Amelia nienawidzi świąt, coś podkusiło ją we wzięciu udziału w tym oto wydarzeniu. Chciała zapomnieć o problemach? Cholera, że też ona ma ich zawsze tak wiele. Od jakiegoś czasu nie daje sobie rady sama z sobą, a co dopiero ma powiedzieć o innych zmartwieniach, na które nie ma czasu, siły ani ochoty? Oczywiście wszystko musi się komplikować, zawsze. To też chyba skłoniło ją do odrobiny zabawy, zatopienia się w świąteczną atmosferę i wielu, wielu innych rzeczy. Sama była zaskoczona, że wzięła w tym udział. Jednak stało się. Nagle była na biegunie północnym. Oczywiście, nieprzystosowana do tamtejszych warunków pogodowych, mimo tego, że założyła na siebie najgrubsze ciuchy jakie znalazła, strasznie marzła. Szła wolnym krokiem, rozglądając się dookoła i podziwiając otoczenie. Właściwie.. nie było dla niej nic magicznego. Może oprócz tego, że z jakiegoś domku wyszła kobieta, wyglądająca niczym mikołajka. Machała do niej radośnie i Amelia, zdezorientowana, podeszła do niej z lekkim, życzliwym, może nieco przesadzonym, uśmiechem. Jak dobrze, że zaprosiła ją do środka, coby biedna, nieszczęśliwa dziewczynka mogła się chociaż odrobinę ogrzać. Dom Mikołaja wyglądał.. jak Dom Mikołaja. Dokładnie tak zawsze go sobie wyobrażała. Nagle naszły ją myśli, że może on faktycznie istnieje, a dziewczyna jakimś trafem znalazła się właśnie w tym miejscu? Długo jednak nie mogła poświęcić na swoje rozmyślenia, ponieważ pod swoimi nogami zauważyła ogromną kałużę błota! Trochę głupio śmiecić tak u kogoś w domu. Gdy Mikołajowa zniknęła na chwilę, żeby przynieść pannie Wotery coś gorącego do picia, ta próbowała szybko uratować sytuację. Wzięła pierwszą lepszą szmatę, tak jej się przynajmniej wydawało, i zaczęła wycierać błoto pod swoimi stopami. Mikołajowa, która pojawiła się znikąd wyrwała jej szmatę z dłoni, tłumacząc, że to niestety nie szmatka do podłogi, a jej ulubiona koszulka, którą miała właśnie wyprać. Amelia spiekła raka, wycofała się powoli w stronę drzwi, mamrocząc pod nosem jakieś przeprosiny i wyszła, nie korzystając z gorącej czekolady, która czekała na nią w dalszym pokoju. Idealnie! Nawet w takim momencie, który większość osób załatwia bez żadnego zakłopotania, dziewczyna nie może czegoś nie zepsuć. Humor Amelii został zdecydowanie zepsuty, z pewnością na resztę tego magicznego dnia. Cholera, zachciało jej się głupich wycieczek. Mogła zostać w zamku, siedzieć w Pokoju Wspólnym i popijać ciepłą herbatę. Przynajmniej nie byłaby teraz soplem lodu. Cała wycieczka nie skończyła się jednak aż tak tragicznie - na pożegnanie każdy z nich dostał malutki upominek. Panna Wotery otrzymała śnieżną kulę, w której zamknięte były wszystkie miejsca, w których dzisiaj była. Miły prezencik. Będzie mogła go sobie postawić na szafce nocnej, żeby zbierał kurz. Dziewczyna raczej nie będzie więcej brała udziału w tego rodzaju wydarzeniach. Chociaż, mówi tak po każdym nieudanym spotkaniu, więc.. nigdy nie wiadomo, co tak naprawdę wpadnie jej do głowy.
Świąteczna wycieczka na sam biegun brzmiała iście bajecznie. A oczywiście River bardzo lubił takie bajkowe zajęcia, słodko kojarzące się z wszelakimi dziecięcymi opowieściami, których zapewne słuchałby na dobranoc, gdyby nie fakt, że jego rodzice opowiadali o Indiańskich duchach, a nie o mikołaju. Gdzie tu sprawiedliwość na tym świecie? To też, żeby sobie zrekompensować braki postanowił, że zamiast słuchać o mikołaju po prostu pojedzie na biegu i go pozna! Jednak to nie myśl o tej legendzie tak go interesowała, otóż Quayle już od dawna marzył o odwiedzeniu Arktyki... a to była najlepsza okazja, z której koniecznie musiał skorzystać. Ubrawszy się w wielkie, szare, sięgające aż stóp futro i założywszy na głowę czapkę niczym z rosyjskiej Syberii przywiezioną, wyruszył na podbój bieguna północnego! Całą drogę oczywiście musiał przegadać, zaczepiając wprost wszystkich wycieczkowiczów. Na jednego biedaka wylał nawet gorącą czekoladę, a w zamian za tą tragedię wręczył mu trzy słodkie lizaki, których na podróż wziął tuzin i wszystkie pochował po ogromnych kieszeniach. Biegun północy przywitał go mocnym podmuchem zimnego powietrza i roztaczającą się dookoła nieskończoną bielą. Klimat ten, tak różny od tego jakie znał, wydał mu się wprost fascynujący. Dobre parę minut latał po śniegu, robiąc te wszystkie magiczne orły, czy obrzucając zebranych śniegiem. Och, nacieszyć się wszakże musiał, iż wreszcie może zobaczyć wymarzoną Arktykę! Jednakże, by zbyt dobrze nie było, nieco czuł się rozczarowany, że zamiast zwiedzić fabrykę zabawek, akurat jego przydzielono do odwiedzenia stajni. Niewątpliwie to jakiś szalony organizator pomyślał, że skoro Indianin, to pewnie o niczym innym nie marzy, jak o zobaczeniu kolejnych zwierząt i posiedzeniu w ich towarzystwie! Z oburzeniem aż zapalił swoje rozluźniające ziółka, puszczając parę dymnych znaków, a na protest organizatora zapewnił, że wysyła przodkom znaki, w których wychwala spotkanie tych niezwykłych stworzeń. Co gorsza, zwierzęta albo wyczuły, że River średnio cieszy się z przydziału do nich, albo po prostu nie spodobał się im zapach jego wypalonej uprzednio roślinki, gdyż złowrogo zaczęły na niego tupać. W obawie, że go tu zaraz staranują (a już pomyślał, że sumie mógłby sobie na takim jednym pojeździć trochę!), wycofał się na bezpieczną odległość z lekko naburmuszoną minką. Rozweselił go dopiero czarujący prezent od mikołaja, którym była magiczna kula, gdzie na biegunie, przy nieszczęsnej stajni, tańczyły wesoło elfy. Ostrożnie schował pamiątkę do kieszeni planując umieszczenie jej na honorowym miejscu w swym pokoju. Bo ostatecznie, te święta, mimo wrednych reniferów, były bardzo przyjemne, a do myśli o wycieczce, aż na sam biegun o zobaczeniu w końcu Arktyki, bardzo chętnie, nie raz będzie wracać.
(6,1,3) Świąteczna wycieczka! Huraa! Gdy już w końcu ogarnął, że są Święta, popędził do tablicy ogłoszeń szukając jakiegoś wypadu do Hogsmeade czy coś... a tu taka niespodzianka! Jej! Pięć razy się chyba wracał, żeby się upewnić, że wcale nie śni, że nie przewrócił się na schodach i nie majaczy... A potem skakał z radości i zjeżdżał po poręczy by dotrzeć do miejsca, gdzie był świstoklik i przenieść się w magiczną krainę Świętego Mikołaja. Gdy w końcu trafił, był tak zdyszany, że potrzebował dłuższej chwili na oddech. W tym czasie też rozgrywał walkę wewnętrzną w swoich myślach. Mikołaj istnieje, czy też nie? A co z tymi, którzy w niego nie wierzą? Wyniesie ich na pustą lodową pustynię, czy też trafią do najzwyklejszej w świecie czarnej dziury? Czy jeśli ktoś wierzy, to będzie wszystko przeżywał naprawdę, czy też wyłącznie w swojej głowie? Eh... Nie, Fel nie nadaje się na filozofa. Jego końcowe podsumowanie dylematu brzmiało tak: Kit z tym, zwiedzanie czarnej dziury też może być ciekawe. Ostatecznie szybciutko dotknął świstokliku i po chwili wirowania w przestrzeni niczym w wielkiej pralce wyniosło go do pomieszczenia przypominającego stodołę. Albo to gdzie się trzyma konie. Jak to się nazywało? Stajnia? Tak, chyba tak. Gdy podszedł do pierwszego boksu po lewej, zauważył, że te konie mają rogi. A jednemu nos świeci jak syrena alarmowa. Rudolf? Niech cię przytulę... Już biegł do tego rogacza, w podskokach i zwolnionym jak na mugolskich filmach tempie, gdy wtem... Nie, nic nie wybuchło. Rudolf nie uciekł. Żaden elf nie zrzucił na niego cegły. Felix się najzwyczajniej w świecie poślizgnął na dość śliskim, reniferowym łajnie. No, chyba że to jakaś ciamajda wylała tam wodę, która przy takim mrozie zamarzła. Leżał, oglądał dach stajni od środka i zastanawiał się, czy jest część ciała, która go w tym momencie nie boli. Im dłużej się zastanawiał, tym bardziej dochodził do wniosku, że chyba takowej nie ma. Powoli się podniósł i chcąc poszukać współczucia, ostrożnie podszedł do najbliższego reniferka. Nieszczęśliwym trafem był to Śmiałek, który nie ma zbyt dobrego zdania o przewracających się niezdarach, jak też pochopnie ocenił Fela. Tak więc posłał mu spojrzenie mówiące "Jeszcze jeden krok i pożegnaj się z zębami". Chłopak stanął, ale też zaraz zaczął czynić gesty, mówiące o jego dobrych intencjach. Na to renifer zaczął tupać kopytkami, czyniąc niesamowity hałas, przez który młodszy pan Villadsen zaczął szukać drzwi. Gdy je w końcu znalazł szybko otworzył i wybiegł prosto w objęcia... tej samej pralki, dzięki której się tam znalazł. Po minucie już widział łąkę, Hogwart i Zakazany Las, wszystko okryte aksamitnym płaszczem nocy. Smutno podreptał w stronę zamku. Jak to w ogóle możliwe, że taki przyjaciel zwierząt jak on został wypędzony przez reniferki? W połowie drogi (akurat na schodach) zorientował się, że w ręce trzyma choinkę miniaturkę, z bombkami i innymi ozdóbkami, gdzieniegdzie przysypaną śniegiem. Już chciał go strącić z drzewka, gdy jego palce zagłębiły się w... lepką, białą masę. Podejrzliwie ją obejrzał, a potem spróbował. Lukier! Po chwili został tylko sam pieniek, najwyraźniej tak samo jak gałęzie i igły, też z marcepanu. Felix chętnie by go też zjadł, ale... jego brzuch już pękał w szwach. Za to nastrój bez wątpienia mu się poprawił. Pobiegł dalej, w podskokach do dorminorium, gubiąc się kilka razy w zamkowych korytarzach. /zt
Mathilde kochała święta, jednak w tym roku nie była gotowa na to, aby spędzać je w gronie rodzinnym w Kopenhadze ze względu na to, co się stało między nią, a Kaim. A stało się tak dużo, że nawet głupi by się nie domyślił z jakiego powodu jest jej smutno. Po prostu nie była w stanie tego wszystkiego od tak po prostu zaakceptować. W pewnym momencie po prostu opuściła ją cała radość. Nawet jej australijska rodzina nie była już tak zbita jak na początku przyjazdu do Hogwartu. Przyjezdni stali się prawie tutejszymi. Mijał pierwszy semestr i tak... Mathilde zorientowała się, że mecz, który miał się odbyć za kilka dni miał być ich ostatnim, o ile przegrają... O ile. Bała się, co wtedy zrobi Young. Teraz taki kajający się przed nią smuci się, obiecuje... A jeśli tylko przegrają, jeśli tylko trafi w niewłaściwy sposób do pętli, to czy znów będzie to się tyczyło tego, że za chwilę zapłaci za to kolejnymi przykrymi słowami, które od niego usłyszy? Nie miała siły ratować związku, którego już nie było... A zatem wyszła z domu pozwalając na to, aby jej szmaragdowe oczy zaszły łzami. Musiała się pozbierać w sobie, zrobić coś. Przecież jej rodzice myśleli, że jest teraz u Curtis, gdy ona sama siedziała w Hogsmeade piekąc kolejne babeczki, których nie miała komu dać. Bo nie było już nikogo. Ludzi do świstoklika było sporo. Nie ekscytowała się zbytnio, była może nawet przestraszona, że zabiera się z nie wiadomo kim, nie wiadomo gdzie... Ale jeśli miała już nie wrócić to wolała zostać Mikołajką na biegunie, niż siedzieć i ze smutkiem czekać, aż coś się wreszcie zmieni. Nic się nie zmieniało i wszyscy doskonale o tym wiedzieli, tylko czemu jej nikt nie potrafił tego powiedzieć? Zanim się obejrzała uniósł ją pewien wiatr, który poniósł ich wszystkich hen, hen daleko. A ponieważ Mathilde chyba za szybko opuściła świstoklik, to wylądowała... Na sianku... W stajni. Zaśmiała się przez moment porzucając wszystkie smutki i poderwała się z ziemi próbując oczyścić swój płaszczyk w kratkę i wtedy to zobaczyła... Sanie Mikołaja! Podeszła zatem do nich zaciekawiona, a gdy tylko zobaczyła, że ktoś idzie to szybko na nie wskoczyła i schowała się za jednym z wielkich worków z prezentami. Bardzo żałowała, że nie ma teraz na sobie czerwonej kurteczki, w której zawsze wyglądała jak ten kwiatek - gwiazda betlejemska, byłaby nierozpoznawalna, a zatem liczyła na łut szczęścia bez żadnego kamuflażu... A w pewnym momencie zauważyła gałązkę ostrokrzewu, po którą sięgnęła zaciekawiona uśmiechając się sama do siebie. Kiedyś widziała gdzieś coś takiego, czytała o magicznych właściwościach. Teraz zafascynowana przyglądała się temu znalezisku, jakby nie wierząc w to, że udało się jej coś takiego znaleźć! Po chwili jednak pojawił się jeden z mikołajowych elfów, który nakazał jej wysiąść z sań, lecz pozwolił zachować gałązkę. Czyżby uległ uroczemu uśmiechowi Mathilde? Zadowolona wybiegła z sań, a po chwili zatrzymana przez kogoś otrzymała jeszcze jeden podarek w postaci uroczego budzika. Czyżby ktoś wiedział, jak bardzo Mathilde nie lubi wstawać rano z łóżka? Z pewnością ten prezent się jej przyda w nowym roku!
Wyprawa na biegun północny, żeby zobaczyć rzekomego Mikołaja, który podobno istnieje i przynosi każdemu prezenty? Oczywiście, że Tanner weźmie udział! Bo przecież chłopak uwielbia udowadniać innym, że nie mają racji, że coś jest nieprawdziwe i niezorganizowane. Jakie to.. dziwne. Nie znał osoby, która bardziej od niego uwielbiała mieć rację. Szedł wolnym krokiem, rozglądając się dookoła i starając nie przerazić nikogo swoją miną. Świąteczna to ona nie była. Chłopak postanowił udać się do stajni - zawsze interesowały go te dziwne istotki, które wszyscy nazywali reniferami. Wszedł po cichu, zamykając za sobą drzwi. W środku nikogo nie było. Oby tak było cały czas, bo już po wejściu, gdy tylko otworzył drzwi, zobaczył renifery. Niewiarygodne. Przypięte były do jakichś sań. Tanner pognał na nie jak oszalały, chcąc sprawić, żeby renifery ruszyły i przewiozły go, chociaż odrobinkę. Było to jego marzeniem od dziecka, usiąść w saniach Mikołaja i przelecieć się nimi lub pomóc Mikołajowi rozdawać wszystkie prezenty. Jednak Kupidyna, Walczyk i cała reszta byli dobrze wytresowani - najwidoczniej nie reagowali na polecenia nikogo, z wyjątkiem Mikołaja. Okropna szkoda. Chapman próbował kilkakrotnie sprawić, żeby ruszyły: prosił, krzyczał, wyklinał, raz nawet postanowił klepnąć jednego z nich w zadek, nic nie działało. Nie udało mu się uruchomić magicznych sań. Zrezygnowany opadł na siedzenie obok, kładąc rękę na coś małego, w kształcie kuli. Uniósł dwie kulki tak, żeby widzieć je jakoś w świetle. Cóż to takiego było? Chłopak, na jego szczęście, bardzo dobry z eliksirów i zielarstwa rozpoznał co trzyma w dłoni. Gałązka ostrokrzewu, z dwoma czerwonymi jagodami. Ma ona właściwości miłosne. Jeśli włożyłby ją komuś pod poduszkę, osoba ta kochałaby się w nim na zabój aż do sylwestrowej nocy. To głupie. Oczywiście, że tego nie zrobi. Nie musi ratować się żadnymi wynalazkami. Jagody schował jednak do kieszeni, wstając z sań. Postanowił wyjść i dalej pozwiedzać biegun północny, pewnie to jedyna okazja na obejrzenie dokładnie wszystkiego. Wycieczka wydawała się chłopakowi dość ciekawa. Na sam koniec każdy z nich dostał prezenty od samego Mikołaja, który mimo swojego wolnego dnia postanowił się poświęcić i wręczyć je dzieciaczkom z Hogwartu. Tanner ucieszył się niezmiernie - w jego posiadanie dostał się budzik w kształcie uśmiechniętego aniołka, który nie dzwonił - tak jest! - tylko powtarzał cichutko, jednak dość natarczywie, żeby się obudzić, jego imię. Świetnie! Może od dzisiaj wstawanie nie będzie już tak wielkim koszmarem? Słowa wypowiadane przez budzik kojarzyły mu się z pobudkami z dzieciństwa - dokładnie tak budziła go zawsze matka. Mówiąc, że wstał nowy dzień i trzeba wstawać, żeby nie przegapić miliona dobrych rzeczy, jakie dzisiaj go spotkają. Oczywiście, rzadko kiedy to się spełniało, zdecydowanie częściej działo się coś złego, jednak pobudki pamięta się do końca życia. Dzień chłopak uznał za udany, a teraz wraca do zamku, żeby znów móc burczeć na każdego i nie uśmiechać się przez długi, długi czas.
Obalenie mitu że święty mikołaj nie istnieje? No pewnie. Jak się okazało sama wylądowałam u niego. Tak dokładnie byłam w domu świętego mikołaja. Czy to dziwne? tak. Ale zarazem magiczne i piękne? owszem. Problem jednak polegał w tym że już od razu po przybyciu napsociłam. Miałam na sobie piękne kozaczki, tylko że całe w błocie. Po drodze przez przypadek w niego weszłam i niespecjalnie zauważyłam. Starałam się wytrzeć o śnieg, ale tym samym błoto stężało i ulepiło się do moich pięknych nowych butów na dobre. Wchodząc do owego domu, natychmiast się odkleiło i narobiło mi niezłych kłopotów. PRZECIEŻ TO DOM MIKOŁAJA! JAK JA MOGŁAM TAK NABRUDZIĆ?! -O nie, nie, nie, nie!-Chwyciłam pierwszą lepszą szmatę która leżała obok mnie w jakimś koszu. Wytarłam plamę. Huh, byłam bezpieczna. Na szczęście nikt nie widział jak to wycieram. Spojrzałam na ścierkę, i okazało się że to kolejna wtopa. To była bluzka! Śliczna, z jakimś napisem bluzka! A raczej sweterek ale nie czepiajmy się szczegółów. Co miałam zrobić? Próbowałam ją schować i nic nie mówić ale przez to nie dostałabym prezentu. Za to cholerne kłamstwo. Byłam załamana, a z drugiej strony pokoju szła Pani Mikołajowa. No i co ja miałam kurwa zrobić? Przekleństwo? Jeszcze lepiej. Kobieta na mnie spojrzała, uśmiechnęła się i podbiegła. Mówiła coś na temat jaką mamy piękną zimę i że bogu dzięki jej pomagamy. Starałam się do niej uśmiechać odzywać, ale w końcu puściły mi nerwy i pokazałam jej moją niezdarność. Od razu zaczęłam ją przepraszać, mówić że nie chciałam i że nie zauważyłam że to bluzka. Ona mnie uścisnęła powiedziała że dobrze że się przyznałam i rzuciła do kosza na pranie. Coś tam jeszcze im pomogłam, ale chciałam jak najszybciej odejść od kobiety bo wiedziałam że postąpiłam źle. Na sam koniec podszedł do nas wszystkich Mikołaj. Tak sam Święty Mikołaj. Podszedł do każdego z nas i dał nam jakiś podarunek. Fajerwerki. Szkoda tylko że nie miałam z kim ich spędzić. Podziękowałam i wszyscy wróciliśmy do zamku. [zt]
Przecież ona była wszędzie, prawie wszędzie. Była beznadziejna z geografii, dlatego zawsze wydawało jej się, że Biegun Północny jest taką samą bajeczką jak Święty Mikołaj. Gdy usłyszała o wycieczce w to miejsce, najpierw dostała ataku histerycznego śmiechu, który milkł wraz z coraz bardziej skonsternowanymi minami osób dookoła. - Wy tak na serio? Kiedy okazało się, że tak, to kompletnie na serio, Charlie nieomal oszalała z podekscytowania. Dwa dni chodziła jak nakręcona, nie mogąc się o tym nagadać i namawiając każdego spotkanego biedaka, żeby też się wybrał. Na Biegun! Północny! Bo on istnieje! Jaciękręcę.
Na okazję wycieczki założyła sweter w mikołaja, mikołajową czapkę, czerwone spodnie i buty z cholewami. Zapomniała jednak o jakiejś kurtce i ekscytacja nie wystarczyła, by zapewnić jej ciepło. Obejmowała się rękami i dygotała z zimna, nie mogąc zdecydować w którą stronę pójść, aż zauważyła ją Pani Mikołajowa i kazała natychmiast wejść do środka, by się ogrzać. Charlie nie musiała długo się namyślać i w kilka chwil później już siedziała w kuchni razem z kobieciną i trajkotały wesoło o ciasteczkach. Będąc fanatyczką wszelkich słodyczy i w ogóle, cukru, Charlie opierdoliła jej pół roboty. Ale Mikołajowa nie miała jej tego za złe, bo dziewczyna obiecała pomóc w następnej partii! A na dodatek nie wycinała ciasteczek foremkami, tylko nożykiem, czyniąc w nich jakieś bajeczne kształty. Staruszka była pod wielkim wrażeniem zdolności manualnych swojej pomocnicy i wręczyła jej cudnie rozgrzewającą gorącą czekoladę doprawioną chilli. Spędziły przemiły wieczór rozmawiając o reniferach, ich krzykach podczas kopulacji, o Mikołaju i jego krzykach podczas libacji i elfach i ich krzykach podczas kolacji. Charlie podejrzewała, że były tanią siłą roboczą i krzyczały z radości, dostając ten swój jeden posiłek w tygodniu. Albo miało to coś wspólnego z batem Mikołaja. Nie sprecyzowała, czy używa go do bicia elfów, czy pikanterii w sypialni, ale prawdopodobnie to pierwsze. Do kuchni wszedł też Mikołaj i usłyszawszy żonę zdradzającą sekrety ich szemranego biznesu, postanowił kupić milczenie panienki Finn za zabawkę. Na co, rzecz jasna, zgodziła się bez namysłu. Bo zabawką był budzik w kształcie aniołka, który nucił jej imię i przekonywał ją, że dziś stanie się coś zajebistego. Pewnie taki sam miały elfy przy swoich smutnych, metalowych pryczach, a w ich małych główkach było to marzenie o wolności, przez co każdy dzień nieludzkiej pracy zaczynały z oczkami pełnymi łez. Fajnie! Żałowała, że wycieczka tak szybko się skończyła, a ona nawet nie zdążyła zwiedzić fabryki zabawek. Obiecała Mikołajowi, że wróci za rok, z większą ilością ludzi i aparatem! Uśmiechnął się bardzo szeroko, a może po prostu zaczął coś wrzeszczeć - nie zdążyła zobaczyć, nim świstoklik zabrał ją z powrotem do Hogwartu.
Wyprawa na biegun! O szok, o szok, przecież Arthur musi tam być! To tak jak jakby odebrać rybie wodę, tip nachosą czy ministrantów księżom. Dlatego też gdy tylko usłyszał o tym zacnym pomyśle wystosowanym przez Hogwart, nie mógł usiedzieć na miejscu i ruszył lepić bałwana ze śniegu. Oczywiście pomysł podchwyciły inne dzieciaki z jego kamienicy i w niedługim czasie były już 3 bałwany, które można było obrzucać śnieżkami. Tyle radości z zamieci śnieżnych! Potem jednak trzeba było zebrać zadek do zamku, by złapać za mega ziomalski świstoklik i przenieść się wprost do domu świętego Mikołaja, a raczej pani Mikołajowe! Kurcze, tak wystylizowanej świątecznie haty, to on chyba nigdy w życiu nie widział! Jeszcze Mikołajowa w sumie najgorsza nie była. Jak ja jej wiek to pewnie trzymała formę. Magiczna kobieta, taka miła. Mógłby się w niej zakochać. Tak, zdecydowanie stwierdził, że jeśli chce być dobrym ziomkiem na dzielni, to trzeba jakoś się odwdzięczyć za całą dobroć jaką daje to miejsce. No niestety, wiecie jaki ogarnięty jest młodszy Follett, gdzie przejdzie tam jakaś destrkucja. W tym przypadku nie mogło być inaczej i zamiast pomóc, to wpadł na jakiegoś szkraba, chyba elfa i potłukła jakąś babę w spódnicy. To się baletnica nazywa? Nieee, no wydaje ci się! Dużo szumu, ale na szczęście zwykłe reparo wystarczyło, by wszystko wróciło do normy. Przynajmniej nie wpadł na choinkę, która swoja drogą wyglądała zjawiskowo i gdyby tylko mógł, to na pewno by ją teraz namalował u siebie na suficie. Byłaby tam może z miesiąc? Nie ważne, magia świąt musi być! Tak się tam jeszcze trochę poszwendał, trochę pozachwycał wszystkimi inspiracjami wokół, trochę poprzyglądał Mikołajowej i czas minął jak z bicza strzelił. Na zakończenie dostał OD SAMEGO MIKOŁAJA dzwoneczek! No nie ważne, że to tylko dzwoneczek, ale uścisk "ręku prezesa" jest tysiąc razy ważniejszy. Teraz już do końca życia nie będzie mył prawej dłoni, bo przecież ona jest teraz wyjątkowa! Dodatkowo dzwoneczek okazał się lepszy niż pozory wskazują i za jego sprawą może mieć własną śnieżną chmurkę. Będzie mógł lepić bałwany wszędzie, zawsze. Percival i reszto świata strzeżcie się! Armia bałwanów nadchodzi. z/t