Wpada tu bardzo dużo słońca, a co za tym idzie kafelki tutaj są bardzo nagrzane. Jeśli szukasz odosobnionego miejsca to jest właśnie ono dla Ciebie, jeśli tylko pokonasz sto osiemnaście kamiennych schodków prowadzących do tej izdebki.
Opis zadań z OWuTeMów:
OWuTeMy - Astronomia
Wchodzisz na szczyt wieży, być może się denerwując, a być może nie. W każdym razie w tym momencie ważą się Twoje losy jeżeli chodzi o ten egzamin. Jest wieczór. To jedyny egzamin, który odbywa się tak późno. Wybrałeś Astronomię. Dobrze. Stajesz więc na samej górze, przed Tobą znajduje się stolik, przy którym siedzi znany ci Griffin Robertson oraz dwoje nauczycieli ze Szkoły Magii Souhvězdí. Jeżeli jesteś z tej szkoły i ucieszyłeś się, że będziesz mieć fory, to niestety, ale muszę Cię zawieść, bowiem oboje wyglądają na takich, których nie wzruszyła Twoja obecność. To Twoja komisja, która skrzętnie wszystko notuje za pomocą samopiszących piór, więc mają mnóstwo okazji do przypatrywania się Tobie i słuchania tego, o czym mówisz. Także dobrze się zastanów nad odpowiedziami i czynami! Nie zapomnij się także przedstawić na początku. Pierwszym zadaniem jest bez użycia mapy nieba rozpoznać jak najwięcej gwiazdozbiorów znajdujących się na widnokręgu. Oczywiście gwiazdozbiory zawierające się w innych też są liczone, więc masz spore pole do popisu. Drugie zadanie dotyczy jest już nieco bardzie skomplikowane, komisja bowiem wybrała noc, w czasie której widać po świcie da się zauważyć Jowisz za pomocą zwykłej lupy. Zadaniem zdającego jest obliczyć odległość od ziemi Jowisza za pomocą znanych mu sposobów oraz podać datę kolejnego pojawienia się tej planty na widnokręgu.
Zasady: Rzucasz dwiema kostkami w specjalnym temacie do rzutów na egzaminy zgodnie z zasadami owutemów oraz rzutów. W tym temacie powinien pojawić się post z przeżyciami oraz działaniami postaci oraz specjalny kod, podany na dole posta.
Oceny: Ocena z egzaminu to suma punktów za pierwsze i drugie zadanie (plus dodatkowe punkty) według następującej rozpiski: 2-3 - Okropny 4-5 - Nędzny 6-7-8 - Zadowalający 9-10 - Powyżej Oczekiwań 11-12 - Wybitny Dodatkowo, za każde 8 punktów w kuferku z astronomii i wróżbierstwa można dodać +1 do punktów.
Opis wyników:
zadanie nr 1:
wynik:
1 – Udało ci się odnaleźć wielką niedźwiedzice i nic poza tym. Niebo o tej porze roku najwyraźniej sprawiło ci figla. A może po prostu niedokładnie znasz mapę nieba? W każdym bądź razie to zadanie na pewno nie poszło ci dobrze. 2 – Znalazłeś gwiazdę polarną? Taki zuch z ciebie! Parę najbliższych gwiazdozbiorów też znasz, a co z resztą tych sezonowych? Tu już umarł w butach. Rzucasz komisji nazwami, których nie widzisz, ale kojarzysz, ze mogą teraz występować, Jak nie trudno się domyślić to wcale nie pomaga. 3 – Znasz mniej więcej połowę gwiazdozbiorów, które tej decydującej nocy znajdują się na niebie. Fakt, resztę też widzisz, jednak za wszelkie skarby świata nie możesz sobie przypomnieć ich nazw. Pokazujesz je jednak komisji. Miejmy nadzieje, że to cos pomoże. 4 – Poszło ci całkiem nieźle, wymieniłeś większość nazw bez większych problemów, resztę po dłuższym namyśle. Eh, niestety te nazwy to sprawa, której trzeba się wyuczyć. Czujesz, że twoje jąkanie się, nie zrobiło dobrego wrażenia. Najważniejsze jednak, ze wszystko powiedziałeś, nie? 5 – Rozpoznanie gwiazdozbiorów nie sprawiło ci najmniejszego problemu. Z uśmiechem na ustach mówiłeś kolejne nazwy, po czym za pomocą poziomic określałeś ich położenie. Na pewno ci się to opłaci! 6 – Takie egzaminy to bułka z masłem. O każdym z gwiazdozbiorów powiedziałeś nawet parę zdań, przytoczyłeś legendę lub nazwisko człowieka, który określił dany gwiazdozbiór. Niech wiedzą, że masz nietuzinkową wiedzę.
zadanie nr 2:
wynik:
1 – Całkowicie nie wyszły ci obliczenia, ponieważ z góry założyłeś, że znasz tę wartość i do niej układałeś wzór. Co się okazało, twoje wyliczenia były dostosowane do odległości Jowisza od Słońca, przez co nawet stała Planka była nie realna. Wielka szkoda! 2 – Zaczynasz liczyć, zaznaczając różdżką w powietrz charakterystyczne punkty, jednak wynik podajesz w złej jednostce. Co nóż, nawet najlepszym zdarzają się takie błędy. 3 – Masz wrażenie, że wszystko poszło z godnie z planem, jednak tak nie jest. Przybliżyłeś wynik do tak małej liczby, że wynik stracił sens. Ty jednak zadowolony z siebie, tłumaczysz komisji każdy krok. Może przynajmniej za uśmiech zdasz? 4 – Pogmatwałeś się w obliczenia, jednak wynik wyszedł dobry. Nietypowy sposób nie zawsze oznacza najprostszy, zapamiętaj to na przyszłość. 5 – Obliczyłeś odległość ze wzoru bez większych problemów, prawie jak robot, których oczywiście czarodzieje nie znają. Nie zmienia to faktu, ze komisja jak najbardziej przychylnie patrzy na twoje wyliczenia. 6 – To było tak proste, że gdy skończyłeś wyliczenia, zacząłeś opowiadać historie jak starożytni wpadli na wyliczanie tak dalekich odległości i od kiedy używa się jednostki astronomicznej do ich określania. Brawa dla ciebie!
Na końcu posta należy dodać następujący kod:
Kod:
<retroinfo>Kuferek - astrologia i wróżbiarstwo:</retroinfo> wpisz ilość punktów w kuferku z tej dziedziny <retroinfo>Kostka - zad. 1:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Kostka - zad. 2:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Suma:</retroinfo> wpisz sumę kostek za zadania oraz ewentualnych punktów bonusowych za punkty z kuferka <retroinfo>Ocena:</retroinfo> wpisz ocenę <retroinfo>Strona - losowania:</retroinfo> Wpisz stronę z odpowiedniego tematu, na której były losowane kostki
Zazwyczaj nie lubiła wchodzić na tak wysokie punkty. Schody są przecież jej największym wrogiem i tego się będzie trzymała do końca życia. Jednakże kiedy tak sobie myślała ostatnio – jeśli pojawiłaby się sytuacja każąca jej uciekać, to łatwiej jest schodami w dół do dormitorium niż w górę, prawda? Szczególnie, jeśli ktoś ma bardzo słabą kondycję. Pięćset schodów zdawały się mordować wręcz, ale widok był tego warty. Gdy wieczór rozciągał się wokół Hogwartu i zatapiał w sobie wszystkie pobliskie tereny, ten lekki półmrok unoszący się zza pięknych krajobrazów... To wszystko było takie spokojne. Takie przeciwne do jej ostatnich przeżyć, które wywoływały w niej wiecznie rozemocjonowanie tak, jakby cały czas miała okres... Zabawne, że mówię o tym akurat teraz. Kiedy to ma się spotkać z Finnem. Oparła się plecami o jedną z barierek uparcie wpatrując się w wejście na wierzę. Ubrana wyłącznie w jakąś skromną, czarną sukienkę na ramiączkach ze spokojem przyjmowała ciepły wiatr uderzający o jej ciało i rozwiewający długie włosy. Dobrze, że było już blisko do lata. Dzięki temu nie marzły jej nogi odziane wyłącznie w krótkie, czarne stopki. Czekała w zniecierpliwieniu. Powie, co ma powiedzieć i stąd pójdzie. To najlepsze rozwiązanie.
Masha nie miała dzisiaj humoru. Nie dość, że kot jej gdzieś uciekł, to do tego dawno nie dostała listu z domu i cholernie się martwiła o życie swojego ojca. No bo matkę to miała w głębokim poważaniu, szczerze powiedziawszy. Jej zgrabną sylwetkę można było zauważyć na korytarzach Hogwartu. Kroki stawiała powoli, ostrożnie, jakby bała się, że zaraz na coś ostrego wejdzie. Jej czerwone włosy były jak zwykle rozczochrane. Niebieska bandana ledwo co ogarniała jej kolorowe kołtuny. Przynajmniej nie dawała rudym kosmykom wpadać do oczu. Panna Petrova postanowiła przejść się na sam szczyt wieży. Uwielbiała oglądać niebo. Obojętnie o jakiej porze dnia czy nocy: mogła się w nie wgapiać godzinami. Zwykle przy takowej czynności gdybała o swoim życiu i całym Hogwarcie. Dla niej szkoła była niczym twierdza: nienaruszona, chłodna, twarda i uparta. Już kilka razy zastanawiała się nad końcem Szkoły Magii i Czarodziejstwa, jednakże gdy tylko nadchodziła takowa chwila, miała cichą nadzieję, że miejsce do nauki czarów nie rozpadnie się nagle, gdy jeszcze będzie tutaj siedziała i zgłębiała swoją wiedzę. Gdy już dotarła na wieżę, usiadła gdzieś na ziemi po turecku i uniosła brodę wysoko do góry, by w jej oczach odbijał się głęboki kolor nieba. Nie zwróciła jakiejś większej uwagi na osoby się tutaj znajdujące. Spojrzała tylko na ciemnowłosą dziewczynę i wywróciła swoimi oczętami, ponownie wracając do obserwowania ciemnego nieba.
Lice zauważyłą nową dziewczynę. A że ta do której tym razem podeszła nie chciała się nawet odezwać wkurzyła się i odsunęła. Stanęła w oknie. Nie lubiła olewania tak więc przyjrzała się błękitnemu niebu. Słońce było dość wysoko. Uśmiechnęła się lekko. Gdyby Poprzednia rozmówczyni jej odpowiedziała pewnie teraz sama zaczęła by nową rozmowę. Ogólnie gdyby nie to że miała swoje małe dziwactwa pewnie podała by tej rudej rękę. Jej mina tym razem pokazywała iż nie zacznie pierwsza rozmowy. Wychyliła się nieco i otworzyła okno. Wiatr który w tym momencie zawiał rozwiał jej włosy i odsłonił małą szramę na szyi. Jej tatuaże były zakryte ale robiła je wbrew matce. Uśmiechała się znowu. Na myśl o tym że wszystko może pójść po jej myśli i że spróbuje sobie ułożyć świat coraz częściej się uśmiechała. Jednak rude włosy dziewczyny wciąż ją rozpraszały. Dziewczyna była naprawdę ładna.
A więc znalazła się cecha wspólna pomiędzy tymi dwoma. Obydwie nie mogły znieść olewania. Masha musiała być cały czas w centrum uwagi, przynajmniej wtedy, gdy była na jakiejś imprezie, czy między znajomymi. W chwilach, gdy była całkowicie sama, potrzebowała wyciszenia. Bo szczerze powiedziawszy lubiła myśleć. No i gdybać. Tak jak już było wspomniane. Oczy Mashy znowu zatrzymały się na nieznajomej. Tym razem prześwitywała jej ciało niczym rentgen. Nie wstydziła się tego, że niemal połyka ją wzrokiem. No bo co niby było dziwnego w natarczywym wgapianiu się? Przecież ślepia są drzwiami do najciemniejszych zakątków duszy. One mogą powiedzieć wszystko. No i właśnie teraz mówiły, że Petrovej nagle zachciało się przyjemności. Przygryzła dolną wargę, odrzuciła czerwonawe włosy do tyłu i podniosła się, jakby od niechcenia. Zmierzała ku nieznajomej dziewczyny, jednakże nie podeszła do niej. Zatrzymała się w środku drogi i oparła o ściankę. Nie spuszczała ciemnowłosej z oczu. Nadal wpatrywała się w nią niczym obraz. Czy ona przypadkiem nie była... Piękna?
Spojrzała na Dziewczynę. Jej rude włosy wciąż rozpraszały Lice. Lubiła patrzeć na dziewczyny. Często traktowała je o wiele lepiej niż chłopaków. W końcu kto inny wie czego potrzebuje kobieta jak nie ona sama bądź druga kobieta. Lice wyczuwała wciąż jak Dziewczyna pożera ją wzrokiem. Uśmiechnęła się do niej i również zaczęła się zbliżać. Tyle że ona nie zatrzymała się w pół drogi tylko podeszła tak blisko że omal nie dotykały się nosami. Jej piękne brązowe oczy obiegały twarz dziewczyny. Szykowało się coś na co Lice miała ochotę mimo dziwactwa które nazwała nie lubieniem dotyku osób z którymi łączy ją tylko lubienie się. Coś pokazywało jej że tym razem da się dotknąć. A może nawet sama pierwsza jej dotknie?? Kto to mógł wiedzieć.Lice była nieodgadniona w tym wszystkim, Włosy które przed chwilą odkryły jej bliznę na szyi tym razem znów ją zakryły. Uśmiechnęła się i podniosła rękę. Tyle że... zmieniła tor jej lotu i udała że chciała poprawić włosy.
Camille wyszła godzinę temu, mówiąc Ślizgonce, że po prostu musi iść. Nawet się nie przedstawiła. Po prostu musiała przemyśleć, czy w ogóle warto było zacząć rozmowę, skoro owa dziewczyna była z domu Slytherina. Oj, często tak robiła, więc dla niej to nie było nowością. Pokręciła się bez celu po Zamku, rozmyślając o owej Alicii. Dziewczyna trochę nie wyglądała jej na Ślizgonkę - te dziewczyny z tego domu na ogół już od samego początku po prostu unoszą się.. a tu było tak normalnie, że aż dziwnie. Kiedy powoli jednak wracała do Wieży, usłyszała ciche miałczenie. Przystanęła się i rozejrzała. W kącie zobaczyła siedzącego kota. Rozszerzyła ze zdziwienia oczy. Tak, jakby w życiu nie widziała takiego stworzenia na oczy. Ale nie o to chodzi. Koty akurat nie kręciły się w tej części Zamku. Wzruszyła ramionami i podeszła do owego kotka. Generalnie to kochała te zwierzęta - były dla niej takie magiczne. Poza tym, trochę odzwierciedlały jej charakter - była samotna i chodziła własnymi drogami. Dała się obwąchać by po chwili móc go głaskać za uszami i po główce. - I co powiesz, gdzie jest twój właściciel? - zapytała, ostrożnie biorąc kota na ręce, by przypadkiem się jej nie wyrwał. Kiedy się już ułożył, ruszyła w końcu na Wieżę. Wdrapała się po schodach i znów otworzyła drzwi. Alicia nadal tu była, ale nie była sama - pojawiła się nowa dziewczyna. Zmrużyła oczy, ukradkiem się jej przyglądając. Jakoś nie wydawały się być znajome te rude włosy, ale powoli zaczęła zazdrościć owej dziewczynie - uwielbiała kolor rudy. - Cześć, którejś z was jest ten kot? - zapytała, wyciągając przed siebie zwierze. Potem lekko odwróciła głowę w stronę Ślizgonki. - Wybacz, musiałam coś załatwić, dlatego sobie poszłam. Poza tym, Camille jestem. - przedstawiła się w końcu, podając czarnowłosej dłoń, następnie wyciągając ją w stronę rudowłosej, lekko się uśmiechając.
No dobra... Tego się Masha nie spodziewała. Rudowłosa miała pojęcie, że podoba się nie tylko chłopakom, ale... Żeby spotkać kogoś takiego, kto od razu przejdzie do konkretów? Aż otworzyła usta ze zdziwienia, które zaraz potem wykrzywiły się w złośliwym uśmieszku. Zamknęła oczy i lekko zadrżała. Czuła oddech nieznajomej na swojej twarzy. Gorąco, które teraz rozlewało się po całym ciele Petrovej, nie dawało jej się skupić. Chciała coś powiedzieć, jednakże za każdym razem, gdy próbowała wykrztusić z siebie jedno zdanie, jakaś nieznana siła zatrzymywała jej język. Rudowłosa otworzyła oczy i spojrzała prosto w brązowe tęczówki nieznajomej. Dopiero teraz wzięła głęboki oddech i znowu zagryzła dolną wargę na tyle mocno, że poczuła słodkawy smak krwi w swoich ustach. -Cześć?- Szepnęła i spojrzała na bliznę, którą zaraz zakryły ciemne włosy dziewczyny. Gdy tylko usłyszała ciepły głos, oderwała się od tymczasowego obiektu westchnień i spojrzała na delikatną dziewczynę, trzymającą na rękach kota. Ale zaraz... Przecież to był kot czerwonowłosej! Mash uśmiechnęła się delikatnie i uchwyciła w swoje ręce pupila. Z jednej strony nie była za bardzo zadowolona. Jakaś młoda dzieweczka przerwała im tak piękną chwilę. Ale z drugiej... Znalazła kicię. Więc nie powinna tym razem wydzierać się i wyganiać jej z owego miejsca. -Gdzieś Ty był? Wiesz jak się o Ciebie martwiłam?- Przytuliła Vasilewa do siebie, po czym uśmiechnęła się delikatnie do dziewczyny, która go znalazła. - Dzięki. - Mruknęła krótko i spojrzała się na Ślizgonkę, wywracając przy tym wymownie oczami.
Lice tym razem lekko się wkurzyła. Może i chciała poznać Camille ale wcześniej. Jednak nie miała serca teraz na nią krzyczeć. Uśmiechnęła się tylko i odsunęła się lekko od Rudowłosej. Camille zepsuła piękną chwilę między nią a rudą. Po raz pierwszy była blisko kogoś takiego jak Ruda. Nie znała może i jej imienia ale widziała że ta była szczęśliwa że odnalazł się jej pupil. Uśmiechnęła się. - ja jestem Astoria Alicia Malfoy można mi mówić Lice- Uśmiechnęła się. Lubiła swoje drugie imię. - Oczywiście wybaczam to że musiałaś uciec. W końcu ważne sprawy trzeba załatwiać.- Przyjrzała się rudowłosej. Jej mina pokazała że wtrącenie się młodej krukonki nie za bardzo jej pasowało. Lice miała to samo zdanie. Jednak Zawsze Mogła się z rudą gdzieś umówić a wtedy na pewno skończyłyby to co teraz Lice zaczęła.
A coś mówiło blondynce, aby tu ponownie nie przychodzić. Kiedy otwierała drzwi, już widziała, jak obydwie dziewczyny.. były stosunkowo blisko siebie. Nie wiedziała, czy już się poznały, czy też nie, ale czuła, że coś im przerwała. Nie wiedziała dokładnie co, ale teraz czuła, że chyba jest zbytecznym towarzystwem. Przełknęła ślinę, podwijając rękawy koszuli w kratkę. Nawet nie zauważyła, jak dwa guziczki się jej odpięły, przez co widać było kawałek czarnego stanika. Zmieszana spojrzała niepewnie na Rudowłosą. Już od paru sekund mogła stwierdzić, że owa tajemnicza właścicielka kota była.. zdumiewająco śliczna. Naprawdę, nigdy tak nie patrzyła takim wzrokiem jak właśnie na nią. Raczej głównie oglądała się za chłopcami, twierdząc że nie ma ładnych dziewczyn, że nawet mogłaby zmienić orientacje. Ale..tu się stało tak inaczej, że po prostu poczuła jak się rumieni i peszy. Nie rozumiała swojego zachowania i chyba go nie zrozumie. Westchnęła ciężko, nie wiedząc, czy ma się odezwać czy też nie. Nie lubiła takich sytuacji - owszem, była wygadana, czasem podejrzewano ją o istnienie w niej ADHD, ale nie przy ludziach nowo-poznanych. Naprawdę zaczęła się krępować. - Hm...jakby co, to daj znać, jakby znowu Ci uciekł.. - zaproponowała do Rudej, próbując rozluźnić atmosferę. Wycofała się nieco, chowając drżące z lęku dłonie. Spuściła głowę, by włosy mogły chociaż na chwilę zasłonić jej rumieniec na bladych policzkach. Camille.. opanuj się! skarciła samą siebie w myślach. - To..chyba wam przeszkadzam.. to..sobie pójdę.. - zaproponowała, chociaż tak naprawdę nie chciała iść. Coś ją trzymało. Chyba Ślizgonka i Ruda przyciągały ją tu jak magnez, że nawet mogłaby tu stać tak godzinami. Ale to dziwne...
Może Camille przerwała niezwykle przyjemną chwilę, ale za to znalazła Vasilewa! To był już wielki plus dla niezwykle uroczej dziewczyny, która na widok Mashy zaczęła się rumienić. Jaka była pierwsza myśl Petrovej, gdy zobaczyła Krukonkę? Oczywiście, czy dziewczyny też ją kręcą. Czy jest taka jak ona i czy chowa przed całym światem jakiś sekret, którego nie mówiła nawet najbliższej sobie personie. Masha odwróciła się od Alicii i tym razem spojrzała dłużej na dziewczynę, która przyniosła kulkę sierści. Uśmiechnęła się uroczo, unosząc brwi i poprawiając poczochrane włosy. -Jeszcze raz dziękuję.- Mimowolnie wyciągnęła w jej stronę dłoń i położyła na ramieniu, by zaraz zakreślić zgrabnym palcem koło, które zaczynało się na kołnierzyku kraciastej koszuli Camille, a kończyło na jej różowej szyi. Petrova nie czuła wstydu. Przecież to normalne, że ludzie się dotykają, tak? A ona chciała być miła... Albo chciała, by Ślizgonka razem z nią miała trochę więcej przyjemności. Niechętnie zdjęła rękę z jej zgrabnego ciała, by znowu uchwycić swoje włosy i odgarnąć je do tyłu. Gdy usłyszała kolejne zdanie padające z ust dziewczyny, otworzyła szeroko swoje oczy i po raz kolejny spojrzała się do tyłu, na Alicię, jakby znowu chciała jej coś przekazać. -Nie przeszkadzasz. - Szepnęła i podeszła do dziewczyny od tyłu. Zimne dłonie Mashy owinęły się wokół bioder Krukonki i lekko uniosły kraciastą koszulę do góry. -Mówisz, że nazywasz się Camillie?- Zapytała, kierując swoje usta prosto do jej ucha.- Ja jestem Masha. Na prawdę miło Cię poznać...- Szepnęła i opuściła ubranie osiemnastolatki, przy okazji mrugając do Astorii.
Lice zauważyła o co chodzi Mashy. Jednak jej trójkąciki nie kręciły. Krukonka owszem i była śliczna a do tego strasznie zgrabna ale ruda bardziej ją kręciła. Osunęła się do ściany by się oprzeć i przyjrzeć dziewczyną. Nawet one ładniej się dopasowywały. Jej mina zdradzała lekkie rozdrażnienie. Niestety nie potrafiła się na tyle przełamać by kogoś dotknąć sama z siebie. Wciąż stała oparta o ścianę gdy coś zaczęło się w niej dziać. Nie... to nie było podniecenie. To nawet nie była cicha chęć rozkoszy. To była mała nutka zazdrości która Omal co nie sprawila że Lice wyrzuciłaby Camille z wieży. Jednak Lice usiadła pod ścianą i uśmiechnęła się znacząco. Pokazywała tym że nie zbliży się i pierwsza żadnej z nich nie dotknie. Gdyby Camille nie przeszkodziła Lice a pewnie dotknęłaby policzka Mashy ręka a potem lekko acz namiętie by ją pocałowała. Lice zamknęła oczy czekając na rozwój wydarzen. Podniosła głowę w górę przez co włosy znów odkryły jej bliznę. Jej zamknięte oczy pokazywały jednak na chęć dotknięcia Mashy... ale tylko Mashy. To ona ją kręciła i ją chciała tym razem mieć. Nie Camille czy kogoś innego tylko właśnie ją.
Gdy poczuła dłonie na swoich biodrach, przeszedł przez jej całe ciało dreszcz. Dziwnie się poczuła, a do tego zalała ją fala gorąca i nie dość, że serce jej zabiło szybciej, to jeszcze oddech nie był już taki miarowy, jaki był wcześniej. W myślach analizowała każdy ruch czerwonowłosej, który przyprowadzał ją o kolejne fale dreszczy. Przez moment zaczęła zastanawiać się, dlaczego tak reaguje na tą dziewczynę. Co Masha miała w sobie, że po prostu traciła grunt pod nogami, pewność siebie i wszystko to, co sprawiało, że miała energii aż stąd na drugi koniec świata? Gdzie się to wszystko podziało? Przeklęła w myślach, niezadowolona ze swoich reakcji. Żadna dziewczyna jeszcze na nią tak nie podziałała, jak właśnie Masha. Miała wprawdzie Arienę, z którą miała bardzo bliski kontakt, były wręcz jak siostry i przyjaciółki zarazem, ale to nie było to coś, co czuła wobec właścicielki kota. Próbowała powstrzymać drżenie dłoni, ale po prostu nie dało się. Ta rudowłosa wyparła na niej tak ogromne wrażenie, że aż nie była w stanie uwierzyć, że tak beznadziejnie zachowuje się wobec Puchonki. Jedyne co zdołała, to skinąć głową, gdy usłyszała jej szept, tuż przy swoim uchu. Jej wargi mimowolnie zadrżały, a szept rozlał się po jej szarych komórkach by zapisać się jako stała informacja do odtwarzania późniejszych wspomnień. Starała się jakoś opanować gesty Rosjanki, które sprawiały, że traciła przy niej wszystkie zmysły. Wróciła myślami na 'ziemię' i kątem oka dostrzegła Astorię, która w tym czasie usiadła na ziemi. Wiedziała, że Ślizgonce jednak nie spodobał się jej powrót. Czuła się trochę nieproszonym intruzem, który chyba coś zepsuł, jakąś chwilę, która powstała między tymi dwiema. Chciała się wycofać, bo jednak nie lubiła wchodzić komuś w paradę, ale kiedy Masha ją przytrzymała, została kompletnie zbita z tropu. Teraz zupełnie nie wiedziała co robić. Dobrze wiedziała, że Ślizgonka najchętniej by się jej pozbyła, i chętnie ona sama by to zrobiła. Ale nie chciała też tak zostawiać Mashy, skoro dziewczyna ją jednak zatrzymała. Poza tym, nie chciała powtórki z rozrywki. Merlinie, co robić? Wzniosła oczy ku niebu, jakby prosząc się niebios o jakąś poradę. Owszem, podobała jej się ta otwartość nowo poznanej Puchonki, ale właśnie...było zawsze jakieś ale. Astoria. - Ciebie również miło poznać... - szepnęła, nie wiedząc właściwie co powiedzieć. Dopiero przy bliższym poznaniu potrafiła gadać bez końca, ale przy pierwszym spotkaniu po prostu z tych wszystkich nerwów pozostawała sztywna jak jakaś kłoda. Uśmiechnęła się delikatnie do Mashy, a potem do Licy, jakby w ten sposób chcąc przeprosić Ślizgonkę.
Spojrzała na krukonkę i lekko się uśmiechnęła. Może i miała ochotę wyrzucić ją z wieży na zbitą twarz ale tym razem to co ujrzała, a dokładnie reakcja Krukonki strasznie jej się spodobała. " taka niewinna... Można by skalać nieco jej małe acz piękne ciało... Zobaczymy, może tym razem dotknę tej młodej pięknej i słodkiej krukonki skoro z Mashą już nie jest to samo ". Wstała i podeszła do dziewczyn. Położyła dłoń na brzuchu krukonki. Tak ciało jej zadrżało a Lice w końcu pozbyła się tego co onieśmieliło ją przy dotknięciu Mashy. Wręcz dotyk skóry Camille ją rozbroił. Była tak delikatna że zbliżyła się jeszcze trochę i ucałowała jej szyję. - mnie Camille jest jeszcze milej Cię poznać- wyszeptała wprost do jej ucha składając drugi pocałunek na jej szyi.
Czując wargi Ślizgonki na swojej szyi, otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Nie widziała momentu, gdy Astoria zbliżyła się do niej na tak 'niebezpieczną' odległość. Potem ten gest dziewczyny sprawił, że znów się czuła tak, jakby wylądowała w próżni, zawisła gdzieś bezwładnie w przestrzeni. Do tego te pieprzone motylki świdrujące w jej brzuchu. O cholera.. tego, jak na pierwsze dziesięć minut chyba było za dużo, jak dla niej. Chociaż, miło było jej, kiedy czarnowłosa obdarowała ją takim pocałunkiem. Ale.. stop. Zatrzymajmy się. Czy to do czegoś prowadziło? Poza tym, ona sama była hetero..no ale czasem miała zapędy bi. Ale to bardziej na imprezach, gdy trochę alkohol przejmuje nad jej umysłem władzę. Wtedy, to nawet może bez najmniejszych oporów całować się z dziewczynami.. ale.. tak na trzeźwo jeszcze tego nigdy nie praktykowała. Ale... to było takie przyjemne uczucie...za przyjemne. Cholera, czemu była teraz taka trzeźwa? Dlaczego wcześniej nic sobie nie wypiła? Chyba powinna teraz zapalić. O tak, fajka na pewno jej pomoże. Kurcze, nie jest jakąś tam palaczką, ale zawsze paliła w takich stresujących chwilach. No dobra, jak były egzaminy, to na ogół przed nimi. Mniejsza z tym. Czy powinna teraz jakoś się odwdzięczyć wobec Ślizgonki? Chyba powinna. Ale zupełnie nie wiedziała co zrobić. Jedyne co, to położyła swoją dłoń na jej, delikatnie muskając ją swoimi opuszkami palców. Potem lekko się podniosła, gdy w końcu Lica oderwała się od jej szyi, wyciągnęła ją i musnęła delikatnie jej policzek, jakby w podzięce. Potem znów się uśmiechnęła. - Przepraszam... - jęknęła już z nerwów, nie wiedząc co mówić. Przeszukała swoją torbę i znalazłszy swoją paczkę, wyciągnęła jedną fajkę i zapaliła ją. Zaciągnęła się dymem, co sprawiło, że o wiele lepiej się poczuła. O tak, to naprawdę jej pomagało. - Może fajki? - zagadnęła, wyciągając paczkę w stronę dziewczyn.
Przyjrzała się blondynce z lekkim uśmiechem. Zauważyła że ta w takich stosunkach z dziewczynami jeszcze nie była. Uśmiechnęła się szerzej. jej ręce przesunęły się lekko po brzuchu w górę. Zamruczała przy tym słodko. Znów złożyla na jej szyi dwa pocałunki. - pierwszy raz w takiej sytuacji??- szepnęła jej w ucho wyjmując zapalniczkę. Odsunęła się lekko i odpaliła zapalniczkę. Podniosła do jej ust w których miala papierosa. Jej druga ręka błądziła po jej biodrze. Zachowywała się dziwnie jak na nią ale szalała w niej żądza którą rozbudziła Masha. Czekała wciąż na jej ruch. Dziewczynie po odpaleniu papierosa założyła niesforny kosmyk za ucho i zajęła się dwoma odpiętymi guziczkami odkrywającymi jej figlarny czarny stanik. Ręką tą kręciła kółka nad jej prawą piersią.
Papieros dobrze jej zrobił. Trochę się odprężyła, rozluźniła swoje napięte mięśnie. Nie wiedziała, czym się tu tak stresowała. Może dlatego, że była to dla niej zupełnie nowa sytuacja. Poza tym, nie czuła się pewnie i nie miała pojęcia, co zaraz się wydarzy. To ją paraliżowało wewnętrznie, co z boku pewnie wyglądało iż Krukonka może być sztywna i nudna. Niee, ona chyba raczej taka nie była. Po prostu na razie nie czuła się pewnie, nie czuła jakby nie miała gruntu pod stopami w jeziorze. Westchnęła ciężko, gdy zobaczyła, jak czarnowłosa zaczęła kręcić kółka nad jej piersią. Poczuła takie dziwne dreszcze przeszywające jej ciało i niezgrabnie odsunęła się od Ślizgonki. - Wybacz.. tak.. to dla mnie nowość, szczerze mówiąc.. - przyznała się w końcu, ze skruchą w głosie. Naprawdę, nigdy nie sądziła, że z dziewczyną...eh, ten świat jest jednak pokręcony.
Lice zaczęła się śmiać. Odsunęła się od dziewczyny. Właśnie przypomniało jej się że musi coś zrobić. Odwróciła się do dziewczyn tyłem i z lekkim uśmiechem otworzyła okno. To jej sówka właśnie wleciała z listem od rodziny.Spojrzała na dziewczyny przepraszająco. Ni chciała wychodzić ale musiała. - Wybaczcie mi muszę Wam uciec- szepnęła i wyszła
Boże ile schodów! Simon trochę w Hogwarcie nie było, i zdążył się odzwyczaić od tej ilości schodów. Nawet gdy miał przejść tylko z salonu wspólnego Krukonów do Wieży to miał dość. A o zakwasach nie wspomnę. No ale czego się nie robi dla przyjaciół. Simon grzecznie pomaszerował do wieży. Jakby się nie mogli spotkać w Salonie wspólnym. Ale nie widzieli się tyle że Simon był gotów się poświęcić. Dziwnie się poczuł gdy jego przyjaciółka zasugerowała że jest okrutny. Skąd jej to się wzięło? Nie miał pojęcia. No ale się dowie. A po za tym ten smutek o którym wspominała. Zmartwił się, nie ukrywam. Nie chciał żeby była smutna. Urzekł go też ten prezent który mu przysłała. Aż się uśmiechnął. Ubrany w ciemny jesienny płaszcz, oparł się o barierkę i patrzył przed siebie, czekając na swoją rudą przyjaciółkę. Znów minęła kupa czasu odkąd się widzieli miał jej tyle do opowiedzenia, i jeszcze w prezencie chciał jej dać płytę Cuchnącej Skarpetki.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Dzisiaj była w nie najlepszym nastroju. Jakoś tak się złożyło, że i właśnie przez to, jak za starych lat, zaczęła iść tak, żeby jej słychać nie było. Tak więc kroczyła przez schody, aby spotkać się z najlepszym przyjacielem. Dziwnym trafem wróciła do myśli o ich pocałunku, potrząsnęła głową, w celu odgonienia myśli. -To nic nie znaczyło. Tak, zupełnie nic. Stare dzieje. Prawda? - Pomyślała. Gdy była już prawie na miejscu, poprawiła swój szmaragdowy płaszcz i cichutko podeszła Simona za plecy. Zasłoniła dłońmi jego oczy, bardzo delikatnie. - Zgadnij kto to. - Powiedziała lekko zmienionym tonem. Stała na palcach, żeby to zrobić. W końcu jej wzrost, jest chochlikowy. Gdyby jej przyjaciel, chciałby ją wywrócić, wystarczy krok do tyłu i Morgątko, by się wywróciło. A zresztą.. Czy kiedyś był taki dzień, gdy się nie wywróciła? Huh, sama nie pamiętam.
Gdyby Simon wiedział co myślała sobie jego przyjaciółka, pewnie zacząłby się śmiać wniebogłosy. Dobrze pamiętał jak wystarczyło spojrzenie żeby się porozumieli. Niemal połączeni telepatycznie. Bo mimo że Simon był cholernie szczęśliwy z Namidą, często myślał o tym, do czego miedzy nim a Morgan doszło. O tym pocałunku. I żałował. Ale nie tego że ją pocałował. Tego, że przez ten nierozważny krok ich przyjaźń, nieco się podkopała. Że działo sie miedzy nimi dziwnie niezrecznie. Tego Simon zalowal. Trudno mu bylo teraz ocenic czy dobrze postapil wiazac sie z Namida. Bo tak wlasciwie jego zwiazek z tym niezwyklym chopakiem ma miejsce tylko dlatego ze Morgan znikela. Gdyby nie to ze musial leczyc zlamane serce po swojej pierwszej i jedynej wtedy milosci. A Kirei okazal sie kims wiecej niz tylko przelotnym zwiazkiem, jak na pocztku Simon o nim myslal. To wszystko bylo takie zagmatwane. Najsmiesniejsze w tym wszystkim bylo to ze Simon kiedy byl przekony ze Namida jest miloscia jego zycia, calowal sie z Morgan i gdyby nie to ze mial w sobie wrodzone poczucie winy, pewnie doszlo by do czegos znacznie powazniejszego. W sumie to nie wiedzial czemu ta dziewczyne pocalowal. Chcial sie odreagowac? Zapomien o problemach z rodzicami? Sprobowac czegos wiecej? Nie mial pojecia. I chyba nie chcia wiedziec. Nie mial pojecia czy jego narzeczony wie, czy tez nie wie o tym do czego doszlo. Mial nadzieje ze nie. Bo mimo ze byliby wtedy poniakd kwita, ale Simon nie chcial zdradzac Namidy. Ale mimo wszystko, mimo ze napisal Morgan co innego nadal ja kochal, w dziwaczny sposob, na pewno nie jak siostre. Jak kogos wyjatkowego. Gdyby Namida nagle zniknal, Morgan bylaby pierwsza osoba o ktorej by pomyslal, z ktora moglby sie zwiazac. Dlatego powinienn ograniczyc spotkania z nia. Tak byloby bezpieczniej dla zwiazku Krukona. Ale gdy mial przed soba perspektywe spotania sie z tym najkochanszym rudym chochlikiem, az mu sie cieplo na sercu robilo. Bo mimo ze ja kochal, byla jego przyjaciolka. Najlepsza, najcudowniejsza! Forever and ever. I nic nie miało prawa stanac na drodze ich przyjazni! Nigdy. Stal tak sobie przy barierce i podziwial jesienny Hogwart. Mimo wszystko uwielbial wracac do tego miejsca. Bylo dla niego jak dom. Nucil sobie cos pod nosem, prawdopodobnie jakas piosenke Cuchnacej Skarpetki. Gdy poczul cieple cialo na plecach, dobrze znany zapach perfum i drobne dlonie usilujaca zasloni mu oczy. Usmiechnal i udawal ze nie ma pojecia kto to moze byc: - Ciekawe kto ma tak malo wzrostu, i tak ladnie pachnie- zasmial sie odwrocil i przytuli do siebie przyjaciolke, baaardzo, bardzo mocno. Nawet chyba w pewnym momencie ja uniosl, ale nie byl pewien tak ta dziewczyna byla lekka. Szepnal w jej w wlosy, caly czas do siebie przytulajac. :- Nawet nie wiesz jak bardzo chochliku tesknilem- caly czas ja sciskal, a nogi dyndaly jej pare centymetrow nad ziemia. Nie wiedzial jakim prawem tak rzadko sie widywali. Tak uwielbial towarzystwo tej malutkiej cudownej osobki.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Gdyby jej ukochany Simon, odszedł na dobre z jej życia, chyba wolałaby skończyć ze sobą, nie miała z nikim takiej więzi jak z nim. Czuła się przy nim beztrosko, bezczasowo. Był jej domem, spokojem. Tylko on znał ją na wylot. Mogła mu powierzyć każdy sekret, ale nie jeden. Nadal coś więcej czuła, wiedziała o tym dobrze, ale jakby to wyznała krukonowi, to bałaby się popsuć jego związek. Mieli ten cudowny sekret, najbardziej namiętny pocałunek w jej życiu, właśnie z nim. Gdy ją tak subtelnie uniósł wpatrywała się w jego oczy, tak jakby chciała mu przeczesać myśli, które teraz musiały pałętać się mu po głowie. Zerkała na niego swoimi zielonymi tęczówkami, lekko zagryzając malinowe usta. Milczała. Postanowiła wrócić do przytulenia, serce jej zaczęło jeszcze bardziej bić, niż przedtem. Bała sie, że on to wyczuje. Pewnie i tak się stanie. Na jej bladej twarzy, pojawiły się drobne rumieńce, ale można to uznać, że to taka pogoda, że jej policzki zmieniły barwę przez chłód.. Jednak, kto jak kto, ale on, zna jej reakcje najlepiej. Z nim najwięcej czasu spędzała, gdy dorastali.. Teraz gdy tak się skomplikowało, wszystko u nich przepadło, wspomnienia wyblakły, a to jedno.. Było takie żywe, ten pocałunek. Nieszczęsny pocałunek. - Też tęskniłam - Zaszkliły się jej oczy, a głos lekko łamał - Simon - Powiedziała uroczym tonem.. Po czym dała mu ciepłego całusa w policzek, takiego pełnego troski i miłości. Nie dokończę, nie dokończę, nie dokończę - Pomyślała, a następnie jej oczy uroniły pierwsze łzy, wiedziała co będzie za parę minut. Nie jest twarda jak kiedyś, te czasy minęły. Miała wrażenie, że przyjaciel ją zaraz puści, nie chciała do tego dopuścić, NIE, na pewno nie. Wtuliła się bardziej, tak mocno, że nawet opatuliła się nogami wokół jego ciała. Jego szyja robiła się mokra od łez Morgane, płakała jak bóbr. - Obiecaj mi coś. - Poprosiła drżącym głosem. Gdy wypowiedziała te trzy słowa, jakoś zastygła na ciele przyjaciela. Zrobiło jej się ciepło, jakby ta chwila stanęła w czasie, jakby czas przestał istnieć. Chciała tak czuć się zawsze, chociaż wiedziała, że to nie jest możliwe. Och.. Jaki oni błąd zrobili.
Kompletnie inaczej wyobrażał sobie to spotkanie. Myślał że przybiegnie do niego mała, ruda wesoła Morg. Że chwile się poprzytulają i zaczną pierdzielić o głupotach. Jak za starych,dobrych czasów. Ale gdy tylko zobaczył jej smutne oczy, delikatnie zaszklone i rumieńce na policzkach, coś mu nie grało. Nie wiedział co. Jeszcze ten pocałunek który kompletnie wybił go z równowagi. Pełen miłości, czuły. Na pewno nie przyjacielski. Nie trudno było się domyślić ze Krukona daży szczególnym uczuciem Simona. Ale on tego nie widział. A raczej nie chciał widzieć. Nie chciał musieć wybierać. Znalazł się w sytuacji właściwie bez wyjścia. Gdyby wybrał Morgan, zraniłby Namide, natomiast gdy był z Namidą cierpiała jego przyjaciółka. On tak bardzo nie chciał żeby ona go kochała. Chciał tego dwa lat temu. Gdy ganiał za nią jak szalony. Gdy z miłości do niej byłby gotów, gdyby tylko poprosiła zafarbować włosy na zielono. Ale wtedy nie teraz. To nie była zemsta, za to że wtedy go nie chciała, nie. On nie chciał wybierać. Nie był pewien które z nich kocha bardziej. Które z tej dwójki da mu szczęście którego tak usilnie szukał. Najchętniej rzuciłby to wszytko w pizdu, wyjechał daleko, daleko stąd. Zaszył się w swoim odziedziczonym domu, w Andaluzji, brzdękając na gitarze jakieś ballady albo coś. Z dala od dorosłości, tych wszytych wyborów. Żyłby na kociej karmie, co jakiś czas przeleciał jakąś prostytutkę, gdyby już musiał. Ale nikogo by nie ranił, niczego by nie żałował. Tak było by dużo prościej... Gdy usłyszał jej łamiący się głos, i prośbę o obietnice, coś w nim pękło. Przytuli ją do siebie mocniej, i usiadł pod ścianą, nadal mocno ja do siebie przytulając. Tak bardzo nie chciał żeby płakała: - Cicho...ciiii nie płacz. Co mam ci obiecać? Obiecam wszystko! Tylko nie płacz błagam...- pocałował ja w czoło a potem oparł swoje o jej czoło. Przekraczał granice, bezsprzecznie. Ale pokusa była tak ogromna. A po za tym nie chciał żeby płakała, tak bardzo nie chciał...
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Morgane gdyby Simon tak zrobił, szukałaby go wszędzie, tyle jej opowiadał o dzieciństwie, o siostrach.. Na pewno, by go odnalazła. Tak przynajmniej jej się wydawało. Po za tym.. O czym mówimy? A może dziewczyna, by się poddała? Zapomniała, kto wie, kto? Gdy tak się opierali czołami, mogła mu patrzeć z bardzo bliska w oczy. Zerkała tak na jego szare tęczówki, zaś jej stały się większe. Pełne jakiejś zagadki, którą będzie musiał odgadnąć. Ona dobrze wiedziała, że mężczyźni zazwyczaj nie odgadują, co chodzi po głowie kobietą, ale.. Chciała spróbować być tajemnicza. - Nigdy, przenigdy mnie nie opuszczaj. - Szepnęła cichutko. Dźwięk tych słów pozostał jej w głowie, jakby się odbijał od ścian jej umysłu. Powracał, oraz się oddalał. Powtarzała je sobie, zacisnęła oczy i usta w grymasie, przez ból w okolicy jej serca. Bardziej psychiczny niż fizyczny. Wytarła oczy pięściami, a następnie oddaliła czoło od niego. Otworzyła oczy i dała mu serię pocałunków w policzek. Jakby za chwilę miał zniknąć, jakby był snem. Zaczęła oddychać szybciej, po czym zaczęła płakać jeszcze bardziej i wtuliła się głową w jego tors. Zamarła w tej pozycji, nie miała zamiaru go puszczać. - Je me sens quelque chose sérieux pour vous. A vrai dire, je suis tombé amoureux de toi. - Zaczęła bardzo cicho mówić, jakby sama do siebie, w tych dwóch zdaniach, wyznała, że czuje coś poważnego do niego oraz.. Że zakochała się w nim. Musiała straszliwie go grzać swoją temperaturą ciała, czuła się przeziębiona. Kichnęła nawet teraz. Nie dość, że uczucia cierpią, to teraz chyba się rozchoruje, a siedzenie tutaj, jej nie pomoże. Wtulała się coraz to i bardziej. A czas ciągle stał, jak dla niej. Wolała nie myśleć, co teraz musisz czuć Simon, ten mętlik jaki on musiał teraz przeżywać, przerósłby ją. Jej łzy musiały straszliwie zmoczyć jego ubranie wierzchnie.
Simon by chciał żeby ktoś go szukał. Nie znosił być sam. Bardzo tego nie lubił. A Morgan... Morgan jakby miała w sobie dość siły żeby go odnaleźć, pewnie żyli by razem aż do śmierci. On musiałby docenić takie poświecenie. Wycierał jak szalony łzy z jej policzków, przestał gdy usłyszał co ma obiecać: -Przysięgam. Masz moje słowo!- chciał coś jeszcze powiedzieć,ale zbombardowała go pocałunkami w policzek. Za każdym gdy jej usta musnęły kącik jego ust robiło mu sie cieplo. Wszystko dzialo sie tak szybko. Potem znow szlochala wtulona w jego piers. Wlasciwie gdyby nie roznica odcieni ich plaszczy i rudych wlosow dziewczyny mozna by ich wziac za jednosc. Simon chcial jakos przerwac ten placz ale wtedy uslyszal to co uslyszal. Znal francuski, nawet lepiej niz niezle. Poczul ukucie w sercu, a potem znow. Po jego policzku przetoczyla sie samotna lza: -Ja tez cie kocham, ale to wszystko nie jest takie proste jak nam sie wydaje- szepnal rowniez po francusku, prosto w jej wlosy. Do cholery, czemu ona nie pokochala go wczesniej?! Bylo by duzo prosciej! Bez zbedbenego bolu i placzu. Wszystko w swiecie Simona sie pochrzanilo, posypalo. Czul sie tak bezradnie, tak beznadziejnie jak nigdy dotad. Najpierw nikt go nie chcial, a gdy byl juz zajety tych zainteresowanych robilo sie nagle bardzo, bardzo duzo. Nie ogarnial. instynktownie poczul ze Morgan jest rozpalona. Zdjal swoj placz i okryl ja. Nie chcial zeby czegokolwiek jej prakowalo. Nie mogl jej za duzo zaproponowac
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
- Morgane, Ty głupia kretynko! - Oczerniała się w myślach. Wiedziała, że swoją osobą może mu popsuć jego szczęście, bała się tego. Było to jej lękiem, ale jednak, jak już mu to wyznała wszystko, co jej zalegało na sercu, od kilku miesięcy.. Postawiła wszystko na jedną kartę. Faktycznie wyglądali jakby tworzyli jedność, zawsze się wspierali, pomagali za starych lat. Trzymali się razem. A teraz.. Ta komplikacja. Gdyby mogli cofnąć czas, wszystko inaczej załatwić.. Mogłaby mu podać eliksir, po którym on by się w niej zakochał, ale po co? Skoro już ją kocha. To wszystko było takie pogmatwane. Gdyby się zabawić, w starą grę "co by było jakby..", byliby teraz szczęśliwą parą, ale, czy aby na pewno? Nigdy tego nie wiadomo. Jedno zaś tak, Morgane działała z opóźnieniem jeżeli chodzi o uczucia. Może nawet nie czuła, tego jak się zakochała? Tylko dopiero teraz? Często miała problem z dostrzeżeniem uczuć. Poczuła ból w okolicach klatki piersiowej, musiała się wygiąć żeby wziąć oddech, kolejnym ruchem jej organizmy był płacz. Po raz kolejny tego dnia. Przetarła oczy pięściami. Czuła się straszliwie. Zamarła, czując jego zapach, ciepło. Widząc, że jej nie zostawi. W końcu obiecał. Pewnego rodzaju ulga, ją otoczyła. Zaczęła mieć proces obronny psychiki, wyprała rzeczywistość. Zrobiło jej się jeszcze bardziej ciepło. Chciała zamknąć oczy i usnąć. - Mógłbyś zanieść mnie do domatorium? - Powiedziała bardzo cichutko, zasypiając już mu tak wtulona. Jej ciało potrzebowało się zregenerować, czuła się obciążała, obolała pod każdym względem. Simon teraz musiał poczuć, jak ona się trzęsie. Była mu wdzięczna, że okrył ją, ale dopiero to doceni, gdy jej już przedzie, obudzi. Do tego czasu, nic nie będzie pamiętać, śpi.
Simon miał dość. Nie chciał o tym myśleć. Dość, dość, dość, dość, dość! I pomyśleć że wszystko się tak pięknie zapowiadało. Wrócił, Namida też. Mieli być szczęśliwi forever and ever. Ale jak widać nic z tego. Nie żeby Simon miał Morg za złe że była szczera. W tej chwili nie wiadomo na co był zły. Zapewne na swoją bezsilność i beznadzieję. Głaskał ją po włosach chcąc uspokoić. Po jego policzkach też toczyły się łzy. Już ich nie wycierał. Nawet on czasem musiał popłakać. W sumie już nawet jej nie słuchał. Kto wie może by jeszcze mu powiedziała że jest z nim nie wiadomo jak w ciąży. Za dużo rewelacji jak na jeden raz. Myślał. Jak to mądrze rozegrać. Najgorsze było to że chciał mieć ciastko i zjeść ciastko. Pokręcił głową. Nie mógł nawet racjonalnie myśleć. Zrobiło mu się trochę zimno. Spojrzał na Morgan która zasnęła mu w ramionach. Uśmiechnął się mimowolnie. Tak trudno było mu podjąć właściwą decyzję. Może jak się prześpi albo pogra to mu przejdzie? Chciałby. Wziął dziewczynę na ręce i ruszył w dół po schodach, prosto do dormitorium.
Popołudniową porą wieża astronomiczna świeciła pustkami. Widocznie część uczniów uważała, że bez możliwości patrzenia w gwiazdy nie ma sensu zadawać sobie tyle trudu by wejść na sam szczyt wieży. Passimo myślał jednak inaczej. Uwielbiał to miejsce, dopóki nie było oblegane przez miziających się do siebie gołąbków lub nie był zmuszony stać tuż przy krawędzi. Tak, jedną z zalet bycia w Slytherinie jest spędzanie większości czasu w lochach. Coś jednak ciągnęło w to miejsce młodego ucznia. Czy była to cisza pozwalająca odpocząć od gwaru czy też niezwykłe, acz nieco przerażające Ślizgona widoki, tego nie było pewny. Wiedział jednak jedno: chciało mu się palić. Wyjął z kieszeni towar. Nowiuteńka, jeszcze nie otwarta, mugolska paczka kupiona za 2 funty leżała dumnie na jego dłoni. Przez rozkoszny moment oglądał swój nabytek, by następnie oddać się nikotynowemu głodu i wyjąć papierosa. Wsadziwszy go sobie do buzi, ponownie włożył rękę do kieszeni by następnie wyciągnąć z niej pudełko zapałek. - Szlachta pali drewnem - mruknął przez zęby, usiłując rozniecić ogień. I udało mu się! Poczuwszy nagły przypływ dumy odpalił fajkę. Upuścił zapałkę na posadzkę i zaciągnął się, by następnie wyrzucić z siebie obłok dymu.