Choćby za oknem przygrzewała słoneczna tarcza, a słupki rtęci przekraczałyby dwadzieścia stopni, w tym pomieszczeniu panuje odwieczny, przenikający do szpiku kości, chłód. Zdawać by się mogło, że tylko prowadzącej nie przeszkadzała ta temperatura i półmrok. Na oknach szron wymalował srebrzyste ornamenty, a łuczywa wetknięte w żeliwne uchwyty, rozświetlają pomieszczenie błękitnym płomieniem, liżącym gołe ściany. Zmurszałe maszkarony, wybałuszają oczy, szczerząc zęby w stronę studentów. Wszystkie ławki ustawione były w półokręgu, a w centralnej części, na podniesieniu, mieściło się biurko nauczyciela. Tuż przed, na szponiastej nodze, umieszczona została czara, w której unosiła się płynna kula. Za biurkiem rozwinięte zostało płótno, by można było wyświetlać ilustracje pomocnicze.
UWAGA! W tej lokacji na okres październik/listopad musisz rzucić kostką kiedy tu jesteś, ze względu na wykonane tu zadanie na kółka przez Maximilana Solberga.
Zmiana wyglądu lokacji: Sala przybrała czarno-pomarańczowe barwy. Na ścianach girlandy czarnych i fioletowych nietoperzy, które lekko poruszają skrzydłami. Porozrzucane po całej sali dyniowe lampiony. Świeczki pod sufitem (ogień nie groźny). Postarzone meble. Wzory pajęczyn i sylwetki duchów na szybach. Postrzępione zasłony. Upiorny stojak na kulę.
Rzuć kostką k6 na efekt:
1,2 - Wchodzisz do sali i oprócz standardowych ciarek, jakie dostajesz w tym miejscu nic się nie dzieje. 3,4 - Gdy przechodzisz obok jednej z dyń, ta zaczyna się śmiać i wypluwa w Ciebie garść magicznych słodkości. Smaczengo! <3 5,6 - Masz pecha. Jedna z rozłożonych tutaj pajęczyn owija się wokół twojej nogi, powoli zamieniając Cię w mumię, a po ciele zaczynają pałętać się pająki. Tak zrobiony kostium możesz wykorzystać na Halloweenową imprezę, lub się z niego szybko wydostać.
Bardzo podobała się jej forma praktyk przed egzaminami, którą wybrała Panna Blanc. Nic dziwnego, że z entuzjazmem pokonywała kolejne korytarze w poszukiwaniu manekinów, na których mogłabym ćwiczyć zaklęcia uzdrawiające. Odziana w mundurek i w dwóch warkoczach, leniwie stawiała kolejne kroki, nucąc pod nosem hiszpańską melodię, błękitnymi ślepiami uważnie przyglądając się każdemu metrowi korytarza. Dotarła do sali, nieśmiało zaglądając do środka przez uchylenie drzwi i zbladła nieco, na widok połamanego manekina, tkwiącego samotnie gdzieś w kącie. Florze zrobiło się go zwyczajnie żal. Westchnęła, wchodząc do środka i zamykając za sobą drzwi, sięgnęła za różdżkę tkwiącą w kieszeni spódnicy. Ignorowała złośliwego ducha tkwiącego za jej plecami, który i tak dość dużo sobie pozwalał, kpiąc z jej nieśmiałości i faktu, że zwyczajnie milczała, nie bardzo wiedząc, co mu odpowiedzieć. Nigdy Irytka nie rozumiała, chociaż przypuszczała, że zachowywał się tak z samotności. Puchonka z łatwością wyczarowała bandaż, podchodząc do manekina i witając się z Panią Profesor, która widocznie onieśmieliła ducha i odczepił się od Martellówny na dobre. Zaciskając bandaż w drobnych dłoniach, przyjrzała się złamaniu i z delikatnością godną pielęgniarki z oddziału dziecięcego, zabrała się do pracy. W milczeniu skupiona na zadaniu, które nie zajęło jej długo, usztywniła dwa stawy i tym samym złamanie, czekając na ocenę Panny Blanc, czy aby na wszystko z wiązaniem bandaża było w porządku. Dodatkowo schylając się po ścinki, aby uprzątnąć po sobie, znalazła 5 galeonów pod stolikiem, które wsunęła do kieszeni spódnicy. Po krótkiej rozmowie z nauczycielką i otrzymaniu cennych wskazówek pożegnała się i wyszła z sali, ruszając przed siebie.
Podstawy uzdrawiania nie były zdaniem Nessy jakoś specjalnie trudne czy wymagające, więc bez większego zdenerwowania przemierzała korytarz, kierując się w stronę odpowiedniej sali. Miała dobry humor, karmelowe tęczówki z dziwną wesołością przemykały spojrzeniem po wysokich ścianach z zawieszonymi obrazami, a także po twarzach mijanych uczniów. Na dworze było już ciepło, więc prefekt naczelna do szkolnej spódnicy dobrała koszulę na krótki rękaw, a zamiast krawatu, zawiązała pod szyją wstążkę w barwach domu. Burza rudych włosów związana była w wysokiego kucyka za pomocą ciemnozielonej wstążki. Weszła dość pewnie do środka i z ciekawością omiotła izbę wzrokiem, natrafiając na postać nauczycielki, z którą od razu się przywitała. Manekina jednak nie było. Ślizgonka na chwilę uniosła brwi, podchodząc do kobiety w oczekiwaniu na jakieś wyjaśnienia lub zadanie, aby dowiedzieć się, że przez zrządzenie losu będzie odpowiadała jedynie na jej pytania, a nie pracowała na sztucznym tworze. Kiwnęła głową, skupiając się i słuchając o sytuacji, w której teoretycznie się znalazła, udzielając dość szybko odpowiedzi — bezbłędnej, bo trafiła na wyjątkowo prosty materiał. Chodziło o poparzenia. Uważała, że tego typu informacje przydadzą się jej w podjęciu ewentualnie kariery aurorskiej, więc przyłożyła się do tego miesiąc lub dwa temu. Zresztą, nawet gdyby jednak poszła w nauczycielstwo, warto było wiedzieć, jak radzić sobie w niebezpiecznych sytuacjach, bo przecież uczniowie często udawali się do Zakazanego Lasu lub eksperymentowali. Po krótkiej konwersacji z Panną Blanc pożegnała się i wyszła, wpuszczając kolejnego ucznia, a sama udała się do biblioteki w celu poszukania jakiś dodatkowych materiałów. Czerwiec zapowiadał się naprawdę trudnym miesiącem. Podczas pokonywania schodów, znalazła leżącą samotnie niezapominajkę, którą schowała do torby.
|ZT
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lekcja uzdrawiania, tudzież zadanie domowe zahaczające delikatnie o praktykę. Cóż złego mogłoby się wydarzyć w dobie ostatnich rzeczy? Nie wiedział. A, złożywszy papiery do nowej roboty, czuł się jakoś... lepiej. Plamy zniknęły całkowicie z klatki piersiowej, rozpłynęły się wręcz pod wpływem upływu czasu, jak również przestały już jakkolwiek przeszkadzać. Mógł zakładać normalne ubrania - normalne, bo zwyczajne podkoszulki, chociaż od czasu do czasu chwytał się trochę bardziej bluz, ze względu na tresurę Equinoxa. Starał się go przystosowywać do siedzenia od czasu do czasu na ramieniu, choć było to dość trudne. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu wiedział, że jest to element dodatkowy, a nie konieczny. Element, który może się przydać, ale nie musi. Przemierzał zatem z krukiem trwałe korytarze zamku wyjątkowo starego, aczkolwiek utrzymanego w należytej czystości. Niebieskie tęczówki stworzenia z zaciekawieniem obserwowały, z przedramienia Felinusa, jak to wszystko wygląda. Było krnąbrne, ciekawe, aczkolwiek cholernie inteligentne zarazem. Z czasem zaczęło poniekąd ufać, ale wiele wymagało to, by nauczył się paru komend. Przed aulą wykładową Felinus wydał jedną z nich - czekaj. Była to w pełni otwarta dłoń, przesunięta z góry na dół, na którą jakimś cudem Equinox zareagował prawidłowo. Zdziwiło to właściciela tego ptaszyska, co nie zmienia faktu, iż te zostało odpowiednio nagrodzone - jak to przystało, oczywiście. A kiedy wszedł do auli, zwyczajnie się poślizgnął, nie zauważając tym samym cieczy, która była rozlana. Upadł, a kiedy to się stało, ogarnął samego siebie, zbierając różdżkę z podłogi. Ta początkowo nie wyglądała na uszkodzoną, lecz podczas wykorzystywania zaklęcia An Duca Tuas ta odmawiała posłuszeństwa i strzelała małymi, widocznymi iskierkami. Nie bez powodu przeszedł do mugolskiej resuscytacji, starając się tym samym nie zawieść Nory Blanc, co nie zmienia faktu, iż czeka go wydatek na naprawę różdżki. Kiedy wyszedł z sali, kruk czekał cierpliwie. Tyle dobrego. Zbyt długo nie musiał czekać na to, aż ptaszysko, czarne i podejrzliwe, usiadło ponownie na jego przedramieniu, zachęcone kolejnym poleceniem oraz przekąską. Tak oto wykonał swoje zadanie, ale jakim kosztem?
| zt
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Kostka główna:6 Kostka podrzędna: - Efekt: największa możliwa liczba punktów dla domu za zadanie domowe
Wszędzie dokoła słyszała słowo "egzaminy" i już dosłownie ją przez to skręcało, bo ileż można? Poza tym to tylko jeszcze bardziej potęgowało stres, który towarzyszył jej już na każdym kroku i zresztą chyba nie tylko ona miała taki problem. Chciała wypaść jak najlepiej i siedziała nad podręcznikami dłużej, niż zwykle, bo cały czas znajdowało się coś, co jeszcze trzeba było powtórzyć. Zaczynała mieć dość i była po prostu zmęczona, ale miała świadomość, że kończy pewien etap nauki i dobre wyniki byłyby mile widziane. Poza tym teraz się pomęczy, a później będzie miała dwa miesiące świętego spokoju. W pełni zasłużonego! Już nie mogła doczekać się słodkiego lenistwa. Nie widziała innego wyjścia, jak wykonać zadanie wyznaczone przez profesor Blanc, bo czy mogła nadarzyć się lepsza okazja do sprawdzenia swoich umiejętności jeszcze przed egzaminami? Chyba nie. Tak więc weszła do sali, wciąż powtarzając sobie w myślach, że wszystko pójdzie dobrze i nie ma po co się tak stresować, bo tylko sama się przez to nakręca. Z nerwowym uśmiechem przywitała się z nauczycielką i stanęła nad manekinem, czując na sobie czujny wzrok Nory. Nigdy nie czuła się pewnie, kiedy ktoś tak dokładnie śledził wszystkie jej czyny. Musiała jednak wziąć się w garść, bo przecież pacjent czekał i jeśli zaraz czegoś nie zrobi, to biedny będzie pływał w morzu krwi. - Vulnerra ferre - wypowiedziała formułkę tak dobrze jej znaną po kwietniowej lekcji magii leczniczej i zaraz odwróciła się do kobiety. - Zdecydowanie lepsze byłoby Haemorrhagia Iturus, tyle że wciąż go nie opanowałam - a próbowanie w sytuacji zagrożenia życia chyba nie byłoby najlepszym wyjściem, dopowiedziała sobie w myślach. Owszem, teraz miała przed sobą manekina, ale nie zmieniało to faktu, że niezbyt poważne byłoby podejście "jak się uda, to się uda, a jak nie, to będziemy kombinować". Ryzyko było zbyt duże, przynajmniej dla niej. Koniecznie musi przed egzaminami przećwiczyć to zaklęcie, żeby jej wychodziło. I w ogóle przydałoby się jeszcze bliżej zapoznać z kilkoma innymi, bo ten bandaż nie sprawiał wrażenia specjalnie... profesjonalnego, a już na pewno nie zażegnał problemu. Kolejna część zadania nie sprawiła jej większych trudności i praktycznie od razu powiedziała, że w przypadku zadławienia można użyć Anapneo. I nastała chwila ciszy, w trakcie której Blanc patrzyła na Puchonkę wyczekująco. Najwyraźniej nie miała zamiaru puszczać jej tylko po tej jednej odpowiedzi, więc Krawczyk wymieniła też mugolskie sposoby, nie do końca wiedząc, czy to o to chodzi, ale chyba udało jej się zadowolić profesor. Mogła wyjść z sali i wrócić do nauki.
|zt
Hanael Whitelight
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 162 cm
C. szczególne : Jasne, niemal białe włosy, przeszywające spojrzenie
Wcale nie miała ochoty iść na te zajęcia. Uzdrawianie nie należało do specjalnie interesujących ją dziedzin, choć zdawała sobie sprawę, jak przydatne może być, szczególnie w kontekście rzeczy, w które ostatnio się zagłębiała. Dlatego z westchnieniem zamknęła książkę, którą aktualnie czytała i zeszła z parapetu, by ubrać się w szkolny mundurek, który niestety musiała mieć na sobie w czasie zajęć. Niespiesznie pokonywała kolejne schody, korytarze i półpiętra, by z wieży Ravenclawu dotrzeć do auli na pierwszym piętrze. Niestety będąc już prawie u celu, padła ofiarą żartu jednego ze ślizgońskich śmieszków z niższej klasy. I tak miała tego dnia kiepski humor, a kiedy u jej stóp wylądowała łajnobomba niemal wybuchła. - Wy małe, oślizgłe gumochłony! Calvorio! - Rzuciła w kierunku uciekających żartownisiów, ale zdążyli już się schować za zakrętem i pobiec w tylko sobie znanym kierunku. Hana warknęła, zaciskając dłonie w pięści i wycelowała różdżką w swoje ubranie, które było w opłakanym stanie. O tyle dobrze, że to jedynie mundurek... - Chłoszczyść. - Rzuciła proste zaklęcie, które powinno załatwić sprawę, ale niestety coś poszło nie tak. Być może była to wyjątkowo mocna łajnobomba, albo targająca nią wściekłość zniekształciła nieco słowa inkantacji, ale mimo iż brud zniknął, to nieprzyjemny zapach wciąż był wyczuwalny. - A żeby ich diabelskie sidła pochłonęły... - Mruknęła jeszcze pod nosem, po czym weszła do auli, bo cóż innego jej pozostało. Podeszła do profesor Blanc, przywitała się z nią skinieniem głowy i niemrawym 'dzień dobry', po czym zajęła się zadaniem. Mimo szczerych chęci (które były powodowane głównie chęcią ucieczki do dormitorium), nie mogła się kompletnie skupić na zadaniu. Ciągle czuła ten paskudny zapach i marszczyła nos, ilekroć musiała pochylić się nad fantomem, by go prawidłowo opatrzeć. Kiedy tylko Nora dała jej znak, że może iść, szybko spakowała swoje rzeczy i uciekła z zamiarem skorzystania z długiej, gorącej kąpieli, licząc, że chociaż to jej pomoże w tej niezręcznej sytuacji.
zt
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Kostka główna:4 Kostka podrzędna:6 – parzysta Efekt: straty moralne
Uzdrawianie nigdy nie było dla niego szczególnie bliską dziedziną. Rozumiał jak bardzo jest istotne i nie ignorował go całkiem – coś tam zrobić potrafił, nawet jeśli nie za wiele. Miał świadomość, że nigdy nie ogarnie tego w stopniu, który będzie mu pozwalał bez strachu leczyć siebie i przede wszystkim innych, dlatego wolał zostawić to specjalistom. Nie znaczyło to jednak, że nie będzie chodził na zajęcia profesor Blanc i profesor Whitehorn, zwłaszcza że obie były sympatyczne i bardzo ładne. Czekały go egzaminy, więc należało się do nich przygotować. Niespiesznie szedł we wskazane przez nauczycielkę miejsce, a kiedy miał już do niego wchodzić, niepostrzeżenie oberwał łajnobombą. Zaklął szpetnie, rozejrzał się, ale żartowniś zdążył uciec. Co za koszmar... a zdawałoby się, że kiedy już nie mieszka się w szkolnym dormitorium, łatwo jest uniknąć takich sytuacji. Zdenerwował się i nawet włosy pokryły się zagniewaną rudą barwą, kiedy, wstrzymując oddech, sięgał po różdżkę. Niewerbalny chłoszczyść na szczęście wystarczył – kiedy znów nabrał powietrza w płuca, nie czuł już nieprzyjemnego zapachu. Pozostawało mu tylko mieć nadzieję, że inni również nie poczują niczego dziwnego... W znacznie gorszym nastroju wszedł w końcu do środka, by zastać tam manekina z licznymi obrażeniami, które wyglądały jakby zadało je jakieś zwierzę. Może wiwern? Wykonując zadanie, tarał się nie myśleć o wymiotującej, wyglądającej jak śmierć Violetcie i profesorze Voralbergu z kłem tkwiącym w udzie. Zdecydowanie nie nadawałby się na uzdrowiciela.
| z/t
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Shaw wmaszerował do sali z różdżką w dłoni. Uzdrawianie nie było jego forte, ćwiczenia z tego przedmiotu nie należały też do jego najbardziej ulubionych. Widział jednak co rano, podczas wchodzenia do Wielkiej Sali, klepsydry przedstawiające stratę punktową do Ślizgonów i wiedział, że w obecnej chwili każdy, nawet najmniejszy kryształek w zbiorniku Ravenclawu był na wagę złota. Wyglądało jednak na to, że szkolny woźny tego dnia postanowił odwiedzić aulę wykładową, gdyż posadzka w pomieszczeniu pokryta była cienką warstewką wody. Krukon runął jak długi, słysząc cichy trzask wraz z uderzeniem o drewnianą podłogę. Usiadł czym prędzej i zaczął rozcierać bolące dłonie, po czym złapał upuszczoną różdżkę i pomaszerował do treningowego manekina. Pierwsze próby rzucenia na niego An Duca Tuas, zaklęcia przywracającego bicie serca, spełzły na niczym. Darren nie był jednak bardzo zdziwiony, gdyż - tak jak już było to wspomniane - nie był orłem z uzdrawiania. Po kolejnych i kolejnych próbach jednak, gdy efekty były co najwyżej mizerne, Krukon zauważył w końcu podłużną rysę w drewnie swojej różdżki i pojedynczy, wystający zeń włos centaura. Shaw zaklął w duchu, dokończył ćwiczenie - pacjent manekin, jak można się było spodziewać, nie przeżył - i wystrzelił z sali prosto na błonia i przed bramę zamku, by teleportować się do jakiegoś różdżkarza i poprosić o naprawę swojego kawałka drewna.
z/t
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Charlie nie był mistrzem ani fanem uzdrawiania, jednak nauczycielka była dość ładna — nie wspominając o pani opiekun puchonów, którą łudził się tu spotkać. Chyba właśnie dlatego w swoim szkolnym mundurku, rękoma w kieszeniach i luźnym krawatem pod szyją przemierzał korytarz, kierując się do odpowiedniej sali i pogwizdując pod nosem. Szanowny książę Slytherinu wycofał się ostatnio z życia towarzyskiego, mając serdecznie dość i tęskniąc za Cassiusem, którego gdzieś kurwa wcięło. No nic, zapukał i wszedł do klasy, zamykając za sobą drzwi. Na widok panny Blanc uśmiechnął się nonszalancko, pokazując białe zęby, nieco zakłopotany stanem manekina. Połamany, tragiczny. Trafił na prywatne zajęcia? Mogła to być, chociaż piękna Perpetua.. No nic, trzeba grać. Zagadał chwilę Norę, dowiadując się wszystkiego i jednocześnie tracąc z głowy Irytka, który pół drogi pierdolił mu zupełnie bezsensu, ale nie był godzin, aby jaśnie Rowle mu odpowiedział. Zdążył jednak popsuć mu humor. Zakasał rękawy i wyjął różdżkę, biorąc się do roboty. Ostrożnie usztywnił złamanie, a razem z nim stawy i sprawdził dokładnie, czy nie wyszło jakoś koślawo. Blondynka wyglądała jednak na zadowoloną, zaliczając mu powtórzenie z uśmiechem, na który aż mu różdżka wypadła z dłoni. Gdy się schylił, znalazł dziesięć galeonów, które wsunął do kieszeni. Pogadałby sobie jeszcze chwilę z panną Blanc, ale niestety, kolejny ochotnik właśnie wszedł do klasy i Charlie pożegnał się, wychodząc niemalże w podskokach i kierując się w stronę błoni. Przynajmniej miał z głowy.
|ZT
Freja Nielsen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 169cm
C. szczególne : śnieżnobiałe włosy; pojedyncze rzemyki na nadgarstkach
Można było gdybać dlaczego Freja nie otaczała się zbyt licznym towarzystwem. Powodów było wiele; począwszy od filarów wręczanych przez rodziców i będących silną bazą w postaci charakterystycznego dla narodów skandynawskich wychowania, które nakazywało niezbyt szczególne narzucanie się przypadkowym ludziom, po zwyczajny introwertyzm oraz wewnętrzne przekonanie o tym, że najlepiej się pracuje w pojedynkę. Zwłaszcza jeśli zadanie wymagało od człowieka czegoś więcej niż pobieżna ocena sytuacji. Takie też warunki stworzyła im Nora Blanc – zadanie przez nią przygotowane zmuszało do wysilenia ostatnich szarych komórek i dokładnej analizy. Freja nie wiązała swojej przyszłości z uzdrawianiem, ale czuła się w obowiązku wiedzieć, w jaki sposób należy postępować zarówno przy delikatnych zranieniach, jak i tych wymagających nieco więcej umiejętności. Nastrój miała więc dość bojowy, ale całe skupienie i entuzjazm odpłynęły w dal, kiedy na jej drodze zjawił się ktoś. Nie bez powodu zdecydowała się na samotną podróż do auli wykładowej; samodzielna walka z zadaniem wzmagała jej koncentrację, która mogła zostać zaprzepaszczona całkowicie przez irytującego ducha, który towarzyszył jej całą drogę z dormitorium Krukonów do Skrzydła Zachodniego. Nie pomogły prośby, błagania i tupnięcia nóżką. Na nic się zdały przekleństwa, groźby i ostrzegawcze grożenie palcem – Irytek pozostawał wyjątkowo nieugięty w swych karygodnych poczynaniach, co rusz wirując jej nad głową w chaotycznym tańcu i zmuszając zmęczony i coraz bardziej poirytowany umysł do wysłuchiwania kaleczących uszy piosenek. Do auli wpadła na skraju wyczerpania nerwowego, szczerze przekonana, że to jej samej będzie należało pomóc. Ta krótka wyprawa z Irytkiem u boku nadszarpnęła jej cierpliwość w okrutny sposób, co było bardzo wyraźnie wymalowane na jej twarzy. Niewysłowioną ulgą zareagowała na widok Nory Blanc, której obecność skutecznie przegoniła krnąbrnego ducha. Po krótkim powitaniu i nieco dłuższym wyrażeniu wdzięczności za uratowanie przed skazaniem na dalsze towarzystwo nieusłuchanego jegomościa szybującego w przestworzach, podeszła kilka kroków do przygotowanego wcześniej manekina. Uważne oględziny zwróciły frelową uwagę na lewą rękę, która zdawała się nie być w najlepszej kondycji. Delikatnie ujęła górną kończynę swojego pacjenta, nie chcąc narażać go na zbędny ból i zawyrokowała odważnie: mamy do czynienia ze złamaniem, a rzecz to była na tyle powszechna i wałkowana uparcie na zajęciach z magii leczniczej, że podeszła do zadania z dużą dozą pewności. Nastawiła złamaną kość przy użyciu zaklęcia lotus, aby zaraz podeprzeć swe działania dość dobrze znaną na salonach ferulą. Dokładnie umocowała wyczarowane usztywnienie i ze spokojem, cierpliwością i jak największą dokładnością owijała bandażami złamaną kończynę. Po dokładnym związaniu bandażowych tasiemek podziękowała swemu pacjentowi za cierpliwość i ruszyła w stronę wyjścia, kiedy przed jej wzrokiem zamigotał świat tysiącem barwjakiś miedziak. Tfu! Galeon! I to nie jeden, proszę państwa, bo aż pięć. Podźwignęła je z podłogi, ukryła w kieszonce szaty i z dobrym humorkiem pokicała ku drzwiom.
Przyszła jego kolej, by odpowiadać na pytania nauczycielki związane z pomaganiem innym. Nie był asem w tej dziedzinie, delikatnie mówiąc, a będąc bardziej precyzyjnym kompletnie nic nie umiał. Dlatego, tuż przed wejściem na aulę, postanowił przeczytać jak najwięcej notatek dokładnie spisanych w jego niewielkim notesiku. Zrobił to z nadzieją, że uda mu się coś zapamiętać. Miał na tyle szczęście (głupi zawsze ma szczęście), że Nora nie miała przygotowanego manekina, na którym mógłby wykonać praktyczny pokaz. Zamiast tego, nauczycielka zadowoliła się ustną odpowiedzią na kilka pytań związanych z zatrzymaniem akcji serca. Nie udzielił jakiś błyskotliwych odpowiedzi, lecz nauczycielka wyglądała na usatysfakcjonowaną, więc szybko opuścił salę.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nawet Ezra czuł presję egzaminów. Z jednej strony był całkiem pewny swoich aktualnych umiejętności, z drugiej zaś przesiedzenie dwóch lat w Hogwarcie w jakiś sposób zobowiązywało go do jak największej liczby wybitnych widniejących na świstku potwierdzającym ukończenie szkoły. Stwierdził więc, że nie zaszkodzi mu wpaść na zajęcia, z których nie czuł się szczególnie uzdolniony. Zresztą, bardzo lubił Norę Blanc - pielęgniarka tak wiele razy ratowała mu najróżniejsze części ciała, że chyba mógł uwierzyć, że okaże się pomocna również przy poprawie kondycji jego umysłu. Sympatia do kobiety nie przechodziła jednak na manekiny. I na pewno nie przechodziła na poltergeisty. To było bardzo szczęśliwe zrządzenie losu, że w ogóle od razu w oczy rzuciła mu się mokra podłoga; nie miał teraz czasu na złamane kończyny. Uśmiechnął się więc pod nosem, bezpiecznie omijając pułapkę. Ciecz rozlana na podłodze nie wyglądała jak zwykła woda. Zmarszczył brwi, ale na właściwą odpowiedź naprowadziła go fiolka eliksiru. Cóż, znalazł go, więc mógł uznać za własność. - Dzień dobry - skinął głową, zaraz biorąc się do zadania. Skupienie było kluczem do sukcesu - i powstrzymanie się od zniesmaczenia. Zajęcia praktyczne dotyczące urazów były do przeżycia, ale i tak Ezra nie wyobrażał sobie konieczności używania ich w prawdziwym życiu... Starał się jednak zadowolić pielęgniarkę, coby jak najszybciej zostawić za sobą tę część nauki i z czystym sumieniem zajrzeć do kolejnych zagadnień. Wbrew pozorom trochę się tego nazbierało...
zt
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Kostka główna:5 Kostka podrzędna:45 Efekt: uszkadzasz sobie różdżkę i tym samym musisz ją naprawić - co wychodzi zresztą podczas wykonywania zadania w postaci przywrócenia akcji serca.
No i nadeszła lekcja uzdrawiania z profesor, której nie kojarzyła. Mimo to czuła, że to jest dobry dzień, że to będzie dobry dzień. Z uśmiechem na twarzy, dziarskim krokiem szła przed siebie na zajęcia, starając się nie myśleć o tym, że zazwyczaj nie udawało jej się na uzdrawianiu niczego osiągnąć. Ten dzień był inny, te zajęcia miały się okazać lepsze. Z takim nastawieniem nic nie mogło pójść źle, prawda? Wszystko posypało się w chwili, w której przekroczyła próg sali. Nie wiedziała na czym, ale poślizgnęła się i upadła. Asekurowała się oczywiście dłońmi, ale w prawej zdążyła już trzymać różdżkę, która z nieprzyjemnym trzaskiem uderzyła o posadzkę. Zerwała się szybko na równe nogi i zaczęła obserwować drewienko. Z pozoru wyglądało, że wszystko jest w porządku i nic nie zwiastowało problemów, jakie miały się dopiero ukazać. Podeszła do manekina. Od profesor Blanc dowiedziała się, że będzie musiała przywrócić akcję serca. Mugolski sposób znała, ale zaklęcie... Poprosiła wpierw profesor o małą demonstrację, od razu zaznaczając, że nie spotkała się jeszcze z tym zaklęciem. Pod okiem kobiety wykonała wpierw ruch "na sucho", bez wymawiania inkantacji. Następnie, bez wykonywania gestu, wypowiedziała zaklęcie, aby ostatecznie spróbować rzucić je na manekina. An duca tuas. Spróbować, było słowem klucz. Nie wiedziała dlaczego, ale nie potrafiła zmusić różdżki do działania. Sypały się z niej iskry, wściekle syczała, ale zaklęcie nie chciało działać. W końcu, raz, udało się coś z niej wykrzesać, ale profesor, wraz z Kanadyjką, były prostego zdania - różdżkę należało oddać do naprawy, jeśli chciała jeszcze móc z niej skorzystać. Miał być piękny dzień, a wyszło jak zwykle...
Rasmus Vaher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 181,5 cm
C. szczególne : Wyczuwalny estoński akcent, czasem nieodmienianie w angielskim, blizny na lewej dłoni po zdjęciu klątwy.
Czemu w ogóle tutaj przyszedł? Ach, no tak. Przypomniał sobie. Po zamieszaniu z ręką, Nora Blanc poleciła mu, że jeśli chce tak bardzo ryzykować swoim życiem to niech chociaż zna parę rzeczy dotyczących leczenia, aby nie lądował w św. Mungu lub Skrzydle Szpitalnym za każdym razem, kiedy zmusza się go do czynienia niebezpiecznych rzeczy. Całym szczęściem eliksiry wzmacniające pomagały Rasmusowi i nie przeszkadzały w życiu codziennych. Ale skoro więc już tu jest to odwdzięczy się za pomoc. Już myślał, że będzie robił jakieś zadanie związane z manekinami, a tu proszę, okazuje się odpowiedź ustna z urodziwą panią pielegniarką. Rasmus czuł się tak, jakby szczęście mu dopisywało tego dnia. Dlatego czym prędzej zapytany o zatrzymaniu akcji serca, Estończyk chciał już coś powiedzieć kiedy... cholera, zapomniał. Ale przecież tego uczyli ich w Stavefjord. Postanowił dać sobie trochę więcej czasu, aby zaraz odpowiedź zdawkowo pani profesor jak się sprawy mają. Ostatecznie przepuściła go. Był wolny. Jeszcze raz tylko na odchodne rzucił... "Dzięki".
Uważała, że wiedza to potęga, szczególnie ta czerpana z doświadczenia. Bardzo ucieszyła ją zatem wiadomość, że Nora Blanc przygotowała dla nich zadanie, zamiast kolejnego nudnego wykładu, na którym niewątpliwie jakieś niewidzialne mróweczki kąsałyby Billie po udach. Być może była to trochę zbyt wielka pewność siebie, jak na osobę, której zupełnie nie było po drodze z uzdrawianiem, lecz młoda Swansea zupełnie nie myślała o czymś tam przyziemnym jak ośmieszenie. Była tu, żeby się uczyć, prawda? Z entuzjazmem przekroczyła próg sali, zastanawiając się, co takiego zostało dla niej przygotowane. I rozejrzała się w całej swojej uroczej naiwności, że być może coś zaraz ją zaskoczy. I w istocie! Nora miała dla niej niespodziankę, bynajmniej nie przyjemną. Mina Billie odrobinę zrzedła, gdy dowiedziała się, że przyjdzie jej odpowiadać ustnie z wylosowanego zagadnienia. Mówić może i lubiła, ale mówić na temat połamanych rąk trochę mniej... Musiała jednak podjąć się wyzwania, nawet jeśli po minie Nory widziała, że jej zdawkowe odpowiedzi nie spełniały oczekiwań. Cóż, przynajmniej wiedziała, czego na pewno jeszcze nie potrafiła, a to przecież także była jakaś wiedza!
/zt
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Egzaminy tudzież OWuTeMy. Miał wrażenie, że te słowa słyszał ostatnio zdecydowanie zbyt często; nie było już chyba dnia, żeby ktoś nie rzucił słynnego – i znienawidzonego przezeń – hasełka pod tytułem „przyłóżcie się, bo to może znaleźć się na OWuTeMach”. W przeciwieństwie jednak do wielu osób nie odczuwał ani grama stresu przed zbliżającymi się coraz większymi krokami egzaminami, w końcu co będzie to będzie; z tego na czym mu zależało raczej nie powinien się zbłaźnić, a jeśli chodzi o resztę to miał zwyczajnie wyjebane. Akurat z uzdrawiania nie był jakoś szczególnie wybitny, choć dobrze sobie zdawał sprawę z ogromnej użyteczności tej dziedziny magii, szczególnie przy sportowej karierze, na której ścieżkę miał zamiar już całkiem niebawem wkroczyć. Uznał, że w sumie nie zaszkodziłoby się troszeczkę podciągnąć i przede wszystkim z tego powodu zdecydował się wziąć udział w dodatkowych zajęciach organizowanych przez Blanc. Przywdział szkolne szaty, zachowując przy tym odpowiedni stopnień niechlujności, po czym opuścił lochy i udał się w kierunku auli wykładowej. Szedł sobie spokojnie, absolutnie nikomu nie wadząc oraz pogwizdując pod nosem jedną z nowszych nut zespołu Invisible Wyverns i już chwytał za klamkę z zamiarem wejścia do środka pomieszczenia, gdy jakiś gryfoński śmieszek z niższych roczników uznał za niezwykle przedni żart… cisnąć mu pod nogi łajnobombę. Zajebiście, tego właśnie mu było teraz trzeba. — Dó agus bascadh ort! — warknął w irlandzkim zaśpiewie, w wolnym tłumaczeniu życząc żartownisiowi spłonięcia i ciężkiego poranienia; dzieciak oczywiście natychmiast zwiał z miejsca zdarzenia, gdy tylko zobaczył różdżkę w jego dłoni, której odruchowo dobył. Mruknął jeszcze coś mało przyjemnego pod jego adresem, by zaraz potem skierować na siebie cis i niewerbalnie rzucić na siebie chłoszczyć, które powinno załatwić sprawę… … z tym, że tym razem z jakiegoś powodu zrobiło to jedynie połowicznie. Brud zniknął, owszem, ale zapach jakby właśnie wyszedł z kąpieli w rynsztoku pozostał. Co jest. Czemu właśnie w takich momentach ten cholerny kawałek drewna postanowił się nagle zbuntować? A może to wina niedokładnego ruchu wykonanego nie do końca sprawną, wciąż pobolewającą ręką? Ponowił zaklęcie, przekładając przy tym magiczny badyl do drugiej, ale nic to nie dało – smród wciąż się utrzymywał. Zrezygnowany, rzucił jeszcze parę inwektyw pod nosem, po czym wszedł na aulę – nie będzie przecież z tak durnego powodu odpuszczał – i skinieniem głowy przywitał się z profesor Blanc. Nos za nic nie chciał przywyknąć do paskudnej woni, przez co Ślizgon nie był w stanie należycie skupić się na zadaniu, które generalnie poszło mu mocno średnio. W duchu odetchnął z ulgą, kiedy pielęgniarka dała mu znak, że może już iść. Pozbierał się czym prędzej i opuścił aulę, ruszając prosto w kierunku łazienek z nadzieją, że porządny prysznic pozwoli mu zmyć z siebie te rynsztokowe perfumy.
| z/t
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Kostka główna:4, łajnobomba Kostka podrzędna:4, parzysta, usuwam Efekt: robię porządek i zajmuję się pogryzieniami Klątwa zaklęć:3, Chłoszczyść udane
Była zabiegana. Choć ilość lekcji ostatnimi czasy spadała, jej aktywność obracała się wokół wielu innych zagadnień. Quidditch. Quidditch. Quidditch. I trochę artystycznych rzeczy. A potem więcej Quidditcha. Już miała wpadać rozpędzona do sali, kiedy nagle została przez jakiegoś dowcipnisia zaatakowana łajnobombą. Brud. Smród. Poczuła się, jakby weszła do dormitorium Ślizgonów, choć przecież jej noga nigdy jeszcze tam nie zbłądziła, na co zresztą nijak się nie zapowiadało. - I tak Wam skopiemy dupy. - powiedziała już sama do siebie, uznając przy tym, że uciekinierem był pewnie jakiś zawistny Krukon z niższych roczników, który bardzo brał do siebie wsparcie swojego domu i podkopywanie tych pozostałych, zwłaszcza przed finałem. Szybkim, zaskakująco udanym zaklęciem usunęła z siebie i podłogi cały ten gnój, po czym, mniej niż bardziej wzruszona, ruszyła do sali i przywitała się z profesorką. - Wydaje mi się, że Vulnus Alere wystarczy. - podzieliła się przemyśleniami, choć pewnie równie sprawnie zadziałałoby Episkey. Poprosiła profesorkę o pomoc, a potem wdała się w krótką dyskusję na temat tego, co rozsądnie byłoby zrobić oprócz samego zajęcia się raną. Astral Forcipe? Tylko, gdyby w ranie znajdował się ząb zwierzęcia, bądź inne niepożądane ciała obce. Haemorrhagia Iturus? Na bardziej intensywne krwotoki. Być może Imago Morbus na wszelki wypadek, bo nigdy nie wiadomo, z czym stwór miał wcześniej styczność i czego był nosicielem. Sugervirus? Tylko, gdyby napastnik okazał się być jadowitym gadem. No i Vulnera Sanentur, ale w tym wypadku to napastnikiem musiałby być wilkołak albo inna wiwerna, aby faktycznie zostać zmuszonym do tak zaawansowanej magii. Rozmowa była całkiem przyjemna, a przy tym Davies nie kryła się z tym, że choć wiedzę teoretyczną jako taką posiadała ze względu na wzorowanie się na swojej imienniczce, samo jej czarowanie pozostawiało nadal wiele do życzenia i niosło ze sobą wiele niespodzianek. Akurat przed Blanc nie czuła się za bardzo na siłach, by wciskać jakikolwiek kit.
[z/t]
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Cisza, spokój i fenomenalny chłód dotykający jego skóry. Na dworze było tak parno i duszno, że nie miał najmniejszych chęci opuszczać dzisiaj murów zamku, a sala wykładowa zdawała się być idealnym azylem dla jego zimnolubności. Nie mówiąc o tym, że wkrótce miał przeprowadzić swoje pierwsze egzaminy w Hogwarcie, a te należało uprzednio przygotować, tak więc można rzec, że znalazł miejsce perfekcyjne na spędzenie tutaj dzisiejszego dnia, ba! połowę już miał za sobą. Opierał się udami o przednią ławkę, podpierając podbródek na zgiętej ręce i z uwagą lustrował kredę samopiszącą, zgrabnie przemierzającą kolejne centymetry rozpościerającej się przed nim tablicy. Machnął ręką wycofując ją w lewo i zmazał to co przed chwilą nabazgrała, aby już po chwili pozwolić jej kontynuować. I tak od trzech godzin. Dla postronnego obserwatora te notatki były całkowicie nie do rozczytania, bo o ile zwykle pisał dość starannie i zgrabnie, tak dzisiaj przelewał swój myślowy słowotok na jakąkolwiek powierzchnię, a w tym wypadku tę wiszącą przed nim. Kilkanaście różnorakich wykresów, rysunków poglądowych, a przede wszystkim masa słów która nie miała żadnego sensu. Ewidentnie był w swoim świecie i tylko on był w stanie zrozumieć co tam się działo. Mogło się wydawać, że jakiekolwiek werbalne przebicie się przez jego skupienie było niemożliwe, a w pewnym momencie nawet uznać, że ma się do czynienia z nietypowym posągiem albo wspomnieniem. Potrafił nie ruszać się przez piętnaście minut, aby znów coś zmazać i znów raz po razie bazgrać kolejne słowa. W istocie jednak jego podzielność uwagi była wystarczająca, aby zorientować się jeżeli ktoś pojawi się w pomieszczeniu. Ale nikt nie zapewnił, że zwróci uwagę.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Dawał radę. Tak sobie powtarzała i uciekała przed spojrzeniami rodzeństwa. Podjęła dwie poważne decyzje i musiała je przedstawić opiekunowi Ravenclawu, bowiem potrzebowała jego... wsparcia w przypadku potencjalnych kłopotów, które mogłyby się jej przydarzyć ze strony innych nauczycieli. Nie zastała go w gabinecie, a więc metodą pytań okolicznych osób dowiedziała się, gdzie się profesor znajduje. Nic sobie nie robiła ze zdziwionych spojrzeń i podszeptywań. Po prostu brnęła przed siebie z wysoko uniesioną głową, a to wszystko było jednym wielkim kłamstwem. Otworzyła drzwi auli wykładowej i zatrzymała się w nich, gdy nagle jej serce objęła trwoga. Nie rozpozna jej, a więc musiała zagrać to w taki sposób, aby szybko się odnalazł w nowej sytuacji. - Profesorze, czy mogę przez chwilę z profesorem porozmawiać? - nad głosem jeszcze pracowała, choć wizerunek miała niemalże doskonale transmutowany. Niższa, nieco tęższa w biodrach, wątlejsza w ramionach, włosy takie... nieswoje, typ urody odmienny od tego, który dzień w dzień od dwudziestu lat poprawiała w lustrze. Poczekała aż padnie na nią wzrok nauczyciela i odliczyła kilka sekund zanim weszła do środka. - To ja, Elaine. - odezwała się po zamknięciu za sobą drzwi. W przypadku profesora wolała od razu rozrzedzić potencjalne niezrozumienia. Inni? Nie miała najmniejszej ochoty teraz się tym przejmować. Na miękkich nogach podeszła nieopodal nauczyciela pozwalając, aby się jej przyjrzał i oswoił z nową informacją. Brała pod uwagę podejrzenia, że pod kogoś się podszywa. Wszystko. - Chciałabym poruszyć dwie ważne kwestie, jeśli ma pan teraz czas. To dosyć... nagłe i pilne, a wolę, aby wiedział pan od razu. - na jej zmienionej twarzy nie było nawet cienia uśmiechu, zaś oczy były tak przygaszone, iż naprawdę profesor miał wszelkie prawo podejrzewać, że nie rozmawia z prawdziwą Elaine. Ocenę pozostawiała jemu.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Samoistne pisanie kredy szybko zostało zakończone, kiedy z niewiadomej przyczyny zaczęła czynić chaotyczną samowolkę. Mężczyzna do tablicy i chwycił biały kawałek skały lewą ręką, aby zacząć pisanie mechaniczne, takie… zwyczajne. Mimo tego, że był nauczycielem zaklęć dość często zachowywał się dość mugolsko, ale tak po prostu mu zostało. W końcu nie był czystokrwistym czarodziejem, dlaczego miałby takiego udawać? Czasami takie zachowanie odprężało go bardziej niż wyrzucenie z siebie kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu inkantacji z rzędu. Było w tym coś odprężającego, w każdym razie dla niego. Z pewnością nie wszyscy podzielali jego entuzjazm wobec jego form rozluźnienia, ale Ci co znali go bardzo dobrze całkowicie to akceptowali. Nie odwrócił się, kiedy drzwi auli otworzyły się, a choć próbował dostrzec coś kątem oka to jednak nie pojawiła się w nich żadna osoba. Jak Merlina kochał, jeżeli ktoś będzie chciał mu zrobić jakiegoś psikusa to nie dożyje egzaminów. Nienawidził wszelakich żartów wymierzonych w swoim kierunku, nie mówiąc już o tych zaskakujących. Dopiero słysząc pytanie odwrócił głowę w tamtą stronę, przechylając ją lekko i rozglądając się za dziewczyną, która do niego mówiła. To ja, Elaine. Poczuł dziwne ukłucie w żołądku i zmarszczył brwi, kiedy przyglądał jej się z uwagą, tym razem bez żadnych ogródek w przeciwieństwie do lekcji wychowawczej. Dziwnie było oglądać ją w takiej formie, bowiem nie sądził aby była to próba jakiegoś marnego żartu… z drugiej strony… odłożył kredę na półeczkę pod tablicą i otrzepał dłonie z pyłu. Chyba w tym momencie nawet dobrze, że nie przypominała Éléonore, czuł by się jeszcze dziwniej, jeśli chodziło o ich nadzwyczajne podobieństwo. - Gdzie poznałem Twoją siostrę? – zapytał z nagła, nie zważając na jej słowa. Nie chciał ostentacyjnie sprawdzać jej zaklęciami, a odpowiedź na to pytanie znała wyłącznie ona i kilka innych osób, które raczej nie miałyby zamiaru podszywać się pod jej personalia. Nikt inny nie wiedziałby o co chodzi. Nikt. Jego wyraz twarzy przybrał nieco bardziej neutralny wyraz, nie mówiąc już o tym że po tym całym skupieniu teraz wydawał się być dziwnie rozluźniony.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Wiedziała, że mu przeszkadza. Wpatrywał się intensywnie w tablicę jakby miał na niej zapisane wszystkie swoje myśli i próbował je ułożyć w porządku alfabetycznym zanim włoży je z powrotem do głowy. Zupełnie jakby znalazł sobie inny sposób porządkowania myśli niż standardowa myślodsiewnia. Pomimo świadomości swojego nietaktu nie mogła ustąpić. Potrzebowała z nim rozmowy w roli opiekuna domu, a więc była gotowa nalegać na chociażby kilka minut uwagi. Zdawała sobie również sprawę, że nie może jej zbytnio odmówić skoro przyszła do niego jako studentka potrzebująca jego... wsparcia. Czuła na sobie jego wzrok i miała ochotę krzyknąć, aby przestał. Myślała, że jest gotowa na cudze spojrzenia, ale jej granica cierpliwości i kochania świata została bardzo, ale to bardzo nadszarpnięta. Całą siłę woli ukierunkowywała na utrzymanie płaszcza metamorfomagii. Nie mogła dopuścić do nawet jednego zafalowania kolorystyki włosów. Musiała sobie jakoś poradzić, musiała siebie samą ratować. Wstrzymała oddech, gdy tak bezpośrednio zapytał o Éléonore, jakby brał pod uwagę, że zna wszystkie szczegóły. - Na randce z pubie "Felix Felicis". - odpowiedziała bez większego namysłu. Gdyby domagał się szczegółów to miałaby problem z ich udzieleniem, ale z pewnością wybrnęłaby z tego zwycięsko. Z drugiej strony szczerze wątpiła, aby chciał dowiedzieć się ile wie o nim i jej siostrze. - Teraz mi pan wierzy czy mam zafalować metą jako dowód? Wolałabym tego nie robić. - nie poznawała samej siebie jednak w tym pytaniu i w tych słowach wylało się zdenerwowanie, któremu nie pozwalała wyjść poza granice swojej głowy. Nie była jednak zbyt dobra w powściąganiu emocji - ona należała do osób, które je głośno okazywały, a dzisiaj zmuszała się do tłumienia wszystkiego w zarodku. Nic dziwnego, że jej nie wychodziło.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Przeszkadzanie było rzeczą doprawdy umownie ujętą. Z jednej strony na pewno, tak, przerwała mu to co aktualnie robił, ale z drugiej nie było to na tyle ważne aby miał być z tego powodu zły. Poza tym zawsze mógł wrócić do wykonywanej aktualnie czynności i nie sądził, aby miała coś przeciwko zważywszy na jej minę kiedy białe oczy profesora wpatrywały się w nią może nieco zbyt intensywnie. Niestety jego naturalna ciekawość miała swoje złe strony i to była jedna z nich. Czasami po prostu nie potrafił się powstrzymać. - Wybacz, musiałem sprawdzić. Nie musisz. – delikatnie uniósł kąciki ust do góry i przyłożył na ułamki sekund dłoń do piersi w geście uprzejmych przeprosin. Taki już był. – A to nie była randka. – dodał, powstrzymując się od szerszego uśmiechu, choć mogła zauważyć że przychodziło mu to dość ciężko. Rzucając ostatnie spojrzenie na zapiski, odsunął się od tablicy i zbliżył do dziewczyny, choć po drodze wskazał jej jedną z półokrągłych ławek, a sam oparł się o tę przy której stał jeszcze całkiem niedawno. Oddaloną jakieś półtora lub dwa metry od niej. Ponownie zwrócił na nią swoją uwagę, choć tym razem to spojrzenie było zdecydowanie spokojniejsze i w żaden sposób nielustrujące. Po prostu patrzył, tak jak patrzy się na drugą osobę kiedy się z nią rozmawia o zwykłych rzeczach. Śmiał jednak wątpić, że i tym razem chodziło o coś prozaicznego. - Jak mniemam – choć mam nadzieję, że nie – to coś się stało. – mówił bardzo spokojnie, z dozą nauczycielskiej wyrozumiałości. Może i nie był najlepszy w kontaktach międzyludzkich, ale jeśli chodziło o profesorsko-opiekuńczą manierę potrafił się zachować dość ludzko. – Ale jesteś cała? – dodał, jakby dopiero teraz do niego dotarło, że przecież skoro mówiła pilne to być może właśnie po cichu się wykrwawia. No, to by było na tyle z jego intepretacji innych ludzi.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Jak to się dzieje, że gdy ona jest zdenerwowana i tuż pod skórą tak bardzo się trzęsie z emocji nagle dostrzega w nauczycielu coś więcej niż perfekcyjny spokój. Zauważyła, że chciał się uśmiechnąć, gdy zaprzeczał jakoby to była randka, a ona nawet nie protestowała. Nazewnictwo jest całkowicie zbędne, bowiem istotnym jest co on czuje do Éléonore, a co ona do niego. Nie przyszła tu jednak, aby rozmawiać o siostrze. Musiała wyłożyć swoje problemy i się przy tym nie rozpłakać, a naprawdę nie umiała panować nad swoimi emocjami tak jak Elijah. Jeszcze nie przeszła do sedna sprawy, a jej dłonie już się trzęsły. Przeszła we wskazane miejsce lecz nie usiadła, a na ławkę postawiła torbę, z którą przyszła. Spostrzegła też jak mocno zaciskała palce na jej pasku, jakby już podświadomie próbowała stłumić chociażby to drżenie. Zaczerpnęła powietrza i przez kilka dłuższych sekund wpatrywała się w jeden punkt na tablicy. W tym samym czasie próbowała uspokoić metamorfomagię. Mrowiła w ten znajomy sposób, gdy chciała się wyzwolić do świata... nie mogła na to pozwolić, więc wyciskała z siebie siódme poty byleby koloryt jej włosów i skóry pozostał prawidłowy. Spędziła pięć godzin (!!!) przed lustrem zanim w pełni dopracowała ten wygląd. Nie spała pół nocy właśnie z tego powodu (a przynajmniej tak sobie to tłumaczyła). Nie potrafiła rozprostować palców, aby wypuścić pasek torby. - Można to tak ująć. Tak, jetem cała i nic mi nie jest. - kłamała, ale wypierała to z siebie i gdy to robiła, nie spoglądała w jego oczy. Wtłoczyła do płuc jeszcze trochę powietrza zanim się odezwała. - Chcę od nowego roku złożyć rezygnację z odznaki prefekta. - zaczęła od najprostszego. - Do końca czerwca będę jeszcze wypełniać dotychczasowe obowiązki, ale od września już nie chcę. - a warto przypomnieć, że była prefektem od piątej klasy, czyli miną zaraz cztery lata kiedy sprawdzała się w tej roli. Nie mówiła o swojej decyzji nikomu, nawet Elijahowi. Podjęła ją bardzo spontanicznie. Zmieniała w sobie i wokół siebie jak najwięcej, uciekając jak najdalej od prawdy i rzeczywistości, którą była przerażona, choć nie tak bardzo jak własnymi uczuciami. Zacisnęła zęby i podniosła wzrok na nauczyciela świadoma, że napotka na jego twarzy zaskoczenie.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Starał nie wpatrywać się w nią z ostentacyjną ciekawością i doszukiwaniem się czegokolwiek, co mogłoby go naprowadzić na tory tego co się wydarzyło. Był bardziej niż przekonany, że coś na na pewno, niemniej jednak nie był jasnowidzem ani legilimentą, aby rozpracować to bez problemu. Zresztą, zdawało się, że nie musiał. Jej zachowanie ewidentnie wskazywało na to, że chciała mu wszystko powiedzieć, a powstrzymywał ją stres związany zapewne z treścią wiadomości skierowanej do nauczyciela. Było aż tak źle? Dla niej na pewno. Przez chwilę skupił się na jej trzęsących się rękach, ale w ostateczności jego tęczówki i tak spoczywały na jej twarzy. Rzadko kiedy nie patrzył ludziom w oczy, było to swego rodzaju przyzwyczajenie, ale prawdopodobnie tez oznaka jako-takiej pewności siebie. W ostateczności i tak każdy intepretował to jak zechciał. - Fizycznie na pewno nie. – zaplótł ręce na piersi unosząc delikatnie brwi po tym wymownym stwierdzeniu. Przez jego głowę przebiegło milion myśli co mogło sprawić, że była tak rozdygotana. Rodzina? Chyba nie, nie przychodziłaby do niego z tym… chociaż… jeśli chodziło o Elijaha? Nie, nie sądził. Szczerze mówiąc nic mu nie przychodziło do głowy, a choć nie powinien aż tak się interesować zanim mu tego nie powie, to jednak nie potrafił. - Jak mniemam jesteś przekonana o tej decyzji. – zaczął, wzdychając lekko, ale nawet jeśli był zaskoczony to nie dał tego po sobie poznać. – Olbrzymia szkoda, niemniej to Twój wybór, a ja tę rezygnację przyjmę i zaakceptuję. – był świadomy tego, że mówił do niej na „Ty”, ale miał wrażenie że im bardziej formalny ton, tym dla niej gorzej. Poza tym w pewnym sensie nie było to niczym złym z pozycji relacji nauczyciel-uczeń. - Elaine. – rzucił na chwilę przed tym, jak podniosła swój wzrok aby na niego spojrzeć. Nie potrafił wyzbyć się wyrazu neutralności, ale jego twarz była nadzwyczaj spokojna i rozluźniona. Nie miał zamiaru sztucznie próbować jej podbudować poprzez głupkowaty – w jego mniemaniu – uśmiech. – Weź najpierw głęboki oddech, niezależnie od tego co chcesz powiedzieć. – jego ton był spokojny i dość rzeczowy. Nie miał pojęcia na ile uspokajający, ale miał nadzieję że choć trochę zważywszy jak bardzo się stresowała. Chciał, aby po prostu mu zaufała, już nie przez wzgląd na inne, bardziej prywatne kwestie, a na to, że był opiekunem ich domu, a podstawą tej relacji była właśnie wiara. W to, że jeśli będą potrzebować, to on im pomoże. I w tym wypadku również zamierzał na tyle, na ile potrafił.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Jego postawa nie potęgowała jej nerwów i dzięki temu potrafiła wyłożyć pierwszą sprawę. Nie spodziewała się, że zacznie się tak bardzo denerwować, gdy przyjdzie do poruszania trudnych tematów, a wszak nie podała mu powodu swojego zachowania. W innych okolicznościach być może pozwoliłaby, aby jego spokój i opanowanie objęły i ją, ale nie dzisiaj, gdy był to w sumie pierwszy dzień po tej wiadomości... Zadrżała, jej skórę pokryła gęsia skórka jednak nawet najgrubsze i najcieplejsze szaty teraz jej nie rozgrzeją. Trafnie ocenił, że problem bierze się z psychiki bądź emocji. Nie zaprzeczyła, ale też nie potwierdziła. Poczuła nieznaczną ulgę, gdy przyjął jej rezygnację i nie nalegał na wyjawienie powodów takiej decyzji bądź jej zmiany. Nie umiałaby wyjaśnić w prostych słowach bez wspominania co takiego przyczyniło się do jej zachowania. Drgnęła, gdy znienacka wypowiedział jej imię i tym samym zwabił jej spojrzenie. Wyczuwała w powietrzu powagę i napięcie, które sobą wywoływała. Z drugiej strony nie zdawała sobie sprawy jak bardzo po niej widać rozstrojenie emocjonalne. Koncentrowała się na panowaniu nad metamorfomagią, ale nie nad mimiką... tym samym w jej wciąż błękitnych oczach pojawiły się zalążki łez, gdy zasugerował kolejny haust powietrza. Bardzo szybko zamrugała, odchrząknęła i przesunęła wzrok na pasek od torby. Opuszki jej palców pobielały od poziomu siły jaki wkładała w ściskanie materiału. Wysłuchała porady i zaczerpnęła jeszcze powietrza dzięki czemu odgoniła widmo łez. - Chodzi... chodzi o to, że teraz będę tak wyglądać. Kwestia tego, że inni... że inni nauczyciele mogą się nie zgodzić... nie uwierzyć mi albo wyrzucić mnie z klas... - starała się mówić płynnie, szybko i zwięźle a wyszło powoli, z przerwami na dobranie słów i z drżeniem głosu. - Potrzebuję poprosić pana o zgodę na utrzymywanie tego wyglądu w trakcie trwania lekcji, a potem... na egzaminach końcowych. Nie mam go w dowodzie. - wydusiła z siebie drugą sprawę, która będzie z pewnością ogromnym problemem dla innych nauczycieli. Gdyby miała kwitek od opiekuna domu to wszystkie przeszkody powinny zostać obalone. Nie wyobrażała sobie sytuacji gdyby oczekiwano od niej powrotu do swojego normalnego wyglądu. Nie chciała o tym myśleć, bo bała się, że się tu rozpłacze, a mężczyźni tego nienawidzą i ostatnią rzeczą jaką pragnęła było rozklejanie się na oczach nauczyciela i jednocześnie kogoś bliskiego jej starszej siostry.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Nie miał zamiaru jej oceniać. Poza suchymi faktami podążającymi za niektórymi decyzjami nie potrzebował wiedzieć nic więcej, a już na pewno nie w momencie, w którym kompletnie nie chciała o tym mówić. Nawet jeśli pierwsza informacja aż tak bardzo go nie zaskoczyła, a jedynie odrobinę zasmuciła w związku z utratą naprawdę dobrego prefekta, tak ta druga wywołała w nim poczucie nie tyle zdziwienia co delikatnego niepokoju. Chciała się zmienić… na dłuższą metę? - To dość radykalna zmiana. – były plusy. Przynajmniej nie będzie jej mylił z siostrą albo miał wrażenia – przynajmniej w pierwszym momencie – że to ona. W jego obecnej sytuacji było to dość…pomocne. Oczywiście na pierwszym miejscu zastanowił go powód takiej, a nie innej decyzji. W jego mniemaniu Elaine należała raczej do tych rozważnych dziewcząt. Spokojnych i wstydliwych, ale jednak inteligetnych i mówiąc prozaicznie ogarniętych. Jeżeli zdecydowała się na taki krok, to musiało stać się coś naprawdę złego. - Ufam Ci Elaine i wierzę, że nie stało się nic... – zaczął, próbując ująć w słowa to, co w zasadzie miał na myśli, ale jakoś nie potrafił. – Chodzi mi o to, że nie wydarzyło się nic nielegalnego, co kazało Ci się posunąć do takiej zmiany. Bo skoro zaistniała, to na pewno stało się… coś. – patrzył na nią coraz uważniej, nie chcąc jej w żaden sposób ukłuć psychicznie potężną igłą ciężaru tej rozmowy. Nie chciał, żeby mu mówiła. Ona chyba również nie chciała się przed nim otwierać i to szanował. Westchnął, wciąż z zaplątanymi na piersi rękami, unosząc jedną z nich i drapiąc się po brodzie. Naprawdę musiał się nad tym zastanowić, a ta niezręczna cisza chyba jedynie potęgowała napięcie. Miał jedynie nadzieję, że nie dowie się za kilka dni że okradła Gringotta. - Dobrze. Przekażę kadrze, że w przypływie emocji nie opanowałaś metamorfomagii i na razie musi tak zostać. To chyba dobre wyjaśnienie, aby nie pojawiały się zbędne pytania, a jeśli będą to wezmę je na siebie. – spuścił na chwilę wzrok, jakby zawieszając się na chwilę w przypływie napływających do jego głowy kolejnych myśli i rozważań, czy da się to ująć zgrabniej. Nikt nie powinien tego podważyć, w końcu problemy z genetykami się zdarzały, a dziewczyna była stosunkowo młoda. Poza tym nauczyciele nie mieli powodu, aby nie zaufać jeśli chodziło o tak pilną i grzeczną uczennicę jak Elaine. Tak, to chyba było dobre rozwiązanie. Zerknął na nią i na jej potwierdzenie, że taka wersja zdarzeń jej odpowiada.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Zmiana wizerunku nie była wcale tak radykalna jak fakt, że została porzucona. Ziściły się jej najgorsze koszmary, a więc żeby nie wylądować w łóżku w głębokiej depresji na całe wakacje oznajmiła swojemu odbiciu, że nie da się temu. Stąd cały ten potok zmian. Prefektura, wygląd, praca… być może styl ubierania się. Wierzyła, że zmiana tych wszystkich detali ochroni ją przed załamaniem. Utrzymywała hardo wzrok na Alexandrze, gdy ten oznajmiał jak bardzo to radykalne, niecodzienne i z pewnością nietypowe. W jej oczach tkwiła hardość. Podjęła decyzję i niezależnie od zgody opiekuna domu nie powróci do swojego normalnego wyglądu. Nie jest w stanie spojrzeć w lustro, a przyczyną tego są zawiłe ścieżki jej myślenia i reagowania na tak silny ból. Spotkanie z jormungandem nie bolało tak jak świadomość porzucenia. Nie wpadła na pomysł, że Alex odbierze to jako ochronę przed czymś nielegalnym. Zdziwiła się, na ten krótki moment wyrwała ze zdenerwowania uświadamiając sobie jaką potężną moc ma metamorfomagia. Nie doceniała jej… - Nie, nie, skądże znowu, profesorze. To ma służyć dla samej zmiany, nowości, szlifowania panowania nad tą całą metą... - nie była to pełna prawda i miał prawo wyczytać to z jej spojrzenia czy chociażby sposobu ułożenia ust, które od razu zadrżały, gdy pokrętnie wyjaśniła po co to wszystko. Zrobiło się jej niemożliwie miło, gdy przystanął na jej prośbę i mało tego, zadeklarował wzięcie na siebie potencjalnych niewygodnych pytań. Popatrzyła na niego nieco inaczej… nie jak na nauczyciela, którego nie da się wyprowadzić z równowagi, nie jak potencjalnego wilkołaka, którego lubi Éléonore… ale jak na człowieka, który wyraźnie okazuje… ciepło…? Nie była pewna czy dobrze widzi, nie patrzył na nią. - Ja… dziękuję… naprawdę. Myślę, że to będzie dobre wyjaśnienie, bo już raz metamorfomagia zepsuła się i nie działała w zeszłym roku przez cały miesiąc. - czuła się jak przestępca, który zachęca nauczyciela do kłamstw i mydlenia oczu innym pedagogom. Nie musiał się zgadzać, nie miał żadnego powodu aby pomagać jej w całym tym przedsięwzięciu. Musiał to robić z przyczyn prywatnych a nie nauczycielskich. - Dlaczego pan mi w tym pomaga? To nie tak, że nie chcę, ale myślałam, że spędzę tu godzinę zanim pana przekonam. - zapytała wprost uznawszy, że i tak nie ma nic do stracenia. W tej auli stworzyła się atmosfera… prywatności. Zupełnie jakby przez moment nie byli nauczycielem i studentką, a dwojgiem zwykłych ludzi, którzy próbują się polubić ze względu na Éléonore. - Zrzucam na pana dwie duże zmiany, a pan na to przystał, jakby spodziewał się, że z takim czymś przyjdę. - dla porównania gdy jej rodzice dowiedzą się co zrobiła nie będą tego pochwalać. Być może czeka ją awantura ze strony mamy… zadrżała na samą myśl i nagle chciała opóźnić powrót do domu tak długo aż nie przyjdzie do niej Elijah i jej nie przesłoni przed matczyną złością. Miała świadomość, że im dłużej prawi na temat tych zmian tym większe ryzyko, że się rozpłacze jednak ta niepewność i zaskoczenie wwiercało jej dziurę w brzuchu. Potrzebowała dowiedzieć się jakimi motywami kieruje się Alex. Siłą rzeczy zaczynała go powoli lubić… bowiem nie zostawił jej w potrzebie, a tego się po nim nie spodziewała.