Zgubione, znalezione, odwołane, poszukiwane, ośmieszające i inne. Czego nie ma na tej tablicy? Nosiła na sobie mnóstwo ogłoszeń, zdjęć, planów i innych, ciekawych rzeczy. Zdecydowanie przydaje się tu zaglądać, ponieważ wywieszane są tu zastępstwa na lekcjach, jak i informacje o szkolnych imprezach. Jeśli coś zgubiłeś, śmiało, wywieś swoją kartkę na tablicy, a zwiększysz szanse odnalezienia. Oczywiście jeżeli trafisz na uczciwego znalazcę. Każdy wie, gdzie znajduje się tablica, dlatego śmiało można się pod nią umówić, aby nie szukać się po całym zamku. Znajdziesz tu także najświeższy numer gazetki szkolnej. Gdybyś nie zdobył jej wcześniej, możesz przyjść w to miejsce i zabrać ten z pokaźnego stosu, umieszczonego na niewysokiej szafeczce.
@Isabelle L. Cortez opuszczając lochy, wspinała się właśnie na parter. Jak co dzień, bądź wyjątkowo (zależnie od preferencji Is) postanowiła zerknąć na tablicę ogłoszeń. Przywitały ją stare oferty sprzedaży nieużywanych podręczników, a także kilka standardowych not od osób udzielających korepetycji. Może chciałaś dodać coś swojego? Czy może dostrzegłaś nazwisko swojego największego wroga i chciałaś zerwać jego ogłoszenie, aby zrobić mu na złość? Niezależnie od twoich motywacji, dotknięcie czegokolwiek uruchomiło prawdziwą lawinę zdarzeń. Tablica wyskoczyła do przodu, najpierw uderzając cię prosto w nos (który z trzaskiem się złamał), a następnie spadając ci na stopę. Mogłabyś przysiąc, że ktoś ją przeklął. Tablica ogłoszeń nie powinna być aż tak ciężka, aby móc połamać ci dwa palce u prawej stopy! Krew natychmiast zalała ci twarz, wpełzając do ust i utrudniając oddychanie, a właśnie w chwili, w której uświadomiłaś sobie własną sytuację, zza ściany wychynął Irytek. - Uuu siostrzyczka przestępcy nabrała się na mały psikus? - Rozciągnął usta w uśmiechu, a złośliwe błyski w jego oczach zdradzały, że zdecydowanie zaraz dorzuci swoje trzy grosze do twojego położenia. I rzeczywiście, nie minęło kilka sekund, a tuż obok ciebie przeleciała rozbita waza. Może był to pewien znak od losu, że do tablicy zbliżała się także @Luna A. Shercliffe? Niestety, nie miała tyle szczęścia co jej koleżanka z domu. Kolejna waza roztrzaskała się u jej stóp. Ostre odłamki przecięły szatę, boleśnie raniąc także nogi.
Irytek będzie bombardował was pociskami tak długo, aż nie przegnacie do zaklęciami. Korzystacie z kostek na zakłócenia magii. Każde trafienie odbiera Irytkowi jeden punkt zdrowia, których całościowo ma 3. Jeżeli żadna z was nie trafi w danej turze, możecie śmiało uznać, że to wy zostajecie trafione i odpowiednio dobieracie sobie obrażenia (w razie potrzeby, MG pomoże we właściwym doborze). Miłej zabawy!
______________________
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Zadania domowe, zadania praktyczne... Było coś jeszcze. A! Pomoc przy obróbce przedmiotu. Wraz z kuzynem zdołali okiełznać dwa rematy na różnych poziomach. Co najciekawsze najprostszym z nich okazała się czarna magia. Nie oznaczało to jednak, że była najmniej wymagająca. Musieli poświęcić dużo energii jak i pracy aby skończyć swoją pracę z zadowalającym wynikiem. Przyciągając podręcznik od transmutacji bliżej piersi skierowała swoje kroki w stronę tablicy ogłoszeń. Już od dawna chciała wystawić na niej swoją notkę. Niby Antoinette znalazła ją przypadkiem ale wątpiła w takie szczęście następnym razem. Wolała aby uczniowie wiedzieli dokładnie gdzie mogli by dostać dodatkowe lekcje zaklęć za drobną opłatą. Nim jednak przypięła swoje ogłoszenie rozejrzała się po tablicy szukając czegoś ciekawego. Większość dotyczyła sprzedaży używanych podręczników lub znalezionych zwierzątek które postanowiły zrobić sobie urlop od pana. Na samą myśl o tym uśmiechnęła się pod nosem. Nie wyobrażała sobie aby Nemezis miał cieknąć od niej i szukać schronienia u kogoś innego. No może poza jej kuzynem. Jej uwagę przyciągnęło jednak zupełnie inne ogłoszenie. Z pozoru niczym się nie wyróżniało. Ten sam stary pergamin co u reszty i w miarę staranne pismo. Mimo to kolor atramentu zmieniał się w zależności od tego pod jakim kontem patrzyło się na ogłoszenie. Pierwsze słowa były w kolorze czarnym aby za chwilę przejść płynnie w ciemną zieleń, a następnie w bordo. Nigdy wcześniej nie widziała takiego zjawiska dlatego też postanowiła przyjrzeć się mu z bliska. Pewnie chwyciła za brzeg pergaminu jednak to było by na tyle. Tablica wyrwała do przodu niczym stado wystraszonych hipogryfów. Zdziwiona dziewczyna nie zdążyła umknąć przed nią co spowodowało złamanie nosa i serię wyzwisk jak i przekleństw w jej stronę. Czując narastający ból zmrużyła oczy jednak nie był to koniec. Zamiast spokojnie wrócić na swoje miejsce postanowiła spać na jej palce. Mogła przysiądź, że usłyszała łamanie kości. Narastający ból utrudniał jej logiczne rozumowanie. Nie potrafiła zrozumieć jak to się stało. Słysząc jednak cienki, irytujący głosik zrozumiała. Irytek. Mimo bólu i łez cisnących się do jej oczu spojrzała na niego. - Psikus? - wypluła krew która napłynęła do jej ust na podłogę. - Dla mnie psikusem będzie rzucenie na ciebie avady ty .... Gryy! - nie mogąc się wysłowić rzuciła w niego książką którą trzymała. Niestety, książka przeleciała obok nie robiąc mu żadnej krzywdy.
Ostatnio zmieniony przez Isabelle L. Cortez dnia Sro 10 Kwi 2019 - 11:50, w całości zmieniany 1 raz
Luna A. Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.72 m
C. szczególne : włosy farbowane na blond, ugryzienie po zębach wilkołaka na lewym barku, dość spore blizny, wychudzona, blada, milcząca,
Nie wychodziła za często, głównie na zajęcia, do łazienki, biblioteki i właśnie tablicy ogłoszeń. Dzisiaj postanowiła zerknąć właśnie na ogłoszenia. Może miało być coś ważnego, o czym nie wiedziała. Nie często Lunę spotykały nieszczęścia, wręcz przeciwnie miała szczęście. Chociaż niektórzy mogliby spekulować odnosząc się do jej wilkołactwa, z którym niekoniecznie się kryła, bo niby po co, w końcu należała do Shercliffeów; tam wszyscy w tym rezerwacie byli dziwni, a raczej zwierzopodobni. Nie spodziewała się dzisiaj niczego niezwykłego. Wróżbiarstwo nie szło jej najlepiej, może powinna zakuwać właśnie na takie okazje. Poczuła jak ostre kawałki wazy, przecinają jej skórę na nogach. Krzyknęła bardziej przestraszona niż z bólu i poczuła lepką ciecz na nogach, która zabrudziła jej spodnie i szaty; krew. Nie było jej wiele. Odłamki bardziej zniszczyły szatę, a kilka kropel zostało na roztrzaskanym naczyniu. Dobrze, że się nie wbiły w nogi. Chciała obejrzeć swoje dolne kończyny dokładniej, ale ujrzała dziewczynę upapraną na twarzy krwią, krzyczącą coś do Irytka i niemal bulgoczącą krwią. Czyli to on za to odpowiadał. W końcu nie wytrzymał i chciał zabić niewinnych uczniów. Oj kiedyś te jego żarty skończą się źle dla kogoś, a zapewne dla nich obu za kilka chwil, jeśli go nie przepędzą. Wolała, żeby to książka wpadła pod jej nogi niż rozbita waza. Luna nie chciała oberwać ponownie, a na pewno nie chciała skończyć jak @Isabelle L. Cortez, ze złamanym nosem. - Depulso. - Wyjęła różdżkę i skierowała w stronę ducha. Na Merlina dobrze, że miała przy sobie różdżkę, ale czy zaklęcie zadziała...? Jeśli nie, mogły tego nie przeżyć. Magia popłynęła przez jej dłoń i perfekcyjnie wpadła do różdżki, ukazując cały swój potencjał w udanym działaniu. Duch oberwał! Czym znowu miał zamiar rzucić?
Nie spodziewała się jakiejkolwiek pozytywnej reakcji ze strony tego stwora. Od momentu przekroczenia progu zamku była ostrzegana przed nim. W Calpiatto nie byłoby do pomyślenia aby coś takiego wałęsało się po korytarzach zaczepiając, a nie daj Merlinie raniąc, uczniów. Pójście do dyrektorki w tej sprawie było najrozsądniejszym rozwiązaniem jednak ona nie zamierzała tego robić. Chciała sama rozprawić się z prowodyrem całego tego zamieszania. Słysząc wypowiadanie zaklęcia odwróciła się szybko do tyłu. Niecałe dwa metry od niej stała dziewczyna. Sądząc po kolorze jej szaty była z tego samego domu co Isabelle. Mimo to nie potrafiła przypomnieć sobie jej imienia, a tym bardziej aby gdzieś ją już widziała. Zresztą, nie to było w tej sytuacji najistotniejsze. Idąc za przykładem koleżanki wyciągnęła różdżkę mając nadzieję, że zaklęcie zadziała. Przez te zakłócenia nie można było być pewnym niczego. - IMMOBILUS - lekkie mrowienie w jej ręce było wystarczające aby wiedzieć, że nic z tego nie będzie. Zaklęcie było zbyt słabe. Nawet muchy by nie spowolniło, a co dopiero tego szatana. Wściekła na siebie nie zauważyła nawet jak w jej stronę leci książka, którą sama kilka chwil wcześniej rzuciła w Irytka. Na szczęście nie było to silne uderzenie. A przynajmniej nie słyszała łamanej kości. Z pewnością zostanie siniak na ramieniu lecz było to o wiele lepsze niż złamanie jeszcze czegoś.
kostka:1 - zaklęcie słabe, nie dające praktycznie żadnego efektu. Irytkowe życie: 2
Luna A. Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.72 m
C. szczególne : włosy farbowane na blond, ugryzienie po zębach wilkołaka na lewym barku, dość spore blizny, wychudzona, blada, milcząca,
To było naprawdę straszne, żeby taki duch wałęsał się po szkole i atakował niewinne dziewczyny. Zwłaszcza że tak ich urządził, że obie krwawiły; mniej czy więcej — nieważne. Ucierpiały w tej bitwie. Luna zazwyczaj starała się unikać Irytka i zdecydowanie przez większość lat w tej szkole udawało się jej to perfekcyjnie. Może była za nudna, żeby ją zaczepiał. Teraz niestety znalazła się w nieodpowiednim miejscu o cholernie złym czasie. Nie znała @Isabelle L. Cortez. Nawet zbytnio nie kojarzyła, mimo że widocznie były z tego samego dormitorium, ale dla Luny to było normalne; brak znajomości i nawet tych zdrowych relacji. Spojrzała na biedną Cortez, a Irytek nadal dobijał leżącego, w tym przypadku leżącą. Ich sytuacja wcale nie ulegała poprawie i chyba nie zamierzała. Zaklęcie dziewczyny nie dało efektu. Nic dziwnego. Ciężko mówić ze złamanym nosem, bulgocząc krwią (może już tak nie bulgocząc, ale tragedia) i znajdując się w takiej niekomfortowym położeniu, ani chwili spokoju. Luna wiedziała, że musi działać. Cała nadzieje w niej samej. - Immobilus.- Kolejne zaklęcie, powtórzyła po Izz... Dzisiaj najwidoczniej musiała się na czarować, nawet jeśli tego nie znosiła była do tego zmuszona. Nienawidziła duchów, a zwłaszcza tego małego popaprańca. Czar ponownie zadziałał, jednak dodatkowe zajęcia z zaklęć nie poszły na marne.
Każde zaklęcie jakie przychodziło jej do głowy było zakazane w większym lub mniejszym stopniu. Nie była jednak przekonana aby miało ono pomóc w walce z tym bytem. Łamanie kości raczej by nie poskutkowało, a oplątanie liną było... No cóż, najgorszym z pomysłów. Kątem oka spojrzała na dziewczynę mając nadzieję, że z nią wszystko w porządku. Nie chciała aby przez nią ucierpiała niewinna osoba. W końcu to na nią uwziął się ten "demon". Widząc jednak, że nie jest z nią najgorzej, a nawet daje radę przeciwstawić się Irytkowi wróciła do niego pełnym gniewu i nienawiści spojrzeniem. - IMMOBILUS - niestety, tak jak za pierwszym razem zaklęcie nie dało żadnego efektu. Co prawda pojawiła się nikła mgiełka świadcząca o poprawnie wykonanej formule ale to by było na tyle. Żadnego widocznego efektu. Klnąc pod nosem w języku hiszpańskim nie zauważyła lecącego w jej stronę obrazu, który jeszcze kilka sekund temu wisiał koło tablicy ogłoszeń. Gdyby tylko wiedziała co się święci nie pozwoliła by Irytkowi na kolejne obrażenia ciała. Tym bardziej, że jedna z krawędzi obrazu rozcięła jej łuk brwiowy. Ciepła ciecz popłynęła po jej twarzy skapując na podłogę. Odruchowo dotknęła skaleczonego miejsca ręką. Jeśli zaraz tego nie opatrzy z pewnością zostanie jej blizna. - Ty pieprzona mendo. Dopilnuję aby pozbyli się ciebie z tego zamku. - gdyby tylko można było ujrzeć złość otaczającą panienkę Isabelle była by ona gęstą mgłą koloru czarnego z błyskawicami z jej piorunujących oczu.
Nie miały jak uciec. Musiały zakończyć to tu i teraz. Ucieczka nic by nie dała, a ducha nie dało się zabić. Luna nie przepadała za tym porypańcem. Teraz nawet zawołanie Krwawego Barona nie przyniosłoby efektu. Nogi nadal ją bolały, ale to jak wyglądała Isabelle... To było naprawdę straszne. Shercliffe miała nadzieje, że nie będzie musiała ją ciągnąć do skrzydła szpitalnego i Cortez pójdzie sama o własnych siłach? Jeśli w ogóle to przeżyją. Każda z nich rzucała zaklęcie, za zaklęciem. Nadal tej leżącej czary nie szły najlepiej. W takim stanie ciężko było o dobre zaklęcie. Na uzdrawianiu Luna bardziej się znała i miała nadzieje, że jak przegonią tego potwora, to będzie w stanie pomóc koleżance, aczkolwiek nie chciała ryzykować — być odpowiedzialna za czyjeś życie, stan zdrowia, cokolwiek... - straszne. Luna nie była zdziwiona, kiedy posypały się bluzgi i to jeszcze w hiszpańskim. Naprawdę ładnie brzmiał, mimo że leciały to te brzydkie słowa. Cortez wyglądała na taką z zagranicy, może dlatego Shercliffe nie kojarzyła jej w ogóle ze szkolnych korytarzy. Ostatnio doszło kilka nowych uczniów z innych zakątków świata, a właściwie co roku ktoś taki się znalazł, więc ciężko było o zapamiętanie wszystkich, a co najmniej kojarzenie kogokolwiek. Isabelle miała tę specyficzną urodę, kiedy patrzyło się na kogoś takiego, zawsze w głowie pojawiała się myśl obcy, ale i ładny. Czasami Luna chciała mieć coś egzotycznego w swojej urodzie, a nie tylko jakąś bransoletkę z wycieczki (której i tak dłużej nie nosiła, jak dwa dni). - Niech to już będzie koniec. - Wymamrotała i krzyknęła ponownie zaklęcie, którego użyła na początku. - Depulso. - Nie poczuła zupełnie nic w dłoni, a tym bardziej w różdżce. No cóż, dobra passa się skończyła, co Luna poczuła w prawym ramieniu, kiedy oberwała jakąś książką. Na pewno będzie z tego dobry siniak. Skąd on miał książki?
Czy czuła się źle? Nie, adrenalina robiła swoje. Podniesiony jej poziom krążył w żyłach hiszpanki dodając jej energii o jaką by się nigdy nie podejrzewała. A przynajmniej nie w takim stanie. W dalszym ciągu czuła ciepło po lewej stronie twarzy. Z całą pewnością osoba postronna zbladła by na sam widok. Całe szczęście, że nikt nie chodził tędy i nie musiały martwić się o ciekawskich obserwatorów. Jeszcze tylko by im brakowało. Dodatkowych osób do ratowania. Każde kolejne zaklęcie odpychało Irytka od niech jednak Isabelle nie była w stanie wykonać żadnego poprawnie. To Luna odwalała całą robotę i hiszpanka w głębi serca była jej za to wdzięczna. Gdyby nie ona z pewnością nie dałaby sobie rady z tym popapranym poltergeistem. Mimo to nie miała zamiaru czekać aż dziewczyna wykona całą robotę. Zbierając resztki sił wycelowała różdżką w Irytka. Klnąc głośno po hiszpańsku otarła prawą ręką lewą stronę twarzy.
- IMMOBILUS - starannie wypowiedziała zaklęcie starając się aby obrażenia nie wpłynęły na wydźwięk zaklęcia. Nie chciała by drżenie jej głosu zmieniło inkantację. Nie spodziewała się jednak, że będzie ono tak silne. Nie dość, że odepchnęło poltergeista do tyłu to sam podmuch przewrócił dziewczynę. Obolałe pośladki jednak były niczym w porównaniu z resztą ran. Oddychając ciężko spojrzała w stronę koleżanki z domu.
- Nic Ci nie jest? - było to nader ironiczne i śmieszne pytanie. Czemu? Wystarczyło spojrzeć to na jedną to na drugą. Isabelle była w znacznie gorszym stanie niż jej koleżanka, a mimo to chciała mieć pewność, nim uda się do skrzydła szpitalnego, że z nią wszystko dobrze. Trzymając różdżkę w lewej ręce podniosła się po woli z podłogi. Na razie nie miała zamiaru jej chować. Kto wie czy ten wariat nie wróci z nowym naręczem rzeczy do rzucania w dziewczyny.
Isabelle wyglądała na naprawdę nabuzowaną. Przekleństwa, wyzwiska, krzyki i to rzucanie zaklęć w szale, aż w końcu się udało. Niemal aż za bardzo, zaklęcie odepchnęło Cortez, jakby ta miała jeszcze za mało bólu na dziś. Luna zdecydowanie odetchnęła z ulgą, nie wyglądała jak osoba pod wpływem adrenaliny, emocji i czegokolwiek podejrzanego. Jej twarz była bez wyrazu i wyglądała na spokojną, prawie można pokusić się o stwierdzenie zrelaksowaną — prawie. Czuła się trochę fatalnie. Bolące ramie w ogóle jej nie przeszkadzało, oprócz lekko podziurawionej szaty najbardziej czuła swoje nogi, które lekko szczypały, a krople krwi dawno już zaschły. Nic wielkiego, wyjdzie z tego. Spojrzała zaskoczona na ślizgonkę, która zwróciła się do niej, jakby to Shercliffe oberwała gorzej niż ona. Jasnowłosa patrzyła na nią zaskoczona, zdziwiona i w ogóle zmieszanymi uczuciami. - Eeee... - Wybełkotała, szybko ogarnęła się w swojej głowie, sklejając kilka słów. - Nie. - Dobra słowo. - To ja powinnam się zapytać, czy nic ci nie jest...? - Powiedziała niepewnie i zaśmiała się, absurdalnością tego, co właśnie powiedziała. - Lekarzem nie jestem, ale... masz złamany nos i to musi cholernie boleć. Nie mam pojęcia, jak ty w ogóle jeszcze mówisz. Powinniśmy teraz pobawić się w uzdrawianie, ale nie chciałabym pogorszyć twojego stanu zdrowia. Niezłe zaklęcie ci wyszło. Już wiem z kim nie zadzierać. - Schowała różdżkę za pasek spodni i podeszła bliżej Cortez. - Chyba odprowadzę cię do skrzydła szpitalnego. Ja będąc na twoim miejscu, pewnie bym wyzionęła ducha. - Znowu zaśmiała się, całkowicie nie wiedząc, jak ma zachować się w takiej sytuacji, w ogóle w obecności Cortez. Zazwyczaj unikała wszystkich, więc nie miała praktyki obycia w żadnych sytuacjach, wymagających rozmowy po bitwie, którą stoczyły przeciwko Irytkowi.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Wynik adrenaliny buzującej w jej żyłach? Bardzo możliwe, w przeciwnym razie zaczęłaby martwić się o siebie widząc, a raczej nie widząc, żadnych ran na ciele dziewczyny. No może za wyjątkiem okaleczonych nóg. A może po prostu chciała być miła... Nie ważne, najważniejsze było to, że pokonały poltergeista. W duchu obiecała sobie, że jeszcze dziś napisze list do profesor Bennett ze sprawozdaniem z dzisiejszego zajścia. To nie dopuszczalne aby takie rzeczy działy się w szkole. Słowa dziewczyny zaskoczyły ją trochę. Że niby kto, ona? Przecież nie była aż tak bardzo... Dopiero teraz zaczęła odczuwać skutki walki z Irytkiem. Miejsce, gdzie jej brew została rozcięta, pulsowało ostrym bólem. Do tego złamany nos, palce u lewej stopy, obite ramię. - Ja... Nie wiem. - i była to szczera prawda. Nie wiedziała jak się czuje. Z jednej strony była bliska omdlenia, z drugiej chciała od razu, mimo bólu, iść do dyrektorki. Mętlik w głowie jedynie się pogłębił przez co dziewczyna popatrzyła na Lunę zamglonym spojrzeniem. Brakowała tutaj jedynie pytania "Ale gdzie ja jestem?". Jednak nie padło ono. Cała wypowiedź Luny umknęła Isabelle. Niby ją słyszała ale poszczególne słowa docierały do niej z opóźnieniem. Zamiast odpowiadać jej kiwnęła nieznacznie głową. Sama też wolała nie rzucać zaklęć, nie wiadomo co by z tego wynikło. Zamiast wdawać się w dalsze dyskusje oparła się o ramię koleżanki mając nadzieję, że nie odepchnie jej. Sama na pewno nie dałaby rady dojść do skrzydła szpitalnego. - Dałabyś radę. - nie było w tych słowach ani krzty ironii. Cortez widziała co dziewczyna potrafi. To ona w większej mierze przegoniła Irytka. Gdyby tak się nie stało z pewnością tkwiły by tu dalej unikając nadlatujących przedmiotów. - Wybacz ale nie kojarzę Cię...- gdyby nie krew zaschnięta na twarzy Cortez, z pewnością Luna zauważyła by rumińce malujące jej policzki.
Luna A. Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.72 m
C. szczególne : włosy farbowane na blond, ugryzienie po zębach wilkołaka na lewym barku, dość spore blizny, wychudzona, blada, milcząca,
Irytowki jak zwykle wszystko uchodziło na sucho. Był duchem, nic nie można było mu zrobić- na pewno nie ponownie uśmiercić. Wątpiła, żeby dyrektora zareagowała w tej sprawie, w końcu to duszek, który uwielbia robić psikusy i prawie zabił dwie ślizgonki — właściwie to prawie tylko jedną. Luna czuła się dobrze, aż za dobrze zważywszy na to, co tu miało miejsce. Uczyła się w Hogwarcie od początku, a nigdy nie spotkała się z takim zachowaniem Irytka. Może miała szczęście. Właściwie on nigdy nie zaczepiał Shercliffe, po prostu dziewczyna znalazła się w nieodpowiednim czasie. Jakie to musiało być szczęście dla Isabelle Cortez. To czarownie coś ostatnio Lunie dobrze szło. Oby tak dalej, a będzie mogła rzucać zaklęcia, jak zawodowy auror. Ślizgonka nie wyglądała najlepiej, zwłaszcza że słaniała się niemal na nogach. Dużo nie mówiła. Chyba powoli do niej docierało, że ucierpiała znaczniej, niż z początku odczuwała. Wszystko to potwierdziło się, kiedy oparła się o Lunę. - Wybaczę Ci, jeśli Ty mi wybaczysz... Bo ja też Ciebie nie kojarzę. - Zerknęła na nią z ukosa, jakby były najlepszymi przyjaciółkami. - Na bliższe poznanie będziemy miały jeszcze czas. - Jak przeżyjesz, pomyślała. Shercliffe postanowiła przytrzymać dziewczynę i powoli skierować się w stronę skrzydła szpitalnego. - Dasz radę przejść ten kawałek do skrzydła na własnych nogach? - Chciała mieć pewność. Nie wyglądało to dobrze. Cała ta sytuacja... Co za dzień!
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
To, że większość uczniów nie kojarzyła jej nie było niczym nowym. Słyszała to nie tylko od nich ale również od nauczycieli. I nie miała im tego za złe. Byłą by hipokrytką, gdyby tak było. Co innego gdyby uczyła się w tej szkole od pierwszej klasy. Wtedy z pewnością po usłyszeniu czegoś podobnego poczęstowałaby osobę wypowiadającą te słowa klątwą. A teraz? Jedynie uśmiechnęła się do dziewczyny, a przynajmniej próbowała. Z pewnością wyszedł z tego jakiś grymas. - To jesteśmy... - musiała przerwać aby zaczerpnąć powietrza. Ból wzmagał się z każdą sekundą przez co myślenie stało się żmudne i męczące. - Kwita. - dokończyła zdanie na wydechu. W myślach próbowała sobie przypomnieć o jak dużej odległości mówiła Luna. Dwóch metrach? Ośmiu? A może dwudziestu? Nie ważne ile by to nie było nie chciała polegać na obcej dla niej osobie. Może i były z tego samego domu jednak Isabelle nikomu nie pozwoli zobaczyć, że może być słaba. Nie ważne jaka była by to sytuacja. Oparła się o dziewczynę czując jak jej nogi odmawiają posłuszeństwa. Dodatkowo złamany palec, jak nie palce, dawał o sobie znać z każdym rokiem przeszywając ją ostrym bólem. Zaciskając usta, wręcz wbijając w nie swoje zęby, stawiała kolejne kroki w stronę skrzydła szpitalnego.
Luna A. Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.72 m
C. szczególne : włosy farbowane na blond, ugryzienie po zębach wilkołaka na lewym barku, dość spore blizny, wychudzona, blada, milcząca,
Obie miały wyrównane rachunki. Niestety Irytkowe rachunki już takie nie były wyrównane. Zapewne Cortez będzie chciała się zemścić. Nie teraz. Teraz bliżej było jej do inferiusa niż wyrównania rachunków. Luna miała to gdzieś... Pieprzyć jakiegoś tam ducha, ale jak Isabelle to załatwi to super, chciałaby to zobaczyć. Teraz marzyła o tym, aby doprowadzić ją do skrzydła szpitalnego i błagała Merlina, żeby ta laska jej nie zemdlała. Nie lubiła leżących ludzi, zwłaszcza bliskich śmierci. Może nie było tak źle, ale Cortez raczej nie skakała z radości, ani nie wyglądała na taką, co ustoi dłużej niż pięć minut na własnych nogach. I tak wiele wytrzymała, Luna cieszyła się w duchu, ale jeszcze bardziej zamierzała cieszyć się, kiedy dotrą do skrzydła. Powoli prowadziła Isabelle, starając się, żeby dziewczyna nie upadła i nie cierpiała, ale za bardzo nie miała na to wpływu. Krok, za krokiem. Stawało się to monotonne i coraz bardziej budziło w Shercliffe niecierpliwość. Nic z tego, musiała skoncentrować się na powolnym dotarciu do celu.
/zt x 2
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Cassius nie był szczególnie zainteresowany pisaniem wierszy na pracę domową zadaną przez Howarda. Uznał najwidoczniej, że znają się z Foresterem już na tyle dobrze, iż nie jest im potrzebna fala wielkiego nieporozumienia z powodu jakichś kilku słów nakreślonych na pergaminie. O ile Cass był człowiekiem, który uważał się za przesiąkniętego sztuką, tak zdecydowanie Merlin poskąpił mu bardzo talentu w dziedzinie nie tylko pisania, ale głównie rozumienia poezji. Wobec tego zwyczajnie w dużym stopniu srogo nią gardził, chociaż nie starał się szczególnie emanować tymi emocjami w każdego, kogo nakryłby skrobiącego swoje wypociny na papierze. Jedynie wywracał oczami, co jak na niego było naprawdę ludzką i łagodną reakcją. Nie pozwalał sobie na inną nawet wtedy, gdy to Lyall był prowokatorem jego eyerolli sięgających aż samego mózgu, chociaż to zwykle komuś bliższemu, niż typowy Smith prościej było powiedzieć, że nie ma się ochoty na degustację jego wypocin. Dlatego kiedy zobaczył wreszcie na tablicy ogłoszeń znajomo wyglądający wiersz, przystanął przed nim na chwilę starając się nie skrzywić, ani nawet nie być zszokowanym tym, że w istocie został przekazany w tej formie do nauczyciela. - Nie tylko brudy charakteru zmywa, szoruje też blaty tak długo, że mleczko do czyszczenia po dwóch miesiącach wyżre kamień do zera i będziemy kroić na podłodze. - Mruknął pod nosem, starając się złożyć wszystkie lujowe słowa do kupy. Był tak prosto napisany, że nawet taki tłuk poezjowy jak Swansea był w stanie go zrozumieć. Szkoda tylko, że nie przedstawił na głos tego o czym pomyślał, a pomyślał, że ten twór jest naprawdę bardzo prawdziwy, bardzo morrisowy. Spędzając z nim trochę czasu okrył, że faktycznie noszenie nieszczęścia na twarzy najwidoczniej było mu pisane. Nawet jeżeli starał się go pozbyć, ono zwykle wracało do niego niesione wiatrem i czepiało się płaszcza i dłoni, zatruwało jego myśli. Lyall był trudnym człowiekiem, ale też nie bez powodu był jaki był. Może dlatego potrafili się porozumieć i skakali sobie do gardła tylko kilka razy w tygodniu. Jednakże, niezależnie od tego jak wiele razy zamierzał w tej wannie siedzieć i zmywać z siebie „brudy charakteru”, Cassius wiedział, że jego walka będzie bezcelowa. Jeżeli czegokolwiek nauczyło go obcowanie z Diną to z pewnością tego, że wad nie da się ze siebie zmyć. Można jedynie się z nimi pogodzić.
| zt Jakby było mało czy nie o to chodziło to proszę o info. Nie miałam pojęcia jak mam to ocenić x.x
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Pisanie wierszy, też mi, kurwa, coś. Nie nadawał się do tego, ale ciekaw był, co ci inni ludzie powymyślali i jakie mądrości postanowili powiesić na tym drzewie wisielców, które Howard postawił przy tablicy ogłoszeń, chyba po to, żeby wszyscy, którzy mogli zobaczyć te pokrętne maszkarony, mogli złapać się za łby albo wybuchnąć niepohamowanym śmiechem. Mógł się również założyć o co tylko chciał, że większość tej górnolotnej poezji będzie dotyczyła połamanych serc, czy innych niesamowicie ważnych problemów, z którymi dało się normalnie żyć, nic więc dziwnego, że kiedy sięgał po pierwszą lepszą kartkę, był raczej rozbawiony, a później to już wręcz parsknął po nosem, zastanawiając się jednocześnie, co te biedne, niekochane dzieciaki sobie roją w głowach. - przecież twoja krew płynie w moich żyłach powiedz mi jak mam zapomnieć - przeczytał pod nosem, a potem to już w ogóle parsknął z ubawienia. Widać los uwielbiał płatać mu figle i podsunął mu pod sam nos coś, co mógłby faktycznie odnieść do samego siebie i spokojnie powiedzieć, że przecież nigdy nie zapomni ojca, którego krew, czy jak co tam cokolwiek, miał podobno w żyłach. To było zaś jedynie słodkim pierdoleniem jakiegoś dzieciaka, który nie miał pojęcia o tym, że życie może byś naprawdę skomplikowane, a coś takiego, jak wielka miłość między dzieckiem a rodzicem, wcale nie istnieje i to tylko jakiś niewyraźny bełkot tych, którzy nie umieli w ogóle zrozumieć, że rzeczywistość bywa co najmniej trudna, o ile nie wypieprzona na ryj. Mówiąc inaczej - do niego to zupełnie nie trafiało i nawet nie miał zamiaru zastanawiać się nad tym, jak mógłby zapomnieć. Prosto. Odciąć się najostrzejszym nożem, zmienić nazwisko, wyprzeć wszystko to, co do tej pory tyczyło się jego życia. To, wbrew pozorom, nie było aż tak skomplikowane, kiedy się tego chciało. Inna sprawa, że ze śmiercią najbliższych też zaczynałeś godzić się z czasem, to wszystko po prostu gasło, znikało, stawało się wspomnieniem, do którego sięgałeś jedynie wyjątkowo, jedynie przez chwilę, gdy coś nieoczekiwanie ci się przypomniało. I tyle. Mimo wszystko Max poczuł się nieco kiepsko z tym, co właśnie przeczytał, więc po prostu odłożył wiersz na miejsce i uznał, że wystarczy już tych poetyckich uniesień, jak na jeden dzień, a już na pewno to, czego potrzebuje, to postąpić dokładnie inaczej, niż w tym wierszyku - zapomnieć i to jak najszybciej, bo inaczej to w ogóle mijało się z celem. Przez myśl przemknęło mu jeszcze tylko, że Howard ma całkiem niezłe sposoby na to, żeby odkryć, co im siedzi w głowach, ale tego nie powiedział na głos, zresztą, nie miał nawet do kogo, bo chwilowo włóczył się po korytarzach sam.
Miała w torbie plakaty i nie zawaha się ich użyć! Tak przynajmniej powtarzała sobie, kiedy wychodziła z dormitorium z naręczem przygotowanych wcześniej grafik. Narysowane niewprawioną, ale wrazliwą na sztukę ręką Armstrong, nie wyglądały wcale źle. Przedstawiały cztery symboliczne wieże zamku, przy czym każda miała dach w kolorze jednego z hogwarckich domów. Pod spodem napisała po prostu Wspólny Dom - przyjdź, porozmawiaj, zapytaj, decyduj - NIC O NAS BEZ NAS! DOŚĆ FUNDAMENTALIZMU SLM I KC! - Dołącz na wizbooku! Była z nich naprawdę zadowolona i postanowiła, że rozwiesi tego ranka wszystkie, tak, żeby uczniowie idący na śniadanie mogli je już zobaczyć.
Przeszła przez każde piętro i zostawiała plakat przy schodach, drzwiach do łazienek i pomiędzy oknami. Teraz został jej już tylko parter i okolica Wielkiej Sali, gdzie za chwilę miało się zaroić od pędzących na śniadanie. Zostały jej dwa plakaty, więc jeden powiesiła na wrotach, a z drugim podeszła do tablicy ogłoszeń i powiesiła go na samym środku.
Cofnęła się o kilka kroków i spojrzała na swoje dzieło. Było całkiem, całkiem estetyczne i rzucało się w oczy, a to najważniejsze. Literki podskakiwały lekko, żeby zwrócić na siebie uwagę, zupełnie, jak leady w Proroku Codziennym. Nikt tego nie przegapi. Ale czy ktokolwiek się zaangażuje?
Nie potrafił odmówić sobie porannego biegania, a wszystkie trasy w okolicy Alei Amortencji już mu bokami wychodziły. Dlatego stwierdził, że wróci jak za starych dobrych czasów do truchtu po błoniach zamku i od paru dni właśnie tak robił. Pojawiał się w szkole kilka godzin przed śniadaniem, szedł pobiegać, później prysznic i posiłek od skrzatów. Fajnie było czasami odejść od rutyny, nawet jeśli mieszkając poza zamkiem, można było dłużej pospać. Co prawda tego ranka chyba nie wyspał się za bardzo, dodatkowo bolała go głowa, ale nie zrezygnował z joggingu i własnie wracał dziedzińcem do budynku, kiedy już z daleka rzuciło mu się w oczy coś na bramie wejściowej. Oderwał papier, czytając hasło, które już gdzieś widział. No tak - na wizzbooku. Wszedł do holu, nadal trzymając plakat w jednej dłoni, a drugiej ręce miał zwinięty ręcznik, który za chwilę powędrował przewieszony przez jego szyję, na barkach. Rozejrzał się a jego wzrok padł od razu na tablicę ogłoszeń, przy której stała Krukonka, zamieszczający kolejny plakat z kolorowym zamkiem na miejscu wywieszek. - Hej, co to za wieszanie ogłoszeń po drzwiach wejściowych? - spytał od razu, bez zbędnego wstępu, podchodząc do jasnowłosej i wyciągając do niej rękę z zerwanym plakatem. - Tablica jest od tego. A tu widzę, że kleisz gdzie popadnie. - dodał po chwili, wskazując na kamienne ściany i inne drzwi, prowadzące do łazienek.
Odwróciła tylko głowę, słysząc kroki, a kiedy dostrzegła Lucasa, z którym bliższą styczność miała ostatnio na zielarstwie, uśmiechnęła się. Ślizgon trzymał w ręce plakat WD i już chciała zapytać go, jak mu się podoba, kiedy ten dał do zrozumienia, że otóż wcale niespecjalnie. Oderwała palce od tablicy ogłoszeń i schowała różdżkę do kieszeni. - I pana też miło widzieć, panie prefekcie. - Wykonała żartobliwy ukłon, wystawiając nogę do tyłu i rozkładając szeroko ręce. Pozwoliła sobie na lekki uśmiech. - Dlatego właśnie przyczepiam je Zlepem, a nie gwoździami czy gumą do żucia, żeby w razie czego można je szybko zerwać. A tak, więcej osób je zobaczy i więcej osób będzie mogło aktywnie decydować o sytuacji polityczno-społecznej uczniów i studentów, zamiast tracić czas na nieustanne walki i konflikty tylko dlatego, że ktoś jest z Ravenclawu, a ktoś ze Slytherinu. To chyba szczytny cel? - Utkwiła w nim spojrzenie i powoli do niego podeszła. Był o jakieś pięć cali wyższy od niej, także musiała od któregoś momentu zadzierać głowę. Teraz dostrzegła, że jest spocony i uzbrojony w ręcznik, zupełnie, jak Brooks wracająca z porannej przebieżki. I miał równie skwaszoną minę, co ona w takich sytuacjach.
Widząc osobliwe powitanie dziewczyny, w pierwszej chwili uniósł nieznacznie brwi, po czym spuścił wzrok, tym samym słuchając tego co miała mu do powiedzenia. Dzisiaj wyjątkowo nie miał nastroju do żartów, choć zazwyczaj był z tego znany, jednak nadal czuł pulsowanie w skroniach, a opasający ból, ciągle nękał mu głowę. - To nie ma znaczenia to przymocowałaś, ale gdzie - odparł, podnosząc na nią spojrzenie i skinął na wrota, gdzie znajdowało się jeszcze kilka ogłoszeń w sprawie stowarzyszenia Krukonki. - Rozumiem Twoje zaangażowanie i wiem, że chciałaś, żeby to dotarło do jak największej liczby osób, ale nie możesz sobie tego rozwieszać gdzie tylko chcesz. - mówił, kiedy Arleight robiła kilka kroków w jego kierunku, aby stanąć przed nim. Doceniał jej aktywność i nawet zgadzał się z tym "szczytnym celem", jednak zasady to zasady. - Nie podważam Twoich działań, wręcz przeciwnie - cieszę się, że coś robisz. Tylko zrozum, że zaraz każdy zacznie obklejać ściany swoimi plakatami. - odezwał się do niej spokojnie, próbując nie zabrzmieć jak formalista, który czepia się każdej najmniejszej pierdoły. Jednak od tego byli prefekci, aby pilnować porządku, bo inaczej każdy robiłby co chciał i nastałby chaos. Miał nadzieję, że Arl jest na tyle mądrą Krukonką, że to zrozumie.
Wsparła ręce o biodra i utkwiła w nim uparte spojrzenie. Nie taki był plan. Plakaty miały sobie powisieć przez czas śniadania, a później same uległyby samozniszczeniu. Na drodze do realizacji zamierzeń Armstrong stanął jednak jego królewska ślizgońskość, prefekt. - Niezwykłe czasy wymagają niezwykłych rozwiązań - wycedziła tylko powoli, chwytając swoją różdżkę w prawą dłoń. Opuściła ją do kolana i wykonała ledwo zauważalny ruch. Wyciągnęła rękę przed siebie i sprawnie chwyciła lądujące w jej dłoni pergaminy, które urwały się ze ściany, okna i drzwi wejściowych. Ten na tablicy ani drgnął.
- Składam wniosek formalny o zorganizowanie tablic ogłoszeń na każdym półpiętrze. I wydzielenie przestrzeni na ogłoszenia związane z dodatkową aktywnością uczniowską i studencką, żeby nie niknęły wśród sowę sprzedam. - Zacisnęła usta w wąską kreskę i zaczęła upychać pergaminy do płóciennej torby zawieszonej na ramieniu, do której po chwili wpadły tak, jakby ta nie miała dna. Jeden plakat zostawiła sobie w ręce i teraz wyciągnęła go przed siebie, podając go Lucasowi. Uśmiechnęła się delikatnie, szczerze, ale może też odrobinkę złośliwie. - Trzymaj. Skoro się tak cieszysz z tego, że coś robimy, to możesz rozwiesić to u was w pokoju wspólnym. - I świadomie puściła pergamin tuż nad jego odruchowo wyciągniętą ręką tak, że teraz musiał go chwycić. - W końcu to wy jesteście chyba najbardziej poszkodowani tą całą wojenką - dodała nieco ciszej i poklepałaby go po ramieniu, gdyby nie fakt, że był w porównaniu z nią na tyle wysoki, że gest ten wydał jej się zbyt nienaturalnym i dziwnym.
Po bojowej postawie, jaką przyjęła Arli, od razu było widać, że nie jest zadowolona z tego, że zwrócił jej uwagę, jednak nie mógł przejść obojętnie wobec tego, że ktoś obwieszał ściany zamku plakatami, bo nie do tego one służyły. Nie miał pojęcia o tym, że papier miał sam rozpłynąć się w powietrzu zaraz po śniadaniu, po którym ogłoszenie zobaczyłaby chmara uczniów wychodzących z Wielkiej Sali. Bo nawet nie przyszło mu do głowy, że Krukonka, pomyślałaby o takim rozwiązaniu. - A ja jestem zwykłym prefektem, który ma pilnować ustalonego porządku, przykro mi - odparł na jej słowa, dyplomatycznie nie chcąc w nią wchodzić w zbędne dyskusje, a po prostu przedstawić swój punkt widzenia i swoje obowiązki, które mu powierzono. Obserwował, jak wszystkie plakaty w mgnieniu oka układają się na jej dłoni, aby za chwilę usłyszeć iście formalne zgłoszenie w sprawie dodatkowych miejsce, gdzie można by było umieszczać swoje ogłoszenia. Westchnął i przeniósł wzrok z powrotem na jej twarz. - Taki wniosek z tego co mi wiadomo został już dawno złożony. Leży u dyrektora na biurku podobno dobre ponad pół roku... Mogę to tylko podbić kolejny raz, ale nie wiem czy to cokolwiek da - sam był zawiedziony tym, ze w tej szkole tak błahe sprawy potrzebują tyle czasu, aż zostaną zorganizowane, jednak nie miał na to większego wpływu. Chwycił kartkę, którą dała mu dziewczyna i spojrzał na nią pytająco, zanim usłyszał co ma z tym plakatem zrobić. Odwzajemnił uśmiech, który mu posłała, po czym pochylił się nad plakatem. - Jasne, że powiesze - rzucił, wzruszając ramionami - [b]My? Chodzi Ci o demolke lochów? Myśle, że dzieją się zdecydowanie gorsze rzeczy od tego. -[b] dodał po chwili nieco niekonkretnie, bo przecież krążyły tylko nic nieznaczące plotki co do działania podejrzanych ludzi.
Przechyliła głowę na bok, kiedy usłyszała jego uwagę. Gorsze? Nie bawiłaby się tutaj w wartościowanie, wszak wszystko, co działo się wokół nich przez kilka ostatnich miesięcy uważała po prostu za popierdolone, ślizgonów było jej jednak najbardziej szkoda. Sama miała zamiar wyprowadzić się z zamku na dniach, ale nie potrafiła wyobrazić sobie zniszczonego dormitorium czy pokoju wspólnego krukonów. Te miejsca był dla niej drugim, a nawet pierwszym domem przez znaczną część jej niedługiego jeszcze życia. - Mhm. - Zamyśliła się chwilę nad tym, co by tu dodać, coby nie zabrzmieć na dociekliwą czy obojętną. - Jak na przykład przeklęte skorpiony wysyłane pocztą do uczennic? - Założyła ręce na piersi i zzezowała na chwilę na dwójkę uczniów, którzy minęli ich i skierowali się do wielkiej sali. Nawet nie spojrzeli na plakat. Przewróciła zażenowana oczami, ale zaraz wróciła nimi do Sinclaira. - Dzisiaj po zajęciach skoczę ją odwiedzić, ale to jakaś popierdolona masakra. Już śniadania nie można zjeść bezpiecznie, jak się ma więcej niż jednego czarodzieja w rodzinie. - Nie miała zielonego pojęcia, czy prefekt jest czystej, czy nieczystej krwi, chociaż mogła założyć, że jako ślizgon nie jest mugolakiem. Była ciekawa, czy sam padł ofiarą jakichś prześladowań, ale resztki dobrego smaku i społecznego obycia powstrzymały ją przed zadaniem niezręcznego pytania w ostatnim momencie. Pytająco skinęła głową w stronę schodów i spojrzała na niego z niemym zapytaniem, a kiedy ten nie zaprotestował, powoli ruszyła razem z nim w ich stronę. Mieli się za chwilę rozdzielić, on miał pójść w dół, a ona w górę, ale postanowiła, że zatrzyma go jeszcze na chwilę. - A wiesz może, co u Solberga? Totalnie nie ogarniam już, co jest prawdą, a co plotami, ale to był ponoć tylko głupi wypadek, tak? - Nadal nie miała serca narzucać się Maksiowi, zwłaszcza, że groziło to odwaleniem razem czegoś głupiego. Teraz zaś z całą pewnością potrzebował on spokoju i wsparcia ze strony osób nieco bardziej odpowiedzialnych.
To nie było tak, że w ogóle nie ruszyło go zniszczenie lochów. Po prostu uważał to za mniejszą szkodę w porównaniu do innych (może dlatego, że nie musiał tułać się po dormitoriach innych domów, tak jak reszta Ślizgonów, bo wraz z początkiem tego roku szkolnego wprowadził się do Rowla razem z Gab). I tak, dla niego istniała jakaś hierarchia, która mniej więcej określała co jest bardziej, a co mniej dotkliwą szkodą, jeśli chodzi o działania fanatyków obu obozów politycznych. Wiadomo, że każdego kogo spotkała jakakolwiek przykra sytuacja z tego powodu, trzeba było żałować, ale dla niego atak na zdrowie czy życie było dużo bardziej niebezpieczne niż jakieś tam pogróżki i zdemolowanie pokoju wspólnego należącego do domu, który i tak nigdy nie cieszył się dobrą reputacją wśród wszystkich uczniów. - Tak, właśnie to miałem na myśli. Moim zdaniem to to powinno zaniepokoić władze szkoły, a nie niszczenie jej mienia i jakieś nic nie znaczące ostrzeżenia - powiedział, nerwowo przeczesując dłonią włosy. Nigdy nie spodziewał się, że w Hogwarcie może dojść do czegoś takiego. To już nie były jakieś głupie pogróżki, to był jawny atak na uczennicę. A wszyscy świadkowie podobno słyszeli, że ten kto wysłał paczkę, podał za powód brak atencji tej dziewczyny w stosunku do sytuacji politycznej magicznego społeczeństwa. Czy to nie było chore? Szkoła, do której rodzice posyłają swoje dzieci, z myślą, że są tam bezpieczne, a tu staje się coś takiego... - Mam nadzieję, że uzdrowiciele zajęli sie nią należycie - wyraził swoją nadzieję, na to, że mimo wszystko Gryfonka nie ucierpi na tym tak bardzo. Chociaż sama świadomość, że stało sie to w zamku... - Nie mieści mi się to w głowie. To już nie przelewki, to pierwszy poważniejszy przypadek. Mojemu przyjacielowi zniszczono motor, zarzucając, że nie jest zwykłym mugolskim sprzętem. - przypomniał sobie motor Charliego, który nadal leży zepsuty w jego piwnicy - Inni byli podobno szantażowani... To się powoli wymyka spod kontroli. - uznał, posyłając dziewczynie zmartwione spojrzenie i zakładając ręce na piersi. Cholera wie, co się jeszcze stanie w najbliższym czasie. Ruszył z Krukonką w stronę schodów, kiedy skinęła na nie, bo ten kawałek mieli do pokonania jeszcze wspólnie, wiec dlaczego by nie wymienić jeszcze kilku zdań. Usłyszawszy pytanie dotyczące Maxa, nieco zwolnił i nie od razu na nie odpowiedział, nie mając pojęcia jakie plotki Arli słyszała dokładnie. - Oczywiście, że to był wypadek. Poleźli tam obaj... natknęli się na pustnika, próbowali się bronić, ale no Max miał więcej szczęścia niż Callahan, jak widać... - opowiedział w wielkim skrócie to czego dowiedział się od przyjaciela, bo nie mógł pozwolić aby ktokolwiek wierzył w jakieś durne plotki na temat tego co wydarzyło się w tym lesie. W ogóle nie mógł zrozumieć dlaczego ludzie wypowiadają sie na tematy, o których nie mają zielonego pojęcia.
Uśmiechnęła się lekko pod nosem, słysząc odpowiedź Sinclaira. W tym wszystkim dało się jednak odnaleźć jakiś absurd i małe, błahe powody do śmiechu. - Myślę, że oni w ogóle nie mają pojęcia, jakie szczęście mieli. Nawet Callahan. Pustnik mógł równie dobrze pożyczyć sobie jego głowę. - Wydęła usta, widząc schodzących po schodach uczniów. Godzina śniadania była ewidentnie coraz bliżej, chociaż dzwony bijące siódmą nadal milczały. - A Maks, no cóż. Ploty są różne. Ale pojedynkowałam się z nim niedawno i wiem, że nawet, jakby chciał, to nie urąbałby ręki szmacianej lalce. A niektórzy gotowi są sądzić, że oni się tam napierdalali na śmierć i życie o jakąś babę. - Powtórzyła to, co słyszała na korytarzach już kilka razy. Szkolna poczta pantoflowa działała doskonale, jeżeli chodzi o szybkość rozprzestrzeniania informacji, szkoda tylko, że absolutnie fatalnie, jeżeli brać pod uwagę ich jakość i wartość. Chciała zapytać o coś jeszcze, ale nie była pewna, na ile często widywała prefekta z Solbergiem i na ile są oni blisko. Założyła, że znają się co najmniej trochę, z racji na łączący ich dom i niewielką różnicę wieku. Dlatego postanowiła podrążyć trochę dalej. - On siedzi u was w dormitorium, czy coś? Wiesz może, czy czegoś mu brakuje? Może na święta bym mu coś zorganizowała. - Tak, to był dobry plan. Musi tylko jeszcze wymyślić, co mogłoby mu poprawić humor.
Zaśmiał się gorzko, w pierwszej chwili po słowach dziewczyny, bo ich głębszy sens doszedł do niego dopiero po chwili, gdy westchnął i spojrzał na nią, kiwiąc lekko głową. - To prawda. Mimo wszystko wyszli z tego jako cholerni szczęściarze... - mruknął jeszcze pod nosem, zanim Arli zdążyła podzielić się z nim plotkami krążącymi po szkole. Uniósł nieznacznie brew, słysząc o pojedynku o dziewczynę. - Ludzie to serio, nie mają nic do roboty, tylko wymyślać jakieś historie pełne dramatu - skomentował krótko, idąc ramię w ramię z dziewczyną w kierunku magicznej klatki schodowej. Rzeczywiście w tej części zamku zbierało się coraz więcej uczniów, którzy szli przedwcześnie na pierwszy posiłek tego dnia. Usłyszawszy kolejne pytanie Krukonki przez chwilę milczał, po czym znacząco pokręcił głową. - Ja wiem, że chcesz dobrze, ale mam wrażenie, że jego męczy teraz towarzystwo ludzi. Chyba musi sam sobie z tym poradzić, bo mimo wszystko my mu w tym nie pomożemy tym, że na chwilę zajmiemy mu czymś innym głowę. - przypomniał sobie minę Maxa, kiedy zaproponował mu wspólne warzenie eliksiru - zwyczajnie był zmęczony tym ciągłym znajdywaniem mu zajęcia. Nie był głupi, widział, że każdy koło niego lata i czuł się chyba tym bardziej przytłoczony niżeli wzruszony chęcią pomocy (chociaż pewnie to drugie też doceniał). Posłał dziewczynie niepewny uśmiech, po czym dodał: - Pogadać z nim zawsze możesz, ale miej na uwadze, że poprawianie humoru osobie, która nie ma jeszcze poukładane w głowie po takim wypadku... Nie wiem czy dobrze to robimy.
Uśmiechnęła się ciepło i starała się nie wyglądać na zawiedzioną, bo chociaż doskonale rozumiała, że ostatnie, czego może w tych okolicznościach potrzebować Maksio, to jednak miała nadzieję, że znajdzie się może coś, w czym mogłaby mu pomóc. Nie miała wyrzutów sumienia względem całej tej akcji z Boydem, co to, to nie. Bardziej męczyło ją to, że od kiedy przybalowali sobie we Wrzeszczącej Chacie nie widzieli się ani razu. Zgłodniała. Była trochę poirytowana. Z drugiej jednak strony, Sinclair był już kolejną osobą, która uświadomiła ją w tym, że coraz więcej i więcej osób myśli o otaczających ich wydarzeniach w podobnych kategoriach. Dawało to pewien potencjał, co do którego nie była jeszcze pewna, jak go wykorzystać. Mogła za to budować sojusze. - Słuchaj, przyjdź koniecznie na spotkanie WD w nowym roku, okej? Ogłoszę na wizbooku, albo coś. - Uśmiechnęła się delikatnie i poklepała go po sporym, ciepłym ramieniu. - Nieś dobrą nowinę wśród ślizgonów. No i wesołych świąt, jak obchodzisz. I ten, przytul Maksia, czy coś. - Zakręciła się wokół własnej osi i weszła na schody prowadzące w górę. - Hej! - I już skierowała się w górę, przebijając się przez coraz większy tłum głodnych i przebudzonych. Nie wiedziała jeszcze, co zrobi z pozostałymi plakatami. Może zawiesi je w powietrzu?