Nie, nie jest to restauracja założona przez panią Hufflepuff, jednakże przez jednego z jej dalekich krewnych. W środku serwowane są dania zgodne z jej recepturami, a więc w smaku nie mają sobie równych! W dodatku w środku panuje miła, ciepła atmosfera. Aż chce się zostać na zawsze! Co do budynku na zewnątrz - tak, umieszczony jest on na ogromnym pniu drzewa i wysokości dorównuje wieżyczkom domostw w Hogsmeade. Do środka można się dostać za pomocą schodów, które umieszczone są z tyłu restauracji, aczkolwiek czarodzieje preferują zaklęcia pozwalające lewitować. Jest wtedy dużo zabawniej! Nie przejmuj się jednak, jeżeli masz lęk wysokości - kiedy wejdziesz do środka, zapomnisz o wszystkim dookoła.
Reem w kwiatkach Merlin na Bahamach Hopki - ukropki Czarodziejskie bliny Lazania Bouillabaisse Uśmiech kudłonia Trytoni przysmak Złocisty feniks Merlin bayildi (Omdlały Merlin) Stek z kołkogonka w bąbelkowym musie
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Posłał jej spojrzenie pełne niedowierzenia. Jeśli haczyk tkwił tylko w tym, że byli to jej byli uczniowie, to nie miało absolutnie żadnego znaczenia. Kobieta musiała być jedną z najatrakcyjniejszych pedagogów, jakich ta szkoła widziała i Max świadomie był w stanie to powiedzieć, choć dużej części kadry również nie można było określi mało urodziwą. - Trudno jest opanować tę moc? Jakkolwiek ciekawie by podobna zdolność nie brzmiała, domyślam się, że musi być uciążliwa szczególnie, jeśli jest niekontrolowana. - Podjął temat kierując się czystą ciekawością. Sam nie spotkał nigdy wili, która jakkolwiek by korzystała z własnych mocy. Jakoś nie chciał wierzyć też w to, by Perpetua umyślnie zwabiała ludzi korzystając z tego daru. Może kiedyś, gdy była w jego wieku, w końcu każdy popełnia w życiu swoje błędy, ale zdecydowanie nie teraz. Zapamiętał jednak, by w razie konfrontacji z wilą starać się nie doprowadzać do żadnych spięć. - Spojrzenie w oczy ułatwia hipnozę, prawda? - Nie znał się na tym, ale mógł dedukować, jak mniej więcej to wszystko działa. W końcu głupi nie był. No chyba, że akurat robił coś debilnego. - Nie martwiłem się o to. - Posłał jej ciepły uśmiech, uważnie obserwując każdą, najmniejszą zmianę w jej mowie ciała. Dzięki amnezji nauczył się zwracać uwagę na niuanse, które wcześniej pomijał. Wyrobił sobie jednak nawyk uważnej obserwacji próbując odczytać intencje i szczerość ludzi, którzy po wypadku go otaczali. Wiele dzięki temu się nauczył. Odmowa czegokolwiek sprawiła, że w oczach Maxa przemknęła nutka zmartwienia o kobietę. Jakby nie patrzeć była w ciąży, a z tego co się orientował, nawodnienie w tym okresie jest naprawdę ważne. Nie skomentował jednak jej decyzji. Nie czuł się na tyle komfortowo, by wchodzić z butami w jej życie prywatne jeżeli sama nie miała ochoty o tym rozmawiać. Troska szybko jednak ustąpiła miejsca zdziwieniu, gdy okazało się, że to Whitehorn i Schuester składali go po tamtej bójce. Nie dziwił się zatem, że Skyler był gotów mieć na niego oko, skoro widział go wcześniej w takiej scenerii. - Obydwoje byliśmy w sporym szoku. Jakby nie patrzeć musiało dość mocno wpłynąć to na jej postrzeganie swojej rodziny. - W tej chwili nie czuł się w żaden sposób ofiarą tamtego wydarzenia. Zresztą, tak naprawdę nigdy się nią nie czuł. Jego sytuacja rodzinna zawsze była pokurwiona i Max nigdy nie uważał, że potrzebuje biologicznego ojca. A przynajmniej tak sobie wmawiał bo w chwili nadejścia tamtego listu wszystko zdało się runąć mu na łeb. - Gdy ocknąłem się po raz pierwszy wiedziałem tylko jak mam na imię i że potrafię używać magii. Pojedyncze wspomnienia wróciły, gdy wiele godzin później znalazłem się w mugolskim szpitalu, ale nie było to nic na tyle znaczącego. Wciąż wiele pozostaje za mgłą. - Nie widział sensu ukrywania tego. Plotki faktycznie szybko się niosły, a Solberg w pewien sposób był im wdzięczny. Im więcej szeptów krążyło tym mniej pytań zadawano mu bezpośrednio. Ludzie wiedzieli, że nic nie pamięta, a kwestię odzyskiwania wspomnień zostawiał raczej dla siebie. Łatwiej było mu jakoś poukładać swoją przeszłość, gdy mógł w spokoju o tym pomyśleć. Tak szczerze mówiąc pytań miał wiele, a nie wiedział, za które powinien się najpierw zabrać. Dlatego też starał się to wszystko przeprowadzić powoli i dokładnie niż szybko przelecieć po łebkach każde zagadnienie. Przecież zawsze mogli chyba spotkać się jeszcze kiedy indziej. Jeżeli oczywiście kobieta będzie zainteresowana i nie będzie zajęta zmianą pieluch. Uznawał to wszystko o czym Perpetua mówiła za szalenie interesujące. Nie miał pojęcia, że sól fizjologiczna występuje naturalnie w ciele. Nigdy nie interesował się medycyną czy uzdrawianiem aż tak. Raczej klepał to, co musiał by zdać egzaminy i to mu wystarczało. Teraz jednak musiał się mocno podszkolić jeśli nie chciał ryzykować życia swojego i innych. - Wow. Tego też nie wiedziałem. Co jeszcze ta niepozorna substancja potrafi? - Cały Max. Jeśli już wsiąknął w jakiś temat, miał w zwyczaju drążyć go, aż nie dostanie odpowiedzi na wszystkie swoje pytania, a ten zawsze pojawiały się na bieżąco w trakcie poznawania tematu. Hogwart naprawdę dużo straci na nieobecności Perp. Niestety nikt nie mówił, że życie będzie łatwe i czasem trzeba było podejmować wybory lepsze dla nas samych, a widocznie zmiana środowiska pracy była tym, czego Whitehorn teraz potrzebowała najbardziej. - Czy więc nie opłaca się bardziej stosować tej demineralizowanej? Czy w tym wszystkim kryje się jakiś haczyk? - Zaczął zastanawiać się na głos, bo narazie jedynym argumentem przeciw stosowaniu tej opcji był tylko czas wchłaniania. W każdej innej kategorii sól fizjologiczna zdawała się przegrywać. Przynajmniej z tego, co rozumiał. - No więc na ten moment myślałem o jakiś pięciu schowkach w bransolecie. Dla większości pacjentów powinno być to wystarczające, by nie musieć uzupełniać tego co kilka godzin. Myślę jednak nad rozszerzeniem tego tak, by wystarczało na siedem dawek. Przyjmując lek raz dziennie, miałoby się tydzień spokoju. Oczywiście najlepiej by było, by dawkowanie przepisywał uzdrowiciel, ja od tego zdecydowanie nie jestem. - Tym razem to on rozwiał kilka z jej wątpliwości uchylając kolejnego rąbka tajemnicy. Choć nie znał kobiety zbyt dobrze, w pewien sposób wzbudzała w nim zainteresowanie i sprawiała, że Max czuł się przy niej naprawdę komfortowo. Ostatnimi czasy raczej ograniczał się do kilku informacji na temat swojego życia, a o planach już wcale nie opowiadał. A oto jednak siedział tutaj i rozgadywał się w najlepsze, jakby ostatni rok w ogóle nie miał miejsca. To zwątpienie w swoją wartość też było u niego czymś nowym. Raczej uchodził za kogoś pewnego siebie, kto nie potrzebuje udowadniać światu ile jest wart. Nawet przy tworzeniu syreniego eliksiru nigdy nie myślał o tym, by wprowadzić go na rynek. Robił to głównie dla siebie i to Lucas wyszedł z propozycją ujawnienia ich projektu światu. Teraz jednak wszystko było inaczej, a on tracąc pamięć dowiedział się, jak cenna ona jest i jak miło byłoby, gdyby pamięć o nim nie zniknęła tak łatwo jak jego wspomnienia. Samoocena ślizgona spadła gdzieś poniżej poziomu gruntu i miała duży problem, by się stamtąd wyczołgać. - Dziękuję. Za tę wiarę. Obiecuję Cię nie zawieść. - Jak wszystkich dookoła. Dodał w myślach, choć mimiką nie dał znać, że coś podobnego mogło przemknąć mu przez głowę. Zamiast tego po prostu umoczył usta w naparze, który mu dostarczono. - Daj spokój, nie pozwolę Ci za to płacić. - Nie wyobrażał sobie naciągać Perp na koszty nawet jeżeli wprowadziłby swój wynalazek na rynek. Jakby nie było, kobieta przyczyniała się do jego powstania i zasługiwała na darmowy egzemplarz, czy dwadzieścia jeśli tyle byłoby jej potrzebne.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Zamyśliła się na moment nad pytaniem Solberga o jej... moc. Moc? Nieszczególnie by to tak określiła. Mocą mogła być hipnoza, legilimencja, bezróżdżkowość... Ale nazywać płynącą w kimś krew 'mocą'? Niosło to za sobą rzecz jasna pewne zdolności, ale wszystkie były naturalnymi umiejętnościami. Mniej lub bardziej rozwiniętymi. — Czy trudno... — zadumała się na moment, nie do końca pewna jak powinna odpowiedzieć. — Urok jest prosty, podobny do hipnozy. Trudności może przysporzyć opanowanie go na tyle, żeby nie mamić wszystkich naokoło — stwierdziła, pocierając swój podbródek. — Z opanowaniem gniewu jest gorzej. Dużo gorzej... Ale to przychodzi z wiekiem, tak sądzę. Mimo wszystko nie znam wiele półwil jak ja. Gdyby tylko słyszała myśli Maxa... Chłopak by się zdziwił jak wiele razy za młodu nadużywała swojego uroku - co paradoksalnie pomogło jej w znacznym stopniu go potem opanować. Właściwie to zniwelować praktycznie do zera, bo w karierze uzdrowicielki tylko by przeszkadzał. — Żeby zahipnotyzować, musimy patrzeć w oczy. Nie myl sugestii z hipnozą - bo też ktoś otumaniony urokiem może się zgodzić na wiele rzeczy — wyjaśniała dość prosto i cierpliwie. W sumie jakby na to nie spojrzeć, nie było też choćby wielu książek traktujących o talentach wił. Ona na przykład wszystko musiała odkrywać sama. Gdyby nie smutek trawiący ją od środka - zapewne odwzajemniłaby ciepły uśmiech Ślizgona. Choć nawet tę fasadę przełamało zatroskanie i swego rodzaju szczere współczucie, kiedy chłopak wspominał o swojej amnezji. Perpetua nie zliczyłaby ile takich przypadków napotkała w całej swojej karierze - a skutki były jednak... przeróżne. Dlatego też po prostu skinęła głową i przemilczała, nie chcąc Solberga ani na siłę pocieszać - ani tym bardziej pogrążać. — Gdybym miała wymieniać wszystkie jej zastosowania Max... — machnęła lekko ręką, kręcąc głową. — Raczej nic więcej co mogłoby interesować Cię w ramach twojego projektu. A co do wyboru nośnika... — Zastukała palcami o okryty białym obrusem blat stołu. Nie chciała sprzedać mu błędnego wyboru. — Wiesz... myślę, że to zależy od eliksiru, który chciałbyś stosować. Do niektórych lepszy będzie szybszy przyswajacz, do innych ten dłużej zdatny. No i zależy co ile dawki musiałyby być uzupełniane. Jak już mówiłam - sam będziesz musiał zdecydować. Ewentualnie wyślij mi sowę z listą dobranych eliksirów, postaram się Ci pomóc — zaoferowała się - w końcu odpowiadanie na korespondencję szło jej akurat wyjątkowo gładko. Wysłuchała z naprawdę wielką uwagą wyjaśnień Solberga odnośnie planowanej przez niego bransolety. Matowe oczy zabłysły czysto naukową iskrą zainteresowania. Upewniała się jedynie w tym, że naprawdę dużo młodych ludzi miało w sobie więcej ambicji niż jakikolwiek dorosły mógł się spodziewać. — To byłoby przełomowe — przyznała szczerze. — Jeśli przeszłoby wszystkie testy i opatentowałbyś ten przedmiot... Zapewne na stałe trafiłby do wyposażenia magicznych szpitali. Tego jestem pewna, bo każdy oddział polega na eliksirach. Mówiła rzeczowo, choć z drugiej strony chciała wzniecić jeszcze trochę, jeszcze odrobinę tę iskrę ambicji w chłopaku - żeby nie spoczął na laurach i dokończył to co rozpoczął. Bo naprawdę było warte zachodu i miało potencjał. — Wiem, że nie zawiedziesz — stwierdziła, nachylając się, by poklepać go lekko, pokrzepiająco po ramieniu. Jej natura jednak nie zanikła zupełnie. — A spróbuj nie wziąć ode mnie galeonów, to się obrażę — prychnęła cicho - bo co jak co, ale niektóre projekty wymagały pewnych nakładów.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie miał pojęcia jak to dokładnie działa. Jedyną osobę o podobnym talencie jaką znał była Gabrielle, o czym przekonał się w zeszłe wakacje. Nigdy jednak nie rozmawiał o tym z puchonką. Teraz miał okazję dowiedzieć się czegoś więcej i naprawdę był zaciekawiony tematem. -Złość wiąże się z ujawnieniem harpii, prawda? - Zapytał, pamiętając o tym, jak jedna ostatnio zaatakowała Oli. Założył, że musiał być to chłopak, w którego żyłach płynęła krew wil. -Hipnoza kojarzy mi się z czymś bardziej zakazanym, urok wili niekoniecznie, choć nie brzmi to najprzyjemniej. - Przyznał. Ze słów kobiety wnioskował, że miała ona spore doświadczenie i choć nie uważał, by potrzebowała magii, by czarować innych domyślał się, że mając na karku tyle wiosen zapewne kiedyś z tej zdolności korzystała. -No tak, wiem że trochę tego jest. Wybacz. Trochę się zagalopowałem. - Zaśmiał się, bo bardzo łatwo przychodziło mu zatracanie się w temacie i chęć jak największego zgłębienia wiedzy nawet, jeżeli nie była mu ona tak naprawdę potrzebna. -Jak będę mieć już prototyp i zacznę testować to zgłoszę się po bardziej szczegółową konsultację. - Potwierdził, zanurzając usta w zamówionym napoju. Od tego wszystkiego cholernie zaschło mu w gardle. Zauważył tę iskrę w jej oczach, na co naprawdę się ucieszył. Nie tylko ze względu, że kobiecie ten pomysł mógł się spodobać, ale i dlatego, że widocznie ta stara Perpetua jeszcze gdzieś tam siedziała chwilowo tylko zepchnięta na bok przez problemy. -Do tego jeszcze długa droga, ale nie ukrywam, że w coś podobnego na pewno celuję. - Fakt, że jednego dnia mógłby wejść do Munga i zobaczyć swój wynalazek jako element stałego wyposażenia napawał go uczuciem, za którym chciał iść. Nie potrafił do końca tego nazwać, ale zdecydowanie miał zamiar spróbować osiągnąć swój cel nawet, jeżeli miały poświęcić na to więcej czasu niż początkowo zakładał. -Na to pozwolić nie mogę. Ale bez zniżki się nie obejdzie! - Zapewnił, wciąż nie czując się dobrze z tym, że kobieta chciałaby kupić od niego cokolwiek za najprawdziwsze pieniądze. Opróżnił do końca swoją szklankę, po czym wstał, zwracając się w kierunku wyjścia. -Jeszcze raz dziękuję za konsultacje. Wiele mi pomogłaś. - Powiedział w jej stronę, szczerze myśląc dokładnie to samo. Już miał się odwracać i iść, gdy nagle zatrzymał się w pół kroku i odwrócił do kobiety. -Perpetuo... Jeżeli kiedykolwiek będziesz potrzebować pomocy, nie wahaj się przed wysłaniem mi sowy. - Martwił się o nią i naprawdę chciał jakoś wesprzeć kobietę, która zawsze była dla niego. Może i nie wiedział o co chodzi, może i nie pytał o powody, ale wiedział, że nie dzieje się dobrze i chciał dać jej znać, że bez względu na wszystko może się do niego zwrócić.
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Nie miała jakichkolwiek oporów przed uchylaniem rąbka tajemnicy jeśli chodzi o płynącą w niej krew wili. Nie widziała nawet sensu dlaczego miałaby robić z tego tajemnicę - przecież i tak wszystko było widać jak na dłoni. Za to zawsze ceniła sobie pragnienie wiedzy - u wszystkich; i jeśli tylko mogła jakoś pomóc... — Nie tylko złość — przyznała szczerze, choć między jej brwiami wystąpiła zmarszczka frasunku. — Ogólne wzburzenie emocjonalne, choć o złość jest najłatwiej. Równie dobrze może to być zazdrość, żal, niezrozumienie... Im ktoś mniej stabilnie emocjonalny, tym częstsze ujawnienie harpii. — Słysząc porównanie hipnozy z urokiem z ust chłopaka, omal się nie uśmiechnęła z pewnym pobłażaniem. — Ależ urok może być jak najbardziej przyjemny. Zależy od użytkownika. Nie zagłębiała już jednak tego aspektu - to doprawdy był temat rzeka i to rozbijający się o solidne brzegi etosu moralności. Musiała przyznać, że to ich spotkanie nie tylko oderwało ją na moment od jej własnych problemów - ale i rzuciło nieco więcej światła w jej oczach na samego Solberga. Oczywiście, jak to ona - we wszystkich dopatrywała się samych zalet czy pozytywnych stron, nawet w stanie w jakim obecnie się znajdowała. Zwłaszcza w stanie w jakim obecnie się znajdowała - doskonale wiedziała na swoim przykładzie, że człowiek (zwłaszcza tak młody!) ma prawo do popełniania wielu błędów. Solberg popełnił ich wiele - co przecież nie czyniło z niego ani trochę 'złego' dzieciaka. Może trochę zagubionego, potrzebującego nieco wiary; ale i ambitnego o bystrym, otwartym umyśle. Lubiła tego chłopca, naprawdę szczerze go lubiła - i równie szczerze wierzyła w jego plany. — Nie masz za co dziękować, Max. Cieszę się, że mogłam pomóc — przyznała po prostu, obserwując jak Solberg zbiera się do wyjścia. Sama powoli dźwignęła się ze swojego krzesła z cichym westchnięciem sięgając po ferulę, by również opuścić restaurację. Podniosła wzrok na Maxa, gdy ten jeszcze się do niej odezwał. Matowe spojrzenie nabrało jakiegoś blasku - rozczulonego nawet nieco. — Zapamiętam, złotko — jednocześnie pogoniła go ruchem dłoni, samej wędrując w kierunku wyjścia. — Uważaj na siebie i powodzenia. Czekam na pierwszy prototyp! Ten dzień jednak nie był tak beznadziejny - Whitehorn poczuła, że w czymś, komuś pomogła.
EOT
+
Cassandra Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : włosy przeważnie układają się w fale, farbowane na lato na blond, kolczyki w uszach i pomalowane usta, pierścionki na palcach
Mama miała jakiś stary aparat magiczny, jeszcze działał. Stworzenie przewodnika po Hogsmeade wymagało z pewnością obrazków dla młodszych podróżników, nawet tych, którzy już bardzo dobrze znali czarodziejską wioskę. Takie dodatkowe zadanie wyznaczyło im kółko IKE, na które Cassie zapisała się od nowego roku, jako już studentka skrycie wiązała swoją przyszłość z zawodem taty, chociaż wydawało się to zbyt ambitne przedsięwzięcie. Na ten moment jednak nie żyła marzeniami, a starannym przyłożeniem się do stworzenia, niesamowitego przewodnika po Hogsmeade, w którym mieszkała już jakiś czas temu i traktowała to miejsce, jak swój własny dom. Przemierzała ulice miasteczka z aparatem, którym pstrykała zdjęcia, wpierw tym znanym miejscom i zabytkom, takim jak Wrzeszcząca Chata czy Opuszczona Wieża. Na Alei Amortencji zatrzymała się, aby uchwycić niezwykłą budowę starych kamienic, które mogły zachwycić swoim stylem. Najbardziej relaksującym się miejscem, a także najciekawszym okazał się park, on z pewnością ukrywał wiele lokacji takich jak pomnik lwa czy rabatkę im. Albusa Dumbledore'a. Wiele było tu obszarów, które szkoda byłoby pominąć, tak więc Cassandra w weekendy przemierzała Hogsmeade i robiła zdjęcia niczym doświadczony fotograf, chociaż z pewnością nie mogła tak o sobie mówić, jej zdjęcia amatorskie nie wyglądały jednak tak najgorzej. Oczywiście, że obrazki w przewodniku z pewnością były ważnym elementem, jednakże jej praca na tym nie mogła się zakończyć. Wybór odpowiedniego pergaminu, okładki czy też zszycie go w profesjonalnym stylu. Nie wyglądał nowocześnie, Cassandra wolała stawiać na klasykę w tych kwestiach. Użyła kilka zaklęć i dodała też minimalnych ozdobników, ale też nie chciała przesadzać, aby nadmiar dekoracji nie odciągał uwagi od głównego przekazu takiego hogsmeadeowego przewodnika. W końcu też treść miała tu istotny wydźwięk. Ten z pewnością informator turystyczny był dla tych, którzy woleli stawiać na czytanie i ładne zdjęcia niż nowoczesne audioprzewodniki, do których obecnie Walker nie miała głowy. Mogłoby się wydawać, że najwięcej czasu zajęły jej zdjęcia, ale to nieprawda. To gromadzenie informacji, a także streszczeniu tekstów do tych istotnych nowinek było bardziej wymagające, a nawet męczące. Musiała przyznać, że zabawa z aparatem sprawiała jej większą frajdę niż to spisywanie żmudnych notatek. Nie mogła przecież zrobić z tego opasłe tomisko, a ładny, zgrabny konkretny przewodnik, który z chęcią otwieraliby nawet doświadczeni turyści Hogsmeade, znający każdy kąt miasteczka. Na okładce zamieściła zdjęcie wioski, aby było wiadomo, jakiego miejsca dotyczy przewodnik. Początek zawierał spis treści, jak i przedstawiał założyciela Hengista z Woodcroft, a także rok. Dalsza część była ciekawsza z masą zdjęć i krótkich, niezbyt długich opisów, aby nikogo nie zanudziły odwiedzane miejsca. Cassandra też postanowiła zawrzeć w nim okolice magicznego miasteczka, opisując, chociażby jezioro Morgany czy wzgórze Lampionów. Zastanawiała się, czy dobrym pomysłem będzie umieszczenie lokalnych restauracji, cukierni czy klubów, z tymi ostatnimi to chyba nie byłby najlepszy pomysł, dlatego postanowiła skupić się na tych miejscach o dłuższych tradycjach i czasie bytowania, takim jak, chociażby restauracja Helgi Hufflepuff. Wbrew nazwie nie założyła ją imienniczka lokalu, a jej daleki kuzyn, o którym Walker postanowiła wspomnieć, siedząc przy piwie kremowym, tworząc właśnie tu ten magiczny przewodnik po Hogsmeade.
Przewodnik po Hogsmeade
Hogsmeade
Wioska została założona po 982 roku przez Hengista z Woodcroft, który umieścił drewnianą tabliczkę przed tą czarodziejską osadą. Przedstawiała ona nazwę wioski, jak i jej populację. To urocze miejsce na każdym rogu ma różnorodne sklepy tak chętnie odwiedzane, zwłaszcza przez uczniów Hogwartu takich jak chociażby Miodowe Królestwo, Sklep Zonka czy Pub pod Trzema Miotłami, gdzie wpadają też nauczyciele na małe piwko kremowe.
Wielce oburzającym jest fakt, jak kuchnia w tymże niemal świętym dla gastroświrów miejscy została sprofanowana przez zły smak oraz obsługę, dającą radę ledwo ogarnąć pierdolnik zaistniały na sali. Wtedy, kiedy oni sami nie wiedzą, co wydają do picia albo jak ma wyglądać finalizacja potraw, które opuszczają kuchnie. Ostatnia wizyta Viego w tym miejscu zakrawała o zwątpienie w magię miejsc do jedzenia w świecie czarodziejów. Dlatego też zwołał swoją rodzinną sektę, aby rozprawić się z niepokojącymi zdarzeniami na zapleczu restauracji wzniesionej na cześć Puchoniej Królowej. Mężczyzna stanął przed magicznym pierdolnikiem, ubrany w czernie, które niemal absorbowały w siebie całe światło od strony Słońca. Podwinął mankiety koszuli do 3/4 długości ramienia po czym rzucił przelotne spojrzenie po rodzeństwie. - Pamiętacie jaki jest plan? - Zapytał bardziej retorycznie niżeli naprawdę miałby się zainteresować czy ich mała sekta potrzebuje czegoś takiego jak plan. Viego ze swoim podłym uśmieszkiem ruszył krokiem godnym Austriackiego Malarza przez piwnicę prowadzącą na zaplecze kuchni (bo zawsze jest taka piwnica, co nie?) i rozdziewiczył kuchnie pierwszym zaklęciem, przyciągając do siebie blachę z czymś, co miało przypominać schab a wyglądało najwyżej jak schab ze smoczych glutów. Blondyn zrobił wymowną minę, kiedy cały zespół kuchenny taksował go wzrokiem. Ten - będąc niewzruszonym - podszedł do wanna be kucharza. - Oddaj zapaskę i wyjdź z tej kuchni - dodał zimnym tonem, którym zawsze karał dzieci, biegające mu pod nogami w rodzinnej kuchni.
Monty Honeycott
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 181cm
C. szczególne : Dziesiątki mało znaczących tatuaży - prawdopodobnie wśród nich jest serduszko z imieniem twojej matki
On tu głównie robił z bodyguarda. Viego był mózgiem operacji, Gwen sercem, a jemu przypadła rola zakazanej mordy, co by w razie jakichkolwiek oporów ze strony samozwańczej grupy kuchcików (z opowieści starszego Honeycotta można było wywnioskować, że łączy ich z tą szlachetną sztuką to, co papier toaletowy łączy z dupą) pokazać im elegancko, gdzie są drzwi i co to znaczy spierdalać, gdzie langustynki zimują. Nikt nie musiał dwa razy powtarzać, ani go namawiać, by się zjawił w kolebce niegdyś afrodyzjaków i doznań kulinarnych, a teraz podobno knajpie, która w szranki mogłaby stanąć najwyżej z kebsem, co w to się go da przełknąć jedynie w okolicach czwartej nad ranem, jednocześnie rzygając w krzaki. — No, dawaj, dawaj, nie czujesz jełopie, że się masło przypala? — ruchem dłoni pogonił osłupiałego amatora, a drugiemu ściągnął z głowy furażerkę, by założyć na swój rudawy łeb. Monty nie byłby Montym, gdyby nie gwizdnął, skupiając na sobie uwagę osłupiałej ekipy odpowiedzialnej bardziej za wyprawianie kabaretów, niż gotowanie, wskazując im palcem drzwi. Dopiero co zerknął na tacę, którą przysunął do siebie Viego, przyglądając się podejrzanie wyglądającemu mięsu. Schab? Schabem to może było kilka wcieleń temu. — Widać, że mrożone gówno. Pokręcił głową z dezaprobatą, bo gdyby świętej pamięci Helga to widziała, to kobita by się jeszcze raz przekręciła i podwójna tragedia byłaby murowana. — Gwen?
Od kiedy nauczyła się chodzić, nie trzeba było jej dwa razy namawiać na psoty. Później, kiedy mózg się jej trochę pomarszczył, nauczyła się tak formować sytuację, by zamiast nazywania jej "psotami", przedstawiać swoje działania jako wyższą konieczność albo finałowe dobro. Kiedy Viego poinformował ich o tym, że Restauracja Helgi to wylęgarnia salmonelli, zapiekło ją w sercu, bo przecież pamiętała jak nastolatką będąc przychodziła tu w weekendy wolne od zadań dodatkowych na pierwsze randki, rozpływając się nad zupą-kremem z plumpek i faszerowanymi konfiturą, pieczonymi jabłkami. Parsknęła na wspomnienie planu, którego oczywiście, że nie mieli, ale Honeycottowie jak dobrze nakręcony, zadbany zegarek, tik-tak, nawet nie wiedząc do końca o co chodzi jeśli już jest zwołanie gangu, wbiegali jak w dym bo taka jest właśnie powinność. Wpadli do kuchni jak inspekcja magi-sanepidu, wprawiając w osłupienie ekipę, którą trudno byłoby obrazić przymiotnikiem "pracującą" w tym przybytku. Zaraz za ostrą i bezlitosną komendą wypierdalania pojawił się, jak zaraz za obelgą pięść, Monty ze swoim darem przekonywania, którego było mu trudno odmówić, tak jak uroku, kryjącego się mimo wszystko w tych szalonych oczach. Obiegła wzrokiem pomieszczenie. - Brudno. - skomentowała - Piekarnik się nie domyka. Cztery z sześciu palników nawet nie są odpalone. - rzuciła z trzaskiem chłoszczyść na stertę naczyń w zlewozmywaku, budząc tym samym chudego nastolatka, który miał nieszczęście robić tu dziś za pomywacza. Klasnęła w dłonie, poganiając i jego do wyjścia, po czym stanęła przy linii wydawczej, by ogarnąć sytuację z zamówieniami i ich kolejnością. - Monty, sprawdź co w ogóle jest dostępne w spiżarni, ile jest szynki reema, steków z kołogonka, ślimaków. Powiedz, czego nie ma i co się nie nadaje, musimy to wykreślić z menu. Viego, potrzebny bulion na uśmiech kudłonia i balsamiczny ocet Harrisona, umiesz go jeszcze odtworzyć? - spojrzała na braci, drugą rękę wystawiając przed twarz kuchcika, który miał czelność podejść do niej z jakimś nadąsanym wyrazem twarzy, jakby chciał ją stąd... wyprosić?- Nie mam czasu, wyjdź.
To, co obecnie się wydarzyło na zapleczu kuchni z perspektywy osoby trzeciej mogło wyglądać jak dominacja wyższego gatunku nad niższym i dobrze - w pewien sposób to się właśnie wydarzyło. Zaś ze strony samego Viego, w kuchni Helgi zaistniała właśnie rodzinna atmosfera, która w miejskich legendach poprawia smak najgorszych potraw. I... To właśnie przyda się temu miejscu - poprawienie najgorszych potraw. Czyli wszystkich. - Ja uczyłem Harrisona robić ten balsamiczny, kiedy ty na chleb mówiłaś pep - cokolwiek z mugolskiego slangu miało to znaczyć, zostało właśnie głośno wypowiedziane. Nie trawiąc czasu na przekomarzanie, Viego podsunął sobie śmietnik i zaczął wyrzucać z kuchennej szafki rzeczy, które albo nie powinny się w niej znajdować albo czas ich świetności minął dwa dni temu. Znalazł akceptowalnie czyste naczynie, aby stworzyć w nim ocet i odsunął od siostry kucharza, który chyba uczuł się kierownikiem zmiany. - Jesteśmy w pracy, jeśli chcesz nam się na coś przydać to biegnij po kierownika sali - polecił, co wydarzyło się niewiarygodnie szybko, blondyn ledwo podał siostrze ocet balsamiczny, kończąc filetowanie trójgłowego sandacza a na kuchnie już wparował wkurzony jegomość. - wydłużasz czas oczekiwania wszystkim gościom o kwadrans, w międzyczasie proponujesz im cydr miodowy - chciał powiedzieć ale, ale ktoś mu nie dał. - Idź, bo im dłużej będą czekać, tym gorzej dla firmy - wyrzucił go za drzwi. - I nie wracaj tu, dopóki nie zawołamy po serwis - polecenia banalne, a jednak mogły kogoś przerosnąć. - Monty, jak u Ciebie na froncie? Wykrzeszemy tam coś na deser? - Krzyknął do brata, który mu gdzieś zaginał po drodze w akcji.
Monty Honeycott
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 181cm
C. szczególne : Dziesiątki mało znaczących tatuaży - prawdopodobnie wśród nich jest serduszko z imieniem twojej matki
Jego buńczuczność nie miała końca. Z jednym wyjątkiem - kiedy był w kuchni z Gwen i Viego, znał swoje miejsce. Inaczej to wyglądało, gdy panoszył się po El Paraíso, nie uznając nawet autorytetu starszego kucharza, popisując się i działając zgodnie ze swoim przekonaniem o nieomylności. Ktoś mógłby uznać go za nadętego ćwoka i, cóż, teoretycznie nie byłoby to dalekie od prawdy. On jednak wolał siebie nazywać wizjonerem. Ale jeśli Gwen mówi, że ma zająć się przeglądaniem spiżarki, to żaden z niego wizjoner, tylko chłopiec na posyłki. A gdy Viego decyduje, że to kwestia deserów przypada jego dłoniom, to odkłada tasak do mięsa i zaczyna główkować, co można karmelizować, co poddawać emulsyfikacji, jak sezonowość ująć w słodyczy i jak ją przełamać, by nie zaserwować na talerzu spodziewanej nudy. Zasalutował, przyjmując rozkazy generała i pułkownika w spranych fartuszkach. Rozejrzał się po zapleczu, które raczej przypominało spiżarkę kogoś, kto miał zryw na zdrowe i własnoręczne robione żarcie, a gdy przyszło co do czego, to i tak cały tydzień na obiad wlatywał McMick (czy jak to chujstwo się nazywało), świadomie ignorując, że szpinak, wepchnięty na tył lodówki, zyskał nóżki, rączki i prawa wyborcze. Podrapał się po brodzie, skanując półki w celu odnalezienia najświeższej z dostaw. — Dobra, mam coś — krzyknął, przykładając dłoń do przyjemnie chłodnej skrzyni, odważnie przebierając w jej zawartości. Wypalona sygnatura na drewnie dobrze zwiastowała, więc odetchnął z ulgą — Winner winner chicken dinner, dobra, mamy wątróbkę z plumpki, na oko z sześćdziesiąt porcji będzie. Widzę też niezły zapas langustynek i to od Thompsona, więc o jakość bym się nie martwił — przyłożył nos do mięsa i zaciągnął się głęboko — o świeżość też nie! Wyrecytował resztę zawartości skrzyni, zebrał z półek lepiej niż gorzej wyglądające warzywa, owoce, strączki, jeszcze nadające się świeże zioła i kosz wciąż jędrnych grzybów i unosząc całość zaklęciem, przetransportował do kuchni, wracając do rodzeństwa.
Parsknęła na słowa Viego: - Tak, Merlina podcierać dupę też uczyłeś. - pokręciła głową. Z ich trójki Vi wydawał się najrozsądniejszym, stonowanym, może nawet i najspokojniejszym, ale z jakiegoś powodu to on zaczynał wszystkie pyskówki, potem dziwiąc się, że się w ogóle wydarzyły, kiedy w swojej głowie już dawno pognał myślami gdzieś dalej. Przebiegła wzrokiem szybko po liście pozostałych dań, ze zdziwieniem zauważając, że wcale niekoniecznie są one tak przestarzałe i tak naprawdę można byłoby z nich wyciosać coś sensownego, o ile ten biedny przybytek miał w ogóle jeszcze jakieś świeże składniki. Podniosła spojrzenie na spiżarnię, z której wydobył się głos Monty'ego. Młodszy brat, w odróżnieniu od Viego, był człowiekiem czynu. Miał też zdolności magiczne ponad swoje zdolności magiczne, bowiem była pewna na dziewięćdziesiątdziewięć procent, że nawet gdyby w tej spiżarni była tylko krowia dupa i kamieni kupa, Monty wyszedłby z niej dumnie niosąc składniki na coś cudownie niespodziewanego. I kilka kiełbasek. - Uuu, langustynki od Thompsona. - westchnęła. Swego czasu zajadali się nimi co weekend, aż się przesyciło, ale przerwa była już na tyle długa, że chyba znów do nich zatęskniła- Dobra, Viego ciepła kuchnia, ja wezmę zimną. Monty? Wolisz wydawkę czy desery? - podniosła na niego spojrzenie znad magicznych kubełków z warzywami, zaczarowanych tak, by trzymać niską temperaturę. Wiedziała, że jej brat specjalizował się w czymś zupełnie innym, ale zawsze chciała dać mu wyzwania. Choćby to były babeczki zamiast pasztecików, lukrowane ciasteczka zamiast porcjowania antrykotu czy gotowanie magicznego karmelu, miast sztukowania świniaka. Miała też wrażenie, że z ich trójki, pomimo tego, że zazwyczaj to po Viego spodziewano się bycia chef de cuisine, to właśnie Monty miał wystarczającą siłę przebicia i stanowczość, by się nie pierdolić w tańcu na wydawce i rzucać talerzami, kiedy będzie taka potrzeba.
Słysząc o wątróbkach w jego głowie pojawiło się już wiele myśli, chociażby czy poza cebulą i jabłkiem znajdzie się w tym przybytku smaku i rozpaczy znajdzie się produkt, który odmieni cały smak prostego dania. Wszak jeśli chodzi o prostotę to na tym właśnie Viego chciał oprzeć cały dzisiejszy serwis. - Znajdziemy coś, co jest przyjazne dla wegetarian? - Zapytał Morty'ego, ale widząc chłopaka, który powrócił z tarczą pełną świeżości kuchennych to nie chciał go już niepotrzebne po spiżarniach ganiać. Zawołał spojrzeniem jednego z podlotków kucharskich, żeby sprawdził stan warzyw i jakiejś alternatyw dla śmietany. Albo może to czas na stworzenie zaklęcia, które wyjmuje laktozę z nabiału? (Wyjebane, że te wątki się nie łączą). - Jesteś naszym ciasteczkiem, Montymerze, bierz desery - zachęcił jedynie, absolutnie nie chcąc mu sugerować, co ma robić. Sam siebie blondyn oddelegował do grilla i patelni, poprawiając rękawy, nakładając rękawiczkę i rzucając na swoje ubranie zaklęcie, które będzie zapobiegać wchłanianiu się tłuszczów i zapachów. - Albo zajmij się wydawką, nakarmimy całą salę a później zaserwujemy im masowo desery. - Zaproponował, aby w międzyczasie wszyscy, wspólnie - na ile czas pozwoli - zajęli się tworzeniem miodownika z najsłynniejszego ich rodzinnego przepisu. Po czym zaczął już od nowa rozgrzewać, tym razem, czyste patelnie, aby zająć się tym, co należało tej kuchni pokazać już dawno temu.
Kiedy dowiedziała się, że jej serdecznie umiłowana już restauracja Helgi Hufflepuff, w której nie tak dawno jak rok temu robiła z braćmi kuchenne rewolucje, ma problemy z ilością towarów - niewiele myśląc zaczęła zastanawiać się nad rozwiązaniem, bo przecież bardzo chciała ich dalej wspierać. Okazało się jednak, że manager, którego zrekrutowali z Montym, miał głowę na karku i by wykorzystać posiadane składniki, jednocześnie znajdując więcej rozwiązań długoterminowych, wymyślił warsztaty kulinarne, na których chętni mogli spróbować stworzyć dowolne danie z posiadanych składników. Ten, komu miało to wyjść najlepiej, mógł poszczycić się daniem w menu sygnowanym swoim nazwiskiem. Ucieszona jak głupia udała się na miejsce warsztatów, starając się wcale nie wyglądać jak jedna z tych Honeycottów, coby nie zniechęcać ludzi - co to za fun brać udział w zawodach, skoro profesjonaliści też brali w nich udział. Nie chciała wygrać, chciała po prostu sobie pogotować. Przed wejściem do kuchni zebrało się już grono osób, okazało się, że można było zdecydować, czy chce się podejść do konkursu w pojedynkę, czy drużynowo i zgłoszeni chętni właśnie dyskutowali o tym, jak się z kim podzielić, czy dobrać w zespoły. Rozejrzała się, biorąc plakietkę z imieniem, które podała przy zapisach - fałszywym, duh - i jako Elisabeth, tako napisane miała na plakietce, którą wpięła w fartuch, rozejrzała się, czy ktokolwiek wygląda w okolicy na zdezorientowanego, bądź w jakikolwiek inny sposób szukającego sensu w tym zamieszaniu. Skoro już tu podstępem próbowała przemycić swoje umiejętności, czemu by komuś nie pomóc? - Jesteś sam? - zapytała czarnowłosego młodzieńca o azjatyckiej urodzie i uśmiechnęła się promieniście jak słońce, po czym zerknęła na jego plakietkę, natychmiast rozpoznając to nazwisko. Musiała uważać!
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Nie mógł w pełni wrócić do pracy, tak jakby tego chciał, ale nie mógł również siedzieć w mieszkaniu. Potrzebował ruszać sie, robić coś, żeby nogi przyzwyczaiły się do chodzenia. Wciąż każdy krok sprawiał mu ból, mimo tego, że podpierał się na kulach. Jednak nawet to nie mogło powstrzymać go przed przyjściem do restauracji Helgi Hufflepuff, gdy usłyszał, że kucharze przeprowadzają coś, co śmiało można było nazwać zawodami. Nie uważał samego siebie za wybitnego kucharza, ale w jego kuchni nic się nie mogło zmarnować, a ostatecznie o to chodziło twórcom wydarzenia - o odnalezienie dodatkowych sposobów na stworzenie dań z nadmiarowego jedzenia. W środku panował jednak większy chaos, przez co Longwei nie czuł się pewien swojego pomysłu, ale i tak oparł kule o siebie i przypiął plakietkę z imieniem i nazwiskiem. Rozglądał się jeszcze po wnętrzu, szukając dla siebie miejsca, kiedy podeszła do niego kobieta, którą widział na urodzinach siostry Ryana - profesor Maxa, znajoma rudowłosej, która istniało prawdopodobieństwo, że podtruła babeczki. Ciekawy zbieg okoliczności… - Tak, dopiero przyszedłem i szukam teraz, gdzie stanąć - odpowiedział uprzejmie z łagodnym uśmiechem. - Zastanawiam się, czy ściągnęli tym wydarzeniem samych zawodowców, czy również pasjonatów kuchni, jak ja - dodał jeszcze, gestem omiatając zebranych, a gdy dano sygnał, aby uczestnicy zajęli swoje stanowiska, spojrzał pytająco na kobietę, nie będąc pewnym, czy chciała z nim pracować, czy po prostu uprzejmie zagadywała.
Przyglądała się chwile nieznajomemu z uśmiechem, zupełnie nie rozpoznając jego twarzy z imprezy, może dlatego, że była tam stanowczo gorsza bieda, nad którą musiała zapanować, jak na przykład powstrzymanie przyjaciółki i jubilatki by się wzajemnie nie pozabijały. Uniosła z lekkim zmartwieniem brwi, widząc, że się biedny męczy o kulach, ale też nie chciała nad nim załamywać rąk, bo to było zupełnie nie w jej stylu. Była człowiekiem lubującym się raczej w dopingowaniu szybkiego powrotu do zdrowia, niż w głaskaniu po głowie i szkodowaniu nad cudzym nieszczęściem. - Oj tam zaraz zawodowców. - machnęła ręką ze śmiechem i rozejrzała się - Chodźmy tam. Będzie najbliżej do spiżarni. - podpowiedziała, wskazując stanowisko na uboczu. W końcu - wiedziała gdzie tu jest spiżarnia. Raptem parę miesięcy wcześniej robiła tu rewolucje z Montym i Viego. - Przyszedłeś z jakimś pomysłem, czy tak o? - zainteresowała się. Wprawdzie jeszcze nie wiedzieli z jakimi składnikami przyjdzie im się zmierzyć, ale zdążyła już podsłuchać od kilku uczestników, że jedni planowali tworzyć deser, inni myśleli o pieczystym, a każdy celował w danie, które zachwyci jury a później stanie się perłą w menu restauracji. - Czytałam w Gotowaniu od kuchni, że największy problem jest z półproduktami pochodzenia odzwierzęcego i wszystkim, co sfermentowane. Z jakiegoś powodu wróżkowy pył poważnie zachwiał procesami rozpadowymi i gnilnymi przetworzonych składników, sprawiając, że strasznie szybko się psują. - rozgadała się o artykule, z którego poza narzekaniem nieszczególnie wiele wynikało - Myślę, że dobrze będzie wymyślić nieduże danie, które będzie można sprzedawać tanio w dużych ilościach... - potarła się po brodzie, kiedy dotarli na swoje stanowisko i rozejrzała po przyrządach i wyposażeniu, które mieli do użytku.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Uśmiechnął się lekko, samymi kącikami ust, kiedy zbyła śmiechem jego komentarz o zawodowcach. Czyli miał rację i było ich tu kilkoro… To jednak nie wystarczało, żeby zniechęcić Weia, który przyszedł, żeby zaproponować coś od siebie, ale również czegoś się nauczyć. Nie był wprawnym kucharzem, ale lubił gotować i robił to od dłuższego czasu. Teraz nawet krążył w jego głowie pewien pomysł, ale potrzebował czasu oraz zdrowia, aby robić cokolwiek w tym kierunku. Póki co skupiał się na tu i teraz, idąc za kobietą w stronę stanowiska, które zgodnie z jej słowami, znajdowało się blisko spiżarni. Czyżby gotowała już tutaj wcześniej? - Trudno przyjść z pomysłem, gdy nie wiadomo, jakie składniki najbardziej zostają. Mógłbym powiedzieć, że rybę, która została, a jest już przygotowana, można poddać dodatkowej obróbce z octem, tworząc z niej kiszonki, ale jeśli w danej restauracji akurat z rybami nie ma problemu… – odpowiedział nieco filozoficznym tonem, zajmując miejsce i oparł kule o stolik tak, aby nie przeszkadzały w gotowaniu. - W takim wypadku rzeczywiście kiszone warzywa, czy mięso wydaje się dobrym pomysłem. Choć nie jest powiedziane, że każdemu mogłoby odpowiadać smakowo… A ty? Masz już pomysł? – zapytał, zakładając fartuch, wyraźnie zastanawiając się, nad tym co można było przygotować, aby sprzedawało się dość łatwo. – Jeszcze pierożki różnego rodzaju, sięgając do tradycji kulinarnych z różnych zakątków świata. Można je zapiec, podsmażyć, ugotować i stanowią dobrą przystawkę do wielu dań… – dodał jeszcze, próbując udawać, że nie czuje, jak zaczerwieniły mu się uszy przy wspomnieniach związanych z pierogami. Nie było to miejsce na dziwne wspomnienia, musiał skupić się na pokazaniu czegoś, co rzeczywiście restauracja Helgi Hufflepuff mogłaby wykorzystać.
- Naprawdę? - zdziwiła się szczerze, bo miała wrażenie, że w swojej głowie co chwilę miała jakiś pomysł. Dziś przyszła, bo chciała zrobić coś na słodko i jej pomysły krążyły wokół tej koncepcji deserów z recyklingu.- Może masz rację, ja za szybko myślę czasem. - przyznała, uśmiechając się, bo to była w sumie była szczera prawda, także klarowanie się jakiegokolwiek pomysłu było wyzwaniem. Może dlatego zaczynała o nich myśleć wcześniej? Rozejrzała się po blacie, by rozeznać się w tym, jakie mają narzędzia pracy, ale kiwała głową, słuchając z uwagą jego propozycji: - Myślę, że pierożki to super rozwiązanie, mogą być faszerowane czymkolwiek, nawet kiszonymi warzywami czy rybą. - przyznała mu rację, zupełnie przegapiając jego czerwone uszy i nic nie wiedząc o tym, jaki to wstydliwy temat, gadała, zaglądając do półek pod blatem - I mają długą trwałość, można je też wygodnie mrozić... - gdybała sobie pod nosem. Podniosła głowę, wystawiając ją nad blat, kiedy organizatorzy konkursu przywołali ze spiżarni kilka skrzynek i na każdym z blatów wylądowała jedna, zawierająca poszczególne składniki, z których mieli dziś stworzyć swoje popisowe danie. Oczywiście dostęp do spiżarni był otwarty, by dobrać dodatki i przyprawy, jednak królem dania miały być te rzeczy, które znajdowały się w tajemniczych, drewnianych skrzynkach. - Otwieramy? - zapytała z uśmiechem, jednocześnie gotowa wziąć na siebie większość noszenia przynoszenia i otwierania, by było mu wygodniej. Odpowiadała jej każda rola w kuchni, nawet kuchcika-pomocnika.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Uśmiechał się przez cały czas łagodnie, spoglądając na kobietę i słuchając tego co mówiła i w jaki sposób wyrażała się o gotowaniu. Miał przed sobą kogoś, kto zawodowo zajmował się kulinariami i był tego absolutnie pewien, choć imię i nazwisko z plakietki nie mówiło mu wiele. Być może z tego powodu czuł się miło, kiedy potwierdziła, że pomysł z pierożkami nie był taki zły. Huang nie raz doceniał ich wszechstronność, kiedy zostawało mu jedzenie i było go zbyt mało, aby odgrzać obiad. Robił wówczas niewiele ciasta, kleił pierożki i poddawał je dodatkowej obróbce, pakując później do pojemników na następny dzień do pracy. - Same superlatywy, prawda? Podobnie jest z ryżowymi kanapkami, ale nie wszystko polecałbym łączyć z ryżem - dodał jeszcze, nim organizatorzy konkursu przywołali ze spiżarni skrzynki i jedna z nich wylądowała na ich blacie. Longwei złapał różdżkę w dłoń, gotów zabierać się od razu do przygotowywania dania, choć wciąż nie był pewien co. Czuł za to cień ekscytacji na myśl, że mają zwyczajnie gotować z czegoś, czego nie znają. - Otwieramy - zgodził się i zwyczajnie sięgnął do skrzyni. Choć poruszał się chwilowo jeszcze o kulach, nie zamierzał pozwalać, aby Elisabeth wyręczała go ze wszystkiego. Ledwie uchylili wieka i Longwei zmarszczył brwi, czując zapach jedzenia, które zdecydowanie nie było jeszcze zepsute, ale było… bardzo dojrzałe. Zajrzał do środka dostrzegając trochę sera, nieco warzyw, które wyraźnie rozmiękły, a także rzeczywiście różne kawałki mięsa. - No dobrze, partnerko w kuchennej zbrodni - jaki masz plan, czy łączymy z pierożkami, bo widzę tu kilka składników, które na pewno pasowałyby do siebie i tworzyły ciekawe smaki, czy chciałabyś coś innego spróbować, o czym pomyślałaś wcześniej? - zapytał kobiety, uśmiechając się lekko i zaczął ostrożnie, przy pomocy zaklęć, wyjmować ze środka skrzyni kolejne składniki.
Zgodziła się z nim bez cienia wątpliwości. Były takie dania, które pozwalały z kilku garstek resztek zrobić coś nowego i wcale pysznego. Uśmiechnęła się szerzej na wspomnienie onigiri, bo miała w młodości taki okres, kiedy próbowała w ryż wciskać wszystko, od marynowanych żółtek po truskawki. Porozstawiała parę garnuszków, patelnię, wyjęła małe miseczki, żeby móc w nie posegregować jakieś półprodukty, posiekane warzywka i tym podobne, ale kiedy tylko padła decyzja o otwieraniu to z ciekawością dziecka na boże narodzenie zajrzała do środka. - Ooo... - zainteresowała się. Niektóre z warzyw i owoców były na skraju przydatności, ale był też całkiem ładny bubol, dwie polędwiczki jackelope, a w puszce marynowane różowe brzoskwinie. Zaczęła wyciągać rzeczy i obwąchiwać je jak pies, przyglądając się im z bliska, ściskając lekko - Papryki już nie mają chrupkości, ale to lepiej, redukuje je na jakiś sos... - mamrotała do siebie, nim nie zadał pytania. Podniosła na niego częściowo nieobecne spojrzenie - Hm? A. No tak! Myślę, że pierożki będą naszym królem, a ja mu dorobię trochę straży przybocznej, jak sądzisz? - zaproponowała- Przyniosę mąkę ryżową i ocet, tylko musisz mi powiedzieć, jakich jeszcze na pierwszy rzut oka składników będziesz potrzebował. - powiedziała, oglądając się przez ramię czy okupacja spiżarni już się zaczęła, by zaraz wrócić uwagą do stolika. - Chciałabym zrobić jakieś sosy i może sałatkę. Z tych owoców można by zrobić kompot albo galaretkę na deser, a jak nie przydadzą Ci się polędwiczki, to bym je upiekła na przekąskę. Co Ty na to? - zainteresowała się. Nie wiedziała, czy preferował zrobić pierożki z warzywami, mięsem czy rybą, czy może kombinacją powyższych, więc chciała, by pierwszy wybrał swoje główne składniki.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Huang również spojrzał w stronę spiżarni, dostrzegając, że powoli niektórzy uczestnicy zaczynali tam się kierować, inni z kolei wciąż wpatrywali się w zawartości skrzynek. Zastanawiał się, czy wszyscy dostali dokładnie to samo, czy jednak skrzynki różniły się od siebie znacząco. Nie był pewien, w jaki sposób całość będzie oceniania, ale też nie przyszedł po wygraną, a po doświadczenie, zabawę i oderwanie myśli od własnych problemów. - Z pewnością sos sojowy, jeśli tylko mają, ostre przyprawy, a resztę wykorzystam z tego, co tu jest… Może jeszcze jajka, jakbyś mogła przynieść – dodał, uśmiechając się z wdzięcznością do kobiety. Z pewnością nie byłby w stanie przynieść produktów, kiedy chodząc musiał się podpierać. Jednak stojąc nieruchomo przy stole potrafił bez kul, więc swobodnie odłożył je kawałek dalej, aby nie zawadzały i zaczął wyciągać na blat ryby. - Weź spokojnie te polędwiczki. Ja przygarnę ryby i trochę ziół, które choć podwiędłe, dodadzą smaku – odpowiedział, kiedy już ustalili co ostatecznie będą przygotowywać. Uśmiechał się przy tym cały czas, przyglądając się plumpkom i łososiowi. – Mogę z łososia przygotować farsz do pierożków, a plumpki wykorzystać do bulionu, jeszcze nie przekroczyły terminu zdatności, więc bulion będzie smaczny – mówił do Elisabeth, choć brzmiało to tak, jakby kierował słowa bardziej do siebie. Zaraz jednak spojrzał na kobietę z wyrazem ekscytacji w spojrzeniu, jaka cechowała wszystkich pasjonatów kulinariów, gdy mogli w pełni oddać się tworzeniu nowych, ciekawych połączeń. - Jestem przekonany, że nasze dzieła będą jednymi z ciekawszych – dodał jeszcze, z całkowitym przekonaniem w swoim głosie. Zaraz też zabrał się za przygotowywanie ryb, obierając je ze skóry, filetując i drobno siekając łososia, zaś plumpki dokładnie wyczyścił, sprawdzając raz jeszcze, czy na pewno nadawała się do zupy.
Była jak rączy koń wyścigowy, gotowa w boksach startowych, by tylko dał znać, jakich potrzebuje składników. Nie to, żeby jakoś szczególnie planowała o składniki walczyć do krwi, ale w razie co - była na to gotowa. Pokiwała głową, zapamiętując, czego potrzebował i udała się prędko do spiżarni, by tam poznajdować i sos sojowy, przyprawy, ocet ryżowy i jajka, które zaklęciem posłała na ich stanowisko, samej jeszcze kręcąc się w poszukiwaniu ciemnego cukru i buraczków, którymi chciała zabarwić ciasto na ładny kolor. Różowy. Bo lubiła różowy. Wróciła z kolejnym naręczem składników, przez co ich stolik zaczynał robić się naprawdę pełen dobrodziejstw. Przyglądała się jego uśmiechowi, bo zawsze, od dziecka, cieszyło ją, jak ktoś był szczęśliwy przy gotowaniu. Kojarzyło się to jej z domem i ciepłem domowego ogniska - zawsze w rezydencji wszyscy bardzo współpracowali w kuchni i to była ich mała, rodzinna przyjemność. Chciała zapytać, czy w jego kulturze, w jego domu również spędzano dużo czasu w kuchni, ale miała wrażenie, że to jednak jeszcze zbyt młoda znajomość na tak prywatne wynurzenia. - W porządku, to zrobię przekąskę i sosy. - kiwnęła głową, biorąc się jednak najpierw za owoce, by przygotować je na kompot, wszak musiały się dość solidnie wygotować, by był on najsmaczniejszy. Zaśmiała się i nachyliła nieco w jego stronę, zerkając na pozostałe stoliki - Jestem pewna, że masz rację. - szepnęła, oceniając dość klasyczne podejście pozostałych uczestników, przy których stolikach można było zastać zwyczajne, tłuczone ziemniaki, czy rybę w panierce i frytki, w tak angielskim wydaniu fish'n'chips. Zabrali się za robotę, starała się nie podchodzić mu pod ręce, nastawiwszy kompot, rozdrobniła warzywa, które w różnej kolejności podsmażała, mieszając z różnymi przyprawami, by zalać lekkim bulionem, a potem powoli znów redukować, coby sos miał odpowiednią konsystencję. Polędwiczki, po szybkim peklowaniu i nakłuwaniu widelcem wylądowały w piecu, a ona co jakiś czas podglądała, co robił jej kompan, z nadzieją, że może podejrzy coś ciekawego, jakieś jego osobiste triki, bowiem przecież kuchnia to nauka na całe życie.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Odpowiadał mu podział zadań, jaki ostatecznie przyjęli. Uśmiech nie schodził z jego twarzy, kiedy zaczynał przygotowywać farsz do pierogów, starając się wykorzystać jak najwięcej z tego, o mieli. Mimo wszystko nie sądził, aby naprawdę były takie problemy z nadmiarowymi składnikami, ale nie wykluczał, że mógł się mylić. Zaśmiał się cicho, czując że mimo wszystko rumieniec zaczął pokrywać jego uszy, gdy tylko dotarło do niego, że mimo wszystko naśmiewał się z podejścia przy innych stolikach. Powinien brać pod uwagę, że ich propozycje mogły nie spodobać się oceniającym, ale chwilowo nie przejmował się tym. Skupił się na odprawianiu farszu, wpierw w misce próbując odtworzyć z dostępnych przypraw pasty, jakich zwykle używano u niego w domu. Kiedy miał pewność, że miał już gotowe, zabrał się za przyprawianie farszu, który ostatecznie skosztował, zaraz sięgając po czysta łyżkę, aby dać do spróbowania swojej partnerce w konkursie. Po tym przyszła pora na tworzenie pierożków, które zwijał w niewielkie sakiewki. Początkowo miał inny plan na nie, ale uznał, że w takiej formie będą bardziej zachęcały do skosztowania. Robił je również niewielkie, idealne do włożenia na raz do ust, w więc odpowiednie dla tych, co w biegu zamawiają jedzenie i chcą dostać coś, z czym mogą biec dalej. - Z ciekawości, w domu jak gotujesz, zostają ci podobnie jak tutaj jakieś resztki? Jeśli tak, to jak sobie z nimi radzisz? Podobnie do tego, co teraz próbujemy zrobić, czy w domu stosujesz inne sposoby radzenia sobie z rzeczami, które nie wytrzymują na chłodnych półkach? - zapytał, lepiąc kolejne pierożki, dogaldajac bulionu, który powoli zaczynał sie gotować.
Poszatkowała owoce, starając się wykroić z tych przejrzałych wszelkie cząstki, które mogłyby nadać kompotowi goryczy i wydrążywszy wszystkie pestki, posłała je do garnka, który napełniła wodą. Po pierwszym zagotowaniu dodała do wywaru nieco goździka, gałki muszkatołowej, szczodrą ilość cukru i nasionka z laski wanilii. - To zależy z czego. Staram się gotować tak, żeby wykorzystać wszystko, włącznie z obierkami, które można odpowiednim zaklęciem wysuszyć na całkiem apetyczne i zdrowe chipsy. - odpowiedziała, miksując wcześniej zblanszowane na patelni warzywa i wąchając wszystko po kolei, by wyczuć, czy był to aromat bardziej kwasowy, czy może na słodko. Przyjęła od niego łyżkę z farszem i popróbowała z namysłem, by zaraz uśmiechnąć się promiennie - Pyszne! Skąd ta ostra nutka? Nasiona papryczki? Czy pieprz... - zamyśliła się, skupiając na smakach tańczących jej chwilę w ustach- U mnie w domu dużo jemy. Moja rodzina jest duża i rzadko mamy jakieś niedojedzone resztki. - przyznała- Poza tym czasami gotujemy nawet więcej, bo dziadek lubi, jak jego pracownicy mają dobry, ciepły posiłek w ciągu dnia. - przypomniało się jej o tradycji w Fabryce Łakoci, która była dla niej czymś tak normalnym, że początkowo w ogóle nie pomyślała o tym, jako o sposobie uniknięcia marnowania jedzenia. Wzięła jeden z ciastowych krążków i obserwując jak Longwei sprawnie je zaklejał, zaczęła kopiować jego ruchy, by również ich trochę przygotować. Przy gotowaniu czas płynął szybciej i jakoś tak swobodniej, nim się obejrzeli, pierożki już pięknie parowały na parze, kompot pysznił się z krążącymi w nim cząstkami owoców w jednym z pękatych dzbanków, frytki z polędwiczek rumieniły się przy sosach, a sama Gwen była bardzo zaabsorbowana podpytywaniem Wei'a o sekrety tego, jak pracował w kuchni. Ostatecznie jednak przyszła pora na werdykt i choć jak wszyscy oczekiwali go, by poczuć się w jakimś stopniu docenieni, tak wydawało się jej, że zarówno ona jak i jej kompan nieszczególnie przejmowali się wynikiem, biorąc całe to doświadczenie jako przygodę.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Kiedy kobieta walczyła ze swoimi dodatkami do pierogów, Wei skupiał się na przyprawieniu farszu oraz przygotowaniu ciasta. W tym samym czasie doprawiał do końca bulion z plumpek, ciesząc się jego aromatem. Robił to, co lubił i nie przejmował się, że składniki nie były najlepszej jakości, skoro jedzenie wychodziło odpowiednie. Fakt, że nieco pracował przyprawami i pastą, jaką zrobił do farszu, ale wciąż chodziło o smak. Wiedział, że nic z tego nie zaszkodzi nikomu i to również było czymś ważnym. Uśmiechnął się lekko pod nosem, kiedy kobieta skosztowała farszu i wyraźnie była zadowolona z jego smaku. - Papryczka. Nie korzystam często z pieprzu, a zwykle używam past do doprawiania, które często wcześniej sam przygotowuję. Papryczki mają ciekawszy smak, z kolei pieprz… Nie kupuje mnie, choć też chodzi o to, że nie jadam tak wiele ostrych dań. Papryczkami można coś łagodnie podkreślić, zaś pieprz sprawia, że dania są dla mnie za ciężkie. Przyzwyczajenie – odpowiedział dość obszernie, wracając do lepienia pierogów, robiąc to coraz szybciej, coraz sprawniej. Kiedy jeszcze jego partnerka zabrała się za lepienie pierogów wszystko poszło o wiele szybciej i nim się obejrzał, nadszedł koniec konkursu, a na ich stole stały przygotowane wszystkie przystawki. Wynik nie miał dla niego znaczenia, choć i tak czuł zadowolenie, kiedy ich praca została pochwalona. Widział zaskoczenie na twarzy kucharzy, gdy słyszeli o pierogach z farszem z ryby, ale ostatecznie smak obronił się sam. Jakikolwiek był zamysł przygotowujący to wydarzenie, zdecydowanie znaleziono kilka pomysłów na poradzenie sobie z nadmiarowymi składnikami, które straciły już pierwszą świeżość. Po zakończeniu nie pozostało nic więcej jak podziękować Elizabeth za pomoc i doświadczenie, jakie pomogła mu zdobyć, po czym pożegnać się i każde z nich odeszło w swoją stronę, nieświadome, że jeszcze przyjdzie im się spotkać.