Wpada tu bardzo dużo słońca, a co za tym idzie kafelki tutaj są bardzo nagrzane. Jeśli szukasz odosobnionego miejsca to jest właśnie ono dla Ciebie, jeśli tylko pokonasz sto osiemnaście kamiennych schodków prowadzących do tej izdebki.
Opis zadań z OWuTeMów:
OWuTeMy - Astronomia
Wchodzisz na szczyt wieży, być może się denerwując, a być może nie. W każdym razie w tym momencie ważą się Twoje losy jeżeli chodzi o ten egzamin. Jest wieczór. To jedyny egzamin, który odbywa się tak późno. Wybrałeś Astronomię. Dobrze. Stajesz więc na samej górze, przed Tobą znajduje się stolik, przy którym siedzi znany ci Griffin Robertson oraz dwoje nauczycieli ze Szkoły Magii Souhvězdí. Jeżeli jesteś z tej szkoły i ucieszyłeś się, że będziesz mieć fory, to niestety, ale muszę Cię zawieść, bowiem oboje wyglądają na takich, których nie wzruszyła Twoja obecność. To Twoja komisja, która skrzętnie wszystko notuje za pomocą samopiszących piór, więc mają mnóstwo okazji do przypatrywania się Tobie i słuchania tego, o czym mówisz. Także dobrze się zastanów nad odpowiedziami i czynami! Nie zapomnij się także przedstawić na początku. Pierwszym zadaniem jest bez użycia mapy nieba rozpoznać jak najwięcej gwiazdozbiorów znajdujących się na widnokręgu. Oczywiście gwiazdozbiory zawierające się w innych też są liczone, więc masz spore pole do popisu. Drugie zadanie dotyczy jest już nieco bardzie skomplikowane, komisja bowiem wybrała noc, w czasie której widać po świcie da się zauważyć Jowisz za pomocą zwykłej lupy. Zadaniem zdającego jest obliczyć odległość od ziemi Jowisza za pomocą znanych mu sposobów oraz podać datę kolejnego pojawienia się tej planty na widnokręgu.
Zasady: Rzucasz dwiema kostkami w specjalnym temacie do rzutów na egzaminy zgodnie z zasadami owutemów oraz rzutów. W tym temacie powinien pojawić się post z przeżyciami oraz działaniami postaci oraz specjalny kod, podany na dole posta.
Oceny: Ocena z egzaminu to suma punktów za pierwsze i drugie zadanie (plus dodatkowe punkty) według następującej rozpiski: 2-3 - Okropny 4-5 - Nędzny 6-7-8 - Zadowalający 9-10 - Powyżej Oczekiwań 11-12 - Wybitny Dodatkowo, za każde 8 punktów w kuferku z astronomii i wróżbierstwa można dodać +1 do punktów.
Opis wyników:
zadanie nr 1:
wynik:
1 – Udało ci się odnaleźć wielką niedźwiedzice i nic poza tym. Niebo o tej porze roku najwyraźniej sprawiło ci figla. A może po prostu niedokładnie znasz mapę nieba? W każdym bądź razie to zadanie na pewno nie poszło ci dobrze. 2 – Znalazłeś gwiazdę polarną? Taki zuch z ciebie! Parę najbliższych gwiazdozbiorów też znasz, a co z resztą tych sezonowych? Tu już umarł w butach. Rzucasz komisji nazwami, których nie widzisz, ale kojarzysz, ze mogą teraz występować, Jak nie trudno się domyślić to wcale nie pomaga. 3 – Znasz mniej więcej połowę gwiazdozbiorów, które tej decydującej nocy znajdują się na niebie. Fakt, resztę też widzisz, jednak za wszelkie skarby świata nie możesz sobie przypomnieć ich nazw. Pokazujesz je jednak komisji. Miejmy nadzieje, że to cos pomoże. 4 – Poszło ci całkiem nieźle, wymieniłeś większość nazw bez większych problemów, resztę po dłuższym namyśle. Eh, niestety te nazwy to sprawa, której trzeba się wyuczyć. Czujesz, że twoje jąkanie się, nie zrobiło dobrego wrażenia. Najważniejsze jednak, ze wszystko powiedziałeś, nie? 5 – Rozpoznanie gwiazdozbiorów nie sprawiło ci najmniejszego problemu. Z uśmiechem na ustach mówiłeś kolejne nazwy, po czym za pomocą poziomic określałeś ich położenie. Na pewno ci się to opłaci! 6 – Takie egzaminy to bułka z masłem. O każdym z gwiazdozbiorów powiedziałeś nawet parę zdań, przytoczyłeś legendę lub nazwisko człowieka, który określił dany gwiazdozbiór. Niech wiedzą, że masz nietuzinkową wiedzę.
zadanie nr 2:
wynik:
1 – Całkowicie nie wyszły ci obliczenia, ponieważ z góry założyłeś, że znasz tę wartość i do niej układałeś wzór. Co się okazało, twoje wyliczenia były dostosowane do odległości Jowisza od Słońca, przez co nawet stała Planka była nie realna. Wielka szkoda! 2 – Zaczynasz liczyć, zaznaczając różdżką w powietrz charakterystyczne punkty, jednak wynik podajesz w złej jednostce. Co nóż, nawet najlepszym zdarzają się takie błędy. 3 – Masz wrażenie, że wszystko poszło z godnie z planem, jednak tak nie jest. Przybliżyłeś wynik do tak małej liczby, że wynik stracił sens. Ty jednak zadowolony z siebie, tłumaczysz komisji każdy krok. Może przynajmniej za uśmiech zdasz? 4 – Pogmatwałeś się w obliczenia, jednak wynik wyszedł dobry. Nietypowy sposób nie zawsze oznacza najprostszy, zapamiętaj to na przyszłość. 5 – Obliczyłeś odległość ze wzoru bez większych problemów, prawie jak robot, których oczywiście czarodzieje nie znają. Nie zmienia to faktu, ze komisja jak najbardziej przychylnie patrzy na twoje wyliczenia. 6 – To było tak proste, że gdy skończyłeś wyliczenia, zacząłeś opowiadać historie jak starożytni wpadli na wyliczanie tak dalekich odległości i od kiedy używa się jednostki astronomicznej do ich określania. Brawa dla ciebie!
Na końcu posta należy dodać następujący kod:
Kod:
<retroinfo>Kuferek - astrologia i wróżbiarstwo:</retroinfo> wpisz ilość punktów w kuferku z tej dziedziny <retroinfo>Kostka - zad. 1:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Kostka - zad. 2:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Suma:</retroinfo> wpisz sumę kostek za zadania oraz ewentualnych punktów bonusowych za punkty z kuferka <retroinfo>Ocena:</retroinfo> wpisz ocenę <retroinfo>Strona - losowania:</retroinfo> Wpisz stronę z odpowiedniego tematu, na której były losowane kostki
Zazwyczaj nie lubiła wchodzić na tak wysokie punkty. Schody są przecież jej największym wrogiem i tego się będzie trzymała do końca życia. Jednakże kiedy tak sobie myślała ostatnio – jeśli pojawiłaby się sytuacja każąca jej uciekać, to łatwiej jest schodami w dół do dormitorium niż w górę, prawda? Szczególnie, jeśli ktoś ma bardzo słabą kondycję. Pięćset schodów zdawały się mordować wręcz, ale widok był tego warty. Gdy wieczór rozciągał się wokół Hogwartu i zatapiał w sobie wszystkie pobliskie tereny, ten lekki półmrok unoszący się zza pięknych krajobrazów... To wszystko było takie spokojne. Takie przeciwne do jej ostatnich przeżyć, które wywoływały w niej wiecznie rozemocjonowanie tak, jakby cały czas miała okres... Zabawne, że mówię o tym akurat teraz. Kiedy to ma się spotkać z Finnem. Oparła się plecami o jedną z barierek uparcie wpatrując się w wejście na wierzę. Ubrana wyłącznie w jakąś skromną, czarną sukienkę na ramiączkach ze spokojem przyjmowała ciepły wiatr uderzający o jej ciało i rozwiewający długie włosy. Dobrze, że było już blisko do lata. Dzięki temu nie marzły jej nogi odziane wyłącznie w krótkie, czarne stopki. Czekała w zniecierpliwieniu. Powie, co ma powiedzieć i stąd pójdzie. To najlepsze rozwiązanie.
Schuyler... nie miała kompletnie nic do roboty. Jako przykładna uczennica, odłożyła wszystkie zadania i naukę na ostatnią chwilę, żeby później zarwać elegancko nockę. Wszyscy gdzieś się pochowali po kątach, a nawet jeśli nie, to ona omijała ich szerokim łukiem. Nie miała dzisiaj ochoty z nikim rozmawiać, najchętniej położyłaby się gdzieś na błoniach, mimo że lato już z nich uciekło. Okazało się jednak, że i na dworze było mnóstwo ludzi, co zdecydowanie nie przypadło jej do gustu. Odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem wróciła do szkoły, przeszukując w głowie zamek w poszukiwaniu jakiegoś mało popularnego miejsca. Po chwili chodzenia po dziedzińcu bez celu, wreszcie znalazła idealną miejscówkę. Droga tam trochę jej zajęła, bo było to dość wysoko, ale nieszczególnie jej to przeszkadzało. Okazało się jednak, że jej azyl był też miejscem wybawienia dla kogoś innego. Westchnęła cicho, uznając, że głupio byłoby teraz się cofnąć i po prostu sobie pójść, bo chłopak na pewno słyszał jej kroki. Wyciągnęła więc z kieszeni zmarnowaną delikatnie paczkę papierosów i wyciągnąwszy jednego, włożyła go sobie do ust i odpaliła zapalniczką wyciągniętą ze stanika. Tak, odpowiednie miejsce na niezbędne rzeczy. Stanęła sobie przy barierce, paląc i wpatrując się w Daniera bez słowa. Przechyliła delikatnie głowę, by lepiej go widzieć, ale nadal nic nie powiedziała. Nawet zwykłego "cześć". Cisza była najlepszym towarzyszem do palenia.
Odgłos zbliżających się kroków nie przeraził zanadto Ślizgona. O tej porze były tylko dwie możliwości: jakiś uczniak zostawił tu coś podczas poprzedniej wizyty i się właśnie po to wracał, bądź - mniej optymistyczna - znudzony belfer urządzał sobie spacerek. Jednak żadna z tych opcji nie była dla Passima przyczyną by przestać palić. Jak przyjdzie jakiś gówniarz to się go lekko upomni by nie zapuszczał się sam w to miejsce. Przecież mógłby się zgubić, a było by to bardzo traumatyczne dla dziecka doświadczenie. Danir osobiście niekoniecznie by się przejął stratą jednego kota, ale jego uczucia w takich okolicznościach nie byłyby najważniejsze. Gdyby zaś zaszczycił go swą osobą profesor, siódmoklasista kulturalnie by go powitał i rozpoczął rozmowę. Niektórzy nauczyciele byli spoko. Wyluzowani, opowiadali o swoich młodzieńczych latach. Passimo z takich rozmów wynosił, iż nie każdy urodził się od razu człowiekiem prawym. W swoich rozmyślaniach pominął jeszcze jedną możliwość: jego rówieśnik. A nawet rówieśniczka, myślał wpatrując się w zielone oczy. Schuyler Perreira pomyślał wybuchając kłębek dymu. Człowiek zagadka. Zmienna i niezmienna jednocześnie. Wyrzucił odpadek z wieży. Przez chwilę obserwował jego lot, aż poczuł lekkie uczucie mdłości. Cholerny lęk wysokości. - Masz gumę?
Jak widać, jego przypuszczenia się nie spełniły. Nie była ani belfrem, ani zapominalskim uczniakiem. Chciała po prostu w spokoju sobie zapalić, posiedzieć w ciszy i pooglądać niebo. Jak widać i jej się coś dzisiaj nie udało. Ale Danir był akurat osobą, którą mogłaby znieść. Nie był irytujący, ani jakoś wielce uśmiechnięty, szczęśliwy i słodki, jak ona czasami. Ale nie dziś. Dzisiaj miała potworny humor i nie zamierzała udawać, że jest okej. Po chwili zastanowienia skłonna była nawet stwierdzić, że dobrze się złożyło, iż nie była tu tak całkiem sama. Wtedy nachodziły ją niezbyt pozytywne myśli, a tak przynajmniej trochę od nich ucieknie. Zmienna? Nie zdawała sobie z tego sprawy. Dla siebie była nawet spójną osobowością. Co prawda o zmiennych nastrojach, ale zwalała to na hormony. Nieważne, że do okresu jeszcze daleko, a w ciąży nie była. Wszystko przez dorastanie. Potem jej nastroje się ustabilizują i już będzie dobrze. Przecież ciągle była Schuyler, w złe dni i w dobre dni. Jedna jej wersja różniła się diametralnie od drugiej, co nie było normalne – dla innych, dla niej wszystko było w porządku. W S Z Y S T K O. Obserwowała wydychany przez siebie dym, skupiając się na nim tak bardzo, że aż przez chwilę zapomniała o swoim towarzyszu. Dopiero kiedy się odezwał, przypomniał jej o swojej obecności. Podniosła na niego wzrok, przeszukała w myślach swoje kieszenie i powoli skinęła głową. Pogrzebała chwilę w kurtce, po czym wyciągnęła wypełnioną do połowy paczuszkę. - Bierz, ile chcesz. Mam w pokoju cały ich zapas. – Jakby go to interesowało, hehe. Westchnęła cichutko i powróciła do swojej poprzedniej obserwacji. Po chwili jednak zmarszczyła czoło i spojrzała na Daniera. – Dlaczego tak właściwie palisz? No właśnie... a dlaczego ona paliła?
Hoho, milion lat mnie tu nie było i tyle samo czasu nie skleciłam nic sensownego oprócz mojego, supermega długiego wypracowania z polskiego. Dasz wiarę? I ogarnęłam miejsce i wszystko, o łał - czasami jestem niesamowita. Nastały potworne czasy. Nad zamkiem coraz częściej zbierały się czarne chmury, które po chwili zaskakiwały biednych, nieświadomych uczniów zimnymi kroplami deszczu, pierwszymi drobinami śniegu, mroźnym wiatrem oraz temperaturą spadającą poniżej zera. Nie będę rozwlekać tego w bardzo interesujący, geograficzno - meteorologiczny sposób. Jednym słowem pizgało w chuj. Nie ma to jak ująć rozwlekłą myśl, w kilku słowach. Ja to jestem, poetka z wyboru, ale mniejsza. Mówiąc krótko, niemalże 4 miesiące strasznej, trudnej, żmudnej i męczącej nauki przeminęło z prędkością bolidu na torze wyścigowym. Dobre sobie, co? Biedna O'Ryan. W żaden możliwy sposób nie dała rady zagłębić się w tą naukową monotonię, gubiąc się w czasoprzestrzeni i przy okazji, tracąc 2 długie, ciągnące się miesiące, ze swojego, usłanego inspirującymi i fascynującymi doznaniami życia. Nie pytajcie na czym, bo prawdopodobnie nikt, nie uwierzy mi w to, że Ślizgonka zagłębiała się w trudnych przemyśleniach na temat egzystowania na tym wielkim globie czy studiowania, opasłych tomów Historii Magii. Och, długo można by było rozprawiać nad jej marnym losem, niezwykle pięknym olewaniem wszystkiego i wszystkich nawet tych najbliższych. Nad brakiem entuzjazmu, posępnej mnie, wzmożonej agresji, samotności, od której odczuwanie zewnętrznego chłodu było o wiele bardziej intensywniejsze. Włączyłabym do tego porażkę jej zgrupowania, czy brak kontaktu z jej cudowną bratnią duszą, o której, w tym czasie słyszała przeróżne pogłoski, nie mając "śmiałości" odezwać się jako pierwsza. W sumie, nie odzyskała jej do tej pory, czekając i modląc się w duchu, że los zrobi to za nią. No, co, nikt nie wieży w dziwne przypadki, czy zbiegi okoliczności? Podobnie było tego dnia, należącego do tych niezwykle entuzjastycznych. Ukrywanie siebie w obszernych, zamkowych murkach, tylko z pozoru, mogłoby wydawać się banalnie proste. Wścibskie mordki zabieganych uczniaków, potrafiły wślizgnąć się w każdą, najmniejszą szczelinę. Dlatego też, Willow, musiała zmieniać swoje lokum, niczym prawdziwy koczownik z ery kamienia łupanego. No masz ci los, nawet wyglądem przypomniała pierwotnego człowieka. Nieład na głowie, podpuchnięte oczy z czarną i rozmazaną obwódką. Jak zwykle niechlujny ubiór, wyciągnięty z szafy starszego barta, który w tym momencie reprezentował długi, rozciągnięty sweter oraz miliard rozmiarów za wielka kurtka, w połączeniu z jakimiś topornymi buciorami. Nie ma to jak super stajl. Leniwym, wręcz ślamazarnym krokiem, dziewczyna wtoczyła się na sam szczyt wieży astronomicznej, o mały włos nie zabijając się o swoje nogawki. Wcisnęła się w najciemniejszy, najbardziej odległy kąt, rozświetlając go jedynie nikłym światłem zapalniczki, a przy okazji bawiąc się jakimiś brzęczącymi przedmiotami, które zwinęła z kieszeni jakiegoś ucznia. Brakowało jej jeszcze sterty jedzenia i mogła prowadzić piękne życie zapuszczonego jaskiniowca.
Ale gratuluje serdecznie, że wreszcie ruszyłaś się postacią fabularną, o którą walczyłem jak lew żeby została specjalnie dla ciebie. Naprawdę świetnie ci to wychodzi, prawie jak angażujesz się we wszystko z szerokim uśmiechem na ponętnych wargach. Cóż zostawmy to. Faktycznie nastały wyjątkowo mroczne dni. Ale dla Knoxa nastąpiły one o wiele wcześniej niż dla Willow. Dla niego dni stały się nie do zniesienia wraz z początkiem roku. Nie obchodziła go specjalnie nadchodząca jesień. Pora roku jak każda inna, całkiem ładna trzeba przyznać, będzie miał co rysować, zawsze nowa inspiracja do ozdobienia ściany kompletnie niezwiązanej z owym czasem. Ale na wszystko przyjdzie pora, podobno teraz najważniejsza była nauka. Nie przykładał jednak do niej zbyt wielkiej wagi, po prostu uczestniczył w życiu studenta jak powinien to robić od zawsze. Siedział na lekcjach z początku rozbawiony bądź rozśpiewany jak to miał w zwyczaju. Dyskutował z kimś w kącie, rysował po książkach i wstawał od ławki równo z pierwszym dźwiękiem dzwonka. Wszystko było jak zawsze? Nie, nic nie było takie jak powinno byc. Dlaczego? Bo formalnie rzecz biorąc był na tych lekcjach sam. Nie obchodził go tłum ślizgonów i innych domów otaczających go z każdej strony, nie robili mu praktycznie żadnej różnicy. Na tych najnudniejszych przedmiotach siedział przecież sam. Stukał palcami w ławkę nie denerwując tym absolutnie nikogo. Mazał wyłącznie po swoim podręczniku, kopał pod ławką powietrze i wyginał się na wszystkie strony nie mając się o czyje ramie oprzeć chcąc się zdrzemnąć. W wolnych chwilach nie liczył kolejnych nielegalnych zdobyczy, nie kłócił się z nikim o najmniejszą błahostkę i nie krzyczał na nikogo, że ma mu przestać zabierać ubrania. Nie bawił się niczyimi włosami, nie krztusił ię wszechobecnym papierosowym dymem. Nie wywoływał kolejnych bitw na spojrzenie, bo nie był w stanie tego spojrzenia wyłapać. Spojrzenie wyraźnie go unikało, bardzo rzadko pojawiało się w zasięgu jego wzroku, nie chciało dać się znaleźć i denerwować. Rozrywało mu skórę i mięśnie z głodu, głodu wcale nie narkotycznego ani nikotynowego. Potrzebował wreszcie nasunąć komuś na oczy przydużą czapkę, pacnąć w czoło w chwili gdy stanie na palcach chcąc wyrównać niewielką różnicę wzrostu. Ale przecież nie mógł. Mógł za to kopnąć czarnym glanem jakąś książkę do wróżbiarstwa z trzeciej klasy która akurat nawinęła mu się pod nogi. Mógł wsunąć dłonie do kieszeni czerwonych spodni w kratę i mógł rzucić wulgaryzmem kiedy jeansowa kamizelka obszyta naszywkami głoszącym tolerancje i miłość do muzyki zaczepiła się o klamkę drzwi do wieży astronomicznej i nie chciała puścić. - Od kiedy to mi przypada w udziale przeklinać? Kurwa mać - mruknął sam do siebie wchodząc wreszcie na szczyt, od razu podchodząc do murka będącego krawędzią i siadając na nim po turecku. Spojrzał w dół najwyraźniej po raz enty obliczając jak wysoko się znajduje. Wzruszył w końcu ramionami strzepując biały okruszek z czarnej koszulki znajdującej się pod kamizelką. Siedział całkowicie spokojnie, nie miał napiętych mięśni i wzmożonej czujności. Przeczesywał blond włosy leniwymi ruchami, nie musiał się chwilowo bać. Przecież nie przebywał z Willow od tak długiego czasu, nie robi tylu rzeczy, nie musi się bać, że niezauważona przez niego dziewczyna siedząca w kącie zechce go nagle stąd zepchnąć z uśmiechem na ustach.
Nie podziękuję, bo chyba nie mam za co. Raczej bardziej zwaliłam sprawę, dlatego chcę coś z tym zrobić. Cały czas doceniam twoją walkę! W sumie i tak poczułam się zjechana, a dalsza część nie miała dobrego wydźwięku. Dobra, już przecież wszystko wiem. Nie jestem pewna, czy potrafię znaleźć stu procentowy powód zachowania, które reprezentowała sobą Willow. To wszystko nie było do niej podobne. Możemy przyjąć, że ponura i jesienna melancholia ogarnęła ją od czubków, topornych butów, aż po sterczące kosmyki przykrótkich włosów. Mogę tylko powiedzieć, że to wszystko, było niezwykle skomplikowane. Po dobrzej znanej światu O'Ryan nie było śladu. Równie dobrze, ktoś mógłby powiedzieć, że nie istnieje, znikła, lub rozpłynęła się w puszystej mgle. Unikała świata niczym ognia, który wręcz przeciwnie, powinien przyciągać ją do siebie niczym najsilniejszy magnes. Na lekcjach pojawiała się sporadycznie, nie przysparzając sobie przy tym, zbyt pozytywnej opinii. Snuła się zamkowymi korytarzami, próbując przemknąć i stać się niezauważoną, nie włączając się, a tym bardziej nie wszczynając, żadnych, krwawych konfliktów, który zazwyczaj zakończyłby się hukiem na całą szkołę, czy morderczym szlabanem, u któregoś z profesorów. Rzadko też pojawiała się w pokoju wspólnym, najczęściej natychmiastowo przemykając do swojej komnaty. Wolała wyszukiwać coraz to nowsze, nie odkryte dotąd miejsca, w których spędzała większość, straszliwie dłużących się i zimnych dni. A jeżeli chodzi o posiłki, częściej zakradała się do kuchni, niż zaszczycała swoją obecnością obszerną i bogato zastawioną Wielką Salę. Stała się bardziej drażliwa, podejrzliwa i mniej ufna. Każdą, wiadomość, dotyczącą jej samej, czy osoby, bardzo blisko z nią związanej traktowała z wyolbrzymioną powagą, wymyślając przy tym, co raz to nowsze, wręcz wyssane z palca powody do konfliktów oraz do zignorowania wszystkiego, co było dla niej tak ważne. Aha, powinnam dorzucić do tego kipiącą zazdrość. Ależ oczywiście, wiadomo, kogo mam tutaj na myśli. Ciężko pominąć fakt, że Willow, nie była duszą towarzystwa, obracając się przy tym w nieco węższym gronie, pozytywnie zakręconych, dziwako-debili. Każda wzmianka, lub widok Ślizgona w innym, atrakcyjniejszym towarzystwie, wbijało ostry szpikulec w sam środek narządu, tłoczącego krew. A ileż to rzeczy, po prostu sobie wmówiła, nie mając świadomości, że w większości sama do nich doprowadziła, a tym bardziej, że przyniosą ze sobą naprawdę zgubne konsekwencje. Została sama. Co, powinna być z siebie zadowolona? Chyba kpicie. To wszystko odbierało jej chęci, entuzjazm, szaleństwo, wszystkie pozytywne emocje odczucia, czy wspomnienia. Tak, jakby w tej samej chwili doznała odurzającego i bolesnego skutku pocałunku Dementora. No i uczucie, potocznie zwane tęsknotą, wierciło w jej wnętrzu cholernie wielką i bolesną dziurę, nie dającą zaznać spokoju, wyciskając przy tym z oczu strumienie, słonej wody. Prawie,że nie dosłyszała ciężkich kroków, które, powinny być dla niej tak znajome. Dopiero kiedy ktoś, gwałtownie wbił do środka, przeklinając przy tym siarczyście, dziewczyna pospiesznie zagasiła mały płomyk i wsunęła głowę w obszerne rękawy, czując jak wnętrzności wykręcają i ściskają się w ogromnym niepokoju. A jednak, ktoś wysłuchał jej błagań i te oto osobnik, zjawił się, niemalże w mgnieniu oka. Każdy mięsień bolał ją z osobna, kiedy, tępo wbijając wzrok w przyjaciela, próbowała zahamować nogi rwące się do wstania, czy ręce pragnące dotknąć chociaż skrawku jego ciała. I co, miała zamiar czekać tu w nieskończoność, jak tchórz? A może kolejny raz, czekać na pomoc od losu? I tak się stało. Wszystko potoczyło się w mgnieniu oka, silne kichnięcie, które targnęło nią, niczym piłką do kosza, uderzenie głową, w jakieś stare, graty, z których obecności nie zdawała sobie sprawy, narzędzie zabaw potoczyło się w stronę Knox'a, niemalże dotykając skrawka topornej podeszwy. Biedna, wyczołgała się z tego harmideru z wzorkiem utkwionym w podłodze, w tym momencie jej obecność była już potwierdzona. Odchrząknęła, próbując doprowadzić swój głos do porządku i wyeliminować suchość w gardle, witając przy tym chłopaka, krótkim: - Cześć. - bo na nic innego ,nie było jej w tym momencie stać. Cóż Willow i tak jesteś tchórzem.
I bardzo dobrze, że poczułaś sie zjechana, bo taki miał być tego skutek. Zostałyście właściwie zjechane obok. I szanowna Natalka i szanowna Willow. I dobrze wam tak obu. No tak, wyjątkowo logiczne i zrozumiałe myślenie z jej strony. Wariowała przez tyle czasu, ale przecież nie mogła okazać słabości i przyjść do przyjaciela, by poinformować go o tym co sie dzieje, ostrzec że przez jakiś czas zwyczajnie zniknie, żeby się nie martwił i że obiecuje to wszystko nadrobić. To było zbyt skomplikowane dla stworzenia jakim była Willow, prawda? Lepiej jest unikać naszego kochanego anarchistę i dawać mu popalić i odczuć swój brak jak najmocniej. Niech ma, za karę co? Choćby dlatego, że śmie wywoływać w niej zazdrość. Zły chłopak śmiał rozmawiać z innymi, to wyjątkowo nieładnie z jego strony. A jeszcze bal, który odbył się tak niedawno? Ah to sławetne losowanie par i kretyńskie wybory. A chłopak trafił na ciekawą postać jaką była Szarlotka. I kolejna przyjemna noc do kolekcji. Mogli razem coś wypić, on mógł potańczyć, a ona kaleczyć z nim tą piękną sztukę. Mógł ją rozbawić i posłuchać głupot, które ma do powiedzenia. I nie zrobić absolutnie nic złego, bo przecież na sali był i Gilbert, który i tak szalał z zazdrości. A zresztą, to nie było w tylu Knoxa, przecież on taki nie był, takie romanse nie sprawiały mu tyle frajdy co połowie tej bardzo dziwnej szkoły. Ale i tak był zły i niedobry z kolejnego miliona niezbyt sobie znanych przyczyn. Oh był pewny, że kiedy wreszcie porozmawia z Willow to ona go już poinformuje o każdym błędzie jaki zrobił przez ten koszmarny długi okres. Po prostu zapisze je sobie w jakimś notesiku i będzie się modlił, by nigdy tego nie zrobić. No jasny szlag go trafiał już trzeci miesiąc, nawet siedząc sobie tutaj i wychylając się coraz bardziej chcąc dokładniej przyjrzeć się temu co było na ziemi. Ciekawe czy przyszedłby tutaj wiedząc co, a raczej kto go spotka? Ot ciekawa zagadka, trzeba byłoby się nad tym poważnie zastanowić. Ale przecież nie ma czasu na to teraz, stało się i trudno. Działo się właściwie jak zwykle. Najpierw usłyszał jakieś kichnięcie, potem huknięcie i o mało nie dostał zawału. Dobrze, że sobie siedział, a nie stał, bo zapewne przez to że podskoczył zaskoczony tuliłby się już do ziemi wiele metrów niżej. Obrócił się w stronę owego hałasu i o matko kochana natychmiast zdębiał. Stała przed nim właśnie ona, tak po prostu sobie przed nim stała i tak bezczelnie się witała. Sam nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Rzucić się z radością, kazać wypierdalać, a może udawać że nie słyszał? Oj takie zagadki to nie na jego głowę. Podniósł się z miejsca, zeskoczył z murku lądując kilka centymetrów przed nią. Spojrzał w dół żeby uważnie obserwować jej mordkę. Wbijał stalowe spojrzenie w jej oblicze, oh jak ten kolor idealnie do niego teraz pasował. Stalowe, zimne i obojętne. Takie na jakie zasługiwała - Cześć - odpowiedział równie krótko nie mając zamiaru się wysilać. Uniósł brew rzucając jej minę w stylu no kurwa słucham, co masz mi do powiedzenia?
Tak, zostaje tylko pokutować. Ale, nie każ mi się chłostać, bo to bolesne. I w ogóle, moje imię przez "k"? Jesteś czasami okrutny. Prawda? No po prostu, w tych kilku zdaniach idealnie ująłeś mniejszą, większość toku rozumowania naszej Willow, to jest po prostu, aż tragiczne. Wszystko zgadza się pod każdym, najdrobniejszym względem. Szczerze mówiąc, w stu procentach ją rozumiem, ciekawe dlaczego? Zachowanie Ślizgonki jest czymś w rodzaju syndromu "pokaże ci jak mi jest źle w taki sposób, że tobie, będzie jeszcze gorzej", czasem odbijając swój nastrój, na osobach, które nie mają nic wspólnego z jego zniszczeniem i zepsuciem. Nie, ależ oczywiście, że ja w ogóle, nie wkładam w tę postać, nic od siebie. Ależ skąd? Hm, nie wiem czy to miałby być rodzaj kary, raczej próba zwrócenia na siebie uwagi. Willow, coraz częściej uświadamiała sobie, że wszystkie starania związane z utrzymywaniem przyjaźni, zabawianie, zamartwianie się i skakanie, wokół drugiej osoby, która na sam koniec i tak miała to w głębokim poważaniu, stało się niezwykle męczące i drażniące. Przyjmując zasadę: "nie mam zamiaru biegać za każdym, niech ktoś w końcu pobiega za mną". Bardzo to piękne, głębokie, poruszające serce w jego najgłębszych zakamarkach, tak, mam tego świadomość. I w żadnym przypadku nie mam tu na myśli Ślizgona, tylko całą resztę "pseudo bestfriendów", którzy przewinęli się przez żywot młodej O'Ryan. Myślę, że po prostu, przez chwile przestraszyła się, czy zwątpiła, albo delikatnie, wmówiła sobie, że z Rattrey, będzie podobnie i któregoś, pięknego razu, brzydalek ją zostawi. Dlatego, postanowiła działać jako pierwsza, coś sobie udowodnić, coś sprawdzić? Chyba sama pogubiłam się w jej dziwactwach. Ach tak, bal. To wielkie wydarzenie również zignorowała, odsyłając do organizatorów natychmiastową odmowę, dzięki czemu jej "anonimowy" kompan, zapewne zyskał partnerkę swoich marzeń. Ach O'Ryan, jakie to szlachetnie z twojej strony. I przepraszam, za Willow, ze biedny Knox, nie mógł wyszaleć się na balu, kolejny punkt, za który trzeba pokutować. Wracając, niestety nie mógł przewidzieć, że właśnie w tym miejscu spotka tą swoją biedną, zabłąkaną duszyczkę. Prezentującą się obecnie w tragicznym stanie, niezgrabnie siedzącą na samym środku, drewnianej podłogi, rozmasowując przy tym skrawek obolałego móżdżka, skrzywdzonego jakimiś, astronomicznymi rupieciami, które Ślizgonka, zdołała zwyzywać w każdym języku tego świata. Aż dziwne, że nie zrobiła tego na głos! Oczywiście, po chwili, natychmiastowo podniosła swoją postawę do pionu, unikając przy tym bolesnej wywrotki, o którąś z zbyt dużych, rozciągniętych szmat, które miała na sobie. Oczywiście, w tym samym czasie jej ręce nurkowały do obszernych kieszeni, ażeby wydobyć z ich czeluści, niewielki, podłużny przedmiot, który pospiesznie odpaliła, wkładając go wcześniej do ust. A kiedy pierwsza fala dymu przykryła jej postać, a Knox dość gwałtownie, znalazł się obok niej, wszystko wewnątrz, wywróciło się o 180 stopni, a ona sama o mały włos, nie umarła od uduszenia. Po prostu cała Willow, we własnej osobie. Zdobyła się na odwagę i wysoko zadzierając głowę, pozwoliła sobie prowadzić wojnę, z jego niemalże morderczymi, stalowymi oczami, które w tym momencie wyrażały, wszystkie jej obawy. Po raz pierwszy od tamtego czasu, poczuła się naprawdę winna swojego zachowania. - Byłam na ciebie zła... - te słowa poleciały jako pierwsze, jednak widząc piorunujący ogrom jego spojrzenia, zdała sobie sprawę, że nie jest na dobrej drodze. - Tak wiem, przyznaję się, zjebałam to po całej linii. Nie mam pojęcia co, strzeliło mi do głowy. Przecież cały czas byłam na terenie zamku, nie wiem co próbowałam udowodnić sobie, a tym bardziej innym. Ale jedno jest pewnie, cholernie za tobą tęskniłam Knox i najchętniej cofnęłabym ten pierdolony czas. - ja rozumiem, że każdy liczył na jakieś ckliwe sceny. Sam ton głosu Ślizgonki skruszony i zachrypnięty, był nie lada wyzwaniem i zaskoczeniem. Tak samo postawa, wygląd, strach, obłędny wzrok, czy niepewność, w wykonywaniu codziennych czynności, jakim było między innymi, porządne zaciągnięcie się, szarą trucizną. Wszystko było zachowane w jej stylu, strach paraliżował całe ciało, a chęć okazania wszystkich, pięknych uczuć blondasowi, stawała się coraz silniejsza. Miała nadzieje, że to co powiedziała, wystarczy na sam początek. Całą resztę postara mu się wyjaśnić jak najlepiej, jeżeli wcześniej nie zrzuci jej z wysokości.
Zdecydowanie złą czcionkę dawałem wtedy na twoje avatary. Ledwo widać moje sławetne "G." a właściwie to go nie widac, a przecież tak po prostu nie może być. Ale nie martw się, następnym razem jak ci je będę robił to sie poprawie. Tak swoją drogą, ty masz Kostke w nieaktywnych czy ci nie zdjęli rangi? Może to i dobrze, że ona z nim nie chciała rozmawiać przez ten czas? Jakby zdradziła mu te wszystkie swoje myśli byłoby nieciekawie. Oczywiście poklepałby ją po pleckach i chętnie wsparł w walce z całą resztą świata. Przecie Willow to takie wrażliwe dziecko! A i bardziej miała tendencje do robienia sobie wrogów niż przyjaciół. Knox zapewne nie chciałby żeby narobiła sobie ich jeszcze więcej tracąc resztki tych drugich. Naprowadziłby ją na właściwy tor działania, wszystko objaśnił i w ogóle byłoby jak w siódmym niebie, bo anarchista by wszystko naprawił. O wiele gorzej stałoby się w chwili gdyby zechciała podzielić się z nim całą resztą swoich myśli, konkretnie tymi na jego własny temat. Że niby on miałby ją kiedyś zostawić i zachować się jak cała reszta i w ogóle okazać się beznadziejnym. Jasny szlag by go trafił i myśle, że miałby do tego pełne prawo. Wyrzuciłby jej wszystkie swoje myśli tak, że ostro pożałowałaby swoich słów. No mówiąc w skrócie byłoby naprawdę ostro, ale powinna ponosić karę za to, że próbuje go tak ranić. Knox wreszcie mógł poczuć się jak w domu. Spoglądał na dziecko wojny, które nie potrafi sobie samo kupić dopasowanych ubrań tylko musi pożyczać od starszych braci zapewne trenujących jeszcze jakieś czarodziejskie rugby. Potem dziecko wojny postanowiło go zagazować, wreszcie mu ten parszywy dym zaczął przeszkadzać. Kaszlnął krótko, odganiając go sprzed swojej twarzy rękami. No po protu tak dawno tego nie było, że sprawa nie do wyobrażenia sobie. Hm mam coś nie tak z S na klawiaturze, szwankuje mi. Nieważne... Jak on mógł za tym wszystkim tęsknić? Oh był taki dziwny. I jeszcze ta jej odpowiedź. Zaczęła się dokładnie tak jak to sobie wyobrażał. Próba zrzucenia na niego całej winy i sprawienia, że to on stanie się tym złym. Próba uniknięcia szczegółowych opowieści i uniknięcia konfrontacji z nim samym. Nic dziwnego, że od razu się wyprostował, ręce powoli zaciskały sie mu w pięści, już chciał rzucić jej paskudną odpowiedź kiedy ta się poprawiła. Jak miło z jej strony, naprawdę. Powinien się wzruszyć czy cokolwiek w tym rodzaju, bo jak na nią to było naprawdę spore wyznanie i sukces. Uśmiechnął się pod nosem, podniósł na nią rękę, ale nie po to żeby jej przywalić. Zabrał jej papierosa, przełamał w połowie i rzucił gdzieś tam za siebie, nieważne dla niego było gdzie upadł. - Przecież wiem, że tęskniłaś. I wiem, że dla ciebie oczywiste i logiczne jest, by uciekać jak najdalej od człowieka za którym się tak paskudnie tęskni - dopiero teraz postanowił przyjrzeć się jej tak naprawdę dokładnie. Może ktoś kto jej nie zna stwierdziłby, że wygląda jak zwykle. Za duże włosy, sterczące włosy z piorunochronami i bojowa mina mimo skruchy, którą właśnie okazywała. A jednak Szkotowi jej wyglądał mówił o wiele więcej. Wyglądała mimo wszystko marnie i niedbale. Może ubierała się zawsze jak debil, ale zawsze wiedziała co i jak, zawsze to było idealne. To samo tyczyło się fryzury czy błysku w oku. A teraz? Wyglądała jakby nie spała od miesiąca, w takim stanie się ubierała, a połowa duszy dawno z niej uleciała. Nic dziwnego, że jej uwierzył. - Ale mogłabyś się tego oduczyć. Wiesz, że nikt poza mną tego nie wytrzyma - klepnął ją w czoło żeby potem kopnąć (nie tak mocno i destrukcyjnie jakby mógł) w piszczel. No co? Przecież nie bili się tak dawno i nie miał kogo maltretować na lekcjach, to jej się teraz należy. Ale to był wyraz niesamowitej miłości, a z tego sobie przecież sprawę zdawała. Wsunął w końcu łapki w swoje stylowe spodnie, no w końcu jak szkot mógłby unikać kraty i pokręcił łepetyną mocno zawiedziony. - Beznadziejnie dzisiaj wyglądasz O'Ryan - zakończył swoje wywody tą rozbrajającą szczerością. Ale on ją kochał.
Chcesz być taki sławny, a nie dopracujesz szczegółów. Jesteś ciotą. Chyba została dodana do nieaktywnych, bo przyszło mi takie powiadomienie. Widzisz? Pod przykrywką tego całego, wielkiego zua, które nasza Willow zrzuciła na świat, a przede wszystkim na Ślizgona, wraz z zimnym, jesiennym deszczem, można w pewnym sensie, dostrzec tutaj prawdziwą troskę i dbanie o uczucia, bardzo bliskiej osoby. Może i w dziwny, wręcz bezmyślny sposób, który ostatecznie, spowodował zupełnie inny, okrutny finał dla jednej i drugiej strony. Jednak sam fakt, że w zmrożonym serduszku dziewczyny, pojawiło się coś takiego, możemy śmiało odnotować, jako jeden z największych sukcesów ostatniego czasu. To, po prostu piękne. Wrażliwe? Ciężko mi powiedzieć, czy to jest prawda, raczej z niesamowitą tendencją do wciskania, swoich zacnych, czterech liter w nie małe kłopoty, z których biedny chłopaczyna, prędzej czy później musiałby ją ratować. Bo przecież, w pewnym sensie był taką lepszą wersją jej samej. Stałby się jej mentorem, który pokazywałby, co ma robić i w ogóle wszystko inne. Eee, nuda. Nie przeczę, że prawdopodobnie, nie raz będzie musiała skorzystać z jego złotych rad na miarę "jak to mówi, stare, chińskie przysłowie", może i dobrowolnie, może i z przymusu. Jezu, jak dobrze jednak mieć przy sobie takiego cudownego i niezawodnego Knox'a. Och, na szczęście nie nazbierała w sobie, tak wielkich pokładów agresji, a tym bardziej wzmożonej odwagi, w której wyrzuciłaby Ślizgonowi, wszystkie te zarzuty, prosto w twarz. Chodź raz Willow, zrobiłaś coś pożytecznego, ach tak. Wspominasz o jej braciach? Trójka, wstrętnych, wrednych, przygłupich gamoniów, kochających rujnować życie swojej jedynej, małej, przekochanej siostrze, którą sami, od małego pragnęli stylizować i upodabniać do siebie. Zagazować? Raczej delikatnie podręczyć, sprawiając sobie przy tym nie lada przyjemność, tym bardziej czując, jak całe to napięcie i skurcze mięśni, ulatniają się w przestworza wraz z szarym, gryzącym dymem. Dymem, który prawdopodobnie przez chwilę, przysłonił jej umiejętność rozsądnego myślenia, przez co narobiłaby sobie, jeszcze większych kłopotów, niż te, w których była właśnie teraz. Spoglądała na Ślizgona niepewnie, ukazując mu minę skrzywdzonego, albo jak kto woli, zbitego psiaka. Mówiąc, krótko, niezwykle żałośnie. Na szczęście, szybka rekompensata, pomogła natychmiastowo, a nikły uśmiech na twarzy przyjaciela był niczym bodziec motywacyjny, powodujący wewnętrzną euforię i kolejną próbę śmierci, przez uduszenie, od której Rattrey szybko ją wybawił. Czarnowłosa, odruchowo wyciągnęła swoje patykowate łapki przed siebie, chcą odzyskać zdobycz, oczywiście, wydając przy tym, przedziwne pomruki niezadowolenia. No cała Willow. - Nie znam na tyle odważnej osoby, która spróbowałaby w pełni zrozumieć mój tok rozumowania. Ale jestem cholernie pewna, że nie odbiera się siłą cudzej własności! - o taka była cwana, taką mu tu rzuciła, drobną aluzję. Brakowało jeszcze założonych rąk, warczenia i głośnego tupania nóżkami. Ach, rozpływalibyśmy się w słodkościach. Pomińmy wygląd zewnętrzny, który jak już skomentowałeś prezentował się po prostu nędznie. Cóż, widok małego kocmołucha, to dość rzadki widok. W tym samym czasie, jakby na znak, O'Ryna, przeczesała swoje włosięta, które rozsypały się na głowie, we wszystkie strony świata. Teraz, wyglądała wprost komicznie. - A mam tutaj, kogoś innego, poza tobą? - dodała jeszcze, a kiedy ten paskudny człowiek zaczął "wyładowywać" na niej swoją siłę, oczywiście nie mogła czekać, wytrzymać, tylko rzucić się na biedaka, obejmując go jedną ręką za szyję, naprawdę sprawnie powalając na podłogę i w natychmiastowym tempie dręczyć jego zmizerniałe włosięta. Chciał się bić? A to niech ma, przecież przemawiała przez to wielka, przeogromna miłość. - Za to ty, kipisz seksem, prezentując się niczym, prawdziwy model z wybiegu. Przykro mi stwierdzisz, że te spodnie, masz na swoim tyłku już od trzech dni. - posłała mu jeszcze zadziorny uśmieszek, rodem z mojego avka. Odzyskała już prawie całą pewność siebie, nie wahając się przy tym żeby szczypać, gryźć och i załaskotać tego brzydala na śmierć.
No to napisz ładnie w odpowiednim temacie prośbę o przywrócenie rangi. Założę się, że nie będziesz wiedziała gdzie i będę musiał ci linkować albo po prostu sam ją kolorować, eh. Chyba przestane cie nazywać ciotą, bo sie rozhulałaś. Po co komu stare chińskie przysłowia? Co ty kurde, dzieciństwa nie miałaś? Powinno być stare przysłowie pszczół mówi... a nie jakieś chinole. Żółtki jebane, że tak ładnie powiem. Strasznie dziwna rasa, no ale ja już nic nie mówie, bo zaraz mi tu rasizm zarzucą, a tego bym z pewnością nie zniósł. No czy istnieje bardziej tolerancyjny człowiek ode mnie? Który toleruje ciebie, twoje słowa, myślenie i reakcje? To największa tolerancja na jaką stać mnie od dłuższego czasu. Ale zostawmy, przecież nie o tym tutaj powinniśmy rozmawiać. Raczej rozwodzić sie nad myślami Willow. Z jednej strony to dobrze, że brak jej dowagi i agresji do wyrzucenia mu wszystkich swoich myśli i zdradzenia tych mrocznych sekretów. A z drugiej strony, to wcale nie był plus. Właściwie nie było w tym nic dobrego. Jak mogła cokolwiek ukrywać przed swoim najlepszym przyjacielem, najdroższą jej osobą na świecie, która byłaby w stanie rzucić się w przepaść jeśli tylko dziewczyna stwierdziłaby, że właśnie tak zwalczy jej nude? Nie powinni zatajać przed sobą takich rzeczy mimo, że może ich od tego rozerwać z bólu, ot taka ciekawa zależność, nieprawdaż? W takich chwilach Knoxik naprawdę nie wiedział czy powinien cieszyć się i przyklaskiwać jej minie, bo przecież dobrze jej tak i wreszcie to ona jest dołem, czy może lepiej ją przytulić i zapewnić, że wszystko jest już w porządku i najwyższa pora żeby poszli razem w pogo przez środek kraju demolując wszystko co zechce stanąć im na drodze. Na szczęście nie musiał się nad tym długo zastanawiać, rozwiała jego wątpliwości poprawiając sobie humor i znowu wracając do bycia sobą. No po prostu prawie widział jak dusza dziewczyny znowu w nią wchodzi i wygodnie się na niej układa. - W twoim myśleniu nie ma absolutnie nic inteligentnego. I jestem absolutnie pewny, że jesteś najbardziej bezczelnym złodziejem jakiego znam - no powinien się przy niej naprawdę załamać. Westchnąć smutno, usiąść na ziemi i ukryć cudną twarzyczkę w dłoniach. No co za głupie dziecko, nie do pomyślenia. Jak Kali ukraść komuś krowy to dobrze, ale jak Kalemu ktoś ukraść krowy to źle? Po prostu cudowny i prymitywny sposób myślenia drzemał w ślizgonce i niezwykle do niej pasował, co tu kryć. Takiego prymitywa, murzyna i jaskiniowca to się naprawdę rozpozna na pierwszy rzut oka. - I właśnie dlatego masz tylko mnie - jęknął kiedy leżał już powalony na kamienną posadzkę. Naprawdę inteligentne było z jej strony, by wywrócić jego szanowne metr osiemdziesiąt na ziemie z taką siłą. A on się potem dziwił skąd ma tyle siniaków, zadrapań i czemu tak szybko krwawi. Ale tym razem chyba sobie nic nie zrobił. Marmur czy inna skała na której wylądował kręgosłupem postanowiła być dla niego łaskawa, to bardzo miło z jej strony, ktoś tutaj powinien się od niej naprawdę wiele nauczyć. Mała podpowiedź dla niekumatych, zdecydowanie powinny sie tego nauczyć dwie istotki. Jedna, która właśnie tarmosiła włosy chłopaka, który udawał trupa, a druga taaka blondyna z szopą na głowie. Kojarzysz obie Natalciu? Oh nie mogła mieć tak łatwo, on w końcu musiał ożyć, a co za tym idzie ona miała przejebane. Szybciutko obrócił ich oboje wsuwając łapkę pod jej głowę żeby przypadkiem to puste pudło nie rozbiło się o twardą posadzkę. Oh to niesamowite, że o tym pomyślał, chyba się o nią troszczył i nie chciał jej śmierci. W każdym razie, postanowił wykorzystać swoją przewagę siły i wielkości siadając jej na udach blokując tym samym możliwość wiercenia się. Wsunął paskudnie zimne łapska pod bluzę czy co ona tam na sobie miała postanawiając najpierw wywołać szok termiczny na jej biodrach, a potem położył się na niej przygwożdżając ją już w całości do posadzki i wbić kły w jej szyje - Byłaś na mnie zła i mnie unikałaś, a mimo to doskonale wiesz, jakie spodnie noszę od paru dni? Fascynujące - uśmiechnął się pod nosem przejeżdżając językiem po czerwonym śladzie jaki zrobił jej zębami na szyi. Tak, znowu był górą, znowu z nią wygrywał.
No to już wszystko załatwiliśmy, także spoko. Hm i tak wiem, że tego nie zrobisz i tak będziesz mnie tak nazywał, dlatego nie liczę na cuda, huh. No chyba ty nie miałeś. Chińskie przysłowia to bardzo mądre i życiowe sentencje, które idealnie trafiają w sytuację, możesz mi wierzyć. Słyszę je prawie codziennie. Jezu, tolerujesz mnie? Jesteś jakimś wypaczonym na świat człowiekiem, skoro doszło, aż to tego. Ach, no czasem jestem, tym dzieckiem szczęścia, ale mniejsza. Och, poczekajmy chwilę, na, naprawdę stosowny moment, w którym kochana Ślizgonka, w końcu wyrzuci z siebie te wszystkie żale, prawdopodobnie wyładowując je na niczego nie świadomym chłopaku, zmieniającego się w potencjalną ofiarę. Albo raczej uważaj, żeby nie przegiął, nie walną w czuły punkt, czy przypadkiem nie pomylił guzików, bo zrobi się trochę nie miło. A tego nikt przecież by nie chciał, prawda? Trwajmy na razie w pięknej, kolorowej, zarzyganej tęczą scenie pojednania i wszechobecnej miłości. Wszystko w swoim czasie. Hm, zdecydowanie wolałabym motyw wyściskania do granic wytrzymałości, aż wszystkie kościste, kości zostałby zmiażdżone, z charakterystycznym dźwiękiem pęknięcia. No dobra, nie do przesady. Ja, przynajmniej, jak na razie, mam dosyć złamań i całej reszty, słodkich kontuzji. To chyba zdecydowanie przyjemniejsze? Nie ma po co, pastwić się nad wężykową istotką, która naprawdę szczerze przeżywała to wszystko, gdzieś tam w ciemnych czeluściach samej siebie, pokutując za wszystkie winy i krzywdy wyrządzone Koksikowi. A skoro cała moc, energia, entuzjazm, zaangażowanie, szaleństwo i cała masa innych, kojarzących się z nią cech, powoli, wciskała się w puste miejsca, możemy być pewni, że nasza Willow, w końcu wyzdrowiała na dobre. Taak, kiedy ten, prawił do niej, swoje mądrości, dziewczyna założyła ręce na piersiach, unosząc przy tym brew do góry, ukazując minę niezwykle przejętej. A na sam koniec nawet wyszczerzyła swoje ostre uzębienie, no kto by pomyślał. - Zapiszę to sobie w kalendarzu, żeby nie zapomnieć rad i morałów prawionych, przez wyrośniętego, kościstego debila. - och, oczywiście, wzmianka o jej złodziejskim fachu, była niezwykle schlebiająca. Zostało jej tylko stanąć i rozpływać się w blasku swojej zajebistości, kiedy to Rattrey, będzie cierpiał, ciężko ubolewał i ronił łzy, nad jej zmarnowaną przyszłością. No jakież to okrutne. Pf, jakby Knox należał, do tych niezwykle mądrych. Potrząsnęła tylko głową przecząco, nie mogąc tym samym pojąć jego, tak różniącego się toku myślenia. Cóż, odruchowo, przeczesała, całą gamę kieszeni, ulokowanych w rozciągniętej bluzie, kurtce oraz powycieranych spodniach. Biedaczka westchnęła ciężko, mając świadomość, że, swój prymitywny żywot, spędzi jedynie z nikłym płomyczkiem starej zapalniczki. Smutek. - Jestem tym faktem niezwykle wzruszona! - ach tak, ułożyła nawet usta w podkówkę, próbując udać prawdziwą, szczerą i spontaniczną reakcje wielkiego żalu, kiedy to z o wiele większym uwielbieniem, wolała dręczyć i męczyć każdy skrawek jego ciała. Między innymi wbijając palce pomiędzy żebra, wiercąc dziury w policzkach, czy z powrotem przenosząc sprytne palce, na te tlenione kłaki. Cóż, Willow, nie była, ąz takim cieniasem, na jakiego wyglądała i w pewnych, krytycznych momentach potrafiła niezwykle zaskoczyć, zdezorientować i w ostateczności, rozwalić przeciwnika na łopatki, w taki sam sposób, jak zrobiła to teraz ze Ślizgonem. Wszczynanie bójek, to jedno z ciekawszych zajęć, czarnowłosej, ale mniejsza. Hm, czekaj niech się zastanowię. Po dłuższych przemyśleniach, stwierdziła, że nie kojarzę, ani jednej, ani drugiej. Ale, jeżeli kiedyś poznam, to przekażę. Och, czyżby cudowna zabawa, miała się w końcu zakończyć? To prawda, że wiecznie nadpobudliwy chłopak, leżał dzielnie na zimnej podłodze z niezwykłą niecierpliwością wymalowaną, na bladych usteczkach. Aż żal nie korzystać. Nie minęła chwila, kiedy biedna Willow, zaskoczona, nowymi doznaniami, wydając przy tym jakiś niekreślony pisk, czując jak powietrze śwista jej wokół uszu, sama została ulokowana na marmurowej posadzce, marszcząc brwi i warcząc z niezadowolenia. Oczywiście, próbowała, wymachiwać swoimi kończynami, jednak ten wstrętny, gruby, brzydki stwór, sprytnie ją unieruchomił. - Kurwa, złaź ze mnie! - wrzeszczała, próbując za wszelką cenę, wyczołgać się z pod jego ciała, podejmując się, wszystkich możliwych metod. Biedne dziewcze, właśnie odkrywało w sobie zalążki wścieklizny. Niech uważa, bo jeszcze na niego przejdzie. A kiedy tylko zaczął posuwać się za daleko, a zimne dłonie ulokowały się na jej ciele, O' Ryan wydała z siebie coś w rodzaju dzikich syknięć, czując jak całe zimno wnika do wnętrza, a biedne ciało samo z siebie zaczyna drżeć. Zabije go, kiedy tylko... - Ała, ty cholero! Złaź, złaź, złaź! Jesteś obrzydliwy, wstrętny i strasznie się ślinisz. Zarażę, się, umrę! I śmiało stwierdzam, że mam w dupie twoje spodnie i tak wyglądasz w nich jak ciota. - no był chyba jakiś niepoważny, albo psychicznie chory. Jak śmiał w ogóle, to na powinna być górą, robić z nim co chce, nie na odwrót. Biedaczka, walczyła z debilem całą sobą, próbując zepchnąć jego cielsko ze swoich obolałych już nóg. Ach, niezwykle komiczny widok, kiedy kolejna próba kończyła się fiaskiem. Pozostało jej tylko westchnąć i piszczeć i wiercić się dziwnie, przy każdym kolejnym, dotknięciu wstrętnego jęzora. Och, nie żeby jej się nie podobało! Wręcz przeciwnie, była tym zachwycona, ale przecież się nie przyzna, jak na razie wolała knuć w myslach, szybki i skuteczny odwet.
No tak, on trafi w czuły punkt i ją sprowokuje do wylania swoich żalów, wyżycia się na nim i ogólnego zrobienia sajgonu z jego duszy i serca i jeszcze mu się dostani, bo to przecież jego wina i właściwie jak on się śmiał tak zachować, ma teraz za swoje. No pewnie, wszystko najlepiej zwalić na jego biedne barki, a niech ma, bo przecież mu sie należy. Jest przecież mężczyzną, a do tego buntownikiem. A przynajmniej takie po świecie krążą plotki. I niby ktoś taki bałby się przyjąć to i owo na klatę? Nie wiedziałby co ze sobą zrobić kiedy z jej gardła wylewałyby się na niego słowa i wbijały się w skóre niczym miliony malutkich szpilek i sztylecików? Cóż, niestety on zawsze musiał zachować rozum i wiedzieć co ze sobą zrobić. - Oh jakbyś się jeszcze miała zamiar kiedykolwiek zastosować do tych rad to naprawde byłbym wzruszony - już chciałem napisać, że "byłbym rad", ale miałem nieodparte wrażenie, żę tym razem to ty pokażesz durną stronę swojej osobowości i całkowicie nie pojmiesz tematu, pogubisz się, a potem napiszesz jakąś bzdurę święcie przekonana, że przecież sama dobrze myślisz, a mnie coś pokopało i masz okazje mi teraz dogryźć. Znając życie jeszcze na koniec byś mnie wyśmiała, ale to akurat jest pan pikuś w tej całej sytuacji. Stąd też sposób wysławianie się Knoxa, żeby nic nie stało się niejasne. - Tyle razy ci przypominałem, że nazywam sie Knox, a nie Kurwa - uśmiechnął się triumfalnie najwyraźniej zachwycony takim stanem sytuacji. Znów był górą, znów się z nią drażnił, a ją jasny szlag trafiał na samą myśl o przegranej i jego idiotycznych docinkach słownych. Oh jaką on czuł niepohamowaną radość kiedy patrzył jak dziewczyna sie pod nim wije i krzyczy i piszczy i w ogóle. Pomyśleć, że kiedy myślał o niej wieczorami to robi dokładnie to samo. Znaczy się, Willow w jego myślach wije sie pod nim, krzyczy, piszczy i w ogóle. No sytuacja prawie jak identyczna. Oj tam drobne szczegóły, która z pewnością zauważy koneserka i fanka twórczości opowiadającej o Grey'u bo strzelam, że tak ma na nazwisko bohater jednej z twoich ulubionych książek, co? Mam nadzieje. Jeśli nazywa się inaczej to dość idiotyczne rozwiązanie, no ale co poradzisz. Nigdy nie wiadomo w tego typu twórczości. - Ja wyglądam w nich zajebiście. O wiele śmieszniejsze jest to, ze ty dzisiaj wyglądasz prawie tak męsko jak ja - kolejny wredny uśmieszek zawitał na jego wargi. Jak widać nie tylko ona potrafi trymować, on też sporo o tym wie i z chęcią tę wiedzę wykorzystuje. Wiło się dziewcze pod nim i kombinowało na wszelkie sposoby żeby tylko sie uwolnić, a on był nieustępliwy. Zaprzestał ślinienia jej wyłącznie po to żeby mocniej zacisnąć palce na jej nadgarstkach wbijając w nie przy okazji paznokcie. Rozsiadł się wygodnie na jej szczupłych nogach, westchnął nawet błogo miażdżąc ją w ten uroczy sposób.
Po kilku dniach w końcu Emrys (sowa mojej babki) przyleciała z listem, a właściwie nie listem tylko z planami kamizelki ze skrzydłami Bartek dopisał na planie że będzie potrzebna skocznia lub rozbieg by można było polecieć nie myśląc długo transmutowałam kilka wyrwanych kartek z zeszytu w deski potrzebne do stworzenia rozbiegu oraz inne rzeczy do stworzenia kamizelki. Prace szły powoli ale skutecznie nigdy się nie śpieszyła eksperymentując bo to może spowodować nieszczęście(głównie dla mnie). Po kilku godzinach i ciężkiej pracy wszystko była na reszcie skończone, jak zwykle przed eksperymentem uciszyła swoje podekscytowanie i rozluźniła się po czym wzięła rozbieg na przygotowanym do tego miejscu i skoczyła nie mogła uwierzyć na razie wszystko szło tok jak należy, kiedy przelatywała nad jeziorem leciała na czołowe z grupą ptaków, na szczęście udało jej się je ominąć choć było naprawdę blisko i obiecała sobie że w wakacje na pewno pracuje nad nauką sterowania jej wynalazkiem (By nie było tak że wszystkie eksperymenty jej się udają lub nie, rzucałam kostką do gry, 1-3 nie udany a 4-6 udany) zrobiła zakręt i wróciła na szczyt wieży astronomicznej po czym ściągnęła kamizelkę i zmniejszyła ją oraz zmniejszyła stworzony przez nią rozbieg po czym schowała je do swojej torby i zeszła z wieży. zt
Bardzo teraz żałowała, że nie jest animagiem, który może się zmienić w ptaka i polecieć dokądkolwiek zechce. Podróż po kilkuset stopniach w górę na Wieżę zajęła jej trochę czasu zważywszy na to, że wracała właśnie z sali balowej no i nie posiadała żadnych owych umiejętności latania. Kiedy w końcu udało jej się wejść na szczyt, pierwsze co zrobiła to odsapnęła trochę, wygładzając swoją różową sukienkę. Dobrze, że nie była w butach na obcasach, inaczej Antoine musiałby ją znosić z tej wieży. - To nie był mój najmądrzejszy pomysł. Wieża jest strasznie wysoko, kompletnie o tym zapomniałam! Mam nadzieję, że Antoine się nie zniechęcił! Roześmiała się serdecznie, mówiąc sama do siebie co miała w zwyczaju. Poprawiła swoje niesforne loki które weszły jej na czoło, zasłaniając przy okazji połowę twarzy i podeszła do skraju Wieży. Na dworze było zimno i padał śnieg, a ona stała tam w sukience na ramiączka, niczym nie zakryta jednak nie przejmowała się tym za bardzo. Widok z tego miejsca był cudowny, rozkoszowała się pięknem tego miejsca, nie zważając nawet na gęsią skórkę.
Zgodnie z umową zawartą przez nasze sowy miałem zjawić się na szczycie wieży. Dlaczego ona wybrała takie miejsce? Przecież doskonale wiedziałem, iż w tej chwili zabawia się w najlepsze ze swoimi przyjaciółmi, znajomymi, ale mimo wszystko znalazła chwile dla mnie. Czy jej dziękowałem? Owszem, ponieważ bez niej byłbym nikim. Będąc już prawie na samej górze przystanąłem, wyciągając z lewego buta różdżkę, którą machnąłem wypowiadając cicho "Abdico Visus". Mogłem ją przecież nieco nastraszyć. Korzystając z faktu, iż w tej chwili byłem niewidzialny, ruszyłem ku niej, dostrzegając bujne, blond loki, które lekko falowały przy każdym powiewie wiatru. Jej wątłe ciało opatulone jedynie suknią o kolorze fuksji sprawiało, iż na moim własnym pojawiały się dreszcze. Trzymając w dłoniach koc wraz z gitarą akustyczną przystanąłem koło niej. Lekkie machnięcie różdżką, która wylądowała po chwili ponownie w jednym z kowbojek i krótkie, ciche wypowiedzenie "bu". - Czyżbyś czasem zmarzła, mi lejdi? - W moim głosie można było dosłyszeć troski, obawy o jej zdrowie. Odłożyłem instrument na bok, słysząc jak po przez uderzenie wydobywa się z niego nikły dźwięk. Rozwinąłem koc, jakim już po sekundzie została owinięta dziewczyna. Sam przysiadłem przy niej, dokładnie przez moment obserwując jej twarz, jak włosy lekko muskają policzków, a ona na to nie reaguje. Czyżby się przyzwyczaiła? Ręką zaczesałem czerwone kosmyki do tyłu, nie chcąc, by przesłaniały mi widoku. Sięgnąłem po strunowca, ustawiając go odpowiednio na udzie, palce dopasowując na gryfie, a piórko... Cóż, właśnie tą małą rzeczą pozwoliłem, żeby od cichych dźwięków rozpoczęła się melodia.
Była tak zajęta wpatrywaniem się w widoki na dole, że nie usłyszała zbliżających się kroków. Dopiero ciche ,,bu" zwróciło jej uwagę. Drgnęła, jakby wyrwana ze snu i obróciła głowę w stronę Antoine'a. Na jej twarzy od razu zagościł uśmiech. - Trochę. Popatrz, jest na plusie, a widać jak oddycham Powiedziała, wydychając powietrze w postaci małych obłoczków pary. Czasem zachowywała się jak dziecko, ale taka już była jej natura. Włosy pod wpływem wiatru unosiły się lekko do góry, muskając jej policzki, ale nie zwracała na to najmniejszej uwagi. Po chwili gdy siedziała już opatulona kocem, zaczęła słuchać delikatnych dźwięków wydobywających się z gitary. Patrzyła jak palce Antoine'a zręcznie bawią się strunami gitary, podziwiając z jaką lekkością to robi. Melodia ją oczarowała i porwała daleko poza mury Hogwartu, a ona dała się jej ponieść. Ta muzyka była narkotykiem, nałogiem którego nigdy by nie rzuciła.
Z mych ust wyrwał się cichy śmiech na dźwięk słów, które wypowiedziała dziewczyna. Swoimi ciemnymi tęczówkami zaobserwowałem jak para wodna ulatnia się z ust blondynki tworząc w ten sposób mgiełkę otaczającą naszą dwójkę, gdy wiatr skierowany był w kierunku, gdzie siedzieliśmy. Wyraźnie było widać, jak pieśń wydobywana z instrumentu pozytywnie wpływa na Dominę. Muzyka? Właśnie ona nas połączyła. Na błoniach ta młoda kobieta zdołała odnaleźć mnie wśród tylu ludzi. Za pomocą czego? Swojego słuchu. Znalazła swój narkotyk w postaci gitary. Już na poczekaniu mogłem stwierdzić, że jej osobę trudno opisać. Z mojej perspektywy było wszystko jasne. Właśnie teraz, tutaj, na szczycie wieży, gdzie panował mrok, otulała nas melodia wydobywająca się ze strunowca. Z czasem przyśpieszyłem zmianie akordów, palcami coraz to mocniej uderzałem w struny. Na bazie tych czynów powstawała historia, którą miałem nadzieje, że dziewczyna zdoła sobie wyobrazić. Spokojna nuta na samym początku przedstawiała oazę, gdzie wszyscy traktowali siebie z szacunkiem, a mocne brzmienie powodowało huragan, burzę, złociste pioruny uderzające w łąki. Ludzie uciekali ze wsi, nie mieli się gdzie podziać. W pewnej chwili przerwałem grę, chcąc przyjrzeć się z uwagą twarzy Dominique. Wydała się być skupiona, nie zamierzałem jej przeszkadzać, więc ponowiłem grę, równie spokojnie, na rzecz czego w wyimaginowanym miasteczku pojawiła się harmonia. - Rzadko gram dla ludzi... Czuj się wyróżniona, słońce. - Stwierdziłem, przesuwając czubkiem języka po metalowym kolczyki zamieszczonym w jednym z kącików ust. Słysząc, iż przesunięcie go po szkliwie uzębienia powoduje ciche dźwięki szurania, dosyć niemiłego, znów rozpocząłem grę agresywną.
Pamiętała ten dzień kiedy spacerując na błoniach dobiegła do niej niesamowita melodia i mimo, że wokół niej było wtedy mnóstwo ludzi dzięki tym niesamowitym dźwiękom od razu była w stanie odnaleźć Antoine'a. Jak mogłaby przejść obok tego obojętnie? Jego muzyka wyróźniała się na tle innych; potrafiła ją przyciągnąć, zupełnie jak magnez. W pewnym momencie zrozumiała, że dźwięki wydobywające się z gitary mężczyzny są czymś więcej niż zwykłą melodią; są historią, a on chce jej ją opowiedzieć.
Zamknęła oczy by móc lepiej wsłuchiwać się w każdą wygrywaną przez niego nutę.
Oczyma wyobraźni widziała jakąś oazę, gdzie życie toczyło się spokojnym rytmem, a ludzie nie byli ogarnięci żądzą władzy, sławy czy pieniędzy. Potem, gdy uderzenia strun stawały się coraz głośniejsze w tym spokojnym miejscu, wiosce nastał huragan, burza, która wszystko pochłonęła, która spowodowała chaos i zniszczenie. - Wiem. Wiem i doceniam to. Uśmiechnęła się lekko, otwierając oczy i spoglądając na mężczyznę. To co powiedział, wcale jej nie dziwiło. Jej zdaniem Antoine nie należał do tej grupy osób, która usiłowała się wybić ponad innych. Był artystą, który wypowiadał się poprzez swoją sztukę, lecz tym co go wyróżniało wśród innych było to, że nie wydawało się by robił to dla chwały, poklasku. Właśnie to w nim doceniała. Jego muzyka była sposobem na komunikowaniem się, a nie zwróceniem na siebie uwagi. - Nie jesteś tacy jak inni. Nie szukasz sławy, po prostu robisz to, co kochasz. I jesteś w tym cholernie dobry. Dodała.
Agresywne uderzenia palców o metalowe struny powodowały, że również i podłoga, na której w tej chwili zasiadaliśmy lekko drżała. Dlaczego? Podobno instrument otrzymany z rąk pradziadka, używany jedynie w szczególnych wypadkach napełniał się magią, która ewoluowała w opowiadanie historii, powodowała, że wszystko co nas otaczało stawało się daleką rzeczywistością, a my powoli przenosiliśmy się w inny świat. W przenośni oczywiście. Poniesienie wyobraźni było zdecydowanie silniejsze, niż jakakolwiek siła, nawet uczuć, która pragnęła nas zatrzymać. Na dźwięk słów, które padły z lekko uchylonych ust dziewczyny, kąciki mych warg uniosły się delikatnie ku górze formując w policzkach widoczne dołeczki. Gdyby w tej chwili Dominique o nich wspomniała, za pewne oburzyłbym się, lecz jakoś nie specjalnie, ze względu na staż, w jakim nasza znajomość jest. Przez moment zawahałem się, zaprzestałem grania, skupiając się na kolejnych zdaniach padających od blondynki. Pochyliłem się na moment do przodu, potem znów w tył, poprawiając kosmyki włosów, które upadały mi na oczy. Przymknięcie powiek z mojej strony oznaczało, że spodobały mu się słowa jakie wypowiedziała. - Nie zdajesz sobie nawet sprawy z tego, jak mało osób rozumie to, co chcę przekazać. Potrzebują czasu, bądź w ogóle nie starają się tego robić. Parę mugoli już proponowało mi jakieś umowy, ale to nie dla mnie. Gram, bo to moja pasja, a nie sposób na zarobienie pieniędzy. - Westchnąłem krótko, wypuszczając z ust powietrze, jakie przemieniło się we wcześniej wspomnianą parę wodną. Strunowca odłożyłem na bok, pocierając swoimi dłońmi o siebie. Koc w całości przykrywał sylwetkę młodej kobiety i choćby ona chciała mi nieco go oddać, nie zgodziłbym się.
Pokiwała ze zrozumieniem głową słysząc słowa chłopaka. - Mugole to straszni kapitaliści. Coś o tym wiem, w końcu sama wywodzę się z nie-magicznej rodziny. Powiedziała. Gdy z ust chłopaka również wydobył się obłoczek pary poczuła się nagle głupio, że jako jedyna siedzi pod kocem. Trzymając koc podniosła rękę jakby miała zamiar objąć ramieniem chłopaka i powiedziała - - Chodź, zmieścimy się oboje. Na pewno jest Ci zimno. Zaproponowała, uśmiechając się lekko.
Spokojnie wspiął się na szczyt Wieży Astronomicznej. Lubił tutaj być. Patrząc na wszystko i wszystkich z góry, czując wiatr we włosach... tylko czemu tutaj było tak zimno? Mimo, że ktoś rzucił zaklęcie, aby śnieg nie wpadał do środka, mury nie były całkowicie szczelne, wył wiatr, tworząc swoją własną melodię. Nie, żeby mu ona przeszkadzała. Jednak zdecydowanie mogłoby być parę stopni cieplej.
Czary ochronne sprawiały, że śnieg zatrzymywał się na metr przed jego głową i pięć metrów przed nim, co patrząc na szalejącą jednak zamieć śnieżną, niesamowicie wyglądało. Nie chciałby tu być, gdy czary osłabną, bo co jak co, ale przez tą zamieć nie miał najmniejszej ochoty przechodzić...
Otulił się szczelniej czarnym, skórzanymm, podszytym futrem płaszczem sięgającym mu do łydek i oparł się o jedną ze ścian. Lubił myśleć, a tutaj było spokojnie, nie było też nikogo, a więc mógł się zanurzyć we własnych myślach i podziwiać śnieżny krajobraz. Fakt, nie lubił śniegu. Zimna też. Ale doceniał cudną rękę Matki Natury, niedoścignionej malarki wprowadzającej w frustrację Da Vinciego i Picassa. Zresztą, póki śnieg go nie dotyka, to co mu tam...
Lynnette była tak znudzona siedzeniem w kuchni i zjadaniu swoich żelków że musiała trochę pochodzić. Tyłek jej zdrętwiał od siedzenia na blacie. Wyszła by na dwór, pochodziła i ulepiła bałwana ale śnieg i wiatr zgrały się dziś ze sobą tworząc małą zamieć. Dziewczyna poprawiła swoją długą niebieską bluzę, która sięgała jej za pośladki i weszła schodami na szczyt wieży. Czuła coraz bardziej nieprzyjemny chłód z każdym krokiem, po mimo tego że miała na nogach trampki podeszwa buta z każdym krokiem obijała się coraz to głośniej o betonowe schody. Po chwili była w dość dużym pomieszczeniu, na przeciwko siebie opartego o ścianę zobaczyła Le Faya. Powoli podeszła do niego i dłońmi objęła swoje ramiona, oparła się o przeciwną ścianę niż on. - Gdzie byłeś kiedy cię nie było ? Zapytała po chwili ciszy i wzrok z nieba przeniosła na jego osobę, w jej oczach zabłysły iskierki zaciekawienia. Nie dość że martwiła się o niego gdzie się podziewa to w dodatku była bardzo ale to bardzo ciekawa co robił w tym czasie.
Tak zatopił się w swoich myślach, że nawet nie zauważył, kiedy Lynnette pojawiła się na Wieży.
Błąd, Quietusie, gdyby to nie była ona, mógłbyś stracić życie... - wytknął mu wewnętrzny głos, a on niestety musiał się z nim zgodzić. Przeważnie był czujny, nasłuchiwał, teraz jednak rozmyślania o nadchodzących dniach strasznie go pochłonęły. To nie było oczywiście żadne wytłumaczenie, jednak to nieistotne.
- Witaj, Lynn. - Przywitał się z dziewczyną, uśmiechając się do niej lekko. - A tu i tam, a nawet tam. - Zrobił nieokreślony ruch dłonią, jakby niedbale ogarniał wszystko przed sobą. - W różnych miejscach, zresztą nieważne. Teraz jestem tutaj, z tobą, to jest ważne, nie? - Uniósł lewą brew. - Nie jest ci zimno? - Zapytał, patrząc z trwogą na ubraną jedynie w bluzę dziewczynę. - Zresztą... - machnął różdżką - Aestus.
Nagle utworzyła się dookoła nich jakby bańka wypełniona ciepłym powietrzem. Wewnątrz niej było około dwudziestu-dwudziestu dwóch stopni. Quietus uśmiechnął się zadowolony i ściągnął płaszcz, rozłożył go na ziemi i usiadł na nim po turecku.
- Siadaj. - Wskazał na sporo wolnego miejsca obok siebie.
Teraz abstrakcja była już całkowita. Na zewnątrz zamieć, śnieg niemal na nich opada, a oni mają ciepło jak na wiosnę. Dla Le Fay'a był to dość przyjemny obrazek, który od razu poprawił mu humor.
Chłopak odezwał się do niej po dość długiej chwili, dziewczyna wywnioskowała że był zamyślony. Zachichotała cicho kiedy odpowiadał jej na pytanie zaraz potem uśmiechnęła się wesoło i potarła dłońmi ramiona. - Troszeczkę jest. Mruknęła i kiedy zobaczyła co zrobił chłopak spojrzała na niego i usiadła obok. Było jej znacznie cieplej niż kilka chwil temu, patrzyła przed siebie. - Tak, nawet nie wież jakie to ważne że siedzimy tu, razem. Mruknęła pod nosem, nie obchodziło ją zbytnio że chłopak mógł to usłyszeć. Nawet jeśli to usłyszał to było okej a jeśli nie to trudno. - Coś cię martwi ? Zapytała po chwili ciszy, która trwała tylko kilka sekund ale dla niej to była wietrzność. Powoli spojrzała w jego oczy i podniosła brew w górę czekając na jego odpowiedź. Skąd takie pytanie? Wchodząc tu on nawet nie zauważył że dziewczyna jest na wieży, dopiero kiedy się odezwała oderwał się z zamyśleń.
Oczywiście usłyszał, co powiedziała dziewczyna, jednak taktownie nic na ten temat nie powiedział. Nie był pewien, czy to dobry pomysł, po tym jak około dwa lata temu wypracowali tę nić porozumienia, która przestała być tylko typową, ślizgońską rywalizacją i nawet chyba lekką niechęcią. Nie wiedział, czy dobrym pomysłem byłoby to niszczyć, przekształcać. Oczywiście, gdyby jednak się tak stało, jakoś daliby radę, jednak on z doświadczenia wiedział, że akurat kto jak kto, ale on nie potrafił być czułym, troskliwym chłopakiem, więc prędzej czy później każdy związek kończył się no cóż... głównie on zrywał, tylko chyba raz zrobił to jego chłopak, to prawda, ale nigdy nie kończyło się to "zostańmy przyjaciółmi", tylko "nie chcę cię już nigdy widzieć, socjopato!". Poza Borisem, ale oni w sumie mieli jedynie kilka... przygód o których raczej nikt nie wiedział, ani nie rozpowiadał, ale związkiem to to nie było...
Zmarszczył brwi, zastanawiając się, ile powiedzieć Lynnette. W sumie, nie miało to znaczenia, niedługo prawdopodobnie będzie o tym huczało w całej szkole, równie dobrze może jej powiedzieć teraz. Choć trochę dziwiło go to, że o tym nie wiedziała...
- Nie wiesz? Żenię się. - Powiedział swobodnym tonem, jakby mówił o pogodzie. Tak naprawdę, całe to miało być tylko papierkiem, no i daniem w przyszłości obu rodom potomka, ale na pewno już nie teraz, on tego nie planował. Może za dwa, trzy lata, wcześniej się nie zgodzi, coby babka nie mówiła. Położył się na plecach, nie zmieniając jednak układu nóg. - Masz ochotę na szachy? - zapytał, uśmiechając się zaczepnie.