Zapozowała z Bell do zdjęcia al'a emo, dodatkowo przyjmując stosowną minę - takie tam zdjęcie z dziubkiem, idealne do powieszenia nad kominkiem! - Nie, nie zastałam go samego. - Clara wyznała przyjaciółce z kwaśną miną. - W ogóle go nie zastałam, bo nie dotarłam do namiotu. - ściszyła nieco głos, chociaż oprócz Bell i tak nikt nie zwracał na nią uwagi. Wszyscy byli pochłonięci tym co działo się na boisku. - W ogóle nie pamiętam tej nocy, nie wiem co wtedy robiłam i z kim, pamiętam tylko moment kiedy pożegnałyśmy się przed barem. Rano obudziłam się pod jakimś namiotem, którego numeru niezbyt rozsądnie nawet nie sprawdziłam. - westchnęła i pokręciła głową - Ogólnie jedna wielka beznadzieja, ale raczej nie opowiem Ci tego wszystkiego teraz. - i właśnie wtedy Clara zwróciła uwagę na to co się w ogóle dzieje poza trybunami. Zdołała zdusić w sobie krzyk, który się jej wyrwał, kiedy ujrzała jak wilkołak zamordował jednego z zawodników Portugalii - Latifa. Zrobiło jej się trochę słabo, szybko odwróciła wzrok od boiska. Na Godryka, skąd wzięły się tutaj wilkołaki? - Bell, wiejmy! - rzuciła spanikowana, ale rozglądając się nie widziała żadnej drogi ucieczki. Wyglądało na to, że są w pułapce. W okół dało się zauważyć tylko miotających się w panice uczniów Hogwartu, w tym paru jej bliskich znajomych. Z różdżką w dłoni przysunęła się jeszcze bliżej przyjaciółki, stając do niej tyłem. - Jeśli któryś z wilkołaków tu podbiegnie, to nie wahamy się i najlepiej drętwotą go, co Ty na to? - lepszy taki plan niż żaden, a co! Gryfonka również zdążyła zauważyć, że wilkołaki nie atakują (na razie!), a jedynie sprawiają wrażenie, jakby szukały kogoś konkretnego.
Z początku wydawało się, że wilkołaki tylko okrążają uczniów, ale w końcu zaczęły wskakiwać między nich, przepychać się przez tłum, nie zwracając uwagi na to, czy ustępowali im miejsca. Znalazło się kilku bohaterów. Raczej głupców, można by powiedzieć. Czy na te stwory działały zwykłe Drętwoty? Nie byłabym taka pewna! Zresztą, Nero Crow nie zdołał się o tym przekonać, bo najbliższy wilkołak zadziwiająco zwinnie jak na swoje rozmiary uniknął wszystkich zaklęć, na dodatek nieuchronnie się do niego zbliżał. Kiedy stał już tuż-tuż, na wyciągnięcie łapy, wytrącił mu pazurami różdżkę, przy okazji zawadzając o rękę, ale nic więcej się nie stało. Nauczyciel, mógł się czuć względnie bezpieczny. Inny zwierz podbiegł do naszej ulubione Eleny Marion. Gdyby był całkowicie normalny, zapewne rzuciłby jej się do gardła - ale nie, ten tylko złapał zębiskami za jej suknię i pociągnął z całej siły, rwąc materiał. Wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego, kiedy potem zbliżył śmierdzący pysk do jej twarzy i zawarczał przeciągle. Czarny, średniej wielkości wilkołak dotarł do Maxa, na darmo zdały się jego próby chowania. Oparł się łapami na jego piersi, wysuwając przy tym pazury, przez co te wbiły się w ubranie i skórę. Wilcze oczy przez chwilę wpatrzone były w twarz krukona. Czy to możliwe, żeby się uśmiechał? Po chwili już go nie było, pobiegł dalej, pozostawił po sobie tylko poszarpaną bluzkę i krwawe ranki. Reszta jak na razie mogła myśleć, że ma szczęście. Nic takiego im się nie działo, ot, tylko czasami przemykający zwierzak, albo uciekający człowiek popychał na tyle mocno, że łatwo było się przewrócić. Zresztą, jak na razie to i tak wyglądało tylko, jakby wilkołaki straszyły wszystkich tu obecnych, jeszcze żaden nie posunął się od rozszarpania gardła, jak zrobił to na samym początku ten największy.
Dziewczyna spojrzała z przerażeniem na wilka pędzącego prosto na nich i jęknęła tylko cicho gdy zakrył ją swoim ciałem. Było to szlachetne i złotowłosa dziękowała mu w duszy za to co robi. Nawet gdyby wilk na nią naskoczył to połamałby jej parę żeber. Ona była bezpieczna i w sumie to dla niej było najważniejsze. Jednak w głowie cichym szeptem szumiał jej głos powtarzając wciąż to samo. P o ś w i ę c e n i e... W sumie to może troszkę obchodziło ją czy Max przeżyje w końcu mają trochę wspólnych wspomnień. Dobra, koniec. Martwiła się o niego i to bardzo. Wszystko co do niej mówił to szumiało jej jedynie w uszach. Nie odpowiedziała na żadną jego odpowiedź słyszała tylko swój własny oddech a wszystko inne wirowało wokół niej. Chwilę potem wyczołgała się z pod niego, a jej nozdrza doszedł metaliczny zapach. Spojrzała pospiesznie na swoje dłonie i zobaczyła czerwoną maź, którą najprawdopodobniej była krew. Popatrzyła z przerażeniem na klatkę piersiową przyjaciela i przeklęła parę razy. - Musimy stąd się wydostać. - szepnęła i wzięła go pod ramię. Kuśtykając z dodatkowym obciążeniem przedzierała się przez tłum ludzi aż w końcu oklapnęła niedaleko wyjścia. Jego bluzka była już do niczego, więc musiała poświęcić swoją. Zdjęła niechętnie t-shirt i przyłożyła mu do klatki piersiowej. Może i nie było to jakieś wielkie obrażenie ale każdy gest z jej strony był naprawdę wiele wart. Egoistka z niej jest, lecz jak widać też umie pomóc.
Siedziała sobie spokojnie, z uśmiechem obserwując przedstawienie urządzone przez wilkołaki, a tu nagle jeden z nich do niej podchodzi. W pierwszym odruchu chciała chwycić za różdżkę, ale zaraz się opanowała i patrzyła zaskoczona na zwierze/stworzenie (nie wiem jak mam to nazwać), bo ten chwycił jej sukienkę i ją podarł. Patrzyła na niego zaskoczona, bez krzty strachu w oczach. Gdy zbliżył pysk do jej twarzy pierwsza myśl to było "Boże jak mu jedzie z pyska!" Ale za chwilę uśmiechnęła się z zadowoleniem. -Możecie mieć za to niemałe kłopoty, ale jeśli dasz mi szansę przedstawić wam moją propozycje możecie ich uniknąć. Co ty na to?- powiedziała cicho patrząc głęboko w jego wilcze oczy. Wiedziała, ze ją rozumie, tak więc teraz czekała tylko na jego reakcję z delikatnym usmiechem na ustach i pewnością siebie w oczach.
Popłoch który wybuchnął na trybunach był dokładnie tym o co mu chodziło. Ludzie panikowali, bali się ich. To było pierwsze oficjalne zaprezentowanie się jego niebezpiecznej grupy. Udowadniali, że nie żartują, a liczba ataków się zwiększy. Czuł wśród nich strach i panikę, dodawało mu to jeszcze więcej sił. Brutalnie wbiegł na górne trybuny, głośno przy tym warcząc i przewracając niczym domki z kart, osoby, które stanęły mu na drodze. Dysząc, zupełnie czarnymi tęczówki obserwował poszczególnych uczniów. Wybierał. Inne wilkołaki doskakiwały do uczniów, łamały ich różdżki, największy jednak spokojnie przechodził, jakby czekając na odpowiedni moment. Zatrzymał się tuż przed parką, kurczowo do siebie przytuloną. Gdyby był w człowieczej postaci, Frederick mógłby zobaczyć, jak Farid kpiąco się uśmiecha na widok tej kurczowo trzymanej różdżki. Stwór wykonał tylko jedno mocniejsze machnięcie ręką, a Ainsworth bezwolnie został przewrócony na ziemie, puszczając przy tym dziewczynę. Jego różdżka potoczyła się po posadzce, a Farid w ciele zwierzęcia mocno ją zdeptał, zupełnie niszcząc. Na ramieniu chłopaka było widać krwawą ranę, ślad po rozcięciu za sprawą ostrych jak brzytwa, pazurów. Stworzenie nie zamierzało jednak tracić czasu. Zignorowawszy dalszy los Krukona, wrócił rozszalałymi ślepiami do Maddie. Nie rzucił się na nią od razu. Chciał jeszcze chwilę rozkoszować się jej zupełnym przerażeniem. Uwielbiał wzbudzać takie odczucia. Krążył wokół niej, dość powolnie, ale jednocześnie nie dając dziewczyny najmniejszej szansy na ucieczkę. W pewnym momencie nierozsądna Ślizgonka chciała spróbować się ratować, co dla Farida było jak znak. Rzucił się na dziewczynę, przewalając ją na ziemię. Tym razem absolutnie już nie zwlekając, zatopił swoje ostre zęby w jej ramieniu. Z jej krwią zmieszał się wilkołaczy jad, miała już na zawsze być przeklęta. Tym razem stwór nie chciał zamordować, tak jak uczynił to z Latifem. Jedno, bardzo mocne ugryzienie i oderwał się od niej. Oblizał zakrwawiony pysk, po czym z głośnym warknięciem odskoczył dalej. Musiało to być jakimś znakiem, bo zaraz podskoczył do niej kolejny ze stworów i wziąwszy ją na swoje barki, zniknął z nią w jakimś tajemniczym kierunku. Farid tymczasem nadal krążył po trybunach, jakby jednocześnie nadzorował co się dzieje, a i szukał kolejnej ofiary.
Wilkołak już miał ruszać na dalsze łowy, to znaczy na strasznie innych uczniów, a tu patrzeć, dziewczyna przemówiła. Ha, nawet nie bała się jak inne dzieciaki, chciała z nim... po prostu porozmawiać? Dziwaczka. Mimo wszystko, stworzenie nastawiło uszu i dalej patrzyło się w oczy Elenki, ciężko oddychając. Było ciekawe, co też mu powie...
Ten sam zwierz co wcześniej, podbiegł do Josephine i Maxa. Stał przy samym wyjściu, odcinał im drogę ucieczki. Warczał, zbliżając się z każdym krokiem. Nigdzie nie pójdziecie, mógłby mówić.
Przyjście na ten mecz to jednak był fascynujący pomysł. Widowisko nie było tak dobre jak się tego spodziewał. Właściwie było po prostu słabe. Portugalia dostała w dupę i to porządnie, cóż, należało im się. Dobrze, żę im nie kibicował, zapewne zepsułoby mu to humor. A tak, mógł w spokoju patrzeć na kolejne pokazy, sztuczne ognie i radość swoich rówieśników. Ewentualnie ich zawiedzione miny. Chciał jeszcze chwile zostać, po prostu na to popatrzeć. Przecież to całkiem ciekawe. Hm. Ciekawsze niż myślał. Skąd te wrzaski i krzyki? Zdecydowanie coś się działo. Spojrzał w stronę murawy iii... troszeczkę go przytkało, nie zaprzeczył. Jeden z zawodników Portugalii został tak po prostu zamordowany. Jednym sprawnym ruchem. Po ciele Bartka przeszedł chłodny dreszcz przerażenia, a w jego głowie narodziły się chore myśli. Wilkołak. Cóż za siła, cóż za ciało. Idealne gdyby nie fakt braku kontroli nad przemianą. Odruchowo spojrzał w stronę nieba licząc, że między częściami stadionu, chmurami, pozostałościami po fajerwerkach i w ogóle wszystkim... zobaczy księżyc. Zresztą, co on się teraz będzie bawił w astronoma. Po stadionie zaczęły szlajać się kolejne wilki. Nie robiły wprawdzie niczego strasznego, ale cóż. Zachowywały się dość głupkowato, do tej pory tylko jeden trup? Mamy ich nie uczyły, że nie należy bawić się jedzeniem? Jaro wyciągnął w końcu różdżkę rozglądając się we wszelkie możliwe strony, zastanawiał się czy uciekac tak po prostu czy udawać bohatera i ratować całą reszte, co i tak mu się nie uda. Hm. Chyba powinien uciekać? To wielkie stworzenie z boiska pojawiło się całkiem niedaleko niego. Zaatakowało bogu ducha winną parkę. Właściwie kto to był? Ah, to przecież jego dobry kumpel Fred i zapewne jego oblubienica, he he. Biedny Fred, miał przerąbaną sytuacje, że nie wspomnę o samej Mad. No, teraz już na pewno musiał rzucić się na ratunek. Niestety, nie myślał długo nad tym co robi, posłał w stronę wilka pierwsze lepsze zaklęcie jakie mu przyszło do głowy modląc się przy okazji żeby Sectumsempra zrobiła cokolwiek z grubą i twardą skórą psiska. Oj, chyba miał przejebane. Przynajmniej będzie mial co wnukom opowiadać...prawda?
wiedziała, ze zaciekawi Wilkołaka swoją propozycją. -Za czasów Czarnego Pana bardzo dobrze się wam powodziło, nieprawdasz? Mieliście szacunek, każdy się was bał, nie musieliście się kryć ze swym darem. Mogliście polować kiedy i na co tylko chcieliście, za podobne zabawy nie ponosiliście konsekwencji.- Mówiła swym spokojnym, hipnotyzującym wręcz głosem, choć wcale hipnozy w zamiarach nie miała. W jej tonie dało się również wyczuć szacunek, ale i dumę.- Co powiesz na to, by przywrócić wam ten szacunek? I ogólnie tamte czasy? Obiecuję, że gdy dopełnię dzieła, każdego z was hojnie wynagrodzę. Tylko przystąpcie do mnie.- zrobiła krótka przerwę, by Wilkołak mógł przetrawić to co właśnie powiedziała. Po minucie ciągnęła dalej.- Porozmawiaj o tym ze swymi towarzyszami, rozważcie wszystkie za i przeciw, zastanówcie się na spokojnie, a gdy podejmiecie decyzje szukajcie Eleny Marion.- skończyła, nazwisko mimowolnie wypowiedziała z dumą i mocą... no cóż taki nawyk. Jeżeli osobnik stojący przed nią był czarodziejem czystej krwi na pewno znał ja chociaż ze słyszenia... ród Marionów był dość sławny.
Wilkołak słuchał uważnie Eleny, aczkolwiek nie można było powiedzieć, żeby jej słowa odpowiednio na niego działały. Wcale nie hipnotyzowały, wydawały się dość absurdalne. Czarny Pan? Kto teraz na niego tak mówił, tylko niedobitki śmierciożerców! Ten tutaj, normalnie człowiek, na pewno nim nie był, a w dodatku za tamtych czasów nie odpowiadał się za żadną stroną. Voldemort nie był dobrym wyjściem, mieli już wspaniałego przywódcę, żaden inny nie był potrzebny, szczególnie nie taka dziewczynka. Wilkołak potrząsnął łbem, zacharczał, co można by było uznać za rechot. Ostrymi pazurami przejechał po ramieniu dziewczyny, drąc rękaw jej sukni. Potem napiął tylne kończyny i przeskoczył nad nią. Tyle go było, pognał zabawić się z innymi.
Krzyki ataki... CO JESZCZE PRZYGOTOWUJECIE, JA SIĘ PYTAM?! Wilkołaki. Wszędzie wilkołaki, na prawo i lewo. Na przód i tył. Zablokowane przejścia. Nie no, gorzej być nie może. Max jednak wytrwale bronił swojej starszej przyjaciółki. Jej życie było ważniejsze od życia Maxa. Ważne, żeby ona przeżyła - prawdziwy mężczyzna powinien się poświęcić dla pięknej damy. Jednak, kto poświęciłby siebie samego dla życia panny, gdy zagrażały wilkołaki albo inne, wieelkie zagrożenia. Albo te mniejsze. Max jednak ochroniłby każdą dziewczynę, która jest mu bliska, nawet kiedy groziłoby mu to śmiercią. A propo śmierci, gdy tylko podniósł swoją głowę, wykrzywioną uśmiechem... Wilkołak... IDZIE TU?! Opuścił głowę, jednak później już był pewny, że wilkołak zmierzał w J E G O stronę. Średniej wielkości, czarny wilkołak. Strach się bać, czyż nie? Gdy tylko oparł się na jego piersi... Mamo, wiedz, że Cię kochałem. nawet, jeżeli więcej Cię nie zobaczę - MAMO, KOCHAM CIĘ! Wtedy właśnie, mimowolnie na jego twarz spłynął uśmiech. Poczuł tylko zadrapanie na klatce piersiowej... ZARAZ, POCZUŁEM TO! TO ZNACZY, ZE JESZCZE ŻYJĘ! HURRA, JA ŻYJĘ, JA ŻYJĘ! ŻYJĘ!... MATKOBOSKAPRZENAJŚWIĘTSZA, JA KRWAWIĘ! KRWAAAAWIĘĘ!! Po tych myślach, zamknął oczy. Ponownie je otworzył, gdy poczuł ziemię pod brzuchem - Joséphine wyszła... I była cała z jego krwi. No, prawie, głównie ręce. Jego koszulka - zniszczona, wielka plama krwi... - Joséphine proszę, nie poświęcaj się aż tak! Wytrwam... Jakoś. Może się wykrwawię, ale nie przyjmę Twojej... - mówił na próżno, Joséphine i tak zdjęła koszulkę i przyłożyła mu do rany. Miło było wiedzieć, że posiada się tak dobrych przyjaciół. Mieli się wydostać - dał się wsiąść dziewczynie pod ramię, jednak szedł na własnych nogach. Zatrzymał ją, gdy tylko doszli do wyjścia. Stał tam wilkołak - ten sam, co zaatakował Maxa co za nieszczęsne szczęście! Zatrzymał złotowłosą. - Joséphine stąd nie ma wyjścia... Trzeba... Wytrwać... Tutaj, z wilkołakami, czy bez nich... Może cudem PÓŹNIEJ, uda się wyjść? - wykrztusił chłopak. Krwista rana zabierała mu energię. Chciał odciągnąć dziewczynę, ale nie chciał marnować siły - postanowił więc, że poczeka na jej ruch, albo ruch wilkołaka. Było to najlepsze wyjście... Kątem oka, Max dostrzegł swoją kuzynkę - kooochaną Elenkę z wilkołakiem... który nad nią przeskakiwał. Miała podarte ramię sukni (po cholerę ona jej była?!) i była lekko zadrapana... Prawdę mówiąc? Było to N I C, w porównaniu do Maxa. On krwawił, tracił siły, możliwe, opuszczał ten świat!... Albo tylko mu się tak wydawało. Najprędzej, zemdleje i obudzi się u pielęgniarki... Albo w ogóle...
Nero Crow
Wiek : 41
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Teleportacja, leglimencja & oklumencja
Przyjście na ten żałosny mecz okazało się być błędem. Niedosyć, że zwierz uniknął uroków rzuconych w jego stronę, to jeszcze rzucił się na Crow'a. I wybił mu różdżkę zahaczywszy o rękę. Ale Nero nie miał zamiaru tak łatwo się poddać. Wykrzyknął: -Ty parszywy kundlu! I pobiegł po różdżkę. Gdy już ją znalazł, obrał sobie za cel, ratowanie uczniów. Najpierw zauważył krwawiącego Maxa z jakąś panienką. Byli tuż obok wyjścia, więc mieli największe szanse na ucieczkę. Po cichu zbliżył się do tej paskudy (wilkołaka) i zaskakując bydlaka, rzucił w jego stronę precyzyjne Petrifikus Totalus. Tym razem bestia nie miała szans.
Wilkołak jakby... ja olał! podarł jej rękaw i po prostu nad nią przeskoczył. Zacisnęła zęby i rozejrzała się dookoła. Oczywiście przerażenie innych jej nie ruszało. Zobaczyła swojego kuzyna, Maxa z jakaś lalunią... miał ślady zębów na ramieniu... wyliże się. Patrzyła dalej i... no nie! Jeden z nauczycieli prosto w jednego z wilkołaków wypuścił jakieś zaklęcie! Jak on mógł?! Wycelowała różdżkę w psiowatego i... -Protego!- szepnęła posyłając mu ochronne przed zaklęciem nauczyciela. Poczuła, jak po ramieniu coś jej cieknie. Spojrzała na nie. -No pięknie...- mruknęła do siebie. Elena nie poczuła jak wilkołak ją zadrapał, ale to co teraz widniało an jej ramieniu wcale nie było byle zadrapaniem. Widniały tam cztery głębokie do mięśni rany, obficie krwawiące oczywiście. I an dodatek ciągle się pogłębiały. Po kilku minutach rany obejmowały już praktycznie całą rękę. I dalej rosły.
Nero Crow
Wiek : 41
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Teleportacja, leglimencja & oklumencja
Kiedy Nero ujrzał, że jego zaklęcie zostało sparowane, zdziwił się. Przecież wilkołaki nie czarują... I na dodatek kundel już o nim wie. Ale zanim wilk zdołał zareagować, Nero posłał kolejne trzy zaklęcia Petrifikusa. Chciał jak najszybciej oczyścić drogę uczniom, aby zając się innymi... Zastanawiało go gdzie są strażnicy, inni opiekunowie? To nie miało znaczenia. Musiał wymyślić jakiś sposób, dzięki któremu wszyscy stąd ucieknął... I wtedy wpadł na świetny pomysł. Jednak jego wykonanie byłoby ryzykowne. Ale taka rola nauczyciela. Szybko zaczął rozglądać się za jakimś dogodnym przedmiotem..
Była ucieszona, że wygrała drużyna, na którą głosowała. Razem z innymi piła kremowe piwo, kiedy nauczyciele nie patrzyli w jej stronę. Z powodu strasznej prędkości, w jakiej piła płyn, szybko stała się otępiała. Wrzeszczała razem z innymi uczniami, podskakiwała i czasami się potykała. Sądziła, że jutro będzie miała zdarte gardło. Piła kolejną butelkę, oglądając fajerwerki, kiedy ktoś krzyknął na tyle głośno, że zdołała, jak większość kibiców, usłyszeć to przez gwar panujący na stadionie. Zaśmiała się, myśląc, że wybuchła jakaś bójka. Przez kolejne sekundy zdzierała gardło z innymi, póki kolejne głośne wrzaski, wrzaski strachu nie kazały jej zerknąć na boisko. Przytrzymała się szybko fotela. Krew... Krew. KREW! Upuściła butelkę, kalecząc sobie odkrytą nogę i czując spływającą na jej kostkę bordową ciecz. Zaczęłaby piszczeć z innymi, ale strach, ba! Przerażenie odebrało jej zdolność wydawania dźwięków. Ludzie popychali ją, spiesząc do opiekunów lub od razu do wyjścia, a ona nie czuła nóg. Dopiero teraz zaczęła krzyczeć, a jej głos tonął w innych. Ktoś popchnął ją na tyle mocno, że przewróciła się na podłogę. Szybko wstała, wyjmując prędko dwa kawałki szkła, które przy podnoszeniu się wbiły się w jej wewnętrzną stronę dłoni. Zamieszanie szybko rosło, kolejnym osobom tryumfalny uśmiech znikał z ust, zauważali ICH. Zauważyła najbliżej stojącego profesora. Wyraźnie czegoś szukał. Musiała zrobić coś z krwią, nie wiedziała nic o TYCH stworzeniach, ale w środku podejrzewała, że zwabia je krew. Mam prze-rą-ba-ne, pomyślała, szukając bezpiecznego wyjścia.
Z przerażeniem w oczach obserwowała tą sytuację. Miało być dobrze, nic się nie dziać i skończyć jak zwykle pieprzonym Happy End'em. Tylko jak zwykle wszystko się pokrzyżowało. Złotowłosa została pozbawiona górnej części swojego stroju, poświęcając ją w uczynnym celu, trzymała ją na upór przy klatce piersiowej blondyna. - Jak tak bardzo ci jej szkoda to możesz mi ją odkupić - szepnęła mu do ucha. - Uspokój się chłopcze! Nie po to cię tu przywlokłam, żebyś mi tu jęczał. Zamknij mordkę i czekaj aż nas zjedzą. - warknęła wręcz naśladując mowe wilków. Próbowała ignorować ciemnego wilczyska, które szczerzyło bezczelnie przed nimi kły. Na reszcie zostali zauważeni przez jednego z nauczycieli. Z tego co wiedziała to nauczał Transmutacji ale teraz co to za różnica, ważne, że miał ochotę uratować jej to znaczy im tyłki. Spoglądała na poczynania nauczyciela klęcząc przy młodym krukonie. Była wszystkim co się dzieje wokół niej wręcz przerażona.
Niektórzy nauczyciele próbowali uniemożliwić im dalszy atak, ale takie sytuacje przeważnie kończyły się łamaniem różdżek. Wilkołaki miały wielką przewagę, były szybkie i o wiele silniejsze. Kiedy Farid zaatakował jedną z dziewczyn, bohaterem postanowił być jakiś Krukon. Co gorsza, silne zaklęcie sectusempra rzeczywiście ugodziło Farida w ramie. Nie była to jakaś bardzo głęboka rana i nie powiększała się magicznie jak u Elenki, ani tym bardziej nie rozpowszechniła się na całą rękę ale jednak uciążliwie krwawiła. Z głośnym warknięciem szybko obrócił się w stronę napastnika. Nie wahał się długo i zaraz doskoczył do Krukona, silnymi łapskami przewalając go na ziemię. W ramach odwetu ugryzł go w ramię, jednak uczynił to o wiele mocniej niż w przypadku uprzedniej dziewczyny, a i sam ślad był większy i bardziej krwawy. Farid jednak i tego chłopaka nie zamierzał najwyraźniej zabić, a przynajmniej jeszcze nie w tej chwili. Po mocnym wgryzieniu, odsunął się od Bartlomeja i wziąwszy go na barki, uciekł z trybun. Kiedy przywódca się oddalił, zaczęły wycofywać się i inne wilkołaki.
Trybuny nijak kojarzyły się teraz z wesołym świętowaniem zwycięstwa Irlandii. Były to smutne zgliszcza po ciężkiej walce. Krzesła, czy jakiekolwiek ozdoby były zupełnie zdewastowane. Na ziemi było mnóstwo szkła po butelkach. Gdzieniegdzie leżały nieprzytomne, bądź ranne osoby, które porządnie oberwały od wilkołaków. Plamy z krwi były czymś absolutnie nie dziwiącym. Zaraz na miejsce tragedii licznie przybyli uzdrowiciele. Zostali ściągnięci z najróżniejszych zakątków, by mogli udzielić pomocy każdemu z rannych, podając im odpowiednie mikstury, czy zakładając opatrunki. Cięższe przypadki zostały momentalnie przeniesione do szpitali, jeśli chodziło o uczniów Hogwartu w złym stanie, do Świętego Munga. Ci, którzy wyszli mniej więcej bez szwanku, byli zaraz odprowadzani do swoich namiotów.
Stworzeń nie udało się nikomu zatrzymać, uciekły zaledwie z kilkoma zadrapaniami. Co więcej, zabrali ze sobą dwójkę uczniów do jednej ze swoich kryjówek na pustyni. Tam, dostali do wypicia miksturę, dzięki której mogli dowolnie się przemieniać. Bez konieczności księżyca w pełni. Warunek był jeden, lojalność wobec Farida i jego poglądów. Mieli się do niego przyłączyć. A zważywszy na to, jaką dziś pokazali przewagę, nie mogło to nie być kuszącą propozycją.
Czarodziejski świat w ekspresowym tempie obiegła informacja o atakach na trybunach. Wszystkie pierwsze strony zajmowało zdjęcie Latifa Dugmesiego, wyśmienitego gracza, który stracił życie w tym smutnym dniu.
Wilkołak warczący na Josephine i Maxa nie robił właściwie nic poza... warczeniem. Owszem, zbliżał się powoli, pilnując, żeby ci ciągle mieli odciętą drogę ucieczki, a tylne łapy wciąż były napięte do skoku - wyglądał groźnie, wydawało się, że obserwuje każdy ich ruch, ale przy tym co jakiś czas odwracał głowę w stronę, gdzie znajdował się największy zwierzak z grupy i dokonywał swojego dzieła. Kiedy tylko zobaczył, że ten zerwał się do biegu, zrobił to samo. Zostawił parkę krukonów, tym razem bez dodatkowych uszczerbków na zdrowiu i zbiegł z trybun, tak samo jak jego towarzysze.
A co z Nero? Jeden z wilkołaków, kiedy dostał pierwszym pertyfikusem, nawet się nie zachwiał, za to w jego kierunku pomknęło również drugie i trzecie zaklęcie i dopiero za trzecim trafieniem coś się stało. Padł na ziemię, ale zaraz pojawił się inny, większy, i złapał zębami za skórę na jego karku i pociągnął go na dół, na boisku, gdzie pędziły inne wilkołaki.
tzn, zt dla wszystkich wilkołaków, żadnego już nie ma, możecie kończyć swoje wątki, albo pisać dalej, uwzględniając wydarzenia, które miały miejsce, a przede wszystkim powyższy post Farida
Wszystko działo się szybko. W jednej chwili widziała, jak wilkołaki rzucały się na uczniów i profesorów, a w drugiej stworzenia znikły... Razem z nauczycielem i dwoma uczniami. Poraniły wiele osób, a Elen, prócz skaleczeń po butelce, nic się nie stało. Od razu zaczęli pojawiać się uzdrowiciele, dużo ludzi przebywało w Świętym Mungu lub innych szpitalach. Elen odmówiła uleczenia, po prostu nie chciała. Wolała pochodzić z bandażem, tak, jak kiedyś robiła jej matka. Rozglądała się po trybunach, widząc wszędzie dookoła ranne osoby. Straszne było jej szkoda śmiertelnej ofiary ataku. Przecież miał tylko dwadzieścia lat, miał przed sobą całe życie... Na początku nie chciała zostać odprowadzona do namiotu. Szok podsuwał do jej wyobraźni obrazy kolejnych ataków, w których ona sama mogłaby zostać śmiertelną ofiarą. Jednak ochłonęła trochę i pozwoliła się w końcu zaprowadzić do obozowiska. Czuła, że widok rozrywanych ciał zostanie w jej pamięci na zawsze, pomimo lekkiego stanu upojenia, strach przed wilkołakami zosanie na zawsze, do końca życia, a szok będzie jej towarzyszył przez kilka najblższych godzin.
/Nie ma mnie tu.
Ostatnio zmieniony przez Elen Ensamme dnia Sob Sie 04 2012, 11:30, w całości zmieniany 1 raz
Bell pokiwała głową, no bo co innego miała robić, jak na nic innego nie starczyło czasu? Zaczęło się tyle dziać i miała wrażenie, że jeśli przestanie sprawdzać czy jakiś wilkołak na nie nie skacze, to zaraz stanie się co niefajnego. - Pewnie, czymś tam w niego rzucę... tylko czy zadziała? - mówiła niby to do siebie, niby do Clary. Nie odwróciła się, a przez te krzyki nie wiedziała, czy przyjaciółka cokolwiek słyszy. Mogła zobaczyć, jak profesor Nero rzuca zaklęcie, a wilkołak je omija. Czy ta będzie też wtedy, kiedy one spróbują zaatakować? Lepiej nic nie robić. Lepiej tak stać i udawać, że się nie istnieje, to może wilkołaki w to uwierzą... Z takiej pozycji Bell mogła doskonale widzieć co dzieje się dookoła, jak dwie osoby są porywane. Przeszedł przez nią dreszcz, kiedy pomyślała, co mogą od nich chcieć. Może zabierają w jakieś ustronne miejsce, żeby wspólnie pożywić się ich ciałami? Brrr. A potem zostaną gdzieś w lesie znalezione same kości. Chyba całkiem szybko wszystko się skończyło, wilkołaki znikły, chociaż pozostawiły po sobie niezły bałagan. Bell nie wiedziała co robić, była beznadziejna w jakimkolwiek pomaganiu, ale całe szczęście szybko pojawili się uzdrowiciele i wszystkim się zajęli. - Merlinie... Clara, co to było? - zapytała, opadając na ławkę obok. Chyba powinny stąd iść, ale nawet nie zastanawiała się w którą stronę.
Clara próbowała zachować zimną krew i również nie zwracać na siebie uwagi. Miała nadzieję, że wilkołaki zwyczajnie ominą ją i Bell. Oczywiście była przerażona, ale w razie czego była zdolna do rzucenia jakiegoś zaklęcia. Niestety po tym, kiedy zobaczyła jak Nero dwa razy chybił, wiara we własne siły nieco ją opuściła i kierowana odruchem strachu, przysunęła się jeszcze bliżej Bell, wyciągając drżącą dłoń z różdżką przed siebie. - Do teraz nigdy nie widziałam wilkołaka na żywo, nie mam pojęcia co zrobić... - wyszeptała tak cicho, że była pewna, że Bell jej nie usłyszała. Zwłaszcza, że panował niesamowicie głośny rozgardiasz. Kiedy zobaczyła jak wilkołak porwał dwójkę uczniów, również przeszedł ją dreszcz. Wydawało jej się, że jedną z porwanych osób była Maddie Viitasalo, ale kompletnie nie miała pomysłu jak zainterweniować. To byłby raczej akt głupoty, a nie odwagi - na tą chwilę gryfonka nie miała szans z wilkołakiem. Z uglą zauważyła, że wszystko zaczyna się uspokajać. Nie widziała już nigdzie wilkołaków, nie słyszała również okrzyków przerażenia. W końcu zszokowana Clara opadła na ławkę obok Bell, nie mogąc wydusić słowa. Chciała stąd wreszcie wyjść i iść jak najdalej. - Bell, chodźmy stąd. I śpię dzisiaj u Ciebie. - wstała z ławki i pociągnęła przyjaciółkę za rękę, idąc w stronę wyjścia gdzie właśnie ewakuowano przerażonych i zszokowanych uczniów. Nikt nie spodziewał się, że ktoś może zaatakować, potencjalnie najbardziej chronione miejsce tego lata.
Siedziała myśląc co mogłaby zrobić, żeby przeciągnąć wilkołaki an swoją stronę... Trudne zadanie, ale w końcu na pewno jej się uda. Nagle tuż przed nią śmignął ich lider z jednym chłopakiem na grzbiecie... Gdzie go zabierali? nie zdążyła nawet pomyśleć o tym, żeby za nimi pójść, bo wszystkie wilkołaki zaczęły się wycofywać i zniknęły jej z oczu. Wstała i rozejrzała się. Wszędzie było widać "tragiczne" skutki tej wizyty, jednak ja ten widok wcale nie ruszał. Sprawdziła stan swojej ręki... nie było z nią zbyt dobrze. Rany pokrywały już dosłownie całą rękę i zaczęły przechodzić na kark i szyje. Elena zgarnęła szczątki swej sukni i czym prędzej wyniosła się ze stadionu.