W stylowych i ciepłych wnętrzach restauracji, serwuje się dania zarówno kuchni angielskiej jak i europejskiej. Kucharze dbają o to, aby posiłki były nie tylko smaczne, ale również zdrowe i wykwintnie podane. Bogate menu oraz specjały kuchni zadowolą nawet najbardziej wymagające podniebienia. Dla smakoszy proponują liczne dania wegetariańskie, rybne i sałatki. Po obfitym posiłku warto spróbować deseru. Aby umilić posiłek w menu znaleźć można szeroki wybór win. Nazwa restauracji wywodzi się od starożytnej nazwy Tamizy, Tamesis. Jest zbudowana tematycznie wobec tej właśnie atrakcji, a i stoi przy jej brzegu. Na ścianach wisi wiele ciekawostek na temat tej rzeki, które stają się atrakcją dla wielu rządnych wiedzy dzieciaków. Każdy może pozwolić sobie na odrobinkę samotności i spokoju, ponieważ każdy stolik oddziela ściana, którą ogrodzono wszystkie cztery kąty. Można wybrać i odpowiednio duże dla paczki znajomych i rodziny, jak dla zakochanych. Wtajemniczeni wiedzą, iż właścicielem tego baru jest czarodziej, który dla "swoich", pobiera zapłaty w postaci knutów, sykli czy galeonów i to w wyjątkowo korzystnych cenach! Jeśli mając przy sobie różdżkę, szepniesz do menu "otwórz się", menu zmieni cennik i zamiast mugolskiej waluty, pojawia się czarodziejka. Jednakże nie widzi jej nikt, prócz Ciebie, nawet partner z magiczną mocą.
Zakąski zimne Carpaccio z polędwicy wołowej podane z musztardą gruboziarnistą Grenadier marynowany w pomarańczach z dodatkiem kaktusa Tatar z łososia podany na sałatce z zielonych ogórków Tatar z polędwicy Terine z sarny z żurawiną Sałatka Caprese (pomidory, ser mozarella, bazylia) Deska serów z owocami
Zakąski ciepłe Fantazja grzybowa z runa leśnego Delikatna polędwiczka wieprzowa z kurkami w sosie śmietanowo-bazyliowym
Zupy Imbirowa z dodatkiem świeżych kurek Serowa z dodatkiem szynki i bazylii Krem szpinakowy z przepiórczym jajem i wędzonym łososiem Rosół królewski z makaronem Barszcz czerwony
Owoce morza Grillowane krewetki na sosie czosnkowo-pikantnym Małże zapiekane w sosie z paluszków krabowych Ślimaki zapiekane z masłem ziołowo-czosnkowym Duet z duszonego łososia i dorsza na sosie szpinakowym Sola oprószona płatkami migdałów Stek z tuńczyka na warzywach grillowanych z dodatkiem sosu rieslingowego
Mięsa Kaczka duszona w pomarańczach z sosem borowikowym Pierś z kurczaka zapiekana z wędzonym łososiem i serem camembert Stek z polędwicy z masłem czosnkowym Stek z polędwicy w sosie z zielonego pieprzu Stek z polędwicy w sosie borowikowym T-Bone stek z grilla podany z odrobiną sosu barbecue Mini tornedo z dzika w sosie rydzowym z żubrówką Pieczeń z jelenia macerowana w czerwonym winie i jałowcu Polędwiczka wieprzowa w sosie meaux Gicz cielęca duszona w warzywach z odrobiną czerwonego pieprzu Golonka po bawarsku Płatki polędwicy w sosie bernes
Makarony Tagliatelle szpinakowe z łososiem Śmietanowe penne z borowikami Makaron tricolore z owocami morza
Sałatki Grecka (sałata lodowa, oliwki, ser feta, papryka, pomidor, ogórek, sos winegret) Farmerska (sałata lodowa, sałata dekoracyjna, pomidor, ogórek zielony, kurczak, smażony bekon, czerwona cebula, kukurydza, sos jogurtowy ze szczypiorkiem) Włoska (sałata lodowa, sałata dekoracyjna, pomidor, ogórek zielony, łosoś wędzony, paluszki krabowe, cebula, pomidor suszony, anchois, sos czosnkowy) Świeża sałatka z blanszowanych warzyw okraszana bekonem (kalafior, brokuł, marchewka, fasola szparagowa, czerwona cebula, sos winegret)
Desery Lodowy deser na malinowym puree Tort lodowy ze świeżymi owocami Creme brulee na brzoskwiniowym musie Czekoladowa babeczka z wiśniami
Albo chłopak był naprawdę dobry w wymyślaniu wymówek, albo faktycznie postanowił tu dłużej nie siedzieć. Amaya przystała jednak na tą drugą opcję i pokiwała głową w jego stronę. Dając znać, że bardzo chętnie uda się do restauracji. Ruszyli więc w jej stronę, po drodze wymieniając się jeszcze paroma uwagami na temat Londynu, który był naprawdę piękny według Am. Może często tu padało, a zmiana pogody nadchodziła bardzo szybko, ale i tak miało to pewnego rodzaju urok. Gdy tylko znaleźli się na miejscu, wybrali miejsce dla dwóch osób. Siedzenie było ułożone w taki sposób, że bez problemu mogli zasiąść obok siebie, patrząc na London Eye. Swoją drogą, Amaya zaczęła się zastanawiać czy siostra Wilkie'ego dalej tam siedzi z Ryu. W każdym bądź razie gdy już zajęli miejsca, dziewczyna zaczęła się zastanawiać jak mogłaby ujrzeć przed sobą czarodziejski cennik. Przecież nie mieli wymaganej różdżki. Z nadzieją w oczach, sięgnęła do ledwo widocznej kieszeni jej sukienki i ku zdziwieniu wyciągnęła z niej ' magiczny kawałek patyka'. - Ha! - zawołała dumna z siebie i stuknęła w kartę mrucząc pod nosem ' Otwórz się '. Później machnęła nią jeszcze w stronę Wilkie'ego, wypowiadając 'Silverto' co sprawiło, że nie był już mokry. Z satysfakcją patrzyła jak przed nią ukazuje się menu z czarodziejskimi cenami. Nagle ją jednak oświeciło i podała różdżkę Twycrossowi, żeby i on mógł otworzyć swoją. Niebawem podszedł do nich kelner, pytając o zamówienia. - Proszę solę oprószoną płatkami migdałów - powiedziała z powagą, oddając kartę dań w jego ręce i zerkając na Wilkie'ego. To miejsce było bardzo romantyczne, co sprzyjało dobrej atmosferze pomiędzy nimi. Amaya ciągle błądziła wzrokiem po okolicy, od czasu do czasu przegryzając delikatnie dolną wargę tak jak to miała w swoim zwyczaju.
Gdy dziewczyna pokiwała głową na znak zgody, chłopak bardzo się ucieszył. Czyli nie na darmo wziął ze sobą sakiewkę. Posłał jej pełen wdzięczności uśmiech, po czym ruszyli w drogę, podczas której cisza nie zaistniała już nawet przez chwilę. Przez cały czas rozmawiali i żartowali, opowiadali te najśmieszniejsze historię od czasu rozstania, chociaż ani on, ani Am nie podejmowali tego tematu. Może nieświadomie, może celowo, ale mimo wszystko, od rana nie mówili o tym ani przez chwilę. Mówiąc szczerze, było to najlepsze spotkanie od czasu gdy się poznali. Żadna randka nie była tak pełna przygód, jak to jedno, pozornie koleżeńskie spotkanie. Nigdy jeszcze nie teleportował się do wagonu na London Eye, gdzie siedziała jego siostra i ku jego najwyższemu zdumieniu, bliski kumpel Ryu. Później do Tamizy, skąd wyszli cali mokrzy, a teraz do restauracji, gdzie zapewne zjedzą jak królowie, chociaż wcześniej z reguły decydowali się na prostego Hamburgera. Nagle chłopak po raz kolejny tego wieczoru zaczął opowiadać coś żartobliwym tonem i wyglądając London Eye, które widać było nawet z tej odległości, złapał dziewczynę za rękę, jakoby te lata rozłąki w ogóle nie miały miejsca. Co najdziwniejsze, szli tak przez pół kilometra, szli wciąż beztrosko żartując, a ciepło i delikatna skóra Am, wywoływała u niego ciarki nie tylko w dłoniach, ale na całym ciele, co zagrzewało go do dalszej drogi. Gdy tylko znaleźli się w Restauracji, chłopak wciąż praktycznie nie zwracał uwagi na ich złączone dłonie. Ku jego autentycznemu zdziwieniu, kelner o nic nie pytając, od razu z łobuzerskim uśmieszkiem podprowadził ich do przedziału tylko dla dwóch osób. Chociaż musieli siedzieć obok siebie, a zdecydowanie odpowiedniej byłoby naprzeciwko, ten nic nie mówił, tylko usiadł, raz na jakiś czas kątem oka zerkając na dziewczynę. Nagle poczuł, że jego ubrania nie są już mokre i z zadowoleniem dostrzegł, że Am jednak wytrzasnęła skądś różdżkę. Chociaż nikt nic na ten temat nie powiedział, to Wilkie dobrze wiedział, że ta nie ma różdżki. Skąd? Cóż, odpowiedniejszym pytaniem byłoby; Skąd ma wiedzieć, skąd miałby się dowiedzieć skąd to wie? Chłopak uśmiechnął się łobuzersko, po czym spojrzał na dziewczynę, co ze względu na ich bliskość niestety nie mogło zostać niezauważone. Nagle dostrzegł, że wciąż trzyma ją za rękę i szybko wziął dłoń na swoje miejsce, gdzie powinna siedzieć podczas koleżeńskiego spotkania. Miał nadzieję, że Am nie zorientowała się co takiego zrobił, bowiem padłby trupem. Nie chciał kończyć tego wieczoru na tym, że ta przeprasza go i z życzliwością stwierdza, że mogą być tylko przyjaciółmi. Zacisnął nerwowo wargi. Gdy dziewczyna podała menu, ledwo zerknął i od razu w przeznaczonym do tego dziale, znalazł 'małże zapiekane w sosie z paluszków krabowych'. Chociaż jeszcze niedawno porzygałby się na samą myśl o podobnym cudactwie, to teraz poczuł jedynie apetyt. Gdy zaś zjawił się kelner, Wilkie dał zamówić Am, po czym i on złożył zamówienie. - A ja zapiekane małże... ale wolałbym bez tego sosu. Jeżeli można, to poproszę z sosem szczawiowym z białym serem. I do tego wodę mineralną. - Zakończył, po czym zerknął jeszcze na Am. - A ty nie chcesz nic do picia?
( o matko... hahaha. No to mnie teraz zagiąłeś ^^ )
W duchu odrobinę zdziwiła się gdy Wilkie chwycił jej dłoń. Osoby koło których przechodzili rzucali w ich stronę uśmiechy, zapewne myśląc, że są parą. Amaya w środku właśnie tak się poczuła, jakby wszystko wróciło do poprzedniej normy gdzie już nie liczyły się kłótnie. Westchnęła krótko przed restauracją, świadomie chcąc wrócić do tamtych czasów. Znów mogła poczuć silną dłoń chłopaka, której palce zaciskały się najdelikatniej jak tylko potrafiły na jej ręce. Przez nią samą przepływały przyjemne fale, chociaż nie dawała tego do końca poznać. No, może od czasu do czasu jej ramiona lekko wznosiły się i opadały w górę, czemu towarzyszył charakterystyczny uśmiech. Od ich ostatniego spotkania, chyba pierwszy raz w życiu ktoś sprawił, że tak często na jej twarzy gościło zadowolenie ukazywane przez unoszenie się kącików ust. To chyba najbardziej jej się w tym wszystkim podobało. Każdy ruch Wilkie'ego był po prostu nieobliczalny i zdecydowanie spontaniczny, a nie ustawiony, co zawsze ceniła sobie Amaya. Siedząc w restauracji, dziewczyna ciągle przeglądała sobie kartę, pomimo tego, że zamówiła swoje danie. Wyszukiwała jakiegoś napoju, jednak miała ochotę tylko na wodę. - Do picia to samo - uśmiechnęła się odrobinę dziarsko do kelnera, który zerkał na nią co jakiś czas z zainteresowaniem. Właściwie to czemu ? Panna Smith postanowiła to jednak zignorować i kiedy owy kelner opuścił miejsce, zerknęła krótko na Wilkie'ego z poważną miną, śledząc lekko obracające się London Eye. Nagle Am zebrała w sobie trochę siły i otworzyła usta, by coś powiedzieć - Gdybym tylko wiedziała wcześniej, że ten dzień będzie tak wyglądać... Z pewnością sowę dostałbyś od razu po... - tu urwała, a na jej policzkach pojawiły się płomienne rumieńce, które stawała się zakryć pod kasztanowymi włosami. Nie mogła wykrztusić z siebie tych dwóch słów, które ewidentnie nie chciały przejść jej przez gardło. Gdyby właśnie coś jadła, to pewnie już na wstępie zakrztusiłaby się, dostrzegając swoją śmiałość. W końcu dostała zastrzyk odwagi, westchnęła ciężko i popatrzyła w oczy Wilkie'ego, zatracając się w nich na dłuższą chwilę. Potem jakby otrząsnęła się z transu i zaczęła błądzić wzrokiem po ścianach i stoliku przed nimi, jak gdyby nigdy nic. - Naszym rozstaniu - wykrztusiła z siebie, sprawiając pozory, jakby brzmiało to całkowicie obojętnie. Nawet nie spostrzegła przez ten czas, że chłopak zabrał od niej dłoń. Wszystko działo się w takim tempie, że zanim się obejrzeli już był wieczór, pięknie przysłonięty gwiazdami.
Chłopak zbył kelnera ruchem dłoni, wyraźnie okazując mu wyższość. W końcu kto tu kogo obsługuje? Co jak co, ale póki on jest w pobliżu, nikt nie ma prawa podrywać Am. Wilkie od zawsze był bardzo samolubny i teraz uświadomił sobie, że jeżeli ta mimo wszystko by kogoś znalazła, on w życiu nie pozwoli na żaden poważniejszy związek, nawet, gdyby była szczęśliwa. Nie potrafi patrzeć na nią zza pryzmatu stałego drapieżnika. Po prostu by tego nie wytrzymał. Chce być zdobywcą, pragnie być zdobywcą. Chciałby, żeby ten cudny uśmiech nie opuszczał go aż do śmierci. A może nawet mogliby być razem po niej? Cóż, jest wyznawcą reinkarnacji, więc podobna perspektywa wydawała mu się wyjątkowo zachęcająca. Miał tylko nadzieję, że wówczas znów ją spotka, wówczas znów się zakocha i nie popełni tych samych błędów. Gdy dziewczyna zaczęła nową wypowiedź nie słuchał jej zbyt uważnie. Można wręcz rzec, że słuchał ją jednym uchem, ale zanim zdążył przetrawić informacje, te uciekały drugim. Jednakże gdy ta zaczęła się rumienić, skupił się na tym co mówi i ponownie odtworzył całe zdanie od początku. Miał tylko nadzieję, że nie ma zamiaru mówić, że musi już iść i nie zacznie mu prawić kazania o tym, że nie powinien jej łapać za rękę skoro tylko się przyjaźnią. Ta jednak powiedziała coś zupełnie innego. Wydawało mu się wręcz, że szczerze, że naprawdę jej się dzisiaj podobało. Posłał jej smutny uśmiech, po czym spojrzał jej w oczy, zbierając całą swoją uwagę, którą tylko podsycało jej płomienne spojrzenie. Gdzieś tam głęboko, gdzieś w głębi duszy łudził się, że ta czuje to samo. Jeżeli nie powie jej tego co naprawdę czuje teraz, to kiedy u licha to zrobi? Po co odkładać to co nieuniknione? A jak już nigdy się nie spotkają? Rozważał opcję, aby po spotkaniu, już w Hogwarcie, wybrać się z nią na błonia. Bezpodstawnie przekonując się, że tak byłoby odpowiedniej, ale skąd ma niby wiedzieć, że wówczas znów nie stchórzy. W przedziale zabrzmiała cisza, obejmując ich oboje swoimi aksamitnymi ramionami. Ile to już patrzą sobie w oczy? Po raz kolejny tego wieczoru stracił już rachubę czasu. Nie zdziwi się, jeżeli zaraz wpadnie kelner przynosząc zamówienia. - Am, ja... - Zerknął na nią, rumieniąc się wstydliwie. Była to wyjątkowo dziwna cecha u mężczyzn, za to u kobiet, w szczególności u Amayi, wyglądało to niesamowicie. Stanowczo dodawało jej uroku. - Ja wciąż o Tobie myślę i jakoś nie potrafię przestać. - Odpowiedział trochę za szybko, po czym przełknął wielką gulę, która już od pewnego czasu formowała mu się w gardle, po czym dodał. - Ja.. j-ja chyba chcę do Ciebie wrócić. Proszę, zrób cokolwiek, wyjdź stąd z wrzaskiem, zwymiotuj, ale nie mów, błagam, nie mów, że możemy zostać jedynie przyjaciółmi.
Wiedziała, że popełniła głupotę mówiąc te słowa, więc miała nadzieję, że Wilkie to po prostu zignoruje. Jednak było zupełnie inaczej. Wokół nich faktycznie zrobiło się cicho, bo znów patrzyli przez dłuższą chwilę w swoje oczy jak przedtem, leżąc przy Tamizie. I kto by pomyślał, że spotkanie po takim kawale czasu może się udać ? Udać to chyba było mało powiedziane, bo Amaya nie pamiętała kiedy ostatnim razem tyle działo się jednego dnia, co działało na jej kąciki ust, które zwykle wyginały się w półuśmiechu. Teraz zauważyła, że na twarzy Wilkie'ego pojawiły się rumieńce, więc zastanawiała się co teraz powie. Gdyby tylko oboje wiedzieli, że oboje nie wyobrażali sobie dalszych spotkań, to wszystko pewnie wyszłoby na jaw o wiele wcześniej. Po pierwszych słowach, które zostały wypuszczone z ust chłopaka, zaczęła się naprawdę interesować dalszymi słowami. Przetwarzała je sobie w głowie niczym robot, żeby dobrze zrozumieć ich sens. Kiedy była obok Twycrossa, za każdym razem jej kolana lekko się uginały, czego nie była do końca świadoma. Miała nogi jak z waty, jakby dopiero co wyszła z jakiejś mugolskiej karuzeli. W tej właśnie chwili liczyła, że kelner się nie zjawi, bo będzie zdolna rzucić na niego Depulso, żeby się odsunął jak najdalej i na nią w ogóle nie patrzył. Denerwował ją ten ciągły wzrok owego mężczyzny, jak jeszcze nigdy dotąd... Panna Smith usłyszała tym czasem coś, przez co jej małe serce zawaliło z niesamowitym impetem i niemal doprowadziło ją to do zawału. Dobra, przesadzam. Z trudem powstrzymała się od śmiechu kiedy zaczął wymieniać co mogłaby zrobić w tej chwili, ale żeby tylko nie mówić paru słów. Na koniec otworzyła swoje usta, ale zaraz pośpiesznie je zamknęła, bo przez gardło nie potrafiła wydostać ani jednego dźwięku. Ostatecznie porzuciła słowa, a zastąpił je jeden, wiele mówiący gest. Najpierw wyciągnęła ręce w jego stronę jakby mówiła 'chodź tu do mnie' i przytuliła się do niego, głowę kładąc na jego ramieniu, żeby mu coś szepnąć do ucha. Włosy Amayi rozwaliły się całkiem po jej twarzy, ale teraz jej to zbytnio nie przeszkadzało. Normalnie pewnie by się wściekła, dziś jednak nie miała na to siły. - Też chcę do ciebie wrócić. Nawet nie wiesz jak ciężko mi było zapomnieć o tym co było... - powiedziała bardzo cicho, nie odrywając się od niego.
Miał cichą nadzieję, że słowa które wypowiedział, tak naprawdę nie wydobyły się z jego ust. Czekając na reakcję dziewczyny, wbił wzrok w podłogę i zaczął zastanawiać się, czy ta aby nie zrazić jego uczuć, po prostu zastanawia się, co zrobić aby zwymiotować. Krew odpłynęła mu z twarzy, a puls gwałtownie przyspieszył. Zastanawiał się, co by teraz robił, gdyby nie spotkał się z dziewczyną. Czy właśnie odrabiał to całkowicie pozbawione sensu zadanie na Starożytne Runy? Może wciąż leżał na łóżku w pokoju i wreszcie doliczył wszystkich drzazg? Gdyby właśnie zjawił się kelner, ten chyba ucałowałby go z wdzięczności. Czy Am specjalnie przedłuża tę chwilę niepewności? Ile już czasu minęło? Kiedy skończą się te bezlitosne katorgi? Co to za cholerna gra? Nie dawał już sobie nadziei na to, by jego słowa przyniosły jakikolwiek pozytywny efekt. Czyli teraz rozstaną się... i o sobie zapomną. Chociaż ten dobrze wiedział, że on, o Amayi, zbyt prędko nie zapomni. Nagle poczuł na ramieniu jakiś ciężar i chociaż w pierwszym odruchu chciał to 'coś' strzepnąć, to gdy zorientował, że to Amaya, całkowicie zbiło go to z tropu. Co ona robi?! Po co go przytula, skoro zaraz ma pozbawić go jedynego źródła uśmiechu? Gdy zaś usłyszał te słowa, tę parę magicznych słów, przez które niemal odleciał, zaniemówił i po prostu przymknął powieki, a na jego twarzy powstał wyjątkowy grymas. Dusił w sobie wszelkie emocje, nie chciał stracić nad sobą panowania i zacząć tańczyć hula, wrzeszcząc z radości. W oczach niemal zbierały mu się łzy, ale w ostateczności, po prostu wygiął szyję do tyłu patrząc sufit, po czym zmizerniałymi wargami, pod którymi wciąż czaił się uśmiech szczęścia, wyszeptał bezgłośne "Kocham Cię", chociaż wiedział, że ta tego nie zobaczyła. Nie chciał, żeby to zobaczyła. Nie chciał, żeby zauważyła, jakim jest fanatykiem pod jej względem i jak bardzo mu zależy. Gdy zaś włosy dziewczyny przykryły mu twarz, zgarnął je szybko, po czym płynnym ruchem, zimnymi już dłońmi zaczął głaskać jej blade i aksamitne lico. Nie chciał w tej chwili niczego więcej. Odzyskał Am i tylko to się dlań liczyło.
Tak naprawdę Wilkie'emu zdawało się tylko, że cała chwila niepewności trwała wieczność. W rzeczywistości były to sekundy, od spontanicznego zachowania Am. Bo w końcu skąd mogła wiedzieć, że rzuci mu się na ramię. Dziewczyna poczuła jak ogromny kamień spadł jej z serca, bo okazało się, że nie tylko jej zależało na czymś więcej niż przyjaźni. To chyba było spowodowane sytuacjami przed ich rozstaniem, kiedy wiodło się im naprawdę dobrze. Potem doszło do kłótni i ostatecznie skończyli z wszystkim. Smith pamiętała tylko, że miała ochotę rzucić podręcznikiem do obrony przed czarną magią prosto w Wilkie'ego. Nie zrobiła tego, bo nie chciała uszkodzić chłopaka. W tym na pozór kruchym jak i delikatnym ciałku kryła się siła, chociaż nikt by nie powiedział, że takową posiada. Nie chodziło tylko o tą fizyczną, ale i psychiczną. Była odporna na pewne złe emocje, a tych dobrych nie potrafiła powstrzymywać. Tak więc każdy ruch z jej strony był nagły. W tej właśnie chwili dotykała lekko swoim nosem jego szyi, także przymykając powieki. Miała nieodpartą chęć wstania i krzyknięcia czegoś głośno. Gdyby były tu poduszki to zapewne zaczęłaby teraz piszczeć w jedną z nich, no, oczywiście jeśli też nie byłoby tu Twycrossa. Ale czy warto było coś takiego ukrywać ? Natychmiast zauważyła zimne, gładkie dłonie ślizgona na swoim policzku, w tym samym czasie czując silne, przyjemne dreszcze na całym ciele, które trwały zadziwiająco długo. Dźwignęła głowę nieco, żeby popatrzeć mu w oczy mimo iż sama czuła zbierające się powoli łzy. Powstrzymywała je jednak. Wszystko było powodem nieopisanego szczęścia. Lustrowała delikatnie, nienachalnie jego twarz, starając się sobie wszystko przypomnieć, jednocześnie czując charakterystyczne motylki w brzuchu i przyspieszone bicie serca. W takich sytuacjach najlepiej było nic nie mówić, albo wysilić się na jakieś lakoniczne stwierdzenia, które i tak nie wnosiłyby nic nowego. Ona miała mętlik od ich ostatniego spotkania, który stłumił się w jej głowie z tą chwilą. Zaklinała czas, który zaczął znowu przyspieszać. Chciała wszystko nadrobić w jednej minucie, każde spojrzenie, każde słowo czy delikatny, a zarazem subtelny dotyk. Nie było to jednak możliwe, bo nie znała jeszcze zaklęcia, które by zatrzymało aktualną minutę. W ciszy miała tylko nadzieję, że to nie jakiś głupi sen, z którego obudzi się za chwilę przez kuzynkę. Instynkt samozachowawczy gdzieś uleciał po drodze niczym nieuchwytny wiatr, a Amaya nie zdążyła go drugi raz złapać złapać. Nawet nie zauważyła, a kelner przyniósł im napoje, kładąc na stoliku i patrząc na nich spode łba, jakby właśnie coś zbroili. Na szczęście szybko się także ulotnił, więc krukonka nie musiała rzucać na niego Depulso. Kto wie komu by się jeszcze poskarżył... Z drugiej strony i tak jej stopień szczęścia by nie opadł, nawet gdyby zaraz mieli zostać wyrzuceni z restauracji. Była ona tylko takim gratisem, dodatkiem do wydarzenia.
Nigdy nie zapomni tej głupoty, przez którą zerwali. Powodem ich rozstania zaś, stał się tak niby nieistotny w ich relacjach przedmiot, jak Obrona Przed Czarną Magią. Chłopak miał po uszy tego, że dziewczyna zamiast wychodzić z nimi na błonia, wciąż albo się uczyła, albo czytała, albo uczyła i jeszcze raz czytała. Od wtedy zaś, kogo jak kogo, ale najbardziej nie cierpiał właśnie ich, Krukonów, dla których najważniejsze to przeczytać tę książkę jeszcze dzisiaj! Nieważne kto go rozzłościł, nie ważne czym i nie ważne czy w ogóle zrobił cokolwiek. Pamiętał, jak ta powstrzymywała się by cisnąć w niego podręcznikiem, gdy ten po raz kolejny robił jej wyrzuty i smętnie narzekał. Dopiero niedawno wziął się za naukę. Wcześniej, ta była czymś absolutnie zbędnym. Dodatkiem do znajomych i tego legendarnego zamku. Teraz, nie wliczając oczywiście Numerologii, jest przygotowany na każdą lekcję i uczy się wyjątkowo systematycznie. Poczuł jej nos na swojej szyi i instynktownie wtulił się w nią jeszcze mocniej, pragnąc, aby ta chwila już nigdy nie minęła. Na jego ustach pojawił się uśmiech tak szeroki, że jego oczy, przypominały teraz dwie wąskie szparki. - Am, dziękuję. - Wyszeptał, po czym złapał ją za podbródek i spojrzał w oczy, w których kryła się wielka czułość i niebotyczne szczęście. Nie mógł zidentyfikować uczuć, które czuł wobec Amai. Chociaż już próbował tego nad Tamizą, kiedy leżeli w ciszy, to i tak nic sensownego nie wyniósł. Teraz zaś miał inne rzeczy do roboty. Zatracił się w jej oczach, a ręka chłopaka z podbródka, powędrowała prosto na talię, gdzie poczuła pełne uniesienie. Ileż razy już domagała się podobnych pieszczot? Ile razy wołała błagalnie w myślach Wilkiego chcąc więcej i więcej, przeklinając na niego? Teraz zaś, chociaż dostała już co chciała, zakazany owoc mącił jej zmysły i pragnęła więcej i więcej. Zatracił się w oczach dziewczyny, a odległość między ich wargami była niebezpiecznie bliska. Czuł jej chłodny i świeży oddech, nie odrywając wzroku od jej oczu. Nie pozwolił sobie nawet na mrugnięcie. Już wargi chłopaka wyrywały się i domagały chociaż tego jednego milimetra, już tknął ustami jej usta, już puls Wilkiego przyspieszył, już niemal warknął z rozkoszy i nagle wtargnął kelner, przerywając tę serię szybkich oddechów i niepewności... Chłopak oderwał się od Am, po czym spojrzał na kelnera całkowicie zdegustowany. - Chcę zapłacić teraz, ale proszę nie przeszkadzać mi i mojej koleżance. Jeżeli zaś przyniesiesz już jedzenie, proszę wpierw w coś zapukać! W cokolwiek! Trochę manier! - oświadczył bardzo wysokim, wręcz panicznym głosem, po czym spojrzał na kelnera z odrazą. Ten zaś nic nie powiedział, ale nawet stąd słychać było jak klnie pod nosem. Po chwili zaś wrócił z paragonem na którym widniała kwota; 8g 1s 16k. Chłopak wyciągnął z woreczka idealnie wyliczoną sumkę, po czym podał kelnerowi. Nie chciał aby ten gdzieś odchodził, jak powinno być w normalnej restauracji, tylko gestem dłoni nakazał mu by został. Ten zaś szybko wziął książeczkę i wyszedł. Teraz znów zostali sami, chociaż chłopak mimo wszystko czuł się trochę zażenowany.
Wszystko się w niej wręcz gotowało. Ta chwila niepewności doprowadzała ją do białej gorączki. Wiedziała, jednak że coś się stanie. To chyba było już w zwyczaju, że ktoś w podobnych momentach im przerywał. Amaya czuła się okropnie zła na kelnera, bo ten wszedł gdy ich usta były już praktycznie ze sobą zetknięte. I całą tą magiczną atmosferę szlag trafił. Brązowowłosa oderwała spojrzenie od Wilkiego, który uwiadomił ją o obecności kogoś w tym "przedziale". Łypnęła na wysokiego mężczyznę spode łba i zirytowana przejechała dłonią po swoim policzku. Am miała bardzo wybuchowy charakter, więc gdyby chciała w tym momencie, to nie zawahałaby się zacząć rzucać obelgami w kelnera. Ta jej szczerość była po prostu nie do przebicia. Nie chcąc sobie jednak psuć dobrego humoru, upadła delikatnie plecami na oparcie kanapy i zerknęła na szklankę z wodą mineralną. Przy uwadze ślizgona bezsłownie pokiwała głową, dając znać, że ma takie same zdanie. - Niech chodzi z drewnianym krzesełkiem. Będzie w nie stukał przy każdym wejściu. Albo gong - zaśmiała się ledwo słyszalnie pod nosem, patrząc na odchodzącego, złego mężczyznę. Byli już tak blisko siebie, a teraz niemalże na siłę znów ich rozdzielono. Wilkie chyba nie zdawał sobie jeszcze sprawy z tego, że Amaya zmieniła się od ostatniego spotkania. Nie czytała już tyle co przedtem, jedynie odrabiała potrzebne prace, by być bieżąco przygotowaną na lekcje. Właściwie to nie było konkretnego powodu. Może miała jakiś uraz po ich kłótni ? Od tamtego czasu nie sięgnęła po dobrą książkę, dopóki ktoś jej nie zachęcił. Za to jednak miała więcej czasu dla znajomych. I gdyby tak nie było, to pisanie listu do Wilkiego odwlekałoby się niesamowicie. Jednym słowem - paranoja. Dziewczyna nie widziała jak ma się teraz zachować. Jej umysł znalazł na chwilę przycisk off i zrobiła dość niespodziewany ruch. Dźwignęła się ( niee... To jeszcze nie to ), przybliżyła po raz kolejny do Twycrossa i jednym muśnięciem pokazała mu, że jednak nie ma szans na powstrzymanie się przez taką głupotę. Ich spragnione pocałunku usta znów złączyły się, by okazać uczucia duszące dwójkę od środka. Przedtem usłyszała podziękowania. Nie wiedziała czemu. Ona po prostu nie omieszkała się do czegoś przyznać i była z siebie wielce dumna bo nie stchórzyła, zostawiając chłopaka na lodzie. Między nimi pojawił się niesamowity żar, lejący się znikąd. Ogień rozpalał zmysły krukonki od środka, powodując, że ruch ustami został przerwany, czekając na odpowiedź Wilkiego. Najważniejsze w tym wszystkim był fakt, że brunet w ogóle ją akceptował... Bo jakby nie było – co noc z pełnią księżyca zamieniała się w tę paskudę, potocznie zwaną wilkołakiem. Dziewczyna posiadała tylko jedną, jedyną bliznę od czasu pierwszego przeobrażenia – znajdowała się ona na ramieniu i była stosunkowo niewielka. Cała reszta jakimś cudownym sposobem znikała z jej porcelanowego ciała. Zwykle mówiła, że w dzieciństwie zahaczyła się o coś, a mało kto znał prawdę. Osoba której wargi dotykała swoimi rozgrzanymi ustami, była jedną z nich. Po prostu ufała mu i wiedziała, że może na nim polegać, nawet jeśli się kiedykolwiek pokłócą.
Dlaczego to zawsze musiał być TEN moment? Z reguły, gdy oboje zaczęli się zapominać, gdy wydawało już się, że zrobią kolejny krok, ktoś po prostu im przerywał. Jak nie babcia Wilkiego, nie matka Am, to nauczycielka Historii Magii, która nie toleruje obściskiwania się na korytarzach. A jak nie pokojówka, to kelner do cholery! Oparł się na siedzeniu kanapy i wpatrywał nieprzytomnym wzrokiem w plecy faceta. Spojrzał na dziewczynę, która akurat wpatrywała się w swoją wodę mineralną i ten nagle przypominając sobie o ich obecności, odkręcił korek i wlał zawartość do podstawionych szklanek. Kolorowe rurki unosiły się wraz z napływem wody i zirytowany, nie mając ochoty bawić się w podobne duperelle, po prostu je wyciągnął po czym zaczerpnął ze szklanki dużego łyka. W smaku poczuł interwencję cytryny, której sokiem zabarwili napój. Uśmiechnął się szeroko słuchając komentarza dziewczyny, a gdy skończyła wybuchnął śmiechem, ale nie chciał nic dodawać, chociaż miał w zanadrzu parę żartobliwych odpowiedzi. Znowu pomiędzy nimi zaistniała ta przyjemna cisza, która z niewiarygodną siłą zbliża ludzi. Znów oddał się jej zniewalającemu działaniu, wpatrując się w oczy Am, jakby już nigdy nie mieli się spotkać. Jednakże nie mógł się jej zbyt długo przyglądać, bowiem ta bez żadnego obijania w bawełnę, pocałowała go, a ten momentalnie stracił głowę. Chociaż pocałunki były niezwykle delikatne i czułe, to chłopak oddawał pocałunki z niezwykłą pasją. W swoim poprzednim związku nie było miejsca na zbytnie czułości. Chociaż chłopak często wymieniał z nią czułe gesty w towarzystwie, to prócz tego nigdy nie miał zbytnich zapędów. Niemal pacnął się w czoło, gdy zorientował się o czym rozmyślał podczas tak niesamowitej chwili. Fakt, że będą mogli poznawać siebie jeszcze po spotkaniu w restauracji i jutro rano w zamku i podczas lekcji i na przerwie i w Wielkiej Sali dolewała oliwy do ognia. Wkrótce wybuchł w nim prawdziwy pożar, ogień, który zajął się wszelkim jego rozsądkiem czy moralnością. Ten prozaiczny pocałunek, po chwili przerodził się w coś bardzo żarliwego i jakże im nieznanego. Chociaż znali się już od dawna, chociaż nie raz badali wnętrza swoich ust, każdy centymetr twarzy, wiedzieli o sobie wszystko, teraz uczyli się siebie na pamięć. Wilkie przygryzł pełną i słodką, dolną wargę swojej ukochanej i oparł się czołem o jej czoło. Spojrzał w jej żywe, ogniste, chociaż zielone oczy, czując, że mógłby patrzeć tak wiecznie. Tylko oni. Tylko jej oczy i tylko jej wyraz. Tylko jej ciepło i tylko jej uczucie. Tylko oni – i tak w nieskończoność. Ten jednak nie poddał się chwili i wyraźnie zniecierpliwiony, ponownie wpił się w jej usta, łapiąc za obie dłonie i ugniatające je namiętnie, jakby w rytm ich oddechów. Nie próbował wyrwać dłoni z jej uścisku. Tak było zdecydowanie lepiej. Ich ustom zawadzały wszelkie podpory... Tylko wargi potrafiły wzniecić prawdziwy pożar. Co rusz Wilkie przygryzał usta Am, drocząc się, a ta zapewne nie pozostawała mu dłużna. Po chwili zamruczał jak tygrys i gdy ta nie zaprzestała w pieszczotach, ten ani myśląc o jakimkolwiek bardziej otwartym zaproszeniu, oderwał się od jej ust i czując ciepło emanujące z dłoni, wyciągnął język i badał nim kontury ust brązowowłosej z zewnątrz. Nigdy ani myślał, by wykonać coś podobnego. Wydawało mu się to czymś wręcz obrzydliwym, zwierzęcym, teraz jednak podobne określenia wydawały mu się bardzo zachęcające. Już po chwili dyszał jak podczas zakończeniu maratonu... Nagle zwolnił, a to wcale nie osłabiło podniecenia. Teraz okrążał jej wargi koniuszkiem języka po raz ostatni i w przypływie impulsu ruszył dalej, ku górze. Czując jej spazmatyczne oddechy na swoim karku zorientował się, że to nie jego język doznał uniesienia, a to ona opadała coraz niżej. Wykorzystywał to, badając już jej powieki, które nagle przymknęła, jakoby właśnie tego się spodziewała... Jakoby rzuciła na niego zaklęcie Imperius, i to ona spełniała teraz swe najgłębsze pragnienia.
Zdrowy rozsądek już dawno uleciał gdzieś daleko, nie dając Amayi drugiej szansy na złapanie. Miała w nosie całą moralność na chwilę obecną, gdyż uznała, że jest jej za przyjemnie. Serce krukonki niemal wyrywało się na zewnątrz z niesamowitym impetem, kiedy tylko Wilkie przegryzł ostrożnie jej dolną wargę, patrząc jednocześnie intensywnie w oczy. Czuła naprawdę silne dreszcze, które nakazały jej zjechać dłonią od policzka do skóry szyi, którą delikatnie muskała palcami. I gdyby w tym momencie wparował kelner, pewnie byłaby o wiele bardziej wściekła, bo przerwałby kolejne ich zbliżenie, które jednak wyglądało inaczej od innych. W poprzednich nie kryło się tyle czułości, wypchanej po kieszenie, namiętności. Przed gesty okazywali sobie jednocześnie jak bardzo tęsknili za sobą, podczas gdy mogli jedynie popatrzeć na drugą osobę, na jej zachowanie i ewentualnie się uśmiechnąć. Aktualną sytuację najlepiej było właśnie porównać do pożaru, gdzie ogień był rozprzestrzeniony jeszcze bardziej przez wiatr, którym okazał się póki co Wilkie. Dziewczyna cieszyła się każdą dłuższą chwilą gdy byli tak blisko siebie, mogąc topić swoje wątpliwości z tą chwilą nagłego uniesienia, któremu towarzyszyło głębsze uczucie. Jakby nie było, klatka piersiowa Am wciąż w bardzo szybkim tempie unosiła się i opadała, jakby to miało dać upust emocjom. Wokół roznosiła się słodka woń perfum panny Smith jak zwykle o jakiejś truskawkowej nucie. Właśnie nimi najczęściej pachniała. W chwili obecnej owa kobieta przestała nad sobą panować i uśmiechnęła się tylko jednym kącikiem, czując łaskotanie swoich warg przez język chłopaka. Ona natomiast mimowolnie zjechała twarzą gdzieś pod jego głowę, drażniąc to miejsce ciepłym, oddechem. Następnie nastąpił nagły przebłysk świadomości, który pozwolił jej na dalsze kontrolowanie samej siebie. Rozkoszowała się każdym skradzionym całusem na cienkich powiekach. Ich dłonie nadal ściskały się dość spazmatycznie ze sobą, chcąc być jak najbliżej siebie, by całym sobą mogli odczuć bliskość działającą na ich ciała w subtelny, intymny sposób. Jakaś niezidentyfikowana i niewidzialna siła przyciągała ich do siebie, czyniąc najmniejszy gest bardziej pamiętnym, wrażliwszym. Nawet nie myślała o tym czy jej policzki czasem nie oblały się szkarłatnym rumieńcem jak zwykle w takich nagłych chwilach. Ukradkiem kradła herbacianymi ustami delikatne i powolne pocałunki w zagłębieniu jego szyi, które z każdym wdechem robiło się bardziej obszerne. Zapewne gdyby usłyszała teraz jakieś pytanie, wysilałaby się pewnie tylko na lakoniczne stwierdzenia, nie wnoszące nic nowego do krótkiej rozmowy, chcąc się skupić w całości na tym co właśnie zaszło pomiędzy nimi. Co chwilę jej kąciki ust wykrzywiał słaby uśmiech świadczący o przyjemności. Amaya przesunęła pełnymi wargami do jego policzka i zatrzymała je niedaleko ucha, niedługo później odrobinę przegryzając jego płatek. To co właśnie działo się nad Tamizą, nie śniło się nawet filozofom... Albo raczej Merlinowi. Nic więcej nie liczyło się oprócz nich - dwójki niezwykle zadurzonych w sobie uczniów Hogwartu, pomimo że jeszcze parę godzin utwierdzali się beznadziejnie w przekonaniu, że płeć przeciwna nie odwzajemnia tego samego uczucia co ją darzy. Nic bardziej mylnego. Krukonka okazywała swoje zainteresowanie Twycrossem poprzez uczuciowość kładzionego spojrzenia. Przejechała ona końcówką języka po boku ucha chłopaka i sama zaraz zamruczała pod nosem niczym duży, rasowy kot. Po jakimś czasie jednak przylgnęła odrobinę do jego ciała, jedynie wtulając się w jego klatkę piersiową, po boku której zaczęła ostrożnie przejeżdżać miękkimi poduszkami w postaci opuszek u palców. Uprzednio jednak niechętnie wysunęła jedną dłoń z ucisku, drugą zostawiając w spokoju, żeby nie odrywać jej od złączonego towarzysza w postaci ręki Wilkiego.
Chłopak oddawał pieszczoty z niepisaną namiętnością i równocześnie czułością, co w istocie bardzo dziwnie współgrało. Wydawał się być całkowicie poddany chwili, ale gdy dochodziło do czegoś odważniejszego, nawet jeżeli to on był agresorem, poddawał się i patrzył jej w oczy, jakoby powstrzymywała go jakieś niewidzialne tabu, które samoistnie broniło się postacią jakiejś niewidzialnej, a nawet nienamacalnej tarczy. Nagle z za szyby, do jego uszu dotarło ciche charakterystyczne pogwizdywanie, jakoby ktoś chciał zwrócić na siebie uwagę. Wyjątkowo zirytowany odsunął się od dziewczyny i bez słowa podszedł do okna. Kimkolwiek jest ta osoba, ma ich zostawić w spokoju. Dostrzegł sowę, której do nóżki przywiązano pokryty wymyślnymi ozdóbkami papier. Jakże mu znany. W te pędy otworzył okno, a czar tej magicznej chwili prysł w zupełności, jakoby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Odwiązał drogi papier od nóżki sówki po czym rozwinął go. - To od ojca. - Powiadomił dziewczynę kącikiem ust, po czym zabrał się za czytanie. Nie miał zielonego pojęcia skąd ojciec wiedział, że ten siedzi właśnie w restauracji. Najwyraźniej była to sprawa niecierpiąca zwłoki.
Drogi Wilkie Piszę, by powiadomić Cię o niesamowitym wydarzeniu, które wkrótce ziści się w naszej rodzinie. Mianowicie, wkrótce żenię się z szanowną Daphne Delacroix. Wiem dobrze, że znakomicie kojarzysz naszą sąsiadkę - wilę, którą zachwycają sie wszyscy mieszkańcy Darcy. Czuję się naprawdę szczęśliwy, unoszę się wręcz w wyjątkowo barwnym, kwtinącym z każdą chwilą uniesieniu. Mam nadzieję, że podzielasz mój entuzjazm, ponieważ zdaję sobię sprawę, że bardzo brakuje Ci matki. Pamiętam jak lubiłeś moją byłą żonę, a matkę Sevi. Nie kochałem jej, ale naprawdę bardzo ceniłem.... Długo przecie trwaliśmy w związku. Nie rozumiem jej nagłego odejścia, ale to już nie nasz problem. Najwyraźniej nie była nas warta. Nasza pozycja i nieprzeciętna majętność wyraźnie ją peszyła. Daphne ma 18 lat i chociaż dopiero co ukończyła szkołę, jest bardzo dojrzałą kobietą z dobrego domu. Ufam, że wytrwamy u swych boków do końca życia, bo i mamy zamiar to oficjalnie przyżec. Kocham ją, a i ty powinieneś ją pokochać. Dziewczyna jest pełna energii i wiem, że wreszcie będziesz miał kogoś do pary by wykorzystać nasze prywatny pętelki do Quiditcha. Gdyby nie nasz sumienny ogrodnik już dawno zarosłyby je pajęczyny. Wiem, że jesteś pełny wigoru i zawsze lubiłeś ten pozbawiony sensu sport, masz to po matce. Matka Krewetki również lubiła to 'coś', ale najwyraźniej ta odziedziczyła tę niechęć po mnie. Mam nadzieję, że tylko to... Mój brzuchol mam zamiar pominąć w testamencie. Wesele odbędzie się już wkrótce, postaramy rozporządzić czas tak, by odbyło się jak najprędzej. Znamy się dopiero dwa tygodnie, ale czuję, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Gdy wszystko pochłaną już plany, a każdy szczegół łącznie z zaproszeniami ziści się, i Ciebie jednym zaszczycę. Pozdrów siostrę i przekaż jej tę wesołą nowinę.
Twój ojciec, Anthony Twycross
Gdy skończył czytać skrzywił się niemiłosiernie i cisnął list w kąt. Czy on naprawdę myśli tylko o sobie? Chce zniszczyć życie kolejnej, młodej kobiecie? Mógłby zaoponować żeby się zmienił, – po raz kolejny – usłucha, lecz wkrótce wszystko znów ochłodzi zimny powiew obojętności. Wkrótce i ta cała Daphne znudzi się jego wysoce zajmującej osobie! Kogo próbuje oszukać? Życie Wilkiego już zniszczył, chociaż się stara, nigdy nie zmieni swojego charakteru. Nie potrafi się szczerze uśmiechnąć, nie potrafi się śmiać bez powodu, nie potrafi beztrosko zachowywać. Wszyscy weseli ludzie go irytują, wszystko co tyczy się szczęścia go denerwuje, lecz nie dlatego, ze uważa, że to głupie, nie, nie... Po prostu im zazdrości. Zazdrości tego, że potrafią się śmiać i żartować. Bez powodu. Całkowicie głupkowato. Stara się, naprawdę się stara. Nie raz udało mu się zapomnieć, nie raz ogarniał go dobry nastrój. Nie chciał gasić tych pryjemnych iskierek. Jaką jednak rolę odgrywa w ogóle jego wola w tym pomylonym cyrku, pełnym marzeń, słów i przyczyn? Westchnął ciężko i spojrzał na dziewczynę otwierając buzię jakoby chciał coś powiedzieć, lecz w ostateczności po prostu przymknął powieki i bezceremonialnie dopadł drzwi, by po chwili zniknąć za ścianą. Nie zatrzymał go nawet pełen głupiego zdezorientowania wzrok kelnera, chociaż wyjątkowo zirytował. Posłał mu zaś w ostateczności rozwścieczone spojrzenie i ruszył przed siebie co rusz parskając ze złości i kopiąc co tylko nawinęło się mu pod nogi.
Cały czar prysł niczym bańka mydlana po tym jak Wilkie podszedł do okna. Nagle otworzył okno, więc zdezorientowana wychyliła się odrobinę w bok, żeby zobaczyć o co chodzi. Przez nie wleciała sówka, mająca przywiązany do nóżki zwinięty kawałek papieru. Pokiwała lekko głową kiedy powiedział, że to od ojca, dając znak, że go rozumie i nie musi jej takich rzeczy tłumaczyć. Później już tylko widziała ogromne niezadowolenie na twarzy ślizgona, który następnie po jego przeczytaniu, cisnął list w kąt, wychodząc z restauracji. Amaya odruchowo wstała z miejsca, ale w samą porę powstrzymała się i nie ruszyła za nim, bo chyba nie było sensu. Pewnie i tak już się aportował w inne miejsca, a ona wyśle mu najwyżej sowę w najbliższym czasie. Zaniepokoiła się jednak jego zachowaniem i chciała je szybko wyjaśnić, najpierw dając Wilkiemu trochę czasu na poukładanie sobie wszystkiego. W każdym bądź razie poddenerwowana sama aportowała się do Hogsmeade, żeby wrócić do Hogwartu gdzieś w okolice błoni, aby samej przemyśleć sobie to i owo. Przymknęła powieki, skupiła się i poczuła charakterystyczne pociągnięcie w okolicy pępka, świadczące o tym, że właśnie przenosi się w inne miejsce. Trafiła idealnie do wioski.
Coraz mniej rzeczy zaczynało go ostatnio cieszyć. Od dnia zawarcia małżeństwa z Cassandrą wszystko powinno zyskać wymiar sielskiego ideału, idyllicznej egzystencji. Ale tak naprawdę, niemal wcale się nie widywali. Jeżeli już im się udało - "spędzali czas" na kłótniach. Nie to, że obwiniał za to swoją małą Cassie. Wiedział, że wina leży głównie po jego stronie, gdyż pogrąża się za bardzo w pracy - ba, nawet dołożył jej sobie wraz z objęciem posady nauczyciela ONMS. Ale ten fizyczny wysiłek, zasypianie z rękami drżącymi od wycieńczenia, dzięki temu czuł się jeszcze człowieczo. Nie pasował tu, coraz mocniej to czuł. Był coraz bardziej osamotniony, błonia opustoszały i pobielały od śniegu. Dla wszystkich stanowił odpychającą personę gajowego. I chociaż opinia innych to jedna z tych rzeczy, które obchodzą go tyle co nic, coraz częściej miał ochotę wyjechać.
Westchnął ciężko, zajmując miejsce przy oknie. Splótł palce i ponury wzrok wlepił za krajobraz nad Tamizą. Zapytany przez kelnerkę, czy życzy sobie czegokolwiek, burknął nieprzyjaźnie, że nie, że czeka na kogoś. I od razu poczuł się fatalnie, gdy usłyszał jej stłumione "och, przepraszam". Nie bądź ch*jem, Morph, skarcił sam siebie elokwentnie. Rozpiął kilka guzików czarnego płaszcza i odwiesił na wieszak. Zajął miejsce ponownie. W ciemnoszarym golfie i tym kilkudniowym zaroście, wyglądał bardziej jak pogrążony w niemocy twórczej pisarz niż gajowy.
Cassandra bardzo się ucieszyła, że w końcu jej mąż postanowił się odezwać. Tak, tak. Zaczęła dzielić ich od siebie praca. Ciągle tylko słyszała, że jest zbyt zmęczony. Ona była zbyt samotna. Włóczyła się po szkole jak ostatnie ciele. Próbowała rozwalać wszystko po drodze tylko po to, aby niesamowite magiczne czujniki przywołały do niej jej męża. O tak, naiwna Cassie. Nic nie pomagało. Nawet nie przyszedł na swoją kolację urodzinową. Ba! A zrobiła tort czekoladowy... Cóż, w nocy tylko usłyszała jak gramolił się pijany na łóżko. Ach, idealne było to ich małżeństwo. Zero kłótni, zero łez. Cudowne. Ciekawe ile przetrwa. Cassandra na kolację szykowała się bardzo długo. Chciała wyglądać dla niego najpiękniej na świecie. A tym samym zatuszować własne rozterki sercowe. Założyła obrączkę na odpowiedni palec, uśmiechając się blado do lustra. Nie wiedziała dlaczego wybrała czarną sukienkę. Może dlatego, że chciała podkreślić usta czerwoną szminką? Wyprostowała swoje włosy, aby swobodnie opadały na ramiona. Sukienka niestety nie należała do ciepłych, stąd musiała założyć swój jagodowy płaszcz. Gdy uznała, że jest gotowa, teleportowała się przed samą restaurację. Po raz drugi sprawdziła, czy aby na pewno obrączka identyczna jaką ma Morph jest na palcu. Bała się, cholernie się bała, że przez gazetkę ją zostawi. Ale Cass miała sposób. Weszła do środka z promiennym uśmiechem. Prędko zaczęła szukać stolika z jej mężem. Jedyną osobą, która pozostała. I kochała. - Cześć kochanie, mam nadzieję, że długo nie czekałeś - rzekła nieco zmachana, muskając jego usta. Zajęła miejsce przed nim i z troską spojrzała. Po chwili chwyciła jego dłoń, na której znajdywała się obrączka, aby zobaczył, że jednak ją ma. - Ale wyglądasz na przepracowanego. Może napijemy się wina? Hum?
Palce wystukiwały znany tylko jemu jednemu rytm o blat stolika, a zamyślenie osiągnęło stan apogeum, gdy przypatrywał się ludziom spacerującym w mętnym świetle latarni na zewnątrz. Tamiza, Londyn przyprószony śniegiem, gdzieś w tle europejska muzyka. Było(by) idealnie. Postać Cassandry wyrwałaby go jednak z najgłębszej zadumy; niełatwo byłoby ją zignorować. Śledził jej wędrówkę już od jakiegoś odcinka, odkąd tylko jagodowy płaszcz wyłonił się w oddali i zmierzał powoli ku restauracji. Wstał, gdy weszła do środka. Pozwolił sobie zdjąć jej płaszcz i powiesić go przy swoim. Niejasną, długą chwilę spędził na obserwacji tychże płaszczy i zajął miejsce przed nią. Wyglądała olśniewająco, przepięknie, cudownie. Aż ścisnęło go coś w środku. Jednak odchrząknął cicho i splótł palce, gdy pokazała mu obrączkę. - Szybko domyśliłaś się o co chodzi - rzekł spokojnie, wychylając głowę i rozglądając się za kelnerką. - Wina, tak? - zmarszczył nieznacznie brwi. - Może i tak; może jedynie pod wpływem alkoholu jestem mężem, którego warto w ogóle mieć.
Czuła, że po tej rozmowie będzie miała ochotę zapomnieć o wszystkim. Nie wiedziała w zasadzie, czy ma się cieszyć czy już zacząć płakać. To co ich łączyło po ślubie zdecydowanie wygasło. Może to przez to, że w ogóle ze sobą nie rozmawiali. W tym tkwił problem? Zmarszczyła brwi. Oczywiście, że chodzi o pieprzoną gazetkę. Drugi raz ma zniszczyć jej życie? Nigdy. - Morpheus, skarbie - zaczęła, biorąc głęboki oddech. Nie potrafiła ukryć tego spojrzenia politowania, o tak politowania. Nie zamierzała już się drzeć na niego ani robić scen w restauracji. Wmawiała sobie z każdym spojrzeniem, że to jego kocha, z nim chce spędzić życie, z nim będzie szczęśliwa. Założyła nogę na nogę, odnajdując jego lazurowe oczy. - Oczywiście, że tak. Pewnie gdyby mnie fałszywa informacja w gazetce, po raz kolejny usłyszałabym, iż jesteś zapracowany i piszesz podręcznik. - skomentowała, ogrzewając przez chwilę dłonie. Chciała być pewna siebie. Chciała pokazać, że gazetka to jest maszyna niszcząca jej życie. - Nie rozumiem dlaczego w ogóle w to wierzysz. - dodała, ponownie odnajdując jego dłoń. Ach, to ona właśnie ją przytulała, gdy bała się spać. Ją całowała na powitanie, pytając się, czy życzy sobie kawy z pieprzem. - Gdy tylko durna gazeta, napisała Ci o powrocie Williama, momentalnie jesteś na mnie wściekły i znów dudnisz ten rytm - trafnie zauważyła, przekręcając głowę. Po chwili machnęła na kelnerkę, która z wielką pasją dyktowała co raz to lepsze wina. Poczekała chwilę, aż przestanie jej trajkotać nad uchem i w końcu zaproponuje specjalność zakładu. "tylko u nas". Zapewne. - Heeej - rzekła troskliwie, ściskając jego dłoń - Nie mów tak. Okej, nie ukrywam, że w noc zaraz po ślubie bardziej się mną opiekowałeś, ale rozumiem, że teraz musisz napisać ten podręcznik dla uczniów.
- Mam co do tego ponure podstawy, Cassandro - rzekł, sięgając serwetkę ułożoną w jakiegoś pieprzonego Zasiewam-Pokój-W-Twoim-Sercu-By-Milej-Ci-Się-Jadło łabędzia i oderwał mu papierową główkę. - Ta gazetka bywa podejrzanie trafna, co udowodniła chociażby częścią pozostałych artykułów, co do których miałem okazję się upewnić. Podniósł na nią błękitne spojrzenie i przełknął bezgłośnie ślinę; zdjęło go najzwyklejsze przerażenie, że Cass kłamie. Że wszystkie jej gesty i słowa to nieustająca kokieteria z dnem podszytym najzwyklejszą niechęcią. A może i wpadał powoli w paranoję. Pokręcił głową na jej słowa, jakby do samego siebie. - Dziwisz mi się? Cassie, dziwisz się, że nie jestem już niczego pewien? Przecież wtedy, w chatce, tak śmiesznie krótko przed naszym ślubem, mówiłaś jeszcze o nim, że jest ktoś, że nazywa się William i że go k o c h a s z. A ja niejako odebrałem ci jego, ciebie odebrałem jemu, wpadłem na nowo do życia byłej kochanki i stałem się nagle mężem, symbolem stabilizacji, której nie jestem w stanie ci zapewnić. I czuję, że coraz częściej przemyka ci przez myśl, że wybrałaś źle. Ja byłem powodem waszego rozpadu i boję się, że teraz mogę być nie powodem, a ogniwem, które rozlatuje się w proch. Powiedział to. Tak, na głos. Sam się sobie dziwił, bo wszystko to, pomimo ogromnego ładunku emocjonalnego, brzmiało absolutnie spokojnie, nawet dość automatycznie. Odwrócił chwilowo wzrok i przymknął powieki, gdy przybyła kelnerka i szczebiotem wymieniała wina. "Cokolwiek" mruknął do niej i wrócił spojrzeniem do żony, gdy odeszła. - "Tylko durna gazeta."
Wywróciła oczami, gdy mówił o podstawach. Miał wiele do zarzucenia Cassandrze. Tylko czy warto było cofać się do przeszłości? Jeśli tak, to lepiej niech obydwoje podpiszą papiery rozwodowe i cieszą się życiem. Wyjęła zwinnym ruchem szminkę z torebki, aby poprawić sobie usta. Leciutko, delikatnie, tak właśnie jak lubił. - Super, że była trafna. - odpowiedziała, unosząc głowę, aby spojrzeć na płatki śniegu tańczące na wietrze. Ona też chciałaby być tak wolna i nie musieć się tłumaczyć z durnej przeszłości. - Kocie, ta gazetka próbuje zniszczyć moje życie od szóstej klasy. Powiedz mi, dlaczego wszyscy biorą do siebie jej słowa? Doprawdy, czy jak reporterka napiszę, że Twoja żona jest w ciąży, to zaczniesz się cieszyć? - spytała, patrząc mu prowokacyjnie w oczy. W zasadzie to nie wiedziała, czy się wkopała czy nie. Patrzyła jak kelnerka nalewa im do kieliszków wina, a następnie jakby speszona odchodzi. "wybacz lafiryndo. on ma żonę. spierd*alaj." Uniosła kieliszek wina do ust, machając nim chwilę na boki. Jakby chciała zmieszać trunek i dostrzec jego piękną barwę. - Morph. - zaczęła nieco ostrzej. - Wzięliśmy ślub, tak? Jesteśmy małżeństwem, tak? To co do cholery ma do tego William? Jestem z Tobą, w dodatku jestem Twoją żoną i to dla Ciebie mam być wierna, nie opuścić aż do śmierci. I takie te co mówiliśmy. Musimy dać sobie z tym radę, no chyba, że nie masz na to ochoty. Zrozumiem, byliśmy pijany. Głos jej poniekąd drżał. Chciała skosztować wina, ale zmartwiła ją jedna rzecz. Chwila, chwila, skąd się nagle wziął pomysł o ciąży? Zdecydowanie wiele dziewcząt z jej miasta chciało łapać na to wysoko postawionych arystokratów. Jaką byłaby matką? Czy potrafiłaby w ogóle nią być? Uniosła wzrok na męża, odkładając z powrotem wino. Nagle straciła na nie apetyt. - Durna gazeta, która widząc Willa w szkole, pragnie zrobić wielkie halo, aby ktokolwiek ją kupował. Ten szmatławiec walczy o przetrwanie, a Ty po prostu bierzesz to wszystko do siebie. Nie wierzę, aby Willam Joyce okradł przedszkole i namalował sobie wyznanie miłość, a Alex siedział na Bahamach.
Westchnął ciężko, splatając palce i kryjąc na chwilę twarz w dłoniach. Zmarszczył brwi. Z tego wszystkiego rozbolała go głowa. Ostatnio bolała go coraz częściej. Wciągnął głęboko powietrze do płuc i przytrzymał je, pogrążając się w zamyśleniu; zapach Jej perfum, Tamizy, wina. Jagodowy płaszcz, brązowe tęczówki, jasne pukle jedwabistych włosów. W środku coś paliło fizycznym ogniem wahania. Nie lubił decyzji, nie lubił stawiania go przed sytuacjami poważnymi, istotnymi, zaważającymi na życiu. Nie, Morph nie należał do mężczyzn rozważnych i podejmujących decyzje po analitycznym rozmyśle. Liczył się impuls, uczucia tlące się w zakamarkach duszy. A one wszystkie, zbierały się w potężny płomień. Wiedział, że kochał Cass. Wiedział, że byłby w stanie wybaczyć jej wszystko, nawet to, gdyby okazało się prawdą (co wciąż pozostało w jego głowie jako teoria, nieobalona przez jej aktualne zachowanie). Chciał być z nią. Ale panicznie bał się, czuł, że ona nie będzie z nim szczęśliwa. Podniósł wzrok, wypuszczając powietrze z płuc. Wbił w nią spojrzenie, jeszcze nieco niepewne, ale przepełnione miłością naiwną, wręcz cielęcą. Tego nie dało się ukryć, nie potrafił kłamać oczami, chociaż sylwetka wciąż opierała się lekkiemu dystansowi spowodowanego sytuacją. - Zatem, twoje zdrowie, Cassandro - rzekł tylko niejasno w odpowiedzi na wszystko. Uniósł swój kieliszek z winem w jej stronę i upił niewielki łyk. Siedział chwilę w całkowitym milczeniu, znów spoglądając na krajobraz rozciągający się za oknem.
Zmartwiona spojrzała na niego. Był wykończony. Po jego twarzy widać było nieprzespane noce i trwogę, której powodu nie znała. To znaczy poznała. Ach, Williamie! Czy musisz tak mieszać w tej głowie? Przygryzła dolną wargę, wciąż bawiąc się trunkiem. Zaśmiała się cicho. Doprawdy ta monotonna wędrówka wina po stałej linii w zależności o siły była zabawna. Uniosła wzrok na męża. Kochała, nie kochała? Nie była już niczego pewna. Jedyne czego pragnęła to wyjechać. Do Francji. Zaszyć się w winnicy i smakować wszystkich jej smaków. Skakać z klifu, ryzykując własne życie. Chciała zanurzyć się w świecie bajki. Poczuć, jak babcia głaszcze ją po głowie, opowiadając miłosną historię po francusku. Ona na pewno nie chciałaby ponownie strugać swoich przeprosić. Żyła chwilą i to było jej największą wadą. Ich wadą. - Twoje, kochanie, Twoje - szepnęła cicho jakby nie była w tym świecie. Nie potrafiła sobie wyobrazić, co będzie dalej. Nagle wszystko się zmieni? Co, będą sobie szeptać czule przy wystawie sklepowej jak się kochają? Uśmiechnęła się radośnie. Przesunęła kieliszek w stronę. Ależ pragnęła zmoczyć usta w alkoholu! Następnie paznkociami wybiła określony zniecierpliwiony rytm. - Wiesz, chyba musisz nieco mniej pracować, bo nasza dwójka nie znosi samotności!
Westchnął ciężko, spoglądając na nią, próbując odgadnąć, jakaż też wewnętrzna walka może się w niej toczyć. Odczuł nagle świadomość ich nieidealności, całkowitej nieperfekcji i ułomności. Byli tylko ludźmi, o myślach różnych i niedających się wcielić w myśl jednolitą, scaloną. Mieli inne potrzeby, inne rozterki, inne problemy, inne dysfunkcje. I wiedział, że tworzą mieszankę dziwaczną, w pierwszym łyku może nawet i odstręczającą, ale potrzebującą chwili, by ustabilizować się smakiem, by sprawić, że zaczną smakować dla siebie intrygująco. A na końcu staną się dla siebie ulubionym połączeniem. Cholera, ależ by tego chciał. Upił jeszcze łyk wina, wciąż obserwując żonę pogrążoną w zamyśleniu. Ileż by dał za znajomość legilimencji! Ech, ech, Morph. Ech, ech. Ech. Dwójka? Że co, że on sam też niby nie znosi samotności? Nie no, w gruncie rzeczy on czasem ją lubił, była dość uspokajająca, to było jak katharsis, oczyszczenie, jak... C O Zamrugał gwałtownie, źrenice powiększyły się nieco. Przełknął ślinę i spojrzał na nią uważnie. Przesłyszał się chyba. Na pewno. Nie. - Wasza dwójka? - powtórzył cicho, zaschło mu nagle w gardle i usta zrobiły się jakby spierzchnięte. Potrzebujące natychmiastowego zwilżenia winem. Najlepiej łykiem. Dwoma. Trzema. Kieliszkiem.
Gdyby tylko zgadł, co jest podmiotem walki... Otrzymałaby prędzej papiery rozwodowe. Prędzej od światła. Zostałaby zadźgana fałszywie uśmiechającym się naleśnikiem. Och, wtedy znienawidziłaby tę pokusę diabła i jawną pogardę jej boczkami! A teraz będzie ich tylko więcej, i więcej. Znienawidzi swojego ciała. Już nienawidziła tego apetytu, który ogarniał ją mniej więcej o dwunastej i dwudziestej. Wtedy miała ochotę na omleta z bekonem, czekoladę posypaną imbirem, a na sam koniec zapragnęła cytrynę uduszoną w syropie klonowym. A ona? Cóż ona chciała? Żyć. Znaleźć szczęście i nie płakać w nocy w poduszkę. Najgorszy był wczorajszy dzień. Przynajmniej tak uznała. Nie chciała wplątać w to przeszłości, więc to był najgorszy nowy dzień nowej Cassandry. Tej, która zapomina o Willu. A cóż się stało wczoraj? Całą noc spędziła na podżeraniu czekoladek z najlepszej londyńskiej cukierni. Olała wykłady i wybłagała Chucka, aby wziął urlop. Raz płakała, drugi się śmiała, a trzeci ze złości rzuciła bombonierką w świeżo wyprany garnitur brata. A wszystko przez małego skorupiaczka. - Nasza dwójka. I muszę Ci powiedzieć, że on nie będzie w ogóle znał smaku alkoholu. - odpowiedziała szczerze, widząc jak łypie na kieliszki wina. Jeszcze dwa pełne. - Albo ona. Wolę on.
Ale nie wiedział, co jest podmiotem walki. Nie zgadł i nie zgadłby nigdy - zwłaszcza, że w chwili obecnej pochłonięty był formą myśli zupełnie innej, oderwanej od osobistych dramatów Cassandry, o których nic mu nie mówiła w myśl zasady "zaufanie to podstawa do stworzenia dobrego małżeństwa"; teraz myślał o nich, o i ich trójce, jeszcze nie do końca oswojony z dźwiękiem słów, które wypowiedziała. Zamrugał więc znów, jakby wraz z kilkakrotnym straceniem jej z pola widzenia na ułamek sekund, wszystko miałoby prysnąć, okazać się snem. Ale nie, wciąż była, wciąż czuł zapach jej perfum, za oknem Tamiza wciąż płynęła brudnym nurtem, europejska muzyka wciąż grała w tle. I w okolice serca ukuło go bez ostrzeżenia szczęście. Morpheus bywał mentalnie niedojrzały - nie krył urazy, kierował się impulsem w najczystszej postaci, nie wnikał w głąb psychiki innych, ślizgając się na wartościach pozornie powierzchownych. I zerwał się ze swojego miejsca, z najcieplejszym śmiechem wyrywającym się z jego ust, objął swą małą Cassie i uniósł do góry, przytulając do siebie (ostrożnie), ucałował jej czoło (najczulej), pogładził jej brzuch (szczęśliwy nieodparcie). - Naprawdę, Cass? Naprawdę? - upewnił się niezwłocznie, spoglądając na nią z wyczekiwaniem, odstawiając delikatnie na ziemię, by nie musiała szybować w jego objęciach.
I dobrze, że nie wiedział. Chciała mu dać to, czego od zawsze pragnął. Pragnęła stać się najlepszą żoną na ziemi, bo tylko na taką zasługiwał. A swoje rozertki zostawi w sercu, je upije i powie kogo ma kochać a o kim zapomnieć. Rozkaz wykonać. Odmaszerować. Czymże było zaufanie? Czy nie tą iluzją? Miała ona za zadanie karmić każdą parę. A potem... dać złudzenie miłości. Zaśmiała się dźwięcznie, widząc jego reakcje. Był tak cudownie, tak miło, zaskoczony. Jakby to była jedyna informacja, na którą czekał całe życie. Wyglądał jakby świat dla niego w tej chwili mógł nie istnieć. A ona dostrzegała wszystko. Gdyby się uparła, słyszałaby jeszcze jak unoszą most zwodzony i jak zburzona rzekła obija się o ziemię. Denerwowały ją te rozstrojone skrzypce. Miała ochotę podejść do graja i przejąć po nim stery. Przecież tak pięknie grała na skrzypcach... Zaraz poczuła jak unosi się kilka centymetrów na ziemię i silne ramiona obejmują jej kruche ciało. To było coś. Brakowało jej tych perfum oraz mocnego uścisku. Momentalnie się uśmiechnęła, przymykając powieki. To muśniecie czoła zawsze było szeptem troski. Ujęła tylko jego dłoń, gdy znajdowała się na brzuchu, czule ją głaszcząc. - Oui, monsieur - odpowiedziała zadowolona. Czyżby potrafiła go uszczęśliwić? - Podobno mają być bliźniaki - dodała szeptem.