Dach, na pierwszy rzut oka, jak każdy inny. Posiada mnóstwo niezbadanych dotychczas zakątków, bo jeszcze żaden z uczniów a tym bardziej nauczycieli nie był na tyle szalony by się tutaj zapuszczać. Do czasu!
Jeśli jesteś wytrwałym poszukiwaczem, uda Ci się nawet znaleźć prosty spad dachu, gdzie jacyś śmiałkowie przed Tobą składowali wygodne poduszki, odporne na warunki pogodowe panujące na zewnątrz.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Nie Lip 31 2011, 22:07, w całości zmieniany 1 raz
Nie rozumiem, jak można być takim idiotą, żeby w zimny dzień kiedy na dworze co chwila prószy śnieg a wiatr zdaje się być zdolny niemal do zamrażania ludzi na kostkę lodu ktoś wychodzi na dwór... Pomyślała Gryffonka patrząca na ludzi na błoniach. Niektórzy ubrani w grube bluzy rzucają się śnieżkami, a inni nielegalnie jeżdżą na łyżwach po zamarzniętym jeziorze. I jej zdanie nie byłoby nawet takie dziwne gdyby nie to, że dziewczyna w swej naprawdę ogromnej inteligencji... Siedziała na dachu. Ale kto przegada upartej panience ze znamieniem na policzku, że dach jest na zewnątrz, więc zalicza się do „Bycia na dworze”? No nikt. Ona po prostu była właśnie taką osobą, której zdanie było ciężko zmienić. Broniła go bowiem niczym tygrysica swoje małe dzieci... Nie, to jest złe porównanie. Przecież ona nienawidzi kotów. O! Niech będzie niczym Mops swoje szczeniaczki... Zimno zdecydowanie uderza do głowy sprawiając, że nawet najmądrzejsi Krukoni tracą zmysły. A może to całkiem coś innego sprawia, że jej świadomość ogarnia aż tak ogromna głupawka? To już wie tylko i wyłącznie ona i oczywiście parę osób zdolnych do leglimencji i oklumencji, jeśli tylko chcą. Drugim objawem tego, jak mądra jest owa dziewczyna imieniem Cornelia było to, że już po raz kolejny w tym tygodniu pojawiła się w pewnym miejscu mając na nogach wyłącznie skarpetki. I znów jeszcze parę minut temu były białe podczas gdy jeszcze wychodziła z pokoju, a teraz biegnąc w to miejsce zdążyła nimi wyczyścić chyba całą podłogę jaka znajdowała się w Hogwarcie. Nic więc dziwnego, że obciągnęła czarne rurki maksymalnie w dół chcąc w nich schować palce. Nie była po prostu przygotowana na to, że zgrabny krok przywiedzie ją właśnie tutaj. Bo kiedy się nudziła zdawała się po prostu ponosić emocją i nie myśleć nad konsekwencjami swoich jakże genialnych czynów. Jednak czy była niezdarna lub nieodpowiedzialna? Nie jakoś skrajnie. Po prostu czasem działa zbyt spontanicznie, a to sprawiało, że popełniała różne głupstwa. Do tego zestawu dołączyła jeszcze zieloną, męską bluzę. Jej kaptur miała założony na głowę nie pozwalając by na zewnątrz wydostał się choć jeden lokowany kosmyk. To dlatego, że nienawidziła swojego naturalnego układu włosów. Po prostu wolała mieć proste, ale w zimę był oto prawie niewykonalne, więc chowała je jak się dało. Siedziała z nogami zgiętymi, rozłożonymi w bok w niedbały sposób. Co najlepsze, ona nawet w spódniczce tak siedziała! A od tyłu, na pierwszy rzut oka śmiało można ją było pomylić z mężczyzną. To wszystko przez to, że wychował ją starszy brat. Zawsze żyła z nim jak takie dwie papużki nierozłączki. Stąd zdarzały jej się pewne męskie odruchy. Ale kusicielką też była niezłą, jeśli czegoś chciała. No i w końcu nimfomanka. Ale cii. O tym nie wszyscy muszą wiedzieć, prawda? W dwóch dłoniach trzymała czerwony kubek z herbem swojego domu. Gwizdnęła go jakiejś koleżance z pokoju, bo jej ostatnio właśnie z tego dachu zleciał. Zastawiała się do teraz, kto dostał w głowę kubkiem, a na kogo wylała się jego zawartość. Ale nikt do niej nie przyszedł jeszcze z pretensjami, więc chyba jest dobrze. W kubeczku znajdowała się gorąca czekolada, której łyki co jakieś kilka sekund lądowały w jej ustach przyjemnie rozgrzewając całe usta i gardło. O napoju, to pomyślała. Ale o butach to oczywiście nie łaska. Przymknęła oczy pozwalając, by zimne powietrze podrażniało jej policzki sprawiając, że na co dzień blade teraz były lekko różowe. Mimo iż wyglądała ślicznie tak, jak teraz to jednak nienawidziła zimy. Po prostu wolała letnie popołudnia w morzu czy na przedmieściach rodzinnego Paryża gdzie w parku można było leżeć na trawie. Ale do tego czasu musi jeszcze poczekać. A teraz? Na co właściwie czeka. Na coś ciekawego!
Zima. Zimą pada śnieg. A śnieg jest zimny. W ogóle, jeśli głębiej się nad tym zastanowić, zimą wszystko jest zimne. Nawet te dwa słowa brzmią podobnie: „zima” – „zimno”. A Alvey zdecydowanie był istotą ciepłolubną. Dlatego też za zimą nie przepadał i o tej porze roku robił wszystko, żeby nie musieć wyściubić choćby czubka nosa za wyjściowe drzwi z zamku. Albo za okno.
Ale zachciało mu się pośledzić trochę pewną uroczą Gryfoneczkę, pannę Corin. A ta z niewyjaśnionych przyczyn postanowiła udać się na dach. Alvey nie miał pojęcia, po co wychodzić na dach zimą, ale był pewien, że to jakaś choroba i rozważał wysłanie Corny do Skrzydła Szpitalnego. Ale to dopiero po tym, jak chwilę z sobą pogawędzą…
Żeby pozostać niezauważonym, odczekał kawałek dalej aż dziewczyna wygodnie usadowi się na dachu. Obserwował ją uważnie. Od tyłu w męskiej, zielonej bluzie na pierwszy rzut oka mogła wyglądać jak drobnej bodowy chłopiec… Ale on wiedział, że to jego Corny.
Napatrzywszy się, wznowił wędrówkę. Starał się iść cicho, tak, żeby dziewczyna nie usłyszała go przed czasem. Zresztą, wydawała się zamyślona, zatopiona we własnym świecie. Obiema dłońmi obejmowała kubek z jakimś płynem – pewnie gorącą herbatą – i wpatrywała się w coś w dole.
- Nie zimno pani? – spytał Alvey, uśmiechając się i siadając obok Cornelii.
Jak dla niego, z całą pewnością na dachu było zbyt zimno. Ale kto wie, może był po prostu dziwny i dla innych siedzenie na mrozie bez butów było całkowicie normalne.
Ty! To jest naprawdę bardzo dobry pomysł! Może faktycznie Cornelia jest chora. Czekaj. Jako wszechwiedząca autorka muszę sprawdzić to dokładnie, zanim pozwolę na to, żeby ktoś uznał, że ma chorobę wściekłych krów czy inne dziwactwo. Nie mogę przecież jej wiecznie wysyłać do św. Munga nawet, jeśli naprawdę jest coś nie tak z jej psychiką. Chwileczkę, chwileczkę. Nie ma gorączki... Chyba to jest naprawdę jakiś odchyl psychiczny! Coś, jak jej druga osobowość objawiająca się w momentach, kiedy ktoś rani jej duszę lub doprowadza ją do nieskończonej i nieopanowanej wściekłości. Ale nie wszyscy muszą wiedzieć, że coś z nią nie tak, prawda? Chociaż i tak nie przestaliby jej kochać nawet, jeśli trzeba by było z nią sypiać, żeby nie zrobiła czegoś głupiego. Hmm... A sypianie z nią chyba nie jest aż takie straszne, ne? Dobrze. Skończmy już ten bezsensowny monolog autorki i przejdźmy do zajmowania się naszą wspaniałą skromnie mówiąc Cornelią. Dziewczyna nie miała różowego pojęcia, że ktoś cały czas za nią idzie. Miała niestety tylko resztki takiego prawdziwego instynktu, przez co pakowała się w kłopoty dosłownie przez cały czas, a do tego jeszcze, jak widać, nie zauważyłaby, że ktoś za nią idzie, nawet jeśli by miała tą osobę milimetr za sobą przez co najmniej godzinę. Pewnie po prostu by to zignorowała. W końcu nie róbmy z niej aż takiej idiotki. Nie jest blondynką, która wiecznie mówi tylko trzy słowa „Ale o co chodzi?”. Jest mądrzejsza niż wielu się wydaje. Ale po co to pokazywać? Najlepszy jest element zaskoczenia. Zresztą, osoby, które dla niej coś znaczą poznają tą normalną, czasem nawet spokojną Corin. Osoby, które znały ją bardzo, bardzo dobrze mogły ją rozpoznać nawet, gdyby nie ubrała się teraz jak mężczyzna, a zamieniła w psidwaka. W końcu jest animagiem i często z tego korzystała. Niestety w ten sposób nie dało się podsłuchiwać przyjaciół, bo od razu słyszała „Corin, a ty co tu robisz?” i cały nikczemny plan spełzał na niczym. A osoba, z którą ona sama chciała spędzać można powiedzieć, że nawet cały swój wolny czas to już chyba nie miała wyboru, jak tylko kojarzyć ją doskonale nie ważne w jakiej spotka się ją formie, czy ubiorze. I to była jedna z ogromu rzeczy, które lubiła w Simonie. Że przed nim mało co potrafiła ukrywać. A z natury dużo tajemniczości w sobie trzyma. Całą swoją przeszłość... Kiedy usłyszał głos podskoczyła jak oparzona. Ledwo przytrzymała kubek z ciepłą cieczą nim zdążyła się wylać cała jego zawartość. Chciała rzucić jakąś niemiłą uwagę w kierunku osoby, która to starała się zabić już drugi kubek, który przywłaszczyła sobie w tym tygodniu. A co, jak tym razem dostałby jakiś nauczyciel?! Na przykład Aleksander Brendan?!... Rzucamy kubkiem rzucamy kubkiem! Niech ja tylko wyceluję. Widok jak były Krukon ma jej napój na głowie byłby niezwykle zabawny i satysfakcjonujący. Śmierć niesprawiedliwym robakom. Ale wracając do ślizgona. - O cześć! Hmm... Poczekaj. Czy jest mi zimno... - Odstawiła Gryfoniasty kubek na ziemię. Podniosła się ze śniegu i już dosłownie po chwili usadowiła się między nogami chłopaka opierając się plecami o jego tors. Nie, żeby do sobie dokładnie ustawiła pod siebie. Ale nie ma się co dziwić. To typ dominatorki, która zawsze ma to co chce... Przypomnijcie mi co ona robi w Gryffindorze? - Teraz już nie – Rzuciła spoglądając na niego z dołu, odchylając przy tym lekko głowę do tyłu. Przez chwilę uśmiechała się zabójczo po czum spuściła głowę i wyraźnie mocniej się w niego wtuliła. Dobyła swojego kubeczka leżącego obok i ponownie ogrzała nim dłonie i usta. Teraz było naprawdę idealnie. Ciekawie, ciepło i przyjemnie.
Alvey uśmiechnął się, widząc, jak Cornelia pakuje mu się na kolana. To była cała ona... to chyba właśnie to go do niej przyciągało. Wiedziała czego chce i nie wahała się tego zrobić. Nie traciła czasu na zastanawianie się, co pomyślą inni, jak zareagują, czy powinna, wypada... Była wolna od takich bzdurstw. I bardzo dobrze.
Objął dziewczynę ramionami, jeszcze mocniej przyciskając do siebie. Oparł brodę na czubku jej głowy i siedzieli tak przez chwilę, nie przerywając milczenia.
- Można wiedzieć, co ci strzeliło do głowy, żeby pchać się na dach, w dodatku w taką pogodę? - odezwał się wreszcie Alvey.
Czekając na odpowiedź dziewczyny, bezceremonialnie zabrał jej kubek z rąk i upił z niego spory łyk herbaty.
Fakt, cała Cornelia. Jest jedną z najbardziej bezczelnych osób, jakie można spotkać w Hogwarcie. Do tego była śmiała i bardzo pewna siebie. Szkoda, że z większości stron spotykało się to z krytyką. Zdarzało się nawet, że za takie otwarcie dostawała szlabany. A przecież to, że powiedziała nauczycielce, że śmierdzi naftaliną to nic złego. To była po prostu szczera prawda i przyjacielska rada, z którą ów kobieta powinna coś zrobić – może inne perfumy? Niestety chyba nie zrozumiała dobrych intencji, dlatego skończyło się na: Bla, bla minus trzy punkty dla Gryffindoru. I znowu jej dom tracił wszelkie szanse na zwycięstwo. W tej chwili też przez nią miał najmniej punktów. Ale to nie ona zaczęła! Będąc dodatkowo objętą przez chłopaka i czując jego oddech nad swoimi włosami zdawało jej się wręcz, że z każdą chwilą się rozpływa. Topiła się często jak masełko na gorącej grzance, czego nie było po niej widać na pierwszy, na drugi i na trzeci rzut oka. Właściwie idealnie chowała to, jak bardzo podoba jej się towarzystwo tego chłopaka. Jeszcze by się przestraszył i uznał ją za niezaspokojoną fanatyczkę. Hmm... Chociaż w tym jest sama prawda. To jest niezaspokojona nigdy nimfomanka, więc można ją nazwać i w taki sposób. - Nie wiem... Moje życie to jedna wielka zagadka. Ale może, gdybym tu nie szła, to nie spotkałabym ciebie? - Bardzo szybko, przynajmniej tak myślała, udało jej się wybrnąć od kłopotliwej odpowiedzi. Przecież nie może mu powiedzieć, że jest nienormalna i w tym cały problem, no nie? Chociaż on pewnie i tak to już od dawna wiedział. A skoro to akceptował, to czego można chcieć więcej? - No ej! Oddawaj moją owocową herbatę z dziką różą, cytryną, maliną i grejfutem firmy Saga, bo zarobisz – Jak zwykle każda jej wypowiedź... No, prawie każda, była ubarwiona długim monologiem, ciągiem wyrazów, który nie był potrzebny, ale ona po prostu kochała dużo mówić. Czasem, jak się rozgadała można było ją zatkać tylko pocałunek, albo uderzeniem w głowę. Różni ludzie różnie reagowali. Teraz na szczęście dość szybko skończyła zdanie w awanturniczym tonie i wystawiła łapki do góry chcąc mu za wszelką cenę zabrać jej ukochany kubeczek. - Daaaj, bo zepsuuujeeesz! - Skarciła go kładąc swoje dłonie na jego i tryumfalnie patrząc mu w oczęta, z których łatwo dało się wyczytać słowa „ HA! TRZYMAM!”. W końcu oczy Corin zawsze mówią wszystko to, co ona czuje. I dlatego przy niej nie potrzeba leglimencji i oklumencji. Wystarczy przyjrzeć się błękitnych niczym letnie niebo tęczówką.
Luc' wszedł na dach z pogardą na świat i na wszystkich co są w około. Spojrzał na czarne od chmur niebo, jednocześnie wyszukując gdzieś odpowiedniego miejsca poślizgnął się na mokrym kafelku i przewrócił się. Ów gitara która wypadła mu z rąk ślizgnęła się niczym torpeda i zaczęła spadać. Chwila nie minęła i po chwili słychać było "łup" i po gitarze. -Czemu akurat ja, czemu nie ktoś inny tylko ja! -Powiedział Luc' i zaczął wyklinać i machać pięściami w stronę nieba. Po chwili się uspokoił lecz wciąż w nim wrzało. Usiadł na kafelkach i zaczął myśleć patrząc na widok stąd. -Szkoda tej gitary, jedna z najlepszych, a jednak o nią nie zadbałem. Wziął jeden z kafelków i rzucił nim jak najdalej. Świetnie, po prostu doskonale! Kafelek rozbił szybę zamkową a Luc' jak gdyby nic patrzył się na niebo. -Wszystko przez kobiety, nigdy ich nie zrozumiem. Mam z nimi dobre związki, a następnego tygodnia zostawiają mnie po kolei. Czy ja coś do cholery jasnej źle robię? -Wykrzyknął i chciał aby ktoś go pocieszył. A zwłaszcza jego własny rówieśnik. Ktoś kogo dobrze zna i nigdy go nie porzuci. Najlepiej kobieta, kobieta która mnie już nigdy nie zostawi. Po co owijać w bawełnę. Nie nadaję się do bycia kimś więcej niż kolegą lub przyjacielem. Najwyżej umiem coś sknocić i robić na złość osobą których nienawidzę. No i jeszcze psuć wszystko czego dotknę, na przykład moja ukochana gitara. Luc usiadł i zaczął rozmyślać nad swoim sensem życia. Czy w ogóle warto i po co tu w ogóle jest. Stanął na krawędzi i rozłożył ręce jak do skoku. -Nie zabiję się. Ale chociaż spróbuję, najwyżej pokaleczę. Nikt nie zechce kaleki...
Tegoż pięknego dnia, zaraz po lekcji zielarstwa, jeszcze książkami pod pachą wlazł na dach. Chciał pooglądać z wysokości błonia i pomyśleć o tym wszystkim co ostatnio miało miejsce. Może zobaczy też zakazany las i jakieś dziwne zjawiska? Wciąż nie do końca rozumiał to, co się wtedy stało... i w sumie, to nie próbował zrozumieć. Cieszył się, że wszystko w końcu ułożyło się w taki sposób. No i najważniejsze - w końcu widział Angie. Czy mogło być cokolwiek wspanialszego? Wdrapał się po drabince, aż w końcu otworzył klapę i wylazł na dach. Przez chwilę rozglądał się naokoło, podziwiając dach, który przysłał znaczą część widoku. Te wszystkie wieżyczki... i wtedy zobaczył Lucasa, który NA GACIE MERLINA CHCIAŁ SIĘ ZABIĆ. Zrobił mega wytrzeszcz, rzucił książki na ziemię i podbiegł do niego, bez ostrzeżenie skoczył z boku, żeby przypadkiem oboje nie spadli na dół i powalił go na ziemię (na dach). Leżał teraz na nim i nie pozwalał mu się ruszyć, na wypadek gdyby miał zrobić coś głupiego. - Zmysły ci postradało, chłopie?! - krzyknął, gapiąc się na niego z bliska roziskrzonymi oczami. Naprawdę nie chciał być świadkiem jak ktoś popełnia samobójstwo!
Wszedł na dach. Nie, nie po to żeby z niego skoczyć, spokojnie. Po prostu...szedł i szedł, powłóczył nogami aż doszedł tutaj. Miał ze sobą Ognistą. Trunek był jedynym co chłopak ostatnio zażywał. Od...hm...powiedzmy tygodnia, od kiedy To się stało, nie jadł praktycznie nic. Schudł jak nie wiem, twarz poszarzała, włosy były w jeszcze większym nieładzie. Nawet ubrania miał pogięte. Zupełnie inny człowiek. Nie potrafił sobie poradzić. Nie mógł przyzwyczaić się do myśli, że sen się skończył, że ich już nie ma. Po prostu nie mógł. Najgorsze było to, że się bezpośrednio do tego przyczynił. Co go do tego zmusiło, no co? Poczucie winy strasznie go przytłaczało i sprawiało, że wyglądał jeszcze żałośniej. Co wyrażał swoją postawą...nie skakał już z radości niczym mały szczeniak. Jego chód wyglądał jakby chciał iść a nie mógł. Jakby miał kłody pod nogami. Tymi kłodami było jego życie. Runęło. Twarz nie była już radosna. To nie był ten sam ciotowaty Puchon, który śmiał się z byle czego i rozsiewał swoją radość dookoła. Nie. Nie potrafił się uśmiechać. Oczy wyrażające ból, a twarz w masce. Sztucznej masce obojętności, która ma skrywać to co on sam chce ukryć przed swiatem. To jak cierpi. Przyjaciele martwili się o niego. Praktycznie się od nich odciął. W ciągu tego tygodnia rozmawiał tylko z Quentine i z Dianą. A i tak głównie mówiły one. Kaoru siedział i milczał pogrążony we własnych myślach. We wspomnieniach. Tkwił w nich cały czas. Jej twarz, uśmiech, dotyk...te trzy słowa, które doprowadziły go do tego a nie innego stanu...wiecznie widział to w swojej głowie. Tak bardzo ją kochał. Nie widział siebie u boku kogoś innego i nie mógl nawet myśleć o tym, że ona może być z kim innym. To bolało. Tak bardzo bolało... Tkwiąc w ponurych myślach dotarł na dach. Usiadł i wyprostował nogi przed siebie. Wypił parę łyków alkoholu i odstawiając butelkę spojrzał przed siebie. Wiosna. Świat budzi się do życia. A on? Wszystko co miało dla niego jakiś sens, wszystko w co wierzył rozpadło się jak domek z kart.
Podczas gdy puchon tak bardzo cierpiał z powodu utraty jej najlepszej przyjaciółki ona miała zdecydowanie poważniejsze powody do picia. W każdym razie miała przy sobie japońskie sake, za którym wręcz przypadała i sama od razu wiedziała, gdzie się chce pojawić. To musiał być dach. To miejsce wzbudzało w niej wiele przyjemnych wspomnień i to właśnie tym starała się w jakiś sposób wyleczyć. Jednak nie za bardzo jej to wychodziło. W każdym razie popijając raz po raz z gwinta mocny alkohol weszła na dach – mega nieodpowiedzialne, ale teraz już może pić. Skoro nie jest w ciąży, to wreszcie może ponownie doprowadzać się do stanu urwanego filmu i budzić w przypadkowym mieszkaniu. Nikt jej nie zabroni. Zresztą, co z tego, że może stad zlecieć? Naprawdę od jakiegoś czasu wszystko było jej obojętne. Weszła tutaj nie spodziewając się, że nie tylko ona w tym momencie potrzebuje tego niedawno jeszcze ośnieżonego zakątka. Spojrzała z niewielkim zaciekawieniem na Kaoru. Pod wpływem alkoholu może rzeczywistość się miesza, ale nie na tyle, by nie poznać tego chłopaka. Były od Lilki. Cor cieszyła się, że nie są już razem, bo to ciota i kropeczka z masłem. Nie warta tego, by choć spojrzeć na Cornelię, a co dopiero z nią porozmawiać. Dlatego bez żadnego cześć ani pocałuj mnie w dupę usiadła, by rozejrzeć się w około. Odłożyła obok siebie butelkę i skorzystała z zaklęcia, by za pomocą różdżki stworzyć latające nad nią małe ptaszki. Tak sobie, z nudów. Przecież nie będzie siedzieć bezczynnie, prawda? A tym przynajmniej zawsze można kogoś zaatakować, jeśli tylko jej podpadnie. Westchnęła cicho. Tak się zastanawiam... Ta sytuacja pokazuje jak bardzo miała w głębokim poważaniu tego osobnika z boku. Bowiem przecież Corin od jakiegoś czasu boi się chłopaków i unika ich a teraz... Siedzi jak gdyby nigdy nic. Puchony to cioty, nie mężczyźni. Poza Finnem. On, to już inna sprawa... O której nie będzie teraz rozmyślać. A tak, zapomniałam wspomnień, że jak zwykle była w krótkich spodenkach, męskiej bluzce odcieniu szarego, którą ukradła swojej parze oraz czarne stopki na nogach. Tak, dla zasady - tutaj się nic nie zmieniło.
Oboje mieli powody do picia, choć Kaoru nie pił by zapomnieć, czy zatopić smutki w alkoholu. Nie. Po prostu nic innego nie chciało mu przejść przez gardło. Tak naprawdę to mógłby przecież coś zjeść, ne? A nie chciał. Wolał pić whisky na dachu. Ech...co ta miłość z nim robi proszę państwa. Jak tak dłużej będzie się zachowywał to ja z nim po prostu chyba nie wytrzymam. Bo na przykład. Co on robi na dachu skoro nigdy wcześniej na nim nie był? Jeszcze zrozumiałabym jakby poszedł w jakieś miejsce, które odwiedził z Lillyanne, a z tym tutaj nie miał żadnych wspomnień. No chyba, że właśnie o to mu chodziło. Żeby ich nie mieć, żeby zapomnieć. Zapomnieć...phi, on nie chciał zapomnieć. Jakby nawet już zawsze miał cierpieć to nie mógł. Miłość do Gryfonki od ośmiu lat była najważniejszą rzeczą, która go spotkała w życiu, a ona była tą jedyną, więc tak jakoś by dziwnie było jakby nagle miał zapomnieć. Zlecieć stąd? Tak...jemu też było to totalnie obojętne... Ze zdziwieniem spostrzegł, że nie jest tu sam. Kroki jednoznacznie na to wskazywały. Kto zakłócił mu spokój? No, oprócz Ikuto, który zakłócił dużo rzeczy? Pociągając mały łyk odwrócił się by zobaczyć kto nawiedził to miejsce. Wypił już troszeczkę, ale nie na tyle by nie wiedzieć kto to. Corin. Najlepsza przyjaciółka jego Lillyanne. Ciekawe co u niej tak właściwie, od tygodnia jej nie widział. Ale tej tutaj nie spyta. Gryfonka go nie lubi, nie trzeba było być specjalnie mądrym by to odkryć. Puchon dowiedział się także, że Cornelia przyjaźni się z Ikuto, więc nie trudno było dojść do wniosku, że chciałaby by Japonka nie chodziła już z nim, a ze swoim przyjacielem. I zapewne parę razy pomogła jego wrogowi właśnie w tym celu. Nie miał nic do dziewczyny obok, ale samo to nie przyczyniałoby się do tego, że się do niej odezwie. Zapewne nie zostałby mile przyjęty, albo wręcz wyśmiany czy coś tam. Poza tym chyba miała jakieś obiekcje do niego, związane z tym z jakiego Domu jest. Wkurzały go te głupie opinie i stereotypy na temat Puchonów. Ludzie się nie znali na tym, a gadali głupoty. Dlatego nie zastanawiając się wiele odwrócił się od niej i pogrążył dalej w swoich myślach. Nawet nie zarejestrował chwili, w której Gryfonka wyczarowała ptaszki. Ale ja mogłabym powiedzieć, że były ładne, lubię te wyczarowywane zwierzątka. Przez długą chwilę chłopak nie odzywał się. Nie miał takiej potrzeby. On w ogóle ostatnio mało mówił. Tylko jak musiał. Nie rozpowiadał też na prawo i lewo o tym co go spotkało. To było zbyt świeże i zbyt bolesne, nadal zbyt przywodzące wspomnienia, których i tak przywoływał sobie pod dostatkiem. A nie potrafiłby mówić o czymś i o kim innym jak o Lilly, dlatego wcale się nie odzywał. Ale po jakichś może dziesięciu minutach postanowił jednak zabrać głos. Bądź co bądź, miał towarzystwo. Niechciane, nielubiane, nieważne. W towarzystwie nie powinno się milczeć, bo to niegrzeczne. Chociaż wydawało mu się, że dziewczyna ma jakiś problem, który chce przemyśleć tak jak on. Ale z doświadczenia wiedział, że lepiej jest nie myśleć. Poza tym, jak już mówiłam, nie chciał być niegrzeczny, nawet jeśli ona miałaby taka być. Dlatego nie wiele myśląc powiedział coś co zabrzmiało jak - Cześć. - i wypił trochę ze swojej butelki, żałując, że nie ma ich więcej. Ale kto go wiedział, że pójdzie na dach?
Gdyby Corin czytała jego myśli, to najzwyczajniej w świecie wyśmiałaby go. Miłość? Ha! Coś takiego nie istnieje i nigdy nie istniało. Gdyby tak, to dlaczego osobą, która podobno cie kocha zawsze cię opuszcza? Robi ci krzywdę? Nie dotrzymuje obietnic? Zdradza? Miłość nie robi takich rzeczy, a więc jej nie ma. W jej życiu już bardzo, bardzo dawno przestała istnieć, a każde chwilowe łudzenie się, że może jednak kończy się kompletną katastrofą. Nie ma sensu kochać... Taką naukę starała się przekazać każdemu, dosłownie każdemu kto kiedykolwiek ją to zapytał. Miała tak siedzieć w nieskończoność. Tak w ciszy z nadzieją – a może coś pod jej nieobecność się zmieni? A może wszyscy za jej plecami zdążą już zapomnieć o wydarzeniach ostatnich tygodni? Nikt nie będzie pamiętał o wydarzeniach z Azjatami w kryptach, przez co większość osób nie będzie zmuszona do tego, by wyjechać ze szkoły pod namową zdenerwowanych rodziców. Może ludzie przestaną w końcu mówić o tym, co pewien ślizgon zrobił jej nim został dotkliwie pobity? Ostatnio w ogóle nie przepadała za tłumami. Zdawało jej się, że wszyscy wszystko wiedzą i gapią się na nią śmiejąc się pod nosem. Napiła się jeszcze trochę tym jednym, porządnym łykiem dochodząc do połowy butelki. Współczuje jej jutrzejszego kaca, choć jeszcze nie wykazuje żadnych objaw bycia pijaną. Nie licząc tego, że podeszłą do barierki i najzwyczajniej w świecie przeszła na drugą stronę by przytulając się do niej usiąść na zewnętrznym kawałku muru, z którego już naprawdę prosta droga na dół. - Cześć – Odpowiedziała pewnie o dziwo dla wszystkich czytelników. Spoglądała w dół tam, gdzie lecą wszystkie Gryffońskie kubeczki jej koleżanek, kiedy tylko tutaj jest. Może dzisiaj coś większego poleci? Na przykład butelka.
Bo Corin nie wierzy w miłość. A Kaoru tak. Kocha Lillyanne prawie połowę swojego życia. A to spory okres czasu jak na młodego chłopaka. To chyba coś znaczy. Nie miał wszelkich wątpliwości co do tego co czuje i że będzie to czuł zawsze. Może ktoś kto nigdy nie przeżył czegoś takiego by w to nie uwierzył, ale tak było. Miłość to nie tylko dobre chwile. To także zwątpienie, zdrady, krzywda...ale to wszystko po to by w końcu znaleźć tą osobę, przy której będzie ci na tyle dobrze, że nie będziesz chcieć nikogo innego, której wybaczysz nawet to, że mogłaby cię w jakikolwiek sposób zranić. Lilly, zraniła go w życiu dwa razy. A nie, przepraszam. Cztery. Ale dwa nie był z jej winy, była pijana i ktoś to wykorzystał. Poza tym...tym, że wtedy wyjechała...co też nie było jej winą. I tym, że z nim zerwała. Co w sumie też nie było jej winą tylko Ikuto i pośrednio Puchona. Ale nie miał jej tego za złe. Cierpiał, fakt. Ale jeśli taka była jej wola to on ją uszanuje. Nie żeby nie próbował ją odzyskać, skąd, oczywiście że będzie, ale jeśli Lil nie będzie chciała to nie będzie jej zmuszał. Ale zrobi wszystko co w jego mocy. Nigdy nie przestanie ją kochać, nawet pod koniec życia, nigdy. Nawet jeśli ona go nie chce, nawet jakby mu tak przyłożyła w twarz z miliard razy i powiedziała jak bardzo go nienawidzi. Był tak ślepo i niemożliwie bardzo w niej zakochany. Co poradzić. Nawet ja nie mogę zareagować na jego ból i przemówić mu do rozsądku. Ale się nie da. Każda jego kończyna, każdy organ, serce, mózg, ciało, dusza, każda komórka, nerw i tkanka, każdy palec, wszystko rwie się do pewnej Japonki i krzyczy z miłości i rozpaczy. Przez dłuższy czas zachowywał się jakby był sam. Od dłuższego czasu tkwił w takim stanie, więc to, że ktoś siedzi obok niego naprawdę nie sprawiło mu żadnej, ale to żadnej różnicy. Siedział i pił sobie alkohol żałując, że nie ma go więcej i gapił się przed siebie. Z dołu dochodziły ich różne odgłosy wesołych dzieciaków, bez problemów i bez złamanego serca. Śmiechy, chichoty, kłótnie, zabawa. Jeszcze niedawno był szczęśliwym chłopakiem w środku takich wydarzeń. Bez jakichś głupich Krukonów, których mama nie nauczyła, że się nie rwie cudzych dziewczyn, bez głupiej nienawiści i zazdrości, bez tych trzech słów, które ciągle miał w głowie. Jak tak na Puchona patrzę to myślę, że lepiej dla niego byłoby gdyby tak bardzo nie kochał. Gdyby wcale nie kochał. Ale on uważa zupełnie inaczej. Bez tego uczucia byłby nikim. Tak bardzo przyzwyczaił się do tego, że ją kocha, tak bardzo to czuje, że nie mógłby sobie wyobrazić nagłej pustki w sercu, tego, że Lilly tam nie ma. Miłość do niej była najważniejszym czynnikiem jego egzystencji, nawet jeśli go to boli. Siedział tak i siedział, prawie zapominając, że jest tu Corin aż usłyszał jakiś szelest. Od razu wyrwał się na chwilę z rozmyślań. Co ona robi? Zerknął na nią jak sobie siedziała prawie na krawędzi dachu. Każdy mocniejszy podmuch wiatru mógł ją strącić. - Uważaj, możesz spaść...- odezwał się z, o dziwo, lekką troską. Jak widać jeszcze zachował te resztki siebie, tego Kaoru który się o wszystkich, nawet o wrogów troszczy. Nie pogrążył się całkiem w odmętach.
Ona ogólnie ostatnio nie widziała nikogo poza samą sobą. Omijała ludzi, zdawała się być jedynym człowiekiem pośród milionów duchów. Jedna ona, jeden on, która tak bardzo ją zranił. On się nie zaliczał do ludzi, był po prostu potworem. I tak patrząc na tą dwójkę, to chociaż oboje załapali niezłego doła, to jednak Cor słysząc powód Kao najnormalniej w świecie wyśmiałaby go. Ironicznie, sarkastycznie powiedziałby mu, że jest idiotą i marnuje sobie życie. Cóż. Nie rozmawiali jednak, więc nie ma możliwości się na nim wyżyć. Kiedy usłyszała jego głos odwróciła się. Na jej twarzy dało się zobaczyć jakąś nieokreśloną pustkę. Takie zimno, które przepełniało całe jej serce na wskroś, zamroziło wszystkie uczucia. Zero tego zwyczajnego uśmiechu, zero radości. Pustka. Jakby wszystko z niej uleciało. - Co za różnica? - Spytała przekrzywiając twarz w bok i spoglądając na niego. Chwilę tak siedziała obserwując go w ciszy. Taka błoga, konkretna cisza. Potem coś nagle wpadło jej do głowy. Odwróciła się by spojrzeć w niebo. Zamknęła oczy. Pozwoliła by wiatr uderzał w jej twarz i rozwiewał włosy. A potem co? Najzwyczajniej w świeci puściła się barierki i poleciała do przodu. Co zrobisz Kaoru, który patrzysz się na nią z taką lekkością? Lekkość... Nie będzie tak mało ważyć, kiedy z impetem uderzy o ziemię.
/Przepraszam cię, że taki krótki, ale nie umiem się skupić/
On też wszystkich unikał. Wyglądał strasznie, zaniedbywał się. Rodzaj pokuty z jego strony. Faktycznie. Marnował je, ale...był masochistą. Chciał je marnować, bo dzięki temu nie zapominał. I tak by tego nie zrobił...ale cierpiał no. Też bym go wyśmiała jakbym miała taki problem jak Corin. O wiele poważniejszy. Gwałt. Marlinie, aż mi się w głowie nie mieści. On też był pusty. Zero uśmiechów, zero radości w oczach. Totalne nic. Smutek z jednej strony i obojętność z drugiej. Dlatego gdy zobaczył jej spojrzenie już wiedział. Coś ją trapiło. Też cierpiała. Przytaknął głową. Rozumiał. Ale na jej słowa westchnął przeciągle. Już nie wspominam o tym, że myślał tak jak ona, ale tak czy inaczej...- No jak to co za różnica? Nie można tak sobie spadać z dachu. Choćby nie wiem co się stało, nie warto chcieć umrzeć, nie warto mieć gdzieś czy się żyje czy nie. Nie warto. - wyjaśnił. Cały czas czuł na sobie jej wzrok a potem...Nie ważne, że go nie lubiła, nie ważne, że on też za nią nie przepadał, bo pomagała Ikuto...nieważne. - Matte! - krzyknął i podleciał łapiąc ją w ostatniej chwili. Ustawił ją do pionu pilnując żeby mu się nie wyrwała i podparł się ramionami pod boki. - No co ty najlepszego wyprawiasz? - zadawszy owo retoryczne pytanie przyjrzał jej się uważnie. Chcieć spaść, no coś takiego...a on ją uratował słuchajcie. Dziwna sytuacja.
- Można... Czasem naprawdę lepiej jest po prostu zdechnąć – Odpowiedziała mu jeszcze krótko nim to przechyliła się, by najzwyczajniej w świecie zlecieć z dachu i JEBUT! Nie, co to, to nie. Chyba oczywistym jest to, że wcale nie planowała się zabić. Jest zbyt młoda i zbyt piękna, żeby doprowadzić do czegoś takiego. A skoro tak, to musiała ufać, że puchon ją złapie. Może więc to był pewnego rodzaju test właśnie tego? Test na zaufanie. Dość ryzykowny, bo jeden niewłaściwy ruch i na ziemi, na samym dole pozostałby po niej tylko i wyłącznie naleśniczek. Taki z dżemem truskawkowym, których tak à propos nie lubi. Kiedy już ją złapał spojrzała na niego tak obojętnie. Jakby kompletnie to całe zajście nie zrobiło na niej ważenia. Ja by naprawdę nie miało dla niej sensu to, czy spadnie, czy też nie. - Nie myślałeś o tym? Kiedy Lilly cię rzuciła nie pragnąłeś ani przez chwilę stąd skoczyć? Wiesz... To uczucie jest dużo lepsze, niż tkwienie w dołku. Nagle czujesz strach, ale i szczęście, że na reszcie wszystko się skończy. Masz rację... Dla nikogo nie warto się tak poświęcać, ale skoro gorszym przeżyciem jest bycie załamanym, to tym bardziej nie powinno się tego robić dla nikogo...
Na jej poprzednie słowa przed jebutem wzruszył tylko ramionami. Mówisz? Ufała mu, że ją złapie? No to jest już zdecydowanie dziwna sytuacja zważywszy na to, że nie darzy go sympatią. Ja, jeśli kogoś nie lubię, to mu nie ufam. Stąd wniosek, że nie jest z tym jeszcze tak źle. Nawet się nie zastanawiał tylko rzucił się by ją złapać. To był zupełnie bezwarunkowy odruch, wiedział jednak, że jakby zrobił coś nie tak to mógłby zlecieć razem z nią. Ale o dziwo nie chciał. Mimo że wielokrotnie w ciągu tych kilku dni, czy ile tam minęło od rozstania, o tym myślał, nie mógłby się zabić. Kochał, dość nieszczęśliwie na razie przyznam, ale Lilly go potrzebowała. Jaki byłby z niego oniisan? Niee, nie wolno. Widział, że dla Corin to nie ma znaczenia czy spadłaby czy nie. Na jej słowa przytaknął głową. - Racja. Nie powinienem ci robić takich kazań skoro...przyznam, że chciałem. Z mostu, stąd, cokolwiek. Ale nie potrafiłbym sobie czegoś takiego zrobić. Nie umiałbym odebrać sobie życia. Może cierpię, może boli, ale jeszcze nie wykonałem tu na ziemi tego co miałem wykonać. Jestem potrzebny. Jej też.
Choć... Ona i zaufanie? Zaufanie do puchona? Nie widzę jej w takiej roli. Cornelia jest po prostu osobą, która gardzi takimi ludźmi i nigdy nie będzie chciała mieć z nimi nic wspólnego. W końcu nawet, gdy został przedstawiony jej ona go tak po prostu zjechała wzrokiem, więc jakim cudem mogłoby się cokolwiek zmienić? Wydaje mi się więc, że ona po prostu miała już we wszystkim tą swoją nutę obojętności. Nawet w tym, że może umrzeć. I tak jak pisałam nie byłoby to najgorsze i może nawet byłoby na rękę. Zresztą chciała coś sobie udowodnić. I coś udowodnić temu puchonkowi mniejsza o to, jak miał na imię. I perfekcyjnie jej się to udało. -... Przypominasz mi trochę takiego... Jesteś jak dwie osoby z horroru połączone w jedno ciało. Dziewczynka, która ucieka w tą samą stronę, w którą poszedł morderca... I uparty, krwiożerczy prześladowca... - Skomentowała cicho nadal spoglądając w stronę zejścia z dachu w dół... Ale oczywiście nie po schodach. Odsunęła się od Kao. Nie musi jej trzymać. Nie skoczy. Ma dla kogo żyć.
Każdy człowiek się zmienia. Skoro można przejść od nienawiści do miłości aż po grób, to można i zaufać komuś kogo się do tej pory nie lubiło. A on nigdy nie dał jej powodu do braku tego zaufania, więc tym bardziej. Poza tym, uważam iż powinno się z partnerem najlepszej przyjaciółki utrzymywać pozytywne stosunki. Ale no Corin jest jaka jest i tego nie zmienimy, więc pozostaje nam tylko się z tym pogodzić. A to co oni sami już sobie między sobą ustalą to już ich sprawa. No tak. W sumie obojętność jest lepsza niż na przykład taka przesadna rozpacz. Nawet jeśli jest tylko udawana. Wtedy ludzie mają cię za twardą osobę. Silną, niezłomną. Bo udajesz, że nic ci nie jest. Że masz to w dupie. Wsłuchał się jej słowa. Niezmiernie go one zdziwiły. I, głupio przyznać, nie rozumiał o co chodzi. Ale nie wiedzieć czemu spodobało mu się takie porównanie. Złowieszcze i niebanalne. Dlatego przyjrzał jej się z lekkim zainteresowaniem. - Naze da? - Czemu? Kaoru widział, że dziewczyna nie skoczy, nie wyglądała na taką co miałaby się od razu zabijać. Nie znał jej prawie wcale, ale wyglądała mu na silną psychicznie. Mimo to nadal sobie nie odszedł czy coś. Stał sobie niedaleko.
Miłość nie istnieje, powtarzam to chyba po raz setny, więc ten argument akurat ani mnie, ani Corin nie przekonuje. Ona od zawsze postrzega ludzi na pierwszym spotkaniu, stara się ich zrozumieć, a potem zaszufladkować tam, gdzie w danej chwili idealnie pasują. I stamtąd się już nie wydostaną chyba, że naprawdę bardzo, bardzo będą się starali. Ale i tak rzadko to wychodzi. Jak diabli rzadko. A puchonom to już w szczególności. Spodobało mu się to porównanie? Em... Aha? Okej? - Bo jesteś jak taka mała, głupia i piskliwa istotka, która wiecznie łazi za Lilly – Chyba jednak to porównanie wcale nie miało nacechowania pozytywnego. Chyba każdy by się spodziewał, że nie warto pytać o to, a lepiej się odwalić i się nie odzywać. Kao mógł przy okazji zauważyć, że dziewczyna zna Japoński. Ale nie ma się co dziwić. Lilas ma naprawdę spory wpływ na ludzi we wszystkich sferach życia. Jak taka ogromna pijawka ludojad.
Jemu się spodobało, bo i mi się spodobało. A to, że nie ma ono nacechowania pozytywnego to już nie moja, ani jego wina. Po prostu go tym zaciekawiła i tyle. No a że jest ciekawski to musiał o to spytać. A teraz jak mu to wyjaśniła to będzie przynajmniej o czym gadać. Szczerze mówiąc sam w późniejszym czasie chciał nawiązać do tego tematu. A ona mu to ułatwiła. O proszę bardzo jak milutko. Tak. Lilly zdecydowanie miała wpływ na ludzi i Kaoru zgodziłby się z tym w każdym calu. Gdy usłyszał jej słowa skrzywił się i zacisnął pięści. Ugh. Ta dziewczyna chyba naprawdę tego nie rozumie. I nie wie co to miłość skoro mówi takie rzeczy. Odwrócił się i spojrzał w jej kierunku. Dośź hardo przyznam. -Powiem ci coś. Nie wiesz co przeżyliśmy w dzieciństwie i nie wiesz co przeżyłem jak jej zabrakło. Może tego nie rozumiesz, może dla ciebie to głupota. Ale ja ją kocham. Bardziej niż kogokolwiek innego na świecie. Jest dla mnie wszystkim i zrobiłbym dla niej wszystko. Cholernie, cholernie mi na niej zależy. Wątpię by komukolwiek zależało na niej bardziej. Chcę dla niej wszystkiego co najlepsze. Dla twojej przyjaciółki. Nie powinnaś czasem tego uszanować, cieszyć się z tego, że ktoś tak ją kocha? Że o nią dba? Smuci mnie jej cierpienie, cieszy mnie jej radość. Każda jej łza jest moją łzą, każdy jej uśmiech jest moim uśmiechem...Chcę móc być przy niej, dawać jej otuchę i pocieszenie gdy tego potrzebuje. Wspierać we wszystkim. Opiekować się nią. Kochałaś tak kiedyś kogoś? Tak że byłaś pewna, że mogłabyś oddać za tą osobę życie? To nie jest jakaś tam głupia miłostka, która minie za miesiąc. Moje uczucia są bardzo poważne i nigdy się nie zmienią. Czy tego chcesz czy nie. I jeszcze jedno. Wiem co o mnie myślisz. Wiem za kogo mnie uważasz. Nie jestem taki. - faktycznie. Mogę to potwierdzić. Uczucie do Lilly trochę go zmieniło. Stał się poważniejszy i jakby dojrzał. Nie był już jakimś tam Puchonem z czekoladką. Był opiekuńczy troskliwy, zrobiłby dla niej wszystko. Idealny facet.
Ta dziewczyna po prostu uwielbia dokuczać wszystkim na około. Szczególnie ostatnio – doprowadzała do szału każdą istotę, która żyła na świecie śmiała chociażby przejść obok niej. Zostawała obdarzona złowrogim spojrzeniem godnym samego lorda Władzimierza o ile mogę to tak ująć. A jeśli to nie wystarczało i ów biedaczyna chciała wchodzić z nią w jakieś sprzeczki – nie kończyło się to za dobrze szczególnie, jeśli to był chłopak. Śmierć pierdolonym gadzinom... - Po co mi się żalisz? Nie pytałam cię o to – Skomentowała krótko dokładnie całą jego wypowiedź tylko i wyłącznie tymi słowami przesyconymi w ironię i kpinę. Ona sobie po prostu z niego żartowała. W głębi duszy śmiała się z tego chłopaka i całego tego rozemocjonowania biedaczka. Jednak potem przemyślała w jakimś stopniu jego słowa. Stała tak i myślała. - Jeśli się kogoś kocha, to powinno pozwolić mu się na szczęście. Nawet, jeśli będzie go doznawała z kimś innym... Tak to było, no nie? - Mruknęła spoglądając w niebo. Westchnęła by po chwili zrobić krok obok Kaoru i tak odwrócić włosy, że oberwał nimi w twasz, po czym wzięła resztę jego, pewnie upuszczonego wcześniej, trunku i przyłożyła do ust pijąc. Niesamowicie bezczelna, ale za to ją wszyscy kochamy. Za tą ślizgońską naturę tak rzadko się objawiającą.
Cóż, taki już ma charakter i nic nie da się naprawić. Kaoru natomiast jest dość ciekawskim człowiekiem i gadatliwym trochę, chociaż ostatnio jakby mniej, dlatego wcale nie zdziwiło mnie, że zaczął drążyć ten temat. I wcale się nie przejął kpiną Corin. A tak naprawdę to sobie pomyślał, że jest głupia. Nie zrozumiała o co mu chodziło. Albo nie chciała zrozumieć. -Nie żalę ci się. Tłumaczę, że nie jestem żadną żałosną istotką łażącą za Lilly. - mruknął. Rany, ona go powoli zaczynała denerwować. Czy chociaż przez chwilę nie mogłaby sobie darować? Hmmm..cóż Kaoru, z tego co widzę to chyba jednak nie. No cóż. A to, że się z niego śmiała i kpiła tylko źle o niej świadczy, o. Gdy wypowiedziała kolejne słowa westchnął. Sam często o tym myślał. - Wiem. Ale dopóki jest jakaś szansa to będę o nią walczył. Nie poddam się, za bardzo ją kocham. Poza tym...on nie da jej szczęścia. Nie kocha jej tak jak ja. Nie mam zamiaru sobie odpuścić. Czekałem na nią osiem lat, Corin. Poza tym...i tak jej nie zostawię. Nawet jakby nie chciała do mnie wrócić, zawsze będę jej przyjacielem. - szczerze mówiąc nie wiedział po co jej mówi to wszystko. I tak nie zrozumie. No ale cóż. Skoro już zaczął...Wzruszył ramionami. Odgarnął sobie jej włosy z twarzy i ze zdziwieniem obserwował jej poczynania. No co za chamstwo no. Nawet nie spytała czy może. Zresztą, w dupie z tym.
- O tłumaczenie się też cię nie prosiłam, więc po co to robisz? Jakby ci zależało akurat na moim zdaniu na twój temat – Odpowiedziała mu. Chyba jednak nie może sobie nawet na chwilę darować tej całej sytuacji, która naprawdę w głębi duszy była dla niej kojąca i zabawna. Już dawno nie obrażała kogoś, nie robiła krzywdy psychicznej. Chamska istotka, która zawsze w niej głęboko drzemała w pełni się obudziła i wątpię, czy to jest powód do radości. Bo taka Corin pragnie tylko jednego – żeby być sama. Chce już zawsze być po prostu sama żeby nie ranić bliskich, a odbijać sobie to na wrogach czy nielubianych osobnikach. Kao trafił na naprawdę fatalną chwilę jej życia. - Przyjaciel wyraża swoje zdanie otwarcie. Więc jako przyjaciel będziesz tak czy siak stale dręczył ją przekonaniem, że nie powinna być z Ikuto. Dajesz się wodzić jak prosię na sznurku. To takie słodkie... Jak u małego chłopczyka biegającego za lizakiem – Dość szybko dopiła mu do samego końca, by sięgnąć po swoją do połowy pełną buteleczkę i ponownie się za nią zabrać. Uniosła wzrok i spojrzała na Kaoru jakoś tak... Dziwnie. - Idziemy na ciastko? Ty stawiasz – Mruknęła wstając i otrzepując kolana z niewidzialnego kurzu. Ja już nie wiem co mam robić z tą dziewczyną. To go drażni, a to „zaprasza” na wypad do cukierni. Zaczynam się bać jej nowego ja i wszystkim to polecam.
Wywrócił oczami. -Nie zależy. Zresztą, nieważne. - wiedział, że i tak jej niczego nie wytłumaczy. Chłopak jest twardy. Nie da się go tak szybko wyprowadzić z równowagi czy obrazić. Wiele osób to robi, a on nic, co ich jeszcze bardziej denerwuje. A co do równowagi...Wcześniej nie zdarzało mu się to wcale. Ostatnio, jak wiemy, został z niej wyprowadzony przez jednego osobnika. Ale to było chwilowe, niedługo nie będzie do tego powodów. Cóż, Kaoru też ostatnio najczęściej chciał być sam. Ludzie go denerwowali. Tacy radośni i w ogóle. -Bo nie powinna z nim być. I tak, będę ją tym dręczył. Od tego są przyjaciele, żeby być szczerymi. Ty też ją dręczyłaś żeby nie była ze mną, myślisz, że nie wiem o tym? - reszty jej wypowiedzi nie skomentował. Była zbyt bezmyślna i prymitywna. Jak się nie wie o czym się mówi to niech się nie strzępi języka niepotrzebnie. Tego że wypiła mu całą prawie butelkę nie skomentował. Niech robi co chce. Ale jej następne słowa kompletnie go zaskoczyły. Chce iść z nim na ciacho? Em...? Okeeej? A tego to on się nie spodziewał. A co do stawiania. On i tak by jej postawił. Dżentelmen w każdym calu, płaci w restauracji i takie tam. Nie jego wina, że to już nie jest w cenie i prawie nikt tego nie docenia i nie chce...Taki jest i już. -Yyyy... okej. Możemy iść. - wstał, otrzepał się i sprawdził czy ma przy sobie pieniądze. Na szczęście miał, więc chwycił swoją pustkę butelkę i skierował się ku wyjściu na korytarz co chwilę patrząc do tyłu czy Corin za nim idzie. Nadal był lekko zdziwiony tym, że najpierw sobie z niego kpi, a potem proponuje ciastko, no ale cóż. Kobiety są dziwne, a ona w szczególności. Tak, też polecam banie się jej, bo ja już to robię.
No chłopak trochę odżył, rozmawiał...choć może nie tak jak zwykle, ale to zawsze coś. I jego spojrzenie...teraz to się tliła determinacja, nie ma to jak lekko wziąć kogoś pod włos by sprawdzić czy nadal tli się w nim życie. A w Fou-sempai było go całkiem sporo tylko trzeba było je z niego wyciągać, przynajmniej na razie... - No to może kiedyś się spotkamy we czwórkę? Praktycznie się znamy, więc to nie powinien być problem...za kilka dni jak już wszystko przemyślisz. - mówiąc to ruszyłem pomału korytarzem jeszcze nie wiedziałem czy iść w górę czy też na odwrót w dół, ale zdecydowanie miałem ochotę coś zrobić. Stanie, czy też siedzenie jakoś mi nie odpowiadało zdecydowanie po tej całej rozmowie. - Choć trzeba się wyszaleć to dobrze ci zrobi, a mi to już w szczególności! - włożyłem w te słowa sporo energii i miałem nadzieję że mnie posłucha. Zazwyczaj byłem spokojny i tylko wtedy kiedy stawałem się poważny ktoś zwracał całkowitą uwagę na to co mówiłem...tylko gdzie by tu? A o tak na dach! Kiedy doszliśmy na miejsce zatrzymałem się i dopiero teraz przyszło mi do głowy że Fouçon zdecydowanie posiada inne zainteresowania niż ja... - Wybacz stary, trochę mnie poniosło...chciałem tu trochę poskakać, wiesz kilka salt i tego typu...no nie wiem czy to cię zainteresuje jak coś to możemy zrobić coś innego. Walka na magię lub pięści też wchodzi w grę lub cokolwiek innego. - spojrzałem na starszego kolegę, zaciągnąłem go tu, więc zdecydowanie miał prawo decydować.
Cóż, w Puchonie życie tliło się zawsze. Czasem jedynie trochę przygasał, ale nie było momentu gdy chciał je przerwać czy coś. Zawsze był zdeterminowany, acz w pewnych momentach, gdy za dużo nad tym rozmyślał, wydawało mu się, że to wszystko, cała ta walka nie ma sensu. Ale wtedy wyobrażał sobie Krukona i ten jego cyniczny uśmieszek gdy coś mu wyszło. Nie da mu tej satysfakcji. Zmyje mu ten grymas prosto z twarzy, ot co! Kolejnym czynnikiem, dla którego nie mógł tego przerwać była Ona. I jej usta ne jego ustach. To doznanie było wprost niebiańskie i nasz Kaoru się od niego uzależnił. Tęsknił za tym. Podejrzewał, iż już do końca życia z nikim nie będzie mu się tak całowało jak z Japonką. Nie mógł tego odpuścić walkowerem. - Jasne, pewnie, że się spotkamy. Fajnie będzie. - przyznał wesoło Kaoru ruszając dziarsko korytarzem za młodszym kolegą. Nie wiedział gdzie ten go zaprowadzi, ale nie interesowało go to. Mógł iść gdziekolwiek. - Jasne, wyszalejmy się. - Puchon lubił szaleć. Imprezy, wygłupy ze znajomymi. Kiedyś ciągle to robił. I dopiero teraz dotarło do niego, że mu tego brakowało. Dlatego ucieszył się z propozycji i poszedł za Yvesem na dach uważnie przysłuchując się jego słowom. Gdy już dotarli Francuz zaczął go przepraszać, ale według niego nie miał za co! - Żartujesz? Skakanie i salta brzmią super! Dawaj, chętnie popatrzę. I może mnie nauczysz, co? - Puchon uwielbiał uczyć się czegoś nowego. Ostatnio szkolił się w malowaniu, fotografii i pisaniu wierszy, co szło mu w miarę dobrze. Był pojętnym uczniem. Teraz z iskierkami adrenaliny w oczach patrzył na Yvesa i czekał aż ten zadecyduje.