Naprawdę dziwne panna Lockhard sobie wybrała miejsce do czytania książki.Blada jak ściana siedziała na górnych trybunach stadionu kartkując jakąś książkę.Właściwie nie było to nic ciekawego,jakiś podręcznik,bo zapomniała ze sobą zabrać ciekawszą lekturkę. Lubiła czytać,nawet dlatego,że ładnie wyglądała z książką. Było jej bardzo ciepło,ale ona jakby nie zwracała na to uwagi. Czytała kolejne linijki książki co chwilę delikatnie się uśmiechając.Tylko co ją tak rozśmieszało w tym podręczniku?
W czarodziejskim świecie tego wieczoru Egipt był najważniejszym punktem na mapie. Na wielki stadion zlatywali się ludzie z najdalszych zakątków. Tym razem na finale miało nie zabraknąć i Hogwarckich uczniów, którym dyrektor szkoły załatwił bilety. Ostateczna rozgrywka o puchar Quidditcha miała rozstrzygnąć się między Irlandią, a Portugalią. Dotychczas gra była bardzo emocjonująca i do ostatniej chwili ciężko było przewidzieć, które dwa zespoły dotrą do samego końca. Wieczorem, dwudziestego ósmego lipca stadion został otwarty, a kibice mogli zając miejsca na udekorowanych trybunach. Uczniowie Hogwartu dostali do swojej dyspozycji cały jeden balkon na jednym z wyższych pięter. Rozpościerał się z niego niemal idealny widok na boisko. Na balkonie znajdowały się także różne przekąski, czy napoje, a także przygotowane lornetki, dzięki którym mogli obserwować bardziej oddalonych graczy. Ci, którzy chcieli mieć lornetki z opcją cofania widoku, mogli takowe kupić na jednym z licznych straganów rozłożonych wzdłuż przejść. Były tam także wszelakie flagi, plakietki i inne przedmioty przeznaczone do kibicowania swojej drużynie. Co ciekawsze w finałowych grupach były dwie osoby, których uczniowie mogli poznać w szkole. W Portugalii grać miał niejaki Latif Dugmesi, uczeń który do Hogwartu przybył wraz z Iteriusem. Natomiast w drużynie Irlandzkiej grał młody nauczyciel Quidditcha - Shane Patrick Wolff. Atmosfera na stadionie była naprawdę wyjątkowa. Z każdej strony było słychać głośnych kibiców, wykrzykujących nazwy swoich drużyn. Lada chwila miał rozpocząć się najważniejszy mecz tego roku. Prosimy o przygotowanie się i zajęcie miejsc!
Zapowiadało się wielkie wydarzenie, a podczas takowych zawsze ktoś musi pilnować uczniów. O dziwo do tego zadania bardzo chętnie zgłosił się profesor Sherazi. Zwykle ostatnie co mogłoby go interesować, to pilnowanie grupki dzieciaków, ale najwyraźniej musiał być zapalonym fanem Quidditcha, skoro tego wydarzenia tak bardzo nie chciał opuszczać. Do nadzoru został przydzielony razem z dwoma innymi nauczycielami, profesor Abney i profesorem Morrisem. Jak owa pierwsza kobieta z radością przyjęła propozycję zajęcia się nieletnimi, tak Aden był w podobnym nastroju co i Farid. Otóż Sherazi warcząc pod nosem na zbyt rozwrzeszczane dzieciaki, szybko kierował się na mecz. Kiedy wszyscy już dotarli na miejsce, nauczyciel zaczął tylko niespokojnie krążyć. Parę razy wyglądał przez barierki, prędko tłumaczył coś Morrisowi, aż w końcu gwałtownie oddalił się od balkonu. Wspomniał coś do Mary Abeny o sprawdzaniu czegoś na dolnych balkonach i tle go było! Chociaż zapewne większość uczniów nawet nie zauważyła jego zniknięcia. Wszakże któż interesowałby się jakimś tam nauczycielem, gdy wszyscy byli zajęci niecierpliwym oczekiwaniem na początek wielkiego meczu!
Gdy Elen udało się wcisnąć pomiędzy dużą grupę uczniów Hogwartu, zaczęła się rozpychać łokciami, nie zwracając najmniejszej uwagi na przekleństwa i groźby tych starszych, jak i młodszych. Nic poza znalezieniem najlepszego miejsca z jak najlepszym widokiem na boisko jej nie interesowało. Nigdy nie lubiła quidditcha, nie rozumiała, co inni w tym widzą, ale musiała się wyróżnić z tłumu, musiała być lepsza od innych, bo kochała to uczucie. Świetnie pasowała do swojego domu. Szybko wepchnęła się na fotel na samym środku pierwszego rzędu. Prędko wzięła lornetkę, trzymając kilka przekąsek na kolanach. Nienawidziła jeść, ale musiała. No, bo kto to lubił? Zauważyła jednego z opiekunów, ale szybko straciła nim zainteresowanie, oglądając lornetkę. Mecz ma się rozpocząć już za chwilę, miejsca obok niej szybko się zapełniały, wrzaski fanów były coraz głośniejsze... Jej serce, pomimo tego, że nie darzyła tego sportu większą sympatią, przyśpieszyło. Może to z powodu wysokości, na jakiej się znajdowała...?
Oj Latif to miał ostatnio ciekawe życie jak nikt inny. Tyle się działo, tak szybko i w ogóle! I pomyśleć, że całkiem niedawno jeszcze chciał zostać w Hogwarcie i w ogóle, bo słyszał, że niektórzy tak robią. I nagle, cały świat obiegły nowe wiadomości. Biedny, znalazł się nie tylko na stronie Obserwatora, ale i na wszystkich głupkowatych gazetkach dla młodych czarownic i w ogóle wszędzie. Pojawiał się prawie tak często jak nijaki Dexter V. a to rzadkość! Chociaż troszeczkę się cieszył, że i jego sekrety wyszły na jaw. Miał tyle nowych zdjęć do powycinania i poprzyklejania sobie na ściany w swoim pokoju do którego nikt nie ma prawa wstępu i w ogóle miał nowy fap. Ale nie o tym. Nagle wszyscy wiedzieli, że Latifek to jest jednym z tych kochających inaczej i wcale mu to nie odpowiadało. Tak się starał to ukryć, a tu proszę. Stało się. Nic dziwnego, że zrezygnował z Hogwartu, a w drużynie został jakimś cudem. Strasznie głupio było mu teraz ćwiczyć z trenerem, na szczęście słyszał, że po finale mają go zmienić, szaleństwo. No i koledzy z drużyny! Podśmiewali się z niego na szczęście nie za długo, skupili się na treningach i takie tam, ale to było i tak okropne. Biedny zastanawiał się czy nie powinien zapuścić grzywki i stać się rasowym emo, ale może to potem? W ogóle po co on teraz o tym myślał, jejku. Był za bardzo tym wszystkim przejęty. Co z tego, że już z szatni słyszał okrzyki kibiców wykrzykujący coś pochlebnego o jego drużynie i po kolei o wszystkich zawodnikach i w ogóle było bardzo miło? On i tak słyszał cos w stylu Armadyyy z Bragi do booju, a temu gejowi przypierdolcie w łeb tłuuuczkiem co z tego, że się nie rymowało jak inne przyśpiewki! Starał się za wszelką cene wyrzucić z głowy śpiewanie kibiców. Pierwszy wyszedł z szatni żeby móc pośpiewać sobie Alfrede wprost do trzonka miotły symbolizującego mikrofon, ma się rozumieć - Can't read my, can't read my. No he can't read my poker face. She's got me like nobody. P-p-p-poker faceeeee - Przerwał gwałtownie słysząc kroki całej reszty, poprawił swoje jakże piękne włosy (No dobra, troszeczkę grzywkę zapuścił. A może Dextera to kręci? Jejku, jejku. Ciekawe czy jest na trybunach!) i spojrzał wreszcie w stronę boiska, palce kurczowo zaciskają na swojej miotle. - Damy radę Dextorze! - Nie no, to trzeba przyznać. Lubił dosiadać Dexa. Był zawsze taki twardy i odpowiednio długi, wygodny, nieważne. Sooooł geeej. Musiał się teraz skupić, cholera jasna. Mecz to mecz, a on coś czuł, że to będzie jego najbardziej spektakularny mecz w całym żywocie, hoho.
Przez ostatni rok nic nie miało tak ważnego znaczenia dla Shane'a jak właśnie te mistrzostwa - w tym pechowym Egipcie. Niewiele brakowało, ażeby Wolff w ogóle nie wkroczył na boisko pozostawiając swoją drużynę bez kapitana i ścigającego. A Shane nie dość, ze straciłby pieniądze (nie oszukujmy się, zdążył je polubić), to skompromitowałby się i nie miałby szansy na trochę blasku odbijającego się w pucharze. Jednak na jego i innych szczęście, oparzenia skóry nie były aż tak drastyczne a jedynym skutkiem ubocznym przebywania na pustyni była ciemna opalenizna. No ojczym go wyśmieje jak go zobaczy. Ze swoją ukochaną miotła na ramionach (która tez miała imię, ale bardziej kobiece), wyszedł z szatni, nieco rozczarowany swoją formą po ostatnim treningu. Spojrzał po trybunach na których zbierali się kibice i widząc tę ekscytację chyba mu się humor jednak poprawił. Ale tylko na moment bo przypomniał sobie, ze wygląda jak grzanka.
Nim gracze wskoczyli na miotły, a mecz się rozpoczął, miało miejsce oficjalne otwarcie meczu. Obie reprezentacje miały małe pokazy. Irlandzka drużyna, wedle swojego zwyczaju, miała małe skrzaty - leprokonusy i ich magiczne złoto, którymi obdarowali widzów. Portugalia natomiast dała mały pokaz wyjątkowych ptaków, które podczas lotu zmieniały dowolnie kolory. Formując się w powietrzu tworzyły wspólnie przeróżne kształty nawiązujące do rozgrywki. Wstęp ten został zakończony na szczęście dość krótką przemową Egipskiego ministra magii powtarzającego o istocie tolerancji międzynarodowej i ogólnego pokoju. W końcu rozległ się głośny gwizdek, po czym obie drużyny wzbiły się w powietrze. Czas rozpocząć grę!
/W tym temacie przedstawiciele obu drużyn rzucają 5 razy kośćmi. Kto więcej razy miał więcej oczek - wygrywa i jego drużyna ma puchar Quidditcha.
Piękny pokaz, piękne przemówienie i w ogóle wszystko piękne i on piękny ze swą piękną grzywką. Robiąc kolejne okrążenie dookoła boiska nawet dostrzegł dziki tłum z Hogwartu i innych takich fanów i znajomych. Od razu mu się zrobiło przyjemniej. Ciepło w brzuszku i w ogóle. No no, ci ciepli tak mają. Nieważne. Mecz był teraz najważniejszy, a jego drużyna w świetnej formie, a Irlandia jak zwykle nic ciekawego sobą nie reprezentowała, pf. Ale nieważne, opróżnij umysł ze zbereźnych myśli o drużynie i innych takich drogi chłopcze i trafiaj tym kaflem prosto w obręcz jak nigdy w życiu. Masz przecież doświadczenie w trafianiu celnie w takie wąskie i okrągłe dziury. Brawo Latifku!
Kto by się spodziewał kogoś takiego jak on na meczu takiego sportu jak ten, hm? Żaden z niego wielki fan, żadnej z dwóch drużyn. Z drugiej jednak strony, nie mógł cały czas oddawać się zwiedzaniu Egiptu, przemyśleniom i tęsknocie za Kostką, prawda? Trzeba się było chociaż trochę rozerwać, a to wydawało się być dobrą metodą. A za darmo było, tym chętniej się tam wybrał. Nie wrzucił jednak na siebie barw żadnych z drużyn, nie miał zamiaru oszukiwać ani siebie ani kibiców dookoła. Wynik był mu obojętny, po prostu rzuci okiem na sportowe widowisko i zachowanie wszystkich dookoła. Usiadł więc sobie gdzieś tam z tyłu, gdzieś tam z boku, nogę na nogę wygodnie położył i paczeć tymi swoimi patrzałkami począł. Oczywiście powinienem tu pokazać jaki on jest bystry i spostrzegawczy i dodać, że zauważył zniknięcie profesora i w ogóle, ale daruje to sobie. Dlaczego? Trudno było nie zauważyć łażenia między oczami, ale głupi Bartuś, nie dostrzegł w tym żadnego interesującego zachowania. A niech sobie spacerują gdzie chcą. Pozostało mu patrzeć i co najwyżej wzdychać smutnie jak się jakaś ciota, a nie zawodnik trafi. Bo tego to pełno na tym świecie.
W czasach szkolnych Shane miał raczej problemy ze skupieniem się na lekcjach i na domowych obowiązkach, nigdy nie potrafił myśleć zbyt długo nad tym co robi - jednak sama gra była tutaj wyjątkiem. O ile w codziennym życiu jego temperament, porywczość i brak cierpliwości górowały nad spokojem ducha, na boisku stawał się zupełni kimś innym. Nazbyt ostrożny i kilka razy myślący przed rzutem, jakby chcący wziąć całą strategię drużyny na siebie samego. Gdy leciał z kaflem przy boku, nie słysząc już wiwatów widowni, krzyków drużyny przeciwnej. Skupiał się tylko na jednym, żeby trafić i zdobyć punkt. Fankami zajmie się po meczu.
Katie dumnie wkroczyła na trybuny. Fakt, odrobinę spóźniona, ale kto mógł się spodziewać, że przystrojenie się w barwy Irlandii zajmie jej tyle czasu? A już na pewno nie myślała, że namalowanie niewielkiej koniczynki na lewym policzku zajmie jej aż 40 minut! Następnym razem poprosi o to kogoś kompetentnego, tego była pewna. Trącona przez jednego z przechodzących obok kibiców, złapała się barierki by nie stracić równowagi. W normalnych warunkach pewnie zwróciłaby uwagę, niezdarnemu przechodniowi na to jak chodzi, lecz teraz była w zbyt dobrym humorze by zaprzątać sobie tym głowę. Tak, właśnie zaczynał się mecz Quidditcha na który czekała cały rok! Irlandia - Portugalia. Wystarczyło jedno spojrzenie by wiedzieć na którą z drużyn stawia ta Puchonka. Katie rozejrzała się wokół za wolnym miejscem, niestety te w pierwszym rzędzie jak się wcześniej spodziewała były już zajęte. Odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła, że drugi rząd jest niemal pusty. Ruszyła w jego kierunku.
Sądzisz, że jesteś największym kibicem swojej ulubionej drużyny? Pewnie nie znasz Maxa. Znasz go i nadal twierdzisz, że jesteś największym kibicem? Pewnie nie znasz chłopaka za dobrze. Znasz go tak dobrze, ze wiesz o nim niemal wszystko i nadal twierdzisz, że to właśnie TY jesteś największym kibicem? Puk, puk, masz coś w tej głowie? Max jest największym kibicem Irlandii jakiego można spotkać. Z quiddlichem miał do czynienia od pieluchy - już wtedy rodzice chodzili z nim na mecze, przebierali za skrzata, malowali mu koniczyny na twarzy, malowali mu całą twarz na barwy Irlandii! Tak zostało do dziś. I nawet ci, którzy bardzo, ale to bardzo dobrze znają chłopaka - zwyczajnie nie rozpoznają go. Max wyczekiwał tego meczu okrągły rok - więc zdążył załatwić sobie potrzebne rzeczy. W tym roku miał zamiar... Z resztą, ubrał się tak i z wielką koniczyną, którą sam wykonał w kolorach flagi Irlandii wszedł na trybuny. Gdy tylko zobaczył, że cały pierwszy rząd był zajęty, poszedł do drugiego, gdzie zauważył swoją przyjaciółkę. Usiadł obok niej. Ciekawe, jak zareaguje!
Choć czuła, że obok niej ktoś usiadł w tym momencie średnio ją to obchodziło, wiec nawet nie zaszczyciła towarzysza jednym spojrzeniem - Łakocie, przekąski! - usłyszała w oddali. Automatycznie spojrzała w kierunku przechodzącego miedzy rzędami obładowanego jedzeniem mężczyzny. To było silniejsze od niej - "łakocie". To słowo działało na nią jak najsilniejsze zaklęcie. Wtedy kątem oka dostrzegła znajomą twarz. Moment... od kiedy? Skrzat? Ale jak? Biła się z myślami w głowie. - Max? - Zapytała z niedowierzaniem, gdy w końcu udało jej się wyjść z pierwszego szoku. Widząc rozbawioną minę przyjaciela. Roześmiała się. - Gdzie Twój garnek, Maksiu? - Nie była w stanie się powstrzymać. Wybuchnęła jeszcze większym śmiechem. - Świetny kostium!
Brooklyn pojawiła się na meczu nieco spóźniosna, wszak miała niemały problem ze zdecydowaniem, komu będzie kibicować! Z racji tego, że połowicznie jest Irlandką, a w drużynie grał jej ulubiony psor - Shane, powinna dumnie obnosić się z flagą Irlandii. Ale z drugiej strony była Portugalia i jej super idol Latif, a jak wypadłaby na pamiątkowym zdjęciu z mistrzostw u jego boku, przyodziana w barwy drużyny przeciwnej? Ech! Z racji tego, że myślenie było jej słabą stroną, zajęło jej to nieco dłużej, ale w końcu wymyśliła! Na trybuny hasała odziana w białą kieckę, żeby - w przypadku wygrania danej drużyny - nie mieć większego problemu ze zmienieniem jej koloru. Wzięła ze sobą też dwustronny transparent (z flagą Irlandii po jednej stronie, a Portugalii po drugiej, wiadomo) i wcale nie tylko po to, żeby wkurzać i zasłaniać nim widok na boisko siedzącym z tyłu kibicom, choć to zdecydowanie była najzabawniejsza cześć! Tak też klapnęła na krzesełku czy tam innym siedzisku, bojowo wymachując zielono czerwoną połową transparentu, kiedy Latif był przy piłce i tą drugą, kiedy gra szła lepiej Shane'owi. Co jakiś czas oczywiście myliły jej się strony jej super banneru, ale to nic, przecież była tylko Brukiem, no i nadrabiała walecznymi okrzykami, które ginęły wśród kilku tysięcy innych, ale to może pomińmy - starała się!
Biedny Gilbert też nie mógł się zdecydować komu kibicować. Bo z niego to dupa, a nie kibic kłidicza i w ogóle. Nie znał się na tych drużynach ani nic. A jego znajomi byli tak podzieleni, że nie dało się iść za większością. Postanowił wylecieć na boisko normalnie toples. Jego super klata była pomalowana w połowie na barwy Irlandii, a w połowie na Portugalię. Nawet na jednym policzku miał flagę jednej drużyny, a na drugim drugą. On to był niesamowity. Szkoda, że zapomniał o której jest ten mecz i się troche spóźnił, ale wparował na ich trybunę z dzikim wrzaskiem - Angliaaaaaaaa gooola, a nie oni nie grajo - A taki się czuł już fajny i modny. Szybko wzrokiem przeleciał ( he he ) ich trybunę i odnalazł na niej swoją zakazaną miłość, Brukosławę. Siadł na kolanach jakiejś biednej trzecioklaiskti siedzącej obok niej, która piskała jak głupia kiedy on przywalił ręką w plery Toxic w ramach powitania - Widze, że kibicujemy tak samo. Patrz, mamy nawet takie same cycki - wskazał na swoją płaską klatę najwyraźniej zachwycony tym faktem. Mieli przecież ze sobą tyle wspólnego, a to było takie romantyczne i on w ogóle rzygał tęczą. Miał takie dobre wspomnienia z ich wspólnego koncertu Crucio. Było tak świetnie, nawet łapali do słoiczków jego pot, bo stali w pierwszym rzędzie. Szkoda tylko, że Gilbert już ten słoiczek sprzedał za kebaba jakiemuś Egipcjaninowi, ale co tam.
No dobra, nie szło mu tak świetnie jak miało iść. W sumue to troche lamili. Czy to była jego wina? Kurcze, w ogóle był taki nieskupiony i to wszystko takie smutne. Nawet śpiewanie Alfredy pod nosem mu nie pomagało. Schylił się biedaczek przed kolejnym nadlatującym tłuczkiem i krzycząc - Your sex...KAFEL is on fireeeee - zaczął nacierać na pęteleke modląc się do teego arabskiego boga (jakikolwiek tam jest) żeby wreszcie zrobił coś porządnego
Równie niezdecydowana co połowa trybun Bruk siedziała, wgapiając się w boisko, zupełnie skupiona na grze, coby nie podnieść radosnego krzyku i flagi Irlandii, kiedy Latif z ekipą zbliżali się do pętli przeciwnika. Łapki jej usychały od dobrych piętnastu minut i już już myślała, żeby powierzyć swój wystrzałowy banner jakimś młodszym puchonom siedzącym obok, ale stwierdziła, ze to nieporadne cioty i jeszcze schrzanią bardziej niż ona. Więc trzymała! Trzymała bardziej niż dzielnie, aż tu nagle jakiś pajac wparował na ich trybunę, wrzeszcząc jakby bogina zobaczył, a zanim biedny Bruk zdążył się zorientować, Gil (nie pajac, ale wiele się nie pomyliła, hehe!) usiadł na puchonce zajmującej miejsce obok niej. Bruklin już chciała żywo protestować, żeby nie molestował młodszych, a przynajmniej nie publicznie, bo w Hogwarcie plotki szybko się roznoszą i Szarlota się rozzłości, gdy skutecznie uniemożliwił jej to cios Slone'a w jej biedne, obolałe od upadku z wielbłąda plecy. A na domiar złego pojechał jej po skromnej, bo skromnej, ale jednak jakiejś, aparycji! Zaniemówiła, oburzona wstała z miejsca i z tego wszystkiego w akcie bojowości upuściła transparent, żeby zakasać rękawy i rozprawić się ze Ślizgonem ręcznie, ale plakat spadł na jakiegoś Gryfona siedzącego przed nimi. Kiedy ten się odwrócił wskazała kciukiem, że to ten Puchon obok zrobił. - Masz szczęście, bo już zdążyłam zapomnieć o tych wszystkich strasznych rzeczach, które chciałam ci przed chwilą zrobić - odrzekła łaskawie i klapnęła z powrotem. - Czemu się tak przyczepiłeś? To był TYLKO JEDEN koncert, nie deklaracja bycia bi ef ef - westchnęła, badając przez lornetkę, co też dzieje się na boisku. Lubiła go, naprawdę lubiła, ale męcząca byłaby to przyjaźń! Taki Żak na przykład nigdy nie skrytykował jej cycków. No, przynajmniej nie przy niej!
Jak widać skupienie popłaca, nawet jeżeli ma się wątpliwości co do swojej kondycji... i wygląda się jak grzanka! Ale małymi sukcesami zawsze dotrze się do celu, prawda? Już dawno nie czuł się tak dobrze, jak grając teraz w finale mistrzostw świata... a raczej wyobrażając sobie jaka feta go czeka po zwycięstwie (lub picie po porażce... zresztą impreza i tak będzie w obu przypadkach). Stop, zero myślenia o alkoholu, imprezach i fankach obnażających się w szale uniesienia. Czas strzelać bramki.
Dobrze, że Gilbert nie wziął ze sobą żadnej flagi ani niczego takiego, bo też by się pogubił. On się darł jak opętany przez szatana przy każdym golu, obojętnie jakiej drużyny i w ogóle cieszył się jak dziecko. Chociaż ta marudząca dziewczynka na jakiej siedział troszeczke mu przeszkadzała. To żadne tam wielkie molestowanie nie było. Zresztą, Szarlotka w Egipcie go zdrowo olewała. I pomyśleć, że pierwsza część wakacji była taka miła i przyjemna dla nich. A teraz co? Gdzie ona się szlajała? Pewnie chodziła z jakimiś arabami po mieście, bo oni tacy ciemni, a biedny Gilbert całe życie blady albo spalony. Po prostu była żałosna no to on się musiał brać za inne dupy. Najpierw Elenka, a potem Bruk, która przecież go wyrwała ze szponów Elenki z akcie wielkiej zazdrości, on to przecież wiedział. I liczył, że teraz będzie im tak miło, a ona co. Tak biedaczka pojechała i okrzyczała, co ona sobie myślała. Aż wstał z wrażenia, dziecko pod nim szybko uciekło, a on znowu usiadł wzdychając ze smutku i patrzył wyjątkowo obrażony na ten pożal się boże mecz. I przez chwile nie kibicował nikomu. Ale w końcu zmienił zdanie. Wstał szybko akurat kiedy i Bruk się podniosła z wrażenia i przytulił ją mocno od tylca przy okazji lekko podduszając - Ojej, prawie dałem się nabrać! Przecież wiem, że mnie strasznie lubisz i specjalnie się tak ubierasz, bo wiesz że kręcą mnie małe cycki, ale ty jednak jesteś kochana - wykrzyknął zachwycony i nawet PRZYPADKIEM za jeden z owych cycków ją złapał, tak żeby pokazać, że nie ma się czego wstydzić! No i pomyśleć, że prawie dał się nabrać, zupełnie zapomniał o wyznaniach Bruka po koncercie. Cud, że w ogóle cokolwiek pamiętał z tamtych chwil, ich UMYSŁY nie działały zbyt dobrze wtedy. - Do nienawiści do tej drużyyynyyy, tak wychowano wychowano naaas. I bez powoooodu i bez przyczyyyny śpiewamy dziś na caaaaaaały świat. A IrlaGALIA kurw..kurczak, IrlaGALIA IrlaGALIA kurczak... IrlaGALIA starym kurczakiem jest - zaczął wykrzykiwać jeszcze podskakując niczym rasowy kangur żeby nie było, że przestał kibicowac.
Usłyszał sprzedawcę łakoci. Już miał się podnieść, żeby kupić sobie kilka, aż tu nagle usłyszał głos Katie. - A już myślałem, że mnie nie rozpoznasz! Ładna koniczynka, przy okazji - powiedział i rozpromienił się. To, że rozpoznała go przyjaciółka, było wielkim sukcesem. - Garnek złota? Właśnie po niego idę.. - wtedy wstał, podszedł do sprzedawcy i kupił sobie garnek, po brzegi wypełnioną... Złotymi ciastkami z koniczyną. Gdy wracał, zauważył Brooklyn... Jak on bał się do niej podejść! Na pewno by nie podszedł, nie w przebraniu skrzata. Wrócił do Katie zajadając ciastko. - Oto mój garnek złota! Tak przy okazji, chcesz ciasteczko? - powiedział "na żarty". I niemal wydarł się jak opętany przy golach Irlandii. Później spojrzał na Brooklyn - dołączył do niej jakiś chłopak, kojarzył go z Hogwartu. Niemiły typ - bynajmniej tak sądził po jego zachowaniu. Gdy jednak on zaczął obmacywać Brook, miał jeszcze cztery procent cierpliwości. Gdy zaczął śpiewać "pieśń" o Irlandii, nie wytrzymał. Wziął chyba tuzin najtwardszych ciastek i rzucił w jego głowę. - ZAMKNIJ SIĘ, BARANI ŁBIE! I NIE ZACZYNAJ KOLEJNYCH "PIEŚNI" O IRLANDII! - wydarł się niemal na cały stadion. I chyba spojrzeli na niego... Niemal wszyscy kibice.I nawet nie spalił się ze wstydu. Zajadał tylko ciasteczka i pokrzykiwał przy kolejnych kolach Irlandii.
Eh, generalnie, to ona była zła i okrutna. Podła nawet i dalej olewałaby biednego Gilberta, bo nie wzruszało jej głupie obrażanie się, zwłaszcza, kiedy musiała ogarniać, której drużynie w danej chwili lepiej idzie, a tym samym której powinna kibicować! To nic, że straciła swój cenny transparent wszak wbrew temu, co nieładnie wytykał jej Gil, miała czym oddychać no i wrzeszczeć tym samym też. No, ale co z tego, że była zła, niedobra i w ogóle kwintesencja Ślizgońskości, skoro ten ją tak przytulił, normalnie serce jej zmiękło! Rzecz jasna nie dała tego po sobie poznać – musiała zachować fason. Poklepała Gila po plecach mrucząc coś w stylu ‘Jaaasne.’ i powstrzymując się już od dodania ‘Wmawiaj sobie dalej.’, coby nie zrobić mu kolejnej przykrości. Niestety sam nie chciał się odczepić, więc użyła swojej siły, którą to nabyła podczas ferii zimowych dzięki mugolskiemu hitowi Internetu – Hardkorowemu Koksowi i jego stejkom. Wszystko było pięknie, ładnie, Shane robił świetne akcje, a Bruk śmiała się z przyśpiewek Slone’a, stwierdziwszy, że całkiem pocieszna z niego istota. No i nastrój był wręcz sielankowy, prawie jak na ostatnim koncercie, aż tu nagle Bruklin zauważyła amunicję z ciastek lecących w ich stronę, ale lądujących na szczęście tylko na Gilbercie. W pierwszym momencie ostro się zdziwiła, w drugim kwiknęła śmiechem, by ostatecznie ukazać bezbrzeżne zdziwienie ('CO TO ZA KIBOLE?!) i pogardę w stronę owego agresora, którym okazał się Maxiu. - WIECIE CO Z NIM ZROBIĆ - rzuciła bojowo, ale potem przypomniało jej się, że to nie koncert ich super idola - Crucio, a kibice byli zbyt nieruchawi, żeby rzucić się na Maxa, eh! - Czyś ty zwariował, Maxymillianie? Maxwellu? Jakkolwiek się nazywasz? – krzyknęła oburzona, wstając momentalnie z miejsca.
Lekko stąpała po twardej powierzchni górnych trybun. Wciąż rozglądając się przed siebie i wyostrzając wzrok. Jej specjalnie zrobione na tą okazję dwu dniowe zielone pasemka lekko powiewały. Zielony strój idealnie do nich pasował, jakoś nie obchodził ją krzyk i cały mecz. Owszem doping był ważny , ale starała się odnaleźć wzrokiem JEGO. Jej dusza jakby zdawała się krzyczeć IRLANDIA GÓRĄ , ale całkiem zapomniała o jakichkolwiek okrzykach..Szła jeszcze chwilę gdy nagle przez przypadek potknęła się upadając wprost przed kolana dwójki osób. Chłopca i dziewczyny. - Przepraszam..ja tylko..przepraszam mój błąd. Nie zdążyła wyrazie spojrzeć im na twarz, ale wiedziała.. to był on. Och...to niesamowite. Wygląda zupełnie jak.. Rzuciło jej się na myśl. -Maxymilian ? - Zapytała i lekko zarumieniła się. Spotkała go, stał tak blisko i mogła go zobaczyć. Jej oczy przepełnione były radością jakiej nie była sobie w stanie wcześniej wyobrazić.
No racja, robiło się miło jak w ogóle nigdy. On się mógł tulić do Bruka, z której nie wystawały kości jak z Szarlotki i to było całkiem fajne. Poza tym, jej włosy pachniały tak swojsko. Jak bekon. Cała Bruk, zawsze niezastąpiona i najlepsza normalnie ever. Szkoda, że nie miała mózgu, ale on jej to wybaczał, bo przecież na tym polegał cały jej urok, prawda? Z mózgiem byłaby strasznie nudna i poważna, biedny Gilbert by tego nie zdzierżył. No, nieważne. Nie dano mu się długo rozkoszować idealną Bruk. Dlaczego? A, bo dostał w swój pusty łeb czymś twardym. Już myślał, że stąd ten huk, ale to na szczęście jakiś gracz dostał tłuczkiem, ufff. Nie ma tak pustej głowy, to fajnie. Dupy lecą na mądrych. Rozejrzał się szukają krzyczącego. Jakiś w ogóle nie wiadomo kto to był, co to było i w ogóle o co chodzi. Gilbert prychnął niczym dziki rumak i już chciał podwijać rękawy kiedy zdał sobie sprawę, że ich nie ma. No trudno. Nie mógł oczywiście pozwolić rzucać się tylko Bruk. Jego serce natychmiast napełniło się odwagą kiedy usłyszał cytat z ich wspólnego idola. Wypiął klatę do przodu, w łapkę porwał jakąś flagę, oczywiście szmatą do dołu żeby móc wymachiwać kijem, rozstawił łapki i wyglądał jak rasowy kibic. W sumie, kibol mode on. Przybujał się do Krukona witając go szybkim skinieniem głowy w stylu co jest kurfa? Zmierzył go dokładnie wzrokiem, ah ta pogarda. - Co kurwa? Zbieraj te ciasteczka i odmuchaj. I streszaj się, Brukowi chce się jeść, a jak nie kurwa to tu wejde i ci pomogę, a tego byś nie chciał - wypiął swoją super klatę jeszcze bardziej do przodu, wzrok miał bojowy i niesamowity, rasowy z niego spartanin z Londynu, poważka. - Voldemort i tak cie zajebie - dodał grożąc mu kijem od flagi i śmiejąc się w głos ze swojego superowego proroctwa i żartu. Walnął go jeszcze tym kijem w łeb i z powrotem podszedł do Toxicm uniósł łapkę, trzeba przybić żółwika za taką wspólną akcje.