To naprawdę dziwne pomieszczenie. Możesz sobie siedzieć na jednej z kanap przy kominku, zachwycając się wężową skórą obić mebli, albo wystrojem rodem z Komnaty Tajemnic czy pokoju wspólnego ślizgonów, aż tu nagle... wypełza wąż spod fotela! Czy jest przyjaźnie nastawiony? Ciężko stwierdzić, wszystko zależy od wielu czynników... Przy odrobinie szczęścia, będziesz mógł za darmo przygarnąć ów stworzenie. W przeciwnym razie radziłbym brać nogi za pas!
KOSTKI: Aby wejść do pomieszczenia, musisz rzucić w tym temacie kostką. 2,4 - udaje ci się wejść! 1,3,5,6 - nie udaje ci się wejść, drzwi ani drgnęły. Jedna osoba może podjąć tylko jedną próbę. Takie same zasady obowiązują przy próbie oswojenia węża (dowolny gatunek).
adnotacja: osoby obdarzone darem wężoustości mogą wejść do środka bez konieczności rzucania kostką - kiedy tylko dotkną klamki, drzwi same się otwierają. Jeden wężousty może wprowadzić tylko jedną osobę nie posiadającą tego daru. Każda kolejna musi rzucić kostką. Wężouści jeżeli chcą oswoić węża, muszą rzucać kostkami. Zwolnieni są jednakże z przykrych konsekwencji nieudanej próby. Niestety, osoby towarzyszące nie posiadające ów daru nie mają już tyle szczęścia...
Nielegalny – niezlecony przez nauczyciela – pobyt tutaj może być karany szlabanem i minusowymi punktami dla Domu (automatycznie wyrażasz w tym temacie zgodę na ingerencję Mistrza Gry).
Autor
Wiadomość
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Jej ostrzeżenie nie zrobiło na nim najmniejszego wrażenia. To już nie były te lata kiedy ktoś mógł powiedzieć do niego kilka słów, a on nagle zmieniał zdanie i zamiary, oj nie. Była na jego terenie, otoczona setkami węży, powoli wychylającymi się ze swoich kryjówek, aby zobaczyć co się dzieje, w końcu słyszały, że ktoś posługuje się ich językiem. Oto w pomieszczeniu był ich pan, znajomy od tak wielu lat. Pogładził szczupłym palcem węża i skierował spojrzenie na Gittan. Tym razem pozbawione ono było zarówno wesołości, jak i jakichkolwiek emocji. Nie mógł jednak powstrzymać skrzywienia jakie objęło jego usta. - Taaak. - mruknął, przeciągając samogłoskę i pozwalając gadowi pełznąć powoli po swojej dłoni. Obserwował go w zamyśleniu przez kilka długich sekund zanim postanowił kontynuować. - I tak i nie. Sprostował, ale prawie natychmiast kontynuował. - Wężoustość jest dziedziczna. Mówi się, że pierwszym, który znał mowę wężów był Herpon Podły, powinnaś go kojarzyć z historii magii. Następny był Salazar Slytherin, a niektórzy jego potomkowie otrzymywali ten dar wraz z magią drzemiącą w czystej krwi. Z tego co mi wiadomo to można się też jej nauczyć, jak każdego innego języka, ale nigdy nikogo takiego nie spotkałem. Zawsze było to dziedziczne… precyzując w moim przypadku - co drugie pokolenie było wężouste. - mówił, a gdzieś w trakcie wypowiadania słów, szary wąż leniwie rozprostował ciało i zsunął się z wyciągniętego palca chłopaka wprost na kanapę, odpełzając gdzieś dalej od pisków dziewczyny. - Nie ugryzą Cię jeśli nie zrobisz im krzywdy. Wiedzą, że jest tutaj ich „pan” i to mnie się muszą słuchać. - potoczył powoli spojrzeniem pod nogi Svensson i nim zaczęła uciekać, wstał i powoli ruszył w jej stronę. Zatrzymał się tuż przy niej i wziął ją sobie na ręce, żeby nie musiała dotykać stopami do ziemi. W ten sposób skierował się ponownie w stronę siedziska. - Cofnąć się stąd. Podpełzać tylko na wyraźne polecenie. - po tych słowach w wężomowie posadził Gittan na kanapie i trzymając ją za nadgarstki, oparł się kolanami po obu jej bokach. Jej ostatni komentarz go rozbawił. - Już nie podejdą. - powiedział najpierw żeby ją uspokoić i przysunął wargi do jej ucha, muskając je nimi przelotnie. - Jeszcze nie jestem legilimentą. Powiedział to tak niefrasobliwym tonem, jakby w ogóle nie dążył ku temu, aby pozyskać tę umiejętność. Zresztą - chciał po prostu uzupełnić swoją wiedzę, bo bardziej zależało mu na samej oklumencji. - To jest coś dziwnego? Wiesz ilu tutaj jest wybitnie zdolnych uczniów? Znam inną wężoustą. - na moment zamilkł, bo wspomnienie o Scarlett sprawiło, że coś boleśnie go zakuło, ale zaraz kontynuował. - Moja przyjaciółka jest animagiem. Widziałem tu też niejedną ćwierć lub pół wilę, metamorfomagów, a nasza dawna opiekunka była legilimentą, otwórz oczy skarbie i rozejrzyj się. W Hogwarcie to nie jest nic nadzwyczajnego.
Dlaczego nie zrobiło wrażenia? Przecież Svensson była taka groźna! Tyle razy go podrapała... Powinien bardziej do serca brać sobie grożenie palcem i przymrużone oczy. Z jednej strony wciąż miała w głowie okropną wizję Rasheeda jako wielkiego władcę zła dziejącego się na świecie, a z drugiej strony to był jej Sharker. Krzywdy by jej nie zrobił. Na pewno, gdyby tego nie chciała. Ból przecież bywał przyjemny. Słuchała go uważnie, zdając sobie sprawę, że chciałaby tak. Nie chodziło jednak o samą umiejętność. Tylko o dziedziczność. Gdyby wiedziała, że jej prawdziwi rodzice są węzouści, miałaby ograniczone pole manewru. Teraz gdy przechadzała się w Szwecji ulicą, nakręcała się, że każda kobieta, którą spotykała na ulicy. Nie mogła do nich podlatywać, pytając: mamo, mamo, to ty? Stała się tak zwyczajna, kompletnie niewyjątkowa. Co z tego, że jej ciało pokrywało wiele tatuaży, których nie dało się skopiować. U niej w rodzinie jak najwyraźniej nie było żadnych genetyk. Nawet nie wiedziała, ile ma procent krwi! Obserwowała jak wężowi podobał się dotyk Sharkera, jak wił się po ręku, wystawiał język. - Od małego po prostu wiesz jak się mówi? Uczysz się tego, mylisz z ojczystym? – spytała, nie musiał przedstawiać jej najważniejszych osób, o których wiedział każdy fanatyk historii magii. Gittan z zniesmaczeniem spoglądała na kanapę. Wąż dopiero co z niej zszedł, a ona miała wrażenie jakby zostawił za sobą dziwny, toksyczny śluz. Dlaczego się przyjęło, że węże są wrogami ludzkości? Więcej wypadków śmiertelnych zawsze powodowały hipopotamy niż kły jadowe. - Ich trucizna zabija w kilka sekund, gorzej jest z dusicielami – rzekła szorstko, przedstawiając mu kilka faktów, które mógł uznać za totalne zbędne i z dupy. Często sięgała to przeróżnych statystyk, zasypując sobie umysł takimi informacjami. Nie pomyślałaby, że znajdzie się w pokoju z wężami, a jej mężczyzna będzie potrafił sobie z nimi porozmawiać jak z drugim człowiekiem. Nim zdążyła zauważyć, Rasheed znalazł się za blisko niej. A może to on, osobiście, chciał złapać za szyję, odbierając jej możliwość wyłapania tlenu? Nie podobało jej się to, że gdzieś idą. A potem, że ma unieruchomione nadgarstki. - Nie zamieniaj się w Silvarovą, ona, była bardzo, bardzo bezczelna jak chciała się czegoś dowiedzieć – odpowiedziała, przypominając sobie niefortunne spotkanie, podczas którego młoda nauczycielka poznała paskudny sekret Svensson. Na pewno nie chciałaby powtórzyć tego z Sharkerem. - Oczywiście, że to jest coś dziwnego, czy Hogwart w takim razie jest szkołą dla ludzi z genetykami? W końcu to są jakieś rzadkie przypadki, a tu... – przerwała, podnosząc wzrok na Sharkera. Chciała wyplątać swoje nadgarstki, bo naprawdę nie czuła się komfortowo, gdy przy nich pełzały węże, a Rasheed miał nad nią pełną władze. Naprawdę czuła się tak niesamowicie niewyjątkowa. Była nikim, bez korzeni, bez specjalnej historii rodziny, bez ustalonej czystości krwi i żadnych dodatkowych zdolności. Mogła sobie wmawiać, że ma coś wspólnego z czarownicami z Salem, ale to tylko marzenia oraz chora wyobraźnia Svensson. Może powinna wrócić do Stavefjord, gdzie była przewodniczącą szkoły i chodzącą gwiazdeczką?
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
On nigdy nie miał wątpliwości co do swojej tożsamości. To było z jednej strony dobre, ale w jego przypadku również co najmniej zatrważające. Chciałby kiedyś móc usiąść i snuć cienką siatkę wątpliwości co do tego kim był, jest i musi być. Nie tylko dla wszystkich innych wokół, a dla matki i dla siebie również. Może gdyby nie brak zwątpienia to potrafiłby odnaleźć w sobie człowieka zdecydowanie szybciej? Kto wie… W każdym razie musiał najpierw całkowicie utracić człowieczeństwo, aby odzyskać je dopiero wtedy, gdy wypisywał te żałosne listy do Watson. Nie zapomniał, chociaż szczerze tego pragnął. Gdyby był pewien, że mu na to pozwolą to z całą pewnością nie byłby tą samą osobą co teraz, lecz czy to nie byłaby zbyt gwałtowna zmiana? Nie zaszczepiono by w nim chorobliwej ambicji, dążenia do bycia lepszym od większości ludzi i okrutnej pogardy, którą częstował wszystkich wokół w mniejszych lub większych dawkach, podając je trochę jak lekarstwo na sympatię do niego. Im byłeś bliżej tym nierzadko otrzymywałeś większą dawkę niechęci czy zobojętnienia, bo grunt to odepchnąć od siebie i odrzucić na tyle mocno, aby sekrety wciąż były bezpieczne. Aura wężoustości pomagała w tym doskonale, a jak ktoś kojarzył kim był Malcolm Sharker, to już w zupełności można było podarować sobie wysiłki, bo siłą rzeczy to wystarczało. Obserwował Gittan uważnie, jakby wietrzył jakiś spisek w jej słowach. - W gruncie rzeczy tak, ale to nie jest takie proste. To nie jest tak, że każdy dzieciak tak po prostu gada sobie do terrarium w wężomowie, bo to po prostu dziwne. Czasem jest tak, że mówisz normalnie, po angielsku czy po szwedzku, a wąż i tak wyczuwa w Tobie sprzymierzeńca. Wtedy wystarczy, że on się odezwie, a Ty rozumiesz wszystko i mimowolnie „przestawiasz się” na jego język. To jest tak jak z nami. Mógłbym na przemian sklecać do Ciebie zdania w różnych językach, a zrozumiałabyś o czym mówię z tym, że my mamy większą świadomość własnego zachowania. Jeśli dziedziczysz - nie musisz się uczyć, ale pewną trudność sprawia opanowanie tego. Kiedy widzi się żywego węża to nie ma się kłopotów z użyciem wężomowy, ale sporo trudności nastręczało mi kiedyś nauczenie się posługiwania się nią, gdy realnie nie było takiej potrzeby. Pewnym ułatwieniem były medaliony z wężami i tym podobne. Wiesz, żeby sobie wyobrazić, że są prawdziwe. Żeby poznać czy ktoś do mnie mówi w wężomowie nie musze się zastanawiać. Ojczystym językiem i tak jest szwedzki i kiedy słyszę jakiś inny, który znam - rozumiem jego znaczenie, ale mam świadomość, że to język obcy, nie taki na którym się wychowałem. - odpowiedział jej rozwlekle, starając się przybliżyć węzoustość ze swojej perspektywy jak najlepiej potrafił. W pewnym sensie zależało mu na tym, aby Gittan to wszystko zrozumiała, aby mogła na to spojrzeć również z jego perspektywy i zaakceptować tę mroczniejszą część jego, z jaką niewątpliwie wiązała się ta umiejętność. Zresztą chyba wszystko co w jakimś stopniu było powiązane z jego rodziną i dziedziczeniem było tematem drażliwym i nieciekawym. Spojrzał na Gittan z powątpiewaniem, gdy ona przedstawiła mu taki… niedorzeczny argument. - Nie zabija w kilka sekund. - sprostował na początek, uśmiechając się trochę kpiąco. Zupełnie tak, jakby spotkał na swej drodze niedouczone dziecko, któremu trzeba wszystko przedstawić od początku. - Są takie węże, których jad zabija, ale jest też bardzo dużo takich, które nie posiadają jadu w ogóle. Ba, niektóre nawet w ogóle nie gryzą i nie mam na myśli dusicieli. Kwestia tego na co trafisz, a uwierz mi, przy mnie nic Ci nie grozi. Mój związek z gadami nie jest taki jak w stosunku do myślącej istoty. One są mi całkowicie podległe i wiedzą co im wolno, a czego nie. Żaden nie ośmieli się Cię ugryźć, nawet jeśli będzie chciał. Paradoksalnie wzmianka o Silvarovej tylko go rozbawiła. To z jednej strony chyba dobrze, że samodzielnie nie udało mu się przełamać Obliviate, bo dzięki temu mógł wciąż z niej żartować bez obawy o to, że kiedyś po niego wróci. - Też taki jestem już i bez legilimencji. - oświadczył zgodnie z prawdą i westchnął cicho, odruchowo puszczając jej nadgarstki i staczając się z niej z powrotem na kanapę. Jego mina jednak wyraźnie mówiła, aby nie próbowała znowu uciekać na podłogę. - Dla mnie to normalne, bo jestem tutaj ósmy rok. Wiele widziałem, a sporo tych ludzi przychodzi i odchodzi… - na moment urwał, przypominając sobie uroczą Sophie w jego ramionach. Dreszcz przebiegł mu po plecach na wspomnienie nocy spędzonej z ćwierć wilą. - Rzadkie przypadki czy nie, mamy tutaj dużo uczniów, a każdy specjalnie uzdolniony musi się gdzieś uczyć nim wtopi się w tłum szaraczków. Siłą rzeczy prędzej czy później ktoś się o tym dowiaduje i plotka idzie w świat. Zawsze możesz zostać jedną z nich. Opanować transmutacje na tyle dobrze, aby zostać animagiem czy nauczyć się zamykać umysł jako oklumentka. Najbardziej wyjątkowe są te osoby, których umiejętności nie da się skopiować, chociażby prawdziwi jasnowidzowie czy potomkowie wil. Reszta jest do zastąpienia przy wyjątkowej motywacji i ciężkiej pracy.
Nie wiedział, czego pragnie. Najgorsze, co można zrobić dziecku, to zostawić je bez odpowiedzi na wiele pytań. Każda istota ludzka chciała wiedzieć, kim jest, jaka jest ich historia. Nie prosiła bogów o szlacheckie korzenie, mnóstwo pieniędzy i żeby na ziemi istniały jednorożce. Chciała poznać swoich rodziców, nawet jeśli byli najgorszymi ćpunami świata i nie będą pamiętali, że kiedyś urodziła im się córka. Każda rodzina miała swoją mocną stronę. Jedni trudnili się przemytem, hodowlą przeuroczych pegazów, a inni wywyższali się mądrością bądź statusem majątkowym. Gittan, chociaż została zaadoptowana przez wpływowych mugoli, czuła się niczyja. Nie da się stworzyć sztucznego domu dla dziecka, któremu wciąż brakuje odpowiedzi. Skoro miała magiczne umiejętności, to mogła składać modły do wszystkich wielkich czarownic z Salem, aby ktokolwiek z jej rodziny posiadał genetykę. Łatwiej byłoby znaleźć metamorfomaga, animaga, a nawet wężoustego niż zwykłego, szarego człowieka. Nie wiedział, o czym myślał ani czego pragnął. Nie znała przytulenia matki, czułych słów ojca. Ci mugole, nie byli jej rodziną. Nie była pewna, czy kiedykolwiek wróci jeszcze do tego domu na więcej niż tyle, ile potrzebuje, aby spakować swoje rzeczy. Chętnie wmówiłaby im małżeństwo z wpływowym czarodziejem, który mieszka bardzo daleko stąd. Albo własną śmierć. - Niesamowite, ta cała naturalność, to wszystko chociaż z całym szacunkiem węże są niesamowicie obrzydliwe... Możesz z nimi normalnie rozmawiać, tak jak ze mną, z przyjacielem? – spytała. Kiedy Rasheed puścił nadgarstki Gittan, ta automatycznie przesunęła się w stronę oparcia kanapy. Wciąż u jej podnóża wiły się węże, a Svensson wolała być od nich jak najdalej. Zaczęła czuć się swobodniej. Nie wiedziała, czy to kwestia bliskości chłopaka czy przestała się go obawiać. Krótkie kosmyki włosów Rasheeda zaczęła zaczesywać a to na bok, a to do tyłu, a potem opuszkami palców wodziła po lekkim zaroście, uzmysławiając sobie, że tęskni za wakacjami, gdzie prawie u niego mieszkała. - Dobra, dobra, ufam ci, jeśli się na to tak spojrzy, to rzeczywiście całkiem przydatna rzecz – powiedziała cicho. Może i Rasheed był panem węży, rządził nimi i kierował, lecz to nadal były zwierzęta noszące śmierć. Ułożyła się wygodniej, założyła jedną nogę na Sharkera, wtulając się. - O nie, obiecaj mi, że ani razu, ani razu nie użyjesz tego przeciwko mnie, nie chcę powtórki z sytuacji z Silvarovą. Wiesz, jak chcesz coś wiedzieć, to mnie zapytaj, a nie rób mi sieczki z mózgu – mruknęła, krzywiąc się nieznacznie. Była jakaś część życia, którą chciała zachować dla siebie. Nie mogłaby mu opowiedzieć o swoich rytuałach, rodzinie. Niektóre myśli lub pragnienia wolała nie upubliczniać. Pomyślałby, że jest psychicznie chora. W jaki sposób miałaby mu opowiedzieć o tym, że nie ma rodziny, ale w sumie wie, iż ma jakąś łączność z czarownicami z salem? Wlepiła spojrzenie w koszulkę Rasheeda, wiedząc, że za chwilę powie coś, czego nie powinna. Miała wrażenie jakby ich ta cała relacja zaszła za daleko. - Nie chodzi o samą umiejętność. Jeśli szuka się jakieś osoby, o wiele łatwiej byłoby ją znaleźć, jeśli wiedziałoby się, że ma jakąś genetykę. W Hogwarcie jest zdecydowanie za dużo osób, czy uczeń jest w stanie opanować na tyle transmutację, aby zostać animagiem? To brzmi dla mnie trochę nieprawdopodobnie. Mimo wszystko chodziło mi o to, że o wiele łatwiej jest znaleźć osobę, która posiada coś wyjątkowego. Tak jak moi prawdziwi rodzice, błądzisz po świecie i okazuje się, że zwyczajność jest w ludziach najgorsza.Tlenione włosy, tatuaże, korzenie wili. Czasem ma się wrażenie, że błądzi się po świecie z opaską na oczach i nic – dopiero jak wyrzuciła z siebie tyle słów, zasłoniła dłonią usta. Właśnie powiedziała mu, że jest adoptowana. Zaczęła się kręcić na kanapie, wbijać mu łokcie w brzuch, kolano gdzieś w udo, aby wydostać się z tej pozycji. - Wiesz co, jestem strasznie niewysypana, głupoty mówię, może ja już lepiej pójdę. – mówiła, nie przestając się kręcić, bo kanapa być może była wygodna, lecz straszne wąska i trudno było się z niej wydostać. Powiedziała o wiele za dużo, nie powinna. W końcu uznała, że nie ma sensu nigdzie uciekać, zwłaszcza, że ma to bardzo utrudnione i zrezygnowała powróciła do poprzedniej pozycji. - Zbyt wiele mówię, zbyt wiele mówię. Wykorzystujesz jeszcze swoją genetykę na co dzień oprócz kurwienia na innych czy tylko w tym pokoju? - spytała, tak bardzo pragnąć zmienić temat - Wiesz, możesz komuś powiedzieć, że jest skończonym idiotą, a on i tak nic nie zrozumie, więc nie dostaniesz w twarz, to bardzo wygodne
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Po raz kolejny już sprawiała, że zaczynał się uśmiechać. Bez cynizmu czy tej zwyczajnej dla siebie niechęci, a po prostu z prawdziwymi emocjami, wpełzającymi dość niespodziewanie na jego twarz. Nie spodziewał się tego, że kiedykolwiek uda mu się znaleźć taką osobę, na której jednocześnie by mu zależało, jak i chciałby ją od siebie odepchnąć, ale by nie potrafił. Zwykle decyzje były proste. Jeśli któreś zaczynało się za bardzo angażować to idealnym sposobem na odzyskanie równowagi była ucieczka. Wystarczyło powiedzieć kilka niemiłych słów i już można było czuć się wolnym i nieskalanym, ale mimo wszystko pustym zarazem. Oni nic sobie nie obiecali, w żaden sposób nie byli ze sobą związani, ale mimo wszystko decyzja nie była już taka łatwa jak niegdyś. Czy to kwestia tego jaka była Gittan? A może to po prostu on się zmieniał? Ciężko powiedzieć co tak naprawdę się składało na jego decyzję, aby nie być wobec Svensson aż takim dupkiem, ale czasami lepiej nie zadawać zbędnych pytań. - Nie. - odpowiedział bez chwili zastanowienia, ale zaraz zmarszczył czoło, wzdychając cicho - Znaczy i tak i nie. Mogę z nimi porozmawiać, ale to tak, jakby król rozmawiał z niewolnikiem. Są podległe, nie myślą w takich kategoriach jak ludzie. Nie wiedział czy potrafi jej to wyjaśnić w odpowiedni sposób. Rozmawianie jak z przyjacielem? Zdecydowanie nie, zresztą, czy on kiedykolwiek rozmawiał z którymś ze swoich przyjaciół tak jak z Julką? Chyba raczej nie. Nigdy nikomu na tyle nie zaufał, a mimo tego, że Heikkonen była podrzutkiem ze Stavefjord to jako jedyna zawsze była wobec niego taka sama. Nigdy się nie zmieniała… cała Julia. Pozwalał się jej dotykać, ale mimo wszystko był jakiś spięty. Zmarszczył nieco brwi i wzruszył krótko ramionami po jej słowach, z początku stawiając na obojętność. - Jeszcze nie jestem legilimentą - przypomniał jej jeszcze raz. Zresztą, ona nawet nie wiedziała, że opanował oklumencję, więc w jaki sposób mogłaby go podejrzewać o zachowanie podobne do Silvarovej? Potem jednak cicho westchnął, zastanawiając się jak ma sformułować to, o co chciałby ją zapytać. - A powiedziałabyś mi cała prawdę? - zapytał, niby to niewinnym tonem, ale pod tym pierwszym wrażeniem kryło się coś więcej. Szczerze wątpił w to, że chciałaby mu o sobie opowiedzieć i być może dlatego nigdy nie pytał. Ona zawsze wydawała mu się taka zamknięta, niechętna do wyjawiania czegoś o sobie, a on w sumie był podobny. W każdym razie chciał wiedzieć i był pewien, że gdyby umiałby penetrować umysł to na pewno dostałby się do jej by odkryć te wszystkie tajemnice. Na jego twarzy nie było już emocji. Zastygła w wyrazie zupełnie neutralnym, a mimo, że kłębiły się w nim setki słów, sklecił jedynie zwykłe, proste zdanie. - Czasami lepiej nie znać ludzi, którzy Cię spłodzili. Nie reagował, pozwalając się jej na bezsensowne wiercenie się. Jeśli by teraz odeszła to na pewno by za nią nie poszedł. Pozwoliłby jej na to i potem umknął, jak zawsze tracąc kogoś na kim mu zależało. Chyba już przywykł do strat na tyle, aby się nimi nie przejmować tak mocno jak powinien. - Mów. Ja nie wąż, nie gryzę. - powiedział, a potem uśmiechnął się cwaniacko, przesuwając palcami po szyi Gittan. - Zazwyczaj sobie kurwie, ale węże przydają się do wielu rzeczy. Jeśli, na przykład, kiedyś chciałabyś się schować gdzieś przede mną w tym zamku to gwarantuje Ci, że i tak bym Cię znalazł. Do tego w Komnacie Tajemnic jest całkiem fajnie.
Jeśli Gittan wiedziałaby jaki wpływ wywiera na Rasheeda, z miłą chęcią wykorzystałaby to wszystko nie tylko do ogólnej przyjemności. Chłopak stał się dla niej wyjątkowy. Chociaż cały czas powtarzała, że miłość nie istnieje i związki są do chrzanu, zaczęło ich łączyć coś poza seksem. Być może nie wierzył, że zabrał Gittan dziewictwo. Wiele psychologów pewnie powiedziałoby o tamtym spotkaniu, które stało się fundamentem dla ich relacji, przynajmniej ze strony dziewczyny. Svensson tak nie uważała. Już tam na polanie, kiedy nieudolnie próbowała latać, Rekin stał się dla niej wyjątkowy. Nawet jeśli nie mówił za dużo o sobie, był gburem i miał w sobie coś odpychającego, Gittan uznała, że jest świetnym człowiekiem. I wcale się nie myliła. - To przykro, bo wiesz, jeśli już marzy się o rozmawianiu z danym gatunkiem, to chciałoby się też zbudować coś tylko niż tylko władcze relacje, aczkolwiek i tak to jest bardzo imponujące – pokiwała głową z uznaniem, przesuwając biodrami tak, aby dopasować się do ułożenia Rekina i nie wbijać mu wystających kości. Żałowała, że nie widziała na co dzień jego tatuaży, bo właśnie teraz miała ochotę ich dotknąć. Tak to jeździła opuszkami palców po ręce chłopaka, zastanawiając się, czy jako dziecko musiał zwalczyć lęk przed wężami czy to wszystko wyszło tak naturalnie. - Rasheed, bałeś się kiedyś węży czy w Waszym domu są takie... pupilki? - pierwszy raz w życiu zadała mu tak osobiste pytanie. Nigdy nie myślała o tym, aby pojechać do Szwecji i wpaść do jego domu albo zorganizować spotkanie, aby Rasheed poznał państwo Svensson. Wszystko to wydawało się tak absurdalne, lecz Gittan należała do ciekawskich. Chciała się dowiedzieć, czy sam akceptował genetykę od dawna czy musiał się z nią zmagać. Cofnęła dłoń, gdy zobaczyła, że jest spięty. Nie wiedziała, czy był na nią zły czy może sama zachowywała się w stosunku do niego niesprawiedliwie. Gdy wzruszył ramionami, podskoczyła wraz z nimi głowa Gittan. - Dobrze, ale nie rób tego, jesteś zdolny, szybko się uczysz i wierzę, że to opanujesz, ale nie praktykuj tego na mnie – powiedziała spokojnie, mimo wszystko chwytając jego dłoń i splatając ich palce ze sobą – Tak, wolałabym, abyś mnie się spytał, a nie szpiegował i szukał dziury w całym. Nawet jeśli byłby to bolesny temat i nie bardzo chciałabym do tego wracać. - dodała surowo. Szpiegowanie potraktowałaby naprawdę jak brak szacunku i jakiegokolwiek zaufania. Jasne, z niektórych tematów wolałaby się wykręcić. Jako kobieta miała na to tysiące sposobów, włącznie z tym, że czasami wolałaby przed nim uklęknąć niż opowiadać o tym, co dawno powinno być zapomniane. Pokiwała głową. Doskonale wiedziała, że niektórzy nie powinni być po prostu rodzicami. Może ta para czarodziejów właśnie do nich należała. Może państwo Svensson mieli rację o bandzie ćpunów. Ułożyła głowę w zagłębieniu szyi Rasheeda, zmieniając pozycję tak, że teraz na nim po prostu leżała, rozkoszując się ciepłem bijącym od niego. Nawet jeśli na twarzy nie ukazywał emocji, Gittan wiedziała, że mimo wszystko coś kryje się w tym człowieku. - Zostałam adoptowana i chciałabym ich poznać, bo mam tyle pytań o historię rodziny... Idiotycznie jest, nie wiedzieć, kim się naprawdę jest. - westchnęła ciężko, przymykając oczy. Czuła dotyk Rasheeda, ale teraz nie wiedziała, czy wolałaby się zapaść pod ziemię czy przytulić tak mocno, aby nie mógł oddychać. Reakcja chłopaka była dla Gittan zagadką. Mógł ją zrzucić z siebie i wyjść, pozostawiając na pożarcie wężom. Była skazana na jego łaskę. Znajdowała się na terenie, do którego mieli dostęp tylko nieliczni. Czy prawda może być aż tak bolesna? Zaśmiała się ponuro, unosząc nieznacznie głowę, żeby spojrzeć na Sharkera. - Świetnie, możemy potraktować to jako grę wstępną. Węże mogą sobie przechodzić korytarzami jakby nigdy nic? - spytała ciekawa. Nie chciała już dopytywać, czym jest Komnata Tajemnic. Musiała zakodować, aby jeszcze raz to sprawdzić w Historii Hogwartu. Uniosła podbródek, aby pocałować Rasheeda, chociaż nie miała pojęcia, czy w ogóle może po tym, co mu powiedziała.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Wykrzywił się, znowu układając twarz w taki sposób, aby wyglądał na niezadowolonego. W gruncie rzeczy wcale nie było to takie trudne, bo w tej kwestii miał podobne odczucia jak Gittan, ale jednak… nie do końca. - Widzisz, z jednej strony tak, a z drugiej nie. Władcza pozycja bywa przydatna i kilka powodów już Ci podałem, ale może to fakt, to co mówisz… w każdym razie z wężem można się pobawić jak z każdym zwierzątkiem. - odpowiedział z rozmysłem. Nigdy wcześniej nie zastanawiał się nad takimi rzeczami. Dla niego to było po prostu normalne, że on jest panem, a gady muszą się go słuchać. Możliwe, że nawet gdyby miał możliwość to nigdy nie zacząłby się im spowiadać, nieważne jak bardzo mogłoby mu to pomóc. Złote rady od węży… aż ciężko było mu sobie to wyobrazić. Zmrużył lekko oczy, kiedy Gittan się wierciła i ułożył ręce tak, aby jej nie zawadzały w nowej pozycji, jednocześnie zaczepnie gładząc nimi kilkukrotnie jej talię. Kolejne pytanie domagające się odpowiedzi. Mimowolnie tym razem lekko się uśmiechnął. - Odkąd pamiętam ojciec miał terrarium w swoim gabinecie. Nie wolno mi było do niego podchodzić, więc byłem raczej zaciekawiony niż przestraszony. No wiesz, zakazany owoc smakuje przecież najlepiej. Podczas pierwszego spotkania z wężem… cóż, to było raczej szokujące przeżycie, bo wciąż byłem dzieciakiem, ale wystarczyło się przekonać, że je rozumiem, a cały lęk się ulotnił. Wspominając tamte chwile wcale nie czuł się jakoś specjalnie dobrze. Wszystko wciąż kojarzyło mu się z ojcem, zwłaszcza wężoustość, jaką otrzymał w spadku po dziadku, ale mimo wszystko starał się nie okazywać zniechęcenia i odpowiadać na jej pytania możliwie jak najnormalniej. Jej mógł dać szczerość, jakiej jeszcze nikomu nie podarował. Nie mogło to jednak trwać długo, bo wystarczyło, że temat otarł się o legilimencję, a już poczuł zagrożenie. W wyniku naturalnej reakcji musiał się wyprzeć wszystkiego. - Może gdybym próbował ją opanować to by tak było. - w gruncie rzeczy to nie było aż takie łgarstwo. JESZCZE nie próbował czytać w myślach. Do tej pory jedynie się przed tym bronił. Zlustrował ją uważnym spojrzeniem i odgarnął kosmyki jej włosów na plecy, nim po raz kolejny się odezwał. - Opowiedz mi coś o sobie. - polecił - Coś, czego nie wie o Tobie nikt. Prośby o opowiadanie o rodzinie wydawały mu się zbyt oklepane, ale chyba nieświadomie sam je u Gittan wywołał. Widząc jak reaguje na słowa, które sama wypowiadała, delikatnie przytulił jej głowę do swojej piersi i pocałował ją w jej czubek. Delikatnie, a nie natarczywie jak zazwyczaj, chcąc jej dać odrobinę ciepła, które zazwyczaj w nim nie gościło. Tym razem jednak zasłużyła. Swoją odwagą i prawdomównością. - Jesteś tym, kim stworzyły Cię Twoje doświadczenia. Gdybym postępował zgodnie z tym co wpajano mi od małego, to w tym momencie rzuciłbym Cię wężom na pożarcie. - odpowiedział grobowo poważnym tonem, ale ścisnął ją lekko w talii, jakby chcąc jej tym samym dać do zrozumienia, że nie zamierza się jej pozbywać ze swoich kolan. - W gruncie rzeczy tak. Zazwyczaj nie są na tyle duże, aby zwracać na siebie uwagę. Zawsze mają do dyspozycji dużo zakamarków, chociaż zazwyczaj muszę sam jakiegoś wpuścić do środka. Same z siebie niespecjalnie lgną do ludzi. - odpowiedział, uśmiechając się krzywo po tej całej wzmiance o grze wstępnej, ale nie oponował, gdy przyszło mu do pocałowania Gittan. Przytrzymał jej podbródek palcami i złożył na wargach całkiem delikatny, aczkolwiek niespecjalnie grzeczny pocałunek, jednocześnie lekko łaskocząc ją palcami w brzuch.
Cokolwiek by jej nie powiedział, wąż nie należał do grupy „zabaw jak z każdym innym zwierzątkiem”. Węże miały dziwną skórę, nie mruczały ani nie merdały ogonem, gdy się je głaskało. A wijący się przed kimś język na pewno nie był oznaką zadowolenia. Zaśmiała się przy „władcza pozycja bywa przydatna”. Svensson chciałaby taką umiejętność wykorzystywać do przeróżnych rzeczy. Gdyby z wężami była na bardziej przyjaznej stopie, nie bałaby się je poprosić o pomoc. A przecież miała z tym wielki problem. - Zapamiętam, aby następnym razem nie piszczeć, gdy je zobaczę, skoro obiecujesz taką zabawę – rzuciła trochę sarkastycznie, nie patrząc nawet na owe pupilki. Rekin był dla niej o wiele bardziej interesujący. Węże mogłyby być jego sekretnymi przyjaciółmi. Miał prawo mówić im wszystko, bo przecież mało kto zrozumie ich mowę, o ile się w ogóle ich nie przerazi. Wiedziała, że zadaje za dużo pytań, ale jeśli nie zapyta się go o to teraz, nigdy już do tego nie wrócą. Chociaż jak ustalili już w listach, że są parą, znali o sobie szczegóły z życia codziennego, ale nigdy nie sięgali do przeszłości, opowiadając o sobie. Może mieli zadrę w psychice albo po prostu nie wiedzieli, jak ująć słowa, cały ten syf, który był już gdzieś tam za nimi. - Masz swojego węża? On się jakoś ukrywał przede mną, prawda? - spytała, nie wyobrażając sobie, aby w jej domu rodzinnym były pomieszczenia, do których nie wolno było jej wchodzić. Musiała bardzo dużo ćwiczyć, a potem prezentować się przed matką. Była do tego stopnia pedantyczna, że nie pozwalała mieć jej żadnych zwierząt. Gittan odziedziczyła tę cechę, ale gdy sprzątała po śniadaniu albo siedziała w salonie w domu Rekina nie rzuciły się jej jakiekolwiek oznaki, że nie są sami. Jasne, był skrzat, którego wyganiała z kuchni i mówiła, że może sobie odpocząć. Nigdy się nie słuchał, bo nie należała do rodziny Sharkerów, ale czasem lubiła jak podawał jej składniki. Zwykle po prostu denerwował. Pokręciła głową. Przecież wiedziała, że jak ma możliwość, to się nauczy legilimencji. - Sharker, to trochę tak jakbyś postawił przede mną książkę w runach, a ja bym ci powiedziała, że nie tknę jej. Doskonale wiesz, że bym się wymknęła w nocy, aby zobaczyć o czym jest. - chyba w ten sposób wystarczająco ucięła temat. Swoje wiedziała, ale nadal twierdziła, że nie chciałaby być królikiem doświadczalnym. Niech sobie próbuje na ich wrogach, najlepiej wspólnych. Chociaż jak miała to ogniste spotkanie z Silvarovą, zarzekała się, że nie życzy tego nawet największemu wrogowi. Westchnęła ciężko. Gittan miała wrażenie jakby wszystkie swoje cechy, a słabości przede wszystkim, podawała mu na tacy. Oblizała wargi, czując jak ta nieprzyjemna cisza chwyta ją za gardło. Zapach Rasheeda otumaniał jej zmysły. Nie wiedziała, co może powiedzieć. Chwyciła dłoń chłopaka, przenosząc na swoją lewą pierś. Milczała, aby wyczuł jak wolno jej bije serce. Lekarze się tym zachwycali. Wolniej od noworodka. - Pierwszy fakt, że mam arytmie i serce bijące w takim samym rytmie jak u nowo narodzonego dziecka, nie jest to jakieś niebezpieczne czy coś, ale wiele ludzi może mnie uważać za trupa, gdy zemdleje i nie odczekają do następnego skurczu – przekręciła się nieznacznie na bok, aby umożliwić mu dotykanie swojej piersi. Kiedy tylko mógł wyczuć kilka bardzo wolnych uderzeń serca, przewróciła się z powrotem na brzuch, przytulając do niego. Zastanawiała się, czy następna rzecz, jaką chce mu powiedzieć, nie jest za bardzo osobista. Jak to odbierze Rasheed? Weźmie ją za wariatkę? Przycisnęła głowę do torsu, przygryzając wargę. - W Stavefjord nie mamy takich błoni jak wy, szkoła jest otoczona górami i możemy tam wychodzić. Długo szukałam miejsca tylko dla siebie, ale znalazłam jaskinie wyrytą w skale. Tam często odprawiam rytuały – przerwała na chwilę, czekając na jakąś reakcje Sharkera – Słyszałeś o pierścieniach mocy? Działają one na podobnej zasadzie, lecz ich siłą jest magia run. Dzięki nim stajesz się bardziej potężny. Możesz prosić o zdrowie na innych, własne sukcesy, zaszkodzić komuś... Te pierścienie sprawiają, że jak narysujesz na kimś runę różdżką, którą miałeś w kręgu, rysunek nabiera specjalnej mocy i zaczyna działać. Ja wiem, że dla ciebie runy to głupstwo, nie wierzysz w ich moc. Te rytuały są bardzo niebezpieczne, wiele razy straciłam przez nie przytomność. Runy to nie tylko rysunki, idiotyczny wymarły język, ale prawdziwa magia – rozgadała się szaleńczo, ale wszystko mówiła do torsu Rasheeda, bojąc się ponownie jego reakcji. Oczekiwał od niej prawdziwego sekretu, o którym nikt inny nie wiedział. Trudno było taki znaleźć, biorąc pod uwagę, że zazwyczaj wszystko wiązało się z człowiekiem. - Twoja kolej, Sharker – dodała zachęcająco, kuląc nogi po obydwu stronach ciała Rasheeda. Naprawdę kręciła się na tej kanapie jak nienormalna. Bardzo dobrze jej tu było, leżała na swoim chłopaku, czuła cały czas jego ciepło. Dawał jej bezpieczeństwo w morzu węży. Nikomu chyba nie powiedziała jeszcze tylu rzeczy o sobie w jednej rozmowie. Uniosła głowę, całując go przelotnie w brodę. Była mu szalenie wdzięczna, że nie rzucił jej gadom na pożarcie. Wtedy oddała pocałunek, nie bawiąc się już w zbędne słowa o doświadczeniach albo zakamarkach w Hogwarcie. Nie znała ich, była tu zaledwie kilka miesięcy, chociaż była pewna, że przeczytała wielką księgę o historii tego miejsca, nie było tam na przykład opisane to miejsce. Ułożyła dłonie po obydwustronach głowy Rasheeda, a następnie jedną z nich wplątała w jego włosy, pogłębiając tym samym pocałunek. Naprawdę będzie brakować jej wakacji.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Zanim jej odpowiedział na kolejne pytanie, musiał się zastanowić. Był trochę zdziwiony tym, że nie spostrzegła węża, ale to z drugiej strony świadczyło o tym, że nie jest aż tak dociekliwa i gdy wychodził, nie przekopywała mu szuflad z bielizną w poszukiwaniu majtek kochanki czy Merlin raczy wiedzieć czego jeszcze mogłaby poszukiwać. W każdym razie nie wiedział czy jeśli powie jej prawdę to będzie jeszcze chciała kiedyś wrócić do jego domu. Nie przepadała za gadami, co udowodniła przed chwilą. - I tak i nie - odpowiedział wymijająco, znowu zresztą, ale postanowił sprostować wypowiedź. - Jeśli byłaś blisko to pewnie wolał schodzić Ci z drogi, ale zazwyczaj spędza czas w jednym miejscu. Nie wiem czy byłaś w gabinecie na piętrze… Zawiesił głos i umilkł, wyobrażając sobie co by się działo, gdyby tam weszła, gdy wąż by spał. Był całkiem spory, jako jeden z niewielu z jakimi miał do czynienia Rasheed i ogólnie rzecz ujmując robił wrażenie. Innymi słowy Svensson na pewno by zapamiętała, gdyby ujrzała go gdzieś w domu. Wydął wargi, nieco rozbawiony jej kręceniem głową i przykładem jakim się posłużyła. Nie musiał nic mówić, wszak wszystko już zinterpretowała i podsumowała w odpowiedni sposób, z którym nie należało się sprzeczać. Czekał więc, aż się namyśli i zdecyduje co jest gotowa mu powiedzieć, a czego nie chce wyjawiać. Nie poganiał jej, wiedząc, że jemu byłoby równie trudno zwierzyć się z czegoś takiego. Nie był raczej typem osoby, która rozgadywałaby na prawo i lewo o swoim życiu prywatnym, ale paradoksalnie ostatnio właśnie to robił… Wciąż milczał, gdy przytykała jego dłoń do swej piersi i zmrużył lekko oczy, jakby to pomagało mu się wczuć w powolny, niemalże niewyczuwalny rytm. Nigdy nie był dobry w badaniu pulsu czy monitorowaniu oddechów, więc prawie na pewno i tak nie zwróciłby na to uwagi, gdyby mu nie powiedziała. Po prostu doszedł by do wniosku, że jest zbyt kiepski, żeby odnotować, że ktoś żyje. Większe zainteresowanie wywołało w nim to, co mówiła dalej. Pierścienie? Tajemnicze rytuały? Jego wargi lekko się zacisnęły, a chociaż nic więcej w jego postawie się nie zmieniło, nietrudno było się domyślić, że wciąż uważa to za bzdurę. - I coś wyniosłaś z tych rytuałów czy skończyło się tylko na utracie przytomności? - zapytał, starając się brzmieć jak najbardziej neutralnie, z czym jednak miał mały problem. To wciąż wydawało mu się nieprawdopodobnie niewiarygodne i zupełnie oszukane, dlatego nawet mimo tego, że dla niektórych byłby to ciekawy temat, dla niego to była po prostu opowieść wyssana z palca… no może nie tyle wymyślona, co po prostu irracjonalna i niewłaściwa. Niegodna zaakceptowania. Mimo wszystko nie brzmiał kpiąco, a po prostu tak, jakby wątpił. To o wiele lepsze od wyśmiewania. Zamyślił się na krótko, gdy odbiła piłeczkę w jego stronę i w ramach zastanowienia się, powiódł palcami wzdłuż jej talii, aby musnąć opuszkami zarys delikatnych piersi i obojczyków, a na końcu chwycić za brodę i przytrzymać do długiego pocałunku, pociągającego za sobą następne. Był w nich jakiś sztywny i dziwnie łapczywy, jakby był pewien, że zaraz już nie będzie do tego taka chętna. W pewnym momencie rozłączył ich wargi i oparł się plecami o podparcie, jednocześnie trzymając Gittan stabilnie. Nie chciał aby się przysuwała, jak i nie chciał aby uciekała, ale dawał jej tę możliwość. W końcu westchnął i spojrzał jej w oczy jakby nieco wyzywająco. - Widziałem pocałunek dementora, gdy byłem małym dzieciakiem. - zaczął od łagodnej informacji, a potem doprawił ją do smaku uderzeniem z grubej rury. - No, a w zeszłym roku pobiłem kogoś do nieprzytomności i uciekłem…
Nie miała nawet najmniejszego prawa, aby przeszukiwać mieszkanie Rasheeda. Nawet jeśli niedawno sprecyzowali swój status związku, to nadal nie potrafiłaby tak węszyć. Odwiedzała te pomieszczenia, które były ogólno dostępne jak łazienka, kuchnia czy sypialnia. Nie zostawiała u niego żadnych rzeczy ani nie prosiło o to, aby powiesił w garderobie jej spódniczkę czy inne ciuchy. Jedyne co było jej, to szczoteczka do zębów, bo powiedziała mu, że kilka razy w tygodniu nie będzie jej targać jak nienormalna, zwłaszcza, że rzadko kiedy zapowiadali się w wizytami tylko wszystko działo się na tyle spontanicznie, że Gittan nie będzie nosiła codziennie środki higieny, bo a nuż wyląduje u swojego chłopaka. Teraz jeśli już wiedziała, iż w domu jest jakiś wąż, to tym bardziej będzie się trzymała kilku sprawdzonych pomieszczeń. - A kochaliśmy się tam? - spytała żartobliwie, bo większość pokoi właśnie w taki sposób poznawała. Czasem było to bolesne starcie, jak ostatnio gdy wpadła przez przypadek na stolik albo drzwi. Wiedziała teraz już, którego pomieszczenia trzeba unikać. Czytała kiedyś, żeby odstraszyć węża od siebie, trzeba głośno tupać. Nie chciałaby ściągać Rasheeda do gabinetu solidnym piskiem albo uciekać jak poparzona prosto w jego ramiona. Gdy wydął wargi jak małe niezadowolone dziecko, zaczepnie przejechała po nich palcem. Rzeczywiście wszystko było dla nich jasne. Każde z nich miało dziedzinę, której po prostu nie mogliby przestać rozwijać. Gittan sprowadzała do dormitorium przeróżne księgi z Działu Ksiąg Zakazanych, nie mogąc się od nich oderwać. Rozumiała też pasję Rasheeda i nie miała zamiaru mówić mu, co może a czego nie się nauczyć. Byle nie próbował tego na niej. Rzeczywiście, gdy ktoś nie zna takiej choroby jak arytmia, trudno jest ją wyczuć ot tak przyciskając dłoń do piersi. Zwłaszcza, kiedy ktoś zemdleje. Wolała mu powiedzieć o tym teraz, a nie potem zostać zakopana żywcem. Wywróciła oczami, gdy usłyszała ten protekcjonalny ton. To było dla Gittan coś naprawdę poważnego, a Rasheed wyśmiewał to przy każdej lepszej okazji. Nadąsała się trochę, nie wiedząc już, czy powinna mówić prawdę czy może jednak uciec. Pokręciła głową, czując się zażenowana. Po co zdobyła się na te kilka słów? - Tak, jeśli narysujesz runę na ciele człowieka, mają one moc. Czasem zbyt dużą, aby można było to naprawić. - odpowiedziała, mając nadzieję, że zakończyła temat, bo nie miała zamiaru dłużej bawić się w tą co mówi prawdę i jest między nimi tak super. Dlaczego w ogóle prosiła go o zadawanie pytań zamiar babranie w umyśle? A może właśnie to miał na celu? Pokazanie jej, że uciekanie do nabytych umiejętności jest o wiele łatwiejsze niż rozmowa? Zacisnęła dłonie w małe piąstki, nie wiedząc, czy ma opowiadać Rasheedowi dalej, jakie prawdziwe skutki przyniosły runy czy milczeć już aż po grób. Nie chciała mówić o tym, jak przez nią zabiła sie koleżanka albo jak jej mama po raz kolejny poroniła, gdy na ścianie w sypialni rodziców narysowała runę i nie chciała mieć żadnego rodzeństwa. Jakby miała "swoje" dziecko, to Gittan stałaby się popychadłem. Ten pocałunek chyba dla nich dwójki czymś dziwnym, zupełnie obcym i irracjonalnym. Nigdy nie opowiadali sobie o tym, co siedzi w ich środku. - Możesz widzieć testrale? - spytała od razu, nie przerywając tego wyzywającego spojrzenia. Nie chciała pytać, kogo dotyczył ten pocałunek, czy był kimś bliskim albo na tyle ważnym, że zmieniło się jego życie. Gdyby chciał, sam by o tym wspomniał, a Gittan bardzo bała się przekroczyć tę niewidzialną granicę. - Za co? - dodała, bo wierzyła, że Sharer nie jest osobą, która widzi obcego człowieka na ulicy i postanawia mu dać w twarz kilka razy. To tak nie działało, przynajmniej w jej wyobraźni. Od razu przypisała mu motyw, który tłumaczył jego winę, pozbawiając ofiary szans na szybką pomoc doraźną.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Zastanowił się przez moment nad jej pytaniem, nawet mimo tego, że w gruncie rzeczy nie musiał jej odpowiadać. Cóż, gabinet był jednym z tych miejsc, w których nie kochał się z nikim, bo to był po prostu teren zakazany. Zbyt mocno kojarzyło mu się to z ojcem, a takie myśli raczej nie sprawiały, że maszt stawał mu na baczność. W każdym razie wzruszył krótko ramionami i przesunął palcami po jej lewej piersi. - W sumie to nie, ale wiesz - uśmiechnął się zaczepnie i uszczypnął jej sutek - Zawsze kręciło mnie wykorzystanie Incarcerusa. Może kiedyś bym Cię związał, a wtedy wpuścił na Ciebie węża? Cofnął dłoń, świadom tego, że zaraz albo wybuchnie mała panika, albo dziewczyna po prostu stwierdzi, że już nigdy więcej do niego nie przyjdzie. Nie przejmował się tym jednak, bo po prostu żartował i wiedział, że i tak to zrobi. Wystarczyło, aby jakoś ją przekonał, a wierzcie mi, Sharker miał pewne sprawdzone sposoby. Hi hi hi, Gittan żywy trup. Gdyby się okazało, że ją zakopał żywcem to pewnie miałby naprawdę wielki ubaw. Nie żeby to było zabawne, ale czysto teoretyczne rozważania bardzo go rozbawiły i tak jakoś. Zresztą, była czarownicą. Nie powinna mieć problemów z teleportowaniem się z trumny… o ile nauczy się teleportacji, zanim Sharker postanowi ją zakopać, hehs. Uniósł lekko brwi, gdy dziewczyna się nadąsała, po czym westchnął w taki sposób, jakby był już bardzo zmęczony jej humorkami. Przesunął dłonią po jej włosach. - Nie myśl sobie, że Cię wykpiwam. - zaczął, zbierając lekkie fale w palcach i zakręcając je na dłoni, nim ją cofnął, aby pozwolić im opaść na plecy. - Po prostu dla mnie to wciąż nie jest taka magia jak ta, którą uprawia się różdżką. To tak, jakbyś całe życie była ateistą i nagle miała uwierzyć, że jednak jakiśtam mugolski Bóg istnieje. Wyjaśnił jej, czując, że chyba powinien powiedzieć coś takiego, po czym spojrzał jej w oczy. Jego szaroniebieskie tęczówki były jakby nieco łagodniejsze niż przed chwilą. - Zepsułaś coś już w taki sposób? - spytał, chociaż nie był pewien czy powinien zadawać takie pytania. Niemniej jednak był ciekawy cóż takiego te całe runy mogą nabroić. Owinął jej drobne palce swoimi dłońmi i przysunął kolejno do warg, aby je pocałować. Miał nadzieję, że się uspokoi i je rozluźni. Nie chciał jej denerwować. Zwlekał z odpowiedzią na jej pytanie, kierując spojrzenie na niewyraźne kształty węży niedaleko i wsłuchując się w ich posykiwanie. - Tak. - powiedział w końcu, ale i tak przed oczami stanęła mu sytuacja z Sharker Manor. - Odkąd tylko przyjechałem do Hogwartu. Od razu wiedziałem co ciągnie powozy. Nie chciał o tym mówić, bo to nie było nic ważnego. Zresztą, dla niego temat dementorów był na tyle drażliwy, że zastanawiał się czy w ogóle powinien odpowiadać na jej pytanie. Mimo wszystko westchnął, decydując się na szczerość. Ona go nie zawiedzie… prawda? - Uratowała mi życie. - powiedział, ważąc kolejne słowa na języku, nim dodał. - Przed dementorami. Teraz wystarczyło dodać dwa do dwóch, aby już wiedzieć czego się boi. Chyba jeszcze przed nikim nie obnażył tak bardzo swojej duszy. Miał więc nadzieję, że Svensson nie pomyśli, że to jakiś żart i dochowa wszelkiej dyskrecji. W innym wypadku zawsze pozostawało mu Obliviate...
Obserwowała jak dłonie przesuwają się po klatce piersiowej, przymykając nawet na chwilę oczy. Nie lubiła, jak ją drażnił. Przecież do Hogmseade było tak daleko. Gittan nigdy nie interesowało, ile pokoi ma dom Sharkera ani jak bardzo krągła jest suma pieniędzy na koncie bankowym. Nie wciskała nos w nie swoje sprawy, a teraz tym bardziej, jeśli po domu chodziło wielkie obślizgłe bydle. Zaśmiała się. - Może zatrzymajmy się na Incarcerusie – zaproponowała, bo jak widać nie miała zamiaru wchodzić w żadne bliższe relacje z gadami. Niech Sharker sobie do nich gada w jakimkolwiek języku chce, byle nie dotykały biednej Svensson. Spojrzała na niego zaskoczona, gdy uszczypnął sutek. Co to za zaczepianie? Ugryzła go w szyję, aby następnym razem tak nie robił. Przekręciła się tak, że leżała na Sharkerze. Podniosła się do siadu, a potem pociągnęła go za łapki i objęła szyję. Zaśmiała się. Jak śmiał porównać magię runiczną do mugolskiego boga? To nie były wierzenia ani legendy. Może rzeczywiście różdżka w niektórych momentach u Gittan stanowi tylko dekorację, ale kręgi czy tam pierścienie odpalało się za pomocą różdżki. Może pokusiłaby się, aby kiedyś mu to wszystko pokazać. Może. - To absolutnie nie tak, musisz dotknąć różdżką runy, aby zadziałała – dodała zrezygnowana. To nie było tak prost jak sobie wyobrażał. Sam tusz nie niósł śmierci ani nie ożywiał zmarłych. Objęła nogami biodra Rasheeda, aby wygodniej było siedzieć. Długo patrzyła po prostu w oczy chłopaka, zastanawiając się, czy ma mówić mu całą prawdę czy uciec do jakiś półśrodków. Złączyła dłonie tuż za karkiem chłopaka, przygryzając wargę. - Moja mama przez to poroniła, nie chciałam mieć rodzeństwa – wytłumaczyła jakby mówiła o pogodzie na następny dzień. Nie zagłębiała się w szczegóły, bo miała pewność, że to wszystko potoczyło się tak jak zapisała w runach. Nie różniło się niczym. Czuła wielkie wyrzuty sumienia, ale nigdy się nie przyznała. Może dlatego, że nie czuła się tam za bardzo jak w rodzinie? Pokiwała ze zrozumieniem, jak mówił o testralach czy dementorach. Ścisnęła mocniej udami chłopaka. Nie chciała dalej wypytywać, już czuła, że jest między nimi napięta atmosfera, którą musiała koniecznie rozładować. Pocałowała go krótko w usta. - Dobrze, panie Sharker, dość tych zwierzeń, bo głowy nam wybuchną – pogłaskała go po policzku, uśmiechając się. Chociaż te wyznania powinny oczyścić atmosferę i zbliżyć ich do siebie, Svensson wcale tak się nie czuła. Naga, onieśmielona. Bała się, że ją odepchnie. - Panie Sharker, niech mnie pan zaniesie do siebie, bo przy nich kochać się z tobą nie będę, a właśnie na to mam ochotę, chodźmy stąd, teraz – zakomunikowała, wstając z kanapy. Na szczęście węże nie chciały wtargnąć prosto po jej nogi, więc pociągnęła Rasheeda za sobą. A gdy wyszli z pomieszczenia, wskoczyła mu na plecy, całując co chwilę szyję albo przygryzając płatki uszu. Zt x2
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Jak tylko dowiedział się, że istnieje taki pokój, zaczął drążyć. Zakazane piętro kusiło tym, co samo miało w nazwie - nieznanym. Co takiego tu jest, że zamknęli je dla uczniów? Kto popełnił tak kardynalny błąd, aby rozpowiedzieć wszystkim, iż w szkole jest coś niedostępnego dla nich? Jakby sprawdzić chcieli, kto odważy się - lub będzie głupi na tyle - zapuszczać się w owe odległe rejony. Odrobinę tajemnicy zdążył liznąć, kiedy był tu już wcześniej, w czasie osobliwej lekcji transmutacji. Teraz jednak przybył sam, późnym wieczorem. W tej części nie było nikogo, nie paliły się nawet żadne pochodnie. Ciemność, rozpraszana tylko łuną bijącą ze schodów i dolnych pięter. Półmrok, w który wszedł bez obaw, patrząc na zarysy drzwi. Zdobne framugi oraz klamki, po zaśniedziałym metalu których ślizgały się odblaski odległego ognia. Zapewne sam by przyszedł tutaj nielegalnie, gdyby nie fakt, że zamierza bywać w pokoju węży częściej. Dłużej. Regularniej. Szukać odpowiedniego partnera do konwersacji. Wątpił, w swoje szczęście, aby owy pojawił się natychmiast. Nawet drzwi nie zareagowały na niego zbyt dobrze. Zawahały się, jakby niepewne, czy powinny. Ustąpiły jednak, kiedy nacisnął na klamkę mocniej. Może po prostu stare? Nieczęsto zapewne oliwione. Albo nie były przekonane o sile daru tkwiącego w Neirinie. To też niewykluczone. Coś jednak zaważyło o decyzji i wątpliwe, aby to była brutalna siła chłopaka. Pokój najwyraźniej postanowił dać mu szansę, aby się wykazał. Powinien spodziewać się tego, co zastał w środku. Wystrój dość... Klimatyczny. Ale czy to humanitarne, trzymać meble wykonane z węży w pokoju, w którym żyją węże? Przysiadł na jednej z kanap, biorąc torbę na kolana. Dostał z niej książki i rozejrzał się. Z jednej z komód, zaciekawiony, podpełzł zwykły wąż zbożowy o pięknej, kremowo-czerwonej barwie. Spełzł na podłokietnik sofy, a potem na siedzisko, zwijając się w kłębek i spoglądając na Neirina. Chłopak otworzył książkę i spróbował się przywitać. Szkoda, że nie było żadnego słowniczka... Ale chyba mu wyszło, bo wąż ożywił się, a nawet odpowiedział. To dopiero była ciekawa odmiana. Niewiele starczyło. Ciche "witaj", wysyczane przez zwykłą zbożówkę. Usiadł przodem do węża, a ten zbliżył się, zerkając na książkę. - Co to? Nie potrafił jej odpowiedzieć. Niby rozumiał, ale formułowanie jakichkolwiek słów na ten moment przekraczało jeszcze jego zdolności. Próbował jednak. Powiedzieć najprostsze słowo. "Książka". Acz ten syk nie przypominał mu niczego. Czy na pewno powiedział jakieś słowo? Spojrzał na samiczkę, czekając na odpowiedź. I przysiągłby, że tak właśnie wygląda zbity z tropu wąż. Chyba go nie rozumiała. Spróbował zatem kolejny raz. Powoli. "Książka". I znowu czekał na reakcję. - Jesteś z Australii? Nigdy nie mogłam zrozumieć nikogo z Australii. Świetnie. Australia-Walia, co tam, niewielka różnica... Zaprzeczył ruchem głowy. - Nie? A myślałam... "Książka". - Siąka? Ah, tak, prawda? Cudownie tu mokro i gorąco. No, nie myliła się. Parno tu było. Nic w sumie dziwnego, dla gadów idealnie. Ale dla niego gorzej. Potarł twarz, zanim spróbował znowu. I tym razem prawdopodobnie powiedział coś, co przynajmniej brzmiało zrozumiale, bo zbożówka napuszyła się cała, zanim nasyczała na niego wiązankę, jakiej nie pojął w pełni - wyłapał tylko "jak śmiesz!" oraz "podłe!" wśród wielu zbyt szybko wypowiadanych słów, zanim gadzina zniknęła Rudzielec westchnął. Chyba się przejęzyczył. Na drugi raz postanowił, że przyniesie im coś, aby zadośćuczynić za to potknięcie. Teraz starczy.
Zachowanie węża: 6 zt
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Tego dnia istotnie coś im przyniósł – kilka martwych myszy, sądząc, że to pomoże się zaprzyjaźnić. Ponownie drzwi zawahały się, zanim pozwoliły rudzielcowi wejść. Może pora naprawdę je naoliwić? Rozejrzał się po pokoju, dostrzegając leżącego na krześle młodego boa. Dusiciel leniwie przekręcił głowę i wysunął język, zbierając z powietrza zapach Neirina. Rudzielec podszedł do gada, siadając na krześle obok. Wpierw podsunął mu myszy. Dobrze, że wziął ich kilka, bowiem jedna to wyglądałaby wręcz jak obraza dla stworzenia. Samiec zainteresował się, zanim uniósł łeb, aby zabrać się za jedzenie. Niespiesznie. I tak nie musi być nigdzie, a jedyne jego zajęcie, to powolne pełzanie po pokoju. Neirin w tym czasie rozłożył książkę, nie zamierzając poganiać zwierzęcia. Chociaż nie wiedział, po co czyta to kolejny raz. Znał już podręcznik niemalże na pamięć po tym, ile razy przerzucał go, szukając natchnienia. A jednak zaczął robić to znowu, może odrobinę odruchowo. Odnalazł stronę, gdzie ołówkiem zanotował ułożenia języka podczas przywitania. I gdy wąż skończył posiłek, zwrócił się do niego. Boa ziewnął, poprawiając sobie żuchwę. Dłuższą chwilę nie odpowiadał, zanim zamknął pysk i opuścił łeb na zwoje własnego ciała. - Hej. I co teraz? Właśnie, dobre pytanie. Neirin wodził spojrzeniem po notatkach, aż wąż się zniecierpliwił. - Zamierzasz teraz tak milczeć? – Spytał, przekręcając głowę, aby spojrzeć na chłopaka. Ten pokręcił przecząco głową. Wąż otworzył lekko pysk, podenerwowany. - Powiedz zatem coś. Neirin wpatrywał się w gada, zanim wpadł na rewolucyjny pomysł. Czemu by nie powtarzać po stworzeniu? Czy to nie będzie najprostszy sposób na nauczenie się chociaż podstawowych słów? Rozchylił usta, wpatrując się w pysk boa. Ciężko było oddzielić znaczenie słów od wymawianych sylab. Od tego syku. Ale skupił się, powtarzając w myślach, co usłyszał od stworzenia. Do momentu, aż nie sądził, że już wie. - Coś. Zdawało się, że wąż bardzo chce wywrócić oczami. - Taki jesteś mądry? Ponowne milczenie, w czasie którego niemo poruszał językiem, układając go w różne sylaby, zanim się odezwał. - Jesteś... Mądry. - Oczywiście, że JA jestem. Ale ty się nie wydajesz. Rudzielec ma już całkiem ciekawy zasób słów, z którego teraz spróbował sam coś złożyć. - Ja jestem... Mądry – idealny dobór słów. Ale hej, powoli już coś skleja i nawet mu się udaje. Co prawda to wszystko to tylko małpowanie po wężu. Grunt, że postęp. Gad prychnął. - Wiem, że mam wiele wolego czasu, ale nie znaczy to, że masz go marnować. Jak już, to przynajmniej kreatywnie. Neirin odchrząknął, aby odezwać się znowu. - Nie jestem... Kreatywnie. Wydajesz się... Mądry – czyżby próbował przekonać gada komplementami? Raczej niewiele to pomogło, bo stworzenie najwyraźniej nie miało cierpliwości do rudzielca. Poruszyło się, aby odpełznąć. Ale Puchon zatrzymał go, nie chcąc, żeby oddalił się za szybko. Pokazał mu książkę. Niestety gad nie zrozumiał. Prześlizgnął się pomiędzy palcami Walijczyka. - So long and thanks for all the mice – mruknął, zanim zniknął za szafą. Chłopak niewiele już mógł zrobić. Usiadł zatem na posadzce i zapisał ruchy językiem przy każdym słowie, jakie od gada usłyszał. Starał się przerobić je na inne słowa. Z „mądry” i „taki” mógł wszak zrobić chociażby „mąki”. Ale do czego mu się „mąki” przyda? Pobawił się jakiś czas, przygotowując sobie słowniczek, zanim opuścił pokój, nie mając szczęścia do spotkania kolejnych węży.
Zachowanie węża: 3 zt
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Nie miał szczęścia do węży. Czyżby los mu rzucał kłody pod nogi? Niewykluczone. Niemniej ćwiczył w domu te słowa, które przygotował sobie wcześniej. Nie starczało mu już miejsca na marginesach podręcznika, potrzebował zapisać je sobie na osobnej rolce pergaminu, tworząc swoisty słownik wężoustości. Nieliczne słowa, z jakich nie stworzy za wiele zdań, ale przynajmniej ma już w miarę dobry początek. O ile można tak nazwać „mąkę”. Naprawdę męczyło go, do czego może wykorzystać owo słowo... Drzwi już łatwiej wpuściły go do środka. Może wyrobiły się z czasem? Nieczęsto raczej ktoś zagląda do tego pokoju, wszak znajduje się na zakazanym piętrze. Widać trzeba było im tylko trochę ruchu, aby pracowały niemalże jak nowe. A już rozważał naoliwienie zawiasów, jak nie klamki. W środku jak zawsze było duszno i parno. Wilgoć zbierała się na ścianach, spływając w niektórych miejscach drobnymi kropelkami. Walijczyk zamknął za sobą drzwi, aby ciepło nie uciekało. Węże nie lubią zmian temperatury. Rozejrzał się za jakimkolwiek gadem, zanim wszedł głębiej. Coś dużego poruszyło się w kącie pokoju, a potem niespiesznie wypełzło w plamę światła, wpadającą przez okno. Pyton był duży. Ogromny wręcz. Czarne łuski połyskiwały tęczowo, a szare oczy przecinała wąska źrenica. Jego ciało spokojnie miało osiem metrów, jak nie więcej. Mimo to, Neirin się nie bał, kiedy stwór uniósł łeb. On w zasadzie nie bał się praktycznie niczego. Dlatego kucnął teraz, znajdując się mniej więcej na wysokości oczu stworzenia. Wąż wysunął język, przekręcając głowę. Pomimo swoich rozmiarów, zdawał się być bardzo żywotny. Co chwila pracował językiem, zgarniając zapach rudzielca. - Hej! To ty jesteś ten, co umie z nami rozmawiać? – Zasyczał, rozchylając przy tym lekko szczęki. Neirin w odpowiedzi na pytanie pokiwał głową. - Jesteś mądry – zauważył, mając to zdanie akurat bardzo dobrze opanowane po ostatniej wizycie w pokoju. Usiadł przed gadem, a ten podpełzł bliżej. - Dziękuję! A ty zabawny! Mogę? – Spytał, wsuwając wolno łeb na kolano Walijczyka. Ten zezwolił skinięciem głowy, a wąż oplątał się wokół chłopaka. Niezbyt mocno, robiąc dwa oploty wokół tułowia, część ciała kładąc na podołku Puchona. Teraz mógł językiem smyrać Neirina po policzku. Na szczęście nie dusił, a ręce rudzielec miał wolne. Pogładził węża po ciepłym ciele. - Co masz? – Gad zwrócił uwagę na kartki, odłożone na chwilę na bok. - Książka – miał tylko nadzieję, że tym razem to nie brzmi jak „siąka”. Ale chyba poprawił się w wymowie, bo wąż zrozumiał. - Oh, uczysz się? Kiwnięcie głową. - Czego? - Powiedzieć – enigmatyczna odpowiedź, która sprawiła, że pyton chwilę milczał, zanim połączył puzzelki. Był znacznie bardziej otwarty i chętniejszy do zrozumienia Neirina z samej radości, że ktoś potrafi z wężami rozmawiać. - Nie mówisz za dobrze? Znów odpowiedź w formie skinienia głową. - Potrzebujesz pomocy? Energiczniejsze skinienie głową. Po tym wąż rozpoczął z Neirinem żmudne kilka godzin nauki słów. Dawał mu rady odnośnie syczenia (które nie były zbyt przydatne, bo jednak wąż ma pysk, a człowiek usta. Jedno z drugim nie jest kompatybilne), ale przede wszystkim korygował wymowę rudzielca. Miał cierpliwość oraz – co chyba najważniejsze – zapał, by powtarzać jedną sylabę, słowo czy zdanie do skutku. Aż Neirin był zrozumiały. Nie poczynili oszałamiających postępów przez ten czas, ale chłopak był już w stanie sam tworzyć zdania i słowa. Nabył większe zrozumienie dla samego układania sylab w wyrazy, czego nie omieszkał nie zanotować. Kartki pokrywały się kolejnymi notatkami, a wąż śmiał się, że robienie za stolik łaskocze. Siłą bowiem rzeczy pergaminy leżały na jego zwiniętym ciele. Była już późna noc, kiedy Neirina zmorzył sen, a wąż ochłodził się na tyle, by również zrobić się apatycznym. Chłopak podziękował mu grzecznie, podrapał po szczęce i poczekał, aż pyton odwinie się, aby odpełznąć i udać się na spoczynek. Rudzielec także się zebrał. Najwyższa na niego pora. Ale wyniósł z tego spotkania bardzo wiele.
Niedzielny wieczór tonął w monotonii. Po powrocie z Doliny udzieliła korepetycji, zrobiła zadanie na zielarstwo i odwiedziła kuchnię, aby przed patrolem zaopatrzyć się w jakąś przekąskę. Wyjątkowo zamiast ciastek z cynamonem, wyłudziła od skrzatów niewielką paczkę małych pączków z rozmaitymi nadzieniami, które zostały z podwieczorku. Starała się zapełnić swój czas na tyle, aby nie mieć czasu na myślenie, przez co brała na siebie wszystkie możliwe obowiązki — począwszy od codziennych przechadzek po szkole w ramach pilnowania uczniów, poprzez korepetycje czy nawet trening głupiego latania, do którego zmuszała ją Heaven. Życie pracą było prostsze. Przyśpieszyła kroku, pokonując resztę schodów i wchodząc w kolejny z korytarzy, tonący w półmroku. Za wielkimi oknami było już ciemno, jedynie wycie wiatru przypominało, że gdzieś w oddali był zakazany las czy błonia. Kandelabry i kolumny rzucały światło płomieni na wysokie ściany, nadając wszystkiemu strasznych kształtów. Panowała cisza i spokój, tak jak lubiła najbardziej. Wszystko byłoby tak, jak zwykle — gdyby nie jedne z drzwi, które tkwiły uchylone. Zmarszczyła brwi, stając przed wejściem do pokoju, którego nie mogła w żaden sposób skojarzyć, aby statecznie wyjąć różdżkę z cichym westchnięciem. Upewniła się, że nie zapomniała o odznace na piersi, żeby nie robić sobie ewentualnie kłopotów i wszystko zrzucić na pracę, po czym płynnym ruchem pociągnęła klamkę i weszła do środka, zamykając za sobą drzwi. Nie weszła jednak w głąb otulonej w półmroku izby, starając się dostrzec jak najwięcej z miejsca, w którym się znalazła. Miała dziwne wrażenie, że pomieszczenie wygląda znajomo. Czyżby mieli drugie wejście do pokoju wspólnego? Nawet kominek z wygasającym ogniem wydawał się podobny. Karmelowe ślepia z uwagą lustrowały każdy szczegół pokoju — począwszy od cienia wielkiej kanapy, poprzez kolumny czy ciemne zarysy mebli. Zrobiła pół kroku do przodu, gdy do uszu dobiegło syknięcie, zmuszając ją do spojrzenia w dół. Średniej wielkości wąż o błyszczących łuskach znajdował się niewiele przed jej postacią, przecinając językiem powietrze i wydając z siebie ciche syknięcia. Pierwszą reakcją było zlęknięcie się, aby zaraz zaskoczony wyraz twarzy ozdobiła jakaś dziwna nostalgia, malująca się drobnym uśmiechem. Cofnęła się pod drzwi, kucając i przyglądając się zwierzęciu z uwagą, znów westchnęła. Ktoś go tu zostawił? Zgubił się? Może był samotny i nie wiedział, jak wrócić do domu? W jej głowie pojawiały się rozmaite scenariusze, które dalekie były od prawdy o tym pokoju. Ruchem dłoni rozpaliła światło z krańca różdżki, szepcząc ciche Lumos, aby lepiej przyjrzeć się zwierzęciu. Przykładała się do ONMS, a do tego znała się całkiem nieźle z Neirinem, który węże uwielbiał. Wtedy też dostrzegła w dalszej części komnaty cień, który postawił ją do pionu. Nie mogła dostrzec jednak ani twarzy, ani sylwetki. - Przepraszam, ale zbliża się cisza nocna i muszę Cię prosić o natychmiastowy powrót do dormitorium, jeśli nie chcesz konsekwencji. - jej głos był stanowczy, ale spokojny. Miała wrażenie, że odbija się echem od wysokich i pustych ścian. Uniosła nieco wyżej różdżkę, wyciągając dłoń do przodu i chcąc dostrzec, kto zaszył się w tym eleganckim salonie, zapominając zamknąć za sobą drzwi. - To Twój wąż? Trzeba bardziej na niego uważać, ktoś może zrobić mu niepotrzebnie krzywdę. Własnych zwierząt trzeba pilnować. Dodała, marszcząc na chwilę brwi i nos, pozwalając sobie na zerknięcie w stronę gada, który kreśląc literkę s, aktualnie gdzieś odpełzał, chcąc zniknąć za fotelem. Od początku tam stał? Ślizgonka nawet nie zauważyła obitego w skórę mebla.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Nie pamiętał kiedy ostatnim razem był tak spokojny. Pogrążając się w ciszy i własnych myślach nostalgicznie macał na oślep zmysłami. Czuł pod palcami miękką skórę, którymi obita była kanapa i wszystkie fotele rozstawione w saloniku. Miękkość siedzeń idealnie pasowała do jego wymagającego ciała, przyzwyczajonego do rozlicznych wygód rezydencji, w jakich mieszkał od urodzenia, a mrukliwe pomruki węży stanowiły dla niego jedynie kolejny element dnia codziennego. Woląc skupić się na ich spostrzeżeniach, aniżeli własnej depresyjności chłonął te niepotrzebne informacje jak gąbka. Wiedział już jak jeden z nich zdobywa pożywienie w zamku, a także jednocześnie dowiedział się gdzie zniknął ulubiony szczur Marthy Bagster, gdy byli na trzecim roku nauki. Nie potrafił sobie tego wyobrazić wcześniej, przecież ten wąż nie był znowu taki duży, żeby pożreć szczura! Inny z kolei opowiadał mu o tym co zeszłej nocy wyprawiało się w dormitorium Slytherinu. Rasheed słuchał go z pewnym rozrzewnieniem. Tęskno mu było do głupich, bezmyślnych zabaw z kolegami i koleżankami. Jeszcze kilka lat temu łapczywie korzystałby z okazji do zabawy, skoro zdecydował się pozostać w Hogwarcie. Nie był jeszcze oficjalnie nauczycielem, a raczej wciąż niejako rówieśnikiem wszystkich dookoła. Mógł robić to co mu się żywnie podobało, a jednak zaszywał się samotnie z dala od ludzi w pokoju, o którego istnieniu nie wiedziało zbyt wielu ludzi. Na tej samej kanapie siedział kiedyś z Gittan. W tej samej części zamku niejeden raz mijał się z Carmą. Wspomnienia zabijały w nim codzienną przyjemność istnienia. Będąc absurdalnie trzeźwym chyba pierwszy raz od wielu tygodni niemalże boleśnie odczuwał każdy, nawet najdrobniejszy ruch wokół siebie, a węże pełzały i skręciły się wokół jego kostek. W końcu wstał uciekając w jeden z zacienionych kątów do miejsca, gdzie było ich trochę mniej, bo i ciągnęło chłodem od ściany. Przykucnął, wspierając się o mur plecami otulonymi przez gruby, czarny płaszcz. Odchylając głowę starał się zagłuszyć głuche dudnienie emocji pod czaszką. Kiedy uczył się oklumencji wszystko to było tak beznadziejnie proste, a teraz ledwie pamiętał jaki smak miały tamte wspomnienia. Westchnął cicho, czując zimny dotyk śliskiej, wężowej skóry na nadgarstku. „Ktoś tu idzie.” Zauważył to niemalże jednocześnie z wężem. Drzwi uchyliły się, rozpraszając tym samym delikatny blask padający z kominka nawet na korytarz. Nie rozpoznał jej od razu. Jej kroki były lekkie, musiała być szczupła. Tyle poznał bez przyglądania się jej twarzy. Najwidoczniej nie bała się też węży, skoro zdecydowała się wejść do środka. Rasheed poruszył się. Czując sztywność w okolicach kręgosłupa, spowodowaną trwaniem w jednej pozycji postanowił dźwignąć się do pozycji stojącej. Nic dziwnego, że zwróciła na niego uwagę. Słysząc jej słowa mimowolnie się uśmiechnął. Uniósł też opierścienioną dłoń do policzka pokrytego kilkudniowym zarostem i podrapał go w zamyśleniu, najwyraźniej szukając odpowiednich słów. Rozbawiła go tym, że wzięła go za ucznia, a jednocześnie zaimponowała mu swoim niegasnącym zaangażowaniem w utrzymanie prawa i porządku na korytarzach Hogwartu. Z niego był okropnie nieobowiązkowy prefekt. Wciąż oparty plecami o ścianę, poruszył lewą ręką, aby zrzucić z nadgarstka jednego z cięższych okazów zgromadzonych w pokoju węży, jaki trochę zbyt nachalnie wciskał mu się pod płaszcz. Plasnął zdecydowanie głośno o posadzkę, niewątpliwie jeszcze bardziej podkreślając jego obecność. - Mógłbym poprosić cię o to samo. - Odpowiedział jej po chwili milczenia. Jego głos nie był szczególnie charakterystyczny. Przez te wszystkie lata spędzone w Wielkiej Brytanii zdołał wyzbyć się ze swojego sposobu mówienia szwedzkich naleciałości. Jedyne wysokość, z której mówił mogła jej sugerować z kim ma do czynienia. W porównaniu do Nessy, Sharker był olbrzymem. - Mój czy nie mój, trudno powiedzieć. Pełzają tutaj od wielu lat. W pewnym sensie każdy wąż na świecie jest mój. - Odpowiedział jej nieco enigmatycznie, nie potrafiąc powstrzymać się od zamienienia ostatniego słowa w wymowny, przeciągły syk. Jego wężoustość nie była absolutnie żadną tajemnicą, pytanie tylko czy Nessa interesowała się szkolnymi plotkami, czy może właśnie miała przeżyć mały szok? Postawiwszy dwa kroki naprzód i tylko cudem nie nadeptując na dziesiątki kłębiących się na podłodze węży, wszedł wprost w blask kominka i zmrużył lekko niebieskie oczy, gdy nagła jasność oświetliła prawą część jego twarzy.
Odejście ze szkoły było dla niej czymś nie do wyobrażenia. Tutejsze klasy, stery pergaminów, opasłe książki w bibliotece i rozgwieżdżone sklepienie wielkiej sali było dla niej ucieczką od domu i tych wszystkich pułapek dorosłego życia, które tam czekały. Poznała tu najważniejszych ludzi swojego życia i również tu ich straciła. Pierwsze kłótnie, zabawy, ucieczki. Niby jak miała zakończyć ten beztroski, studencki okres swojego życia, wciąż nie wiedząc, dokąd właściwie chciała podążać dalej? Oczywiście ojciec już wiedział, miała prawdopodobnie zaplanowaną ścieżkę kariery z datą ślubu włącznie, jednak dla ambitnej ślizgonki to było zbyt mało. Odnajdywała się w robieniu wielu rzeczy naraz, dlaczego więc nie oddać się zarówno prowadzeniu rodzinnego biznesu, muzyce, jak i pracy w ministerstwie? Przez swoje wątpliwości i zamknięcie, coraz częściej myślała o tym, aby nie oddać pracy licencjackiej i tym samym zostać na uczelni rok dłużej, aby mieć więcej czasu na rozmyślanie o swoim beznamiętnym życiu. Gdyby nie obowiązki i ciągłe dokładanie do listy zadań, pewnie skończyłaby z depresją, którą pogłębiałaby tylko jej bezsenność. Nie mogła pozwolić sobie na uwolnienie głowy od myślenia, bo te przebłyski, które pojawiały się, gdy tylko miała chwilę, zdawały się ją paraliżować. Skupiła się więc na pomieszczeniu, które znalazła. Na intruzie skrytym w mroku, wężu wpełzającym pod fotel i skrzeczących iskrach w palenisku, bo tylko tyle zostało z płomieni. Aura tego pomieszczenia była dziwna, nie potrafiła jej określić. Nawet jeśli karmelowe ślepia kolejny raz przesuwały po kształtach mebli, wciąż dostrzegała nowe rzeczy. Zmarszczyła nos i brwi, słysząc głos. Znajomy, ale jakże odległy — wydawało się, że płynął z sufitu. Obcy, a przecież go słyszała. Dlaczego nie potrafiła przypomnieć sobie od razu? Palce zacisnęły się mocniej na różdżce, a ona sama westchnęła głośniej, gdy odpowiednie nazwisko przemknęło jej przez umysł. Opuściła drewniany kijek, uśmiechając się z zakłopotaniem pod nosem. Sharker. Znała go, był niewiele starszy. Pamiętała rozrywkowego, starszego kolegę — doskonałego z zaklęć, który zdecydował się podjąć kariery nauczycielskiej. Nie pamiętała, czy zamienili ze sobą więcej słów niż tych wymaganych podczas współpracy na zajęciach, bo w tamtym czasie była dla niego pewnie niczym więcej, jak małą i to dosłownie, gówniarą. - Profesorze. - zaczęła w końcu, przerywając ciszę. Chwila zawahania mogła sprawić wrażenie, że wewnętrzny konflikt, jak do niego się zwracać miał jeszcze kilka sekund temu miejsce w jej głowie. Ostatecznie jednak wygrały te oficjalne, zgodne z zasadami zwroty. - Nie sądziłam, że Pana tu spotkam. Myślałam, że to jakiś poszukujący przygód uczeń lub dwoje. Kończę patrol niedługo po ciszy nocnej i udam się od razu do dormitorium, nie musi się Pan martwić. Zakończyła z delikatnym wzruszeniem, ramion, gasząc różdżkę i wsuwając do niewielkiej torby, którą ze sobą nosiła. Rzadko się rozstawały, miała tam najpotrzebniejsze rzeczy, gdyby nagle zechciała uciec w samotność. Gdy oczy znów przyzwyczaiły się do półmroku, spojrzenie powędrowało w stronę wyłaniającej się z mroku sylwetki. Rosły mężczyzna o błękitnych oczach, w których zdawała się tlić iskra nostalgii, stanął w niknącym świetle ognia, dzięki czemu mogła dostrzec jego twarz. Odchyliła głowę do tyłu, a długa, ruda kita wylądowała na plecach, kołysząc się leniwie. Zgarnęła kosmyk włosów za ucho, krzyżując ręce na wysokości biustu. Syk węży dosięgał jej uszu, miała też wrażenie, że coś przesunęło się jej po stopie — jego wypowiedź wydawała się jej jednak bardziej intrygująca, niż zerknięcie w stronę podłogi. Zawsze podziwiała wężoustość. Była pewna, że gdy opanuje animagie, to właśnie wąż okaże się jej duchowym opiekunem, gdy była dzieckiem. Nawet myślała o nauce, jednak nie mogła znaleźć żadnej księgi, która byłaby odpowiednia, aby zacząć. A ten proces sam w sobie był równie złożony i trudny, co transmutacja w zwierzę. Czy miała na to dość czasu? Przesunęła spojrzeniem po nauczycielu. - A więc każdy zdradza Panu swoje sekrety, innych sekrety. To niezwykle przydatna umiejętność, chociaż plotkowanie samo w sobie jest paskudnym nawykiem. Jest ich tu wiele.. Którego lub.. Którego Pan lubi najbardziej? - zapytała z nutą ciekawości w głosie, opuszczając głowę i zerkając na kamienną posadzkę. Błyszczące łuski odbijały światło, a pełzające stworzenia zdawały się magicznie mnożyć. Cofnęła się pół kroku, nie chcąc przypadkiem, którego zdeptać, bo niestety w przeciwieństwie do niego, nie była w stanie usłyszeć ostrzeżeń. W skupieniu i ciszy zwinnie pokonywała drogę do oparcia najbliższego z foteli, aby na nim przysiąść, chociaż na chwilę. Przesunęła dłonią po obitym meblu, czując chłód skóry i jej fakturę pod palcami. Dlaczego lubiły pomieszczenie, które wykonane zostało z ich pobratymców? Kręcąc delikatnie głową do swoich głupich rozmyślań, położyła torbę na kolanach i wyjęła z nich swój termiczny kubek, w którym wciąż tkwiła kawa. Zatrzymała go w dłoniach, unosząc i robiąc łyka, aby zaraz zerknąć na niego przepraszająco. - Nie spodziewałam się wpaść na kogokolwiek, stąd jeden kubek. Jeśli Pan lubi, mam cukierka i zaraz będę szła. Nie chciałabym przeszkadzać. Rzuciła jeszcze w jego stronę, nawiązując do jej wcześniej wypowiedzi odnośnie do ciszy nocnej, do której zostało pewnie niewiele więcej, jak trzydzieści lub czterdzieści minut.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Kiedy przestał spoglądać prosto w płomień igrający na drwach wsuniętych do kominka, zaczął wyławiać z panującego wokół mroku wszystkie te potrzebne mu do identyfikacji rozmówcy szczegóły. Nie poznał jej od razu. Prawdę mówiąc, na początku nawet nie próbował zgadywać kto wygania go do spania. Nie był aż tak ciekaw, aby dążyć do poznania odpowiedzi od razu, wystarczyła mu wiedza, że rozmawiał z prefektem. A potem poznał ją, głównie po włosach zlewających się kolorem z ciepłym blaskiem bijącym od ognia. Cóż, z pewnością definiowało ją również to, że nazwała go profesorem. Nie skrzywił się, chociaż w swojej wyobraźni zrobił to niezwykle malowniczo. To słowo - „profesor” - stawało mu w gardle ością. Nie był nauczycielem, jedynie asystentem, a w dodatku niewiele starszym od tych wszystkich gówniarzy, którzy nie dalej jak dwa lata temu byli jeszcze jego kolegami ze szkoły. Krzywił się oraz prychał drwiąco na każdą wzmiankę o właściwym sposobie nauczania, ale co ona mogła o tym wiedzieć. Co mogli ONI wiedzieć? Wyraz jego twarzy się zmienił. Nabrał trochę więcej charakteru swojego właściciela. Delikatna drwina była jedynie zwiastunem tego, co za moment mogło się na niej rozpętać, gdyby Nessa skorzystała z jakiegoś mniej fortunnego słownictwa. - Nie martwię się - odpowiedział jej prosto, zgodnie z prawdą. Nie martwił się ani o nią, ani o żadnego ucznia, który mógłby w tym momencie wykręcać się od powrotu na czas do dormitorium, bo było mu absolutnie wszystko jedno czy dzieciaki szlajają się po nocach czy nie. Był najbardziej lajtowym z patrolujących na świecie. Przymykał oko dosłownie na każdego, kto wprost przyznawał mu się, że był ciekawy zakazanego korytarza czy tam próbował się włamać do łazienki prefektów. Jednocześnie był też najostrzejszym z młodszej części grona pedagogicznego, gdy ktoś starał się go okłamać. Legilimencja, chociaż miała pomóc mu w obronie własnych tajemnic i pozyskiwaniu nowych, tych koniecznych do poznania, mimowolnie stała się jego przekleństwem. Codzienną upierdliwością, przez którą notoryczny kłamca stał się radarem na podobnych sobie. Czując fałszywe intencje względem siebie nie przejawiał nawet chwili zawahania. Dobrze więc, że to akurat ona tak przypadkiem na niego wpadła. Zdążył poznać ją jedynie bardzo powierzchownie, ale spodziewał się po niej, że będzie szczera. Wobec tego nawet nie wytężał mentalnego radaru, chociaż brak zbyt wielu bodźców fizycznych, na których mógłby się skupić, zbyt mocno wyczulał go na innych płaszczyznach. Słyszał nieco odległe brzęczenie jej myśli tuż na granicy własnej świadomości. Jej słowa pomagały skupić mu się na teraźniejszości i tylko dzięki nim nie wyprzedał jej co najmniej o kilka sekund i nie koncentrował się na wyciąganiu z niej jej przemyśleń. Znowu ten pan, a jednak nadal jej nie poprawiał. Pozwolił jej samej przekonać się jak głupio to brzmi, kiedy tak zmierzył ją dłuższym spojrzeniem. Zamknięta pozycja i skrzyżowane ramiona. Odchylona głowa. Chciała się z nim konfrontować? Zamaskował poszerzenie uśmiechu odpowiedzią. - Tego nie powiedziałem. Gdziekolwiek się nie udam, węże są blisko, ale nie każdy ma ochotę na plotki. Często po prostu są gdzieś obok. - Sprostował, gdy poczuł, że trochę przesadziła z interpretacją jego wypowiedzi. Chociaż, akurat z tym plotkowaniem to trafiła w sedno. Sharker był niepoprawnym łowcą ploteczek. Udał, że rozgląda się po wężach, podczas gdy tak naprawdę oceniał odległość między sobą, a nią. - Żadnego. - Odpowiedział po kilku sekundach zwłoki, co mogło dać złudne wrażenie, że w jakikolwiek sposób przemyśliwał tę decyzję. Nie uzupełniał tych słów w żaden sposób. Nie był w nastroju do przyjacielskich pogaduszek, jak zwykle zresztą ostatnimi czasy. Jeżeli będzie ciekawa to dopyta, a być może wtedy rozwinie tę myśl. Póki co nawet nie wpadł na to, że powinien, co było już swego rodzaju uchybieniem w jego sposobie bycia. Przyjrzał się jak siada i pozazdrościł jej tej pozycji. Nie wracał jednak na kanapę, ani nie szukał już gościny w fotelu. Ponownie zerknął w płomienie, śmiało odwracając wzrok od jej osoby oraz od kawy i tych obiecywanych cukierków. - Zachowaj cukierka, Nessa, bo możesz go potrzebować. - Odpowiedział na jej ofertę, a chociaż słowa te miały nieco groźny wydźwięk, jego beznamiętny ton głosu sam w sobie brzmiał neutralnie i obojętnie. Zdaje się, że dostrzegł co się dzieje jeszcze przed nią samą. - On chyba nie chce, żebyś opuszczała wężowe siedliszcze. - Dodał, gdy jeden z węży zaczął owijać się wokół jej kostek. Rasheed nie czekał, aż i jemu odbiorą możliwość ruchu. Sam wybrał swoją pozycję, gdy usiadł miękko na własnych piętach tuż przed kominkiem rozstawiając szerzej kolana, aby złapać równowagę. Odwrócił głowę tylko na krótki moment, gdy jeden z węży wpełzł mu na dłoń. Wspinał się po nadgarstku sycząc swoje opowieści i sprawiając, że chociaż przez krótki moment mężczyznę opuszczała samotność. O ironio, sam ją przecież na siebie zsyłał, bowiem nieszczególnie dążył do kontaktu z drugim człowiekiem. To była ogromna zmiana w porównaniu do tego jaki był „za czasów Hogwartu”. Wydoroślał? Raczej to nie było to. To baby tak zmieniały ludzi. Odgiął prawą rękę w bok, gdy wąż z ramienia zaczął wpełzać mu między łopatki.
Nie była pewna, czy bardziej kojarzoną ją właśnie przez pryzmat miedzianych, sięgających pasa włosów czy może nadgorliwości w wykonywaniu obowiązków prefekta naczelnego. Bywała natrętna i okropna, poniekąd wyżywając się na uczniach. Chciała też spełnić własne ambicje, zwłaszcza w kwestii pucharu domów i samodoskonalenia. Cały ten żar sprawiał, że dni mijały jej szybko i bez dołów emocjonalnych, które znosiła zwykle słabo. Sharkera znała tyle, co nic. Był moment we wrześniu, że chciała do niego zagadać i zapytać o dodatkowe lekcje z obrony przed czarną magią, jednak nieszczęśliwy wyraz twarzy ją powstrzymał. A potem spotkanie go graniczyło z cudem, a dostrzeżenie takiego wysokiego mężczyzny w niosących echo korytarzach nie należało do trudnych. Nie miała pojęcia, jak się do niego zwracać, ani też, w jaki sposób powinna z nim rozmawiać, aby nie narobić im problemów. Z drugiej jednak strony, byli w tajemniczym, wężowym pokoju sami i nawet jeśli gady miały uszy, to niewielu było ludzi zdolnych zrozumieć ich uwodzący syk. Ton jego głosu i krótka, zwięzła odpowiedź wydała się dziewczynie dość nieprzyjemna i kończąca konwersację, więc jedyne, co zdołała zrobić, to przytaknąć. Wiele plotek krążyło na jego temat, a rudzielec wiedział, że w każdej kryło się ziarno prawdy. Czy faktycznie był tak tolerancyjny, że łamiący regulamin w przypadku spotkania kogoś z kadry błagali właśnie o niego? Czy robił to przez pryzmat tego, że jeszcze nie zapomniał czasów swoich studiów czy szkoły, gdy jako młodzik, robił podobne rzeczy? Zawsze wierzyła, że to młodość była od nauki konsekwencji i usprawniania swojego podnoszenia się po porażkach, na które w dorosłym życiu było mało czasu. Nie miała pojęcia o jego umiejętnościach, więc mogłaby ów radar nazwać tylko intuicją. Musiała przyznać, że tonący w łagodnym blasku kominka człowiek wzbudzał w niej mieszane uczucia, miał wołku siebie jakąś aurę tajemnicy i niebezpieczeństwa, które kryło się za chłodnymi, niekiedy nawet drwiącymi spojrzeniami. Cała jego postawa jednocześnie wzbudzała w niej jakąś ciekawość, której miała aż nazbyt i trudno było jej uwierzyć, że człowiek chcący nauczać w przyszłości z tytułem Profesora, tak bardzo lekceważąco podchodził do swojego stanowiska. Zamykając oczy, pojawiała się przed nimi twarz z nieco innym wyrazem, bardziej błyszczącymi oczyma. Kogoś, kto potrafił się przecież dobrze bawić i było go widać z końca korytarza, a nie snuł się niczym cień lub jeden z tutejszych węży. Nie miała jednak prawa pytać ani brnąć w jego prywatne sprawy czy życie. Lanceley nie była taką dziewczyną, chociaż w dzisiejszych czasach wiele z jej gatunku wybierało ten sposób do zaimponowania. Mocniej oplotła ramiona rękoma, bo dla niej była to bardziej pozycja obronna, niż wyzywająca. Nie bardzo wiedziała, co z nim zrobić, aby rzucić rękawiczką. - Faktycznie, dopowiedziałam Pa...- przerwała, marszcząc na chwilę brwi i wzdychając ciężko, posłała mu krótkie spojrzenie, zadzierając nieco głowę. Nawet do Shawna nie mówiła na "Pan", a znała go mniej i krócej, niż obecnego tutaj wężoustego. Chociaż był to całkiem inny typ znajomości.- Mogę mówić do Ciebie na Ty, gdy jesteśmy tu tylko z wężami? Nie jesteś wiele starszy, pamiętam Cię. Tak jakby Cię pilnowały? Wiesz, to całkiem praktyczne mieć armię węży pod ręką. Dodała z delikatnym wzruszeniem ramion, czując jednak drobnego gula w gardle na tak bezpośrednią konwersację. Ostatnimi czasy niezbyt sobie pozwalała na cokolwiek poza formalnością względem praktycznie wszystkich, poza najbliższym jej duetem. Ah no i w tym miesiącu do grona normalnych rozmówców załapał się nawet Cassius. Uniosła brew, gdy nie wybrał żadnego ze stworzeń. Miała wrażenie, że to trochę było, jak z ludźmi. Można było tolerować wszystkich, jednak to wybrane jednostki były tymi ulubionymi, do których się wręcz lgnęło. Znów brzmiał nieprzyjemnie, niedostępnie. Był chyba otoczony większym murem niż ona. Doskonale zatem wiedział, że tak było bezpieczniej, a przynajmniej tak podejrzewała studentka. - Trochę nienaturalne, skoro znasz je wszystkie tyle lat.. Rzuciła cicho, bardziej do siebie niż do niego, przesuwając wzrok z sylwetki asystenta na kominek, zupełnie jakby szukała tam odpowiedzi. Na próżno. Zgarnęła kosmyk włosów za ucho, przygryzając na chwilę dolną wargę i decydując się na łyka kawy. Nie dość, że ją uwielbiała, to jeszcze była odrobinę uzależniona, dzięki czemu wmówiła sobie, że ten magiczny napar poprawia pracę jej umysłu. Usiadła wygodnie, czując odrobinę zmęczenia w nogach. Na ilość zrobionych przez nią kroków, niewiele jadła i przez to szybko, znacznie szybciej niż kiedyś, dopadała ją niemoc. Złapała kubek w dłonie, oferując gburkowi cukierka, którego jak sądziła — odrzucił z obojętnością, w której dało się znów usłyszeć ostrość. Westchnęła więc, trzymając kubek w dłoniach. Był niesamowicie skomplikowany do nawiązania rozmowy, a myślała, że to ona jest monotematyczna. - Wiesz, mam ich kilka, ale jak chcesz. - odparła w końcu, odstawiając kubek i wtedy właśnie poczuła, jak coś owija się jej dookoła nóg. Z początku drgnęła jakby przestraszona, co było bardziej efektem zaskoczenia, przez co prawie wpadła na właściwie siedzisko mebla, które zajmowała. Zdołała się jednak podtrzymać wolną ręką, ale torbą spadła z kolan na bok, nie robiąc na szczęście krzywdy żadnemu zwierzęciu. Spojrzała w dół, przyglądając się gadowi. - Zapewniam Cię, że jestem ciężko strawna i nie mam dużo mięsa, jeśli planujesz posiłek. On jest większy, byłby bardziej apetyczny i na dłużej będziesz najedzony.. - rzuciła z nutą rozbawienia w stronę stworzenia, przekręcając głowę na bok. Nie bardzo wiedziała, co zamierzał zrobić z jej nogami, ale łudziła się, że miał dobre intencja i potrzebował trochę atencji czy miłości, jak każdy normalny człowiek. - Nie wiem, czy Tobie moje towarzystwo będzie odpowiadało na tyle, że nie uciekniesz i mnie tu z tym stadem nie zamkniesz. Pewniej bym się poczuła, gdybyś jednak usiadł. Nie namawiam, oczywiście. Odchyliła głowę do tyłu, patrząc na niego z dozą powagi w oczach. Oczywiście zapomniała ugryźć się w język, na co paznokcie delikatnie wbiły się w obicie fotela. Miała nadzieję, że się nie naburmuszy jeszcze bardziej. Nawet jeśli był skomplikowany, to takie osobowości stanowiły dla niej największe wyzwanie, a ambitna czarownica takowe lubiła. Sprawiał jakieś takie dziwne wrażenie, że nie miała ochoty jeszcze sobie iść, o ile nic niespodziewanego się nie wydarzy. Im dłużej mu się przyglądała, tym częściej przesuwała się jej po głowie myśl, że naprawdę ciężko było z nim rozmawiać, gdy miał ten swój pesymistyczny, nieco gobliński nastrój.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Jemu również ciężko się z nią rozmawiało. Nie przywykł ani trochę do nauczycielskich przywilejów, ani tym bardziej do szerokiej lady, jaka teraz oddzielała go od pozostałych w Hogwarcie znajomych. Zarazem sam z siebie stawiał przed sobą jeszcze wyższy mur. Zrobiłby cokolwiek byleby tylko nie czuć się tak jak teraz. Miał wrażenie, że nie pozostało w nim już absolutnie nic, nawet jeden gram życia, który mógłby codziennie wykorzystywać byleby tylko jakoś funkcjonować. Nigdy nie pomyślałby, że życie aż tak sobie z niego zakpi. Jak na człowieka, który tonął w pustym hedonizmie i nigdy nie widział się w innej roli, niż jako władcę włości oraz człowieka nieskażonego problemami, tonął we własnych kłopotach jakby przywiązano mu do kostki kulę. W dodatku te kłopoty kompletnie nie przypominały czegoś, czym byłby w stanie przejmować się w dawnych czasach. Nie wierzył w miłość i uznawał wyłącznie przelotne znajomości i relacje, co tłumaczyłoby dlaczego z większością przyjaciół z młodzieńczych lat nie miał już kontaktu. Tymczasem teraz to wszystko kompletnie się pochrzaniło. Kompletnie nie starał się skupić na tym, aby Nessa odczuwała jakąkolwiek przyjemność z tej rozmowy. Było mu doskonale wszystko jedno do tego stopnia, że nawet nie zareagował na jej zacięcie się. Dopiero, kiedy podjęła po przerwie uśmiechnął się nieznacznie, równie chłodno jak wcześniej i później. Bez emocji, jak zwykle. Jego twarz była twarzą kłamcy. Znał tysiące emocji i wyrazów, które potrafił z precyzją idealnego aktora włożyć kiedy tylko zechciał, a i tak najchętniej sięgał po tę jedną, ukochaną ironię. To było dla niego tak naturalne… - To byłoby praktyczne, gdyby Hogwart znowu miał bazyliszka. - Odpowiedział, bo przecież taka była prawda. „Żmijowisko” nie było szczególnie groźne, a przynajmniej on nie sądził, że jest. Jako miłośnik otwartej agresji zdecydowanie nie pałał entuzjazmem do większości zwierząt ani trucizn, więc nawet nie pomyślałby o wpuszczeniu komuś gada pod pościel. A taka większa armia? Co miałby z nią zrobić, kazać załaskotać wrogów na śmierć? - Mam własnego węża. - Sprostował, kiedy niejako uznała, że jego odpowiedź jest nieco dziwna. Nie była taka, wprost przeciwnie. Chociaż jego odpowiedź mogła zabrzmieć dwuznacznie, zwłaszcza, gdy się Sharkera dobrze znało, tak tym razem był po prostu szczery. Stworzenia, które mieszkały w jego domu nie były jednym wężem, o nie, ale tego już nie musiał jej tłumaczyć. Przynajmniej nie od razu. Nie przywiązywał się więc do egzemplarzy napotykanych w Hogwarcie, nie było po co. Węże i tak zawsze go wyczuwały i lgnęły ku niemu. Znajdując ich całe dziesiątki nawykł już do okazywania im niczym nieskalanej obojętności. Tak samo obszedł się z tym większym okazem pełzającym mu po ramionach. Niby wysunął rękę, ale poza tym nie zrobił nic. Jedynie pozwolił owinąć mu się wokół jego szaty i opuścił ręce. Bransoleta z węża, najnowsza edycja w wersji na połowę ciała. Odwracając bok twarzy w jej kierunku obserwował jak brat-pyton tego, którego miał na sobie pełza po nodze Nessy. Uniósł lekko wargi ku górze, aby uśmiechnąć się nieco przebiegle. - Dla węża większy nie zawsze znaczy lepszy - odpowiedział, znów dwuznacznie. W naturze faktycznie tak było. Węże były w stanie pożreć jedynie stworzenia o odpowiednich wielkościach, a wymiary te wzrastały wraz z nimi samymi. Ślizgoni tymczasem mieli bardzo podobnie i spora część z nich nie porywała się z motyką na słońce. Oparł brodę o własne ramię i uniósł machinalnie brwi, kiedy odezwała się ponownie. - Ja mam uciekać? Proszę cię. - Uniósł oczy ku niebu, bo i faktycznie kompletnie go nie przerażała. Znał jej transmutacyjny potencjał magiczny, ale on również miał kilka asów w rękawie. Jak chociażby to, że patrzył jej teraz głęboko w oczy, wsłuchując się z czystej przekory w ten natrętny strumień jej myśli szemrzący gdzieś na granicy jego jaźni. - Siedzę przecież. Nie musisz się bać, też możesz usiąść na ziemi. Nie zjedzą przecież takiego wielkoluda, co najwyżej któryś cię ukąsi. - To była prowokacja, widać to było po iskierce zadziorności lśniącej mu w oczach. Nessa już sama mogła określić czy wywołało ją nazwanie jej „wielkoludem” czy może zachęcenie jej do sprawdzenia prawdziwości jego słów i zajęcia miejsca na ziemi, może nawet przed kominkiem, tak jak on to zrobił. - Skąd to zmartwienie czy twoje towarzystwo będzie mi odpowiadać? - Zapytał, a świdrujące spojrzenie chłodnych jak stal szaroniebieskich oczu poprzedziło zaciśnięcie palców na różdżce ukrytej w kieszeni.
Nie byli nigdy znajomymi, tyle, co kojarzyli swoje twarze. Rasheed zawsze wybierał to żywe i pełne dramatów towarzystwo, podczas gdy Nessa zwykle siedziała w książkach lub z Caesarem czy kuzynkami, stroniąc od większych imprez niemalże do początku studiów, a wtedy on je kończył. Nic więc dziwnego, że miała gulę w gardle i natłok myśli, zastanawiając się, na jakiej płaszczyźnie powinna konwersację prowadzić. Z jednej strony byli sami i w podobnym w wieku, a z drugiej jednak mężczyzna należał do kadry nauczycielskiej. Pomimo muru i setek warstw nieszczęścia, depresji i dziwnego poczucia samotności, było w nim coś intrygującego, co uznawała za warte poznania. Każdy czasem potrzebował drugiej osoby, nawet po to, aby milczeć. Doskonale o tym wiedziała, więc w jej wydaniu temu służyły te godziny pomocy słabszym uczniom czy przesiadywanie z nimi w bibliotece. Nie dlatego, że była miła czy jej się chciało, po prostu się do tego nadawała, a te relacje były bezpieczne. Życie jednak miało w zwyczaju się często pierdzielić, na wszystkich możliwych płaszczyznach jednocześnie — tak było według losu najprzyjemniej. Zdaniem prefekt on w ogóle się nie starał, będąc po prostu sobą. I mógł się kłócić, ale w głowie dziewczyny już został mianowany krasnoludkiem gburkiem. Wydawało się jej, że zrozumie jego chłód i obojętność względem jej towarzystwa, że odrobinę go rozumie — chociaż tak naprawdę były to tylko czcze gdybania, zapewne bez pokrycia. Umysł czasem ją zwodził względem ludzi, nie raz się o tym przekonała. Mogła gdybać i myśleć sobie co chciała, rzeczywistość była inna. Czy byłby to Thatcher, Fairwryn, Dearówna czy nawet Cortez. Aż nieprzyjemny, pełen pretensji dreszcz przebiegł jej po plecach, gdy przed oczyma zatańczyły znajome twarze. - Zawsze możesz spróbować znaleźć jajo na czarnym rynku, a wejście do starej komnaty, skąd jest dostęp do wszystkich rur, nie jest już takie trudne, jak kiedyś. Odparła zupełnie szczerze, znów wzruszając ramionami. Nawet jeśli brzmiało to głupio czy banalnie, zawsze starała się odpowiadać w zgodzie z własną głową, przez co pewnie dlatego tak wielu ludzi nie darzyło jej sympatią, a jedynie szacunkiem. Przesunęła spojrzeniem po kształtach rozsypanych po ziemi, mających rozmaite barwy, wielkość. To była jej zdaniem niedoceniona armia, pełna potencjału. Sama wolała dać w pysk niż czaić się niczym zabójca w cieniu, ale czasem tylko takie metody mogły się sprawdzić. Zwłaszcza w zdobywaniu informacji. Zamrugała kilkakrotnie do swoich zakrawających o kryminał myśli, kręcąc delikatnie głową. Niedorzeczne. - Przebywanie z Tobą dziwnie wpływa na tok myślenia. Nie wątpię, że masz. Pewnie nawet dwa, jeśli dodać do tego zwierzątko. Byłoby jej naprawdę nietypowo, gdyby dalej brnęli w ten temat, rzucony przez niego z chłodem i niewinnością, a w uszach dorosłych ludzi brzmiący tak perwersyjnie. Musiało tak być, bo Lanceleyówna nie była zepsutą rozpustnicą i naprawdę praktycznie nigdy nie wyłapywała sugestii i podtekstów tego typu, traktując się w rozmowie raczej po męsku. Zawsze miała więcej kolegów, może dlatego łatwiej jej było to ignorować. Z zainteresowaniem obserwowała, jak gad wspina się po wielkoludzie i owija dookoła odzienia, tworząc niezwykle modny i niebezpieczny dodatek. Nie miała pojęcia, że ten zajmujący się w najlepsze jej nogą — dziękować niebiosom, że nie wzięła spódnicy — był braciszkiem nowego szalika Sharkera. Uniosła brew na jego słowa, mimowolnie prychając. Siedząc już w głębi fotela, było jej nieco wygodniej. Mebel był olbrzymi, a jej niewielkie rozmiary pozwalały w ten sposób przybrać naprawdę fajną pozycję, co dla wyższych byłoby niemożliwe. - Taak, zwinny, mały wąż i z dużą ofiarą sobie poradzi, jak odpowiednio ukąsi. Niemniej jednak daleko mi do apetycznej kolacji. Czy on zamierza zrobić sobie ze mnie łóżko, czy przystawkę? -zaczęła z westchnięciem, odwracając głowę w stronę asystenta, ignorując wpatrujące się w nią, złote oczy. Ładne oczy, ale nadal całkowicie obce i dzikie. Pozwoliła sobie zmierzyć go wzrokiem raz jeszcze, bo teraz, gdy tak siedział i blask ognia bez przeszkód na niego padał, mogła się lepiej przyjrzeć. Zmężniał trochę, jego twarz straciła resztki chłopięcej niewinności. Była nieco zmęczona, wciąż jednak nosząc ślady tak częstego niegdyś uśmiechu. I wciąż miał ładne oczy. Uśmiechnęła się na jego reakcje jedynie, przesuwając wzrok na pytona. Nie bardzo wiedziała, co ma z nim zrobić. Czy węże lubiły być głaskane? Więc po prostu patrzyła, jak światło, niczym zaczarowane, odbija się od jego łusek. Nie czuła się lepsza czy silniejsza, niezależenie ile książek przeczytała i jak wiele zaklęć znała. Nawet animagia nie sprawiała, że miałaby więcej pewności siebie i mogłaby górować nad innymi. Wciąż była tą samą, nudną i pospolita Nessą, tylko trochę mądrzejszą i bardziej doświadczoną. Na jego słowa zaśmiała się pod nosem, zagryzając na chwilę dolną wargę. Kiedy ostatnio ktoś z nią rozmawiał w taki sposób? Przesunęła dłonią w górę, przesuwając palcami po długich kaskadach miedzianych włosów, które tworząc kitkę pod jarzmem wstążki, wiły się w naturalne, delikatne loki lub fale. Kubek z kawą leżał obok fotela, torba niedbale rzucona za nim — a tam miała różdżkę. - Kto powiedział, że się boję? - odparła w końcu, posyłając mu krótkie spojrzenie. I faktycznie, wstała ostrożnie i nieco wolniej, zważywszy na to, jak wiele wysiłku kosztowało ją przełożenie nóg na drugą stronę mebla i następnie na posadzkę, mając węża na nodze. Zsunęła trzewiki na delikatnym obcasie, ruszając wolno w jego stronę. Krok za krokiem, patrząc pod nogi i asekurując węża jedną ręką, aby nie spadł. Nawet nie zauważyła, kiedy podłożyła mu dłoń, żeby się oparł. Ojciec jej kiedyś powiedział, że głupia odwaga zaprowadzi ją wcześnie do grobu, więc dlaczego nie spróbować dziś? Dawno nie robiła czegoś, co byłoby niezgodne z zasadami jej lub bezpieczeństwa. Usiadła naprzeciw niego, wciąż milcząc. Zgięła kolana i delikatnie oparła na nie dłonie, pozostawiając pytonowi wolną rękę do działania. Przy kominku miał znacznie cieplej, nawet jeśli ogień coraz szybciej wygasał. Karmelowe ślepia powędrowały w stronę Rasheeda. Zdawał się odzyskać, chociaż na chwilę iskrę w oku, cień dawnego siebie. Oczywiście źle było się cofać, podobnie jak próbować odzyskać straconą wersję siebie, ale czasem krótkotrwały powrót potrafił dać mocne kopnięcie do działania. Spojrzała mu w oczy ot tak, bez ukrytych intencji czy chęci przypodobania się, bo pewnie rozmawiają pierwszy i ostatni raz. Zawsze tak było. Dobre wrażenie było zbędne, mogła być po prostu sobą. - Bo jesteś Gburkiem, z którym rozmowa przypomina momentami tą z Fairwrynem, gdy ma gorszy dzień niż zwykle. A jednocześnie masz w sobie coś, co sprawia, że warto próbować podtrzymać temat. A ja? A ja jestem raczej małym wyzwaniem towarzyskim. Posłała mu przy tym delikatny uśmiech, znów mimowolnie wzruszając ramionami. Chwilę jeszcze patrzyła w szaroniebieskie ślepia, aby zjechać wzrokiem, na śpiącego na nim węża. Wydawał na zadowolonego. Nessa wciąż wierzyła, że zwierzęta ciągną tylko do dobrych ludzi, a wężoustość nie była tutaj wyjątkiem. Gady były nieufne, chociaż ich zachowanie względem wielkoluda wskazywało, że również czuły się trochę samotne i niezrozumiałe. - No i jesteś wielki, więc też wolniejszy niż ja. Więc nawet gdybyś teraz chciał stąd uciec i zrobić wężom świąteczną kolację z prefekta, mam jakieś szanse to powstrzymać. Dodała jeszcze nieco ciszej, rozglądając się teraz dookoła. Chyba każdy na jej miejscu czułby odrobinę niepewności i strachu, nawet jeśli nie były to teraz negatywne emocje. Raczej zapomniane, dawno nieodczuwalne, stąd być może okazjonalnie zajmowały jej ciało dreszczem.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Jej słowa były tak absurdalnie śmieszne, że aż lekko się uśmiechnął. Nieco zbyt drwiąco, aby można było wyczytać z niego czyste, niepokryte drugą intencją rozbawienie, ale wciąż był to jakiś uśmiech, którym posługiwał się w towarzystwie. Prawdę mówiąc, często jedyny. - Ciekawe skąd to wiesz, pani prefekt naczelna. - Odpowiedział jej, nieco uszczypliwie mając zamiar pociągnąć tę kwestię tak bardzo jak tylko się dało. - Stare komnaty i czarne rynki nie przypominają mi zainteresowań godnych młodej damy z dobrego domu. - Powiedział, ale jego oczy pozostawały nad wyraz czujne, podobnie jak umysł. Muskał ją myślą i intencją, chcąc wyczulić się na każdą eksplozję jej emocji, chociaż pewnie szybciej miał ją zobaczyć, niż odczytać. To była jedna z tych chwil, kiedy reagowanie na bieżąco było lepsze, niż skakanie naprzód. W każdym razie, ta ewidentna prowokacja również miała swój cel. Obowiązkowa Nessa. Grzeczna Nessa. Nessa prymus z transmutacji. Czyżby wszystkie jej powierzchowne, szkolne twarze w rzeczywistości były kamuflażem dla diabełka w owczej skórze? To byłoby fascynujące odkrycie. - Zabawne, pomyślałem o tym samym. - Odpowiedział, dramatycznie zawieszając głos, aby sekundę później zaatakować. - Wybacz, że ci go nie pokażę. Ani jednego ani drugiego. Może innym razem? - Zapytał tonem łagodnym i pozornie uprzejmym, chociaż grubo podszytym uszczypliwą złośliwością. Chciał sprawdzić jej granice. Przed chwilą zwracała się do niego „pan”, a teraz była w stanie zarzucać mu, że miesza w jej toku myślenia. Przesunął leniwie po własnym policzku i zamyślił się przy akompaniamencie szorstkiego protestu zarostu. - To pyton, Lanceley. Nie jest w stanie cię zjeść, nie teraz. Uwierz w to w końcu. - Odpowiedział jej, marszcząc nieco brwi, bo jej nieufność względem własnego bezpieczeństwa wśród dziesiątków jego sług wydała mu się tak dziecinna. Niemniej, nie ciągnął tego tematu, a przynajmniej nie od razu, bowiem skoncentrowany na chwytaniu jej spojrzenia, bez obaw łapał w locie cienkie smużki jej myśli, płynące równomiernie, chociaż wartkim strumieniem. I chociaż rozbawiła go tak, że jeszcze kilka lat temu parsknął by otwartym śmiechem wyśmiewając jej analizy jego aparycji, tak tym razem jedynie uśmiechnął się drwiąco i gorzko, zakrywając tę nieznaczną zmianę szerszym ruchem własnej dłoni. Ukrył sprytnie usta. Miał ładne oczy? Zmężniał na twarzy? Zdaje się, że naprawdę dawno go nie widniała… albo podobnie jak czynił on sam w stosunku do niej, sprytnie ignorowała jego obecność, zanadto skoncentrowana na własnych sprawunkach. Nie byłoby w tym nic aż tak nadzwyczajnego. Był od niej sporo starszy (mierząc w kategoriach uczniów), a więc obracał się najpewniej w kompletnie innym towarzystwie. Świadczyć o tym mogła też jej (fałszywa? Tego nie wiedział) i płytka renoma, że Nessa jest jedynie maszynką do obrabiania lekcji i spełnienia cudzych oczekiwań. Czy spełniała jego własne? Właśnie, raczej nie. Niby potrzebował tej rozmowy i wikłał się w nią miękko, ale z drugiej strony przyszedł tu, aby pobyć sam. I taki niezdecydowany nagle na temat tego, czego naprawdę dzisiaj potrzebuje, oceniał ją bezkarnie. Tylko dlatego, że mógł i potrzebował wcisnąć ją w jakąś ramę. Sądził, że już to ma, ale klasyfikacja wydała mu się wymagająca korekty. Czy drobnej? To miało się okazać. - Ja - odpowiedział miękko i z rozmysłem. Chcąc ją zachęcić do przekroczenia granic komfortu, czym najpewniej było siadanie tyłkiem w gnieździe węży (a przynajmniej dla osoby całkowicie zdrowej psychicznie) nie dodawał już nic więcej. Odwrócił się ponownie twarzą w kierunku kominka i dostosowując ciało w ten sposób, aby nie prezentować jej zbyt wiele. Mówiąc zbyt wiele, mam na myśli różdżkę wycelowaną w jej bok (nie wiadomo kiedy i w jakim celu), a ukrytą za materiałem czarnej, eleganckiej szaty czarodziejów. - Faktycznie małe z ciebie wyzwanie towarzyskie. Słabo szufladkujesz ludzi. - Skomentował po swojemu, łącząc się z nią przy spoglądaniu na węże. Tylko, że on, w przeciwieństwie do niej miał względem małego pytona pewne plany. Widząc jak pełznie jej po dłoni, na jaką wprosił się korzystając z zapraszającego ruchu jej ręki podczas zmiany pozycji, niewerbalnie przywołał zaklęcie powiększające. Wężyk zaczął puchnąć. Powoli, pomalutku dążąc do wymiarów kilkukilogramowego, dorosłego okazu. - Możesz spróbować. Śmiem twierdzić, że mogę mieć trochę lepszy refleks. - Odezwał się ponownie, a chociaż trzymał różdżkę w pogotowiu, jednocześnie opuścił drugą z rąk, aby pokazać, że faktycznie z niej skorzystał. Uśmiechnął się, ale ten wyraz twarzy nie objął jego chłodnych w barwie, jasnoniebieskich oczu. - Zaraz sprawdzimy czy się boisz. Wiesz jak zabijają pytony? - Zapytał, a ton jego głosu paradoksalnie był niezwykle miękki. Może nawet odrobinę nauczycielski. Poruszył własną ręką, zawijając wokół niej fragment własnego węża. Widział jak pyton Nessy, już dwukrotnie większy od wersji podstawowej, zaczyna przejmować we władanie jej ramię. - Duszą - uzupełnił, autentycznie ciekaw czy była aż tak głupia (naiwna?), aby pozwolić zawinąć mu się wokół własnej szyi. Raz mówiła, że się nie boi, innym razem wciąż podpytywała czy jej nie zje. Pokaż wujkowi prawdę.
Nie potrafiła czytać z jego mimiki twarzy. Jej wyobrażenia na temat popularnego chłopaka sprzed lat powoli zmieniały się w gruz pod wpływem rzeczywistości. Nawet jeśli reagował drwiąco czy uznawał ją za głupią przez te niedorzeczne pomysły, nie miało to znaczenia. Poczuła bowiem jakąś wewnętrzną satysfakcję, wewnętrzną radość z jakiegokolwiek grymasu na jego twarzy, który przypominał uśmiech. Z nim mężczyzna wyglądał znacznie lepiej, chociaż zaraz pokręciła głową do swoich myśli karcąco, uznając, że te niezbyt są na miejscu. Wzruszyła delikatnie ramionami, zaciskając usta. Co niby miała mu powiedzieć? Że jej pożal się boże "narzeczony" i jego rodzina siedzą mocno w czarnej magii czy może o zainteresowaniach kuzynki? Ewentualnie była jeszcze historia Shawna, który pracował na Nokturnie. Chrząknęła jednak wymownie, siląc się na delikatny uśmiech. Sama też zaczęła trochę więcej się tym interesować, bo uznała, że w karierze aurora może okazać się wiedza teoretyczna niezwykle przydatna. - No wiesz.. Dużo czytam, ludzie sporo mówią. Zwłaszcza klienci w sklepie mają dziwny nawyk zdradzania historii i przygód ze swojego życia. To nic takiego. - zaczęła, machając ostentacyjnie dłonią, zupełnie jakby chciała ten temat odgonić niczym natrętną muchę. W przeciwieństwie do niego. Parsknęła jednak rozbawiona jego stwierdzeniem, przekręcając głowę na bok i przyglądając mu się badawczo. - To tak mnie widzisz, Panie Gburku? Jako młodą damę z dobrym nazwiskiem? Zabrzmiała nieco bardziej zaczepnie, niż chciała, jednak jeszcze przez chwilę wzroku nie odwróciła. Dlatego właśnie często przy przedstawianiu się podawała tylko imię, bo stare rody, niestety, ale miały przyczepione łatki i były już ocenione przez pryzmat działania ostatnich pokoleń. Zawsze jej to przeszkadzało, chociaż musiała z tym żyć. Chcieli idealnej, jedynej córki — to ją mieli, zwłaszcza że wpajali jej to od dawna. Nie mieli pojęcia o tej gorszej stronie, która darzyła sympatią alkohol i lubiła czytać o zakazanych magiach, praktykować na sucho schematy nielegalnych zaklęć z transmutacji. - A będzie inny raz? Widzę, że nie tylko wężami zaskakujesz, Rasheed. Odparła bezceremonialnie, korzystając z jego imienia. Był to chyba pierwszy raz i sama była nieco zaskoczona jego brzmieniem we własnych ustach. Wbrew swojej grzeczności, zawsze szła w zgodzie ze sobą i była szczera, często więc rozmowa przebiegała w sposób, o który jej nie podejrzewali -, zwłaszcza gdy znajdowała w niej jakąś zabawę. Nigdy nie miała problemu z szybkim przechodzeniem na nieformalny stan, a także z bezpośrednimi pytaniami, czy gestami, tak długo, jak dwóm stronom to odpowiadało. - Nie znam Cię. Jak mam Ci wierzyć? Zaufanie to trudna sprawa, nie powstaje przy pierwszej rozmowie, zwłaszcza w ciemnym pokoju i ze stadem węży, a do tego dwumetrowym olbrzymem. Poza tym ten przytulaśny jest pytonem, okey — ale zaraz może przypełznąć coś innego. Rzuciła dość pewnie, rozglądając się dookoła. Nie bała się węży, ale zwykle miała styczność z jednym lub dwoma na raz. Nigdy nie była w tym pokoju, a syczenie dobiegało uszu z każdej strony. Nic dziwnego, że była nieco zaniepokojona, chociaż jednocześnie zaintrygowana egzotyką wnętrza i zamieszkujących je stworzeń. Słodka niewiedza o jego umiejętnościach sprawiała, że jej myśli kręciły się niczym w kalejdoskopie, jak szalone. Miała wypracowaną podzielność uwagi, potrafiła analizować kilka pojęć jednocześnie, co okazywało się niezwykle przydatne w życiu codziennym. Mimowolnie zerknęła na tkwiący na nadgarstku zegarek, którego wskazówki leniwie przesuwały się w stronę dwudziestej drugiej, nieuchronnie zbliżając ich do ciszy nocnej. Nic jednak z tym nie zrobiła, siedząc wygodnie w fotelu i przyglądając się tkwiącemu na niej wężowi, którego oczy tak pięknie błyszczały w blasku kominka. Przypominały jej jedne z kamieni, których używała do robienia biżuterii. Niestety w ostatnim roku — bardzo się w tym zapuściła. Najgorsze było to, że sama nie wiedziała, czy to dobrze, czy raczej powinna gdzieś to jeszcze wcisnąć. Zmarszczyła brwi na jego słowa, prychając cicho pod nosem, niczym niezadowolony lis — z odrobiną pogardy. Była niesamowicie głupio odważna i z pewnością pewnego dnia to się skończy tragicznie. - No tak, przecież mnie nie znasz. Większość dziewcząt by się bała. Mruknęła bardziej do siebie niż do niego, zabierając się do wstania z fotela i opuszczenia bezpiecznej strefy, aby zająć miejsce obok czarodzieja. Prawdę mówiąc, to nie podejrzewałaby go o nic złego, to, że miał wycelowaną w jej stronę różdżkę nawet nas chwilę nie zagościło w jej głowie. Miał tą swoją gburowatą i niebezpieczną aurę, ale daleko jej było do tych najczarniejszych, z którymi kiedyś miała styczność. Posadzka była zimna, jednak dłoń ślizgonki przesunęła po kamieniach, stukając o nią paznokciami. Dotyk pytona na odkrytych partiach skóry wzbudzał dreszcz, jednak na próżno było szukać na jej twarzy paniki. - Pewnie dlatego mam mało znajomych, są w złej szufladzie. A jednak wciąż tu siedzisz,. - odparła, przyglądając się wężowi, który w dziwny sposób zaczynał rosnąć, chociaż z początku miała wrażenie, że to tylko złudzenie i figiel spłatany przez wyobraźnię. - Nie chcę próbować. Rzuciła jeszcze krótko, przenosząc spojrzenie na jego buzię. Wąż zaczął jej nieco ciążyć, przez co spadł na kolana, niemalże uniemożliwiając jej podniesienie się. Niestety, małe gabaryty sprawiały, że nie była zbyt silną osobą i z łatwością przypominała dalmatyńczyka, bo każde uderzenie wywoływało na skórze zasinienia. Ton jego głosu sprawił, że zmarszczyła nieco nos i brwi, posyłając mu pełne konsternacji spojrzenie. Nawet jeśli serce zaczęło jej szybciej bić przez adrenalinę krążącą już razem z krwią, to nie przyznałaby się, że jest przerażona. Zwyczajnie nie potrafiła. Tak samo było z lataniem, wysokością. Zagryzła więc dolną wargę, czując uścisk na ramieniu. Silniejszy niż wcześniej. - Dlaczego chcesz to sprawdzać? Czybyś lubił badać ludzkie granice... - zaczęła cicho, przez chwilę patrząc mu w oczy, aby zaraz spojrzenie przesunęło się na olbrzyma. Im mocniej ruszała ręką, tym ciaśniej się owijał, a dodatkowo był niesamowicie ciężki, ciągnąć ją mimowolnie na bok i do dołu. Gdy drugi z pytonów, który relaksował się wcześniej na brunecie, zaczął niebezpiecznie zbliżać się do jej szyi, przez chwile ją sparaliżowało. Nie była jednak typem osoby, która siedzi i czeka, aż ktoś zrobi wszystko za nią. Bardzo nie lubiła być ratowana czy wyręczana, więc wolną dłonią, ostrożnie sięgnęła do jego łba, łapiąc go w odpowiednim miejscu i próbując go od szyi odsunąć, chociaż przy wolnym gigancie od drugiej strony szło to raczej niezgrabnie. Skoro pyton, to nie ukąsi. Wyciągnęła rękę z wężem znów w stronę Sharkera, chcąc ułożyć mu go na ramieniu. Gdzie wyglądał znacznie szczęśliwiej niż na niej.- Tobie bardziej pasuje. A teraz bądź tak dobrym nauczycielem i weź tego olbrzyma, bo co innego być odważnym, a co innego prosić się o uduszenie. Dodała ciszej, przesuwając wzrokiem po jego twarzy, aby zaraz syknąć pod wpływem napierającego ciężaru, który był już niebezpiecznie blisko szyi. Nie wiedziała, czy wąż był głodny, czy chciał się przespać na jej ramionach, jednak głupotą byłoby sprawdzanie. Miała też nadzieję, że nie słyszał walącego w piersi serca, które razem z gęsią skórką zdradzałoby więcej, niż Nessa w rzeczywistości chciała. - Zacznę podejrzewać, że masz skłonności sadystyczne. Intrygujące, bo nikomu o zdrowym umyśle nie przeszłoby to przez głowę. Na lekcjach też będą takie sprawdziany, czy raczej tylko na zajęciach indywidualnych?
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Nie uwierzył jej. Tak po prostu i po ludzku nie potrafił uwierzyć, że ludzkie historyjki aż w takim stopniu potrafiłyby zapaść jej w pamięć. Sam swego czasu pracował w sklepie i słyszał wiele opowieści. Oddzielał ziarna od plew, ale rzadko kiedy zapamiętywał namiętne historie o locie na miotle nad oceanem czy (tym bardziej) o zakazanych praktykach. Jednak nic jej na to nie odpowiedział. Nie uznał tego tematu za wart pociągnięcia dalej, już szybciej uczepiłby się kwestii dobrego domu. - Może to będzie dla ciebie zaskoczenie, Lanceley, ale tak widzi cię każdy czystokrwisty czarodziej. - Jego głos był cichy i pozbawionych jakichkolwiek emocji, mogących zdradzić jaki był jego osobisty stosunek do tego tematu. Jakiś na pewno był, co do tego trudno byłoby mieć wątpliwości, skoro Rasheed, zapewne jak większość nieszczęśników o czystej krwi, miał niegdyś swoją narzeczoną. Miał też upartą matkę o skłonnościach dyktatorskich i nie wątpił w to, że prędzej czy później będzie musiał (znów) wcisnąć którejś obrączkę na palec. Miał jedynie nadzieję, że nie w najbliższym czasie i jeżeli już go to dopadnie, to tym razem będzie mógł wybrać sobie kogoś, kogo istnienie nie będzie mu solą w oku. Tymczasem obecnie, no cóż, wciąż każda baba była zła i niewarta zaufania. Najpewniej dlatego Rasheed każdą rozmowę zaczynał od sondowania im mózgu pod kątem podejrzanych, niewłaściwych intencji. Nessa nie stała się żadnym wyjątkiem od reguły. Ani pod kątem spełniania wymagań stawianych przed czarodziejami czystej krwi, ani podejrzliwego sprawdzenia jej, nawet tak pobieżnie. - Może będzie, może nie. Kto wie co przyniosą kolejne miesiące. - Odpowiedział, zupełnie niezrażony jej bezceremonialnością, ani tym bardziej nie czując się wywołanym do głębszej, bardziej wartościowej odpowiedzi. Było mu tak bardzo wszystko jedno, że nawet nie był w stanie napawać się faktem, iż w istocie ją zaskoczył. Niegdyś byłaby to dla niego miła pochwała, na którą mógłby odpowiedzieć bezpośrednią zaczepką, jaka albo zbliżyłaby ich do siebie, albo rozdzieliła. Teraz po prostu pozwolił słowom rozmyć się między nimi. Na krótką chwilę, wszak jej obecność nie zanikała i wciąż przerzucali się słowami, jakby naprawdę mieli na to ochotę. Dziwne uczucie tak chcieć mówić i milczeć jednocześnie. Trącali pustkę, a ona im odpowiadała. - Wydawało mi się, że nauczycielom ufa się trochę bardziej, iż nie rzucą cię na pożarcie. - Odpowiedział, znowu dość obojętnie, bo i kłamliwie. Akurat on ufał naprawdę wąskiemu gronu osób i niechętnie dzielił się swoim życiem prywatnym z innymi ludźmi. Analogicznie, nie był też skłonny do udzielania bezinteresownej pomocy. Gdyby miały zjeść ją tutaj węże, wcale nie miałby się przejąć bardziej, niż przed kilkoma laty, gdy sam był studentem. Chyba, że przeżyłaby to starcie i miałaby głosić jakieś niepochlebne uwagi pod jego adresem… wtedy należałoby ją dyskretnie dobić lub usunąć zagrożenie w inny sposób. - Nic gorszego ode mnie już raczej tu nie przypełźnie. - Dodał jeszcze, ale już wyraźnie autoironicznie i uśmiechnął się nieznacznie, czego zapewne nie mogłaby zauważyć przez całe pomieszczenie. Wkrótce jednak zaczęła zmieniać pozycję, a wraz z nią, także tempo rozmowy. Nie skomentował fragmentu o strachu, nie miało to żadnego znaczenia. Jej strach miały zweryfikować następne minuty, a ślepą deklarację odwagi mógł składać każdy Ślizgon. Problem w tym, że oni byli zazwyczaj zdecydowanie zbyt sprytni na to, aby robić z siebie bezmózgich, ślepo trwających przy swoich słowach Gryfonów. Przechylił głowę, aby na nią spojrzeć. - Wskoczyłem w dobrą szufladę? - Zapytał, świdrując ją przez moment przenikliwym spojrzeniem i ciesząc wzrok zmianą, jaka zaszła na jej twarzy. Nie okazywała jawnej paniki, docenił to, ale miałby ją za kompletnego głupca, gdyby pozwoliłaby, aby wąż oplótł ją zbyt ciasno. Miała rację w tym, że mu nie ufała. Zwłaszcza teraz, Sharker był niezwykle nieprzewidywalny i zdolny do okrucieństwa. - Bardzo. - Dodał po jej słowach, ale nie była to prawda. Przynajmniej nie do końca. Badał nie tyle jej granice co ją samą. Jej reakcje w takich sytuacjach, bo czyż nie był to najlepszy sposób na poznanie człowieka? Wyłącznie w chwilach realnego zagrożenia tak łatwo pozbywamy się ciążących nam masek. Patrzył jak wąż jej ciąży, jak stara się pozbyć drugiego, który okazywał jej zainteresowanie i nagle po prostu się uśmiechnął, autentycznie rozbawiony delikatną paniką, jaka przejęła nad nią kontrolę… a przynajmniej w taki sposób odczytał jej działania. Łapanie węża blisko głowy niekoniecznie było dobrym pomysłem, bo chociaż nie kąsał, wydał z siebie głośny, nerwowy syk. Szwed wyciągnął do niej rękę, nastawiając przedramię dla pytona. Jednocześnie wsunął dłoń na jej obojczyk, zakrywając długimi palcami wrażliwy fragment jej szyi i kawałek ramienia, aby osłonić go przed wężowym łbem, który prawie już muskał tę część jej ciała rozwidlonym językiem. - Niedługo się przekonasz, Nessa. Od ciebie zależy czy indywidualnie czy w klasie. - Odpowiedział, nieco wymijająco, śmiało krzyżując z nią spojrzenie. Było w nim coś takiego, co skutecznie starało się rzucić jej wyzwanie, a zarazem pozostawiało jej niezwykle szerokie pole do zrobienia przed nim uniku. Jak mięsożerny kwiat, nastawił kielichy i cierpliwie czekał. Wpadnie czy nie wpadnie? Sprawdzimy niedługo. Przesunął dłoń, głaszcząc ją przy okazji po fragmencie nagiej skóry, ale wyłącznie dlatego, że zagarniał węża do wnętrza dłoni. Pod wpływem zaklęcia, skurczył się on znowu do swoich normalnych rozmiarów, dzięki czemu było to o wiele prostsze, niż przed chwilą. - Zrób koszyczek z palców. - Polecił, bo zamiast zabierać od niej stworzenie, śmiało wpuścił pytona wprost w jej dłonie, o ile faktycznie skłonna była go przyjąć. Przeciągły syk, który wydał z siebie wężousty uspokoił ruchliwe stworzenie. Zawijało się nieustannie wokół palców Ślizgonki, aczkolwiek nie przejawiało już skłonności do wychodzenia poza linię jej nadgarstka. - Nawet do twarzy ci w takiej bransoletce. - Odezwał się jeszcze, co już było zdecydowanie bardziej w jego stylu. Delikatny komplement połączony z uśmiechem, który niestety szybko stracił na intensywności, gdy spojrzał znowu w stronę ognia. Chciał ją o coś zapytać, ale spomiędzy jego warg wydostały się nagle zupełnie inne słowa, nawiązujące do jej wcześniejszego zarzutu. - A ty? Masz skłonności masochistyczne?
Patrząc na siebie z perspektywy Sharkera, pewnie by sobie sama nie uwierzyła. Nikt o zdrowych zmysłach nie połknąłby haczyka ze zmyśloną historyjką Lance, która może i pamięć miała dobrą, ale nigdy wcześniej nie przejawiała zainteresowania czarną magią nawet w najmniejszym stopniu. Po prostu nie było to potrzebne. Westchnęła z rezygnacją, wywracając mimowolnie oczyma, bezradnie przywołując na usta grymas delikatnego uśmiechu. Walka z tym przypominała tą bezskuteczną z wiatrakami, musiałaby chyba pójść do Azkabanu z Alkiem, żeby zmienili zdanie. - Nie jest, łudziłam się, że chociaż Ty jeden widzisz coś innego. Nadzieja umiera ostatnia i podobno kocha swoje dzieci, więc czasem udaję, że jest szansa na inną łatkę. Odparła równie cicho, sama nie wiedząc dlaczego. Czyżby poszła jego śladem? Odgarnęła kosmyk włosów za ucho, wbijając spojrzenie w przestrzeń. Bycie czystokrwistym pomimo większego potencjału magicznego miało strasznie dużo wad. Te wszystkie aranżowane małżeństwa, ustalenie ścieżki kariery, często kosmiczne wymagania względem absolutnie wszystkiego.. Aż ją dreszcz przeszedł i poczuła ciężar tego nieszczęsnego pierścionka, który kołysał się leniwie na szyi, zawieszony na łańcuszku i schowany pod bluzką. Jej spojrzenie jednak wróciło do gburka, podobnie jak uwaga. - Nie ma sensu nad tym gdybać, bo i tak z losem nie wygrasz, a jutro możesz — nie wiem, spaść z wieży. Jak to moja stara przyjaciółka powtarzała: Nie odkładajmy ludzi na później, życia też nie odkładajmy. Szkoda tylko, że to tak łatwo się nie sprawdza. Wciąż mówiła ciszej, niż brzmiało to w jej głowie. Nie miała też pojęcia, dlaczego uzewnętrzniała się aż tak bardzo — ostatnimi czasy jej rozmowy z ludźmi z reguły zamykały się na wysłuchiwaniu o ich problemach i mówieniu tego, co chcieli usłyszeć. Na formalnościach. Może dlatego, że go nie znała i jak zawsze, dużo łatwiej było rozmawiać z kimś obcym, kto nie mógł ocenić człowieka na podstawie przeszłości i słów, czy czynów, które miały miejsce. Bycie pustą stroną miało wiele zalet. Prychnęła na jego słowa z rozbawieniem. - Zaufanie przychodzi z czasem, nawet do nauczycieli. Zwłaszcza gdy siedzą w gnieździe węży i mogą z nimi rozmawiać, a przy tym zlecać zabójstwa czy coś — nie, żebym Cię podejrzewała o złe zamiary, wbrew wyrazowi twarzy, całkiem ludzko z oczu Ci błyszczy. Na szczęście nie czytała w myślach, żyjąc w błogiej nieświadomości na temat przemyśleń towarzysza. Sprawiał wrażenie znacznie sympatyczniejszego, niż musiał być w takim razie i ruda uparcie twierdziłaby, że to przez oczy. Niemniej jednak Nessa po przyglądaniu mu się chwilę, westchnęła tylko bezgłośnie, uciszając już wewnętrzne debaty na temat zaufania westchnięciem, a jego słowa kwitując delikatnym uśmieszkiem. Cudownie, cała relacja i rozmowa z brunetem, będzie jej teraz przywodziła na myśl węzę. W każdej postaci oby tylko pozostały gadami. Drgnęła z miejsca, dając się głupio sprowokować. Ta cholerna duma, wpojona od dzieciaka konsekwencja za własne słowa i czyny, która były momentami prawdziwym wrzodem na tyłku, bo nawet jeśli miała ochotę coś rzucić, to nie umiała. Kamienna posadzka była chłodna i mało wygodna, jednak przyzwyczajenie sprawiło, że rozsiadła się w miarę możliwości na tyle, ile mogła. Rosnący gad nie ułatwiał jej życia, podobnie jak intrygujący nauczyciel. - Nie wiem, czy byś wszedł do jakiejkolwiek szuflady — rzuciła, zanim ugryzła się w język, bardziej skupiona na utrzymywaniu już teraz gadziego cielska od swojej szyi niż na nim. Zwłaszcza gdy ta nieszczęsna ręka ciągnęła za sobą w stronę podłogi resztę ciała. Posłała mu jednak krótkie spojrzenie. Brak spanikowanej buzi nie świadczył o braku niepokoju, który rozlewał się po jej ciele z każdym biciem serca mocniej i mocniej. - Mogłeś zostać psychologiem albo aurorem, może byłbyś szczęśliwszy. Wąż nie był zachwycony jej reakcją obronną, którą było złapanie go za szyję, ale nie miała lepszego pomysłu. Jakby tylko zmieniła się w kota, to na bank by ją zeżarł, a różdżka była daleko. Może to był dobry moment na to, aby wzięła pod uwagę naukę magii bezróżdźkowej, która okazywała się aż tak przydatna? Na pewno by na nią przychylniej spojrzeli w ministerstwie. I pewnie kombinowałaby dalej, gdyby nie dotyk ciepłej dłoni w okolicach obojczyka, który całkiem zbił ją z tropu. Poczuła, jak przechodzi ją dreszcz, bo szyja oraz jej okolice były wrażliwym punktem u Lanceleyówny i raczej nie pozwała nikomu ich dotykać. Mimowolnie zamknęła na kilka sekund oczy, czując jakiś bezradny bezdech, który niczym zaklęcie, przejął na nią kontrole. Było to dla niej tak obce, tak dziwne, że robiła z tego nie wiadomo co, całkiem niezwyczajna do kontaktu fizycznego. Na jego słowa jednak wyprostowała głowę i złapała oddech, odwzajemniając spojrzenie. Uniosła delikatnie brwi, przez chwilę tkwiąc w milczeniu i po prostu patrząc, aby zaraz przekręcić delikatnie głowę na bok. - Teraz nie wiem, czy mi grozisz, czy może obiecujesz? Przypominał takiego węża teraz bardziej niż wcześniej. Zupełnie jak ten pyton, który zaciskał się na jej ciele, aby spróbować zrobić z niej wieczorną przekąskę, on też sprawiał wrażenie polującego, rzucającego wyzwanie ofierze. Było to niepokojące, dziwne. Nawet nie drgnęła, a przynajmniej próbowała, gdy poczuła znów dotyk na odkrytej skórze, gdy zabierał stworzenie. O dziwo, gad znów był normalny, jego gabaryty już nie kolidowały o ludożercę. Prychnęła na ten widok, przesuwając spojrzeniem po jego twarzy, aby znów lepiej przyjrzeć się wężowi. - Ktoś tu lubi nieczyste zagrania. - mruknęła tylko z niezadowoleniem, uświadamiając sobie, że ta cwana bestia w postaci Rasheeda była na wygranej pozycji od samego początku. O dziwo jednak posłuchała, bez zbędnych pytań. Może dlatego, że brzmiał inaczej niż wcześniej, a może przez delikatne złudzenie odzyskanej kontroli, która pozwoliłaby się jej poczuć znacznie pewniej. Przyglądała się, jak owija się jej dookoła rąk, jednak cała agresja zdawała się ulecieć, niczym za dotknięciem różdżki. Cóż, właściwie syknięciem pewnego kanciarza. [b]- Jest znacznie ładniejszy niż bransoletka, ale dziękuję. Twój naszyjnik, a raczej szalik też był stylowy.[/b] Rozluźniła się nieco, czując, jak spięte wcześniej mięśnie wracają do normalności. Wpatrywała się niczym omamiona w gada, czując bijące od niego ciepło, widząc błyszczące łuski. Były ślizgon miał olbrzymie szczęście, mając taki dar, chociaż nie wiedziała, czy było to dziedziczne, czy raczej wyuczone. Uśmiechnęła się pod nosem na brak zaprzeczenia z jego strony, a następnie wydała z siebie cichsze "hmm", zdając sobie sprawę, że tak naprawdę nie miała pojęcia, jak mu na to odpowiedzieć. Nie posiadała relacji, w których mogłaby się o tym przekonać, a jednocześnie sama była dość dominująca i lubiła mieć kontrolę. - Nie miałam okazji sprawdzić. -odparła w końcu z tą naturalną dla siebie, brutalną szczerością i podniosła na niego wzrok, wzruszając delikatnie ramionami.- A raczej nikt nie próbował sprawdzić lub gdy chciał, to nie dostał takiej możliwości. Wybierz sobie.