Niedaleko spokojnie sobie płynącej rzeczki, która przepływała przez Londyn można było zauważyć wiele rzeczy. Możesz zobaczyć statek przepełniający się turystami, którzy robili zdjęcia wszystkiemu co się ruszało, jednak mogłeś też zobaczyć tam niewinnie pływającą sobie kaczkę, która poszukiwała nerwowo pożywienia niedaleko brzegu. Wszystko to zależało od czasu, miejsca, a nawet i twojego humoru. Od godziny dziesiątej do siedemnastej mogłeś udać się do nie zatłoczonej i jakże uroczej herbaciarni tuż obok rzeki zwanej Tamizą. Tylko stali bywalcy o niej wiedzieli dlatego zazwyczaj nie panował tam ruch. Można było sobie wygodnie usiąść na jednym z foteli i sączyć gorącą herbatę przyglądając się spokojnie sobie płynącej rzeki.
Autor
Wiadomość
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Jeśli ich rozmowa będzie dalej przebiegała w ten sposób, Theo będzie gotów pomyśleć, że różowy to naturalny odcień skóry Bridget. Dziewczyna poniekąd czuła się niesamowicie onieśmielona tą sytuacją, gdy Theo patrzył na nią w ten sposób i dawał jej do zrozumienia, że jest szalona skoro myśli, że mógłby o niej zapomnieć, a z drugiej strony taka świadomość dawała jej niesamowity przypływ pewności siebie. Świadczyło to o tym, że udało jej się jednak zrobić na chłopaku jakieś wrażenie, że nie odpuścił sobie, mimo że pod koniec roku zdarzyło się dużo rzeczy, po których mógłby stwierdzić, że gra nie jest warta świeczki. Fakt, że siedział tu z nią oraz jego kolejne słowa tylko utwierdziły ją w przekonaniu, że stało się wręcz przeciwnie. Pytanie tylko kto wpadł w czyje sidła? Temat profesora Fairwyna szybko wygasł, lecz Bridget nie czuła się z tego powodu gorzej. Zdecydowanie wolała, by Theo opowiedział jej o swojej podróży do Polski (wciąż nie zdecydowała w głowie, czy faktycznie wie, gdzie znajduje się ten kraj...), ponieważ sam fakt tego, że była to podróż zagraniczna czynił ją znacznie bardziej interesującą dla Puchonki, która łaknęła podróży. Z tego powodu nie mogła się doczekać kolejnej wycieczki szkolnej. Słuchała go z lekko rozchylonymi ustami, a oczy aż błyszczały jej z całego tego zainteresowania sprawą. - Pewnie, jasne, z przyjemnością - powiedziała szybko, gdy zaproponował jej odwiedzenie nieznanego jej kraju (jakby się przypadkiem miał rozmyślić). Informację o stadninie koni również przyjęła z zaskoczeniem. - Nie wiedziałam, że jeździsz konno! Kiedyś bardzo chciałam spróbować, lecz do tej pory mi się nie udało usiąść w siodle - zwierzyła się. Krukona chyba powinien przywyknąć do tego typu wyznań, ponieważ na świecie istnieje jeszcze milion podobnych sportów czy atrakcji, które są raczej popularne, a których Bridget do tej pory nie spróbowała. Na pytanie chłopaka nieco się skrzywiła, aczkolwiek jej ręka powędrowała bardzo szybko w jego dłonie. Była niesamowicie spragniona kontaktu, a poza tym liczyła, że dotyk Theo doda jej nieco otuchy przy opowiadaniu o owutemach. - Większość w porządku. Nie mam powalających ocen, ale zdałam dużo przedmiotów. Z run i opieki mam nawet wybitny - pochwaliła się na początku. - Niestety nie poszło mi tak dobrze z eliksirów i teraz mój tata jest okropnie niepocieszony. Dodatkowo zielarstwo również nie poszło mi znakomicie, więc nie mam pojęcia, czym będę się zajmowała podczas studiów, skoro ta droga już niestety jest dla mnie zamknięta - dodała jeszcze i nieco posmutniała. Nie bardzo, bo będąc w towarzystwie tak przystojnego chłopaka nie mogła doznać drastycznego pogorszenia humoru, jednak mimo wszystko nie czuła się dobrze z tym, że poniosła porażkę w dwóch dziedzinach, z których myślała, że jest niezła i z którymi chciała wiązać przyszłość.
Theo lubił próbować nowych rzeczy i z pewnością miał jeszcze parę asów w rękawie, także Bri mogła przyzwyczaić się do takich drobnych niespodzianek. Niestety, nie był szczególnie konsekwentny, tak więc większość jego hobby koniec końców po prostu jakoś znikała. W przypadku jeździectwa jednak mógł szczerze przyznać, że nie była to tak w pełni jego wina. Po prostu nie miał zbyt wielu okazji do uczęszczania na jakieś zajęcia, czy też po prostu do stadniny. Skoncentrował się na czymś innym i tyle. Mógłby kiedyś poinformować Puchonkę chociażby o łucznictwie, albo hipnozie... Swoją drogą, Evermore coraz częściej miał przemyślenia na ten temat. Martwił się trochę, że dziewczyna posądzi go o nieodpowiednie zachowanie, jakim było używanie hipnozy. Wiedział jednak, że im dłużej czeka, tym gorzej będzie. - Och, musisz spróbować. Ja zacząłem jeździć właśnie w Polsce, potem uczyłem się przez chwilę w szkole Volshebnik, a tam jest to bardzo popularne. - Uśmiechnął się łagodnie, obserwując dziewczynę. Lubił o sobie opowiadać, ale nie chciał przypadkiem zanudzić jej na śmierć, czy po prostu ściągnąć całej rozmowy na siebie. Trzymał delikatnie dłoń Bri i jeździł kciukiem po jej wierzchu, wyznaczając zupełnie nic nie znaczące wzory. Widział, że owutemy nie są zbyt prostym tematem i dziewczyna nieco posmutniała. - Masz jeszcze sporo czasu, żeby się na spokojne zastanowić - zauważył, chociaż nie było w tym aż tak dużo prawdy - bo aż tak "sporo" tego czasu nie było. Tylko jak inaczej pocieszyć? - No i gratuluję opieki i run! Fairwyn cię nie zniszczy... - Zaśmiał się krótko, mając nadzieję, że Hudson nie zacznie się za bardzo zamartwiać. Popołudnie relaksu chyba nie zaszkodzi, prawda? - Piękne miejsce. Często tu przychodzisz? - Zainteresował się, zerkając przez okno na przepływającą obok rzekę.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Niestety wewnętrzny strach przed rzeczami, które chodź trochę niosą ze sobą ryzyko zranienia, upadku czy też zagrożenia życia (pod co Bridget jest w stanie podciągnąć prawie wszystko, włącznie z pływaniem) często uniemożliwiał dziewczynie ich wykonywanie. Niekiedy myślała, że wspaniale byłoby się nauczyć czegoś nowego, lecz w chwilach prawdy tchórzyła. Taką właśnie sytuację miała z wodą, do której nie mogła przekonać się od dziecka. Lotta nie wykazywała podobnych problemów, szybko załapała, jak trzeba ruszać rękami i nogami, żeby się przemieszczać, natomiast Bridget za każdym razem panikowała, histeryzowała i tak jej zostało. Gdy zobaczyła na balu basen, przeszedł ją dreszcz i już wiedziała, że bardzo nie chce uczestniczyć w większych atrakcjach imprezy. Szkoda, że jej się to nie udało i i tak wylądowała w basenie... Jak na razie Bridget nawet nie podejrzewała chłopaka o hipnozę i jestem pewna, że w ogóle nie zdawała sobie sprawy z istnienia takich umiejętności poza jakimiś trudnymi zaklęciami czy też niewybaczalnym imperiusem. Ciężko stwierdzić, co by sobie pomyślała, lecz wypadałoby, aby kiedyś dowiedziała się o całej tej sprawie. Dziewczyna uwielbiała słuchać Theo i jego opowieści o sobie, swoich zainteresowaniach i doświadczeniach. Był światowym chłopakiem, bardzo wrażliwym i niesamowicie interesującym, więc dla Bridget dowiadywanie się o nim kolejnych faktów było samą przyjemnością. Czasami żałowała, że była zwykłą Angielką, która większość swojego życia spędziła w Londynie na ulicy Pokątnej, która nie widziała tak wiele świata i nie miała aż tak dużej wiedzy na tematy kulturalne. - Niewykluczone, że spróbuję - powiedziała, kiwając głową, chociaż na samą myśl czuła to dziwne ściskanie w brzuchu. Konie były wysokie, prawda? Mniej więcej takie jak jednorożce... A to oznaczało duże prawdopodobieństwo upadku z wysokości. Cholercia... Uśmiechnęła się do niego delikatnie, po czym przeniosła wzrok na ich splecione dłonie. Obserwowała przez chwilę ruchy jego kciuka i myślała, że jest prawdziwą szczęściarą, skoro ten cudowny i wyrozumiały chłopak okazywał jej takie uczucia. Poczuła się całkiem pocieszona, fakt, miała jeszcze dobre trzy lata, żeby zorientować się, czy to aby na pewno była jedyna droga, którą mogła podążyć i czy nie istnieje nic innego, co interesowałoby ją w podobny sposób. Parsknęła śmiechem na uwagę o profesorze. - Mam wrażenie, że i tak niewiele mi to pomoże. Po tym żałosnym błaganiu o autografy dla mamy raczej do końca szkoły zapamięta moje imię i nazwisko - powiedziała. W sumie całkiem bawiła ją ta sprawa, nauczyciel powinien się cieszyć, że w wtedy gabinecie zjawiła się Bridget, a nie jej matka - to drugie mogłoby się skończyć bardzo dziwnie. - Och, tak! Spędzam tu dużo czasu - przyznała. - W zasadzie jest to jedno z moich ulubionych miejsc w całym Londynie. Niestety bywam tu teraz wyłącznie w wakacje i to jeszcze na krótko, przez co nie mam czasu na odkrywanie nowych zakamarków, więc cieszę się, że mam tą jedną sprawdzoną herbaciarnię - dodała rozmarzonym głosem, patrząc przez szybę na płynącą Tamizę. Wróciła jednak na ziemię i otrząsnęła się, po czym spojrzała na Theo. Po jej twarzy błąkał się delikatny uśmiech. - Cieszę się, że przyszedłeś. Przez moment naprawdę myślałam, że się zraziłeś... tym wszystkim - dokończyła, nawiązując delikatnie do zdarzeń na balu. Nie była pewna, czy chłopak podchwyci temat, ale chciała chociaż spróbować się z tego jakoś wytłumaczyć. Należały mu się wyjaśnienia chociażby odnośnie jej relacji z Ezrą.
Theo miał zawsze mnóstwo opowieści, mógł pozabawiać znajomych anegdotkami z różnych stron świata. Tu już nawet nie chodziło o jakieś przechwalanie się - on po prostu pozwiedzał, posmakował codziennego życia w najprzeróżniejszych miejscach. Zawsze jednak żałował, że nie ma takiego swojego prawdziwego domu... Więc gdy Bridget opowiadała mu o ulubionej herbaciarni, do której często przychodziła, to gdzieś w sercu odczuwał zazdrość. Pewnie, urodził się we Włoszech i czuł się mocno związany z tym krajem, to był jego język i koniec. To było jednak tylko jego dzieciństwo. W Polsce również czuł się dobrze, choć nie spędził tam wcale dużo czasu, ani nie opanował mistrzowsko języka. Tutaj w grę wchodziła rodzina, a Theo ze swoją babką był niesamowicie blisko. Francji nie polubił, w Drakensberg mu się podobało, ale do Afryki zbyt mocno się nie przywiązał. Szkoła miała piękne otoczenie i widoki były niezwykłe, lecz to tyle. Kazachstan, Indie - nic, co mogłoby go chwycić za serce. Z zamyślenia wyrwały go kolejne słowa Puchonki. Posłał jej kolejny uśmiech. Miałby się zrazić?... - Potrzeba o wiele więcej, żeby zrazić się do takiej dziewczyny - mrugnął do niej wesoło. W sumie nawet ucieszył się, że zarzuciła ten temat. Usłyszał wtedy wiele, ale co innego poznać historię w ferworze walki, a co innego nad filiżanką herbaty. - Chociaż muszę przyznać, że to było dość, hm, specyficzne. Mam nadzieję, że nie macie takich akcji zbyt często? - Niezbyt wiedział, jak inaczej to zaintonować, więc po prostu poszerzył uśmiech.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Może Theo miał rację a'propos posiadania miejsca, które można było nazwać domem oraz związanego z tym komfortu psychicznego, jednakże Bridget przez większość życia zmagała się z odwrotną sytuacją. Posiadała swój dom, miejsce, do którego mogła wracać, miała też Hogwart, który pełnił podobną funkcję w jej życiu, lecz poza tym nie miała nic innego. Nie podróżowała, nie poznawała nic nowego, nie uczyła się niczego na temat innych państw i kultur z doświadczenia, a wyłącznie dzięki książkom, które były jej jedynym podparciem w tej kwestii. Dlatego też wprost uwielbiała słuchać opowieści ludzi światowych, a za takiego czlowieka uważała Theo. Ogólnie chłopak okazał się być wszystkim tym, czego Bridget potrzebowała. Pominę już oczywistości typu "był starszy i przystojny", ponieważ tu chodziło o coś więcej niźli wyłącznie aparycję. Krukon posiadał w sobie taki... wewnętrzny spokój, którego Bridget chyba nigdynie posiadała. Jego obecność zazwyczaj wiązała się z jakimś kojącym wpływem na zszargane nerwy nastolatki, aczkolwiek teraz nie czuła się tak komfortowo, jakby chciała. Nie wiedziała, czy to w dobrym guście, by na randce z Theo (btw. Czy to randka???) wypadało jej w ogóle wspominać o swoim byłym chłopaku, z drugiej strony czuła się winna chociażby odrobiny wyjaśnień w tej sprawie. Zresztą, skoro już zapytał... - Niestety obawiam się, że teraz będziemy miewali wyłącznie kłótnie - powiedziała i westchnęła ciężko. - Kiedyś byliśmy parą, niedługo minie mniej więcej rok, odkąd ze mną zerwał. Chciał się przyjaźnić, lecz początkowo ja nie umiałam się do tego zmusić, a teraz najwyraźniej on nie potrafi. Ale ja wiem, że tylko łudziliśmy się, że taka relacja ma prawo bytu - po tych słowach sięgnęła po filiżankę herbaty i upiła łyk (bo zakładam, że coś zamówili w miedzyczasie i nie siedzą o suchym pysku). - W każdym razie z mojej strony to już raczej koniec. Nie wiem, czy mu wybaczę to, co zrobił na tym balu... W ogóle nie powinieneś być w to zamieszany, a już tym bardziej padać ofiarą jakiegoś ataku zazdrości. Za to Cię naprawde przepraszam - zakończyła i spojrzała na niego poważnym wzrokiem, ostatecznie jednak uśmiechnęła się ciepło i ścisnęła delikatnie rękę Theo, którą cały czas trzymała. - [b]Nadal bardzo Cię lubię, chyba nawet bardziej niż wtedy... nie chciałabym, żebyś miał mi za złe i źle o mnie myślał[b] - dodała jeszcze, licząc na słowa pocieszenia i jakieś zapewnienie, że jest zupełnie odwrotnie.
Theo był tylko człowiekiem, dobra? Męczyły go pokusy i robił błędy, miał do nich prawo. Słuchając Bridget nie mógł poradzić nic na to, że chciał zadać pytanie "czemu z tobą zerwał?". Wiedział, jak nietaktownie to zabrzmi i gryzł się w język, żeby nic nie palnąć. Gdyby zrobiła coś złego, to chyba by starała się ukryć fakt, że to Ezra z nią zerwał. Może skończyło się samoistnie? Tylko, że wtedy nie urządzaliby sobie scen zazdrości. To się jakoś wszystko nie składało w całość i Krukon bardzo chciał poznać szczegóły. W gruncie rzeczy, nie posądzał Bri o nic złego! Poważnie, widział u niej złote serce i zachwycało go to na każdym kroku. Zmarszczył brwi, słysząc to "raczej". Dziewczyna strasznie przepraszała... - Nie zrozum mnie źle, ale może troszkę zbyt ostro go osądzasz? Z tego co powiedziałaś wynika, że też miałaś problem z tą przyjaźnią. Ezra zachował się źle, jasne, ale był dla ciebie ważny i nie wiem, czy warto taką znajomość po prostu kończyć. Wie, że postąpił głupio, ale każdy robi jakieś błędy... Próbował przełożyć to na swój dawny związek. Nie sądził, żeby Bri dopuściła się zdrady, jak jego były... ale gdyby spotkał teraz swoją dawną miłość, to chyba nie dałby rady go ignorować. Theo łatwo nie wybaczał i pewnie potrzebowałby czasu i chęci z obu stron, ale koniec końców po co robić sobie wrogów? Taka relacja oznaczałaby jedynie wybaczenie, ruszenie do przodu. To byłoby oficjalne zakończenie jednego rozdziału. Miał wrażenie, że Bri i Ezrze by to nie zaszkodziło. No, albo nowi partnerzy - ale i dla niej, i dla niego! - Bri, nie mam ci nic za złe - przewrócił oczami z rozbawieniem. Czego się spodziewała? Że ucieknie, bo był świadkiem tak niefortunnej sytuacji? Nikt nikogo nie zamordował, nikt poważnie nie ucierpiał... Jedynie zostali bardziej przyciśnięci do wyjaśnienia czegoś między sobą. - I też bardzo cię lubię. Swoją drogą... Mogę? Rozpromienił się wyraźnie, wyjmując z kieszeni niewielką materiałową saszetkę, w której widać było srebrny łańcuszek z niewielkim wisiorkiem. Wstał, stanął za swoją towarzyszką i zapiął ostrożnie na jej szyi drobny naszyjnik. - Podobno masz jutro urodziny... Pozwoliłem sobie na zakup takiego drobiazgu. Niestety, jutro już mnie nie będzie w Londynie, dlatego wszystkiego najlepszego! - Cmoknął ją w policzek i wrócił na swoje miejsce, dalej się uśmiechając. To była w pełni mugolska biżuteria, ale zdaniem Theo miała w sobie wiele uroku. Nie miał większego problemu z podłapaniem daty urodzin Puchonki, bo przecież miał Willa, a ten z kolei miał Lottę. Idealnie zaplanowana operacja, ot co! - To kamień księżycowy - dodał, wskazując na kamyk znajdujący się na łańcuszku. - Podobno wpływa korzystnie na życie emocjonalne i uczuciowe, harmonizuje, stabilizuje.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget sama chciałaby znać dokładny powód, dla którego ich związek się rozpadł. Jakkolwiek to brzmi - sama nie do końca wiedziała. Ogólnie chodziło o to, że wolałby ją mieć jako przyjaciółkę, a nie jako dziewczynę. Prawdopodobnie przestał darzyć ją głębszymi uczuciami, niestety w przeciwieństwie do Bridget, która naiwnie uznała, że lepsza przyjaźń niż nic i może jeszcze uda im się wrócić do wcześniejszego stanu - bo przecież ich związek był idealny, prawda? Z czasem dopiero zaczęła przypominać sobie o gorszych chwilach, o sytuacjach, które mogły jej już wtedy pokazać, jaką drugą twarz skrywał Ezra, lecz które wyparła ze świadomości, ponieważ wierzyła, że przetrwają wieki. Dziewczyna zamrugała gwałtownie, gdy Theo zwrócił jej uwagę, że za mocno osądza Clarke i jego wygłupy. - Nie wyglądał, jakby było mu głupio - powiedziała i była zupełnie pewna swoich słów. Ezra pokazał wszystko tylko nie skruchę w związku ze swoim wybrykiem. - I wybacz, ale sama osądzę, o jaką znajomość chcę walczyć, a o jaką nie. Przez rok wypruwałam sobie flaki i spotykałam się wyłącznie z odrzuceniem. Jakoś miesiąc temu się w końcu dogadaliśmy, miało być w porządku, to mnie olał. Okej, też miałam mniej czasu, bo egzaminy, ale nie odzywał się do mnie ani słowem i co? Nadal mam się starać? - wyrzuciła z siebie wszystkie te żale i zamilkła. Nie, na pewno nie powinna tego mówić do Theo, nie wypadało jej się aż tak zwierzać z jej wcześniejszego związku. - Wiesz co, nieważne. To są moje problemy i nie powinnam Cię w to mieszać - zakończyła szybko głosem, który nie znosił sprzeciwu. Rzadko kiedy przyjmowała taką postawę, lecz teraz, gdy w końcu wypowiedziała na głos myśli, które kołatały jej się w głowie przez przynajmniej pół roku, poczuła delikatne uczucie w sercu. Nie z tęsknoty, lecz z żalu, że tak to się potoczyło. Przecież sam jej mówił, że miało być inaczej, prawda? Nieco straciła humor, więc wróciła szybko do picia herbaty. Nie chciała, aby jej kiepski nastrój przeszedł na Theo, więc wymusiła delikatny uśmiech w związku z jego następnymi słowami. To nie tak, że się nie cieszyła, wręcz przeciwnie, ale wciąż huczało w jej głowie wspomnienie kłótni nad basenem. Gdy chłopak wstał od stolika, Bridget zmarszczyła brwi w geście niezrozumienia, a jego wypowiedź niewiele jej rozjaśniła. - Co? - zapytała i dopiero po kilku sekundach dotarło do niej, że chłopak miał rację - jutro były jej urodziny! - Dasz wiarę, że zupełnie o nich zapomniałam z tego wszystkiego? - rzuciła do niego, sama nie wierząc w swoje słowa, ale niestety tak właśnie było. Dała sobie założyć naszyjnik i automatycznie powędrowała dłonią do zawieszki, obracając ją w palcach. Uśmiechnęła się szeroko w odpowiedzi na całusa i skupiła się na wisiorku, który był wprost prześliczny. - Bardzo Ci dziękuję, Theo, jest wspaniały - powiedziała, po czym zaśmiała się. - Wiedziałeś, co wybierasz! Jak dla mnie brzmi idealnie, nic więcej mi w tej chwili nie trzeba - dodała. Jak to się działo, że ten chłopak potrafił w kilka sekund wyciągnąć ją z emocjonalnego dołka i sprawić, że znów się cieszyła?
List od Segovii wprawił go w naprawdę... Trudny do opisania nastrój. On sam od bardzo dawna nie szukał z nią kontaktu - urwał się jeszcze za czasów szkoły, kiedy to łączyło ich wiele dziwnych emocji, i od tamtej pory nie uświadczył ani jednej sowy od dziewczyny. Te święta jednak były okresem bardzo wielu zmian w życiu Faulknera, który nie spodziewał się otrzymania listu od swojej dawnej lubej praktycznie chwilę po wysłaniu jej prezentu świątecznego, również pierwszego od lat. Przeczytał notkę z wielkim skupieniem, zwracając uwagę na każdy szczegół, na każde drżenie ręki podczas pisania jej treści, na każdą stawianą na "i" kropkę, a przede wszystkim na niedokładne skreślenie. "Może chcesz się spotkać?" rozszyfrował bezproblemowo i za każdym razem, gdy wodził spojrzeniem po owej linijce, jego serce traciło swój rytm, a oddech przyspieszał. Czy chciał? Jeszcze jak. Ale nosił się z tym długi czas. Nie odpisał od razu, nie mógł ubrać w słowa tych wszystkich emocji, które wzbudził w nim list od Segovii. Chodził w kółko po salonie, główkując i wymyślając coraz to nowsze wersje jego wiadomości do Niej. Ostatecznie postawił na powściągliwość, jednie zaakceptował swoje szczere zaskoczenie. Z jednej strony otwarcie chciał ją gdzieś zaprosić, przystać na propozycję, lecz z drugiej skreślenia w jej liście świadczyły raczej o tym, że ona sama aż tak dużego zdecydowania w tej sprawie nie wykazywała. Postanowił zagrać po trochu jej metodą, więc sam z siebie zaproponował spotkanie, po czym skreślił tę linijkę, ale bardzo delikatnie, by dała radę odczytać jej treść. Liczył, że zrozumie. I siedział samotnie w herbaciarni nad Tamizą, wyglądają przez okno, na poły oglądając przyjemny widok, na poły wyglądając Jej. Co jeśli się nie zjawi?
Była bardziej zdziwiona od niego. Może jej wierzyć lub nie. Kiedy naszedł ją pomysł aby napisać do starego... Przyjaciela? Nigdy nie wiedziała jakim mianem powinna go nazywać. Kim był dla niej Claude Faulkner? Jest to wielką zagadką. Przypominał jej o czasach, o których chciałaby zapomnieć... I skrupulatnie odcięła się od tego świata. Dlaczego w takim razie... Odwiedziła ojca. Wtedy natknęła się na stare rzeczy brata. W przeciwieństwie do niej, jej rodzice nigdy nie odpuścili sobie syna. I za każdym razem kiedy sie z nimi widziała, jego temat powracał... Dlatego już ich nie odwiedza. Te święta były wyjątkiem. I od jednej rzeczy do drugiej, przed jej oczami stanął chłopak, który jako jedyny potrafił zrozumieć, przez co przechodziła. Teraz nie wie co ją pokusiło do tego, aby do niego napisać. Nie była sentymentalna. A ten jeden glupi wieczór sprawił, że na jeden krótki moment coś poczuła. I zdała sobie sprawę, że nie miało to związku z Vlad'em. Może to za sprawą jej zapomnienia... Weszła do herbaciarni. Jeszcze przed samym wejściem zastanawiając się, co ona do cholery wyprawia. Zapewne obydwoje się zmienili, pytanie brzmi jak bardzo. Boze, od kiedy Segovia zastanawia sie nad takimi rzeczami. Podeszła do stolika, przy ktorym siedział. Uśmiechnęła się delikatnie, czuła jak kąciki jej warg napinają się. Mięśnie, których dawno nie używała właśnie się odezwały.-Cześć.-Przygladała mu sie przez moment, a po chwili usiadła naprzeciwko niego. Nie miała dla niego żadnego prezentu. Po prostu nie wiedziała, co mogłaby mu wręczyć. Nawet jeżeli miałby to być drobiazg. Nic nie było wystarczająco dobre. Fotel był miękki, od razu odnalazła w nim swoje miejsce. Wszakże uwielbiała zimę, ale jej dłonie już nie za bardzo. Twarz pełna kolorów powracała do swojego naturalnego stanu rzeczy.
Sam nie wiedział, czemu wyszło tak, a nie inaczej. Wydawało mu się, że te wszystkie wspólne dni spędzone na analizie run, książek dotyczących skandynawii czy w ogóle związanych jakkolwiek z tematami, które podrzucił mu Vlad tuż przed swoim zniknięciem, nieco zbliżyły ich do siebie. Myślał, że zdołali nawet przełamać pewną barierę, która dzieliła ich do tej pory. Sądził, że się do siebie... Zbliżyli i to nie tylko fizycznie, lecz także psychicznie, emocjonalnie, dzieląc z sobą wiele przeżyć i uczuć. Minęła chwila i okazało się, że wszystkie jego przekonania legły w gruzach, gdy pewnego dnia skończyło się. Oni się skończyli. I nie wiedział, co miałby zrobić, jak się zachować, by to naprawić. Nigdy nie był dobry w te klocki, często nie rozumiał cudzych pobudek, tych kobiecych w szczególności. Połączyła ich wspólna miłość do Vlada, lecz czy w tym wszystkim nie odebrali tego uczucia błędnie, interpretując je jako wzajemne? Claude nie miał w tamtym momencie złudzeń, lecz może Segovia sądziła inaczej? Minęło sporo czasu, a Claude, mimo iż czasem wspominał tą nieco zimną, posągową, piękną dziewczynę, nigdy nie myślał, że ich drogi ponownie się skrzyżują. Te święta były bardzo zaskakującym okresem. Niecierpliwił się i jednocześnie mocno stresował z powodu zbliżającego się spotkania. Nie wiedział, czy przyjdzie i czy przypadkiem nie marnował czasu w tej herbaciarni, lecz był dobrej myśli. Przecież nie stanie się nic złego, jeśli wypije herbatę w samotności, prawda? I nagle zobaczył ją zmierzającą do miejsca, w którym siedział. Chwała Merlinowi, że nie miał nic w ustach, bo z pewnością by się zadławił przez to obezwładniające uczucie na pograniczu paniki, ściskające wszystkie jego wnętrzności i odbierające dech w piersi. Wydawał się nie oddychać, gdy Segovia podeszła do stolika i usiadła w fotelu naprzeciwko. Z lekkim niedowierzaniem spojrzał na jej uśmiech, dopiero po sekundzie uświadamiając sobie, że on również posiada aparat mowy. - Segovia - przywitał się lekko drżącym głosem, a jego usta zaczęły rozszerzać się w szerokim uśmiechu. - Kopę lat - stwierdził jeszcze, wodząc wzrokiem po jej twarzy, która początkowo rumiana od smagającego ją wiatru i mrozu z zewnątrz, zaczęła odzyskiwać swoją naturalną bladość. - Na co masz ochotę? Ja stawiam - dodał, przesuwając w jej stronę po stoliku jedną z kart, które zatrzymał.
To nie oni ulegli zmianie, choć niewątpliwie stosunki, w których się znaleźli, przy samym końcu ich znajomości były dość zażyłe. Przynajmniej na te standardy, do których była przyzwyczajona. Nie miała w zwyczaju obdarowywać ludzi sympatią, raczej trzymała ich na dystans, co zawsze przynosiło, zamierzamy skutek. Po prostu była jaka była, nie widząc w tym nic nadzwyczajnego czy dziwnego. W tym przypadku to ona stanowiła ten problem, który w pewnym momencie po prostu nie pasował do całej reszty. Chciała ułatwić im to obojgu, po prostu znikając. Odcięła się kompletnie od życia, które znała... Ruszyła do przodu, wiedząc, że nie czeka ją nic, kiedy będzie spoglądała w przeszłość. Dlaczego więc zostawiła teraźniejszość, którą w dużej mierze stanowił Claude? Może po to właśnie przyszła, chciała wyjaśnić mu to, czego nie potrafiła te kilka lat temu. Fakt, że zostawiła go z obawy przed kolejną stratą w jej życiu. Już raz w końcu została odrzucona, czemu musiała przechodzić przez to kolejny raz? Czy było to egoistyczne? W pewnej mierze na pewno. Na pewno zachowała się poniżej swojej godności, jak tchórz zadecydowała o wszystkim samodzielnie. A może to tylko i wyłącznie jej mylne wyobrażenia. Spojrzała na niego... Nie był tym samym chłopakiem, którego znała. Jakaś dziwna jej część chciała poznać osobę, która siedziała właśnie przed nią. Druga wiedziała, że wyrządziłaby więcej szkód niż pożytku. Postukała palcem w kartę i lekko przegryzła wargę.- Dziękuję za prezent... Niestety nie wiedziałam, co mogłabym dać Tobie. Może więc to ja dzisiaj zapłacę?-"Dzisiaj" jakby kiedyś już bywali w podobnych miejscach, jakby to spotkanie nie było wyrwaniem od rzeczywistości. Nie musiała patrzeć w podane menu, aby wiedzieć, czego chciała. Była raczej zdecydowaną kobietą. Przynajmniej w wyborze herbaty. Nie było chyba sensu udawać, że to wydarzenie należało do normalnych. Czy powinni przekraczać ten próg, za którym stali przez tyle lat? Poniosła ją chwila nieuwagi i tej dziwnej ciekawości. Nie do końca potrafiła zidentyfikować swojego stanowiska, co było dla niej nowością. Czuła się dziwnie nieswojo...
Segovia zawsze była taka... Twarda. Znacznie twardsza i silniejsza niż Claude. Chłopak wielokrotnie zastanawiał się, czy to on popełnił jakiś błąd w ich relacji, czy przypadkiem się nie pospieszył, czy nie interpretował źle jej sygnałów - czy ona w ogóle je wysyłała? W jego głowie kłębiło się wiele pytań bez odpowiedzi, a tych nigdy się nie doczekał, bowiem dziewczyna zniknęła z jego życia niemal z dnia na dzień, obwieszczając jedynie, iż wszystko TO straciło sens. Utrata Segovii zabolała go, w końcu wtedy stała się dla niego naprawdę ważną osobą w życiu. Podczas gdy ona ruszyła do przodu, Claude cofał się, rozpamiętując i analizując minione dni, wspominając wspólne chwile i po prostu nie rozumiejąc. Ale nie miał jej niczego za złe. Dawno temu przebolał całą tą sytuację i w tej chwili jedyne co odczuwał w związku ze spotkaniem z nią, to zniecierpliwienie i ekscytacja, jedynie odrobinę wymieszana ze strachem. Nie miał pojęcia, kim teraz jest ta kobieta o bladej cerze, kruczoczarnych włosach i przenikliwych, zielonych oczach, w których niegdyś bezapelacyjnie utonął. Poczuł nagłą suchość w gardle, gdy zdał sobie sprawę, że ich spotkanie faktycznie się odbywa i ma miejsce w rzeczywistości, a nie jest jedynie wymysłem jego skłonnej do marzeń głowy. Nie spodziewał się podobnego zdenerwowania ze swojej strony, starał się zwalczyć je i zamaskować (zbyt) szerokim uśmiechem. Słysząc uwagę na temat prezentu i płacenia za zamówione napoje, machnął ręką, zaśmiawszy się krótko. - Daj spokój, to nic takiego, nie kłopocz się tym - powiedział, wciąż gotów do zapłacenia rachunku. Miał nadzieję, że korona jej z głowy nie spadnie, jeśli przystanie na jego propozycję. - Wciąż nieco nie dowierzam, że się widzimy. Tyle lat - rzucił, wciąż nie mogąc oderwać wzroku od jej twarzy, wodząc spojrzeniem po jej rysach. Odchylił się nieco na krześle, splatając ręce przed sobą. - Prawie się nie zmieniłaś. Wizualnie rzecz jasna - dodał jeszcze, mając nadzieję, że odbierze jego uwagę jako komplement. Trudno było nie usłyszeć uznania w jego głosie, gdy wypowiadał owe słowa.
Taka była odkąd tylko pamięta, cóż, zapewne każdy by był, gdyby wychował się w podobny sposób co ona. Sytuacja z jej bratem uświadomiła ją jedynie w tym, że właśnie taka powinna być. Musiała być. Gdzie by się znaleźli, gdyby od razu się poddała? Nigdy by go nie poznała. Przekonała się, że istnieje coś poza tym, co dotychczas znała. Może też w inny sposób spoglądała na siebie samą, w ten mniej surowy sposób. Nie czuła ciążącego nad nią obowiązku... I może to był ten problem. Claude był ostoją, z czasem przerodził się w nierealne marzenie... Nie powinna nigdy tak myśleć. Nie powinna zapominać kim była. Wydaje jej się, że nie polubiłby tej osoby, którą się stała. Byli kompletnie różnymi osobowościami, o czym wiedziała od zawsze. Wydaje jej się, że z wiekiem ich charakter jedynie bardziej się umocnił. W jej przypadku na pewno tak było. I właśnie tę odmienność lubiła. Urzekła ją jego swoboda, bezinteresowność i oddanie. -Wiesz, że spieranie się z Tobą sprawiłoby mi radość.-Powiedziała spokojnie, choć przez jej wargi przeszedł cień rozbawienia. Była uparta i stawiała na swoim... Dzisiaj nie czuła tej palącej potrzeby. Zobaczymy, jak długo Segovia wytrzyma podczas tego okresu odpuszczania. Każda minuta z Tobą będzie dla mnie cenna... Słowa sprawiały wrażenie wypalonych w papierze. A może wypalały dziurę w kompletnie innym miejscu. Spojrzała na widok za oknem. Wybrał idealne miejsce... Choć ta spokojna tafla wody wywoływała w niej mieszane uczucia. Czuła na sobie jego wzrok, postanowiła nie pozostać mu dłużna. Nigdy nie była dobra w przyjmowaniu i interpretowaniu komplementów. Nie zwracała na nie uwagi, a większość była zwykłą grzeczności. Jego wydawały się szczere, dlatego przez moment nie wiedziała co zrobić. Zaczesała luźny kosmyk włosów za ucho.- Pewne rzeczy pozostają niezmienne. Najwidoczniej ten surowy wyraz twarzy pozostanie ze mną do końca.-Przekrzywiła delikatnie głową.-Claude... Przyszłam, bo chcę Ci coś wyjaśnić. To, co zrobisz później... Cóż nie mam na to już wpływu.-Konkrety Ivanowa. Czyli nie zmieniłaś się nawet pod tym względem.
Claude wielokrotnie żył marzeniami. Może nie pokusiłabym się o stwierdzenie, że siedział wieczorami w fotelu i myślał, co by było gdyby Segovia nie porzuciła go w ten sposób i czy obecnie mieliby obrączki na rękach i gromadkę krzyczących dzieci, bowiem szczerze mówiąc nigdy na to nie liczył. W zasadzie jedyne, co rozważał, to właśnie owe poszukiwania. Czy gdyby nie one, nigdy by się do siebie nie zbliżyli? Jakby to było, jeśli Vlad przypadkowo nie pchnął ich ku sobie? A co, jakby wspólne poszukiwania, mimo upadających chęci i niknącej motywacji, połączyły ich na nieco dłużej? Czasem o tym myślał, a ostatnio, gdy tylko dostał od niej wiadomość odnośnie spotkania, procesy te wzmogły się. I teraz siedzieli naprzeciwko siebie, a Claude zapomniał o wszystkim, o czym tak gorączkowo rozmyślał ostatnich kila dni. Choć początkowo był bardzo zatroskany, teraz odczuwał mieszaninę emocji składającą się z rosnącej ekscytacji i nieopadającego stresu i niepewności. Obawiał się tego, jak teraz go postrzega. Czy stwierdzi, że wydoroślał? Spojrzy na niego przychylniej? Zaśmiał się krótko, słysząc jej uwagę. Zdążył przekonać się o jej uporze jeszcze za czasów szkolnych. - No wiesz, nie będę się bił o kilka galeonów - stwierdził, pozostawiając sytuację w bardzo neutralnym punkcie. Jeśli zapomni lub zrezygnuje, Claude zapłaci, a jeśli się uprze, nie będzie się z nią przecież kłócił, że to koniecznie on musi wydać galeony w tej herbaciarni. Zaraz jednak rozmowa przeszła z wymieniania uprzejmości przeplatanych z ukradkowymi uśmiechami, na temat znacznie poważniejszy i Claude w mig wyczuł zmianę atmosfery. Jego żołądek wywinął fikołka, a jemu trochę zakręciło się w głowie, lecz jego twarz (o dziwo) pozostała niewzruszona. Ton jej głosu świadczył, że skończyła już żarty i przepychanki słowne, a Faulkner był na to przygotowany, jedynie nie spodziewał się, że dojdą do tego tak szybko. Liczył na nieco więcej chwil w jej towarzystwie, nim będą wyjaśniać sobie stare sprawy. Niemniej jednak zamienił się w słuch, głośno przełykając ślinę i wbijając w nią spojrzenie swoich jasnych oczu. - Więc co chciałaś wyjaśnić? - zapytał, sygnalizując gotowość do podjęcia tej konwersacji.
Ona nie potrafiła nimi żyć, mogła jedynie pozwolić sobie na chwilowe zapomnienie. Musiała z tym skończyć jak najszybciej, jeszcze zaczęłaby wierzyć, że jest to prawdziwe. Nieistotne jest to, gdzie teraz by byli. Czy byliby razem, możliwe nawet że szczęśliwi. Czy jednak ich drogi rozeszłyby się... Pozostawiając pewnego rodzaju niesmak. W świetle tego, jaką drogę przebyli, aby znaleźć się tutaj, to naprawdę nie ma znaczenia. Byli tutaj i tyle. Segovia nie rozpamiętywała przeszłości. Udało jej się odciąć od historii związanej z najbliższą jej osobą. Jedyną i prawdziwą rodziną... Była bezwzględna i nie oglądała się za siebie. Na tym właśnie wychodziła najlepiej. Claude nie uciekł, był prawdziwy w każdym tego słowa znaczeniu. Była chłodna, trzymała innych na dystans powtarzając sobie, że tak po prostu powinno być. Czy osoba, która z góry zostaje osądzona potrafi odczuwać lęk i zdenerwowanie? Zapewne tak, skoro właśnie tak się teraz czuła. Kilka szybszych uderzeń serca, nierówny oddech za każdym razem, kiedy zatrzymywał wzrok na sekundę dłużej. Jedna, druga, trzecia sekunda. Widziała jego wzrok i rozumiała to, co starał się ukryć. Czy poczuła odrobinę satysfakcji z tego, że nie była mu taka obojętna? -W takim razie poproszę waniliową herbatę.-Nie będzie dzisiaj się spierała. Usiadła wygodniej i założyła nogę na nogę, opierając złączone dłonie na kolanie. Nie widziała potrzeby, aby przedłużać ich zdenerwowanie. Chciała wiedzieć, na czym stoi, chciała, aby poznał prawdę. Jego reakcja była dla niej dosyć istotna, dlatego całą swoją uwagę skupiła właśnie na jego twarzy. Tej, którą tak dobrze znała. Wiedziała jak układają sie zmarszczki, wokół jego oczu i ust, kiedy się uśmiecha... I jak zaciska wargi, kiedy się nad czymś zastanawia. Może robił to kompletnie nieświadomie, może nie. -Zostawiłam Cię... Bez żadnego wyjaśnienia. Nie cofnę tego, nie mogę powiedzieć też, że całkowicie tego żałuję... Ja...-Zagryzla lekko wargę, szukając odpowiednich słów. Nie była przyzwyczajona do takich sytuacji, nie miała problemu ze zbudowaniem sensownego zdania.-Już raz zostałam porzucona. Tym razem sama chciałam zadecydować o tym, w jaki sposób kogoś stracę. Jeszcze zanim będzie to zbyt bolesne...-Jej wargi lekko drgnęły. Jakby to kiedykolwiek było proste...-To tchórzostwo... Jesteś... Nie na to zasłużyłaś. Zachowałam się jak Vlad.-Szepnęła cicho imię swojego brata. Minęło kilka lat, odkąd użyła tego imienia, na głos. Aż ją zmroziło. Nie było jej łatwo, jemu też nie było. Westchnęła cicho i objęła dłońmi filiżankę herbaty, która znalazła się na stoliku. Jej zamarznięte dłonie poczuły ulgę, kiedy zetknęły się z gorącym naczyniem. Musiała przyznać, w swojej głowie brzmiało to mniej żałośnie. I miało sens. -Odpowiem na każde pytanie, na które chciałbyś otrzymać odpowiedź.-Zamrszczyla delikatnie brwi.
Wszystko to było niesamowicie dziwnym przeżyciem z perspektywy Claude'a Faulknera. W ostatnim czasie przeżył mnóstwo zawirowań na tle prywatnym. Nawiązał dwie całkiem obiecujące znajomości z kobietami, które wywierały na nim niesamowite wrażenie. Beatrice, młodsza siostra jego szefa, wpadła mu w oko niemal od razu za sprawą pięknego uśmiechu, bystrego spojrzenia i niezwykłej swobody, z jaką przebywała w jego towarzystwie. Za każdym razem, gdy ją spotykał, musiał się mocno pilnować, gdyż utrata w jej oczach wydawała mu się najgorszą rzeczą świata. W chwili, gdy wspominał Beatrice, jego usta automatycznie rozciągał uśmiech, a oczy zasnuwała mgiełka, gdy przenosił się w świat wyobrażeń. Drugą panną była odważna Amerykanka, która zagadała go w barze i z którą wspomnienia miał nieco zatarte ze względu na spore upojenie alkoholowe - lubił jednak myśleć, że to nią się upijał, jej widokiem, tymi żartami, tą kipiącą wręcz kobiecością owej tajemniczej dziewczyny. Nigdy nie zdarzyło mu się tak szybko stracić dla jakiejś głowy, tak prędko zapomnieć, że nie powinien spieszyć się w tym wszystkim. Nie potrafił jednak zapanować nad tym, co Rosalie potrafiła zbudzić w jego ciele. Jakim sposobem Claude nagle zapomniał o istnieniu tych kobiet? Jeszcze niedawno wymieniał listy z Rosalie, a Beatrice gościł w swoim salonie. Jeszcze tak niedawno nie mógł nie myśleć o tym, jak cudownie byłoby usidlić którąś. A teraz? Mając przed oczami Segovię, niewyimaginowaną, rzeczywistą, wręcz namacalną, nie mógł myśleć o nikim innym. Jej obecność działała w inny sposób, nie tak gwałtowny. Tajemnica wypisana w buzi pięknej Segovii wwiercała się nieznośnie w podświadomość Faulknera, budząc w nim nieposkromioną ciekawość, by odkryć, kim naprawdę była owa kobieta i kogo skrywała pod maską chłodu. Słuchał jej słów z niemal zapartym tchem w piersiach. Ciężko stwierdzić, czy spodziewał się owych "przeprosin", czy były one dla niego zaskoczeniem. Poniekąd pewnie podejrzewał, że ich rozmowa kiedyś zejdzie na TEN temat, lecz nie tak prędko. Czuł, jak serce łomotało mu w piersi, a w głowie czuł dziwne mrowienie. Po prostu patrzył, z nieco rozwartymi ustami, bez cienia uśmiechu, bez ani krzty swojego wrodzonego entuzjazmu. Czy było mu przykro? Trochę tak. Segovia rozbudziła w nim wspomnienia, które mimo wszystko stanowiły bolesne momenty jego życia, kolejne odrzucenie, kolejne niepowodzenie i ogrom tęsknoty, który do niej żywił. A teraz była tuż przed nim i dzielił ich tylko stół. Gdyby położyła ręce na jego blacie i Claude zrobiłby to samo, możliwe, że nie dzieliłoby ich już nic. Zmarszczył nieco brwi, po czym pokiwał głową, trawiąc w umyśle dopiero co zasłyszane zdania. Spojrzał w jej oczy, swoimi okazując jedynie troskę i współczucie. Uniósł jeden kącik ust w krzywym, jednostronnym uśmiechu. Nie był ukontentowany. - Seg... Ja Cię poniekąd rozumiem. Rozumiem i szanuję twoją decyzję, choć wtedy nie było to dla mnie takie oczywiste - powiedział na początku. Chciał też dorzucić coś od siebie. W końcu każdy posiadał własną wersję tej samej historii. - Nie mam do Ciebie żalu o to, co się stało. Czy było mi przykro? Pewnie. Poczułem się trochę wykorzystany, to w sumie wszystko. Ty przeszłaś znacznie więcej, straciłaś brata... - urwał, spoglądając na nią niepewnie. Nie wiedział, na ile dobrym posunięciem było w ogóle poruszanie tematu jej brata, lecz na swoją obronę musiał przyznać, że to ona poruszyła go jako pierwsza. - Nawet nie wiem, o co mógłbym Cię zapytać. Może opowiesz mi, jak się czujesz teraz? - Zadał jej dość naiwne pytanie, biorąc pod uwagę, że ich kontakt urwał się kilka lat temu. Skoro jednak chciałam odpowiedzieć na wszystkiego jego pytania...
Podczas tych świąt, coś naprawdę dziwnego się stało. Jakby już nie rozumiała tej osoby, którą widziała przed lustrem. Czy było to za sprawą nowych obowiązków, które na nią spadły wraz z pojawieniem się w rodzinnym domu? Czy to przez ten cholerny sygnet, który nosiła i cały czas obracała na palcu, jakby nie potrafiła przyzwyczaić się do jego ciężaru? Za każdym razem, gdy na niego spoglądała, czuła, że to nie jej miejsce. Nie jej własność zdobi jej dłoń. Tak jak teraz. Dotychczas cały swój czas poświęcała pracy. Nie pamięta już, kiedy ostatnio spokojnie spędziła wieczór, wśród ulubione książki lub przy starym dzienniku ojca, w którym zawarte były wszystkie tajemnice związane z jego eksperymentami. Będąc z Claude, jeszcze, kiedy tliły się w niej resztki nadziei, czuła, że postępowała słusznie. Zorientowała się, że szuka jego towarzystwa... Nie dlatego, że mógł jej pomóc w poszukiwaniu brata. Czuła, że ktoś ją rozumie... Nie musiała nic mówić, a w jego spojrzeniu doszukała się wszystkich potrzebnych słów. Potrafiła z niego czytać jak z otwartej księgi, ale nie dlatego, że powinna wiedzieć z kim ma do czynienia. Budził w niej coś, czego nie rozumiała. To był ten jeden szczególny powód, dla którego przyszła tutaj dzisiaj. Nie były to same altruistyczne pobudki. Segovia chciała się przekonać, czy po tylu latach wciąż nie może oderwać od niego wzroku. Jak intensywna staje się atmosfera, kiedy patrzą w swoją stronę, nie mówiąc za wiele. I jak bardzo czuła się żywa... Pomimo tego, jak nie codzienne było jej zachowanie. A czego się spodziewał? Sama nie wiedziała jakich słów powinna użyć... Może źle do tego podchodziła, może najpierw powinna się zastanawiać, czego ona sama chciała. Od siebie. I od niego, choć w tym przypadku nawet nie powinna brać tego pod uwagę. Kim była, aby czegokolwiek od niego oczekiwać? -Chyba byłoby łatwiej, gdybyś zwyczajnie powiedział, że nie chcesz mnie widzieć. -Powiedziała, wciągając głęboko powietrze do płuc. Jego wyrozumiałość sprawiała, że czuła się jeszcze gorzej. Jednak jej usta wygięły się w delikatnym uśmiechu, przywołując kilka wspomnień, naprawdę się nie zmienił. Oparła łokieć na fotelu, podtrzymując podróbek na zaciśniętej pięści. Dopiero teraz mogła ponownie na niego spojrzeć. -Na początku właśnie tak było... Wykorzystywałam to, co wiedziałeś... Musisz jednak wiedzieć, że mój brat nie był dłużej najważniejszym elementem naszej znajomości. -Powiedziała to, to przed czym usilnie się broniła. Jak mogła żądać szczerości, jeżeli sama nie byłaby fair wobec niego? -On odszedł. Ty zostałeś, jesteś tutaj, nie możesz być bardziej autentyczny... W co kiedyś trudno było mi uwierzyć.-Szepnęła. Upiła łyk herbaty i odstawiła kubek na swoje pierwotne miejsce. Uniosła delikatnie brwi, nie ukrywając, że zaskoczył ją tym pytaniem. Nie wiedziała, do jakiego momentu miała się odnieść. -Teraz? Zapracowana, nie mam nawet czasu myśleć o tym, jak pusta się czuję kiedy... -Lekki zagryzienie warg, orientując się, że nie o tym chciała teraz rozmawiać. Głupia.-A tutaj? Z Tobą? Nie chcę po prostu, aby to było nasze ostatnie spotkanie... -Wzruszyła lekko ramionami, choć wcale nie tak łatwo było wykonać jej jakikolwiek ruch w tym momencie. Przejrzała się po pomieszczeniu, dostrzegając, że o dziwo nie było ono zaludnione. Dobrze. Jak daleko jesteś w stanie, posunąć się ze swoją szczerością? Czy wiedział? Ile dla niej znaczył? - To jednak nie zależy już ode mnie. -Uśmiechnęła się lekko. Aż dziw, że pozwalała komuś decydować, mieć nad nią chociaż tę odrobinę władzy.
Claude od razu zaprzeczył jej słowom: - Nie, nie! Musiałaś coś źle zrozumieć - powiedział, machając szybko rękami, jakby chciał odgonić jej wątpliwości. - To nie tak, że nie chciałem się z Tobą widzieć, przeciwnie, pragnąłem tego. Bardzo - dodał, a jego mina oraz spojrzenie, którym patrzył w twarz pięknej Segovii powinno jej powiedzieć znacznie więcej, niż słowa mogły wyrazić. Naprawdę chciał tu być, z nią, rozmawiać z nią i przebywać w jej towarzystwie - tak zaplanował dzisiejszy dzień i jeśli tylko ona chciała tego samego i nie traktowała ich spotkania jako wyłącznie elementu dnia, nic nie znaczących minut przykrego obowiązku, to byli w domu. Oboje chyba tego pragnęli, prawda? Claude nie był najlepszy w analizowaniu szeregu ukrytych w jej oczach emocji, lecz czuł podświadomie, że ona też była tu z jakiegoś powodu. Na moment wstrzymał oddech, gdy powiedziała, że Vlad był rdzeniem ich znajomości jedynie przez chwilę - czy to oznaczało, że poza nim łączyło ją z Faulknerem coś jeszcze? Ta zuchwała myśl obudziła w nim wielką nadzieję, lecz czy słusznie? Wytężył słuch, próbując wyłapać każde wyszeptane przez nią słowo, wchłaniając je niczym gąbka wodę, karmiąc się nimi i... ciesząc. Nie mógł powstrzymać wpełzającego na jego usta uśmiechu. - Jestem. I nie zamierzam wychodzić - rzekł, unosząc kąciki ust. Czy spieszył się w osądzie sytuacji? Zdecydowanie tak, nie powinien od razu zakładać, że tych kilka zdań rozbudziło w obojgu dawne uczucia. - Seg, możesz mówić - dodał, gdy zawiesiła się i nagle zmieniła temat. Przecież po to tu był, by jej słuchać, by wysłuchać, posłużyć ramieniem i w ogóle całym sobą. Kolejne słowa wywołały w Claudzie uczucie prawdziwej euforii, którą jednak zdusił, nie chcąc wystraszyć Segovii. Liczyła, że nie będzie to ich ostatnie spotkanie? Miała to jak w banku. Z miejsca mógłby zaproponować jej schadzkę o każdej porze dnia i nocy przez najbliższe dwa tygodnie. Cudem zdusił również potrzebę złapania jej dłoni w swoją, wykonał jedynie jakiś mało znaczący ruch, ledwie drgnięcie, aczkolwiek wciąż zauważalne. - Więc ode mnie oczekujesz tej decyzji? - zapytał z lekkim niedowierzaniem. Czy nie było widać jak na dłoni, że Claude wprost marzył o kolejnym spotkaniu? - Ja bym chciał - dodał jeszcze, gdyby miała jakiekolwiek wątpliwości, choć patrząc wyłącznie w jego oczy nie powinna mieć żadnych.
Pokręciła delikatnie głową. Uśmiechnęła się jednak szeroko, mimo że jej spojrzenie było... Właśnie, jakie, odległe? Trochę smutne? Jeszcze nie potrafiła do końca zidentyfikować tego, jak się czuła. -Chyba obydwoje źle się zrozumieliśmy. Claude, jesteś zbyt wyrozumiały... Wiesz, nie jestem do tego przyzwyczajona.-Powiedziała i spojrzała wprost w jego oczy. Sama nie była oazą wyrozumiałości, choć czy to też jest prawdą? Czemu nagle, zaczęła powątpiewać w to, kim jest? Nigdy nie miała z tym problemu. Tak właściwie, była to jedyna rzecz, której była pewna. Nie chciała jednak dać mu wrażenia, że to miało wpływ na ich spotkanie. Na to, że pojawiła się dzisiaj tutaj. Nic bardziej mylnego. Pomógł jej na wiele sposobów, o czym niekoniecznie zadawał sobie sprawę. Upiła łyk herbaty, ukrywając za ciepłem uśmiechy, który mógłby konkurować z temperaturą ów napoju. Nie miała wątpliwości co do szczerości jego słów. Zapewne i tak szybko wyszukałaby kłamstwo, nawet drobne. Nieważne jak zaślepiona była, czy ile ich łączyło. Już dawno nauczyła oddzielać się pewne rzeczy w swoim życiu. Znał ją, nieważne w ilu kwestiach się zgadzał, a w ilu jedynie zgadywał. Jeżeli czegoś nie chciała, nie zmuszała się do tego. Siedziała tutaj z nim, bo zwyczajnie w świecie chciała go zobaczyć. Porozmawiać, dowiedzieć się, czego doświadczył i co widział przez ten czas. Dziwnie istotne było dla niej przekonanie o tym, czy jest szczęśliwy. Objęła kubek palcami i pochyliła się lekko do przodu, opierając łokcie na kolanach. Jakby bliższy kontakt miał jej w czymś pomóc. -Brzmi jak obietnica. Jakbyś był naprawdę przekonany o jej spełnieniu.-Powiedziała, co raczej brzmiało, jakby mówiła sama do siebie. Upewniając się? Być może. Również nie chciała brać niczego za pewnik, tak było bezpieczniej. Segovia nie miewała wchodzić tam, gdzie wcześniej nie zaplanowała. Tak była. Dotknęła wargami ciepłego naczynia, chcąc ogrzać się w każdy możliwy sposób. -Nie przyszłam po to, aby zawalić Cię moimi małymi koszmarkami.-Powiedziała i przekrzywiła lekko głowę .-I tak do tego dojdzie, znając Twój wpływ na mnie. Jednak nie dzisiaj.-Dodała i posłała mu znaczące spojrzenie. Zdecydowanie miał na nią jakiś wpływ. Wiedziała, że to ta kompletna odmiana tak na nią działała. Spojrzała na jego dłoń. Na smukłe palce, które w tym momencie wykonały dosyć niespotykany ruch. Powinna mu to ułatwić, szczególnieszczególnie że doskonale zdawała sobie z walki, jaką właśnie teraz toczył. Nie słyszała głosu z tyłu głowy, który mógłby jej czegokolwiek zabronić. Dlatego sama wyciągnęła swoją dłoń i objęła jego, uśmiechając się ostrożnie. -Ktoś musi podejmować męską decyzję, padło na Ciebie. Wiesz z grzeczności.-Powiedziała. Nie musieli się dłużej zapewniać. Obydwoje chcieli tego samego, co poniekąd zrzuciło pewien ciężar, który nosiła. Nie zdawała sobie z niego sprawy, dopóki zwyczajnie tego nie poczuła. Szybko zabrała dłoń i objęła kubek, ponownie chcąc ogrzać dłonie.
/to uczucie kiedy po dwóch miesiącach zwracają Ci kompa :)
Przez ten czas zdążył zapomnieć, że w ogóle zamówił cokolwiek do picia. Przypomniał sobie, dopiero gdy Segovia zaczęła popijać swoją ciepłą herbatę - jego była już nieco chłodna i z racji, że znajdowali się w miejscu raczej mugolskim, a wokół panowały magiczne zakłócenia, nie chcąc przy okazji łamać prawa czarodziejów zrezygnował z podgrzewania jej różdżką spod stolika. Musiał zadowolić się takim napojem jaki miał. Również upił łyk, potem kolejny, a ostatecznie odstawił niemal opróżnioną filiżankę na bok, skinąwszy osobie z obsługi, że chciałby jeszcze jedną. - Jestem przekonany - odparł. W końcu sam najlepiej wiedział, czy zamierza stąd wyjść, czy nie. Poza tym w końcu przyszedł tu właśnie po to - by z nią być, nie by przed nią uciekać. Segovia wciąż jednak zdawała się tego nie przetwarzać. Może w chwili, gdy zrozumie, że Claude działa bezinteresownie, jedyne korzyści czerpiąc z jej obecności obok, bardziej się rozluźni? Znał ją - to trochę za dużo powiedziane. Poznał jakąś jej część, jakiś ułamek jej osobowości, a reszta była jedynie wyimaginowaną wizją tego, jaka jest w całości. Chciał wiedzieć więcej, rozbierać ją z jej coraz to nowszych masek, lecz czekał na znak przyzwolenia. Nie teraz, nie od razu, wszak długi czas nie mieli kontaktu. Jednak tych kilka słów, że "dojdzie do tego, lecz nie dzisiaj", dało mu ogromne pokłady nadziei. Była szansa! Czy miał na nią wpływ? Może, choć raczej nie był tego świadomy. Zawsze starał się, żeby Segovia w jego towarzystwie czuła się dobrze, aby miała poświęcone dokładnie tyle uwagi, ile potrzebuje. Nigdy za mało, również nie zbyt wiele. Claude nie chodził w koło plotkować, zachowywał tajemnice i powierzone tylko jemu słowa. Możliwe, że dlatego była tak skłonna do mówienia mu o swoich problemach, do dzielenia się tak wieloma przemyśleniami? - Wiesz, że zawsze możesz mi się wygadać - powiedział, uśmiechając się ciepło i zachęcająco. Trochę go zaskoczyła, gdy chwyciła jego dłoń. Zrobiło mu się głupio, bo w sumie sam mógł to zrobić, skoro ona również tego chciała, lecz jej dłoń zniknęła równie szybko co się pojawiła. Rozprostował palce, patrząc na nią z dziwną miną, pełną zaskoczenia i radości. - Chyba oboje znamy odpowiedź - rzekł, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. - To na pewno nie będzie nasze ostatnie spotkanie - zapowiedział, po czym upił łyk nowej, ciepłej herbaty, którą przyniósł mu kelner. - Widzę, że marzniesz. Chcesz zmienić miejsce na jakieś bardziej w głębi? Dać Ci mój płaszcz? - zapytał, oferując przewieszone przez oparcie krzesła okrycie wierzchnie. - Jakbym mógł to bym Ci pomógł inaczej - dodał, mając na myśli oczywiście rzucanie zaklęć rozgrzewających. Niestety w tym miejscu nie mógł sobie na to pozwolić.
Tak, to był podstawowy minus tego miejsca, że nie mogli użyć zwykłego zaklęcia aby podgrzać naczynia. A szkoda, bo naprawdę zasmakowało jej to, co zamówiła. Wanilia, idealnie słodka. Pomimo tego, że naczynie już dawno było zimne, wciąż kurczowo je trzymała, jakby miała przywrócić naturalną temperaturę jej ciała, czy też pozwalało jej wrócić do rzeczywistości. Zima była jej porą roku, nie wliczając dłoni. Te od zawsze pozostawały zimne. Spojrzała na krajobraz, który rozciągał się za oknem, przy którym siedzieli. Zawsze najtrudniejsze do przetworzenia jest prawda. Może była tak długo przyzwyczajona do jednego obrazu, że nie brała pod uwagę innych możliwości? Czuła się tak, jakby jej za łatwo poszło. Jej życie usłane było komplikacjami, dlatego ceniła rzeczy, które są po prostu... Zwyczajne, nieskomplikowane, prymitywnie proste. W tym wypadku nie potrafiła tego zaakceptować, nie na początku. Zapewne z wielu powodów, nie było jednak sensu aby rozpatrywać to na czynniki pierwsze. Za dużo? Chyba nie rozumiał. Ona naprawdę czuła, że poznał tę ważniejszą cześć jej osobowości. Tę, którą znają zaledwie trzy osoby, z czego jedna po prostu wyparowała. Dlatego z jednej strony czuła się tak nieswojo, a z drugiej było to po prostu... Odpowiednie. Na razie wolała nie wnikać w "rozbieranie" jej osoby. Nie był typowym przedstawicielem swojej płci, przynajmniej nie miała okazji poznać go z tej strony. Jeszcze kiedy się uczyli i spędzali ze sobą sporo czasu. Czy w celach poszukiwawczych, czy już trochę mniej. Zawsze ją zastanawiało, czy ta jego "inność" posiada swoją "normalność", które była odpowiedzią na społeczeństwo i próby dopasowania się. Zaskoczył ją i zapewne urzekł już przy pierwszym spojrzeniu, do czego doszła w momencie, w którym postanowiła odejść. -A Ty wiesz, że nie jestem typem osoby, która narzeka.-Powiedziała spokojnie, delikatnie wzruszając ramionami.-Nie miewam robić tego, czego nie chcę... Po prostu. Chyba w końcu zapragnęłam czegoś więcej... Po prostu czuć, cokolwiek. Nawet jeżeli nie jest to nic przyjemnego.-Uśmiechnęła się lekko, wciąż patrząc na rozciągający się widok. Był piękny, choć tafla wody zawsze przyprawiała ją o lekkie dreszcze. Dopiero teraz spojrzała na swojego towarzysza, na jego szeroki i ciepły uśmiech. Odwzajemniła go, choć nie tak naturalnie jak on. Jednak się starała. -Zaprosiłabym Cię do siebie, nie wiem jednak czy jesteś na to gotów.-Objęła się ramionami i szybko pokręciła głową.-Nie trzeba się przenosić. Ten widok przekonuje mnie do zostania tutaj... Jednak nie pogardzę czymś ciepłym.-Wyciągnęła dłoń w kierunku okrycia. Swoje zostawiła przy wejściu, dlatego też nie mogła skorzystać ze swoich rzeczy. -Zastanawia mnie to, że jeszcze nigdy nie wpadłam na Ciebie w pracy.-Zmarszczyła delikatnie brwi, bo to naprawdę było dziwne. Pomimo tego, że ciągle siedziała w biurze lub była w terenie... Jakiś procent zawsze istniał.
Może to życiowe doświadczenia pokazały Claude'owi, że w swoich osądach powinien zachowywać nieco więcej ostrożności i nie uważać za przyjaciół osób, które znał ledwie tydzień, a może to po prostu wewnętrzne zaburzone poczucie własnej wartości kazało mu sądzić, że nie jest godzien, by poznać dogłębnie drugiego człowieka, który prędzej czy później i tak albo go wykorzystywał, albo po prostu odrzucał stwierdzając, że nie ma sensu kontynuować z nim znajomości. Gdyby tylko był świadomy, że Segovia dała mu poznać większą część siebie, byłby tym niezwykle ucieszony i na pewno poczułby się w pewien sposób doceniony. Dla niego dziewczyna zawsze wydawała się być chodzącą tajemnicą, jakby bez przerwy się ukrywała i nie pokazywała do końca tego, co czuje, nie mówiła wszystkiego tego, co myśli i nie czyniła tego, co faktycznie chciałaby zrobić. Zawsze uważał, że było w niej jeszcze wiele do odkrycia - byłby bardzo zawiedziony, gdyby się pomylił. - Nie musisz narzekać, możesz opowiadać o rzeczach przyjemnych - stwierdził i delikatnie wzruszył ramionami. Nie oczekiwał wylewności od Segovii, wręcz zdziwiłby się, gdyby ją otrzymał, ale jeśli miałaby ochotę opowiedzieć mu coś i wstrzymywałaby się wyłącznie myślą, że Claude'a może to nie interesować, to powinna wiedzieć, że to niedorzeczne. Ogarnęło go nieco nostalgiczne uczucie w chwili, gdy wspominała o całym tym czuciu - cóż takiego chciała poczuć? Czym chciała zapełnić swoje poczucie pustki? W ogóle dlaczego ją ono nękało - tak wiele pytań kłębiło się pod ruda czupryną, a żadnego nie mógł zadać. Postanowił więc zejść z tego tematu i go nie drążyć. Jeśli będzie chciała, wygada mu się. - Proszę - powiedział i szybko sięgnął po swój płaszcz, niemal zdzierając go z oparcia swojego siedzenia. Obserwował, gdy okrywała się nim i nie mógł powstrzymać tego uśmiechu, który wpełzał na jego twarz. - To ja mam być niegotowy? - zapytał, parskając śmiechem. To zabawne, że odbierał tą sytuację zupełnie odwrotnie - że to Segovia mogłaby nie być gotowa do zapraszania go do siebie i pokazywania swojego mieszkania. Claude zawsze był gotowy, na wszystko! - Sugerujesz mi jakoś poważniej się do tego przygotować? - dodał, śmiejąc się wciąż szeroko. - Och, w pracy... To pewnie dlatego, że pracujemy na innych piętrach, a ja sam mam mnóstwo papierkowej roboty, przez którą siedzę niemal cały czas w zamkniętym biurze - odpowiedział, uśmiechając się nieco przepraszająco. To fakt, że się na nią nigdy nie natknął, ale faktycznie większość czasu spędzał na wypełnianiu formularzy, a jeśli już udawali się na jakąś interwencję, to droga z pierwszego piętra na parter była krótka i dodatkowo nie zahaczała o departament Segovii. - Jak Ci się pracuje? - zapytał, a zaraz potem przypomniał sobie, że przecież przed chwilą mówiła o tym, że jest zapracowana na tyle, że nie ma czasu myśleć. Słowa jednak zostały wypowiedziane i jedyne co mógł dodać, to: - Ach, w sumie nieważne, już wspomniałaś, że dużo tego...
Dobrze ją zdefiniował. Była chodzącą tajemnicą. Nie pokazywała za dużo, nie chcąc aby ktokolwiek poznał więcej, niżeli jest to konieczne. Mogłaby spokojnie powiedzieć, że nawet jej rodzony brat wiedział mniej. A teraz? Byłaby dla niego kompletnie obcą osobą. Może jej niechęć brała się z tego, że jeszcze nie spotkała kogoś, kto choć trochę zainteresowany był tym, co w niej siedziało? Okey, była nieprzyjemna... Jednak pewne ślady człowieczeństwa można w niej zauważyć. Nikt jednak nie pofatygował się na tyle, aby chociaż spróbować... Dlatego i ona nigdy się nie starała. Jej zdolność do obserwacji i wyciągania wniosków rozwinęła się na tyle, że nie potrzebowała przebywać z kimś dłużej, niżeli jest to konieczne... Aby go poznać. A przynajmniej to, co powinna wiedzieć. Jest to szybkie klasyfikowanie ludzi, niekoniecznie dobre. -Przyjemnych? Moje życie jest proste, zwyczajne... Bardziej wolałabym usłyszeć o tym, co się zmieniło u Ciebie.-Przez dłuższy moment mu się przyglądała. Dokładnie tak, jak za pierwszym razem kiedy tutaj weszła. Dokładnej strukturze jego twarzy, pojedynczej zmarszczce, która się pojawiała ilekroć się uśmiechał. Jakby to było naprawdę istotne w tym momencie. Może za dużo powiedziała? Jak idiotycznie w jej ustach brzmiało to, co chwilę temu z nich wyszło. Oczywiście, że mógł zadać jej pytania... Nie wiedziała tylko, czy wiedziałaby jak na nie odpowiedzieć. Pewne rzeczy po prostu istniały, czujemy je, niekoniecznie wiedząc jak je zinterpretować. Tak właśnie było i w jej przypadku. Naprawdę nie poznawała osoby, którą była. Odkąd pamięta miała wszystko idealnie poukładane, wiedziała co zrobić i jak się zachować. Nigdy się nie gubiła... Teraz? W jej głowie znajdowało się tyle pytań i niewiadomych, nawet nie wiedziała skąd i w którym konkretnie momencie przyszły... Doprowadzało ją to do szaleństwa. A może złości na samą siebie. Przyjęła okrycie z wdzięcznością, wsuwając dłonie do za długich rękawów. Tak było jej o wiele wygodniej, niżeli miałaby utknąć pod ubraniem. Do jej nozdrzy doszedł zapach, który pamiętała tak dobrze... Dokładnie tak, jakby nigdy się z nim nie rozstawała. I jakby te kilka przeszłych lat nie miały żadnego znaczenia.-Dziękuje.-Szepnęła. Podniosła spojrzenie zaraz po tym, jak usłyszała jego śmiech. Między jej brwiami pojawiła się linia, która sugerowała intensywne zastanowienie. Nie rozumiała, dlaczego jej słowa wydały mu się zabawne. Mogłaby poczuć się niemal urażona, gdyby nie to, że jej słowa naprawdę mogły wywołać taką reakcję. Pokręciła delikatnie głową, faktycznie może być tak, że to ona nie była gotowa przyjąć go do siebie. -Myślę, że jest to raczej miejsce, które służy do pracy i ewentualnego spania... Nie mam nawet kuchni.-Powiedziała, spoglądając na swoje dłonie.-I myślę, że nie jeden mężczyzna mógłby poczuć się jak mistrz porządków przy tym, co znajduje się u mnie.-Dodała spokojnie, z lekkim, jednak wciąż zauważalnym rozbawieniem. Nie chodziło o to, że była fleją... Po prostu nie odróżniało się, gdzie zaczynała się podłoga a gdzie kończyło jej biuro. Rzadko przebywała w tym miejscu, jeżeli już tam była... Pracowała. I tak bez końca. Nie było to miejsce, w którym mieszkała jako dziewczynka. W niczym nie przypominało uwielbianego przez jej matkę domu. -Więc myślę, że tak. Musisz się przygotować.-Przegryzła lekko wargę. Nie mogła mu powiedzieć, jakie było jej pierwsze zadania zaraz po dostaniu tej pracy. Doskonale wiedziała jak wiele czasu spędzał w biurze, jak sporo pracy miał do wykonania... Westchnęła cicho.-Widzę, że nie tylko ja mam tak fascynującą pracę. Na samym początku jedyne do czego mnie przydzielali to papiery... Nie było nikogo, kto mógłby się tym zająć... Uroki bycia świeżym pracownikiem.-Powiedziała. Nie mogła powiedzieć, że robiła tylko to... Nie narzekała nawet wtedy, kiedy przydzielali jej najbardziej żmudną robotę. Lubiła to co robi, poza tym, mogła przyjrzeć się sprawom od tej drugiej strony. Ambicja i aspiracje nie pozwalały jej narzekać. -Jestem w swoim żywiole. Nawet jeżeli moje biurko załamuje się od dokumentów, nie przeszkadza mi to. -Lekko wzruszyła ramionami. Owszem, wspomniała wcześniej o tym, że jest przepracowana... Mogło to jednak zabrzmieć tak, jakby była zmęczona tym, z jaką ilością pracy jej przyszło się zmierzyć. Dotknęła pierścienia, który zdobił jej palec. Zdjęła go i położyła na stoliku, tak, aby mógł mu się przyjrzeć. W momencie kiedy nie czuła jego ciężaru... Poczuła coś zupełnie innego. Zmarszczyła lekko brwi i ponownie oparła się wygodnie o fotel.-Niedawno mi go podarowano. Jest przekazywany z pokolenia na pokolenie, komuś, kto ma reprezentować naszą rodzinę. Tak naprawdę, nie należy do mnie... Nie moim zadaniem było kontynuowanie tej tradycji.-Powiedziała spokojnie. Wiele rzeczy wiązało się z przyjęciem tego sygnetu.-Oddanie i poświęcenie. Zawsze byłam przygotowana tylko na jedną z tych rzeczy.-Spojrzała na swojego towarzysza, jakby w jego spojrzeniu mogła doszukać się jakieś odpowiedzi. Chciał ją poznać? Dowiedzieć się, kim była? Właśnie dopuszczała go do spraw, które stanowiły tabu w jej życiu. Wiedziała, że nawet jej brat nie podzielił się tymi rzeczami z nim za czasów szkolnych.
Claude zawsze interesował się innymi ludźmi i tym, jacy naprawdę są w głębi duszy. Lubił poznawać nowe osoby, odnajdywał się prawie w każdym towarzystwie i nawiązanie znajomości nie przychodziło mu z trudem - problemy pojawiały się, gdy napotkał na drodze takich, którzy niespecjalnie chcieli dzielić się swoimi najciemniejszymi stronami charakteru i wyjawiać swoich sekretów ot tak. Drugim problemem był też fakt, że Claude sam z siebie jako człowiek niespecjalnie mógł innym cokolwiek zaoferować. Nie był sławnym himalaistą, nie osiągał wybitnych osiągnięć w żadnej dziedzinie wiedzy, nie grał zawodowo w Quidditcha, a w ogóle jego największym zawodowym sukcesem jak do tej pory było to, że go zatrudnili... Wobec tego też nigdy nie wymagał, by inni otwierali się przed nim. Niektórzy nadal to robili, mimo że nie otrzymywali wiele w zamian. Po prostu aura Faulknera i jego ogromna tolerancyjność do poglądów, a także niewielka potrzeba sądzenia i oceniania drugiej osoby sprawiała, że otrzymywał wiele sekretów. Segovia podczas ich znajomości ciągle wydawała się być chodzącą zagadką. Nie potrafił sam sobie odpowiedzieć na pytanie, czy w ogóle zaczął ją rozwiązywać - za każdym razem, gdy wydawało mu się, że już pojął, w czym rzecz, dziewczyna robiła coś kompletnie innego i sytuacja odwracała się o 180 stopni, pozostawiając Claude'a w permanentnym powątpiewaniu we własne zdolności poznawcze. Możliwe, że w czasie, gdy się spotykali, zdążyła odkryć przed nim swoją prawdziwą twarz, lecz Faulkner, jak to Faulkner, zwyczajnie nie dowierzał, że dostąpiłby tego typu zaszczytu. - Co się zmieniło u mnie? - powtórzył pytającym tonem, po czym parsknął śmiechem. - No, w końcu mnie przyjęli do tej roboty w Ministerstwie, ale to już wiesz. Sporo czasu mi to zajęło i to chyba największa zmiana. Poza tym nic specjalnego, nadal mam trzy koty... A, mogłaś nie wiedzieć. To mam trzy koty - powiedział, po czym wyszczerzył się. Akurat informacja o kotach była bardzo istotnym faktem jego życia. Trzy futrzaki stanowiły jego największą pociechę i myśl, że czekają na jedzenie na niego w domu zawsze podnosiła go na duchu. - Widzisz, to tak jak ja! To znaczy mam kuchnię, ale kompletnie z niej nie korzystam. Zawsze moje starania kończyły się fiaskiem i sporym zagrożeniem pożarowym. Po którejś z kolei interwencji zaprzestałem wszelkich prób - skomentował uwagę o braku kuchni w mieszkaniu Segovii. Jego świeciła pustkami. Okazjonalnie rzucał w niej chłoszczyść, gdy urządzał generalne porządki, ale poza tym to tylko trzymał tam szkło i inne naczynia, które przydawały mu się jedynie wtedy, gdy postanowił kupić przekąskę do czytania książki lub zaprosił kogoś na drinka. Lub wino. - A urządzasz jakieś kursy przygotowawcze? Nie wiem, czy sam podołam zadaniu, skoro nie wiem czego się spodziewać - stwierdził, niemal puszczając jej oczko, przed czym opamiętał się w ostatniej chwili. Nie wiedział, czy mógłby sobie na takie coś pozwolić w tej chwili. Też nie chciał, aby pomyślała, że on tak zupełnie żartuje z całości jej propozycji, broń Merlinie! - Papiery nie są takie złe, o ile wzrokiem jest się w stanie sięgnąć ponad nie. Bo jeśli zasłaniają całą widoczność, to rychła oznaka śmierci z przemęczenia nudą - powiedział, uśmiechając się. On sam nie miał wiele przeciwko uzupełnianiu dokumentacji. Była to rzecz konieczna i ktoś musiał to robić, a na pewno była to praca mniej stresująca niż faktyczne wyjazdy na interwencje. - w którymś momencie robi się to już z automatu. A ja w sumie nie czułbym się teraz gotowy, by awansować - zupełnie jakby to od Ciebie zależało, Faulkner... - także nie przeszkadza mi to. Wolałbym wiedzieć, co Ty robisz na swojej zmianie. Wydaje mi się to znacznie bardziej interesujące niż moja robota - rzekł z przekonaniem. Departament tajemnic, jak sama nazwa wskazuje, musiał być pełen tajemnic i Claude nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Segovia faktycznie znajdowała się tam w SWOIM żywiole. Trochę zbiła go z tropu tym pierścionkiem. Claude zamrugał kilka razy, wpatrując się w element biżuterii i nie do końca wiedząc, co miałby odpowiedzieć. - Ładny - wybąkał w pierwszej chwili. Jednak dalsze słowa Segovii przywołały na jego twarz wyraz szczerej konsternacji. - Bardzo chciałbym, ale przykro mi, nie rozumiem za bardzo... - zaczął delikatnie, posyłając jej przepraszający uśmiech.
STRASZNIE PRZEPRASZAM ZA TAKIE OKROPNE OPÓŹNIENIE, ale sesja mnie srogo docisnęła :c już wracam, będę pisała częściej!
Tu chyba nawet nie chodzi o obawę przed poznaniem, może to obawa przed odrzuceniem... Albo wiedzą o tym, jakim człowiekiem jesteśmy naprawdę. Kiedy już odkryjemy wszystkie swoje tajemnice, nieważne jak mroczne czy nawet nieistotne dla świata zewnętrznego... Kim będziemy bez tego wszystkiego? Czy człowiek zrodzony z tajemnicy i otoczony nią, nie przestaje istnieć kiedy ktoś odkryje wszystko co ukrywał przez te wszystkie lata? Ludzie nie są otwarci, albo ktoś ich tego nauczył jeszcze za młodu albo zwyczajnie poznali się na świecie, w którym żyli. Nie jest łatwo znaleźć swojego powiernika, a rozmowa często nie jest zbawienna. A może to tylko takim osobom ja ona wydaje się to wielce skomplikowane. Czuła się przy nim odprężona. Nie czuła tego ciężaru, który spoczywał na jej barkach ilekroć tylko się budziła. Wiedziała, że jest to złudne wrażenie, jednak uporczywie chciała to zapamiętać aby chociaż na moment móc powrócić do tego. Czy w ten sposób, chociaż odrobinę... Nie wykorzystywała go? Nie użyczała sobie trochę odrobiny jego obecności? W jakiś pokręcony sposób wydawało jej się to odpowiednie, może nawet nie miałby nic przeciwko gdyby wiedział, jak bardzo pokręcone jest to, czym żyła. Począwszy od daty jej narodzin po dzień dzisiejszy. Zawsze myślała, że zniknięcie jej brata nie pozwoli jej dalej funkcjonować, straciła pewną część siebie bezpowrotnie i nic tego nie zmieni... Jednak gdyby nie Claude, wciąż żyłaby w tym przekonaniu. I ta informacja zawsze będzie przeznaczona tylko dla niej. Uśmiechnęła się lekko na wspomnienie o zwierzakach, jakie mężczyzna posiadał. -Zdążyłam już się przyzwyczaić do chodzącej między nogami małej kreatury. Może nie wiesz, ale również mam kota. Strasznie nieznośny i bardzo wymagający.-Pokręciła lekko głową. Nawet nie pamiętała jak to się stało, że przygarnęła tego kocura. Przekonał ją chyba uporczywością jaką wykazywał kiedy go odganiała. I musiała rzec, że jest jej małym lekarstwem. Jedyny osobnik, któremu pozwala na zbliżenie się poza granicę własnego komfortu. Uniosła delikatnie brwi.-Widzę, że obydwoje nie mamy szczęścia w tej dziedzinie, która z pozoru wydaje się być prostsza niż ważenie skomplikowanego eliksiru. A tu proszę. -Nigdy nie musiała sama gotować, zawsze był ktoś kto wyręczał ją w podobnych działaniach. Jednak o swoim beztalenciu dowiedziała się wtedy, kiedy próbowała(ponownie) przeprowadzić bunt przeciwko rodzicom. Również nie skończyło się miło. Kto by pomyślał, że największym rebeliantem była właśnie ona. -A czy to moment zaskoczenia nie jest najlepszy?-Spytała, przekrzywiając lekko głowę w bok. Nic miała co do tego pewności, gdyż była osobą, którą zawsze wiedziała czego mniej więcej powinna się spodziewać. Wynikało to z kilku istotnych cech jej charakteru. Wzruszyła delikatnie ramionami, poprawiając płaszcz, którym się szczelnie owinęła. Czuła jak się w nim zatapia, co tylko trochę miało wspólnego z tym, że był dla niej za duży. -Rutyna nie jest zła. Jest po prostu bezpieczna... Jednak czy właśnie to jest najważniejsze?-Przegryzła lekko wargę. Zastanawiając się nad tym pytaniem. Czy w tym momencie nie robiła czegoś, co nijak miało się do jej rutyny? Na moment utkwiła wzrok w sylwetce mężczyzny, intensywnie zastanawiając się nad tym co powiedział i nad tym, co w tym momencie zaprzątało jej myśli.-Gdybym Ci powiedziała, już nie byłoby to taką tajemnicą, prawda? -Nie mogła mu powiedzieć. Papierkowa robota, o której wspomniała była bezpiecznym tematem. Nie dotyczyła niczego konkretnego, nie podała żadnych szczegółów... Była dokładnie tam, gdzie powinna być. Nieważne, jak bardzo zawiodła swoją rodzinę... Jak bardzo komuś mogło się to nie podobać. Jej wzrok spoczął na sygnecie.-Kiedyś Cię odsunęłam, pomimo tego jak bliski mi byłeś. Teraz chcę to naprawić... Choć może wyjść to całkowicie nieudolnie.-Podniosła wzrok na swojego towarzysza.-Zawsze wiedziałeś o mnie więcej, niż ktokolwiek inny mógłby się pochwalić. Wydaje mi się nawet, że trochę zmiękłam otoczona Twoim towarzystwem. Choć nie w złym tego słowa znaczeniu. Otworzyłam oczy na kilka rzeczy. -Wzruszyła lekko ramionami. Prawdopodobnie mówiła teraz bez sensu, szczególnie kiedy obdarzał ją tym spojrzeniem, które mówiło, że naprawdę niczego z tego nie rozumiał. To było ich dwoje. Oparła policzek na podbródku. -Nie mam z kim o tym porozmawiać... A nawet ja muszę wyrzucić wszystkie swoje obawy na głos, aby dojść do jakiegoś wewnętrznego porozumienia.-Powiedziała spokojnie. I jakby w ciszy czekała na to jak wstanie i po prostu sobie pójdzie, stwierdzając, że to zbyt dziwne i pokręcone... Iż nie musi być uczestnikiem czegoś, czego kompletnie nie rozumie.
- Ja tam zawsze uważałem, że to koty wybierają nas, nie my ich. Zresztą moje koty same do mnie przyszły, w sumie nie prosiłem się o którekolwiek z gromady - powiedział, śmiejąc się. Wszystkie swoje koty zgarnął z ulicy, bo akurat się kręciły, były zmarznięte lub głodne i potrzebowały pomocy. Nigdy nie szukał pupila, chociaż prawdopodobnie gdyby nie jego znajdy, prędzej czy później sam podjąłby decyzję o wzięciu zwierzaka. Może i koty nie były jakieś specjalne, nie były rasowe, nie przydawały mu się w sumie do niczego poza ewentualnym grzaniem w nocy, gdy tłumnie schodziły się, by spać wokół jego głowy, ale kochał każdego kota ogromną miłością. To członkowie jego rodziny i zrobiłby dla nich niemal wszystko. - Okej, przekonałaś mnie. Jeśli kot jest obecny w mieszkaniu, muszę się tam zjawić! - dodał, unosząc ręce i szczerząc się radośnie. To się nazywały dobre argumenty! Jeśli jeszcze chwilę temu obawiał się, że odwiedziny w progach Segovii to zdecydowanie zbyt szybki krok biorąc pod uwagę status ich znajomości, w tej chwili nie miał wątpliwości, że sierściucha dziewczyny poznałby z największą przyjemnością. - Prostsza niż warzenie eliksirów? Moim zdaniem równie trudna, jeśli nie trudniejsza! Wiesz, niektóre eliksiry powinny sprawiać ból brzucha, mdłości i prowadzić do rychłej śmierci, w przeciwieństwie do jedzenia, które powstawało w moich garnkach. Zresztą nigdy nie miałem talentu do eliksirów, ledwo się prześlizgnąłem w szkole, więc nie ma co się dziwić, że i w kuchni idzie mi tak opornie - rzucił na wzmiankę o gotowaniu. Naprawdę, jeśli musiałabym wskazać rzecz, w której Claude radził sobie NAJGORZEJ, byłoby to przygotowywanie posiłków, pod każdym względem. Gdy wrócili do tematu pracy, niespecjalnie wiedział, co jej odpowiedzieć w związku z tą rutyną. To wszystko oczywiście zależało od tego, kto jak na tą rutynę patrzy. Niektórzy dążą do tego, by ich życie było poukładane, ułożone w pełni zgodnie z harmonogramem, który sami sobie ustalili. Ci ludzie nie znoszą zmian, nie myślą szybko, nie analizują sytuacji wystarczająco wnikliwie, by w ciężkich chwilach odkryć odpowiednie wyjście z trudnych sytuacji. Innym rodzajem byli ludzie, którzy wręcz nie znosili stałych planów i szukali przede wszystkim przygód, czegoś, czego nie da się zamknąć w ramach i okiełznać. Do której grupy należał Claude? Chyba do obu po trochę, a czas winien pokazać, po której stronie będzie bardziej skłonny się opowiedzieć. Kwestia pierścienia pozostała tajemnicą od początku do końca, bowiem Segovia nie była chętna do dłuższego rozwodzenia się nad nim, natomiast on sam wciąż niespecjalnie widział nawiązanie, do którego mogła zmierzać dziewczyna. Spojrzał na nią mało rozumnie, jak to Claude w chwili, gdy zadawało mu się zagadki i kazało myśleć. Ton rozmowy zmienił się nieco, gdy Segovia powiedziała, że chciałaby naprawić ich relację. Serce Claude'a najpierw zgubiło rytm, a potem znacznie przyspieszyło, niemal wyrywając się z jego piersi. No, tego się nie spodziewał, nie tak do końca. Miał nadzieję, mógł trochę przewidywać, lecz wciąż utrzymywał to wszystko w kategorii marzeń, nie możliwych zdarzeń. Te słowa jednak wybrzmiały i zrobiły to z taką siłą, że Claude na moment stracił nad sobą panowanie. Jego ręce wystrzeliły na poszukiwania dłoni Segovii, którą zamknął w szczelnym uścisku. Jego ciało przeszył dreszcz w zetknięciu z jej lodowatą skórą, lecz nie dał po sobie nic poznać. Jego twarz jaśniała od szerokiego, szczerego uśmiechu... Wzruszenia? - Ja też pragnę to naprawić - przyznał gorliwie, kiwając głową. Pozwolił jej się wygadać, bez trudu dostrzegając, że sytuacja była niejasna również dla niej samej. Rozumiał to, często bardzo czegoś pragnął, a kompletnie nie potrafił ubrać tego w słowa. Wtedy koty w mieszkaniu były cudownymi towarzyszami rozmów, czy też monologów Claude'a, który na głos układał swoje przemyślenia. - Chcesz się przejść? - zapytał po spojrzeniu za okno. Tamiza wyglądała spokojnie, a drzewa w okolicznym parku nie uginały się już pod wpływem ostrego wiatru. Śnieg na ulicy błyszczał diamentowym blaskiem. Ostatecznie dopili herbaty i udali się na krótki spacer. Temperatura nie sprzyjała dalekim wyprawom, wobec czego rozstali się szybko, uprzednio umawiając się wstępnie na kolejne spotkanie. To na pewno nie było tym ostatnim.