Niedaleko spokojnie sobie płynącej rzeczki, która przepływała przez Londyn można było zauważyć wiele rzeczy. Możesz zobaczyć statek przepełniający się turystami, którzy robili zdjęcia wszystkiemu co się ruszało, jednak mogłeś też zobaczyć tam niewinnie pływającą sobie kaczkę, która poszukiwała nerwowo pożywienia niedaleko brzegu. Wszystko to zależało od czasu, miejsca, a nawet i twojego humoru. Od godziny dziesiątej do siedemnastej mogłeś udać się do nie zatłoczonej i jakże uroczej herbaciarni tuż obok rzeki zwanej Tamizą. Tylko stali bywalcy o niej wiedzieli dlatego zazwyczaj nie panował tam ruch. Można było sobie wygodnie usiąść na jednym z foteli i sączyć gorącą herbatę przyglądając się spokojnie sobie płynącej rzeki.
W najśmielszych snach nie spodziewałaby się, że chłopak napisze do niej. Nie specjalnie jednak miała ochotę na jakiekolwiek wyjścia. Mimo to zdecydowała się z nim spotkać. Miała słabość do tego chłopaka. Nawet wiek jej nie przerażał. A tutaj trzeba wspomnieć, że różnica była dość duża. Nie miała zamiaru stroić się przesadnie, tak więc jej ubiór nie odbiegał od stroju typowej studentki. Ostatnio zauważyła, że nawet nie musiała się malować. I tak, nawet z makijażem, brali ją za siedem lat młodszą kobietę. Jej zdecydowanie było to na rękę. Mogła o wiele więcej w pracy czy przy współpracy z innymi smokologami. Wyszła z domu kierując się nad Tamizę. Po drodze cieszyła się jak dziecko pogodą. Miała szczerą nadzieję, że żaden deszcz nie zepsuje jej tego pięknego dnia. Dotarła do herbaciarni w niecałe dwadzieścia minut. Panicza Bristena nie było nigdzie widać, tak więc usiadła przy pierwszym wolnym stoliku na dworze i poprosiła o herbatę malinową. Miała nadzieję, że nie będzie musiała długo na niego czekać. Strasznie tego nie lubiła.
Od pamiętnego spotkania w Mungu, Dorian nie mógł wyrzucić dziewczyny z głowy. Spotykali się później parę razy, ale kiedy wrócił do Hogwartu kontakt ograniczył się tylko do listów. Nauczyciele dawali mu niezły wycisk, nie miał czasu na nic więcej niż naukę, a kiedy znalazło się trochę wolnego to już Norbert wpadał z jakimiś szalonymi planami. Ostatni list Tosi był jakoś taki przepełniony smutkiem, dlatego odmówił swojemu kumplowi wyjście na piwo w sobotę, i przeznaczył ją dla kobiety. Wysłał list, co by nie wpadać do Londynu i pocałować klamkę. Potwierdzająca odpowiedź bardzo go ucieszyła, chociaż dopisek już niezbyt. Błękitne róże? Gdzie on ma to kupić? Między innymi był to powód jego lekkiego spóźnienia, latał po całym Lodynie od kwiaciarni do kwiaciarni szukając kwiatów. Nie mógł się teleportować po mugolskiej części, więc chwilę mu to zajęło. Ubrany luźno, ale schludnie pojawił się przed kawiarnią trzymając średniej wielkości bukiet. Różdżkę schował do wewnętrznej kieszeni kurtki, byli w mugolskiej herbaciarni i musieli uważać co robią i o czym mówią. Uśmiechnął się do Tosi, szczęśliwy mogąc ją zobaczyć. -Wybacz spóźnienie, na mieście są korki. Dodał z przepraszającą miną, wymyślając na szybko jakąś mugolską wymówkę. Ostatecznie BYŁ mugolem, nie była mu obca ich technologia. Zaszurał lekko butem, czekając na reakcję Tosi.
Po woli piła swoją herbatę czekając na chłopaka. Nie lubiła osób spóźniających się, jednak jemu była w stanie wybaczyć wszystko tak, jak swojemu bratu. Nie miała pojęcia czym było to spowodowane. Przecież nie była taką osobą. Zimna ignorantką owszem, ale nie ciepłą kluską ! Czyżby się zmieniła od pobytu w Mungu? Bardzo możliwe. Pytaniem było, czy na lepsze... Skierowała swój wzrok na Tamizę. Uwielbiała wpatrywać się w nią, szczególnie o tej porze roku. Woda wydawała się iskrzyć od padających na nią promieni słonecznych. Jakby miliony, małych diamencików postanowiły skierować swoje obliczę w stronę światła. Wyglądało to naprawdę pięknie. Pewnie dalej zatracałaby się w tym widoku, gdyby nie głos wyrywający ją z zadumy. Spojrzała na chłopaka stojącego przed nią unoszą głowę do góry i odstawiając herbatę na stolik. Uniosła wyżej głowę nie zdradzając żadnych emocji po czym założyła ręce na piersi. Chciała choć przez chwilę dać mu do zrozumienia kto tutaj rządzi. Wiedziała jednak, że jest na przegranej pozycji. - Już miałam iść stąd. - oznajmiła bezemocjonalnie. Można wręcz rzec, że obojętnie. Nie było tak jednak. Zapewne siedziałaby tutaj jeszcze z dobre trzy godziny zanim zdecydowałaby się opuścić to miejsce. - Cieszę się jednak, że udało Ci się tutaj dotrzeć. - po tych słowach na jej twarzy wykwitł przyjazny uśmiech. Dorian zdążył poznać już pannę Petru i wiedział doskonale jak nieprzewidywalne potrafiły być jej reakcje. - Ładne kwiaty. - spojrzała na bukiet trzymany przez chłopaka. Błękitne róże. Nie sądziła, że będzie w stanie je dostać. Były to rzadkie kwiaty lecz piękne. Lubiła je też z innego względu. Wyrażały wierność. Nie każdy o tym wiedział i w sumie nikt nie musiał się dowiadywać. - To dla mnie? - jej bezpośredniość potrafiła wprowadzić nie jedną osobę w zakłopotanie. Oby Dorian zdążył się do tego przyzwyczaić.
Kiedy zobaczył jak zakłada ręce na piersi nie mógł się powstrzymać od uśmiechu. Oho, będzie zgrywać twardą. Wyglądała tak uroczo, kiedy próbowała się na niego złościć. Czasami denerwował Tosię tylko dla tego widoku. Nie było to zbyt uprzejme z jego strony, jednak dziewczyna potrafiła się mu "odwdzięczyć". -Również się cieszę. Szkoda, że nie wynaleźli jeszcze teleportacji, byłoby łatwiej... Wyszczerzył zęby jeszcze szerzej, ciekawy czy kobieta zrozumie o co mu chodzi. Przekrzywił głowę i parę razy spojrzał to na kwiatki to na Tosię. Nie mógł się nadziwić inteligencją jego towarzyszki. -Nie, są moje. Jakaś miła pani podarowała mi je na chodniku. Powiedział poważnym tonem głosu, wykorzystując swój dar pokerface'a. Nie wytrzymał długo, banan powrócił wraz z krótkim śmiechem. -Rzadkie kwiaty są przeznaczone dla wyjątkowych kobiet. Ja jestem facetem, innych przedstawicielek płci pięknej, które mogłby dorównać Tobie tutaj nie widzę. Oczywiście, że są dla Ciebie. Dorian również był bezpośredni i szczery do bólu. Pod tym względem z panną Petru dobrali się doskonale. Ciekawe, kiedy będą mieli swojej prawdomównowści dość.
Czy zrozumiała o co mu chodziło? Jak najbardziej. I pomimo zimnej postawy z początku nie potrafiła przestać się zachwycać w głębi ducha młodszym chłopakiem. Jego uśmiech był dla niej czymś, od czego nie potrafiła oderwać swoich oczu. Musiała przed samą sobą przyznać się iż uśmiech ten bardzo się jej podobał. - Z pewnością jeszcze długo jej nie wynajdą. - odparła udając znudzenie. Mugole jak najbardziej jej nie przeszkadzali. Wręcz były momenty kiedy to czuła fascynację do urządzeń które wynaleźli. Na przykład takie przenośne urządzenie które dawało im możliwość komunikacji w każdym jednym miejscu. Bądź co bądź usiała przyznać, iż było to bardziej funkcjonalne niż sowa. Choć z drugiej strony nigdy nie zamieniłaby na to coś swojego Alexandra. Spoglądała na Doriana ukrywając rozbawienie, które z sekundy na sekundę stawało się coraz większe. Jego rozbiegany wzrok z kwiatów na nią był naprawdę uroczy. Odpowiedź natomiast już mniej. Skrzywiła się lekko słysząc to, choć zdawała sobie sprawę, że żartuje tylko. - Miła pani... - prychnęła odwracając wzrok. Po chwili jednak nie wytrzymała i znów spojrzała na niego. Czasami bała się tego w jaki sposób on na nią działa. Nie musiała jednak długo czekać na poprawną jak i zadawalającą jej osobę. Pewnie gdyby nie była przyzwyczajona do komplementów jakimi obdarzali ją mężczyźni już dawno by się zarumieniła na te słowa. Wyjątkowa kobieta... Naprawdę ją to ucieszyło. Wiele razy to słyszała, nawet od swojego byłego narzeczonego, jednak nigdy jeszcze jej to tak nie ucieszyło. Wzięła od niego kwiaty wdychając ich słodki zapach. - Bardzo Ci za nie dziękuję, choć nie sądziłam, że będziesz w stanie je zdobyć. - najwidoczniej nie doceniała go. A może właśnie doceniała i specjalnie napisała o tych kwiatach? Kto tam wie. Panna Petru była pełna tajemnic. Czasami było to naprawdę męczące. Wskazała mu miejsce naprzeciwko siebie aby w końcu usiadł z nią przy stoliku. - Więc, Paniczu Bristen, od czego mamy zacząć tresurę? - jej spojrzenie wwiercało się w niego nie dając możliwości ucieczki. Dodatkowo delikatne iskierki zaciekawienia przebijały przez wszystkie inne emocje. Oparła dłonie na stoliku, obejmując przy okazji herbatę która nie do końca jeszcze wypiła.
Gdyby Dorian wiedział o czym myśli jego towarzyszka zaśmiałby się ponownie. Sam używał telefonu, miał nawet swój własny komórkowy, którego nie używał na codzień z wiadomych powodów. W Hogwarcie mugolska technologia wysiadała, albo nie działała jak należy. Zresztą, do kogo miał dzwonić? Jego znajomi nie używali takich rzeczy, pozostawała komunikacja z rodzicami. Od chwili zdania egzaminu na teleportacje nawet to odpadało, co to za problem teleportować się do domu? -Masz rację, wielka szkoda. Widzę, że nie doceniasz moich możliwości, panno Petru. Puścił jej oko, siadając naprzeciwko. Zauważył, że wpatruje się w niego jak sroka w kość. Coś ewidentnie kombinowała. Chciała się zemścić za jego spóźnienie? Podtrzymał chwilę jej wzrok, następnie oglądnął się to w lewo, to w prawo, nachylił się i zaczął szeptać. -Jest pewna sprawa. Nie do końca wiem, czy mogę Ci zaufać... Nachylił się jeszcze bliżej i...pocałował ją. Delikatnie, o cmoknął w usta i momentalnie się wycofał do tyłu. Sam był zdziwiony co właśnie zrobił. Bristen wariacie... -Przepraszam. Wracając do tematu, Ty jesteś treserką. Zdam się na Twoją decyzję. Kontynuował rozmowę jak nigdy nic. Nie tylko Tosia przerażała ludzi swoimi reakcjami.
Prawdę powiedziawszy nie doceniała nikogo. Takie zachowanie jak i wychowanie wyniosła z rodzinnego domu. W końcu na każdym kroku miała powtarzane jaka to ona wyjątkowa nie jest, i jak wiele może w życiu osiągnąć. Właśnie przez to zaczęła traktować ludzi gorzej. Nie sądziła aby ktoś mógł być lepszy od niej. A nawet, jeśli ktoś taki się zdarzył wtedy zdrowy rozsądek przyćmiewała zazdrość. I tu dochodzimy do kolejnego pytania. Czy Tosia była zazdrosna o Doriana? Niestety... tak. - Jeszcze ich wszystkich nie poznałam, a to czy doceniam... Pozostanie moją tajemnicą. - uśmiechnęła się słodko, jednak można było wyczuć w tym uśmiechu pewną obietnicę. Może gdyby Dorian bardziej się postarał to Antoinette byłaby skłonna wyjawić mu wszystkie swoje tajemnice. Pytanie tylko czy sam chłopak by tego chciał. Jego ton głosu zaintrygował ją przez co pochyliła się cały czas będąc czujną, a może i nie... Przybliżała się coraz bardziej do niego, aż poczuła lekkie muśnięcie na ustach. zaśmiała się pod nosem. Było to tak bardzo niewinne aż miała ochotę to takim pozostawić, jednak nie byłaby sobą gdyby tak zrobiła. Podniosłą się z miejsca słuchając jego słów i stanęła obok niego pochylając się, a by móc spojrzeć w jego oczy. Nie patrzyła w nie jednak długo. Chwilę później złączyła ich usta w namiętnym pocałunku. Nie trwało to długo i już po chwili siedziała z powrotem na swoim krzesełku oblizują perwersyjnie usta. - Jak już chcesz mnie pocałować, to pocałuj. - uśmiechnęła się lekko i dopiła swoją herbatę do końca odstawiając pusty kubek na stolik. - Trudno tak tresować przy wszystkich. Odpowiedniejsze byłoby moje mieszkanie. - ostatnie słowa wypowiedziała patrząc mu intensywnie w oczy po czy oparła się o oparcie krzesła i przymknęła na chwile oczy. - Jednak to będzie musiało poczekać. Nie wiem czy taka "tresura" by Ci odpowiadała. - otworzyła oczy uśmiechając się słodko. Jej reakcje potrafiły naprawdę zadziwić, a zmiany nastroju wkurzyć niejedną osobę.
Uniósł brwi z rozbawieniem na słowa Tosi. Skoro tak mówiła, to odpowiedź wydawała się oczywista. Stawiała mu wyzwania wiedząc, że niezależnie jak będą trudne to je wykona. Poczuł, jak prymitywny mężczyzna w jego wnętrzu wykonuje taniec zwycięstwa. Miał nadzieję, że dziewczyna nie wpadnie na szalony pomysł, i nie każe mu na przykład przynieść gwiazdkę z nieba. Pewne granice pozostaną granicami. -Może i docenianie pozostanie tajemnicą, ale to, czy wierzysz w moje możliwości już nie. Wnioskując z Twoich słów uważasz mnie za osobę z dużymi zdolnościami. Żeby nie wyjść na osobę przesadnie skromną nie zaprzeczę. Następny obrót spraw zaskoczył Doriana porządnie. Spodziewał się albo pozostawienia sprawy, albo krótkiego komentarzu. Gdzieś na obrzeżach umysłu krążyła możliwości kontrpocałunku, ale na pewno nie takiego! Kiedy dziewczyna przerwała, nabrał głęboko powietrza. Serce waliło mu jak dzwon, a po całym ciele leniwie rozchodziło się uczucie odprężenia i pożądania. Nie był wstanie odpowiedzieć na docinkę Tosi, skomentował ją jedynie głupkowatym uśmiechem. Kolejna wypowiedź wywołała zboczone myśli. Zarumienił się lekko i zaśmiał. Ta kobieta go szybko zdeprawuje. -Nie wiem czy dam radę czekać. Będziesz się musiała teraz postarać, by zając moją głową czymś innym. Prymitywny mężczyzna chce dojść do głosu. Ostatnie zdanie wymsknęło się zanim zdązył ugryść swój język. Pięknie Dorian, po prostu pięknie. Wiesz co powiedzieć kobiecie.
Mina chłopaka była przesłodka. Jego zdezorientowanie i zaskoczenie cudownie wyglądały na jego buzi. Musiała przyznać iż było to idealne posunięcie. Miała w planach zaskakiwać go częściej w ten sposób. Nawet sposób w jaki skomentował jej słowa był uroczy i taki... niewinny? Chyba tak mogła o tym powiedzieć. Nie przypuszczałaby jednak, że jej następne słowa wywołają u niego taką reakcję. Czyżby Dorian był jeszcze "aż tak niewinny" ? Jej wyobraźnia weszła na zupełnie inne tory. Nigdy nie miała jeszcze odczynienia z tak niewinną osobą jak Dorian. Mogłoby być to naprawdę ciekawe doświadczenie. Zanim odpowiedziała na jego słowa przejechała językiem po górnej wardze po czym zagryzła dolną. Zrobiła to tak naturalnie, że chłopak mógł nawet się nie zorientować iż była to jedynie prowokacja z jej strony. - Z chęcią poznałabym tego prymitywnego mężczyznę. - odparła wpatrując się intensywnie w jego oczy. W następnej chwili już spoglądała na Tamizę. - Zająć twoją głowę czymś innym powiadasz... - zamyśliła się na chwilę szukając odpowiedniego tematu. Z Dorianem mogła rozmawiać o wszystkim, jednak w tym momencie miała pustkę. Czyżby sama aż tak bardzo rozmarzyła się nad perspektywą znalezienia się u niej w domu, a konkretnie u niej w sypialni z tym mężczyzną? Możliwe. - Nadal masz praktyki w Mungu? - było to pierwsze co przyszło jej do głowy po dłuższym zastanowieniu. - Pewnie kolejne panny lądują w twoich sidłach. - uśmiechnęła się pod nosem spoglądając na niego. Miała nadzieję, że go nie... Wróć, miała nadzieję, że go zawstydzi tym.
Może i był to naturalny ruch, ale Dorian go zauważył. Wstydz się przyznać, ale dość często przesiadując w kawiarni podglądał pary. Nie było to oczywiście jego główne zajęcie. Najczęściej czytał książki pijąc do tego swoje ulubione latte. Robił sobie krótkie przerwy, kiedy widział jakąś ładną dziewczynę. Podłapywał niektóre gesty z myślą o własnych "podbojach". Ostatecznie czy to źle, że się uczy? Wracając do teraźniejszości, z tego co Bristen pamiętał Tosia oznajmiła właśnie duże zainteresowanie jego osobą. Powoli docierało do jego łepetyny, że dziewczyna go lubi bardziej niż przyjaźń pozwala. Niedoświadczony w pewnych kwestiach miał dość spory mętlik w głowie. Co jeśli dziewczyna się tylko nim bawi? Byłoby to dość poważne przeżycie dla Doriana, które odbiłoby się na jego zachowaniu już na zawsze. -Wiesz co, może innym razem. Nie uśmiecha mi się wchodzić na stół i bić w swoje piersi, a potem gonić z włócznią za zwierzyną. Spróbował swój długi język obrócić w żart. Wiedział, że dziewczyna i tak to przejrzy. Był zdumiony jej zachowaniem. Totalnie nie czuła skrępowania tym co robi i mówi. Szkoda, że on nie mógł tak samo. -Nie, od chwili jak wróciłem do Hogwartu to rzadko opuszczam jego mury. To nauka, to mnie przyjaciel męczy i ciągnie wszedzie...bardzo śmieszne. Jesteś jedyną kobietą, która mnie zainteresowała na tyle, by powiedzieć jej więcej niż podstawowe formułki. Pannie Petru się udało, Dorian znowu zrobił się lekko czerwony i musiał spuścić swój wzrok. Znalazł się niewinny gagatek jeden.
No niestety, wyobraziła to sobie i parsknęła śmiechem. Nie potrafiła się powstrzymać, samo tak jakoś wyszło. Oczywistym było, że on doskonale wiedział co miała na myśli. Czyżby znów próbował obrócić to w żart? Oj paniczu Bristen, Takie zagrywki nie działy na Tosię i w mgnieniu oka potrafiła rozgryźć to. Pokręciła głową z rozbawieniem, po czym wbiła w niego swoje brązowe oczy. - Mój kochany, chcesz biegać za mną z włócznią w dłoni? - udała przerażenie jak i zdziwienie łapiąc się za serce - Nie podejrzewałam, że do tego może dojść. - zagryzła swoją dolną wargę nie spuszczając z niego spojrzenia. Uwielbiała wprowadzać mężczyzn w zakłopotanie. Dorian wyglądał przy tym wyjątkowo uroczo więc jego kochała wręcz dręczyć. Można to podciągnąć pod zapędy sadystyczne, jednak jej to nie interesowało. I w tym momencie nastąpił przewrót. Pierwszy raz w życiu poczuła... motylki w brzuchu? Tak! Dokładnie tak! Dobrze, że chłopak spuścił wzrok, inaczej byłby świadkiem jak Tosia udaje rybę. Szybko jednak się otrząsnęła i z delikatnym uśmiechem, zupełnie nie pasującym do niej spojrzała łagodnie na Doriana. Czuła, że nie za szybko uwolni się od niego. Ale czy chciała się uwalniać? To było dobre pytanie. - Jedyną powiadasz... Na pewno jesteś hetero? - musiała, po prostu musiała. Nie mogła się wręcz powstrzymać przed wypowiedzeniem tych słów. Nie byłaby sobą, gdyby tego nie zrobiła. Rozejrzała się dookoła obserwując pary obecne przy stolikach. Czy oni wyglądali podobnie... Jej oczy skupiły się na kwiatach od chłopaka. Delikatny uśmiech rozświetlił jej twarz. Jeszcze nikomu nie udało się ich zdobyć. Tylko jemu... - Co we mnie widzisz? Czym tak bardzo Cię zainteresowałam? - poderwała głowę czekając na odpowiedź. Chciała to wiedzieć. Chciała wiedzieć, że było to coś więcej niż uroda. A co jeśli okaże się, że to tylko ze względu na to jak wygląda? Nie wiedziała. Może dlatego poczuła skurcz w żołądku na samą myśl o ty. Po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że boi się odpowiedzi na to pytanie.
Panna Petru ma motyle w brzuchu, a panicz Bristen na moment zapomniał jak się oddycha. Powód był mniejszej wagi niż w przypadku dziewczyny. Co tak tknęło młodego gryfona? Słowo "kochanie" wypowiedziane z ust innej kobiety niż jego matki. Zwykłe słowo, mniej znaczące niż czyn którym był pocałunek, a jednak...dla Doriana był wazniejszy. Po raz kolejny okazywana jest odrębność od reszty mężczyzn. Chłop jedyny w swoim rodzaju. -Jak nie będziesz mi gotować upolowanego przeze mnie mięsa, to tak. W innym wypadku nie musisz się bać mnie i mojej...dzidy. Dwu znaczne zdania jedno za drugim. Odzyskawszy kontrolę nad swoim układem oddechowym pozwolił sobie na chrząknięcie. Bristen zauważył ponowiony gest u Tosi. Ktoś tu ewidentnie chce go mieć w swoim łóżku tu i teraz. Uśmiechnął się na myśl o tym. Planował nie robić tego typu rzeczy przed ślubem, ale z taką kobietą to raczej aż tyle nie wytrzyma. -Owszem. Że co!? Uniósł brwi i przekrzywił głowę. Nie, chyba źle zrozumiał pytanie. Czy ona go właśnie posądziła o bycie gejem? Dorian zaczerpnął głęboko powietrze i...zaczął się śmiać. Szczery, wyrażający rozbawienie, inny niż używany przez niego na codzień. Najczęśniej był to sztuczny śmiech wymuszony przez sytuację(nie wypada nie zaśmiać się z żartu Norberta). Tym razem wszystko płyneło prosto z serca. Brawo panno Petru, udało Ci się dokonać rzeczy jak dotąd niewykonalnej. -Przedni żart, naprawdę. Co się tyczy Twojego pytania...nie wiem. Przy naszym pierwszym spotkaniu poczułem impuls, jakby siła wyższa kazała mi Ciebie poznać. Poddałem się temu i nie żałuje swojej decyzji. Jesteś inna niż reszta kobiet, przy Tobie czuje się sobą. Nie musze udawać, zastanawiać się czy moje słowa nie będą obraźliwe. Wierzysz w teorię o dwóch duszach, które tworzą całość? Bo ja po spotkaniu Ciebie wierze. Z lekkim wachaniem sięgnął w kierunku dłoni Tosiu i ją złapał. Oparł się na drugiej i obdarzył dziewczynę promiennym uśmiechem.
Skoro panicz Bristen w taki sposób reaguje na to słowo, to coś czuję, że Tosia będzie używała go znacznie częściej. Dla niej słowo to nie było czymś wyjątkowym. Słyszała je bardzo często, a w Adreal wręcz każdy chłopak zwracał się do niej w ten sposób. Może myśleli, że łatwo będzie ją zamanipulować aby stali się częścią znakomitego rodu jakim był ród Petru. Cieszyła się jednak, że brat nauczył ją nie czuć nic przy tym, czy innym słowie. - Uwielbiam podejmować ryzyko. A przy Tobie... - spojrzała na niego zagryzając wargę i przekładając nogi. Oj jak ona uwielbiała prowokować. Może i mówił dwuznacznie, jednak to ona była, z nich dwojga, mistrzynią zawstydzania. Coś w nim budziło w niej niebezpieczną kobietę i to nie w dosłowny sposób. Bardziej tutaj chodziło o sferę erotyczną. A może Dorian ją jeszcze zaskoczy czymś. Choć szczerze, wątpiła w to. Był zbyt niewinny w jej oczach. Czasami miała ochotę się nim zaopiekować. - Przy tobie mam ochotę podejmować je znacznie częściej. - dokończyła swoje zdanie spoglądając w jego oczy. Jak dobrze, że trafiła wtedy do Munga. Gdyby ten smok jej nie zaatakował to nigdy nie poznałaby Doriana. Jego reakcja na jej słowa rozbawiła ją. Dokładnie tak Paniczu Bristen, Tosia posądzała cię o bycie gejem. Nie spodziewała się jednak takiej reakcji z jego strony. Najwidoczniej nie tylko ona potrafiła zaskoczyć. Sądziła, że się obrazi, ale nie zacznie śmiać. Zaskoczona uchyliła lekko usta wpatrując się w niego. Chyba częściej zacznie stosować tą sztuczkę, tylko po to aby posłuchać jego śmiechu. - Inna powiadasz... Może dla tego, że jestem starsza od twoich koleżanek ze szkoły? - uniosła brew zamawiając przy okazji jeszcze jedną herbatę. Tym razem miały być to wiśnie w rumie. Ciekawa była takiego połączenia. Jednak mugole też potrafili zaskakiwać. Nad jego pytaniem musiała chwilę pomyśleć. Czy wierzyła w taką teorię? Kiedyś na pewno. Kiedyś, kiedy to miała Oliviera za narzeczonego. Teraz nie była tego pewna. Wypuściła powietrze przez usta stukając paznokciami o bat stołu. - Wierzyłam w to, jednak teraz już nie jestem pewna. Może nauczysz mnie uwierzyć w to na nowo... - spojrzała na niego nie spuszczając wzroku nawet na chwilę. Nawet gdy kelnerka przyniosła jej herbatę ta tylko powiedziała "Dziękuję" nawet na nią nie patrząc. Bo po co? Miała znacznie lepsze widoki niż jakaś tam kelnerka.
Znowu to robiła. Teraz to już nie wiedział, czy jest to gest zainteresowania czy jej tik nerwowy. Gryzie tą wargę i gryzie, jakby chciała ją zjeść. Uniósł brwi czekając na kontynuację zdania, ciekawy co też panna smokolog ma mu do powiedzenia. To, że uwielbia podejmować ryzyko było Dorianowi wiadome od dawna, byle kto nie zabierałby się za opiekowanie przerośnietymi, latającymi i zionącymi ogniem jaszczurkami. Druga część zdania wywołała uśmiech na twarzy gryfona. Uznał to za komplement, poszaleć z taką kobietą to samo przyjemność. O ile nie sprowadzi się to do uciekania przez smokiem, to Dorian był chętny. -Być może masz rację. Kobiety w moim wieku zachowują się...dziecinnie. Tyczy się to też moich kolegów. Nie wiem, może to jest dziś normalne i to ja jestem nad wiek poważny. Podrapał się i zrobił zamyśloną minę. W jego słowach mogo być dużo prawdy, zawsze czuł się bardziej dojrzały od rówieśników. Dobra, nie jest to temat na dzisiejsze spotkanie. -Moment, moment, to ja przyszedłem na tresurę. Wywiąż się ze swojej części umowy, a coś pomyślimy. Mrugnął do niej, również zbyt wpatrzony w towarzyszkę by dostrzec kelnerkę. Czasami miał ochotę zrobić Tosi zdjęcie, oprawić w ramkę i zawiesić nad łóżkiem. Przy niej ginął cały jego smutek i pojawiały się tylko dobre wspomnienia. O, ciekawy motyw do rzucania patronusa. Będzie musiał to przetestować. -Miło się siedzi, ale musze już wracać. Następnym razem znajdę lepsze miejsce do...tresury. Wstał i pocałował dziewczynę na pożegnanie. Zapłacił za ich zamówienia, wszedł do jakiejś bocznej uliczki i upewniwszy się, że jest sam teleportował się do szkoły.
Siedział skulony w fotelu znajdującym się w rogu przy oknie, popijając swoją ulubioną herbatę ze słuchawkami na uszach i notesem oraz długopisem w dłoni. Nieubłaganie zbliżała się rocznica JEJ śmierci, przez co w Levia wstąpił jeszcze większy maruda i introwertyk niż zazwyczaj. Ukrywał to najlepiej jak umiał, ale bez Harley ciężko sobie radził. Można by rzec, że beznadziejnie. No cóż, blondynka była takim promyczkiem, drzwiami do innych ludzi. A gdy to światełko zgasło, także i on się zamknął na innych, zatrzasnął drzwi do swojego serca i duszy. Jedyną rozrywką było u niego męczenie tej biednej Rogersówny i pisanie swoich tekstów, co w tej chwili robił. Nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa podniósł filiżankę do ust, upijając kilka łyków napoju, przy okazji wpatrując się uważnie w Tamizę. Naprawdę zazdrościł tej rzece. Płynęła tak sobie od kilkudziesięciu lat, mając na wszystko wywalone. Sam by tak chciał. Po prostu żyć dalej nie przejmując się wydarzeniami z przeszłości, ale wiedział, że tak się nie da. A szkoda.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Dziewczyna weszła do herbaciarni, czy to z ciekawości, czy z chęci spróbowania czegoś nowego. Chyba obydwie składowe się na to nałożyły, w końcu Wielka Brytania słynęła z wybornych i nietuzinkowych herbat, aromatów i smaków. Zamówiła zieloną, liściastą z trawą cytrynową i kwiatami bzu. Nigdy takiej nie piła. Miejsce było stosunkowo opustoszałe, zero znajomych ludzi, głównie w starszym wieku. Jakiś mężczyzna z aktówką, który nerwowo spoglądał na zegarek. Najpewniej jakiś urzędnik, który wpadł w porze lunchu na dobrą, relaksującą filiżankę herbaty. W tym całym, spokojnym pejzażu starszych ludzi wyłamywał się on. A zarazem uzupełniał to miejsce. Był równie posępny, spokojny co reszta gości tego lokalu. Miał ciemne blond włosy, które kręciły się i falowały. Zatopiony w swoich myślach i skrobaniu czegoś na papierze z notatnika. Dziewczyna odebrała swoje zamówienie. Było dużo wolnych stolików, lecz zawahała się. Wyglądał na smutnego, posępnego. Zdecydowała się podejść, najwyżej ją poprosi o zajęcie innego stolika. -Hej-rzuciła krótko, nie narzucając się swoją obecnością. Odsunęła cicho krzesło, postawiła na stoliczku filiżankę herbaty, okrytą porcelanową przykrywką. -Mogę tu usiąść? Nie wyglądasz najlepiej-nie chciała wyjść na wścibską osobę, miała nadzieję, że zagaiła w sposób uprzejmy. Zmierzyła go wzrokiem i dostrzegła cudowne, zielonkawe oczy, które sprawiły, że przeszył ją dreszcz. Były smutne, bez wyrazu, jednak niebotycznie pociągające i tajemnicze.
Nie zwrócił uwagi, kiedy wchodziła. Tak naprawdę nie zwracał uwagi na nikogo, bo jego myśli zawsze krążyły przy jednej osobie. Ewentualnie jego mózg raz za razem przypominał ten jeden straszny moment, gdy dowiedział się, że nikt nie raczył pomóc Darcy, przez co zginęła. Oczywiście, potem miał straszne pretensje do Amerykanów w Hogwarcie. Bo gdyby tylko jej pomogli, ona by żyła. Dlatego właśnie uciekał w muzykę, aby zagłuszyć to obezwładniające poczucie pustki. Potem jednak to wszystko spadało na niego z podwójną siłą. Takie trochę błędne koło. Dlatego właśnie wymyślił sobie pewną formę terapii - pisał do niej listy, mówił tak, jakby każdy napotkany człowiek był jej sprawką. Pomagało mu to, acz minie jeszcze mnóstwo czasu, zanim definitywnie otrząśnie się z żałoby. W momencie w którym dziewczyna się z nim przywitała ściągnął słuchawki i demonstracyjnie zatrzasnął zeszyt. - No Harley, nawet w wakacje nie dasz mi spokoju... - Wymamrotał pod nosem. Może jej duch to usłyszał? Siadaj. - Zwrócił się do nowoprzybyłej, szybko taksując ją wzrokiem. Ciemne włosy, również ciemne oczy, na oko szesnastolatka niewiele niższa od niego. Tak może... Z dziesięć centymetrów? - Zawsze tak wyglądam. - Prychnął, pijąc herbatę. - A ty ciągle jesteś taka nieśmiała?
The author of this message was banned from the forum - See the message
-Słucham?-zdziwiła się do kogo on mówi, ani ona nie miała tak na imię, ani się nie znali. To było bardzo dziwne i niepokojące. Niemal pożałowała tego, że wybrała ten stolik. Chłopak, w istocie rzeczy wyglądał na młodszego niż miał faktycznie lat, ale jego czy zdradzały wielki smutek. -Nie mnie to oceniać czy jestem nieśmiała czy nie-powiedziała półgłosem do chłopaka i otworzyła pokrywkę filiżanki a aromat buchnął w jej nozdrza łechcąc. Zapachy cudownie się łączyły, mieszały. Fusy zdążyły już opaść, więc zdecydowała się na pierwszy łyk zielonej herbaty. -Też się wybierasz pewnie do Hogwartu co? Ja jestem Reina-przedstawiła się chłopakowi nie podając ręki, oparła się tylko wygodniej o krzesło i posłała mu uśmiech z nad filiżanki herbaty. Co prawda chłopak był dziwny, troszkę przerażający, ale wierzyła, że chyba gdzieś w głębi serca jest normalnym facetem, tylko po prostu z problemami, których nie musiała znać. Tak samo jak ona nie chciała się wszystkim ze wszystkimi dzielić tak samo rozumiała, że on też nie musi. Szczególnie jeśli to coś poważnego. Nic jednak nie stało na przeszkodzie, by porozmawiać w te urocze popołudnie o niczym.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Ostatni tydzień minął jej jednocześnie wolno i szybko. Nie była w stanie skupić się na niczym innym, tylko na wydarzeniach ostatnich dni w szkole, które pomału doprowadzały jej do stanu załamania nerwowego. W chwili, gdy myślała, że wszystko układało się w jej życiu i ogół spraw zmierzał ku lepszemu, do akcji wkroczył jej były chłopak i wszystko zrujnował. Nie tylko zepsuł jej wieczór, ale również nieco zachwiał jej ledwo raczkującą relację z @Theo Romeo U. Evermore. Para rozstała się w bardzo dziwnej atmosferze i żadne z nich tak naprawdę nie wiedziało, jak to wszystko się potoczy dalej. Bridget wróciła do domu, została wycałowana przez swoją matkę, a następnie dzielnie znosiła strofowania ojca odnośnie świadectwa (które w porównaniu z tylko jednym powyżej oczekiwań wśród samych wybitnych na świadectwie Lotty wypadło nie aż tak cudownie), po czym zaszyła się w swoim pokoju i przez pierwszy tydzień wakacji prawie w ogóle z niego nie wychodziła. Gdy dostała list z wynikami owutemów tym bardziej nie chciała tego robić ze względu na gniew ojca - nędzny z eliksirów? Serio Bridget? W każdym razie wiadomość w końcu dotarła do Puchonki, która aż podskoczyła z radości, gdy dostrzegła, kto był autorem listu. Theo napisał! Odpisała mu dosłownie w przeciągu pięciu minut i z szybko bijącym sercem odesłała pospiesznie naskrobany liścik tą samą sową. Od razu wymyśliła miłe miejsce nadające się na spotkanie i zjawiła się w nim w niedzielę kilkanaście minut przed umówionym czasem spotkania. Miała na sobie prostą, czerwoną sukienkę przed kolano, na nogach czarne sandałki na obcasie. Nawet się jako tako umalowała, chcąc zrobić na Theo jak najlepsze wrażenie. Zajęła stolik tuż przy oknie i z niecierpliwością wyczekiwała nadejścia Krukona, przebierając nóżkami.
Theo w swoim liście wcale nie koloryzował. Stęsknił się za Bridget, bo gdy tylko się rozstali, poczuł jak błyskawicznie się z nią zżył. Takie relacje lubił najbardziej - przy niej po prostu łatwiej się oddychało. Krukon wiedział, że ma tendencję do szybkiego popadania w zauroczenia, ale w tym przypadku chyba bił własne rekordy. O ile zwykle zapalała mu się jakaś alarmowa lampeczka, tym razem miał wrażenie, że trafił wyjątkowo dobrze. Jego początek wakacji nie był zbyt emocjonujący, czy też burzliwy. Wchodząc do herbaciarni nie mógł popisać się szaloną opalenizną - spędził tydzień w Polsce i akurat pogoda średnio mu dopisała. Theo uważał, że to właśnie przez mieszkanie w dawnym domu swojej ukochanej babki stał się tak ckliwy i dlatego aż tak zapragnął spotkania z Bridget. - Bri! - Rozpromienił się błyskawicznie na widok siedzącej przy stoliku Puchonki. Podszedł, pochylił się i bez zastanowienia cmoknął ją w usta. Jakoś tak nie ośmielił się na prawdziwy pocałunek, bo w gruncie rzeczy, dalej nie wiedział na czym stoją. Wiedział tylko tyle, że za nią szalał, ale jego ostatni przejaw tego uczucia skończył się dość... oryginalnie. - Wiesz, że czerwony uznawany jest za najseksowniejszy kolor? - Mrugnął do niej wesoło, siadając naprzeciwko. Nie potrafił przestać się uśmiechać i nawet nie było mu głupio, że aż tak pożera dziewczynę spojrzeniem. - Opowiadaj, opowiadaj wszystko. Uch, nawet nie wiesz jak się stęskniłem. Dziwnie widywać kogoś prawie codziennie, a potem przez tydzień nie słyszeć od niego ani słowa. Nie wiem, czy się od ciebie nie uzależniłem, Bridget Hudson. - Powinien przystopować, bo prawdopodobnie brzmiał jak pokręcony... Ale bardzo starał się nadać swoim słowom nieco żartobliwego tonu, dzięki czemu wszystko zdawało się być łagodniejsze. Inna sprawa, że to wszystko było prawdą.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget w swoim również nie kłamała, aczkolwiek mógł brzmieć nieco powściągliwie (ze względu na czas, w którym został napisany, a był on naprawdę błyskawiczny). Ona również okropnie tęskniła za Krukonem, którego akurat w tym momencie swojego życia potrzebowała chyba równie bardzo co powietrza do oddychania. W krótkim czasie stał się dla niej niesamowicie ważną osobą (wszak spodobał jej się od pierwszego wejrzenia i wcale nie przesadzam w tym stwierdzeniu), a fakt, że ona dla niego nie pozostawała obojętna napawał ją nadzieją. Jej również zdarzało się zbyt szybko ulegać silnym emocjom i zakochiwała się niemal na zawołanie, jednak ten przypadek był inny, a uczucie, które żywiła do Theo, nie mogło zostać w żaden sposób wymuszone czy też udawane. Zaczynała już nerwowo patrzeć na zegarek, starając się nie myśleć o opcji, w której chłopak olewa ją i nie zjawia się na spotkanie, lecz na szczęście Romeo nie zawiódł i przybył do herbaciarni na czas. Obdarzył dziewczynę jednym ze swoich piękniejszych uśmiechów oraz złożył na jej ustach krótki pocałunek, który sprawił, że serce Bridget zechciało opuścić jej ciało, tak mocno biło jej w klatce piersiowej. Nie mogąc przestać się uśmiechać obserwowała go, gdy siadał na przeciwko i śledziła łakomie ruch jego warg, spijając z nich każde słowo. - Zrobiłam swój research - zażartowała i zarumieniła się lekko. - Nawet nie wiesz, jak bardzo cieszę się, że Cię widzę. Przez moment myślałam, że już o mnie zapomniałeś - pożaliła się, narzekając na tak długi okres rozłąki. Kolejne słowa sprawiły, że jej buzia ponownie przybrała odcień podobny do tego, jaki miała jej sukienka, a sama Bridget lekko zaniemówiła, starając się ograć to urokiem osobistym. Odgarnęła za ucho kosmyk włosów i uśmiechnęła się. - Obyś tylko nie zechciał pójść na odwyk, Theo - odparła, również starając się, by zabrzmiało to dość żartobliwie. - Nie wiem, od czego zacząć moją opowieść. Nie zrobiłam nic produktywnego do tej pory, głównie wypoczywałam po całym roku szkolnym i nawale egzaminów. W ogóle cudem udało mi się wejść do domu, moją przepustką była wyłącznie podpisana przez Fairwyna kolekcja jego książek. Dasz wiarę, że musiała prosić go o autografy, żeby móc wrócić do domu? - rzekła i zaśmiała się, aczkolwiek sprawa była poważna. Kimbra zagroziła, że bez podpisów Bridget nie miała czego szukać na Pokątnej, chyba że wolnego pokoju w Dziurawym Kotle... - A Ty, gdzie byłeś w tym czasie?
- Zapomnieć? O tobie? Pozostańmy realistami... - Potrząsnął lekko głową na słowa dziewczyny. Chyba był bardziej marzycielem - romantykiem, przelewającym pragnienia na płótna czy kartki. Starał się kierować zdrowym rozsądkiem, ale jego serce niestety bywało silniejsze. Theo nie wiedział, czy ta cecha przybliża go do Ravenclaw, czy oddala. Był błyskotliwy i kreatywny, ale jego pełne nadziei serce potrafiło zrobić z niego ślepego głupca. - Odwyk mi chyba nie grozi - przyznał z rozbawieniem. - Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Słuchał Bri, jakby jej słowa miały być ostatnimi, które usłyszy w tym życiu. Nie opowiadała niczego niesamowicie fascynującego - to nie tak, że zwiedziła świat na grzbiecie rogogona węgierskiego. Theo jednak i tak czuł, że jego serce zaraz wyskoczy z klatki piersiowej. Zaczynał się poważnie zastanawiać, czy przebywanie w obecności Puchonki jest dla niego zdrowe. - Nawet sobie tego nie wyobrażam - zaśmiał się krótko. Profesor Fairwyn był... no cóż, jedyny w swoim rodzaju. To chyba dobre określenie. - Och, byłem w Polsce. Moja babka tam mieszkała i razem z siostrami odziedziczyliśmy po niej domek. Uwielbiam tam jeździć, jest tak spokojnie... Musisz kiedyś pojechać ze mną, niedaleko jest stadnina koni. Nawet nie wiem, jak długo nie miałem okazji usiąść w siodle - promieniał. Nie był pewien, czy to przez przyjemne wspomnienia, czy przez obecność niesamowitej dziewczyny. Może oba? - Hej, w ogóle, jak owutemy? - Wyciągnął rękę, aby dziewczyna podała mu swoją dłoń. Cóż, był dotykalski... Ale da się przyzwyczaić. Bri powinna, bo oficjalnie stała się nową ofiarą pana Evermore'a.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Jeśli ich rozmowa będzie dalej przebiegała w ten sposób, Theo będzie gotów pomyśleć, że różowy to naturalny odcień skóry Bridget. Dziewczyna poniekąd czuła się niesamowicie onieśmielona tą sytuacją, gdy Theo patrzył na nią w ten sposób i dawał jej do zrozumienia, że jest szalona skoro myśli, że mógłby o niej zapomnieć, a z drugiej strony taka świadomość dawała jej niesamowity przypływ pewności siebie. Świadczyło to o tym, że udało jej się jednak zrobić na chłopaku jakieś wrażenie, że nie odpuścił sobie, mimo że pod koniec roku zdarzyło się dużo rzeczy, po których mógłby stwierdzić, że gra nie jest warta świeczki. Fakt, że siedział tu z nią oraz jego kolejne słowa tylko utwierdziły ją w przekonaniu, że stało się wręcz przeciwnie. Pytanie tylko kto wpadł w czyje sidła? Temat profesora Fairwyna szybko wygasł, lecz Bridget nie czuła się z tego powodu gorzej. Zdecydowanie wolała, by Theo opowiedział jej o swojej podróży do Polski (wciąż nie zdecydowała w głowie, czy faktycznie wie, gdzie znajduje się ten kraj...), ponieważ sam fakt tego, że była to podróż zagraniczna czynił ją znacznie bardziej interesującą dla Puchonki, która łaknęła podróży. Z tego powodu nie mogła się doczekać kolejnej wycieczki szkolnej. Słuchała go z lekko rozchylonymi ustami, a oczy aż błyszczały jej z całego tego zainteresowania sprawą. - Pewnie, jasne, z przyjemnością - powiedziała szybko, gdy zaproponował jej odwiedzenie nieznanego jej kraju (jakby się przypadkiem miał rozmyślić). Informację o stadninie koni również przyjęła z zaskoczeniem. - Nie wiedziałam, że jeździsz konno! Kiedyś bardzo chciałam spróbować, lecz do tej pory mi się nie udało usiąść w siodle - zwierzyła się. Krukona chyba powinien przywyknąć do tego typu wyznań, ponieważ na świecie istnieje jeszcze milion podobnych sportów czy atrakcji, które są raczej popularne, a których Bridget do tej pory nie spróbowała. Na pytanie chłopaka nieco się skrzywiła, aczkolwiek jej ręka powędrowała bardzo szybko w jego dłonie. Była niesamowicie spragniona kontaktu, a poza tym liczyła, że dotyk Theo doda jej nieco otuchy przy opowiadaniu o owutemach. - Większość w porządku. Nie mam powalających ocen, ale zdałam dużo przedmiotów. Z run i opieki mam nawet wybitny - pochwaliła się na początku. - Niestety nie poszło mi tak dobrze z eliksirów i teraz mój tata jest okropnie niepocieszony. Dodatkowo zielarstwo również nie poszło mi znakomicie, więc nie mam pojęcia, czym będę się zajmowała podczas studiów, skoro ta droga już niestety jest dla mnie zamknięta - dodała jeszcze i nieco posmutniała. Nie bardzo, bo będąc w towarzystwie tak przystojnego chłopaka nie mogła doznać drastycznego pogorszenia humoru, jednak mimo wszystko nie czuła się dobrze z tym, że poniosła porażkę w dwóch dziedzinach, z których myślała, że jest niezła i z którymi chciała wiązać przyszłość.
Theo lubił próbować nowych rzeczy i z pewnością miał jeszcze parę asów w rękawie, także Bri mogła przyzwyczaić się do takich drobnych niespodzianek. Niestety, nie był szczególnie konsekwentny, tak więc większość jego hobby koniec końców po prostu jakoś znikała. W przypadku jeździectwa jednak mógł szczerze przyznać, że nie była to tak w pełni jego wina. Po prostu nie miał zbyt wielu okazji do uczęszczania na jakieś zajęcia, czy też po prostu do stadniny. Skoncentrował się na czymś innym i tyle. Mógłby kiedyś poinformować Puchonkę chociażby o łucznictwie, albo hipnozie... Swoją drogą, Evermore coraz częściej miał przemyślenia na ten temat. Martwił się trochę, że dziewczyna posądzi go o nieodpowiednie zachowanie, jakim było używanie hipnozy. Wiedział jednak, że im dłużej czeka, tym gorzej będzie. - Och, musisz spróbować. Ja zacząłem jeździć właśnie w Polsce, potem uczyłem się przez chwilę w szkole Volshebnik, a tam jest to bardzo popularne. - Uśmiechnął się łagodnie, obserwując dziewczynę. Lubił o sobie opowiadać, ale nie chciał przypadkiem zanudzić jej na śmierć, czy po prostu ściągnąć całej rozmowy na siebie. Trzymał delikatnie dłoń Bri i jeździł kciukiem po jej wierzchu, wyznaczając zupełnie nic nie znaczące wzory. Widział, że owutemy nie są zbyt prostym tematem i dziewczyna nieco posmutniała. - Masz jeszcze sporo czasu, żeby się na spokojne zastanowić - zauważył, chociaż nie było w tym aż tak dużo prawdy - bo aż tak "sporo" tego czasu nie było. Tylko jak inaczej pocieszyć? - No i gratuluję opieki i run! Fairwyn cię nie zniszczy... - Zaśmiał się krótko, mając nadzieję, że Hudson nie zacznie się za bardzo zamartwiać. Popołudnie relaksu chyba nie zaszkodzi, prawda? - Piękne miejsce. Często tu przychodzisz? - Zainteresował się, zerkając przez okno na przepływającą obok rzekę.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Niestety wewnętrzny strach przed rzeczami, które chodź trochę niosą ze sobą ryzyko zranienia, upadku czy też zagrożenia życia (pod co Bridget jest w stanie podciągnąć prawie wszystko, włącznie z pływaniem) często uniemożliwiał dziewczynie ich wykonywanie. Niekiedy myślała, że wspaniale byłoby się nauczyć czegoś nowego, lecz w chwilach prawdy tchórzyła. Taką właśnie sytuację miała z wodą, do której nie mogła przekonać się od dziecka. Lotta nie wykazywała podobnych problemów, szybko załapała, jak trzeba ruszać rękami i nogami, żeby się przemieszczać, natomiast Bridget za każdym razem panikowała, histeryzowała i tak jej zostało. Gdy zobaczyła na balu basen, przeszedł ją dreszcz i już wiedziała, że bardzo nie chce uczestniczyć w większych atrakcjach imprezy. Szkoda, że jej się to nie udało i i tak wylądowała w basenie... Jak na razie Bridget nawet nie podejrzewała chłopaka o hipnozę i jestem pewna, że w ogóle nie zdawała sobie sprawy z istnienia takich umiejętności poza jakimiś trudnymi zaklęciami czy też niewybaczalnym imperiusem. Ciężko stwierdzić, co by sobie pomyślała, lecz wypadałoby, aby kiedyś dowiedziała się o całej tej sprawie. Dziewczyna uwielbiała słuchać Theo i jego opowieści o sobie, swoich zainteresowaniach i doświadczeniach. Był światowym chłopakiem, bardzo wrażliwym i niesamowicie interesującym, więc dla Bridget dowiadywanie się o nim kolejnych faktów było samą przyjemnością. Czasami żałowała, że była zwykłą Angielką, która większość swojego życia spędziła w Londynie na ulicy Pokątnej, która nie widziała tak wiele świata i nie miała aż tak dużej wiedzy na tematy kulturalne. - Niewykluczone, że spróbuję - powiedziała, kiwając głową, chociaż na samą myśl czuła to dziwne ściskanie w brzuchu. Konie były wysokie, prawda? Mniej więcej takie jak jednorożce... A to oznaczało duże prawdopodobieństwo upadku z wysokości. Cholercia... Uśmiechnęła się do niego delikatnie, po czym przeniosła wzrok na ich splecione dłonie. Obserwowała przez chwilę ruchy jego kciuka i myślała, że jest prawdziwą szczęściarą, skoro ten cudowny i wyrozumiały chłopak okazywał jej takie uczucia. Poczuła się całkiem pocieszona, fakt, miała jeszcze dobre trzy lata, żeby zorientować się, czy to aby na pewno była jedyna droga, którą mogła podążyć i czy nie istnieje nic innego, co interesowałoby ją w podobny sposób. Parsknęła śmiechem na uwagę o profesorze. - Mam wrażenie, że i tak niewiele mi to pomoże. Po tym żałosnym błaganiu o autografy dla mamy raczej do końca szkoły zapamięta moje imię i nazwisko - powiedziała. W sumie całkiem bawiła ją ta sprawa, nauczyciel powinien się cieszyć, że w wtedy gabinecie zjawiła się Bridget, a nie jej matka - to drugie mogłoby się skończyć bardzo dziwnie. - Och, tak! Spędzam tu dużo czasu - przyznała. - W zasadzie jest to jedno z moich ulubionych miejsc w całym Londynie. Niestety bywam tu teraz wyłącznie w wakacje i to jeszcze na krótko, przez co nie mam czasu na odkrywanie nowych zakamarków, więc cieszę się, że mam tą jedną sprawdzoną herbaciarnię - dodała rozmarzonym głosem, patrząc przez szybę na płynącą Tamizę. Wróciła jednak na ziemię i otrząsnęła się, po czym spojrzała na Theo. Po jej twarzy błąkał się delikatny uśmiech. - Cieszę się, że przyszedłeś. Przez moment naprawdę myślałam, że się zraziłeś... tym wszystkim - dokończyła, nawiązując delikatnie do zdarzeń na balu. Nie była pewna, czy chłopak podchwyci temat, ale chciała chociaż spróbować się z tego jakoś wytłumaczyć. Należały mu się wyjaśnienia chociażby odnośnie jej relacji z Ezrą.
Theo miał zawsze mnóstwo opowieści, mógł pozabawiać znajomych anegdotkami z różnych stron świata. Tu już nawet nie chodziło o jakieś przechwalanie się - on po prostu pozwiedzał, posmakował codziennego życia w najprzeróżniejszych miejscach. Zawsze jednak żałował, że nie ma takiego swojego prawdziwego domu... Więc gdy Bridget opowiadała mu o ulubionej herbaciarni, do której często przychodziła, to gdzieś w sercu odczuwał zazdrość. Pewnie, urodził się we Włoszech i czuł się mocno związany z tym krajem, to był jego język i koniec. To było jednak tylko jego dzieciństwo. W Polsce również czuł się dobrze, choć nie spędził tam wcale dużo czasu, ani nie opanował mistrzowsko języka. Tutaj w grę wchodziła rodzina, a Theo ze swoją babką był niesamowicie blisko. Francji nie polubił, w Drakensberg mu się podobało, ale do Afryki zbyt mocno się nie przywiązał. Szkoła miała piękne otoczenie i widoki były niezwykłe, lecz to tyle. Kazachstan, Indie - nic, co mogłoby go chwycić za serce. Z zamyślenia wyrwały go kolejne słowa Puchonki. Posłał jej kolejny uśmiech. Miałby się zrazić?... - Potrzeba o wiele więcej, żeby zrazić się do takiej dziewczyny - mrugnął do niej wesoło. W sumie nawet ucieszył się, że zarzuciła ten temat. Usłyszał wtedy wiele, ale co innego poznać historię w ferworze walki, a co innego nad filiżanką herbaty. - Chociaż muszę przyznać, że to było dość, hm, specyficzne. Mam nadzieję, że nie macie takich akcji zbyt często? - Niezbyt wiedział, jak inaczej to zaintonować, więc po prostu poszerzył uśmiech.