Przystań wybudowana została w malowniczej zatoczce, która przy pomocy falochronów dzielnie broni przycumowane doń łódki przez większymi falami. Miejsce to niegdyś znane było jako niezbyt ciekawe do zwiedzania. W przeszłości cumowały tutaj głównie kutry rybackie, jednak wraz z rozwojem turystyki przystań przekształcona została w miejsce zadbane, przyjemne i chętnie uczęszczane. Miejscowi polecają je głównie na wieczorne spacery, kiedy większość łodzi, żaglówek i kutrów znajduje się już na miejscu, a pracujący przy nich ludzie kierują się ku swoim domostwom. Ktoś, kto jednak zajrzałby tutaj w godzinach porannych, zastałby zgiełk szykujących się do wypływu rybaków i zaaferowanych pracowników przystani, zapewne łapiąc się też na parę nieprzyjemnych spojrzeń. W końcu mało kto lubi, kiedy turyści plączą mu się pod nogami! Na końcu jednego z podestów przymocowany jest zabytkowy kuter. Z bliska widać przyczepioną do niego tabliczkę, której napis głosi "Dla tych, którzy nie wrócili". Przy dziobie statku niektórzy mieszkańcy zostawiają kwiaty i listy dla zaginionych na morzu bliskich.
W przystani można również wypożyczyć żaglówkę dla siebie. Pamiętajcie jednak, że sterowanie nimi wcale nie jest tak łatwe, na jakie wygląda – a lepiej nie narażać się miejscowym, oddając w ich ręce zniszczoną łódkę.
Pokręciła głową. Według niej to było bardzo dobrze, ale skoro Bell twierdziła inaczej - jej sprawa. Zabrała dwa kieliszki, jakimś cudem trzymając jeszcze wino. Miała nadzieję, że tego nie zgubi. Odstawiła rzeczy na bok, siadając na obok Bell, ale odwracając się w stronę oceanu. Może nie spadnie... - Proszę - podała napój, sama biorąc drugi.
Wzięła od Rośki kieliszek i upiła trochę wina po czym wcisnęła jakoś naczynie w jedną z dziur siatki. Tak, żeby się zaraz nie wywaliło chociaż miała co do tego niejakie wątpliwości. Podeszła na czworaka na dziewczyny, cicho, żeby nie zareagowała zbyt pochopnie na to co miała zamiar zrobić. Wyjęła jej z dłoni kieliszek, jeszcze prawie tak samo pełny jak jej i wplątała tuż obok swojego. W końcu wstała i podała rękę Puchonce, żeby pomoc jej zrobić to samo. - Skacz Roś, skacz! - wydarła się, zapominając już, że miałby uważać żeby nikt ich nie zauważył albo usłyszał.
Nawet nie zdążyła się napić, bo Bell zabrała jej kieliszek. Zmrużyła oczy. Już miała pytać, o co chodzi Krukonce, kiedy ta pomogła jej wstać. Kiedy usłyszała "skacz" od razu zrozumiała, o co chodzi. Chciała skarcić dziewczynę, że zachowuje się tak głośno, ale zrezygnowała z tego, skacząc do wody. Zrobiła wdech, aby wskoczyć z pluskiem do wody. Wynurzyła się po dłuższej chwili, odgarniając do tyłu włosy. Potrząsnęła głową. Woda była tak wspaniale chłodna. - No, teraz ty!
Podskoczyła lekko na siatce, działała zupełnie jak trampolina. Cieszyła się, że Roś nie nakrzyczała na nią albo co. W końcu nawet gdyby ktoś je złapał do by użyły zaklęcia, na przykład Obliviate. Nagle stanęła oniemiała, wpatrując się w rozchodzące się w wodzie fale z miejsca w które Ros wskoczyła do wody. Zwariowała? Nie, raczej by jej o to nie posądzała. Owszem, chciała żeby skakała. Skakała, nie wskoczyła do wody. Zrozumiała jak dziwnie Puchonka zrozumiała jej słowa i roześmiała się głośno. Nie mogła przestać, aż położyła się na siatce i tylko kątem oczu, z których spływały łzy rozbawienia, obserwowała taflę wody czekając aż dziewczyna się wynurzy na powierzchnię. Gdy w końcu ją zobaczyła, zaczęła chichrać się na nowo.
Po chwili zrozumiała, że się nie dogadały i każda myślała o czymś innym. Również się głośno roześmiała. Zanurzyła się, by stłumić śmiech, a do jej do głowy wpadł niecny plan. Nie czekając, wynurzyła się z wody, łapiąc Bell za rękę i wciągnęła do wody. Odpłynęła na bezpieczną odległość, aby "przypadkiem" nie dostać w głowę.
Spodziewała się tego. Oczywiście, że się spodziewała. Jako prawdziwa Krukonka nawet gdy nie starała się myśleć, to logiczne myśli same przychodziły jej do głowy. W tej chwili obecna była reakcja tak zwanego łańcucha pokarmowego. W sensie, ze jedna rzeczy powoduje następną czy jakoś tak. Tak więc w tej chwili Bell domyśliła się co Roś zaraz zrobi jednak zbytnio się nie broniła, bo, co zresztą nie dziwne, miała ochotę być mokra. I przy tym też popływać, bo pływanie było fajnie szczególnie gdy obok był ktoś kogo można było pochlapać. Nie ważne, że akurat ta woda była brudna przez przepływające dookoła, tak, że nawet ryb niewiele tu było. Ruda zanurkowała i szybko dogoniła Roś, łapiąc ją za nogę. Chwyciła tak mocno, ze nie było szans żeby Puchonka sama się uwolniła.
Roześmiała się, słysząc plusk, towarzyszący Bell wpadającej do wody. Zatrzymała, poszukując wzrokiem rudej, ale ona zniknęła. Czyżby się utopiła? Rose, zanim zdążyła zacząć panikować, poczuła ucisk na nodze. Zmarszczyła brwi, a po chwili zanurkowała. W sumie nie widziała, czy Bell ma łaskotki, ale zaryzykowała. Zaczęła gilgotać Krukonkę, dopóki ta nie puściła jej kostki.
Wypuściła gwałtownie powietrze i wynurzyła się na powierzchnie wody, wyrywając się Roś. Co jak co, ale łaskotki akurat miała. Szczególnie gdy było jej tak wesoło jak teraz. Zaczęła się śmiać i o mało co nie zakrztusiwszy się wodą ponownie zanurkowała. Otworzyła jakoś oczy pod wodą i ledwo co widząc popłynęła daleko od Puchonki, chowając się za jeden z kajaków katamarana. Ciekawa była co teraz zrobi i czy w ogóle będzie jej szukała. Jakby co... może wdrapać się na górę.
Zdezorientowana, rozejrzała się po wodzie. Nie było Bell. Powoli zaczynała panikować, czy dziewczyna się nie utopiła. Bo czemu, do cholery, jej nie widać? Powinna już dawno wypłynąć na powierzchnię! Rozbieganym wzrokiem próbowała zlokalizować chociaż rude włosy. One się przecież wyróżniają, a tle oceanu. Zanurkowała, szukając dziewczyny. Zamiast jej ciała, ujrzała czyjeś nogi. Z wściekłością podpłynęła do niej, pod wodą oczywiście, i chwyciła za kostki. Kiedy dziewczyna zachwiała się, Puchonka pociągnęła ją za rękę, odrobinę dalej, gdzie była czystsza woda. - Od razu lepiej - wyszczerzyła się. - I nie strasz mnie tak więcej!
Wpadła do wody, niemalże lądując na Roś, jednak tak w ostatnie chwili zdołała odpłynąć. - Przestraszyłam cię? - zdziwiła się. Nie miała pojęcia, czego niby Puchonka miała y się bać, w końcu nic takiego nie zrobiła... Zanurzyła się, starając dosięgnąć stopami dna. Musiało być dość głęboko, bo za pierwszym razem się nie udało. Dopiero za drugim razem gdy nabrała więcej powietrza i zanurkowała, dotknęła drobnego piasku, w niektórych miejscach zastąpionego muszelkami. Ciekawe, czy dalej były rafy koralowe... z chęcią by je pooglądała, tym bardziej, że w takim miejscu jak to musiały być niezwykle kolorowe.
O tak. Samotność. Szkoda, że w takich warunkach. Hayley skrzywiła się, czując woń ryb i toalety publicznej. Ale lepsze to, niż zatłoczona plaża, domki, czy targ. Przynajmniej mogła odpocząć od towarzystwa niechcianych osób. Spacerowała wzdłuż przystani, z rękami w kieszeniach fioletowych szortów. Wiatr bawił się jej włosami, wpychając je jej do oczu. Wyjątkowo nie złościła się na to i nie zwracała na ten fakt uwagi. Utkwiła wzrok w mętnej wodzie, rozmyślając.
Już miała odpowiadać, kiedy przypomniała sobie, że jest umówiona. Miała się spotkać z tym Ślizgonem! Podpłynęła do brzegu. Przeklnęła pod nosem. - Bell, wybacz, ale muszę iść - powiedziała i pobiegła przed siebie.
/Nie czytałam Twojego postu. Jakby był za krótki, to weźcie coś dopiszcie xd/
- No to cześć - powiodła wzrokiem za biegnącą Roś. Taki rozwój wydarzeń trochę ją zdziwił... cóż, potem wypyta się to kogo tak pędziła, teraz i tak by jej nie dogoniła. Nie chciało jej się samej siedzieć w wodzie, więc dopłynęła do brzegu pomostu i wyszła jakoś na brzeg, co wcale nie było łatwe biorą pod uwagę, ze mokre ubranie tylko jej ciążyło. Wyjęła z dobrze zapiętej kieszenie różdżkę, która na szczęście nie zniszczyła się przez nadmiar wody. - Jak brzmiało to zaklęcie...? - zapytała samą siebie, starając sobie przypomnieć odpowiednią formułkę. - Ach, Sliverto - powiedziała i już po chwili była zupełnie sucha. Dopiero teraz się rozejrzała i ujrzała zmierzająca w jej stronę Gryfonkę, którą poznała już jakiś czas temu w Hogwarcie. - Cześć, Hayley - przywitała się z dziewczyną. - Co tak sama tu łazisz?
Mała motorówka przybiła to przustani. Młody, przytojny chłopak pomógł Dianie wysiąść i podł podał jej kufer. -Ja panięce poniosę...- zaczął, ale Diana tylko się uśmiechnęła. --Dam sobie radę, Alberto.- powiedziała biorąc kufer i skierowała się do domków.
Przytargała do przystani kufer, w którym - o dziwo - ledwo zmieściła swoje rzeczy. Była pewna, że przy przypłynięciu na wyspę był bardziej zorganizowany, a i wszytko mieściło się bez problemu. A przecież nie kupiła dużo. Do tego dołączyła jeszcze koszyk z kotami. Zaczynały ją wnerwiać, miaucząc dosyć donośnie, użyła więc Silencio, aby nie zwracać na siebie jeszcze większej uwagi. I tak musiała wyglądać dziwnie, taszcząc to wszystko. Z chęcią przyjęłaby pomoc, ale jakoś nikt nie kwapił się do niej, chyba byli zbyt rozleniwieni wakacjami. Pod pachę wepchnęła jeszcze swoją Błyskawicę, opakowaną w papier. Tak właśnie, dziwiąc się i klnąc pod nosem, dotarła na przystać, ściskają w dłoni portfel, który już dawno poprzecierał się i nie nadawał się już do niczego. Oczywiście do niczego, poza byciem świstoklikiem. Aud odgarnęła włosy z oczu, rozglądając się za Gabrielle i Jaredem. Na razie nie było ich widać.
Nik idący sobie przystanią zobaczył śliczną dziewczynę wysiadającą z motorówki. Uśmiechną się do siebie. Szybko podszedł do niej i powiedział: -Cześć. Jak masz na imię?
Gabrielle dotarła na przystań, taszcząc za sobą kufer. Jakoś się w nim zmieściła, chociaż porządek w torbie był zdecydowanie mniejszy niż przedtem. A co nie zmieściło się do kufra lub było zbyt delikatne, by tam to włożyć, miała w torebce, która wisiała na jej ramieniu. Na obydwa przedmioty rzuciła wcześniej Quartario, zaklęcie ćwierćwagi, dzięki czemu zarówno torebka, jak i kufer były dosyć lekkie. Już z daleka widziała Audrey, dlatego pomachała do niej, by ta wiedziała, ze już idzie. - No, jestem - rzekła, gdy była już obok Gryfonki.
Wszystko zmieścił w torbie, dziwiąc się, że tak łatwo mu to poszło. Bez większych problemów dotarł do przystani, rozglądając się za Gabrielle i Audrey, które szybko dostrzegł. Tak jak myślał, na miejscu był ostatni. Podszedł do nich i przywitał się, po czym zapytał rudowłosą: - Świstoklik? - wskazał na wysłużony portfel. Jego uwadze nie umknęła również nowa miotła, opakowana w papier. - Co to za miotła? - zapytał, unosząc brew. Aud raczej nie należała do rozrzutnych ludzi, więc nie spodziewał się większego zaskoczenia. Stawiał na Nimbusa 2001.
Spojrzała na Gabrielle, która pojawiła się dosyć szybko. Chwilę później dostrzegła też Jareda. - Tak, odchodzi za - zerknęła na zegarek - dziesięć minut, więc mamy jeszcze chwilę. Nie twoja sprawa - wystawiła mu język. Nie lubiła się chwalić, a miotła nie należała do wyjątków. I tak się dowie, jeśli nie w domu, to w roku szkolnym. - Tak właściwie, to dlaczego Gab wybiera się z nami wcześniej? - zapytała cwaniacko, unosząc brew. - Nie mów, że wciągnąłeś ją w ozdabianie wszystkiego, to byłoby nietaktowne - dodała nieco karcącym tonem, jednak żartobliwie. Wiedziała, że nie ma takich zamiarów, raczej nie zwykł wykorzystywać ludzi.
Ostatnio zmieniony przez Audrey Primrose dnia Wto Sie 17 2010, 08:55, w całości zmieniany 1 raz
- Ja też ci nie powiem, mnie nie pytaj - powiedziała szybko do tematu o miotle. Jeśli Audrey nie chciała się chwalić i robiła z tego tajemnicę, to niech to nią pozostanie. - Och no, nie mów, że jeszcze nie powiedziałeś Audrey. - skierowała tę udawaną pretensję do Jareda. W sumie jakoś nie dziwiła się, że jeszcze o niczym nie powiedział Gryfonce. - Ale ja chętnie pomogę, w czym będzie trzeba - dodała szybko.
Zaśmiał się z tego, jak broniła swojej małej tajemnicy. - Okej, i tak się dowiem. Nigdzie mi się nie spieszy. - Nie, nie, ja wolałbym jeszcze trochę pożyć, Bradley jej to powie - odpowiedział Krukonce, a do Aud wystawił język. - Nie twój interes. Wróć, twój, ale ja milczę, dla własnego dobra. - Audrey doskonale poradzi sobie sama - odpowiedział. - Sama sobie poozdabia - wyszczerzył się. - I co, zaprosiłaś kogoś? - zapytał ją. Nie spodziewał się konkretnej odpowiedzi, nie od niej.
- Dowiesz, ale w swoim czasie - powiedziała ze złośliwym uśmieszkiem. - Co wy kombinujecie? - zapytała podejrzliwie. Dziwnie się czuła, bo wiedzieli o czymś, co dotyczyło jej, a jednocześnie sama nie wiedziała o co chodzi. - Skoro to mój interes, to gadaj, ale już - powiedziała z lekką pretensją. Choć i tak nie łudziła się, że on jej to powie. A więc dobrze, poczeka sobie trochę i dowie się od brata. - Czy ty wiesz, ile tego jest? Dobrze, że nie muszę ozdabiać wnętrz, przypłaciłabym to zawałem, jak nic. Sama sobie nie poradzę, ale was zostawię w spokoju - mruknęła lekko zniechęcona. Powierzchnia całej rezydencji rzeczywiście była ogromna. - Nie - skłamała, o dziwno nie wyszło jej to źle. - Mam jeszcze tydzień - dodała, zerkając wymownie na Gabrielle.
Spoglądała to na Audrey, to na Jareda. Czuła się trochę dziwnie. Oczywiście, umiała dotrzymać tajemnicy, choć musiała zakryć usta dłonią, by się nagle nie roześmiać szaleńczo. Razem z Jaredem miała tajemnicę przed Audrey, a z Audrey przed Jaredem. Trochę zakręcona sytuacja. - Ile jeszcze do tego świstoklika? - zapytała, chcą zmienić temat.
- Nie ma tak łatwo, poczekasz sobie, brat ci powie. Ja się na to nie piszę, wystarczy, że będę musiał znosić twoje humory przez najbliższy tydzień - zażartował sobie z Aud. - Jak zabraknie ci osób do pomocy, bo będą się wymawiać innymi sprawami, to nie pogardzisz naszą pomocną ręką - zaśmiał się. Spojrzał na nią dokładnie, obserwując wyraz twarzy. Jeśli skłamała, to można było domyślić się po wymownym spojrzeniu na Gabrielle. Chociaż w sumie mogła ją tylko poinformować kogo chce zaprosić, niekoniecznie mieć to za sobą. Spojrzał na swój zegarek. - Trzy minuty - odpowiedział.
Cała sytuacja wyglądała trochę dziwnie. Każdy wiedział coś o każdym, ale okazywało się, że ktoś nie wiedział jeszcze czegoś. Chyba tylko Gabrielle wiedziała o czym mówią obie strony. - Tak, trzy - potwierdziła. - To ja się ustawię w miarę znośnie, aby nic mi tu nie zostało - dodała. Spojrzała na swoje pakunki. Miotła wylądowała ponownie pod pachą. Z kufrem było więcej problemów, bo musiała też jakoś dotykać kosza z kotami. W końcu usiadła na nim, dotykając też kosza. Do tego trzymała świstoklik. Znów spojrzała na zegarek i poinformowała ich, że została minuta. Sami też musieli się ustawić i chwycić portfel.
- No dobra - przytaknęła, kiwając lekko głową. Złapała jedną ręką portfel, będący świstoklikiem. Drugą trzymała kufer. Przecież nie mógł on zostać, tam była spora część jej rzeczy. Zastanawiała się, czy nie będą mieli problemu z lądowaniem, przecież taki kufer mógł zwalić się na głowę. Ale doszła do wniosku, że będą martwić się tym później.