Nie, pub nie jest własnością znanego wszystkim zespołu, aczkolwiek Felix Felicis byli w nim parę razy dając kameralny koncert. Kameralny, ponieważ scena w knajpie nie jest zbyt wielka. Głównie znajdziesz tu obszerny bar z krzesełkami (i oczywiście trunkami!) oraz wygodnymi, miękkimi kanapami dookoła stolików. Wewnątrz panuje delikatny półmrok, acz trzeba przyznać, iż to przytulne miejsce na spotkania z przyjaciółmi bądź drugą połówką!
Wsłuchiwałam się w jego słowa. Upiłam większy łyk. -Tak jestem puchonką!- Rozłożyłam ramiona, i powiedziałam to tak głośno że niektórzy nawet się spojrzeli w naszą stronę. Uśmiechnęłam się do nich mówiąc raz po raz "przepraszam". Ale wstyd... Tak, często musiałam płacić za swoje gadulstwo. Nagle kamień spadł mi z serca. TEŻ BYŁ PUCHONEM! Ludzie, od razu poczułam się lepiej. I właśnie w tedy zrozumiałam że jeśli by nim nie był to bym się zawiodła. Ale na szczęście byli w jednym domu. Od razu ukazał mi się uśmiech na twarzy. Teraz wiem skąd go znam! Musiałam widzieć go w Pokoju Wspólnym! Albo gdzieś na korytarzu lub na początku roku! Dobrze że się to wyjaśniło bo nigdy bym sobie nie dała spokoju. Na prawdę nie spałabym, nie jadła i myślała gdzie go widziałam a to było by straszne. - Przyznam ci racje. Ten świat jest okrutny i zły. Lepiej trzymać się razem. -Chwyciłam jego dłoń, a raczej położyłam moją na jego. Popatrzyłam mu się w oczy i lekko uniosłam kąciki ust. Biło od niego ciepło, tak bardzo miłe. Siedzieliśmy tak chwile, ale w końcu wzięłam rękę bo uznałam to za nie stosowne. No prawda była taka że dłuższą chwile tak siedzieli. Nagle chłopak pokazał na moją twarz. Pokazywał moje usta, wzięłam serwetkę, wytarłam się i zaśmiałam z własnej głupoty. JAK MOGŁAM NIE POCZUĆ ŻE MAM WĄSA Z PIANY!. Nie przestawałam się śmiać. Chociaż dobrze że to tyle, gorzej jak bym wylała sobie je na spodnie. O mój boże. Przez tą myśl aż ciarki mi przeszły. Włożyłam serwetkę do torebki znowu przypominając sobie scenę jak to usiało wyglądać. To było zabawne. Słysząc następne pytanie Thomasa trochę mnie zaskoczyło, no ale odpowiedzieć trzeba. Przecież on na pewno by odpowiedział. Ba nawet by się nie wahał. No ja chyba byłam trochę bardziej nieśmiała, ale co tam. - Na siódmym. -Przegryzłam wargę, i upiłam kolejny łyk. A ty? -Było widać że są na jednym roku, zapytać nie zaszkodzi.
Tak to właśnie będzie teraz wyglądać, tak? Faktycznie, stało się to, czego Cedric obawiał się od początku. I bolało tak, jak wyobrażał sobie, że będzie. Czuł się jak ostatni frajer, wykorzystana zabawka, którą znudzona księżniczka zapewne zaraz wymieni na lepszą. Może już wymieniła? Jakiś przystojny pielęgniarz i proszę... Cedrikowi nigdy nie było dobrze w bieli. To na pewna wina tego cholernego koloru, który nigdy nie mógł spasować Bennettowi. Gdyby domyślił się wcześniej, zmieniłby całą garderobę, każdy t-shirt, buty, bokserki... pierdolnij się? Cedric wstał powoli. Scarlett wyszła minutę temu, może godzinę. A może był już następny dzień. Pulsujący ból w skroniach chłopaka był niczym innym jak wynikiem tej cholernej pustki, która zaczęła brać górę nad tępym bólem, promieniującym gdzieś z samego środka. Jakby automatycznie, krukon doczłapał się do małej, obskurnej barowej łazienki, po czym zwymiotował i wyczerpany, oparł czoło o chłodną ścianę. Siedział tak chwilę, skupiając się tylko na swoim oddechu, który, jako, iż małe okienko w toalecie było otwarte, zmieniał się zaraz w parę. Impuls jednak kazał mu się podnieść i kupka nieszczęścia wybiegła z pubu, całkowicie zapominając o uregulowaniu rachunku.
Kiedy będzie już sławnym złodziejem, też nie będzie martwił się o tak prozaiczne rzeczy jak rachunki za herbatę.
Niech żyją Puchoni! Ja też jestem „Żółty”! – krzyknął, na szczęście na tyle cicho, by nie wzbudzać ponownego zainteresowania osób postronnych. Niemniej, cieszył się i nie krył zadowolenia, bo zawsze to nowy znajomy z własnego podwórka, że się tak wyrażę. Wspaniale. Nie dość, że była taka fajna, miła i w ogóle, to jeszcze byli z jednego domu. Aż dziwne, że jej wcześniej nie zauważył. No, ale z drugiej strony nic dziwnego.. Jak się smali cholewki do wszelkiej maści Gryfonek, to tak jest. Jak powiadał klasyk „Cudze chwalicie, swego nie znacie”. Coś w tym powiedzeniu było, trzeba przyznać. - Tak naprawdę.. to nie jest okrutny. – sprostował swoją wcześniejszą wypowiedź, czując jej dłoń na swojej. – To była taka ironia.. – dodał smutny, bo nie była jak widać aż tak wyczuwalna, jak chciałby, żeby była. Cholera! Ostatnio, a szczególnie dzisiaj (coś było z tym dniem nie tak, rzeczywiście, do jasnej ciasnej), że nic mu nie wychodziło. To pewnie przez to powietrze. Było jakieś takie inne. Tak! To na pewno przez to powietrze! Tak! Było nie do życia, a tym bardziej do myślenia! Tssa.. Wspaniałe Thomasa wymówki. Wspaniała forma ucieczki od rzeczywistego problemu, jakim było spotkanie z mamą o czwartej.. - Tak naprawdę.. – przerwał, rozmyślając nad tym, co chciał powiedzieć. – Ten świat jest genialnym miejscem. Zaiste, wspaniałym. No bo.. Tu jest pełno miejsc, które można zobaczyć, pełno rzeczy, które można zrobić! To takie.. Niesamowite. – po raz pierwszy dzisiaj na jego ustach pojawił się prawdziwy, szczery uśmiech. Magia. Wystarczyła tylko luźna refleksja nad tym wszechświatem i okolicach, a także ucieczka w krainę marzeń i świat stawał się piękniejszy. No magia. Odpłynąłby Pan Hill, niemal całkowicie, gdyby nie słowa Sary o roku, na którym jest. Siódmy. – Jak ja. Jak to możliwe, że wcześniej Cię nie widziałem? Pal licho w salonie, ale na zajęciach. Chodzisz na nie? A może jesteś nowa? Nie wiem, nie zdałaś, albo poszłaś rok wcześniej.. – to naprawdę go zafrasowało. W głowie tworzył kolejne teorie spiskowe na temat ewentualnej kryjówki dziewczyny, bo ewidentnie musiała się ukrywać, skoro nawet z widzenia jej nie kojarzył, gdy dotarło do niego, że przecież ona jest odpowiedzią na jego pytanie. No a akurat była obok i mogła jej udzielić. Głupi Thomas! – Zatem? – spytał, uśmiechając się niewinnie, tak jakby chciał zatuszować swoją głupotę. Miał nadzieję, że nie będzie ona aż tak widoczna.
O nie, nie, nie! To nie miało być tak! Przecież ta dłoń, spojrzenie w oczy?! To miało być słodkie, urocze i seksowne. Na ostatnie to na pewno nie wyglądało. Yghh jestem beznadziejna. Ale czemu ja tego nie sprostuje? Nie zachichocze, nie uśmiechnę się cokolwiek żeby nie pomyślał. W głębi duszy wiedziałam że chłopak jak on nie mówił mi tego szczerze, nie jestem głupia. Takie słowa wypowiedział by ślizgon, a nie Thomas. Czemu powiedziałam imię chłopaka, a nie "Puchon"? Bo my też nie jesteśmy święci, tak na prawdę słowa że ten świat jest zły i okrutny wypowiedział by każdy, ale na pewno nie on. -Szczerze nie wiem czemu to powiedziałam. Właściwie to prawda. Jest tyle wspaniałych rzeczy, jak zwierzęta, książki różne atrakcje no i co tu ukrywać, magia.-Upiłam kolejny łyk z kufla. Piwo powoli się kończyło. Zostało zaledwie parę łyków. Thomas wyglądał na szczęśliwego, a przynajmniej się ożywił. Słysząc jego zainteresowanie moim rokiem, postanowiłam od razu z uśmiechem na ustach odpowiedzieć. -Ah.. chodzę na zajęcia. Nie, nie jestem nowa w Hogwarcie jestem od pierwszej klasy. Zdaje co roku. Hmm... też na początku się zastanawiałam jak to możliwe, ale Hogwart nie jest taki znów mały, a na zajęciach staram się skupić i zazwyczaj siedzę z nosem w książce. Taak wiem, nie widać po mnie żebym lubiła jakąkolwiek naukę, ale mówię ci. Może nie akurat same zakuwanie, ale posiadanie wiedzy. Nie lubię nic nie wiedzieć na zajęciach. -Powiedziałam do chłopaka wychwytując na początku jego pytania, które całkiem szybko zadał. Był miły. Podobało mi się to. Jego naiwność, wygadanie i zarazem był uroczy. Siedzieliśmy tak, i siedzieliśmy. Nie wiedzieliśmy która jest godzina, mnie przynajmniej to nie obchodziło. Atmosfera się zagęszczała. Rozmawialiśmy na coraz głębsze tematy. Poznaliśmy się. Było miło, nawet bardzo miło. Przypuszczenie stawało się prawdą. Podobał mi się. Na stole leżały kolejne kufle. Nie byliśmy pijani, a nawet cholernie żywi. Buzie się nam nie zamykały. W końcu siedzieliśmy ramię w ramię, a nie jak na początku po innych stronach. Bar pustoszał. Nie wiem czemu, ale został tylko barman który coś tam robił. Opierałam się głową o oparcie. Chłopak właśnie coś opowiadał, co mnie wciągnęło. Sama opowiedziałam mu o tym że mieszkałam w sierocińcu i że nie poznałam nigdy rodziców. Wyglądał jak by był w szoku, ale po jakimś czasie znów pojawił się uśmiech na jego tworzy. Uśmiechałam się za każdym razem kiedy on się rozpromieniał. Wolałam kiedy się uśmiechał. Właściwie to nie wiedziałam na czym stoimy. Jesteśmy przyjaciółmi czy dąży to do pary? Wolałam to drugie. Cholernie mi na tym zależało. -Nie pomyśl sobie o mnie źle, ale muszę.. się.. dowiedzieć.. -Patrzyłam w jego oczy. Chwyciłam dłońmi jego tworzy i musnęłam jego usta. Zamknęliśmy oczy, na początku chłopak nie wiedział o co chodzi, ale przyjemność go poniosła. Wplątałam dłonie w jego włosy, a on położył swoje na moich biodrach. Chyba wiedziałam na czym stoimy. Zdecydowanie coś nas łączyło. Hah chemia. Po chwili było bardzo namiętnie. Nasze ciała się praktycznie złączyły. Już nie obchodziło mnie.. nic. W końcu niestety skończyliśmy. Przerwaliśmy to wspaniałe uczucie. -Mam cię przeprosić? Jeśli tak to nie przepraszam. Było bardzo przyjemnie, nieprawdaż? -Zagryzłam wargę. Nie musiałam otrzymać odpowiedzi, wiedziałam że odpowiedz będzie potwierdzająca.-A może odprowadzisz mnie do dormitorium? Będzie mi przyjemnie. -Położyłam swoją dłoń na jego. Teraz chyba ten gest był jednoznaczny. A przynajmniej miałam nadzieje że wie o co mi chodzi.
Zatem chodzili razem na zajęcia. Byli z jednego roku, a przy okazji Domu. Jak to możliwe, że się nie spotkali wcześniej? Tak, to chyba możliwe. Więcej uganiania się za Gryfonkami Thomas.. Więcej. Zdecydowanie więcej. Do czego to prowadzi? Że się nie zna własnych koleżanek. A w zasadzie dziewczyn, które powinny być tymi koleżankami. Cudze chwalicie, swego nie znacie.. Ech. No, ale teraz miał czas, żeby to naprawić, prawda? No więc właśnie. Aż trzeba to było wykorzystać. Tak więc rozmawiali, rozmawiali i rozmawiali długi czas. Gadali jedno przez drugie, śmiali się, wypijali kolejne kufle alkoholu, ponownie gadali, dalej się śmiali i tak w kółko. Żyć nie umierać. I w zasadzie, to byłoby mile spędzone popołudnie, gdyby nie jedna rzecz, której oboje się dopuścili. Mówię oczywiście o tym pocałunku. Nie, żeby nie mógł się oderwać, czy coś. Po prostu nie chciał. Nie widział sensu. Tak dobrze całowała. Jeśli cokolwiek mogłoby mu się nie spodobać, to tylko to, że przejęła inicjatywę. Nie znosił takich rzeczy, ale to może i dobrze? W każdym razie, w końcu oderwał się od niej, wracając do rzeczywistości. Sarah od razu rozpoczęła swój monolog, przeprosiny i tak dalej. - Nie.. To ja przepraszam.. – rzucił nieśmiało, nie wiedząc w sumie, co powiedzieć. A najgorsze, że już czas na niego był. Co jak co, miała dziewczyna wyczucie. Cholera, on to miał pecha w życiu. Że też akurat teraz.. No nic. Może jeszcze nie wszystko było stracone? Przynajmniej taką miał nadzieję. - I tak. Było przyjemnie.. Niestety, nie mogę Cię odprowadzić. Widzisz. Obiecałem mamie, spotkać się z nią za trzydzieści minut. O czwartej. To właśnie dlatego, muszę lecieć. – Nie chciał, żeby sobie pomyślała, że ją olał, czy coś w tym stylu. Broń Boże. W sumie, to ładna była. Nawet bardzo. No i nie jedno mogliby przeżyć, więc nawet jeśli aktualnie nie widział w niej przyszłej kochanki, czy też dziewczyny, dlaczego miałby się dalej z nią nie spotykać? - Jeśli chcesz, możemy spotkać się później. Około dziewiątej? W Salonie Puchonów, co Ty na to? – zapytał z uśmiechem, po czym zaczął się powoli zbierać do wyjścia. Nie czekając na jej odpowiedź, ulotnił się z Felix Felicis, zmierzając na umówione wcześniej miejsce spotkania. – Będę czekał, jakby co. Do zobaczenia! – rzucił, po czym zniknął za drzwiami.
Nienawidziła zimy... To była zła pora. Zimno, wietrznie, mokro... Postawiła kołnierz skórzanej kurtki i stanęła przed wejściem do jednego z tutejszych pub'ów. Wyglądała jakby trafiła do innej bajki. Nie był to pub, do którego chodzi każdy, jak Trzy Miotły. Ale posiadał swój urok... Jakiś. Aż dziw, że nigdy tutaj nie była. W sumie, to te rejony wioski były jej obce. Kto jak kto, ale Ang była znawczynią barów i różnych spelun, Hogesmade a nawet Londyn nie jest jej obcy. Choć jej orientacja w terenie podupadała, to w znalezieniu podobnego miejsca nie miała problemu. To dar, a dar trzeba doceniać i korzystać z niego. Nie żeby była jakąś nałogową pijaczką lub jakąś zdesperowaną dziewczyną, która jedyne co robi, to łazi od baru do baru aby tam poszukać szczęścia. Czy czegokolwiek co można tam znaleźć. Pchnęła mocno drzwi i weszła do środka, rozglądając się za swoim dzisiejszym towarzyszem. Przez te miesiące w szkole, jak i poza nią była jakoś... Poważnie? A każdy kto choć odrobinę ją poznał wie, że nie wytrzyma długo w takiej atmosferze. Nie była osobą, która dobrze czuła się w takiej pozycji. Nie była poważna, uważna... Brała wszystko tak, jak jest... Wszystko było u niej spontaniczne i jak już się za coś brała, to szła na całość. Nie była jedną z tych, co to siedzą i nic nie robią. A wracając do towarzystwa, z kim miałaby pić jak nie z Antkiem. Właśnie tak go nazywała, bardziej do niego pasowało... Przynajmniej jej zdaniem. I on stwierdził, że coś trzeba zrobić... Jedno słowo wystarczyło aby znaleźć się właśnie tutaj. Zdjęła kurtkę i ruszyła ku jednej z kanap, położyła na niej odzienie i usiadła, podciągając nogi do góry. Sprawą trunków, zajmie się później... Choć nie musiała długo czeka na podjęcie decyzji. Rozejrzała się po pomieszczeniu, zapewne z dzisiejszego wieczoru wiele nie zapamięta... Zawsze warto próbować. Wolałaby bardziej... Mmm, powiedzmy sobie szczerze. Było tu ładnie a ona gustowała bardziej w spelunach, przyzwoitych ale zawsze to speluny. Potarła dłonie, które znajdowały się w skórzanych rękawiczkach bez palców. Czemu ktoś je nosi, skoro ich celem niby miało być całkowite zakrycie i ocieplenie dłoni? Cóż. Te były wyjątkowe, gdyż właśnie nie były to typowo zimowe... Nie rozprawiajmy teraz o tym.
Zdecydowanie było tam za poważnie. Serio, ostatnio jakoś tak.. Nawet on, który nie lubi zbytnio jakieś wielkiej zabawy w nadmiarze zaczął się jej domagać. Nie wiedzieć czemu, wszyscy byli tacy jacyś.. smętni? Ospali? Może zmęczeni? W sumie. Ten rok szkolny nie zaczął się najlepiej. Mało uczniów tak, dobrze w niego „weszło”. Wszystko przez ten atak. No i teraz, chociaż minęło trochę czasu, to jakoś nikt nie mógł złapać tego rytmu. Nawet dla Bonneta, który lubił się uczyć, powiedzenie „Byle do świąt” nabrało zupełnie innego znaczenia. Szczęśliwie jednak, w ostatnim czasie, nie mógł narzekać na nudę. Bo przecież kwitnąca znajomość z Gabbs, odnowienie znajomości z pewną Ślizgonką, a poza tym.. MIAŁ KURWA SIOSTRĘ OD ROKU! Jak dobrze wiedzieć. W sumie, to właśnie był jeden z powodów spotkania z Ang. Poza tym, że dawno jej nie widział. Ale.. No wiedział, jak to się może skończyć. Oni oboje, gdzieś w rowie. Nieciekawa perspektywa. Jednakże, jakoś musiał sobie odreagować ostatnie rodzinne wydarzenia. Ale że Felix Felicis? Szczerze mówiąc, nie spodziewał się takiego wyboru. Oczywiście znał to miejsce. Kiedy był w wieku swojej koleżanki, z którą miał tu spędzić wieczór, często tu bywał. Takie nastrojowe miejsce. Nie jakaś podrzędna pijalnia wódki. Oczywiście tutaj też można się było spić i wszystko, niemniej. To było miejsce przeznaczone dla ludzi o nieco wyższym intelekcie. Aspiracjach, którzy zamiast tylko się spić, naćpać i bóg wie co jeszcze, chcieli na przykład pogadać i tak dalej. No więc, padło na Felicis. Oczywiście Bonnet nie kłócił się. Lubił to miejsce. Przyszedł na spotkanie kilka minut spóźniony, niestety nie z jego winy. Trochę mu zeszło, w drodze powrotnej z Hogwartu. Wszystko przez tą śnieżycę. Człowiek niby chce iść szybciej i w ogóle, żeby tak nie marznąć, ale no. Jak Ci wieje taki silny wiatr w twarz, to automatycznie tracisz prędkość. Szczęśliwie w Hogsmaede droga była dużo przyjemniejsza. Ostatecznie, nieco spóźniony, zmarznięty i przede wszystkim spragniony przestąpił przez próg przybytku. Odnalazł jeszcze tylko pannę Angven, po czym grzecznie przywitał, zajmując miejsce przy stoliku.
Co było tego powodem? Nie powiedziałaby, że to całe zdarzenie miało tak wielki wpływ... Owszem, jakiś miało ale to nie była ta główna przyczyna. Sama nie była wtedy w pociągu, w sumie to dowiedziała się o tym całkowicie przypadkiem... Nie było w końcu aż tylu ofiar. To miało na celu zastraszenie innych ale czy dyrekcja nie powinna już na początku coś z tym zrobić? Jakoś wspomóc mentalnie uczniów, czy coś w ten deseń. No nic. Nie będziemy teraz rozmawiać o szkole i jej problemach... Przynajmniej coś się u niego działo, to lepsze od siedzenia na tyłku i patrzenie się w ścianę. Tak można długo, a ciekawe czy doliczyłby się ile to cegieł było użytych do budowy zamku. Nie mogła powiedzieć, że coś się działo w jej przypadku. Gdyby dowiedziała się rodzeństwu, pewnie szalałaby z radości i jak najwięcej czasu, spędzała z nim. Dla jedynaka rodzeństwo to cud, choć znała przypadki gdzie nie jedne koty byłby zdzierane. Nic co miało zostać wyjaśnione, nie zostało... A nudy unikała jak ognia. Nie była do tego przyzwyczajona... Tylko nie patrzmy na nią jak na jakąś imprezowiczkę, nieznającą umiaru, to że żyła pełnią życia, wcale o tym nie świadczy. Po prostu coś musi się dziać, aby wiedziała, że oddycha. Ona również nie spodziewała się takiego wyboru, jak mówiła, wolała innego rodzaju miejsca. Ale to jest całkiem przyjemne... Pewnie jak się schleją i zrobią raban, nigdy już nie będą mieli tu wstępu. Potem jednak stwierdzą, że warto było... Lub nie. Być może to ona przyszła za szybko, poza tym, nie pamięta aby umawiali się na konkretną godzinę. Nie urwie mu nóżek za ten wybryk. Jeszcze nie teraz. I dlatego nienawidziła zimy! Weź się gdzieś dostań bez opóźnienia i odmrożonego tyłka. Koszmar. Uśmiechnęła się szeroko. -No jesteś w końcu.-Powiedziała, oczywiście żartobliwie....-Wiesz już co bierzesz?-Uniosła lekko brwi, co się będą patyczkować. Obydwoje wiedzieli po co tu przyszli a owijanie w bawełnę nie było jej specjalnością. Posłała chłopakowi zachęcający uśmiech.
Jestem, jestem. – rzucił uradowany tym faktem, bo za oknem było naprawdę nieprzyjemnie, zostawiając swój płaszczyk na siedzeniu obok. Naprawdę, zima była całkiem spoko. Jak się mieszkało na wsi, miało ogromne sanie i można było robić kulig. W innych przypadkach była po prostu nie do zniesienia. Zwłaszcza, kiedy się musiało pokonać takiej śnieżycy dość spory kawał drogi, jak on teraz. No, ale zostawmy to. Wszak nie spotkali się po to, żeby rozmawiać o pogodzie. Wszak spotkali się tu po to, by rozmawiać o.. sami pewnie do końca nie wiedzieli czym. No, ale o czymś musieli. Spokojnie, spokojnie, wszystko wyjdzie w praniu. – Tak. Wiem doskonale. Ciepłą herbatę i aspirynę. – odpowiedział z uśmiechem na pytanie dziewczyny. To chyba teraz nie byłby taki zły pomysł. Problem w tym, że nie był jakimś jebanym mugolem nie znającym magii. On znał magię, miał różdżkę i mógł sobie za jej pomocą poradzić, a teraz pić. Pić ile wlezie, tak długo, jak długo będzie mógł, a potem za pomocą magicznych eliksirów pozbyć się kaca. Czyż życie nie jest piękne? - A tak serio, myślę, że Whisky na początek nie jest głupim pomysłem. – dodał, zacierając ręce. Nie wiadomo, czy na wspomnienie alkoholu, czy w celu rozgrzania. – No, a co dla Ciebie? – zapytał, wstając. Co będą czekać na barmana. Tak długo, jak długo mogą jeszcze chodzić, powinni to wykorzystać. Stąd właśnie postanowił osobiście udać się po trunki. Pytanie tylko, na co ochotę miała jego towarzyszka.
Uśmiechnęła się szeroko, naprawdę zadowolona faktem, że spotkała się z kimś... Kimkolwiek, kto posiadał choć odrobinę podobny cel do niej... Obydwoje w końcu byli zmęczeni tym, co dzieje się w szkole. Oczywistym faktem jest też cel, z jakim tutaj się spotkali. Poza tym, dawno nie widziała jakieś pozytywnej mordki. A tu proszę. Uśmiech sam wyskakuje na usta. Teoretycznie, był czarodziejem i ten dystans jaki dzielił szkołę od tego miejsca mógł przebyć w inny sposób. Choć ona osobiście, nie lubiła ułatwiania sobie życia za pomocą magii... To smutne gdy ludzie się tak w tym zatracają. A jest to możliwe. Języki same się rozwiążą po pewnym czasie, pewnie w granicach rozsądku... Osobiście posiadała dar, aby po pijaku nie gadać za dużo o sobie. Zwykle są to pierdoły, bo zwierzać to się nigdy nie zwierza. Uniosła wysoko brwi, wysłuchując jego odpowiedzi. Herbata? No ładnie. A ona na niego liczyła! Był jej światełkiem w te szare, pozbawione koloru dni. Gdzieś pewnie w głębi liczyła, że to dziwny żart... Jednak wstała z miejsca, zamierzając spełnić tę zachciankę chłopaka. Dzisiaj to ona załatwia alkohol, poza tym, tyłek jeszcze jej się spłaszczy od tego siedzenia, czas więc na rozruszanie się. Uniosła kąciki ust, gdy z jego ust padła poprawna odpowiedz. I to rozumiała. -Już się robi.-Uśmiechnęła się szeroko, chyba naprawdę miała dobry humorek. No, no Angven, zuch z ciebie dziewczynka. Cóż przynajmniej nie miała zamiaru go odstraszyć, Bóg wie co by było humor był na innym poziomie.-Spokojnie, mam układy... Zapłacimy o połowę mniej.-Puściła mu oczko i ruszyła w kierunku baru. Tak, czasem wykorzystywanie niektórych atrybutów jakie dali kobietom, jest naprawdę fajne. Przynajmniej dla niej, jest to dosyć zabawne... Ludzie nabierający się na zwykłe sztuczki, zbyt oczywiste a jednak, każdy daje się złapać. Trzeba tylko się na tym znać. Podeszła do baru i usiadła na jednym ze stołków. Uśmiechnęła się jak zawodowiec, który upatrzył sobie zwierzynę na polowaniu i rozpoczęła zadanie. Nie było to trudne, wręcz banalne. Dobrze, że pracowali tu młodzi ludzie... Płci męskiej. Zastukała palcami o blat i przegryzła lekko wargę, czekając.
Czemu on tu w zasadzie przyszedł, to sam nie wiedział. Nie miał w zwyczaju się upijać. Przynajmniej świadomie. Najczęściej, kiedy już tracił kontakt z rzeczywistością, albo po prostu urywał mu się film, nie planował tego. Zwyczajnie wypił za dużo. Myślał, że może trochę więcej, albo z jakiś przyczyn zatracił się w ciągu alkoholowym danej imprezy. A tu proszę.. Przychodzi na spotkanie z nią. Ba! Umawia się. W wiadomym celu. No, chcieli się spić. Ale spić, a nie wypić kulturalnie dwa, czy trzy piwa i grzecznie wrócić do domu. To była impreza innego, cięższego kalibru. Przynajmniej w zalożeniu. A najgorsze, że pewnie te założenia się spełnią. Matko, gdyby tylko Gabbs wiedziała gdzie teraz jest. Ale co ważniejsze, z kim teraz jest. W sumie rozmawiali kiedyś na temat tego spotkania. No i wydawała się dość zazdrosna o Ang. Nie, żeby podstawnie, czy coś. Po prostu, myślała, że Bonnet leci na jej urodę. A ta, racja, nienaganna była. Z resztą, chyba miała tego świadomość, skoro postanowiła zamówić alkohol. Ba! Jeszcze z tą pewnością, że zapłacą mniej. Cóż.. Antek już dawno obiecał sobie nie oceniać swoich znajomych, stąd nawet nie chciał myśleć w jaki sposób dziewczyna załatwi te zniżki, zwłaszcza że nie wyglądała na stałą bywalczynie tego miejsca. No, ale kobiecie wdzięki prawda? Rzucił tylko spojrzenie, na dziewczynę. Zdawała się flirtować z barmanem, ale równie dobrze mogła prowadzić luźną rozmowę o panującej za oknem zimie. Ech.. te jego urojenia. Postanowił zapalić. Tak też zrobił. Świat jest piękniejszy, kiedy się na kogoś czeka w towarzystwie. To było jego. Nikotyna. Tłumaczmy to sobie w ten sposób.. tłumaczmy.. Chłopak zamyślił się na chwilę. W głowie analizował słowa panny Shay. No tak, w sumie. To była dość ładna. Nawet bardzo. Należała do grona tych niewielu dziewczyn w szkole, o których można było powiedzieć, że natura hojnie je obdarzyła. W końcu, nie miał jej nic do zarzucenia, jeśli o fizyczność chodzi. A i charakter mu odpowiadał. Z resztą, gdyby było inaczej, to chyba by tu z nią teraz nie siedział, prawda? W końcu wróciła, a na widok alkoholu jego usta lekko się rozszerzyły w uśmiechu. – I jak tam? Mamy te zniżki? – zapytał, patrząc z niejakim utęsknieniem na szklankę wypełnioną błogosławionym płynem. Płynem, który miał im pomóc oderwać się od smutnej, szkolnej rzeczywistości.
Oh, nie mówmy tutaj od razu o jakiś libacjach alkoholowych... Na takie to inni dzień, lub inne miejsce... Choć znając jej możliwości? Ugh. Przyszli miło spędzić czas przy piwie, czy czymś innym. No dobrze, może nie aż tak miło... Nie obędzie się bez miłego wirowania w głowie. Miała mocną głowę, więc o szybkim spiciu się nie ma mowy. Poza tym, nie wiedziała ile to kolejek chłopak wytrzyma. Nic wielkiego. Ale fakt faktem, robili to z pełną premedytacją. Był jedną z niewielu osób, z którymi mogła sobie pozwolić na takie wyjście... Większość uczniów zamienia się w te sztywniaki, które połknęły kije i tak im zostało. Nie wiedziała, dlaczego tak się dzieje. To pewnie jakieś fatum, które krąż nad szkołą i wybiera sobie ofiary. Gabbs? Ona pewnie dawno by oberwała od jednego z swoich ochroniarzy, gdyby tylko wiedzieli, że znów szwenda się po jakiś pub'ach i to jeszcze z kimś, kogo nie znali. Ale nie miała już pięciu lat, prawda? Radziła sobie całkiem nieźle. I proszę was! Zazdrosna? O nią? Jakby nie miała co robić, tylko podrywać każdego znanego jej chłopaka... Nie miała nic lepszego do roboty. Ale dziwne się może wydawać, że większość jej znajomych to płeć przeciwna. Dla niej, jest to dosyć proste, z nimi żyło się łatwiej. Ale spokojnie, nie zamierzała wykorzystać Bonnet'a. No ładnie. Ona chciała jedynie zniżyć cenę ich wyboru a ten od razu takie myśli! Umiała po prostu rozmawiać z ludźmi, tyle. Jej siła perswazji zawsze wygrywała nad ludzkim rozsądkiem. To był dar. Ludzi podobno ciągnie do pozytywnych osób, a ona właśnie taka była. Przynajmniej zazwyczaj. A o czym rozmawiała? W sumie to o niczym. Były to jakieś bzdety, jedynie aby skłonić chłopaka do jej osoby. I najwidoczniej się udało, skoro zapłacili mniej. Jedynie jak zamówią dwa razy, za tę samą cenę. Opłacało się, prawda? Skoro nie skończą tylko na jednej butelce. Bo właśnie i to kupiła, wraz z ów szklankami, które barman ładnie napełnił. Będziemy teraz mówić o jej aparycji? Nie zwracała na to, jakieś szczególnej uwagi bo uważała, że to nie jest tak istotną rzeczą. A na jego temat, też mogłaby sporo powiedzieć, jednak niektóre myśli wolała zachować dla siebie... I przypomniało jej się jak Lou zjadał wzrokiem chłopaka. On sam mógł tego nie pamiętać bo to całe spotkanie ich trójki trwało jedynie sekundy. -Oczywiście. Pod warunkiem, że zrobimy drugie zamówienie i tutaj wrócimy.-Powiedziała i z szerokim uśmiechem postawiła wszystko na ich stoliku. Pierwsze co zrobiła, to chwyciła swój trunek i upiła upragniony łyk, który po chwili znalazł się w jej żołądku. Wywołało to przyjemne ciepło, które powoli się rozchodziło po jej ciele.-Nie powiesz, że nie jestem świetna.-Zaśmiała się. Tak, tak, nie chwal się tak.
JAK COŚ NIE WPADAM WAM W TEMAT BEZ PYTANKA TU MACIE WYTŁUMACZENIE MOJEGO PRZYJŚCIA, NIE PRZESZKADZAJCIE SOBIE JEŚLI TU DALEJ PISZECIE, JA TYLKO COŚ MRUKNĘ DO WAS I WRÓCĘ ZA BAR, UZNAJCIE MNIE ZA MAŁE UROZMAICENIE <3
Powiedzmy sobie szczerze, Teddra nie nadawała się do takiej pracy. Sprzedawczyni, kelnerka, barmanka… hostessa… Naprawdę nic z tego nie było dla kogoś takiego jak ona. Manseley była zbyt agresywna, niespecjalnie starała się być miła i miała dość oschłe obycie. Powodem dla którego szukała pracy było oczywiście to, że nie chciała ciągnąć nieustannie pieniędzy od rodziców i wolała się usamodzielnić. Więc spośród niewielkiego wyboru prac, Manseley uznała, że to raczej barmanka będzie chyba najbardziej przystępną pracą dla kogoś takiego jak ona. Może przy podawaniu alkoholi i odbieraniu pieniędzy nie wszyscy zorientują się, że jest niespecjalnie towarzyska i nikt nie będzie się jej czepiał. Poszła więc na rozmowę kwalifikacyjną w miejscu, które było przynajmniej niedaleko Tedverowego mieszkanka. I prawdopodobnie dostała pracę tylko dzięki temu, że właściciel bardzo potrzebował jak najszybciej pracowników oraz temu, że docenił wygląd ciemnoskórej, co w sumie niewiele osób robiło, bo zbyt szybko miało styczność z jej agresywnym zachowaniem. Poza tym już całe dwa razy w życiu pracowała bardzo krótko jako barmanka. Ku zdumieniu Manseley właściciel natychmiast kazał jej związać włosy, by zobaczyć jak radzi sobie w pracy, oceniając jej strój jako znośny. Całe szczęście, że zrezygnowała dziś z dresu dla zwykłej czarnej bluzki i spodni, bardzo przezorna, bo inaczej na pewno nie zostałaby zatrudniona. Zamieniła kilka słów z barmanem, który w ekspresowym tempie wyjaśnił jej co i jak, oznajmiając, że idzie na drzemkę, bo pracował już strasznie długo. Ted zdumiona wzruszyła ramionami i oparła się o bar przeglądając siedzących w środku. Kiedy jeden ze stolików się zwolnił podeszła do niego z tacą. Szybko postawiła na niej puste szklanki i wyjęła różdżkę, by szybkim zaklęciem chłoszczyść ogarnąć blat. Wracając zatrzymała się przy stoliku dwójki ślizgnów, których zupełnie nie znała i nawet na torturach nie powiedziałaby, że jest stuprocentowo pewna, że chodzą do Hogwartu. - Barman mówił, że macie zniżkę – powiedziała przy okazji rzucając incendio na świeczkę na ich stoliku. – Ale poszedł i nie macie, bo to mój pierwszy dzień w pracy i nie mam ani pieniędzy, ani specjalnej ochoty stawiać wam drinków – dokończyła obojętnie, wzruszając lekko ramionami. – Ale jak coś to… - Teddra wsadziła różdżkę z powrotem do kieszeni i wyjęła zamiast tego pogniecioną karteczkę, rozprostowując ją pośpiesznie. - Malinowy Znikacz jest dzisiaj tańszy… jasne, ciekawe dlaczego… Także tego, miłego wieczoru – powiedziała chowając z powrotem karteczkę i pośpiesznie wracając za bar.
Cóż, jak to mówią zazdrość dla jednego jest udręką, a dla drugiego obelgą. Jak pięknie te słowa tutaj pasowały. I nie, żeby coś miał do Ang. Oj nie. Ją bardzo lubił, naprawdę. Taka, optymistyczna, radosna, uśmiechnięta dziewczyna. Przynajmniej na tyle ile ją znał, mógł tak powiedzieć. A znał ją.. W zasadzie to niezbyt dobrze. Okej, byli kumplami, ale za dużo o niej nie wiedział? Nie było powodu? A może po prostu okazji. A szkoda, bowiem Bonnet chętnie by się zaznajomił ze swoją rozmówczynią, jakoś tak bliżej. Głównie dlatego, że bardzo mu odpowiadał charakter dziewczyny. Inna sprawa, że na prawd ę była w porządku. Wypić umiała, a lubiła, przy czym zachowywała pewien dystans, nie tak jak niektóre dziewczyny, kiedy lekko się spiją. No i była dość inteligentna. Było z nią o czym pogadać, człowiek się nie nudził. Ale wracając , nie rozumiał, dlaczego jest zazdrosna. Cóż. A może to nie chodziło o nią? Może o tego dziwnego Louisa? W sumie.. niezbyt przypadli sobie do gustu. Zasadniczo, co by nie było, minęło. Liczy się tylko to, że teraz się napiją. I to tak porządnie. - Z tym chyba nie będzie problemu.. – odpowiedział z uśmiechem na informacje swojej koleżanki. No i prawilnie. W sumie, to dobrze, że tam poszła. Bonnet zaczynał nawet odczuwać lekkie kłucie, że tak sobie o niej pomyślał. No, ale taki już był. Wolał stawiać na najgorsze i pozytywnie się zaskoczyć, jak teraz na przykład. Taki jego charakter, trudno. Nic się z tym zrobić już nie dało, choć wielu próbowało. - Jesteś. Tak więc. Za twoją wspaniałość. – rzucił, po czym za przykładem swojej towarzyszki przechylił szklaneczkę. Tego mu trzeba było. Takiego chilla, ale teraz konkretnie czegoś na rozgrzanie. Alkohol spełnił swoją rolę znakomicie. To ciepełko, które go ogarnęło, pozwoliło mu zapomnieć o panującym za oknem mrozie i innych związanych z zimą nieprzyjemnościach. Tak sobie spokojnie pili, gawędzili, śmiali i w ogóle, fajnie, sympatycznie, kiedy nagle do ich stolika zawitała jakaś dziewczyna. Zatem była barmanką. Przynajmniej tak wywnioskował z jej zachowania. No bo chyba normalny człowiek, zwykły śmiertelnik nie należący do personelu nie rozpalałby świeczki na stoliku zupełnie obcych sobie ludzi, nie? – To nie będzie potrzebne. – powiedział do niej z nieco szyderczym uśmiechem, kiedy ta skończyła swój wykład. W ogóle co go to obchodziło, że ona nie była w nastroju? Jej zasranym obowiązkiem było ich kurwa obsłużyć, więc mogłaby się nie unosić i grzecznie ich obsłużyć. – Finite. – powiedział spokojnie, po wyciągnięciu swojej różdżki i skierowaniu jej na knot. – A za znikacza podziękujemy. Nie przyszliśmy tutaj w celu spożywania jakiś jabolów, czy inszych alkoholi drugiej kategorii. – wyjaśnij spokojnie. Co ona sobie myślała? Tak traktować kogoś z buta, bo co? Bo byli w podobnym wieku. Hahahah. No dobre sobie, dobre. – Tak. Miłej pracy. – rzucił ponownie, z dużą i miał nadzieję wyczuwalną, dozą ironii. A kiedy już odeszła w najlepsze za bar, zwrócił się do Ang – Widziałaś? Co to miało znaczyć, ja się pytam. – nie krył swojego oburzenia. W sumie, już wcześniej. Tylko po prostu wtedy zachował pewien dystans, starał się być grzeczny i tak dalej.
Wolfgang niespecjalnie interesował się pracą. Nie miał wielkiej ochoty na marnowanie czasu, ale cóż, prawda była taka, że w końcu potrzebował pieniędzy. Mieszkania zresztą też. Nie trudził się zbytnim szykowaniem i planowaniem, po prostu łyknął sobie trochę eliksiru szczęścia. Skoro tak pięknie umiał go warzyć, why not? Przymknął oko na małe oszustwo, i tak zdarzały mu się częściej. Nie czuł powołania do bycia barmanem, ale coś tam zrobić potrafił, był raczej nieszkodliwy i nie miał zamiaru ingerować w życie klientów, przeszkadzać im ani zawadzać. Może od czasu do czasu poobserwować jak znajomi pięknie pochłaniają przeróżne rodzaje alkoholi. W każdym razie, nie można powiedzieć, że był do tej pracy stworzony, ale w jakiś sposób się nadawał. Wybranie miejsca pracy wyszło zupełnie spontanicznie, chyba jakoś specjalnie reagował na nazwę eliksiru szczęścia. Wyglądał raczej zwyczajnie, rozmowa kwalifikacyjna poszła bardzo gładko, ba, nawet zrobił dobre wrażenie na swoim nowym pracodawcy! Ciekawe dlaczego? Przyjął go z jakąś dziwną ulgą i na początek kazał sprzątnąć dwa stoliki.
W sumie to całkiem dokładnie ją opisywał. Jak na osobę, która zna ją niedługo. Nie starała się czegoś ukrywać czy coś, więc to pewnie dlatego. Nawet nie widziała powodu, dlaczego ludzie tak robią. Przecież to nie przynosi korzyści. Ahh, czyżbyś wszędzie szukała korzyści? Cóż, dziwnie to zabrzmiało. Tak czy siak, nie widziała powodu, dla którego ktoś miałby być zazdrosny o jej osobę. Pewnie gdyby chciała, już Antek by wiedział, że chce od niego coś więcej. A że tak nie było, nie było nawet o czym mówić. Poza tym, nawet nie pasowali do siebie. Bez urazy, Antoine to świetny facet, mogła z nim sobie gdzieś wyjść, pogadać czy cokolwiek... Ale nie, to jednak nie to. Louis? Tak, Lou jest specyficzny ale po bliższym poznaniu, no do rany przyłóż! Może myśli tak bo zna go kupę lat? Nie wie, czy teraz podeszłaby do chłopaka i od tak zaczęła rozmowę... Uh, lepiej aby Lou o tym nie wiedział. -W sumie, to nie mam pojęcia czy trafię tutaj drugi raz... Nie bywam w tych rejonach wioski.-Powiedziała spokojnie i wzruszyła lekko ramionami, jakby to, że tutaj nie bywa było najnormalniejszą rzeczą. Bo tak właściwie, nie przychodzi do wioski. Już częściej bywała w Londynie, było jej chyba bliższe. No nic, nie będzie się przecież nad tym teraz rozwodzić, prawda? Uśmiechnęła się szeroko. Idealnie, że się z tym zgadzał... Śmiałby tego nie zrobić. Pewnie nic by nie zrobiła w tym kierunku, ale trzeba stwarzać jakieś pozory, ne? Już miała coś powiedzieć, gdy do ich stolika podeszła barmanka czy pracownica tego miejsca. Mniejsza. Uniosła delikatnie brwi wysłuchując jej słów. Cóż, pewnie tak kelnerka nie powinna się zachowywać... I pewnie niektórzy klienci nie wrócą ale ją to jakoś nie ruszyło. Okey, miała zły dzień ale też kto tutaj przychodził? Miejsce świetne ale raczej mało odwiedzane co może być przyczyną lokacji. Jednak po jej odejściu, nie czuła do niej niechęci. Potrafiła zrozumieć, że samej dziewczynie nie widzi się jakoś specjalnie ta praca. Pewnie chce ją odpukać i mieć spokój. To potrafiła zrozumieć. Przeniosła swoje spojrzenie na towarzysza, który nie ukrywał swojego niezadowolenia. Wolała się nie odzywać tylko w spokoju sączyć swoje piwo. Nie, że chciała zwalić wszystko na chłopaka. Po prostu nie widziała sensu wypowiadania się. Gdy dziewczyna odeszła, odprowadziła ją wzrokiem. Nie sądziła aby mijała ją na szkolnych korytarzach... No nic. Zaśmiała się cicho i spojrzała na Antka. Rozczochrała jego włosy. -Podburzeni faceci są uroczy.-Ponownie się zaśmiała i oparła policzek na dłoni.-Nie zawracaj sobie tym główki... Nie warto.-Tak się mówiło, prawda? Nie chciała wejść z nim w dyskusje na temat tego co się stało, pewnie jeszcze powiedziałaby parę słów za dużo i co wtedy? Choć ich wieczór, jak podejrzewała, został już nieco zepsuty(przynajmniej dla jednej ze stron) Nie warto się tak stresować!
Pierwszym co zrobił Angelus zaraz po wstaniu z łóżka było podrapanie się po kroczu i ogromne ziewnięcie, niczym lwie, no cóż był słodki tak po przebudzeniu prawda? Poczochrane i sterczące we wszystkie strony świata włosy jeszcze poprawił czochrając je dłonią poprzez wsunięcie w nie swoich palców. Później dopiero otworzył okno by łaskawie wpuścić do środka swoją sowę, która przyniosła mu najnowszego proroka codziennego. Miał dosyć siedzenia w domu ojca i znoszenia spojrzeń jego młodej kochanki, która od momentu gdy ją przeleciał prawie na każdym kroku rozbierała go wzrokiem. On jednak nigdy nic sobie nie robił z tego, że ktoś jest w domu i zawsze po wyjściu z pod prysznica chodził owinięty tylko krótkim ręcznikiem, który mógł w każdej chwili opaść. Otworzył gazetę na ofertach pracy, ponieważ jak wcześniej było wspomniane, musiał w końcu znaleźć sobie jakąś robotę i wynieść się z domu. Miał już plan zamieszkania z Lotte, potrzebował jednak kasy by go zrealizować. Złożenie nowego zespołu szło mozolnie, a on dawno grał dla samego siebie, nie już dla publiczności. Często też śpiewał ballady dziewczynom, które w jakiś sposób nawet na krótki czas go urzekły. Dostrzegł ogłoszenie, że w jednym z barów szukają muzyka, pognał więc szybko do łazienki by tam doprowadzić się do porządku. Nie był jednak do końca pewien czy będą woleli jego perkusję czy może gitarę elektryczną. Przy okazji zaśpiewa też jeśli będzie miał okazję. Stwierdził, że wszystko zaprezentuje tam na miejscu, nie będzie niczego chował do myślodsiewni by potem właściciel baru oglądał z innej perspektywy jego talent. Założył luźną koszulkę z nazwą swojego starego, niegdyś dobrze grającego zespołu a do tego czarne luźne spodnie w stylu bojówek. Uczesał chociaż trochę swoje platynowe włosy i ruszył do kuchni by na szybko coś zjeść. -Dwa tosty- rzucił do magicznego urządzenia stojącego w rogu pomieszczenia, które zaterkotało leniwie i zaczęło przygotowywać posiłek. Po zjedzeniu śniadania, wypił tylko jeszcze puszkę jakiegoś gazowanego napoju i rzucił pustą puszkę w paszczę ogromnego kosza na śmieciu w rogu kuchni. Kosz beknął głośno trawiąc puszkę. -Zero kultury, gwarantuję ci, przerobię cię na płytę i powieszę na ścianie- powiedział do kosza, niczym ostatni kretyn i wyszedł z kuchni. Perkusja chłopaka została magicznie zmniejszona i schowana do czarnej skórzanej torby, gitarę zaś schował do futerału i przerzucił sobie go na plecy. Teleportował się potem prosto przed pub "Felix Felicis" wchodząc do środka niczym zwyciężca. Skinął głową do osoby która była przy barze po czym wyciągnął różdżkę by po wyjęciu małych elementów perkusji złożyć ją w całość do naturalnych jej rozmiarów. Wyciągnął też gitarę z futerału. -Dzień dobry. Ja w sprawie pracy muzyka. Jak pan widzi gram na perkusji i gitarze elektrycznej, sądzę jednak że na ogólnej magicznej też dałbym radę zagrać. Miałem dosyć długo własny zespół. Mieliśmy sukces na paru koncertach w wielu klubach, jednakże nie nagraliśmy własnego krążka, sam nie wiem czemu - powiedział po czym uśmiechnął się szeroko. Nie stresował się ani trochę jednakże widać było po nim, że jest osobą strasznie energiczną i żywiołową. Właściciel restauracji przyjrzał mu się po czym kazał mu przygotować sprzęt i coś zaśpiewać. Angelus ruszył więc w miejsce dla orkiestry specjalnie przygotowane w klubie. Za pomocą magii powiększył ponownie swój sprzęt, tj. perkusję a ta magiczna ustawiła się szybko w odpowiednim miejscu, tak jak zawsze. Mugole zawsze musieli się trudzić z rozstawianiem sprzętu, kiedy czarodziej mógł to zrobić w pięć minut. Później zagrał małą rundkę na perkusji, tak by mężczyzna mógł ocenić jego talent. Przynajmniej tutaj uderzając w talerze i bębny mógł się wykazać swoim zapałem i energią. Tutaj był w swoim żywiole. Później skończył grę i chwycił za gitarę elektryczną. Najpierw trochę ją sobie jeszcze dostrajał by potem już wydobywać z niej czysty dźwięk, szalał wręcz na scenie wraz ze swoim mocnym głosem przy tonach jednej z piosenek, którą sam napisał. Była ona o dziewczynie, która zwodziła go już kilka razy, była to piosenka o Zoe. Po skończonej muzyce usłyszał oklaski. -No dobrze panie Scorpion. Ma pan u mnie pracę, proszę jednak czasem o łagodniejsze piosenki, ale także takie przy których ludzie mogą się dobrze bawić- oznajmił poważnym tonem -Poza tym będę cię miał na oku- dodał po czym uśmiechnął się pod wąsem. Angelus skinął głową po czym powiedział- jasna sprawa szefie- potem ruszył pakować sprzęt. -Zaczyna pan od jutra. Nie spóźnij się- powiedział szef. Angelus w tym czasie schował swój sprzęt i ruszył do wyjścia. Miał właśnie pracę.
Nie miał pojęcia, dlaczego postanowił zostać po tym wszystkim w Hogwarcie. To wydarzenie z pewnością odcisnęło na nim spore piętno. Powinien wyjechać w pizdu do Riverside, ale coś go tu trzymało. I nie chodzi tylko o to, iż stara się o stypendium, miejsce w drużynie. To wszystko było tylko przyziemnymi rzeczami. Chyba za bardzo chciał zostać wśród tych ludzi, którzy paradoksalnie powoli go niszczyli. Czyżby lubił destrukcję? Możliwe. Nigdy nie potrafił dojść ze sobą do ładu, więc... więc ostatecznie wychodziło jak wychodziło. Skoro już jednak podjął tą męską decyzję o tym, aby póki co zakotwiczy w Wielkiej Brytanii to... musiał mieć na to pieniądze. A te w jakiś magiczny (sic!) sposób się rozpłynęły. Nie bał się pracy, kiedyś imał się często różnych dorywczych robót. Inna sprawa, że wolał iść na łatwiznę, no ale... Teraz boleśnie odczuwał brak pieniędzy w kieszeni, dlatego odpowiedział na ogłoszenie o pracę jako barman. O ironio losu. Nie mniej ubrał się porządnie i przyszykował. Wezwany na rozmowę nie sprawił pozytywnego wrażenia, głównie ze względu na swój brak poczucia humoru. Ale właścicielowi spodobało się to, iż Jack jest konkretny, wie czego chce, nie boi się kogoś uciszyć w razie potrzeby i wydaje się być sumienny. Trochę się jeszcze wahał, ale kiedy usłyszał, iż Reyes sam nie pije, postanowił go przyjąć. Może sądził, iż nie będzie mu podkradał alkoholu, kto go tam wie! Dlatego został skierowany na jakieś krótkie, bzdurne przeszkolenie bhp, a potem oznajmił, iż chłopak ma się jutro stawić na pierwszy dzień pracy. Hura, budżet zostanie podreperowany!
Felix Felicis.. Czy to aby na pewno było dobre miejsce? Dla niego tak, ale co jeśli pozostałym się nie spodoba? W sumie, to nie znał tamtych ludzi, może oni woleli jakieś głośne kluby, albo jakieś puby od nastrojowych miejsc, w których przyjemniej się oddychało? Nie wiedział dokłamie, no ale no risk no fun, jak to mówią. Ale jedna rzecz nie dawała mu spokoju. W zasadzie, ostatnie słowa Pani Kapitan.. To ktoś był ranny? Ktoś sobie coś zrobił? Boże, jakie to szczęście, że na niego nie padło. To była bardzo miła perspektywa. Natomiast.. spłacanie cudzego rachunku? Do spółki z d’Angelo, ale jednak? Nie, to chyba nie był zbyt dobry pomysł. Będzie się musiał z tego jakoś wywinąć, ale wszystko w swoim czasie, jak to mówią. Póki, palił papierosa, w oczekiwaniu na swoje koleżanki z Domu, a od dziś także z rodziny. Swoją drogą, ciekaw był, jakież to indywidua z nich były. Jak bardzo ciekawe..? Wszystkiego miał nadzieję się dowiedzieć. Niemniej, największą i tak miał chyba, że Shae się pojawi i nie zostawi go samego z zapłatą.
Bardzo starała się, by dzisiejszego dnia wyjątkowo się nie spóźnić. Niestety poczucie czasu to niezbyt mocna naszej Vivi, więc jak zwykle robiła wszystko w pośpiechu. Wpadła przez drzwi do pomieszczenia, jak zwykle rozkojarzona, z rozwianymi włosami i zaróżowionymi policzkami. Rozejrzała się i zauważyła Ambroga, do którego pomachała przyjaźnie. Co prawda dziewczyna ciągle nie czuła się najlepiej po upadku, choć głównie pod względem psychicznym, ale postanowiła przyjść na spotkanie Krukonów. Przecież po tak ciężkim treningu należało się wszystkim trochę rozrywki! Ruszyła pospiesznym krokiem w jego stronę i klapnęła obok na krzesło przy barze. - Uff... Jeszcze nie ma wszystkich, a tak bałam się, że się spóźnię. - Spojrzała na niego z uśmiechem. - Jak ja się cieszę, że ten trening już się skończył - przyznała. - Nie wiem, czy zniosłabym dalsze wypadki. - Rzuciła półżartem. - A jak Tobie się podobało? - zapytała. - Chyba też byłeś początkujący, racja? -
Siedział tak i siedział, sam nie wiedział ile, rozmyślając o tym i o tamtym. Drzwi do przybytku co rusz skrzypiały radośnie oznajmiając to pojawienie się, to zniknięcie kolejnego gościa. Początkowo nawet patrzył jak zmieni się skład gości, w końcu po kilku minutach, dał sobie na wstrzymanie. Jedna rzecz tylko go zastanawiała. Jaki jest przepis na sukces w przypadku takiej knajpki? Oczywiście, wiadomym było, że miejsce musiało mieć swój niepowtarzalny klimat. Taki nastój, atmosferkę, zachęcającą gości. Gości, którzy mieli tak wpadać co jakiś czas i wypadać, by w końcu stać się stałymi bywalcami. Potem, trzeba było powziąć pewne kroki, by i oni zapraszali tu swoich znajomych i tak dalej. No, ale czemu w ogóle to interesowało młodego Piątka? Ano, głównie dlatego, że w tamtej chwili przypomniał sobie przecież, iż Nastka mówiła coś o udziałach w Miodowym Królestwie. Tym samym, które zbankrutowało. Ciekawiło go, gdzie popełniono błąd, ze nagle tak rychle upadło? A może upadało już wcześniej? Fakt, teraz wychodziło na prostą, niemniej. Upadło.. Z zamyślenia wyrwał go czyiś głos. Głos, który istniał w jego podświadomości od jakieś chwili. Kobiecy, dźwięczny, melodyczny, nawet sympatyczny. Ale nie to było najważniejsze. Odległość.. słyszał go bardzo dobrze, jakby był wręcz skierowany w jego stronę. Czyżby ktoś już przyszedł. Zerknął kątem oka. Tak, ta ruda dziewczyna z treningu. W sumie, uśmiechnął się do niej wcześniej na powitanie, za co dziękował bogu. Za te instynkty samozachowawcze, które nieraz pozwalały chłopakowi przetrwać, kiedy tamten się wyłączał. Smutne w sumie, że z całego jej komunikatu, dotarły do niego ostatnie słowa. Może dlatego, ze związane były z pytaniem? Kto wie? - Nie narzekam, szczerze mówiąc. Widać, że Shae zna się na rzeczy. – powiedział krótko i rzeczowo, wyciągając papierosa. Zanim odpalił, skierował paczkę w stronę dziewczyny z pytaniem, czy i ona nie ma ochoty zakurzyć. Po tej wymianie uprzejmości, wrócił do dalszej rozmowy. – Pojęcia nie mam, czy mogłoby być lepiej, ale na pewno ten trening nie należał do brutalnych. Wystarczyło tylko odpowiednio dobrać prędkość no i można było ten slalom pokonać. – rzucił, uśmiechając się lekko. – Moim zdaniem, błędem naszej kapitanowej było liczenie czasu. Przez to, niektórych poniosła ambicja i nieco przesadzili. u No, ale Quidditch to w końcu brutalny sport.. – skończył swoją myśl, zaciągając się dymem. – A i tak. Byłem, a raczej jestem początkujący. – dodał, uśmiechając się w charakterystyczny dla siebie, serdeczny sposób – W zasadzie, nie planowałem tu przychodzić. Nawet nie wiedziałem, że mamy jakąś reprezentacje szkolną, a co dopiero takie wiesz wewnętrzne. Dlatego, kiedy się dowiedziałem, postanowiłem wpaść. Rozumiem, że Ty także zaczynasz? – spytał, przenosząc wzrok z nad tych kłębów, na dziewczynę.
Weszła do pomieszczenia, poprawiając pasek na torbie. Nie miała co prawda ochoty na wypady do baru, przynajmniej nie w celu picia, ale ostatecznie obiecała swoim graczom, że postawi kufel kremowego tym, którym dobrze poszło, a skoro Ambroży łaskawie postanowił zaoferować całą jej kieszeń do dyspozycji drużyny… zapakowała tylko jakieś tomiszcze do torby, w razie gdyby miała znaleźć czas na przeczytanie kilku stron i dotarła na miejsce, siadając obok Piątka, rzucając krótkie — Hej — rzuciła ciężką torbę na ladę, rozmasowując sobie ramię, nadwyrężone po treningu. Ale nie było co narzekać. Im więcej obrażeń tym większe poczucie, ze faktycznie coś się tego dnia zrobiło — jak tam się czujesz? — skrzyżowała wzrok z Vivi, pamiętając jej wypadek na dziedzińcu. Shenae D’Angelo, wbrew powszechnej opinii nie myślała tylko o sobie, co wyraźnie było widać choćby po treningach takich jak dzisiejszy.
Ktoś, a później nawet ktoś inny przebąknął, że LSD też mogłaby pojawić się na potreningowym piwie. Chociaż ostatnie momenty trochę ją wyczerpały, bo ludzie tracili przytomność lub mieli członki przebite na wylot metalową iglicą, a ona uzdrawiała ich i ocucała w pocie czoła, postanowiła skorzystać z zaproszenia i pojawić się w pubie. Odłożyła lekarską torbę na siedzenie obok siebie i zamówiła sobie piwo. Usiadła po tym obok Shenae i również zatrzymała wzrok na Krukonce, która nieźle poturbowała się w trakcie. - Właśnie, wszystko w porządku? - zawtórowała kapitanowi drużyny. Zazwyczaj nie była wcale przecież troskliwa i czuła, lecz skuteczność jej zaklęć uzdrawiających była jednym z czułych punktów LSD. Wolała myśleć, że wszystkie idą jej znakomicie. Spojrzała też na Piątka, którego kojarzyła z innego pubu, gdy była jakaś noc karaoke, czy inny chuj. - A tobie się upiekło - stwierdziła, nawiązując do faktu, że był jednym z zawodników, który nie odniósł żadnych uszczerbków na zdrowiu, ku jej wielkiemu rozczarowaniu!
Siedział sobie spokojnie razem z Vivi, kiedy nagle dołączyła do nich Pani Kapitan oraz ich cudowna uzdrowicielka, kobieta która pewnie niejednemu z nich dupę dziś uratowała. Swoją drogą, nie wiedział, nawet nie przypuszczał, że płomiennowłosa mogła ulec jakiemukolwiek wypadkowi, a tym samym, do niego doszło. Ciekaw był tylko, jak poważne były rozmiary tej stłuczki, choć biorąc pod uwagę fakt, iż siedziała tutaj spokojnie i wyglądała, jakby z nią wszystko w porządku, świadczył że chyba dość dobrze rokowała. No, ale kiedy się dowiedział, swoją drogą od tej nowej, która tak nagle dołączyła, znanej mu dziewczyn lecz nigdy z imienia, że jako jedyny nie zaliczył dziś jej pomocy, to odczuł coś w rodzaju dumy. – Pytanie, czy jestem tak dobry, czy tak ostrożny? – rzucił ze smutnym uśmiechem. Bo i w sumie, wjebać się w wieżę. Słabo. Spaść z miotły i jebnąć w dziedziniec? Też raczej tego nie widział. A tymczasem pewnie podobne wypadki się zdarzyły. No cóż, nikt nigdy nie mówił, że Quidditch to bezpieczny sport, prawda? Na samym meczu czeka na człowieka tyle niebezpieczeństw. Sam fakt, latania z dość dużą prędkością, dobrego manewrowania już przyprawiał go o ciarki. No, a każdy chyba powinien czuć na sobie oddech Tłuczka, prawda? Dlaczego ten sport, mimo iż brutalny i w wielu przypadkach śmiertelny, pociągał tak wiele osób? Zagadka. Może szło o te wszystkie emocje, adrenalinę itd.? Nie wiedział, ale jakoś nie bardzo miał zamiar się nad tym wszystkim zastanawiać. - Ej dobra, ale nie spotkaliśmy się tutaj po to, żeby tylko siedzieć i smutać, prawda? – rzucił nagle z uśmiechem, podnosząc się z miejsca. – Na co szanowne Panie macie ochotę? – spytał. I spokojnie Shae tu nie o picie chodziło. Przynajmniej nie tylko. Przeca zawodnicy muszą być prawdziwą drużyną, powinni sobie zaufać, prawda? A jak inaczej to zrobić, jeśli nie przez wspólne treningi i spędzanie czasu. Ktoś tu go chyba nie doceniał..
Blondyn już od pewnej godziny siedział w Pubie i grał na swojej gitarze. Raz były to tylko zwyczajne proste tak zwane czyste melodie bez dźwięku, raz po prostu siadał na wysokim krześle, stawiał przed sobą mikrofon i śpiewał. Piosenki Scorpiona były różne, różniste. Szef nie podał mu konkretnego repertuaru, który ma grać a wręcz dał mu pełną dowolność. Można było nawet podejść do niego i zamówić piosenkę z dedykacją albo poprosić by powiedział parę słów do pewnej osoby ze sceny. Jemu było wszystko jedno, ponieważ godził się zawsze na wszystko. Teraz akurat pobrzdąkiwał dla odprężenia wolny utwór na swojej gitarze. Ciężka to była ta jego praca, ale jednak robił to co lubił prawda? No i oczywiście mógł to robić z pasją i zaangażowaniem.
/nie czytałam waszych postów zbyt dokładnie, więc jak coś źle napiszę, to krzyczcie xd
Kolejny dzień w pracy. Kiedy Jack wreszcie doprowadził się do porządku, mógł przyjść do pubu, gdzie rzekomo pracował jako barman. Przydadzą mu się pieniądze, to pewne. Zważywszy na jego śmiałe plany... które totalnie do niego nie pasowały. Chociażby dlatego, że nie był skłonny do wydawania galeonów na swoje własne przyjemności. Raczej odkładał je na tak zwaną "czarną godzinę", a ciężko uznać, aby motor był czymś takim. Choć z drugiej strony zawsze mógł go potem sprzedać... zdecydowanie tracił w takim przypadku, ale co zrobić? Nie miał ostatnio nic do roboty ze swoim marnym życiem, zadecydował zatem, że ten krok będzie kolejnym, być może milowym. A być może nie. Nieistotne, bowiem miał teraz pracować. Kiedy wszedł do pubu, stałym zwyczajem przywitał się z resztą ekipy, która tu pracowała, uściśnięciem dłoni. Wszedł na chwilę na zaplecze, aby odwiesić swoją skórzaną kurtkę, a potem ociężałym krokiem podszedł do stolika, gdzie siedzieli Vivienne, Amborge, Lunarie i Shenae. Lub podszedł bliżej nich, jeżeli siedzieli przy barze. - Coś wam podać? - spytał spokojnie, patrząc na nich uważnie. Trochę dziwnie się czuł ze świadomością, że obsługuje uczniów Hogwartu, niekiedy nawet młodszych. Wzrok jego jednak skupił się głównie na Deceiver, wszak... wszak przecież się znali. Tak jakby. A może mu się zdawało? Nieważne, czekał na zamówienie.