Zgubione, znalezione, odwołane, poszukiwane, ośmieszające i inne. Czego nie ma na tej tablicy? Nosiła na sobie mnóstwo ogłoszeń, zdjęć, planów i innych, ciekawych rzeczy. Zdecydowanie przydaje się tu zaglądać, ponieważ wywieszane są tu zastępstwa na lekcjach, jak i informacje o szkolnych imprezach. Jeśli coś zgubiłeś, śmiało, wywieś swoją kartkę na tablicy, a zwiększysz szanse odnalezienia. Oczywiście jeżeli trafisz na uczciwego znalazcę. Każdy wie, gdzie znajduje się tablica, dlatego śmiało można się pod nią umówić, aby nie szukać się po całym zamku. Znajdziesz tu także najświeższy numer gazetki szkolnej. Gdybyś nie zdobył jej wcześniej, możesz przyjść w to miejsce i zabrać ten z pokaźnego stosu, umieszczonego na niewysokiej szafeczce.
Savannah była jedną z tych dziewczyn przez którą możesz skręcić kark, obracając się za nią na korytarzu, dla takich jak ona tracisz głowę, robi z Ciebie głupka, a ona z uśmiechem na ustach gra Ci na nosie. Bo przykuwa wzrok. Bo lubi być w centrum zainteresowania i nie odpuszcza nikomu. Jest piękna i umie mamić, nie tak jak jej matka, jest przecież tylko w połowie wilą. Ale i tak tracisz dla niej głowę. I zaskoczy Cię nie raz, nie dwa... Nie żeby ciągnęło go do siostry, ale nie dziwił się innym. Dziękował Merlinowi, że nie był na ich miejscu, bo pierwszy zrobiłby z siebie głupka... ale nie o tym teraz. - Nie musiałem o tym wiedzieć - skrzywił się na wzmiankę o trofeach. No, ale jeden kolekcjonuje kubki, a drugi staniki czy majtki swoich partnerek. Nie wnikał w to, bo każdy lubił co innego, a jemu nic do tego. Naprawdę, a niech sobie zbiera co mu się żywnie podoba, ale nie musi mu o tym wspominać. Bo już jego wyobraźnia zaczynała działać i widział niedomknięty kufer, a z niego wypadające damskie majteczki w przeróżnych kolorach, rozmiarach i każda z par odpowiednio opisana. Nie, nie, stop. Co za dużo... otrząsnął się z tych myśli i skupił na papierosie, który jak zawsze wydawał się kończyć za szybko. Nie był jeszcze w połowie, ale już wiedział, że będzie to mało... cholera, nie powinien... - Przestań być z siebie taki zadowolony - to było więcej niż pewne, że się skusi. Zawsze tak się działo. Nie ważne kto by mu nie proponował czy w jakich okolicznościach to się działo. Mógł wmawiać sobie, że to ostatni, ale później znów pojawiał się ktoś z paczką, bardzo chcący go poczęstować i nie miał serca odmawiać innym. A to całe gadanie o szkodliwości palenia? Wszystko zabijało, a jemu było obojętne czy to fajki, czy starość go wykończy. Chociaż obstawiał zawsze, że sam siebie wykończy w ten czy inny sposób. Głupota, złe decyzje, kobieta z którą się zwiąże czy tam jeszcze coś innego. - Z Tobą chyba nie? - zlustrował go wzrokiem jakby naprawdę rozważał taką możliwość. Bo pytał o cały... a więc nie ograniczał się tylko do żeńskiej jego części, a może? Niewykluczone, że zbyt dosłownie wziął do siebie to pytanie, ale teraz to już nie będzie się nad zbytnio zastanawiał. - Są takie... nie takie. - bo trudniej było mu to wytłumaczyć inaczej. Zbyt mały zakres słownictwa albo niewyspanie dawało o sobie znać. Zresztą co by dało jakby podał całą listę ich wad? Zazwyczaj chodziło o to samo, czasem jakąś głupotę, a jeszcze innym razem cały zbiór zachowań czy dziwactw, przez które nie był w stanie przebrnąć. A może to z nim było coś nie tak. Zawsze oczekiwał wiele, jak widać zbyt wiele. Chciał coś co było poza zasięgiem jego rąk. Obwiniał o to swoje przeklęte geny, chociaż wszyscy sądzili, że powinny mu pomóc. Że dzięki nim wystarczy, że skinie palcem, a jego zachcianki zostaną spełnione. Żart... Odbierał to inaczej, czuł się przez nie skrępowany i ograniczony. - Sam wiesz...
Dość w sumie o siostrze, bo nie daj boże jeszcze będę chciała ją poznać i będziesz musiał tworzyć postać dla niej! Jednakże Bruno chciał poznać właśnie taką dziewczynę. Pragnął, aby bolał go kark i żeby tracił przez nią głowę. Nie wiedział jak smakuje zakochanie i w ogóle, z czym „się je” uczucia. Pragnął być w końcu zaskakiwany na co dzień. Przewidywał każdy ruch spotkanego człowieka i zaczynało go to szczerze nudzić. Na szczęście spotkał na swojej drodze Sorleya. - Ach, sądziłem, że też swoje zbierasz i to różowe to jedno z nich. Mogłeś mi o tym opowiedzieć – westchnął ciężko, spoglądając w stronę rzuconych majtek. Oczywiście Bruno nic nie kolekcjonował. Wymagało to od niego zbyt dużej systematyczności. W końcu musiałby latać za laskami, zbierać ich bieliznę. To totalnie nie dla niego. Wolał widzieć efekty swoich żartów niż jakieś tam staniki pod łóżkiem. Naprawdę znał Bruna i sądził, że on do czegokolwiek by się tak przykładał? Nie był jakimś gryfiakiem. Zakładał, iż wszystko miał w głowie. Był jakimś tam geniuszem, przyszłym pracownikiem działu odkryć i nie potrzebował podpisywać majtek. Już prędzej przeszedłby zeszycik z „odnotowanymi” kobietami, lecz i tego nie robił. - Jakbyś był grubasem to nigdy byś nie schudnął – pozwolił sobie na skomentowanie jeszcze raz silnej woli Ślizgona. Nawet mocno zaciągnął się używką, a następnie wolno wypuścił dym. Nie wiedział, dlaczego ludzie mieliby nie palić. Cudownie zabijało to głód i dawało dużo przyjemności. Po prostu czuł się zrelaksowany. Nie uważał palenia jako jakąś słabość. Ślizgon przecież nie mógł być słaby. To było coś wyjątkowego. Żyło się po prostu dla tych kilku minut. Po usłyszeniu pytania chłopaka o to, czy spali kiedyś razem, skierował spojrzenie w jego stronę. Odpłynął myślami, robiąc krótki rachunek sumienia. W końcu Bruno był Francuzem. Nie obca była mu taka swawola seksualna, a Sorley bądź co bądź był dobrą partią. Nawet zaczął się zastanawiać, czy nie poszli do łóżka na jakieś imprezie albo co najmniej się ze sobą całowali. Zmarszczył nawet brwi, pogrążając się w zadumie. Jeszcze raz zaciągnął się używką, a następnie udzielił odpowiedzi. - Wiesz co, nie pamiętam – rzekł o dziwo zgodnie z prawdą. Bruno zawsze pił dużo alkoholu, a potem zaskoczony słuchał z opowieści co też wyprawiał. – Wydaję mi się, że całowaliśmy się na gwiazdę, z resztą chuj z tym – dodał, strącając popiół do jednej z donic. Naprawdę rozmyślał, spałem z Fogarty czy go tylko macałem? - Wiem, wiem, brak w nich polotu – uzupełnił wypowiedź chłopaka, gasząc papierosa w ziemi. Sam z chęcią położyłby się spać. Nie rozumiał zbytnio jego filozoficznych myśli. On do kobiet bardzo prosto podchodził: fizycznie. Nie kłębiły się w nim żadne uczucia, przez co miał trudności ze zrozumieniem chłopaka całkowicie – Brak im charme (uroku). – dorzucił, spoglądając na ślizgona. Naprawdę, Merlinie, spaliśmy ze sobą czy nie?!
Oj tam, oj tam... wysłałby ją do diabła zaraz po pierwszym spotkaniu, no może drugim, bo daleko jej było do ułożonej dziewczynki. Chyba, że miał w sobie coś z masochisty, to wtedy byłaby dla niego idealna, ale dobra już nie tym... - I wieszam w chwilach słabości na tablicy ogłoszeń - powiedział, mimowolnie spoglądając w kierunku różowych majteczek, które swoją drogą były jednymi z brzydszych jakie przyszło mu oglądać. Daleko im było do fikuśnej bielizny jaką lubił. Był wzrokowcem i lubił cieszyć swoje oczy ładnymi rzeczami, szczególnie kiedy znajdowały się one na filigranowym ciele. Przez chwilę próbował je nawet dopasować do jakiejś twarzy. Znalazł sobie zabawę, nie ma co. Teraz powinny pojawić się przed nim trzy dziewczyny, a jego zadaniem byłoby zgadnięcie do której pasuje owa bielizna. Swoją drogą ciekawe czy udałoby mu się dobrze dopasować. Może powinien pomyśleć o tym intensywniej i zorganizować takie zawody? Taaa i co jeszcze? Sorley ostatnio miał zbyt wiele czasu na myślenie o niczym i to właśnie były tego efekty. - Zgiń - wymierzył w niego placem, jakby ten był mieczem, floretem czy czymś w tym stylu, resztą mało ważne, bo musiał wyglądać teraz durnie, zważywszy na to jak był ubrany. Nie żeby przykładał do tego wagę, ale nie było w nim teraz nic przekonującego, nawet mina zdradzała, że tak się czuł. Tu nie chodziło o silną wolę tylko dym od którego później nie mógł się uwolnić. Nie przeszkadzał mu on w chwili, kiedy palił, lubił to w momencie kiedy kolejny raz się zaciągał, ale jak tylko papieros się kończył zapach zaczynał mu przeszkadzać, drażnił i irytował. - Tłuszcz wylewałby mi się uszami, ale nawet wtedy bym wyglądał świetnie - och i znów odezwała się w nim ta próżna strona, która podpowiadała mu, że w tej chwili też niczego mu nie brakowało, nawet jeśli wyglądał jak gówno. No i czego to alkohol nie robi z ludźmi. Sprawia, że są odważniejsi, śmielsi, zabawniejsi, pcha do rzeczy, o których na trzeźwo by nie pomyśleli. Zeszmaci, poniży, sponiewiera, a na koniec, kiedy zaczyna się ulatniać pozostawia kaca, i ten nie jest taki zły w porównaniu z tym moralnym. Dobrze, że nie tyczyło się to jego osoby. I chociaż umiar nie raz zostawiał w kufrze pod łóżkiem to nigdy nie żałował czegoś co zrobił. Bo nie miało to dla niego sensu, użalanie się i myślenie o czymś co przeszło, było nie dla Sorleya. Liczyło się tu i teraz, a tamto? Kto by się nad tym rozwodził, chociaż wbrew temu wszystkiego pisał pamiętnik. I weź tu takiego zrozum. - To nie - powiedział krótko wciąż się zastanawiając nad tym, bo nie był do końca pewien. - Pamiętałbyś - wzruszył lekko ramionami, wierząc, że co jak co, ale noc z nim pamiętało się choćby nie wiem co. No bo popatrzcie na niego, a bez koszulki to w ogóle widok zapada w pamięć.
Jesteś tego pewien? Bruno uważał, że im bardziej niegrzeczna dziewczyna, tym więcej go czeka szalonych przygód. A przecież on tego pożądał. Chciał czuć adrenalinę, ten wielki znak zapytania, co będzie dalej. Właśnie takiej dziewczyny brakowało mu w Hogwarcie. Koniecznie musieli się poznać. - Wiedziałem! – krzyknął ze śmiechem. Też zaczął się zastanawiać, kto był na tyle spaczony, że po zobaczeniu takich majteczek nie uciekł z krzykiem a kontynuował działania. Może jednak nie był to mężczyzna? W końcu wszyscy są wzrokowcami, chcą, aby i bielizna ich rozpalała, a nie tylko ciało. Było to troszkę pasjonujące, gdy zgadywał, jaką bieliznę ma pod spodem koleżanka. Intrygowała go ta tajemnica, zwłaszcza wtedy kiedy nie nosiła biodrówek. Potem wystarczyło rozebrać i sprawdzić! I najlepiej nie było czuć zawodu… - Pragniesz mojej śmierci?! – rzekł z oburzeniem. W końcu to Bruno dbał o jego nałóg, częstował drogimi, francuskimi papierosami. Po prostu robił wszystko, aby Sorley czuł się dobrze. Robił wszystko dla niego! Włącznie z tym, że wyrzucił z pamięci już jego akcje z różowymi majteczkami… Bruno był naprawdę wspaniałomyślnym człowiekiem. W końcu który inny kolega tak dopieszczałby nałóg, pragnienia i wszystko inne? - Lepiej nie próbuj przytyć, będziesz miał problem z zaliczaniem dupeczek, a wtedy w ogóle będziesz nie do zniesienia – odpowiedział na jego „próżną stronę” z lekkim sarkazmem. Tak naprawdę Bruno jak i połowa Hogwartu uważał, że pół wil jest po prostu niesamowitą partią. Może ta genetyka zapewniała mu to, że w każdym stroju (a najlepiej bez) wyglądał świetnie i wszyscy go pożądali. Bruno aż zaczął myśleć jak działałby na niego, gdyby był wilem. Stuprocentowym. O matko, byłby biedny! Wtedy już w ogóle piliby razem, robiąc same niegrzeczne rzeczy, ponieważ odwaga urosłaby im o jakieś dwieście procent. Bruno nigdy też nie miał wyrzutów sumienia. Po prostu robił to, na co miał ochotę. Nie liczyły się konsekwencje, których prawdę mówiąc nigdy nie zaznał. Wiedział, że na Ślizgońskich imprezach wiele się dzieję. Czasem miał dziury w pamięci, a innymi czasy po prostu pamiętał wszystko i nigdy tego nie żałował. W końcu jego francuska duma nie pozwalała mu zagadać do dziewczyny, z którą nie zamieniłby ani słowa bez alkoholu. Nie budził się nagle w łóżku (a raczej w ciemnym kącie) z kimś, kogo mógłby się wstydzić. Może tak naprawdę miał mocną głowę i mógł wiele wypić i nadal ogarniać? Kto tam go wie! - Pamiętałbym? Nie wiem, nie wiem – rzucił prowokująco, spoglądając na pół wila. Nie wiedział, czy tak naprawdę miał ochotę go pocałować czy co, bo nigdy nie rozumiał siebie, ale po prostu musiał się tak zachować.
Jakie to było fascynujące zajęcie, takie przestawianie literek w ogłoszeniach! Niestety zaklęcie, którego w tym celu używała Sky, powodowało, iż zdania zmieniały swój szyk tylko na kilka sekund, po czym słowa wracały na swoje miejsce... frustrujące! Na przykład, gdyby tak zawiadomienie do studentów, iż teatr czarodziei jest w tym tygodniu odwołany, zamienić na takie, że uczniowie są zwolnieni z wcześniejszego przedmiotu, bo jednak muszą szybciutko biec na ten teatr... ech, marzenia! A później literki znów by się ułożyły na swoje miejsca, a skołowani studenci nie mogliby dojść z tym do ładu. Ależ z tej Skyli to królowa zła, mhroku i intrygi była, hohoho! Gdyby jeszcze znała lepszą wersję tego swojego zaklęcia...
Dana patrzyła się na dziewczynę, która bawi się literkami na tablicy. Widząc,że literki po krótkiej chwili wracają na swoje miejsce Dana podeszła do dziewczyny i spojrzała na nią. -Coś to zaklęcie słabe...-mruknęła Dana po czym spojrzała po raz kolejny na tablicę. Tak, tak, może Dana nie była jakąś świetną czarodziejką, chodziło o to, że lubiła coś psocić i robić żarty. Teraz się zastanawiała jak można by ulepszyć czar, aby literki dłużej były w jednym miejscu. Niestety nic nie wpadło jej do głowy. Trzeba było uważać bardziej na tych lekcjach...
To było chwilami bardziej irytujące niż baron z tłustymi włosami czy nawet księżniczka z obrazu, która zignorowała i swojego księcia i namowy do zaczęcia używania wizbooka... ech! Zwykle Skyla naprawdę łatwo się złościła, kiedy coś pozornie łatwego jej nie wychodziło, ale tym razem to opanowaniem i spokojem postanowiła wprowadzić chaos w planie lekcyjnym studentów... tyle, że z takim tempem to prędzej złapie ją nauczyciel, niż cokolwiek uda się jej zdziałać! - Wiem - mruknęła, odsuwając się na chwilę od tablicy, mając nadzieję, że może to w magiczny sposób pozwoli przypomnieć jej sobie zaklęcie. Mogło też być tak, że Sky w życiu takiego zaklęcia nie słyszała, ale hm, lepiej było sobie wmawiać, że jest inaczej i uda jej się je wyciągnąć z mrocznych zakamarków pamięci! - Meeerlinie kolorowy, a może ty znasz takie, które zatrzyma je w jednym miejscu przez dłuższy czas? - skrzywiła się nieznacznie, spoglądając na feralne ogłoszenie. Zaraz jednak przeniosła wzrok na tę dziewczynę obok. - To jest naturalny rudy? - zapytała, autentycznie zaciekawiona kolorem włosów gryfonki.
Taaak! Właśnie w tym momencie, zanim przejdę do rzeczy oznajmiam wszem i wobec, że jak Cię kiedyś dorwę to Cię uduszę, poćwiartuję i wrzucę pod tira. Naśmiewałaś się ze mnie, że nie ma czegoś takiego jak schowek na miotły na CB! A tu co mam na parterze?! Schowek! Osioł z Ciebie… No ale właśnie. Moja Tatka oczywiście jak na skrzydełka frunęła na spotkanie z Lorrainem i tym razem, i o dziwo – tak sama też się dziwie, ale miała ubrane długie spodnie, ostatnio chyba faktycznie zmarzła. Ale przecież dziś będą w Hogwarcie, w jakimś pokoju czy coś. Dobra Philippe ją zaskakiwał, ale było to fajne, ciekawe, inne. W każdym razie nie musiała myśleć nad udaną randką, której , o dziwo – zaplanowanie z pewnością by nie wyszło. Bo jakim cudem? Ale pięknie! Znów będzie na niego czekać, dlatego też wiedząc, że już się zbliża do wyznaczonego miejsca to zwolniła kroku. Może wypadałoby jednak żeby Książę ze Bajki pojawił się pierwszy, co? Nie ważne, Tatka mu odpuści i tym razem, choć najchętniej i tak urwałaby mu łeb, za te spóźnienia, gorzej niż baba, a mówią że to kobiety się tak pięknią. Tatka ostatnimi czasy nawet nie zwracała uwagi na to czy jej włosy są w idealnym stanie, czy tworzą artystyczny nieład. Dziś, ku zaskoczeniu samej sobie – uczesała wysokiego kucyka, a przyozdobiła go wielką różową kokardą. Dobra! Kokarda nie była taka duża, po prostu chciałam dodać nieco barbiowego dramatu. Tatka nie była Barbie i radzę o tym pamiętać. -O, Philippe… Myślałam, że się spóźnisz… - Mruknęła pod nosem, bo bądź co bądź była zaskoczona, że chłopak zjawił się na czas. W końcu zaburzył jej wizerunek jaki tworzyła wokół niego. -Właściwie nie wiem co ze mną robisz, że nawet naukę udało Ci się skutecznie przerwać, ale radzę Ci, że mi jakoś to wynagrodzisz, sam rozumiesz. Ty jesteś mądry i wszystko łapiesz, ja zanim łapię trochę czasu mija… - Nie mogła się powstrzymać od uśmiechu na uwagę, w której skrytykowała swoją mądrość, no ale tak było. Ostatnimi czasy Tat często przychodziło cokolwiek, a już na pewno nie domyślanie się. Nawet w tym momencie się krępowała by pocałować chłopaka, właściwie nie wiedziała czy może, w końcu w szkole roiło się od uczniów, a co jeśli Phill nie chciał się obnosić z tym co działo się w altanie? Właśnie. Miliard pytań, zero odpowiedzi.
Los taki nie sprzyjający... A żyć trzeba. Zapraszam jednak do mnie, miło będzie zobaczyć osobę z którą tyle ostatnio pisze (pięć sekund przed śmiercią hehs). A co do bycia osłem, to chyba tylko tym ze "Shreka". W końcu gadam, no nie? Wstał od listów, trochę zmęczony całym dniem, ale z drugiej strony zadowolony z faktu, że w końcu wyjdzie z tych okropnych czterech ścian, zobaczyć kogoś, kto nie rzeknie "Lorrain co z twoim esejem z Historii Magii". W końcu wszyscy wiedzieli, że Philippe to ten jeden ze zdolnych, ale leniwych. Przez to jego oceny są naprawdę różne, zależy w sumie jak wiatr zawieje. Dodatkowo w porównaniu do niektórych nie pomyślałby nawet, by się uczyć... Bo po co? To nie ma się czego uczyć. Jak Tatka będzie potrzebowała pomocy zawsze to krukona może się zwrócić np. na lekcje anatomii. Na pewno wiele się nauczą... Przebył te parę pięter, oczywiście nie zauważając schowka na miotły, po czym zatrzymał się pod tablicą ogłoszeń. Najlepsze miejsce do wypatrywania czy jakaś zagubiona duszyczka czasem go nie szuka. Jak pomyślał, tak też się stało. Nie musiał długo czekać na szczęście, jeszcze by zasnął i dopiero byłby problem. Tak to jednak zobaczył uroczo wyglądającą Tatke, która jak to ładnie ujęłaś 'leciała' w jego stronę. Ktoś mógłby jeszcze skojarzyć, że na niego... Ale na pewno nie ja, w końcu ze mnie taki grzeczny narrator! - Też tak myślałem, w końcu masz bliżej - Dla niego nie było to tak spektakularnym przeżyciem. Po prostu przeszedł na tych swoich seksownych nóżkach. Miło jednak słyszeć, że Philippe trochę poprawił swój wizerunek z oczach dziewczyny. W końcu jeszcze niedawno był dla niej jakimś lanserskim dupkiem z miliardem fanek... Choć te miliard fanek, to nie wiem czy w jej oczach się zmieniły. Eh, kobiety! - No nauka nie jest naszą najmocniejszą stroną. Chyba lepiej, że już o niej nie myślisz. - Jak zawsze MISTRZ PODRYWU pozdrawia. Nie wiem jak ty uznajesz, że on jest dobre w te klocki. Właśnie powinien działać, a za to gada... No bez sensu. - Nie schlebiaj mi tak. Jeszcze pomyśle, że się zauroczyłaś - Powiedział, podchodząc do niej bliżej. W sumie mógłby ją pocałować... Ale po co być nachalnym? Jak będzie chciała, to sama zrobi kroczek do przodu. W końcu nie jest głupia, choć niewątpliwie powątpiewa w swoje myślenie. Nie mnie ją oceniać. Lorrain i tak pewnie widzi w niej wspaniałą kobietę. Nie to, żebym psuła naszą sielankę, ale musi być coś inaczej niż zawsze. Jak będę pisała zawsze, że podchodzi, całuje, prowadzi, to stanie się to nudne. Ewentualnie sama Tatka poczuje się przytłoczona... W końcu do Slytherinu nie trafiła za ładny uśmiech
Dobrze, niech będzie, że te słodki i gadatliwy, wnerwiający i drażniący wszystkich dookoła – kot ze Shreka. Pf, to znaczy osioł. Przecież kot był całkiem fajny, aczkolwiek ja kotów nie cierpię. No właśnie… Tatiana stała i gapiła się na Philippa, który ją totalnie zmieszał z błotem. Zaraz się dowiesz w czym, ale fakt faktem, zbił ją totalnie z tropu i chyba długo się nie odnajdzie w tej sytuacji. A może jednak jakoś to pójdzie z górki? Chociaż ja chyba teraz w to nie wierzę. Tatiana mimo, że jest wredna i w stosunku do tępych mugoli spełnia się w stu procentach jako czysto krwista tak w stosunku do facetów zachowywała się jak jakaś durna cnotka. No ale przecież nie dlatego, że nie wiedziała co powinna robić. Lorrain naprawdę jej się spodobał i przez to miała problem z byciem otwartą. Bała się, że zrobi coś źle, że mu się to nie spodoba i że książę ze bajki odjedzie na białym koniu w siną dal. A z nauką to tak serio? I że niby anatomia? Niech znajdą tylko wolne lokum, a dziewczyna zrezygnuje z nauki w Hogwarcie i pójdzie na medycynę. -No niby mam bliżej, ale powinnam się elegancko spóźnić, choć chyba po prostu nie potrafię, jakoś tak czasowość jest moją zaletą. – Puściła do niego oczko, nieco się zbliżając, ale nadal serce waliło jak oszalałe to tez przybastowała ze zbliżaniem się do Philippa. Wzięła parę głębokich wdechów po czym znów się odezwała, zanim padł ten durny tekst o zauroczeniu. -Miałeś mnie gdzieś zabrać, prawda? – I nagle dostała obuchem w łeb, takim wymyślonym rzecz jasna. Przecież Lorrain… Nie inaczej. Ona to odebrała jakby z niej zakpił, albo po prostu dawał radę by się czasem nie zauroczyła bądź nie zakochała. Zagryzła dolną wargę, czuła że gryzie ją do tego stopnia iż zaraz poleci krew, ale uspokoiła się i nie pokazywała zbytnio po sobie, że jakoś ją to zabolało. Przyjęła maski wyrachowanej pannicy, która nie da się zrobić „w buca” po raz kolejny. -Zauroczyła? Daj spokój, nie jestem durną gryffonką, która potrafi się zauroczyć po jednym spacerze… - Choć trudno było jej się przyznać, ale właśnie tak było. Serce aż ją ukuło kiedy z takim, no sama nie wiedziała jak on to powiedział, ale to bolało! A może to po prostu głupia, kobieca logika?
Koty... Temat na zupełnie inną dyskusje, bo o nich to w sumie mogłabym dużo mówić i to nie koniecznie z powodu, że mogłabym je lubić... Po prostu koty to nie zwierzęta, to stan umysłu, którym obciążają swoich właścicieli. Never mind! Philippe i miażdżenie z błotem? Nie no bez przesady... Mógł powiedzieć coś milion razy głupszego, w końcu jest facetem. Na szczęście tego nie zrobił. Później plułby sobie w brodę, że można być aż takim idiotom. W końcu może bystrość była jego mocna stroną, za to rozwaga już nie koniecznie... A panowanie nad myślami to w ogóle tragedia, ale tego na szczęście Taitiane nie wie. Już widzę jak Taitianne jedzie gdziekolwiek z Philippem, zwłaszcza na ostatnim roku studiów. Ma chyba trochę oleju w głowie by wiedzieć, że rzucanie szkoły dla miłości to najgorszy plan życia. Philippe oczywiście widziałby to inaczej, ale skoro ich rozmowa nie zeszła na ten tor, to nie ma się czym przejmować. - Dobrze, ze traktujesz to jako zaletę Słoneczko - I chyba na tym skończyła się ta krótka wymiana zdań na temat punktualności obu stron. - Rzeczywiście! Powinniśmy już iść, w końcu zapomnę drogę. - Powinni, co nie oznaczało, ze to zrobią. Jemu jakoś nie zbierało się na odchodzenie od niej. Choć później walnął taką gafę, że chyba powinno. Jeszcze dziewczyna zrozumie, że zadaje się z debilem i tyle z tego wyjdzie. To znowu taki Sherk... Przychodzi rycerz do królewny i okazuje się ogrem. Surprice zawsze spoko! Ooo zrobiła taką uroczą minę na pewno, że nawet jej próby nakładania maski nic nie dały. Philippe już widział w niej to "No nie mów tak, nie uświadamiaj mi tego, bo jeszcze zrozumiem i co wtedy". Na pewno uznał to za bardzo urocze, w końcu jak to pisałaś wcześniej dziewczyna robi z siebie taką trochę szantę dziewice. Jemu to jednak nie przeszkadzało, nie znał jej przeszłości, wolał kreować przyszłość. Będzie ona trochę życiem na krawędzi, no ale trudno... Taki facet jej się trafił - Sugerujesz mi Skarbie, że ja jestem? Bo wzroku to ja od ciebie oderwać nie mogę - I w tym oto momencie uznał, że to chyba najlepszy moment, by się ruszyć z tego okropnego korytarza. Nie będzie w końcu prawił jej słodkich słówek przy jakiś wścibskich pierwszakach, które by mu jeszcze zatruły życie jakimś obserwatorem czy innym cholerstwem. Prowadził ją tak jakby donikąd, choć pewnie po drugim kole zorientowała się, że ich tajemnym miejscem jest Pokój Życzeń. Tam znajdą spokój, ciszę... A może nawet wygodne łóżko. Kto to wie, kto to wie...
zt x 2 Kolejny pościk napisz już w odsyłaczu, proszę ;*
Angelique Rocheleau
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.77 m
C. szczególne : jasne włosy; markowe, drogie ciuchy od najlepszych projektantów świata magii.
Puchonka nie spała całą noc. Myślała, płakała i tak w kółko. Koszmar. Niektórzy już mieli dość francuski, która wybudziła ich ze snu lub spowodowała u nich dłuższą bezsenność. Był weekend, więc większość osób postanowiło wydłużyć sobie nockę i pogrążyli się we śnie, tak szybko jak Angelique przestała ryczeć. A przestała dopiero, kiedy ktoś zwrócił jej uwagę. Właściwie zwrócił uwagę to mało powiedziane, ale nie wnikajmy w szczegóły. Rocheleau założyła ciemny sweter i eleganckie dżinsy. Nawet z podpuchniętymi oczami, wyglądała olśniewająco. Zrobiła nieco mocniejszy makijaż, aby ukryć niewyspanie. Usiadła z powrotem na łóżko, bezczynie gapiąc się w ścianę przed nią. - I co ja mam zrobić...- Już miała zacząć znowu płakać, gdy nagle ją olśniło.- Wiem! Tablica ogłoszeń!- Tym razem wypowiedziała swoje myśli na głos i wybiegła z dormitorium, jak poparzona. Po drodze potknęła się kilka razy i niemal zabiła, ale to nic w porównaniu z tym, kiedy dotarła szczęśliwa do owego miejsca. Wyjęła pergamin i pióro. Napisała krótkie ogłoszenie: "Poszukiwany Memortek. Ma na imię Coi. Jest samcem. Kto widział mojego małego przyjaciela proszony o kontakt ze mną: Angelique Rocheleau, puchonka I roku studenckiego."
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget już wszystko sobie obmyśliła i spędziła cały poprzedni dzień na tworzeniu plakatów razem z młodszą siostrą Clarą. Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że dziewczyny nie posiadają umiejętności plastycznych, a ich magia kreatywna prezentuje sobą poziom niższy niż zerowy, a mimo to były z nich naprawdę bardzo dumne. Co prawda nagłówek zjeżdżał lekko w dół po prawej stronie, a wszystkie litery zdawały się lekko pływać, przez co osoby z nieco wrażliwszym błędnikiem mogły odczuć objawy podobne do tych, gdy ma się chorobę morską, ale poza tym wszystko wyglądało całkiem w porządku! Kolory nie były zbyt jaskrawe, a ruszające się obrazki, przedstawiające pufki, hm, czy też może raczej karykatury pufków patrzyły na obserwatorów wielkimi oczami i potrząsały tyłeczkami. Puchonka zjawiła się przy tablicy ogłoszeń, by zawiesić na niej kilka plakatów odnośnie możliwości kupna u niej pufków. W związku z tym, że w rodzinnej hodowli zdarzyła się wpadka, Kimbra zdecydowała się pozwolić córce spróbować znaleźć chętnych nabywców pufków, oczywiście w obniżonej cenie niż normalnie! Bridget do tej pory zdążyła zaczepić kilkoro znajomych, jednak nie byli oni zainteresowani pufkami lub nie mieli możliwości trzymania kolejnego zwierzaka w zamku lub w domu rodzinnym, toteż postanowiła porozwieszać ogłoszenia w szkole, by pufki jak najszybciej znalazły nowe domy! Przytachała ze sobą stos plakatów i rzuciła na nie zaklęcie lewitujące. Na moment zawisły w powietrzu, a Bridget przyglądała im się uważnie, starając się wybrać te najlepiej wyglądające, aby zawisły na tablicy ogłoszeń. Co prawda użyła wczoraj zaklęcia kopiującego, ale jak już wspomniałam, nie za dobrze zna tajniki magii artystycznej i mimo że zaklęcie ogółem zadziałało, to z bardzo miernym skutkiem. Ze zmarszczonymi brwiami zaczęła dokonywać pierwszej selekcji.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Skoro już znajdował się na parterze, postanowił zerknąć na tablicę ogłoszeń, na której wisiały wszelkie zastępstwa, zwolnienia i inne informacje, które ograniczały do minimum marnowanie czasu na zbędne szlajanie się po Hogwarcie w tę i we w tę. A czasami umożliwiały ubicie jakiegoś dobrego interesu. Tablica ogłoszeń była zatem miejscem, które pobieżnie często odwiedzał. Najwyraźniej trafił nawet na jakieś świeże! - To wygląda całkiem nieźle. - Przechwycił jedną lewitującą kartkę z doprawdy ciekawą reinterpretacją postaci pufka, chcąc podać ją autorce i przy okazji się przywitać... I właśnie wtedy zdał sobie sprawę, że te zwykłe brązowe włosy - jak pomyślał z daleka - wcale nie były takie zwykłe . Że szczupłej sylwetki nie tylko nie można było porównać z żadną inną, ale też pomylić. Ezra zbyt często swego czasu się jej przyglądał. Zbyt często badał palcami, by teraz tego nie wiedzieć. Gdyby tylko wcześniej zwrócił na to uwagę może ominąłby tablicę? - Widzę, że hodowla rozwija się doskonale... Tak jak twoje umiejętności artystyczne, Bri - zauważył miękko, z delikatną uszczypliwością w tonie. Mimo, że już od dawna nie był z Puchonką, wciąż czuł do niej pewną słabość. Akurat w jej przypadku powiedzenie "stara miłość nie rdzewieje" było całkiem trafne. Nawet jeśli Ezra nie był zbyt sentymentalną osobą.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Była zbyt pochłonięta oglądaniem swoich plakatów, by zwracać uwagę na ludzi, którzy przechodzili obok niej. Ktoś nawet bezceremonialnie przesunął ją o kilka centymetrów, by zajrzeć na ewentualne zastępstwa (co Bridget nie skwitowała żadnym dźwiękiem, nawet prychnięciem). Wahała się, czy wybrać plakat, na którym napis był nieco bardziej rozlany, ale za to puszek wyglądał kształtniej, czy jednak ten, gdzie sytuacja była odwrotna oraz myślała nad tym, czy powiesić jeden, czy może dwa? Czyjś głos nagle rozwiał jej wątpliwości. Głos, który znała bardzo dobrze i którego właściciela znała jeszcze lepiej. Zastygła w bezruchu na sekundę, później drgnęła chyba trochę zbyt gwałtownie i dopiero wtedy odważyła się odwrócić głowę i popatrzeć na Ezrę. Uśmiechnęła się delikatnie i odgarnęła kosmyk włosów za ucho. - Dzięki - powiedziała szybko i odwróciła się, by z chmary lewitujących kartek wziąć jeszcze jedną, już byle jaką. Nawet nie zauważyła, że wzięła tą, na której napis ogłaszał sprzedaż puf, nie pufków. - Tak, tak, hodowla ma się dobrze - dodała szybko i zamilkła na moment. - Nawet aż za dobrze, bo pufków jest tyle, że nie mamy już gdzie ich sprzedawać. Dlatego wywieszam ogłoszenia - wyjaśniła pokrótce i znów spojrzała w jego niesamowicie zielone oczy i poczuła lekkie ukłucie w klatce piersiowej. Swojego czasu często je widywała, z bliższych odległości. Widziała w nich zarówno radość, smutek, złość, pożądanie... Sytuacja była dla dziewczyny niezbyt komfortowa i było widać po niej, że bardzo denerwuje się obecnością chłopaka, mimo że starała się uśmiechać i udawała, że wszystko jest w porządku, kąciki jej ust lekko drżały. - No już nie naśmiewaj się ze mnie, dobrze wiesz, że mam dwie lewe ręce. Poza tym tego pufka rysowała moja siostra. - Skłamała.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Z początku miał wrażenie, że po prostu ją przestraszył. Tak bywało, kiedy znienacka zaczepiało się zamyślonych ludzi i dlatego nie przejął się jej nieco nerwowo-gwałtowną reakcją. Nie przejął się także tym uśmiechem, któremu nawet dostrzegalne spięcie nie odbierało uroku. Dopiero, gdy Puchonka odwróciła od niego wzrok, odpowiadając raczej z konieczności i dobrego wychowania niż chęci, dostrzegł, że chodziło o coś więcej niż pierwszy szok. Ezra był przeciwieństwem Bridget, spokojnie analizował jej ciało i jej ruchy i porównywał z tym, co zapamiętał. Nie czuł się niekomfortowo z myślą, że Puchonka to jego była, bo w gruncie rzeczy to, co ich łączyło należało do dobrych wspomnień i nie zmierzał się tego wypierać. Poza tym, ich rozstanie nie odbyło się w bardzo negatywnych nastrojach i wciąż uważał ją za kogoś bliskiego. Po prostu w innym tego słowa znaczeniu. Mimo to, zrobił krok w tył, oferując dziewczynie więcej przestrzeni i tym samym dając znak, że nie zamierzał się jej w żaden sposób narzucać. - W takim razie, które dzieło należy do ciebie? - zapytał, podejrzewając, że Bridget blefuje. Nie było w tym jednak krzty złośliwości... no, tylko tej dobrej, przyjacielskiej. Za wcześnie sobie na to pozwalał? Ezra nigdy nie miał wyczucia w takich sprawach, bo sam był człowiekiem raczej otwartym. - Mogę popytać znajomych, czy nie potrzebują jakiegoś zwierzaczka, jeśli tylko chcesz - zaproponował po chwili. W końcu, jeśli jej pomoże, Puchonka na pewno spojrzy na niego przychylniej i bez podejrzliwości.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget nie ciężko było przestraszyć, płoszyła się w zasadzie przy każdej okazji, gdy tylko uciekła myślami w swój własny świat lub bardzo się na czymś skupiła, jak np. w tej sytuacji. Miała to do siebie, że zbyt często gwałtownie reagowała w spotkaniach z innymi ludźmi, co prowadziło do niezręcznych sytuacji. Dostrzegła w jego twarzy, że zauważył jej nagłe zakłopotanie i z jednej strony była na siebie zła, że zaserwowała mu tak "cudowne" powitanie, a z drugiej wdzięczna, że zrozumiał i odsunął się trochę. Mając więcej przestrzeni dla siebie poczuła się odrobinę bardziej zrelaksowana, mimo że wciąż odczuwała napięcie mięśni w szczęce. I nie, to nie jest tak, że pozwalał sobie na coś zbyt wcześnie. Minęło wystarczająco dużo czasu i jak zostało wspomniane, ich związek zakończył się pokojowo. Sęk w tym, że ostatnio Bridget coraz częściej myślała, co by było gdyby się tak nie stało, gdyby się jednak nie skończył... Czasem wpadała w takie fazy rozmyślań, gdy w jej głowie układały się coraz to nowsze scenariusze życia, zupełnie wyimaginowane sytuacje i rozmowy, w które zaczynała wierzyć lub które podobały się jej tak bardzo, że późniejsze zderzenie z rzeczywistością pozostawiało po sobie smutek i niesmak. Tak właśnie czuła się w tej chwili. Cieszyła się, że Ezra jeszcze zwraca na nią uwagę, jednak nie jest to do końca ten rodzaj uwagi, którego pragnęła. A wiadomo, przecież mu nie powie o tym. Pozostało jej tylko zrobić dobrą minę do złej gry. - Przyłapałeś mnie - powiedziała i uśmiechnęła się, tym razem już szczerze i serdecznie. Nawet przez chwilę nie pomyślała, że jej uwierzy w to bardzo podejrzanie brzmiące kłamstwo. - Próbowałam wszystkiego, ale nadal wyglądały jak krzyżówka pufka z bardzo brzydkim niuchaczem - pożaliła się. - Ale bardzo mi miło, że doceniasz moją pracę - dodała, już żartem. - Byłoby miło, gdybyś podpytał. A sam nie chciałbyś jednego? - zapytała i znów uśmiechnęła się szeroko.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Jak na chłopaka, który miał dosyć duże doświadczenie z dziewczynami i łatwość w rozpoznawaniu cudzych stanów emocjonalnych, Ezra naprawdę miernie radził sobie z nazywaniem własnych uczuć. Radość, tak. Kto by się nie cieszył na widok ślicznej Bridget? Ale sam nie rozumiał, dlaczego jednocześnie czuł ukłucie żalu, że Puchonkę ograniczała bariera nie pozwalająca jej na zupełną swobodę. Przez sentyment? Nie był tym typem osoby. Ezra wiedział, że kochać potrafił gorąco, ale również zdawał sobie sprawę, że nietrwale. To przychodziło i odchodziło, nie robiąc na nim większego wrażenia. Ale Bridget najwyraźniej miała jakąś wyłączność na robienie z Ezry zagubionego we własnych emocjach. Tak jak kiedyś, tak teraz - nawet szczególnie się nie starając. - Eee. Jak dla mnie są całkiem urokliwe - zaprotestował z nutką powagi. Naprawdę były w pewien sposób czarujące! - No, ale nie mnie cię oceniać, skoro moje umiejętności kończą się na entuzjastycznym kreśleniu patyczaków. Może nie była to do końca prawda, bo ze szkicowaniem całkiem sobie radził. Nie najlepiej, ale i nie najgorzej. Czego jednak się nie robiło, by poprawić komuś samoocenę? - Wyobrażasz sobie mnie niańczącego taką malutką kulkę futerka? - zaśmiał się na sam taki pomysł. Nie umniejszając hodowli i uwielbienia Bridget dla tych stworzonek, generalnie były one trochę... niemęskie. Ostatecznie przeszukał w myślach listę swoich znajomych, zastanawiając się, czy miał okazję sprezentować komuś małego Pufka wspomóc Bridget. Jedyną możliwą osobą, która przyszła mu do głowy była Ruth, w końcu to z nią spędzał ostatnio najwięcej czasu... Ale nie podejrzewał, żeby Krukonka z takiego prezentu się ucieszyła. Za to jego siostra w ogóle nie była fanką zwierząt, więc i ona odpadała. - Nie żebym znał się na marketingu, ale czasem nawet niechętnych klientów można omamić. No wiesz, jeśli chciałabyś mi kiedyś zaprezentować swoją propagandową taktykę... - Wzruszył ramionami, odpowiadając jej lekkim uśmiechem. Chciał w subtelny sposób dać jej do zrozumienia, że jak najbardziej jest zainteresowany odnowieniem ich znajomości. Ale przy tym na nią nie naciskać. Zero presji.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget natomiast miała problem z trzymaniem na wodzy własnych uczuć! Ileż to razy przy podobnych okazjach w przeszłości miała ochotę rzucić mu się na szyję, całować gorąco i powiedzieć, żeby zapomnieli o zwadach i wciąż byli razem? Równie często myślała o zaserwowaniu mu siarczystego policzka za te wszystkie łzy, które do tej pory przez niego wylała. Z innej strony natomiast nie miała w ogóle żalu do Ezry, jeśli chodzi o samo zakończenie związku, bo w momencie, w którym to się stało, wiedziała, że nie ma innej opcji i jest to najlepsze rozwiązanie dla obojga. Ba, wręcz wsparła jego słowa, gorliwie przytakiwała i czuła całym sercem, że Ezra ma rację i na ten moment nie mają przyszłości. Teraz, będąc już zdystansowaną do tej sytuacji, zastanawiała się jak mogła być tak głupia i pozwolić mu odejść. Nosiła w sobie tyle sprzecznych emocji i wyraz jej twarzy wskazywał, że intensywnie myśli nad tym, którą z nich ukazać, a którą zachować dla siebie. Nie chciałaby zranić go jakąś przykrą uwagą czy nieprzychylnym spojrzeniem, z kolei wstyd wyłożyć się tak z maślanymi oczami czy płaczliwym głosem. Krukon również posiadał tę zdolność, która sprawiała, że Bridget czuła się w pewien sposób emocjonalnie upośledzona. - Przynajmniej robisz to entuzjastycznie, ja się mordowałam - zauważyła. - Zresztą, nieważne już, lepsze już by nie były - westchnęła. Szkoda, że nie miała za grosz talentu ani nie znała zbyt dużo ludzi, który takowy by posiadali. Wyobraziła to sobie, wyobraziła sobie Ezrę trzymającego w rękach puszka i zaśmiała się na głos. Nigdy nie uważała, że pufki są niemęskimi zwierzątkami, bo jakże zwierzę może być niemęskie, ale widok, który pojawił się w jej głowie był niesamowicie zabawny. Dojrzała nawet nutkę zażenowania w oczach wyimaginowanego Ezry. - Nie mam pojęcia, o co Ci chodzi. Pufki są super! Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale bardzo by do Ciebie pasowały - powiedziała. Tym razem sama chciała się trochę odegrać i podroczyć, a co tam! Zaczynała czuć się nieco swobodniej w jego towarzystwie, zdecydowanie wyluzowała. - Zaprezentować taktykę? - powtórzyła, nie rozumiejąc, lecz gdy aluzja dotarła do niej, na jej twarzy rozlał się szkarłatny rumieniec. - eem, tak, tak, zdecydowanie, jak coś wymyślę to zaprezentuję - dodała naprędce. - Wybierasz się na ferie zimowe? Słyszałam od kogoś, że podobno mają się odbyć. - Po cichu liczyła, że odpowiedź będzie twierdząca!
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Chyba zdołał ją przekonać, że on i pufek to nie najlepsze połączenie. Na to przynajmniej wskazywał jej śmiech. - Mówisz? - Potarł w zamyśleniu brodę, przechwytując jej żart, żeby go kontynuować. - Coś w tym może być. Pufki są urocze. Ja jeszcze bardziej... Hm, to nie taki głupi pomysł. Kto by mi się wtedy oparł?[b] - Puścił jej wesoło oczko, z pewnym siebie uśmieszkiem. [b] - To co, wciąż chcesz mi go sprzedać? Może i by go kupił. Pufki nie były bardzo wymagającymi stworzeniami i zapewne nie sprawiałby mu problemu... Przeszkodą było raczej to, że Ezra był biednym studentem - oczywiście z własnej winy, bo po prostu był zbyt leniwy, żeby znaleźć pracę. Dopóki Hogwart oferował mu wyżywienie, był zadowolony. Krukoni mieli to do siebie, że byli spostrzegawczy. Ezra sądził, że właśnie to zadecydowało o jego przynależności do tego domu. No bo raczej nie "umiłowanie wiedzy". W tym wypadku jednak nawet ludzie pozbawieni tej umiejętności mogliby dostrzec alarmująco czerwone policzki Bridget bez problemu. Przekrzywił lekko głowę i krótkim drgnięciem kącika ust dał po sobie znać, że przyjął to jako swego rodzaju trofeum. Poza tym, Puchonce naprawdę ładnie było z tym rumieńcem. - Jasne, że jadę! - rozpromienił się na samą myśl, że już wkrótce będą daleko poza Hogwartem, mogąc kompletnie się wyluzować i zapomnieć o nauce w... no, jakiejś zapewne mroźnej krainie. Nie miał pojęcia, gdzie chcą ich zabrać. - Podejrzewam, że w takim razie ty też. Świetnie! To możemy... - ugryzł się w język, orientując się, że rozentuzjazmował się trochę za bardzo. Ezra czasami bywał narwany i zachowywał się trochę napastliwie... - Znaczy, jeśli będziesz miała ochotę to będę zaszczycony, mogąc cię porwać w jakieś ładne miejsce. No, to przynajmniej zabrzmiało tak, jakby dawał jej wybór. Ezra posiadał tak zwany ośli upór, który niestety blokował wszelkie myśli, że ktoś mógłby mu w gruncie rzeczy odmówić. Dlatego albo się go kochało, albo nie znosiło.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Ezra zręcznie przechwycił jej żart, co bardzo się spodobało Bridget. Z szerokim uśmiechem słuchała słów chłopaka, po czym wypaliła: - No ja raczej nie - Sytuacja była o tyle komfortowa, że chłopak wcale nie musiał tego odczytać jako faktyczne wyznanie, lecz jako kontynuację żartu. Naprawdę nie mogła zaprzeczyć, że Ezra byłby uroczym posiadaczem pufka. - Teraz muszę się poważniej nad tym zastanowić. Jeszcze ktoś mi Cię sprzątnie sprzed nosa - dodała. Poczuła się znacznie pewniej i po jej buzi plątał się zadziorny uśmieszek. Na wieści, że chłopak wybierał się na ferie zimowe, poczuła ulgę i jednocześnie ekscytację. Będą mieli dużo okazji, by móc się spotkać, zdecydowanie więcej niż podczas faktycznej nauki w Hogwarcie, gdzie każde z nich miało własne zajęcia i wiele innych spraw na głowie. Odpłynęła na chwilę myślami, wyobrażając sobie, jak fajnie mogłoby być na miejscu. Nie wiedziała, gdzie się wybierają, bo była to jeszcze tajemnica, ale chciała, by miejsce było naprawdę magiczne. Następne słowa Ezry ocuciły ją nieco i sprawiły, że jej twarz ponownie skąpała się w szkarłatnym rumieńcu. Krukon naprawdę miał niesamowitą zdolność zawstydzania jej, dosłownie na każdym kroku. Bridget wcale nie była pruderyjna, o czym mógł się już kilkakrotnie przekonać, ale coś w chłopaku sprawiało, że bardzo ją onieśmielał. - Jeśli będę miała ochotę? - powtórzyła z niedowierzaniem, lekko rozdziawiając usta, ale bardzo szybko się opamiętała i je zamknęła. Wzięła głęboki oddech, odgarnęła z twarzy niesforny kosmyk włosów, po czym uśmiechnęła się do niego. - Bardzo chętnie. Trzymam Cię za słowo, że pokażesz mi jakieś ładne miejsce. Jej wzrok powędrował gdzieś w bok i zobaczyła, że okolice wielkiej sali były już opustoszałe. - Kurcze, muszę już lecieć, niedługo mam lekcje. - Naprawdę żałowała, że nie mogli dłużej porozmawiać. - Może złapiemy się jeszcze później? - rzuciła nieśmiało. Niezależnie od odpowiedzi chłopaka pożegnała się i szybkim krokiem ruszyła do stronę schodów, z głową pełną myśli, ale za to z lekkim sercem.
W powietrzu dało się wyczuć zbliżające się ogromnymi krokami święta. Uczniowie, których mijała Carmen nucili pod nosem kolędy, w salach lekcyjnych zawisły bożonarodzeniowe ozdoby, z zaczarowanego sklepienia w Wielkiej Sali padał śnieg a ogromna choinka cieszyła oko już na samym wejściu do zamku. Cała ta atmosfera porwała nawet Carmen, która choć nie była wielką fanką świąt, już kilkukrotnie przyłapała się na tym, że z pewną nostalgią przypatruje się tym wszystkim okropnie brzydkim swetrom z bałwanami, które noszą zarówno gryfoni, puchoni, krukoni jak i ślizgoni. Sama takowego nie posiadała i wątpiła, by kiedykolwiek zdobyła się na wyjście w czymś podobnym z dormitorium ale jednak - przynajmniej nie kręciła nosem na nadmiar i przesyt tym wszystkim, co związane z Bożym Narodzeniem. Był grudzień. Trochę nie mogła się połapać w tak szybko uciekającym czasie. Lada moment koniec roku, a co za tym idzie - egzaminy. Carmen musiała zacząć poważnie o nich myśleć, zaplanować sobie każdy dzień, rozłożyć naukę na poszczególne etapy, tak jak zawsze to robi. Każdy rok przecież wygląda u panny Lowell tak samo. I co z tego, że zbliża się okres, który uczeniu się nie sprzyja? Ślizgonka owszem, czuła pewne rozrzewnienie na myśl o wigilii, ale to przecież dzień jak każdy inny - podręczniki są w nim tak samo ważne. I właśnie dlatego kierowała teraz swoje kroki do tablicy ogłoszeń. Chciała zobaczyć czy w okresie zimowej przerwy ktoś będzie sprawował dyżur w bibliotece. Chciała również sprawdzić, czy i jakie dodatkowe zajęcia są oferowane dla uczniów tak ambitnych jak ona. Zapach kolacji, na którą lada moment się wybierze, sprawił, że poczuła się nagle okropnie głodna. Choć wcześniej o tym kompletnie nie myślała, teraz już nie mogła skupić myśli na niczym innym jak tylko na jedzeniu. Nic to, sprawdzi szybko co musi i pobiegnie do Wielkiej Sali, usiądzie wygodnie a potem nałoży sobie na talerz solidną porcję gorących krokietów. Stanęła pod tablicą i przygryzając koniec pióra zaczęła wczytywać się w ogłoszenia szukając tych konkretnych, które mogą ją zainteresować.
Masz, Charlie, przyczep ogłoszenia, że szukamy jeszcze wokalu. Dostał do ręki garść kolorowych ogłoszeń i został pchnięty jeszcze w plecy, żeby już poszedł i żeby się pośpieszył. Jak zwykle przyjął to kiwnięciem głowy i uśmiechem, bo prawdę mówiąc chociaż był już przez dziewczęta z zespołu na swój sposób oswojony to i tak wciąż ciężko zbierało mu się słowa w ich towarzystwie. Dlatego jako pełnoprawny członek zespołu stał i grał na gitarze unikając zbędnych dyskusji. Po prostu przychodził i robił swoje po czym wychodził. Norma. Szedł więc korytarzem dość szybko patrząc przed siebie, a cel miał jasny. Tablica ogłoszeń. Na tablicy miał przyczepić ogłoszenie i najzwyczajniej odejść, prawdopodobnie na kolację, której zapach unosił się na całym parterze. No tak, Wielka Sala powinna być już o tej porze suto zastawiona. A on był głodny, tak naprawdę głodny. Przyspieszył więc, jednak w ostatniej chwili zauważył grupę dziewcząt idącą całą długością korytarza. O nie. Zdecydowanie nie chciał wpaść na żadną z nich. Przyspieszył jeszcze trochę skupiając swoją uwagę na długonogich Puchoneczkach i poczuł jak na kogoś włazi. - Przepraszam, przepraszam, przepraszam! - wyrzucił z siebie od razu, zanim jeszcze się odwrócił. A jak już się odwrócił to wiedział, że ma przeje... źle. Że jest źle. Carmen Lowell. Mogło być gorzej? Chyba mimo wszystko nie. Dziewczę niezwykłej, subiektywnym zdaniem Wilsona, urody ale o najparszywszym na świecie charakterze. Nigdy nie widział jej uśmiechniętej. Nigdy nie widział jej ze znajomymi. Widział za to jej oceny i od zawsze wprawiały go w zdumienie, bo zawsze była o krok przed nim. Najlepsze wyniki, najlepsze pochodzenie. W jego oczach była jednak najprawdziwszą w świecie harpią. Dłonie od razu zaczęły mu się pocić, język zapomniał o tym jak właściwie się funkcjonuje, a mózg wyłączył tą część odpowiedzialną za składnię: - Niechcący, pszpraszm - i mówiąc to padł na kolana by zebrać ulotki które teraz leżały na całej posadzce wokół jej stóp. Na cycki Roweny, gorzej być nie może!
Theria nie zapominała. Przychodziła odebrać to, co jej się należało. Nawet jeśli mijał tydzień, miesiąc czy nawet rok. Grę skonstruowano w tak niebezpieczny i skomplikowany sposób, że jej magia nierozerwalnie łączyła się z osobą, która grała. Musiała przestrzegać zasad, a jedna z nich mówiła jasno i wyraźnie o tym, że Therii nie można po prostu zostawić. Nie, kiedy zabrnęło się za daleko. @Carmen Lowell może domyśli się, że to gra postanowiła właśnie w tej chwili wymierzyć jej karę.
Rzuć kostką: 1-2 - Czujesz nagle ból brzucha, który stale narasta. Jakby coś wykręcało ci żołądek do góry nogami. Nie wytrzymujesz i musisz zwymiotować, a ból nie ustępuje przez całe dwa posty (od początku do końca postać odczuwa efekt). 3-4 - Celem okazała się twoja głowa. Nie czujesz zwykłego bólu - ale coś na pograniczy między piskiem, a wyciem zagłusza twoje myśli. Nie możesz skupić się na tym co mówisz ani co robisz, a irytujący odgłos zdaje się doprowadzać cię do szaleństwa. Nie ustępuje przez całe dwa posty (od początku do końca postać odczuwa efekt). 5-6 - Jakaś przedziwna niemoc paraliżuje twoje nogi. Tracisz w nich czucie i upadasz, jeśli nie zdążysz się czegoś (bądź też kogoś...) złapać. Nie możesz chodzić przez całe dwa posty (od początku do końca postać odczuwa efekt), a skóra wręcz ci sinieje, ale nie wydaje się, by ten efekt miał spowodować trwałe szkody.
Przypominam, że czas na odpis na ingerencję to 2 tygodnie!
Świetnie. Klub eliksirów zaprasza na ważenie mikstur dla maniaków. Zapisane. Ktoś zorganizował również nocne oglądanie konstelacji gwiezdnych przed Nowym Rokiem, a więc idealna okazja by podciągnąć się z astronomii. Oczywiście zapisane. Co dalej? Transmutacja tylko dla odważnych - głosił napis. Carmen zamyśliła się na moment... Była odważna? Stchórzyła, jak ostatnia puchonka przed drugim etapem Therii, przez co pluła sobie w brodę codziennie, ale nie było już odwrotu. Westchnęła cicho i mimo wszystko zapisała sobie dzień i godzinę zajęć. Musiała chyba udowodnić przed samą sobą, że jednak nie była taką nieudacznicą, ale co poradzić na to, że zwyczajnie pewien krukon, który najpierw mocno ją wspierał nagle przestał zwracać na nią uwagę czym złamał jej ślizgońskie serduszko? To wszystko jego wina, ale Carmen już wiedziała, że nigdy już nie pozwoli na to, by się to powtórzyło. Nigdy już więcej takich bezmyślnych głupotek jak romanse. Jej rozmyślania nagle przerwało wtargnięcie pod tablicę z ogłoszeniami pewnej persony. Charlie Wilson zwyczajnie wparował tu jak do siebie nie zważając na to, że tu stała i co najważniejsze - że była tu pierwsza. Przez swoje roztrzepanie chłopakowi wypadły z dłoni wszystkie kartki, które trzymał a Carmen ani myślała mu pomagać. Zmierzyła go wzrokiem od czubka głowy aż po podeszwy butów i nie wypowiedziała nawet pół słowa mając nadzieję, że jej milczenie jest dość wymowne. W oczach panny Lowell Charlie był tak jakby jej konkurencją, dobrze się uczył, prawie tak dobrze jak ona, jednak deklasował go fakt, że był gryfonem. Pochodził ze starego czarodziejskiego rodu, nie można mu było zarzucić tego, że był szlamą i był to chyba jedyny powód, przez który Carmen nadal przebywała z nim w obrębie jednego metra kwadratowego, tak jakby. Ewidentnie się zmieszał. Nie miała pojęcia co o niej słyszał, ani nawet co na jej temat myślał, ale mało ją to obchodziło. Wyglądał, jakby się jej trochę bał i dobrze. Nic by mu w prawdzie nie zrobiła, przecież się póki co nawet nie odezwała, ale to całkiem mile połechtało jej ego, że tak nerwowo zbierał te kartki. Już chciała obrócić się na pięcie i odejść dając chłopakowi odetchnąć, kiedy poczuła, że traci władze nad nogami. W jednym momencie tak jak stała, osunęła się na kamienną podłogę nie mając kompletnie pojęcia co się z nią dzieje. - Nie, nie, nie, nie! - zapiszczała niemalże pod nosem - Nie czuję nóg - dodała spanikowana ściskając przy tym uda. Nic. żadnego bólu, kompletna pustka, która powodowała, że w oczach ślizgonki momentalnie stanęły łzy. Wiedziała, że tak będzie. Wiedziała, że to w końcu ją dopadnie. Dlaczego Theria musiała wymierzyć jej karę za tchórzostwo akurat teraz i tu? Pociągając nosem przesunęła się pod ścianę gniotąc tym samym kilka z kartek gryfona, ale miała teraz na głowie większy problem niż przejmowanie się tym, czy będzie o to zły. Dziewczyna pochlipywała cicho, a łzy torowały sobie ścieżki po jej policzkach. Znając Therię pewnie zaraz wszystko wróci do normy, a jeśli nie? - Powiedz mi, że znasz jakieś zaklęcie, które to naprawi - powiedziała błagalnie spoglądając w stronę gryfona. Jeśli on nie będzie znał, to już nikt. To już nie będzie ratunku.
On klęczał, a ona upadła. Po czasie. Jak szmaciana lalka. Jakby ktoś znienacka wyciągnął jej kości z nóg. A on zrobił takie duże oczy, że wydawało się, jakby lada moment miałyby mu upaść i poturlać się po marmurowej posadzce. Był w szoku. Absolutnym, niezaprzeczalnym szoku. Kiedy już upadła widział łzy w jej oczach, które powoli opuszczały jej wielkie oczyska, żeby powoli i smutno przeorać jej jasne policzki. Co jest? Nie wiadomo co jest, ale ta jedna myśl została u niego w głowie podczas gdy reszta myśli gdzieś wyparowała i została tylko ta jedna jedyna. Nie czuję nóg. To jakiś żart, prawda? Zaraz wyskoczy zza rogu Fairwyn i razem z Lowell będą się śmiać z jego naiwności, że dał się nabrać i przejął się tą sytuacją. Bo się przejął. Na litość boską! Każdy kto ma sumienie by się przejął, więc 3/4 szkoły, bo przecież jacy są Ślizgoni to już każdy widzi. Wyciągnął z kieszeni materiałową chusteczkę z którą prawie nigdy się nie rozstawał, bo wujaszek Andrew zawsze mówi, że trzeba mieć takową jak się chce wyrywać dziewczyny i dał ją Carmen mówiąc cicho: - Wytrzyj się - ale takim tonem jakby mówił jej po przyjacielsku słowa: "Zachowaj godność". Wiedział jak bardzo dla ludzi jej pokroju ważna jest ta godność. Dlatego zaczął od tego. Później złapał ją za nogę chcąc sprawdzić czy faktycznie nie kłamie. To, że od razu nie dała mu w twarz idealnie o tym świadczyło. Prawda jednak była bolesna. Nie wiedział prawie nic o zaklęciach uzdrawiających. Owszem, miał kiedyś w rękach taką książkę, ale nigdy jej nie wypróbował w praktyce. Nigdy. Dlatego kiedy powiedziała co powiedziała on westchnął smutno przyznając boleśnie prawdziwie: - Nie wiem, Carmen - i zanim zdążyła jakoś zaprotestować zdecydował się wziąć ją na ręce i zanieść do Skrzydła Szpitalnego mówiąc jeszcze: - Nie jestem szlamą ani mugolakiem, więc może przeżyjesz mój dotyk - bo nie mógł się powstrzymać od odrobiny ironii skoro już przemógł się na tyle, żeby z nią normalnie rozmawiać.