Największy pub na ulicy Tojadowej. To tutaj przychodzą czarodzieje po ciężkim dniu pracy, jak i Ci po prostu spragnieni odrobiny rozrywki. Pub posiada kilka mniejszych sal, w jednej z nich znajduje się nawet niewielka scena przygotowana na drobne występy. Bar jest zawsze dobrze zaopatrzony i można dostac tu przeróżne rodzaje alkoholi, od magicznej ognistej whisky, poprzez zapożyczony od mugoli zwykły gin.
Woda Goździkowa Piwo kremowe Sok Dyniowy Kłębolot Ajerkoniak Absynt Dymiące Piwo Simisona Smocza Krew Boddingtons Pub Ale Beetle Berry Whiskey Ognista Whisky Grzane wino z korzeniami i koglem−moglem Rum porzeczkowy Wino skrzatów Sherry Rdestowy Miód Łzy Morgany le Fay Tuică
To była przyjemna odmiana. Nie było nieznośnych ludzi reklamujących zniszczone instrumenty, które tak naprawdę sami uszkodzili czy niezdecydowanych na kolor gitary dziesięciolatków. Nie było też echa roznoszącego się z każdym krokiem po wysokich, zamkowych korytarzach, szepczących portretów i zaciekawionych spojrzeń, które często kierowali uczniowie w stronę nazbyt ambitnej prefekt Slytherinu. Mogła być anonimowa, cieszyć się drinkiem, piwem czy czymkolwiek innych bez krytycznych spojrzeń, czy marudzenia, że o siebie nie dba. Że wpada w alkoholizm. Tak, jakby wydarzyło się to nagle, a było przecież zjawiskiem stopniowo pochłaniającym jej osobę, niczym jakaś choroba. To było głupie, a jednak było jej łatwiej sprostać wszystkim wymaganiom, nawet tym swoim. Gdy brązowe ślepia napotkały spojrzenie mężczyzny, którego piwo świdrowała wzrokiem, posłała mu zaczepny uśmiech i delikatne wzruszenie ramionami, a w młodych oczach na próżno było szukać cienia skruchy. Obserwowała jego ruchy nieco zaskoczona śmiałością i brakiem jakiegoś komentarza, które zwykle słyszała. Ludzie nie byli fanami osób przesadnie bezpośrednich czy szczerych, a właścicielka marchewkowych włosów niewątpliwie taka była. Kiwnęła głową, wskazując dłonią miejsce obok siebie. - Śmiało. Odparła równie pogodnie, nawet nieco ucieszona z perspektywy towarzystwa do piwa, bo gdyby znów skończyła w asyście barmana, nie mogłaby się tak więcej tu pokazać. Troszkę jednak wstyd. Wyprostowała się, przekręcając nieco krzesło na bok, aby wygodniej było konwersować. Była dobrze wychowana pomimo śmiałości do procentów, ojciec zawsze powtarzał, że kontakt wzrokowy i mowa ciała są bardzo ważne do okazywania innym szacunku. Chcąc czy nie, bycie czarownicą ze starego rodu zobowiązywało. Złapała też za butelkę piwa podaną przez zajmującego się szynkiem mężczyznę i powąchała. Mocne. Chmiel uderzył w jej nozdrza, a ona zaraz wysunęła dłoń z trunkiem i stuknęła w piwo blondyna. Wydała z siebie ciche "hmm" na jego słowa, marszcząc nieco brwi i nos, przekręcając głowę na bok, jakby niezbyt rozumiała, o co mu chodzi. Dopiero widok odznaki sprawiał, że roześmiała się cicho i kiwnęła głową, odkładając na swój napój na drewniany blat. - Oczywiście. Jejku, wiedziałam, że mój wzrost odejmuje mi lat, ale aż tak młodo wyglądam? Tylko cśśś, nie wydaj mnie. Ojciec by mnie zabił, że szlajam się po pubach w środku tygodnia. - zaczęła pół żartem — pół serio, wyobrażając sobie reakcję Papy Lanceleya. Aż ją dreszcz przeszedł. Sięgnęła jednak do torebki i wyjęła swój magiczny kijek, do którego była szczerze przywiązana. Zaskakujące, że ludzie tacy jak on jeszcze istnieli. Niewielu przejmowało się prawem i sprawdzaniem wieku po godzinach. Podała mu swoją różdżkę, odwieszając torbę i znów zakładając nogę na nogę, upijając nieco piwa.- Pewnie już wiesz, jak mam na imię i nie muszę się przedstawiać, bo patyk wyśpiewał wszystko. Wystarczy Nessa. Dodała jeszcze dla pewności, bo naprawdę nie lubiła formalnych zwrotów przy butli w pubie. Wprowadzało to jakieś dziwne napięcie i atmosferę. Gdy barman podał jej kawę, posłała mu krótki uśmiech i przelotne spojrzenie, dziękując jeszcze za tak szybkie dostarczenie zamówienia. - Mam nadzieję, że już po pracy i nie muszę obawiać się jakichś akcji rodem z książek? No wiesz, wpadną Ci źli i będziemy rzucać zaklęciami. - zapytała z ciekawością, przenosząc spojrzenie na swojego towarzysza. Widać było, że otwarte i optymistyczne z niej stworzenie, pozbawione jakichkolwiek uprzedzeń czy oceniania z góry. Punkt dla niego, bo wybrane przez niego piwo było naprawdę smaczne. Cierpkość doskonale przełamywała się z goryczką chmielu, a jednak było w nim coś słodszego.
Ucieszył się kiedy spełniła jego prośbę i podała swoją różdżkę. Pokręcił nią i pstryknął palcami bezróżdżkowo rzucając zaklęcie identyfikujące. Odczytał wszystkie ukazane dane, odhaczył różdżkę i oddał ją właścicielce. -Dziękuje, jesteś czysta. Mmmm, bardziej sugerowałem się stylem bycia. Myślałem, że Twoja postawa jest wyzywająca by ukryć pod nią młodszy wiek, ale Ty po prostu taka jesteś. Wzruszył ramionami sam do siebie i przyjrzał się jeszcze raz Nessie. Jej aura była bardzo wyraźna, sytuacja niecodzienna w przypadku nastolatek. Siedząca obok niego dziewczyna była pewna siebie, albo przynajmniej taka chciała być. Gdyby mógł odczytywać intencje i wewnętrzne problemy poradziłby wizytę u magomedyka, a tak to z czystym sumieniem patrzył jak pije piwo. Cóż więcej mogło go teraz obchodzić skoro nie łamała prawa swoją bytnością tutaj? Dać mandat za samotne spędzanie wieczoru w Londynie a nie w Pokoju Wspólnym pełnym wrzeszczących dzieciaków? Doskonale pamiętał co czuł próbując się skupić nad czymś, mając dookoła siebie zoo. Mimo wszystko tęsknił za czasami szkolnymi, wtedy wszystko wydawało się takie proste i niewinne... -Oh, pewno to źle zabrzmiało, moja myśl była komplementem. Bardzo rzadko spotykam osoby które nie udają kim są, tylko żyją tak jak ich stworzono. Skoro taka Twoja wola, to niech tak będzie, Nesso. Na wstęp podarowałaś sobie mówienie mi "per pan", to też mów do mnie po imieniu. Thomas, miło mi. Przez ułamek sekundy zamierzał wziąć jej rękę i pocałować w kostki jak wymagała etyka w przypadku wysoko urodzonych dam. Biorąc pod uwagę sytuacji i warunki w których się znajdowali zadowolił się skinieniem głową. Trzeba też przyznać, że na moment został rozbrojony przez szczerość i otwartość Nessy podchodzącą bardzo blisko bezczelności. Był bardzo ciekawy, czy do nauczycieli też mówi po imieniu. Jemu akurat to nie przeszkadzało, nie uznawał tytułów czy pozycjonowania, tak samo traktując biedaka spod mostu i bogacza, ale szanowany profesor Hogwartu uczący już x lat mógł mieć inne podejście. -Za minutę wpadnie tutaj banda czarnoksiężników przed którymi mężnie będę Ciebie bronił. Powalę połowę, oberwę zaklęciem ale przeżyje, następnie wykonamy taktyczny odwrót drzwiami, wsiądziemy na podstawiony motor i uciekniemy biorąc po drodze udział w dzikim pościgu. Opowiedział to wszystko bardzo poważnym tonem i z kamienną twarzą. Pomimo to widać było, że robi sobie jaja i nie ma w jego słowach krzty prawdy. Upił parę łyków piwa wpatrując się w wystrój barku. Zastanawiał się nad ognistą whisky i powrotem do domu całkowicie nawalonym. Coś z tyłu głowy podpowiadało mu, że powinien dać dobry przykład uczennicy i przestać pić, ale...coś czuł, że i tak prędzej ona się spije niż on. -Każdy potrzebuje chwili odpoczynku, nie da się zapieprzać na okrągło bo to mocno siada na psychikę. Moi współpracownicy grają w golfa, czytają książki, a ja chodzę na wieczorki kabaretowe które dziś odwołano. A Ty dlaczego postanowiłaś przyjść się napić w samotności a nie spędzić czas z koleżankami na plokach?
Nie miała nic do ukrycia, nigdy nawet nie złamała prawa i chyba szkolnego regulaminu. Pomimo tego, że miała silny i temperamenty charakter, ojciec skutecznie wmówił jej postępowanie zgodnie z zasadami. Kiwnęła głową, biorąc od niego różdżkę z czarnego orzecha, którego rdzeniem był język żmijoptaka. Zawiesiła na nim wzrok, stukając paznokciami w szklaną butelkę. Czerwone, zadbane — idealnie pasowały do eleganckiego stroju. Krótkie, czarne spodenki miały wyższy stan, zapinane były na rząd złotych guzików. W nie wpuszczona była prześwitująca na rękawach koszula, równie czarna, na kołnierzyku posiadająca delikatne zdobienia. Do tego standardowo miała obcasy, coby dodać sobie trochę centymetrów. Miedziane włosy okalały ramiona i plecy, ciągnąc się w dół subtelnie wijącymi się kaskadami. - Ocena książki po okładce to błąd, podobnie jest z ludźmi. Oczywiście, nie wszyscy są uczciwy, jednak wierzę w to, że każdy ma jakiś powód do takiego czy innego postępowania. Mam to uznać za komplement? -odparła rozbawiona, wzruszając delikatnie ramionami. Wsunęła patyk do torebki, zapinając zamek. Upiła nieco piwo, przesuwając leniwie spojrzeniem po barze, ludzkich twarzach. Na szczęście, nikogo znajomego nie było i nie musiała się niczym przejmować, chociaż i tak bardzo okazjonalnie to robiła. Właściwie to wcale, dopóki nie została prefektem. Już miała kontynuować, kiedy odezwał się pierwszy, na co pokiwała przecząco głową, ostentacyjnie machając dłonią. Nie była typem przejmującego się człowieka, zwłaszcza że jeśli opinia wyrażona nawet surowo, była prawdziwą. Znała siebie i swoje wady, podejrzewała, jak mogli odbierać ją obcy. Karmelowe ślepia przesunęły po sylwetce mężczyzny, lustrując go znów odrobinę bezczelnie, jakby próbowała dostrzec coś jeszcze. Wielu nie zdawało sobie sprawy, jak wiele mówiły drobne zmiany na twarzy czy w sposobie spojrzenia. - To prawda, niestety. Nie rozumiem, dlaczego większość chce się dostosować do szarej, nudnej masy i utracić swój unikalny kolor. A Ty? Masz swój kolor? Wyrzekanie się siebie samego jest opłakane w skutkach. Thomas, miło mi.- powiedziała z zaciekawieniem w głosie, nie uciekając nigdzie spojrzeniem. Ruchem dłoni odsunęła włosy na plecy i już miała napić się piwa, gdy uderzył w nią zapach kawy. Odstawiła butelkę, przysuwając do siebie filiżankę i łapiąc głębiej powietrze, uśmiechnęła się pod nosem. Sam zapach wystarczył, aby nieco uzależniony od kofeiny organizm zaczął wariować. Tak to już jednak było, gdy miało się problemy ze snem, a brakowało doby na wypełnienie wszystkich swoich obowiązków. Faktycznie, mogła zadziwiać. Thomas jednak nie wyglądał na kogoś, kto specjalnie przejąłby się zbyt mocnym charakterem jakieś gówniary, więc Lanceleyówna nie zawracała sobie tym głowy. Oczywiście dla nauczycieli była bardziej pokorna, znała swoje miejsce — jednak również potrafiła dyskutować, zawsze jednak pamiętając o szacunku. Na jego słowa zmarszczyła brwi i nos, śmiejąc się pod nosem i kiwając głową. Łyk ciemnej kawy sprawił, że po ciele przebiegł jej dreszcz. - Brzmi świetnie, zawłaszcza wzmianka z motorem. Wchodzę w to. Tylko mi nie oberwij czymś krytycznym, bo uzdrawianie nie jest jeszcze moim największym talentem magicznym, okej? Nie chciałabym mieć młodego aurora na sumieniu. -szepnęła niby to konspiracyjnie, puszczając mu oczko. Dobrze, że potrafił się śmiać i żartować, a nie był sztywnym pracownikiem ministerstwa, których tak często widywała na przyjęciach organizowanych przez jej rodziców. Na szczęście Nessa miała mocną głowę, mieli więc naprawdę wiele czasu i butelek piwa przed sobą, zanim chociażby w głowie się jej zacznie kręcić. Podniosła spojrzenie na jego twarz, wolną dłoń kładąc na swoich nogach, a w drugiej kołysząc filiżanką. - Golf wydaje się dość nudny, jednak każdy ma swoje zainteresowania. - zaczęła po chwili namysłu, bo nigdy fanem tego sportu nie była. -A więc przypadek! Tobie odwołali kabaret, a ja musiałam dłużej zostać w pracy i mogłam pozwolić sobie na późniejsze wrócenie do zamku, bo jutro dopiero na popołudnie zajęcia. Noc długa, powtórzyć zdążę. Nie lubię plotek, brzydzą mnie. Poza tym, moje koleżanki raczej zajęte są swoimi romansami czy innymi dramatami życiowymi, adekwatnymi do ich wieku. - znów mówiła z brutalną szczerością, wcale nie zamierzając go okłamywać. Nie widziała sensu w robieniu z siebie kogoś, kim nie była. Była po prostu odrobinę zmęczona natłokiem zajęć, hałasem, treningami i otaczającymi ją w szkole ludźmi. Kochała ich w większości, oczywiście! Zawsze była po ich stronie, zawsze ich broniła, ale czasem każdy potrzebował chwili dla siebie. - Dlaczego właściwie odwołali te Twoje kabarety?
Ufność w przypadku Thomasa była towarem luksusowym. Chciał się zgodził ze słowami Nessy, inaczej spoglądać na świat i dostrzegać piękno w jego prostocie. Jego ojciec zawsze powtarzał, że jeśli zaufa w czystość serca drugiego człowieka będzie mógł ze spokojną głową iść spać. Niestety chcieć a móc to dwie różne rzeczy, a doświadczenia związane z pracą jeszcze bardziej utwierdziły Thomasa w jego postanowieniu: brać każdego człowieka jako potencjalne zagrożenie. Nikt nie wie co siedzi w głowie drugiego człowieka, czasami nawet właściciel nie wie co wyprawia jego spaczony umysł. Przypadki w których na pierwszy rzut oka widać, ze coś jest nie tak, są małym zbiorem w całej puli nieszczęść. Ostrożność w zawodzie aurora była ważną cechą, bez której pierwsza lepsza akcja mogła zakończyć się zgonem. Wiele osób śmiało się ze starych wyjadaczy takich jak Alastor Moody, że widzą czarnoksiężnika za każdym zakrętem. Nikomu natomiast nie przyszło do głowy dlaczego przy tak niebezpiecznym zawodzie udało się szalonookiemu dożyć emerytury i obsadzić połowę Azkabanu. Posiadając podobne ambicje Thomas spotęgował swoją nieufność, paradoksalnie wciąż pozostając duszą towarzystwa. Jak mówią "przyjaciół trzymaj blisko a wrogów jeszcze bliżej". -Wybacz, ale muszę podważyć Twoje słowa. Mówisz, że każdy ma powód...wytłumacz mi w takim razie co kieruje seryjnym mordercą zabijającym ludzi dla zabawy? Można powiedzieć, że chęć zaspokojenia swojego wewnętrznego pragnienia krzywdzenia innych, ale wciąż pozostaje pytanie: dlaczego? Nie wierze w odciski na psychice z trudnego dzieciństwa. Spotkałem wielu takich, mszczących się na swoich rodzicach, skutecznie lub nie, będących przeświadczonych o praworządności swojego czynu. Skończywszy swój dziwny wywód wypił duszkiem pół butelki piwa. Ewidentnie potrzebował wizyty u psychologa czego nie chciał dostrzec. Zerknął na swoje ręce niejednokrotnie skąpane w krwi i westchnął. Wpadł w chwilowy trans z którego musiał się wydostać. Myśl Thomas, kabaret, bierki...nowo spotkana dziewczyna. -Hmmm, niebieski? Bardzo lubię pływać, wysiłek fizyczny przeradza się w ukojenie umysłu, niekiedy bardzo mi potrzebne. Nieboskłon, czysty bez chmur, obietnica wolności i czystości. Taaak, stawiam na kolor niebieski. Pytanie Nessy było nieco dziwne, nigdy podobne nie otrzymał i miał problem z wymyśleniem sensownej odpowiedzi. Oparł łokcie o blat, złączył palce rąk i położył na nie swoją głowę. Zrobił zamyśloną minę zastanawiając się jeszcze przez chwilę czy jest zadowolony ze swoich słów. Inną opcją był kolor czarny, wiecznie posępny i zwiastujący niepokój, ciemność. Dodatkowo czerwony, barwy jego szkolnego domu, radość i pełnia uczuć. Pytanie niby proste, a jakie ciężkie. -Oberwę drętwotą która sparaliżuje moją lewą nogę, rękę i brew. Będę biegł niczym zombie włócząc nogami i przeklinając głośno za zniszczenie mojej mimiki twarzy. Co do młodego to bym się kłócił, do emerytury brakuje mi tylko 13 lat. Biorąc pod uwagę warunki aurorskie jest prawie staruszkiem. Wyszczerzył zęby w uśmiechu. Broda i wąsy częściowo przysłaniały możliwości plastyczne twarzy, ale ten kto chciał się czegoś wypatrzyć to zaspokajał swoją żądzę. -Pamiętam siedzenie po nocach i wkuwanie do egzaminów. Najczęściej dzień wcześniej odbywała się sroga impreza, kac-morderca męczył nas niemiłosiernie i przysięgaliśmy sobie, że jak zdamy to zaczniemy się uczyć na bieżąco i nigdy więcej nie doprowadzimy się do podobnego stanu. Cóż, przynajmniej próbowaliśmy. Kabaret odwołali...w sumie nie wiem dlaczego, tak po prostu. Przychodzę, nikogo nie ma, pytam kelnera co jest grane a ten:dzisiejszy wieczorek został odwołany. Jakoś nie pomyślałem, by dopytać się o przyczynę. Wzruszył ramionami, bardziej do siebie niż do dziewczyny. Informacja nieco go zasmuciła, ale nie była powodem do wszczynania dochodzenia. Spędzi wieczór w inny sposób, napije się, pozna kogoś nowego i wróci pijany do domu. Nic co mogłoby go zabić(chyba). -Co robisz w klubie już wiem, ale dlaczego akurat tutaj? Londyn jest pełen klubów bardziej młodzieżowych, ten jest bardziej dla starych dziadków pragnących zagrać w karty. Ewentualnie dla miłośników starego rocka, takich jak ja. Na potwierdzenie jego słów z głośnika zaczęło cicho lecieć Stairway to Heaven. Mężczyzna pozwolił sobie na chwilowe wyciszenie i wsłuchanie w słowa piosenki.
To nie było do końca tak, że ufała każdemu, z kim miała do czynienia. Mogła sprawiać takie pozory, jednak w rzeczywistości o samej sobie mówiła niewiele, najważniejsze rzeczy zachowując w tajemnicy. Mama zawsze jej powtarzała, żeby przed nikim się nie odsłaniała na tyle, aby mógł to wykorzystać. W drugą stronę jednak wzbudzała zaufanie i ludzie przychodzili do niej rozmawiać o problemach, czy swoich porażkach, szukając rady. Wiedzieli, że rudowłosa dziewczyna ich nie zostawi na pastwę losu i zaangażuje się na tyle, aby znaleźć rozwiązanie. Nie każdy ślizgon był przecież zły, bo sam Merlin do tego domu podobno należał. Jedną z głównych cech węży było też braterstwo, które u Lanceleyówny rozwinęło się całkiem mocno. Nigdy nie traktowała ludzi jako zagrożenie, nie tworzyła w głowie scenariuszy tego, co mogliby zrobić, nawet jeśli wyznawała zasadę, aby oczekiwać nieoczekiwanego. Gdyby postępowała w taki sposób, dawno by się odcięła i straciła w nich wiarę, zamykając się we własnym świecie. A w taki sposób jakoś funkcjonowała. W karmelowych oczach rudej dziewczyny każdy zasługiwał na drugą szansę i każdy miał swoje powody, że postąpił tak, a nie inaczej. W skrajnych przypadkach ich nie szukała, zostawiając brutalną prawdę bez upiększeń, jednak takie nie trafiały się w jej życiu często. Co innego u Thomasa, którego zawód z socjopatami poniekąd się wiązał. To był ciężki kawałek chleba, do którego wbrew pozorom poza talentem do zaklęć, potrzebna była jeszcze mocna psychika. Gdy zaczął mówić, wyrwał ją z zamyślenia. Głos blondyna skutecznie sprowadził ją do rzeczywistości, skupiając na nim całą jej uwagę. Usiadła wygodniej, wciąż trzymając nogę na nogę i stukając paznokciami w butelkę z mocnym piwem. - Nie mam na to dobrej odpowiedzi. Choroba psychiczna? Osobowość wyprana z emocji? Trauma, chociaż ich nie uznajesz.. Wiesz, bo prawda jest tematem bardzo subiektywnym. Bo spójrz, każdy człowiek przyjmuje własną filozofię i znajduję własny sposób na życie. Nastawienie. Doprowadza to do utwierdzenia się w swojej racji bez spojrzenia na rację drugiego. Więc naprawdę ciężko ocenić człowieka w ten sposób, zważywszy na indywidualizm i złożoność. Zresztą, jestem tylko gówniarą. Ty tu masz doświadczenie. - zakończyła swój przydługi monolog westchnięciem i delikatnym wzruszeniem ramion. Uniosła piwo, upijając kilka łyków, bo od tego gadania zdążyło zaschnąć jej w gardle. Musiała przyznać, że takiego obrotu spraw dzisiejszego wieczora się nie spodziewała. Lubiła nietuzinkowe konwersacje i właściwie nigdy nie miała tak prywatnej sytuacji z aurorem, który musiał mieć naprawdę wiele ciekawych historii i przydatnych informacji w zanadrzu. Wiedziała, że często ludzie wykonujący ten zawód byli tymi, którzy najbardziej potrzebowali wsparcia i porady. Robiło się naprawdę źle, gdy psychika zaczęła im siadać.. Pokręciła delikatnie głową, odgarniając od siebie złe myśli. Szkoda wieczora na takie. - Niebieski? To przyzwoity kolor. Nawet Ci pasuje. - odparła z zaczepnym uśmieszkiem, przysuwając się do barowego blatu, aby wygodnie oprzeć na nim dłonie. Potrzebowali chyba nieco optymizmu, bo poprzednie tematy wprowadzały jakąś cięższą atmosferę. Kolejny łyk piwa sprawił, że Nessa uśmiechnęła się pod nosem. Przy jego tempie, naprawdę dziś delektowała się trunkiem, co w jej przypadku nie zdarzało się dość często. Może to kwestia aury tego lokalu? Intuicja mówiła jej, że jej pytania i sposób bycia nieco gubił go z tropu, jednak uwielbiała wprawiać w zaskoczenie, o ile już z kimś rozmawiała. Przewidywalni i idealni ludzie byli naprawdę nudni. - Myślałeś kiedyś o pisaniu opowiadań? Masz całkiem bujną wyobraźnię. Tylko? Nie wyglądasz na tak emm poważnego pana? -zaczęła z nutką niedowierzania, marszcząc brwi i czoło, lustrując go wzrokiem dość bezpośrednio. Zapomniała o tym, że auror kończył karierę znacznie wcześniej, właśnie przez ryzyko zawodowe i stres.- Zombie? To jakaś inna nazwa na inferiusa? Zakończyła z zaciekawieniem, przekręcając głowę w bok i posyłając mu pytające spojrzenie. Cóż, jej doświadczenie ze światem mugoli było naprawdę słabe, nie znała tych wszystkich wynalazków i dziwnych określeń. Przedstawiony przez niego opis od razu przywiódł jej na myśl ożywionego trupa. Odwzajemniła jednak uśmiech, słuchając kolejnych słów wypływających z ust Thomasa. To dobrze, bo znaczenie lepiej odnajdowała się w słuchaniu, jak w mówieniu. - Odważnie.. Nie pozwoliłabym sobie na kaca przed egzaminem, bo bym chyba poszła się utopić za złą ocenę. Ja to jednak ja, jestem dziwna. A żeby nie wkuwać po nocach, wystarczyło uczyć się regularnie. Nie jestem pewna, czy dam radę zastąpić Ci kabaret, ale się mogę postarać. Westchnęła, rozkładając ręce na boki po wcześniejszym odstawieniu piwa. Uniosła dłoń, drapiąc się po szyi i odgarniając za ucho kosmyk miedzianych włosów, który zadziornie spływał jej do przodu i próbował wplątać się w guziki od koszuli. Na jego słowa, uniosła znów butelkę i upiła, kiwając głową. - No właśnie dlatego. Nikogo tu raczej nie spotkam ze szkoły, prędzej ze studiów, chociaż oni wolą chyba żywsze miejsca. A poza tym, to lokal idealny do kontemplacji i na jesień. Ma coś w sobie! I nie, wcale nie chcę podrywać starych dziadków czy coś. Czasem po prostu przyjemnie wyskoczyć na piwo i móc korzystać z panującego dookoła spokoju. I jak słyszysz, muzyka jest naprawdę niezła. Tylko Rock czy uderzasz też w inne gatunki? Odpowiedziała znów z zaciekawieniem w głosie, podpierając twarz na ręku i przekręcając głowę w jego stronę. Wyglądał na zaabsorbowanego melodią, więc ruda nie chciała mu przeszkadzać i zajęła się cichym nuceniem pod nosem i popijaniem okazjonalnie z butelki, która była już niemalże pusta. Jak na aurora to gust muzyczny miał niezły.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Świadomość, jak bardzo jest ślepa uderzyła w Fire niczym pięść prosto w brzuch. Nigdy nie zaprzeczała, gdy nazywano ją egoistką. Oczywiście, że stawiała siebie ponad większość ludzi. Ba, od wielu uważała się po prostu za lepszą, mądrzejszą i bardziej utalentowaną. Tak przynajmniej wyglądały pozory, które pieczołowicie budowała całymi latami. Ale teraz zrozumiała, że zaplątała się w tym bardziej niż myślała. Powoli pozostali ludzie przestawali mieć jakiekolwiek znaczenie. O przyjaciołach zapominała, nie wspominając już o dalszych znajomych. Zdawała się nie mieć ani krzty empatii bądź litości dla osób, które stawały jej na drodze. Jedyne co się liczyło to zaspokojenie własnej chorej ambicji i dotarcie do wyznaczonych celów po trupach. Blaithin zgasiła silnik motocyklu i zsiadła z maszyny. Ewidentnie widać było, że nie ma humoru, co zresztą było niedopowiedzeniem. Ściągając kask, pozwalała żeby na plecy rozsypały jej się rude kosmyki włosów, związane w wysoki kucyk. Pub zachęcał rozświetlonymi wieczorem oknami. Fire ubrana w ciemny płaszcz kryjący czarną koszulkę i nieco jaśniejsze jeansy skierowała swoje kroki właśnie tam. Miała wrażenie, że z każdym krokiem robi jej się lżej na sercu z myślą, że odpocznie od wyrzutów sumienia przy kieliszku alkoholu. Jej przyjaciółka i jednocześnie kuzynka wyjechała kompletnie bez słowa na inny kontynent. Nie powiedziała dlaczego, a Fire i tak zorientowała się bardzo późno. Po prostu nie poświęcała jej tyle uwagi, na ile zasługiwała. I teraz miała wrażenie, że została ponownie opuszczona przez każdą bliską jej osobę. Chciałaby umieć wzruszyć ramieniem i zapewnić samą siebie o własnej niezależności, ale i tak głowa ją od tego wszystkiego rozbolała. Podeszła do lady, nie spoglądając na zebranych w sporym pubie innych gości. Wybrała szklankę wina pokrzywowego, niedbale rzuciła barmanowi galeony i zanurzyła wąskie wargi w trunku. Smakował dość gorzko, ale nie był mocny. Przez chwilę nie odchodziła od baru, przeczesując palcami włosy i próbując odetchnąć.
Czasem każdy chce być sam. Ze mną nie jest inaczej. Lubię niekiedy swoje towarzystwo. Rozmowę z kimś, komu mogę zaufać. Ten typ wewnętrznej spowiedzi był ważny. Dla każdego jestestwa. Podsumowanie osiągnięć. Wyciągnięcie wniosków. To właśnie robiłem. Niespiesznie, niezauważalnie dla ludzkiego oka. Pochylony nad własną szklanką, w której dno zbliżało się nieubłaganie. Nie spieszyłem się. Nie goniłem za szczęściem czy upiciem. Nie mogłem tego zrobić. Nie dzisiaj. Nie nigdy. W końcu, coś poprzysiągłem matce. Nigdy więcej nie mogłem stoczyć się na dno. Ciężko było wyjść na prostą i jeszcze ciężej dotrzymać danego słowa. Wiedziałem, gdzie powinienem pójść, by dostać to, co pragnąłem. Wystarczyło jedno dobrze rzucone zaklęcie na pokątnej. Jeden dobrze wyartykułowany kod. Drzwi stanęłyby otworem. W końcu znałem hasło. Bywałem tam nie raz. W swojej "karierze" często tam witałem. Wieczór bez odurzenia uznawałem za stracony. Próbowałem wielokrotnie wykrzesać w sobie chęć rzucenia tego, jednak nie było prosto. Podobnież zmiany nigdy nie były łatwe. Jestem tego najlepszym przykładem. Moje usta spotkały się ponownie z zimnym szkłem. Wtedy ją zobaczyłem. Tej rudej kity nigdy bym nie pomylił. Bez względu na wszystko, Fire zawsze była rozpoznana. Uśmiechnąłem się. Grymas radości wykrzywił moje wargi. Może jednak coś uratuje mnie przed straceniem? Nie dotrzymaniem danego wszystkim słowa. Jeśli miałaby to być zasługa Blaithin, gotów byłem podjąć to ryzyko. -Cześć piękna. - rzuciłem, obracając się na stołku. Dzięki temu stałem się dlań widoczny. Dzieliło nas jedno krzesło i jeden pacjent, powoli dogorywający na łożu alkoholizmu. Ignorowałem ten fakt. Chociaż przypominał mi o dawnych czasach. Zbyt mocno. Zbyt dotkliwie. - Co Cię tu sprowadza Blaithin? - pytanie wyrwało się na wolność bez mojej zgody. Bez udziału mojego umysłu. Chciałem wiedzieć. Nawiązać kontakt. Spróbować stworzyć nić porozumienia. Wcześniej się udawało. Czy teraz była na to szansa?
To dziwne uczucie, gdy z osoby totalnie anonimowej (nie licząc murów Hogwartu, gdzie nazwisko i talent do Quidditcha robią swoje) stałam się rozpoznawalna. Pierwsze słowa uznania po kawałku z Druzgotkiem były jednak niczym, w porównaniu do jaśniejącej sławy, którą osiągałam w tym momencie. Choć możliwość zapełniania konta naprawdę pokaźnymi sumami galeonów za robienie czegoś co kochałam wydawało się najlepsze na świecie to oceniające spojrzenia towarzyszące mi na każdym kroku, gdy przebywałam w czarodziejskich okolicach bywały bezlitosne. Zaskakujące, że wytchnienie mogłam odnaleźć dopiero wśród mugoli, dla których byłam zupełnie anonimową osobą. A jednak zmęczenie nadmiarem uwagi, durnymi pytaniami reporterów, czy nadmiarem pracy gasły gdy wchodziłam na scenę, a kolejne wyśpiewane słowa porywały tłum. Nie potrzebowałam wielkiej sceny jak na festiwalu, zaspokajał mnie nawet tutejszy skrawek sali wypełniony aż po brzegi czarodziejami skandującymi moje imię. Byłam dla nich ważna, przyszli tu, żeby słuchać o tym co dla mnie było najważniejsze. Śpiewałam, grałam na fortepianie, snułam historię opowiedziane już raz na mojej płycie, po raz kolejny – nadając im nowego szyku, w międzyczasie wplatając w to covery, czy nowe kompozycje. Nie poświęcałam zbyt wiele uwagi gapieniu się w tłum – czułam ich energię nawet stojąc do nich tyłem. Nawet gdy przemawiałam nawiązując interakcję z widownią to nie zatapiałam się w tłumie, lecz tonęłam w jednej parze błękitnych oczu należących do mężczyzny stojącego w pierwszym rzędzie. Moich ukochanych oczu. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że wyśpiewując o tych dobrych miłosnych historiach podświadomie dedykowałam je Cassianowi, zaś złe traktowałam z pewnym przymrużeniem oka jakby mając nadzieję, że już nigdy nie powrócą z przeszłości. Może nie śpiewałam z miłością rozrywającą serce, lecz śpiewałam ze szczerym oddaniem dla mężczyzny za którego miałam wyjść. Salwa oklasków, która zakończyła występ rozrywała mi uszy i choć w gruncie rzeczy była cholernie cenna, to w tamtej chwili widziałam tylko ten jeden uśmiech.
/zt
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Nie był alkoholikiem. Absolutnie nie, jednak w obliczu legendarnego "Ze mną się nie napijesz?" asertywność Jeremy'ego Dunbara leciała na łeb na szyję. Dodatkowo sławetne słowa wypowiedziane zostały z iście rosyjskim akcentem, tembrem silnym niczym ryk lwa i wyszczerzem, który go sobie zjednał po zaledwie jednym proteście, żeby jednak upić się w kawalerce. Nic z tego, Lazar wyciągnął go za fraki i nim się obejrzał to człapał u jego boku między jedną, a drugą teleportacją. Nie miał humoru na żadne zabawy, choć musiał przyznać, że wizja upicia się do nieprzytomności brzmiała kusząco. Powłóczył nogami i milczał. Już samo to mogło wpędzać w zamyślenie, bowiem dunbarowa jadaczka zamykała się tylko podczas snu i jedzenia, a powłóczenie nogami pozostawiał jedynie wobec niechętnych i przykrych obowiązków. Nie ma co ukrywać, był przygnębiony, przybity i nie tryskał swoim codziennym humorem. Całe gadulstwo pozostawiał w kwestii Lazara, jak i inicjatywę. Pójdzie gdziekolwiek ten chce, byleby był tam alkohol i żarcie. Fizycznie wyzdrowiał, nic mu już nie doskwierało poza jedynie spadkiem poczucia własnej wartości i nastroju. Nieplanowany tok rozmowy z Nessą tylko go dobił, a więc nie miał sił udawać już, że jest okej. Schował ręce w kieszeniach kurtki, gdy przypomniał sobie, że nie wziął ani rękawiczek, ani szala (kołnierz został postawiony) ani czapki (ramiona uniesione, by schować choć trochę głowę przed siekającym wiatrem). - Ale nie wyjdziemy stąd dopóki się nie uchlam, okay? - odezwał się w końcu, gdy podeszli już pod drzwi pubu. Otworzył je poprzez popchnięcie ramieniem, byleby nie musieć dotykać lodowatej (i gryząco-chichoczącej) klamki. Znał wiele pubów, więc wnętrze Chichoczącej Mantykory nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Z prawej strony widział pseudo korytarzyk prowadzący do pokoju ze stołami do bilarda, a więc minąwszy to, szturchnął Lazara, by mu to pokazać. Widząc jego wzrok skinął głową i skręcili tam, skoro tak. - Grałem w to raz w życiu i przegrałem. - sama wypowiedź naładowana była pesymizmem, bowiem zdrowy i wesoły Dunbar powiedziałby prędzej coś w stylu "położę cię na łopatki, by zaimponować tamtej pięknej dziewczynie w czerwonej kiecce". - Polecam Łzy Morgany, mocne i trochę słodkie. - zaproponował od razu z grubej rury zapominając, że wypadałoby jeszcze pomyśleć o jakiejś zagryzce. Oparł się pośladkami o stół bilardowy, skrzyżował ręce na piersi i popatrzył na Lazara bezradnie. On dziś może inicjować wszystko, nie musi nawet pytać czy mu to pasuje. Wcisnął mu w rękę kilka galeonów na pierwszą butelkę. Zamierzał stracić tu przytomność.
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Święta w domu właściwie niewiele różniły się od każdego innego dnia. Nie różniłyby się wcale, gdyby sam o to nie zadbał, pamiętał przecież jak to wyglądało kiedy był jeszcze za młody, by mieć na to jakikolwiek wpływ. Niejednokrotnie lepiej byłoby mu zostawać w szkole, a mimo to wracał – rok w rok pojawiał się w rodzinnym domu i całował matkę w zapadnięty policzek, mówiąc jej jak ślicznie dziś wygląda. Przywoził ze sobą uzbierane ze stypendium oszczędności i szedł na targ zanim w ogóle się rozpakowywał, bo wiedział, że próżno szukać czegokolwiek w chłodzących półkach. Kupował to, na co pozwalały mu galeony (a więc z gruntu rzeczy niezbyt wiele), a po powrocie do domu zamykał się w kuchni, by stworzyć tam namiastkę prawdziwych świąt. Nie przepadał za gotowaniem, ale rokrocznie ze skupieniem oddawał się temu zajęciu. Bo wtedy się uśmiechała. W święta pilnował, by była czysta, ale Sylwester... cóż, od dawna kończył się kłótniami. Ona szła do swoich znajomych i jeszcze przed północą dawała w żyłę, a on, wkurwiony, że nic nie może na to poradzić, pił z kilkoma kolegami aż do błogiej nieprzytomności. Właśnie dlatego ucieszył się, że Jeremy zaoferował mu wspólne świętowanie i zgodził się bez wahania. Nie chciał siedzieć w Petersburgu, skoro miał w końcu jakąś alternatywę. Chciał dziś dobrze się bawić... i właśnie dlatego nie pozwolił mu na smętne siedzenie w domu, wyciągając go na miasto właściwie tuż po tym jak pojawił się w Hogsmeade. — Ja jeszcze nie widział Londynu pod śniegiem — powiedział, kiedy aportowali się we wspomnianym mieście, na ulicy, na której jeszcze nigdy dotąd nie był — Zupełnie inaczej niż Petersburg. — Dodał chyba bardziej do siebie, niż do niego, zafascynowany tym widokiem. Nie wiedział na ile była to prawda, ale bardzo chciał w to wierzyć – że rzeczywiście owe miasta diametralnie się od siebie różnią i przebywając tu, skutecznie odcina się od Rosji. — Hm? — powrócił do niego nieco nieobecnym spojrzeniem, ze zdziwieniem odnotowując, że Dunbar trzęsie się z zima. Sam miał na sobie zwykłą bluzę z kapturem i rozpięty płaszcz narzucony na ramiona z czystej konieczności – by nie wyglądać jak debil. — A, tak — powoli uniósł kąciki ust w uśmiechu — nie wyjdziemy stąd dopóki się nie wyczołgamy. Wszedł za nim do wnętrza i z zaciekawieniem rozejrzał się dookoła, a kiedy Jerry ruszył do przodu, podążył za nim z pewnym opóźnieniem. Był rozkojarzony. — O, billard? Idealnie — uśmiechnął się do niego szeroko i poklepał go po plecach — no to przegrasz jeszcze raz. Możemy się o coś założyć, jeśli to poprawi Ci humor. Obserwował jego smętną minę, spuszczone ramiona, przygaszone spojrzenie i ogólne wypalenie, które robiło piorunujące wrażenie, zważywszy na to jakim zazwyczaj był wulkanem energii. Wziął od niego pieniądze i poszedł do baru, zamawiając tam nie tylko bile i dwa drinki, ale i zapiekane paluszki. Dziś myślał za nich obu. Z gracją byłego kelnera powrócił z tym wszystkim do bilardowego stołu i podał mu drinka prosto do ręki. — To co? — uniósł swoją szklaneczkę, a wraz z nią jedną brew — za nowy rok bez rozszczepień? — stuknął się z nim szkłem i upił łyka, a potem postawił alkohol w bezpiecznym miejscu i wziął kije, podając mu jednego. — Opowiesz mi o tym rozszczepieniu? Póki nie bełkoczesz. — Nie zamierzał mu odpuścić, był ciekawy, a skoro tak, to chciał tę ciekawość zaspokoić. — Weź całe. I rozbij. — dodał, układając bile na stole.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
- To w Petesburgu zimy nie macie? - aż zerknął na Rosjanina, zdziwiony jego słowami. Z geografii Jeremy był totalną nogą, bardzo łatwo gubił się w nieznanych sobie miejscach (czego przykładem były wielokrotnie napotykane ślepe uliczki na Saharze, kiedy nie potrafił bezproblemowo dostać się chociażby na festiwal), a więc Petesburg kojarzył mu się jako odległy kraniec świata. - ... albo nie zostaniemy wyniesieni. - dodał, bowiem obojętny był mu sposób opuszczenia knajpy, byleby nie był przy tym absolutnie trzeźwy. Dawno nie czuł potrzeby utopienia smutków w alkoholu, a im bliżej byli whiskey, tym coraz silniej doceniał gest Lazara. Cieszył się, że został wyciągnięty z kawalerki i zaprowadzony do miejsca, gdzie jego najistotniejszym zadaniem będzie przemiana krwi w swoich żyłach w alkohol. Popatrzył na chłopaka, gdy ten zaproponował zakład. - Jasne, ale moja kreatywność dzisiaj leży i kwiczy. Tak przy trzecim drinku powinna się uruchomić, zapewniam. - odparł i odprowadził go wzrokiem w kierunku baru. Chciał przez ten czas chociaż rozłożyć bile, ale zanim zebrał się w sobie, to Lazar wrócił i dał mu drinka. Bardzo chętnie przyjął szklankę i miał ochotę od razu wypić wszystko duszkiem, co byłoby później katastrofalne w skutkach. - No, dwa w jednym roku to limit. - przytaknął toastowi i upił solidny łyk drinka, żałując po chwili, że nie jest to coś mocniejszego, co od razu by go rozgrzało, rozbudziło i przyjemnie otumaniło. Przyjął kij i oderwał się od stołu bilardowego, odkładając drinka na pobliski stoliczek. Otarł usta i skupił wzrok na złożonych bilach. Oparł końcówkę kija między palcem wskazującym a środkowym, pochylił się i próbował obrać sobie dobry kąt rozbicia. - Pamiętaj jedno, ziomuś. Nie teleportuj się, gdy... - po obraniu celu rozbił kule, przez chwilę w milczeniu obserwując ich zachowanie. Nie trafił do żadnej łuzy. - ...ktoś ci bije po łbie czarnomagicznym zaklęciem. - wykrzywił się na samo wspomnienie i westchnął, przeczesując przy tym włosy. - Mówiąc wprost, dwie laski, które mi się spodobały okazały się mieć narzeczonych. Powiedz mi ziomuś, jakiego trzeba mieć pecha, by się dowiadywać o tym po randkach i z jedną w chwili, gdy już trafiliśmy do łóżka? - zapytał z bezradną miną i sięgnął po drinka, by zwilżyć nim wysuszone usta. Wygadał się już Matthew i Skylerowi, ale co trzy głowy to nie jedna, więc chętnie jeszcze wyżali się przy bilardzie Lazarowi, a nuż ten wpadnie na jakiś pomysł co zrobić, by nie oszaleć z powodu takiego pasma porażek.
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Roześmiał się, kręcąc tylko głową. Gdyby Jeremy zobaczył pokrytą śniegiem Rosję, pewnie przystanąłby ze zdumieniem. Kto wie, może nigdy nie widział tyle śniegu na raz? Ta ich maleńka warstewka była śmiechu warta, nawet jeśli dodawała uroku i budowała świąteczno-zimowy klimat. — A nad czym ty dzisiaj dumać chcesz, ha? — zagadnął wesołym tonem — Prosta sprawa, załóżmy się o... — zatrzymał się, przeczesując palcami loczki, bowiem sprawa nie była wcale taka prosta, jak mogłoby się zdawać. W końcu powiedział krótkie „czekaj” i dopiero kiedy wrócił z baru, powrócił do tematu. — Jeśli przegram, znajdę Ci dziewczynę na randkę — sięgnął po drinka i jeszcze przed toastem dodał — a jeśli wygram... Ty znajdziesz randkę dla mnie. — Uśmiechnął się znacząco, celowo nie uświadamiając go, że w grę wchodzą wyłącznie mężczyźni. Co prawda dał mu to do zrozumienia już w Dolinie Godryka, ale może nie wziął go wtedy na poważnie? Był ciekaw co wiedział o nim Jeremy – co zdążył wywnioskować, zauważyć, może skądś się dowiedzieć. — Dwa rozszczepienia? To chyba łatwo u Was zdać kurs — powiedział, nie potrafiąc powstrzymać się przed nieszkodliwą i, co tu dużo mówić, szczerą złośliwością. Nie lubił brać życia zbyt poważnie... zresztą i tak nie wiedział, że to co przydarzyło się Jerry'emu to nie powód do śmiechu. Oparł się ręką, wpatrując się w bile i przerwał ich obserwowanie kiedy Jerry dokończył. Uśmiech na moment zszedł mu z twarzy, ale nie skomentował tego, po prostu dał mu mówić. Chwycił pewnie kij i pochylił się nad stołem, obierając za cel jedną ze swoich połówek; zagryzł wargę i wymierzył, nie trafiając tak dobrze, jak wyglądało to w jego głowie, ale ostatecznie wbijając bilę do łuzy. Panie barmanie, wyszedł pan chyba z wprawy? — Poczekaj — zerknął na niego, prostując się nad stołem i obszedł go, szukając sobie jak najkorzystniejszej pozycji do odbicia — Powiedziała Ci o tym w czasie seksu? A po rzuciła w Ciebie zaklęciem? Stary... — zagryzł wargę, powstrzymując śmiech — musisz być w tym naprawdę słaby, a w ogóle nie wyglądasz. Co najmniej tak słaby jak Lazar w bilardzie, bowiem kolejne jego odbicie zachwiało niebezpiecznie czarną bilą i tylko cudem nie znalazła się w łuzie, kończąc ich rozgrywkę.
Kostki kradzione Mefowi i Ezrze:
1 - chyba masz wyjątkowego pecha, bo nie wbijasz swojej bili. Dorzuć: parzysta - po prostu tracisz turę; nieparzysta - swojej nie, ale białą już tak... 2 - niczym zawodowiec trafiasz idealnie do łuzy, twoja kolejka trwa dalej! 3 - samobój - może lepiej zapamiętać, które bile są twoje? 4 - zahaczasz o czarną bile, a ona toczy się nieubłaganie do łuzy... w ostatniej chwili się zatrzymuje i nie wpada. 5 - jakimś cudem udało ci się wbić aż dwie bile! Tylko... dorzuć: parzysta - obie twoje; nieparzysta - jedna przeciwnika. 6 - ledwo, ledwo... ale najważniejsze, że się udało!
6, 4
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Uniósł wysoko brwi słysząc propozycję zakładu. - Wiesz co, ziomuś? Umiem podrywać dziewczyny, a jak mnie wyręczysz to wyjdę na ofermę. Poza tym jak ja mam ci znaleźć faceta na randkę? - rozłożył obie rękę na bok w geście bezradności. - Skoro nie ogarniam który jest gejem, a który nie? - nie wyczuwał, nie zdawał sobie sprawy dopóki nie był dobitnie uświadamiany. Przez dłuższy czas nie ogarniał, że jego najlepszy przyjaciel interesuje się nie tylko dziewczynami, ale i kolegami i dopiero jakoś tak niedawno pojął, że od dłuższego czasu Matthew próbował go uświadomić mówiąc o tym między wierszami. Inna sprawa, że mózg Jeremy'ego bywał czasami cholernie oporny i miewał problemy z odczytywaniem wymownych sygnałów. Z drugiej strony nie chciał iść na żadną randkę, skoro ruszyło go mocno za jedną dziewczyną, która była niejako nieosiągalna. Ta drobna i nieszkodliwa uszczypliwość sprawiła, że Jerry parsknął śmiechem. - Sorry, to moje genetyczne predyspozycje do rozszczepienia się. Kumpel gadał, że im człek chudszy tym łatwiej go rozszczepić. No i proszę, potwierdza się. - bo choć jadł za trzech to metabolizm nie pozwalał mu przytyć, a wyrabianie masy mięśniowej kosztowało za dużo uporu i pracowitości, zaś sezonowe lenistwo Dunbara nie pozwalało się zmotywować do jakichkolwiek ćwiczeń fizycznych poza okazjonalnymi wizytami na treningu quidditcha. Potrafił podejść do siebie z dystansem, o ile nie miał ochoty aktualnie upić się do nieprzytomności. Oparł wolną rękę o kij i obserwował jak bila wlatuje do łuzy, co dało mu do zrozumienia, że Lazar ogarnia w czym rzecz i nie jest laikiem. Słysząc jego dalsze złośliwości aż uniósł znowu brwi i zerknął na niego z zaskoczeniem. Co miał poradzić, że pomimo urażonego ego znów parsknął? Gdy ten rozbił bilę, to uderzył go pięścią w ramię - nie jakoś mocno, ale też dobrze wyczuwalnie. Kumpelsko. - Odwal się. - wywrócił oczami i próbował się w jakimkolwiek stopniu przejąć tą jakże dobraną obelgą. - Nie zamierzała mi mówić póki sam się nie zjawił i przerwał nam zabawę. Eh, a było tak... gorąco. Nie lubię się powstrzymywać w łóżku. - pokręcił nosem i przez kilka chwil szukał odpowiedniego miejsca do rozbicia. Ustawił się, pochylając się połową ciała nad zielonym stołem i wymierzył. Westchnął widząc, że biała wleciała do łuzy. Wyjął ją i ustawił na środku stołu. - A pieprzyć ich. - sięgnął po drinka, by zwilżyć znów usta. - Znam też drugą i kurczę, taka fajna, a też okazało się, że ma narzeczonego. Zaczynam się zastanawiać czy coś ze mną nie tak, skoro notorycznie od roku wpadam w takie faile. - zauważył, że wbrew wszystkiemu humor zaczynał mu się poprawiać. Wypił zdecydowanie za mało, aby móc przypisać to alkoholowi. - A twoje podboje jak? Masz kogoś na oku? Tyle świeżej krwi w Hogwarcie, masz w kim przebierać. - może chociaż jemu idzie lepiej niż Jeremy'emu. Przypomniała mu się gryfońska impreza i to, jak Lazar tańczył z Brunem. Dwie pijane kule dyskotekowe. Może coś z nim? Cholera, a Bruno to nie był hetero? Jerry totalnie nie ogarniał orientacji swoich kumpli i dlatego nie potrafił nikogo dopasować. Ostatnio coś dużo natyka się na facetów o innej orientacji. Jeden to jego przyjaciel, drugi współlokator, Lazar nadawał na podobnych falach i też się interesował nimi... Może nie ogarniał czasami sygnałów płynących od dziewczyn, jednak te od Lazara od razu wyłapywał. Na imprezie halloweenowej w Dolinie Godryka został poniekąd uświadomiony i szybko przeszedł z tym do porządku dziennego.
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
— Skoro tak mówisz... — powiedział dość wymownym tonem, ale i machnął na niego ręką. Taki był pewien swoich technik? To dlaczego pakował się z jednego zawodu miłosnego w drugi? Był w tej szkole zaledwie od września, a już zdążył być świadkiem kilku nieudanych podrywów w wykonaniu Dunbara. W większości pewnie sobie żartował, ale Lazar odniósł wrażenie, że chłopakowi niekiedy po prostu brakuje subtelności. Chciał go wesprzeć, ale z drugiej strony nie zamierzał się narzucać... zresztą nie chciał teraz dalej kwestionować jego zdania, byli tu wszak po to, by poprawić mu humor, nie dodatkowo go pogorszyć. Już i tak wystarczająco się dziś z niego „nabijał”, nawet jeśli nie był to objaw złośliwości, a charakterystycznego poczucia humoru. Potowarzyszył mu w wybuchu śmiechu i pokiwał głową na znak, że absolutnie i bezwarunkowo mu wierzy, nawet jeśli wcale tak nie było. W pewnym sensie taka teoria miała rację bytu, choć zdawać by się mogło, że to właśnie większą masę trudniej jest zdematerializować w jednym, a zmaterializować w drugim miejscu. Sam nigdy się nie rozszczepił i choć nie był przesadnie potężny, to jednak miał sporo masy mięśniowej, która przy takim wytłumaczeniu faktycznie mogła go chronić. W końcu jednak porzucił te rozważania, to nie czas na myślenie, to czas na picie! Podniósł szklaneczkę, pozerkując na niego znacząco i wypił solidnego łyka. Próbował uskoczyć przed przyjaźnie wymierzonym kuksańcem, ale ostatecznie pięść sprawiedliwości i tak go dosięgła. — To był właściwie komplement! — podniósł ręce w geście poddania i wyszczerzył do niego zęby, ale zaraz spoważniał, słuchając co ma do powiedzenia Gryfin. — Nie gadaj... cały czas był w pobliżu? — na uwagę o powstrzymywaniu się w łóżku nieznacznie drgnęła mu brew. Otaksował go spojrzeniem, a potem odwrócił je w kierunku stołu, udając, że bardzo pochłonęła go rozgrywka. Wątpił by Jerry miał go kusić, wszak przy niedoszłym zakładzie sam powiedział, że szukałby dla niego mężczyzn... a mimo to poczuł się skuszony, zdecydowanie bardziej niż powinien. Nie chciał tak na niego patrzeć, dobrze mu się z nim rozmawiało i wolał pozostać na kumpelskiej stopie. Bezpiecznej stopie. — Pieprzyć — przytaknął mu i razem z nim napił się alkoholu. Widząc przechodzącą w pobliżu kelnerkę, zawołał ją i poprosił by przyniosła im butelkę rumuńskiego alkoholu zwanego Tuică i sok z dyni do przepicia. — Ty pokazałeś mi coś waszego, to teraz kolej na coś z moich stron. Nie do końca, bo z Rumunii, ale w Czechach też się to pije. — Wolał nie zastanawiać się czy Jerry w ogóle odróżnia Rumunię od Czech, zdążył już przekonać się, że Brytyjczycy wykazują się ogromną ignorancją wobec wschodniej części Europy i z reguły zlewa im się ona w niespójną całość. — Mówiłeś, że było czarnomagiczne? Co to za zaklęcie? — nie znał się na czarnej magii, ale ciekawiła go ta dziedzina... jak wszystko co było dla niego niewiadomą. Miał w sobie dużo ciekawości i lubił dowiadywać się nowych rzeczy. Nie zwrócił nawet uwagi na to, że chłopak mógł nie chcieć o tym mówić, za mocno go zaintrygował. Napił się ze swojej szklanki i nachylił się nad stołem. Wybranie odpowiedniego celu nie było trudne po tym jak Jerry wbił białą bilę. Nie śmiał się z niego bo rozmowa nie skłaniała go do żartów... zresztą chłopak mówił wcześniej, że nie umie grać, a Lazar... cóż, miał trochę doświadczenia nabytego w Pradze. Uderzył w białą bilę mocno i pewnie, a ona poleciała idealnie w czerwoną połówkę, wbijając ją do łuzy. Uśmiechnął się sam do siebie i wybrał kolejny cel. — Na brodę Rasputina, czy tutaj wszystkie dziewczyny zaręczają się w... — uderzył w bilę, która nieco nieśmiało poleciała do łuzy i zerknął na chłopaka —...tak młodym wieku? — dokończył, nie kryjąc zdziwienia. Nie znał się na tradycjach wielkich rodów, jego matka wyłamała się z tego towarzystwa na długo przed jego urodzeniem, a potem nie poznał wielu czystokrwistych czarodziejów. Ten świat był mu zupełnie obcy, o wiele bardziej niż mugolski. Wbił kolejną bilę, trzecią z rzędu i wyprostował się, widząc, że zbliża się do nich kelnerka. — Z drugiej strony jak to możliwe, że o tym nie wiedziałeś? Ukrywają zaręczyny? I zamierzasz odpuścić, czy liczysz, że ten narzeczony nie będzie znał czarnej magii? — wyciągnął różdżkę i zapłacił za jej pomocą kelnerce, a potem napełnił kieliszki przyniesioną przez nią wódką. Sam zdążył skończyć swojego drinka i upewnił się, że chłopak również miał go za sobą, po czym uniósł kieliszek ku górze. — Za piękne kobiety bez narzeczonych i przystojnych mężczyzn, którym chociaż trochę się podobam — uśmiechnął się, po czym dodał — no i za Ciebie, Dżery. — roześmiał się i wychylił kieliszek. Sok był zamówiony bardziej dla Jerry'ego, dla Lazara Tuică była delikatna jak na wódkę i tylko troszkę się skrzywił, bo przywykł do delikatnego drinka. — Nie pytasz z grzeczności? — zapytał, łapiąc ponownie za kij. Skoro go tu zaprosił to raczej był tolerancyjny... w końcu jednak westchnął i oparł kij o podłogę, wspierając się na nim delikatnie. — Nie szukam niczego na stałe, ale rzeczywiście, jest w czym przebierać. Tylko trzeba najpierw wiedzieć czego się chce. Na tej pokręconej lekcji zielarstwa pocałowałem Bruno, ale potem okazało się, że wplątała się w to wszystko amortencja. Myślałem, że to znaczy, że nic nie było, ale potem na tej imprezie dobrze się bawiliśmy i, wiesz, podoba mi się. Sam nie wiem, jest miły, to zaleta, ale chyba też problem, bo mili ludzie zazwyczaj potrzebują więcej niż potrafię im dać. Mówił z zaskakującą szczerością – taką, która zaskoczyła nawet jego samego. Potrzebował się wygadać ze swoich obaw, a Jerry wydawał się odpowiednią do tego osobą... było w nim coś, co sprawiało, że miał ochotę zaufać mu choć odrobinę, nawet jeśli z reguły polegał wyłącznie na samym sobie. — Patrz na to — żeby nieco rozładować atmosferę i własne emocje, które wyzierały spomiędzy splamionych akcentem słów, postanowił nieco się popisać. Nachylił się nad stołem i uderzył tak, by trafić dwie bile na raz. No i trafił... problem w tym, że źle wymierzył kąt odbicia i do łuzy powędrowała również cała bila. Pub rozbrzmiał lazurowym śmiechem.
2, 6, 6, 5 → 3 Lazar: 5/7 Jerry: 1/7
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Sam Jeremy we własnej osobie zastanawiał się jak to możliwe, że wpadał z deszczu pod rynnę. Notorycznie kończyło się to tak samo. Co z tego, że łasił się, przystawiał, komplementował, flirtował, czarował, szczerzył się... co z tego, że dziewczyny śmiały się do niego z rumianymi policzkami, skoro nic z tego nie wychodziło? Zupełnie jakby był jedynie materiałem na przyjaciela, a to było dla jego męskiej dumy uwłaczające. Coś było nie tak. Ewidentnie popełniał gdzieś błąd tylko za cholerę nie wiedział w którym miejscu. Uniósł drinka w niemym toaście i wypił sporo za jednym razem. Gęba chciała mu się cieszyć wobec tych lazurowych wyszczerzy. Kto by pomyślał, że będą nadawać na tych samych falach, a przecież poznali się ledwie pół roku temu. Lazar emanował energią podobną do tej, którą miał w sobie Jerry - może to przez to? Tak czy siak, był świetnym kumplem i jego orientacja niczego w tej kwestii nie zmieniała. Wywrócił oczami wobec tego pokracznego komplementu i wymamrotał coś w stylu "ciekawe jak wyglądają obelgi" i zaraz to zamoczył znów usta w alkoholu. Więcej, potrzebował go znacznie więcej by wypełnić tę pustkę, która go od paru tygodni trawi. - Ta. Drzwi obok. Ściana za ścianą. - dorzucił i wykrzywił usta w grymasie wielkiego niepocieszenia. Ta noc miała być piękna, a skończyła się rozszczepieniem. Ślepia mu zaświeciły, gdy tylko usłyszał rumuńską nazwę alkoholu. - E tam, jeszcze nie pokazałem ci whiskey. - ale od razu się ożywił i zainteresował, co było widać w jego postawie. Dokończył drinka, by za parę chwil mieć możliwość sięgnięcia po coś nowego. Nie odmówi. Dzisiaj jego asertywność poszła się pieprzyć. - Wyobraź sobie, że w swojej głowie słyszysz narastający huk i wrzask, a gdy zakrywasz uszy to się to potęguje. I z takim czymś się deportujesz i rozszczepiasz. Mój współlokator był blady jak ściana, gdy wpadłem w takim stanie do lokum i to pół centymetra od komody. - nakreślił sytuację i wzdrygnął się na przykre wspomnienie tego, co się tam działo. Krew, dużo krwi, a wszystko to zwieńczone migreną i poczuciem beznadziejności. Przeczesał palcami włosy, gdy Lazar okazał zbulwersowanie zaręczynami. Popierał, podpisywał się pod tym. Cholera jasna, dobrze mu idzie w bilardzie. Jeszcze trochę a nie będzie miał szans go dogonić, jeśli ten będzie wbijać bile w takim tempie. Nie skomentował jego sukcesów, ale czekał cierpliwie na swoją kolej. - Tylko te czystokrwiste. Nie wiem, ale chyba dam sobie spokój na razie zanim znowu ktoś rzuci mi się do gardła. - machnął ręką, bowiem nie chciał teraz opowiadać o tym, że pocałował Nessę i zrobił to wbrew wszelkim niepisanym zakazom. Coś się sam prosił o te kłopoty. Objął palcami kieliszek, ciesząc oczy nowym alkoholem. Toast był świetny, ale te ostatnie dopowiedziane słowa sprawiły, że zrobiło mu się cholernie... cholernie miło. Uniósł brwi w autentycznym zaskoczeniu i po chwili mimowolnie się wyszczerzył. A jeszcze godzinę temu chodził z nosem spuszczonym na kwintę. - Za ciebie też, ziomuś. Zajebisty z ciebie kumpel. - dorzucił swoje trzy knuty. Przez chwilę chciał się unieść męską dumą i wypić bez popijania, ale uznał, że Lazar chyba wie co robi. I dobrze, że dostał ten sok, bowiem był pewien, że z uszu wylatuje mu para - tak imponująco mocną wódkę dostał. Pokiwał głową z uznaniem tuż po tym, jak wlał w siebie pięć łyków soku. - Ja i grzeczny? - prychnął i zamienił się w słuch. Uniósł brwi zaskoczony, że między nim a Brunem doszło do czegokolwiek. Kurczę, powinien bardziej się im przyglądać. To Bruno też jest gejem? Na Merlina, jeszcze trochę a on i Boyd zostaną jedynymi hetero w tej gryfońskiej ferajnie. - Wiesz, mili ludzie są nieszkodliwi... ale to musi być "to coś", co się dzieje przy całowaniu. Ten kopniak energii i zachłanność... wiesz o czym mówię? - próbował mu nakreślić, choć nie znał doświadczenia Lazara w kwestii jakichkolwiek podbojów. Najwyżej dostanie przyjacielską pięścią w zęby, jeśli go urazi. - A jakby nie było rutyny z jakimś ziomkiem to rozważałbyś bycie z kimś na stałe? - oparł kij o podłogę i czekał aż Rosjanin łaskawie spudłuje, bo wychodzi na to, że Jerry zdąży podjąć tylko dwie próby przez cały czas trwania gry. - Faceta chyba łatwiej poderwać. - stwierdził ze śmiechem. - Nie trzeba kwiatków, słodkich słówek ani obchodzić się z takim jak z porcelaną. Dobrze mi alko mówi czy się mylę? - nawet zachciało mu się odrobiny żartów, a to był już krok milowy. Zainicjował dolanie wódki do kieliszków, choć jeszcze czekał na jej wypicie. - Patrzę. Wierz mi, patrzę. - czekał na ten popis umiejętności i jak wybuchnął śmiechem, to aż mijająca ich kelnerka podskoczyła. Dwa zmieszane ze sobą śmiechy wpędziły go w jeszcze lepszy humor. - To było imponujące, ziomek. - poklepał go po ramieniu z uznaniem - Było trzy razy temu mi to pokazać, a nie teraz. - szturchnął go lekko, by zrobił te pół kroku na bok i pochylił się nad stołem w tym miejscu, w którym dotychczas stał. Bez zbędnego zastanawiania się wycelował w bilę i mocno w nią uderzył kijem. Parsknął pod nosem obserwując jak lazurowa kula sturluje się do łuzy, oddając mu tym samym szósty punkt. - To było specjalnie. - od razu zapewnił, prostując się i odwracając do niego przodem. - Wszystko zaplanowane, uznałem, że oddam ci punkt, który mi nabiłeś. Widzisz jaki jestem zajebisty? Widzisz? - wskazał za siebie, dumnie wypinając pierś jakby oczekiwał na słowa pełne uznania. Dobre towarzystwo i dobry alkohol przegnały z jego paszczy przygnębienie i choć gdzieś jeszcze w ślepiach czaiły się jego resztki to zostały skutecznie uśpione na czas trwania tego wieczoru.
5->3 Lazur 6/7 Jeremy 2/7
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Darował sobie komentarz, że „łiszki”, jak to miał w zwyczaju wymawiać, to on za bardzo nie lubi, zwłaszcza po imprezie z Gryfinami, kiedy w jego alkoholu ewidentnie ktoś namieszał, sprawiając, że nie potrafił się po nim w ogóle wysłowić. Whisky była dla niego dziwnym trunkiem i zupełnie nie pojmował dlaczego jest taka popularna, ale nie obnosił się z tą opinią – dla Anglików, a przede wszystkim Szkotów i Irlandczyków była to drażliwa kwestia, a on nie szukał sobie wrogów w tak błahy sposób. Skrzywił się na ten obrazowy opis działania czarnomagicznej klątwy, choć z drugiej strony jego zainteresowanie paradoksalnie wcale nie zmalało. Nie podobało mu się krzywdzenie innych ludzi, ale, na Rasputina, jaka to musiała być genialna broń – ta cała czarna magia. Nie był jeszcze pewien czy chciałby się w nią zagłębiać i przede wszystkim nie miał pomysłu jak to zrobić, ale brzmiało to przynajmniej obiecująco. Jeśli zaś chodzi o Jerry'ego... było mu go bardzo szkoda i najchętniej by go przytulił, ale nie wiedział jak ten zareagowałby na podobną wylewność, a nie chciał głupim gestem zaryzykować, że zepsuje im cały wieczór. Uznał, że znacznie lepszym posunięciem będzie odwrócenie jego uwagi odpowiednim toastem i chyba nie pomylił się zbytnio pod tym względem. Zrobiło mu się cieplej kiedy powiedział do niego te miłe słowa i chyba nawet się zarumienił... może właśnie dlatego tak prędko nachylił się pod stołem, przesłaniając twarz przydługimi kosmykami włosów. — Trochę wiem, a trochę nie wiem. Było dużo zachłanności, ale skąd mam mieć pewność, że to nie amortencja?— powiedział zupełnie szczerze. Gdyby tylko chciał, mógłby wcisnąć mu bardzo przekonującą bajeczkę o namiętnych związkach, które miał za sobą; potrafił kłamać, oj tak... ale przy nim nie chciał. — Zresztą tu nie chodzi o to, że mili ludzie są szkodliwi. To ja jestem szkodliwy dla miłych ludzi, nie chciałbym go zranić tylko dlatego, że nie umiem się zaangażować, a... wiesz, już mi się to zdarzało. — Odchrząknął, bo od tej całej wylewności zrobiło mu się trochę dziwnie, choć nie niezręcznie – co było w tym wszystkim jeszcze dziwniejsze. Nad odpowiedzią na zadane mu pytanie musiał się chwilę zastanowić, zagryzając przy tym wargę — Nigdy tak nie było. Ale, Dżery, sam nie wiem czy tu chodzi o rutynę. Oni nie byli nudni, byli super facetami, ale ja chyba... nie umiem się zawiązać? — zamilknął na dwie sekundy i zmarszczył brwi — przywiązać. Nie lubię ograniczeń. — Wzruszył ramionami i wrócił do gry; bo choć było to brutalne, to jednocześnie zupełnie szczere. Nie był z tego do końca dumny (choć jednocześnie był daleki od kajania się za grzechy), ale to nie znaczyło, że miał ukrywać przed Jerrym prawdę. — No wiesz co?! — obruszył się z bardzo poważną miną. To była naprawdę bardzo poważna mina. — Sugerujesz, że wyrwanie mnie to żadne wyzwanie? — owa bardzo poważna mina utrzymała się jeszcze przez trzy sekundy ciszy, potem kąciki ust mu drgnęły, a on sam zaśmiał się, kręcąc głową. — No to masz rację. Ale sam nie wiem czy z facetami jest tak łatwiej. Nigdy nie mam pewności czy mam szanse u tej drugiej osoby — popatrzył na niego przeciągle, może trochę znacząco, wszak sam pomylił się co do Jerry'ego, z początku spodziewając się, że ten mógłby być nim zainteresowany. Miał szczęście, że trafił na normalnego, otwartego chłopaka, gdyby zachował się podobnie wobec bardziej konserwatywnej osoby, mógłby mieć problemy – nawet jeśli Brytyjczycy wykazywali się większą niż Rosjanie tolerancją. — Poza tym mam wrażenie, że z kobietami jest tak „trudno” bo sami sobie tworzycie problemy. Kto powiedział, że musisz robić to wszystko o czym mówisz? — podszedł do napełnionego przez Gryfina kieliszka i uniósł go, czekając aż ten do niego dołączy. Potem wychylił go jednym wprawnym ruchem i otarł wargi wierzchem dłoni. — Gdybym uważał to za głupie, szukałbym takiej osoby, która też tak uważa. Patrz jaki jestem mądry, normalnie wujek dobra rada. Wszystkim pomogę tylko nie sobie samemu. Westchnął i napełnił oba kieliszki, choć jeszcze nie wołał go na picie; niedobrze było zbyt szybko konsumować trunki. Zajął się leniwą obserwacją jego poczynań przy stole bilardowym i uśmiechnął się, kiedy chłopak wykonał ten sam manewr co on wcześniej. Szybko się uczył... szkoda tylko, że popełniał te same co „mistrz” błędy. Potem wziął kij i naprędce uderzył w losową całą bilę. Nie przyłożył się zbytnio, bo nie chciał żeby gra tak szybko się skończyła... zresztą i tak nie miał możliwości na dobre odbicie. — Jak ustawisz inaczej rękę, powinieneś mieć większą siłę odbicia i prac...prec.. prezycy... yh, dokładniejszy kąt. Mogę Ci pokazać — zaoferował się, odkładając swój kij i stając za chłopakiem, by, przysunąwszy się do jego pleców, poprawić jego pozycję. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę jak blisko się znalazł – na tyle, że czuł bijące od niego ciepło i przyjemny zapach, jakby mieszanki orzechów i miodu. Odskoczył od niego jak oparzony – i w istocie tak się czuł. — To może się... napijmy — palnął ze zmieszaniem, chociaż przecież przed momentem wychylili po kieliszku i nie była to zbyt rozsądna decyzja. Potrzebował jakiejś odskoczni, która wyrwie go z tej niezręcznej sytuacji. Czy Jerry w ogóle cokolwiek zauważył? Miał szczerą nadzieję, że nie.
1 → 2 Lazar 6/7 Jerry 2/7
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Wypadło mu z głowy, że pili już whiskey na ostatniej imprezie Gryffindoru. Zapomniał zapytać Morgan co dolała do alkoholu, że pojawiły się efekty dodatkowe w postaci chociażby silniejszych zawrotów głowy, zaburzeń koordynacji (po jednym łyku!) czy świecenia niczym kula dyskotekowa. Uznał zatem, że trzeba pokazać Lazarowi czyste wydanie alkoholu bez obaw, że po jednym kieliszku zaczną chodzić po ścianach. Sądząc jednak po sączonym Tuică, gdzie Jerry potrzebował popić sokiem, a on nie, to jego podniebienie będzie ciężej zadowolić. Niestety Dunbar nie posiadał aż tyle oszczędności, by zaserwować mu trunki z wyższej półki zatem będzie w przyszłości improwizował. Rozpiął guzik koszuli, kiedy alkohol zrobił swoje i rozgrzał jego organizm do zadowalającej temperatury. Skrzyżował ręce na ramionach i wyłapywał z ust Lazara wypowiadane słowa, zauważając, że im więcej wypijał tym szybciej przyzwyczajał się do jego silnego akcentu i łatwiej szło mu go zrozumieć. - Skoro nie masz pewności to powinieneś sprawdzić czy to jest "to" ale całując go na trzeźwo. - zaproponował proste rozwiązanie, które według chłopaka mogłoby rozjaśnić sytuację. Non stop dziwnie się czuł na myśl, że Bruno też interesuje się facetami. Matthew, Skyler, Bruno, Lazar... powinien czuć się osamotniony i jęczeć na ten temat Boydowi, a jednak odkrywał, że jakoś szczególnie mu to nie przeszkadzało. To chyba alkohol przyćmił mu myśli. Powstrzymywał cisnący się na usta uśmiech. Zaakcentowane "Dżery" bawiło go za każdym razem, choć słyszał jeszcze wydanie "Dżemiego", które to Morgan i Aconite też podłapały, a pomylenie słów wywoływało niegroźne rozbawienie. - Czyli jesteś tak jakby... wolnym strzelcem. Coś w deseń jak ja. - aż mu oczy rozbłysły, gdy tylko jego mózg wyprodukował ten wniosek. - Słuchaj, ziomuś. Jeśli stawiasz z góry sprawę jasno - jednonocna przygoda czy jakiś tam flirt, to jak dla mnie nie powinno to nikogo krzywdzić. Tylko egoista będzie od ciebie wymagał zawiązania... - zaśmiał się złośliwie.[/b] - ... przywiązania...[/b] - poprawił nietaktownie - ... wtedy, gdy ty nie jesteś na to gotowy. - wzruszył i on ramionami uznawszy, że tak przedstawiona sytuacja całkowicie wybiela podejście Lazara do związków. Okazywał mu pełne zrozumienie, wszak należał do osób bardzo wyrozumiałych i próżno byłoby szukać u niego pogardy za taką, a nie inną postawę. Tknęła go ciekawość ile to Lazar miał facetów, ale raczej nie wypada pytać o poziom doświadczenia... ewentualnie zapyta za trzy kieliszki Tuică. - A skąd ja mam to wiedzieć? Nie sugeruję, że ciebie. - uniósł ręce w geście poddania i przybrał minę niewiniątka. Coś łatwo zapomniał o trawiących go kłopotach i przyczynie wywleczenia go do tego pubu. Dobrze się bawił, a i łatwo się rozmawiało z Lazarem. Trzeba przyznać, że niemal go wmurowało, gdy odebrał to znaczące spojrzenie, mówiące jasno i klarownie o kim to Lazar przykładowo wspominał. Krzaczaste brwi Dunbara powędrowały ku górze, gdy wstawione już szare komórki analizowały czy aby dobrze odebrały ten wzrok. - ...yyy... można zapytać? - zaproponował z niezbyt mądrą i lekko skonfundowaną miną, nie orientując się, że sam być może będzie musiał odpowiadać na takie pytanie. Z ochotą poratował się dodatkowymi procentami we krwi, wypijając duszkiem nalane Tuică i od razu popijając jednym solidnym łykiem soku. Na moment stracił rezon, więc zajął się rozbiciem bili, co mu się oczywiście nie udało. Nie przyznawał się, że nawet się odpowiednio nie skoncentrował na swoim ruchu. Zajął się wyszczerzeniem, gdy Lazar nie mógł przebrnąć przez słówko. - Gram w bilarda trzeci raz w życiu. - przyznał na swoje usprawiedliwienie i ze zdziwieniem odkrył, że nagła bliskość między nimi w dziwny sposób zagęściła atmosferę między nimi. Nie odskoczył jak oparzony, ale reakcja Lazara sprawiła, iż nieumyślnie zwrócił uwagę na zapach jaki wokół siebie roztaczał. Narodziła się w nim ciekawość. Uderzył w bilę, znów bez większego zainteresowania i odłożył kij, by odwrócić się przodem do Lazara, który to akurat ukrywał swoją minę za kieliszkiem. - Zapytam wprost, oke? - oparł pośladki o stół, a dłonie oparł o jego brzeg. - Od zawsze wiedziałeś, że wolisz facetów czy to się jakoś objawiło? Zawsze mnie to ciekawiło, a jakiś czas temu byłem mocno wkurzony na kumpli, więc nie chciało mi się ich o to pytać. - nalał sobie porcję Tuică i wypił spóźnioną kolejkę, mając głęboko w poważaniu fakt, że powinni zwolnić. Za ten miły szum w uszach i rozluźnienie warto dotrzymać kroku Rosjaninowi. Udowodni mu, że też ma mocną głowę. - Pewnie gdybym ich zapytał to by zaczęli od niekończących się "nie jesteś w moim typie, spokojna twoja rozczochrana" i te sprawy... - zademonstrował nawet gestykulacją znak cudzysłowowa - ...a właśnie naszła mnie myśl, czy może nie bez powodu nie mogę znaleźć żadnej dziewczyny. Pewnie gadam głupoty, bo równie dobrze może to być jakiś błąd w moim zachowaniu, o którym nie wiem. - najwyraźniej już alkohol zaczynał mocno działać, skoro włączyło mu się gadulstwo bardzo mocno związane z błyszczącymi ślepiami i uniesionymi policzkami w nieprzerwanym uśmiechu nawet podczas opowiadania o swoich odczuciach, które na trzeźwo pewnie wpędziłyby go w chociażby minimalne zażenowanie. - Więc tak kminię, bo w sumie nigdy nie patrzyłem na facetów w ten sposób, a ostatnio naoglądałem się jak mój przyjaciel i dobry kumpel obściskują się po kątach. Tylko się nie obraź czy coś, bo mówię od serca, a totalnie... ale totalnie nie mam nic do homo. - by go zapewnić w słuszności swoich słów poklepał go po szerokim ramieniu. Miał nadzieję, że Lazar ogarnia chociażby ułamek tej wypowiedzi, która nabrała już pewnego chaosu spowodowanego mocnym rumuńskim Tuică. - A ty wyglądasz na takiego, co odpowie szczerze. - dodał, unosząc wyżej podbródek dumny, że udało mu się w lekko pokręcony sposób przedstawić swoje myśli splątane już przyćmieniem alkoholowym. Zachęcało go to do większej otwartości.
1 → 4 Lazar 6/7 Jerry 2/7
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
— Wbrew pozorom nie mam wyrzutów sumienia — wyprostował, bo może warto żeby Jerry zdawał sobie z tego sprawę. Lazar nie czuł się źle sam ze sobą, a na dodatek wcale nie planował zmieniać w sobie cokolwiek tylko dlatego, że tego od niego oczekiwano. Martwił się o uczucia Bruna, ale to nie znaczyło, że potrafiłby przedłożyć je nad swoje własne... przynajmniej na tym etapie znajomości. Nie wykluczał, że ktoś mógłby zawrócić mu w głowie do tego stopnia, by przekonać go do monogamii, ale póki co nikomu jeszcze się to nie udało. Był wolny duchem i ciałem. — Dżery, jest w Tobie romantyzm godny trolla górskiego — stwierdził z rozbawieniem, kręcąc jednocześnie głową – trochę z niedowierzania, a trochę w odpowiedzi na jego propozycję, by zapytać wprost. — Gdyby to tak działało to sam też mógłbyś podejść do pierwszej lepszej dziewczyny i zapytać czy uważa Cię za atrakcyjnego. Powodzenia. — Mimo ironii wyzierającej z tych słów, nie miał nic złego na myśli. Nie zgadzał się z nim, ale wcale nie chciał go urazić. Powoli docierało do niego, że chłopak najwyraźniej postrzega homoseksualizm jako jakiś dziwaczny, zupełnie odmienny od normalnego stan umysłu, tak jakby bycie gejem definiowało jakim jesteś człowiekiem. A była to przecież, przynajmniej dla Lazara, kwestia marginalna; tak długo, jak długo sypiał z istotami ludzkimi (a naprawdę nie zamierzał niczego w tej kwestii zmieniać!), mógł mieć pewność, że ta druga osoba też ma uczucia. I tylko to się w tym wszystkim liczyło. Czy był gejem, czy nie – czy podrywał geja, czy też nie – wciąż byli tacy jak wszyscy inni. Nie był tylko pewien czy jest sens tłumaczyć to Jerry'emu i czy w ogóle potrafiłby to ująć w odpowiednie słowa kiedy musiał posługiwać się językiem angielskim. — Od zawsze — odpowiedział bez chwili wahania, odstawiając kieliszek na stolik — Tylko na początku w ogóle tego nie rozumiałem i próbowałem sobie wmawiać, że jest inaczej — zamyślił się na moment, odbywając sentymentalną podróż wgłąb własnych wspomnień, odbywaną na fali wypitego już alkoholu. Aż za dobrze pamiętał siebie w szczeniackich czasach, dziewczyny, które usilnie próbował polubić, strach i rozczarowanie, że nie potrafi się do tego przemóc. Klasyczna droga większości homoseksualistów, nie był pod tym względem wyjątkowy. Miał ochotę powiedzieć, że w jego typie jak najbardziej jest, ale ugryzł się w język, zwłaszcza ze względu na to, że tyle co wybrnął z jednej niezręcznej sytuacji. Może rzeczywiście powinien przystopować z piciem, skoro coraz trudniej było mu nad sobą panować? Gdyby nie zależało mu na przyjaźni z Jerrym, pewnie wcale by się nie hamował. — Dżery... — roztarł dłonią kark, bo poczuł się niezręcznie i nie bardzo wiedział co z tym faktem zrobić. To co mówił było... zaskakujące. Z jednej strony interesujące, z drugiej nieco zabawne. — Czy ty mnie właśnie pytasz czy uważam, że mógłbyś być bi? — Lazar dałby sobie rękę uciąć, że gdyby miał powody do „obaw”, nie musiałby się nad tym zastanawiać; im dłużej się jednak nad tym zastanawiał, tym wyraźniej widział w tym małą szansę, którą przed oczami postawiło mu nic innego jak alkohol radośnie pływający w jego krwi. Niczego nie ułatwiało mu to, że kiedy tak trajkotał energicznie z błyszczącymi oczyma i nieco zarumienionymi policzkami, był jeszcze smakowitszym kąskiem niż bywało to na co dzień. — Przecież to proste. Podoba ci się jakiś facet? To nie muszę być ja, o gustach się nie dyskutuje. — Wziął w ręce kij, nachylił się zgrabnie nad stołem i ekspresowo wbił ostatnią ze swoich bil. Nie było to najczystsze i najprofesjonalniejsze zagranie w jego życiu, ale liczyło się to, że bila wpadła do łuzy. Teraz zostało mu tylko wbić czarną nim ubiegnie go w tym jego kompan. Uśmiechnął się do niego triumfalnie (choć na triumf było jeszcze zgoła za wcześnie), powoli prostując się znad stołu. — Chyba że chcesz się o tym przekonać w inny sposób — z kijem wciąż w ręku przybliżył się ku niemu i trącił go jego końcówką w pierś, patrząc mu odważnie – może trochę zadziornie? – prosto w oczy. — Ekspresowo, wybitnie, z natychmiastowym skutkiem. — przybliżył się jeszcze odrobinę, zostawiając niewielką przestrzeń między nimi — dobitnie. — Poprawił samego siebie z rozbawieniem, ale zaraz spoważniał i zamilkł, czekając na jakąkolwiek reakcję z jego strony.
6 Lazar 7/7 Jerry 2/7
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Sprostowanie zmieniało postać rzeczy zatem odpuścił temat, gdy tylko skomentował to pełnym uznania podniesieniem dłoni na znak, że przyjął to do świadomości. Zwrócenie uwagi na jego wątpliwy romantyzm powinno wpędzić go w zastanowienie i potrzebę naprawienia błędu, a jednak jego zalkholizowany umysł jeszcze tego nie przetrawił.- Wiesz, w żartach to mogę zapytać, ale wtedy biorę na poprawkę, że mogę zostać czymś oblany albo zdzielony. Niektóre dziewczyny są nerwowe jak się pyta je o coś wprost. - nie bez powodu należy jednak do Gryffindoru, bowiem tylko osoby z tego domu mogły powziąć się na taką brawurę jaką jest świadome denerwowane kobiety. Pokiwał głową i też uciekł do wspomnień, jednak nie znalazł w nich ani jednej myśli mającej dać mu podejrzenia, że jednak jego orientacja miała jakiekolwiek skłonności do zmiany. Odkąd pamiętał biegał za dziewczynami, z kilkoma z nich doszło nawet do kilku-nastu/dziesięciu pocałunków i ogólnie rzecz biorąc poza Sol nie było nigdy żadnej dziewczyny, przy której zatrzymałby się na dłużej i niczego po popsuł po upływie określonego czasu. Zastanowiło go czy Skyler albo Matthew przechodzili coś podobnego, wszak ten pierwszy przecież latał za dziewczynami jakiś czas temu. Ta myśl była jednak zbyt skomplikowana jak na jego dzisiejsze możliwości. Spoglądał prosto w oczy Lazara bez cienia zażenowania czy niezręczności, której to cały kaliber Rosjanin musiał przyjąć na klatę. - O, tak. Widzisz jak to fajnie ująłeś w jednym zdaniu. Znaczy pytaniu. No, wiesz. No bo skoro coś mi nie idzie z laskami to może to jakiś... nie wiem... znak, że orientacja Gallaghera na mnie w końcu wpłynęła? - uniósł brwi, potwierdzając jego zawiłe przypuszczenia i zastanowienia. Nie do końca zdawał sobie sprawę, że mógłby wpędzić Lazara w zakłopotanie, bowiem jeszcze nie połączył faktu, iż chwilę temu ten odskoczył jak oparzony ani też nie dopasował lekko czerwonych policzków do czegoś poza efektem alkoholowym. - Czy podoba...? - wystroił się w śmieszną minę. Zmarszczył brwi do takiego stopnia, iż na czole wyżłobił sobie jedną brzydką zmarszczkę, zacisnął krzywo usta i zadumał się na całe kilkanaście sekund. - Eee... chba nie, bo patrzę zazwyczaj na cycki. Ale cśśśś... nie mów nikomu, okeee? - przyłożył palec do ust i tłumiąc śmiech domagał się zachowania tej wielkiej tajemnicy. Przeniósł wzrok na trącający go kijek i zacisnął palce na jego krańcu. - Czy ty mi mówisz o seksie ? - zapytał bezpardonowo, błądząc chaotycznie wzrokiem po jego twarzy, z której nie był pewien czy dobrze wyczytuje intencje. - Ale ekspresowy seks to buuuu... znaczy wiesz, raz na jakiś czas fajnie, ale tak żeby testowo z facetem...? - otworzył nagle szeroko oczy i strącając końcówkę kija ze swojego torsu nachylił się do Rosjanina, by oprzeć dłoń o jego ramię. Najwyraźniej zapomniał zwrócić uwagę, że stali już blisko siebie, bo opierając się o niego zredukował jeszcze bardziej tę odległość. Roześmiał się pod nosem, a jego ramiona aż drżały od tłumionego śmiechu. - Zgrywam się, wiem o co cho. - odsunął nieznacznie głowę i wyszczerzył się, dumnie wypinając przy tym pierś. - To co, wpadnę ci w oko? - rozłożył ręce na boki, demonstrując swoje nieskromne jestestwo, doprawione pseudo nonszalanckim uśmiechem. Ten pomysł był tak szalony i zabawny, że gdyby nie alkohol to z pewnością nie miałby tak zadowolonej miny. - Musiałbym ci się spodobać. To może za dwa kieliszki? - w swojej głowie miał zakodowane przekonanie, że do eksperymentu Lazar musi być na tyle pijany, by się "przełamać" do pocałowania heteroseksualisty. - Paskudny z gęby nie jestem, co? - wypróbował kilka śmiesznych min, próbując zademonstrować się z jak najatrakcyjniejszej strony. Nie był zdolny odczuwać żadnego stresu związanego z potencjalnym pocałunkiem, bowiem był zbyt uhahany i cóż ukrywać, pijany.
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Bawiło go to, że pomimo tego jak bardzo Jerry'ego ciągnęło do dziewczyn, bał się ich jak ognia piekielnego. Przebywając w obecności Gryfona, zastanawiał się czasem czy jego własny brak podobnych problemów bierze się z jego charakteru i sposobu bycia, czy może z faktu, że kobiety absolutnie go nie interesowały. Czy była to kwestia tego jak mało obchodziło go (podobno) zdanie innych, czy może wszystko to wynikało z płci? Wygląda na to, że wszystko miało swoje plusy i minusy. — Wpłynęła... — powtórzył po nim trochę z rozbawieniem, a trochę z niedowierzaniem. Czy wnioski, do których doszedł, wynikały z powierzchownego patrzenia na homo i biseksualizm, czy może stał za tym jakiś głębszy problem? Nie był w Hogwarcie długo, był już świadkiem przynajmniej kilku sercowych rozterek Gryfona, a nie wiedział ile ich było wcześniej. Może naprawdę zaczął się poddawać i szukać źródła swojego problemu nawet w sposoby, które na pierwszy rzut oka (ucha?) brzmiały trochę absurdalnie? Choć sam był nieco zakłopotany, bawił go stan, w jakim znajdował się teraz chłopak. Słodko upojony alkoholem, niewinnie zaciekawiony, rzucający żarcikami i strojący śmieszne miny po to, by, jak podejrzewał, zamaskować prawdziwe myśli. Czy wszystko zawsze przykrywał poczuciem humoru? Wyglądał na takiego. — Głupik z Ciebie — zdążył powiedzieć cicho, nim ten położył mu rękę na ramieniu. Wówczas spojrzał na niego pytająco, próbując dociec jakie są jego intencje... i dowiedział się tego w momencie, kiedy się zaśmiał. Zawtórował mu niezbyt głośnym śmiechem i zignorował jego pytanie, odnotowując w myślach, że Jeremy Dunbar nie jest najbardziej spostrzegawczą osobą, jaką miał okazję w życiu poznać – zwłaszcza biorąc pod uwagę to, w jaki sposób patrzył na niego w tym konkretnym momencie. Był jak kusząco słodki owoc; jak przysmak podany mu na srebrnej tacy. Choć w normalnej sytuacji nie napastowałby go w taki sposób swoją obecnością, teraz, pchany alkoholem, nie potrafił odmówić sobie zbliżenia się do niego w jakikolwiek, byle fizyczny sposób. — Nie jesteś — to mówiąc, przełożył kij za jego plecami i złapał go drugą ręką, niecierpliwie popychając go nim na tyle mocno, by musiał się na nim oprzeć. Starał się nie zmuszać go do niczego i był gotów odpuścić w przypadku protestu z jego strony, ale nie umiał wyzbyć się kryjącej się w nim napastliwości – tej samej, która kazała mu nachylić się do roześmianych warg i zaatakować je niezbyt subtelnym, wygłodniałym pocałunkiem. Odwrócił się tak, by teraz to on stał tyłem do bilardowego stołu i naparł na niego, chwytając naprędce zaprawiony alkoholem smak. Wycofał się po chwili, kiedy choć odrobinę nasycił swoją ciekawość, wyprostował się, oblizał wargi i jak gdyby nigdy nic napełnił oba kieliszki i wziął je w ręce, podając jeden chłopakowi. — Za dwa kieliszki to możemy to co najwyżej powtórzyć. O ile chcesz. — Powiedział, wymownie unosząc naczynie ku górze. Starał się nie myśleć o tym jak bardzo mu się podobało, skupiał swoje myśli na tym, że była to wyłącznie zabawa. Zaspokoił swoją i jego ciekawość, nic poza tym. Skrycie modlił się, by jutro obudzić się z identycznymi wnioskami.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Na pierwszy plan wychodziła już z niego desperacja i totalnie niezrozumienie swojego pecha. Spoglądając wstecz widział siebie, który non stop napotykał porażki związane oczywiście z zawieraniem głębszych relacji z płcią przeciwną. Wielokrotnie widział jak jego komplementy trafiały do serca i wywoływały rumieńce na miękkich policzkach, ale gdy przychodziło co do czego to albo ta druga się wycofywała albo sam zauważał brak iskry. Przez alkohol coraz śmielej doszukiwał się w sobie wad, a więc skoro padł z jego strony pomysł, że może orientacja Matthew mu się udzieliła to warto i to rozważyć. Nie wydawało się to takie absurdalne po tylu kieliszkach wódki. - Czasami mam zawiechę, no proszę cię bardzo. - szczerzył się z rękoma uniesionymi przed sobą na znak bezradności i niewinności. Przecież nigdy nie patrzył na facetów w sposób oceniający fizyczność, a więc najwyraźniej coś mu szwankowało w umyśle. To znak, że wypił jeszcze za mało alkoholu. Za kilka kieliszków powinien wznieść się na wyżyny swoich możliwości intelektualnych i dogadywać się nawet z trytonami. Demonstrował swoją gębę i oswajał się z myślą, że właśnie wciąga Lazara w eksperyment, który na trzeźwo nie miałby prawa bytu. Napuszył po jego słowach i zdołał wyłapać ten moment, by zobaczyć wymowny wzrok Laza. Popchnięty na stół, chwycił go jedną ręką, by nie wyrżnąć plecami i już otwierał usta, by coś palnąć, gdy zamiast słów padł na niego tak wygłodniały pocałunek, jakiego jeszcze dotąd nie zaznał. Znieruchomiał na moment, gdy szare komórki mózgowe zaczęły pracować na najwyższych obrotach, by przebić do świadomości, że jest całowany przez faceta. Czemu w ogóle rozchylił usta to nie miał pojęcia, ale przynajmniej odkrył coś dziwnego na jego języku, co po chwili analizy dopasowało się do określenia kolczykiem. W końcu trzeźwość go trzasnęła prawym sierpowym prosto w zęby. Zacisnął palce na jego łokciu i odsunął ich od siebie, cofając się o ten duży jeden krok. Zakrył wierzchem dłoni usta i z ogłupiałą miną gapił się w jakiś punkt przed siebie, by brutalnie sobie uświadomić co się właśnie odwala. Całe jego ciało protestowało wobec takich doznań, a mózg próbował sobie poradzić z faktem, że odkrył u Lazara kolczyk na języku. Podczas całowania się. Krótkiego, ale z pewnością nie było to niewinne, a tak wygłodniałe, że aż zrobiło mu się głupio. Przyjął kieliszek i wlał w siebie alkohol duszkiem, by jednak nadrobić to wytrzeźwienie. Nie popijał, choć wykrzywił się, gdy wódka rozpaliła jego podniebienie. - Wiesz co stary, ale ja jestem hetero. Dałeś mi to dobitnie do zrozumienia. - odezwał się po chwili i nieco chwiejnym krokiem sięgnął po butelkę, by wlać im dodatkową porcję. Żołądek mu związał się na supeł, ale jako tako uznał, że z jego strony to nie zniszczy niczego w związku z Lazarem. - Kuźwa... czy ty... - odwrócił się do niego z niezrozumiałą miną i wskazał na niego butelką. - ... czy ty masz kolczyk w języku czy mi mózg wariuje? Weź, głupio mi się zrobiło, bo wiesz czemu? - humor mu się popsuł na rzecz dziwnego żalu. - A dobra, nie ważne. To zostaje między nami, oke? - zapytał pojednawczo i westchnął. Nie zamierzał oceniać czy Lazar dobrze całuje czy nie. Nie chciał tego robić, bo po prostu nie czerpał z tego żadnej iskry ani go to nie napędzało na coś więcej. Mózg mu krzyczał "dość", a na twarzy miał wymalowane zmieszanie. Próżno jednak dostrzec tam obrzydzenie, bardziej zdziwienie. - No ale poza tym dzięki, ziomuś. Rozwiałeś moje wątpliwości. - choć nie do końca wyszedł mu ten uśmiech, to by nadrobić mimikę wyciągnął łapsko i pojednawczo poklepał lazarowe ramię.
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Był może zbyt porywczy – często czasem tak miał. Lubił intensywne przeżycia, nie był osobą stworzoną do nudy i w jakiś dziwny sposób przekładało się to na jego gesty i ogólny sposób bycia. Nawet kiedy chwila spokoju bardzo by mu się przydała, wokół niego panował trudny do okiełznania chaos. Trudno powiedzieć czy to w jaki sposób go pocałował – a także to, że w ogóle to zrobił – było efektem owej natury, czy raczej faktu, że w istocie jego ochota na niego była duża adekwatnie do tego jak to pokazał. Coś podpowiadało mu, że mimo wszystko chodziło o to drugie, ale ze względów bezpieczeństwa szybko wmówił sobie, że tak po prostu wyszło; że ktokolwiek by tu nie stał, zachowałby się w taki sam sposób. Był dobrym kłamcą, na tyle uzdolnionym, że czasem potrafił oszukać nawet samego siebie. — No to przynajmniej nie musisz się już zastanawiać — powiedział z narzuconą sobie beztroską. Mimo wszystko czuł odrobinę goryczy, że Jeremy nie oszukiwał samego siebie przez te wszystkie lata; czuł egocentryczną chęć zaciśnięcia na nim swoich łapsk, a teraz – dokładnie w momencie owej deklaracji – na zawsze stracił taką możliwość. Nie zamierzał przystawiać się do heteroseksualnych facetów, nawet on miał w sobie na tyle godności, by się przed tym powstrzymywać. Ta furtka była już dla niego zamknięta. Mimo to starał się nie tracić dobrego humoru, a wypity do tej pory alkohol na szczęście znacznie mu to ułatwiał. Zapytany, w odpowiedzi wystawił język, dumnie prezentując dwie srebrne kuleczki – jedną na powierzchni, a drugą pod spodem; potem zaśmiał się cicho. — Ja myślał, że Ty dawno widziałeś. Ale podobno jest przyjemne. — wzruszył ramionami i wychylił kieliszek, który w błyskawicznym tempie napełnił alkoholem Jerry. — Masz to jak w banku, Dżery, też wolałbym żebyś nikomu o tym nie wspominał. Nie zależało mu na reputacji i nie zamierzał udawać przed nikim, że jest grzeczny, ale całowanie Jerry'ego... cóż, tu nie chodziło o rozwiązłość, a o złamanie pewnej normy. Wiedział, że nie interesuje się mężczyznami, a i tak posunął się za daleko przy pierwszej lepszej jakości. Gdyby plotka o tym się rozniosła, mógłby mieć z tego powodu problemy – te zaś nie były mu potrzebne. Reszta wieczoru płynęła w coraz szybszym tempie. Czarna ósemka nie znalazła się nigdy w łuzie, bo szanowni gracze byli stanowczo zbyt pijani na to, by w ogóle w nią trafić. Zgodnie ze złożoną na początku obietnicą, tkwili tu tak długo, aż obaj nie upili się do granic możliwości i nie zostali wyproszeni z lokalu. Z końcówki tego dnia nie pamiętał absolutnie niczego. Koniec psot.
| z/t x2
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zepsuł się. Musiał się zepsuć. Coś ewidentnie nie działało jak powinno, skoro po tak intensywnym tygodniu i tak tutaj przyszedł. A może właśnie dlatego musiał tutaj przyjść? By udowodnić samemu sobie, że tylko w taki sposób to ma sens, że tylko to jest bezpieczne. Że już nie miał znaczenia ani Xavier, ani Ezra, ani Finn, a chodziło o samą potrzebę bliskości, przyjemne ciepło drugiego ciała i ten stan, w którym myśli poddają się zupełnie i w końcu dają mu odetchnąć swobodnie bez tego pieprzonego ścisku za mostkiem. Prawdę mówiąc, nie potrafił odpowiednio tego przeanalizować, ani samemu sobie przetłumaczyć. Czuł po prostu silną potrzebę realizacji tego planu, podbicia samooceny i zduszenia kiełkujacych uczuć, byle zdusić w zarodku szanse, że znów zapędzi się w swoich oczekiwaniach, zbyt pewnie sięgając po coś z nadzieją, tylko po to, by usłyszeć, że znów nie podołał. Gdzieś tam podświadomie czuł, że to chyba kolejna źle podjęta decyzja, ale uczucie to ucichło gdzieś między drugim wypitym na mieszkaniu piwem a jednym z niepoliczalnych już wypalonych Błękitnych Gryfów. Potrzebował wytchnienia, obecności, uwagi i choćby miał to zdobyć na tylko wycinek wieczoru - zamierzał desperacko po to sięgnąć. Tylko że jakoś mu to nie szło i z pustym wzrokiem wpatrywał się w napompowane zaklęciem kobiece usta, które wiły się przed nim bez przerwy niczym dwie glizdy, zupełnie nie rejestrując słów, które się z pomiędzy nich wysypywały. Odruchowo przesunął po materiale koszulki na brzuchu i jej szorstkością, przyzwyczajony do gładkości koszuli z mundurka, wybudził się z tego transu. Dopił pospiesznie gin ze swojej szklanki, chcąc skorzystać z tego jako pretekstu, by ulotnić się do baru w innej sali i zatrzymał się na chwilę pod ścianą, przecierając zmęczoną twarz wolną dłonią. Próbował odszukać w pamięci moment, który wyjaśniłby mu jak rozmowa z uroczym szatynem przeobraziła się w monolog blondyny, ale odpuścił szybko, uznając, że to był zwyczajnie chybiony traf z jego strony. Obrócił puste szkło w dłoni, robiąc już krok w stronę baru, ale jeszcze rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu swojego nowego celu. Niby nie był wybredny, ale nikt nie mógł przykuć jego uwagi, więc czysto dla formalności mózg rozpoczął nie selekcję, a ustawianie w kolejce potencjalnych zainteresowanych, gdy nagle wypuścił powietrze z ust pod wrażeniem napotkanego widoku, zupełnie rozsypując stworzoną w umyśle listę. Oparł się przedramionami o blat baru i przesunął zdecydowanie zbyt zainteresowanym spojrzeniem po wytatuowanym ramieniu, wzdłuż barku, po całej długości pleców, aż za pasek spodni barmana, po czym zwilżył usta i odchrząknął dla pewności, że w głosie nie wybrzmi charakterystyczna chrypka. - Można liczyć na jakieś specjalne pozycje? - rzucił, zdecydowanie zbyt późno unosząc wzrok z najbardziej interesującego go punktu w całym barze.
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Praca w pubie pod rozchichotaną mantykorą nie rozpieszczała go w weekendy. Wiedział co oznacza praca w pubie usytuowanym w centrum dużego miasta, pracował wszak w Pradze, która Londynem może i nie była, ale też przyciągała niemałe tłumy turystów i, rzecz jasna, studentów z Souhvězdí. Wiedział co to znaczy pracować w pocie czoła, swoje przeszedł i to w czasach, kiedy miał nie tylko mniej czasu, ale i siły, zarówno tej fizycznej, jak i psychicznej. Odwykł jednak od pracy – kilka miesięcy w Hogwarcie bardzo go rozleniwiło i musiał na nowo wdrożyć się w barmański, zdecydowanie nocny i intensywny tryb pracownika. Wybierając Bar przy ulicy Tojadowej, rzucił się na głęboką wodę – nie pierwszy raz w życiu, właściwie nagłe podejmowanie przełomowych decyzji mocno wpisywało się w jego naturę. Podobało mu się tu kiedy byli w tym miejscu z Jerrym, a skoro znalazł w końcu mieszkanie w Londynie, chciał znaleźć tu i pracę. Dzisiejszy dzień również nie należał do najlżejszych. Piątkowy wieczór obfitował w napływające do środka fale złaknionych alkoholu i rozrywek ludzi, a więc i robotę, która sama pchała mu się w ręce. Przygotowywał drinki, lał hektolitry piwa i bez przerwy sprzątał, by nie zginąć w alkoholowo-owocowym bałaganie klejących się słodkich cieczy i niezgrabnie ukrojonych plasterków, niegodnych zdobienia wymyślnych szklanek. W tym momencie miał kilka minut luzu, które poświęcał na przemycie i szybkie przepolerowanie szklanek – z nabytą dawno temu wprawą szybko operował ścierką, doprowadzając szkło do akceptowalnego dla tutejszego szefostwa stanu. Był wyluzowany, w dobrym humorze; wycierając, kołysał się delikatnie w rytm energicznej, nie za głośnej muzyki aż z owego stanu chwilowego odprężenia wyrwał go męski głos. — Jakie tylko pan chce, ogranicza nas tylko wyobraźnia — powiedział z rozbawieniem, odstawił szklankę na miejsce i ze ścierką wciąż w ręce odwrócił się przodem do baru, mierząc wzrokiem nowego klienta. Zdziwił się, widząc znajomą twarz, ale bynajmniej nie w negatywnym sensie – na jego twarzy pojawił się niewymuszony uśmiech, a on przyjrzał mu się z zainteresowaniem. Wydawało mu się tylko, czy jego wzrok przebył zdecydowanie bardziej odległą drogę niż byłoby to gdyby wbijał go w jego plecy? — Skylur — nieświadomie przekręcił wymowę jego imienia, nawet jeśli zdawałoby się, że nie da się w nim nic zepsuć. Wynagrodził mu to uśmiechem. Przerzucił sobie ścierkę przez ramię i oparł się rękoma o kontuar, nachylając się w jego stronę żeby lepiej go słyszeć i w końcu obczaić go sobie z bliska bo do tej pory o dziwo nie miał jeszcze dobrej okazji. — Mogę coś dla Ciebie zaimprowizować, jeśli Ci się nie spieszy. Jesteś sam? — powiódł spojrzeniem po sali nie tylko po to, by skontrolować ilość klientów, ale i odnaleźć ewentualną grupę znajomych Puchona.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Wzrok delikatnie bujał się wraz z obserwowaną sylwetką, bystrzejąc na sekundę, gdy doszedł do niego znajomo brzmiący głos, ale zaraz znów rozkojarzając się rytmicznym ruchem, przez który jego umysł od razu miał ochotę rozkazać mu uchwycić kołyszące się biodra i nadać im własny takt. Wraz z przekręcającą się sylwetką jego spojrzenie przesuwało się wyżej, od linii spodni, po bok na wysokości żeber, tors, aż nie zawiesił się na znajomej już twarzy, tym odkryciem wywołując lekkie zwężenie się źrenic. - Lazur - odpowiedział mu w zamian, zdecydowanie zdradzając zdziwienie bardziej, niż to sobie zaplanował, przy okazji również przekręcając jego imię o tę samą końcówkę, na pozór dopasowując się do jego przywitania, a tak naprawdę odruchowo korzystając z jego pseudonimu na wizzengerze. W końcu to właśnie tam widział go po raz pierwszy. Przełknął ślinę, w pierwszej chwili mając ochotę wycofać się z rozmowy, zanim nie zrobił jeszcze nic głupiego, licząc, że uda mu się zapomnieć o widoku, który go tutaj zwabił, ale ledwie zdążył obrócić pustą szklankę w dłoni, by chwycić ją stabilniej, a czarujący uśmiech hipnotyzował go już ze zbyt bliskiej odległości, by móc się odsunąć. Odruchowo kącik ust powędrował mu w górę, a on sam nachylał się już bliżej, by wyraźniej słyszeć każde słowo. - Zdecydowanie już mi się nie spieszy - przytaknął mu, szczerze, bez namysłu, tak jak możliwe jest to tylko po odpowiednio wyważonej dawce procentów i tępo powiódł wzrokiem za spojrzeniem Lazara, wykręcając się przez ramię, dopiero po chwili orientując się, że jest to związane z zadanym pytaniem, więc powrócił do niego wzrokiem i niezbyt elegancko oparł brodę o pięść, a łokieć o blat. - Sam - przyznał i zaraz zdał sobie sprawę jak żałośnie to wybrzmiało. - Ale wieczór jeszcze się nie skończył, więc... - dodał niemal od razu, po czym na chwilę się zamyślił i leniwym ruchem kciuka starł z ust uśmiech. - Trochę głupio mi o to prosić... - zaczął powoli, ściszając głos, więc i pochylił się do przodu, by Grigoryev mógł go nadal dosłyszeć, nieco zakłopotanym wzrokiem przebiegając gdzieś po krańcu blatu od wewnętrznej strony baru - ...ale zrobiłbyś mi coś słodkiego? - dokończył, unosząc na niego wzrok i przesunął w jego stronę szkłem, wydając przy tym charakterystyczne ciche szurnięcie.
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Najpierw zaproponowała Darrenowi wypad, dopiero potem zaczęła myśleć o lokalu. W Hogsmeade było kilka opcji na prawdę świetnych barów i klubów, ale jakoś tak możliwość wpadnięcia na osoby, które spokojnie mogły by się tam wybrać sprawiła, że jej myśli pogalopowały gdzieś dalej. Ku Londynowi. Mugolskie bary, które znała odpadały, bo akurat w bucie miała różdżkę i wolałaby żeby żaden niemagiczny typek nie wyjął jej z buta dziewczyny myśląc, że to zwykły patyk. Dziurawy Kocioł był zbyt oczywisty, co w dniu dzisiejszym znaczyło 'zbyt nudny' - a Vittoria zdecydowanie nie należała do osób, które lubiły się nudzić. Jej wszędobylstwo ostatecznie zaprowadziło ją aż na ulicę Tojadową, gdzie odkryła pub "Pod rozchichotaną mantykorą". Była tu pierwszy raz, to też weszła do środka i w pierwszy momencie przeszła się po nim wzdłuż i wszerz poszukując czegoś, w czym zakocha się od pierwszego wejrzenia (tym razem nie kogoś! Czegoś!). I zakochała się w sali ze sceną, w stoliku schowanym trochę w kącie. To jest to miejsce! Czuła od niego dobre wibracje. Zostawiła tu więc swoją torebkę (dlaczego ona nie nosi różdżki w torebce, skoro już ją przy sobie ma?!) i wyszła przed lokal po to, by wysłać Krukonowi list, do którego musiała jedynie dopisać miejsce spotkania. Wracając do stołu poprawiła jeszcze czarną spódniczkę z suwakiem z przodu i top z napisem "Robię brzydkie rzeczy, ale bardzo ładnie", po czym zasiadła na krześle czekając na swojego towarzysza.