Niedaleko spokojnie sobie płynącej rzeczki, która przepływała przez Londyn można było zauważyć wiele rzeczy. Możesz zobaczyć statek przepełniający się turystami, którzy robili zdjęcia wszystkiemu co się ruszało, jednak mogłeś też zobaczyć tam niewinnie pływającą sobie kaczkę, która poszukiwała nerwowo pożywienia niedaleko brzegu. Wszystko to zależało od czasu, miejsca, a nawet i twojego humoru. Od godziny dziesiątej do siedemnastej mogłeś udać się do nie zatłoczonej i jakże uroczej herbaciarni tuż obok rzeki zwanej Tamizą. Tylko stali bywalcy o niej wiedzieli dlatego zazwyczaj nie panował tam ruch. Można było sobie wygodnie usiąść na jednym z foteli i sączyć gorącą herbatę przyglądając się spokojnie sobie płynącej rzeki.
Wave o herbacie mógł mówić ile wlezie. A to dlatego, że po pierwsze naprawdę była jedną z jego nie wielu zainteresowań, a po za tym stanowiła neutralny temat dla kogoś, kto nie jest za bardzo chętny do opowiadania o sobie każdej napotkanej osobie. Bo taki właśnie on był. Na pierwszy rzut oka wydawał się otwarty i przyjazny. Jednakże to były tylko pozory, bo tak ba prawdę ciężko było dostać się głębiej. Wave bardzo pilnował muru, który wybudował wokół siebie przez te wszystkie lata. - Robiłem parę podejść do zielonej, ale nie wyszło - podjął z lekkim uśmiechem. - Za to jestem wielkim fanem zwykłej czarnej herbaty. I chociaż jestem rodowitym Anglikiem nie mogę się przekonać do herbaty z mlekiem. Próbowałaś może? - Zapytał. Wave wiele słyszał dobrego o zielonej herbacie, ale jakoś do niego ta herbata nie przemawiała. A chciałby. Bo to daje możliwość odkrywania nowych smaków.
Dziewczyna poprawiła opadające ramiączko sukienki i pociągnęła jeszcze jednego łyka herbaty. - Zieloną herbatę piłam od dziecka, bo teoretycznie pochodzimy z tego samego kraju, ale dopiero po przeprowadzce do Anglii, naprawdę ją polubiłam - powiedziała. - Być może po prostu przypomina mi o domu - dodała, uśmiechając się. Sama nie wiedziała, czy to prawda, ale zielona herbata zawsze sprawiała, że czuła się zrelaksowana, a zarazem zaczynała myśleć o domu. Może stąd też jej skłonność do picia zielonej herbaty z czymś słodkim, bo jej babcia wprost uwielbia słodycze i zawsze chętnie ją nimi częstowała wraz z tradycyjną herbatą. - Herbata z mlekiem? Em... Powiem Ci, że odkąd się tutaj przeprowadziłam niespecjalnie mnie to przekonywało, a po spróbowaniu miałam o tym jeszcze gorsze zdanie - zaśmiała się. - Za to moja mama pokochała ją od pierwszego spróbowania.
- Nie nie przekonywało od samego dzieciństwa, chociaż mama próbowała mnie do niej przekonać - powiedział Wave. - Sama ją pije, babcia tak samo. Ja niestety nie. Babcia mówi, że mój dziadek też nie pił. Z tego, co wiedział, Waverley, herbata z mlekiem nie smakowała nikomu, kogo znał ze szkoły. Z drugiej jednak strony aż tak wielu ludzi to on też nie znał. A mniejsza z tym. Mleko do herbaty mu nie pasowało i w temat się nie zagłębiał. Nikt nie mógł mu zarzucić, że nie próbował. Bowiem próbował i to nie raz. Tak samo jak z zieloną. Widocznie nie była mu pisana. - Zaskakująco piękna pogoda jak na Londyn - zauważył Krukon wyglądając przez okno. - Aż trudno uwierzyć, że to ponura i deszczowa Anglia. Wave dopasowywał się nastrojem do pogody. Szczególnie ciężko przechodziło mu przetrwanie zimy i jesieni.
- Może to taka rodzinna tradycja - zażartowała. - Ja ogólnie nie jestem wielką fanką mleka, tam skąd pochodzę nie pija się go zbyt wiele. Dziewczyna przeczesała włosy i odgarnęła je na jedno ramię. Może picie ciepłej herbaty, kiedy na zewnątrz było tak gorąco, nie było zbyt dobrym pomysłem, ale nie mogła się powstrzymać, kiedy tylko na swojej drodze zauważyła tę herbaciarnię. Od razu poczuła się lepiej, kiedy odsunęła długie, gęste włosy z ramienia i kawałka szyi. Mimo wszystko wciąż jej największym marzeniem było wskoczyć do jakiegoś basenu lub jeziora z chłodną wodą. - O tak - przyznała. - Widać ktoś zdecydował, że te wakacje możemy spędzić w słońcu. Jednak obawiam się, że pogoda się na nas zemści i całą jesień będziemy zmuszeni przesiadywać w deszczu - dodała po chwili, mimo wszystko z uśmiechem na ustach.
- Zdecydowanie wolałbym spędzić jesień w deszczu niż zaprzepaścić lato - przyznał Wave. - Na jesieni i tak wracamy do szkoły więc nic się nie traci. A jeśli już to nie wiele. Wave zdecydowanie wolał, żeby lato było porządne i ciepłe. Nawet jeśli oznaczało to upały. Było mu to obojętne. Byle tylko było ładnie. Herbata stanowiła uwielbiany przez Krukona napój właśnie na ciepło. Letnią też dało się wypić, ale zimna przekraczała ludzkie pojęcie. Nie po to gotuje się wodę, żeby zalać herbatę i czekać, aż wystygnie. - Mleko - zaczął Wave. - Też nie lubię. O czym by tu porozmawiać? Nie będziemy chyba prowadzić rozmowy o pogodzie, herbacie i mleku?W spontanicznych rozmowach nie jestem za dobry. - Skąd jesteś jeśli można wiedzieć? - Zapytał.
- Niby to prawda, większość jesieni przesiadujemy w szkole, ja jednak lubię po zajęciach przejść się po błoniach, kiedy jest jeszcze ciepło, a nie ciągle leje deszcz - powiedziała. - Jedak doceniam ciepłe wakacje i nie zamierzam narzekać - uśmiechnęła się szeroko. Megan wyjrzała po raz kolejny za okno, pogoda była piękna, ale ze wschodu nadciągało kilka ciemnych chmur. Miała nadzieję, że nie przyniosą deszczu, ani burzy, której strasznie nie lubiła. Na chwilę zapadła niezręczna cisza i Meg już zaczęła się zastanawiać, czy podjąć jakiś następny temat, kiedy Wave zadał jej pytanie. - Jasne, że można - powiedziała. - Pochodzę z Hong Kongu. Ale razem z mama wyprowadziłyśmy się stamtąd jakieś dziewięć lat temu i tak oto znalazłam się tutaj - uśmiechnęła się zawadiacko. - Czasami jeszcze jeżdżę tam na wakacje. Ech... To jest całkiem inny świat niż ten. - Westchnęła. - A jak jest z Tobą; Twoje korzenie są "czysto" angielskie?
Wave chętniej podróżował palcem po mapie w atlasie niż ruszył się z domu. Po pierwsze tak było bezpieczniej, chociaż chłopak nie bał się wychodzić z domu. Po prostu wolał w nim siedzieć. A ostatnio i tak zrobił potęp wyprowadzając się do Hogseamde. Po drugie w domu zawsze jest wygodniej niż tłuc się po nieznanych miejscach i użerać z ludźmi. Więcej plusów wychodzi na to, że jest, jak się podróżuje tak jak Wave miał w zwyczaju. - To prawie drugi koniec świata - stwierdził Wave przypominając sobie mapę świata. - Co do mnie to jestem typowym Anglikiem od wielu pokoleń wstecz. Z obydwu stron. Od mamy i ojca. Dopił herbatę. Czarna zdecydowanie stanowiła jego faworytkę. Sięgnął po mały imbryczek, który zamówił zaraz po przyjściu do herbaciarni i dolał sobie. Zawsze pił w filiżance jeśli to było możliwe. Herbata w kubku wyglądała na taką prostacką. - Ja się jak na razie nigdzie nie ruszałem po za rodzinny Manchester czasami Londyn i szkołę.
- No tak - przyznała - prawie drugi koniec - uśmiechnęła się, po czym skarciła się za to w myślach, chłopak pewnie uzna ją za nieźle powaloną, przez to całe szczerzenie się cały czas. - Ale nie przeszkadza mi to - dodała po chwili - lubię podróżować... Zwłaszcza, że dla nas jest to takie proste. rzez "nas" mam na myśli czarodziejów, nie wyobrażam sobie nawet jak skomplikowana musi być podróż dla mugoli. Dziewczyna zamyśliła się chwilę nad jego kolejnymi sowami "Typowy Anglik... Z obydwu stron..." Czasami zastanawiała się jak to jest z nią... Jej mama na pewno była Chinką, ale kim był jej ojciec? Chyba nigdy się tego nie dowie... - Och, nigdzie? Ale czemu? - Spytała. - Nie lubisz podróżować, czy może masz jakieś inne powody? Meg nie chciała wyjść na wścibską, po prostu lubiła poznawać innych ludzi, dlatego zadawała tak dużo pytań.
- Jestem domatorem - przyznał odstawiając filiżankę na stolik. - Wolę siedzieć w domu i podróżować palcem po mapie. Nie odczuwam chęci zwiedzania świata. Wielu ludzi uważało tę cechę Wave`a dziwną. Nie rozumieli, że chłopak nie odczuwał potrzeby zwiedzania świata, bo dobrze mu było w domu. Nie lubił za bardzo chodzić i zwiedzać. Krukon był ciekaw reakcji Megan. Sprawiała wrażenie przystępnej osoby i o dziwo, chłopak nie odczuwał przymusu do rozmowy z nią. Rozmawiało mu się całkiem przyjemnie. A to na pewno było dziwne, bo on sam raczej stronił od rozmowy z ludźmi. Samotność mu nie groziła, bo miał grono znajomych. - Z jakiego mu jesteś? - Zapytał
Zastanowiła się chwilę nad tym co powiedział. - No cóż, to zrozumiałe - powiedziała. - Każdy człowiek jest inny i każdy lubi inne rzeczy. A podróż palcem po mapie może być zaskakująco interesująca i zabawna. Ale skoro nie podróżujesz to co lubisz robić w wolnym czasie? - Spytała. Sama Meg w wolnym czasie poza zwiedzaniem nowych miejsc, uwielbiała czytać książki, zwłaszcza te detektywistyczny i oczywiście poznawać ludzi, zarówno nowych jak i zgłębia znajomości z tymi, których już zna. - Hufflepuff - odpowiedziała na pytanie chłopaka z uśmiechem. - A Ty? - Spytała, po chwili.
Mieszkał w Londynie w sumie od niedawna, a już słyszał co nieco o tym miejscu. Ponoć mieli tu serwować wyborną herbatę. No cóż. Spróbować zawsze można. Zasadniczo ciekaw był, czy dostanie tutaj jakieś „Dalekie” gatunki. Nie tak dawno pił, taką bardzo dobrą, zdaje się z Japonii, ale mógł się mylić. Ostatecznie zamówił jednak starego dobrego Earl Greya. Miał w przelocie kila godzin, więc czemu by ich nie wykorzystać spożywając ten wspaniały wywar. Oczekując na zamówionego Earl Greaya, postanowił wyjść na moment, w celu zapalenia papierosa. Oczywiście poinformował uprzednio kelnerkę, która zdała się pomyśleć iż odchodzi bez zapłaty. Nic bardziej mylnego. Po prostu miał potrzebę „dotlenić się”. I tak właśnie palił sobie, stojąc w odległości kilku metrów od owej herbaciarni, kiedy zobaczył jakąś osobę. Nie mógł jednoznacznie określić płci, ale patrząc na nogi, wnioskował iż była kobietą. Niosła ze sobą jakieś dziwne pakunki. - Może zakupy do Hogwartu? – pomyślał. Nonsens! Przecież Czarodzieje nie stanowili całej populacji stolicy. Z zamyślenia wyrwał go widok dziewczyny, a raczej jej paczek na podłodze. Czym prędzej ruszył w bohaterskim.. nie, raczej ludzkim, geście pomocy. – Wszystko w porządku – spytał, zbierając wszystko z ziem.
Cam szła zamyślona ulicą niosąc wielkie sterty jakichś pierdół, które rodzice kazali jej odebrać. Jakby sami nie mogli się wybrać i to oboje, i razem sobie ponieść. Cóż, teraz już było po herbacie i musiała tachać to sama. Nagle wszystko, jakby pod wpływem jakiegoś czaru upadło na ziemię. Cóż za niezdara. Często jej się to przydarzało, taka już była. Jak nie potknięcia, to lewe ręce. Ach, ta Cam. Niczego nie potrafi zrobić perfekcyjnie. W końcu nie jest taka jak jej matka. Ale to chyba dobrze. Otrząsnęła się z zamyślenia i ujrzała chłopaka. Z jego rysów twarzy wyczytała że był starszy, no i na pewno nie był z jej domu, zapamiętała by go. Spojrzała na niego i dopiero wtedy dotarło do niej, że chłopak coś do niej powiedział. - Słucham? -odpowiedziała zmieszana. - Ach, tak, wszystko w porządku. Dziękuję że pytasz. - spojrzała na niego i uśmiechnęła się do niego nieśmiało zabierając mu rzeczy z rąk. - Dziękuję za pomoc.
Nie ma za co – odparł z uśmiechem. Widać, dziewczyna nie przywykła do takich sytuacji. Cóż, potknięcia zdarzają się każdemu. Grunt, że jej nic się nie stało, a rzeczy które niosła, zdawały się nie ucierpieć na wskutek wypadku. Miał kilka sekund, by przyjrzeć się dziewczynie, co postanowił wykorzystać. Chyba była młodsza. Nie kojarzył jej ze szkoły. Bo może i wcale tam nie uczęszczała? Nawet gdyby była z Hogwartu to jakoś nie wydawało mu się, żeby kiedykolwiek ją tam widział. Co znaczy, że bankowo nie była z jego domu. – Może jakoś pomogę? – zaoferował się. I tak nie miał żadnych planów, a tak przynajmniej powiększy dzienny bilans dobrych uczynków – A może napijesz się herbaty? – zapytał po czasie. No tak! Brawo Ambroge! Przecież jego Earl Grey pewnie już dawno czeka przy stoliku. Zatem pomoc odpada. Pozostaje mieć nadzieję, że dziewczyna zgodzi się wypić z nim filiżankę lub dwie. Do trzech w porywach. Nie zanosiło się na to jednak, sądząc po tym całym „bagażu”, jaki miała ze sobą. Niemniej zawsze wypada zapytać. Tak dla zasady.
- Och, bardzo chętnie się czegoś napiję. Od 4 godzin nie miałam żadnego płynu w ustach. - uśmiechnęła się. - A co do pomocy, to dziękuję, bo miałam te paczki dostarczyć do Herbaciarni. Chłopak o wyglądzie dosyć niegrzecznym, zachowywał się nazbyt grzecznie. Cóż za paradoks. Było oczywiste, że jest dobrze wychowany, uprzejmy. Inny facet olałby ją, i nawet nie zaproponował pomocy. Cóż, z pewnością zrobił to tylko i wyłącznie z powodu swoich dobrych manier, a nie jej uroku osobistego, na którego dość małą liczebność narzekała. Ale cóż, nie ma się czym martwić, jak to mówią, każda potwora znajdzie swojego amatora. Wystarczy tylko czekać. Weszli do środka, a Cam zaniosła paczki w umówione miejsce, po czym wróciła do stolika. Rozsiadła się wygodnie, okropnie bolał ją krzyż. Pewnie od nadmiaru kilogramów które musiała tachać. Tak, to na pewno to.
Kiwnął głową porozumiewawczo na wieść o tym, że to właśnie herbaciarnia była jej celem. A na wieść, że napije się z nim herbaty zareagował uśmiechem. Kiedy jednak siedział tak przy stoliku, czekając na dziewczynę dręczyły go wątpliwości. A co jeśli zgodziła się tylko dlatego, że jej pomógł? Cztery godziny nic nie piła, z drugiej strony.. W sumie, dobry kit to podstawa, prawda? Choć z drugiej strony, jeśli zdążała tutaj, to może i chciała się napić? Z zamyślenia wyrwała go dziewczyna, która dosiadła się do stolika. Uśmiechnął się do niej. – Zatem. Czego się napijesz…? - urwał, jakby chciał dopowiedzieć jej imię. No nie znał go. W sumie, znał ją od… pięciu, dziesięciu minut? Coś w tym stylu. Oczekując na odpowiedź chwycił w dłoń swoją filiżankę. Nie ma jak dobra herbatka. Zabawne, nie był Anglikiem. Brytyjczykiem na pewno, bo przecież matka Irlandka, ojciec Walijczyk. Zasadniczo, w papierach był Walijczykiem. Co poradzić? Bliżej było mu do Zielonej Wyspy…
- Jakąkolwiek herbatę poproszę. - uśmiechnęła się do chłopaka. To miłe z jego strony, że ją tu zaprosił. Rzadko spotykała się z tego typu elegancją u facetów przypadkowo napotkanych, a tym bardziej znajomych. Tym bardziej, że on nie wyglądał na takiego. Może to było niegrzeczne ze strony moich myśli, ale wyglądał na takiego hmmm... Chamskiego, który nie patrzy na słowa zupełnie. No, sami rozumiecie o co chodzi. Spojrzała w jego oczy, były obłędnie zielone. Dla Camille najwięcej znaczenia miały właśnie one, a mianowicie oczy. Były takim sercem duszy, dzięki któremu można było wszystko wyczytać. To dopiero było magiczne. - Przepraszam, nie przedstawiłam Ci się. Na imię mi Camille. - uśmiechnęła się do chłopaka. Cóż, zwykle jak robiła z siebie niezdarę zapominała totalnie o takich przyziemnych rzeczach. Nie wiem czy ze wstydu, czy z własnej głupoty, ale obstawiałabym że pół na pół.
Nie, nie przejmuj się. – posłał jej serdeczny uśmiech. – W sumie, ja też tego nie zrobiłem.. W każdym razie. Miło mi Cię poznać. Ambroge – powiedział, nadal uśmiechnięty. Nie rozumiał tylko czemu dziewczyna przyglądała mu się z takim zdziwieniem. Zrobił coś nie tak? Chyba nie. Przynajmniej nie zdawał sobie z tego sprawy. Najdziwniejsze było to, że tak wpatrywała się w jego oczy. Przez chwilę postanowił unieść wzrok, w celu nawiązania jakiegoś głębszego kontaktu. Niestety nie udało się. Piątek zaczął uciekać wzrokiem, próbując jednocześnie zmienić temat.. - Cokolwiek mówisz? Zatem… - począł się zastanawiać. W zasadzie nic z obecnego tutaj asortymentu nie mógł polecić z czystym sercem, ale tylko dlatego, żeby był tu pierwszy raz! Mógł więc tylko polegać a domysłach, że np. ta akurat czerwona, zielona, czy też czarna herbatka będzie wyborna. Nie, wolał nie iść w ciemno i trzymać się tego, co już wiedział – Może być Earl Grey? Chyba, że masz ochotę na coś innego? – zapytał, podając jej po blacie stolika małe menu, zawierające nazwy, gatunki, ale także pochodzenie składników rozmaitych wywarów. – Często tu przychodzisz? – zapytał tak nagle, ot żeby podtrzymać rozmowę. W sumie, było to z pewnego punktu widzenia bardzo głupie posunięcie, bo przecież jeśli miała zanieść tu jakieś rozmaite pakunki, to chyba jest stałą bywalczynią? Mimo to, nie wadzi zapytać.
Chłopak wydawał się być bardzo miły, a przynajmniej sprawiał pozory takiego. Nie wiedząc czemu Cam wyczuła u niego jakieś zakłopotanie. Uraziła go czymś? Przecież nie zdążyła jeszcze powiedzieć nic takiego... - Och, Earl Grey będzie idealny. - uśmiechnęła się. Cam uwielbiała herbatę. Zawsze uważała, że ma ona jakieś właściwości uspokajające. Pomagała na każdy problem, obracając go w totalną błahostkę. - Byłam tu jedynie kilka razy, tak wpaść na coś ciepłego. A Ty? Często przechadzała się ulicami, lecz zazwyczaj nie wchodząc do poszczególnych kawiarnii i innych. Zwykle lubiła popatrzeć po witrynach, ukradkiem spojrzeć na ludzi w środku. Tak jej było lepiej, była anonimowa, a to sobie bardzo ceniła. W towarzystwie chłopaka czuła się bardzo dobrze, na luzie. Nie czuła skrępowania, co dosyć często jej się zdarzało. Przynajmniej tym razem nie brakło jej słów, więc zapowiadało się wszystko dosyć dobrze...
Uśmiechnął się i w duchu ucieszył, że przystała na jego propozycję. Naprawdę nie wiedział, co też innego mógłby jej zaproponować.. Chyba łatwiej było jej podać menu. – Ech.. Piątek.. – skarcił sam siebie w myślach. No cóż. Taki już był. Zawsze, a przynajmniej zazwyczaj, robił rzeczy, których potem żałował. Czemu? Bo można je było zrobić lepiej? Albo w ogóle ich nie robić, bo lepsze rozwiązanie znajdowało się akurat za rogiem? Ech, Ty nędzo ludzka.. - Zasadniczo, jestem tu pierwszy raz. – posłał jej pełen ciepła uśmiech. No bo, co innego miał zrobić. – Ale! Już lubię to miejsce. Ciekawe, czemu...? – powiedział, uciekając do swojej herbaty, jednak nie spuszczając wzroku z dziewczyny. Ach te aluzje. Miał nadzieję, że dziewczyna, (Camille tak), załapie o co chodzi i nie będzie musiał niczego dopowiadać. Naprawdę, nie przepadał za tym. – Wiesz, w zasadzie jestem w Londynie od niedawna. Choć mam nadzieję, że to się wkrótce zmieni. Ba! Na pewno, w końcu nie można mieszkać wiecznie w szkole, z przerwą na wakacje i święta, prawda? – zapytał, jakby sam siebie. No, wolał nie wymieniać tej nazwy. W końcu nie wiedział, czy dziewczyna jest uczennicą, studentką, czy może pracownicą Hogwartu. No, a przecież niewtajemniczeni Mugole nie mogą się dowiedzieć. Tak, bezpieczeństwo było najważniejsze. Chłopak w oczekując na odpowiedź dziewczyny, bo w końcu zadał pytanie, ujął w dłoń swoją filiżankę, by w „trzymając ją w stanie spoczynku”, znajdowała się mniej więcej na linii piersi. Łokciami oparł się za to o stolik, jakby chciał być bliżej swojej rozmówczyni.
- No w sumie masz rację. Jesteś z Hogwartu, prawda? Wydaje mi się że mijaliśmy się kilka razy na korytarzach. - zadając to pytanie przybliżyła się do chłopaka, by powiedzieć to ciszej. W końcu mugole nie mogli się dowiedzieć o magii. Pewnie za coś takiego zostałaby wydalona ze szkoły... Cam miała wrażenie, że z każdą chwilą znajduje się coraz bliżej chłopaka. Dziwne, ale tak się czuła. Nie czuła z tego powodu skrępowania, bo niby dlaczego ma się wstydzić? Nie ma czego, zupełnie. To jedynie przypadkowe, zapewne nic nie znaczące spotkanie przy herbacie. Tak naprawdę nigdy nie była na randce. Nikt nigdy szczerze nie powiedział jej, że ją kocha. Nawet że ją lubi bardziej. Czuła się z tego powodu opuszczona i samotna. Ale uważała, że nie należy się załamywać, ani szukać uczuć. Po prostu żyć dalej i czekać na to, co przyniesie los. Wreszcie otrzymała swoją herbatę. Skinieniem głowy podziękowała kelnerce za przyniesienie i delikatnie wzięła filiżankę w swoje ręce. Upiła łyk herbaty. Była pyszna i cudownie orzeźwiająca. Był to najlepszy płyn, który można sobie wymarzyć po ciężkim dniu. Uwielbiała gorącą herbatę, taka była najlepsza, piła ją zawsze choćby miała sobie sparzyć język od gardła po sam koniuszek. - Mam nadzieję, że Ci nie przeszkodziłam czy coś. Może czekasz na kogoś, a ja tak wściubiam Ci swój nos w paradę... - uśmiechnęła się. - Nie chciałabym pokrzyżować Ci jakkolwiek planów. - spojrzała w jego zielone tęczówki.
Tak. Jestem z Hogwartu. – odparł. Dziewczyna tak dziwnie się do niego przybliżyła. Powiedziała, co miała powiedzieć. Rozumiał to doskonale. Nie miał nic do Mugoli. Ale oni mieli swoje tajemnice, a Czarodzieje swoje, prawda? No więc właśnie. Poza tym, pomijając ten fakt. Mówili o rzeczach prywatnych. Dlaczego ktokolwiek inny, jakaś postronna osoba, czy inny obserwator, miałby słyszeć o czym gadają? No właśnie. Nie powinien. Dopiero kelnerka jakby oddaliła ich od siebie. Piątek wrócił ze spokojem do swojej herbaty. – Plany.. Tak. W zasadzie.. To miałem kilka.. Nawet całkiem ambitnych.. I tak. Przeszkodziłaś mi w nich.. – powiedział, popijając w tym czasie herbatę. Gdy już wreszcie skończył, popatrzył na nią, tak jakby chciał sobie coś przypomnieć. – Czekaj.. Co to było? A tak! Wegetacja w londyńskiej herbaciarni do późnego wieczora, a potem powrót do pustego mieszkania. Znaczy. W zasadzie to ciężko nazwać to mieszkaniem.. Jest puste, więc.. Sama rozumiesz.. – uśmiechnął się doń. Widział kolejno zdenerwowanie, smutek i ulgę. Wszystkie te emocje malowały się na twarzy dziewczyny, podczas jego monologu.
- Ojej, przepraszam że pokrzyżowałam Ci Twoje plany. - posmutniała. - Biedne puste mieszkanie, z pewnością za Tobą tęskni. - zaśmiała się. Ciekawe, jakby było mieszkać samemu. Dziwna sprawa. Cam nie wyobrażała sobie siebie w wielkim mieszkaniu, siedzącej samej. Nie wytrzymała by chyba tej samotności i ciszy. Na pewno nie. Camille nie była typem samotnika, uwielbiała towarzystwo, ale wiadomo, że każdy od czasu do czasu potrzebuje chwili samotności. Z dwojga złego, spędzać z kimś nieodpowiednim czas, to już lepiej samemu. Zawsze chciała mieć rodzeństwo. Pomagać w domu itd. Niestety, nie miała takiej możliwości, chociaż w sumie nie była do tego pewna. Być może po świecie chodzi jakieś rodzeństwo, o którym nie wie. Och, spodziewałaby się tego po swoim ojcu. Uwielbiał zawieszać wzrok na mugolkach. Fascynowały go, i wiecznie twierdził że są ładniejsze niż czarodziejki... Tak naprawdę to nie wiem czy mówił serio. Camille wzięła łyk herbaty i spojrzała w oczy chłopakowi. - Co tu robisz, tak naprawdę? I to sam? - uśmiechnęła się.
Nie, nie. Spokojnie.. – uśmiechnął się, ujmując jej dłoń. Głupi odruch, chciał to zrobić, żeby jakoś ją pocieszyć, dodać otuchy. A mogło to zostać odebrane w sposób bardzo niepożądany. No cóż. Niuanse. Każdy widzi je tak, jak chce. Krukon miał jednak nadzieję, iż ta odczytała jego intencje prawidłowo. Chociaż, kto to wie..? -Tak. Biedne mieszkanie. – uśmiechnął się ponownie, przenosząc dłoń (dalej ją tam trzymał!) na coś bardziej neutralnego.. Filiżanka. Tak, to dobry pomysł był. Złapał za nią więc, po czym wypiwszy kilka łyków, zastanowił się nad tym, co przed chwilą powiedział. – W sumie, to nie jest puste, dlatego, że nie ma w nim mebli, czy coś. Po prostu. Nie ma do kogo się odezwać.. – rzekł, mając smutny wyraz twarzy. No, taka prawda. Przez najbliższy czas współlokatora to on raczej nie znajdzie. Chyba, że jakimś szczęśliwym zbiegiem okoliczności. No, inna sprawa, że średnio też myślał o kimś, z kim mógłby dzielić swój przyczółek Piątkowości, swoją samotnię. Ale jeśli już miałby to być ktokolwiek, stawiałby na dziewczynę. Najlepiej jego. Nie byłoby problemu ze znalezieniem sypialni dla drugiej osoby i kłopotliwymi przemeblowaniami. Tak.. To znacznie ułatwiłoby mu życie. Ech.. Elsie. Czemu musisz być tak młoda? - Co tu robię? Tak naprawdę? – powtórzył za nią, popijając herbatę. – Tak naprawdę, to siedzę tu, popijam herbatę i liczę na miłosiernego samarytanina, który wypije ją wraz ze mną. Zajmując mi przy tym trochę czasu i umilając go rozmową. – dopił swoją zawartość filiżanki. Na szczęście, zamówił na tyle dużego Earl Greya, że dostał w prezencie imbryczek, żeby mógł sobie w dowolnym momencie dolać więcej herbatki. Ech, ci Anglicy. Zalewając więc naczynie, na powrót herbacianym wywarem, podniósł na chwilę głowę w kierunku dziewczyny, jakby wskazując ją tym samym. – O takiego jak Ty, na przykład. – dodał, poruszając na powrót wątek Samarytanina. To naprawdę był duży komplement. Zwłaszcza z jego ust, które naprawdę rzadko kogoś chwalą. Tak od serca. Camille jednak zarobiła u niego niesamowicie dużego plusa – napiła się z nim herbatki. Świadczyło to oczywiście o pewnej dozie odwagi, ale także i niewiedzy. No bo Ambroge zdolny do wszystkiego był. I tak na przykład za lat kilka, mogłaby się dziewczyna biedna spotkać z samą sobą, na obrazie, w jakieś galerii sztuki. Tylko dlatego, że ten miałby jakąś wystawę i wspólnie z kustoszem stwierdzili, że ten akurat portret Camille – młodej adeptki magii z Hogwartu – będzie częścią owej wystawy.
Był z siebie bardzo dumny. Ostatnie dni spędził na morderczych treningach, które kazały mu się oprzeć w Mungu, bo idiota odmroził sobie ręce. Taki z niego dobry kapitan, że już opracował całą taktykę oraz to, w jaki sposób w przyszłym roku będzie przyjmował ludzi do drużyny. Myślał o tym jak wyrzucić Mini i stwierdził, że to nie będzie trudne skoro ona i tak nie kwapi się do tego by ćwiczyć. Kacper zdawał sobie sprawę, że quidditch wymaga od niego sporo czasu. I poświęcał go właśnie teraz, kiedy większość kumpli się od niego odwróciła (albo odwrotnie), a miłości też nie miał, więc cóż... Oprócz przerwy na podpisanie papierów, że rzeczywiście ma syna, nic się w jego życiu nie działo. Nawet zaproponował Cassandrze, że może się zająć dzieckiem, ale chyba więcej było z tym problemów niż to ustawa przewiduje, więc zrezygnował i rzucił, że pójdzie trenować. Znowu. I znowu. Każdego dnia od rozpoczęcia ferii latał na miotle, szukał zaczepki, szukał czegokolwiek, co pozwoliłoby mu na nowo czuć. Nie potrzebował teraz dziewczyn, tabunu tych, które zrzucają przed nim fatałaszki. Nie miał też ogromnej ochoty na zapijanie się alkoholem. Po prostu treningi... Tylko one. Tylko tyle mu zostało. Bowiem kto mógł mu wyrwać zamiłowanie do latania? Nikt. Tego nie dało się zabrać. Zatem pozornie zostawiono mu niewiele, aczkolwiek to pasja, więc jeszcze miał szansę coś wygrać. Jego studia nie były do końca skreślone, ogarniał przecież jakoś i szło do przodu. Może byłoby gorzej gdyby musiał się zajmować Oliverem cały czas, aczkolwiek skoro nie musiał, skoro nie pozwalano mu na to, to wziął się za posprzątanie tego stoliczka, na którym pozostawił sporo bałaganu życiowego... A teraz szedł przez Londyn przy okazji klął na pogodę, na to że jest tak beznadziejnie. Oczywiście jak tradycja nakazywała nie przyszło mu do głowy, żeby założyć coś cieplejszego niż jego skóra, więc... Marzł jak dureń. Zatrzymał się przed drzwiami herbaciarni, gdy kolejny podmuch wiatru sprawił, że zadrżał. Pchnął drzwi od tego miejsca, które zazwyczaj unikał stwierdzając, że nudziarstwo wita... Wszedł do środka i ściągnął kurtkę, by zaraz zamówić kawę. Potrzebował się rozbudzić. Wszak nie sypiał teraz w ogóle rozmyślając nad dziwnymi propozycjami Cassandry, a to selekcjoner, a to coś innego... Który selekcjoner chciałby kogoś przesłuchać na podstawie tego, że jego syn ma ładne fatałaszki? To było podejrzane... Więc odmówił. Nie był na tyle szalony, by władować się w kolejne bagno. Jego szanse na stypendium w prestiżowej uczelni spłonęły w momencie, gdy podarł papiery i wyrzucił je do kosza. Bo małżeństwo, bo to, bo życie, bo studia w Hogwarcie, bo Mini. Teraz nie było żadnej z tych rzeczy obok niego, a stypendium też oddalało się do sfery marzeń. Fuknął coś zdenerwowany. - Szlag by to. - Był sfrustrowany. Miał kurwa dość.
Coco była załamana. Wszystko zaczynało się sypać. Jak to się mówi? Jak nie urok to sraczka, tak? Niech wszyscy te pieprzone zdania wyrzucą ze swoich mózgów i po prostu odpuszczą moralizowanie kogoś takiego jak Ruda. Fakt, Oliver nie zostawił jej samej, bo przecież zostawił ją razem z Yurą i Felicie, dzięki czemu nie musiała myśleć o bzdetach, które były zbędnymi w jej życiu. Nie musiała też zastanawiać się jak to będzie, bo tak naprawdę każdą wolną chwilę wypełniała jej siostrzyczka, ta jeszcze nieskażona przez życie, co było oczywiście w niej najpiękniejsze. Dziwi was ta miłość? Coco wiele by oddała, by maluch nie przeżył nawet kilku procent z tego co przeżyła cała trójka starszych Watsonów. W ogóle to niesamowite, że Rosie… Nie. Nic nie było niesamowite. Stagnacja. Marazm. Nuda, a mimo to udało się Felicie namówić Coco na wyjście z domu. Podejrzewam, że gdyby nie fakt ciąży to właśnie w tej chwili dobrze by się bawiła na feriach zimowych. No bo co jak co, ale gryffonka nie nadawała się do przesiadywania w domu, grzecznie – jak gdyby nigdy nic. Miała siedemnaście lat, a w głowie miała co najwyżej zaliczenia kolejnych egzaminów z eliksirów czy czegokolwiek, a już na pewno nie wychowywanie dziecka. Gdzie w tym miejsce na szkołę? Na dostanie się na dobre studia, a przecież wszyscy wiedzą, że chciała iść albo na wydział artystyczny, w ostateczności na magomedycynę, a teraz? Teraz pies pogrzebany. Jednak właśnie – Felicie i Yura zręcznie uniemożliwiali dziewczynie myślenie o tych wszystkich przykrych sytuacjach, które miały miejsce w jej życiu. Wymieniła ostatnio kilka listów z Charlie. Ciekawe na jak długo wróciła. Ruda przecież była taka ufna. Tak bardzo wierzyła, że siostra zostanie. Jednak nie oszukujmy się… Jedyne co w życiu blondynki wychodziło perfekcyjnie – to wieczna ucieczka. Czy Coco zwiała jak dowiedziała się o dziecku? Skąd. Zwiała gdy Oliver zdychał w szpitalu? Bynajmniej. Spieprzyła gdy Casper przyznał się do zdrady? Tak. To był ten moment, w którym powinna spakować wszystkie swoje rzeczy i uciec jak najdalej, a mimo to tkwiła tu, bo miała przecież Kaia. Miała Isolde. Miała Juno. Miała tych, których powinna mieć, i nawet… Z Oliverem się pogodziła, a to przecież w tym wszystkim było najpiękniejsze. Jednak ćpuna nie było teraz z tą trójką. Nie siedział z nimi. Bawił się w Kanadzie – i dobrze. Coco naprawdę się cieszyła, a dodatkowo gdy patrzyła na Felicie widziała w niej podobieństwo do brata. I Merlinie – żeby to tylko na fizyczności się skończyło. Gdyby ta mała istota się stoczyła, to zapewne żadne z trójki „dorosłych” Watsonów by sobie tego nie darowała. -Mam nadzieję, że jak wrócisz do domu to będziesz grzeczna, co? Mama będzie narzekać, że my Cię tak rozpuściliśmy! – Mruknęła Coco, lekko szturchając w ramię Felicie, i puszczając do niej oczko. Siostra jednak wierzyła w to, że dziecko będzie nieco rozsądniejsze, bo to było mimo wszystko bardzo ważne. Tej rozsądności brakowało rudej i to fenomenalnie. I o to mamy efekt. Szósty miesiąc ciąży. -Ale ja nie chcę wracać. Chcę poznać tego dzidziusia, który jest tu… - wskazała palcem na brzuch dziewczyny, a Yura przy tym pokiwał głową jakby sam chciał przesiadywać z tym dzieciakiem, tylko po co? Przecież to dziecko Kaia i Rudej, a teraz jeszcze… -O kurwa. – jęknęła cicho, gdy tylko jej wzrok spoczął na Villiersie. Czy tego się spodziewała? Zdecydowanie nie tego, ale dlaczego miałaby się przejmować śliz gonem? No nie wiem, może dlatego, że widziała go pierwszy raz od kilku tygodni, a mało tego… Pierwszy raz po tym jak przyznał się do zdrady. Aż serce ją zabolało, ale nie dała po sobie tego poznać. Nie tym razem. Uśmiechnęła się do niego szerzej, jak gdyby nigdy nic. Jakby koszmar ostatnich miesięcy wcale się nie wydarzył. -Kjuwa? – spytał Yura jakby nie ogarnął tego o co rudej chodzi, a to dziwne, przecież słowo kurwa było takie zajebiste. Tak bardzo znane. Wszyscy je ogarniali, wyrażało więcej niż tysiąc słów. -Coco? – zadrżał głos Felicie i od razu odwróciła głowę w stronę chłopaka, na którego patrzyła starsza siostra. Diabelski uśmieszek wpełzł na jej usta, a po chwili zerwała się z krzesła i ruszyła w stronę Villiersa. Zanim się zdążył obejrzeć, i zanim Coco zdążyła zareagować, widziała jak Felicie chwyta rękę Caspra, co było niemałym szokiem dla Rudej. Co powinna teraz zrobić? A no, tak. Kwitnąć jak frajer przy stoliku. Jednak tym razem zaskoczę wszystkich. Dziewczyna wzięła głębszy wdech i po chwili podeszła do siostry i byłego chłopaka. -Coco się na Ciebie gapi. I jak przyszedłeś to powiedziała „o kurwa!” – wyrecytowała jedenastolatka, akurat wtedy gdy Ruda zjawiła się tuż przy niej, i chwyciła ją za ramię, wymuszając na sobie uroczy uśmiech. -Jesteś za smarkata by używać takich wulgarnych słów. – Skarciła ją Coco, ale chyba Ruda zapomniała po jak niebezpiecznym gruncie pływa. Chciała już wrócić do stolika, kiedy to nagle ją olśniło. -Cześć Casper. Wybacz, ale Felicie jest niereformowalna. Wybacz, ale musimy już iść. – Ucięła krótko, a po chwili naprawdę miała zamiar wracać, przecież nie mieli o czym rozmawiać z Villiersem. -Coco przecież on Ci się podoba, a my wcale nie musimy nigdzie iść. – Wyszczerzyła uroczo ząbki. A rudzielec jeszcze trochę a zaraz wyjdzie z siebie. Wiedziała, że jej siostra potrafi przywalić z grubej rury ale to już przegięcie. -Felicie, cholera jasna, przestań. Kacper to… – zawiesiła głos jakby nie wiedziała co powiedzieć. Nie miała siły się tłumaczyć. Nie tym razem. Niech się dzieje wola nieba. Z nią się zawsze zgadzać trzeba.
Sporo czasu już minęło od ich ostatniego spotkania. Tak wiele, że prawie zapomniał o tym jak intensywny jest kolor jej włosów, jak mogą świdrować jej oczy... Nie był jednak na tyle słaby, by dać po sobie poznać, że ruszyło go to w jakiś sposób. Pił kawę. Zaraz miał wyjść. Wrócić do mieszkania i po prostu ogarnąć kolejne rzeczy do zaliczenia, tym razem z Transmutacji. Uda mu się, nie ma wyjścia. To ten jeden moment, w którym musi wygrać wszystko, co zostało na planszy... Ale cóż. Nie bez powodu poczuł na swojej dłoni dotyk. Obcy dotyk. Dziecięcy. Wzdrygnął się zaskoczony odruchowo zabierając rękę. Obejrzał się do tyłu. CoCo, ktoś i ktoś. Mały ktoś. Westchnąwszy popatrzył na małą dziewczynkę, która teraz wesoło gawędziła, jakby wiedziała więcej niż trzeba... Casper przybrał na twarz jeden z tych swoich uśmiechów, które miałyby mówić "a nie mówiłem". Aczkolwiek cóż. Przyłożył dłoń do karku i zmrużył powieki wstając z siedzenia. - Cześć CoCo. - Nie umknął jego uwadze dość sporawy brzuch... Cóż, był nawet duży. Nie przyglądał się jednak zbyt długo. I tak czuł, że przebrnął przez jakąś granicę intymności, która nie powinna zostać pokonana. Nie powinna. Dlatego cofnął wzrok na neutralne dziecko, które mówiło coś bez ładu i składu. CoCo taka matka zwracająca uwagę. Nie pasował jej ten brzuch. Była za młoda. Pamiętał ją szczuplutką, nieskrzywdzoną, idealna sylwetka obleczona w ciuszki, które podkreślały seksapil... Teraz cóż. Teraz pozostało właśnie: cóż. Mieli za sobą kawał wspólnej historii, a teraz weź to wszystko przestrzel, żeby ktoś znowu poczuł ból. Nie miał pojęcia, co ma właściwie powiedzieć. Dziewczynka zaskoczyła go swoją otwartością. To przypadkowe spotkanie powinno się skończyć, ona powinna stąd wyjść, albo on. Raczej on. Ona dopiero przyszła, on już kończył kawę. Mógł zapłacić i uwolnić ją od swojego widoku. - Tak, to moja ksywka na dzielni. Wszyscy na mój widok krzyczą: "o kurwa". - Zwierzył się dziecku puszczając do niej oczko, aczkolwiek przestał sobie żartować, bo jeśli dzieciak faktycznie zacznie latać i krzyczeć: "o kurwa" to może być trochę nieciekawie. W sumie nie jego dziecko, nie jego problem, więc po co w ogóle bawił się w te ceregiele? - Kacper to ja. - Dokończył za nią przedstawiając się rozgadanej... Dziewięciolatce? Dziesięciolatce? Kogo to w sumie obchodzi! - Ćwiczysz matkowanie? - Spytał CoCo serio zastanawiając się skąd to dziecko. I co to za dziecko. Czy dorabiała pilnując dziecka koleżanki, sąsiadki, a może to... Co to właściwie mogło być? - Nie jesteś na feriach. - Zauważył inteligentnie patrząc na rudą. Huh. Ach te błyskotliwie wnioski.